lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Postapokalipsa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/)
-   -   Hell Gate London - Do Muru! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/17860-hell-gate-london-do-muru.html)

Deszatie 13-11-2018 09:55

Pot spływał po ciele Mervina, dłonie i palce drętwiały od wysiłku. Przeszukiwanie gąbczastej masy przypominało grzebanie w błotnistej mazi. Efekty pracy były mizerne i jeszcze bardziej potęgowały zmęczenie i irytację. Nie miało znaczenia jego wykształcenie oraz wiedza z dziedziny biologii. Poszukiwania były chaotyczne i po prostu trzeba było liczyć na łut szczęścia. Tego w życiu mu zazwyczaj brakowało, a po wybudzeniu w "nowym świecie" nic nie zmieniło się w tej kwestii.

Czuł, że nazbierał za mało tych „jagódek”, lecz presja czasu udzieliła się wszystkim. Po chwili rozgnieciona breja pokryła części jego skafandra. Nie musiał zgadywać, że niewystarczająco do potrzeb. Miała służyć za coś w rodzaju kamuflażu, przekonać grzybnię, że należą do jej gatunku i nie stanowią zagrożenia.

Potem pośpiech, okrzyki, nieustanne ponaglenia przez Nicka, niczym w warunkach stricte bojowych. Podążanie śladem Abi w gardziel mitycznego lewiatana. I dalsza karkołomna wędrówka we wnętrzu zmutowanej istoty. Na początku mało wymagająca, z każdą chwilą przeradzała się w piekielną przeprawę. Gąszcz tkanek napierał oddechem i potwornym pulsem, początkowo rozespany łechtał delikatnie i nawet nie opędzał się specjalnie od zakłócających spokój piechurów. Ale odgłosy walki dochodzące z dołu, poruszyły ten organizm. Wilgraines cieszył się, że nie został tam na dole. Niedogodności wędrówki były lepsze, niż odgłosy tego, co działo się w tunelach. Po chwili jednak sytuacja stała się poważna. Uderzony macką zachwiał się, poczuł piekący ból. Brudnozielone kłącza ożyły, szarpiąc i kąsając zaciekle. Zarodniki wirowały w powietrzu lepiąc się do szybki maski, utrudniając mu orientację. Fungus pokazał swoje prawdziwe złowieszcze oblicze. Biolog usłyszał stłumiony krzyk, krzyk rozpaczliwie krótki, ale powodujący ciarki. Nie było czasu sprawdzać, co się wydarzyło. Parł naprzód, nie zważając na odniesione rany, ból i przeszkody. Sylwetka Abi była aniołem w tej infernalnej scenerii. Punktem odniesienia dla jego ścieżki. Obił się kilkakrotnie o barierki, stąpając ciężko po schodach w kierunku rdzawej światłości. Ogarnęła go niewysłowiona radość kiedy wydostał się na stały grunt.

Nie potrzebował latarki, klaustrofobiczny nastrój metra ustąpił chwilowo euforii wolności. Rozpiął maskę, pragnąc haustu powietrza, zbawiennego tlenu. Zakasłał zaskoczony, powietrze było duszące, zapach nie przypominał tego, który pamiętał sprzed hibernacji. Poczuł się obco w tej marsjańskiej scenerii Londynu? Nie potrafił rozpoznać rodzinnego miasta, krwistoczerwona mgła okryła wszystko całunem. To był obcy świat, opanowany przez Marsjan z „World of Worlds”. To już przestał być ludzki świat… Ryk tryumfu nieznanych istot, odbił się echem w jego uszach. Bezradnie przysiadł na zdezelowanej skrzyni. „Witamy w strefie świeżaki” dźwięczało i wibrowało nieprzyjemnie, piekło jak ciało chlaśnięte macką grzybni.

Kiedy doszedł nieco do siebie, okleił rozdarcia kombinezonu i zrobił przegląd ekwipunku. Patrzył po sylwetkach szukając znajomych osób. Nie doliczył się sympatycznej albinoski, z którą zamienił może kilka słów? Nie pamiętał. Stało się to jakoś dziwnie odległe. Nie było też zadziornej Sigrun, która skwitowałaby zapewne siarczystym przekleństwem obecną sytuację i nazwałaby go profesorem. Była natomiast garstka ludzi, którzy się nie poddają, z którymi dzielił los. Z którymi przyjdzie mu najpewniej umrzeć lub znaleźć wątpliwe ocalenie…

Azrael1022 13-11-2018 18:04

Wspinaczka szła opornie. Koichi wciąż ześlizgiwał ze ściany, gdyż nie mógł znaleźć dobrej przyczepności a to za sprawą mazi wypływającej z dziwnych porostów, grzybni i przypominających purchawki narośli, w które obfitował mur. W pewnym momencie, gdy sięgał dłonią do kolejnego pęknięcia muru, poczuł, że pnącza wokół jego nóg wręcz eksplodują śluzem. W jednej chwili stracił oparcie dla stóp i zawisł całym ciężarem ciała na dwóch palcach. Już szykował się do upadku, jednak ku jego zdumieniu, stary mur wytrzymał jego ciężar. Z kamienną twarzą, Japończyk podciągnął się, znalazł oparcie dla stóp w nowym miejscu, sięgnął ręką do następnej wyrwy po cegle i kontynuował wspinaczkę.

W końcu doszedł pod sufit i połączył odpowiednie kable w puszce. Cały peron rozjarzył się chorobliwym, delikatnym blaskiem jarzeniówek. Można było dostrzec więcej szczegółów upiornego mchu porastającego korytarze. I wcale nie był to krzepiący widok.
Koichi zręcznie zszedł na dół, podniósł swój łom i pozwolił, aby Abi natarła jego kombinezon jagodami. Zapowiadał się sprint na powierzchnię. Bieg, który przypominał ścieżkę zdrowia nie dla wszystkich zakończył się happy endem. Pechowo, stracili kolejnego członka wyprawy - blondwłosa kobieta została rozerwana przez krwiożercze pnącza na kilka kawałków. Koichi widział wielokrotnie rozczłonkowywanie, nigdy jeszcze nie był świadkiem, jak robią to rośliny. Zapatrzony na scenę kaźni, nie zauważył wystrzeliwującego w jego stronę pnącza, które powaliło go na schody siłą uderzenia. Japończyk błyskawicznie wykonał ukemi, zamortyzował upadek i sprężyście poderwał się do dalszego biegu. Wyjście nie było daleko.

Wybiegł na spowitą czerwoną mgłą ulicę. Jak na Londyn, było cicho. Za cicho. Strzepnął z kombinezony największe plamy mazi, którą ubrudził się biegnąc przez korytarz. Sprawdził też, czy niczego nie zgubił. Zerknął na pozostałych - zziajani, kilku przestraszonych, ale poza białowłosą w komplecie.

-Witamy w strefie świeżaki! - dał się słyszeć kpiący głos Nicka. Koichi kolejny raz utwierdził się w przekonaniu, że ten człowiek jak nikt inny nie nadaje się na przywódcę. Stracił już cztery osoby z tych, które wybudził z hibernatorów i nadal był z siebie niezwykle zadowolony i nie opuszczało go szyderczo-kpiące nastawienie. Całości dopełniały głupawe teksty i zachowanie, które przypominało nadąsaną licealną cheerleaderkę. I to był człowiek mający pod opieką innych...
Koichi wiedział jak to jest tracić ludzi. Wspomniał Iroshizuku zabitą w walkach w Nowym Jorku z rąk potomków sycylijskiej mafii. Asagao zastrzelonego podczas wojen z Triadami i Shinzu torturowanego przez Bratwę tak długo, aż jego serce odmówiło posłuszeństwa. Każdy z nich był wojownikiem i rozumiał, że może w każdej chwili zginąć. Jednak nikt z dowództwa nie podchodził do straty człowieka tak lekceważąco, jak robił to Nick.

-Wszyscy cali? Nikogo więcej nie straciliśmy za wyjątkiem Keiry? - zapytał spokojnym głosem, wodząc wzrokiem po ocalałych.

Po chwili refleksji, Koichi sprawdził, jak się mają łaty i klej do prowizorycznego naprawiania kombinezonu, który niestety pękł podczas szaleńczego biegu.

Santorine 14-11-2018 15:58

Sen nie przyniósł oczekiwanej ulgi. Wilgotna i twarda posadzka, na której znajdowało się posłanie z peleryny przeciwskażeniowej, nie mogły przynieść wiele ukojenia. Pomimo tego, zapadła w sen jak kamień w wodę. Ile to wszystko mogło trwać? Sigrun nie miała pojęcia. Pierwszy sen po obudzeniu się z hibernacji był… Dziwny. Nie przypominał zwyczajnego urwanego filmu, który zawsze dział się po wypiciu dwunastej puszki piwa. Półświadoma tego, że śni, zapatrzona w ciemność pod oczyma, przyglądała się kolorowym kształtom wyrastającym przed jej świadomością. Kształtom, które przypominały wykrzywione maski, kły i pazury. Wizje grobowców, wrzeszczących ludzi i rozbijanych czaszek.

Nagle, sceneria snu zmieniła się. Teraz była tutaj, w zniszczonej przez czas łazience.
W drzwiach stał on. Człowiek, przez któremu znalazła się w lodowym grobowcu. Doktor, którego twarzy z jakiegoś powodu nie mogła pamiętać.

Zaraz za nią była komora hibernacyjna, od której ciągnęło smrodem, zimnem i śmiercią. Sam doktor był dziwny. Nieludzki. Chorobliwie chudy. Jego bladą skórę zdobiły odmrożenia, a jego twarz wydawała się być nieobecna we śnie; nie tyle, co jej nie było, co po prostu wydawało się, że jego twarz była luką w rzeczywistości, czymś, co po prostu nie istniało. Czymś, w co się nie patrzyło, co nigdy nie było. Potem doktor przemówił.

- Suka… - choć słowo wydawało pochodzić z ust doktora, brzmiało ono jak przypadkowy zlepek dźwięków, który równie dobrze mógł być czymś innym. Brzmiał obco.

Jego szponiasta ręka wydłużała się nienaturalnie i wędrowała w jej stronę.

*

Sigrun obudziła się i podniosła mimowolnie. Nadal odczuwała grozę - czy to może z powodu tego, że we śnie zobaczyła dawnego znajomego, czy też z powodu wyjątkowej realności koszmaru. Pozwoliła sobie przez chwilę postać w ciemności, a potem zapaliła światło.

- Dobra, Dave, zabawy w “Próbujemy, żeby nas nie zajebali” część druga. Na razie mamy nadzieję, że jest to także zabawa “Przeszliśmy to gówno i chlaliśmy później”, a nie “Łudziliśmy się i zginęliśmy naprawdę chujową śmiercią”.

- Dla mnie sprawa jest prosta. Przeszukujemy stację i szukamy generatorów. Jeśli w starym pociągu nadal była moc, znaczy, że pewnie będziemy mieli szczęście i możemy przywrócić ją do pozostałej części stacji. W międzyczasie rozglądamy się za wodą i może jak naprawić to gówno
- wskazała brodą w stronę zdezelowanej kuszy.

- Kiedy uda nam się skombinować coś do picia i może dać radę z prądem, idziemy dalej na zachód… To znaczy, kurwa, i tak nie mamy lepszych alternatyw, poza położeniem się na tory i o, poczekaj, przecież pociągi nie jeżdżą. Żeby dać się rozjechać musimy przywrócić prąd.

- Pytania i zażalenia, mistrzu?
- Sigrun odpaliła papierosa. - Jak ni ma, to ruszamy dupy.

Kerm 16-11-2018 13:18

Wędrował korytarzami Eagles Nest Cave, przeklinając w duchu osobę, która.
- Jeszcze parę minut i będziemy przy wyjściu - powiedział przewodnik. - Tam już widać światło...
Zgasił latarkę.
Faktycznie, w oddali coś błyszczało... Nikłe, migocące światełko.
- Wyjdziemy na powierzchnię i ruszymy dalej, na północ, tam będzie bezpieczniej - mówił dalej przewodnik. Głosem Nicka. - Ale musimy się pospieszyć. Zanim Strefa nas dopadnie.
Pociągnął Davida ze rękaw.
- Już, biegiem!

Otworzył oczy, lecz ciemność nie zniknęła.
Przy sobie czuł czyjąś obecność, lecz nie był to z pewnością Nick.
Zapalił latarkę.
Sigrun.
- Śniło mi się, że Nick nas prowadził przez jaskinie - powiedział, podnosząc się z miejsca, by nieco się pogimnastykować i rozruszać zdrętwiałe mięśnie.

- A zatem poszukamy źródła prądu i źródła wody - powiedział. - Podróż pociągiem byłaby zdecydowanie szybsza, ale w aż takie dobrodziejstwa Strefy nie wierzę. Za to prąd da nam wodę - mówił dalej, otwierając drzwi do ich 'apartamentu'. - Tę w razie konieczności dałoby się jakoś oczyścić.
- Burza chyba słabnie
- dodał, zmieniając na moment temat. - To od czego zaczynamy? Lewo czy prawo, góra czy dół? A do tej kuszy... Może być jakaś linka? Stalowa na przykład.

Ehran 19-11-2018 10:40

Joe trzymał się blisko Keiry, zdeterminowany pomóc jej przejść przez gąszcz żywego zielonego syfu. Był dosłownie za nią, było za ciasno by iść obok siebie.
Jego wielka dłoń spoczywała na jej plecach, dając otuchy i wsparcia w razie utraty gruntu pod nogami.
Z prędkością atakującej kobry wystrzeliła pierwsza macka owijając się wokół ramienia dziewczyny. Joe popełnił pierwszy błąd. Nie docenił zagrożenia. Zamiast zaatakować ostrzem, szarpnął dziewczyną w nadziei, że uda się wyrwać macce, pobiec dalej i wyjść z zasięgu dziwacznej liany.
Lecz roślina trzymała Keirę w żelaznym uścisku. Joe sięgnął po ostrza. Mimo iż ruch trwał jedynie ułamek sekundy, był za wolny. Nim je wydobył, już kolejne macki chwytały dziewczynę.
Ich spojrzenia się spotkały. Joe widział, jak źrenice Keiry rozszerzają się w przerażeniu gdy roślina uniosła jej wątłe ciało w powietrze.
Joe zamachnął się na jedną z macek. Chciał też coś powiedzieć. Dodać otuchy. zapewnić, że ją wydostanie.
Jednak wtedy Keira zaczęła krzyczeć. Tak przeraźliwie krzyczeć. Wszelkie słowo, jakie zamierzał powiedzieć ugrzęzło Joe w gardle. Śliczna twarz Keiry wykrzywiła się w agonalnym bólu i bezdennym przerażeniu.
Trysnęła gorąca krew, rozbryzgiwana przez ruchome zęby. Keira wyła, a krzyk ten wibrował boleśnie w jestestwie mężczyzny. Joe siekł nożami.
Czas zwolnił. Koszmarna chwila wydłużyła się w nieskończoność. Joe nie ustawał, lecz czuł, że jego zmagania są skazane na porażkę. Czuł na twarzy gorącą krew dziewczyny. Czuł żelazny smak. Dostrzegł biel odsłanianych kości, gdy zęby wyszarpywały ochłapy mięsa.
Lecz przede wszystkim nie mógł oderwać oczu od twarzy dziewczyny. Przerażoną, wypełnioną bólem i świadomą swego potwornego końca. Ich spojrzenia spotkały się. Wiedziała, że nie uratuje jej. Odczytał to z jej oczu. I coś jeszcze. Wyrzut? Nie... troskę? Żal? Nie był pewien.
Joe walczył do końca. Mimo iż oboje wiedzieli, że to na nic. On został i walczył. Siekł nawet, gdy jej wrzask zamilkł, choć jedynie w świecie zewnętrznym, wewnątrz, w swej duszy Joe nadal słyszał ów przeraźliwy, wręcz już nieludzki skowyt. Walczył i siekł, aż mięśnie jego ramion wydawały się płonąć.
Tańczył, śmigając ostrzami, wśród wyciągających się teraz ku niemu macek, broniąc tego co zostało z Keiry. Tych kilku ochłapów mięsa, skóry, ścięgien i kości. Był jak w transie. Z uporem maniaka nie chciał pozwolić, by roślina zabrała mu ją całą. Gardło go paliło. Nie zdawał sobie sprawy, że również on wyje potępieńczo, gniewnie.
Coś ciężkiego, grubego niczym konar uderzyło go z siłą kowadła. Joe odleciał na kilka metrów sunąc plecami po mokrej od krwi i roślinnych soków podłodze.
Zamroczyło go. Na chwile ogarnęła go ciemność. Wiedział, że to koniec. Bezruch to śmierć. Rośliny to wykorzystają. zaraz oplotą go. Był gotów. Nie zależało mu.
Lecz wtedy w mroku dostrzegł punkcik światła. Szybko rozrastający się. Keira? Świetlista postać była niewyraźna, jakby rozmyta, lecz... to musiała być ona. Joe wydawało się, że ruchem ręki zatrzymała pędzące w jego stronę macki.
- Uciekaj - wypowiedziała spokojnie, z ciepłą serdecznością w głosie.
Joe wyciągnął w jej stronę rękę. Ich palce prawie się spotkały. Prawie czuł jej ciepły dotyk. Lecz zjawa rozpłynęła się w mroku. Jej słowa powróciły do niego z oddali, niczym odbijające się od dalekiego sklepienia echo.
Joe zareagował błyskawicznie. przekoziołkował i poderwał się do biegu. Uchylił się pod kolejną macką, smagając ją ostrzem. Przeskoczył między dwoma następnymi i... wypadł na zewnątrz.

Wyglądał przerażająco. Cały kleił się od krwi i zielonych roślinnych soków. Ciężko dyszał, a po jego twarzy spływały gorzkie łzy.
Przejechał mętnym spojrzeniem szaleńca po reszcie zgromadzonych.
Jego dłonie zaciskały się na nożach. Uniósł je, jakby w wyzwaniu, może nie rozpoznał swoich? Jednak jego wzrok zatrzymał się na poplamionym szkarłatem białym kosmyku włosów zakręconych dookoła rękojeści jego noża i dookoła jego dłoni i nadgarstka.
Zamarł na chwilę, po czym przykucnął i z nabożnym wręcz namaszczeniem odwinął kosmyk włosów. Jego ręce drżały, ledwo radząc sobie z tym wyzwaniem. Ucałował kosmyk i schował w bezpiecznej kieszeni na swym sercu.

Gdy NIK się odezwał, Joe posłał mu posępne spojrzenie.
- Benzyna. - rzekł z trudem przeciskając słowa przez zdarte gardło. - Chcę spalić to cholerstwo wewnątrz.

Kerm 23-11-2018 12:13

- A zatem poszukamy źródła prądu i źródła wody - powiedział David. - Podróż pociągiem byłaby zdecydowanie szybsza, ale w aż takie dobrodziejstwa Strefy nie wierzę. Za to prąd da nam wodę - mówił dalej, otwierając drzwi do ich 'apartamentu'. - Tę w razie konieczności dałoby się jakoś oczyścić.
- Burza chyba słabnie - dodał, zmieniając na moment temat. - To od czego zaczynamy? Lewo czy prawo, góra czy dół? A do tej kuszy... Może być jakaś linka? Stalowa na przykład.
- Linka może być, jak natkniemy się na jakiś rupieć. Zacznijmy na lewo, spróbuję odpalić generatory - odrzekła Sigrun.
- Będę ci świecić, bo na elektryce znasz się chyba lepiej niż ja - powiedział David. - Może znajdziemy jakieś drzwi z napisem 'Zakaz wstępu'.

Światło latarki Australijczyka wyłoniło z czeluści podziemnej stacji najpierw brudny i mokry peron, potem stare tory poniżej a potem resztę stacji. Wyglądało to jak klasyczna, podziemna stacja londyńskiego metra. Tylko nieklasycznie mroczna i ponura. Pełna dziwnych dźwięków i pogłosów niosących się echem po pustych tunelach z czeluści metra. Przeszli przez tą lewą stronę stacji natykając się na porzucone okruchy dawnej cywilizacji. Dotarli tak do końca peronu i ścianę w której był i wlot do dalszego tunelu metra i drzwi które wyglądały na wejście techniczne dla wyspecjalizowanego personelu. Nie natrafili zaś na żaden pociąg ani inny pojazd szynowy jaki można by mieć nadzieję uruchomić. Przynajmniej nie na stacji. Zza drzwi dochodziły jakieś ciche szmer i szelesty. Trudno było zidentyfikować ten dźwięk czy to jakiś ruch powietrza coś tam porusza czy może to jednak coś innego.

- Wygląda okej – Sigrun mechanicznie wypluła jednego peta, odpaliła następnego, zaciągnęła się i wypuściła dym z ust.
Wyciągnęła Glocka z kabury.
- Ty pierwszy – rzekła, patrząc wyczekująco na Davida. - Osłaniam cię. Miejmy nadzieję, że nic nas nie użre.
- Może sam się też zdołam osłonić - odparł David, również wyciągając pistolet. Nie sądził co prawda, że SIG-Sauer poradzi sobie z jakąś zjawą, ale lepiej było spróbować, niż dać się pożreć bez walki.
Chwycił za klamkę, po czym pociągnął, chcąc otworzyć drzwi. Był gotów uskoczyć na bok, gdyby w środku było coś niebezpiecznego.

Gwałtowne wejście spaliło na panewce. Drzwi opierały się strasznie. David musiał kawałek po kawałku siłować się z nimi aby je uchylić chociaż na tyle by dało się przez nie przecisnąć albo zajrzeć do środka. No i potrzebował do tego obydwu rąk. Ale coś nic na niego nie wyskoczyło ani nie użarło. Niemniej w środku coś było. W świetle latarki widać było kontury jakiś starych urządzeń. Szwedka rozpoznawała, że są to silniki generatorów. Stare, uwalone smarem i nalotem kurzu, błota i nie wiadomo czego jeszcze. Pasowało do kilku dekad porzucenia na pastę czasu i podziemi.

W świetle latarki widać było też chyba ich poprzednika. O ścianę leżał oparty jakiś trup. Ubrany w jakieś rozpadające się ubranie, zasuszony szkielet obciągnięty resztkami mięśni i skóry jakie nadawały mu wyglądu mumii. W powietrzu zaś dał się wyczuć powiew. A widać było jakieś wirujące płatki. Jak jakiś rzadki śnieg albo spalony po czymś popiół. Wirowały leniwie i spokojnie na tym niewidzialnym ale wyczuwalnym powiewie. Poza tym tak z drzwi i w świetle latarki nic i nikogo więcej coś nie było widać ani słychać.

- Bez cholernych wilków, świecących meduz i innego gówna - Sigrun pokiwała głową. - Tyle wygrać, panie. Tyle wygrać - dodała z ironią w głosie. - Dobra, poszukajmy tutaj nieco. Spróbuję zobaczyć, czy ten syf da się doprowadzić do porządku.

Rzekłszy to, Szwedka zaczęła ostrożnie rozglądać się po pomieszczeniu, oceniając sytuację. Jeśli można było, zamierzała przywrócić generatorom moc.
David na mechanizmach znał się odrobinę, ale nie na tyle, by wskrzesił 'padnięte' generatory. Tę część ich wędrówki postanowił więc zostawić w dłoniach Sigrun, a swój udział ograniczając do świecenia w miejsca, gdzie dziewczyna chciała coś przykręcić, odkręcić, oczyścić.
W pomieszczeniu panował wilgotny mrok i wyczuwalny powiew. Oraz zatęchła, piwniczna wilgoć. Obrazu zapomnianych mechanizmów dopełniał zaskorupiały syf jaki przez dekady się tutaj uzbierał. Kurz, woda, pył, błoto, smar to wszystko zlało się w jedną masę która zastygła w jednolitą skorupę. Na pierwszy rzut oka wyglądało to zniechęcająco. Na drugi rzut oka podobnie wyglądały trzewia maszynerii, te wszystkie łożyska, przewody i styki. Szwedka jeszcze nie przesądzała sprawy i po wstępnej diagnozie nie było powiedziane, że machiny nie da się uruchomić chociaż zapowiadała się długa harówa. Nic co by się dało zrobić w kwadrans, godzinę czy pół dnia. Znaczy na dawne miary czasu i roboty mierząc. Ale sprawę przesądził zbiornik paliwa którym powinien być napędzany generator gdyby energia z sieci miejskiej siadła. Wcześniej pewnie był szczelny ale po tylu dekadach szlag trafił jakieś uszczelki a może zrobiła się dziura czy ktoś zużył dużo wcześniej te paliwo. Grunt, że bak był bez paliwa, nawet jego zapach się nie ostał. Na dnie coś błyszczało gdy się poświęciło no ale to mogła być zebrana tam woda czy jeszcze coś innego. Aby uruchomić ten generator potrzebny był kanister paliwa. Albo lepiej kilka. A coś nie znaleźli żadnego jak dotąd. Za to na ich sylwetkach osiadło sporo tych lewitujących drobinek popiołu, śniegu czy innych, podobnych wiórów.

Santorine 23-11-2018 16:26

- Wyjdźmy na chwilę na zewnątrz – rzekła Sigrun, otrzepując się z dziwnego pyłu. - Złe wieści są takie, że naprawa tego gówna to zabawa na cały cholerny dzień, o ile tutaj jeszcze jest coś takiego, jak dni.

Wyszedłszy, dodała:

- W zasadzie, jedyne, czego potrzebujemy, to woda i możemy stąd pryskać. Naprawa metra brzmi nieźle, ale przydałoby się jakieś metro do naprawiania. Nie widziałam żadnych pociągów. Więc… Kurwa, nie wiem, szukamy dalej, ale tym razem do listy zakupów, poza wodą i cięciwą do kuszy dopisujemy także kanistry benzyny? Cokolwiek znajdziemy na tym śmietniku, możemy wykorzystać.

- Umiałbyś jakoś sam zmontować wodę? - zapytała.

Stracili nieco czasu, ale gdyby nie spróbowali, to mogliby pluć sobie w brodę, że owej próby nie podjęli.

- Mógłbym, przy odrobinie szczęścia, zmontować coś, co by wodę oczyściło - odpowiedział. - Ale nawet nie wiem, czy ta ciecz na dnie to woda. A zatem idziemy szukać, a tu wrócimy jak nie znajdziemy nic pożytecznego. Idziemy poziom wyżej, czy nieco na dół?

- Tym razem ty wybierz - odparła Sigrun, wyciągając następnego papierosa.

- No to spróbujmy na górę - zaproponował David, po czym ruszył w stronę schodów.

David szedł pierwszy, za nim stąpała Sigrun. Każdy krok na schodach wydawał się być nienaturalnie głośny i trzeszczeć niosąc ze sobą zdradzający obecność pogłos. Przeszli przez te schody i wyszli na krótki korytarz zakręcający pod kątem prostym i znowu kolejny, trochę dłuższy.

Byli w metrze. To przynajmniej Sigrun rozpoznawała na pewno. Wszystko na swój sposób było znajome. Korytarz, światła na suficie, plakaty, reklamy i ogłoszenia na ścianach. Potem większa przestrzeń. Szeroki korytarz albo już raczej większe pomieszczenie. Te gdzie zbiegały się podobne zejścia i wejścia bocznych korytarzy prowadzących na poszczególne perony.

A jednak wszystko to odstraszało swoją obcością. Odrzucała cisza, ciemność i bezruch. Bezludność. Instynktownie kojarzyło się z jakąś katastrofą. Miejsce które powinno być pełne ludzi, gwaru ich głosów, świateł, czyste i wysprzątane, tylu spraw do załatwienia, odgłosów zapowiadanych pociągów obecnie było puste, ciche i ciemne. Aż włos się jeżył na karku.

Pomieszczenie było na tyle długie, że światło latarki nie sięgało do końca. Ale już na szerokość od ściany do ściany radziło sobie przyzwoicie. Wszędzie, na każdym kroku, widać było niemy chaos pośpiesznej ewakuacji czy nawet panicznej ucieczki. Zgubione buty, porzucone ubrania, zapomniane torby, przegniłe zakupy. Wszystko aż nadto krzyczało o tragedii jaka się tu wydarzyła. Dawno. Wszystko to już dawno ostygło, przykryło się kurzem, brudem i pyłem. Nakapała woda, porobiły się zacieki, zarósł grzyb czy jakiś mech, miejscami światło odbijało się od wody w kałużach. Panowała chłodna, piwniczna wilgoć.

Ale mimo wszystko Szwedka dała radę zorientować się, gdzie mniej więcej się znajdują. Na pierwszym poziomie pod ziemią. Boczne korytarze powinny prowadzić do kolejnych tuneli metra. A na końcu tego długiego holu w jakim teraz stali powinno być wyjście na górę, już na poziom ulicy.

- Mam wrażenie - powiedział cicho David - że w tunelach metra będzie bezpieczniej, niż na powierzchni, bo tam, zdaje się, stale jest burza. No i mamy plan metra. Skoro wiemy, gdzie jesteśmy, to zdołamy ustalić, którym tunelem należy ruszyć. Ale najpierw zobaczmy, czy nie znajdziemy jednak choćby odrobiny wody. Wilgoci tu pod dostatkiem, to może i jakaś woda jakaś się znajdzie.

- Lepsze to niż strzelanie sobie w łeb, co nie, mistrzu? - Sigrun zaciągnęła się głęboko i wypuściła wielki smug dymu. - Ano. Szukamy dalej.

Kiedy tylko mieli skończyć z szukaniem zapasów, Sigrun chciała wyruszyć dalej. Przejażdżka metrem byłaby luksusem, na który wątpiła, czy mogli sobie pozwolić. Najważniejsze było znalezienie wody i jedzenia. Jeśli trzeba było, przejdą wszystko piechotą.

psionik 24-11-2018 19:20

Przełączenie wajch na pozór wydawało się prostym zadaniem, jednak w tym dziwnym miejscu wszystko co z pozoru łatwe stawało się ekstremalnie trudne. Marian jako ten szczuplejszy szedł przodem starając się nie dotykać tej dziwnej roślinności. Klatka, którą szli była dość wąska i gdyby nie doświadczenia hibernacji, mogłaby przyprawiać o klaustrofobię, tym bardziej, że porastająca ją "istota" dość znacznie ograniczała prześwit. Tym niemniej udało im się. Drzwi ustąpiły pod naporem siły i oczom hibernatusów ukazała się sterownia.
- Bułka z masłem - Marian uśmiechnął się do kumpla spod gazmaski i wzięli się do roboty. Droga powrotna miała być równie prosta, ale Joe potknął się wybudzając roślinę z letargu. Mężczyźni wyskoczyli z tunelu chyba w ostatniej chwili patrząc na zebranych wokół stalkerów ludzi.



Marian przyglądał się z ciekawością temu co robi Abi próbując skojarzyć, czy cokolwiek z tego co kojarzył ze swojego dawnego życia. To co robiła Abi przypominało mu filmy i powieści science-fiction, jednak jeśli działało, warto było się uczyć. Marian był survivalowcem z krwi i kości, więc jeśli to co robiła dziewczyna zwiększało przeżywalność, należało się tego nauczyć.


Kolejne wejście w roślinność Zapała skwitował skrzywieniem, które na szczęście nie było widoczne przez gaz-maskę. Wszedł za Abi rozstając się z Joe, z którym Los połączył go od feralnego przeciskania przez rury. Szedł za dziewczyną skupiając się na tym, by nie dotknąć dziwnej roślinności, a gdy został zaatakowany zręcznie unikał wypustek, lian i innych niespodziewanych ataków ze ścian. Kilka razy prawie zgubił stalkerkę, raz udało się wyrwać ją z zaciskającego się pnącza. Wąski korytarz, ograniczony dostęp do powietrza, gaz-maska... to wszystko ponownie przywołało wspomnienia z młodzieńczych lat ganiania po bunkrach z bronią, czołganie się po błocie, nocą i w deszczu. Poczuł przypływ adrenaliny, dudnienie krwi w uszach, coraz szybszy i płytszy oddech, obraz mu zamajaczył, potknął się ale nie upadł. Wyciągnął ręce lecąc wprost nad idącą przed nim Abi. Oboje polecieli do przodu wprost na drzwi wyjściowe z metra. Wypadli na zewnątrz łapiąc oddech.
- Sorry - wystękał uspokajając oddech - Przepraszam... - dalsze słowa zostały zagłuszone przez krzyk Keiry. Marian zdjął mimowolnie maskę. Tego się nie spodziewał. Stał jak wryty przez chwilę, dopóki z tunelu nie wyszedł Nick. Wtedy Marian zwrócił dopiero uwagę na otoczenie. Starał się chłonąć Strefę, łapiąc wszystkie jej "uroki". Było to naturalną cechą survivalowca w obcym terenie. Zorientować się w okolicy, znaleźć potencjalne zagrożenia i drogi ucieczki. Zidentyfikować niebezpieczeństwa i możliwości ich neutralizacji.

[media]http://quick-tech-news.com/images/sydney-red-sky/big/sydney-red-sky-4.jpg[/media]
Czerwona mgła wyglądała przerażająco. Spływała na ulice pochłaniając bloki niczym olbrzymi wiecznie głodny pradawny stwór. Marian próbował znaleźć jakiekolwiek punkty charakterystyczne Londynu pozwalające odnaleźć się w mieście. Wiedział już, że opowieści Nicka-Dicka są przynajmniej w części prawdą, ale uważał, że wynikają z ograniczonych umiejętności intelektualnych stalkera nie pozwalających znaleźć mu wytłumaczenia. Marian postawił sobie za punkt honoru zrozumienie Strefy.

Pipboy79 26-11-2018 01:43

Tura 12 - Woda i cienie
 
Sigrun i David



Robota szperacza ruin dawnego świata była średnio przyjemna. Echo dawnego świata aż uderzał po oczach, drażnił nozdrza zatęchłym, piwnicznym zapachem wilgotnej zgnilizny. Denerwował odgłosem kroków niosących się echem przez puste pomieszczenie jakie powinno być pełne ludzi. Straszył widokiem ubranych i obciagnietych zetlałą skórą i wysuszonymi mięśniami kościotrupów. Drażnił odgłosem rozchlapywanej w kałużach wody albo tej kapiącej nagle na głowę, twarz czy kark. Zimne, zaskakujące i nieprzyjemne uczucie. Irytował słabnącym zbyt często światłem latarki oraz burczącym odgłosem korbki gdy trzeba było ją na nowo nakręcać i wydawało się, że ten dźwięk niesie się nie wiadomo jak daleko i nie wiadomo co lub kto to słyszy.

Przeszukanie poziomu na jakim byli nie przyniosło zbyt wielu rezultatów. Znaleźli całkiem sporo różnych rzeczy ale praktycznie wszystkie były równie użyteczne jak przedmiotu wrzucone na kilka dekad do wilgotnej piwnicy aby przegniły lub zardzewiały w spokoju. Albo coś przypominało mokrą, rozpadającą się w rękach szmatę, albo było zardzewiałe, zaśniedziałe, zaskorupiałe i w efekcie też niewiele z tych rzeczy nadawało się do czegoś sensownego.

Nie znaleźli nic do jedzenia. A jednak dopisało im szczęście z wodą. W żółtym świetle nakręcanej ręcznie latarki pojawił się rozsypujący się automat z wodą. Gdy się do niego dobrali udało im się wydobyć jeden 20 l baniak z niezaczynaną wodą. Problem wody chwilowo się więc rozwiązał ale taszczenie niewygodnego i ciężkiego baniaka nie zapowiadało się na łatwe zadanie. Z żywnością Sigrun kojarzyła, że na naziemnym poziomie, czyli tych schodach prowadzących na górny poziom. Tam powinny być jakieś sklepiki i podobne punkty. Chociaż nie było wiadomo co z tego tam zostało teraz.

Przy okazji tego buszowania po stacji znaleźli też linkę jaka mogła się nadawać na cięciwę kuszy. Całkiem mocny kawałek linki z tworzywa sztucznego. Na tyle mocny, że powinien wytrzymać naprężenia powstałe przy napinaniu tej kuszy a jednocześnie aby dało się jeszcze napiąć ją jedną ręką bez żadnych dźwigarów. Sigrun udało się zmontować to w jedną całość i wyglądało na to, że na kilka, może kilkanaście kroków powinna być to względnie przyzwoita broń. Teraz pozostawało jeszcze tylko zmajstrować coś czym można by tą kuszę załadować.

Wydawało się, że pierwszy podziemny poziom Waterloo przeszukali całkiem nieźle. Znaleźli to i owo i udało im się nie wpakować w żadne kłopoty. Wyglądało na to, że albo rozbiją się tutaj na dłużej albo zostaje im ruszyć w dalszą drogę.




Stalkerowa grupa



- To pal. - stalker wzruszył obojętnie ramionami wcale nie zabraniając Joe’mu w zrealizowaniu jego pomysłu na spalenie całej stacji z zarodnią. Nie wykonał jednak najmniejszego gestu czy słowa aby wspomóc go w realizacji tego planu. Zresztą Abi też nie. Gdy głowy ochłonęły jasnym było, że do spalenia tak sporej powierzchni trzeba by pewnie zorganizować jakaś cysternę paliwa i jeszcze jakieś węże by wtłoczyć płyn zapalający pod ziemię. I w ogóle zapowiadała się to akcja dla całej drużyny strażackiej na dłuższy czas tylko cel był odwrotny, zamiast gaszenie to rozniecanie ognia. No i najpierw trzeba było mieć tą cysternę a w tej otaczającej wyjście czy wejście do metra czerwieni nic takiego nie było widać.

- Widzę, że co niektórzy dalej nie ogarniają sytuacji. - stalker pokręcił głową i wstał. Zaczął rozsuwać i zdejmować z siebie skafander ochronny. - Nie na darmo mówimy na was turyści. Wy i my dla strefy to całkiem inne klasy albo gatunki ludzi. My jesteśmy jak stali klienci. Albo nawet pracownicy sezonowi. Takich na jakich nie zwraca się większej uwagi dopóki czegoś nie odwalą albo wejdą tam gdzie nie powinni. - powiedział wyciągając ramiona z rękawów skafandra ochronnego. Usiadł ponownie aby ściągnąć z siebie dół skafandra.

- A wy jesteście właśnie jak japońska wycieczka. Łazicie z szeroko otwartą buzią i oczkami. Jesteście podjarani, zdziwieni, przestraszeni, przytłoczeni. I wkurwieni na nieudolną organizację wycieczki. Obowiązkowo. - Norton na chwilę uniósł palec do góry aby podkreślić ten fakt i przeciągnął spojrzeniem po ocalałych twarzach. Zaraz wrócił do ściągania spodni ochronnego skafandra.

- I teraz wyobraźcie sobie taki sklep jubilera. Wielokrotnie już obrabiany. Czyli czujny i doświadczony. Ochrona nie zwróci większej uwagi na szarych, stałych klientów. Przynajmniej dopóki nie zaczną rozbijać gablot i włazić na zaplecze. - wskazał na siebie i swoją partnerkę. - No ale obcy, hałaśliwi, rozwrzeszczani, cykający fotki, rzucający się pazernie do oglądania gablot od razu przykuwają uwagę ochrony i reszty systemów bezpieczeństwa. Bo tak właśnie widzi was strefa. Nie tylko was ale każdego kto jest tu pierwszy raz. Nie chodzi o to, że będziecie mi tu stroić milczące, sfochane minki. Że oszukacie pana przewodnika. Ochrona was widzi. Cały czas. Wszędzie. Teraz też. Nie zawsze uzna was za zagrożenie. Nie zawsze ma okazję coś na was wysłać. Może się zdarzyć, że nahałasujecie i zwiejecie z jednego jubilera do drugiego zanim strażnik przyjdzie was wylegitymować. - Norton zdjął z siebie skafander i zaczął go oglądać, czyścić i zalepiać rozerwane dziury.

- Do tego takie numery jak odwalił Marker albo jak właśnie wpadł na pomysł Duży. - pokręcił głową na znak negacji. - Czyli zastrzelenie strażnika, nawoływanie do rozruchów, podpalenia. I inne takie. Co się wtedy robi? No wzywa się policję. Jak za mało to SWAT. Jak za mało to wojsko. Jak za mało to czołgi i artylerię. Jak za mało to równa się wszystko z ziemią. Dlatego my nie walczymy. Bo nie da się wygrać wojny w strefie ze strefą. Nie da się zabić czy zniszczyć strefy. Marker niby “zabił” kawałek strefy i co? I nic. Chwilę potem był z powrotem. Nie da się uciec czy wyprzedzić strefy. Bo z jednego jubilera trafiasz do kolejnego. I kolejnego. A jak w jednym nabroicie to sąsiednie są zaalarmowane. Dlatego zostaje ukrywanie się, przemykanie i nie robienie strefie problemów. Tu użyto atomówek i broni dostępnej dla dawnych mocarstw. I nie dali rady zniszczyć i pokonać strefy. Co więc chcecie zdziałać swoimi nożykami i pistolecikami co? - stalker uporządkował swój skafander i zaczął go składać a potem wkładać z powrotem do plecaka.


---



Czas wydawał się nadal być pojęciem dość abstrakcyjnym. Nawet teraz, gdy znaleźli się już na powierzchni. Nie otaczała już ich bezdenna czerń i oczy nawet bez źródeł światła mogły coś wychwycić. Nawet coś znajomego jak ulica, asfalt, chodnik, wraki samochodów, ruiny budynków. Co prawda wszystko przypominało krajobraz po wojnie czy jakiejś apokalipsie. Odpychało bezruchem, obcością i brakiem innych ludzi. Ale ludzkim zmysłom i umysłom nadal brakowało znajomych punktów odniesienia. W promieniu kilkunastu lub kilkudziesięciu kroków rozciągała się czerwona mgła czy inna podobna zawiesina. Przez nią nie było widać nieba więc nie było nawet wiadomo czy to noc czy dzień. Nie było więc widać Słońca, Księżyca, gwiazd czy choćby chmur. Odpadała nawigacja według znaków gwiezdnych. Ograniczona widoczność za czerwoną zasłoną przeszkadzała w uzyskaniu większej perspektywy. Zrujnowane miasto przypominały tereny Berlina czy Warszawy tuż pod koniec II WŚ. W tej mgle i bez znaków szczególnych mogli być gdziekolwiek. Nie działały też ani zegarki ani kompasy. Standardowa nawigacja i pomiar czasu stawały pod znakiem zapytania.

Zdążyli jednak odpocząć pod makabrycznej przeprawie przez podziemną stację. Złapać oddech zalepić na ile się dało skafandry antyskażeniowe, dać się opatrzyć Michaelowi i odpocząć. Praktycznie wszyscy jakoś oberwali, mniej lub bardziej. Ale wszyscy dalej byli zdolni do dalszego marszu. Poza bladolicą Keirą, reszcie udało się przebić na powierzchnię.

Po złapaniu oddechu i jako takim doprowadzeniu się do porządku Nick znowu zaczął bawić się swoim wahadełkiem. Obserwował je uważnie zerkając gdzieś w czerwoną przestrzeń. W końcu wybrał kierunek i ruszyli. Najpierw stalker często na granicy widzialności pozostałych, potem stalkerka i reszta grupy. Mieli się zachowywać cicho i nie zwracać na siebie uwagi. Szli. Znowu nie było wiadomo jak długo. Najczęściej wzdłuż dawnych ulic. Ale czasem były takie osuwiska gruzów, że musieli przebrnąć przez ten osypujący się pod nogami rękami gruz, czasem przechodzili przez jakieś budynki ale zwykle szli po osi ulicy. Czas, odległość i kierunki nadal wyglądały bardzo abstrakcyjne. Mervin w pewnym momencie dostrzegł leżącą wśród gruzów blachę z nazwą ulicy. Kojarzył nazwę, że powinna być ona na północnym brzegu Tamizy. Ale stacja Elephant była na południowym. A po wyjściu na powierzchnię do rzeki nie doszli. Z drugiej strony był to jednak tylko kawałek blachy leżący tak samo zapomniany jak i reszta tych gruzów dawnej metropolii. Stalkerzy nawet jak też dostrzegli tą blachę to nie zdawali się przywiązywać do niej wagi.

Marsz poprzez te morze ruin nie był takim spacerkiem. Coś tu było. Zza czerwonej kurtyny dobiegały różne dźwięki. Niekiedy Nick a za nim reszta przystawał albo nawet chował się za jakimś wrakiem lub gruzem gdy je pewnie też słyszał. A niekiedy je ignorował. Ale w tej marsjańskiej czerwieni coś było. Może nie było innych ludzi ale coś innego w niej było.

W końcu Norton gdy zrobił kolejny przystanek aby sprawdzić odczyt z wahadełka dał im znać by podeszli. - Jesteśmy blisko rzeki. Ale coś tam jest. - oznajmił swoim jak zwykle wesołym i pogodnym głosem.

- Co? - Abi zapytała zerkając w niknącą w czerwieni ulicę jaką do tej pory szli i gdzie widocznie mieli dotąd zamiar dalej iść.

- Jeszcze nie wiem. Idę sprawdzić. - powiedział i odszedł znikając w czerwonej mgle. Odszedł i nie było go nie wiadomo ile. Zdążyli trochę odpocząć i wsłuchać się w odgłosy płynące z ruin. Tempo marszu było nastawione na ostrożność a nie szybkość więc fizycznie nie było zbyt wyczerpujące. Ale obcość tego miejsca i te dziwne dźwięki płynące z czerwieni stanowiły szarpiące nerwy kombinację. W końcu z czerwieni zamajaczył jakiś kształt, który przemienił się po chwili w ludzką sylwetkę a ta w powracającego stalkera.

- I co? - zapytała jego partnerka obserwując jak Nick wrócił, siadł na jakimś gruzie i upił wody z manierki.

- Cienie. - odparł w końcu stalker ocierając usta rękawem.

- Przejdziemy? - w głosie kobiety zabrzmiała niepewność. Nick wpatrywał się gdzieś w czerwoną dal i po chwili pokręcił przecząco głową. Znów upił łyk. - To co? Obejdziemy ich jakoś? - zaproponowała ciemnowłosa dziewczyna.

- Nie mamy czasu. Marker cały czas dmie w róg myśliwski. W końcu wilki złe go namierzą. Musimy być w ruchu. Dotrzeć do kryjówki na drugim brzegu. Tam odpoczniemy. Tylko musimy dostać się na drugą stronę. - Norton wydawał się główkować co zrobić z tą sprzecznością. Abi zamilkła czekając na to co wymyśli.

- Da się nas jakoś zamaskować czymś? - zapytała w końcu gdy nie doczekała się odpowiedzi.

- Pewnie. Potrzebujemy coś zimnego. Coś jak pochodnia tylko, żeby dawała zimno a nie ciepło. Tak, zimno powinno być dobrym maskowaniem przed cieniami. W ostateczności coś ciepłego jako odstraszacz. Ale to jako argument ostateczny bo tyle ich tam jest, że siłować się z nimi wszystkimi jest bez sensu. - Abi zamyśliła się podobnie słysząc receptę na pokonanie kolejnej przeszkody.

- A może wabik? Jakoś ich odciągnąć z tego wejścia na most? - zaproponowała obserwując siedzącego partnera.

- Światło i ruch. To powinno odciągnąć chociaż część z nich. - Nick pokiwał głową patrząc gdzieś w przestrzeń czerwieni przed sobą.

- No to potrzebujemy czegoś zimnego na maskowanie, czegoś gorącego do odstraszania, czegoś świecącego i ruchomego na wabik. - podsumowała stalkerka wyliczając kolejne elementy na palcach. Popatrzyła przy tym na pozostałą część grupy. - No albo chociaż części tych rzeczy. Macie coś takiego? - zapytała obrzucając wzrokiem twarze i sylwetki.

- Idę jeszcze raz. Może znajdę jakieś przejście. Nie zbliżajcie się do rzeki bo was wyczują. - stalker westchnął, wstał i ruszył z powrotem w kierunku z jakiego właśnie wrócił. Gdy stalker odchodził Mervina coś tknęło. Mimo, że mgła skuteczni ograniczała widoczność wydało mu się, że rozpoznaje te rondo i budynek przy jakim się zatrzymali. Było zapuszczone i zrujnowane ale chyba ten owalny budynek to był Hotel Plaza. Jeśli tak to rzeczywiście byli o rzut beretem od rzeki i Westminster Bridge. I Big Bena po drugiej stronie rzeki.

Ehran 26-11-2018 09:59

Joe zagryzł zęby. Gadka Nicka go wkurwiała. Aż wszystko się w nim gotowało. Może i stalker miał rację co do strefy. Lecz to tylko tym bardziej wkurzało Joe. chciał coś zrobić. Zniszczyć wszystko dookoła, z tą przerośniętą rośliną w pierwszej kolejności.
Nie miał benzyny. Nie miał środków wybuchowych. Z tego co widział dookoła niczego takiego tutaj nie znajdzie. Słowa Nicka również nie wróżyły niczego dobrego.
Powoli adrenalina opuszczała Joe, pozostawiając po sobie poczucie rozpaczy i bezsilności.
Wpatrując się uporczywie w otwór z którego przyszli, Joe poważnie rozważał by tam wrócić i samymi jedynie nożami rozprawić się z rośliną. Wiedział, że to szaleństwo. Ale jak dobrze było by znów coś zrobić. Poczuć adrenalinę i ... zginąć. Myśl o śmierci dziwnie go rozluźniła. Nie bał się, wręcz przeciwnie, coś go ciągnęło, mamiło, do takiego końca. Miał dość i czuł się zagubiony, bezsilny. Przywitał by odejście w niebyt z otwartymi ramionami. Ale nie tak. Nie bez jakiegoś sensu... Musiał odnaleźć jakiś sens, jakiś powód by ciągnąć to dalej. Wiedział, że bez tego prędzej czy później podda się rozrastającemu się w nim mrokowi, czuł, że pochłonie go dziura w jego duszy. Może nie teraz, nie za godzinę... ale pochłonie już niebawem.

Joe ściągnął ochronny strój. Z pewnym namaszczeniem złożył go w kostkę. Na nim znajdowało się prawie wszystko co pozostało z Keiry... Rozejrzał się dookoła. Znalazł kawałek jeszcze stojącego muru. Dookoła było pełno gruzu. Na ścianie była jeszcze trochę widoczna stara reklama, chyba jakiegoś biura podróży. Widział wyblakłe morze i kilka palm... i grupkę wypoczywających uśmiechniętych ludzi... Pomyślał, że to by się jej spodobało... nie znał jej zbyt dobrze, nawet nie wiedział jaki jest jej ulubiony kolor, albo jakiej muzyki słucha... Czy lubiła morze i palmy? Joe otrząsnął się nieco. Przykucnął pod dużym fragmentem zawalonego muru i zapierając się uniósł go nieco. Potem wcisnął złożony struj ochronny pod spód i opuścił powoli, bardzo ostrożnie kawałek ściany, który miał posłużyć jako kamień nagrobka.
Joe cofnął się kilka kroków. Przez chwilę postał w milczeniu i zadumie. Spróbował sklecić jakąś modlitwę. Nie wyszło mu za bardzo. Ojciec nigdy go tego nie nauczył.

Wracając do reszty Joe poczuł kłucie w boku. Dopiero teraz zauważył, że któraś z macek musiała go zranić.
Podszedł do Michaela, przypominając sobie, iż chyba był lekarzem.
- Zerknął byś proszę na to? Chyba ta roślina mnie dziabnęła.

***

Joe rozejrzał się dookoła. Coś zimnego, coś gorącego i coś świecącego? Czuł się trochę jak podczas gry w podchody. Ten jeden raz, gdy jego stan zdrowia na to pozwalał i mógł wyjść na zewnątrz z innymi dzieciakami. Nie skończyło to się wtedy dobrze. Zgubił się w parku, przemókł i gdy go odnaleźli był ledwo żywy, wychłodzony i kolejne miesiące spędził w izolatce na izbie intensywnej opieki.
- Mamy chemiczne światło - oznajmił. To było by jedno z głowy. - można by przywiązać do czegoś i ciągnąć. Dało by ruch...- zasugerował.
Potem zabrał się za przeszukiwanie okolicy.
Coś łatwo palnego powinno dać się znaleźć w gruzach. Jakaś stara szafa, może coś plastikowego...
Gorzej z czymś zimnym. Tu Joe nie miał pomysłu. Raczej nie znajdą działającej zamrażalki by pozyskać trochę lodu... Można by wejść do zimnej wody i wychłodzić ciało, lecz to wydawało się groźniejsze od tych niby cieni co na nich czyhały... zły pomysł...

______________
rzuty: 5, 9


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172