Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2019, 04:18   #11
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 5 - Modlitwa

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ymEjfp_o-yQ[/MEDIA]
Gdzieś w głowie detektywa majaczyła wizja prezerwatywy, ale widok i dotyk pośladków na jego ciele zagłuszył wszystko inne. Jedną ręką rozpiął spodnie, a drugą sięgnął ku kochance. Zadowolony faktem, że jest gotowa od razu przystąpił do ataku, dziewczyna syknęła krótko. Jego palce wbiły się chyba faktycznie zbyt mocno w jej ciało, ale nie zwracał uwagi na reakcje. Nie mógł już dłużej wytrzymać, przyłożył sztywnego członka i zaczął ją brać, kawałek po kawałku coraz głębiej, rozpychając rozgrzane wnętrze i torując sobie bezpardonowo w nim drogę, aż wbił się po samą nasadę. Brunetka jęknęła z ulgą, wyginając plecy w łuk.

Już nie mruczała elegancko, tylko jęczała gdy równie powoli się wycofał jakby delektował się ciepłem i wilgocią, jaką jej wnętrze mu dawało. Szeptała cichutko żeby nie przestawał, że chce mocniej, że mógł ją mieć w każdy inny sposób. Słowa, gesty i rosnące podniecenie jakoś nie pozwalały podziwiać obrazów za szybą. King zamiast na widoku rzeki skupiał się na tym bliższym, gdzie wbija się w mniejsze ciało do samego końca długimi, powolnymi ruchami. Czuł jak ściskane mocno biodra zaczęły współpracować, wychodząc naprzeciw jego pchnięciom i narzucając szybsze tempo.
Wykonał takie ruchy kilkukrotnie, po czym, jakby zmienił zdanie - nagle uderzył z impetem tak mocno, że z ust Sary wydobył się krzyk. Gdyby mógł dopchnąłby się do samego gardła. Ręka mężczyzny chwyciła uwolnioną ze stanika pierś. To nie była pieszczota, ściśnięte piersi musiały zaboleć, a złapane między palce sutki uwolniły kolejny jęk. Ścisnął je jeszcze mocniej, z satysfakcją obserwując jej reakcje. Była głośna - jęki, urywane słowa i gwałtowny oddech podniecały go jak jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Biodra w spodniach coraz szybciej i mocniej uderzały o damskie krocze, poruszając się w nim coraz głębiej. Nagle dziewczyna wygięła się i znowu doszła, opadając górą tułowia na kanapę. Dół cały czas był podtrzymywany w odpowiedniej pozycji przez Nowojorczyka, pieprzącego ją w pocie czoła ciągle i ciągle. Nie pozwolił jej odetchnąć nawet na chwilę, nie przestawał nawet kiedy skamląc prosiła aby przestał, bo już nie ma siły. Rżnął ją dopóki nie nadszedł wyczekiwany finał. Fala gorąca przeszła przez dwa złączone ciała, tym większym szarpnęło. Ulga, zmęczenie i nagły bezruch po szybkim, morderczym wyścigu otumaniały. Opadł na małolatę, szorując brzuchem po jej plecach.

- Mówiłam że najlepszy jest tu widok - usłyszał ochrypły szept Sary tuż obok swojego ucha. Dysząc ciężko przekręciła się na plecy i zaśmiała się zmęczonym, ale bardzo zadowolonym śmiechem najedzonego kotki, zaspokojonej i z bajorkiem spermy między nogami.

- Dobrze że nie jesteś tu przejazdem - westchnęła szczęśliwa, pociągając go do siebie bliżej. Stęknęła trochę, gdy padł na nią i przekręciła się na bok, tuląc plecy do jego piersi.
- Będzie wam tu wygodnie… i chyba nie muszę się przypominać, co? Znajdziesz czas dla mnie w toku śledztwa mam nadzieję. Tylko nie łap mnie za tyłek przy rodzicach albo braciach, bo to niebezpieczna sprawa. - Zaśmiała się filuternie, pocierając pośladkami o jego biodra, ale tym razem spokojniej, powoli i sennie. Razem, wtuleni w siebie, patrzyli na toczącą powoli swe wody rzekę, znajdującą się kilkadziesiąt metrów za szybą okna. Leżeli tak parę długich, cichych minut, łapiąc oddechy i ograniczając interakcję do delikatnego pieszczenia dłońmi mokrej od potu skóry na twarzach, ramionach i piersiach. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, w bliższej perspektywie rozległo się głośne krakanie.


Ogarnięcie się zajęło im kolejne parę minut. Podczas gdy King wystarczy że podciągnął spodnie i ogarnął resztę ubrań, Sonia musiała błyskawicznie iść do łazienki, gdzie doprowadziła się do porządku za pomocą miski z zimną wodą, mydła i ręcznika. Nuciła coś przy tym wesoło, wypytując detektywa o jakieś drobnostki - o co konkretnie nie za bardzo rejestrował, rozwalony na kanapie i odpoczywający po nagłym, niespodziewanym maratonie. Gapił się w sufit z nieobecnym uśmiechem, czując że mały sukkub wyssał z niego sporo siły. Kleiły mu się oczy, głowa ciążyła i tak przyjemnie było móc leżeć na plecach i gapić się w drewniany sufit.

- Nie śpij! - poczuł uderzenie dłonią w udo, zaraz rozległ się śmiech. Spojrzał w dół, gdzie pochylona nad nim naga dziewczyna odwzajemniała spojrzenie z figlarną miną. Wręczyła mu szklankę z pachnącym ziołowo naparem, a potem szybko przeszła przez pokój do szafy przy oknie i grzebała w niej intensywnie, wyciągając sukienkę. Tym razem dłuższą, do kolan i mniej wyzywającą niż mokra od ich soków czarna mini leżąca smętnie na podłodze obok łóżka. Widząc ją gospodyni mruknęła coś pod nosem.

- Przyjdę po nią wieczorem - dorzuciła głośniej, wkopując ciuch pod materac i już nie zawracała sobie nim głowy. Skończyła się ogarniać akurat gdy Chris skończył herbatę, albo coś podobnego. Grunt że te parę łyków wlało w jego ciało nową energię, zupełnie jakby napił się mocnej kawy. Puste naczynie stanęło na stole, a oni wyszli z domu, tym razem w pośpiechu i bez zbędnego zwlekania.
- Pompę macie tutaj - wskazała na charakterystyczną rurę niecałe dwadzieścia kroków od domu. Pomalowana za lekko pordzewiały brąz, miała w zestawie sporej wielkości plastikowe wiadro, w którym jak gdyby nigdy nic, zażywały kąpieli dwie żółte kulki. Widząc je King uświadomił sobie, że krakanie które wcześniej słyszał było kwakaniem. Kaczek… cholernych kaczek. Jakby dla kontrastu gdzieś z oddali dobiegło ich pianie koguta.

- W Nowym Jorku pewnie nie słyszycie tego na co dzień. Idzie przywyknąć, nie trzeba też budzika. - Sara wzruszyła ramionami, biorąc go pod ramię.Ruszyli znaną już detektywowi trasą między krzewami i drzewami, wyszli na główna drogę i dalej skierowali się przez most prosto na wzgórze gdzie stał kościół. Mijając kolejne uliczki nie dało się nie odnieść wrażenia, że ponownie znaleźli się w mieście duchów, gdzie żywi ludzie stanowią jedynie wspomnienie minionej epoki.
- Mówiłam że zdążymy - małolata pokiwała głową, gdy przekroczyli bramę terenu parafii, a od strony kościoła dobiegł ich mocny, męski głos, wylewający się przed otwarte główne wrota.

- Wolna wola – wolność ducha – to jeden z największych darów, którym Stwórca obdarzył człowieka i którym upodobnił go do siebie. - głos mówił stanowczo, powoli. Był też stary i pełen przewrotnego entuzjazmu. - Człowiek tego daru nadużył, uległ pokusie pychy, rzucił Bogu wyzwanie. Nastąpiła katastrofa – odbóstwienie, mroki, poniżenie, zbydlęcenie. W brzemiennej klęską chmurze zjawia się jednak tęcza nadziei powstania z upadku. Księga Rodzaju mówi: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę”. A więc przyjdzie Odkupiciel, pogromca szatana, by synów grzechu podnieść ku Niebu. Mijają lata, tysiąclecia. Nad ludzkością przewalają się fale najrozmaitszych potopów, a utęsknione ludzkie serca wołają z nadzieją: „Spuście nam na ziemskie niwy Zbawcę z niebios, obłoki”. Aż nadchodzi roziskrzona gwiazdami, opromieniona światłem niebieskim wielka, tajemnicza, błogosławiona Noc Betlejemska, której ciszę przerwała cudna, radosna pieśń anielska, zwiastująca kres mroków i poranek nowej ery…

- Nie, nie tędy! -
Sara syknęła, ciągnąc Kinga za ramię w bok. Ominęli główne wejście szerokim łukiem, przemykając między wypielęgnowanymi krzewami róż i przekradli się na bok budynku, schylając się żeby nie dało się dostrzec w oknach jak przemykają chyłkiem zaraz po drugiej stronie zewnętrznej ściany.

- Jeśli wejdziemy normalnie od razu zaczną się plotki - dodała szeptem, gdy przekradli się prosto pod niepozorne drzwi. Dziewczyna zrobiła znak krzyża, wstrzymała oddech i bardzo powoli nacisnęła na klamkę. Zamek ustąpił bez najmniejszego jęku skargi, detektyw widział że jego towarzyszka odetchnęła z ulgą.

- Chodź i udawaj zaciekawionego… i skruszonego - dodała szeptem, wciągając go za rękę do budynku. Znaleźli się nie w głównej nawie, a chyba na zakrystii.

Ponownie dało się słyszeć głos księdza, nadającego z ambony do wiernych owieczek.
- Jak naprawdę przedstawia się wolność chrześcijanina? W sposób zasadniczy zajmuje się tym problemem św. Paweł w Liście do Galatów. W pierwszej części Listu zwraca się przeciwko niewłaściwemu pojmowaniu chrześcijaństwa, które powoduje, iż wiarę w miłosierdzie Boga odkupiającego przez Jezusa, zastępuje się samą sprawiedliwością według prawa. Kto mniema, że własnymi czynami coś sprawi, kto sądzi, że jest „w porządku”, ponieważ spełnia swoje obowiązki nałożone przez Boga, a przez to Bóg zapewni mu wszelkie łaski, ten po-zostaje zamknięty w sobie. Pozostaje sam jak małżonek, który spełnia skrupulatnie wszystkie obowiązki małżeńskie, zamykając się jednocześnie w skorupie własnych interesów, poglądów i zapatrywań…

- Mamy fart, nie ma jeszcze nikogo
- Sara uśmiechnęła się pod nosem, zapuszczając żurawia przez framugę drzwi. Przeszli przez ciemny korytarz zatrzymując się gdzieś z boku głównej sali. Widząc że jest bezpiecznie, wślizgnęli się do niej w miejscu, gdzie widok wścibskich oczu zasłaniały kolumny.
Stał tam konfesjonał - drewniany i wielki. Drzwiczki środkowej części zostały otwarte, przez co dało się zobaczyć puste wnętrze.
Tymczasem ksiądz nadawał dalej, rozsiewając wokół siebie specyficzną aurę posłuchu. Cała sala zamarła, słuchając jego słów z nabożną uwagą i czcią, nikt nie śmiał choćby kichnąć.
- Jakże często małżeństwa, które zewnętrznie są idealne, kostnieją od wewnątrz, rozpadają się, ponieważ brak im dialogu, brak wspólnoty. Tradycja chrześcijańska nie stanowi wskazówek do osiągnięcia bezbłędnego samo-usprawiedliwienia. Chrystus przyniósł wspólnotę z Bogiem, żywą wymianę miłości między Bogiem a człowiekiem, bez której człowiek skazany jest na izolację. Kto nie pozwala, aby istotną rzecz podarował mu ktoś inny, ten obraca się wokół własnej osi, własnego osiągnięcia. Zbawienie, wyzwolenie do prawdziwej wolności polega na tym, że człowiekowi otwiera się więzienie, którym jest on sam dla siebie, gdy sam stanowi oś własnego życia. Ale czy człowiek, który obraca się wokół osi innego, jest wolny? Pismo Święte rozwiązuje ten problem genialnie: jeśli przestaniesz obracać się wokół siebie samego, wtedy doświadczysz, że Bóg obraca się wokół ciebie, że jesteś centrum, osią, wokół której krąży Jego Miłość. „Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak życie moje obecne jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie”. Podobnie występuje św. Paweł przeciwko innemu niewłaściwemu pojmowaniu wolności.

- Widzisz? Mówiłam że nikt nie zauważy jeśli się spóźnimy
- z boku doszedł go rozbawiony szept Sary. Stanęli oboje pod ścianą konfesjonału, czekając jak para gorliwych wiernych na spowiednika. - Znając życie proboszcz jeszcze sobie pogada, bo lubi. W zeszłą niedzielę mszę odprawiał młody wikary, John. Pastor Aaron stracił głos, zapalenie strun głosowych… podobno. Dlatego teraz sobie musi odbić - drobna dłoń wylądowała na przodzie spodni detektywa, pieszcząc powolnymi ruchami jego przyrodzenie.

- Nieporozumieniem jest sądzić, jakoby „uwolnienie”, jakie przyniósł Jezus Chrystus, było glejtem dla samowoli, czynów i myśli według własnych kaprysów. - Proboszcz nazwany przez nią Aaron wciąż przemawiał do wiernych, nie wiedząc i nie widząc co dzieje się z dala od jego zapewne srogiego wzroku - Ten kto uważa, że miłosierdzie Boże daje mu dyspensę od wysiłków zmierzających do spełnienia Jego życzeń, czyni zasadniczo tak samo, jak ten, kto – opierając się na własnej sprawiedliwości – sądzi, że podoba się Bogu. Jeden i drugi obraca się wokół siebie samego, są ulegli własnej woli. Na ten fakt zwraca uwagę św. Paweł w słowach: „Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności, tylko nie bierzcie tej wolności na zachętę do hołdowania ciału. Wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie”. To zdanie stawia nowe akcenty. Kto obraca się wokół Boga, kto – uwolniony od samego siebie – żyje życiem Bożym, ten też będzie się obracał wokół swojego bliźniego. Da mu świadectwo wolności, do której go Chrystus powołał. Swoim życiem przemówi do bliźniego: nie jesteś sam, nie jesteś w pułapce swojego „ja”, nie jesteś również jednym z trybów nieograniczonego mechanizmu świata, bo jestem dla ciebie! W ten sposób tamten uwierzy, że Bóg jest dla niego. Nie może być inaczej, ponieważ ten, kto wkroczył w miłość Bożą, kto zezwala, aby Ona go obdarowała i uwolniła, ten nie może się nie dać wciągnąć w rytm życia samego Boga, „który miłował mnie i oddał życie dla mnie”.

W bliższej odległości towarzyszka Kinga niechętnie zabrała dłoń, przenosząc ją ze spodni na ramię w płaszczu.
- Dobrze, że się mną tak cudownie zająłeś - puściła mu łobuzerskie oko - Inaczej pewnie sprawdziłabym czy ten konfesjonał wygląda tak niewygodnie jak w rzeczywistości. Byłbyś moim spowiednikiem. - nachyliła się w jego stronę, napierając ciałem na tors mężczyzny - Usiadłabym na tobie i zacząłbyś mnie błogosławić ile sił… a na koniec uklękłabym przed tobą żeby przyjąć komunię prosto z twojej ręki… no dobra, niekoniecznie ręki - zaśmiała się cicho, a w tle rozlegał się nieprzerwanie głos starca.

- Święty Paweł uważa to za znak prawdziwej wolności, że „miłością ożywieni służymy sobie wzajemnie”. Co mówią nam te słowa w naszej dzisiejszej sytuacji? Jak możemy świadectwem chrześcijańskiej wolności odpowiadać na pytania i zarzuty stawiane chrześcijaństwu i Kościołowi? Chrześcijaństwo nie polega tylko na trzymaniu się tego, co słuszne i prawdziwe ani na odrzuceniu tego. Nie można mówić o wolności Chrystusowej, jeśli własne prawa i poglądy czyni się jedyną miarą postępowania. Wolność polega raczej na tym, że każdy w danym momencie, niezależnie od sytuacji, uwalnia się od siebie samego i włącza się w rytm owej Miłości, która sprawiła, że człowiek stał się centrum Bożego Serca. Być obdarowanym i móc obdarowywać, to jest chrześcijańska wolność.A jak problem ten przedstawia się w życiu codziennym? To, co w moim sercu, w moim życiu narasta, czego nie mogę zrozumieć, rozwiązać, to, co mi nie pozwala na swobodny oddech – to nie należy do mnie, lecz do Tego, który mnie umiłował, który niósł to w swoim sercu i je przemieniał. Jestem wolny właśnie tam, gdzie spotykam moją własną niewolę, jeśli tylko Jemu ją powierzam. Nie obezwładnia mnie żadna wina, żadne rozczarowanie, żadna ciemność ani opuszczenie, ponieważ On wszystko to wziął na siebie. Z drugiej strony wolno mi miłującą obecność Boga uczynić treścią wszystkich moich godzin, dla mnie i dla drugich. - w głos wdarł się nowy dźwięk: kroki. Szybkie, energiczne. Dobiegały od strony z której parka zakradła się do kościoła.

Nie minęło dużo czasu gdy ze znajomego korytarza wyłonił się mężczyzna w sutannie. W przeciwieństwie do przemawiającego był młody, uśmiechnięty i sprawiał wyjątkowo sympatyczne wrażenie.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - Sara szybko przejęła inicjatywę, robiąc krok do przodu i dygając przed kapłanem wdzięcznie.

- Na wieki wieków, Amen - ten odpowiedział ciepłym tonem, przyglądając sie czekającej dwójce z zainteresowaniem. - Dobrze cię widzieć Saro, jak twoja mama?

- W porządku, dziękuję że ksiądz pyta -
dziewczyna odpowiedziała, za rękę pociągając detektywa bliżej mężczyzny w czerni - To mój przyjaciel Chris, przyjechał aż z Nowego Jorku. Trochę się obawia reakcji reszty… wiecie jak tu jest najlepiej. Ale to pokorny chrześcijanin, bardzo chciał wziąć udział we mszy. Więc stoimy tutaj - przeszła gładko od prawdy do fałszu, nie zmieniając intonacji, ani nawet na sekundę się nie wahając.

- Chris? - wikary przeniósł uwagę na Nowojorczyka i wyciągnął w jego stronę dłoń - Daleka droga za tobą synu, cieszę się że przyjechałeś nas odwiedzić. Miło cię poznać, jestem John. Ojciec John… wystarczy John. Bourbonville to naprawdę urocze miasteczko, sam zobaczysz… hm - zmarszczył brwi, zerkając łobuzersko gdzieś w stronę głównej nawy, z której dochodziło kazanie. Nagle zrobił natchnioną minę i tylko oczy mu się świeciły jakby miał zamiar sprzedać okolicy psikusa. Zaprosił gestem Kinga do konfesjonału.
- Sakrament Eucharystii jednoczy wszystkich chrześcijan w Jezusie. Tych miejscowych i tych z daleka. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi. Pokażemy to ludziom, a zobaczą w tobie brata, nie obcego - dokończył pogodnie, a detektyw kojarzył, że Eucharystia oznacza komunię, a tę brało się po spowiedzi.

Z głównej nawy zaś kazanie chyba powoli dochodziło do finału.
- Być może nie wiem, co tobie, mojemu bliźniemu, dać lub powiedzieć w tym momencie, lecz wiem, że On tą samą miłością umiłował ciebie. Dlatego mogę przekazać ci Jego „tak” tym spojrzeniem, tym gestem, tą milczącą obecnością, tym czynem, tym słowem. I każdą godzinę wypełnić tą treścią. Pustka i monotonia tych godzin należą do mojego wielkiego Brata – Jezusa, a monotonia i pustka mojego sąsiada do mnie. W tym dwojakim kierunku trwam: do Jezusa i do sąsiada, ponad własne „ja”, uwolniony od siebie, wolny ku Bogu, ku światłu. Pytania o wolność chrześcijanina, stawiane dziś Kościołowi od wewnątrz i od zewnątrz, nie otrzymały „patentowej” odpowiedzi. Jeżeli my, chrześcijanie, odważymy się żyć tą wolnością na co dzień, wtedy wytworzy się klimat, w którym duch samej wolności, duch Chrystusa, przygotuje odpowiedzi, jakich potrzebuje świat i Kościół.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 23-09-2019, 21:03   #12
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet



Przez te wszystkie wydarzenia z dzisiejszego poranka Chrisa naszła nostalgia, melancholia i filozoficzne rozważania. “Kim jesteśmy?”, “Czego szukamy?”,”Po co tu jesteśmy?”,”Co przyniesie przyszłość?”. Lub bardziej lapidarnie “Jak ja się w to wplątałem? I w co.”. Albo w kogo.

Detektyw obchodził mieszkanie urządzone w dawnej stodole i słuchał i oglądał to co mu pokazywała gospodyni. Z zaciekawieniem zanotował wesołą wzmiankę, że wróci po swoją kiecke. - To mówisz, że zapomniałaś wziąć tej kiecki? - zapytał podnosząc rzucona część damskiej garderoby. - No dobrze. No to skoro jesteś taka zapominalska to przechowam to dla ciebie. - oznajmił niby poważnym tonem chowając ciuch do szafy. Wiadomość, że Sara wróci tutaj wieczorem jakoś wcale go nie zmartwiła. Wręcz przeciwnie. Ucieszył się, że znów ją zobaczy. I oby nie tylko w ubraniu i nie tylko zobaczy.

A swoją drogą to mieszkanie i podwórze wyglądało całkiem porządnie. Żadna tam rozpadająca się rudera. Dziewczynom też chyba powinno pasować. Na A do tego jeszcze była skromna i rezolutna osoba, młodej gospodyni. No właśnie…

Wygląda jak anioł, pieprzy się jak diabeł. Idealne połączenie. Nawet robiła laski i brała w kuperek. I to jak! Jak mokre i brudne marzenie! Aż nie chciało się z nią rozstawać. No to jeszcze jakby lubiła laski…

Chociaż przy tym ostatnim punkcie że swojej ulubionej listy życzeń jakie miał względem swoich kochanek jednak się zawahał. W końcu “jego” dziewczyny też były tip top a ten ostatni z trójki punktów tak im się spodobał, że teraz miały zamiar chodzić ze sobą a nie z nim. Przez chwilę zastanawiał się jakby wszystkie trzy zareagowały na siebie nawzajem. No i jakby wyglądały razem. No ale…

~ Nie no… Chyba mi nie odbiją trzeciej laski… No nie? ~ musiał przyznać, że wyznanie dziewczyn podczas tego wyjazdu, że zamierzają chodzić że sobą trochę go zaskoczyło i wybiło z rytmu. Ale właściwie to żadna nie mówiła, że już nie chce się z nim tentegować… No nie? No ale jakby Sara okazała się być podobna do nich i by do nich dołączyła? A nie do niego. No chociaż na razie nic na to nie wskazywało. No ale wcześniej z Kim a zwłaszcza z Giną też nie. ~ Kobiety… nie ogarniesz… ~ w myślach po raz kolejny doszedł do autoironicznego wniosku, że coś chyba w tym jest z tradycyjnym kiepskim wzajemnym rozumieniem się obu płci.

Potrząsnął lekko głową aby odpędzić myśli w jakich się zapętlił. Co by nie mówić to nie spodziewał się kogoś takiego jak Sara w bezimiennej wiosce na końcu świata. ~ Skąd ona się tu wzięła? ~ zastanawiał się idąc przez poranne Bournonville. Wydawało mu się dziwne, że taka kozacka laska łazi sobie tak samopas. Coś z nią było nie tak? Czy może wcale nie latała sobie samopas tylko nie było potrzeby o tym teraz mówić? ~ A może szukam dziury w całym zamiast się po prostu cieszyć chwilą? ~ stwierdził w końcu ze sporą dawką autoironii.

No i tym sposobem jakoś bez większych przeszkód i przygód wrócili do kościoła. Postanowił zdać się na swoją ciemnowłosą przewodniczkę gdy zarządzała operacją dyskretnego przeniknięcia do świątyni. Pewnie dzięki temu się to udało. Gdy byli już wewnątrz na poważnie się zaczął zastanawiać czy ona tak na serio by była skłonna do zabawy w tym konfesjonale. Sam nie był już pewny czy go to bardziej fascynowało czy odpychało. Ale zanim zdążył dojść do jakichś wniosków podszedł do nich miejscowy kapłan. Wikary John jak go mu przedstawiła Sara. Chris musiał przyznać, że we wciskaniu słodkiego kitu miejscowa pracownica “8 Mili” była całkiem niezła.

- Miło mi poznać. - przedstawił się kapłanowi podając mu rękę i uśmiechając się do niego. Wydawał się być bardziej wyluzowany niż ten starszy co prowadził kazanie. Pytanie o komunię i spowiedź jednak go zaskoczyło. Zawahał się chwilę zanim odpowiedział. - Spowiedź? Nie jestem pewny czy pamiętam jak to się robi. - odpowiedział z zakłopotaniem. Chyba od czasów wojska to raczej nie korzystał z usług kapłańskich o jakie pytał go młody wikary.

- To nic trudnego, szybko sobie przypomnisz - dziewczyna trzepnęła go przyjacielsko w ramię - Najpierw mówisz kiedy ostatni raz byłeś u spowiedzi, potem czy wypełniłeś pokutę. Wyjawiasz grzechy, kończysz że więcej nie pamiętasz. Za wszystkie serdecznie żałujesz, obiecujesz poprawę i prosisz ojca o pokutę i rozgrzeszenie - streściła w pigułce całą procedurę, szczerząc ząbki do wikarego - Wiesz sam ojcze jak to wygląda w wielkich miastach. Ludzie tam ciągle gonią za gamblem, mało jest kapłanów z powołania… nie to co u nas.

Kapłan za to nie wydawał się ani zaskoczony, ani rozdrażniony. Bardziej jakby się ziściło któreś z jego podejrzeń. Nie przestał się jednak uśmiechać i tylko machnął ręką.

- Nie przejmuj się, to nie egzamin. Usiądziemy, pogadamy chwilę i zobaczymy co z tego wyjdzie, dobrze? - zadał łagodne pytanie detektywowi - Bez nerwów i stresu. Tutaj sami swoi, nie musisz się niczego obawiać.

- Ah tak… - Chris skinął głową przyjmując te informacje do wiadomości i zastanawiał się nad tym wszystkim. No chyba tak. Chyba tak to jakoś szło. Coś mu świtało w ten deseń. - No dobrze, to spróbuję. - zgodził się w końcu dochodząc do wniosku, że najwyżej się wycofa, odmówi składania zeznań czy jak to tam się mówiło.

Z głównej sali dobiegło ich głośnie “amen”, potem zaczęły grać organy albo inne klawisze. Tłum rozpoczął śpiew, a wikary dziarsko podszedł do konfesjonału i pocałował leżący na drzwiach szalik w wyhaftowany na nim krzyż. Dopiero wtedy go podniósł i założył na szyję.

- Śmiało - zachęcił detektywa, wskazując lewą komorę od tej głównej, którą sam zajął. Skrzypnęły zamykane drzwi, młody ksiądz stęknął, siadając na ławeczce i oparty na łokciu czekał, aż jego nowy rozmówca klęknie na klęczniku.

- Dobrze Chris… powiedz mi coś o sobie, jak wam minęła podróż, co? Z Nowego Jorku szmat drogi, a wszyscy wiemy że nie każdy człowiek nosi teraz Pana w sercu.

Chris musiał przyznać sam przed sobą, że czuł mocny dyskomfort psychiczny. Tak gadać o sobie obcemu facetowi. Po prostu mu było głupio a to powodowało, że czuł się niepewnie. Zastanawiał się czy tak to leciało. John chciał mu dodać otuchy chyba.

- W porządku. Udało nam się dojechać bez dodatkowych atrakcji i przygód. - odpowiedział na pytanie po chwili zastanowienia co i jak powiedzieć a czego nie. Coś mu świtało, że kapłan powinien trzymać dla siebie to co usłyszy na spowiedzi. Ale czy na pewno tak było?

- Macie zatem szczęście, cieszę się. Ostatnimi czasy ciężko na szlakach o spokój. - ksiądz westchnął, dało się słyszeć dziwny metaliczny dźwięk i odgłos przełykania. Nagle coś po jego stronie kliknęło i cienka drewniana siatka ich oddzielająca nagle odsunęła się odrobinę na bok. W szparze pojawiła się piersiówka.

- Śmiało, za spotkanie - w głosie wikarego Chris usłyszał wyraźny uśmiech - Pamiętam jak sam tu trafiłem. Ledwo żywy, prawie ślepy i zaćpany na granicy śmierci… a teraz zobacz? Noszę gustowną kieckę i ludzie jeszcze mi podają ręce - zaśmiał się cicho - Niezbadane są ścieżki wytyczone nam przez Wszechmogącego.

- Za spotkanie. - pierwsza myśl jaka przemknęła Chrisowi gdy usłyszał chlupot zza ażurowej ścianki to taka o butelce. Ale myśl była tak durna, że zaraz sam sobie wytłumaczył, że to pewnie nawet jak butelka to pewnie z wodą czy coś takiego. No a tu nie. Chwilę później na własne oczy pokazała się prawdziwa piersiówka. Więc po chwili pierwszego zaskoczenia przyjął poczęstunek i jak się okazało nie była to jednak woda tylko solidne promile.

- No, no… Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiej niespodzianki. - przyznał szczerze zdziwiony ale teraz zaskoczenie zaczęło ustępować rozbawieniu. No niezły numer chyba był z tego Johna. Może dlatego i Sara go tak lubiła i polecała. Wcisnął piersiówkę z powrotem na stronę jej właściciela.

- A czego się spodziewałeś? Klątw, grożenia i przesłuchania? - duchowny zaśmiał się cicho, aby poza konfesjonałem nie dało się tego usłyszeć - Daj spokój. Wiem, że zabijałeś, kłamałeś, pewnie kradłeś. Do kościoła nie chodziłeś, zwłoki w szafie trzymałeś… takie czasy. Szczególnie w Nowym Jorku - mruknął i znowu rozległ się chlupot i odgłos przełykania. Piersiówka po raz drugi wyjrzała przez kratkę do detektywa - Każdy kto próbuje pilnować porządku, ba, nawet poruszać się po Pustkowiach w końcu kogoś zabije. Jak jest z tobą? Czym się zajmujesz? Może przemyślisz czy nie zostać u nas na stałe. Brakuje nam dobrych ludzi.

~ Zostać na stałe? ~ nie no chyba John przesadzał. Chociaż odrazu mu przyszła na myśl Sara. Ale nie no bez przesady, prędzej zabrałby ją ze sobą. Do Nowego Jorku a potem do St.Louis aby się wreszcie wyrwać z tej prezydenckiej mafii. Przecież miał tylko odnaleźć jedną małolatę i zawijać się do Nowego Jorku po nagrodę nie? No tak był przecież i z Giną i Kim ugadany, taki mieli plan. Absolutnie nie planowali tutaj zostać. No ale nie chciał zepsuć tego przyjaznego nastawienia księdza który okazał się całkiem sympatyczny i ogarnięty. Nie robił wyrzutów i chyba rozumiał czasy w jakim przyszło im żyć. Nawet go rozbawił tymi swoimi powiedzonkami, że Chris też cicho prychnął z tego rozbawienia.

- Czym się zajmuję? Dobre pytanie. - aby mieć czas na odpowiedź sięgnął po podaną piersiówkę i łyknął. Całkiem dobre. No ale co miał odpowiedzieć Johnowi? Jakoś tak nie miał sumienia go spławić albo tak skłamać na żywca. Ale prawdy też nie za bardzo chciał mówić.

- Chyba można powiedzieć, że zajmuję się cudzymi kłopotami. Pomagam ludziom je rozwiązywać. Za skromną odpłatą oczywiście. - odpowiedział w końcu tak oględnie jak tylko dał radę bo mimo wszystko czuł się skrępowany tak mówić o swojej pracy. Klienci zwykle wymagali dyskrecji. W końcu całkiem spora doza spraw w jakich się grzebał to partnerskie niewierności. Pani zdradzała pana albo na odwrót. Albo chcieli się upewnić czy zdradza albo nie. Czasem porwania, zaginięcia no ale najwięcej to chyba właśnie miał spraw małżeńskich.

- Kolejny cyngiel do wynajęcia? - ksiądz westchnął boleśnie, po czym pokręcił głową co Chris widział wyraźnie przez kratkę - Czyje kłopoty przygnały cię do Bourbonville? Bez obaw, to i tak zostanie między nami, a ja zyskam zabezpieczenie i cień nadziei, że może obejdzie się bez trupów... nie lubię robić pogrzebów, wolę śluby i chrzciny. - mruknął, patrząc na detektywa z ukosa - Tobie też nie powiem wszystkiego, obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi, ale zobaczymy czy będę w stanie pomóc. Za to obiecasz, że zachowasz rozsądek.

Chris zastanawiał się chwilę. Właściwie to ten klecha i jego zdanie nie powinno go raczej obchodzić. No co z tego, że wziął go za cyngla? No ale jednak irracjonalne uczucie podpowiadało, że taki osąd jest dla niego krzywdzący. Poza tym John chyba starał się coś uszyć z tego nawet jak brał go za cyngla.

- Bez obaw John, nikt z naszej trójki nie jest cynglem. I nie przyjechaliśmy tu robić trupy. - odpowiedział po tej chwili zastanowienia. Wahał się co powiedzieć dalej i jak. - Szukamy kogoś. Kobiety. Młoda dziewczyna właściwie. Zapłacono nam za jej odnalezienie i sprowadzenie z powrotem do miasta. Trop zaprowadził nas tutaj. Detektyw. Jestem prywatnym detektywem. Razem z dziewczynami co z nimi przyjechałem prowadzimy biuro u nas w mieście. Nie przyjechaliśmy nikogo zabijać. - jakoś po kawałku ale przeszło mu to przez gardło. Uznał, że tak bez konkretów i nazwisk to się nic nie stanie chyba. Nawet jakby John miał kłopot z utrzymaniem tajemnicy spowiedzi. A jednocześnie naświetli mu kim jest Chris i jego zespół i po co tu przyjechali.

Butelka parę razy przemieściła się przez kraty, zanim John zdobył się na odpowiedź. Wydawało się że myśli, albo słucha starego pastora, nadającego teraz modlitwę do wtóru wielu głosów zgromadzonych pod bożym dachem wiernych.

- Dobrze, cieszy mnie to. Łamanie piątego przykazania nigdy nie przynosi nic dobrego - ksiądz rzekł spokojnym, pewnym głosem - Stróże prawa Zgniłego Jabłka. Jeżeli szukacie kogoś stąd, zachowajcie ostrożność i bądźcie… delikatni. Nieważne co ta kobieta zawiniła, jeśli dotarła tutaj, nikt jej nie wyda dobrowolnie. Mam tylko nadzieję, że nie chodzi o naszą małą Sarę - popatrzył naraz na Chrisa, marszcząc czoło.

- Oh, nie, skądżę. Chociaż wydaje się być kobietą wartą poznania. - Chris szybko uspokoił księdza i pozwolił sobie na lekki ton. A potem przemyślał to co powiedział jego rozmówca po drugiej stronie kratki konfesjonału. ~ Nikt jej nie wyda dobrowolnie? ~ no ciekawe. Właściwie spodziewał się tego chociaż z Johnem myśleli chyba o czym innym. Ksiądz pewnie spodziewał się, że to ktoś miejscowej społeczności a no Montoya chyba już się do takiej nie zaliczał. Niemniej intuicja podpowiadała detektywowi, że wbrew temu co mu mówiła dystyngowana panna Cross, nie do końca wierzył, że jej siostra została uprowadzona. Raczej wyglądało mu na to, że Bonie poleciała na swojego pana Clyde’a. A to zapowiadało ciężką przeprawę z Montoy’ą gdzie pewnie musiałby chociaż z początku skorzystać z pomocy Helen. Więc tak, tutaj John miał pewnie rację, lekko nie będzie.

- Ta dziewczyna nie jest stąd. Jest z Nowego Jorku. O ile mi się udało ustalić powinna być tutaj pierwszy raz. Przyjechała tutaj z tubylcem który bywał w Nowym Jorku. Chociaż jeszcze nie wiem na jakich zasadach i co ich ze sobą łączy. - detektyw uspokoił księdza, że nie nie chodzi o lokalną dziewczynę. Tylko cholera zbliżał się do tematu Montoyi i sam nie był pewny czy mówić o nim księdzu czy nie. Obiecał Helen, że nikomu o nim nie powie i jego powrocie. Ale czy to spowiedzi u księdza w kościele też się liczyło? Wahał się.

- Obca… przynosząca burzę - John powiedział z rezygnacją, pocierając twarz dłonią - Mam tylko nadzieję, że prócz was nikt inny jej nie szuka, ani ten… miejscowy nie zrobił jej krzywdy. Jeśli ją uprowadzono… - zamilkł, przepijając z manierki i znów dał ją Chrisowi - Pij do końca, ostatnia kolejka. Za lepsze czasy.

Przez chwilę znów się zastanawiał co odpowiedzieć księdzu. Ale nic mądrego nie przyszło mu do głowy. Właściwie z punktu widzenia miejscowych i księdza to trafnie to ujął. Chris też by chciał aby młodej Cross nic nie było, udało się ją bezproblemowo odzyskać, żeby Montoya nie robił problemów i wszyscy szczęśliwie wrócili do domu. Ale sprawa była do rozegrania i różnie mogło się to wszystko potoczyć. Więc jak to ujął John, zostawało liczyć, że jakoś to będzie i na te lepsze czasy. - Za lepsze czasy John. Twoje zdrowie. - powiedział w końcu i upił a raczej dopił to co zostało z manierki. - Dzięki John. Dobre było. - przesunął na drugą stronę konfesjonału już pustą manierkę z czymś kwaskowatym i mocnym.

Ksiądz uśmiechnął się jakoś tak ciepło i przyjaźnie, jak ze starych obrazów i rycin uśmiechały się oblicza świętych. Schował piersiówkę, puszczając Nowojorczykowi konspiracyjne oczko, a potem poprawił szalik i odchrząknął.

- Bóg, który oświeca nasze serca, niech ci da prawdziwe poznanie swoich grzechów i Jego miłosierdzia. Jeżeli zgrzeszyłeś, nie trać nadziei, mamy rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata… czy żałujesz szczerze za swe grzechy, synu?

W pierwszej chwili, Chrisowi nie wiadomo dlaczego przyszła na myśl “ta sprawa z dziewczynami”. Miało być tak pięknie! Takie świetny pomysł, żeby się stentegować z nimi dwiema na raz skoro wcześniej tak sobie działali to raz z jedną to raz z drugą. Po bożemu to pewnie nie było. Chyba, żeby znaleźć jakąś, taką religię co by promowała takie numery… No i co? No i stało się! Teraz właśnie laski mu obwieściły, że się wolą tentegować ze sobą nawzajem! To pewnie przez te grzechy i w ogóle… Miał za swoje… Więc czy żałował za grzechy? No pewnie! Przynajmniej za ten jeden na pewno…

- Tak proszę księdza. - zgodził się gorliwie. Może jeszcze była jakaś nadzieja? W końcu obie tylko oświadczyły, że będą się tentegować ze sobą nawzajem. Żadna z nich nic nie mówiła, że z kimś innym, no dajmy na to na przykład z Chrisem, się nie będą chciały tentegować nie? No! Więc jakaś nadzieja była, że im się pod tym względem światopogląd wyprostuje… No chyba. W każdym razie za to był gotów trzymać kciuki. No i za rozwiązanie sprawy młodszej Cross i Montoi.

Zobaczył jak z w celi obok John prostuje się, wyciągając otwartą rękę w jego stronę. - Deus, Pater misericordiarum, qui per mortem et resurrectionem Filii sui mundum sibi reconciliavit et Spiritum Sanctum effudit in remissionem peccatorum, per ministerium Ecclesiae indulgentiam tibi tribuat et pacem. Et ego te absolvo a peccatis tuis in nomine patris et filii… - zaczął robić znak krzyża - et spiritus sancti… - popatrzył wymownie na Kinga i szeptem dodał - Tu mówisz “amen”.

- Amen. - dobrze, że John mu podpowiedział bo dalej siedziałby jak matoł nie wiedząc czy to już koniec a jak koniec to co właściwie dalej trzeba by robić. Więc skwapliwie przytaknął i znów nie był pewny co dalej. To koniec? Miał wyjść? Coś powiedzieć na koniec? Coś mu świtało sprzed lat, że na koniec to chyba coś jeszcze ksiądz mówił.

Ksiądz nie trzymał go długo w niepewności, zaczął nową litanię, wciąż trzymając otwartą dłoń na wysokości twarzy Kinga, jakby go błogosławił.
- Męka Jezusa Chrystusa, naszego Pana, wstawiennictwo przenajświętszej Maryi Panny i wszystkich Świętych, dobro, które spełniasz, i cierpienie, które zniesiesz, niech będą zadośćuczynieniem za twoje grzechy, wyjednają ci wzrost łaski i nagrodę życia wiecznego. Wysławiajmy Pana bo jest dobry. Jego miłosierdzie trwa na wieki. Pan ciebie uwolnił od grzechu, niech da ci udział w swoim Królestwie. Szczęśliwy człowiek, któremu zostanie odpuszczona wina, a jego grzech zapomniany. Raduj się i wesel w Panu. Jemu chwała na wieki wieków. Amen - rozległo się pukanie w drewno - Idź w pokoju i głoś światu cudowne dzieła Boga, który cię zbawił - wikary odetchnął, opuścił rękę i dodał już mniej oficjalnie - Jeśli będziesz chciał pogadać, albo potrzebował pomocy, znajdziesz mnie na plebanii. Sara wie które pokoje są moje, da ci znać kiedy iść do komunii. Po prostu trzymaj się jej. Uważaj na siebie Chris, niech Bóg cię prowadzi.

- Ciebie też John. I dziękuję. - szczupły brunet skinął odruchowo głową w stronę kratki i musiał przyznać, że dziwne ale jakoś lepiej czuł się po tej rozmowie niż wcześniej. Wstał i wyszedł z konfesjonału rozglądając się po reszcie kościoła. Po tej rozmowie w małej, zamkniętej komórce aż dziwne było, że ci wszyscy ludzie co tu byli, nadal tu są i w ogóle, że wszystko tu stoi tak samo jak wtedy gdy szedł do tej spowiedzi. Ale posłuchał rady Johna, odnalazł wzrokiem Sarę i skierował się w jej kierunku.

Dziewczyna musiała się trochę wycofać w stronę głównej sali, bo koło konfesjonału zbierała się powoli kolejka, więc gdy wyszedł, ujrzał rząd zaciekawionych spojrzeń… lecz tym razem bez podejrzliwości. Najpierw dostrzegł w obcych twarz zaskoczenie, jednak jakby sprawdzała się przepowiednia młodego księdza. Bądź działa aura świętego miejsca.

- I jak było? - jego towarzyszka przywitała go wesołym szeptem, ledwo stanął tuż obok. Tym razem widzieli wyraźnie ołtarz, przesuwając się powoli w kierunku siedzących na ławkach wiernych. Wśród nich, na drugiej ławce od samego przodu, Chris ujrzał znaną już babuleńkę, w towarzystwie jego dziewczyn.

- Normalnie strasznie. Horror i trauma i w ogóle. Chyba będziesz musiała mi pomóc wieczorem zapomnieć o tej strasznej wizycie. - odpowiedział jej szeptem uspokojony, że ani jej ani dziewczynom, ani sympatycznej babci i jej wnuczce nic się nie stało. W sumie niby co miało im się stać podczas niedzielnej mszy w kościele? No ale i tak jakoś go uspokoiło. A nawet miał dobry humor to pozwolił sobie na małą kpinę odpowiadając na pytanie nowej znajomej. Ton przybrał niby poważny ale aż za bardzo i był ciekaw czy łyknie czy jednak się pozna na żarcie. Właściwie to obie wersje były ciekawe.

- Rozumiem - czarnowłosa główka kiwnęła potakująco, robiąc smutną minkę łączenia się w bólu. Złapała dyskretnie detektywa za rekę i delikatnie ścisnęła. - Pierwszy raz zawsze jest najgorszy… różnie bywa. Do tego nowe miejsce, tyle stresu… na pewno nie będziesz mógł zasnąć sam, w nowym miejscu. Chcesz żebym ci wieczorem poczytała do snu? Wezmę odpowiednie czytanki - łypnęła na niego niewinnie i łobuzersko jednocześnie.

- Jak miło trafić na inteligentną rozmówczynię. - Chris był wręcz zachwycony inteligencją i domyślnością Sary. No z nieba mu spadła, że taka kumata! No i przynajmniej się umówili czy może raczej potwierdzili te wieczorne spotkanie. Aż się zaczynał trochę niecierpliwić do tego wieczora, spotkania i w ogóle.

Brunetka puściła mu oko, lecz szybko przybrała poważną minę, składając dłonie do modlitwy. Dookoła ludzie modlili się głośno śpiewem, w tym czasie stary, siwy ksiądz przy ołtarzu przygotowywał kielich i różne złote dewocjonalia, wyjmowanych z szafeczki opatrzonej czerwoną lampką. Tabernakulum, tak to się chyba nazywało. Nie minęło wiele czasu, gdy Sara pociągnęła go za rękaw, pchając pod ołtarz, gdzie klęknęli w rzędzie razem z mieszkańcami miasteczka. Detektyw widział i staruszkę i jej wnuczkę. O dziwo Kim też mu zniknęła gdzieś przy konfesjonale, aby pojawić się kilka osób na lewo, w karnym rządku do komunii.

- Ciało Chrystusa - stary kaznodzieja z namaszczeniem podawał wiernym małe, okrągłe opłatki prosto do ust, a ci odpowiadali “amen” i wycofywali się na dawne miejsca, pogrążając się w modlitwie.

Po paru minutach rozległ się dźwięk dzwonka, cały kościół klęknął, pastor zaczął kolejną modlitwę. Na szczęście Sara była niezastąpiona, dając Nowojorczykowi znać co robić, co mówić i kiedy podać innym rękę jako znak pokoju. King nawet nie wiedział, kiedy nastąpiło sakramentalne pożegnanie.

- Idźcie w pokoju Chrystusa - ksiądz podniesionym głosem, z namaszczeniem zwrócił sie do tłumu, a ten odpowiedział.

- Bogu niech będą dzięki - jeden głos poniósł się po głównej nawie i już tłum jął wypływać z kościoła prosto na słońce i piękny, jesienny dzień.

Żywa rzeka tłumu wylała się przez wrota kościoła i właściwie Chris poza Sarą co się trzymała go jak przyklejona to stracił z oczu całą resztę z przednich ławek. Ale uznał, że spotkają się przy samochodzie. No i po chwili czekania z Sarą rzeczywiście doszła reszta ferajny. Gina czyli mądrala, Kim czyli powsinoga, babcia Helen no i sama Helen.

- Bardzo ciekawa msza. - pochwalił tą tradycyjną, kulturalną imprezę tubylców. A pamiętał, że babcia bardzo reklamowała tą imprezę jak tutaj jechali. - To zapraszam do samochodu. Myślę, że podrzucimy panie do domu a potem pojedziemy do Sary. Myślę, że jej oferta na zamieszkanie jest całkiem ciekawa. No ale pojedziemy to same zobaczycie. - zagaił najpierw do dwóch miejscowych kobiet a potem do swoich kumpel i pracownic.

- O tak, pięknie ksiądz dziś mówił. Dobrze że choróbsko już odpuściło.. ale on zawsze przy niedzieli ma specjalne kazania - babuleńka od razu podłapała temat, drepcząc powolutku w stronę samochodu. Obok niej szła Helen i nie wyglądała na tak zadowoloną jak babcia nawet w setnej części. Krzywiła się, łypała spode łba na okolicę i narzuciła kaptur na głowę, wbijając dłonie w kieszenie płaszcza. Obok niej szły współpracownice Kinga. Te zachowywały się w sposób stonowany, nawet powsinoga, ograniczająca ziewanie do dyskretnego posapywania w kołnierz kurtki.

- Czyli dogadaliście się - Kim odezwała się pierwsza, coś podejrzanie długo obcinając czarnowłose wcielenie niewinności idące grzecznie obok detektywa.

- Myślę, że wstępnie tak - dziewczyna odpowiedziała wesoło - Do tego udało się obrócić zanim zaczęła się msza. Było już tyle ludzi, że nie chcieliśmy się pchać na siłę i stanęliśmy obok konfesjonału. Widziałam że też odwiedziłaś ojca Johna. Miły z niego gość, prawda? - wyszczerzyła ząbki do lekarki, a ta na moment zadumała się nad czymś.

- Tak… wyjątkowy człowiek, bardzo otwarty - powiedziała neutralnie.

Babcia za to zaśmiała się wesoło. - Oj kochane, nie wiecie jaki tu lament był, gdy John postanowił wdziać sutannę, ale dobrze się stało. Złoty chłopak, oddany i dobry. Dusza człowiek.

- Jest spoko - Helen dołączyła własne burczące trzy gamble do rozmowy.

- Co z metą? - szwendaczka za to postawiłą na pragmatyzm, nie ukrywając niechętnego spojrzenia, którym obdarzała Sarę.

Ta zdawała się tego nie zauważać, choć pewnie z premedytacją je ignorowała.
- Może umówmy się tak, Odwieziecie panią Lincoln i przyjedziecie do nas to same zobaczycie o co chodzi - powiedziała pogodnie, zerkając na koniec na mrukliwą nastolatkę o czekoladowych włosach. - Wpadasz na herbatkę? Mama się ucieszy.

- Zobaczę - padła krótka odpowiedź i wzruszenie ramion, po czym otworzyła babci drzwi auta - Dzięki.

- Nie no nie wygłupiajcie się. Wsiadajcie wszyscy, samochodem to chwila moment. A i tak nam wszystkim po drodze. - Chris nie do końca wyłapał o co chodzi między dziewczynami ale nie tak to sobie umyślił. Powtórzył więc zaproszenie chcąc by wszyscy pojechali jednym kursem. Pomogło bo już zapakowali się zgodnie. Starsza pani zajęła honorowe miejsce w szoferce a czwóka młodszych kobiet bez trudu pomieściła się na dwóch ławkach z tyły vana. Na końcu sam zasiadł za kierownicą i ruszył przez miasto. Teraz, gdy już wstał dzień i wiedział jak jechać to jechało mu się pewniej. Dlatego po chwili przejechali przez osadę i zatrzymali się przed posesją starszej gospodyni.

- Pani poczeka, pomogę pani. - uprzedził wysiadając z wozu i obszedł szoferkę aby pomóc starszej pani wysiąść z furgonetki.

- Dziękuję kochaniutki - staruszka z chęcią przyjęła pomoc, wytaczając się z auta gdzie od razu przejęła ją wnuczka. Zaczęły powoli iść w stronę furtki, a raczej młoda ciągnęła tam starą.

- Wpadnijcie jutro, zrobię obiad i ciasto upiekę - babcia posłała im uśmiech przez ramię. Wszystko wyglądało tak jak King zapamiętał z poranka. Brakowało tylko mgły, przez co dało się dojrzeć wysprzątane podwórko, gdzie pod ścianą zaległ znajomy, czarny kształt.




Koksu na widok ludzi otworzył oczy… i tyle było z jego aktywności.

- Niech się pani nie fatyguje, to może my coś przywieziemy. - Chris na chwilę stracił wątek gdy namierzył czarną kulkę na podwórzu i chwilę się z nią mierzył wzrokiem. Niestety nie udało mu się zmobilizować sierściucha do żadnej innej aktywności. - Co za leniwe bydlę… Normalnie jak ja jak mam wolne… - mruknął po cichu z mieszaniną podziwu, sympatii i autoironii na temat podobieństw jakie dostrzegał między sobą a czarnym sierściuchem i wdzięcznej nazwie Koksu. - Trzymaj się Helen, jutro pewnie wpadniemy. - pomachał wnuczce na pożegnanie gdy obchodził szoferkę w drugą stronę i wrócił na miejsce kierowcy.

- Dobra, to teraz jedziemy na nową metę. I trzeba by coś kupić jutro na ten obiad. Sara, nie wiesz co i gdzie by można kupić? - zapytał w tył furgonetki gdy odpalał motor i zawrócił na drodze aby z powrotem wjechać do osady.

- Zależy czego wam potrzeba - dziewczyna zamyśliła się, rozsiadając się wygodnie na fotelu pasażera w szoferce. Wcześniej skorzystała z okazji że miejsce się zwolniło i zgrabnie przegibała się przez oparcie, sadzając zgrabny tyłek obok Kinga. Z tyłu zaś, w lusterku, widział on pełne irytacji spojrzenie powsinogi, które gdyby mogło zabijać, miejscowa panna padłaby trupem na miejscu. Gina za to tylko pokręciła głową do towarzyszki.

- Jeśli coś specjalnego wtedy warto zajrzeć na rynek - Sara kontynuowała wesoło, kiwając stopą przez co but wybijał szybki rytm o bebechy auta - Zwykle mamy swoje, w gospodarstwach. Mięso, mleko, jaja, warzywa, owoce. Mąkę bierzemy z młyna, ryby z jeziora. Lepsze trunki z baru, gorsze ze speluny przy hostelu robotniczym… albo bezpośrednio od wytwórców - zaśmiała się - Mój starszy brat też pędzi berbeluchę, ale nie polecam podawać je pani Lincoln.

- No może jakąś kiełbasę i alk tak by się do obiadu wszystkim przydało. Może coś na jakąś sałatkę na szybko tak. - miał nadzieję, że dziewczyny z tyły dopomogą w tej akcji planistycznej co by nie wyjść jutro na pasożytów społecznych co tylko na gotowe przychodzą. A sam ekspertem w kuchni nie był. Nawet zerknął w tył dzięki lusterku mając nadzieję, że dziewczyny dokumają, że to w gruncie rzeczy pytanie do nich. A i posesję gdzie mieszkała Sara a od dzisiaj pewnie i ich wesoła trójka, była już widoczna. I zastanawiał się o co może chodzić Kim? Sama chciała się bujać z Giną i w ogóle była happy jeszcze rano na drodze jak gadali. A teraz co? Że jak się spiknął z Sarą to jakiś gul jej stanął? ~ A cholera co ja mam powiedzieć jak mi się we dwie w jednym momencie sprzątnęły sprzed nosa? A taki fajny i wygodny układ mieliśmy... ~ chyba, że to znów jakaś babska logika której jak zwykle nie ogarniał… Za to ogarniał zgrabną, kobiecą rączkę pasażerki która dodawała mu otuchy podczas jazdy głaszcząc i klepiąc po kolanku a nawet udzie. No ale już dojeżdżali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-11-2019, 22:06   #13
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Dary i Znaki

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9emetvyFwY4[/MEDIA]
Samochodem wszędzie robiło się blisko i wygodnie, szczególnie gdy sama odległość między gospodarstwami nie robiła szczególnego wrażenia nawet na pieszym. Była to może mila, może półtorej maksymalnie, po w miarę jako tako utrzymanej drodze bez niespodzianek, za to z popękanym asfaltem udanie załatanym porcjami żwiru oraz piachu. Piach co prawda woda deszczowa wypłukiwała, lecz widać było walkę miejscowych zarówno z nieuniknioną koleją natury, jak i złośliwością losu, niepozwalającą na naprawdę szosu starym, przedwojennym sposobem. Nie był on skomplikowany, lecz z pewnością mieszkańcy Bournoville mieli inne rzeczy na głowie, więc stawiali na sprawdzająca się prowizorkę. Przykładanie większej uwagi do szosy, gdy ruch mechaniczny zdecydowanie spadł przez ostanie kilkadziesiąt lat, stanowiło z pewnością sprawę mniej priorytetową niż łatanie dachów własnych domostw, lub prac na polach.
Ciężkie chmury zasnuwały niebo, deszcz na szczęście przeminął i chwilowo dawał odetchnąć od zimnych kropel lejących się na głowę. Stalowoszary całun skutecznie blokował promienie słoneczne, przez co zrobiło się jakby chłodniej… albo po prostu wewnątrz bryki Kinga zrobiła się nagle mityczna Alaska.

Z tylnego siedzenia obie towarzyszki detektywa emanowały takim chłodem, że od samego patrzenia na ich twarze szło dostać dreszczy hipotermii. Mroziły wzrokiem parkę z przodu: lekarka Chrisa, a powsinoga Sarę. O dziwo dziewczyna z 8 Milii wydawała się nie zwracać na to uwagi. Nadal uśmiechała się pogodnie, ciągle też trzymała dłoń na kolanie kierowcy.

- To tutaj. Zjazd po lewo i dalej po prawo - powiedziała, wskazując znajome już detektywowi drzewa przy piaszczystej drodze. W oddali majaczył dom gospodarzy, oni jednak odbili w drugą stronę.

- To gdzie ten nasz kurnik i za ile? - Gina wreszcie przerwała ciszę, przestając sztyletować Kinga wzrokiem, a za to przeniosła uwagę na miejscową. Chciała o coś jeszcze zapytać, ale wcięła się Kim.

- Nie będę kurwa mieszkała ze świniami - warknęła, wyjmując z kurtki papierosa i odpaliła go, zaciągając się parę razy.

- Bez obaw, mieszkania z trzodą nigdy bym wam nie zaproponowała - Sara odwróciła się przez ramię, posyłając szwendaczce uroczy uśmiech - Dbamy o swoje zwierzęta. Nie narażamy ich niepotrzebnie na złapanie syfa albo innych infekcji.

- Dobra, to co to za meta i za ile?
- doktor szybko dźgnęła kumpelę łokciem w bok, zanim ta zdążyła się uruchomić, a już wciągała z sykiem powietrze, szykując się na ostrą kontrę. Zamiast tego od uderzenia rozkaszlała się, więc chwilowo została spacyfikowana.

- Nasz domek letni… o ten - Sara wskazała palcem akurat na wyłaniającą się zza zarośli bryłę dawnej, odremontowanej stodoły - Wy dajecie piętnaście paczek fajek tygodniowo. Wymienne na leki, broń, amunicję, talony na paliwo, baterie, latarki i inne gamble które mogą się nam tu przydać. W hostelu przy trasie biorą paczkę za dobę. Od jednego pokoju. Bez własnej kuchni, łazienki. Z pluskwami, hałasem i starym Edwardem przykładającym szklankę do ścian aby słyszeć o czym rozmawiają goście.

W bryce zapanowała cisza, dziewczyny Chrisa patrzyły na budynek do wynajęcia za sporą kwotę, za to Sara wydawała się być w swoim żywiole. Dziarsko wyskoczyła na podwórze ledwo koła stanęły w miejscu.
- Zapraszam do środka, rozejrzycie się - machnęła zachęcająco ręką, na co Kim prychnęła, ale Gina wydawała się zaintrygowana.

- Spore podwórko - przyznała, oglądając teren przed domkiem. - Liczysz 15 paczek za piętro, same pokoje, czy cały dom?

- Daj spokój, oczywiście że za cały dom. -
właścicielka zaśmiała się serdecznie, wskazując dłonią na budynek - Na parterze jest kuchnia z jadalnią, coś na kształt salonu i oczywiście łaźnia. Wodę bierzecie z tamtej pompy - pokazała wspominany gambel, wraz z miską w której taplały się małe kaczki. - Na pietrze są sypialnie. Dom jest na uboczy, z osobnym wjazdem na szosę. Krzaki zasłaniają co dzieje się przed domem, albo czy stoi tu auto. Całkowita prywatność, cisza, spokój. My mieszkamy tam - wskazała dom za szklarniami, oddalony o jakieś czterysta metrów - Nie wchodzimy nikomu w drogę, a w razie czego jesteśmy dość blisko aby pomóc. Lub odwrotnie… jeśli wam czegoś zabraknie, walcie śmiało.

- To wciąż sporo
… - Gina zaczęła drążyć, lecz młodsza brunetka szybko ją uciszyła.

- Zaoszczędzicie na żarciu, zawsze lepiej samemu przygotować posiłek niż jeść zupę z czyjąś flegmą. - odbiła argument, otwierając drzwi i zapraszając gestem lekarkę… ale obie nagle się zatrzymały.

- Co to jest? - Virginnia pochyliła plecy, sięgając po coś do tej pory skrytego za kolumnami ganku.
Niespodzianka okazała się koszykiem wypełnionym po brzegi warzywami. Znalazły się też w nim kwiaty i coś co chyba było jakimś jadalnym zielskiem. Chris przynajmniej rozpoznawał ziemniaki oraz wciąż pokrytą piachem marchewkę.

- A to? Chyba prezent - Sara udała oczywiście że widok ją również dziwi, lecz szybko zachichotała - To dla was, na powitanie. Mooooże powiedziałam rodzinie, że będziemy mieli gości. Wygląda na pomysł mojej mamy w wykonaniu któregoś ze smarków… pewnie Jess. Nie zdziwcie się jeśli będziecie znajdować różne dziwne rzeczy pod drzwiami. Jess lubi robić prezenty.

- Jess? -
doktor zmrużyła oczy, chociaż wzrok jej nie mógł się oderwać od warzyw. Wzięła jedno z nich, jakieś podłużne niby ogórek ale żółte i podniosła do nosa, wahając.

- Moja młodsza siostra. Taki wzrost - przewodniczka wskazała gdzieś na wysokość swojego pępka - Ciemne włosy, duże oczy. - ponowiła gest zaproszenia i obie zniknęły w progu domu - Jest też opcja że jeśli pomożecie nam w polu czy w szklarniach… albo wam opuszczę z ceny, albo wymienię pomoc na jedzenie. Świeże warzywa i owoce… zdrowe, bez oprysków i skażenia. Z czystej ziemi. Czegoś takiego nie znajdziecie w Nowym Jorku. - słyszał je coraz słabiej, ale poznawała bajerę. Tę samą którą obrotna małolata sprzedała mu zanim po raz drugi ściągnęła kieckę.

Na podwórku zostali oboje: Chris i Kim. Widział jak przysiadła na masce, odpalając papierosa.
Paliła tak, gapiąc się ponuro gdzieś przed siebie, a tym bardziej nie odzywała się do towarzysza, ignorując go niezwykle wymownie.

- Ja pierdolę… - splunęła w piach, oczywiście mówiąc do siebie, nie do Kinga, a on katem oka dostrzegł ruch po lewo. Coś niewielkiego, majaczącego między deskami starego koła od stojącego przy boku budynku wozu. Stojącego chyba dla ozdoby, bo sprawiał wrażenie, że rozleci się jeśli ktokolwiek na nim usiądzie. Za to obstawiały go donice kwiatów i różnych durnostojek.
Za przednią osią, niczym żywa plama mroku, chował się czarny, sporej wielkości kozioł. Gapił się między szprychami prosto na Nowojorczyka i miał on odczucie, że zwierzak zagląda jednocześnie prosto w jego serce i duszę. Temperatura jakby jeszcze spadła, powiało zimnym, lodowatym wręcz wiatrem, a Chris poczuł jak po plecach przechodzą mu ciarki. Odkręcił twarz ku Kim, ale ona nie widziała niczego, wciąż wpatrzona ostentacyjnie w horyzont nad rzeką. Spojrzenie detektywa wróciło do wozu i niespodziewanego gościa… lecz zastało pustkę.
Czarny kozioł zniknął, rozpłynął w powietrzu, jakby nigdy nie istniał.
Lub był złym omenem.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 30-12-2019, 09:56   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet



Były takie chwile w życiu detektywa Kinga, że to do niego trafiało jak grom z jasnego nieba. Jak bardzo nie rozumie kobiet. Ich filozofii, logiki, zagrywek i tej całej reszty kobiecego uniwersum. Dajmy na to taka Kim. Co ewidentnie dawała mu odczuć jak bardzo go ignoruje i jest na niego wściekła o… no właśnie… no o co? O to, że spiknął się z Sarą? Na pewno. Akurat to odgadł jeszcze w samochodzie gdy obie partnerki i co by nie mówić pracownice robiłyby za skuteczną klimatyzację chłodzącą atmosferę samochodu.

I o co? O to, że bzyknął się z jakąś nową laską? Nooo iiii?! Singlowaci faceci tak mają do cholery! Że czasem se zamoczą tam czy tu gdy obie strony są “na tak”. A Sara była na tak, on też, właściwie oboje byli na tak i bardzo im to odpowiadało. No to o co chodzi? I “mądrala” i “powsinoga” zachowywały się tak jakby im obciachu przy całej wsi narobił i przyszedł z inną. O co im chodzi? Miał się ich pytać o zdanie czy co? Cholera! Czy one się jego pytały o zdanie jak się postanowiły same ze sobą stentegować?! Nie! No to cholera skąd te wonty?

I znów nie rozumiał. Jakby jeszcze chodził z jedną czy drugą no to okey. Nie byłoby by zbyt fajnie, żeby przylazł z jakąś nową laską. Ale przecież nie chodził. Ani teraz ani właściwie nigdy. Że co? No fajnie było z Giną i ok spędzili ze sobą kilka ciekawych chwil. I fajnie było z Kim i z nią też zdążyli się dogłębnie parę razy poznać. No i raz nawet było fajnie a nawet bardzo fajnie z nimi obiema naraz. Tak bardzo, że po drodze tutaj oznajmiły mu, że teraz chodzą ze sobą we dwie. We dwie. A nie, że legalizują ich mały trójkącik. No to jak we dwie to chyba umieją liczyć do trzech, że ktoś został bez pary? No to jak tu się taka gorąca, chętna i niezła foczka trafiła no to co? Miał ją olać? W imię czego?

No a właśnie jak widział po swoich dziewczynach coś właśnie chyba nie do końca było tak jak myślał, że było. Znów typowy babski punkt widzenia rozjeżdżał się kompletnie z jego punktem widzenia. Bo obie zachowywały się jak zdradzone żony czy coś. O ile Gina jeszcze potrafiła zachować się w cywilizowany sposób do “powsinoga” dała upust w typowo uliczny sposób. Więc tak miały za swoje a on miał rację. I w ogóle to się czepiały. I były zazdrosne chyba. I robiły sceny. I nie wiadomo o co! No… No ale… No ale do cholery jednak się przyjaźnili… No nie? Westchnął cicho i w końcu zostawił Ginę i Sarę aby pogadały sobie na spokojnie. O ile Gina nie postanowi postawić focha nad rozsądek to raczej Sara powinna ją przekonać jak jego. ~ Ciekawe czy Ginę też by tak dosłownie przekonywała jak mnie. ~ przemknęło mu przez myśl gdy ruszał w stronę panny obrażalskiej.

Pokręcił głową rozbawiony i wtedy zobaczył czarną kozę. Nie zwrócił na nią uwagi bo Kim go interesowała o wiele bardziej niż jakaś tam koza. Ale wtedy zorientował się, że ta koza to chyba kozioł. Ale przez ten wóz i cień nie był pewny a to mu przypomniało o tym koźle, czarnym koźle, o jakim mówiła Helen gdy jechali do kościoła. Więc spojrzał jeszcze raz aby sprawdzić rogi czy to on czy ona. Ale spojrzał w pustkę. ~ Gdzie go wcięło? ~ zdziwił się rozglądając się w okolicach wozu no ale nigdzie tej cholernej kozy nie było widać. Jakim cudem? Jest tam jakiś dół za wozem czy jak? No ale już doszedł do Kim więc machnął na tą kozę ręką.

- No cześć. - przez tą cholerną kozę nie zdążył wymyślić bajery dla Kim więc niezbyt wiedział jak zacząć. Przysiadł się obok niej i popatrzył w tą samą dal co ona. I zastanawiał się co powiedzieć dalej. - Co jest grane Kim? Co ci nie leży? - zapytał po chwili tak po prostu bo w głowie czuł kompletną pustkę.

Odpowiedziała mu cisza, z gatunku ciężkich i tak głośnych, jak się tylko dało. Wyczuł jak dziewczyna tężeje, odwróciła też twarz bardziej w bok, aby nawet kątem oka nie musieć na oponenta patrzeć. Zaciągnęła się od serca, zaraz też splunęła pod nogi i ponownie się zaciągnęła. Powolne ruchy sugerowały spokój albo że Kim ma wywalone… tylko drobne drżenie palców trzymających fajka mówiła coś kompletnie innego.
- Nic - burknęła oschle.

Nic. Mhm. Nic. Właśnie takie babskie “nic” rozwalało… no wszystko rozwalało. Chris przeżuł przemyślenia razem ze śliną po czym sam sięgnął po swoje fajki, wyjął jednego, odpalił, cały czas zastanawiając się jak podejść do tego “nic”. - Daj spokój Kim. Powiedz o co chodzi to zobaczymy co da się zrobić. - zaproponował wydmuchując dym i zerkając w stronę obrażonej kumpeli.

Powsinoga odwróciła bardzo powoli twarz w jego stronę, obdarzając go spojrzeniem jakby patrzyła na coś wyjątkowo obrzydliwego co przykleiło się jej do podeszwy buta i nie dość że śmierdzi, to jeszcze nie da się bezboleśnie zdrapać.

- Mówię że nic - wycedziła, zaciągając się aż końcówka papierosa rozjarzyła się do jasnej żółci. Wstrzymała dym w płucach, a potem wypuściła go do góry - Lepiej idź się zajmij swoją nową lafiryndą.


- Aha. Czyli chodzi o Sarę. - pokiwał głową i zaciągnął się ponownie. Czyli przeczucie go nie myliło. Niestety. A przez chwilę można było się łudzić, że Kim ma swoje ciche dni czy tam inny ząb ją boli. No ale nie mogło być tak prosto. I musiało pójść o nową samicę w stadzie. Czyli będzie pod górkę.

- A tak konkretnie to co masz do niej? - zerknął na nią starając się mówić swobodnym tonem. Po prostu trzeba było przez to przejść.

- Nic - odwarknęła krótko, wracając do obserwowania rzeki w oddali. Kolejnego splunięcia też sobie nie podarowała. Tymczasem z domu dochodziły ich przytłumione głosy rozmowy i ciche śmiechy, co widać jeszcze mocniej zirytowało towarzyszkę Kinga, bo sięgnęła za pazuchę, wyciągając piersiówkę. Odkręciła korek, pociągnęła zdrowo i jeszcze raz.

- Co jest grane Kim? Przecież się kumplujesz z Giną. Całkiem nieźle jak sama mi jeszcze rano mówiłaś. Od niej też nie słyszałem o tobie nic złego. Macie się nawzajem. No i git. Sara nie jest w tym układzie. No i ja jak widzę też nie. Więc o co chodzi Kim? Bo robisz scenę jak zdradzona żona. - właściwie to nie miał pomysłu na to jak się przebić przez ten foch. Więc spróbował przedstawić jak sam widzi sprawę.

- Pierdol się King - syknęła przez zaciśnięte zęby i ze złością dopiła piersiówkę do końca, odchylając się do tyłu aby spić ostatnie krople. Sapnęła, wzięła jeszcze bucha i jakby coś się w niej odblokowało - Dwie godziny i jesz tej małej dziwce z ręki. Już ci dała dupy że jej tak bronisz, nie? Myślisz chujem zamiast mózgiem, ogarnij się debilu - popatrzyła na niego z jawną złością od której chodziły jej nozdrza - Zanim nie przepierdolisz sobie tutaj życia i nam przy okazji. Znam takie małe, słodkie suki. Myślisz że na ciebie leci bo jesteś supersamcem najlepszym we wsi? Jeśli tak to jesteś głupszy niż twierdzi Gina.

- Wyluzuj Kim. Owszem poznaliśmy się trochę. Ale poza tym o co ci chodzi? Zobacz jaka chata za jaką cenę. Jesteśmy tutaj w konkretnym celu. Cała nasza trójka. Nie wiem co się stanie jutro. Ale musimy się tutaj rozejrzeć za tą Cross. Do tego potrzebujemy miejsca i czasu. Gdzie chcesz zacząć szukać? Gdzie chcesz się zatrzymać? W tym motelu w mieście? U kogoś innego? - no to się dziewczynie ulało. Chociaż z jej słowami znów zapaliła się ta sama lampka pod adresem Sary jaką wyczuwał już wcześniej. Było zbyt pięknie, zbyt bajkowo by mogło to być prawdziwe. No i tak, fajnie było żyć w takiej bajce. Nie spodziewał się, że to trwać będzie wiecznie. Niemniej przyjemnie było zanurzyć się w tej bajce chociaż na chwilę. No ale musiał przyznać sam przed sobą, że tak całkiem to jednak nie mógł odrzucić zarzutów Powsinogi.

- Słuchaj Kim zrobimy tak. - sam nie wiedział dlaczego to robi. No ale Kim miała w jego oczach pewną poważną przewagę nad Sarą. Kumplowali się. Nawet przyjaźnili. A z Sarą może kiedyś doszliby do takiego etapu no ale w tej chwili rzeczywiście łączył ich głównie upojny seks. - Jak ci się ta chawira nie podoba to znajdziemy coś na mieście. Ale nie łudź się, że utrzymasz mnie w celibacie teraz czy w ogóle później. - a co tam. Nie chciał stracić swoich dziewczyn z powodu przelotnej znajomości. Ale też nie zamierzał zrezygnować z drobnych przyjemności życia. Zwłaszcza jeśli Sara ofiarowała mu coś na co nie mógł liczyć z ich strony. Poza tym zgadywał, że nie zabawią tu zbyt długo i raczej nie będą spędzać całych dni w hotelowych pokojach. Z tego co mówiła Helen szykowała się wyprawa w dzicz. Toksyczną dzicz.

- Ta dziwka mi się nie podoba -
szewndaczka mruknęła ponuro, gapiąc się wciąż przed siebie - Śmierdzi mi to. Ona. Jeden chuj gdzie będziemy nocować jak i tak będzie ci robiła za wór na sperme - wzruszyła ramionami - Czegoś chce, albo ktoś ją nasłał. Albo jedno i drugie. Bo nie możesz jak normalny chłop iść na kurwy - pokręciła głową - Zobaczymy co powie Gina… zresztą jebać - wstała energicznym ruchem, naciągając kaptur na głowę. Wbiła dłonie w kieszenie kurtki i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie drogą, którą przyjechali.

- Dobra. To sprawdźmy to. - rzucił do niej zanim zdążyła odejść dalej niż dwa kroki. - Tak jak zawsze sprawdzamy takie sprawy. - wskazał na swoją furgonetkę w jakiej mieli aparaturę podsłuchową. A z całej trójki to właśnie ich szwendaczka zwykle zajmowała się dyskretnym podkładaniem pluskiew. A tym razem chyba nie powinna mieć najmniejszych oporów przed podłożeniem adresatce świni.

Kimberly nie myślała długo.
- Dobra, niech będzie - zgodziła się łaskawie, a na jej twarzy pojawił się wredny uśmiech - Ale i tak dziś idę w miasto pić. Zobaczymy co tu w trawie piszczy. O Montoy’i, o tym szlaufie. - zaśmiała się nawet wesoło - Ty z Giną posłuchajcie w tym czasie Helen. Jeśli już nie spierdoliła nam poza zasięg.

- Stoi. - zgodził się zadowolony z takiego kompromisu. Improwizował. Na wszystkich frontach. Ale było w tej słodkiej Sarze coś co szarpało jakiś nerw pod czaszką. ~ Czemu nie mogę być jak normalni faceci? ~ sapnął do siebie w duchu obserwując odchodzącą sylwetkę powsinogi. Mógłby przyjechać, pociupciać, wyjechać i nie przejmować się babskimi fochami. No ale nie. Musiał mieć pod górkę.

Zimny wiatr targnął jego płaszczem, w powietrzu pojawiły się pierwsze krople deszczu - nieśmiałe jeszcze, drobne i rzadkie. Zapowiadały jednak ulewę, a patrząc na stalowoszare niebo kolejny deszcz mógł ciągnąć się zapewne jeszcze przez długie godziny. Z daleka dobiegały go odgłosy żyjącej osady pełnej zwierząt. Ptaki ćwierkały, rogacizna ryczała gdzieś w zagrodach. Ktoś rąbał drewno, a echo niosło dźwięk uderzenia siekiery daleko poza jego domostwo. Szumiały korony drzew, szumiała tocząca leniwie wody pobliska rzeka. Z bliższej perspektywy słyszał ciche głosy dwóch kobiet, chociaż sens słów mu umykał.

No tak. To dopiero co miał przeprawę z jedną. A teraz czekała go podwójna przyjemność. Coś czuł, że się obie bardzo ucieszą z tych wieści jakie miał im do przekazania. Przez chwilę czuł pokusę by udać głupiego, i że nie było żadnej rozmowy z Kim. Ot, powsinoga polazła pozwiedzać lokalny folklor. No ale nie. Słowo to słowo. I znów nie miał pomysłu na bajerę. ~ No trudno, trzeba będzie coś zaimprowizować. ~ westchnął w duchu.

Mijały kolejne minuty. głosy dwóch kobiet to zbliżały się, to oddalały gdy obie zagłębiały się w trzewiach budynku, lecz na słuch Chrisa przez większośc czasu mówiła Sara. Gina co trochę rzucała pytania, albo swoje wstawki… i obie wybuchały śmiechem. Nie sztywnym i wymuszonym, ale szczerym, pogodnym. Czas mijał, deszcz robił się coraz intensywniejszy, by zamruczeć odgłosem gromu gdzieś od strony rzeki. Pora była późna, jesień czuło się zarówno w powietrzu jak i widziało po drzewach. Chłód również wplatał swoje trzy grosze w aurę typowej melancholii.

Nie wiedział ile minęło, może kwadrans, może półtora, nim obie kobiety wyszły przed dom. Sara uśmiechała się oszczędnie, za to Gina szczerzyła się od ucha do ucha, zadowolona i zaczerwieniona na policzkach. Szybko omiotła wzrokiem podwórko, a potem prychnęła, machając ręką na detektywa.

- A Kim gdzie wcięło? Trzeba wypakować nasze rzeczy. Bierzemy - obwieściła, na co młodsza brunetka za jej plecami odpowiedziała dyskretnym puszczeniem oczka Nowojorczykowi.

~ To będzie gorsze niż myślałem. ~ musiał przyznać, że teraz obietnica złożona Kim paliła go jak rozżarzone żelazo. Zwłaszcza jak zobaczył jak Gina wyszła razem z Kim i to najwidoczniej w najlepszej komitywie. W ogóle bez śladów focha ani nic. Jak najlepsze psiapsióły. Gina wyglądała jakby właśnie miała ubić najlepszy interes życia. No albo co najmniej tej wyprawy na to zakuprze. No tak. Chyba znów podpadnie jakimś laskom. I to takim fajnym co zdążył je polubić.

- Taakk. - podniósł się bo zrobiło się dość nieprzyjemnie. Podszedł do nich obu cały czas nie wiedząc co i jak powiedzieć. W końcu zrobił to co zwykle. Improwizował. - No ale po przemyśleniu sprawy jednak będziemy musieli zrezygnować z tej oferty. - powiedział rozkładając ręce na bok w geście bezradności. - Kim ma uczulenie na te ściany a nie chciałbym ryzykować jej zdrowia. Spróbujemy znaleźć coś na mieście. Bardzo przepraszam za kłopot i fatygę. - jakoś to z siebie wyrzucił chociaż lekko nie było. Skoro już miał to powiedzieć no to powiedział. Wyszło jak wyszło. Akurat w takie klocki zbyt mocny nie był.

Zaskoczenie - taka była pierwsza reakcja. Zarówno Sara jak i Virginia uniosły zdziwione brwi do góry, z tym że młodsza dziewczyna szybciej się opanowała, choć pozostała smutna. Doktor za to zmrużyła oczy i wbiła zirytowany wzrok w Kinga. - Poczekaj chwilę, ok? - odwróciła się do gospodyni z ciepłym uśmiechem. Którego zabrakło, gdy wróciła uwagą do mężczyzny.

- Jasne, nie spieszcie się - Sara kiwnęła głową, zdobywając się na blady uśmiech i wskazała kciukiem za plecy na wnętrze domu - Zrobię herbatę. Bez herbaty w taką pogodę i tak was nie wypuszczę.

Gina w tym czasie zrobiła te parę kroków do przodu, biorąc detektywa pod ramię i wyszła z nim na deszcz.
- Co ty znowu odstawiasz? - spytała zimno, ściskając go mocno - I co odstawia Kim? Wyjaśnisz mi o co tu chodzi? Skąd pomysł że nagle nie dekujemy się tutaj? Zwłaszcza że dogadałam się że Sara spuści nam z ceny jeśli pomogę zająć się jej matką?

- Nie wiem. Może wpadam w paranoję. Ale coś mi tutaj nie gra. Wszystko jest zbyt idealne. Szczerze mówiąc nie wiem czy bym się mógł na trzeźwo zająć sprawą jakbym miał Sarę pod ręką. A mamy do odsłuchania Helen. Kim obiecała podrzucić pluskwę Sarze. Jak chcesz to zostań. Ja i Kim zostajemy na mieście. Na dzień czy dwa aż się rozeznamy w terenie. Potem się zobaczy. - mówił cicho mimo, że Sara wróciła do wnętrza aby zrobić tą herbatę. I pewnie właśnie by mogli spokojnie obgadać sprawę. Znów się czuł przy Ginie jak jakiś smark przy pani nauczycielce. A w końcu właściwie to był tutaj szefem. Chociaż tym razem sam sobie niedowierzał we własny osąd. Ale mieszkanie w motelu mogło pomóc przywrócić równowagę i spojrzeć na to wszystko z dystansu.

- Czyli Kim się na nią uwzięła - usta Giny wygięły się lekko ku górze, pokręciła też na boki głową i westchnęła. - Tak tylko wspomnę, że pluskwy nie rosną na drzewach. Pamiętasz ile cyrków było abyśmy dorwali te które mamy. Podłożenie jednej Helen rozumiem i popieram, jeśli mówi prawdę była z Montoyą blisko, na pewno zechce go ostrzec… ale ona? - kiwnięciem głowy wskazała na dom za plecami. Zrobiła chwilę przerwy, wyjmując z kieszeni płaszcza eleganckie srebrne pudełeczko, a z niego biały prostokąt gumy do żucia.

- Nie zasłaniaj swoimi przywarami humorów Kimberly. Oboje wiemy, że z Sarą czy bez… zrobisz co trzeba. A jak nie Sara to znajdziesz inną - rzekła, gdy już pożuła chwilę w spokoju. Spojrzała też na niego mniej chłodno - Zależy jej aby to szybko wynająć, potrzebują forsy, a o tej porze roku niewielu tu przejezdnych. Zwykle pojedyncze sztuki, które biorą motel. Kończy się sezon, ci którzy pracowali przy bydle, albo na farmach i nie są stąd… wyjeżdżają. Poprzednio wynajmowała ten dom grupie robotników z dworu, ale właśnie. Sezon się kończy, ludzie ruszają dalej. - westchnęła, patrząc na rzekę. Zupełnie jak poprzednio Kim - Matka Sary jest chora. Ciężko. Stwardnienie rozsiane. Stają na głowie żeby zapewnić jej leki, ale to cholernie droga impreza. Nawet jak pracujesz dla 8 Mili nie dostaniesz wszystkiego za darmo. Trafiła się okazja to dziewczyna skorzystała. Ty też - łypnęła na niego znacząco - Więc się nie wykręcaj. Sam nas namawiałeś… i miałeś rację. To dobra meta, na uboczu i wygodna. Lepsza niż pokój do kompletu z opłatami za wszystko od żarcia po pranie. Jak Kim chce, niech się focha. Zaleje pałę i rano wróci trzeźwa. Wolę salon z kominkiem niż zapadnięte wyro z pluskwami.

- Mhm. Pewnie, że skorzystałem. Ty byś nie skorzystała?- no tak. Bo nie mogło być nic tak po prostu. Zbyt prosto by było. Rozmawiał po raz kolejny, z kolejną osobą, z kolejną kobietą, która przedstawiała mu kolejny punkt widzenia. Do tego bardzo zgodny z jego własnym jaki miał pierwotnie zanim nie chciał jakoś udobruchać Kim.

~ Nie ma jak człowiek sam się wkopie. ~ pokręcił głową i oparł się o maskę aby podnieść głowę i powpatrywać się w niebo nad głową. Nie było to najlepsze niebo jakie widział. Ale i tak lepsze niż to co mieli w Nowym Jorku. Czacha już mu dymiła od tego lawirowania między wszystkimi opcjami. Między wszystkimi foczkami. Nadmiar to chyba jednak rzeczywiście mógł szkodzić zdrowiu. W takich chwilach żałował, że nie jest takim tępym bucem na jakiego zwykle się zgrywał. Wtedy miałby na wszystko wywalone. A tak musiał co chwilę brać pod uwagę kolejną opcję.

To co mówiła Gina brzmiało sensownie. Sporo wyjaśniało. A wierzył w jej chłodny osąd i trzeźwość umysłu. W końcu jej czyjaś spódniczka raczej nie przysłoniłaby osądu. Tak jak jego posądzała Kim. A nawet sam siebie. Miało to ręcę i nogi, skąd ta zaskakująca hojność Sary, jej możliwości co do samego zakwaterowania no i cała reszta. Zresztą sam widział sprawy podobnie. Chociaż na pewno wisienką na torcie była sama gospodyni. Była tak niesamowita, że aż nie chciało się opuszczać tej posesji, łóżka i jej ramion. Ud i reszty też nie. No ale nie po to tutaj przyjechali. Ale skoro trafiła się okazja to czemu nie skorzystać?

I z tego co mówiła Federatka to Sara jednak nie była członkiem rodziny kanibali czy coś w tym stylu jak to podejrzewał jeszcze niedawno. Gdy wszystko tutaj wydało mu się zbyt wyidealizowane. Zbyt piękne aby było prawdziwe. Piękna pani, w pięknej posesji co po mistrzowsku robi “taaakieee rzeczy” a do tego wygląda wystrzałowo, jest miła i zwyczajnie sympatyczna czyli po prostu fajoszka. No jak to w tym realnym świecie uwierzyć w taką bajkę? Słyszał kiedyś historyjkę o jednym facecie co się zaczął umawiać z jedną laską a potem się okazało, że ona ma cały harem. I się okazało, że zamiast jednej foczki ma całe fokarium gorących foczek. No fajna historyjka. Fajnie się tego słuchało. No ale kto by uwierzył w takie coś za ścianą czy tam przydrożnym barze? No na pewno nie profesjonalny, sceptyczny, prywatny detektyw. Przecież nie był głupi nie? Nom…

A może jednak był. Bo w takim razie co z Kim? W końcu jej coś obiecał. Próbowała na nim grać swoje babskie melodie? Zazrocha ją zżerała? O co do cholery!? Przecież miała Ginę no i całą resztę. Gdy o tym zaczął myśleć znów go zalała fala irytacji na tą babską logikę zrozumiałą tylko dla nich. Więc przerwał ten kołowrót irytacji aby się nie zapętlać bez potrzeby.

Z tego co mówiła Gina no to Kim po prostu walnęła gówniarskiego focha z zazrochy. Jeśli tak to nie było się co małolatą co przejmować. Gina miała rację. Pofocha się i wróci. A tutaj była idealna baza operacyjna na rozwiązanie tej sprawy. Ale jak nie wróci? A raczej w tym fochu coś odwali? W końcu była z niej powsinoga. Ale ich powsinoga. I jego. No i jej coś obiecał. Ale się sfrajerzył. A mógł olać sprawę i poczekać aż Gina wróci z obgadania sprawy z Sarą… Że też nie mógł trzymać języka za zębami przez kwadrans…

- Dobra. Zostaniemy tutaj. Tu jest lepsza miejscówa. Obsługa też. I globalniej jest taniej. - zgodził się po tych wszystkich przemyśleniach z opinią Giny. Tylko nie miał pojęcia co zrobi przy następnym spotkaniu z Kim. No ale tym będzie się martwił przy następnym spotkaniu z Kim.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172