Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2019, 00:45   #1
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[Neuroshima]Bouffée délirante - SESJA ZAWIESZONA

Czas: 2050.V.15 ndz, przedświt
Miejsce: Federacja Appalachów, kilka mil przed Bourbonville, pobocze leśnej drogi
Warunki: chłodno, mgła, wilgotno, ciemno
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fX6GsynDN-Y[/MEDIA]


Tik-tak, tik-tak, tik-tak…

Las nigdy nie był naturalnym środowiskiem dla kogoś wychowanego w betonowej dżungli, nawet jeśli sypała się ona w posadach i dawno miała za sobą lata własnej świetności. Las był miejscem gdzie na próżno szło doszukiwać się ładu i składu, wyznaczonego siecią ulic i uliczek. Tam natura tworzyła własne mapy których próżno było szukać w przedwojennych atlasach. Las go wzywał, słyszał w powiewach wiatru swoje imię, powtarzane wśród szumiących złowrogo liści gdzieś u góry. Wysoko, ponad jego głową przetaczały się burzowe chmury, równie szare co te spowijające niebo nad Nowym Jorkiem z tą różnicą, że nie były aż tak toksyczne, co nie znaczy niegroźne. Mogły nieść w sobie cząsteczki kwaśnego skażenia, albo zmienić się nagle w dziką burzę… ale musiał tu być.

Czuł to każdą komórką ciała, pośpiech poderwał go do biegu. Dzikiego pędu przed siebie, między mokrymi od wilgoci pniami. Mijał je, czasem ocierając boleśnie dłonie o chropowatą korę. Słyszał w głowie tykanie zegara i bicie własnego serca.

Tik-tak, tik-tak, tik-tak…

Czas uciekał, nie mógł się cofnąć! Biegł, ciągle biegł przed siebie, nie patrząc wstecz. Słyszał jak drzewa nad jego głową szumią wściekle, cienkie gałęzie chwytały go za włosy i ubranie, spowalniając bieg. Któraś sieknęła go na oślep przez twarz, pozostawiając na policzku bolącą pręgę. Pnie rosły coraz gęściej, w pewnej chwili prawie rozbił się na jednym z nich, na szczęście w ostatniej sekundzie uskoczył w bok, prosto na drugi pień. Zahaczył go barkiem, coś chrupnęło obrzydliwie, wrzasnął.

Ból w każdej komórce ramienia, palące płuca i poharatana twarz… poruszenie za plecami i szepty wołające go po imieniu, jakby szeptały mu prosto do ucha. Strach wypiera ból, znowu podrywa się do szaleńczego galopu. Czas ucieka!

Tik-tak, tik-tak, tik-tak…


Kolejne drzewa, gałęzie, pierwsze krople deszczu siekające pociętą twarz. Coraz głębsza ciemność… i nagle koniec! Drzewa kończą się, a on wypada na polanę. Wreszcie! Teraz nadrobi straty, zniknie ryzyko rozbicia o pieprzone pnie! W zmęczone ciało wstępuje nowa siła, podrywa się do ostatniego wysiłku przed odpoczynkiem. Mięśnie płoną, płoną też płuca. Na brodę skapują krople gęstej, spienionej śliny…

W mroku noga napotyka dziurę, świat zmienia się w rozmazane smugi i uderza mokrą twarzą prosto w twarz. Wstrząs, ból i krzyk! Boli!
Podnosi z trudem głowę, a jego wzrok napotyka białą plamę tuż przed nim…


… a za nią kolejną, kolejną i kolejną. Jedna obok drugiej, blade nieruchome plamy ciągnące się przez resztę polany. Po drugiej stronie, zaraz przed granicą drzew jedna z nich porusza się, odwracając głowę aby popatrzyć przez ramię prosto w jego serce, które w jednej chwili zatrzymuje się. Wiatr cichnie, liście milkną. Są tylko oni: on krwawiący na ziemi i ona, patrząca na niego czarnymi dziurami oczodołów.

Tik-tak, tik-tak, tik-tak…

Ciężki oddech zmienił się w rzężenie, dłużej nie da rady, ale musi! Ten pieprzony czas! Jeśli nie zdąży coś się stanie… nie pamiętał co, ale wiedział że coś złego. Bardzo złego. Przeciskał się między pniami, ze złością odtrącał zdrowym ramieniem krzaki, drugie przyciskał do boku modląc się aby nie zemdleć z bólu.

Chris... Chris... Chris...

Wiatr szepcze mu prosto do środka głowy, coś szarpie nim, wbijając lędźwie w błotnistą ziemię. Chris! Trzask łamanych kości wwiercał mu się w mózg. Zapach mokrego listowia przywodzi na myśl świeżo wykopany grób.

Chris!

Krzyki nabierają na sile, słyszy je nawet mimo własnego wrzasku. Coś z tyłu uszkodziło mu kręgosłup, nie może się poruszyć, ale czuje… czuje jak zaczyna szarpać jego ramieniem!

- Chris! - jego imię wykrzyczane tuż przy uchu… znajomym głosem…

Świadomość wróciła nagle, tak jak piekący ból policzka i echo siarczystego uderzenia. King potrząsnął głową, odruchowo podnosząc dłoń do piekącej twarzy. Gdzie był? Gdzie las? ciągle go czuł, smród gnijącej ściółki, a to oznaczało…

- Chris, cholera jasna! - siedząca obok kobieta potrząsnęła jego ramieniem jeszcze raz, jej głos ociekał irytacją maskującą zaniepokojenie. Szarpnęła nim jeszcze raz, tak dla pewności że już nie śpi… dopiero wtedy wróciła na prawidłowe miejsce w fotelu kierowcy, opierając o niego plecy i westchnęła westchnieniem bardzo zmęczonego człowieka. Ze schowka przy kierownicy wyjęła paczkę fajek, odpaliła dwa i podała mu jednego, paląc w ciszy aż doszła gdzieś do połowy. To dało czas im obojgu na zebranie myśli.

- Nie mogłam cię dobudzić, brałeś coś? - wyrzut w pytaniu i niechętne spojrzenie skierowane prosto na niego, gdy doznał olśnienia. Stali na poboczu, widocznie jego towarzyszka zatrzymała auto.


Silnik wciąż chodził, okolica tonęła we mgle, ale dało się zauważyć sylwetki drzew rosnących po obu stronach drogi. Czyli jeszcze nie dojechali, a niby do wieczora mieli być na miejscu… tak to już było, gdy jechało się pierwszy raz w nieznany rejon, dodatkowo podmywany przez wezbrane okoliczne rzeczki, rzeczki, smródki i pospolite strumyki. Musieli kręcić, nadrabiać trasy i objeżdżać co bardziej nieprzejezdne odcinki drogi, stąd opóźnienie.
A pomyśleć, że mogli siedzieć spokojnie w domu, w suchym i ciepłym biurze, ale nie… zachciało się gambli, talonów, robót za miastem i to jeszcze z dala od cywilizacja w porządnym, nowojorskim znaczeniu tego słowa.

Zaczęło się, jak to zwykle bywa, niegroźnie. Standardowo nawet. Do mieszkania na poddaszu starej fabryki, robiącego też za biuro, przyszedł list, a raczej zaproszenie na rozmowę w sprawie pracy. Pismo napisano odręcznie, kobiecym stylem, podano miejsce, datę i godzinę. Zawarto też prośbę, zapewniono że sprawa jest poważna. Mawiano niegdyś, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, musi chodzić o pieniądze - błąd, albo tak było przed wojną. Prawdziwsza wersja brzmiała jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o kobietę… bądź jakaś kobieta jest w to zamieszana. Inaczej się nie dało, po prostu zawsze gdzieś przewijała się niewiasta w potrzebie. Ta jego czekała o 19 w Velvet Crystal na samym Manhattanie. Zdarzyło mu się być tam raz czy dwa, ale jak na codzienne standardy ceny w lokalu były zaporowe dla zwykłych śmiertelników. Zazwyczaj przesiadywali tam ludzie z bezpośredniego otoczenia Prezydenta, inwestorzy i śmietanka towarzyska serca Nowego Jorku. Sam klub utrzymano stylistycznie na lata czterdzieste ubiegłego wieku. Ledwo wszedł do środka, poczuł jakby cofnął się w czasie. Przytłumione światła, kelnerzy w nienagannych uniformach. Dookoła ludzie w garniturach i kobiety w wieczorowych sukniach. W centralnej części sali, w snopie światła, znajdowała się scena.


Przy mikrofonie, na barowym stołku siedział jakiś podstarzały Murzyn w kapeluszu i garniturze. Mimo późnej pory miał na nosie ciemne okulary, a na stoliczku obok butelkę whisky i szklankę z grubo rżniętego szkła. Patrzył po sali z uśmiechem nostalgii, aż nagle zza jego pleców dobiegła muzyka. Pociągnął papierosa i zaczął śpiewać niskim, ochrypłym i hipnotyzującym głosem.

I went down to St James Infirmary
Saw my baby there
She was stretched out on a long white table
So cold, so sweet, so sweet, so fair

- Tędy proszę - perfekcyjnie uprzejmy kelner prowadził Chrisa między stołami, aż doszli pod samą ścianę, gdzie pod oknem siedziała ona.

Na pierwszy rzut oka miała może ze trzydzieści lat i smutne oczy wbite gdzieś w bok. Trzymała tlącego się papierosa nie zauważając go. Na jej stoliku walały się gazety, stała też lampka wina i stara lustrzanka analogowa. Może słuchała Murzyna, a może odpłynęła, pogrążona we wspomnieniach i troskach.

Let her go, let her go, God bless her
Wherever she may be
She can search this whole wide world over
She won't ever find another man like me


Jedno musiał przyznać, była naprawdę niezła. Ciemnowłosa, o harmonijnych rysach twarzy i pełnych ustach, pomalowanych na kolor krwistej czerwieni. Ten sam kolor miała jej sukienka. Ciemna oprawa oczu przyjemnie kontrastowała z jasną, alabastrową cerą bez plam i skaz. Do tego dłonie… delikatne, o wąskich długich palcach kogoś, kto nigdy nie splamił się fizyczna pracą.


Skoro stać ją było aby tu przebywać, na pewno nie musiała się martwić o to co wsadzić do garnka następnego dnia. Jej kiecka kosztowała pewnie więcej, niż Chris zarabiał w pół roku, o ile dopisały zlecenia.

Wyszła z transu, gdy podszedł do stolika. Kelner usłużnie został z tyłu, wskazując właściwe miejsce dyskretnym ruchem brody, a potem odwrócił się, znikając jak duch w półmroku sali. Kobieta podniosła rozkojarzony wzrok przez chwilę patrząc na niego nieobecnie.

- To pan... - odpowiedziała miękkim sopranem, wreszcie wracając z krainy myśli do krainy rzeczywistości. Wskazała dłonią na krzesło naprzeciwko - Proszę, niech pan siada. Napije się pan czegoś, panie King?

Zaraz pojawił się inny kelner, przyjął zamówienie i również zniknął, zostawiając ich samych. Kobieta patrzyła na niego uważnie, przyglądając mu się oceniająco, chociaż czuł od niej niepokój. Całe morze niepokoju.

- Dziękuję, że pan przyszedł. Obawiałam się trochę, że nie potraktuje pan zaproszenia poważnie, skoro zostało skierowane do pana na papierze, a nie osobiście - pozwoliła sobie na lekki uśmiech, kotwicząc wzrok na jego oczach - Przyjaciel mojego przyjaciela korzystał kiedyś z pańskich usług, gorąco pana polecał. Podobno jest pan nie tylko skuteczny, ale i rozsądny. Kieruje się logiką i nie ulega zbędnym emocjom, gdy chodzi o sprawy służbowe - sięgnęła po kieliszek, przepijając niemy toast. Przełknęła, oblizała usta i odstawiła go na stolik. Murzyn ze sceny śpiewał dalej, kobieta rzuciła mu szybkie spojrzenie, milknąc na czas, gdy śpiewał nową zwrotkę.

When I die, a bury me in straight laced shoes,
A box backed suit and a Stetson hat
Put a 20 dollar gold piece on my watch chain;
So the boys'll know I died standing pat


- Nigdy nie korzystałam z usług prywatnego detektywa, można powiedzieć, że sfera życia tego wymagająca do tej pory szczęśliwie mnie ominęła... - jej uśmiech stał się gorzki - Ale jak widać wiele się zmieniło... może zacznę od początku. Proszę mówić mi panno Cross, potrzebuję pańskiej pomocy. Miesiąc temu zniknęła moja siostra... tak, to długo. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę, że ma raptem siedemnaście lat - grymas przeszedł w ironiczny, przepiła go winem - Pół roku temu moja siostra poznała pewnego podejrzanego typka z Appalachów, Scotta Montoya. Ponoć zajmował się ochroną karawan, ludzi, dostarczaniem przesyłek, wymuszeniami, drobnymi kradzieżami. Niestety nie pomogły ani próby perswazji jej... oraz jemu. Wciąż się wokół siebie kręcili, aż miesiąc temu nagle zniknęli. - z gazety wyjęła zdjęcie i wpatrywała się w nie przez pół minuty, aż nie położyła go na stole i nie podsunęła Chrisowi. Przedstawiało młodą brunetkę w wieczorowym makijażu. Sądząc po czystości ulic i architekturze, zrobiono je w okolicy.


- To moja Melody... proszę, niech ją pan znajdzie - panna Cross odezwała się zduszonym głosem, zaciskając dłoń na dłoni detektywa i patrząc na niego mokrymi oczami... może właśnie dlatego się zgodził. A może chodziło o bajońskie honorarium i naprawdę sporą zaliczkę?

W każdym razie przyjął zlecenie, razem z kopertą i fotografią, ostatnią jaką panna Cross zrobiła siostrze. Przez miesiąc nie próżnowała, zbierając informacje o porywaczu, jak nazywała chłopaka siostry. Podobno ostatnio widziano ich wsiadających do ciężarówki Ósmej Mili, jadącej do Kentucky. W zajezdni znali dobrze Montoyę, często obsadzał trasę do Radcliff, gdzie podobno mieszkał. Trzeba było kogoś, kto rozezna się na miejscu i zachowa "dyskrecję" - na tę kobieta przy stoliku bardzo naciskała... dlatego dwa tygodnie później samochód Chrisa zajechał do federacyjnej wiochy i rzeczywiście na miejscu okazało się, że młodzi tam byli. Dojechali z karawaną i Scott zabrał ją dalej, podobno do domu. Od słowa do słowa okazało się że nie mieszkał w Radcliff... ale Bourbonville, pięćdziesiąt mil na południowy zachód. Wystarczyło nabyć mapę i pojechać, ponoć mieli dotrzeć nim się zorientują i na dobre zapanuje noc, niestety podtopiona okolica jak na złość nie chciała ich przepuścić bez walki.

Nie wiedział kiedy zapadł w nerwowy sen, ale patrząc na jaśniejące na wschodzie niebo łatwo szło zgadnąć, że świt nastanie prędzej niż później, a wedle słów towarzyszki Chrisa, do celu zostało im z dziesięć mil i już by dojechali,gdyby nie rzucał się jak porąbany na fotelu pasażera.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 03-07-2019 o 04:35.
Amduat jest offline  
Stary 05-07-2019, 01:47   #2
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet



- I co? Lepiej? - czarnowłosa kobieta za kierownicą zapytała z troską w głosie. I pewnie w spojrzeniu ale tego się tylko domyślał bo widział tylko owal jej twarzy. Jeszcze było ciemno.

- Tak. Gdzie kawa? - zapytał na chwilę chowając twarz w dłoniach. Co za bzdurny koszmar!

- Masz. - sięgnęła do przegródki między siedzeniami sięgając po termos. Chwycił go i odkręcił. Poczuł się raźniej gdy tylko poczuł parujący aromat. Cholera przypuszczał, że przepłacili na ostatnim postoju ale uznał, że warto było. Nie był pewny czy to była prawdziwa kawa z południa ale na pewno lepsze niż to rozwodnione błoto jakie zwykle można było dostać w ich rodzimym mieście.

- W porządku? - Kim po chwili milczenia odezwała się ponownie. No tak, chyba złapał chwilową zawiechę nad tą kawą.

- Tak. Pójdę się odlać. - oznajmił jej i otworzył drzwi na świat nocnej pustki. Do tego zamglonej. Tak samo jak zamglony był jego mózg w tej chwili. Cholerna mgła! Za to chłodne powietrze było naprawdę rześkie. Schylił się aby nałożyć buty które zdjął do podróży. Nie kłopotał się ze sznurowaniem, przecież wychodził tylko na chwilę. Poczuł pod podeszwami mokrą trawę. Całkiem inną niż ta nowojorska. Ta “ich” była dość rachityczna, zdechła, pożółkła i wyglądała jakby lada chwilę miała uschnąć na dobre. A jednak wydawała się niezniszczalna. Potrafiła wyrosnąć na każdym kawałku gleby jaki wiatr gdzieś nawiał. Czy to między spękanym asfaltem czy na gzymsach kamienic i wieżowców. Ta tutaj była całkiem inna. Żywa, soczysta i zielona. Już ją znał z dzikszych rejonów Appalachów z czasów swojej wizyty na wymianie speców między tymi quasi państwami. Tak to chyba by należało nazwać to co mieli u siebie w Nowym Jorku i tutaj w Appalachach. Quasi państwa. Tak to przeczytał kiedyś w jednej książce.

- No gdzie leziesz? Nagle się wstydzić mnie zacząłeś? - usłyszał za sobą głos Kim. No tak. Zamyślił się i lazł bez sensu w nocną ciemność. Całkiem obcą. Niezbyt mądre. Dobrze, że chociaż ona była trzeźwa i czuwała. Machnął jej ręką na uspokojenie, że już kojarzy co trzeba i skorzystał z usług najbliższego drzewa. Drzewa. Kurde mieli tu drzewa. Nawet przy pierwszej wizycie go to mocno zaskoczyło. No drzewa bywały i w Nowym Jorku. Ale pojedynczo i zwykle zdechłe i uschnięte. Tylko w dzikszych rejonach miasta miały szansę wyrosnąć jakieś małe drzewka. No ale nie las. Tutaj co chwila był jakiś las. Tak jak u nich co chwila był jakiś dom, ulica czy kwartał. A tutaj las. Póki nie opuścił Nowego Jorku nie miał nawet pojęcia, że na świecie może być tyle drzew w jednym miejscu. Niby czytał w książkach i na filmach czasem coś w lesie się działo i kojarzył, że to takie miejsce gdzie pełno drzew ale do cholery póki pierwszy raz, kilka lat temu się w takim nie znalazł to tak naprawdę nie miał pojęcia co znaczy las. Dopiero wtedy ten las stłamsił go po raz pierwszy. Był obcy a więc z natury rzeczy podejrzany i wrogi. Zwłaszcza nocą. Albo we mgle. Albo w nocy i we mgle. Jak teraz. Jak w tym cholernym śnie.

- Jak ja się w to wplątałem? - zapytał cicho sam siebie zapinając spodnie. Zaczął wracać przez tą mokrą, żywą trawę w stronę furgonetki. No tak. Przez “nią”. Pokiwał głową. No właściwie to tak, tak właśnie było. Wiedział to od początku. Odkąd tylko zobaczył tą pięknie kaligrafowaną kopertę i te oficjalne zaproszenie do “Velvet Crystal”. Stanął przed otwartymi drzwiami szoferki i sięgnął znów po termos. Tym razem nalał kawy do nakrętki.

- Dumanie ci się włączyło? A mógłbyś zamknąć drzwi do tego dumania? Zimno ucieka. Jeszcze się ktoś tu przeziębi od tych przeciągów. - skinęła kciukiem w tył na podłużną plamę na kufrze furgonetki. Właściwie to nie był pewny czy chodzi jej o nią czy o samą siebie ale skinął grzecznie głową jakby ona była tu szefem i zamknął drzwi tak cicho jak się dało. Ma rację. Niech chociaż jedna z ich trójki będzie wyspana. Z nakrętką pełną kawy wyszedł znów przed maskę i kawałek szosy oświetlanej przez reflektory wozu.

~ Jak to szło? ~ zapytał sam siebie wracając do sytuacji sprzed pół miesiąca. Jeszcze u siebie w biurze gdy oglądał tą kopertę i czytał list czy raczej zaproszenie po raz kolejny. Jakby spodziewał się, że odkryje jakąś ukrytą treść. Ale tak naprawdę już wtedy główkował nad tym czy iść na to spotkanie.


---




- Kto przyniósł ten liścik? - zapytał machając kopertą do kasztanowłosej partnerki. Ta podniosła wzrok i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Po prostu był w skrzynce na dole. - Gina odpowiedziała dość zwyczajnie. - A co? - zapytała podejrzewając, że nie pyta bez powodu.

- No nic. Tak pytam. Mam zaproszenie na randkę. Na Manhattanie. W “Velvet Crystal”. - odparł niby od niechcenia ale tak naprawdę czekał na reakcję Virginii. Ufał jej osądowi. Mieli całkiem inne podejście do prawie wszystkiego. Jak Mulder i Scully. A jednak tak samo jak tamci serialowi agenci FBI stanowili całkiem zgrany duet. Dopóki nie doszła do nich Kim. No i niespodziewanie sprawy się pokomplikowały. No ale dalej sobie wierzyli i ufali przynajmniej pod tym zawodowym względem. Teraz też sądząc po minie tej najbardziej łebskiej z ich trio to też była zaskoczona.

- Jak to o zdradzanych małżonkach to bierz. Jak coś z polityki to omijaj z daleka. - poradziła mu w ciemno a on pokiwał głową. Taką właśnie mieli politykę firmy. Jego firmy. Ich firmy. Śledztwa i dowody zdrady, zaginięcia, porwania, włamania no ale jak ognia omijali świat grubych ryb. Te średnie im z reguły w zupełności wystarczały.

A tutaj. Tutaj na wylot zajeżdżało tłustą rybą. Kto inny by umiał pisać takie ładne literki? I w takim stylu? Kto inny by miał wejściówki na Manhattan i do tego klubu z górnej półki? I dlaczego potrzebował prywatnego detektywa a nie policji? Pachniało kłopotami. Zajeżdżało kłopotami na całego. Ale. Ale pachniało też grubą forsą. A potrzebował forsy. Aby zebrać swoją ekipę i zostawić to wiecznie zamglone i zasyfione miasto w pizdu. Wyjechać. Ale nie z pustymi kieszeniami. A na to potrzebna była forsa. A taka gruba ryba mogła mieć całkiem sporo forsy na zbyciu. ~ Ciekawe ile? I za co? ~ zastanawiał się obracając się na swoim krześle i machinalnie bawiąc się zapisaną kartką papieru.

No i było jeszcze coś. Ciekawość i ambicja. Ciekawość szeptała mu złe do ucha aby spróbować i zobaczyć co czeka na niego w “Velvet Crystal”. I za ile. No i ambicja. Kusiła go aby spróbować swoich sił w jakiejś grubej sprawie. Może wyrobił by sobie nazwisko wśród grubych ryb? Albo ściągnął kłopoty. W końcu się na coś zdecydował.


---



Kawa wciąż była gorąca. Tak gorąca, że syknął gdy gorący płyn poparzył mu wargi. Odruchowo otarł dłonią usta i popatrzył z pretensją na nakrętkę od termosu pełną brązowego płynu który w tej scenerii wydawał się ciemną, nieprzejrzystą, cieczą. No tak. Zdecydował się na coś wtedy w biurze.


---



- Przepustka. - zatrzymano go. Oczywiście, że go zatrzymano i wylegitymowano. Przecież to był Manhattan. To nie było dziwne, dziwne było gdyby wewnątrz jednej z najbielszych stref pana prezydenta nikt by go nie sprawdził. Bez słowa więc pokazał dwóm żołnierzom swoją przepustkę. Sprawdzali ją bardzo dokładnie. I długo. Widać musieli dać mu odczuć, że jest tylko petentem a oni wszechwładną władzą wykonawczą. A może nie lubili krawaciarzy? Bo w końcu na taką rozmowę właściwie o pracę to odstawił się w co miał najlepszego. Ciemny garnitur, kamizelka, koszula, krawat, do tego podobne spodnie i nawet buty z nabłyszczanej skóry. Sporo czasu minęło nim uzbierał sobie ten zestaw. I dobrze, że Virginia wtedy prawie siłą go zaciągnęła do tamtego handlarza. Teraz okazało się to słuszną inwestycją na przyszłość. Czyli teraz. A ci nadal sprawdzali jego przepustkę.

- Czy coś nie w porządku? - zapytał grzecznie czując, że już niewiele czasu zostało do tej 19-tej. No nie miał już daleko do tego “Velvetu” no ale jednak jeszcze kawałek był. A nie chciał się spóźnić.

- Właściwie jak masz na nazwisko? Bo coś tutaj niewyraźnie napisane. - jeden z wojaków pomachał jego przepustką z miną pt. “Mogę z tobą zrobić wszystko”. Co właściwie dla takiego żuczka jak Christopher King właściwie było nawet smutną rzeczywistością. Jak się nie miało pleców jakiegoś wielkiego gracza. Pechowo dla nich akurat miał takie plecy.

- Rozumiem. To może tutaj lepiej widać moje nazwisko. - sięgnął do kieszeni i wyjął swoją policyjną odznakę. Właściwie już był w stanie spoczynku ale oficjalnie nadal był w rezerwie no i dlatego miał prawo nosić swoją starą odznakę.

- Pan detektyw! A to już wszystko jasne! Proszę sobie nie przeszkadzać my już idziemy! Miłego dnia! - reakcja była błyskawiczna. Zapewne para zwykłych wojaków wolała nie ryzykować z facetem który miał policyjną odznakę a był po cywilnemu. Może jakiś tajniak? Albo co gorsza szpicel z II-ki?

- Miłego chłopaki, miłego. - skinął im łaskawie głową i schował legitymację do kieszeni. Ruszył w stronę wyznaczonego celu. Już widział fasadę. ~ Cholera to nie moje klimaty. ~ pokręcił nieco głową czując się nie na swoim miejscu. No ale ciekawość, ambicja i kasa gnały go dalej.


---



Upił pierwszego łyka. Tym razem podmuchał i pił ostrożnie. Poczuł przyjemne, gęste, gorzkie gorąco na języku. A potem jak przelewa swoją ognistą moc przez przełyk i rozpływa się w żołądku. I tam przekazuje swoją energię swojemu konsumentowi. ~ O tak, warto było! ~ westchnął w duchu ciesząc się tą chwilą. Uniósł nakrętkę w niemym toaście w stronę szoferki. Jak Kim zareagowała i czy w ogóle to nie miał pojęcia bo po ciemku i oślepiony reflektorami i tak widział tylko mętny zarys fury.


---



~ To ona?! O cholera i to jaka ona! ~ aż nie mógł uwierzyć gdy zobaczył zleceniodawcę. Pierwsze wrażenie zwalało z nóg z zaskoczenia. Dobrze, że miał kawałek do przejścia między stolikami za kelnerem. Wśród gości od razu mu wpadła w oko ale sądził, że to jakaś cizia z górnej półki. No ale gdy okazało się, że kelner zaprowadził go właśnie do niej no dobrze, że początek był dość standardowy więc odnalazł się całkiem nieźle. Zresztą. Jak zawsze. Może nie był tak łebski jak Gina no ale w gębie był mocny. W pięściach też jeśli już to pierwsze nie skutkowało.

Wysłuchał co panna Cross miała do powiedzenia. A nawet wyjął mały notes i zapisał najważniejsze detale. Młodsza siostra. Melody. Scott Montoya. Ósma Mila. Kentucky. Radcliff. Miesiąc temu.

Wcale nie był pewny tego porwania. Raczej wyglądało mu to na ucieczkę młodych zakochanych. Może on zbajerował ją, może ona jego, może oboje siebie nawzajem. A może coś innego? Długi? Ucieczka przed jakimiś konsekwencjami? Może przed samą panną Cross? Wyraźnie nie akceptowała tego związku. Nadeszła więc teraz jego kolej na klasykę. Czyli aby zadać parę pytań.

Czy Melody ma jakieś znaki szczególne po których można ją rozpoznać? Blizny, tatuaże, znamiona? Nie powiedział na głos, że to głównie się przydaje przy identyfikacji ciał. Zwłaszcza gdy już trochę leżą i rysy twarzy nawet znajomych osób robią się problematyczne do rozpoznania. Wtedy przydają się takie detale.

Czy siostra coś mówiła na temat wycieczki poza miasto? Przed zniknięciem albo wcześniej. Czy siostry miały jakąś sprzeczkę? To ważne bo sugeruje czy Melody planowała taką wycieczkę czy stało się to nagle.

Gdzie mieszkała Melody? Czy można obejrzeć jej mieszkanie? A ten Montoya? Pracował w “8-mej Mili”? Czy panna Cross wie gdzie on mieszkał? Też wypadałoby się tam przejść. Nie wspomniał już o tym, że zwłaszcza jego partnerka, Gina była mocna w czytaniu miejsc zbrodni. Więc chętnie by się przeszedł razem z nią.

I jeszcze jedna sprawa na koniec. Trzeba odnaleźć Melody tak? Nie ma spraw. Ale jak już ją odnajdzie to co wtedy? Ma tylko ją odnaleźć i wracać, coś jej przekazać czy jeszcze coś innego? Zabrać z powrotem? A jeśli nie będzie chciała? Tak naprawdę na tym mętnym etapie to wyglądało mu na to, że młoda Cross raczej nie będzie chciała opuścić gaha z którym dała dyla. A przewiezienie kawał świata skrępowanej pannicy i wwiezienie jej do Nowego Jorku trochę robiło koło pióra z tymi komplikacjami. No ale to na razie zatrzymał dla siebie bo zleceniodawców rzadko takie techniczne detale zlecenia interesowały. No ale chciał to usłyszeć od niej wyraźnie, co ma zrobić gdy już odnajdzie jej siostrę.

Na głos nie wspomniał też, że młodzi mogli dać dyla w zgodzie i pogodzie zostawiając resztę zadymionego miasta z pożegnalnym gestem środkowego palca. To akurat mógł zrozumieć, sam miał taki skryty plan. Ale jeszcze nie był gotowy. No ale w plan młodych mogło się wkraść coś jeszcze. Albo ktoś. Może za Montoyą coś się wlokło z jego ciemnych sprawek, może nadepnął komuś konkretnemu na konkretny odcisk. A może to za młodą Cross albo niby nimi obiema coś się pętało odwrotnie proporcjonalnie do ich jakże kuszącej i przyjemnej dla oka i pewnie w dotyku powierzchowności. To znowu budziło pytania i ciekawość kim one są w rzeczywistości. No ale w tym biznesie lepiej było nie drążyć pewnych spraw. Tak było bezpieczniej. W każdym razie tych dwoje młodych nowojorskich dezerterów mogło wywlec coś z miasta co ich w końcu dopadło oboje. Albo trafić na coś takiego już po drodze. To był ten najbardziej pesymistyczny scenariusz jaki przyszedł Kingowi do głowy. Ale nim też się nie podzielił ze swoją zleceniodawczynią.


---



No tak. Kawa była świetna. Ciekawe czy już niebo jaśnieje. Przez tą cholerną mgłę i ten cholerny las nic nie było widać. Dobrze, że ta mgła jeszcze nie była takim gęstym oparem burego syfu jaki zdarzał się w Nowym Jorku. I to regularnie. Bo trzeba by gazmaski zakładać i właściwie nie dałoby się jechać dalej. A więc jedna rzecz na plus tej okolicy. Nawet nie był do końca pewny gdzie właściwie teraz są. Ale z tego co mówiła Kim była chyba szansa, że do rana dojadą do tego cholernego Bourbonville.


---



Wracał do biura w dość zmieszanym stanie. Sam nie wiedział czy cieszyć się czy denerwować. Kasa była gruba. Gruba koperta pełna solidnych dolców. A to tylko zaliczka. Jeszcze główna część nagrody po wykonaniu zadania. Tylko zadanie najwidoczniej było za miastem. No i ona mówiła o porwaniu a jemu wyglądało to na ucieczkę. Może we dwójkę żyją sobie tam w tym jego Radcliff? Tu zaczynały się schody. Odciągać młodą w takim wypadku? A jak młody będzie się stawiał? Cholera sprzątnąć go na jej oczach? A jak to jego teren i nie jest sam? Jakaś rodzinka, klan, banda? To co? Porwać “porwaną”? No cholera, kasa była gruba ale kłopoty, ryzyko i koszta też. - Czemu nie mogłaś mieć jakiegoś męża co podejrzewasz, że cię zdradza? Albo szefa co cię molestuje i chcesz na niego jakiegoś haka aby przestał? - westchnął cicho gdy a propos schodów właśnie wrócił do biura, otworzył drzwi i zaczął wchodzić po schodach własnej klatki schodowej. No z tymi zdradami i szefem to też taki względny standard dla ich firmy. I pewnie nie trzeba by wyjeżdżać z miasta. Z drugiej strony co było złego w opuszczaniu tego zadymionej, zasyfionej kupy wiecznie odbudowywanych gruzów? No tak, jakiś szpicel z II-ki już by go zaprosił na poważną rozmowę gdyby słyszał teraz jego myśli.

~ Dobrze, że czytać w myślach jeszcze nie umieją. ~ pokiwał głową pokonując kolejne półpiętro starej kamienicy. Było ciemno aby uszczelnić okna czym się dało przed syfem z zewnątrz. No tak, gdyby dziarscy chłopcy z II-ki dobrali się do jego myśli pewnie wylądowałby w jakiejś kolonii karnej. Zanczy tej… reedukacyjnej…

~ Dobrze, że i wy w myślach czytać nie umiecie. ~ uśmiechnął się sam do siebie myśląc najpierw o starszej Cross, potem młodszej a potem właściwie o tych wszystkich atrakcyjnych kobietach z jakimi miał przyjemność poznać nawzajem swoją fizyczność albo dopiero o tym sobie marzył. No tak, co by nie mówić, ta zleceniodawczyni przypadła mu do gustu. Z nią by się pomolestował bardzo chętnie. Uchylone drzwi?!

Momentalnie zatrzymał się gdy ujrzał drzwi do swojego biura. Uchylone. Powinny być zamknięte. Albo otwarte ale wtedy ktoś powinien z nich wyłazić albo włazić. Ale nie uchylone. Włamanie! Poczuł jak na kark i dłonie pokryły mu się potem. Rozejrzał się w dół ale na klatce nikogo nie było. Nikogo nie mijał. A biuro miał na ostatnim piętrze. Było właśnie dlatego tańsze, że na ostatnim. A teraz stało z półotwartymi drzwiami.

Sięgnął do kabury i wyjął pistolet. Powoli pokonał kilka ostatnich schodków i przywarł do ściany tuż przy futrynie drzwi wejściowych. Nasłuchiwał. I nic. Nic nie słyszał. Na zamku też nie widział oznak włamania. No ale to było biuro i dzień więc jak dziewczyny nie poszły gdzieś to powinny być zamknięte tylko na klamkę. Jak wychodził była tylko Gina. Ale Kim, ta powsinoga, łaziła jak wolny elektron. Trudno było powiedzieć czy powinna być w środku czy nie. No ale oznak włamania nie dostrzegł. I nadal nic nie słyszał. Poszli już sobie? A dziewczyny? Co z dziewczynami?!

Naparł dłonią na drzwi powoli je uchylając. Biurko Giny. Cholera! Zobaczył przewalony karton z aktami! Przewróconą na biurku lampkę którą Gina tak lubiła i nieład który pasował raczej do jego niż jej biurka. Cholera!

Ale dalej cicho. I bezruch. Nikogo nie widać. I reszta biura coś nie wyglądała jak po kipiszu. I gdzie są dziewczyny? No Gina chociaż. Ona na pewno by nie zostawiła takiego burdelu po sobie. Wszedł do własnego biura nie zamykając jeszcze drzwi na schody. Rozejrzał się. No nic. Cisza. Podszedł do własnego biurka. W końcu był szefem więc jakby ktoś coś czegoś szukał to pewnie i sprawdziłby jego biurko. No ale nie. Wyglądało tak jak je zostawił gdy wychodził na przejażdżkę do Manhattanu. Więc… Co to?

Wydawało mu się, że coś usłyszał. Jęk? Gina! Wycelował pistolet w drzwi. Sypialnia. Właściwie kącik do spania. Niby archiwum i kanciapa. Ale była tam sofa więc czasem a nawet całkiem często ucinał tam komara. Czasem nawet nie sam i niekoniecznie ucinał komata chociaż w nazwie też miało sypianie. Drzwi były uchylone. Podszedł bliżej, do samej framugi i znów nasłuchiwał. Tak. Słyszał jęk. Jęk Giny. I kolejny. I znów. Tylko, że… zaraz, zaraz… coś mu tu się nie zgadzało… znaczy wnioski bo skojarzenia trafiły jak puzzle we właściwe miejsce… tylko jakoś mózg miał kłopoty z interpretacją tych puzzli w całość.

Naparł dłonią na drzwi. No i wtedy je zobaczył. Obie. Na swojej sofie. Nie widziały go i się nawet nie dziwił. Można było uznać, że kasztanowłosa Gina właściwie siedziała na kanapie. Z głową na oparciu ale tak mocno zadartą, że sufitowała na całego. Tylko z zamkniętymi mocno oczami. Pewnie dlatego, że nogi w samych pończochach miała szeroko rozwarte. Ale najciekawszych fragmentów Chris nie widział bo zasłaniały mu je plecy Kim. Czarnowłosa Kim za to była do niego plecami więc właściwie też niezbyt miała okazję go dojrzeć. No i była dość mocno zajęta. Tak dokładnie to właśnie tymi najciekawszymi fragmentami anatomii Giny sądząc po ułożeniu czarnowłosej głowy w tym zestawie do sofy. I musiała działać bardzo skutecznie co sugerowały rozkoszne jęki kasztanowłosej technik i jej dłoń zanurzona w czarnych włosach dbająca o to by ta głowa nigdzie nie uciekła ani na chwilę. No szczerze mówiąc to w ogóle go w tamtym momencie zamurowało. Tego się wcale nie spodziewał. Po chwili wahania ale też i fascynacji przemógł stupor i zastukał we framugę.

- Ej! Co tu robisz!? Wyjdź! - Gina nagle otworzyła oczy wracając rzeczywistością do biura i posłała mu gniewne spojrzenie i taki sam głos.

- Cześć Chris! - Kim też się odwróciła i całkiem wesoło pomachała mu rączką jakby nie stało się nic strasznego. Ani na sofie ani to, że wrócił do biura.

- U mnie w biurze. Za piętnaście minut. - odpowiedział trochę sztucznie po czym rzeczywiście wyszedł i dla odmiany zamknął drzwi na klamkę.


---


No tak. Ale mu numer obie wywinęły. Nie spodziewał się tego kompletnie. Że taki szwendacz i powsinoga jak Kim dobierze się do poważnej i profesjonalnej pani doktor. A może to było na odwrót? W sumie nie było się co zastanawiać chociaż w naturalny sposób ciekawiło go to. No tak. Przecież nie było problemu prawda? No może sypiał z jedną i drugą tam czy tu ale przecież nie było problemu prawda? Nie chodzili ze sobą ani nic. Byli tylko przyjaciółmi i partnerami. Trzymali się razem, polegali na sobie i liczyli na siebie. I tak się sprawdzało. Więc co z tego, że obie zaczęły w końcu ze sobą chodzić? Chyba nic prawda? No pewnie, że nic. Wcale. Wcale a wcale. Nie było o co robić afery. Właśnie tak. Przecież interesom to nie szkodziło nie? No nie. Wcale. I właściwie to nawet nie zdążyły ze sobą chodzić bo trafiła się ta wyjazdowa fuszka. To tak tam, że się ze sobą przespały tam czy tu. Czy to coś zmienia? Przecież wcześniej też ze sobą sypiały. No tylko jeszcze do tego z nim samym. Dlatego tak się dogadywali i zgrywali. No a teraz… No teraz było jakoś dziwnie, sztucznie… Całą drogę i przygotowania do tej drogi jak jeszcze kręcili się po mieście. No. Niezły numer mu wywinęły. Poruszył brwiami i upił kolejny łyk z termosowej nakrętki.


---



- Nie nauczyli cię pukać? - Gina jak zwykle się nie patyczkowała. Ledwo wyszła z kącika z sofą a już poleciały ku niemu jej oskarżycielski głos i takież spojrzenie. Była najbardziej łebska z całej trójki. Przez co zawsze tak po cichu, czuł się jakiś głupszy i zupełnie jakby była jakąś nauczycielką. Mimo, że była dobre kilka lat młodsza od niego i to on zatrudniał ją a nie na odwrót. Chociaż właściwie to póki nie przyszła Kim do ich zespołu to byli raczej partnerami. Świetnie się uzupełniali. On działał w terenie a ona na stole operacyjnym, na miejscu zbrodni albo w ciemni. On był od planowania ale potrzebował jej doradztwa i opinii. Jak nie jako eksperta w jakiejś dziedzinie to tak zwyczajnie jak od partnera i przyjaciela. Liczył się z jej zdaniem nawet jeśli było odmienne. Cholera. Często mieli odmienne zdania.

- Pukałem. - burknął przesuwając na stronę biurka kubki z kawą. W międzyczasie zdążył zagrzać wodę i zrobić to co preferowała cała trójka do picia na służbie. Właściwie ostry ton Giny działał na niego jak płachta na byka. Zdawał sobie jednak sprawę, że to dlatego, że je przyłapał. O ile po Kim mógł się nawet spodziewać takiej olewki to jednak Gina była zwykle chorobliwie profesjonalna. To on zwykle, chociaż powierzchownie, miał wywalone na wszystko i wszystkich co niezmiernie ją wkurzało gdy sądziła, że on tak na poważnie.

- Wiesz Chris, że będziemy ze sobą chodzić? Ja i Gina? Powiedziała, że będzie chodzić z każdym kto ją doprowadzi do szczytu w kwadrans. I udało mi się! - czarnowłosa Kim nie omieszkała podzielić się z nim tą radosną dla siebie wiadomością. Usiadła wygodnie na krześle dla klientów biorąc do ręki swój kubek.

- Świetnie. - sam nie był pewny jaką taktykę przyjąć. Jakoś to wszystko było zbyt mu bliskie aby podejść do tego z rezerwą z jaką zazwyczaj patrzył na świat i ludzi.

- Widzisz, mówiłam ci, że się ucieszy. - Gina założyła nogę na nogę strzepując z już założonej spódnicy jakiś pyłek. Głos jej ociekał ironią jakby Chris właśnie znów sprawdził się w jakiejś jej teorii.

- A z czego? Zostawiłyście otwarte drzwi. I budrel na twoim biurku. Myślałem, że ktoś się włamał. - ugryzł się w język by nie powiedzieć na głos swoich zmartwień jakie miał o nie. Zwłaszcza właśnie o nią skoro ją zostawiał w tym biurze gdy wychodził.

- Ojej, przepraszamy cię Chris! Po prostu wzięło nas już na schodach. A potem klapnęłyśmy na biurko Giny no ale jakoś nam się uwidziało, że ktoś może wejść no to skoczyłyśmy do ciebie na sofę. No nie gniewaj się Chris no! - czarnowłose nasienie ulicy cechowała się krnąbrną niefrasobliwością. Nie miał jednak powodów jej nie wierzyć. To co zastał na miejscu nieźle zgrywało się z jej wersją. Chociaż, że Gina poszła na taki numer to tym naprawdę go zaskoczyła. No ale czarnulka jakoś tą swoją uliczną prostotą zawsze potrafiła go ująć za serce, że trudno mu było się na nią gniewać. Z nią z kolei często pracował w terenie. Była zwinna jak kot i skoczna jak wiewiórka. Tam gdzie potrzeba było dyskrecji, coś podrzucić, coś podwędzić, wtedy właśnie przydawała się Kim. Na ulicy stanowili świetny zespół.

- Niech będzie. Mamy robotę. Grubą. - machnął na to ręką bo i tak nie miał pomysłu jak to w tej chwili rozegrać. Sięgnął więc do kieszeni kamizelki i wyjął z niej kopertę z zaliczką. Pełne trzy setki dolców. Setkę skitrał dla siebie na tajny fundusz szefa. A i tak na blat walnęła całkiem gruba koperta przykuwając uwagę dziewczyn. Kim zerwała się i z miejsca zamieniła kubek taniej kawy na kopertę porządnych dolców.

- Wow! Ile tu tego jest? Co mamy zrobić? Zabić prezydenta? - Kim przesunęła palcami po prawdziwych pieniądzach w ilości jakie każde z ich trójki widywało dość rzadko. Czarnowłosa roześmiała się wesoło i próbowała zacząć liczyć ten plik pieniędzy. Gina też sapnęła i wytrzeszczyła oczy na taką ilość gotówki. Ale jej reakcja była o wiele bardziej stonowana. A nawet jakby troszkę podejrzliwa.

- Mówiłam ci, żebyś do polityki nas nie mieszał. - ostrzegła mężczyznę siedzącego w samej kamizelce i koszuli po drugiej stronie biurka. Marynarkę zdążył już zdjąć tak samo jak krawat.

- Nie polityka. Chyba nie. Podobno porwanie. Mnie wygląda na młodych zakochanych co dali dyla. No ale za miastem. W jakimś Radliff. - wyjął swój notatnik i zaczął się posiłkować sporządzonymi podczas rozmowy notatkami.

- Radcliff? A gdzie to jest? - Gina a właściwie Virginia ale nie lubiła pełnego imienia więc przedstawiała się skrótowcem, zapytała o ten obco brzmiący adres.

- Gdzieś w Kentucky przy Federacji. - przeczytał ze swojego notatnika i popatrzył na twarz rodowitej Federatki. Może nie tej nowomodnej błękotnokrwistej ale jednak pochodzącej z Federacji dziewczyny.

- No co się tak patrzysz? Nie znam każdej dziury w Appalachach. Appalachy to same dziury. - wzruszyła ramionami jakby usprawiedliwiając swoją niewiedzę.

- Wow! Trzy stówy! Kto był taki chojny? - Kim w międzyczasie sprawnie policzyła pliczek pieniędzy i pomachała nim wesoło na wszystkie strony.

- Panna która kazała na siebie mówić Cross. Kawał niezłej foczki. Takiej z górnej półki. - rzucił notatnik na stół i patrzył jak sunie kawałek po blacie zastanawiając się w co się wpakowali tym razem.

- Kawał niezłej foczki? To może się z nią zakolegujemy? - zachichotała czarnowłosa wachlując się pliczkiem pieniędzy i najwidoczniej będąc w świetnym humorze z tego wszystkiego. Patrzyła rozpromienionym wzrokiem po pozostałej dwójce.

- No pewnie, że z górnej półki. Inne nie przychodzą do “Velvet Crystal”. No dobra to o co chodzi? - Gina prychnęła, że parnter a nawet szef mówi takie oczywiste oczywistości. No i przystąpili wreszcie do bardziej detalicznego omawiania tej sprawy.


---



Upił kolejny łyk i wylał resztkę kawy na mokry asfalt. No tak. Jakoś tak to wyszło. Że stał teraz na tym mokrym asfalcie niedługo przed świtem na zagubionej w obcym lesie drodze. Usłyszał jak furgonetka zatrzeszczała gaszonym silnikiem a potem ciche otwarcie drzwi i ich zamknięcie. No i sylwetkę Kim wraz ze zbliżającymi się krokami. Stanęła obok niego więc popatrzył na nią pytająco.




- Wiesz Chris, przepraszam. Samo jakoś tak to wyszło. Sama nie wiem jak to się stało. - zaczęła nieco nerwowo przygryzając swoją pełną wargę.

- Nic się nie stało. Jakieś głupoty mi się śniły. Dobrze, że mnie obudziłaś. - machnął ręką. Właściwie to go wyratowała od tych durnych majaków. I dobrze. Nie miała za co przepraszać właściwie to on jej powinien podziękować. Właśnie chciał to powiedzieć gdy szybko zaprzeczyła ruchami swojej czarnej główki.

- Nie, nie, ja nie o tym. - zaprzeczyła szybko więc czekał na jakieś wyjaśnienie. Czarnowłosa zawahała się ale jednak brnęła dalej. - No za mnie i za Ginę. Wiesz, no jakoś tak samo poszło. Sptkałyśmy się na schodach, powiedziała, że wyszłeś za jakąś nową robotą i tak od słowa do słowa wyszło, że warto chodzić z kimś dla kogo się robisz mokra w kwadrans no i jakoś tak niby żarty ale jakoś samo poszło. I nas wzięło od ręki, ją i mnie. Dlatego tak straciłyśmy głowę. To moja wina, proszę Chris, nie gniewaj się na Ginę. I masz żal? Wiesz, bo ona pewnie i tak ze mną nie będzie chciała długo chodzić ale tak chociaż pomyślałam, że na ten wypad byśmy mogły. Takie wakacje. Wakacyjna przygoda. Przecież ona to doktor no i taka mądra. Ty też się jej zawsze słuchasz. To gdzie by tam chciała chodzić z kimś takim jak ja… - Kim jednym tchem mu się wypruła tak bardzo, że właściwie zablokowała mu wszystkie opcje. Podała mu serce na dłoni i co właściwie mu pozostało? Gniewać się na nią? Kłócić? Mieć pretensje? No ale jednak pewnej rzeczy nie mógł nie skorygować.

- Słucham co Gina ma do powiedzenia. Ale nie słucham się jej bo nie ona jest u nas szefem. - starał się mówić łagodnie. Ale co by nie mówić, to jakoś Kim celowo czy nie to tak to powiedziała jakby miała go za pantoflarza. Miała? Przez chwilę obracał swoje relacje z panią doktor, patolog i technik jakich świadkiem mogła być czarnowłosa. Serio uważała, że jak pyta Ginę o opinię czy w ogóle słucha co ona mówi to znaczy, że jest jakimś pantoflarzem? No ale na szczęście rozmówczyni szybko pokiwała zgodnie głową nie robiąc z tego chryi.

- No i daj spokój Kim. Podpuściła cię na tych schodach. - popatrzył na stojącą naprzeciwko dziewczynę. To jak robi zdziwioną minę nawet go trochę rozbawiło. - Taka łebska laska jak Gina przypadkiem zeszła by na robienie dobrze w kwadrans jak już to robiłyście razem? - uniósł brwi do góry nie wspominając, że te wcześniejsze razem to jakoś było i z jego udziałem. No przynajmniej raz. I do cholery nawet teraz to miło wspominał, jak właściwie miał na nich samczego foszka i stał jak palant w nie zawiązanych butach w tym durnym ciemnym, zamglonym lesie na bezimiennej, mokrej od mgły drodze. No tak. Tamten numerek naprawdę im wyszedł świetnie. Wcześniej tak trochę z jedną, tak z drugą, dość nieregularnie i raczej rzadziej niż częściej a tu niespodziewanie zaproponował współpracę i co go zaskoczyło obie się zgodziły. I sądząc po tym co przypadkowo zastał w swoim biurze po powrocie z “Velvet Crystal” dziewczynom także się spodobało. Tak naprawdę to bardziej zaskoczyła go ta poważna i profesjonalna, racjonalna i opanowana Gina niż ten uliczny trzepak Kim. Obie były całkiem inne dlatego nie spodziewał się, że się spiknął ze sobą. Za jego plecami.

- Naprawdę?! Tak myślisz? Ojej… - Kim przerwała mu wspomnienia i rozmyślania gdy przetrawiła jego wnioski. Nawet gdy słyszał tylko jej relację i wcale go wtedy przy nich nie było. Ale teraz w jej ciemnych oczach rozbłysła radość i nadzieja.

- Tak. Tak myślę. - też się uśmiechnął a Kim spojrzała pod światło, w stronę sylwetki furgonetki jakby chciała już lecieć do środka i zrobić z Giną coś pewnie dość mocno nieprzyzwoitego. I mało rozsądnego za to bardzo spontanicznego.

- Ojej, Chris, jesteś taki kochany! - Kim objęła go niespodziewanie i pocałowała w usta. Co prawda bez języczka tak jak to wcześniej bywało no ale i tak było miłe.

- Nie ma sprawy. Dobra, słuchaj, nie ma co tu tak sterczeć i moknąć jak para debili. Chodź do środka. Wyspałem się, wypiłem kawę to teraz ja poprowadzę. Idź się prześpij. - zgarnął ją za ramię i razem ruszyli w stronę maski wozu. Ale tam lekko popchnął ją w stronę drzwi pasażera a sam skierował się do tych po stronie kierowcy. Jeszcze chwila i silnik znów zaskoczył a wóz ruszył z miejsca. Kim skorzystała z okazji i przelazła na pakę wozu moszcząc się gdzieś w legowisku Giny.

- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu. - kierowca mruknął sam do siebie wpatrując się kłęby tej cholernej mgły w tym cholernym lesie. Musiał jechać dość wolno by na czas zauważyć potencjalną zawalidrogę. No ale nie spieszyło mu się na własny pogrzeb.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-07-2019, 21:29   #3
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 2 - Królik na Księżycu

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G4L55AihnUA[/MEDIA]

Niepozorne auto toczyło się powoli po wstędze popękanego asfaltu, przecinającego wieżowce drzew po obu stronach drogi. Wysokie, ciemne i dumne szczyty godziły prosto w niebo, sięgając ku niemu niknącymi we mgle czubkami. Były tak inne od uschniętych lub skarłowaciałych, rachitycznych roślin Nowego Jorku. Te tutaj przywodziły na myśl właśnie drapacze chmur, wysokie kolumny stojące w milczeniu i obojętnie spoglądające na to, co dzieje się pod ich pniami, nisko w ściółce. Świat robaków był im idealnie obojętny, a czym innym byli dla nich ludzie?

Mokra droga, prócz niezbyt dobrej widoczności, miała też inne niespodzianki. Gdzieniegdzie na poboczu leżały zwalone, spróchniałe kłody, odgarnięte z głównej trasy aby ją odetkać i oczyścić, umożliwiając dalszy przejazd. Powierzchnia niegdyś czarna i gładka, teraz straszyła głębokimi dziurami, atakującymi znienacka ledwo opona samochodu znalazła je na swojej drodze. Gorzej zrobiło się, kiedy asfalt się skończył i przeszli w polną, piaszczystą drogę.


- Dobrze, skręć na lewo i cały czas prosto
- Gina wydawała się zadowolona, wychylając się do przodu aby lepiej widzieć trasę przed sobą. Las po lewej stronie urwał się nagle, zastąpiony przez rozklekotany płot z krzywych palików i drutu kolczastego. - Za pół mili droga odbije lekko w prawo, będzie rozwidlenie. Zjedź w te po lewo, obok piętrowego białego domu bez dachu. - dodała instrukcje które w Redcliff wyciągnęli od miejscowych. Chris chciał je zapisać, ona stwierdziła że to niepotrzebne. Miała niesamowitą pamięć, co nie do końca było plusem, gdyż potrafiła rozpamiętywać urazy i niesnaski sprzed dwudziestu lat jakby wydarzyły się wczoraj.

- Podsumujmy jeszcze raz - zapaliła lampkę w suficie, otwierając notes Chrisa na ostatnich zapisanych stronach. Z tylnej kanapy rozległ się pełen wyrzutu jęk.

- Szlaaaaaaaag no… - ostatnia z ich trójki ziewnęła głośno, we wstecznym lusterku detektyw ujrzał jak przekręca się i podnosi na ramieniu aby nieprzytomnym wzrokiem rozejrzeć się po okolicy - To już, dojechaliśmy?

- Jeszcze nie, ale niedługo będziemy na miejscu
- pani doktor odpowiedziała nawet na nią nie spoglądając, zajęta szybkim czytaniem notatek, na co Kim prychnęła zirytowana.

- To po cholerę mnie budzicie? - burknęła, okręcając się tyłem do nich i zakładając połę koca na głowę, spod którego dochodziło wściekłe bzyczenie - Spać człowiekowi nie dają, budzą w środku nocy jak jeszcze nie dotarliśmy, po cholerę no… nie wystarczy tej serowatej drogi, pizgawicy i braku budek z żarciem?

- W torbie są kanapki
- kobieta siedząca z przodu powiedziała spokojnym tonem, przewracając ostatnią kartkę. Widniał na niej narysowany na szybko szkic tatuażu który ponoć miała poszukiwana.
- Królik na księżycu… - prychnęła, widząc po raz nie wiadomo który pospieszny malunek, Chris też rzucił na niego okiem.

W oryginale miał w sobie więcej delikatności, jego królik przypominał jamnika, ale tak. Wtedy w Crystal Velvet też się zdziwił…

- Królik na księżycu? - spytał wtedy, widząc jak panna Cross kładzie ramię na stole, pokazując tatuaż który miała na skórze powyżej lewego nadgarstka. Mały, króliczek siedzący na ciemnym sierpie, jednoznacznie kojarzącym się z księżycem. Melody miała mieć taki sam, w tym samym miejscu.


- Podążaj za białym królikiem… - Panna Cross pogłaskała tatuaż, a przez jej twarz przemknął grymas bólu, zwiesiła głowę, przez chwilę walcząc z drżącymi ustami. Wreszcie odetchnęła i wyprostowała się, spoglądając na detektywa spokojnie.
- Biały Królik. Szalone, zamieszkujące w Krainie Czarów zwierzę, które prowadzi Alicję poprzez swą norę do cudownego świata. Melody nigdy nie wierzyła… nie wierzy w bajki, ani legendy. Zawsze woli twarde, naukowe podejście do życia, ale ma w sobie coś z marzyciela. Jej Krainą Czarów nie są magiczne ogrody, tylko niebo - uśmiechnęła się ze smutkiem - Zawsze marzyła aby sięgnąć gwiazd, znaleźć się na Orbitalu. Zobaczyć jak wygląda ziemia z kosmosu. Godzinami wpatrywała się w teleskop, szukając komet, planet… nie wiem czego jeszcze, ale wierzyła że to znajdzie. Ciągle wierzy, stąd ten królik, przewodnik do cudownego miejsca, spełnienia marzeń. Zmian… w powieści Lewisa Carolla jest ważną postacią w powieści. Cechuje go bojaźliwość, ma maniakalne przyzwyczajenia, czasem staje się agresywny. Podczas procesu jest heroldem… pan wybaczy detektywie. To wino, za dużo wypiłam i pana zanudzam. Nie poprosiłam pana o spotkanie aby rozmawiać o literaturze… chociaż mogłoby to być przyjemne doświadczenie, nie zaprzeczę - popatrzyła mu głęboko w oczy, przyciągając uwagę niezwykle niebieskim kolorem tęczówek.

- Jeśli to pomoże, na lewym przedramieniu ma wklęsłą, okrągłą bliznę nie szerszą niż paznokieć małego palca. - dodała po chwili namysłu - Po szczepieniach. Przeszła wszystkie, cały wymagany procedurami służby zdrowia proces. Teraz, szczególnie poza naszym pięknym domem, to nieczęste… ma około 160cm i niezwykłe oczy, jasnoszare. Prawie srebrne - zamilkła, słuchając pytań o samo zaginięcie.

- Nie, nie chciała stąd wyjeżdżać - pokręciła głową szybkim, pewnym ruchem, a on nie wyczuł w niej fałszu. Naprawdę wierzyła w to co mówi, wydawała się zagubiona i rozdarta wątpliwościami dlaczego tak w ogóle się stało - Nigdy się nie kłócimy, mamy tylko siebie. Jest dla mnie najważniejsza, a ja… myślałam, że ja dla niej też. - potrząsnęła śliczną główką, oczy się jej zaszkliły - Nigdy by mnie nie zostawiła, nie tak. Nie bez pożegnania, bez wyjaśnienia… coś musiało się stać, ktoś ją porwał. Chociaż list… listy by napisała, gdyby mogła, a tak nic. Tylko… pustka, cisza… nic, zero. Zniknęła jakby nigdy nie istniała. Zostawiła swoje rzeczy i… i - pociągnęła nosem marszcząc nagle czoło i zamarła, wracając wspomnieniami do czegoś, co usilnie chciała sobie przypomnieć. Ujęła kieliszek wina, opróżniając go mało elegancko do końca. Zaraz za jej plecami pojawił się uprzejmy kelner który niczym duch napełnił kieliszek z powrotem i rozpłynął się w półmroku.

- Nie ma jej różańca- powiedziała głucho, przełykając z trudem ślinę - Została cała biżuteria, sejfu też nie ruszono. Broń leżała na swoim miejscu. Nie zniknęło nic wartościowego… tylko ten przeklęty różaniec. Myślałam, że może go zgubiła, ale… może to coś znaczy. Nie było go, a zwykle leżał przy łóżku. - powiedziała, sięgając do torebki, a z niej wyjęła splątane ciemnofioletowe koraliki z krzyżem.


Oplotła łańcuszkiem palce, kładąc krucyfiks na wnętrzu dłoni i pokazała Chrisowi.
- Jak pan widzi, panie King, nic niezwykłego. Stara, rodzinna pamiątka. Mój ma koraliki z ametystu, jej ma onyksowe. Takie czarne - dodała jakby to było potrzebne - Mieszkałyśmy razem, miała swoje piętro, ja swoje. Ochrona nie widziała niczego niepokojącego. Na kamerach z monitoringu widziano tylko jak o 2 w nocy wybiega z budynku i znika za rogiem. Tam niestety… - skrzywiła się - Nie wszędzie mamy działające kamery. Prosiłam przyjaciela z… policji - ostatnie powiedziała z wahaniem, nie mówiąc mu do końca całej prawdy. Coś ukrywała, a może nie chciała się przyznać do powiązań? - Sprawdził dokładnie całe mieszkanie, nie znalazł nic wskazującego na włamanie. Żadnej krwi, żadnego śladu prochu… - otworzyła gazetę i wyjęła z niej kartkę zapisaną maszynowym pismem, stanowiącą raport. Krótki, rzeczowy, Chris czytał takich setki, jeśli nie tysiące. Potwierdzał jej słowa, wspominając że przed zniknięciem zaginiona zdążyła jeszcze nakarmić rybki w akwarium i posprzątała kotu kuwetę, a śmieci wyrzuciła.

Czytając raport bardzo wyraźnie słyszał następne słowa panny Cross, nachylającej się nad stołem przez co poczuł ciężką, piżmową woń jej perfum i zapach wina w oddechu.
- Niech ją pan znajdzie i przywiezie do domu… do mnie. - znów ujęła jego dłoń, zaciskając na niej smukłe palce - Całą, w jednym kawałku… tylko proszę nie zabijać jej… przyjaciela - to słowo dodała z wahaniem i niechęcią. Westchnęła - Chyba, że bezpośrednio jej zagrozi wtedy… liczę na pana zdrowy rozsądek panie King…


Jak powiedziała Gina, znaleźli odpowiedni zjazd i walący się dom z wypalonym dachem. Powybijane okna straszyły ostrymi kłami zbitych szyb co mogli zauważyć, bo wraz z budzącym się dniem, opadała mgła. Ciągle snuła się mlecznym oparem przy ziemi, ale nie ograniczała już tak widoczności, jak jeszcze kwadrans temu. W samochodzie było przyjemnie ciepło, nawiew pracował pełną parą, krztusząc się tylko co jakiś czas. Za to radio jak zdechło tak nadal było martwe. Szczęście w nieszczęściu pani doktor wyrabiała normę dźwiękową, nadając tonem nauczycielki swoje spostrzeżenia.

- W takim tempie mamy całkiem duże szanse na ładny dzień. Bez deszczu - uśmiechnęła się oszczędnie, wskazując na mgłę - Musimy uważać, miejscowi nie przepadają za obcymi. Nie wezmą nas za szpicli, ale to prości, ciężko pracujący ludzie. W pobliżu znajduje się tartak i kopalnia, dwa główne ośrodki zatrudnienia w okolicy. Jest jeszcze gorzelnia, ale na niej łapy trzyma rodzina Grishamów - zerknęła w notatki, chociaż nie musiała - Stary John Grisham, głowa rodu. Przejął interes od ojca, który to zarządzał nim jeszcze przed wojną. Rodzinny biznes, długoletnia tradycja. Bedą przywiązani do swojej prywatności. John ma dwóch synów, wiek około czterdziestu i trzydziestu pięciu lat. Adam i Avery. Jego prawa i lewa ręka. Adam podobno niezły cwaniak, Avery przedkłada argument siły nad siłę argumentu.

- Avery Grisham? Wołają go Moby. Od Moby Dicka - z tyłu nagle odezwała się Kim, rozplątując kokon i siadając na kanapie. Przeciągnęła się i ziewnęła rozdzierająco, a widząc minę Giny prychnęła? - No co? Postawiłam drinka jednemu takiemu co to żadnej pracy się nie boi. Mówił że ten Moby był jakimś wielorybem w książce. Wielki, biały skurwysyn. Jak Avery, podobno kawał bydlaka i nie wylewa za kołnierz… a ma co. - zaśmiała się dość nieprzyjemnie - Tartaki i kopalnie… świetnie, czyli każde łapy który będą chciały się nam wpakować w majtki będą miały albo drzazgi albo węgiel za paznokciami… KURWA UWAŻAJ! - krzyknęła nagle, wskazując na bok drogi, ale było za późno.

Motocykl wyskoczył z oparów jak duch, przemykając z naprzeciwka tak szybko, że wydawał się tylko czarną plamą cienia, rzucającego się na nich w ataku. Chris szarpnął kierownica, autem zatrzęsło i zeskoczyło na pobocze, gdzie chrzęszcząc kołami po żwirze zatrzymało się wreszcie parę metrów dalej.

- Jak jeździsz, pizdo?!!
- gdy pasażerowie zbierali się i otrząsali z szoku, z tyłu dobiegł ich wściekły kobiecy krzyk. We wstecznym lusterku Chris zobaczył jak postać w skórzanej kurtce podnosi z ziemi kamień i ciska nim w bagażnik. Rozległ się odgłos uderzenia, ale chyba nic złego się nie stało.


Motocyklista wyglądała na całą, nie ociągając się odpaliła maszynę, sprawdziła czy tylne koło jest w porządku i wypruła do przodu, zostawiając za sobą smugę dymu który mieszał się z mgłą.

- W… wszyscy cali? - Gina stęknęła, rozmasowując klatkę piersiową. Szarpnięcie pasami pewnie zdarło jej trochę skóry, ale wychodziło, że będzie żyć.

- Co za cipa - Kim za to przyłożyła dłoń do twarzy, a między palcami zaczęła jej lecieć krew. Spojrzała na nią i zaklęła. Wzięła chusteczkę żeby zatamować mały krwotok.
- Nie - uprzedziła pytanie pani doktor, machając zbywająco ręką - Jest cały, zaraz mi przejdzie. Chris, a co z tobą? Jesteś… ej, zobaczcie - pokazała przez przednią szybę. Za kupką drzew przed którą się zatrzymali pojawiały się pierwsze budynki.


Wciąż ciemne, bez ani jednego światła w całych oknach. Ulica, prawdziwa, asfaltowa, zaczynała się ze sto metrów przed nimi.
- No to jesteśmy - Virginia nie wydawała się do końca szczęśliwa, popatrzyła w bok, na detektywa, unosząc pytająco brew.

Jeśli zegarek dobrze wskazywał, dochodziła piąta rano. Większość barów i lokalów w których mogliby się zatrzymać była zamknięta. Tak samo jak wszelkie urzędy czy biura. Może na komendzie dyżurował ktoś na zmianie, albo w przychodni, o ile tu taką mieli. Na razie ich trójka, nie licząc dziewczyny na motorze, wydawała się jedynymi żywymi w mieście duchów.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 15-07-2019, 03:44   #4
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post 1/2

Chris King - szczupły brunet


Gdy został sam z przytomnych osób w furgonetce miał czas by wrócić myślami do nowojorskiej rozmowy w “Crystal Velvet”. Panna Cross powiedziała parę ciekawych rzeczy gdy ją o nie podpytał. Sam do końca nie był pewny co o tym myśleć.

Kochane siostry. Szczepionki. Kamery. Ochroniarze. Cholera kim one były? W co się wpakował tym razem? W coś grubego. To nie była jakaś przypadkowa laska co sobie weszła zrobić interes w tej a nie innej knajpie. Tylko gruba ryba. Albo z takimi się obracała na co dzień. ~ Co to za jedne? ~ pytanie wracało do niego jak bumerang.

Bardzo mu pomógł policyjny raport jaki mu wtedy pokazała. To nie dość, że było jakieś spojrzenie na sprawę innej osoby niż bezpośrednio zainteresowanej to do tego kogoś o pokrewnym mu zawodzie i doświadczeniu. Więc i język raportu był dla niego czytelny. No i facet z raportu mówił, że nic nie wskazwało na porwanie. Szczerze mówiąc reszta z tego co mówiła alabastrowa brunetka też nie. Nadal wyglądało mu na to, że młoda dała dyla. Skończyła swój dzień pracy w domu i spokojnie wyszła. Czyli wskazywałoby to na to, że nie rozstały się w gniewie. Ale też młodsza z sióstr nie ufała starszej na tyle by zdradzić jej swoje plany. No ale brakowało mu drugiej połówki relacji a relacja tylko jednej ze stron zawsze była podejrzana bo trudna do zweryfikowania.

Ale może jednak porwanie? Może wyszła do sklepu czy po coś. A tam dopadł ją jej gah. Tylko jeśli tak to młodej musiało być to chociaż trochę na rękę, że jednak nie uciekała i dalej pojechała z nim dobrowolnie. Może zresztą ją zbajerował? Może. Czy mógł ją porwać? No mógł. Wwieźć coś cy wywieźć poza granice miasta nie było tak prosto by się władze nie dowiedziały. Ale było to możliwe. Jeśli się wiedziało z jakich dróg korzystać a ten Scott pracował w końcu w “8 Milii” no i był niezłym cwaniakiem to swoje sposoby na przemyt, także ludzi mógł mieć.

Wydawało mu się, że panna Cross nie kłamie. I sporo z tego co mówiła uważała za prawdę. No albo była zawodową aktorką z talentem do improwizacji. Ale dała mu ryspopis poszukiwanej Melody. Wzrost, blizna po szczepieniach, tatuaż, jasnoszare oczy, różaniec… No to już było coś.

I list. No z listem miała rację. Zwykle zostawiali jakąś wiadomość. Jeśli planowali swoje ucieczkowe kroki. Nie zawsze ale dość często. Podobnie jak samobójcy. Więc może jednak porwanie? Półporwanie? Spotkała swojego Scotta i on ją zaciągnął do samochodu albo przekonał aby sama wsiadła i wyjechali bez pożegnania. Może miał nóż na gardle? Musiał uciekać z miasta bo komuś podpadł?

~ Za mało danych, za mało konkretów… ~ znów doszedł do tych samych wniosków co tyle razy wcześniej przez ostatnie dwa tygodnie. Chociaż musiał przyznać, że w dotyku była przynajmniej tak przyjemna jak na to wyglądała. Skorzystał z okazji gdy oczy jej zawilgły aby potrzymać jej dłoń w geście otuchy. No i aby obejrzeć dokładniej ten różaniec skoro poza kolorem obie miały takie same. Dobrze, że wyjaśniła, że onyksowy się znaczy czarny…

- Dobrze, zajmiemy się tą sprawą. Ale przydałby mi się jakiś adres kontaktowy, zwłaszcza, że prawdopodobnie śledztwo przekroczy granice tego miasta. - zdecydował się już wtedy. Trochę dlatego, że sprawa go zaciekawiła i chciał ją rozwiązać. Trochę dla całkiem sporej kasy. Ale głównie bo obie siostry go zafascynowały i miał ochotę na kolejne kontakty z nimi.

No i zależało jej na znalezieniu siostry i przywiezieniu z powrotem. Nawet temu Scottowi źle nie życzyła tak z założenia. I dobrze. W końcu Chris był detektywem i exgliną a nie cynglem. Chociaż jak to jednak byli młodzi zakochani to mogło być kiepsko z dobrowolnym odejściem Melody.

- Zależy mu… - mruknął wpatrując się w kłeby mgły przed reflektorami pojazdu.

- Co? Komu na czym zależy? - nie wiadomo kiedy Gina się wybudziła i oparła się o przestrzeń między fotelami szoferki.

- Temu Scottowi. Na Meldoy. Nie wiem jak i po co. Ale zależy mu aby być z nią albo chociaż ją zabrać z miasta. Jeśli zwiewał i grunt mu się palił pod nogami o wiele łatwiej byłoby mu zwiać samemu. Pewnie chociaż ogólnie wiedział kim są te Cross. Lepiej niż my. Musiał więc wiedzieć, że mają długie macki. A mimo to zaryzykował dla niej i zabrał młodą ze sobą. - detektyw skorzystał z okazji i zaczął gadać do Giny czy raczej mówić na głos swoje gorączkowe myśli.

- No to nie jest dobra wiadomość Chris. Jak mu zależy to może robić nam porblemy jak po nią przyjedziemy. - Gina otarła twarz i zaczęła wdłbywac sobie śpiochy z oczu. Kierowca z zapatrzonym wzrokiem pokiwał głową na znak zgody. No tak. Miała rację oczywiście. Też tak uważał.

- Możliwe, że potrzebuje jej do czegoś albo dla kogoś. Może nawet ona o tym nie wie. - dalej myślał na głos zastanawiając się nad opcjami. Wiedział, że to czysta spekulacja. Ale traktował to jak intelektualne ćwiczenia. I miał kupę frajdy gdy kóryś z wariantów okazywał się prawdziwy.

- To brzmi jeszcze mniej ciekawie. Ta twoja laska się wścieknie jak jej przywieziemi korpusik albo głowę młodej. Do cego może jej potrzebować jeśli nie do łóżka i reszty? - Gina podjęła tą intelektualną grę jak to często robili. Taka burza mózgów pozwalała im znaleźć zaskakujące rozwiązania jakich żadne z nich wcześniej nie brało pod uwagę.

- Bo ja wiem? Może młoda zna jakieś kody albo ma wiedzę o czymś mu potrzebnym? Może jest świadkiem kogoś czy czegoś? Myślę, że nie chodzi o okup bo zostawiłby list z żądaniem. Więc chodzi mu właśnie o nią. - Chris podzielił się swoimi przemyśleniami. Zgadywał. Mogło chodzić o milion różnych rzeczy. Ale próbował jakoś uszeregować te dane jakimi dysponowali,ułożyć jakiś wzór.

Niedługo potem mgła zaczęła rzednąć, Kim znów była przytomna i okazało się, że obie dziewczyny miały bardzo ciekawe informacje o miejscówie i ludziach jacy powinni się znaleźć przed nimi. Wszystko nagle szlag trafił gdy z mgły wypadł motocykl jadący prawie kursem kolizyjnym.

- Gdzie?! - zdążył wrzasnąć wściekając się i bojąc jednocześnie gdy gorączkowo próbował zejść z drogi rozpędzonemu motocykliście. Cudem jakoś się udało. Zresztą tamten też koziołkował po całej drodze aż się zatrzymał. Właściwie to ona co poznał po głosie gdy się wydarła na niego.

- A wiecie, że czytałem kiedyś, że jak ktoś się uważa za opanowanego to powinien zostać kierowcą w miejskim korku? - rzucił cokolwiek byle też się nie drzeć. Spróbował przybrać zabawny i lekki ton ale gdy odwrócił się i zobaczył krew na czole Kim poczuł ponowny skok adrenaliny i gniewu. - W porządku? - zapytał ale rana nie wyglądała na zbyt poważną. Chyba rozbiła sobie tylko nos o oparcie fotela. Zresztą Gina już się nią zajmowała i to lepiej na niego. Ze złością spojrzał na tylne lusterko no ale tam już była tylko szara mgła. - Suka. - warknął cicho ale zjadliwie.

- To jedziemy dalej? Już chyba niedaleko. - zapytał widząc, że dziewczyny na tyłach opanowały sytuację. Pokiwały głowami więc ruszyli dalej. I niedługo wjechali do jakiejś osady.

- Ciekawe czy tak pusto bo tak wcześnie czy pusto bo pusto. - Kim powiedziała na głos co pewnie chodziło po głowie całej trójki.

- To to? Te Bourbonville? - kierowca zapytał Giny ale ta wiedziała tyle samo co oni więc wzruszyła ramionami w odpowiedzi.

- Można kogoś zapytać. Jeśli ktoś tu jest. - lekarka przesiadła się na przedni fotel i rozgladała się po mijanych domach i ulicach. Furgonetka bardzo zwolniła by lepiej się przyjrzeć okolicy.

- Ale cicho. I pusto. U nas zawsze coś się dzieje. - Kim też nie miała zbyt dobrego pierwszego wrażenia. No ale w Nowym Jorku, nawet w jakiejś enklawie, w środku nocy czy o świcie zawsze coś było widać i słychać. Bezruch panował w Ruinach. A Ruiny to Ruiny, nie kojarzyły się Nowojorczykom z niczym bezpiecznym.

- Patrzcie na szyldy. Może złapiemy jakąś nazwę. - Chris poradził dziewczynom bo wcale nie był pewny czy to Bourbonville czy jakaś jego opustoszała część czy w ogóle bezludna osada. A z bezludnymi osadami czy enklawami był ten problem, że były bez ludzi ale niekoniecznie puste. Dlatego odruchowo pomyślał o spluwie jaką miał w kaburze pod pachą chociaż na razie nic się przecież nie działo.

Ruszyli, powoli i ostrożnie. Koła auta mieliły piach aż do chwili, gdy wreszcie wróciły na asfaltową ścieżkę. Minęli krzaki, potem pierwsze płoty ciemnych budynków, a dookoła panowała cisza. Mieli wrażenie, że nie ma tu nikogo i niczego, nawet ptaków, a przecież świt nastał już jakiś czas temu, więc chociaż z daleka powinno dochodzić zawodzenie krów czy pianie kogutów… a tu nic. Żadnych psów, kotów. Żadnych ludzi. Tylko Ruiny i opadająca powoli mgła przez którą sączyły się pierwsze promienie słońca.

- Zobaczcie - Gina wskazała na prawe pobocze, gdzie na starym murowanym domu ktoś przybił tabliczkę. Była stara, lekko pordzewiała, ale wciąż czytelna - “Witamy w Bourbonville”. Pod spodem namalowano wielką beczkę na której siedziała w kostiumie kąpielowym pin-upowa blondynka o słodkim uśmiechu i trzymała w dłoni szklaneczkę czegoś bursztynowego.

- Ciekawe… wzięli to z jakiejś gazety, czy to żywa modelka? - Kim podrapała się po nosie, po czym splunęła na chusteczkę i zaczęła czyścić twarz z resztek krwi.

- Nawet jeśli ktoś do tego plakatu pozował, było to lata temu. Teraz, jeśli żyje, lalunia będzie stara, pomarszczona. Z plamami wątrobianymi na skórze, powykręcanymi artretyzmem palcami. Będzie jej brakować zębów… - Gina parsknęła, spoglądając na tył auta z ironią.

- Jezu… ty to potrafisz człowiekowi poprawić humor - brunetka na tylnej kanapie jęknęła, przewracając oczami jakby z wyrzutem.

- Grunt, że dojechaliśmy - pani doktor nie wydawała się przejęta. Patrzyła czujnie za okno, a Chris zauważył, że trzyma dłoń pod pachą kurtki, gdzie chowała stary rewolwer. - Jedźmy dalej, ktoś tu musi żyć.

- Niekoniecznie. Może była kimś sławnym i miała kupę kasy albo po prostu farta i dała się zamrozić w jakiejś lodówce? No co, czasem się zdarzały takie numery. Wtedy mogłaby wyglądać w naszym wieku nawet jak urodziłaby się sporo przed wojną. - mimo wszystko Chris był na tyle ambitny, że spróbował znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

- Nie cwaniakuj tylko jedź dalej. - Gina machnęła ręką na te wyjaśnienia i furgonetka nieco przyspieszyła ruszając dalej.

- A jeśli wszyscy umarli? - Kim zasiała ziarno optymizmu - Dopadła ich jakaś zaraza i sami niedługo się przekręcimy? Albo wpadł do nich z odwiedzinami Borgo i jego chłopaki?

- Jezu… Kim - tym razem Virginia jęknęła, przewracając oczami i miną pod tytułem “nie pomagasz” - Gdyby doszło do skażenia po drodze natknęlibyśmy się na martwą faunę, poza tym każdy wirus ma określony okres inkubacji, nie każdy przenosi się drogą kropelkową…

- Dobra, dobra, nie nakręcaj się - dziewczyna z tyłu burknęła w chusteczkę. Nie przepadała, gdy ktoś jej przypominał że tak nie do końca odwiedzała szkoły celem własnej edukacji, woląc inne zajęcia. Na szczęście z opresji wyratował ją ruch we mgle, gdzieś za płotem przy prawej strony. Niski, może wielkości nastolatka kształt kiwał się powoli w stronę zardzewiałej furtki.

- Tam! - szwendaczka wskazała to miejsce palcem, podnosząc głos - Tam ktoś jest!

- Gdzie? Aha, chyba widzę. - kierowca zmrużył oczy ale po chwili namierzył to co wskazywał palec Kim. Akurat nie zabierał głosu bo właściwie każda z dziewczyn miała swoje mocne i słabe strony. Akurat z Giną łączyło go to, że sporo się dogadywali tak mniej więcej naukowo. Chociaż gdy zaczynała tokować tym naukowym bełkotem to zwykle wymiękał i tutaj się świetnie zgadzał i dogadywał z Kim. Z Kim zaś miał dobry duet w terenie bo kasztanowłosa patolog co najwyżej mogła pojechać z nimi aby zerbać próbki i ślady. A do większości “czynności śledczych” musieli sobie radzić we dwójkę z Kim.

- To zapytaj. - ciemnowłosy detektyw zwolnił i w końcu zatrzymał pojazd. Za płotem ktoś się tam człapał po kawałku. Gina odsunęła boczną szybę i nieco wychyliła się przez okno.

- Halo! - zawołała w stronę idącej sylwetki.

Sylwetka nadal posuwała się do przodu, przygarbiona i jakaś pokraczna. Dreptała powolutku póki nie zniknęła prawie za drewnianym płotkiem. Wtedy przystanęła, nasłuchując. Dziewczyny w aucie popatrzyły po sobie i synchronicznie na detektywa, silnik pracował na niskich obrotach, a wtedy zza płotu wyłonila się głowa w chuście, spoglądając ciekawie na drogę. Zasuszona, bezzebna kobiecina wyglądała mikro, jakby miała się zaraz rozsypać na miejscu.




- O kurwa mumia! - wyrwało się Kim, za co dostała po głowie od pani doktor.

- Ogarnij się! - ofukała ją i raz jeszcze podniosła głos aby zawołać do staruszki - Dzień dobry!

Kobiecina zamrugała, uśmiechając się przyjaźnie jak babcia ze starej pocztówki. - Co mówisz kochaniutka?! - odpowiedziała skrzekliwym głosem.

- Próchno jest przygłuche… świetnie - Kim westchnęła odsuwając się poza zasięg rąk Virgini. Ta pokręciła zirytowana głową i otworzyła drzwi.
- Trzeba do niej iść.

- To idź. - Chris zatrzymał maszynę aby pasażerka o kasztanowych włosach mogła wyjść na zewnątrz.

- A co mam jej się zapytać? - Gina zatrzymała się gdy już otworzyła drzwi. Musiał przyznać, że odczuł cień cichej satysfakcji gdy wreszcie ona pytała się o poradę czy opinię jego a nie jak zwykle to szło w drugą stronę. Bo z wygadania z całej trójki to lekarz - technik - patolog chyba miała najsłabiej. Jak gadali wewnątrz swojej trójki to nawet potrafiła być dominujca, zwłaszcza gdy chodziło o coś mądrego czy związanego z jej szerokim specostwem. No ale tak z obcymi, nawet taką babcią to jednak była o wiele bardziej wycofana.

- Zapytaj ją czy to Bourbonville. I czy jest tutaj coś otwarte o tej porze aby się zatrzymać, zjeść, zatankować. - poradził jej trzymając jednak swoje przemyślenia dla siebie. Brunetka skinęła głową i wyszła z samochodu podchodząc do płotu i starszej pani.

- Proszę pani? Dzień dobry, mogę o coś zapytać? - byli na tyle blisko w samochodzie, że słyszeli przebieg rozmowy.

- Co mówisz kochaniutka? - starowinka powtórzyła, uśmiechając się bezzębnie do postaci na drodze.

- Dzień dobry! Mogę o coś zapytać?! - tym razem brunetka podniosła głos, podchodząc pod sam płot - To Bourbonville?! Szukamy knajpy albo zajazdu, może nas pani pokierować?!

- Knajpy szukasz kochaniutka? Nie za wcześnie? - babuleńka zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie oceniająco - Dopiero co słońce wstało, przed pierwszym dzwonem jest. Tu wszystko zamknięte, poczekać musisz. Herbatki się napić, a nie już piwo z rana… zupełnie jak mój świętej pamięci mąż. - pokręciła z naganą głową - Chuda ty taka, na pewno się głodzisz. Teraz ciężko o dobre jedzenie, a wy młodzi zabiegani. Ciągle się tylko spieszą i spieszą i spóźnieni… żaden nie przystanie żeby z babcią porozmawiać. Ty jadła coś dziecko?

Chris słysząc rozmowę przez otwarte drzwi szoferki w głębi duszy się uśmiechnął. Zwłaszcza widok skonsternowanej miny Giny która odwróciła się na chwilę w ich kierunku jakby szukając podpowiedzi czy ratunku był na pewno niecodzienny i wart zobaczenia.

- No właśnie chcielibyśmy coś zjeść! Może herbaty ciepłej się napić! Wie pani, ta mgła to taka zimna, coś ciepłego by się przydało! Można gdzieś tu poczekać do tego śniadania?! - zawołał do babci wychylając się trochę w stronę otwartych drzwi aby go lepiej było słychać. Babinka chyba ich brała za jakichś piwożłopów czy innych takich nicponi. To trzeba było zrobić na niej trochę porządniejsze wrażenie człowieka od uczciwej pracy, zmarzniętego i głodnego.

Staruszka na dźwięk jego głosu wychyliła szyję do przodu i jeszcze mocniej zmrużyła oczy żeby dostrzec kogo jej diabli pod dom jeszcze przynieśli.
- A to z mężem jesteś dziecinko? - popatrzyła na lekarkę, uśmiechając się ciepło - Dobrze, chodźcie. Pomożecie mi drew porąbać i nanieść do pieca. Wody ze studni przynieść. Chodźcie, bo jak ten młody człowiek też taki jak ty to pewnie też dawno nie jadł nic porządnego. - machnęła zapraszajaco ręką z laską.

Zastanawiał się chwilę. Gina w ogóle już straciła rezon słysząc co babcia wygaduje. Ciekaw był co będzie jak zorientuje się, że mają na pokładzie jeszcze drugą, młodą pannę. I choćby z tego powodu chciał zobaczyć co się stanie. Co zobaczy i usłyszy. Nawet jakoś to spotkanie wprawiło go w dobry humor.

- Oczywiście proszę pani! - zawołał do babinki i zgasił silnik. Tak naprawdę chyba byli na miejscu. A poczekać do porządnego ranka mogli i u tej starszej pani jak i gdzie indziej. Może złapią języka co i jak? Jak to mawiał o swoim fachu “warto rozmawiać”. - Mamy jeszcze jakąś szamę? To weź. Przecież nie będziemy jej obżerać nie? - zwrócił się ciszej do Kim oglądając się do tyłu na ich ciemnowłosą powsinogę. W końcu wysiadł z wozu i zamknął go na klucz. Obszedł kufer aby zamknąć też boczne drzwi gdy Kim też już wyjdzie na zewnątrz.

- Mumie nie jedzą kanapek, prędzej mózgi - ostatnia z ich trio burknęła, ale zgarnęła ze sobą plecak z prowiantem i wyszła za nim prosto na drogę. W tym czasie Gina zdążyła uporać się ze skoblem furtki i pchnęła ją aż otworzyła się ze zgrzytem.

Zostawili auto na drodze, idąc za starowinką, która drobiła małymi kroczkami, wspomagając się laską. Pochód poruszał się powoli, dzięki czemu mogli się rozejrzeć. Od płotu prowadziła prosta dróżka, obrośnięta krzakami borówek czy czegoś podobnego, w głębi posesji stał parterowy dom z cegły, obok niego była obora czy inna szopa z kamienia i kryta strzechą. Budynku ustawiono prostopadle do siebie, tworząc podwórko, na którym niemrawo przechadzały się dwie tłuste kaczki i kilka kur.

- Tam o jest drewutnia - babcia wskazała lagą przybudówkę wielkości paki niewielkiego vana, gdzie w trawie pod dachem leżała czarna plama. Na widok nowych twarzy podniosła głowę i ziewnęła.




- Bądź tak dobry synku i narąb drewna do kuchni, my pójdziemy rozpalić w piecu. Jak skończysz to te drzwi - pokazała pomalowane na zielono wejście na samym rogu domu. Tam też poprowadziła resztę.

- Dobrze proszę pani. A ten czarny kawaler jak się zowie? - zapytał zaciekawiony widząc leniwie rozwalonego sierściucha. Ciekaw był czy głaskowy czy płochliwy. - Idźcie, ja tu zrobię swoje i zaraz do was dołączę. - właściwie obejście wyglądało mu jak stereotyp zakuprza. I to dość zapuszczonego. Ale chyba babuszka sama mieszkała to się nie było co dziwić. No i w zamian za to takie obejście mogło się cieszyć sporą autonomią. Woda była, piec i drewno było, na głowę nie padało pod dachem no na luksus mu to nie wyglądało ale pewnie niejeden szmaciarz z Bronxu by pewnie po rękach całował za takie warunki. Ruszył więc w stronę tego pieńka i drewna do porąbania pozwalając dziewczynom iść za gospodynią.

Staruszka chyba go nie usłyszała, dotuptała do wejścia i zniknęła, a za nią zniknęły dziewczyny. Najpierw weszła Kim, Gina została chwilę w progu, przyglądając się uważnie jedynemu mężczyźnie w obejściu. Minę wciąż miała nietęgą, wyglądała na spłoszoną, albo i speszoną. Posłała mu nerwowy uśmiech żeby też zniknąć za progiem.

Chris został sam, o ile nie liczyć żywego inwentarza. Ptaszyska gdakały i syczały kiedy przechodził obok, kot w ogóle wydawał się nie reagować na cokolwiek. Leżał jakby już zdechł, tylko mrugające złote oczy na mocno posiwiałym pyszczku trzymał prawie otwarte.

Idąc dalej detektyw zobaczył solidny pieniek z wbitą weń siekierą, obok stał kosz na drewno. Sprawa nie wydawała się skomplikowana, trzeba było tylko przegonić parę kur, które upatrzyły sobie niektóre bale w drewutni jako grzędy. Przy wejściu w ściółce zobaczył też dwa jajka, kilka piór. Pachniało sianem, ptasimi odchodami i myszami. No i oczywiście żywicznie, sosną.

~ Ale wiocha. ~ przemknęło mu przez myśl na widok tego wszystkiego. Właściwie niezbyt miał doświadczenie z bytnością w takich miejscach. O swoich armijnych przygodach wolał nie pamiętać. Podczas pracy w policji raczej dyżurował w mieście. A podczas rocznej wymiany w Federacji no niekiedy było podobnie ale i wtedy wizyty w terenie były dość krótkie no i raczej nie bawił się w rąbanie drewna czy ganianie kur. Za to przez podwórze posłał Ginie całusa na pocieszenie. Wydawała się coś bardzo nie w sosie.

Przegonił kury, wyrwał z pieńka siekierę i sprawdził jak się trzyma. Nie chciał by było, że ledwo przyjechał i już starszej pani siekierę rozwalił. No ale nie wyglądała źle. Więc złapał za pierwszy pieniek do porąbania i postawił go na większym pieńku. - No uważaj kolego. Wióry będą latać. - ostrzegł czarne, leniwe, sierściuchowe bydlę a potem wziął pierwszy zamach i siekiera trzasnęła w podstawiony pieniek. Ciekaw był czy hałas spłoszy sierściucha czy jest tak leniwy albo oswojony z tym widowiskiem, że też go to nie ruszy.

Gdaczące ptaszyska uciekły, trzepocząc z wyrzutem skrzydłami. Narobiły sporo rabanu, jakby co najmniej ktoś je żywcem z piór obdzierał. Zaraz potem rozległ się głuchy stuk z jakim siekiera przepołowiła drewniany klocek. Ani pierwsze, ani drugie źródło hałasu zdawało się nie mieć wpływu na kota, który wręcz magicznie ignorował otoczenie, zamykając oczy i zastygając w bezruchu. Chrisowi wyglądał na głodnego, żadna nowość. Sierściuchy zawsze tak wyglądały.

Po pierwszym bloku sosny przyszedł czas na drugi i trzeci. Potem czwarty, po którym zrobiło mu się wyraźnie cieplej, oddech mu też przyspieszył odrobinę. Pochylił się, zgarniając przerąbane kawałki do kosza i już miał sięgnąć po następny, gdy zza pleców doszedł go nowy dźwięk. Metaliczny klekot łamanej strzelby.

- Ani drgnij - krótki syk, też zza pleców. Wyraźnie zirytowany, wściekły damski głos. Tym razem młody. - Rzuć to.

~ Oho! ~ dumał właśnie czy po skończonym rąbaniu nie podejść do sierściuchowego hrabiego i nie sprawdzić czy da się pogłaskać. Bo jak dziewczyny zabrały worek z jedzeniem to nic pod ręką nie miał by go zwabić. Gdy nagle okazało się, że nie są sami z tym sierściuchem. Dźwięk odbezpieczanej strzelby był bardzo charakterystyczny. A z takiej pozycji zmroził go momentalnie z siekierą uniesioną do kolejnego ataku na pieniek. Miał co prawda swoją spluwę w kaburze pod pachą. No ale na tyle znał ołowiową matmę, że kalkulacja jasna mu mówiła, że nie zdąży jej użyć i tamta w tym czasie zdąży wystrzelić raz czy dwa. A nie chciał sprawdzać na własnym kręgosłupie jakiego ma cela. Z tej odległości śrut by go zmasakrował. Dlatego właściwie zostawało mu tylko jedno.

- Okey, spokojnie. Już odkładam. Ty tu rządzisz. - odpowiedział tak spokojnie jak tylko zdołał i powoli opuścił dłoń z siekierą a potem rzucił ją obok pieńka. Na razie nie mówił tej młodej, nerwowej damie, że w takiej sytuacji rządziłby pewnie każdy po właściwej stronie strzelby. Na razie wystarczyło mu aby nie sprowokować jej do nerwowego strzału. Zakładał po cichu, że nie trafił na psychopatyczną zabójczynię bo taka po prostu wypaliła by mu w plecy i tyle. Była więc nadzieja, że jakoś się dogadają.

- Przyszliście szabrować biedną staruszkę, co? - dziewczyna z tyłu nie wydawała się ani odrobinę mniej wściekła - Taką co mieszka na uboczu, to łatwy cel, nie? Ilu was jest? Gdzie babcia? Łapy na widoku.

- Rabować? I dlatego rąbię teraz drewno zamiast rabować i uciekać? - uniósł ręce do góry ale lekko wskazał na te pieńki co zdążył już porąbać i leżały sobie grzecznie w koszyku. - Jesteśmy przyjezdni. Tamta furgonetka przed wejściem to nasz samochód. Zobaczyliśmy tą starszą panią to chcieliśmy o drogę zapytać. Ale od słowa do słowa i zaprosiła nas do siebie. Moje dwie przyjaciółki poszły z nią przygotować posiłek a ja miałem narąbać drewna. No to rąbię. - wyjaśnił spokojnie krótką historię spotkania. Jeśli dziewczyna za nim się nie zgrywała no to widać musiała dopiero co tutaj przyjść i nie widziała tej całej sceny na chodniku i podwórku. No chyba, że go sprawdzała albo chodziło jej o coś jeszcze innego. Ponieważ zawsze uważał, że z wycelowaną lufą troszkę trudno się dyskutuje to i teraz postawił na wyjaśnienie wątpliwości jakie widocznie miała tutejsza młodzież.

- Jesteście obcy, nie stąd - dziewczyna odpowiedziała zimno - Może nawet z miasta, wszystkiego się po was można spodziewać. Przyjeżdżacie jak do siebie, panoszycie się. Bierzecie co chcecie i robicie co chcecie, a potem pretensja jak was który obije za nazywanie nas wsiurami, albo kradzieże. - mówiła z tak wyraźną niechęcią, że prawie kapała detektywowi jadem na plecy - Mam uwierzyć że babcia was zaprosiła? Dobra, zobaczymy. - Odwróć się powoli, łapy na widoku i idź do domu. Zrobisz jeden ruch który mi się nie spodoba, a właduję ci lotfki prosto w łeb. Kumasz?

~ Oho. Miejscowy folklor. ~ uniósł brwi gdy usłyszał pretensje miejscowej jakie miała do przyjezdnych. Widać wpasował się jej w jakiś znajomy schemat który nie stawiał go, jako obcego, w zbyt dobrym świetle. No to tym bardziej musiał uważać bo jak miał jej wytłumaczyć, że był obcym ale takim innym niż ci co wcześniej tu przyjeżdżali? No wątpił by to pomogło. Na razie musiał to jakoś ostrożnie rozegrać kartami jakie mu rozdała.

- Kumam. Ty tu rządzisz. Nie ma sprawy. - przemyślenia zostawił jednak dla siebie i na głos powiedział to co chyba powinno uspokoić dziewczynę za jego plecami.

- Teraz powoli pójdę w stronę domu. - dodał uprzedzając swój ruch. Przydało się jednak te szkolenie w policji no i takaż praktyka. Gadał do niej jak do jakiegoś nerwusa co wziął zakładnika i trzeba go uspokoić aby ze strachu i nerwów nie pociągnął za spust. Ruszył więc spokojnie w stronę domu. Trochę się denerwował. Szedł z uniesionymi dłońmi z laską z pompką za jego plecami. Jak dziewczyny to dojrzą a miały spluwy, może się zrobić niezłe zamieszanie. No ale może i babcia dojrzy albo jej powiedzą to może uspokoi tą młodą nerwuskę. Ale na razie powoli sobie szedł skracając odległość do drzwi wejściowych.

Słyszał że idzie za nim, trzymając bezpieczną odległość. Robiła krok wtedy, gdy on robił, przeszli obok kota który otworzył oczy, popatrzył na nich i dalej zapadł w drzemkę, nie zawracając sobie głowy sprawami istot niższego rzędu. Byli w połowie podwórka, gdy skrzypnęła otwierane okno, a w nim pojawiła się głowa staruszki. Chris widział, że za nią stoi zaniepokojona Gina, Kim nie zauważył, nie zdążył, bo odezwała się ta stara.

- Ile razy mówiłam, nie strzelaj do gości! - zaskrzeczała wyraźnie zirytowana - Jak ojciec!

- Nic ci nie jest babciu?! - młoda wciąż nieufnie odkrzyknęła pytanie, a King poczuł wylot lufy dźgający go w kręgosłup.

- Nic, a ty co tu robisz?! Znowu w lesie byłaś?! - gospodyni zapytała ostrzejszym głosem, a młoda chyba zaszurała butem w piachu. - Matka wie?!

- Oj babciu! - jęknęła.

- Zostaw pana wnusiu, drzewa ma przynieść! Kuchnia sama się nie rozpali! - odpowiedziała zmęczonym tonem staruszka. - Tak gości mamy! Przynieś wody ze studni i weź jajka z kurnika… cały ojciec… no mówię wam kochane… cały ojciec… - babuleńka oddalała się od okna, słyszeli jak mówi ciszej, do towarzyszących jej kobiet.

Za plecami detektywa rozległo się głośne westchnienie, wylot lufy się cofnął.
- Ilu was jest? - burknęła oschle.

- Troje. To co? Zakopujemy topór wojenny? - musiał przyzać, że reakcja gospodyni obejścia bardzo go ucieszyła i dodała mu otuchy. Zatrzymał się i lekko obrócił aby stanąć najpierw bokiem a potem twarzą do wnuczki gospodyni. Na razie jednak jeszcze nie opuszczał dłoni. Tak na wszelki wypadek.




Stała o cztery, może pięć kroków od niego. Niższa o głowę, na oko piętnastoletnia brunetka. Niby nic niezwykłego, nastolatka jakich wiele. Nawet zielony sztormiak i plecak nie były w niej dziwne, rozbitą wargę i szramę na policzku też się dało wytłumaczyć i przejść obok obojętnie. Gdyby nie trzymała pewnie odrapanej strzelby, co prawda opuszczonej, ale z palcem wciąż na cynglu. Na oko Kinga miał wątpliwą przyjemność zapoznać się ze starym Mossbergiem, chyba nawet 590A1, widział podobne na wyposażeniu policji i żandarmów Nowego Jorku. Wersja dziewczyny miała podczepiony Bagnet M7, lekko wyszczerbiony, ale nadal wyglądał na ostry. Wnuczka gospodyni zaciskała uparcie usta, przyglądając mu się spode łba. Nieufność i wrogość biła od niej i nawet ich nie kryła.

- Niezła spluwa. - pokiwał głową na widok trzymanego oręża. - A wiesz, że jak pociągniesz za spust albo tak będziemy stać i gapić się na siebie to raczej nikt nie narąbie tego drewna do tego śniadania co robi twoja babcia z moimi dziewczynami? - zapytał nadal stojąc w miejscu i nie opuszczając dłoni. Starał się przybrać ton przyjaznej pogawędki i tylko lekko kciukiem wskazał na budynek który miał teraz za swoimi plecami. Nie chciał ginąć przez jakiś krzywy nerw sfrustrowanej i podejrzliwej nastolatki. Może małolata ale trzymana strzelba przykuwała uwagę i wzbudzała respekt aby zachować ostrożność i nie dawać jej pretekstu do jej użycia.

- Skąd przyjechaliście i kiedy jedziecie dalej? Kto wie że tu jesteście? Czego tu szukacie? Co robicie u babci oprócz śniadania? - dziewczyna wyrzuciła z siebie pytania, ssąc rozbitą wargę i gapiąc się wciąż z tą nieufną miną. Ale jak babcia jej kazała, nie strzelała, ani nie mierzyła w gościa.

- Jak widzisz nie przyjechaliśmy rabować twojej babci. Szukaliśmy miejsca aby coś zjeść i odpocząć. Zagadaliśmy do niej i zaprosiła nas do środka. To teraz powoli opuszczę ręcę dobra? - no małolata trochę przesadzała z tym przesłuchaniem. W końcu słyszała co powiedziała jej babcia i że zgadzało się z tym co powiedział jej wcześniej i teraz. No ale widać nie chciała odpuścić tak łatwo co już uznał za przesadę. Dlatego zaczął robić powoli to co mówił czyli zaczął opuszczać ręcę do swobodniejszej pozycji.

Dziewczyna wzruszyła ramionami ostentacyjnie, dając znać tak wyraźnie jak tylko nastolatka może, że nic jej to nie obchodzi. Fuknęła coś krótko na kota, ten odpowiedział niezadowolonym spojrzeniem, równie niezadowoloną minę miał, gdy młoda przewiesiłą broń przez ramię i podniosła go przez pół, niosąc gdzieś w stronę domu.

- Miło było poznać. Jestem Chris. - rzucił za odchodzącą ale przyznał, że gdy strzelba mu zeszła z oczu to mu ulżyło. Teraz więc sam wrócił do pieńka, rzuconej obok siekiery i zabrał się za kolejny pieniek. Spojrzał na puste miejsce zajmowane po sierściuchu. No trochę szkoda, że zabrała mu kompana. Fajnie się z nim gadało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-07-2019, 03:45   #5
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post 2/2

Chris King - szczupły brunet


Praca szła szybko i gładko, gdy nikt nie przeszkadzał, ani nie groził bronią. Co prawda zmachał się trochę, ale gdy w końcu wyprostował plecy i odłożył siekierę, obok jego nóg stał kosz pełen gotowych do palenia szczap drewna. Z owocem jakże ciężkiej pracy wrócił do zielonych drzwi, pokonując dwa stopnie zanim znalazł się ciemnej sieni pachnącej gotowaną kapustą i lawendą. Pomieszczenie nie miało okien, za to drabinę prowadzącą na strych. Obok wejścia wisiały kurtki na wbitym w ścianę wieszaku. Niżej stała szafka na buty i drobiazgi. Po obu stronach znajdowały się drzwi do pokojów. Te po lewo zamknięto, a po prawo zobaczył kuchnię.

Przynajmniej tak mu się wydawało, bo dostrzegł plecy Kim, rozwalonej na krześle przy stole. Patrzył jak Gina opatruje twarz tamtej dziewczynki i coś do niej mówi, a tamta odpowiadała. Strzelba leżała za jej plecami, na parapecie. Obok kota, równie niemrawego jak na podwórzu. Gospodyni nie widział, ale dochodziły go odgłosy obijania metalu o metal oraz trzaskanie noża o deskę.

~ No to jednak się nie pozabijały. ~ co go bardzo podniosło na duchu widząc, że gadają ze sobą a nie szczekają czy warczą na siebie. No i sierścuch się na coś przydał gdy rozwalił się przy tak kłopotliwym shotgunie. Sam widząc, że sytuacja jest opanowana wszedł do kuchni wnosząc koszyk z narąbanym drewnem.

- Gdzie to postawić? - zapytał pokazując narąbane szczapy drewna. Troszkę się przy tym zmachał szczerze mówiąc. Dobrze, że była okazja aby złapać oddech.

- Skoro to do palenia w piecu to chyba przy piecu - Kim pochyliła się w jego stronę i powiedziała poważnym tonem do którego nie pasowały złośliwe iskierki w oczach. Pokazała ruchem głowy kąt pomieszczenia, gdzie przy starym kaflowym piecu krzątała się gospodyni.

- Uprzedzając pytanie. Nie, nie chciała pomocy. Proponowałam, Gina też. Masz mleko z miodem, bo kakao wyszło - parsknęła, dając mu w wolną rękę kubek.


[center][center]


Słyszał też panią doktor, gadajacą do smarkuli łagodnym tonem. Kucała przy jej krześle i kończyła przecierać ranę na policzku gazikiem wyjętym z apteczki samochodowej. Bardzo znajomej apteczki.

- A to właśnie jest Chris, nie musisz się go obawiać. Tylko tak ponuro wygląda, ale jest w porządku. - uśmiechnęła się do dziewczynki, a ona prawie odwzajemniła grymas.

- Aha - odpowiedziała, chociaż nie tak bardzo burkliwie. Łypała też na jedynego faceta w pomieszczeniu spode łba. - Też jest z Nowego Jorku?

- Mhm, wszyscy stamtąd jesteśmy - wtrąciła Kim z tak bezczelną miną, że jasne było jak bardzo mija się z prawdą.

- Aha. Czyli ja dostałem lufę shotguna a wy słodkie uśmiechy? Nie ma jak sprawiedliwość na tym świecie. - westchnął pozwalając sobie na nieco złośliwy i ironiczny komentarz do sceny jaką widział w pokoju. Wziął do Kim kubek z mlekiem dziękując jej skinieniem głowy. I zostawił te trzy nowe funfele a sam z kubkiem i koszykiem podszedł do pieca kładąc kosz na podłodze.

- Dobre te mleko. - mruknął gdy upił pierwszy łyk z podarowanego kubka i obserwując co porabia babcia. A chyba szykowała jajecznicę jak się zdołał zorientować. I to z kiełbasą. Właściwie to się zrobił nawet głodny od samego patrzenia.

- Najlepsze, bo swojskie. Nie to co u was w wielkich miastach - staruszka chętnie podłapała temat, siekając kiełbasę bagnetem na wysłużonej desce, wyciętej chyba piłą mechaniczną prosto z pnia, bo wyglądała jak plaster drzewa średnicy trzech dłoni i grubości czterech palców. - Ty umiesz synku do pieca dokładać? Rozpaliłam już, teraz trzeba ognia pilnować. Obok drzwiczek jest pogrzebacz, tylko się nie poparz - posłała mu bezzębny uśmiech.

W tym czasie przy stole panowała dość sztywna atmosfera, którą obie starsze kobiety próbowały rozładować, gadając coś do młodej. Ta słuchała, czasem wzruszyła ramionami, czasem pokręciła głową i coś odpowiedziała krótko, aż do chwili gdy Kim wskazała starego kocura na parapecie.

- Twój? - spytała, a widząc krótkie przytaknięcie, ciągnęła temat - Wygląda na weterana, jak się wabi?

- Nie wabi, ma imię - odpowiedziała dziewczyna z podrapaną twarzą, mrużąc oczy ostrzegawwczo. Widać nie spodobał się jej zwrot użyty przez szwendaczkę. Wstała od stołu i podeszła do okna, biorąc sierściucha na ręce.

- Dobra… - Chris widział, że Kim ledwo się powstrzymuje żeby nie przewrócić oczami - To jak twój kumpel ma na imię?

- Koks - przedstawiła zwierzaka, który leżał bezruchu w jej ramionach nie otwierając oczu.

Powsinoga z NY uniosła brwi, patrząc na parkę ze zdzwieniem i coś jej tu wyraźnie nie pasowało. - Koks jest biały - odparowała wreszcie, na co młoda prychnęła pogardliwie.

- A ty jesteś ćpunką - warknęła i już nabierała powietrza, gdy wtrąciła się pani doktor.

- Koks, miał węglowy… ładne imię… - zaczęła gadać łagodnie, patrząc na dziewczynkę i poklepała jej krzesło - Chodźcie do nas, mleko stygnie. Mieszkasz tu z babcią?

- Nie… tak - nastolatka burknęła, ale do stołu wróciła. Położyła kota na kolanach i uparcie głaskała jego sierść, patrząc na niego a nie na obce w domu.

- To tak, czy nie? - Gina nalała jej mleka i odkręciła słoik miodu.




Z torby własnych zapasów wyjęła paczkę wyrobu czekoladopodobnego z nieśmiertelnym logiem Orła, jeden z wielu produktów tworzonych w fabrykach Nowego Jorku na skalę hurtową jak za dawnych czasów.

- Nie można jednocześnie mieszkać i nie mieszkać w jednym miejscu.

- Może jestem kotem Schrödingera? - po raz pierwszy odkąd detektyw poznał małolatę, ta się uśmiechnęła. Krótko i nieśmiało, ale jednak. Spojrzała przy tym na Ginę, która wyglądała na szczerze zaskoczoną.

Doktor chwilę mrugała, a potem nagle wybuchła szczerym śmiechem, pokazując ręką na kuchnię. - Muszę przyznać, masz naprawdę niezłe pudełko!

- Co za Szreder? - Kimberly nie wytrzymała i teraz ona łypała na obie stołowniczki spod przymrużonych powiek - Ten z Żółwi Ninja w masce na gębie i stalowymi pazurami?

- Nie, to taki naukowiec sprzed wojny - Gina odpowiedziała spokojnie, za to młoda parsknęła.

- Austriacki fizyk, laureat nagrody Nobla w 1933 roku - mówiła spokojnie, głaszcząc koci grzbiet - Ujął problem kwantowania jako problem wartości własnych. Jest autorem tak zwanego równania falowego, które w mechanice kwantowej ma podstawowe znaczenie. Stworzył podwaliny rachunku zaburzeń, zajmował się też termodynamiką statystyczną i teorią barw…

Chris widział, jak brwi obu dziewczynom skaczą gwałtownie do góry, obie też spojrzały na niego krótko i znowu gapiły się na dziewczynkę z kotem oniemiałe.

- Skąd wiesz takie rzeczy Helen? - wreszcie Virginia odzyskała głos.

- Mam dużo książek - młoda sięgnęła po mleko i mniej pewnie po czekoladę - Lubię książki.

- A to za to ma po matce - staruszka powiedziała cicho i dość smutno, wbijając po kolei jajka do cynowej miski. - Mówię ci synku, same kłopoty… same kłopoty…

Szczerze mówiąc to nie tylko dziewczyny były i wyglądały zaskoczone. Właściwie to Chris miał bardzo podobną minę. O ile imię sierściucha wydało mu się nawez zabawne chociaż sam jak już pewnie nazwałby go Więgiel czy co. To już z tym drugim kotem jakiegoś Austriaka sprzed stu lat w ogóle nie ogarniał. Kim chyba też nie. Może Gina coś z tego łapała. Dlatego zajęcie się piecem było mu nawet na rękę. Dorzucił jakieś polano do środka zastanawiając się co i jak się do tego zabrać do tej rozmowy. Młoda okazała się zaskakująca i pełna niespodzianek. Po wyglądzie i pierwszym wrażeniu spodziewał się raczej drugiej Kim. A teraz okazało się, że ma więcej wspólnego z Giną.

- Tak… - mruknął do siebie na potwierdzenie tych wniosków. Sądził, że są słuszne. Tylko zastanawiał się jak się do tego dalej zabrać. Małolata dalej wydawała się łatwa do rozdrażnienia a gospodyni łagodniejsza. Za to Koksu cechował się iście sierściuchowym spokojem graniczącym z niebiańskim.

- Fajny sierściuch. Da się pogłaskać? - detektyw w końcu wstał widząc, że w piecu ogień płonie całkiem ładnie i nie wymaga już opiekuńczego oka non stop. Podszedł do stołu i wskazał gestem na leżącego na kolanach Helen kota.

- Nie fajny. Najlepszy - małolata odpowiedziała z dumą, zerkając na kota. Przerwała głaskanie aby napić się mleka. Kot wyglądał jakby zdechł, gdyby nie unoszące się miarowo, liniejące boki - Lubi wygryzać obcym tchawicę, ale śmiało.

- Spokojnie, mnie wszystkie sierściuchy lubią. - Chris uśmiechnął się i podszedł do dziewczyny i jej kota. Szczerze mówiąc to nie wyglądał mu w tej chwili na takiego co by miał ochotę wgryzać się w kogokolwiek. Raczej spać w najlepsze. Kucnął przed krzesłem aby móc go swobodniej pogłaskać. - Kiedyś przeczytałem, że było kiedyś uniwersalne imię jakie przywoływało każdego domowego sierściucha bez względu na kraj i język. - przypomniał sobie tą anegdotkę przeczytaną gdzieś i kiedyś. Widząc pytające spojrzenie dziewczyny powiedział dalej. - Dźwięk otwieranej lodówki. - uśmiechnął się łagodnie głaszcząc czarny węgielek na jej kolanach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-07-2019, 01:03   #6
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 3 - Jajecznica z Wendigo

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tz-QNii79lI[/MEDIA]
Świt dawno przeminął, a wraz z nim odeszły nocne ciemności oraz wczesnoporanna szarówka. Im dłużej Chris i jego dziewczyny siedzieli w kuchni starszej pani, tym jaśniej robiło się za oknem. W końcu zgasili lampkę naftową stojącą w rogu izby, bo światła dziennego starczyło aż nadto. Wyglądając za okno dało się już dostrzec kulę słońca dobrą szerokość dłoni nad horyzontem. Wciąż zamglona i niewyraźna, na złoto-różowym niebie, zwiastowała kolejny piękny dzień, a przynajmniej poranek. Im wyżej się znajdowała, tym mniej gęsta robiła się mgielna zasłona.


Białe smugi snuły się niemrawo nad ziemią i między drzewami, zlewając się z chmurami i zasłaniając góry, których jeszcze nie dało się dostrzec, ale były tam. Nie tak daleko… a jeszcze bliżej Kinga znajdowała się ta cała Helen - dziwne, niepokojące i agresywne dziecko, siedzące teraz podejrzanie spokojnie przez konieczność zachowania bezruchu, aby nie budzić śpiącego na kolanach kota.

Poznali się w niezbyt przyjemnej atmosferze, a jednak gdy detektyw pogłaskał czarny grzbiet sierściucha, podrapana twarz nastolatki stała się mniej spięta. Pokusiła się nawet o szybki uśmiech, przypominający skrzywienie z bólu… ale to był bez dwóch zdań podobny grymas. Pomogła też Gina, przejmując ciężar rozmowy o rzeczach, o jakich zarówno King, jak i trzecia z ich firmy nie mieli zielonego pojęcia.

Zaczęło się niewinnie, od pytania skąd dziewczyna dorobiła się zadrapań na twarzy. Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że od gałęzi.

- Na pewno od gałęzi? - doktor dociekała, przybierając najspokojniejszy możliwy ton - Jeśli masz kłopoty, powiedz. Chris i my zajmujemy się rozwiązywaniem problemów i uwalniamy ludzi od kłopotów.

- Za odpowiednią opłatą
- Kim dorzuciła niby mimochodem, a potem drgnęła, kopnięta pod stołem przed Virginię.

Nastolatka prychnęła, odkładając Koksa na parapet.
- Dopadł mnie Wendigo, znaczy próbował - skrzywiła się i jeszcze raz wzruszyła ostentacyjnie ramionami. - Odstrzeliłam mu łeb, a zwłoki posypałam solą i podpaliłam, żeby przegnać ducha do zaświatów.

- Wendigo… to indiański duch, tak?
- pani doktor zmrużyła oczy i zmarszczyła brwi - Albo raczej demon. Zamieszkuje rzekomo lasy w Quebecu...

- Tak… duch, upiór, ponadnaturalne stworzenie
- Helen schyliła się i spod stołu wyjęła niewielki plecak. Pogrzebała w nim, kładąc w końcu na stole stary notes formatu a5, oprawiony w powycieraną miejscami skórę. Przekartkowała go, aż trafiła gdzieś pośrodku na odpowiednią stronę. Z tego co zdążyli zauważyć większość notesu zawierała… rysunki.


Wybrany przez małolatę przedstawiał człekokształtną istotę porośniętą futrem. Zwierzęce kończyny wieńczyły szpony, zamiast głowy miał czaszkę jelenia z rogami.
- Wendigo powstaje z człowieka odrzuconego przez ukochaną osobę. W czasie dnia posiada ludzką postać i atakuje ludzi, którzy mają z tą osobą coś wspólnego… choćby grupę krwi. Według wierzeń wyrywa serca swym ofiarom, a sam ma serce z lodu. - popukała w kartkę tam gdzie istota z rysunku miała pierś - Boi się jedynie ognia, który może go zabić, roztapiając jego serce. Zimą nabiera apetytu na ludzkie mięso… chodzi nago po lesie i porywa ludzi, siejąc strach i zniszczenie. Może mieć nawet do 4 metrów wysokości.

- Niezłe. Ty to rysowałaś? - do rozmowy włączyła się Kim, pochylając się nad zeszytem i kiwając głową, a widząc potwierdzenie od Helen popatrzyła na Chrisa. Detektyw widywał już podobne spojrzenie, zwykle posyłane przez powsinogę, gdy sprawa zaczynała się jej bardzo nie podobać.

Z drugiej strony Virginnia też pochylała się nad zeszytem, ale w przeciwieństwie do drugiej kobiety, wydawała się zafascynowana, czy to dziwnym dzieciakiem, czy jego rysunkami, albo jeszcze tym, o czym zaczęły rozmowę.

- To tylko legenda… - uśmiechnęła się, spoglądając wymownie na nastolatkę i pochyliła się w jej stronę, ściszając głos - Jesteś mądrą dziewczyną, wiesz że w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Może to tylko postać z mitologii indian plemion Algonkinów… a może coś więcej?

- Weź nie gadaj że to jakieś mutanty sprzed wojny
- Kimberly prychnęła zirytowana, bawiąc się szklanką od mleka. - Paru Czerwonych łyknęło o jedną grudę kwasu za dużo i latając po lesie uwidzieli sobie coś pojebanego. Tyle - pokręciła głową wkurzonym gestem.

Tymczasem babuleńka przy kuchni pracowała w najlepsze, ogień buzował wesoło w piecu, a po kuchni zaczął roznosić się apetyczny zapach, poprzedzony skwierczeniem kiełbasy wrzucanej na rozgrzany tłuszcz.

- Ponoć pod jego wpływem ludzie sami mogą zostać Wendigo, a wtedy należy w specjalnym „trzęsącym się” namiocie pozbawić ich magicznej mocy, a następnie zabić. - lekarka powiedziała z grobową miną i takim samym tonem głosu. - Znamienne dla niego jest przetrzymywanie części swych ofiar w ciemnych, opuszczonych pieczarach lub kopalniach celem ich późniejszej konsumpcji…

- Nie ma jednak pewności, czy transformacja w wendigo jest rodzajem realnej, kulturowo uwarunkowanej psychozy, czy też teoretyczną ideą związaną ze strachem przed czarami i sezonowymi brakami żywności.
- Helen powiedziała tonem jakby chciała uspokoić szwendaczkę, a siedzący z boku detektyw miał niemiłe wrażenie, że obie harpie umówiły się bezgłośnie, co trochę niepokoiło.

- Poza tym lasy Quebecu są daleko - Gina dodała swoje bardzo podobnym tonem. - A to tylko bajka. Nie ma czterometrowych potworów z lodowymi sercami, zjadających ludzi.

- I wiosnę mamy, nie zimę
- młoda rzuciła ledwo powstrzymując śmiech na widok coraz bardziej bladej Kim.

- Właśnie, Helen ma rację. Środek wiosny, bliżej nam do lata, przynajmniej kalendarzowego. - pani doktor pokiwała mądrze ciemną główką. - Jesteśmy daleko od północy, tu nie ma potworów. Mogą za to być oszalali ludzie normalka.

- Windigo to jeden z zespołów zaburzeń psychicznych z dominującą symptomatologią depresyjną, spotykane u koczujących kanadyjskich Indian Ojibwa, rzadko u Eskimosów i Cree, głodujących w okresie zimy. Zaburzenia zaczynają się depresją, tendencją do odosobnienia, silnym lękiem, brakiem łaknienia, nudnościami, wymiotami i biegunką. Później chory nabiera przekonania urojeniowego, że pod wpływem czarów został zamieniony w Wendigo. Identyfikując się z nim, odczuwa przymusową potrzebę jedzenia ludzkiego mięsa i czasem rzeczywiście rzuca się na kogoś z bliskich krewnych, zabija go i zjada. Uważany w tym stanie za niebezpiecznego dla szczepu, bywa leczony przez szamana, ale najczęściej zostaje wypędzony lub nawet zabity. Przez niektórych badaczy zjawiska jest traktowane jako zespół histeryczny, jednak większość wyraża opinię, że stanowi uwarunkowaną kulturowo formę schizofrenii paranoidalnej. Jeden z przypadków rzekomego opętania przez Wendigo miał miejsce w 1879 roku. Wtedy to Indianin Cree znany jako Katist Chen podczas łowieckiej wyprawy zamordował i zjadł swoją matkę, żonę, brata i sześcioro dzieci. Podczas rozprawy sądowej utrzymywał on, że wszyscy zmarli z głodu, jednak sąd nie dał temu wiary i Chen powędrował na szubienicę. Tuż przed wykonaniem wyroku powiedział księdzu, iż spotkał Wendigo, który go opętał i za jego sprawą zamordował i zjadł swoją rodzinę. Ponadto twierdził, iż przyznał się tak późno, ponieważ Wendigo odwiedzał go w więzieniu i zmuszał go do składania fałszywych zeznań.
- najmłodsza w pomieszczeniu powiedziała radośnie, wstając od stołu, aby podejść do kuchni i zabrać babci patelnię z gotowym śniadaniem. Staruszka w tym czasie nadal krzątała się przy kuchni, brzęcząc pogrzebaczem w palenisku.


- Ale pachnie… - Kimberly z miną jakby właśnie postawiono jej przed nosem zbawienie, złapała za widelec i dźgnęła zawartość patelni w której oprócz kiełbasy i jajek, znajdowały się pomidory, jakieś zioła, a nawet fasolka z puszki. Dodatkowo zaraz staruszka podeszła do nich z koszem nakrojonego chleba.

- No jedzcie dzieci, jedzcie póki ciepłe - zachęciła ich, drepcząc pod piec. - A ty Helen przestań dręczyć gości, skończysz im opowiadać po śniadaniu.

- Dobrze babciu
- nastolatka przytaknęła nadspodziewanie grzecznie i popatrzyła po zebranych przy stole, uśmiechając się lekko - Smacznego.

- Niedziela dziś, msza o 8 rano jest
- staruszka upomniała chyba nie tylko wnuczkę, wracając i siadając z czystym talerzem dla siebie - Pastor Jonas to święty człowiek i taki mądry, sami zobaczycie. Dobrze żę przyjechaliście teraz, wiosną jest pięknie. Mamy tutaj dużo atrakcji. Są kopalnie, tartak też jest, a i gorzelnia się znajdzie. Sady piękne, teraz kwiatami pokryte. Jezioro pełne ryb... i lasy ze zwierzyną, ale one akurat mało bezpieczne. - popatrzyła prosto na młodą - Dobrze jakby ktoś o tym pamiętał i nie zapuszczał się samotnie po nocy Bóg raczy wiedzieć gdzie i po co? Po kolejną książkę, tak?

Dziewczynka westchnęła i opuściła głowę.
- Tak babciu... - przyznała niechętnie.

- I co, znalazłaś co ciekawego? Było warto twarz drapać i marznąć przed świtem?
- seniorka przyjrzała się jej uważnie i tak oceniająco, że młoda zapadła się w sobie.

Bez słowa kiwnęła potakująco głową i z torby wyjęła jeszcze jedną rzecz. Tym razem była to książka, wyraźnie sfatygowana.
Zalatywało od niej zapachem pleśni i piwnicy, okładka wyblakła i była postrzępiona, dało się jednak przeczytać jeszcze zarówno autora, jak i tytuł:

"Ramamurti Shankar - Mechanika kwantowa."

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 24-07-2019 o 01:18.
Amduat jest offline  
Stary 24-07-2019, 03:07   #7
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet


- Ale pyszności! - detektyw też bez skrupułów zabrał się za swoją porcję. Od samego zapachu kiszki mu marsza grały, widok parującej zawartości patelni tylko stuknął go w ten pusty żołądek i z trudem odczekał na swoją kolej do michy aby ustąpić dziewczynom. Ale gdy wreszcie zabrał się za jedzenie… Jakie pyszności!

No a jedząc miał okazję zebrać myśli i zastanowic się co dalej. Szczerze mówiąc to, babcia jeszcze wpisywala mu się w stereotyp spokojnej staruszki. I była całkiem sympatyczna i miła. No i gościnna. No ale jej wnuczka no to zdawała się różnić wszystkim. Różnica wieku, młodzieńcza brawura i spokój emeryta. No ale Chrisowi wpadły w ucho te różne, niecodzienne teorie i pomysły jakie miała. Wendigo? I ta książka. Fizyka kwantowa. Skąd ona to bierze?

- A to skąd się takie książki bierze, że trzeba po nocy że strzelba po nie chodzić? - zapytał Helen gdy już nasycil pierwszy głód na tyle aby móc zająć się czymś innym niż jedzeniem. Zerknął ciekawie na dziewczynę siedzącą trochę dalej przy stole.

Młoda brunetka zatrzymała widelec w połowie drogi do ust i schyliła głowę, gapiąc się na detektywa spode łba, chociaż tym razem bez złości czy irytacji. Uśmiechnęła się nawet nim wpakowała widelec do ust, żując zapamiętale przez dobrą chwilę.

- Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić - odpowiedziała niby poważnie, ale w jej oczach dostrzegł wesołe iskierki.

- Bądź miła dla gości - staruszka ofuknęła ją, stukając w podłogę laską na co śpiący na parapecie kot otworzył jedno oko i zamiauczał z pretensją.

- Oj babciu… jestem miła - małolata uniosła wzrok do góry, dźgając nożem kawałek kiełbasy po czym na czubku podała sierściuchowi, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podniósł łeb i otworzył pysk, zdejmując zgrabnie mięso z ostrza.

- Helen! - babuleńka stuknęła jeszcze raz w podłogę, a dziewczyna prychnęła.

- To nie sprawa obcych, babciu! - ze złością nadziała nowy kawałek kiełbasy znowu podając kotu prosto do pyszczka. Zerkała przy tym z tak jawną pretensją na staruszkę i nabrała powietrza żeby podjąć rękawicę co zapowiadało się na początek srogiej awantury, gdy do akcji wkroczyła Gina.

Chris widział od dłuższej chwili, że doktor kręci się niespokojnie, widocznie zmieszana całą wymianą zdań między gospodynią i jej wnuczką. Zerkała na niego i Kim z miną mówiącą, że najchętniej znalazłaby się jak najdalej od rodzinnej kłótni… w przeciwieństwie do powsinogi, która słuchała rosnącej awantury z żywym zainteresowaniem.

- Nie wiem czy interesuje cię medycyna - Virginia uśmiechnęła się łagodnie do małolaty, zwracając na siebie jej uwagę - Ale jeśli chcesz mam w samochodzie parę książek, mogę ci je pożyczyć, a kto wie? Jedną czy dwie sprezentować. Na pewno będzie to bezpieczniejsza i szybsza opcja niż błąkanie się po lesie nocą.

Zwróciła uwagę młodej tak jak światło świecy ściągało uwagę latającej w okolicy ćmy. Przypatrywały się sobie, na twarzy dziewczynki złość jakby powoli przechodziła, zastąpiona przez mieszankę niepewności, podejrzliwości i podekscytowania które próbowała ukryć.

- Chyba tak… - zamyśliła się, dłubiąc widelcem w talerzu i na nim skupiła uwagę. King zaś poczuł, jak coś futrzastego ociera się o jego łydkę.

- W lesie można znaleźć różne rzeczy - dodała, uśmiechając się pod nosem i nagle podniosła wzrok na jedynego mężczyznę przy stole - Po co tu przyjechaliście? I to z samego Nowego Jorku.

- Szukamy kogoś. - odpowiedział krótko nadziewając na widelec kolejny kawałek kiełbasy i jajecznicy. No naprawdę nie pamiętał kiedy ostatni raz jadł tak dobrą jajecznicę. Nie wtrącał się w rozmowę kobiety i dziewczyny z naukowym zacięciem. Widać umiały nawiązać nić porozumienia. Nic dziwnego. Para bystrzaków. Spojrzał na dół i zobaczył podlizującego się Koksa. Widać Helen i jej gościnność dała mu do myślenia. W takim razie nadział kawałek smażonej kiełbasy na widelec, potem go zdjął i podsunął pod koci pyszczek. ~ Tylko spróbuj grymasić. To sam wszystko zeżrę. ~ pogroził mu w myślach.

- A co jeszcze można znaleźć w tym lesie? Oprócz książek. Coś na co potrzebna jest dawka śrutu? - na to mu wyglądało. Mała trochę wyglądała jakby zwiewała przed czymś przy tak świeżo zadrapenej twarzy. Chyba tylko młodość i żądza, w tym wypadku wiedzy, mogła kogoś nakierować do stanu takiej desperacji aby łazić samemu w lesie który najwidoczniej nie składał się z samych drzew.

- Oj synku… - do rozmowy włączyła się babuleńka, nalewając trzęsącą się dłonią mleka do szklanki - A czego tam nie ma… wilcy są. Niedźwiedzie nawet… stary Remins zarzekał się przed śmiercią, że widział kuguara który zlazł z gór. Mamy też węże, różne błotne paskudztwa. Jak to w lesie - popatrzyła na detektywa obok którego sierściuch, jak odkurzacz, wciągnął kawałek smakołyka i już miauczał pretensjonalnie o kolejny. Aby człowiek nie czuł się wykorzystywany tak otwarcie, ruszył się z miejsca, ocierając się łbem o jego łydkę.

- Dziki, zające, kozice, kuropatwy, bażanty - Helen za to nie wydawała się przejęta. Wychyliła się, obserwując kocie żebry z uśmiechem - Las… nie zapuszczamy się tam po zmroku. - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale urwała nagle i szybko zmieniła temat - Skoro macie auto, zawieziecie nas do kościoła? - popatrzyła na gości. - Po drodze pokażemy wam hostel i bar.

- Ciekawe. - detektyw pokiwał głową ale na razie postanowił nie drążyć tematu. Nawet jeśli młoda nie mówiła wszystkiego. Tak mu się wydawało przynajmniej. - A do kościoła oczywiście. Jeśli pokażecie nam jak jechać. - zgodził się kończąc już swoją porcję jajecznicy. - Dziękuję bardzo. Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego. - popatrzył na gospodynię z przyjaznym uśmiechem.

- Na zdrowie dzieci, na zdrowie - starowinka udawała że to nic, ale widać było gołym okiem, że komplement sprawił jej nielichą przyjemność. Dziewczyny też się szybko dołączyły, Kim zebrała talerze i zaniosła je do zlewu bez długich minut proszenia aby po sobie posprzątała.

- Droga jest prosta - Helen dokończyła skubać pajdę chleba i patrzyła na Chrisa neutralnie… jak na nią. Nawet z cieniem sympatii - Prosto do rozstajów, na lewo i prosto aż do placu. Tam jest kościół, ratusz, posterunek i szpital. Bar jest dalej, w stronę gór. Hostel obok. Po drugiej stronie miasta stoi gorzelnia, tartak przy rzece. Kopalnie daleko o tam - machnęła ręką gdzieś na zachód - Jak kogoś szukacie spytajcie na komisariacie - uśmiechnęła się trochę złośliwie - Bo to pewnie przestępca. Jak nie hostel dla robotników prowadzi pani Manson i jej rodzina. To przy jeziorze… no tak z ćwierć mili od jeziora, ale droga dobra i pomost na brzegu. A tak w ogóle to kogo szukacie?

- Scott Montoya. Jego szukamy. - właściwie nie był pewny czy mówić czy nie. Ale właściwie i tak musieli przecież od czegoś zacząć te szukanie. Równie dobrze mogli zacząć i tutaj. Dopił szkankę mleka a potem nieco wytarł to co zostało palcem. A potem podał to tej czarnej, nienażartej pazerze pod nogami. A przy okazji obserwował jego reakcję no i Helen bo też patrzyła na czarnego sierściucha.

Zobaczył więc jak nastolatka zerknęła na niego powątpiewająco, a sierściuch łaskawie raczył przyjąć poczęstunek, odpalając ten śmieszny aparacik w gardle, dzięki któremu mruczał jak pozytywka.

- To sobie poszukacie - powiedziała, wstając z krzesła - Lata temu wyjechał z Bourbonville. Nigdy nie ciagnęło go do rodzinnych interesów, wielkiego świata chciał i do niego pojechał - dokończyła i albo się Kingowi wydawało, albo zobaczył smutek w jej oczach, gdy obróciła się do niego plecami aby zamknąć okno.

- Oj synku, synku… ty wiatru w polu szuka - babcia westchnęła - Helen dobrze mówi, to niespokojna dusza była. Dawno temu wyjechał, zresztą nie tylko on. Ale jak szukasz kogoś z Montoyów to pytaj w tartaku. Od pokoleń tam pracowali, wciąż pracują ci którzy zostali - dodała, sapiąc przy wstawaniu - Dajcie starszej kobiecie chwilę żeby się przygotowała do drogi.

- Oczywiście proszę pani. - Chris zgodził się bez wahania. Właściwie ich trójka gości nie miała więcej niż płaszcze czy kurtki do zabrania więc byli gotowi do drogi prawie od razu. Potwierdziło się więc, że Bourbonville to rodzime miasto Montoyi. No i jego famili. No i, że go tubylcy kojarzą.

- Masz rację Helen. Scott wyjechał jakiś czas temu. I przyjechał do nas, do Nowego Jorku. No ale wszystko na to wskazuje, że wrócił tutaj. Dlatego my też tutaj jesteśmy. - zagadną nastolatkę zastanawiając się w jakim może być wieku. I co zapamiętała sprzed kilku lat. Tak naprawdę “panna Cross” akurat tego mu nie powiedziała a on nie zapytał od jak dawna Montoya mógł bajerować jej siostrę i w ogóle przebywać w mieście.

- Pamiętasz jak on wyglądał? - zapytał dziewczyny bo z rysopisem poszukiwanego też było trochę krucho z detalami.

- Scott wrócił?! - obróciła się w jednej sekundzie do detektywa twarzą i to bardzo przejętą. Zrobiła parę kroków stając tuż przed nim, a podczas tego marszu widział, że zeknęła przelotnie na strzelbę leżącą przy oknie. Nie wzięła jej jednak do rąk, ale oparła się o blat przy mężczyźnie, więc stali się prawie równi wzrostem.

- Skąd wiecie? Ścigacie go - syknęła, mrużąc oczy - Grozi mu coś? Chcecie go złapać i powiesić?! - przy ostatnim podniosła górną wargę jakby chciała go ugryźć.

- Tak, szukamy go. Ale nie, nie chcemy go powiesić. Chcemy odzyskać to co zabrał. Kogoś. Kobietę. A wszystko wskazuje na to, że wrócił z nią tutaj. Młoda, ciemne włosy i tutaj pewnie pierwszy raz. W gruncie rzeczy przyjechaliśmy po nią. Mamy ją sprowadzić z powrotem do domu. Za to nam zapłacono. Melody. Ma na imię Melody. - no musiał przyznać, że z tego Scott’a to chyba nie był jakiś bezimienny szaraczek, że tak zapadał kobietom i małolatom w pamięć. No albo jakoś tak w pierwszej kolejności w tym śledztwie trafiał właśnie na takie. Dlatego aby jakoś skorzystać z ewentualnej pomocy Helen postanowił powiedzieć jej jak jest. Aby nie miała ich za wrogów skoro chyba nie był jej ten Scott obojętny. A nawet wspomnieć o tej drugiej. Której widocznie też nie był obojętny. Nawet jeśli panna Cross w nowojorskim “Crystal Velvet” twierdziła inaczej.

Dziewczyna trawiła co powiedział, zgrzytając zębami. Wreszcie wyprostowała plecy, patrząc na Kinga z góry.

- Więc… - zaczęła po chwili przerwy - Przyjechaliście tu za Scottem prosto z Nowego Jorku, bo porwał jakąś Melody i tu przywiózł. Mhm - skrzywiła się - Zabierzecie co wasze i pojedziecie w diabły, zostawiając go w spokoju, a także jego rodzinę. Nikt nie zginie ani nie ucierpi - prychnęła, kręcąc głową i odbiła się od stołu, idąc do wyjścia z kuchni. Po drodze zawinęła Koksa na ręce. - Łowcy nagród, głów… nie wiem. Nie znam go. Nie pamiętam. Nic nie wiem i nie widziałam. Zostawcie gary w zlewie, pozmywam.

- Fajnie było pogadać. - mruknął do pleców odchodzącej nastolatki. Potem popatrzył na swoje dwie towarzyszki gdy na chwilę zostali sami. - Chyba mi nie uwierzła. - wzruszył ramionami. No bo kręciła na pewno. Ale jak nie chciał działać siłowo, a po takim śniadaniu i sympatycznej babci to nie chciał, no to zostawało odłożyć ten wątek na półkę i zająć się czym innym. Na przykład jazdą do kościoła.

- Zbieramy się. - rzucił do swoich dziewczyn i sam też ruszył po płaszcz i ku wyjściu. Zastanawiał się co dalej. Mała poleci do Scotta aby go ostrzec? Możliwe. Jeśli go odnajdzie. Skorzystać z tego czy nie? Miał trochę oporów moralnych czy ją w to mieszać. Ale czy już nie była w to zamieszana? Zastanawiał się idąc przed podwórze.

- Kim, myślisz, że dasz radę oznaczyć małą? - zapytał cicho idącej obok powsinogi. Mieli trochę specowego szpeja z jakiego tak prywatnie był całkiem dumny. A Kim miała sprytne rączki. Więc niewielką pluskwę mogłaby podczepić gdzieś do ubrania Helen. Zwłaszcza jak i tak by jechali razem do kościoła.

- A czy Gina ma niezłe cycki? - odpowiedziała pytaniem, posyłając mu niewinnie-perfidny uśmiech po czym splunęła na ziemię - Myślisz że nas do niego zaprowadzi? To by ułatwiło robotę… max dwie doby i wrócilibyśmy do domu. - zamilkła bo doszli do auta, przy którym intensywnie grzebała pani doktor. Przekładała coś z bagaży, rozpinała torby i przeszukiwała skrzynki.

- Nie wiadomo. Może nic specjalnego. Ale myślę, że warto spróbować. - wzruszył ramionami odpowiadając ich powsinodze w zespole. Zatrzymał się przed furgonetką obserwując jak najmądrzejsza z ich trójki grzebie w bagażach. - Szukasz dla niej tych książek? - zapytał z ciekawości. A Kim dał znać aby przygotowała swoje zabawki.

Złodziejka puściła mu oko i wpakowała się do fury obok swojego plecaka. Na pierwszy rzut oka wyglądało że siedzi i czeka aż ruszą, szukając w plecaku fajek. Nawet jedną wyjęła i odpaliła. Widocznie nie chciała aby Gina widziała co kombinuje.

- Tak - doktor w tym czasie wyprostowała plecy, posyłając Kingowi szybki uśmiech. Przetarła czoło rękawem kurtki, aby zanurkować w bagażniku i wyjąć z niego stosik pięciu cegieł literatury. - Zanieś jej to, dobrze? - wcisnęłą mu książki w ręce i machnęła ręką gdzieś za stodołę - Muszę iść… za potrzebą.

- Jasne. - odebrał książkową paczkę i czekał aż jedna pójdzie i wróci a miejscowe wystroją się na mszę i przyjdą. Ale dotarło do niego, że młoda pewnie i tak by musiała je zanieść do domu więc musieliby czekać na nią albo zabrałaby ze sobą i pewnie musiałaby zostawić w samochodzie. ~ Lepiej załątwić to od ręki. ~ doszedł do wniosku i zwrócił się do Kim. - Pójdę jej zanieść te książki. Zaraz wracam. - po czym jeszcze raz ruszył przez podwórko w stronę domu.

Wracając do środka słyszał dochodzące z oddali odgłosy budzącej się do życia osady. Gdzieś szczekały psy, piał kogut. Słychać było silnik, ale z oddali, z resztek mgły i pewnie z miasta, jeśli wierzyć słowom Helen o rozstajach. Mężczyzna wszedł do domu, znów do kuchni, lecz nie zastał tam nikogo. Staruszki nie było, za to od podwórza dochodził go dźwięk zgrzytającego rytmicznie metalu, jakby ktoś pompował wodę. Wyszedł do sieni i skierował się ku wyjściu na zewnątrz, gdy po drugiej stronie dojrzał szparę w drzwiach do tej pory uchylonych. W środku widać było kawałek pokoju o jasnych ścianach i oknie z szerokim parapiecie.




Na parapecie zaś siedziała wnuczka gospodyni, gapiąc się nieruchomo na ogród. Obok niej warował Koks, bijąc końcówką ogona o drewniane siedzisko.

- Hej. - zwrócił się do niej gdy przeszedł przez pokój. - Mam te książki od Giny dla ciebie. - powiedział kładąc je na parapecie w zasięgu jej rąk. A zwolnionądłonią pogłaskał sierściucha. Wtedy jakoś zorientował się, że małolata płacze. Trochę go to zażenowało. Nie był pewny co zrobić. Wyjść i udać, że nic nie zauważył? Że nic się nie stało? Zagadać coś? Ale co? W milczeniu więc głaskał czarną sierść kocura.

- Co się stało? - zapytał w końcu wnuczkę gospodyni.

- Scott naprawdę porwał tę dziewczynę? - spytała patrząc nadal na ogród i pociągnęła nosem, podwijajac nogi. Objęła je ramionami mocno zaciskając palce na spodniach. Otarła też policzek o kolano - Chcecie go… co z nim zrobicie? Nie zasłużył na śmierć, cokolwiek wam wmawiają. To dobry człowiek. Zawsze był dobry… nikogo by nie skrzywdził - siorbnęła nosem - Dlaczego wrócił? Nie powinien…

- Nie wiem dlaczego wrócił. Może dlatego, że spodziewał się, że ktoś przyjedzie szukać jego i Melody. Nie wiem czy ją porwał. Taka jest oficjalna wersja jaką usłyszałem. Ale to by było dość nietypowe porwanie. Tak czy siak, jesteśmy tutaj aby zabrać Melody do domu. On nie jest nam do niczego potrzebny, może zostać tutaj. - też usiadł na parapecie tylko był obrócony w przeciwną więc widział raczej wnętrze domu. No chyba, że zerkał w bok, na nieszczęśliwą nastolatkę. Widać na serio ten Scott nie był jej obojętny.

- Czy coś mu tutaj grozi? Dlaczego uważasz, że nie powinien tu wracać? - zapytał po chwili milczenia.

Widział że dziewczyna bije się z myślami, a kolejne gorące krople spływają jej po twarzy. Sierściuch też się przemieścił, siadając obok niej i pocierając pyskiem o mokry policzek.

- Jak ci powiem uznasz mnie za wariatkę - chlipnęła, biorąc kota na ręce i mocno go przytulając, co ten zniósł dzielnie i bez skargi. - Albo powiesz babci, a ona powie… matce. To jeszcze gorzej.Tutaj… nie zawsze wszystko wygląda tak jak się myśli.

- Jeśli nie chcesz mówić to nie mów. Ale przemyśl czy masz jeszcze komuś o tym powiedzieć. Ja przyjechałem, pokręcę się trochę i wyjadę. I skoro to takie ważne dla ciebie to nie powiem twojej babci. - po chwili zastanowienie zdecydował się jak zareagować. I kim była jej matka? Brakujące ogniwo między tą młodą a tą starą. A grą pozorów pewnie. Żadna nowość. Tu pewnie było tak samo jak wszędzie. Tylko inaczej. Wszędzie było tak samo tylko, że inaczej. Inny koloryt, miejscowy folklor czy urok. Lub psa urok. Ciekawe o co chodziło w tej mieścinie. Chociaż pewnie i tak zostanie tu zbyt krótko aby się o tym przekonać. I to nawet nie było złe. Gdyby poszło gładko to odzyskaliby Melody i mogliby wracać po główną wygraną do Nowego Jorku. A potem… Witaj St. Louis! Z taką kasą już mógłby się z dziewczynami ustawić całkiem nieźle na początek. Nie musieliby zaczynać z dwoma dolcami w kieszeni.

- Jest tu stara fabryka, daleko w lesie. - odpowiedziała szeptem, przetrwawiwszy jego słowa. Spojrzała też na niego, a mężczyzna dojrzał w jej oczach… lęk - Nie chodzi się tam, to skażony teren. Kiedyś… syfiło się stamtąd. Ludzie którzy tam pracowali chorowali i umierali, ich rodziny… też, a Scott… on tam poszedł - wzdrygnęła się, mocniej przytulając kota na co ten sapnął trochę, ale nie oponował - Kiedyś… zanim wyjechał. Szukał czegoś, czego nie powinien, kusił licho. Ludzie mu tego nie zapomną.

- Ktoś z nim poszedł? Skąd wiadomo, że tam był? - w głowie detektywa w naturalny sposób pojawiła się pewna doza sceptycyzmu. Chociaż brzmiało ciekawie. Stara fabryka do której nikt nie chodzi. Oprócz takiego jednego cwaniaka. Brzmiało jak niezły adres na kryjówkę. - I dlaczego ludzie mają mu to za złe? Komuś potem coś się stało jak wrócił tutaj? - sondował jaką tubylcy mogą mieć obiekcje pod względem Montoyi.

- Mówiłam już… kusił licho, a tego się nie robi - dziewczyna prychnęła, pociągając zaraz potem nosem - Nie wiesz jak tu było… kiedyś. Gdy wybuchła epidemia. Babcia opowiadała, że miasto było pięć razy większe niż teraz. Stosy trupów sięgały do dachów, potem przez dwa tygodnie ciągle palono zwłoki. Zostało nas ćwierć tego co było wcześniej. Bourbonville… wierzy w różne przesądy. Ludzie są do nich przywiązani. Do kultury, tradycji… no zobaczysz. - przetarła oczy rękawem.

- Choćby cmentarz. Jest… duży - odłożyła kota na parapet w plamę słońca, a ten od razu przewalił się na bok i tak zastygł, zamykając oczy. Gdzieś od samochodu doszło ich wołanie. Helen poruszyła się, ale zamiast wrócić do pokoju, wyskoczyła przez okno do ogródka. Wbiła ręce w kieszenie spodni i obróciła się przez ramię.

- Byliśmy tam wtedy we dwoje - przyznała niechętnie, nim ruszyła między grządkami w stronę bryki.

~ We dwoje? ~ znów jak bumerang wróciło pytanie o wiek nastolatki. Ile miała lat? Z 16? 18? No jakoś tak wyglądała. To ile miała “kilka lat temu”? 12? 14? To w jakim wieku był Montoya? Musieli się nieźle kumplować skoro właśnie ją zabrał w tak niebezpieczne miejsce. I co z tą epidemią? Była tu wcześniej czy właśnie oni jakoś ją wywołali? Chociaż wtedy pewnie miejscowi rozliczyliby się z Helen skoro została na miejscu. Chyba, że nie wiedzieli, że też tam była. No i jeśli zaraza to czemu ich dwójka nie zachorowała? Szedł przez dom a potem przez podwórze zdając sobie podobne pytania. I ta fabryka. Nadal brzmiało jak miejsce na kryjówkę. A ta mała i skomplikowana mała znała do niej drogę. Wydawało mu się, że są spore szanse, że poleci sprawdzić czy Scott tam się ukrywa. Tam gdzie nikt z przesądnych miejscowych nie odważyłby się szukać. A nie miejscowi raczej pewnie nie znali tego adresu. I wahał się. Wykorzystać tą małą jako kłębek nici prowadzący do Scotta i zapewne Melody czy nie? A w tym czasie już zdążyli wrócić do samochodu a on nadal nie mógł powziąć decyzji.

Przy płocie napotkał na staruszkę, prowadzoną przez Ginę pod rękę. Kobieta założyła na głowę odświętną chustę, zmieniła też ubranie na jednolity, wiekowy jak ona ale zadbany, płaszcz. Z pomocą pani doktor wsiadła do samochodu na tył, obok niej przysiadła Kim. Gapiła się na Kinga wyczekująco, przekręcając w dłoni coś niewielkiego i płaskiego. Ruch był szybki, zarezerwowany tylko dla niego, bo widząc że widzi o co chodzi, kobieta machnęła nadgarstkiem i pokazała mu pustą rękę.

- Weźmiemy panią Rachel pod okno, co? Będzie jej wygodniej - Virginia odezwała się na głos, na co powsinoga westchnęła i szybko wyszła z bryki, opierając się o bok.

- To młodą bierzemy w środek - zadecydowała z niewinną miną - Jest mniejsza, nie będzie się tak gnieść. Chris, siadaj za kółkiem - zaprosiła go gestem w odpowiednią stronę, coś podejrzanie wyczekująco na niego patrząc. Od podwórka dobiegł zgrzyt, potem przyspieszone kroki i zaraz obok auta pojawiła się też Helen.

- Siadaj w środek - Kim zaprosiła ją do środka, a ta kiwnęła głową i milcząc zajęła odpowiednie miejsce.

Wahał się. Użyć Helen jako nici czy nie? Trochę gryzły go wyrzuty sumienia aby ją wykorzystać w tym celu. Ale ostatecznie… Nie był pewny jak się sprawy potoczą. A ona dawała szansę załatwić to względnie szybko i bezproblemowo. Więc ostatecznie uciszył skrupuły i dał znak lekkim skinieniem głowy powsinodze aby ontynuowała ich umówioną akcję. Sam zaś grzecznie poczekał na gospodynie, jej wnuczkę a potem przeszedł przed maską i zajął miejsce za kierownicą.

- To mówcie mi jak jechać. - odezwał się gdy po drugiej próbie silnik zaskoczył i ruszyli wzdłuż ulicy tej osady.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-07-2019, 00:00   #8
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 4 - Czarny Elvis

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=artaYKPCt_E[/MEDIA]
Silnik nie zdążył do końca ostygnąć, wnętrze auta nawet mimo otwartych przez pewien czas drzwi, nosiło w sobie zdecydowanie cieplejsze powietrze niż rześki majowy poranek na wyżynach i u podnóża gór. Niewielkie auto z nadprogramowymi pasażerkami wznowiło niekończącą, zdawałoby się, podróż do przodu. Z trzech osób pod metalowym daszkiem zrobiło się pięć, brakło wygody z jaką do tej pory nowojorskie trio się poruszało, ale za to zyskali przewodnika który ich nakarmił. Poza tym miłym starszym paniom o aparycji bajkowej dobrej babci się nie odmawiało. Nie wypadało tak po ludzku…

Co innego jej wnuczka - dzikie, dziwne stworzenie, które do kościoła co prawda nie wzięło strzelby, lecz gdy wsiadała King zauważył że na plecach za paskiem od spodni ma klamkę. Czarną, z plastikową obudową i małą. Jeśli miałby zgadywać, postawiłby któryś z modeli Glocka, może ‘27. Nie patrzył jednak na nią tylko z powodu broni, kątem oka w odbiciu wstecznego lusterka wyszukiwał znaku od Kim, że po sprawie. Czuł niesmak, czyżby się starzał? Ludzie często wierzą, że żyją zgodnie z własnym sumieniem i uważają, że są wystarczająco silni, by nie zważać na to, co myślą o nich bliźni. W nielicznych wypadkach to prawda, ale takich ludzi jest mniej, niż się powszechnie sądzi. Z paroma wyjątkami, ludzie różnią się nie tym, czy pragną podziwu, czy nie, lecz tym, czyj podziw spodziewają się wzbudzić. Albo jakie cele osiągnąć i przede wszystkim jakim kosztem.

Zwalczyć samemu pokusę może się wydawać zwycięstwem, lecz świadomość, że ktoś nie uległ pokusie, którą myśmy byli dla niego, boli jak niepowetowana porażka… podobno. Tak King słyszał kiedyś od podpitej Giny, gdy ta złapała melancholijnego doła przy jesieni, zamykając się w ich biurze z butelkę podłej whisky i starym odtwarzaczem z płytą Alice in Chains - po tym ją znalazł, bo zawodzącą chrypę Lane’a dało się słyszeć już z parteru. Pani doktor spojrzała na niego zamglonym wzrokiem, gdy wszedł do biura. Długo wtedy rozmawiali na tematy zwykle nieporuszane. Ona mówiła o swoich zawiedzionych nadziejach, on o swoich porażkach. Wznosili toasty zwycięzców, tych którzy przeżyli - to się tylko liczyło, prawda?

- Przetrwanie kupuje się niewinnością
- zaśmiała się wtedy, pochylając tułów przez oparcie kanapy aby sięgnąć po nową paczkę wyrobu czekoladobodobnego - Rodzisz się obficie obdarzony niewinnością i zerową wiedzą na temat metod przetrwania, a resztę życia spędzasz na przehandlowaniu jednego za drugie...

- Dziękujemy, że zgodziłyście się panie pokazać nam drogę
- teraźniejsza doktor uśmiechnęła się do nowych pasażerek - Jeśli za bardzo wieje proszę mówić, przymknę okno… co do… - pokazała ręką na szybę i tak zamarła, gapiąc się w nią intensywnie.


Reszta pasażerek, oczywiście oprócz staruszki automatycznie skierowała głowy w tę samą stronę. Na wzniesieniu, z pół setki metrów od drogi i wśród zdawałoby się martwych drzew, stał na tle rozwiewającej się mgły…

- Oooo…zobacz babciu, Elvis znowu uciekł! - Helen zaśmiała się wesoło, a śmiech ten miał złośliwe zabarwienie.

- Skaranie boskie z tym capem! - babuleńka westchnęła i pokręciła głową - Oby tylko w szkodę nie wlazł jak ostatnio.

- To kozioł sąsiadów -
dziewczyna wyjaśniła spoglądając na Ginę - Z drugiej strony rzeki. Gdzie się łachudry nie zamknie, stamtąd wylezie albo się uwolni i zawsze łazi po opłotkach szukając co i komu zeżreć. Byłoby w porządku, gdyby do tego nie był złośliwy. Dzieciaki gania, w praniu dziury wygryza. Depcze grządki, robi przed drzwiami, a jak ktoś nie zamknie domu to i w sieni potrafi narozrabiać. U nas ostatnio ze dwa miesiące temu wlazł jakoś na strych obory i wyżarł cały worek owsa.

- A bo to diabeł jest, nie zwierze!
- babcia prychnęła i przeżegnała się odruchowo. - Zło wcielone, plaga egipska i nikczemnik!

- Ludzie plotkują, że to stary O’Brian
- małolata dorzuciła zamyślona, a tymczasem kozioł zniknął im z oczu, zostając gdzieś za plecami.

- Jakaś kolejna miejscowa legenda i folkor? - Kim wykorzystała okazję, podłapując temat który chyba zaczynał jej się podobać, a we wstecznym lusterku King zobaczył jak uśmiecha się szybko i puszcza mu oczko… czyli się udało. W kurtce tokującej wesoło nastolatki zagnieździła się pluskwa, już nie było miejsca na żale i rozterki.

- Folklor - Helen poprawiła ją odruchowo, lecz nie skomentowała - John O’Brian należał do sekty, która trzydzieści lat temu upatrzyła sobie okoliczne lasy za siedzibę kultu. Przyjechali gdzieś z St. Louis, zaczęli robić swoje porządki. Podobno facet był nawiedzony. Gadał z umarłymi, albo czytał w myślach. Patrzył się komuś prosto w oczy i wiedział takie rzeczy, że… - pokręciła głową, zerkając na babcię, która najwyraźniej postanowiła uciąć sobie drzemkę i posapywało spokojnie przez nos.
- Podobno za karę po śmierci zmienił się w czarnego kozła… wołamy go Elvis, mieszka to tu, to tam. Ostanio sąsiad go złapał… ale Elvisa nie da się zamknąć. Zawsze jakoś wylezie…

- A nie lepiej go pałą w łeb i do gara? -
powsinoga jakoś sceptycznie podeszła do tematu, na co nastolatka zaśmiała się cicho.

- W łeb i do gara? - spytała jakby właśnie starsza kobieta popełniła błąd nowicjusza - Myślisz że nie próbowano? Ludzie zamykali go w klatkach, w piwnicach, raz nawet zakopali żywcem… i się wygrzebał. Strzelali do niego, topili, próbowali otruć i rozwalić łeb siekierą - zrobiła przerwę i dokończyła grobowym głosem - Ten co strzelał nie trafił… zginął następnego dnia na polowaniu. Ktoś go postrzelił. Kiedy zamachnięto się na Elvisa siekierą, spadło ostrze i trafiło synka zamachowca. Umarł na miejscu. Ten który próbował otruć Elvisa przekręcił się w dwa miesiące. Podobno rzygał czarną krwią… tak samo jak cały jego inwentarz.


Droga też się zmieniła. Wyjechali z luźnej wiejskiej zabudowy, kierując się nawet nieźle utrzymaną drogą aż dotarli do mostu i sennego miasteczka za nim. Nadal praktycznie nie widzieli nikogo, lecz sytuacja ta zmieniła się ledwo przekroczyli rzekę. Wtedy w otwartych oknach domów dostrzegali już bez problemu poranny ruch i migające sylwetki. Poboczem sunęło paru przechodniów, ktoś jechał dorożką, inny konno, a każdy w tym samym kierunku - w górę, tam gdzie na wzniesieniu nad koronami drzew majaczyła wieża z charakterystycznym krzyżem na czubku. Za to wewnątrz bryki atmosfera zrobiła się mało wesoła.

- Ja pierdolę… - Kim jęknęła i zrobiła znak krzyża - Weź już nic nie mów, co? O klątwach, przeklętych kozłach, kultach, trupach… - wzdrygnęła się, a jej blada twarz kontrastowała z ciemnymi włosami.

- Mówiłam, tutaj ludzie przesądni - małolata zrobiła minę wcielenia niewinności. Posiedziała tam minutę czy dwie i nagle wychyliła się do przodu, opierając się Kingowi o ramię i pokazując na placyk przed nimi.
- Tutaj się parkuje. Kościół jest zaraz za bramą - powiedziała cicho i pokazała na drugą stronę.
Rzeczywiście za płotkiem stał biały drewniany budyneczek do którego zmierzało coraz więcej ludzi.
- Tam macie bar, tam jest szpital, a tam buda szeryfa. Jak pójdziecie jeszcze kawałek prosto, dojdziecie do alejki handlowej. Dziś niedziela to wszystko pozamykane, ale zwykle od samego rana można już kupić co potrzeba. Ubrania, broń, tekstylia i ładne rzeczy w sklepach. Jedzenie i wyroby rolników na straganach. Dzień handlowy jest we wtorek i czwartek… i nie wspominajcie publicznie że widzieliście Elvisa. Tutaj to zły znak.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 05-08-2019, 03:33   #9
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet



~ Nie, no nie dajmy się zwariować. To tylko kozioł. ~ Nowojorczyk nie podzielał entuzjazmu miejscowym folklorem. Czarny kozioł - morderca. Akurat! To co mówiła Helen wyglądało mu na zbieg okoliczności. Kozy to chyba dość skoczne były pewnie trzeba by mega płot zrobić wysoki to by w końcu nie przelazł. No ale kto miał na to czas albo siły? No i materiał. Aby więzić jakąś jedną, głupią kozę. A te brednie o czarnej krwi i postrzale dziecka to pewnie przypadek. A te zabobony zrobiły z tego jakąś klątwę i mistyczną legendę. Pewnie tak samo jak z “przekleństwem” tej skażonej fabryki o jaką oskarżali Montoyę. No ale wiedział, że kijem rzeki nie zawróci i skoro miejscowi tak mieli nie było potrzeby ich drażnić swoimi teoriami. Zwłaszcza jak mu nie zależało aby kogoś a zwłaszcza wszystkich, przekonywać do swoich racji względem skażenia czy kozła. Był tutaj po Melody i ją chciał zawieźć z powrotem do Nowego Jorku. A do tego był mu potrzebny Montoya. Ale na razie musieli zajechać przed kościół.

A przed kościołem chyba zrobili z siebie widowisko. Nie dlatego, że zrobili coś specjalnego tylko dlatego, że po prostu byli. Nowy samochód, nowi goście w tej niezbyt dużej miejscowości. O chyba niewielu przyjezdnych skoro tak jawnie przechodzące głowy odwracały się w ich stronę.

- Poczeka pani, zaraz pomogę. - odezwał się do staruszki wyłączając silnik i wysiadając z wozu. Obszedł szoferkę i pomógł starszej pani wysiąść na zewnątrz. Helen i dziewczyny wysiadły same. Właściwie to mogliby się teraz pożegnać i pojechać do knajpy którą wskazała im przed chwilą Helen. No ale… To była niedziela. Msza. Dzień święty i bardzo ważny dla tych ludzi. To była szansa by jakoś zapunktować w ich oczach.

- Chris, na co czekasz? Nie mów, że chcesz tam iść! - Kim na pewno nie chciała ale chyba domyśliła się o czy właśnie rozmyślał Chris. I nie chciała tracić z godziny czasu na biadolenie w kościele. Ale King uważał inaczej.

- Nie, nie chcę. Nie sam. Wszyscy tam pójdziemy. - nie chciał się wdawać w dyskusje więc odpowiedział cicho tak samo jak ich powsinoga do niego zagadała. Ale nieco odsunął się bo dostrzegł, że Helen komuś macha. Chyba jakiejś dziewczynie. Chyba rówieśniczce. Pewnie jakaś koleżanka. No ale ta koleżanka zaczęła podchodzić do nich a Chris z kolei zaczął zamykać samochód aby pomóc swoim dziewczynom w zajęciu właściwie kościelnej postawy.

- Słyszałeś kiedyś kurwa o klauzuli sumienia? - powsinoga wysyczała mu do ucha, całą sobą spinając się jakby mieli ją zaraz święconą wodą polewać. - Jak nie słyszałeś spytaj Giny, ona ci powie że nie muszę robić nic, co mi nie pasi pod moje sumienie. Pójście tam jest czymś takim - przy słowie “tam” pokazała oczami kościół, wylewając na detektywa tyle niechęci, ile tylko zdołała.

Tyle dobrego, że Virginia nie wydawała się ani na tak, ani na nie. Wzruszyła neutralnie ramionami pokazując, że jest jej idealnie obojętne czy tam pójdą, nie pójdą i gdzie po kolei. Przejęła od Kinga starszą panią, aby móc ją prowadzić pod rękę.

Mijający ich grupkę miejscowi patrzyli się jak na darmowy klub go-go. Jedni gapili się całkiem jawnie, inni dyskretniej. Były zaciekawione spojrzenia, ale też niechętne, część otwarcie wrogich, inne zmęczone i obojętne. Dużo ostrożnych. Były też kompletnie inne…



Takie, jakie rzucała im dziewczyna stojąca w progu pobliskiego budynku, oznaczonego szyldem nieśmiertelnej Ósmej Milii. Obserwowała ich pojawienie się, a gdy z fury wysiadła Helen, od razu sobie pomachały i nieznajoma wyskoczyła z ganku, pospiesznie przebierając nogami ku furze.

- Hej Helen! Kogo tam znalazłaś?! - w połowie drogi raz jeszcze zawołała kłopotliwą małolatę po imieniu, na co ta odpowiedziała uśmiechem który na jej ponurej, spiętej, podejrzliwej albo zasmuconej twarzy wyglądał dziwnie. Nagle stała się zupełnie inną dziewczyną. - Dzień dobry pani Lincoln!

- Sara skarbeńku… - staruszka zaskrzeczała miło i ciepło, uśmiechając się bezzębnie - Jak tam kochanie, w porządku? Do kościółka idziesz?

- Tak proszę pani - odpowiedziała bardzo grzecznie. - Niedziela dzień święty.

- Cześć Sara, nie za zimno ci? - wnuczka staruszki wskazała na króciutką czarną sukienkę na wąskich ramiączkach, noszoną przed drugą dziewczynę. - A może chcesz żeby pastor zawału dostał? Albo ktoś miał problem żeby się na mszy skupić - zaśmiała się wesoło, jak na zwykłą nastolatkę przystało. Widząc ją taką Chris mógł na moment zapomnieć, że jeszcze godzinę temu mierzyła do niego ze strzelby i chciała rozwalić łeb.

- No weź, nie pójdę tak do kościoła. - Czarnowłosa dziewczyna zachichotała, przewracając oczami. - Na chwilę wyskoczyłam. Kogo tu nam przyprowadziłaś? - przeniosła wzrok na zamiejscowych.

- A… to - Helen zmarkotniała, krzywiąc się kwaśno. - Sami się znaleźli, zobaczymy czy przejdą próbę wody święconej. I wiesz… po mszy nie mamy kogo palić w tym tygodniu. Widziałam żeście dół do kamienowania odremontowali, dzieciaki ze szkoły już kamieni nazbierały - pokiwała głową z niechęcią… mimo której mężczyzna wyczuwał, że żartuje.

- Racja, przecież w tak małych wioskach jak nasza plebs musi sobie znaleźć zajęcie na miarę swoich możliwości - jej koleżanka szybko podłapała wątek, krzywiąc twarzyczkę bardzo smutno. Nie przeszkodziło jej to obejrzeć sobie gości. Na Kingu dłużej się zatrzymała, skanując go bardzo dokładnie, albo to jemu się tak wydawało.

- To Sara, pracuje dla karawaniarzy. Robi herbatę, prowadzi rachunki i inne tabelki. Sami się przedstawicie czy mam wam pomóc? - “ich” małolata spytała Nowojorczyków.

- Cześć Sara. Chris jestem. A to jest Gina i Kim. - Nowojorczyk przysłuchiwał się z zaciekawieniem rozmowie dwóch jednak koleżanek. Całkiem ciekawa rozmówka. Nawet go rozbawiły tą komedią. Kim trochę mniej. Ale w sumie na upartego Gina by mu wystarczyła. Pani Lincoln i tak ich chyba brała za parę. Na razie jej nie wyprowadzał z błędu. Zresztą co miał jej powiedzieć? Że dziewczyny jakie z nim przyjechały są tylko jego koleżankami i pracownikami a w ogóle to są ze sobą parą od jakichś paru dni czy coś w ten deseń? No na te zabobony i kościoły to chyba nie byłaby najlepsza odpowiedź. Więc przedstawił się nowej, ciemnowłosej dziewczynia z którą widocznie kumplowała się Helen. Podał jej rękę na przywitanie i odpowiednio wskazał na swoje towarzyszki.

- Bardzo mi miło - czarnowłosa, wysoka, młoda kobieta uścisnęła podaną dłoń, podchodząc bliżej i popatrzyła mu w oczy. Ściszyła też głos.
- Co was sprowadza do naszego małego, zacofanego grajdołka… jeśli mogę oczywiście spytać? - dodała nosowym głosem, wciąż trzymając go za rękę. - Rzucacie się w oczy, niewiele tu samochodów. Poruszamy się konno, wozami albo sznurowadłem - mówiła wesołym tonem, a palec wskazujący jej dłoni gładził wnętrze jego dłoni.

- Są z Nowego Jorku, wpadli w gości - Helen wzruszyła ramionami, patrząc jak jej babcia ciągnie panią doktor do kościoła, na co młodsza kobieta rzucała spłoszonym spojrzeniem od niej, do białego budynku i jeszcze za plecy gdzie reszta jej oddalajacej się ekipy.

- Aż z Nowego Jorku? - Sara zrobiła wielkie oczy, jakby było to coś niezwykłego, za to King za plecami usłyszał parsknięcie Kim - Na pewno potrzebujecie przewodnika, mogę wam pokazać miasto… w wolnej chwili - dodała.

- Naprawdę? - Chris troszkę nie nadążał. Śmiała była ta Sara! Ale sobie poczynała z obcym facetem. No ale to by znaczyło dwie rzeczy. Albo miała jakiś ukryty cel albo leciała na niego. Szczerze mówiąc przyjemniejsza była ta druga wersja. A przy pierwszej no cóż, liczył na swoją szczęśliwą gwiazdę, że jakoś się znów wykaraska. - Czemu nie. Przyda nam się ktoś oblatany w temacie. My tu pierwszy raz to nic i nikogo nie znamy. No poza wami teraz. - Chris uśmiechnął się ale w końcu wrócił do planów udania się do kościoła. - Idziecie do środka? - zapytał wskazując na oddalającą się Ginę prowadzącą panią Lincoln. Musiał do nich dołączyć aby ludzie nie gadali czy co tam tu się mówiło i robiło.

- Jasne, przecież to niedzielna msza - Sara rozpromieniła się, jakoś tak lawirując okolicą, że nagle znalazła się u boku detektywa, biorąc go pod ramię. - Trzeba iść, nie można inaczej. Nie martwcie się, pastor jest mądrym człowiekiem i szanuje bliźniego… oraz czas jego. Poza tym jego kazania zawsze są ciekawe… - nadawała w najlepsze, prowadząc ich drogą prosto do białego budynku.

- Dla wsiórów, a nie dla ludzi z wielkiego świata i wielkiego miasta - Helen dorzuciła swoje urocze dwa gamble, robiąc za drugą parę razem z Kim.

- W wielkich miastach też są kościoły - czarnowłosa fuknęła na koleżankę i zerknęła na detektywa - Prawda? Na długo przyjechaliście? Macie gdzie się zatrzymać… no i co was do nas sprowadza… Chris? - spytała, wypowiadając jego imię dziwnie, miękko. Czuł też bijącej od niej ciepło i zapach młodej skóry, mydła, wiatru i truskawek. To chyba były truskawki i cynamon - tym pachniała.

- Jeszcze nie myśleliśmy gdzie się zatrzymać. Udało nam się złapać języka u pań Lincoln no i gdy takie wspaniałe damy nas ugościły taką wspaniałą jajecznicą to nie mogliśmy odmówić tej prośbie aby je podrzucić tutaj. Dlatego jeszcze nie mieliśmy okazji aby się rozejrzeć za jakimś lokum. A znasz jakieś gdzie moglibyśmy się pomieścić? Najlepiej z miejscem na naszego vana w pobliżu. - starał się mówić swobodnie i spokojnie. I chyba mu się udawało. Chyba. Miał taką nadzieję. I chyba brzmiało naturalnie. Chyba. Ale ta Sara nieźle sobie poczynała. Czuł jak od tego jej przyjemnego zapachu zaczyna mu szumieć pod potylicą. Jakby był na rauszu czy co. Nie no aż głupie, żeby jedna małolata zrobiła na nim aż takie duże wrażenie tak szybko. Tak naprawdę to musiał to urwać albo teraz albo pójść z nią sam na sam gdzieś… o nawet na tył samochodu. Chociaż tutaj to pewnie wiele osób by im przeszkadzało. I dziewczyny by mogły… chociaż przecież same mówiły, że są parą? To co je obchodziło z kim by się szlajał? No tak, bo ta Sara no jakoś tak umiała podbić temat, że myśli zaczynały mu pędzić dość jendokierunkowo. No ale na szczęście wejście do kościoła było coraz bliżej.

- Jeśli chcecie po mszy zaprowadzę was do Johnsonów, prowadzą hostel dla pracowników tartaku, ale zatrzymują się u nich nie tylko drwale - czarnowłosa mówiła przyjaźnie, idąc obok i przypadkiem co parę kroków ocierała się o Kinga. A to biodrem, a to napierała piersiami na jego ramię, wciąż gładząc jego dłoń palcami. Oblizywała też usta, niby niewinnym ruchem, ale w połączeniu z głębokim spojrzeniem prosto w oczy ruch nabierał bardzo kosmatego podtekstu - Można też wynająć coś nad barem, tylko z miejscem na auto byłby problem, a teren hostelu duży, każdy znajdzie tam przytulny kąt dla siebie - uśmiechnęła się, pokazując białe ząbki - Jest też opcja… jeśli lubicie spokój i ciszę, oraz piękne widoki i dobrą tutejszą kuchnię… mam naprawdę duże gospodarstwo, pomieścimy się - dodała wesoło - Domek letni stoi pusty, na skraju drogi. Dużo prywatności, blisko gdybyś potrzebował… przewodnika. Nie policzę drogo, matka też się ucieszy. Nie gotuje może jak pani Lincoln, ale nie ma na co narzekać.

- Naprawdę? - jeszcze raz obrzucił szybkim spojrzeniem sylwetkę idącej obok kobiety. No cóż, wygląd miała całkiem niczego sobie. I była sama? Z matką? Dziwne. Ale jakoś mimo wszystko ostatnia opcja wydawała mu się najbardziej interesująca. Tylko trochę trudno mu było ubrać w myśli jak teraz jakoś zgrabnie wybrnąć i zagadać z sensem. - A nie będziemy nikomu u was przeszkadzać? Macie miejsce gdzie zostawić samochód? I ile byście nas policzyły? - odchrząknął zanim wznowił swoje pytania. No co? Samotny dom tylko dla ich trójki no i z szamą no i z Sarą po sąsiedzku… Chyba nie brzmiało to jakoś strasznie… Prawda?

Czarnowłosa zbyła te niepokoje machnięciem ręki i pokręciła przecząco głową. Podniosła ramię i wymownie popatrzyła na zegarek.
- Msza zaczyna się za dwadzieścia trzy minuty, zdążymy oblecieć w dwie strony. Mieszkam niedaleko, zaraz przed mostem. Mamy duże podwórko i dom letni. 8 Mila dobrze płaci - puściła mu oko - Mama powinna być w domu. Podejdźmy i spytajmy, ale myślę że nie będzie z tym problemu. Wrócimy przed mszą… Helen, zajmiecie nam miejsca? - zerknęła na ponurą brunetkę, która tylko wymieniła spojrzenia z Kim.

- Jak sobie chcesz - wzruszyła ramionami.

- Mumia nie będzie nic mówić? - powsinoga rzuciła coś podejrzanie spokojnym, neutralnym tonem, patrząc na kościół.

- Przecież wrócą przed mszą, nie? - Helen odpowiedziała jej równie niezobowiązująco.

- Mhm, tylko zagłębią temat opłat i noclegu… - jakoś tak to Kimberly powiedziała, że w ogóle nie brzmiało jak przytyk, albo szpila.

- Przelecą… się po okolicy, ustalą cenę i wrócą. - małolata pokiwała głową mądrze - Przed mszą.

- Wiadomo że przed mszą. - Kim zgodziła się gładko - W końcu niedziela.

- No super. To skoro mówicie, że to brzmi tak prosto i sensownie no to namówiłyście mnie. To chodźmy zobaczyć ten domek. - Nowojorczyk szczerze mówiąc trochę był zirytowany na te wszystkie szpile, niedomówienia i insynuacje. Zwłaszcza na “swoje” laski. Cholera czy on im pod pierzynę zaglądał? Robił im jakieś kwasy, że jedna się tenteguje z drugą mimo, że obie poznały się dzięki niemu i w sumie wcześniej ze sobą przecież sypiali w różnych konfiguracjach i było fajnie. Nawet bardzo. A teraz raptem się zbiesiły, że niby wolą tylko siebie nawzajem. Co by nawet nie miał im za złe. Gdyby nie to, że to oznaczało, że nie wolą już z nim. Bo chrzanić te pary i lesbijskie zabawy o ile nie chodziło o zakaz względem niego. A teraz co? Że Sara na niego poleciała to już zazdrocha? A co? Na nie miała polecieć? No w sumie on by pewnie poleciał… No ale ej, może laska chciała serio tylko być miła i pokazać mu dom? I nic więcej? Pojadą w tę i we w tę, wrócą przed mszą no i tyle. Wielkie mi halo. A obie jakieś sceny robią jakby na jakieś orgie się umawiali…

Co prawda czuł, że to może być jakaś wtopa. Niebezpieczeństwo. Zasadzka. No mogła. Brał to pod uwagę. No ale... Laska albo na niego leciała albo chciała go zwabić gdzieś tam. ~ No trudno. Najwyżej wyjdzie, że myślę tym czymś między nogami. O co i tak mnie zawsze oskarżają. Żadna nowość. ~ próbował uspokoić własne sumienie.

Jego odpowiedź napotkała dwojaką reakcję. Helen i Kim bardzo dobitnie pokazały, jak bardzo zwisa im gdzie King pójdzie i z kim. Ta druga mamrotała coś o mózgu w gaciach, nim nie zgarnęła nawet przyjacielskim gestem tej młodszej i solidarnie nie poszły do kościoła.
Za to Sara wydawała się szczerze ucieszona. Objęła mocniej jego ramię i zaśmiala się serdecznie, od razu ciągnąc go w dół drogi.

- Świetnie, chodź. Wyciągniemy nogi to wrócimy niedługo - powiedziała nadając szybkie tempo marszu w stronę rzeki. - Nie przejmuj się, nie pożałujesz. Tutaj… bywa dziwnie. Zwykle ciężko nam otworzyć się na nowe twarze. Ludzie unikają gości, ale jak pracujesz z karawanami nabierasz innego podejścia. Poszerzają się horyzonty. Zresztą lepiej będą was tutaj odbierać, jeśli zamieszkacie u rodziny, nie w hotelu… a właśnie. Czym się zajmujesz Chris? - skręcili w boczną uliczkę, schodząc z głównej drogi na rzecz cienkiej ścieżki wyłożone kocimi łbami. Dziewczyna zmieniła też uklad, obejmując go w pasie ramieniem i drapiąc paznokciami po plecach pod kurtką. Dotykała go najpierw delikatnie, ale z czasem coraz śmielej. I nie tylko po plecach.

- Tylko mi nie mów że jesteś płatnym mordercą, albo innym takim, co zwykle napada na karawany szukając łatwego zarobku. - popatrzyła maskując rozbawienie.

~ No i się zaczęło… ~ w duchu jednak westchnął gdy Sara jednak nie zapomniała o swoim wcześniejszym pytaniu. A pamiętając reakcję Helen no nie spodziewał się zbyt ciepłego przyjęcia na wieści, że przyjechali tu ścigać jednego z nich. Zwłaszcza, że chyba nikt nie wiedział, że tutaj wrócił. Znów wnioskując po reakcji wnuczki pani Lincoln. No ale coś powiedzieć musiał. Poza tym i tak przecież musieli się rozpytać o Montoy’ę i… No tak! To była właściwa odpowiedź.

- Nie jestem cynglem. Ani ja ani moje koleżanki. Kobiety szukam. - odparł pozwalając sobie na nonszalancki uśmiech. Bo nawet ucieszył się, że w ostatniej chwili znalazł rozwiązanie co jej odpowiedzieć. I właściwie mówił prawdę. A zabrzmiało dość intrygująco. Oby. I zaraz, co ona mówiła? “8 Mila”? Pracowała z karawanami. W “8 Mili”. Jak Scott. Jeszcze nie wiedział co to oznacza ale jakoś umysł prawie samoistnie nagle skojarzył te dwa fakty.

Sam też pozwolił sobie objąć ją w pasie przyciągając ją mocniej do swojego boku. Mała miała chcicę. Szkoda było tego nie wykorzystać. Zresztą. Przez te jej manewry pobudziła go na tyle, że teraz on też miał. Na nią. I to jak najszybciej. ~ Ciekawe czy robi laski… ~ zastanawiał się pod czaszką bo to by chyba było w sam raz na ten numerek co widocznie oboje mieli ochotę.

Jak na złość chyba dziewczyna rzeczywiście prowadziła go do domu, bo minęli tę miejską część miasta, potem rzekę i znowu znaleźli się po tej bardziej wiejskiej, gdzie ciasną zabudowę zastępowały gospodarstwa. Sara po drodze tłumaczyła kto mieszka gdzie, wspominała też o kościele i pastorze, dodając że nie każdy w niedzielę musi chodzić do kościoła, ale lepiej być.

- Nie martw się, jeśli się spóźnimy poczekamy aż się zacznie kazanie i wejdziemy po cichu - nadawała chcąc go uspokoić, ale w końcu nie wytrzymała - Nie mów że żony szukasz, albo dziewczyny. Jakaś cię kantem puściła? Zabrała gamble i wyjechała na wieś… i skąd pomysł że tutaj była? Tutaj licho mieszka… - dokończyła, patrząc na mijaną rzekę.



Okazało się, że mieszka zaraz w pierwszym gospodarstwie, do którego prowadziła piaszczysta dróżka między szpalerem starych olch. W oddali detektyw rzeczywiście zobaczył dwupiętrowy dom, od frontu otoczony ogrodem, ogródkami. Po boku rozciągały się szklarnie i duże budynki gospodarcze. Słychać było gdakanie, chyba i pianie.

~ “Jakaś mnie kantem puściła?” Całe mnóstwo! Zaczynając od tych dwóch co zostały pod kościołem. ~ mimo wszystko w umyśle detektywa pojawiła się spora dawka autorinonii. No bo tak. Tylko raz w życiu miał zamiar znaleźć tą jedyną, wielką, prawdziwą miłość i się ustatkować, być dobrym obywatelem, praworządnym i takie tam… mhm… tylko raz. Cholera całkiem sporo razy! No ale miał tyle wad charakteru… nawet dla siebie samego, w sumie to nawet nie był zdziwiony, że skończył tak jak skończył. ~ Dobrze, że chociaż te dwie spod kościoła ze mną w pracy wytrzymują. ~ w końcu nie siedziały dla kasy. Gina jako lekarz czy jajogłowy na pewno mogłaby zarobić więcej. Choćby w Navarro czy na uniwerku. Tam była albo kasa albo swoboda spełnienia zawodowego. A ich powsinoga? W sumie ta to już w ogóle nie wiedział czemu właściwie powiedziała mu “tak” gdy zaproponował jej współpracę.

- Nie, nie szukam żony. - odezwał się po chwili trawienia swoich przemyśleń. Słuchał gdzie kto mieszka ale pewnie i tak wszystkiego nie zapamięta. Chociaż starał się załapać chociaż jakieś nazwiska i wygląd osady. Wyłapać jakieś nazwy na tabliczkach czy szyldach albo nazwiska o jakich mówiła Sara. ~ Ciekawe o czym ona myśli… Też ją tak skręca chcica jak mnie? ~ zastanawiał sie gdzieś mimochodem.

- Ale dziewczyny już tak. Młoda, ładna. Tutaj pewnie obca. Melody. Wszystko wskazuje na to, że udała się w tym kierunku. Jestem prywatnym detektywem. Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia tej dziewczyny. Dlatego tu przyjechałem. - odpowiedział wyjaśniając w największym skrócie powód swojego przybycia do Bourbonville. - Tutaj ten dom? - zapytał rozglądając się po podwórku i zastanawiając się gdzie zaprowadzi go dalej.

- Prywatny detektyw? - Sara podniosła brwi zdziwiona i odgarnęła powolnym ruchem kosmyk włosów za ucho. Tam zaczęła go kręcić na palcu - A masz licencję? Albo kajdanki? - dodała i zabłysły jej wesołe ogniki w oczach, gdy pewnie wyobrażała sobie te dwa obiekty w użyciu. Po zwiększonym naporze jej ciała Nowojorczyk mógł wnioskować co konkretnie chodziło czarnej głowie.

- Tak, to mój dom… bez obaw - wyszczerzyła się jakby miała powiedzieć najlepszy dowcip świata, ale jeszcze się powstrzymała dla lepszego efektu.

Pociągnęła go za rękę w bok, prowadząc między krzakami magnolii, odcinających widok reszty świata. Tam też zatrzymała go, obracając się i sprawdzając czy nikt za nimi nie idzie.

- Prywatny detektyw… z samego Nowego Jorku - powtórzyła zamyślona, przesuwając dłońmi od jego nadgarstków aż po barki, na które zarzuciła swoje ramiona.

- Wywiało cię naprawdę daleko od domu, detektywie - dorzuciła rozbawiona, napierając całym drobnym ciałem, a zapach cynamonu i truskawek mieszał się z wonią kwiatów.
- Co zrobisz jak ją znajdziesz?

- Spróbuję się dowiedzieć co jest grane. I pewnie zabiorę ją potem do domu. - odpowiedział rozglądając się gdzie go zaprowadziła. Jakieś krzaki, chyba ogród. Na dom to nie wyglądało. Ale sama też zdawała się być już u celu. Gdy poczuł w nozdrzach zapach jej włosów i kosmetyków stracił ochotę na dalsze dyskusję. Sięgnął po nią łapiąc ją w ramionach a zraz potem przesunął się wyżej ku jej szyi i twarzy aby móc ją lepiej złapać do pierwszego pocałunku.

Nie stawiała oporu, prędzej stanęła na palcach żeby zmniejszyć odległość między ich twarzami. Przestała mówić i udawać wesołą dziewczynę ze wsi, zamiast tego wystrzeliła ustami do góry, całując go chciwie i z wprawą. Niezłą, jak na tak młody wiek. Po części ona go trzymała tak samo, aby się nie wywinął. Smakowała też cynamonem i była ciepła, miękka. Bardziej niż zainteresowana. Dotykała go przy tym tam, gdzie tylko dała radę sięgnąć, od twarzy i włosów, po dłonie, plecy, pierś i brzuch. W pewnej chwili skierowała dłonie do tyłu, łapiąc go mocno za pośladki i dociskając się do jego bioder.
- Chyba ci się podobam - rzuciła przez zadyszkę, śmiejąc się cicho, nim znowu nie podjęła przerwanej rozmowy bez słów.

- Skąd to przypuszczenie? - wysapał nie chcąc tak do końca skapitulować. Chociaż podobała mu się w tej chwili jak jasna cholera. I to jaka była i to co robiła. No i ten cynamonowy zapach. Też poczynał sobie coraz śmielej. Skoro dała mu zielone światło na całowanie się i sama rwała się do poszerzenia tej zamawy grzechem byłoby zostawić biedaczkę w potrzebie. Więc i on zaczął sięgać chciwymi dłońmi przez sukienkę na jej jędrne i tak kusząco półschowane piersi. Ale szybko mu się to znudziło. Zresztą nie mieli czasu! Musieli jeszcze wrócić i w ogóle. Szybko więc sięgnął w dół aby unieść jej czarną kieckę i przełożyć jej przez głowę aby dobrać się do ciekawszych fragmentów jej anatomii niż usta.

- Czekaj… zaraz… - wysapała mu prosto w twarz, odtrącając ręke próbujące ją rozebrać. - Myślałam, że… detektyw najpierw… zbada teren. Zapewni… dyskrecję - dodała rozbawiona, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą dalej alejką. Nie uszli dziesięciu metrów, gdy dziewczyna skręciła w bok, między kolejnymi krzakami aż trafili przed starą altankę.


Drewniana konstrukcja pamiętała na pewno lepsze czasu, nie tylko jeśli chodzi o pokryty mchem dach i pajęczyny przy suficie. Wciąż jednak była solidna konstrukcją o średnicy czterech metrów, wewnątrz której postawiono stół, ławy i nawet poduchy. Stała też lampa naftowa gotowa do użycia i popielniczka z dwoma kiepami.

- No, no, popatrz jakie ciekawe rzeczy tutaj macie. - trochę się zirytował gdy odtrąciła jego rękę. Ale wyczuł, że chodzi o dyskrecję a nie, że nagle zrobiła się na nie. Więc dał sie poprowadzić i o dziwo była tu jakaś ukryta dziupla. I to całkiem w sam raz nie tylko na dwie ale i więcej osób. No ale na razie interesowały go dwie konkretne osoby. I jedna konkretna czynność. Czyli chciał ją mieć dla siebie jak najszybciej. Dlatego znów sięgnął po skraj jej czarnej sukienki i znów uniósł ją do góry. Tym razem nie napotkał oporu a sukienkę rzucił na stół.

- Tak, zdecydowanie tak, ciekawe rzeczy tutaj macie. - pokiwał głową z uznaniem gdy mimo pośpiechu nie mógł nie poświęcić chwili na podziwianie widoku kobiety w samych butach i bieliźnie. A było co podziwiać! Szczupła, z “taakimi piersiami”, ładny, płaski brzuch no i nogi do samej podłogi. A do tego wszystkiego na samej górze całkiem ładna twarzyczka. Czego chcieć od urody kobiety więcej?! No Chris nie chciał. Przynajmniej nie tu i nie teraz.

Pokonał ten krok jaki ich dzielił i wrócił do całowania jej ust. Ale teraz tak na szybko bo świeżo odkryte zakamarki kobiecej anatomii bardziej go interesowały. Razem w pośpiechu ściągnęli jej stanik przez głowę i też gdzieś poleciał na bok. Wreszcie mógł dotrzeć do tych magicznych półkul. Znów mu tutaj zajęło chwilę by nacieszyć oczy, dłonie i usta. Sam nie wiedząc kiedy oparli się o krawędź stołu. Właściwie to on na nią tak chyba napierał aż się zatrzymała na tym stole. A może to ona sama się cofnęła? Nie był pewny ale interesowało go już coś innego. Tak mało czasu!

Z fascynacją zaliczył jej płaski, szybko oddychający brzuch. Czuł jak zaczęła błądzić palcami po jego włosach. Wreszcie stanął na wysokości jej majtek. Ściągnął je od razu. A po tych jej długich, gładkich nogach ściągało się je elegancko jak po ekspresowej windzie. I jeszcze mały kroczek i drugi i już miał ją przed sobą nagą jeśli nie liczyć butów. Zaś przed sobą zobaczył to najciekawsze miejsce w kobiecej anatomii. I niezwłocznie zaczął je badać. Najpierw wzrokiem. I całkiem podobało mu się to co widział. Widać dziewczę dbało o siebie, pod majtkami też. Ale sam wzrok znów szybko mu nie wystarczył więc zaczął bawić swoimi palcami te delikatne okolice. I z ciekawością zerkał do góry obserwując i słuchając jak ją to rozgrzewa. I to jak! Aż chyba starała się zaciskać mocno szczęki aby nie być za głośno.

Czuł, że jego podniecenie wchodzi na wyższy poziom gdy widział, słyszał i czuł, że druga strona jest tak samo chętna na te zabawy jak on. I sprawia jej to taką samą przyjemność. Więc i w końcu do rąk dołączył usta i język. No i dopiero zaczęło się dziać! Sara dyszała już na całego i nie wiedziała chyba co z rękami zrobić bo na przemian albo zanurzała palce w jego włosach albo kurczowo trzymała się krawędzi stołu.

- Teraz ja! I czemu jeszcze jesteś ubrany?! - nie wytrzymała i trochę go odepchnęła od siebie mówiąc z pretensją na jego ubiór. Spojrzał zdziwiony na siebie. No właściwie tak. Ją jakoś tak fajnie się rozbierało i zabawiało a on sam właściwie nadal był w marynarce i płaszczu. Wstał aby je zdjąć ale ledwo zdołał zdjąć płaszcz i zabrać się za marynarkę gdy właściwie zamienili się miejscami. I teraz ona klęczała przed nim. ~ O tak! Robi laske! O tak, tak, tak! ~ w duchu zajęczał z rozkoszy i teraz on zanurzył swoją dłoń w jej ciemnych włosach. Naprawdę to robiła! I to jak! O rany! Znała się dziewczyna na rzeczy!

Z tego wszystkiego, tego szaleństwa, pośpiechu, kaskady emocji poczuł, że zbyt długo nie wytrzyma. A jeśli zostawi jej inicjatywę to za chwilę będzie koniec. Co prawda to nie byłoby złe wyjście a nawet bardzo dobre. No ale chciał jednak ją jeszcze chociaż trochę spróbować tak na poważnie. Tak pełnowymiarowo.

- Czekaj, chodź tu… - sapnął do niej schylając się i podnosząc ją do pionu. Potem odwrócił ją tyłem do siebie i popchnął na stół. Załapała o co chodzi i oparła się o ten stół zerkając na niego z zapraszającym uśmiechem.

- O tak. Tak. Tutaj też macie ciekawe rzeczy. - sapnął z uznaniem gdy okazało się, że od tyłu jest tak samo fajna i powabna jak od przodu. Szybko podszedł do niej i już po chwili ku obopólnej przyjemności połączyło ich wspólne sapanie na górze, trzeszczenie stołu ta pośrodku i skrzypienie podłogi na dole. Jeszcze chwila, jeszcze trochę i wreszcie poczuł tą falę przyjemności a potem ulgi gdy oddał jej gościnnemu wnętrzu to co dotąd krył w sobie.

- Mówisz, że macie domek? I jakby co to jesteś w pobliżu? No wiesz, to wszystko brzmi bardzo ciekawie. Myślę, że będziemy zainteresowani. - wysapał z trudem. Ale się spocił. Nie zdążył się rozebrać więc co prawda niewiele miał teraz do ubierania, właściwie płaszcz i marynarkę. No ale cholera zgrzał się. Ale co za ulga! Co za satysfakcja! I rany co za dziewczyna!

- Będę bliżej… niż myślisz - Sara odpowiedziała urywanym głosem, a potem zaśmiała się perliście, wyciągając ramiona aby objąć niespodziewanego kochanka i razem z nim położyć się na stole. Nogi mebla zatrzeszczały ostrzegawczo, ale wytrzymały. Gdzieś dalej zaszczekał pies, słychać też było gdakanie i pierwsze krople deszczu uderzające o dach.

- Oo… pada - zaśmiała się znowu, wtulając nagie ciało w te większe i nie do końca rozebrane. Widać nie tylko King nie zauważył kiedy się rozpadało, tylko czy mógł za to kogokolwiek winić?

- Masz papierosa? - spytała odchylając głowę żeby czule go pocałować.

- No. - detektyw potwierdził mruknięciem bo błogie rozleniwienie sprawiało, że ciężko mu było zebrać myśli i nie chciało mu się gadać. Ale sięgnął do kieszeni kurtki skąd wyjął paczkę ręcznie skręcanych fajek. Wystukał jedną z nich na zewnątrz i podał leżącej trochę obok a trochę na nim kobiecie. Z przyjemnością gładził jej gładkie kształty i najchętniej to zostałby tak dłużej. Bardzo długo. Nic mu się nie chciało tylko tak leżeć i ją głaskać, dotykać i cieszyć się jej kobiecymi wdziękami.

- To co? Trzeba teraz wracać do kościoła? - mruknął z niechęcią o tej myśli. No wiedział, że trzeba. Musieli się ogarnąć i wrócić, i udawać, że tylko oglądali domek. Ale to za chwilę. Jeszcze chwilę. Jeszcze chciał się nacieszyć tym cudownie chętnym, gładkim i wdzięcznym kobiecym, nagim ciałem tuż obok.

- Za chwilę… - jego partnerka westchnęła cichutko, lgnąc do jego rąk i popalając powoli papierosa. Patrzyła gdzieś za altankę, na deszcz i mokrą zieleń. - Wypada ci chociaż pokazać o co chodzi, żebyś mógł powiedzieć swoim towarzyszkom parę szczegółów. - podniosła się, a potem przekręciła detektywa na plecy i usiadła na nim okrakiem.

- Za tydzień policzę wam piętnaście paczek fajek - przeszła do interesów, patrząc na niego z góry, a jej spojrzenie stwardniało, zupełnie jakby przechodząc do interesów odsuwała na bok sentymenty. - Wymienne na leki, broń, amunicję, talony na paliwo, baterie, latarki i inne gamble które mogą się nam tu przydać. Dogadamy się, na roli sporo potrzeba… zanim powiesz że to drogo, w hostelu biorą paczkę fajek na dobę. Od jednego pokoju - zaznaczyła, klepiąc go dłonią w pierś. Wzięła go też za rękę i przesunęła po swojej nodze od kolana przez udo aż po pośladki.

- Ja proponuję wam piętrowy domek na uboczu, z osobnym wjazdem na szosę. Całkowicie prywatny teren, bez cienkich ścian i sąsiadów którzy podsłuchują. Jesteście wy i tylko wy. Przed domem jest podwórko, akurat na brykę. Nie widać od szosy, bo zasłaniają krzaki. Macie do dyspozycji dwie sypialnie na piętrze z pościelą i kocami. Książki też możecie czytać. Są lampy i nie życzę sobie innych źródeł ognia… otwartych - dodała mrużąc oczy, mimo że uśmiechała się zmysłowo - Na dole jest kuchnia z piecem. Możecie sami sobie gotować, garnki, talerze i przyprawy … na targu tanio kupicie co trzeba, albo i my wam coś podrzucimy jak będziecie grzeczni - nachyliła się, całując go w usta - Zaoszczędzicie na żarciu, zawsze lepiej samemu przygotować posiłek niż jeść zupę plujkę… ale tak. Domek - zaśmiała się - Kuchnia, łazienka z balią, salon z kominkiem i skórzanymi kanapami… bardzo, bardzo wygodnymi - Jest też opcja że jeśli pomożecie nam w polu czy w szklarniach… albo wam opuszczę z ceny, albo wymienię pomoc na jedzenie. Świeże warzywa i owoce… zdrowe, bez oprysków i skażenia. Z czystej ziemi. Czegoś takiego nie znajdziecie w Nowym Jorku.

- No tak, w Nowym Jorku tego chyba nie ma. - popatrzył na tą nietuzinkową dziewczynę z prawdziwą przyjemnością. Chciał się jeszcze nacieszyć nią. I okiem i dotykiem póki znów ubranie nie przykryło tego apetycznego ciała. - Brzmi ciekawie. A zdążymy jeszcze obejrzeć ten dom przed powrotem do kościoła? - zapytał wracając spojrzeniem do twarzy dziewczyny.

- Jeśli się pospieszysz… a potem zachowasz dyskrecję i posłuchasz dobrej rady, to nawet nie zauważą, że nas tam nie było - Sara zaciągnęła się ostatni raz, a potem wrzuciła niedopałek do puszki stojącej na balustradzie po lewej. Rozległ się syk gaszonego żaru, a dziewczyna zeskoczyła ze stołu, kicając po sukienkę.

- Ostrzegam, nie spodziewaj się willi. - zastrzegła spokojnie i dodała - Ruiny też nie. Mieszkamy tam latem bo chłodniej. To przerobiona stodoła… zobaczysz, chodź.

- No to prowadź. - no stodoła, była stodoła czy nie cóż, to tylko nazwa. Ważne jak wyglądało. Fajna była ta Sara i był skłonny pójść jej na ustępstwa w razie jakichś niedociągnięć i dać kredyt zaufania. Bo wydawało się, że ciekawie byłoby ją mieć za sąsiadkę. No ale jednak czuł się też odpowiedzialny i za siebie i za swoje dziewczyny a nawet pracownice. No i nie chciał przed nimi świecić oczami. Więc spokojnie dał się jej poprowadzić do tego lokum do wynajęcia.

Przeszli znaną drogą między krzakami znów na główną dróżkę, z domem i polem gdzieś w oddali. Brunetka znów trzymała go pod ramię, ciągnąc szybkim krokiem przed siebie, póki nagle nie skręcili w lewo i po paru krokach zaczęły się szklarnie i żywopłoty.

- Tutaj moi bracia hodują pomidory i te delikatniejsze warzywa - rzuciła lekko i ciągnęła go dalej, aż wyszli na przystrzyżoną trawę, a przed nimi ukazała się bryła z cegły, z wielkimi drewnianymi wrotami.


Rzeczywiście dało się domyślić, że przed przerobieniem budynek służył za stodołę, albo inną szopę. Teraz wykuto okna, dodatkowe drzwi na niewielki balkon wykuty z żelaza.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-08-2019, 03:33   #10
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet


- Chodź do środka - dziewczyna pociągnęła go za rękę i otworzyła wrota kluczem. Weszła pierwsza, wpuszczając za sobą detektywa.

Z miną najlepszego sprzedawcy oprowadziła go po wnętrzu domu, pokazując po kolei kuchnię, potem salon i dwie sypialnie na piętrze. Tłumaczyła gdzie jest pompa, gdzie stos drewna i siekiera jeśli zabrakłoby opału do gotowania lub do kominka. Wskazywała po kolei w której szafce są garnki, w której talerze i sztućce. Gdzie trzymają ocet, gdzie dodatkowe koce, szare mydło i ręczniki. Szmaty do podłogi, szczotki, miotłę z witek brzozowych. Dało się odczuć, że miejsce jest zadbane, utrzymane w drewnianym klimacie jak na wsi przystało. King bywał w bardziej wystawnych miejscach, lecz nie mógł być pewny czy w czystszych. W domu nawet piec odmalowano na czystą, jasną biel, nigdzie nie widział pajęczyn, a kurz leżał tylko wysoko na szafie, gdzie pewnie kurdupelek pokroju Sary nie dosięgał.

- Samochód spokojnie możecie parkować na lewo - wyszła przez drugie drzwi od podwórza i machnęła ręką na placyk otoczony krzakami. Chris widział ławę pod drzewami, parę huśtawek i mnóstwo kwiatów. Był też dom gospodarzy, widoczny ponad konarami jako kawałek piętra i dachu.

- Tak. Chyba nie mamy czegoś takiego w Nowym Jorku. - pokiwał z uznaniem głową. Może i kiedyś była to stodoła. Ale teraz był to kawał, przestrzennej, schludnej chałupy. Wyglądało to całkiem sympatycznie. - No ja jeszcze będę musiał przywieźć tutaj dziewczyny i pogadać z nimi. Ale myślę, że jest szansa na nić porozumienia. - mimo wszystko chciał sobie zostawić furtkę jakby coś wylazło nie tak. Dajmy na to dziewczyny stanęłyby okoniem. Chociaż od siebie to nie wiedział dlaczego by miały. Mieliby przecież oddzielne sypialnie i resztę domu do dyspozycji. Co mu bardzo odpowiadało. No i fury nie musiałby trzymać na parkingu czy przed motelem a na podwórzu i przy domu gdzie mieszkali. No to plus. Więc za to wszystko cena nie wydawała mu się zbyt wygórowana. Za dwa pokoje na mieście w jakiejś karczmie jak by pewnie zapłacili mniej to niewiele.

- No to teraz myślę, możemy wracać do kościoła z czystym sumieniem. - przestał się rozglądać po tym sporym lokum i zwrócił się znów do przewodniczki dając znać, że mogą się stąd zabierać i na tą chwilę widział już co chciał zobaczyć.

- Tak, dobry pomysł - dziewczyna kiwnęła głową, zgadzając się z nim. Tylko gdy to powiedziała, pociągnęła go za dłoń znów do domu i salonu.

- Pozwól tylko że najpierw się przebiorę - dodała, pchając go prosto na niską ni to kanapę, ni łóżko, składające się z materaca nakrytego włochatą skórą i stosem poduszek, stojącą naprzeciwko kominka.




- To moje ulubione miejsce… - mruknęła niskim głosem, patrząc w dół na Kinga i znowu zabłysły jej oczy. Opadła na kolana na materac obok niego, spoglądając zadumana przez okno.

- Zawsze podobał mi się widok na rzekę, lubię na nią patrzeć… w każdej sytuacji - to powiedziawszy nachyliła się, opierając tułów na łokciach, przez co musiała wypiąć pośladki ku górze… dziwnie zapraszająco. Pod klatkę podłożyła poduszkę i na niej się oparła, lekko rozsuwając uda i jeszcze wyżej wypychając biodra ku górze.

- Chodź, spróbuj. - zaśmiała się cicho, podciągając sukienkę do góry, aż dolna krawędź czarnego materiału zatrzymała się w połowie jej pleców.

- No faktycznie. Ciekawe widoki. Bardzo ciekawe. - pokiwał głową widząc te jawne zaproszenie do nowych figlów. Biel jej pośladków tak zapraszająco wyeksponowana i przyjemnie kontrastująca z jej ciemną sukienką. Najpierw posłał rękę na zwiady. Dotknął, pogładził, poklepał te wypięte krajobrazy natury. Ale skoro tak zapraszała no grzech było nie skorzystać. Wstał i też uklęknął. Chociaż dla lepszej perspektywy to w tym samym kierunku co ona chociaż za nią. Tuż za nią. Więc teraz miał przed sobą, tam dalej, ciekawy widok za oknem a tuż pod sobą jeszcze ciekawszy i znacznie bliższy. Tak na wyciągnięcie ręki. Obu. Więc i skorzystał z tego sycąc się tym kształtem i widokiem. Cholera znów go zaczynało jarać ale jak tak dalej pójdzie to chyba nie dotrą na czas do tego kościoła.

Czuł pod palcami ciepłą, tak przyjemnie miękką skórę. Zdążył trochę się zapoznać z tematem, biodra dziewczyny szybko odnalazły biodra kleczącego za nią mężczyzny. Napierała pośladkami na jego ukryte pod spodniami przyrodzenie, ocierając się o ten obszar. Najpierw powoli na boki, potem kręciła biodrami okrężnie, jęcząc przy tym cichutko i mrucząc w poduszkę. Wreszcie naparła biodrami na jego biodra jakby znów odbywali stosunek, chociaż on wciąż był w ubraniu i nie wszedł w nią, ograniczając badanie do dłoni.

- Gorąca kotka z ciebie. - mruknął czując jak ta kusząco - zapraszająca taktyka Sary jest jak najbardziej skuteczna. Widząc i czując jak się zachowuje, jak rozgrzewa, jak ją to kręci prawie automatycznie przelało się to i na niego. Te gładkie, nagie, wypięte pośladki tuż przed swoją twarzą i tak przyjemnie się je głaskało i badało dłonią. A ruch jej bioder ugniatających jego rozporek i to co pod nim tak bardzo dopraszały się uwagi. I zgłębienia tematu. Wahał się jeszcze przez chwilę czy warto ryzykować dla chwili przyjemności swój wizerunek przed miejscowymi. Przed Kim i Giną. No ale właściwie… ~ A do cholery z tym! ~ jak mógł zignorować tak gorący towar który sam się mu ładował na talerz i wręcz podtykał pod nos?! No oczywiście, że nie mógł. Zdecydował się zwłaszcza gdy dłoń zjechała mu jeszcze niżej, między jej tak zapraszające uda i poczuł to jej gorące i wilgotne wnętrze jak go pociąga i zaprasza do siebie. No tego bylo już za wiele.

- Po namyślę stwierdzam, że to chyba rzeczywiście najpiękniejszy zakątek tego miejsca. Ale pozwolisz, że chciałbym sprawdzić to osobiście. - powiedział rozsuwając znów swój rozporek i zamierzając powtórzyć z nią ten numer z altany na zewnątrz. Tylko teraz w odmiennej pozycji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172