|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-09-2019, 13:27 | #11 |
Reputacja: 1 | (za długie nam wyszło, więc poszło na dwa posty) Przyglądał jej się uważniej z każdą chwilą tego, jak zachowywała się coraz nerwowo. Nic nie mógł poradzić na to, że patrzył na jej usta. Wiadro… wiadro było ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się, że użyje. Nim się obejrzał, już cały był mokry i śmierdział krwią. Z obrzydzeniem wypluł brudy pchające mu się do ust. - A więc wiadro pomyj… Warknął niemal dygocząc z wściekłości. Powoli przetarł oczy, wbijając w odchodzącą kobietę nienawistne spojrzenie. Więc taka była jej odpowiedź. - Co ci odjebało do jasnej cholery?! Krzyknął nagle rozwścieczony i kopnął pozostawione przez nią wiadro z całej siły. W przypływie złości nie zwracał nawet uwagi na to, że cały był teraz mokry od wody i resztek krwi. Kobieta nie odpowiedziała na żadne jego słowa. Weszła do gabinetu mając całkowicie wywalone na to, co zrobiła, choć musiała przyznać przed samą sobą, że nie podobało jej się własne zachowanie. Nigdy tak nie reagowała, zawsze była chłodna i stonowana, a żeby ją zdenerwować lub doprowadzić do łez, trzeba było już być mistrzem wysokich lotów lub niebywałym skurwielem. Ona nie była żołnierzem, od początku wiedziała, że się do tego nie nadaje. Nie chciała tutaj być. Viktoria zadzwoniła pokaźnym plikiem kluczy i z drżącymi rękami otworzyła jakąś małą, zakluczoną szafeczkę, w której znajdowały się leki w dużych ilościach. Nerwowo przegrzebała wszystkie opakowania, po czym wyjęła jedno i otworzyła z agresją, ciskając opakowaniem o parapet, uprzednio wydobywając z niego jeden blister. Wystrzeliła na dłoń dwie tabletki i połknęła bez żadnego popicia. Po chwili prób nabrania normalnego wdechu, wzięła trzecią tabletkę. Przetarła przedramieniem twarz i pociągnęła nosem siadając na kozetce i podciągając kolana pod brodę. W myślach zaczęła odliczanie od dziesięciu w dół. Z wściekłością patrzył, jak ignoruje go i odchodzi gdzieś w głąb gabinetu. Teraz, gdy oddaliła się nieco, dotarło też do niego, w jakim syfie jest. Zaczął strzepywać z siebie wodę, chociaż niewiele to teraz dawało. Nie chcąc tak łatwo szeregowej odpuścić, wszedł do gabinetu, wciąż wycierając z siebie brudy ręką. - Lecz się do chuja! Mruknął wściekle, nie zauważając początkowo tego co robiła. Dopiero gdy dotarło do niego, że nic już na smród nie poradzi, wyprostował się i spojrzał na sprawczynię tego syfu. Zobaczył jednak coś kompletnie innego, niż się spodziewał. Zmarszczył brwi ze zdziwienia i patrzył, jak siada na kozetce, po czym… płacze? Cokolwiek robiła, zburzyło to nieco wyobrażenie Franka na temat tego, co miało się stać. - Co ty robisz… Spytał w końcu, nie mogąc już dłużej powstrzymać tego pytania. W jego głosie już nawet było słychać, że nie wie, czy nadal się wściekać, czy jednak uspokoić w końcu. Williams miała zamknięte oczy i poruszając delikatnymi ustami bezgłośnie odliczała raz po raz. Gdy skończyła pierwszą dziesiątkę, zaczęła kolejną, bo poprzednia nie pomogła wystarczająco. Nie zwracała na niego uwagi, na to jak się na nią wydziera, potem wparował do jej gabinetu jakby chciał wszystko roznieść w pył, a ją wypierdolić przez okno. Nie to, żeby mu się dziwiła, ale z drugiej strony zasłużył sobie na to. - Spytaj mnie o coś, co cię naprawdę obchodzi - odpowiedziała cicho po długiej chwili milczenia i kilku potężnych wdechach jak i wydechach. Obraz matki umierającej na ebolę pomału odchodził, tak samo jak wspomnienia życia, jakie nastąpiły później. Leki nie działały tak szybko, ale istniało jeszcze coś takiego jak siła sugestii. Nie mogąc jednak znieść wrażenia, że trzy tabletki to za mało, otworzyła zaszklone oczy i wystrzeliła z trzymanego blistra jeszcze jedną tabletkę. Odwróciła głowę w stronę okna, aby nie patrzeć na sprawcę swojego stanu. Wiedziała, że i tak sobie poradzi, zawsze sobie jakoś radziła. W końcu nikt nie mógł jej zmusić do nawiązywania z kimś pozytywnych relacji. Odpowiedział jej milczeniem. Poczekał, aż ta weźmie tabletkę. Nie widział już powodu, by się drzeć. Co nie oznaczało, że nie miał ochoty tej gnidy wywalić przez okno. To był jego jedyny czysty mundur. - Dlaczego wylałaś na mnie to wiadro? Spytał ją po kilku dłuższych chwilach. O wiele spokojniej, niż przy ostatnim pytaniu. Aczkolwiek wciąż z niechęcią. Z ledwo skrywaną wściekłością. Chciała, by ją spytał o coś, co go obchodzi… Ta kwestia była chyba wystarczająco dla niego interesująca. Parsknęła pod nosem nie wierząc, że o to pyta. Był chyba bardziej egocentryczny niż ona. - Bo przegiąłeś - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie uraczając go więcej spojrzeniem. - Nie znasz granic, nie wiesz kiedy odpuścić i doskonale wiedziałam, że nigdy nie skończysz się nade mną pastwić. Zasłużyłeś na to wiadro. Powiem wręcz, że skrupulatnie na nie pracowałeś. - dodała wciąż biorąc spokojne i bardzo głębokie wdechy. - Pastwić? - uniósł nieco brwi, ale nie ciągnął tematu - Trudno powiedzieć, byś mi to odradzała. Co takiego sprawiło, że złośliwości rzekomo spływające po tobie nagle stały się przegięciem? Co? Spytał z nawracającą wściekłością w głosie. Nie wierzył w to, co ona mówi. Zasłużył? Zapracował? Chyba jakieś żarty. Nawet jeśli, miała ona w tym spory udział. Powoli zaczynał tęsknić za tą króciutką chwilą, gdy kobieta przestała zachowywać się jak bezczelna suka. - Frank, jesteśmy w wojsku, a nie w knajpce przy piwie. Poważnie uważasz, że miłe do bólu osoby dałyby radę tutaj przetrwać? Że zwierzając się komuś, kto nie przepuścił ani jednej okazji aby mi dopiec, polepszyłabym swoją sytuację? Miałbyś więcej powodów do kpin, przecież widzę, jaki jesteś. Możesz mnie mieć za przeciętnie inteligentną, ale na twoje nieszczęście, nie jestem - powiedziała całkiem szczerze spoglądając na niego niechętnie. W tym momencie chciało jej się rzygać na jego widok. - Czy jakbym zaczęła wchodzić ci w dupę to nagle byś mi nieba uchylił i zamiast mnie gnębić pomógł sprzątać? Oczywiście, że nie. - zgrzytnęła zębami i ponownie odwróciła spojrzenie. Był jednak głupi, co tu dużo kryć. Zwykły skurwiel, a teraz jak się poryczała, to już kompletnie nie będzie miała życia w tych pierdolonych koszarach. Zacisnął na chwilę szczękę, słysząc to co mu odpowiedziała. W końcu jednak odpuścił. Po kilku sekundach, w końcu do niego dotarło, że przynajmniej w tym jednym ma rację. Po chuj mu było pokazywać, co o niej myśli… - Sama stwierdziłaś, że gówno o mnie wiesz. I szczerze, nie obchodzi mnie, z czego jeszcze mogę zrobić kpiny. Jesteś mi chyba winna wyjaśnienia, dlaczego wyjebałaś na mnie całe wiadro brudów i starej krwi. Odpowiedział jej z równie wielką niechęcią, jaką ona darzyła jego. Wbił w nią nieprzychylne spojrzenie, czekając, aż w końcu wytłumaczy mu, gdzie był ten moment, gdy wylądowała na nim zawartość wiadra. Nie wściekać się już jednak. Na pewno z zewnątrz. - No nie… Gardzę osobami, które wchodzą mi w dupę. - odpowiedział, przewracając przy tym nieco oczami - Ale są inne sposoby, by mnie do czegoś przekonać. Lekarka miała powyżej uszu. Chciała mu odpowiedzieć zapuszczając niewybredną wiązankę na jego temat i wyzywając nie tylko od idiotów, ale i skurwieli. W jej mniemaniu był głupi do bólu. Tak jak jeszcze żartowała z Joshuą, na temat jego słabo rozwiniętej sieci neuronów, tak w tym przypadku Boone chyba nie posiadał żadnej sieci. Co najwyżej rybacką, aby złapać w nią swojego wijącego się w rozpaczy węgorza. - Znasz w tych koszarach inną osobę prócz mnie, która ma na nazwisko Williams? - zapytała ze stoickim spokojem wgapiając się w okno z fascynacją. Brzmiało to trochę tak, jakby odpowiedź na to pytanie, miała dać też rozwiązania na inne niewiadome. Zmrużył nieznacznie oczy i wbił w nią podejrzliwe spojrzenie. No i co tym razem kombinowała… - Znam, co to ma do tego? Odpowiedział krótko, bez ogródek. Nie wiedział jeszcze, do czego ona dąży. Ale powoli już go to męczyło… - Jak go spotkasz, spytaj się go, czemu wylałam na ciebie wiadro pomyj. Gwarantuję ci, że on zrobi ci coś znacznie gorszego - ruda nastroszyła się jak kocica, przyciśnięta do kąta bez możliwości ucieczki. - Możemy się bawić w docinki i ironizować, kto z nas jest głupszy nawet pół dnia. Są jednak pewne granice, a ja na ogół jestem lubiana w Jefferson i mam swoich dłużników. Potraktowałeś mnie niesprawiedliwie. I nie podoba mi się twoja agresywna postawa. - powiedziała o swoich odczuciach jak na terapii z psychologiem. Jej źrenice poszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy wpatrywała się w niego z lekkim strachem. - To twój mąż czy co? Spytał nieco zbity z tropu. W zasadzie wszystko się zgadzało… Wyjaśniłoby się, czemu ma tu dwóch Williamsów w jednostce. Jedno było pewne - nie zamierzał go pytać. Lecz kompletnie zgłupiał, gdy usłyszał, co powiedziała potem. - Ja? - spytał wręcz przesadnie głośno - Jaja sobie robisz? I jeszcze to jej spojrzenie… Mimo że sprawa Williamsów się wyjaśniła, coraz mniej wiedział, do czego ona w zasadzie zmierza. - Przestałam żartować, Frank. - powaga w jej głosie stała się cierpka jak trujące owoce. Mruganie jej oczu ewidentnie zwolniło, nadając jej buzi senny wyraz, a oczom dziwną drapieżność. Stawały się zamglone w nienaturalnie inny sposób, niż od łez. - Przyznaj szczerze, że odkąd mnie zobaczyłeś, byłeś negatywnie nastawiony i chciałeś jedynie potwierdzić swoje przypuszczenia. Zrobiłeś wszystko, aby twoje wyobrażenie o mnie stało się prawdziwe. - wyznała, niespiesznie dobierając słowa - Mam nadzieję, że dobrze się ze mną bawiłeś, bo ja, jak zauważyłeś już na samym początku naszego spotkania; nie. - uśmiechnęła się smutno i blado, ostatni raz pociągając nosem. Wgapiał się w nią chyba o wiele dłużej, niż powinien. Zamrugał kilka razy, jak gdyby próbował sprawdzić, czy dobrze usłyszał. To było… Już miał dość po prostu. - Nie… To jedno słowo miało najwyraźniej być odpowiedzią ma wszystko co mu powiedziała. Po prostu nie. Nie zgadzał się. Ale nie wiedział nawet, jak ma zaprzeczyć inaczej, niż zwykłym nie. Gapił się na nią chyba kilkanaście sekund. A potem wziął głęboki wdech i westchnął ciężko. Z rezygnacją. Ze zmęczeniem… Poddał się. Odwrócił się na chwilę za siebie, by chwycić wiadro, które jeszcze niedawno kopnął. - Idź stąd po prostu… Mam dość. Idź na jakiś spacer albo obiad. Pokiwał trochę niewyraźnie głową i bez słowa chwycił jakieś szmaty walające się tu po lekarce, po czym wrzucił je do wiadra. Na nią samą już nie spojrzał. Nie chciał… To był chyba pierwszy raz. Pierwszy raz w życiu poczuł się pokonany. Nie spotkał jeszcze nigdy osoby, która potrafiła go przegadać. Viktoria miała wrażenie, że mężczyzna gada sam do siebie. Ciężko było jej przyjąć, że wygania ją z jej własnego gabinetu, więc nie było innej możliwości niż ta, że mówi sam do siebie. W normalnej sytuacji zaproponowałaby mu jakieś leki, może na uspokojenie, a może na poprawę humoru. Miała sporo psychotropów, choć ukrywała, jak bardzo lubiła je łykać w sytuacjach, gdy również - tak jak on - miała po prostu dość. Milczała jedynie po to, aby już stąd wyszedł. Chciała aby wyszedł. Wiedziała, że gdy nie będzie z nim rozmawiać, w końcu to zrobi. Wrzucił jeszcze kilka rzeczy do wiadra, nie chcąc się z nim najwyraźniej rozstawać. W końcu jego wzrok spoczął też na lekarce. Chociaż wydawało się to kompletnym przypadkiem. Jakby po prostu błądził. Gdy jednak już jego wzrok na niej spoczął, postanowił się odezwać. Teraz przynajmniej nie miała wątpliwości, do kogo mężczyzna mówi. - Nie idziesz, czy co? Spytał ją ponurym głosem. - Nie. - krótka odpowiedź wydobyła się z jej gardła - To mój gabinet i mój bałagan. Jak dojdę do siebie, to dokończę. Potem zamknę pokój i pójdę. - oznajmiła tak, jakby miało go to w ogóle interesować - Skąd wiesz, że często spaceruję? - rzuciła z ciekawością. Spojrzał na nią nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zdawać by się mogło, że przez porażkę doznał jakiegoś urazu. Okazało się jednak, że wciąż był przy zmysłach. - Nie tylko tobie zdarza się wyjść na spacer. To zresztą chyba normalne w wojsku. Zamilkł na chwilę, zerkając na trzymane przez siebie wiadro. Jakby widział w nim odpowiedzi na te wszystkie pytania, dlaczego kobieta zawsze musiała mu się sprzeciwiać. Zawsze, czyli od dzisiaj, ale miał wrażenie, jakby ich rozmowa trwała lata. - Przez większość rozmowy chciałaś, bym to zrobił. Dlaczego więc ci się nagle odwidziało? Przeniósł wzrok znów na nią, zastanawiając się trochę, o co teraz chodzi… - Niby co chciałam, byś zrobił? - dopytała czując zagubienie - Byś zgwałcił moje poczucie własnej wartości i stłamsił wiarę we własne możliwości? - podkuliła bardziej nogi, ukazując swoją zamkniętą postawę. - Kobieto kurwa, zdecyduj się w końcu czego chcesz… Wymamrotał chyba zagubiony jeszcze bardziej, niż jego rozmówczyni. Dla niego sprawa była prosta. Przegrał… Więc niech sprząta gabinet. Nagła zmiana zdania na temat jego posady sprzątaczki bynajmniej nie pomogła mu. Tymczasem niedawno jeszcze pyskata lekarka teraz zachowywała się jak pokrzywdzona. Nie chciał wiedzieć, ile żeber straci, jeśli ona pójdzie w takim stanie do Joshuy. - A od kiedy niby spełniasz czyjeś zachcianki? Nic od ciebie nie wymagałam, umiem sobie radzić sama ze swoimi obowiązkami. Zostaw to pierdolone wiadro, najwyżej spędzę miłe chwile z Harquin w karcerze za niedopełnienie obowiązków. Ona często tam siedzi, więc chyba nie jest tam tak źle - Viktoria wzruszyła ramionami. Świat stawał jej się obojętny jak codzienna kiełbasa podawana na śniadanie i opowieści o Molochu, którego nigdy nie widziała na oczy. To trochę w sumie jak z Jezusem w latach dziewięćdziesiątych. Wuj jej mówił, że dużo o nim mówiono, ale ni chuja gościa nie spotkał. - Co ci się nagle odmieniło? - nie mogła nie zapytać o tą nagłą zmianę. Ciężko było jej uwierzyć, że zwyczajnie zrobiło mu się jej żal, a nawet jeśli… To tym gorzej. Nienawidziła gdy ktoś robił coś dla niej z litości. Zacisnął usta, tocząc najwyraźniej wewnątrz siebie poważną walkę. Zostawić wiadro, czy nie zostawić. - Mówiłem, że są sposoby, by mnie do czegoś przekonać. Najwyraźniej odkryłaś kolejny z nich… Wkurzyć mnie na tyle, bym nie miał siły dłużej się użerać. Odpowiedział jej z lekkim grymasem na twarzy. Nigdy mu się nie zdarzyło, by ktoś go przegadał. To też to był pierwszy taki moment, gdy nie miał już siły się kłócić. Zwłaszcza, że jego rozmówczyni przyjęła nagle dziwaczną postawę. W głowie żołnierza pojawiło się podejrzenie, czy nie przedawkowała tabletek… Tak, to wydawało mu się chyba najbardziej prawdopodobne. - Jak nie, to nie. Mruknął z niezadowoleniem i wypuścił wiadro z ręki. To upadło tuż obok jego nogi, nie wywracając się nawet. Frank wbił w kobietę badawczy wzrok sprawdzając, czy ta jeszcze coś chce od niego. - Jesteś dla mnie psychologiczną zagadką, choć myślałam, że cię rozgryzłam - mruknęła jakby oderwana od tego napięcia, które narosło między nimi, a które z jakiegoś nieznanego jej powodu mężczyzna próbował obniżyć. Nawet go nie podejrzewała, że mógłby obawiać się Joshuy, właściwie, to wspomniała o nim tylko dlatego, że obiecał jej obić ryj wybranej przez nią osobie, więc wybrała do wspominki właśnie jego. Tylko to nie mijało się z prawdą na temat możliwości. Zapatrzyła się na wiadro opadające w zwolnionym tempie, najpierw usłyszała brzęk stali, a potem kubeł sięgnął podłogi. Zmrużyła podejrzliwie oczy. - Mam nadzieję, że nie będziesz się więcej mną bawił… A przynajmniej nie w ten sposób. - uśmiechnęła się do niego nieco słabo i ziewnęła po chwili zasłaniając usta. Ponieważ poczuła się lepiej, spuściła nogi na podłogę i wstała chwiejnie z kozetki. Sięgnęła po blister wypruty z kilku tabletek, a potem wypięła tyłek aby dotrzeć długą ręką do parapetu, na którym spoczęło opakowanie od magicznego leku. Wpierdoliła go do otwartej przy jej kostkach szuflady, patrząc jak te wesoło wlatują na swoje miejsce. - Jak samolocik - skwitowała domykając skrytkę butem i obdarzyła Franka miłym uśmiechem. - Wszyscy uczymy się przez całe życie. Nie oczekiwałem, że po jednym dniu się mnie nauczysz. Stwierdził w odpowiedzi, bez jednak życzliwości. Z niezadowoleniem. Że potoczyło w to w tak dziwny dla niego sposób. Poczuł nagle się przeraźliwie zmęczony. Co z kolei niwelował smród z jego ubrań. - Mam nadzieję, że przy opatrywaniu nie zaczniesz bawić się moimi nerwami. Odpowiedział jej w zasadzie podobnie, jak ona mu. Tylko że on z ich dwójki jeszcze nie przysypiał. Mimo wszystko, nawet jeśli nie zamierzał tu wracać… Trochę obawiał się, co osoba z jej naturą mu zrobi przy opatrywaniu. Na jej uśmiech odpowiedział jedyną kolejną skołowaną miną. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że rzeczywiście był szczery. Poświęcił jej jeszcze krótką chwilę, po czym zwyczajnie skierował się do wyjścia. - Daj znać, jak nie będziesz naćpana… Mruknął tylko jeszcze na pożegnanie i wyszedł na korytarz. Szczerze miał nadzieję, że nigdy nie będzie już musiał z nią rozmawiać. Jeszcze większą miał nadzieję, że nie trafi pod jej skalpel. A oto przedstawiam wam ulubionego towarzysza rozmów naszej ukochanej Viktorii... Okazjonalnie załatwia za nią porachunki. |
07-09-2019, 18:54 | #12 |
Reputacja: 1 | Dzięki za dialog Ketharian Fort Jefferson, dwa tygodnie wcześniej Joshua Williams dbał o swoją broń. Potrafił ją rozkładać, czyścić, usuwać mniej poważne zacięcia. Jak to jednak bywało, jako nożownik, nie miał wystarczającej wiedzy, a nawet czasu na zdobycie jej, aby samemu usuwać co paskudniejsze zacięcia czy reperować uszkodzone karabiny i klamki. Tego dnia jego HK416 działało jak należy, ale Williams chciał doprowadzić je do stanu idealnego gdyby karabin miał mu niebawem służyć podczas zadania z dala od Fort Jefferson. W okolicy strzelnicy, na której poznał niedawno Franka Boone zwykle przesiadywało kilku rusznikarzy, którzy służyli radą albo byli akurat po treningu strzeleckim i zajmowali się swoim własnym sprzętem. Nożownik nie był osobą nieśmiałą i z nadzieją poszukał jednego z przesiadujących w barakach strzelniczych mężczyzn. Tego dnia wyraźnie mu się poszczęściło, ponieważ pojawiła się szansa, że swoją HaKaśką zajmie się wraz z profesjonalistą. - Szeregowy Romero, zgadza się? - zapytał wojownik wyciągając profesjonalnie karabin w kierunku rusznikarza - Joshua Williams. - powiedział z uprzejmym, nie wymuszonym uśmiechem. - Widziałem jak zajmujesz się karabinami. Mógłbyś zerknąć i powiedzieć mi czy cokolwiek dolega mojej ślicznotce. - uśmiech po jego ostatnim słowie się nieznacznie poszerzył. - Dbam o nią, ale nie jestem w tym dobry. - przyznał szczerze facet. - Mam jedynie solidne podstawy. Poproszony o rzucenie okiem na podaną mu broń, Heras spoglądał przez dłuższą chwilę na przyjazne oblicze Joshui zastanawiając się, czy to aby nie ukartowany wcześniej złośliwy żart. Nigdy wcześniej kapral nie oddawał w ręce Romero swego karabinka, a Hiszpan dotąd starannie ukrywał pożądliwe emocje odczuwane na sam widok Hecklera w kolorze Khaki. Teraz jednak nie potrafił już utrzymać na wodzy przemożnej ciekawości i ogromnej chęci wzięcia w ręce HK416, więc z zauważalnym namaszczeniem przejął Hecklera od kaprala. - Konserwował szeregowy już kiedyś coś od HK? Nie są u nas aż tak popularne, ale uważam, że to lepsza alternatywa niż M4, a tym bardziej M16 - Joshua najwidoczniej miał już wyrobione zdanie na temat wymienionych karabinów. Wpatrzony w karabin Romero skwitował pytanie podoficera niemym kiwnięciem głowy. Tylko raz wcześniej miał sposobność potrzymać egzemplarz tak nowoczesnego uzbrojenia. W dodatku tamten karabinek został chałupniczo skonwertowany pod amunicję .22, co nie ujmowało mu groźnego wyglądu, ale niestety praktycznie kastrowało potencjał rażenia. Powszechna na nowojorskim wolnym rynku elaborowana amunicja, oparta na dodatek na kiepskiej jakości prochu, w przypadku dwudziestek dwójek sprowadzała się do bezwartościowych naboi o groteskowo niskiej penetracji, przez co HK .22 LR w akcji zamiast prowadzenia ostrzału mógł z równą skutecznością służyć za maczugę. Ograniczając się do pełnych niechętnego uznania pomruków, szeregowiec zrzucił z gniazda łukowaty trzydziestonabojowy magazynek, pociągnął z niecodzienną delikatnością za rączkę zamka usuwając z komory tkwiący tam nabój. Świadomy procedur bezpieczeństwa w obliczu licznie otaczających go ludzi, sięgnął do kieszeni po plastikowy marker pustej komory i wsunął niebieski stoper do karabinka zwalniając ponownie zamek, na koniec zaś pchnął kciukiem skrzydełko bezpiecznika. To była piękna broń, przewyższająca pod każdym względem przydziałową szesnastkę Herasa. Ergonomiczna, funkcjonalna, śmiertelnie groźna. - Widzę, że masz procedury w jednym palcu - pochwalił mężczyznę nożownik przyglądając się pracy Herasa - Ja częściej mam okazję dbać o dyscyplinę spustu aniżeli solidne procedury konserwacji - przyznał żołnierz przysuwając sobie do stolika rozkładane metalowe krzesełko - Takich jak ja ciągle ślą w pole, a później składają poranionych do kupy. I tak w kółko - zaśmiał się Joshua spoglądając na rusznikarza w nadziei, że ten przełamie w końcu swoją legendarną już niechęć do mówienia. - Widać, że zadbana - rzucił niezobowiązującym tonem Romero. Konwersacja z mało mu jeszcze znanym właścicielem karabinu nie była właściwie żołnierzowi potrzebna, nawet trochę przeszkadzała w kontemplacji Hecklera, ale Hiszpan nie chciał robić na towarzyszu broni złego wrażenia, bo urażony, tamten mógł zabrać karabin i przesiąść się na inne stanowisko. Williams jedynie pokiwał głową w ten sposób dziękując za komplement w jego kierunku. W posiadaniu karabinu był już dobre kilka miesięcy więc dobre utrzymanie broni było również jego zasługą. Kupił ją w genialnym stanie, po porządnym remoncie. Zawsze lubił krowy ze stajni HK, ale standaryzacja amunicji wymogła na nim zakup HK416, podczas gdy osobiste preferencje skupiały jego uwagę na 417 7,62 mm. Szkoda, że tamtego dnia nie miał więcej gambli, bo bez wahania kupiłby obie wersje. Szeregowiec Heras Romero trafił do pododdziału sierżant Anderson niecały miesiąc temu, zastępując na stanowisku technika łączności śmiertelnie potrąconego przez MRAPa kaprala Leroy’a. Technicy łączności nie mieli w armii zbyt wiele roboty, bo komunikacja radiowa po wielu powojennych dekadach nadal stała na przegranej pozycji w obliczu globalnych anomalii elektromagnetycznych w atmosferze Ziemi. Technicy zwykli w tych okolicznościach dbać o pojazdy bądź rzadko sprawną elektronikę, zwłaszcza ci w drugorzędnych jednostkach liniowych. Szeregowiec Romero najpewniej tygodniami nosiłby zasobniki z zapasową amunicją i ładował solarnymi panelami baterie do wojskowych latarek, gdyby Casandre Anderson nie odkryła jego zdumiewającej ręki do broni. Joshua przyjrzał się parę razy pracującemu na uboczu żołnierzowi i nie mógł nie zauważyć, że Heras znał się na swoim fachu. Zdawkowy komentarz sierżanta potwierdził podejrzenia Williamsa. Nożownik nie chciał przeszkadzać w pracy wirtuoza jednak nie chciał go wykorzystywać nie zapewniając nic w zamian. Wbrew pozorom nie lubił być czyimkolwiek dłużnikiem, jeżeli tą osobą nie była śliczna rudowłosa pani doktor o dziwnie znajomym mu nazwisku. Hiszpan okręcił zabezpieczony karabin w rękach, naparł na pokrywę tylnej części kolby obracając ją pod silnym naciskiem palców o dziewięćdziesiąt stopni. Niewielka komora wewnątrz kolby - jedna z wielu innowacji, dzięki którym służbowa szesnastka Herasa wydawała się jeszcze gorsza - okazała się niemal pusta, tkwił w niej jedynie wciśnięty w specjalny rowek imbusowy klucz, który Romero od razu wyciągnął. Fabryczny schowek w kolbie HK był jedną z dwóch skrytek, jakie zawierała niemiecka konstrukcja. Zamknąwszy kolbę rusznikarz obrócił broń do góry nogami, otworzył spodnią klapkę pistoletowego chwytu i wytrząsnął ze środka niewielki przedmiot, na widok którego zalśniły mu oczy. - Dedykowany multitool - mruknął nieco głośniej niż poprzednio, odkładając karabin na chwilę na stolik i biorąc w dłonie zestaw mikronarzędzi. Wykonane z nierdzewnej stali, wciąż miały na sobie czytelną sygnaturę Walter Arms, co prawie w stu procentach gwarantowało ich autentyczne pochodzenie. Heras wiedział co prawda, że sprytni rzemieślnicy na Wschodnim Wybrzeżu umiejętnie podrabiali różnorodne modele Leathermana, ale zestaw znaleziony w chwycie HK wyglądał w jego oczach na prawdziwy. Istne cacko. Rusznikarz poluzował za pomocą znalezionego w kolbie imbusa dwie zawleczki łączące ze sobą zamkową i spustową komorę karabinu, jedną powyżej przedniej krawędzi gniazda magazynka, drugą tuż za tylnym chwytem. Wybierając spośród kilku mikronarzędzi idealnie dopasowany do zawleczek wybijak, wypchnął z broni obydwa trzpienie i jednym zdecydowanym ruchem rąk rozłożył ją na dwie części - osobno lufę z komorą zamkową, osobno komorę spustową z kolbą. Siedzący obok kapral wciąż gadał, więc Heras musiał się zdobyć na spory wysiłek, by jednocześnie chłonąć przyjemność płynącą z pracy nad karabinem i rejestrować słuchem słowa jego właściciela. - Nie chce pakować się w twój kalendarz na krzywy ryj dlatego z chęcią i ja pomogę tobie - powiedział nożownik spoglądając na szeregowego - Nie znam się na wielu rzeczach, ale jak to liniowiec jestem dobry w rozwałce. Zatem gdyby komuś wpadło do głowy spóźnione kotowanie, cokolwiek uderzaj do mnie, a sprawę uznaj za załatwioną - uśmiechnął się lekko szturmowiec. - Gdybyś potrzebował do ciężkiej, fizycznej roboty drugiej pary rąk też uderzaj. - jak na żołnierza, którego praca była pełna przemocy Joshua zachowywał się bardzo naturalnie i okazywał wdzięczność za otrzymaną pomoc. Romero mógł zauważyć, że nożownik często się uśmiechał i mimo iż dysponował górą suchego mięsa na potężnym szkielecie, to mógł w niektórych kręgach uchodzić za przyjemnego w obyciu gościa. - Będę o tym pamiętał - odpowiedział Heras sięgając po środek czyszczący w aerozolu - Na pewno będę pamiętał. |
08-09-2019, 16:32 | #13 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | Baza wojskowa w Jefferson City, 03/09/2050 |
08-09-2019, 16:52 | #14 |
INNA Reputacja: 1 | + Lavandula i Lechu
__________________ Discord podany w profilu |
08-09-2019, 21:02 | #15 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est Ostatnio edytowane przez Asmodian : 08-09-2019 o 21:09. |
08-09-2019, 22:23 | #16 |
Reputacja: 1 | Potężny czarnoskóry mężczyzna na oko zbliżał się do czterdziestki i krótkie kręcone włosy przyprószyła już siwizna, siedział przy stoliku na zewnątrz budynku koszarowego i powoli rozkładał swoją poskładaną z różnych części hybrydę AR15/M16, broń w zasadzie była czysta bo jak to w wojsku w bazie czyścili ją regularnie. Ale ponieważ było to trochę klasyczne malowanie trawy na zielono więc przy z góry zadanym czasie broń miała na koniec zadanego czasu być złożona i wyglądać ładnie. Interesował go jednak stan elementów które ulegają zużyciu. Odpiął granatnik i położył na stole. Następnie wyciągnął tylną szpilkę otwierając obie połówki pociągnął za rękojeść napinania i wyciągnął zespół zamka który ostrożnie postawił na sztorc tak żeby suwadło było na górze a całość stała na tłoku następnie położył karabin obok i wyciągnął książkę. Po unitarce nauczył się doceniać każdą chwile kiedy mógł poczytać, w procesie “formowania” żołnierzy w bazie szkoleniowej posiadanie jakiejkolwiek literatury było zakazane, z tego co wiedział było tak w Armii od zawsze, nie chodziło o budowanie drużyny bo większość po szkoleniu i tak była rozdzielana i rozsyłana do istniejących jednostek. Czas wbrew pozorom też nie był problemem bo zawsze znalazła się chwila w ciężarówce w drodze na poligon. Ot po prostu przepis którego sens, o ile był zaginął w pomroce dziejów. Otworzył zip baga w której trzymał ostatnio znalezioną książkę, brakowało okładki ale strony były kompletne. Spokojnie zagłębił się w lekturze czekając na wyniki prostego testu. Nie minęło wiele czasu, nim spokój lektury został przerwany przez natręta. Najpierw pojawił się zapach - ostry, drapiący w nosie swąd spalenizny. Męzczyzna podniósł głowę marszcząc czoło, pociągnął nosem obracając głowę żeby ustalić źródło. Zapaszek dobiegał gdzieś z lewej strony, zza załomu muru i wydawał się z każdą sekundą przybierać na sile, aż nagle zza rogu wyłoniła się szeregowa w rozpiętym nieregulaminowo mundurze; poczochrana i ze skręconym byle jak cygarem-samoróbką który to był źródłem swądu palonych chwastów i siana. Widok nowego żyjątka w najbliższej strefie dziewczyna powitała zmrużeniem czarnych oczu. - Co się lampisz, zgubiłeś coś? - burknęła między wdechem a wydechem, otaczając się siwą chmurą dymu. -Nie, ale tak z ciekawości.. trzymanie w zębach kawałka liny holowniczej dodaje powagi? Bo palić się ewidentnie nie chce… - Ty tam do mnie mamroczesz? - szeregowa przystanęła, korzystając z okazji że facet siedzi, a ona stoi, więc dała radę posłać mu spojrzenie z góry, takie z gatunku które teoretycznie wgniatać miały oponenta w piach areny… gdyby ich autor nie miał niecałe 170cm. -Darujmy sobie tę twardą gadkę, jak masz czas to siadaj. Kojarzę cię z widzenia ale nie kojarzę z nazwiska - Co prawda oboje mieli nazwiska na mundurach, i choć bluza Marcusa leżała przewieszona przez oparcie to widoczne było nazwisko (choć do góry nogami) jak i pagon ze stopniem podoficerskim Czarnowłosa szeregowa popatrzyła na patkę kapsla i jakoś na książkę. - Od kiedy kapsle mogą czytać? - spytała, nagle więcej uwagi poświęcając książce niż jej właścicielowi - Skoro umiesz składać literki to wiesz już jak mam na nazwisko. A przypadkiem książki nie łamią tego waszego zjebanego regulaminu? -Podoficer zawsze musi umieć czytać, zresztą nie ukrywajmy to non-Comach się opiera cały ten bajzel. Zazwyczaj wolę nie ryzykować że będę kaleczyć wymowę, zresztą nie ma pełnego imienia szeregowa L. Harquin. Może darujmy sobie to całe odgrywanie twardzieli, jesteśmy w Armii, więc każdy z nas przeszedł szkolenie i zaprawę fizyczną więc nie bardzo musimy udowadniać że nie jesteśmy tu z przypadku. Nie jestem twoim wrogiem. Kawy? - Pierwsze słyszę że podoficerka musi umieć cokolwiek ponad napierdalaniem na siłce, a czytania wystarczy tyle, aby odróżnić nalepki na odżywkach od trutki na szczury… więc książka jest zastanawiająca. I kawa… jaja se robisz, nie? - popatrzyła na kaprala tak podejrzliwie jak się tylko dało - Jasne, masz to daj. Ale grać w zbijaka nie będziemy, sobie odpuść. - dodała, kucając obok i opierając plecy o ścianę. -Mam tylko żołędziową, bo prawdziwa się pojawia w kantynie od święta. - Podał dziewczynie do powąchania menażkę wypełnioną ciepłym brązowym płynem - miała całkiem przyjemny zapach, obok postawił czysty kubek - jeszcze nie piłem, dopiero się zaparza Menażka trafiła pod zmarszczony nos, szeregowa zaciągnęła się pierwszy raz nieufnie, drugi już z zastanowieniem, a przy trzecim przestała się krzywić. - Luna - powiedziała cicho, przelewając część naparu do kubka - A ty? Mam zgadywać jedno z pięciu pierdylionów imion na “m”? Dzień dziecka dziś, dobroci dla zwierząt czy ci czegoś dosypali do żarcia na śniadaniu? Tak się z plebsem spoufalać, jaśnie kurwa panie kapralu - uśmiechnęła się krzywo - I co to za książka? -Marcus - Głos afroamerykanina był niski raczej przyjemny- warto być miłym dla wszystkich dookoła, wszyscy nosimy w plecakach buławę marszałka ale nigdy nie wiesz czy komuś nie uda się jej wyciągnąć przed tobą. Zresztą w armii ważny jest oddział - Marcus roześmiał się lekko - słyszałaś kiedyś koncert zespołu solistów? Gdzie każdy chce grać pierwsze skrzypce? - Rozumiem… tak. Czaję już - dziewczyna siorbnęła - Dobry glina, zły glina. Słabość do szczeniaków, kotków, smutnych sierot. Niezła gadka, taka motywująca. Że niby wszyscy jesteśmy tacy sami, nie gorsi ani nie lepsi. Że powinniśmy się wspierać, dbać o wspólne potrzeby, ufać, szanować… ja pierdolę Dziadku - popatrzyła na Murzyna z uznaniem - Odrobiłeś lekcje z bycia dowódcą, brawo. Uczą was tego na odprawach? Bo coś w chuj rzadko idzie doświadczyć tej wspólnoty. Co ja się dziwię - prychnęła w kubek, odwracając wzrok na plac - Przecież typ czytający książkę w tym pierdololo nie może być normalny. Marcus beznamiętnie popatrzył na stojący na blacie zespół zamkowy, wyglądało na to że nie zmienił w żaden widoczny sposób długości. -No cóż, ciekawsze to niż wyciskanie pompek. Ale szybko się przyzwyczaisz, cała wojna to jedno wielkie “pośpiesz się i czekaj” Nuda jest nieodłącznym elementem wojny. A wojna, wojna nigdy się nie zmienia… - Można jeszcze wyciskać na klatę, albo ogłosić dzień nóg… a potem iść razem z innymi kolegami pod prysznice. Podziwiać obwód bica, rzeźbę brzucha. Wiadomix że plecy ciężko się myje samemu, a jeszcze i mydło się przypadkiem upuści. Śmiechom nie było końca - czarnowłosa wydmuchnęła dym i popiła naparem. Niezłym, mimo że bez kofeiny, ale darmowym - Nie jesteś lubiany, co? Dlatego zaczepiasz szeregusów. Szukasz kolegów. -To nie ja odezwałem się pierwszy - Marcus parsknał smiechem - Po prostu zacząłem wąchać bo myslałem że pożar wybuchł na śmietnisku. Zresztą darujmy sobie te cliche z obozu dla rekrutów, NCO mają w życiu inna role niż wieczne darcie ryjów na niższych stopniem o to że buty się nie dość świecą. No ale jaka jest twoja historia? Od dziecka marzyłas o maszerowaniu wszerz i wzdłuż placu apelowego? - Miałam ciężkie dzieciństwo, kanciaste zabawki i wychowały mnie Ruiny… a w ogóle to chciałam trafić na Front, ale wylądowałam tutaj. Marzę o pokonaniu Molocha, pokoju na świecie i darmowej tabletce ołowiu w łeb dla każdego zjeba. Nudy - rzuciła kapslowi spojrzenie bez emocji, siorbiąc głośno napar - A co z tobą, sprzedali cię za dwa sznurki koralików i puszkę mięsnej konserwy czy złapali w siatke? -Nie, obowiązek wzywał, zaciągnąłem się, bo myślałem że da się odbudować świat który pamiętam z dzieciństwa. Marcus pociągnął łyk kawy z menażki
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
08-09-2019, 22:47 | #17 | |
Reputacja: 1 | Trochę retro, trochę teraz. Dzięki Nami i dzięki Lechu :) 4 lata wcześniej; Manhattan, Nowy Jork Anderson & Williams
__________________
Ostatnio edytowane przez Trollka : 08-09-2019 o 22:49. | |
15-09-2019, 21:15 | #18 |
Reputacja: 1 | Miejsce: Baza wojskowa Jefferson City; namiot pułkownika Ohary Data: 3.09.2050 roku; Godzina: 10:50 am Pogoda: słonecznie, bezchmurnie. Temperatura: ok. 18 stopni. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q3-t-6atIL0[/MEDIA]
Miejsce: Baza wojskowa Jefferson City; warsztat techników Data: 3.09.2050 roku; Godzina: 11:05 am Pogoda: słonecznie, bezchmurnie. Temperatura: ok. 18 stopni. Dzień w bazie wojskowej Jefferson City toczył się powoli, niczym grecka tragedia. Z początku nic nie zapowiadało kłopotów, rytm obowiązków i zajęć nie różnił się niczym od dnia poprzedniego i jeszcze poprzedniego. Wojskowa rutyna, do bólu przewidywalna i przez to ciężka do przetrawienia na dłuższą metę. Z drugiej strony dawała poczucie stabilizacji, porządku w ich pogrążonym w szaleństwie świecie, dzięki czemu dało poczuć się odrobinę bardziej domowo, nawet jeśli za młodu nikt nie wypełniał sobie czasu wolnego musztrą lub wartami, nie zawsze karnymi. Miejsce: Baza wojskowa Jefferson City; świetlica Tannera Data: 3.09.2050 roku; Godzina: 11:05 am Pogoda: słonecznie, bezchmurnie. Temperatura: ok. 18 stopni. Wezwanie od Ojczyzny w postaci kapitana Tannera dopadło pechową dwunastkę w najróżniejszych miejscach i porach. Jedni pogrążeni byli w pracy, inni pili kawę i próbowali się komunikować werbalnie bez dodatkowej agresji, której zresztą pełno było w ich świecie i najbliższej okolicy. Jeszcze inni cięli w karty, ćwiczyli tężyznę fizyczną, bądź próbowali przetrwać kolejny nowy dzień w Jefferson City. Obóz żył swoim własnym rytmem i tylko parę leukocytów płynęło arteriami wyszukując odpowiednich komórek aby wezwać je przed oblicze sprawcze, prosto do świetlicy, gdzie Tanner miał swoją kanciapę, biuro i magazyn najpotrzebniejszych rzeczy - jak to w wojsku: minimalizacja potrzebnych środków przy maksymalnej optymalizacji efektów.
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
18-09-2019, 17:27 | #19 | |
Reputacja: 1 | Odprawa. Post wspólny
__________________
| |
19-09-2019, 20:00 | #20 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | Baza w Jefferson City, 3/09/2050, 11:27 Ostatnio edytowane przez Ketharian : 19-09-2019 o 20:03. Powód: literówki |
| |