Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2021, 12:58   #271
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - Rodzinny weekend

Czas: 2054.10.03; sb; ranek; 08:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; ośrodek Mała Rosja; domek
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze domku; na zewnątrz szarówka, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, cisza


Usłyszała pukanie. Pewnie dlatego, że pęcherz ją odkleił z łóżka i od dwóch nagich ciał z jakimi tam w nocy zaległa i pogodnił do łazienki. Akurat kończyła gdy usłyszała to pukanie. Pewnie do drzwi zewnętrznych. Poszła więc otworzyć. I w drzwiach zastała Cindy.




https://i.pinimg.com/564x/ec/3e/da/e...615a89e7c8.jpg


- O. Cześć. Jesteś na chodzie? Myślałam, że pocałuję klamkę i tyle. - przywitała się szczupła brunetka wciąż w uniformie ochrony tego obiektu. Na zewnątrz było już jasno. Wstawał kolejny dzień i ten jesienny poranek był dość dżdżysty. Monotonna, dyskretna mżawka zalewała świat. I cichy. Słychać było ćwierkanie ptaków i szum liści poruszanych delikatnym powiewie wiatru. Nawet nie było tak chłodno. O ile nie było się w samej koszulce czy czymś podobnie lekkim.


---




https://images.fineartamerica.com/im...ael-oistad.jpg

W końcu mogły usiąść sobie na ganku jaki były z tyłu domku. Z którego był ładny widok na pomost, zacumowaną do niego łódkę i resztę jeziora. A dach chronił przed padającą mżawką. Okazało się, że w międzyczasie wstał Melvin. Przywitał się z nimi idąc za potrzebą. Potem wrócił do drugiego pokoju gdzie ubrał się i wyszedł na ganek. Chciał się pożegnać i podziękować za udaną, nocną przygodę. A na razie tylko one były na chodzie. Potem cicho przeszedł przez domek i wyszedł od frontu.

- To widzę mieliście bardzo udaną i pracowitą noc. Zawsze w takich chwilach żałuję, że jestem na służbie i tyle mnie omija. Z drugiej strony jakbym nie była to w ogóle nie miałabym tu pewnie wstępu. A macie coś na śniadanie? Czy idziecie na stołówkę? Można też coś przynieść stamtąd tutaj ale trzeba by się ruszyć. - Cindy siedziała w rozluźnionej pozie wyrzucając nogi daleko przed siebie. A, że miała je długie i nawet w czarnych szturmówach zapowiadały się całkiem interesująco to miała co wyrzucać. Siedziały sobie przy tym stole, na ganku, z kawą obserwując tą sielankową, poranną mżawkę. W miarę jak woda z nieba padała to za ścianą wewnątrz domku dało się słyszeć pierwsze oznaki cywilizowanego życia. Najczęściej zaczynającego się od wizyty w toalecie która była tuż za ścianą ganku.



Czas: 2054.10.03; sb; ranek; 10:30
Miejsce: okolice Sioux Falls; ośrodek Mała Rosja; pomost
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, cisza




https://media.istockphoto.com/photos...apQ4OkjQXxocU=


- No! I to jest pogoda na weekend w Małej Rosji! Kurde aż nie wiem za co się brać. - Steve jak zwykle jak tylko miał okazję to zrobił dwie rzeczy. Czyli wyspał się i nie musiał się zrywać o 5 rano jak w tygodniu. Oraz władował się w luźne, barwne ciuchy turysty z Kaliforni. Obie te rzeczy zdawały się go tak po prostu cieszyć i poprawiać humor. Podobnie jak obie towarzyszki. No i właśnie pogoda. Bo chociaż po porannej mżawce pozostało błoto i kałuże. To jakby odświeżyła atmosferę a teraz wyszło ładne słoneczko to zrobiło się naprawdę ładnie i malowniczo. Aż migawka aparatu Eve trzaskała co jakiś czas aby uwiecznić te barwne chwile.

- A jakie mamy opcje? - zapytała blondynka celując obiektywem w stojącego mężczyznę w barwnej koszuli. Czerwonej w białe palmy. Ładnie podkreślała jego męską, zdrowa sylwetkę a na tle tego jeziora naprawdę wychodził jak jakiś turysta z dawnych czasów co przyjechał tutaj na relaks. Eve jak cyknęła fotkę pokazała Lamii na ekraniku aparatu jak wyszło.

- Można pójść na pomost i moczyć kija w wodzie albo się opalać. Ale szczerze mówiąc ja nie mam do tego cierpliwości. - Krótki zaczął od wskazania na pomost jaki wychodził w jezioro. Już po śniadaniu i pożegnaniu się z gośćmi którzy z tych czy innych przyczyn musieli się ewakuować zostali w dość rodzinnym gronie. Robert musiał spadać aby rozejrzeć się czy jego ważniak przypadkiem go nie potrzebuje. No i wypadało aby był na chodzie jak tamten wstanie i też będzie na chodzie. Cesar poszedł razem z nim. Z tych samych powodów. W końcu jak tylko pułkownik wstanie a lubił wcześnie wstawać jak na starego, zdyscyplinowanego spadochroniarza przystało to hiszpańskiemu kapitanowi właściwie zaczynał się dzień pracy. Dlatego obcałował panny drugiego kapitana, uściskał je obie i jego też ale obowiązki wzywały. Zapraszał na wieczór do 1-ki, czyli największego budynku gdzie kumulowało się życie towarzyskie. Claudio Esteban w końcu miał tam dawać występ. I uprzedzał, że dalej będą się dziś zjeżdżać i panoszyć wszelkie wojskowe i cywilne ważniaki bo właśnie na sobotę była przewidziana kumulacja tej weekendowej imprezy. Wraz z nim poszła Maggie. Miała przydział na cały weekend tutaj ale od 18-tej do północy znów była dyżurną.

- Ja też będę już iść. Bardzo wam dziękuję za cudowną noc. Było mi bardzo przyjemnie. - Carol poszła niedługo później. Ubrała swoją seledynową sukienkę bo w końcu nie miała tutaj innych ubrań. Z porannej rozmowy wynikało, że też miała zamiar wracać jutro rano bo też jechała na pogrzeb. I była bardzo podekscytowana. Dla niej była to bardzo przyjemna niespodzianka bo nie spodziewała się tutaj Krótkiego i jego partnerek no i tego, że będzie miała przyjemność z nimi balować. Więc można było sądzić, że bardzo jej to przypadło do gustu. Ale po wspólnym śniadaniu wróciła do siebie. Była ciekawa czy będą wieczorem w “1-ce” na tym balu i występach. Bo ona zamierzała.

- Czy mi się wydaje czy ona wdzięczyła się do was bardziej niż do mnie? Czy wy mi wyrwałyście moją koleżankę z pracy jak akurat nie patrzyłem? Czy w nocy działo się coś o czym powinienem wiedzieć? - Steve zapytał niby poważnym głosem gdy przez okna domku widać było jeszcze seledynowe plecy odchodzącej lekarki. Zmrużył oczy i popatrzył pytająco na swoje partnerki. Bo rano blondynka w seledynie zwłaszcza dla nich była miła to niby miał prawo poczuć się zepchnięty na boczny tor jej atencji.

- Myślę, że chyba chce się wkupić w nasze względy aby mieć wstęp na inne takie imprezy. - skomentowała krótkowłosa blondynka ubrana w zwykły t-shirt. Rano pozwoliła sobie się przebrać w coś domowego skoro już nie obowiązywały stroje wieczorowe.

- Ja też będę spadać. Miło było was poznać. Jakbyście mnie szukali to będę w domu strażników. Ale o 16-tej zaczynam swoją zmianę na bramie i tak do północy. - powiedziała brunetka. Okazało się, że wczoraj zastępowała kolegę to odbębniła podwójną wartę jaką zaczęła po południu a skończyła dzisiaj rano. No ale dzisiaj to już miała tylko swoją wartę. I tak w końcu zostali we tym składzie w jakim przyjechali tu wczoraj.

- No to jak nie chcesz tego robić to nie będziemy. Mówiłeś coś o ogniskach, bmx-ach i koniach. - Eve przypomniała partnerowi co tak im zachwalał poprzedniego dnia.

- No tak. Możemy pójść na bmx-y. Znaczy ja na pewno. Mają świetny tor. Uwielbiam się wyskakać na nim. To tam. - wskazał na zdawałoby się losowy kierunek bo widać tam było tylko kawałek drogi i domki rozrzucone wzdłuż niej w lesie.

- Możemy wziąć łódkę i popływać. O. Na wyspę można by popływać. Tylko tam drewna nie ma to nie da się zrobić ogniska. Ale ładne widoki są na jezioro i okolice. A w tamtą jest wypożyczalnia sprzętu nurkowego. Nurkowałyście kiedyś? - Krótki ochoczo wcielił się w rolę przewodnika i tłumaczył swoim partnerkom co jest tu gdzie w tym ośrodku. Właściwie to jak tak opowiadał to chyba dnia by zabrakło aby tu wszystko zwiedzić. Był i tor wspinaczkowy i strzelnica i siłownia. I stadnina koni chociaż to trochę dalej to tam już trzeba by podjechać samochodem. No a wieczorem miał być ten bal i Claudio w 1-ce. I jeszcze gdzieś w międzyczasie ognisko trzeba by zrobić z tym piwkiem, kiełbasą, ziemniakami i tak dalej. Krótki miał minę jakby chciał zaliczyć wszystkie te atrakcje ale zdawał sobie sprawę, że to nierealne. Ale kombinował jak mógł.

- Chyba, żeby olać ten bal… I wieczorem zrobić ognisko… Albo w nocy… - zastanawiał się na głos jak tu połączyć chociaż jak najwięcej punktów jedną kreską wycieczki turystycznej.

- Mogę zrezygnować ze strzelnicy. W robocie mam tego od cholery. Chyba, że wy chcecie. To mogę was zabrać i postrzelamy sobie do tarcz. - popatrzył na nie obie szukając możliwości kompromisu.

- Ja za bronią to nie bardzo. Chyba, że uważacie, że powinnam. Powinnam? Ale mogę wam zrobić sesję zdjeciową. Właściwie to i tak wam zrobię gdziekolwiek byśmy nie poszli. A te konie? Chcecie? Dawno nie jeździłam. Macie ochotę? Bo jak miałabym jeździć sama to nie, wolałabym coś z wami. - fotograf popatrzyła na pozostałą dwójkę ich rodzinnego trio. Też wydawała się gotowa pójść na kompromis i nie upierała się przy swoich pomysłach.

- Tu mają straszne oporne bydlaki a nie konie. W ogóle się nie słuchają co się do nich mówi. - Krótki skrzywił się jakby nie miał z pobytu w stadninie zbyt miłych wspomnień.

- Oj Steve, przestań. Każdy oswojony koń się słucha. Trzeba tylko nim odpowiednio pokierować. Jak chcesz to ci pokażę. - blondynka przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się do niego jakby słyszała jakiegoś nastolatka skarżącego się, że nie będzie się bawił z kolegą z sąsiedztwa bo ten jest guupii.

- One są głupie. I wredne. Jak nasz Alfa. Też jest wredny. Wszystkie laski jakie do nas przyjdą lecą na niego. A nie na mnie. Skandal. - Steve poszedł za ciosem i dopowiedział sobie resztę swojego niby focha na te różne sierściuchy i czworonogi. Aż Eve się roześmiała rozbawiona tym popisem. Po czym Mayers nonszalanckim krokiem dał znać, że udaje się za potrzebą więc wrócił na chwilę do domku. Fotograf skorzystała z okazji i niespodziewanie złapała swój laptop, położyła go na stole i odpaliła.

- Lamia weź mi pomóż. Zobacz co wymyśliłam. - tłumaczyła szybko i gdy w końcu odpaliła co trzeba, przekręciła laptop ekranem do czarnulki ta mogła zobaczyć znane z kreskówek pingwiny o wojskowym zacięciu.




https://photos05.redcart.pl/template...ny_wszyscy.jpg

- Pomyślałam o koszulkach. Albo kubkach. Mogę zrobić wzór a jest jedno studio na mieście co robi takie rzeczy. Ale mam dylemat. Bo Steve to wiadomo, Skiper. Dingo to Rico. Karen to Marlenka. No ale jest Donnie i Cichy. A zostaje Kowalski i Szeregowy. Jakbym zrobiła teraz wzory to bym mogła pojechać w poniedziałek do nich. Może by się udało na wtorek. To jakbyśmy pojechały do nich do szpitala to można by im to dać. Tylko tam jest jeszcze Italiano a dla niego nie mam pomysłu na postać. - Eve szybko wyłuszczyła na czym polega zrąb jej planu i czekała co jej dziewczyna powie na ten temat. To co się dało zrobić klawiaturą mogła zrobić sama. Nawet tutaj. Ale musiała mieć gotowy koncept do zrobienia i dopiero w nowym tygodniu można było go oblec w fizyczne ciało. Na ekranie zaś Lamia widziała różne postacie z rzeczonej kreskówki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-12-2021, 21:22   #272
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 51 cz. 1/2

Pustkowia; Wilma i Red




- Ta czarnula to Rybka, w środku Steve a ta blondi to Eve. Mnie nie ma bo to wcześniejsza fotka jak mnie jeszcze z nimi nie było. Ostatnio Lamia mi ją dała. No ale ich jest tutaj komplet, cała moja trójka. - rudzielec siedząca obok tłumaczyła kierowcy co widzi na zdjęciu jakie trzymał w dłoni i oglądał. W środku stał mężczyzna w ciemno zielonym mundurze galowym i dwoma patkami kapitana na kołnierzu. A po bokach miał dwie ślicznotki dobrane jakby dla kontrastu bo jedna była czarnowłosa a druga blondynką.

- Ładnie razem wyglądają. - zgodził się Red przypatrując się trójce uwiecznionej na fotce. Z relacji Wilson już coś o nich wiedział. Ale dopiero teraz miał na czym zawiesić oko. Bo wcześniej to tylko coś mu opowiadała, że zaczęła z nimi chodzić. I już w to trudno było uwierzyć. Że ktoś sobie może nagle, niespodzianie zacząć chodzić z jakimś trójkątem przekształcając go w czworokąt. No ale wreszcie widział na własne oczy. Tego napakowanego gogusia w gali pełnego kapitana. I to specjalsów jak dostrzegł emblemat Thunderbolt na rękawie. Więc już trudno było o kapitana z wyższej półki. No i te dwie foczki co miał po bokach, każda na inne kopyto ale jednak każda no jak jakaś playmate. Któż by nie chciał z taką chodzić? A co dopiero z dwiema na raz. Oczywiście jako facet to jakoś samo chodzenie z Mayersem niezbyt Reda obchodziło. No ale te dwie foczki co miał po bokach no to jednak trudno mu było przegapić. Nic tylko pozazdrościć. No i, żeby było śmiesznie… Wilson mówiła, że chodzi z całą tą trójką… Naprawdę starał się być dla niej wyrozumiały i w ogóle bo była spoko i nieźle robiła swoją robotę… No ale to brzmiało… Zaskakująco. Przynajmniej zaskakująco. I to było najłagodniejsze określenie jakie przychodziło mu do głowy. No ale jak zobaczył tą fotkę na własne oczy no to już jednak uznał, że może i jest tak jak mówi bo chyba nie byłaby aż tak bezczelna by wziąć jakieś randomowe zdjęcie i wkręcać mu, że właśnie z nimi chodzi.

- A ta fotka to skąd? Ty robiłaś? - zapytał trochę chcąc sobie rozjaśnić tą sprawę fotki. Rudzielec pokręciła przecząco głową.

- Nie, nie ja. Ja jeszcze wtedy nic o nich nie wiedziałam. Chyba. W każdym razie na pewno zanim się z nimi spotkałam. Pewnie Eve to jakoś zrobiła. Ona ma całe studio tego sprzętu do fotek i filmów. To u niej było robione. Znaczy właściwie teraz to u nas. Bo się z tego jej studia to nasz dom zrobił. Jej… Dom… Dziwne tak… Nigdy nie… No wiesz, koszary albo front… Jakoś zawsze uważałam, że nie nadaję się na matkę, żonę i robienie domu. A tu… Jej ale się wtopiłam. Nawet nie wiem kiedy. Wydaje mi się, że ledwo wczoraj chłopaki mi dali znać przez radio, że znaleźli Rybkę i chcą jej zrobić niespodziankę z tym spotkaniem ze mną a teraz… Mamy dom, rodzinę… Ha! Nawet kota! A dziewczyny zakładają studio filmowe. - sama była zdumiona jak to błyskawicznie się potoczyło. Dopiero co była rozbitkiem z bękarciego pogromu co jakoś próbował zerwać z frontową przeszłością i na nowo ułożyć sobie wojskowe życie. A tu jak z zaświatów Rybka wróciła i ją odnalazła, Eve dokoptowała do rodziny a po niej się chyba najmniej by spodziewała takiego numeru. Steve ją przygarnął i traktował jakby od początku byli we czwórkę. No i jeszcze Alfa. Zabawna, puchata kulka o słodkich, rozbrajających oczkach jakie topiły niewieście serca. No brzmiało jak dom. I rodzina. Jakoś dopiero teraz jak była z dala to mogła złapać dystans. I spróbować to jakoś ogarnąć.

- Studio filmowe? Wydawało mi się, że mówiłaś, że Eve już to ma. Te kamery, aparaty, światła, komputery. Bo ona jest chyba jakimś fotografem tak? I coś tam pisze do gazety? - Red nie był pewny czy dobrze kojarzył te liczne fakty jakimi zasypała go Wilson. Więc zerknął na nią czy właściwie to wyłapał. Widział jak się roześmiała cicho.

- Znaczy tak, w ogóle to ona ma studio fotograficzne. I może kręcić wesela, uroczystości, zdjęcia do dokumentów i tak dalej. To już teraz ma. No ale w ogóle to dziewczyny chcą założyć studio filmów akcji. Takich z dużą ilością fajnych dziewczyn. I akcji dla dorosłych. Mamy już nawet nazwę. “Mazzixxx”. To od Rybki. Bo ona jest tam sercem i mózgiem. Eve to raczej od spraw technicznych. A Rybka po nazwisku to ma Mazzi właśnie. W przyszłym tygodniu chyba mają robić premierę pierwszego filmu. W Starym Kinie. Mam nadzieję, że zdążymy wrócić, jestem ciekawa jak to wyjdzie. No i może coś im trzeba będzie pomóc. - rudzielec chętnie wyjaśniła kumplowi o co chodzi z tym zakładaniem nowego studio filmowego nawet jeśli technicznie to Eve już teraz miała nieźle urządzone, profesjonalne studio.

- No co ty… Będziecie kręcić filmy? Takie dla dorosłych? - Red spojrzał na nią z niedowierzaniem. Trudno mu było w to uwierzyć. Brzmiało jak coś co pasowało bardziej do świata sprzed wojny a nie na to co mieli tutaj dzisiaj.

- No. Widziałam parę ich produkcji. Wiesz jak to świetnie im wychodzi? A ten skończony to wygląda jakby go przed wojną kręciło jakieś legitne studio. Eve zrobiła napisy, kto wystąpił, nazwę studia i tak dalej. Lamia wymyśliła scenariusz. Potem z Eve kręciły to na dwie kamery. No a Rude Boy i dziewczyny, nasze kumpele, wystąpiły przed kamerą. - Wilma wyjaśniła to tak naturalnie i prosto, bez wahania, że Red zwątpił. Brzmiało jakby mówiła naprawdę i na poważnie. Chwilę o tym gadali kogo mógł znać. Rude Boya nie znał. Ale oboje zastanawiali się nad Jamie. Bo on kojarzył lodziarnię i jedną wpadającą w oko, ciemnowłosą lodziarę. A więc pasującą rysopisem do Jamie chociaż nie znał jej imienia. Więc nie był pewny czy to właśnie chodzi o Jamie o jakiej mówiła Wilma. A innych fotek akurat nie miała przy sobie aby mu pokazać. Mimo wszystko i tak trudno było mu w to uwierzyć. One gdzieś tam sobie kręcą “filmy akcji”? I to tak na poważnie planują rozkręcić taki interes? Rozmowy i rozmyślania przerwał im brzdęk małego pudełka jakie techniczka trzymała na kolanach. To ich zaabsorbowało.

- Zwolnij. To nie może być daleko. Te pluskwy mają kiepski zasięg. Zwłaszcza w mieście. - Wilson co do tej pory pozwalała sobie wygodnie wyłożyć swoje zgrabne nogi na deskę rozdzielczą wozy teraz je opuściła wracając do bardziej cywilizowanej pozycji.

- Billy rozglądaj się. Możemy ich mieć już za każdym, następnym rogiem. - Red odezwał się do ich cekaemisty jaki jako jedyny z ich trójki stał za nimi. Bo obsadzał stanowisko M 60 w obrotnicy na dachu. Miał więc z nich wszystkich najlepszy widok. O ile oczywiście pył i błoto nie zachlapało mu gogli. Billy dał znać, że dobra i tak ostrożnie jechali zdezelowaną ulicą. Ale coraz częściej widywali ślady kół. A na ich szczęście nad ranem nieźle wszystko zlało więc wszelkie ślady jakie było widać musiały być dość świeże. Smok się wahał ale w końcu kazał im spróbować. Byle nie ryzykowali za bardzo. Ale szybka akcja Wilson z podłożeniem chujkom pluskwy dawała nadzieję na jakąś reakcję. Jednak Smok wolał zostawić większość eskorty przy sobie więc po chwili wahania i rozmowy wysłał tylko ich wóz w pościg za Skorpionami.

- To już są szczyty. To już jest przesada. - zżymał się brzuchaty tatusiek dowodzący Green Gecko. Zaczęło się dzisiaj. Właściwie to spodziewali się. Nie przepadali za tymi milicjantami i najemnikami ze Skorpionów. Ale bywali przydatni. Na oko Wilson to wyglądało na zwykły haracz. I krzywo patrzyła na to by w końcu do cholery regularna armia płaciła jakimś łachmytom “za bezpieczeństwo”. No ale już jeździła z nimi tędy parę razy i musiała przyznać, że jakoś to działało. Smok i reszta też zbyt szczęśliwi z tego powodu nie byli. No ale działało. Wpuszczali te parę skrzynek czy kanistrów w koszty i jak dzięki tej opłacie konwój mógł bez większych przeszkód przejechać kolejny kawałek trasy no to nawet im się kalkulowało. Ale dzisiaj było inaczej.

- A gdzie jest Gruby? - zapytał zdziwiony Smok widząc, że ktoś inny podchodzi do szoferki jego ciężarówki a nie Gruby z którym zwykle gadał i załatwiał sprawę przejazdu. Bo to, że to Czerwone Skorpiony to widział już jak podjeżdżali do nich.

- A nie ma. Zmiana szefa. Teraz ja tu rozdaje karty. I mamy nową taryfę. Dajecie jedną ciężarówkę i możecie jechać dalej. - powiedział jakiś bezczelny mięśniak. To było już za wiele. Cała ciężarówka z całym towarem!? No chyba go pogrzało! Jakiś tam ułamek tej ciężarówki, żarcie, ammo, paliwo, leki, akumulatory to wszystko było w cenie i zwykle wystarczało. To nawet w bazach akceptowali wszyscy. To było jak napiwek na przejazd. Było w porządku. Ale strata całej ciężarówki z konwoju to już było coś poważnego. W końcu jakby mieli płacić po ciężarówce za każdym razem to wkrótce im samym zabrakłoby tych ciężarówek. Jednak Smok zorientował się, że są w kiepskiej sytuacji do negocjacji. Tamci byli rozstawieni jak do barykady i zasadzki. Mieli ich jak na widelcu. Nie wiadomo ilu ludzi i wozów by stracił gdyby zaczęła się walka. Więc próbował się targować. Chciał oszczędzić chociaż ciężarówkę nawet jakby miał stracić towar jaki wiozła. No ale nie. Palant nie dał się ubłagać. Wtedy Wilson wyskoczyła do niego z pomysłem, że może podrzucić im pluskwę. A potem za nią pojechać aby dowiedzieć się gdzie mają bazę. Zgodził się. Więc te zbiry od Skorpionów zajęły jedną wojskową ciężarówkę i odtrąbili zwycięstwo puszczając konwój dalej. A ci pojechali dalej uszczupleni o jeden wóz.

- Dobra bierzcie ich. Ale nie dajcie się złapać. Ja o tym zamelduję w bazie. Zrobią z nimi porządek. Więc się nie narażajcie głupio. - uprzedził Reda i Wilson jacy mieli odłączyć się od konwoju i pojechać za przyczepioną pluskwą. Jechali bez widoczności bo obawiali się spłoszyć i wzbudzić czujność zbirów. Ale mieli o tyle ułatwione zadanie, że tamci jak mieli gdzieś bazę to pewnie w jakichś ruinach. A nie w szczerym polu. Więc z mapą w ręku i Billym na oku jechali za tamtymi. W końcu odezwało się pikaczu Wilson. Czyli byli już całkiem blisko pluskwy.

- To może wysiądźmy i pójdźmy pieszo. Bo furę to mogą zobaczyć albo usłyszeć zanim my dostrzeżemy ich. - zaproponowała bękarcia weteran świadoma, że nawet na froncie to zwykle roboty i pojazdy dało się dostrzec prędzej niż pieszych. Wysiedli więc we dwoje zostawiając Billego przy ckm-ie i z zadaniem pilnowania wozu. Sami zaś zapięli hełmy, wzięli po M 3 i ruszyli przed siebie. Dokładniej to on miał w łapie swoją olejarkę a ona na ramieniu bo w łapie miała detektor podłożonej pluskwy.

- Mamy sukinkotów. Zobacz jak świętują zasrańce. Rabują naszą ciężarówkę. - w końcu ich namierzyli. Jak weszli na jeden z wyższych budynków aby lepiej złapać orientację w tych ruinach. I z niego dostrzegli bazę jaką sobie urządzili Skorpiony w jakiejś hurtowni czy czymś takim. Nawet widzieli ich własną, wojskową ciężarówkę jaką musieli im niedawno oddać. Obserwowali ich przez chwilę z ponurymi minami. Ale we dwójkę czy nawet trójkę to nie było sensu się porywać na coś więcej. Najważniejsze zadanie - zlokalizowanie wrogiej bazy - udało im się jednak wykonać. W końcu wrócili więc do łazika i Billy’ego aby dać znać Gekonowi.

- O. Macie ich? Ilu ich jest? Podajcie namiar. - Smok ucieszył się i humor mu się nieco poprawił. Skoro mieli adres tych bęcwałów to teraz już coś będzie można z tym zrobić. Odwołał więc swoich zwiadowców aby wracali do reszty konwoju. A sam połączył się z bazą.

- …594 092, przyjąłem. Jak chcecie możemy im posłać parę bombek. - usłyszał w głośniku trzeszczący głos operatora. Już wcześniej im zgłosił stratę jednej ciężarówki wraz z ładunkiem. Więc Skorpiony z miejsca trafiły na czerwoną listę organizacji z jakimi armia nie chciała się kolegować. No a teraz jeszcze dzięki załodze Reda i tej pomysłowej Wilson mieli ich adres. Byli w zasięgu 155-tek więc kusiło aby ich ostrzelać i dać do wiwatu. Ale Smok w końcu zrezygnował.

- Niee. Tam jest nasza ciężarówka. I towar. Może jeszcze kogoś trzymają. A haubice jak walną to po wszystkim. No i przydałby się ktoś kto to by ogarnął na świeżo po ostrzale. Bo tak to kto nie oberwie to zwinął manatki i się gdzieś wyniosą dalej. I znów będą z nimi problemy. Ale zajmijcie się nimi. Przydałoby się aby ktoś się nimi zajął. Bo no do cholery cała ciężarówka z towarem to już jest przegięcie. Za parę skrzynek to bym okiem nie mrugnął no ale cała ciężarówka to już przegięcie. - Smok musiał pożalić się swojemu rozmówcy w bazie. Chciałby dokopać Skorpionom za ten ich numer ale jednak nie na oślep. Szkoda by było jakby ostrzał haubic rozwalił im ich własną ciężarówkę. No i artylerzyści byli chętni rozdawać kuksańce z kilkunastu kilometrów ale to piechota zawsze zajmowała i pacyfikowała teren. Bez piechoty nie bardzo widział sens aby coś tam zaczynać. Ktoś tam musiał pojechać i być gotowy rozprawić się z tymi patafianami. No i odbić ciężarówkę i towar.

- Jasne, zrozumiałem. Czekamy na was a na razie bez odbioru Green Gecko. - łącznościowiec w bazie rozłączył się. Spojrzał na zapisany namiar pod jaki można było posłać pociski z ciężkich haubic. Albo wysłać jakiś oddział. Właściwie to był tylko łącznościowcem i przekazywał informacje w jedną i drugą stronę. Ale przypomniał sobie, że wczoraj przyszła wiadomość, że w Sioux Falls była jakaś akcja z czyszczeniem jakiegoś budynku czy farmy. Nie wszystko poszło jak trzeba ale samo oczyszczanie się udało. Zapisał więc w notesie przy meldunku przyjętym od Green Gecko o tym by zapytać tych ze Sioux Falls czy mają kogoś do takiej roboty. Bo tutaj na miejscu to mieli głównie oddziały logistyczne i remontowe a ten pluton MP i trochę Dakota Rangers to nie był pewien czy by wystarczył na całą bazę Czerwonych Skorpionów.




Dom; Karen, Jamie i Kara



Czerwone paznokcie… Ładne, zadbane, kobiece czerwone paznokcie… Karen… Taką krwistą czerwienią… Dużo tam było krwistej czerwieni… Krótki miał rację aby tam nie wchodzić. Bo po co? Była snajperem, tam w środku nic nie było do roboty dla snajpera… Karen… I tam też była taka kobieca dłoń. Ładna i zadbana. Z zaokrąglonymi paznokciami pokrytymi taką samą krwistą czerwienią. Dużo tam było tej krwistej czerwieni. I ta dłoń z kawałkiem odciętego ramienia. Też tam była. Leżała w tych czerwonych…

- Karen! - zamrugała oczami gdy dotarło do niej, że złapała zawiechę. Spojrzała w stronę Jamie i Kary. Ale po ich spojrzeniach zorientowała się, że chyba jednak tego nie przegapiły. Patrzyły na nią uważnie i niepewnie.

- Jak ci się nie podoba to możemy zmienić na inny. Chcesz? Zobacz tu dziewczyny sporo tego mają. - Jamie właściwie już skończyła malować krótko obcięte paznokcie pierwszej dłoni Karen. Sama go jej wybrała. Uznała, że taka krwista, drapieżna czerwień pasuje do takiej ostrej laski jak Karen. Ale jak zapytała czy taki może być to ta nie odpowiedziała. Ani, że tak ani, że nie. Tylko patrzyła się na swoją dłoń. Jamie uznała to za przyzwolenie no i pomalowała jej pierwszy paznokieć. Ale czarnowłosa komandos dalej milczała no to pomalowała drugi i teraz trzeci. I dalej nic. Pytała się jej czy może być czy nie a ta jakby tego nie słyszała. Tylko złapała jakąś zawiechę. Spojrzała szybko na Karę ale ta też dyskretnie pokręciła głową na znak, że nie bardzo wie o co chodzi.

- Tak, inny. Chcę inny. - Karen potrząsnęła głową i pomachała wolną ręką. Nie chciała wyjść na jakiegoś trepa z PTSD. Zwłaszcza przy takich kozackich laskach jak Jamie i Kara. Naprawdę miała z nimi niezły ubaw od wczoraj. W ogóle nie żałowała, że Krótki pojechał ze swoimi dziewczynami. Przynajmniej miały chatę dla siebie. No i Alfę. Ten ostry ubaw z tymi lodziarami jaki uskuteczniały tutaj albo na mieście pozwalał jej zapomnieć o tym co widziała na tej pieprzonej, świńskiej farmie. Po co tam polazła!? Trzeba było posłuchać Krótkiego, że tam nie ma co oglądać. I tak jak doszła na piechotę na tą farmę to już było po wszystkim. No ale nie. Nie potrafiła odpuścić. Chciała być taka jak oni. Do końca. No i teraz ją dopadło. Ledwo zobaczyła taką samą barwę tego lakieru jak wówczas na tamtej odciętej, kobiecej dłoni i już ją dorwało. To krwawe wspomnienie.

- Pewnie zmyjemy ci to. A jaki byś chciała? - Jamie zademonstrowała tą baterię lakierów jakie tutaj zdążyła skolekcjonować Eve i przed odjazdem oddała do ich dyspozycji. Karen pokiwała swoją krótko ostrzyżoną, czarną głową i przebiegła wzrokiem i palcami po tych małych buteleczkach. Żadnego czerwonego! Dlaczego do cholery tu jest tyle odcieni czerwonego?!

- O. Ten. Chcę ten. - powiedziała gdy nagle odkryła kanarkową żółć tak jaskrawą, że prawie raziła w oczy.

- Ten? Dobrze. Na obie dłonie? Stopy też chcesz w tym kolorze? - lodziara trochę się zdziwiła wyborem kumpeli ale nie dyskutowała. Mogła ją pomalować jak ta sobie życzyła. Dla niej Karen była najfajniejszym i najseksowniejszym boltem. I nawet nie chodziło o to, że jest jedyną kobietą w oddziale komandosów. Po prostu imponowała jej. Taka silna, niezależna kobieta. Co potrafiła sobie poradzić sama w tym samczym świecie. I fizycznie też była silna. Może Hale mogłaby stanąć z nią w konkury gdyby miały sobie sprawdzać jakieś fitnesowe sylwetki. Tam pod tą jędrną i gładką skórą miała same mięśnie. Poza tym była ładna. I kobieca. No i co dla Jamie było najważniejsze - lubiła z dziewczynami! No a przynajmniej z nią. I jej kumpelami też no ale z nią też.

- Tak, stopy też. Podoba mi się. - strzelec wyborowa zdecydowała się od razu. Tak, taka słoneczna żółć jej pasowała. Mogła przykryć tą krwistą czerwień. A w tych delikatnych ruchach pędzelka jaki zostawiał tą żółć na jej paznokciach było coś kojącego. Coś czułego. Podobała jej się ta Jamie. No i Kara też ale to niejako obie były w jednym pakiecie. Ta Jamie to była jak modelka albo aktorka. Zgrabna i powabna. Wszystko miała na swoim miejscu, było na co popatrzeć i za co złapać, gdzie klepnąć. A do tego jeszcze Jamie uwielbiała takie zabawy. I miała wrażenie, że leci na nią. Nie do końca była pewna czy słuszne to było wrażenie. Ale Baker wyczuwała, że lodziara jej sprzyja. Bo choćby czemu się zgodziła spędzić z nią weekend? Miała przecież Karę i kto wie kogo jeszcze. Mogła się z nimi zabawić. A teraz jak pomalowała jej dłonie na ten kanarkowy żółć zabrała się za stopy. Ona miała ładne paznokcie u dłoni i stóp. I piersi. Takie pełne, jędrne jabłuszka. Niestety bycie komandosem to była praca na dwa etaty i niezbyt zostawało okazji aby zadbać o siebie. Zwłaszcza takie detale jak paznokcie czy makijaż. Zwykle nie miała na to czasu. Coś za coś. Dlatego taką przyjemność jej sprawiało jak takie ślicznotki tak o nią dbały. I to za darmo. Nie płaciła przecież za to.

- Szkoda, że was nie mogę zabrać do koszar. Chłopaki by zzielenieli z zazdrości jakbym tam buszowała z dwoma takim kociakami jak wy. - wreszcie Karen uśmiechnęła się i pod wpływem impulsu podzieliła się z dziewczynami swoimi myślami. Nawet jeśli z miejsca zdawała sobie sprawę, że nie ma szans na ich zrealizowanie.

- No szkoda. Też bym chciała częściej cię spotykać. Nie możesz nas jakoś wpisać na widzenia? Tak jak Steve wpisał swoje dziewczyny? Też byśmy mogły cię odwiedzać chociaż tak raz na tydzień. - Jamie podmuchała na lakier aby szybciej wysechł. Wizja towarzyszenia i usługiwania Karen na oczach tych pacanów z jej oddziału nawet jej się spodobała. Zwłaszcza na oczach Donniego! To by było coś! A nie do końca wiedziała jak to dziewczyny sobie załatwiły te widzenia rodzinne ze Stevem ale właściwie dlaczego one by nie mogły tak spotykać się z Karen?

- Właściwie… Mogłabym was wpisać w listę gości. To miałybyście wjazd chociaż do tego pokoju widzeń przy wartowni. - snajper uniosła brwi bo pomysł chociaż niby oczywisty jakoś jej wcześniej nie przyszedł jej do głowy. A raczej nie przyszło jej do głowy, że ktoś a zwłaszcza taka foczka jak Jamie, chciałaby się z nią spotykać. Tak prywatnie. To było miłe. Tego właśnie po cichu zazdrościła Krótkiemu. Że kogoś sobie znalazł i ktoś o niego dba, pamięta i odwiedza. No a do tego jeszcze jakie to były foczki bo przecież Lamii i Eve też niczego nie brakowało. No a ostatnio doszła jeszcze Wilma.

- O. Jakbyś nas wpisała to byśmy mogły cię odwiedzać. Albo ty nas jakbyś chciała. Bo chyba jeszcze u nas nie byłaś. A to niedaleko placu i lodziarni. Ja do pracy to mam parę minut. Ale dzisiaj wzięłam sobie wolne bo się z koleżanką zamieniłam za te wcześniejsze dni co przepracowałam więc jesteśmy do twojej dyspozycji na cały weekend. - zamruczała Jamie smarując kanarkowym lakierem ostatnie paznokcie z ostatniej stopy pani komandos.

- Brzmi nieźle. Jamie naprawdę chcesz to sobie wytatuować? - Karen przesunęła stopą po “Lesbian Bitch” wymalowanym na zgrabnym brzuszku lodziary.

- Pewnie. Tylko Madi mi trochę namieszała w głowie z tą trzcionką, stylem, wielkością no i jak to dokładnie rozplanować. A ty jak myślisz? Bo ja tak myślałam jakby Lamia nie robiła mnie w konia z tym serialem o Lesbian Bitch to by mi się przydało już coś na stałe. Aby to był ten sam napis w tym samym miejscu. To by chyba lepiej było. - Jamie ożywiła się zerkając na swój dół i na tą stopę zwiedzającą sobie litery wypisane na brzuchu. A sam pomysł podobał jej się odkąd tylko Dario ją na nią natchnął. Chociaż diabeł jak zwykle tkwił w szczegółach i jak pogadała z masażystką co jednocześnie zajmowała się tatuowaniem i przekłuwaniem ciał to trochę ją to zbiło z tropu. Nie do końca była pewna na jaką wersję tatuażu powinna się zdecydować. Więc na próbę nosiła ten zrobiony henną aby sprawdzić jak jej to leży. I na razie całkiem jej to leżało.

- Myślę, że wyglądasz ślicznie i z tym napisem i bez. Chociaż z tym napisem to dodaje ci charakteru. Raczej chyba mało dziewczyn by się zdecydowało na coś takiego. - Karen nie chciała urazić lodziary bo nawet ją polubiła. A zdawała sobie sprawę jak ta zapaliła się do tego pomysłu z tatuażem. Musiała przyznać, że podobała jej się i z nim i bez niego.

- No właśnie! Dodaje charakteru! - ucieszyła się brunetka zerkając triumfalnie na Karę. Ta też się uśmiechnęła zgodnie.

- To jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytała patrząc na obie swoje towarzyszki. Po tej intensywnie spędzonej nocy i wieczorze to tak naprawdę dopiero były na etapie wygrzebywania się z łóżka i śniadania. Więc sobotni dzień dopiero się dla nich zaczął mimo, że już pewnie było z południe za oknami.




Szpital Wojskowy; Tarzan, Nova i Betty



- Rozpieprzyli nas. Rozpieprzyli nas w drobny mak. - młody mężczyzna na w pół siedział na szpitalnym łóżku. To było dobre, szpitalne łóżko. Można było je podnieść na tyle, że zmieniało się w wygodny fotel albo leżankę. Nad nim wisiał uchwyt który pomagał się leżącemu podnieść do pionu. Bardzo przydatna rzecz. Zwłaszcza jak się miało tylko jedną rękę. Pokiwała głową na znak zgody. Ale milczała. Nie wiedziała co tu by można powiedzieć. Była w lepszym od niego stanie. U niego od razu rzucał się w oczy pusty rękaw przypięty do piżamy w jakim powinno być ramię. A wołali go przecież Tarzan. Bo wszelkie wspinaczki po linach czy inne to był jego popisowy numer. Jak teraz będzie się wspinał jak mu została jedno ramię?

Milczeli. Jak nie spali albo nie odpowiadali na pytania lekarzy i pielęgniarek to milczeli. Poczucie osobistej i zawodowej klęski gniotło ich do ziemi jak kamień młyński doczepiony do szyi. Rano dobiła ich wiadomość o Timie. Nie udało mu się. “Zmarł nie odzyskawszy przytomności”. Rany okazały się zbyt poważne. Zrobili co mogli by go uratować ale się nie udało. Nie płakała. Tarzan też nie. Pokiwali głowami i milczeli. Czuli pustkę. Byli puści. A bez Tima to się czuli osieroceni. Jakby zmarł ich ojciec. Jednak on właśnie był tym dobrym duchem, sercem i duszą ich oddziału a nie tylko dowódcą. Wszyscy wierzyli w niego bez zastrzeżeń. Wątpiła aby bez niego komuś udało się stworzyć ten oddział policyjnych komandosów. Bez jego wiary, samozaparcia i właśnie w nich i ten oddział. Był gotów iść na wojnę z każdym z kim było trzeba aby stworzyć ten oddział. To dzięki jego inicjatywom mieli te tarcze balistyczne, mundury, hełmy, broń i resztę. Takie na najwyższym poziomie. No i on od początku postulował o patronat Thunderbolts nad ich oddziałem co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wojskowi komandosi okazali się życzliwi i byli skorzy do współpracy, traktowali ich jak siostrzaną jednostkę. Ale na początku to nikt nie chciał słyszeć albo nie dawał wiary, że pomogą stworzyć policyjny oddział. Tylko Tim się przy tym upierał. A teraz go nie było. Właściwie nie było już SFPAT.

- To ilu nas zostało? Dwóch? To mamy 80% strat bezpowrotnych. - Nova rzuciła gorzko ze swojego łóżka. Rachunki były dość proste. 10-ka policyjnych komandosów sprzed paru dni. I tak naprawdę cało wyszło z tego tylko ich dwóch kolegów co byli strzelcami wyborowymi więc obsadzali z boltami farmę od zwenątrz. Pozostała ósemka działała na farmie. Wszyscy zostali ranni lub zabici. Z farmy z tej ósemki do szpitala zwieziono jeszcze żywych trójkę. Ją, Tarzana i Tima. Pozostałych zabił ten pierdolony, mechaniczny rzeźnik. Tim zmarł dziś nad ranem. Więc została tylko ona i Tarzan. Ale Tarzan stracił ramię więc nie było szans aby wrócił do oddziału. A ona…

- Daj spokój. Tobie nic nie jest. Wyjdziesz z tego. Trochę tu posiedzisz a potem jak się zagoi to wyjdziesz z tego i wrócisz do chłopaków. Założycie nowy oddział. Tim na pewno by tak chciał. On zawsze mówił, że policja powinna mieć swoich własnych antyterrorystów a nie za każdym razem ściągać boltów. - Tarzan tłumaczył kumpeli z pełnym przekonaniem. No może oberwała ale przecież nic jej nie urwało jak jemu. To trochę czasu ale w końcu się wyliże. I wróci do swoich. Nie to co on. Dla niego to już było pozamiatane. Po co komu jednoręki komandos? Najwyżej praca biurkowa czy co jako zwykły gliniarz i tyle. Ale Nova to jeszcze mogła wrócić jakby chciała.

- Tak, pewnie tak. Idę się odlać. - Nova pokiwała głową i wstała z łóżka. Wsunęła stopy w kapcie i wyszła z sali na korytarz. Szła przed siebie mijając kolejne postacie w fartuchach i piżamach ale nie do końca ich widziała. Nie zwracała na nich uwagi. Tak, umiała liczyć do dziesięciu. Z nią jakby wróciła to by były rachunki na 70% a nie 80% strat bezpowrotnych. Ale po porannej rozmowie z lekarzami wiedziała, że na to się nie zanosi. Uszkodzenie nerwów i bezwładność kończyn dolnych. Częściowa. Da się z tym żyć. Ale było mało prawdopodobne by dało się zaliczyć testy sprawnościowe na komandosa.

- Cześć. To ty jesteś Nova? - usłyszała za sobą kobiecy głos. Zorientowała się, że siedzi na parapecie okna w jakiejś poczekalni. Za oknem był całkiem ładny, jesienny dzień. Odwróciła się w stronę pytającej. Jakaś szatynka w okularach. Nie znała jej. Już nie taka młoda ale wciąż miała zgrabną, zadbaną sylwetkę.

- Tak. A ty? - zapytała nie bardzo wiedząc czego się spodziewać po obcej. Wyglądała na jakiegoś gościa albo kogoś z administracji bo nie była ani w fartuchu ani w piżamie.

- Jestem Betty Gibbs. Jestem pielęgniarką w szpitalu miejskim. Byłam wówczas na farmie. Przyjechałam zobaczyć jak wam się wiedzie. I moje kondolencje z powodu Tima. - okularnica przedstawiła się. Musiała przyznać, że miała problem z rozpoznaniem swojej byłej pacjentki jak teraz był dzień a ona była taka czysta i w piżamie a nie brudna, zakrwawiona i w pełnym rynsztunku komandosa. Wydawała się całkiem inną osobą. Ale Tarzan podpowiedział jej kogo powinna szukać.

- Dzięki. Chujowo wyszło. Ze wszystkim. Z całą tą farmą. Ale nikt się nie spodziewał. Że te wieśniaki mają tam coś takiego. Wszyscy myśleli, że najwyżej zakładniczki będą tam mieli. A nie takie coś. - Nova wzruszyła ramionami i znów posłała błądzące spojrzenie na miasto. Myśli ponownie jej się zapętliły co do tamtych wydarzeń sprzed paru dni. Teraz dopiero skojarzyła tą okularnicę. No była jakaś w tym kościele. Ramsey ją przywiózł. Coś tam łaziła i gadała ale Nova wówczas szykowała się do akcji to niezbyt zwracała na nią uwagę. Dopiero jak już Ramsey i Mayer byli w środku i podeszła powiedzieć o tych ambulansach to to jeszcze z nią kojarzyła.

- Mogę coś dla ciebie zrobić? - Betty pomilczała chwilę wpatrzona w kobiecą sylwetkę siedzącą na parapecie. Po czym podeszła do niej. Sama nie bardzo wiedziała co teraz powinna zrobić albo powiedzieć.

- Dzięki ale nie. Chyba, że znasz jakiś trik co by kaleka mógł zdać testy sprawnościowe na komandosa. - policyjna komandos parsknęła niezbyt wesoło wzruszając do tego ramionami.

- Chodzi o Tarzana? To obawiam się, że nie leży to w mojej mocy. - odparła szatynka rozkładając dłonie i wyjmując papierosa. Poczęstowała gestem rozmówczynię ale ta pokręciła przecząco głową.

- Nie. Nie chodzi o Tarzana. Dobra, nie ważne, to głupie pytanie było. - policjantka machnęła dłonią chcąc zbyć temat i żałując, że go w ogóle zaczęła.

- O ciebie? Dlaczego? Co się stało? - siostra przełożona ze szpitala miejskiego zapytała gdy przez chwilę trawiła słowa jakie miały ją spławić. Nie była pewna. Ale kalectwo Tarzana w oczywisty sposób dyskwalifikowało go do dalszej, aktywnej służby w jednostce specjalnej. A jedynym innym policyjnym komandosem jaki był w tym szpitalu była ta z jaką właśnie rozmawiała. No chyba, że chodziło jeszcze o Dingo albo Italiano. Do nich też miała zamiar iść no ale po prostu na tych policyjnych pacjentów natrafiła szybciej.

- Uszkodzony dolny odcinek kręgosłupa. Drobny niedowład bioder i dolnych kończyn. - mruknęła głucho pozornie cała i zdrowa policjantka. Odruchowo Betty spojrzała na te jej biodra i nogi okryte spodniami od piżamy. Wyglądały całkiem niczego sobie. Tego niedowładu w ogóle nie było widać jak tak Nova sobie siedziała na parapecie.

- Oh, kochanie… - okularnica sięgnęła dłonią do jej ramienia aby ją pogłaskać i pocieszyć. I jakoś ten matczyny ton i gest sprawił, że Nova rozsypała się w drobny mak. Z początku jeszcze próbowała ze sobą walczyć aby się opanować ale szybko straciła nad tym kontrolę i rozryczała się na całego wtulając się w ramiona pielęgniarki w cywilu.

- A ja tak się starałam! Tyle trenowałam, przygotowywałam się! Była nas czwórka dziewczyn i tylko ja przeszłam selekcję! Zawsze chciałam zostać gliniarzem a jak tylko ogłosili nabór do specjalnej jednostki to od razu wiedziałam, że to coś dla mnie! Od razu się zgłosiłam! I z dziewczyn tylko ja przeszłam selekcję a nawet faceci odpadali! A teraz ledwo nas uszykowali, pierwsza akcja i wszystko można spuścić w kiblu! - Nova rozpłakała się na całego a okularnica trzymała ją w ramionach, słuchała, głaskała po głowie czułym gestem i mówiła, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży. A w głębi duszy serce jej się krajało z żalu nad kolejną poszkodowaną przez los gołąbeczką. Czy to się nigdy nie skończy?




Szpital Wojskowy; Dingo, Italiano i Donnie



- Nie ściemniaj Donnie tylko powiedz jak jest. - paramedyk Thunderbolts usłyszał to pytanie jakiego się obawiał. Zanim tu przyszedł rozmawiał z lekarzami a wczoraj to i z Carol co się nimi zajmowała do tej pory. Więc można było powiedzieć, że trzymał rekę na pulsie i wiedział czego się spodziewać. Oni chyba też. No ale wieści nie były zbyt dobre. A do tego jeszcze rano zmarł Timothy. Co wszystkich pogrążyło w paskudnych humorach. Jako sanitariusz i jeden z tych co go opatrywali zaraz po walce zdawał sobie boleśnie sprawę, że jego rokowania na przeżycie są marne. Ale łudził się, że jednak się mylił. Że jednak w najlepszym wojskowym szpitalu w mieście i okolicy, gdzie mają tyle nowoczesnych zabawek i tak doświadczonych chirurgów to jednak go odratują. Ale jednak nie. Nie udało mu się. Co nie poprawiało humoru. No a do tego jeszcze czekała go ta rozmowa z kumplami. Co prawda lekarz z jakim wcześniej rozmawiał zaproponował, że to on może z nimi o tym porozmawiać. Ale mu grzecznie podziękował i odmówił. Czuł, że to jego dola. I chłopaki woleliby to usłyszeć od kogoś swojego. Trochę żałował, że nie ma tu Krótkiego. Przydałby się. No ale pojechał odreagować ze swoimi dziewczynami do Małej Rosji. A ktoś musiał zostać tutaj no a on był następny w hierarchii dowodzenia. Poza tym właśnie był oficerem no i paramedykiem.

- No cóż Dingo, piękny nigdy nie byłeś i to się nie zmieni. Trochę ci mogą zacerować tą paskudną gębe no ale cudotwórcami nie są. I jak dla mnie to nawet dobrze wyszło. Laski lecą na blizny no a twojej nie da się przegapić. - wzruszył ramionami. Siedział na stołku pomiędzy dwoma szpitalnymi łóżkami zajmowanymi przez ciężko rannych kumpli. Zaczął od fana maczet i próbował nadać wypowiedzi lekki i zabawny ton. Chociaż co to widział na własne oczy do zabawnych rzeczy raczej nie należało. Ten podmuch od miny magnetycznej co ostatecznie dobił tego cholernego, metalowego tyranozaura poleciał też w stronę Dingo. Groące powietrze, ogień, może plazma przeleciały mu tuż przy twarzy topiąc skórę w rogu czoła, wypalając brwi i skroń. Nawet teraz ten narożnik twarzy Indianina wyglądał jak zdeformowany przez nadtopienie. Raczej nie było szans tego ukryć. Brew może mu tylko z czasem odrośnie a może nie. Samo w sobie nie zagrażało to zdrowiu i życiu no ale urody raczej nie dodawało.

- A oko? Wciąż widzę jakiś poblask. Nawet jak mam zamknięte. - Dingo pokiwał głową przyjmując to dość spokojnie. Na podołku leżało małe lusterko. Czuł, że ma bandaże na skroni ale dopiero Donnie przyniósł mu to lusterko dzisiaj i mógł się zobaczyć jak wygląda. No nie wyglądało zbyt dobrze. To nie była jakaś czaderska szrama czy co na co laski by mogły lecieć. Tylko jakby mu się kawałek gumowej twarzy stopił nad okiem. Zbyt duży aby to zakryć włosami nawet jakby zapuścił. Ale przynajmniej na Donniego mógł liczyć z tym lusterkiem to chociaż teraz wiedział na czym stoi. Tak naprawdę to go to dołowało. Jak nie trafi na jakieś nawalone laski abo takie co lecą na maszkaronów albo po ciemku coś no to nie zapowiadało się na zbyt bogate życie towarzyskie. Przygnębiało go to. Chociaż starał się tego nie okazywać.

- No jeszcze do końca nie są pewni. Prawdopodobnie masz nieco uszkodzone oko. Podrażnione jaskrawym światłem nerwy. Ale to powinno minąć. Dlatego na razie nie babraj przy tym oku paluchami, nie ruszaj opaski. Jest szansa, że samo przejdzie ale trzeba trochę poczekać. - Donnie starał się przybrać budzący zaufanie, profesjonalny ton zawodowego lekarza. To było groźniejsze w skutkach niż samo poparzenie skóry przy skroni. Bo już rzutowało na zdolność widzenia uszkodzonym okiem. I nie było takie pewne czy fanowi maczet to przejdzie.

- No a reszta to standard. Nie drap się, nie zrywaj opatrunków, nie grzeb się, słuchaj pielęgniarek no to będzie dobrze. - podobnie rzucił garść standardowych porad koledze. Bo chociaż tam też go trochę wybuch pocharatał to jednak nie było już poważniejszych obrażeń co by mogły jakoś rzutować na funkcjonowanie organów czy podobne konsekwencje. Jeszcze z tydzień, no może dwa i Dingo powinien wrócić do normy. Tego oka i oparzenia na skroni nie był pewny.

- A co ze mną? - drugi pacjent na drugim łóżku jaki milczał do tej pory odezwał się widząc, że Donnie raczej skończył rozmowę z miłośnikiem maczet.

- A ty Lombardi… - paramedyk klapnął w swoje uda głośno jakby chciał zaznaczyć zmianę tematu rozmowy. A wiedział, że Italiano do zbyt cierpliwych nie należy. Więc domyślał się, że tak siedział w milczeniu dlatego, że obawiał się usłyszeć to o co właśnie zapytał.

- No cóż, Lombardii ten metalowy drwal przybił ci nogę do podłogi. Masz nadkruszona kość udową. Dlatego cały czas jedziesz na haju. Więc jak ci dają jakieś kolorowe tabletki to bierz z pocałowaniem w rękę. - Darko poinformował go o tym co uznał za najbrutalniejsze. Ten cholerny blaszak zanim wybuchł przybił szponami nogę ich hakera do podłogi. Na tyle, że nie zdążyli go ruszyć i odciągnąć tak jak Dingo zanim wybuchła mina magnetyczna zamocowana na jego metalowym łbie.

- Utną mi nogę? - zirytowany komandos zapytał to co było dla niego najważniejsze. To, że rana na udzie była poważna i mogła nieść jeszcze poważniejsze konsekwencje to wiedział od początku. Ale chciał wiedzieć jak bardzo jest źle i czego ma się obawiać.

- Nie. Aż tak źle nie jest. Zachowasz nogę. - kumpel uspokoił go od razu, że ten najczarniejszy scenariusz raczej mu nie grozi.

- Ale? - zagadnął Italiano wyczuwając, że paramedyk zawahał się i mówił z pewnym zastanowieniem. Niemniej i tak odczuł ulgę, że nie będą mu urzynać nogi.

- Ale te szpony nadkruszyły ci kość udową, przerwały tętnicę. Straciłeś mnóstwo krwi. Tą aortę ci zszyliśmy no a krwi to sobie już sam naprodukujesz. Ale z tą skruszoną kością i uszkodzonymi nerwami no może być problem aby noga była taka jak poprzednio. Czeka cię długa rehabilitacja. - Donnie pominął jak to z Betty klęczeli wtedy na tej zawalonej krwią, błotem i ludzkimi szczątkami podłodze próbując gorączkowo załatać mu tą rozciętą tętnicę. Mógł się wykrwawić od tego w parę minut i by mieli trupa a nie pacjenta. Dobrze, że ta Betty tam była! Nie był pewny czy sam by sobie poradził z tą rozerwaną aortą a nawet jeśli to z okularnicą co miała ten fach w rękach poszło mu o wiele łatwiej. I pewnie po części dlatego Italiano tu był na łóżku a nie w kostnicy czekając na jutrzejszy pogrzeb. No i nadal miał dwie nogi i raczej to się nie powinno zmienić. No ale obrażenia uda miał poważne i nie było pewne czy wyjdzie z tego bez szwanku.

- Będę kulał? Wrócę do oddziału? - saper pojął o czym mówi kumpel więc chciał się znów upewnić co mu grozi. Nawet jak uda się uratować nogę a nie będzie ona w pełni sprawna to powrót do oddziału raczej nie był możliwy.

- No cóż Lombardi… Zrobimy co się da. Ale nie mogę ci tego obiecać. Masz tam mielonkę. - po chwili wahania Darko postawił na szczerość i prostotę. Widział zdjęcia x-ray oraz opinię lekarzy. Kiepsko to wyglądało. Chodzić, może w końcu biegać i skakać pewnie saper będzie mógł. No ale czy tak jak dawniej to rokowania a to były kiepskie. A bez tego raczej nie miał co marzyć o porocie do Thunderbolts.

- Jasne. Dzięki Darko. Równy z ciebie gość. - powiedział głucho Italiano chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Mimo wszystko ulżyło mu. I był wdzięczny kumplowi, że go nie robił w wała i powiedział jak jest.

- A co z resztą? Co u chłopaków? I Karen? Gdzie Krótki? - Dingo zagadał coś aby odwrócić myśli od niezbyt przyjemnych spraw.

- Krótki zabrał Karen do miasta. Karen miała zostać u nich w domu a Krótki miał zabrać Lamię i Evę do Małej Rosji. I pokazać im tam wszystko jak tam jest. Już wcześniej byli na to umówieni to wczoraj po prostu pojechali. Ale mają wrócić jutro na pogrzeb. Przynajmniej Krótki obiecał wrócić. - Darko bezbłędnie wrócił do swojego zwyczajowego tonu komedianckiej błazenady i też chętnie zmienił ton i temat na lżejsze. Wiedział, że to pomoże odprężyć się chłopakom i ich czymś zajmie.

- No tak, mówił coś takiego o tej Rosji. Ciekawe czy trafią na Cindy. Cindy jest spoko. Szkoda, że u nas takie laski nie stoją na straży. - Dingo pokiwał głową i uśmiechnął się blado gdy przypomniał sobie coś przyjemniejszego niż swój obecny stan.

- Ciekawe co Krótki im powie. Hej! A pamiętacie tamtą ratowniczkę? Tą instruktorkę od kapoków. - Italiano podchwycił temat i zaraz we trzech zaczęli radośnie wspominać te wszystkie instruktorki, kelnerki, barmanki i w ogóle dziewczyny jakie udało im się poznać w tym wojskowym ośrodku wypoczynkowym. I teraz mogli sobie te szalone imprezy na przepustkach tak przyjemnie przypomnieć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-12-2021, 21:28   #273
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 51 cz. 2/2

Stare Kino; Madi, Lana i Crystal




- To było wielkie chamstwo. I grubiaństwo. Widziałaś ją? - kierowca skręciła w boczną uliczkę i jechała już wolno bo zaraz był zjazd na parking.

- No jak przyszła to ją widziałam. I jak wychodziła. Ale jak byłaś z nią w środku to nie. - pokręciła głową ze zwisającymi pejsami po bokach. To Madi pewnie wiedziała ale skoro tak o tym nawijała to pewnie nie o to jej chodziło.

- No to widziałaś jak przyszła ubrana? Dziwka jedna! Jaką trzeba być szmatą aby tak się ubierać w biały dzień! Zwykła szmata! Na pewno to robi specjalnie. Suczy na całego. Złośliwa zdzira i tyle. - Madi mówiła jakby zapiekliła się na całego i mogła wreszcie wylać swoją gorycz czy wręcz nienawiść do kobiety o jakiej rozmawiały. Ale wjechała już na parking przed Starym Kinem i szukała teraz miejsca do zaparkowania. Chociaż o dość wczesnej, sobotniej porze to nie było aż tak trudne jak za pare godzin jak zapadnie zmrok i zacznie się najlepszy, weekendowy wieczór.

- Dziwki chodzą w leginsach? I dresy jeszcze miała na górze. Taki cienki chyba. Z kapturem. Ale zsunięty miała ten kaptur. - Lana już domyśliła się o co chodzi jej partnerce ale chciała się z nią jeszcze troszkę podroczyć więc udawała głupią i w ogóle, że nie wie o co jej chodzi.

- No właśnie! W leginsach! Przyszła w leginsach! Znowu! Ty widziałaś jak ona wygląda w tych leginsach? No nic tylko je ściągać i ją zapinać po sam żołądek! I mi ta zdzira tak suczy tym słodziutkim kuperkiem przed samymi oczami… - masażystka wybuchnęła i zaraz z pełnej złości przeszła płynnie w skrajne rozżalenie gdy przypomniała sobie ten cudowny widok tylnych krągłości z jakimi znów miała przyjemność i na jakie tak strasznie miała ochotę.

- Myślę, że ona tak specjalnie. Jak przyszła to pytała o ciebie. Czy jesteś wolna i możesz ją obsłużyć. Akurat miałaś tego połamanego kręgosłupa i mogłam ją wysłać do kogo innego no ale pamiętam co mówiłaś o niej to ją trochę zbajerowałam aby trafiła na ciebie. A w ogóle poradziłam jej aby się zapisała na stałe wizyty to będzie łatwiej się złapać. - recepcjonistka pokiwała głową ze zrozumieniem dla niedoli swojej dziewczyny wiedząc jaką ona ma słabość do zapinania kształtnych kuperków. No a ta w leginsach no to miała ten cały tył jakby wymodelowany i zaprojektowany do takich zabaw. Świetnie więc rozumiała, że Madi musiała się strasznie męczyć jak ją miała aż tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. I musiała się pohamować. Dlatego teraz tak to przeżywała i ją nosiło.

- Pytała o mnie? To specjalnie się tak ubrała! Widzisz jaka z niej złośliwa krowa?! No zwykła chamka! A, żebyś wiedziała co w środku się działo! - zawodowa rehabilitantka zaparkowała wóz i na chwilę rozmowa się urwała jak obie brały swoje manele i wysiadały z niego. Spotkały się dopiero kilka kroków dalej jak szły do głównego wejścia.

- Co? A w ogóle jak już tu jestesmy to zajedziemy do dziewczyn? - Lanę zżerałą ciekawość co tam się działo za zamkniętymi drzwiami gabinetu masażu jak Madi została sam na sam z tak apetycznym tyłeczkiem na jaki miała tak straszną ochotę. Ale przy okazji zorientowała się, że mają niedaleko do domu dziewczyn Steve’a bo to też blisko Starego Kina było.

- A może. Nie wiem jeszcze. Na razie chodź do Olgi. Oni mieli gdzieś za miasto na weekend pojechać i dopiero na ten koncert jutro mają wracać. No i tą orgię po koncercie. - Madi też spojrzała w wylot zaułka jaki prowadził do starego magazynu w jakim najpierw urządziła się Eve no a teraz cała czwórka tam miała urzędować. Stąd co prawda tego magazynu nie było widać ale pomagało jej to skupić na tym myśli. Chętnie by je odwiedziła no ale same w czwartek mówiły, że mają wyjechać z miasta na weekend. Właśnie dlatego prosiły aby załatwić z Olgą ten czerwony pokój i resztę detali.

- Ale Karen chyba by mogła być. No a co tam odstawiałaś z tym kuperkiem? - Lana przypomniała, że panią komandos mają szansę spotkać nawet jeśli dziewczyn i Steve’a nie ma. No i czekała na ciąg dalszy relacji z gabinetu masażu.

- Ano tak, Karen. No tak, może być. Właściwie to możemy podjechać po kinie do nich. Jak ich nie będzie to wrócimy do Betty. - Madi otworzyła drzwi i dała przejść Lanie pierwszej do środka. Bywały tu na tyle często, że wiedziały dokąd mają zmierzać.

- No w każdym razie ta cholerna szmata się rozbiera tak jak jej zasugerowałam. I została w samej bieliźnie. Mówię jej aby rozpięła stanik to jej zrobię całe plecy. No i rozpięła. I mówię ci tam z przodu to też byłoby u niej czym się bawić. No a z tyłu no świnia jedna miała takie figi, że wszystko było jej widać! Ma wydziarane dwa serduszka na tyłku. I jej jaki ma śliczny ten tyłeczek! - Madi znów mówiła ze złością i pogardą na te niedostępne dla siebie cuda natury przemieszane z zachwytem nad tymi cudami i chciwością aby się móc do nich dobrać.

- I co? Dała ci się dotknąć? Albo pocałować? - zapytała zafascynowana tą przygodą recepcjonistka. Zwłaszcza, że ta historia zdawała się zbliżać do finału.

- No właściwie to nie… Ale dała mi się obmacać bardziej niż za pierwszym razem. Po tyłeczku to jej jeździłam tak już prawie po połowie. Myślę, że następnym razem zaproponuję jej aby ściągnęła te gatki. Ale dzisiaj to jeszcze taka wstydliwa była. Rozbierała się za parawanem a nawet jak się ubierała to tak aby nie na pokaz. Chociaż chyba i tak troszkę mniej oszczędnie niż poprzednio. Tak mi się zdaje. O, zobacz. Crystal jest. To chodź, pogadamy z nią. Wiesz, że Crys też ma śliczny tyłeczek i chętnie go użycza? - mimo wszystko masażystka mówiła jakby ten drobny postęp w zdobywaniu niedostępnej i nieco wstydliwej ślicznotki z boskim kuperkiem bardzo ją cieszyło i dawało nadzieję, na dalszy postęp. Ale właśnie dojrzała za barem czarnowłosą kelnerkę więc pomachała do niej i skierowała się w jej stronę. I tak musiały do kogoś z obsługi zagadać o Olgę i wynajęcie czerwonego pokoju. To mogły zacząć od Crystal.

- Cześć dziewczyny. - Crys przywitała się z pogodnym uśmiechem nachylając się nad blatem baru aby cmoknąć obie koleżanki. One odwzajemniły się tym samym.

- Jak leci Crys? Wyglądasz na taką potrzebującą jakiej od dawna nikt dogłębnie nie wydupczył w kiblu. A poza tym chcemy wynająć czerwony pokój na jutro. Lamia zachwalała cię jako przewodniczkę po tym pokoju co wszystko pokazuje co tam jest co. - Crystal zamrugała oczami z wrażenia bo mimo wszystko nie spodziewała się takiej nonszalanckiej bezpośredniości po koleżance. Lana za to przez skórę wyczuwała, że Madi się nakręca coraz bardziej. I to gadanie od dupczeniu to się zaraz może nie skończyć na samym gadaniu. I wydawało jej się to strasznie ekscytujące. Miała tylko nadzieję, że jeśli coś się zacznie to Madi o niej nie zapomni i nie pośle do diabła.

- Czerwony pokój? Na jutro? Poczekaj zaraz sprawdzę. A dziś wieczorem przychodzicie? - barmanka odeszła na kilka kroków aby zdjąć z półki notes z grafikiem i mówiąc wróciła z powrotem do obu klientek. Otworzyła go i zaczęła sprawdzać jak to wygląda z tym wynajmem.

- Dziś wieczorem? A co jest dziś wieczorem? - Madi spojrzała na Lanę ale ta pokręciła głową na znak, że nie bardzo coś kojarzy co by miało coś się dziać tutaj dziś wieczorem. Na jutro to tak. Miał być koncert Ironów i Palantów. A potem orgia. Ale dziś wieczorem? Czyżby znów w czwartek były zbyt naprute aby coś wyłapać? A może chodziło o coś innego?

- Gloryhole. Pewnie Laura będzie. Ona jest prawie co tydzień. Ale najwięcej to zawsze jest facetów, dziewczyn to zawsze jest mniej. No to każda co przyjdzie jest cenna. Na jutro wolny jest ten czerwony pokój. To na którą chcecie go zamówić? No i coś jeszcze? Jakieś przekąski, drinki? Ile ma być osób? - kelnerka wyjaśniła kumpelom z uśmiechem jak to się zapowiadał dzisiejszy i jutrzejszy wieczór.

- Ile osób. Czekaj gdzieś tu mam to zapisane… - Madison sięgnęła po swój notes do kieszeni a tam miała zapisane to co ustalała z Lamią i Eve. Bo niejako wykonywała ich wolę chociaż pewnie i tak wyszłoby jak zwykle. Czyli na orgię integracyjną co by się mieli bawić sami swoi. Ale całkiem spory skład się szykował.

- A ty będziesz na tym gloryhole? Albo jutro? Bo to taka powtórka z basenu w “Honolulu” się szykuje. Tylko na miejscu i po koncercie. - Lana zapytała barmanki gdy jej parnterka wyjmowała swój notes i szukała w nim odpowiednich zapisków.

- No nie wiem jeszcze. Nikt mnie nie zaprosił. A nie chcę się wtryniać na siłę jak ktoś mnie nie chce. - czarnowłosa kelnerka oparła się na szeroko rozstawionych ramionach przez co jej ładny dekolt był bardzo ładnie widoczny. A i uśmiech pod spojrzeniem miała całkiem zachęcający.

- Nikt cię nie zaprosił? - zdziwiła się ciemnowłosa rehabilitantka jaka dorwała się już do odpowiednich zapisków w swoim notesie. Ujrzała przepraszające spojrzenie barmanki i przeczący ruch jej głowy.

- Wiesz co Crys? Może ja bym cię zaprosiła. Ale musiałabyś mi przypomnieć jak pojemny jest twój kuperek. I reszta też. Bo coś chyba dawno nie miałyśmy przyjemności i mogło mi to nieco wywietrzeć z głowy. A z tego co jeszcze pamiętam to macie tu całkiem wygodne kible. - Madi przesunęła krawędzią swojego notesu po policzku kelnerki. A potem zjechała niżej na jej ładnie wyeksponowany dekolt. Ta roześmiała się cicho z zadowolenia.

- No skoro potrzebujecie przewodniczki to chyba mogę sobie zrobić kwadrans na szluga. Czy coś. - powiedziała śmiejąc się bez skrępowania po czym ruszyła do wyjścia aby obejść bar i zrównać się z dwójką klientek. I po chwili Madi po ślicznotce pod każdym ramieniem raźno kierowała się w stronę damskiej toalety.




Kawiarnia; Ramsey, Mayer, Delgado, Lisa




- No to za bezrobotnych gliniarzy. - młody mężczyzna w brązowej marynarce wzniósł do góry kubek z kawą. W tej smutnej parodii toastu. Przez moment trzymał ten kubek w powietrzu nim jeden a potem drugi nie stukneły się z jego naczyniem. A potem we trójkę upili po symbolicznym łyku.

- Dajcie spokój. Mnie to od dawna się zbierało. Ale wy nie musicie iść moją drogą. Młodzi jeszcze jesteście, całe życie i kariera przed wami. I nie macie tak nasrane w papierach jak ja. Pójdziecie do biura, powiecie, że zmieniliście zdanie to pewnie wam darują. - łysy facet był najstarszy w tej trójce. I siedział sam, naprzeciwko ich dwójki siedzącej obok siebie. Bo tutaj stoliki były w ławach po dwie osoby każda. Oboje młodszych gliniarzy w cywilu popatrzyło na siebie.

- Jak Dina chce to niech wraca. Ja mam go dość. To wszystko przez niego. Jakbyśmy wygrali i Tim z resztą by załatwili tych lamusów to pławiłby się na całe miasto. A jak się schrzaniło to od razu się na nich i na nas wypiął. Chrzanię takiego szefa. - Delgado okazał się być zaskakująco twardy co do swoich zasad i moralności. Dziś już myślał spokojniej i trzeźwiej niż parę dni temu przy tamtym pustym kościele tuż po zmroku. Ale poza tym, że te najgwałtowniejsze emocje opadły to punktu widzenia właściwie nie zmienił.

- Może i wrócę. Lubię odznakę, mundur i patrole na motorze. Ale wkurwił mnie jak po tym wszystkim powiedział, że to nasza wina. Nasza! To on nie chciał czekać na Thunderbolts! Albo chociaż do zmroku aż się ściemni. Zresztą na jedno by wyszło. I w ogóle było za wcześnie. Obserwacja miała być. Ja myślałam, że jak będziemy szli na to rozpoznanie od środka to może w przyszłym tygodniu. Jak już coś będzie wiadomo. Albo w weekend. No ale nie wtedy jak ledwo co wzięliśmy wszystko pod lupę. A on mówi, że to nasza wina. - Mayer miała z całej trójki najgorętszy temperament to i po niej złość było widać najwyraźniej. Ale też była dość zgodna, że szef 1-ki spartolił sprawę. Podobnie jak koledzy może to jeszcze jakoś by tam mu uszło w jej oczach. Ale tego, że chciał zrobić z nich kozłów ofiarnych to już mu wybaczyć nie mogła. Dlatego była na niego tak wściekła. Ale jazdy na motorze i munduru to jej jednak było szkoda. Lubiła tą robotę.

- Może po pogrzebie. W poniedziałek albo co. Możecie wrócić do biura i pogadać o powrocie. Nie ma problemu, nie patrzcie na mnie. - Ramsey wrócił do głosu. Tak naprawdę to zaskoczył go ten numer młodych. Nie spodziewał się, że to tak się rozleje. Jak wtedy pożegnał się z Betty i zadbał aby cało wsiadła do ostatniego ambulansu to tak naprawdę chciał dać po gębie komendantowi 1-ki. O niczym innym specjalnie nie myślał. Nie spodziewał się, że podobnie postąpią Meyer i Delgado. Zwłaszcza Delgado. Do tej pory wydawał mu się raczej gryzipiórkiem niż gliniarzem to patrzył na niego z góry i po prawdzie nie bardzo zwracał na niego uwagę. A tu, proszę, niespodziewanie poszedł w jego ślady i postawił się komendantowi. Już mniej zaskoczony był reakcją Diny bo była twardą i ostrą babką no i siedziała z nim od początku do końca w tej akcji.

- Ja nie chcę tam wracać. Uważam, że on jak ma choć trochę wstydu to powinien napisać rezygnację. Dobra, może i nikt nie wiedział, że tam jest ten metalowy rzeźnik ale do cholery po to się robi rozpoznanie. Ten kapitan od boltów też mówił, że w nocy można posłać kogoś do środka aby się rozejrzał. Wystarczyło poczekać i posłać. A bolci się znają na takiej robocie. Zresztą chłopaki Tima też by pewnie dali radę. Póki nie było tego blaszaka to szli jak burza. Nie było na nich bata. - Delgado chciał zacząć chłodno i spokojnie i tak zaczął. Ale szybko go poniosło i z trudem kontrolował swój żal jaki miał pod adresem komendanta jakiego obwiniał o to co się stało.

- Jemu chodziło o to abyśmy to my załatwili sami sprawę. Bez boltów. Dlatego nie chciał na nich czekać i tak się spieszył. Jak przyjdzie jutro na pogrzeb to go trzasnę. Normalnie dam mu po gębie. A potem niech mnie nawet zamknął. - Dina wybuchnęła irytacją na to wszystko. W ciągu ostatnich dni jak rykoszetem wracały do niej różne strzępki rozmów i scen z owego feralnego dnia na farmie. Te wcześniejsz też. I poskładała sobie do kupy jak to wyglądało nawet to co wówczas wydawało jej się nieistotne i poszatkowane jak rozrzucone puzzle. Zresztą już we trójkę też o tym gadali.

- Może napisać o tym do gazety? Znaczy pogadać z kimś z prasy. Mamy przecież parę gazet. A to tak gruba sprawa, że i tak będą o tym gadać na mieście. Zresztą jutro ma być zbiorowy pogrzeb gliniarzy no to nie da się tego ukryć. Całe miasto będzie o tym gadać. A jak on będzie chciał się wybielić to zwali to wszystko na nas. Zwłaszcza jak zrezygnowaliśmy i nie ma kto tam nas bronić. To chociaż w gazecie można by opisać jak to było. Albo w radio. - Delgado popatrzył na towarzyszy. Wtedy na gorąco też o tym nie pomyślał. Ale przez te parę dni miał do tego okazji aż nadto. I wcale nie widział swojej i ich przyszłości w różowych barwach.

- Jose ma rację. To za gruba sprawa by to przeszło bez echa. Pewnie zwołają jakaś komisję aby wyjaśniła sprawę. W końcu jutro mamy chować pół tuzina policyjnych trupów. - przyznał młodszemu koledze rację. A z tą gazetą to się sam zastanawiał. Ta blondyna tej czarnej gołąbeczki Betty pisała dla gazety. A w końcu ich chłop brał udział w tej akcji. Co dawało nadzieję, że mogłaby rzetelnie opisać akcję w swoim artykule. Jak tą ostatnią co bolci odbili tamte laski przy starym stadionie.

- Udupią nas. Ty to masz tak zawalone papiery, że nie ma o czym gadać, Dina jest ostrą babką i lubi ostrą jazdę a o mnie pewnie powiedzą, że jestem młody i bez doświadczenia. - Jose zmarkotniał jak dotarło do niego jak świetnie pasują do roli kozłów ofiarnych. Zwłaszcza jak na szali leżało tuzin policyjnych trupów i nazwisko komendanta.

- Trzeba by pogadać z tym Mayersem. Od tych boltów. On nimi dowodził i był tam. Gadałem z nim przed akcją. Wydawał się być w porządku. I lubili się z Timem. Więc chyba powinien być po naszej stronie. Jakby go wziąć na świadka albo eksperta. No i dwójka z nich była snajperami to byli od początku do końca akcji. Wszystko widzieli i słyszeli co tam się działo. - Ramsey też zmarkotniał ale się nie poddawał. Rzucił pozostałym pomysłem na sojusznika w tych zeznaniach przed komisją co było prawie pewne, że się zwoła. Pół tuzina trupów okrytych policyjną flagą i praktycznie unicestwienie nowej jednostki komandosów to nie było w kij dmuchał.

- I ta Betty. Ta pielęgniarka w okularach. Rany, dobrze, że ona tam była. A to ona przecież dała znać o tym, że nie ma ambulansów. Na nią też się wydarł i zakazał jej podchodzić do radiowców a im nie przyjmować jej zgłoszeń. Dopiero jak poszła do Tima a on mnie zawołał to przez radiowóz się dogadaliśmy z obydwoma szpitalami. Też była na niego wkurzona. - Jose ożywił się gdy przypomniał sobie o owej kasztance w okularach co zrobiła na nim takie wielkie wrażenie. Chociaż była bez broni, odznaki, mudnuru, nawet fartucha pielęgniarki nie miała wtedy na sobie. A okazała się opanowaniem i profesjonalizmem jaki przydałby się wtedy choćby komendantowi.

- No można. Betty jest w porządku. Co ona tu robi? - Ramsey pokiwał głową na znak zgody ale jego uwagę zwróciła blondynka idąca przez ulicę w ich stronę. Nie spodziewał się jej więc spojrzał pytająco na Mayer.

- Powiedziałam jej, że jak skończy to żeby przyszła do nas. No co? Miałam ją przykuwać kajdankami do kaloryfela jak te zwyrole? - policjantka wzruszyła ramionami i spojrzała zaczepnie na kolegów. Chociaż co pewnego stopnia mogła zrozumieć ich zaskoczenie. Ale odpowiedziała uśmiechem i pozdrawiającym gestem dłoni na taki sam zestaw od nadchodzącej blondynki. Panowie obserwowali blondynę, potem popatrzyli na siebie nawzajem.

- I zostawiasz ją samą? Nie boisz się, że ucieknie? Albo coś odwali? - zapytał szybko młodszy z gliniarzy póki jeszcze blondyna czyli do niedawna Świnia 17 do nich nie dotarła.

- No ucieknie to ucieknie. Będę jej szukać. Odwali to odwali. Będę to jakoś odkręcać. Ale przecież nie będe jej trzymać jak w więzieniu, no co wy. - Dina wzruszyła ramionami ponownie. Też miała takie wątpliwości. No ale nie chciała być taka jak ci zwyrodnialcy z farmy. A jakoś też nie chciała nigdzie oddać tej blondyny ani nic. Jakoś to wszystko samo poszło siłą rozpędu. Wtedy jak taka wściekła wyszła z kościoła po rzuceniu odznaką komendantowi to kierowała się prosto do swojego samochodu. I właściwie w ogóle zapomniała o tej blondynie. Chciała po prostu wrócić do siebie, do domu. Ale ta blondyna wybiegła za nią i dogoniła. Nawet nie bardzo mogła ją zawołać bo wtedy jeszcze się nawet nie zdążyły sobie przedstawić. Więc jak się zrównały w tym szybkim marszu to przez chwilę szły w milczeniu.

- Masz dokąd wracać?
- A gdzie jesteśmy?
- W Sioux Falls. Wiesz gdzie to jest? Skąd jesteś?

No i okazało się, że Lisa co prawda wie gdzie leżało Sioux Falls i chciała tu przyjechać. Jedna z miliona historii o prowincjuszach co przyjeżdżają do wielkiego miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Więc nawet tego miasta nie zdążyła poznać jak trafiła na tych zwyroli co ją capnęli na farmę. Spędziła tam pół roku, wypalili jej na tyłku numer rozpalonym żelazem i traktowali jak zwierzę, że już straciła nadzieję, że kiedykolwiek wydostanie się poza mury farmy. Była świadkiem kilku prób ucieczki ale wszystkie kończyły się tak samo - straszną śmiercią uciekinierek. Aż stał się cud i komandosi zliwkidowali tych sukinsynów. Ale miasta nie znała. Nikogo ani niczego to nie znała. Więc Dina niewiele myśląc zabrała ją do siebie. I jakoś tak to zostało. Sama się obawiała co z tego będzie. Ale jak na razie Lisa nie sprawiała jej żadnych kłopotów.

- Cześć. - odezwała się blondynka skromnie składając dłonie na podołku i zatrzymując się przed stołem trójki gliniarzy w cywilu.

- Delgado przesiądź się, daj usiąść dziewczynom razem. - Ramsey odezwał się do kolegi i ten bez sprzeciwu zamienił się miejscami. Więc blondynka mogła usiąść obok brunetki. Bo jedną z pierwszych rzeczy jaką Dina zrobiła na drugi dzień po tej farmie to spłukała z siebie ten blond wracając do swojego naturalnego koloru.

- To… Co robimy? - Jose odezwał się bo przybycie blondynki która nie była gliną jakby zaburzyło jakoś ten naturalny rytm dotychczasowej rozmowy.

- My jutro idziemy na pogrzeb. A potem to nie wiem. Jestem bezrobotną gliną to raczej do pracy nie muszę się spieszyć. Może zostanę kurierem. Albo wykidajło. No chyba, że mnie wsadzą za tą farmę no to skończy mi się ten dylemat. - brunetka złapała za dłoń blondynki splatając z nią palce i uniosła aby podkreślić, że na jutro planują przyjść razem na ten policyjny, zbiorowy pogrzeb. Ale co dalej to czuła pustkę. Nie umiała sobie wyobrazić co by mogła robić jako ex-glina.

- A ty cwaniaku? Masz jakiś plan? - Delgado spojrzał na najstarszego stażem i stopniem gliniarza. Bo sam też tak to wszystko nagle na niego spadło, że nie był przygotowany na przebranżowienie się z dnia na dzień w kogoś innego niż bycie gliną.

- Mam. Zostanę prywatnym detektywem. Wykupię licencję sędziego i będe pracował na zlecenie. - Ramsey obserwował siedzącą naprzeciwko blondynkę. Ciekaw był czy będzie się zachowywać podobnie jak Shauri jaką udało mu się uwolnić z tydzień wcześniej. Ale blondynka wydawała się zachowywać bardziej naturalnie. Na pewno nie tak jak zastraszone zwierzę co się boi oddychać bez pozwolenia. Nie był pewny czy Shauri można by puścić samą tak przez ulicę jak to właśnie widział z Lisą. Co prawda Mayer mieszkała w domu naprzeciwko i dlatego wybrali tą kawiarnię na spotkanie no ale i tak był trochę zaskoczony, że blondynka zdradza tyle samodzielności. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie było po niej widać, że dopiero co była w niewoli.

- Ty? Prywatnym detektywem? Sędzią? No ale to trzeba trochę finezji, trzeba działać bez policyjnego munduru i odznaki. A nie tylko spuszczać komuś łomot. - skoro wszyscy byli bezrobotni i jechali na tym samym wózku to Delgado pozwolił sobie na okazanie pewnych wątpliwości co do charakteru kolegi czy aby pasował do owej roli. Bo z tego co o nim słyszał to raczej z Ramseya był niezły rozrabiaka i nadawał się właśnie do spuszczania łomotu. Jakby byli mafią a nie policją to tacy jak on pewnie ściągali by długi i inne takie atrakcje.

- Bo ja wiem. Jak gadaliśmy ze Świniakiem to Ramsey gadał całkiem nieźle. Świniak to kupił. Przynajmniej na tyle, że mnie kazał odesłać jako nową świnię. - Dina poczuła się w obowiązku stanąć w obronie łysego kolegi. Co prawda wcześniej nie miała z nim za bardzo do czynienia i trudno było powiedzieć by znali się bardziej niż z widzenia. Więc jak coś o nim słyszała to pewnie to samo co Delgado. No ale jednak tam na farmie to widziała i słyszała na własne oczy jak negocjował ze Świniakiem, w środku jego willi i otoczony przez jego zbirów. No a potem w tym domu strażników z tymi jego palantami. Całkiem zgrabnie mu to wyszło, pasowało do roli jaką obrał i wytrzymał w niej całkiem długo. Delgado spojrzał na nią trochę zaskoczony. Ale uzmysłowił sobie, że nie było go wtedy z nimi na farmie i właściwie nie widział ani jej ani jego w żadnej akcji to nie wiedział jacy wtedy są.

- No dobra. To zakładaj to biuro. - młodszy z gliniarzy uniósł dłonie na znak, że pasuje ze swoimi wątpliwościami i daje wolną rękę koledze.

- A wy? Nie chcielibyście się podłączyć? Moglibyśmy pracować razem. Robota podobna do tej co robiliśmy do tej pory. Ja mogę załatwić wszystkie papiery, pomogę wam z licencją, firma by była na mnie. A wy byście byli moimi pracownikami. Dina zna się na motorach i pałowaniu, umie też zgrywać słodką idiotkę no a Delgado… Właściwie to na czym się znasz? - Ramsey czuł się w obowiązku chociaż zapytać i im to zaproponować. Bo czuł się trochę winny tego, że odeszli po tym jak wygarnął i przyłożył komendantowi. Diny prawie nie znał ale ta akcja na farmie pokazała mu, że można na nią liczyć w krytycznych momentach. A resztę można było dopracować potem. No ale Delgado był młody, tak młody, że niczym się właściwie Ramsey’owi nie kojarzył ani nie do końca nie wiedział czym on się właściiwe zajmuje. Był świeżo po stażu to trudno było coś o nim powiedzieć.

- Ja? Znam się na komputerach. Na analizie danych. Umiem robić zdjęcia i zabezpieczać ślady. Po stażu chciałem zostać technikiem kryminalnym. - przyznał nieco z zakłopotaniem zdajac sobie sprawę, że nie ma tak wyrobionej reputacji jak dwójka starszych stażem policjantów.

- Chcę służbową pałę, motor i spluwę. Oraz zezwolenie na glanowanie i pałowanie. - Mayer zaśmiała się na tą propozycję ale spróbowała się żartobliwie targować. Właściwie to był dobry plan na poniedziałek i resztę życia. Jak nie chciała się pokajać i skamląc o łaskę wrócić do biurka komendanta z przeprosinami. A nie chciała.

- Chyba da się załatwić. Nie masz swojego motoru? - Ramsey uśmiechnął się także co nie było u niego zbyt częste. Cieszył się, że chociaż w żartach tak to gładko im poszło.

- Mam. Mam służbowy no ale swój prywatny też. To może Lisę też weźmiemy? Będzie nam prowadzić biuro albo co. Bardzo dobrze sprząta. Nawet nie wiecie jak mi wysprzątała mieszkanie. Jakieś większe się normalnie zrobiło. - Dinie poprawił się humor na tyle, że wskazała na siedzącą obok blondynkę i zaproponowała ją dokoptować do spółki. Panowie chyba się tego nie spodziewali bo znów mieli zdziwione miny.

- No a Lisa, umiesz coś? Bo prowadzenie biura to nie tylko sprzątanie. Trzeba rozmawiać z klientami, umawiać się na spotkania. To takie trochę bycie sekretarką w biurze. - Ramsey z pewnym powątpiewaniem popatrzył na zgrabną blondynkę. Nawet jak z tym sprzątaniem było tak jak Dina mówiła to jednak trzeba było coś więcej by prowadzić biuro agencji detektywistycznej.

- Umiem pisać na maszynie. Na komputerze chyba też bym dała radę. No a jak ktoś by przyszedł do biura, że ma jakąś sprawę to bym to zapisała i dała wam znać. Znaczy jakby nikogo z was nie było. A jakby był to bym powiedziała, że ktoś przyszedł i co chce. - Lisa uśmiechnęła się do Ramseya a potem pozostałej dwójki i odpowiedziała lekko i tak po prostu, że to chyba wszystkich przekonało. Przynajmniej na razie i w tych dobrych humorach co mieli na ten moment.

- Może być. Jesteś przyjęta. No to chyba mamy plan na poniedziałek. Musimy jakieś miejsce na biuro sobie znaleźć. No i nazwę wymyślić. Bo nazwa będzie do wyrobienia papierów potrzebna. - Ramsey popatrzył po pozostałych. Tak niby w żartach i na luzie ale kto wie? Może jak ich nie zamknął za tą farmę to naprawdę otworzą tą agencję detektywistyczną?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172