Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-10-2019, 19:57   #31
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Okolice Vandalii, 03/09/2050, 4:32 PM

Paka masywnej ciężarówki zaciągnięta była szczelnie plandeką i to wystarczyło, by Herasowi kompletnie zwarzyć humor. Stłoczeni pod wodoszczelnym materiałem żołnierze byli praktycznie ślepi na wszystko, co mogło ich po drodze spotkać – jedna dobrze zorganizowana zasadzka i ostrzał skoncentrowany na pace mógł wyeliminować w ciągu kilku sekund cały pododdział. Świadomy istnienia potencjalnego spisku, Romero spodziewał się usłyszeć pierwsze wystrzały w godzinę po opuszczeniu bazy i im dłużej pojazd poruszał się w niezakłóconym rytmie, tym bardziej szeregowiec utrwalał się w przeświadczeniu o nieuchronności morderczej napaści.

Chcąc zagwarantować sobie chociaż szczątkową szansę na ocalenie skóry w razie ataku, Hiszpan uparł się, że usiądzie tuż przy tylnej barierce paki. Mając możliwość oglądania znikającej w tyle drogi poczuł jak uczucie duszącej klaustrofobii w końcu go opuszcza pozostawiając jedynie zdroworozsądkowy lęk przed planami spiskowców. Próbując wejść w ich skórę i pokrętne ścieżki rozumowania Romero uznał w końcu, że unicestwienie zdetonowaną podstępnie atomówką na razie mu nie grozi. Gdyby ludzie Collinsa to zrobili, nigdy nie zyskaliby pewności, że Heras nie żyje – a oni musieli to wiedzieć, by móc w końcu odetchnąć. Tak więc bomba miała im posłużyć za instrument do posprzątania bałaganu, do zatarcia śladów zbrodni. To dlatego rusznikarz przeświadczony był, że jego drużyna padnie ofiarą konwencjonalnego ataku i to dlatego przez całą drogę trzymał na kolanach odbezpieczony karabin.

Potem przyszedł moment, w którym Heras zaczął żałować zajętego wcześniej miejsca. Krople zacinającego deszczu i porywisty wiatr sięgały bez trudu ludzi siedzących na końcu paki, więc po kilkunastu minutach Hiszpan miał w połowie przemoczone ubranie i szczękał zębami niczym kastanietami. Co gorsza, po wjechaniu na siedemdziesiątkę co chwila musiał złazić jako pierwszy z wozu, by brać się za odblokowywanie drogi z tarasujących ją przeszkód. Za każdym razem sztywniał wówczas i napinał mięśnie spodziewając się ostrego trzasku wystrzału, bo w każdym zwalonym pniu widział oczami wyobraźni zbrodniczy akt sabotażu. Nikt jednak ani razu nie strzelił, co utrwaliło Herasa w przekonaniu, że spiskowcy byli pozbawionymi ludzkich uczuć skurwysynami bawiącymi się sadystycznie ze swoją ofiarą i przeciągającymi do ostatniej chwili nieuchronną egzekucję.

Kiedy w końcu padł długo przez wszystkich wyczekiwany sygnał postoju, szeregowiec przez dłuższą chwilę walczył z przemożną chęcią pozostania pod paką. Ukrycie się na samochodzie mogłoby zmylić zamachowców i przekonać ich, że natrafili na niewłaściwy pojazd i niewłaściwy pododdział, ale z drugiej strony, znacząco ograniczało możliwości działania w przypadku zasadzki. Koniec końców Heras zeskoczył z ciężarówki razem z resztą ekipy, ściskając w rękach M16 i rozglądając się uważnie po porastającym pobocza buszu.

I wtedy właśnie się zaczęło. Kapral Boone, śledzony kątem oka zza szkieł przyciemnionych gogli, zniknął znienacka wydając z siebie stłumiony krzyk podstępnie mordowanego człowieka.

- Okori, zabezpiecz wóz, bierz Woodsa i Viki! – wydała rozkaz sierżant Anderson – Reszta za mną!

Dusząc w ustach hiszpańskojęzyczny wulgaryzm Romero skoczył w ślad za dowódcą gotowy jednym naciśnięciem spustu opróżnić cały magazynek karabinka.
 
Ketharian jest offline  
Stary 09-10-2019, 15:13   #32
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Część 1: Zmiana Opatrunku


Jazda na pace
Viktoria Williams & Frank Boone

Gdy większość obecnych w ciężarówce zaczęła się świetnie bawić, Frank Boone postanowił ten czas spożytkować na coś bardziej użytecznego. Mimo że warunki wyjątkowo nie sprzyjały, spróbował zasnąć. W wojsku przecież nigdy nie było za dużo snu. Boone zresztą nie miał zbytniej okazji, by sobie umilić podróż rozmową. Wciśnięty został w sam kąt pojazdu. A przynajmniej chciałby tego, bo o ironio, oddzielała go od niego jakaś osoba. I gdy żołnierz zrozumiał, jaka to osoba, przez dłuższą chwilę rozważał jazdę na dachu. Przy wchodzeniu aż zatrzymał się, przez moment spoglądając z niechęcią w ciemność, w której widać było jedynie rude włosy. Viktoria nie zapowiadała się na zbyt dobrego kompana do rozmów. Toteż, w akompaniamencie gitary i odgłosów picia, Frank Boone nasunął kapelusz na oczy i usiłował zasnąć. Przy okazji zasłonił także opatrunek, którym nie miał zbytniej ochoty się chwalić.

O dziwo, poszło mu o wiele łatwiej, niż się spodziewał. Podskakiwanie pojazdu na drodze wręcz go usypiało. Zaś piosenka Luny dała mu powód do rozmyślań. Które to z kolei pomogły odciąć się od rzeczywistości. Toteż siedząca obok kobieta mogła wkrótce usłyszeć, że spod kapelusza dobywa się trochę głębszy, spokojniejszy oddech.

Może to dziwne, ale Viktorii nie przeszkadzało kto siedzi w jej pobliżu, pod warunkiem, że nie śmierdział. Tutaj Frank najwyraźniej zdążył się umyć, bo Vi nie wyczuła od niego żadnego odoru. Kobieta bardzo długo zastanawiała się jak rozpocząć rozmowę, a ze względu na niedawne niesnaski było to zadanie naprawdę ekstremalnie trudne. Chora na lekarskie powołanie Viktoria, niesamowicie bardzo chciała obejrzeć ranę tropiciela i poprawić opatrunek, który zdążył już nasiąknąć krwią. Niestety, medyczka tak długo się zbierała i zastanawiała jak zacząć, że w końcu chyba przegapiła moment, kiedy Boone był jeszcze świadomością w tym świecie. Nie chciała go budzić tylko dlatego, że nagle znalazła w sobie cień odwagi aby otworzyć usta. Ponowna konsternacja i układanie nowego planu zajęło jej trochę czasu, podczas którego milczała w zamyśleniu. Kiedy zatelepało wozem, medyczka zupełnie niechcący musnęła łokciem ramię kaprala. To oczywiście nie sprawiło, że zareagował, ale podsunęło Viktorii pewną mysl. Przy następnym podrzuceniu auta, szturchnęła mężczyznę bardziej wyraziście, spoglądając czy zareaguje.

Boone'a średnio najwyraźniej obchodziło, czy przeszkadza Viki, czy nie. Śpiącemu wszystko jest obojętne. Tak samo własny smród. I zapewne jeszcze o wiele dłużej byłoby mu to obojętne, gdyby nie szturchanie go w bok. Nagłe ukłucie w ramieniu sprawiło, że jego równy dotąd oddech załamał się nagle. Sapnął niespokojnie, ale po chwili jednak wrócił do snu. Był przygotowany na to, że wszystko będzie mu tu tylko przeszkadzać. Fakt faktem, na chwilę się obudził. Ale potem najwyraźniej stwierdził, że nie warto żyć świadomie na tym świecie.

Viktoria nie należała do osób upierdliwych i drażniących, nawet jeśli ogromnie ją korciło, aby sprawdzić ranę Kaprala. Poza tym, nie miała zamiaru narażać się na jego gniew, skoro już samo jej towarzystwo sprawiało, że zachowywał się jak cham i prostak. Vi nie należała do osób, które prowokowałyby los, bez względu na to, jak bardzo korciłoby ją, aby zmienić opatrunek. Poza tym, może i zasłużył sobie, aby chodzić z takim nieładnym i zakrwawionym jeszcze parę minut. Mogła poczekać aż któreś szturchnięcie lub podskok z kolei, w końcu go obudzi.

Pierwsze szturchnięcie go nie obudziło. Williams jednak długo nie musiała czekać, bo Frank nie miał na tyle twardego snu, by wytrzymał on rąbnięcie o ścianę. W pewnym momencie wóz wjechał na jakiś większy kamień i całość dosłownie podskoczyła. Tropiciela brutalnie obudził fakt, że jego łeb walnął przy tym o ścianę. Wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem z irytacją, po czym pochylił się po kapelusz i zaczął masować obolałą głowę. Otworzył leniwie oczy i rozejrzał krótko po wnętrzu, po czym z powrotem oparł o ścianę. Zapewne chciał wrócić do spania.

- Opatrunek ci przesiąkł - mruknęła niegłośno Viktoria, próbując wykorzystać sytuację najszybciej jak to możliwe. Patrzyła na niego ze spokojem i powagą, aby miał pewność, że zwróciła się do niego. Jedną rękę trzymała już na apteczce, jakby chciała go obezwładnić walizką i siłą zmienić gazy.

Zsunął kapelusz z łba i zamrugał kilka razy zdezorientowany. Znów sapnął głośno po czym wbił wzrok przed siebie, jakby to tam było źródło głosu.
- C… co?
Spytał niewyraźnie, rozglądając się leniwie dookoła. Aż w końcu jego wzrok padł na apteczkę i jej właścicielkę. Podniósł oczy na jej twarz, a w jego spojrzeniu więcej było zdziwienia, niż niechęci.
- Mówiłaś coś?
Mruknął w końcu tonem, który brzmiał, jakby chciał, by odpowiedź była przecząca.

- Opatrunek ci zmienię - odpowiedziała Lekarka już z większym przekonaniem. Otworzyła apteczkę w chwili, gdy wóz podskoczył, jednak to nie sprawiło, żeby się zawahała. Usiadła na zgiętych kolanach, tyłek sadzając na własnych piętach i ustawiła się przodem do Franka. Nie mogła przestać gapić się na krew, która wsiąknęła w gazę.

- Opatrunek?
Uniósł nieznacznie brwi, niezbyt chyba wiedząc, o co jej chodzi. Mimowolnie podniósł oczy ku górze, na swoje czoło, gdzie tkwił przesiąknięty krwią materiał. Tam też patrzyła Viktoria, co niezbyt mu się podobało. Momentalnie zwęził oczy i spojrzał na nią podejrzliwie.
- Nie mam w zwyczaju łamać swoich obietnic… Po co ci to?
Wymamrotał niechętnie w jej kierunku, zerkając ukradkiem, czy ktoś się nie zainteresował tą wymianą zdań. Póki co, zajmowali się czym innym.

- Nie każę ci nic łamać - odparła mimochodem i wyciągnęła jedno opakowanie z gazami, które rozerwała sprawnie. Paka na której siedzieli zabujała się na boki, jednak na Viktorię jakby nie miało to wpływu. Nie dotykając gaz dłońmi, wyrzuciła je z paczki do apteczki i zaczęła szykować materiałowy plaster oraz środek odkażający.
- Zszywane było? - zapytała bez zbędnych emocji w głosie, zakładając rękawiczkę na lewą dłoń.

- Nie… Raczej nie miałem na to zbyt wiele czasu.
Odpowiedział ponuro, patrząc jak przygotowuje medykamenty. Trudno było ocenić, czy zamierza w ogóle dać siebie opatrzyć. Tym bardziej, że miał tu do czynienia z Viktorią Williams. Osobą, która życzyła mu niesamowite męki podczas leczenia.
- Jeszcze nie umieram. Po cholerę ci to?
Kiwnął głową w kierunku apteczki. Mimowolnie dotknął opatrunku, krzywiąc się prawie niewidocznie przy tym. Przydałby mu się nowy… A mimo to, nie miał najmniejszej ochoty korzystać z pomocy medyka. Nie tylko z powodu niechęci do kobiety.

- Założę nowy. Sprawdzę też czy nie trzeba zszyć - oznajmiła klarownie nie bacząc na jego próby protestu. W tej chwili nie było dla niej istotne, czy opatruje Franka czy kogokolwiek innego, liczyła się tylko rana i to, co aż błagało o pomoc - gazy, zakrwawione do granic możliwości, wręcz płaczące jego krwią. Kontynuując więc przygotowania, nachyliła się nad tropicielem i ujęła w dłonie skronie mężczyzny, ustawiając jego głowę w wygodnej dla siebie pozycji. Nawet jego bliskość w tym momencie jej nie przeszkadzała. Po prostu musiała zmienić te gazy. Dostawała szału, kiedy patrzyła na to zaniedbanie.

Pokręcił lekko głową z niezadowoleniem, gdy usłyszał jej zamiary. Nagle zaczęła go wypełniać irytacja. O dziwo jednak, nie na Viktorie, a samego siebie, że zaniedbał ranę. Że zostawił to tak jak było i w porę nie załatwił czegoś lepszego. Mało go obchodziło, że nie miał czasu. Przez ten błąd miał teraz niesprawny opatrunek. Który ktoś mu musiał poprawić i tym kimś okazała się znienawidzona medyczka. Będąca bezpośrednią przyczyną zranienia.
- Co ty robisz?
Spytał zdziwiony, gdy ta chwyciła jego głowę. Niezadowolony z tego faktu, spróbował wycofać się nieco do tyłu.
- Już mówiłem, że przeżyje. Mam własne opatrunki.
Rzucił niechętnie. Fakt, że okazała się ona nagle tak skora do pomocy był chyba gorszy od docinków. Sprawiał, że czuł się jak wtedy w gabinecie. Nie wiedział jak zareagować.

- Gdy będziesz się wiercił, może bardziej boleć - poinformowała go medyczka, mrużąc przy tym oczy i wykrzywiła lekko usta w bok, próbując się skupić. Zanim zabrałaby się do dzieła to i tak musiała wpierw oderwać stare łaty, a przy próbach ucieczki głową, Frank jedynie spowalniał to, co było nieuniknione. Nie musieli się lubić, ale ona musiała widzieć pięknie zrobiony, czysty opatrunek. Nie było mowy, aby dała radę to tak zostawić, chyba prędzej by mu to wyrwała podstępem, jak pięcioletnie dziecko.
- To oddasz mi w wolnej chwili, już otworzyłam swoje - dodała próbując uchwycić jego kręcący się łeb mocniej. Z tego też powodu, oderwała plastry w brutalny, aczkolwiek szybki, sposób. Widać było, że zwróciła uwagę na to, czy jego twarz wykrzywił grymas bólu. Wtedy ruchy jej klatki piersiowej przyspieszyły, tak samo jak jej oddech.
- Przemyję teraz - dodała informacyjnie, żeby już nie pytał, co teraz będzie robić. Widocznie był typem pacjenta, który musi znać każdy krok przeprowadzanego procesu. Jedną dłoń pozostawiła na jego skroni, aby drugą sięgnąć po środek odkażający i waciki.

Co go zdziwiło, próba ucieczki nic mu kompletnie nie dała. I tak uchwyciła z powrotem jego głowę, nie chcąc puścić tym razem. Frank mruknął z niezadowoleniem, patrząc na nią z coraz silniejszą niechęcią. Dalsze próby wymagały siły. To doprowadziłoby do przepychanki, a wiedział, jak to będzie wyglądać z boku. Miał tu całą pakę osób, które gotowe były stanąć w obronie Viktorii. Chcąc czy nie chcąc, musiał ustąpić, bo znowu zapewne by go posądzono o bicie kobiet. Co nie oznaczało, że zamierzał słownie odpuścić.
- Odwala ci? Daj sobie sobie spokój w końcu! - Mruknął groźnie, patrząc co też czyni. I nim zdążył cokolwiek zrobić, ta bezceremonialnie zerwała jego stary opatrunek. Mężczyzna warknął cicho z bólu i wściekłości, próbując znowu cofnąć łeb.
- Co jest z tobą nie tak do cholery?
Chęć krzyku walczyła tu z faktem, że jeśli nie chciał zwrócić na siebie uwagi reszty, musiał praktycznie szeptać. A i tak miał wrażenie, że ktoś tam się obejrzał. Nie miał zbytnio czasu by przejmować się tym. Usłyszał bowiem, a potem i zobaczył, jak oddech kobiety przyspiesza. Rozszerzył nieco oczy ze zdziwienia, patrząc na nią tak, jakby była wariatką.
- Co ty… Japierdole…
Wymamrotał zdezorientowany, próbując chwycić się za piekące bólem miejsce. Ból… Bolało jak cholera. I w zasadzie niezbyt miało znaczenie, że mówiła mu co robi. Bardziej teraz przejmował się wariatką, która ubzdurała sobie go opatrzyć.

Lekarka zignorowała jego jęki i skomlenia, skupiając się wyłącznie na swojej pracy. Nie potrafiła tylko ukryć reakcji swojego ciała, na zadanie komuś bólu. Ciężko było jej tuszować jak bardzo lubi patrzeć na wykrzywiającą się w cierpieniu twarz, spowodowane tym syczenie czy nawet agresję. Mogła jednak wciąż próbować zgrywać, że zareagowała w ten a nie inny sposób z wielu różnych powodów. Potrafiła znaleźć bodziec, który posłuży jej za wymówkę niemal w sekundę. Starała się jednak nigdy nie tłumaczyć, idąc w myśl zasady, że niewinny tego nie robi.

Frank strasznie dużo mówił, choć nie używał inwektyw w stosunku do niej, przez co nie miała nawet powodu, aby zacząć gotować się wewnątrz. Mogła pozostać spokojna i opanowana. Jej ręce nie drżały ani trochę, a wyraz twarzy oddawał pełne skupienie, bez zbędnych emocji. Może tylko raz, w chwili gdy oderwała plaster, zacisnęła usta, ale nic poza tym. Nie zwracała też uwagi czy Kapral na nią patrzy czy może ucieka wzrokiem na boki w poszukiwaniu pomocy. Zapatrzona była w sączącą się krew.

Kiedy podniósł rękę w kierunku pulsującego przy łuku brwiowym bólu, Viktoria szybkim ruchem chwyciła go za nadgarstek, odsuwając jego rękę.
- Odkażę to, nie dotykaj - poinstruowała szybko nasączając wacik płynem i przykładając mu do rany bez żadnego wyczucia. Rozcięcie zapiekło, a ból rozszedł się po czole pulsacjami. Westchnęła cicho jakby z ulgą, a kącik jej ust delikatnie uniósł się ku górze.

Chciał… Cokolwiek zrobić. Zasłonić ranę, rozmasować ją, zatrzymać krwawienie. Mimo że nie mogło mu nic dać przyciśnięcie tam ręki, chciał coś z tym zrobić. Zanim medyk zacznie kontynuować swoją pracę. Nie było mu jednak dane. Zaskoczony zerknął na nadgarstek, który Viktoria pochwyciła i odsunęła od głowy. Mógłby się szarpać, ale nie widział w zasadzie, by mogło mu to coś dać. Protesty nic nie robiły. Siły nie chciał używać. A miał coraz większą ochotę, gdyż Williams nie działała delikatnie i w dodatku zachowywała się dość dziwacznie w reakcji na jego ból.
- Już raz tam oberwałem. Może przestań, kurwa, mnie dobijać.
Warknął cicho, tuż przed tym, jak kobieta przystąpiła do działania. Czując nagły, pulsujący ból próbował znów się szarpnąć. Syknął wściekle, wbijając w nią pełne nienawiści spojrzenie. I znów ta reakcja… Przerażała go wręcz. Poważnie rozważał, czy nie ma do czynienia ze świrem. Niestety mówienie świrowi, że jest świrem nigdy za wiele nie dawało.

- Nawet nie próbuję. Chcę tylko zrobić to, co powinnam i nie będę więcej irytować - spokojny ton głosu był szczery i prawdziwy. Gniew Franka przestał na nią działać, a na nienawistne spojrzenie odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Jej szerokie źrenice lustrowały ranę, kiedy wacikiem ścierała pomału sączącą się krew. Nie dociskała zbyt mocno, a mimo to wciąż nie było to najdelikatniejsze opatrywanie rany, jakiego mógł doświadczyć. Nie próbowała zagadywać a propos spraw prywatnych, ich dzisiejszej, dziwnej kłótni ani na temat Williamsa, który mimo starań, dość konkretnie mu przywalił.

- Im bardziej się wyrywasz, tym dłużej to trwa. Czyżbyś chciał kupić sobie trochę czasu ze mną? - Viktoria pytaniem zdawała się znowu gloryfikować swoją osobę. Nie zrobiła tego celowo, po prostu próbowała sprawić, aby Frank zaczął współpracować. Gdyby pokazał swym spokojem, jak bardzo mu zależy na tym, żeby skończyła i dała mu spokój, wyszło by to z korzyścią dla lekarki. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że w jego oczach ponownie może wyjść na zadufaną w sobie egocentryczkę.

Kobieta odrzuciła wacik na stare gazy i wzięła nowe, które nasączyła niewielką ilością płynu. Złożyła w grubszą kostkę, co by na dłużej wystarczyło w razie ponownego, zbyt obfitego krwawienia i spojrzała na twarz Franka, jakby pragnęła zapamiętać ten wyraz bólu na długo.

- To co? Mogę przykleić? - zapytała zupełnie tak, jakby jego odpowiedź miała dla niej jakiekolwiek znaczenie. Ale niestety - nie miała.

- Twoją powinnością nie jest zajmowanie się każdym moim draśnięciem. I dobrze wiem, że nie robisz tego z dobroci serca.
Jej dziwaczny uśmiech nie robił na nim wielkiego wrażenia. Na pewno nie takiego, którego należałoby się spodziewać. Człowiek, który wycierpiał już swoje za spór z tą osobą nie zamierzał tak łatwo zapomnieć. Jego wzrok z każdą chwilą stawał się coraz bardziej podejrzliwy. Mięśnie lekko drgały za każdym razem, gdy dociskała wacik. Twarz wciąż była lekko wykrzywiona w grymasie bólu i wściekłości. Jego ciało całe się spinało przy dotyku. Nawet nie dlatego, że go to bolało. Viktoria Williams była ostatnią osobą, którą chciał widzieć przy swoich ranach. Pamiętał wciąż jej zapowiedzi z ich ostatniej rozmowy. Ona jednak niewiele sobie robiła z jego słów i protestów, a o groźbie rzuconej na wiatr, zdążyła zapomnieć.

- Na pewno nie czasu, w ciągu którego mnie opatrujesz. Nie wiem o co ci chodzi, ale siedzę tu cały czas i to nie jest najlepszy sposób, by zwrócić na siebie moją uwagę.
Mężczyzna postanowił odpowiedzieć jej tym samym. Brakowało jednak w tym humoru. Uważał ją wciąż za egocentryczkę, a jej komentarz jedynie przypomniał mu ich ostatnią kłótnie. Nie domyślił się jej pokrętnej logiki. Nie sądził, że rzeczywiście tak myśli. Co było wyjątkowo przerażającą opcją...

A potem znów na niego spojrzała. Twarz Franka wyglądała tak, jakby miał ochotę jednak jechać na dachu. Również na nią spojrzał, ale on dla odmiany nie czerpał z tego przyjemności. I bardzo chciał, by w końcu przestała tak reagować. Chociaż trudno do tego doprowadzić i nie okazywał tego, to czuł się nieswojo.
- Szkoda, że wcześniej nie byłaś tak uprzejma zapytać.
Stwierdził zirytowanym, pełnym sarkazmu głosem. Teraz już jednak musiał załatać sobie to czoło. Także Viktoria mogła wyczytać to jako pełną niechęci, zbolałą zgodę.

- Nie słynę z uprzejmości - stwierdziła powściągliwie, łapiąc spokojne acz głębokie wdechy. Odetchnęła słyszalnie przymykając na chwilę oczy, po czym znów skupiła powiększone źrenice na jego rozciętej brwi.

Komentarz Franka a propos zwrócenia na siebie uwagi ewidentnie ją rozbawił.Właśnie dlatego, pomimo usilnych starań, nie zdołała ukryć samoistnie unoszących się kącików ust. Ciężko było stwierdzić jej typ poczucia humoru, ale chyba musiał graniczyć z dogryzaniem i sarkazmem.

- A moje pytania, jeśli już się pojawiają, najczęściej są retoryczne - odpowiedziała i wtem jej uśmiech pogłębił się jeszcze bardziej. Nie do końca miała pewność, co ją tak rozbawiło, czy sama ta wymiana zdań, w której umknął jej lekarski profesjonalizm, czy może jego złość, której nie mógł dać upustu przy wszystkich tych ludziach, którzy ich otaczali.

Viktoria wycelowała opatrunkiem z większym wyczuciem, jakby tym razem bardziej się postarała nie sprawiać mu więcej bólu. Przytrzymując gazy na ranie, chwyciła go za rękę i nakierowała na opatrunek, aby sam go sobie trzymał. Potem wzięła duży plaster i starannie zakleiła nim ranę, dociskając miejsce z klejem do skóry mężczyzny. Kiedy skończyła, odsunęła się ciałem od niego, żeby móc spojrzeć na swoje dzieło z lepszej perspektywy. Patrząc na niego westchnęła z pomrukiem. Tak, to był kawał pięknego opatrunku. W miejscu kleju nie pojawiło się ani jedno zgięcie. Idealnie.

- No o to na pewno ciebie nie podejrzewam. Cokolwiek tobą kieruje, na pewno nie uprzejmość.
Stwierdził z ponurym rozbawieniem, parskając przy tym śmiechem. Nie było mu do śmiechu. Miał ochotę odtrącić ją i wykrzyczeć, by zaczęła się leczyć. Nie było tu jednak na to miejsca.
Podejrzewał zresztą, że nawet to by jej nie powstrzymało. Zdawała się ona wręcz fanatycznie przeć do tego, by opatrzyć jego czoło. Frankowi trochę nie mieściło się w głowie, po co to robiła. Zdążył się już jednak zorientować, że to bardziej na samej ranie jej zależy, niż na jej właścicielu. Dochodziły zresztą te jej dziwne reakcje… To Lunę posądzał o bycie wampirem. Zdawało się jednak, że większą przyjemność Viktorii sprawia patrzenie na krew. I niestety ani przez chwilę nie dopuszczał możliwości, że ta szczerze się uśmiechała. Przywodziło to raczej podejrzenia odnośnie tego, co straszliwego knuje w związku z nim.

- Uwielbiam pytania retoryczne… Pojawiały się w każdym ważnym momencie mojego życia.
Wymamrotał cicho, patrząc ze zmrużonymi nieprzyjaźnie oczami w kierunku opatrunku. Spiął się cały. Czekał, aż nadejdzie nieuniknione. Gdyż to nie był zwykły zabieg u medyka, gdzie obie strony chciały sobie pomóc. Mu to bardziej przypominało walkę, w której on nie mógł wygrać. Nie sądził bowiem, by cała ta sytuacja miała na celu mu jakkolwiek pomóc. Zaś gaza nieuchronnie zbliżała się do rany, sprawiając wrażenie jeszcze gorszego od uderzenia Joshuy ciosu. Aż w końcu dotarła… Dziwnie bezboleśnie. Żołnierz rozszerzył nieznacznie oczy, patrząc w milczeniu na dłoń z opatrunkiem. W jego spojrzeniu znów pojawiło się zdziwienie, wywołane tym, że nagle chwyciła jego rękę. Dając mu w końcu możliwość jakiegokolwiek uczestnictwa w procesie leczenia. Po kilkunastu sekundach przeniósł w końcu wzrok na jej twarz, szukając tam oznak, które kazały by mu się bać. Nie dostrzegł niczego. A gdy kobieta w końcu skończyła, odsunęła się i spojrzała na niego jeszcze dziwniej, niż dotychczas.
- O co chodzi?
Uniósł nieznacznie brwi na dźwięk jej pomruku. Nie był pewien, czy to zwiastowało coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. Przy tym konkretnym medyku niczego nie mógł być pewien.

Viktoria po prostu wzruszyła ramionami.
- Nic. - odpowiedziała niemal zgodnie z prawdą.
- Ładnie zrobiłam. Dobrze wygląda - stwierdziła zamykając apteczkę i zbierając zakrwawione, zużyte rzeczy do osobnej folii. Nie odezwała się więcej, nie uśmiechnęła, ani nie zbliżała do Franka. Był wolny od jej obecności, bliskości i zapachu, a nawet od jej głosu, który po prostu przestał się wydobywać z kobiecych strun głosowych.
Usiadła na wcześniej zajmowane przez siebie miejsce i dała Frankowi całkowity spokój, tak jak w jej mniemaniu pragnął. Zresztą, bez krwawych ran nie był już dla niej tak bardzo interesujący. Szczególnie nie po nieprzyjemnej kłótni, jaka między nimi zaszła.

Zerknął w górę i wymacał delikatnie opatrunek. Potem spojrzał za Viktorią, która wracała na swoje miejsce. Cóż… Daleko nie uciekła. Odetchnął nieco głębiej, w końcu mogąc oprzeć się bez większych przeszkód.
- Teraz ci wiszę gazę… Nieopłacalne.
Stwierdził pod nosem z jakimś cieniem żartu. Trudno byłoby nazwać to żartem, gdyby znać lepiej tropiciela. Nie znosił zaciągać długów. Nie znosił korzystać z czyjejś pomocy. I wręcz nienawidził, gdy to jego domniemani wrogowie mu jej udzielali. Viktoria jedynie wzruszyła ramionami, jakby nie widząc potrzeby odwdzięczania się jej czymkolwiek. Boone wbił wzrok w bak paliwa, jedynie ukradkiem zerkając na kobietę, która nagle straciła nim całe zainteresowanie. Nie mógł powiedzieć, by czegoś innego się spodziewał. Ale cała ta sytuacja była wyjątkowo dziwna.
- Chyba się coś dzisiaj nie rozgrzałaś…
Wymamrotał w końcu cicho, nakładając kapelusz na łeb i mrużąc nieco oczy. Była to jedyna myśl, którą uznał za godną wypowiedzenia na głos.

- Słucham? - Vi odwróciła nagle głowę w jego kierunku. Nie była pewna czy się nie przesłyszała, gdyż słowa jego były jakby trochę bez sensu. Nie zrozumiała go. W ogóle to rzadko kiedy rozumiała innych ludzi ten przypadek niczym się nie różnił od pozostałych. Spojrzenie ciemnych oczu, jakie w niego wbiła, zdawało się być pytające. Nie doszukiwała się zbędnych obelg, ani tym bardziej pochwał, stwierdzeniem faktu też to chyba nie było, bo nawet tak nie brzmiało. Dopiero po odezwaniu się ugryzła się w język, nie będąc właściwie pewną czy chce wiedzieć co miał na myśli. Miała wrażenie, że każde rozwinięcie jego zawiłego toku rozumowania, jedynie nakręci spiralę złej atmosfery. Choć Viktoria na ogół nie dawała się łatwo sprowokować, gdy chodziło o Franka, czuła się mocno zaniepokojona.

Tym razem to on wzruszył ramionami. Jak gdyby nie było w tym stwierdzeniu nic niezwykłego. Oczy z baka powędrowały na medyka w kącie, jak gdyby Frank chciał się upewnić, czy rzeczywiście osoba, która zadała to pytanie, istnieje.
- Sądziłem, że będzie gorzej. Nie dziw się tak… To dzięki twoim słowom.
Stwierdził w miarę obojętnym głosem, próbując się wyzbyć wściekłości związanej z nachalnością Viktorii.

Lekarka zamilkła. Miała wrażenie, że bez względu na to, jak bardzo by się nie starała, Frank niedługo powie jej coś niemiłego. W tym momencie wiedziała, że łatwo ją zapalić. Jego spojrzenie, obecność i powrót do obojętnej natury sprawiły, że zestresowała się niemal natychmiast. Wcześniej był dla niej tylko obiektem, na którym ulokowała się rana, którą było trzeba się zająć, a wykrzywiający twarz ból dodawał mu łagodności, pomimo wyraźnego warczenia. Teraz, kiedy opatrunek był perfekcyjny, a Kapral Boone znów emanował swoją obojętnością zmieszaną z niechęcią, pewność siebie Viktorii ulotniła się w ekspresowym tempie. Czuła lęk spowodowany możliwością dania siebie sprowokować. Nie chciała znowu wyjść na słabą i rozhisteryzowaną babę, bo takich do wojska nikt nie chciałby przyjąć. Choć względem ludzi potrafiła zachowywać się z nietaktem i brakiem zrozumienia, wewnętrznie była dość krucha, a jej chłodne usposobienie było jedynie obronnym murem. Odwróciła więc głowę udając, że zrozumiała. I tak była z siebie dumna, że wykonała swoją robotę. Póki co to wystarczyło.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 09-10-2019 o 17:02.
Nami jest offline  
Stary 09-10-2019, 15:14   #33
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Część 2: Porada Psychologiczna

c.d

Kapral Boone czekał na odpowiedź. A gdy w końcu dotarło do niego, że ta nie zamierza jej udzielić, pokręcił nieznacznie głową z niezadowoleniem i wrócił do prób zaśnięcia. Przymknął oczy, próbując sobie wyobrazić, że jest gdzie indziej. Że nie jedzie na śmierć ciężarówką wypełnioną po brzegi ludźmi, którzy w dużej części życzyli mu rychłej śmierci. Przynajmniej on tak sądził. Tak było bezpieczniej. Nie ufać nikomu, zwłaszcza tym, którzy już mu zaszli za skórę. Przynajmniej w tej jednej kwestii zgadzał się z Luną. A raczej jej piosenką.

Kolejne minuty mijały mu na próbach zaśnięcia. Ostatecznie zrozumiał, że to nie jest już możliwe. Wciąż pulsujący z rany ból wbijał mu gwóźdź za każdym razem, gdy zbliżała się ciemność. Był zresztą już w pewnym stopniu wyspany. Dawno nie miał tyle czasu, w ciągu którego nic nie robił. Z niezadowoleniem rozwarł oczy. Spojrzał na osoby przed sobą. Zerknął na te po jego lewej i po prawej stronie. Aż uświadomił sobie, że nie miał jak tu zaznać rozrywki. Zaś sen uciekł bezpowrotnie. Był zresztą jeszcze jeden powód, dla którego nie mógł zasnąć. Myślał… Zbyt wiele. Pełne strachu myśli krążyły mu po głowie, walcząc z rozsądkiem i usiłując jeszcze bardziej utwierdzić tropiciela w pewnych przekonaniach. Mężczyzna jednak dobrze siebie znał i wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Skręcił nieznacznie głowę w kierunku Viktorii, obserwując w milczeniu co robi. Na usta cisnęło mu się pytanie. A raczej stwierdzenie, które idealnie spinało całe jego życie.
- Nie rozumiem tego.

Póki do jej uszu nie doszedł głos Franka, kobieta siedziała bezczynnie przeglądając jakąś kieszonkową książeczkę, która idealnie mieściła się w jej dłoniach. Po rozmiarach można było sądzić, że czcionka jest wielkości ziaren, bo chyba większa nie oddałaby treści. Ewentualnie być może to książeczka z obrazkami.
- Czego nie rozumiesz? - zapytała całkiem odruchowo, jakby to było kolejnym obowiązkiem medyka, udzielać porad i informacji zagubionym pacjentom. Dosyć szybko zaczęła żałować, że odezwała się do Kaprala, ale i tak było już za późno. Zręcznie ukryła książeczkę w kieszeni i przeniosła spojrzenie na mężczyznę, żeby nie myślał, że go ignoruje. Z jednej strony czuła do niego odrazę, a z drugiej było jej go trochę szkoda. Po przemyśleniu ich porannej sprzeczki, wiedziała, że zareagowała zbyt impulsywnie i mogła postarać się odebrać to wszystko inaczej. Nie mogła jednak zmienić tego, jak bardzo poniżona poczuła się w tamtym momencie i jak wielce zabolało ją, kiedy ciągle deptał po jej poczuciu własnej wartości. Teraz było już za późno, aby coś zmienić, ale wciąż nie za późno, aby mimo niesnasek spróbować być grupą. Viktoria nie miała bladego pojęcia jak tego dokona, mając zupełnie zero obycia i często zupełnie odruchowo i niechcący mówiąc rzeczy, których mówić nie powinna. Samego Josha obraziła już nie raz, z tą różnicą, że on nigdy nie był dla niej nieprzyjemny. W relacji z Frankiem było inaczej, ponieważ obydwoje mieli nietypowy, chłodny i uszczypliwy sposób bycia.

Mężczyzna wydał z siebie jakiś cichy pomruk, który tym razem jednak był po prostu oznaką myślenia, a nie wściekłości. Sam nie potrafił sobie chyba do końca odpowiedzieć na pytanie. Czego dokładnie nie rozumiał… Było tyle rzeczy, które chciałby pod to stwierdzenie podpiąć. A jednak, tylko jedna nadawała się do tego, by podzielić się nią z medykiem.
- Czego ty w zasadzie chcesz. Nie zastanawia ciebie to nigdy?
Spytał, niby niewinnie, robiąc przy tym jakiś bliżej nieokreślony, krzywy uśmiech. Frank jedynie pobieżnie zerknął na trzymaną przez nią książeczkę. Nie miał zbyt wiele czasu, by się jej przyjrzeć.

- Wydaje mi się, że to akurat moja sprawa - odpowiedziała chłodno i podkuliła nogi, ustawiając się w zamkniętej pozycji obronnej. Nie omieszkała też zmrużyć oczy, tak dla podkreślenia nieufności, jaką zdążyła obdarzyć mężczyznę. Nie miała w końcu powodu, aby mu zaufać i opowiadać o sobie.
- Nie dam ci kolejnego powodu, abyś darł ze mnie łacha - podsumowała szczerze, badawczo mu się przyglądając i próbując odczytać intencje. Niestety, w rozmowach z ludźmi była beznadziejna tak samo, jak w tropieniu. Nie musiała się zastanawiać, czego chce, bo doskonale wiedziała. Znała siebie i swoje możliwości, a mimo to o wiele bardziej pragnęła odpowiedzieć na pytanie, czego by nie chciała. Ta lista zdawała się być o wiele dłuższa.

Viktoria wyraźnie spięła barki. Gdyby tylko miała możliwość, nastroszyłaby pióra lub zjeżyła się na grzbiecie. Otwartość Franka, albo próba zagadania, wydawała jej się być pułapką.
- A ciebie to tak zastanawia? Często o mnie myślisz? - nie pomyślała nad zadanym pytaniem zbyt długo, toteż znów nie wyszło tak, jak w normalnej, zdrowej relacji powinno. Początkowo chciała powiedzieć coś innego, ale uznała to za złe i wyszło co wyszło. Jej nastawienie przypominało bardziej wystrachanego kota, niż czającego się do ataku lwa.

Frank westchnął cicho na widok jej reakcji. Ze swego rodzaju rezygnacją. Dotarło do niego, że chyba rozsądniejszym wyborem byłoby pójście spać. Szczerze nie wiedział, co z tą kobietą jest nie tak. Zaczął podejrzewać, że może nie tylko przy leczeniu zachowuje się jak psychopatka. Może tamte leki wciąż działały… nie minęło tak wiele czasu znowu.
- Nie byłbym taki pewien, czy to twoja sprawa. I gdybym chciał z ciebie cokolwiek drzeć, zrobiłbym to inaczej.
Mruknął z niesmakiem, nie chcąc jednak drążyć tego tematu. Miał specyficzne podejście do tych kwestii. Ale wciąż pozostawało pytanie. Czego ona chce? Widział, że na pewno nie chce odpowiadać. Skuliła się w kącie i napięła, zachowując jak dzikie zwierze. Reakcją mężczyzny było lekkie skołowanie, bowiem nie spodziewał się aż takiego zachowania. Lecz chyba jeszcze większe skołowanie wywołało samo pytanie.
- No mnie bardzo mocno to zastanawia. I tak, myślę. Trudno wybić mi z głowy osobę, którą wbił mi tam pewien osiłek.
Wyjątkowo zaakcentował słowo "bardzo". W tym wypadku trudno mu było znaleźć powód do kłamstwa. Dziwne pytanie… dziwna odpowiedź.

Panna Williams skrzywiła się kwaśno na zasłyszaną odpowiedź. Pewnie normalną, ludzką reakcją byłyby przeprosiny, ale ona nie za bardzo uznawała taki sposób za poprawny. Poza tym, według niej Frank wtedy sobie zasłużył na to, aby dostać. Być może faktycznie Josh nieco przesadził, bo potężnie rozwalił mu łuk brwiowy, ale potrafiła go zrozumieć. Był rosłym i silnym żołnierzem, na pewno przywalił najlżej jak potrafił. Przynajmniej tak sobie go tłumaczyła we własnych myślach. Zresztą, powinna być wdzięczna, że ktoś zechciał stanąć w jej obronie no i też miała wrażenie, że to pomogło, bo jakoś do tej pory Frank ani razu nie powiedział jej nic, co by ją poniżyło.
- Od ciebie nic nie chcę, jeśli o to ci chodzi - zaczęła już nieco spokojniej, choć bardzo niepewnie poluźniła napięte barki - Chcę po prostu być najlepsza w swojej dziedzinie, nie dążę do niczego innego, nie jest mi nic potrzebne prócz bycia kimś ważnym w medycynie. - dokończyła wlepiając w niego swoje spojrzenie, ukryte delikatnie pod cienkimi końcówkami rudej grzywki. Nie odrywała wzroku jak gdyby nie chciała przegapić żadnego szczegółu z reakcji.

- Czyżby…
Wymamrotał pod nosem na jej pierwsze stwierdzenie, prychając nieco. W jego głowie panował mętlik odnośnie jej osoby. A on nienawidził mętliku. Wpierw lekarka wylała na niego wiadro pomyj, potem nasłała osiłka by go zbił, a na końcu pozszywała… po cholerę? Tutaj tkwił sęk jego pytania. Czego ona chce. I nie widać było, by uwierzył w odpowiedź, jaką mu udzieliła.

- A uwzględniłaś w tym swoim planie jedzenie i picie?
Spytał z ironią w głosie, gdy już minęło lekkie zdziwienie jej nagłą wylewnością. Nie o to dokładnie pytał. Ale Frank Boone nie gardził żadną informacją.
- Ciekawy pomysł na życie.
Dodał po chwili, kręcąc przy tym głową z nutą rozbawienia. Na usta cisnęła mu się masa mniej lub bardziej złośliwych komentarzy. Ale nie tutaj. Nie przy Lunie i Joshule. Boone'a zresztą mocno zastanawiało to jej spojrzenie. Widząc jej oczy miał wrażenie, jakby gapiła się na niego wiewiórka. Darował sobie jednak reagowanie na to. Zwyczajnie wbił wzrok w jej twarz, również doszukując się tam reakcji.

Na jego złośliwość a propos prowiantu zareagowała gniewnym zmrużeniem oczu. Mógł być pewien, że zaraz zacznie pyskować, ale co ciekawe, nic takiego się nie wydarzyło. Być może i ona, tak jak on, próbowała się powstrzymać ze względu na innych. Nie dało się jednak ukryć, że między Frankiem a Viktorią zawisła chmura niezidentyfikowanego napięcia. Kobieta patrzyła na niego w milczeniu jakby walcząc na spojrzenia. Sekundy nieznośnie przedłużały się, dając nieodparte wrażenie lecących minut. Zdawało się, że Williams gotowa była na kolejną złośliwość, ale jednak ta nie nadeszła. A przynajmniej tak jej się wydawało. Nie miała pewności, czy słowa Kaprala miały na celu emanować nutą wrednoty, czy też nie. Nie umiała odczytywać ludzkich intencji, a jednak w pewnym sensie, nie potrafiła zaufać mężczyźnie i uwierzyć w jego szczerość.
- Kpisz sobie ze mnie - ni to stwierdziła, ni spytała, a jej wielkie źrenice zdawały się go pochłaniać z każdą chwilą coraz bardziej. Mimo tego wrażenia, Viktoria wcale nie wyglądała na kogoś, kogo należałoby się bać. Bliżej jej było do dość uroczej kobiety, choć pod względem kontaktów z ludźmi, strasznie dzikiej.

Frank się już szykował na kłótnie. Już był gotów ułożyć twarz w grymas, który miałby być odpowiedzią na atak. Ale tak jak i ona, on również się pomylił. Nie było kłótni. Napięcie znalazło ujście gdzie indziej. W jej pytaniu, a raczej stwierdzeniu. Oczywistym wręcz dla Kaprala.
- Tak… Kpię bardzo często z wielu osób. Większość jednak o tym nawet nie wie.
Odpowiedział, jak gdyby fakt ten był czymś normalnym. Dla niego w zasadzie był. Ale wiedział, że zapewne przez tą odpowiedź napięcie jedynie wzrośnie. Ludzie nie lubili, gdy z nich kpiono. Starał się przy tym nie reagować na jej spojrzenie. Chociaż pod tym wzrokiem musiał wycofać się nieco. Odsunął trochę głowę w tył, marszcząc czoło z prawie niedostrzegalną obawą. Te źrenice… Przerażały go. Usiłował jednak trzymać fason.
- Zamierzasz się z tym pogodzić?
Spytał nagle, wpatrując się w nią przy tym badawczo.

- Nie - odpowiedziała bardzo krótko i szorstko, również cofając głową, jakby naśladowała jego ruchy. - Ponieważ nie umiem tego odczytywać. Nigdy nie byłam dobra w kontaktach z innymi i pewnie nie będę w stanie się przyzwyczaić - wyznała stwierdzając, że znaleźli się w tak szambowej sytuacji, że ten raz może spróbować. Być może szczerość i obnażenie części swych słabości, pozwalały ludziom na uniknięcie dalszych spięć, spowodowanych ewidentnym niezrozumieniem siebie nawzajem.
- Zawziąłeś się na mnie jakbym zrobiła coś, co zapadło ci w pamięć. Nie wiem czy chodzi o jakąś sytuację, w której wykazałam się lepszymi umiejętnościami czy wiedzą, albo może kiedyś zasłyszałeś o mnie jakąś wstrętną plotkę, bo kopnęłam frajera w dupę, gdy próbował się do mnie podwalać, więc poszedł płakać kolegom, że jestem okrutną panią doktor. Nigdy nie pamiętam bym wcześniej cię łatała, więc to nie twoje doświadczenie sprawiło, że zacząłeś mnie deptać jakbym była bezwartościową, głupią gęsią. Więc o co ci chodzi? Czemu nie potrafisz po prostu docenić tego, co potrafię i jaką wiedzę posiadam?

Wyglądało na to, że właśnie takiej odpowiedzi tropiciel się spodziewał.
- Zatem skrzywdzi ciebie jeszcze niejeden człowiek.
Stwierdził z dziwną obojętnością w głosie. Nie zdawał sobie chyba sprawy, jak tą sytuację postrzegała teraz Viktoria. Dla niego to wciąż musiała być zwykła wymiana zdań dwóch osób, które siebie nie cierpiały. Dopiero gdy zaczęła trochę dłuższy wywód, skręcił się nieco bardziej w jej kierunku, słuchając w milczeniu, dopóki nie skończy. Po kilku chwilach ciszy, padła w końcu i jego odpowiedź.
- Słyszałem o tobie wiele historii… Ale o mnie powiadają, że jestem cwaniackim debilem, który jedynie wkurza ludzi dla czystej satysfakcji. I codziennie zadaje sobie pytanie. Co mnie to kurwa obchodzi? A tym bardziej, co mnie kurwa obchodzą plotki jakiś stulejarzy? - pokręcił nieznacznie głową - Tu chodzi o co innego, ale ty chyba nie lubisz, jak obala się twoje teorie.
Rzucił sucho w jej kierunku, z niezadowoleniem, które mogła kobieta łatwo wyczuć. Akurat tym razem miał rację, ale ona nie planowała dawać mu satysfakcji i jej potwierdzać. Po chwili, mężczyzna kontynuował dalej. I postanowił w końcu podzielić się swoją wielką tajemnicą. Chociaż, w przeciwieństwie do lekarki, nie wierzył że szczerość potrafi zażegnać konflikty. Jakiejkolwiek odpowiedzi by nie udzielił, zapewne nie zadowoliłaby jej.
- Na głupie gęsi szkoda mi nawet mielić jęzorem. Z tobą to jest trochę inaczej… Szczerze, nie mają tu znaczenia ani twoje umiejętności, ani wiedza. Inaczej bił bym pokłony przed naszymi dowódcami. Życie nie rzuca ci pod nogi kwiatów. Życie rzuca ci gówno i ludzi, którzy ciebie nienawidzą. Niezależnie czy jesteś medykiem, nożownikiem, czy jebanym tropicielem. Więc naucz się lepiej z tego gówna łuskać złoto. Bo życie nie przestanie ci nigdy srać pod nogi, a złoto zawsze będzie cenne. Więc droga Williams… Naucz się wreszcie, że niektóre rzeczy się nie zmienią. Bo nawet wobec przyjaciół, ja zawsze będę kpił. Nie zmienię się i będę ciskał gówno gdzie popadnie. A gdy w końcu się z tym pogodzisz, może dotrze do ciebie, że jedyną osobą której prawdziwie nienawidzę, jestem ja sam i idiota, który nas posłał po tę bombę.
Przy końcu już coraz głębiej oddychał. Przez całą wypowiedź narastała w jego głosie lekka wściekłość, toteż ledwo się powstrzymywał by nie mówić głośniej. Nieco znużony oparł się plecami o ścianę wozu. Przełknął ślinę, po czym zakończył te swoje mądrości.
- Kpina prawie nigdy nie oznacza nienawiści. Taka rada ode mnie Pani medyk.

Początkowo kobieta zmrużyła oczy i zaczęła się pomału gotować w środku, jak zupa na wolnym ogniu. Mówił i mówił, a im więcej słów wypływało z jego krtani, tym bardziej Viktoria miała ochotę się unieść w złości, albo w ramach riposty, zakpić sobie z Kaprala tak samo, jak on kpił z niej, mimo iż się starała. Właściwie, to zaczynała już wątpić w cel swoich starań, aż do chwili, gdy Frank doszedł do ostatniego zdania swojego wywodu. Lekarka uniosła nieznacznie brew, choć był to odruch bezwarunkowy. Wolała raczej nie pokazywać swojego zaskoczenia, ale najwidoczniej ono samo było na tyle szczere, że samoistnie się ukazało.

Nie potrafiła wykrzesać z siebie zdania, które nie sprawiłoby, że sytuacja między nimi jedynie by się zaogniła. Wystarczająco długo myślała nad tym, co powinna w takiej sytuacji powiedzieć i jak zazwyczaj reagują ludzie. Ona, w przeciwieństwie do wielu innych osób, jakoś nie potrafiła mieć “wyjebane”. Opinie innych obchodziły ją, kontakty z ludźmi też, mimo iż nie potrafiła zazwyczaj wysłowić się w sposób, który nie świadczyłby o jej zadufaniu lub nie obrażał kogoś. Póki co jedyne, co Vi zrozumiała, to to, że Frank nie jest takim idiotą, za jakiego go miała. Mimo wszystko nie zmieniło to faktu, że rano ją obrażał, a nie tylko z niej kpił. I tego, szczerze powiedziawszy, do teraz nie rozumiała, mimo tej obfitej wymiany zdań.

- Ale mówienie komuś, że jest przeciętnie inteligentny, chyba już oznacza pewną niechęć. - Lekarka westchnęła, a jej obronna postawa niemal zniknęła. Dyskretnie podsunęła się tyłkiem bliżej Kaprala, choć i tak byli już wystarczająco blisko siebie, aby unikać informowanie pozostałych o swej rozmowie, która dla wielu powinna wydawać się nietypowa. W końcu jeszcze nie tak dawno Viktoria poryczała się właśnie przez niego, Josh przyjebał mu właśnie przez nią, a Luna nie chciała nawet pomóc w opatrzeniu rany. A mimo to Lekarka miała w sobie naturę badacza, który musiał zrozumieć, musiał wiedzieć, nie potrafił przestać się zadręczać, żyjąc w niedopowiedzeniu.
- Czemu siebie nienawidzisz? - zapytała szeptem gdy już znalazła się bliżej niego. Głos miała spokojny i poważny, choć może brzmiał nazbyt lekarsko, jakby zaraz miała postawić mu diagnozę.

Żołnierz nie popędzał. Zmrużył jedynie delikatnie oczy, tym razem jednak nie w wyrazie podejrzliwości. Widział wyraźnie reakcję kobiety, gdy wylewał z siebie potok myśli. W pewnym momencie nawet obawiał się, że ta nie da mu dokończyć albo ostatecznie nie zrozumie przekazu. Trudno było powiedzieć, by darzył lekarkę jakąkolwiek sympatią. Ale było rzeczywiście bardzo wąskie grono osób, których nienawidził. Już nie mógł słuchać dłużej rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Logika Boone’a bywała dość pokrętna i nawet on sam się czasem gubił. Mierziło go, gdy ktoś sprowadzał jego kpiny do zwykłej nienawiści.
- Oznacza mniej więcej tyle, że się nie wybijasz. Większość osób wścieka się dopiero wtedy, gdy mówisz im, że są poniżej przeciętności. - parsknął cichym śmiechem - Okaże się, ile masz trybików w głowie, ale może do tego czasu przeżyj. Jajogłowi dość rzadko mają to w zwyczaju co, powiedzmy, też jest jakimś rodzajem inteligencji.
Odpowiedział, o dziwo, bez jakiejś złośliwości. Nie okazał tego, ale dość zaskoczyło go, jak szybko Viktoria opuściła gardę. On na jej miejscu nie robiłby tego, mimo że akurat teraz nie miał w planach wywołać kolejnej kłótni. Siedział w ciężarówce, jechał na misję. I właśnie dostrzegł okazję, by przynajmniej od dwóch osób zabezpieczyć sobie plecy.

Zerknął w jej kierunku zaskoczony, gdy ta podsunęła się jeszcze bliżej. W jego mniemaniu, odległość już i tak była odpowiednia, by zachować dyskretność przed chlejącą gawiedzią. Nie rozumiał zamiarów kobiety, chociaż mógł się w pewnym sensie tego spodziewać. Już się zdążył przekonać, że rzeczywiście niezbyt się zna na ludziach. Była w niektórych aspektach stuknięta. W pewnym sensie wszyscy oni byli…
- Bo tu jestem. W ciężarówce jadącej na śmierć.
Odpowiedział cichym pomrukiem, nieco zaskoczony, że akurat to pytanie zdecydowała się zadać.


- A gdybyś nie był, to byś siebie już nie nienawidził? - dopytała poważnym tonem, patrząc na niego z badawczym spokojem. Skupiła się tylko na najważniejszym dla niej aspekcie, związanym z nauką. Tym razem bardziej w psychologicznym sensie, ale wciąż interesującym na tyle, aby nie mieć wrogiego nastawienia nawet do takiej śliskiej osoby, jaką w jej mniemaniu był Kapral Boone.

W jego spojrzeniu pojawiło się jakieś nieokreślone uczucie, w pewnym sensie na powrót podejrzliwe. Żołnierz miał przeświadczenie, że to znów taka sama sytuacja, jak podczas opatrywania. Lekarka była taka poważna… Jak gdyby siedzieli właśnie na wizycie u psychologa. Boone wolał nie wracać do tej, według niego, gorszej wersji Viktorii, która w nosie miała cudze granice i chorobliwe dążyła do jakiegoś obranego przez siebie celu.
- Może, ale najpewniej nie. Całe moje aktualne życie to syf, który sobie zgotowałem.

- Co masz konkretnie na myśli mówiąc "syf"?
- dopytała nie zmieniając swojego nastawienia ani tonu. Tak w sumie to brakowało jej tylko kajecika i jakiegoś mazaka, żeby notować na karteczce swoje spostrzeżenia. Być może Frank uważał siebie za pechowca i nawet nie dostrzegał, że część problemu tkwi w nim samym? No bo przecież gdyby choć spróbował być inny w obyciu z ludźmi, mógłby wiele zmienić. Jego opryskliwość i wieczne "rzucanie gówien", jak to sam określił, sprawiało, że ludzie się od niego odsuwali. Korzystała z chwili, w której Frank gadał. Nie lubiła nie rozumieć, nie lubiła zagadek, ani niedopowiedzeń. Chciała spróbować rozjaśnić sobie obraz. A przy okazji, poćwiczyć te triki psychologiczne, o których się naczytała.

Tropiciel wzruszył nieznacznie ramionami. Nie miał żalu. Nie skarżył się. Wszak wbrew oczekiwaniom Williams, wiedział doskonale że to jego wina. To on tyle razy zjebał jakąś sprawę do tego stopnia, że jego życie staczało się na coraz większe dno. Nienawidził siebie za to. Po raz pierwszy od dawna wdepnął w jakieś bagno bez własnej zgody. I dlatego właśnie znienawidził również człowieka, który go tu posłał.
- Jeszcze pytasz? - wymamrotał cicho - To wszystko. Żyje w wojsku, z dala od domu. Wszystkie moje dawne kontakty i przyjaźnie się zerwały. Jadę w ciężarówce na poszukiwanie bomby, która nas najprawdopodobniej zabije, nawet jeśli nie samą eksplozją. Razem ze mną posłano ludzi, których albo nie znam, albo zdrowo mam dość. Zdechniemy, a mi nawet zwykłych dokładek nie potrafią za to zapewnić. Chujowa sytuacja, do której sam doprowadziłem.
Pokręcił nieco głową, uśmiechając się ponuro pod nosem. W pewnym momencie jego wzrok znów spoczął na lekarce, następnie padło kolejne pytanie, tym razem bardziej żartobliwe.
- Czy jest ze mną źle Pani doktor?

Viktoria uśmiechnęła się nieznacznie, choć chciała to ukryć, nie umiała. Kącik jej ust niemal sam drgnął unosząc się lekko ku górze. Nie śmiała się oczywiście z niego, bo nie zwykła nabijać się z innych. Z reguły albo opiniowała, albo po prostu opowiadała o rzeczach, które na ogół i tak nie obchodziły innych za bardzo.

Kobieta pierwszy raz przy Kapralu poczuła się ważna. Prawdopodobnie źle odebrała jego pytanie, albo po prostu tak chciała to odebrać. Może nareszcie docenił i zauważył, że wcale nie jest przeciętnie inteligentna, tylko ponadprzeciętnie, a to by świadczyło o tym, że Viktoria robiła postępy ze swoim nowym, dość przypadkowo znalezionym pacjentem.

- Nie jest - odpowiedziała w końcu w skupieniu - Masz wpływ na wiele rzeczy, nie zawsze niestety możesz kontrolować wszystko, co napotkasz na swojej drodze. Mimo to wciąż nie jesteś zwykłą marionetką. Myślę, że uda się wiele naprawić. To co odczuwasz, twój odbiór sytuacji, nie jest niczym nienormalnym. Sądzę, że większość z nas ma podobne odczucia. Także mieścisz się w normie, nie jesteś wyrzutkiem - rozwinęła myśli starając się delikatnie dobierać słowa, a jej kobiecy ton głosu brzmiał wystarczająco ładnie, aby uniknąć nieporozumień w odbiorze jej wypowiedzi. Viktoria co prawda na psychologii znała się najmniej ze wszystkich pochodnych medycyny, w pewnych latach wręcz psychiatria i psychologia nie były nawet jej dziedziną, ale Lekarka jakoś lubiła poszerzać swoją wiedzę. Brakowało jej tylko praktyki.

Miał ochotę zaśmiać się z własnego żartu. Pani doktor… Nie przyszło mu nigdy na myśl, by w tym chorym świecie mógł skorzystać z pomocy psychologa. Nie miał na to czasu, zwyczajnie też nie chciał. Widząc dość dziwaczne zachowanie Viktorii, usiłował zwyczajnie zażartować. Spróbować dla odmiany powiedzieć coś, co dla obu stron zda się zabawne. Powstrzymał się jednak od śmiechu, gdy dotarło do niego, że lekarka całkiem poważnie wzięła jego pytanie. Nieco spoważniał, gdy znów zaczęła do niego mówić w tym pełnym skupieniu. On słuchał oraz zastanawiał się, ile ma w tym wszystkim racji.
- Świata nie naprawisz. - pokręcił nieco głową - Może w tym właśnie mój problem, że za dużo wybieram. I jeśli ludzie rzeczywiście myślą podobnie do mnie, to ta planeta jest zgubiona.

- Każdy jest inny i posiada swój własny tok rozumowania, uwarunkowany wieloma czynnikami. Na większość z nich nie masz wpływu, szczególnie w latach dziecięcych. Nie powiedziałam więc, że każdy myśli podobnie do ciebie odnośnie wszechświata, ale sytuacji, w jakiej się znalazł. No i też nie można generalizować, bo na pewno są tacy, dla których bycie tu i teraz jest ważn
e. - poważny ton w jakim zaczęła się odnosić, ani trochę nie uległ zmianie.
- Nie potrzebuję zbawiać świata, nie jestem aż tak wspaniała w swej inteligencji i umiejętnościach, aby móc tego dokonać. Nawet dziesięciu procentom nie pomogę, nawet jeśli uda mi się wynaleźć coś nowego w dziedzinie medycyny. To jednak nie oznacza, że mam przestać robić to, co robię. Ważniejsze jest znać swoją wartość i nie zaniżać jej. Ani nie pozwolić innym, aby to robili.

- Nie ma co, ulżyło mi…

Wymamrotał ironicznie pod nosem na zapewnienia lekarki. Chociaż, rzeczywiście mu ulżyło. Fakt, że byli tu ludzie tacy jak Joshua, gotowi wziąć swoje zadanie i wykonać je z uśmiechem na ustach oraz spełnionym poczuciem obowiązku, dawał mu pewną nadzieję że przeżyje. Nie dlatego, że to zwiększało szanse misji. Dlatego, że on nie musiał taki być. Rola bohatera mimo że kusi, w rzeczywistości jest pierdoloną pułapką. A tych wszystkich bohaterów ostatecznie zamyka się w puszce takiej jak ta i wysyła na misję, z której już nie wracają.

Słysząc jej wielkie deklaracje uśmiechnął się krzywo na moment. Idealiści, jak on ich nie rozumiał…
- I bardzo dobrze. - pokiwał krótko głową - Zatem tobie się wydaje, że właśnie to ja robię?
Spytał ją z odrobiną ciekawości w głosie. Już mu w zasadzie to mówiła. Ale wolał się upewnić.

- Na niektóre pytania lepiej samemu sobie odpowiedzieć. Ważniejsze w tym pytaniu jest, co ty uważasz, niż to co uważają inni - pokiwała głową z uznaniem dla swej książkowej mądrości. Terapeuci często skupiali się na zdaniu pacjenta, na to jak on patrzył na świat i ludzi. Tacy jak Frank nie potrzebowali opinii innych, potrzebowali sami dojść do wniosku jacy są. Lekarz może co najwyżej ich skorygować i naprowadzić na dobry tor, w chwili gdy zbłądzą. Kapral nie był co prawda zdrowy, ale niestety w tych czasach nikt nie był. Każdej jednostce dało się przypisać jakąś mentalną chorobę; ciężką lub lżejszą. Ten drugi typ był niemal niezauważalny, bo zaburzenia traktowano jak osobowość i sposób bycia jednostki, a nie jak chorobę.

- Co uważasz o naszym porannym spięciu? - Vi zapytała z profesjonalnym spokojem, choć poczuła wewnątrz uderzenie niepokoju. Nawet jej tętno znacznie przyspieszyło. Mimo wszystko chciała wiedzieć, jakie było jego zdanie. W najgorszym przypadku, gdy odpowiedź jej nie zadowoli, a jego toku rozumowania nie będzie mogła naprostować, to Josh mu wbije do głowy; taki żart.

- No nie, ja doskonale wiem takie rzeczy… Wydaje mi się, że raczej ty tu jesteś dla mnie niewiadomą.
Stwierdził z powoli malejącą wesołością, którą próbował wcześniej utrzymywać. Zdawało się, że coraz mniej mu się to wszystko podoba. Nie miał ochoty na terapię z osobą, która dopiero co nasłała na niego osiłka. Może dlatego właśnie próbował zburzyć ten podręcznikowy tok myślenia Viktorii…

Kapral przełknął ślinę z niezadowoleniem, gdy padło pytanie o ranek. Trochę irytowało go to, że kobieta pyta wciąż z tym swoim tonem doktora. Jak gdyby jej tam nie było. Jak gdyby to Frank jedynie odbył kłótnie. Jak gdyby to nie ona zakończyła ją na spożywaniu leków. Tropiciel miał jej ochotę zakrzyknąć "lekarzu sam się lecz", ale ugryzł się w język.
- Uważam, że jeszcze przez wiele prań mój mundur będzie śmierdzieć krwią.
Wymamrotał cicho, mając już powoli dość tej całej psychologii. Lecz tak jak w przypadku opatrunku na czole, miał podejrzenia, że choćby siłą, Viktoria dopnie swego.

Vi analizowała jego odpowiedzi, przytakując lekko głową. Tryb analizy, w jaki weszła, pozwolił jej zachować spokój i logiczne myślenie. Kapral Boone według niej omijał szerokim łukiem odpowiedzi na pytania, próbując wszystko obrócić w żart. Według niej, miał on problemy ze sobą i to było wręcz oczywiste. Osoba, która wszystko traktuje w ramach żartu bądź kpin i nie chce klarownie dać odpowiedzi, nie ma zdrowych reakcji.

- Ciągle masz włączony system obronny, a ja nie próbuję być dla ciebie złośliwa - stwierdziła z pełnym opanowaniem i spojrzała na niego. Na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok. Miała nawet ochotę parsknąć na luźną myśl o tym, że rozmawia właśnie z osobą, na którą miała nawet nie spojrzeć ani razu i która jeszcze parę godzin temu budziła w niej lęk i obrzydzenie. Powstrzymała się tylko dlatego, żeby nie odebrał tego osobiście, bo żadne wyjaśnienia nie obroniłyby jej mimowolnej reakcji spowodowanej wyobraźnią.

- Chyba po prostu dam ci spokój, abyś mógł sam pomyśleć nad wszystkim - stwierdziła jeszcze przez chwilę wpatrując się w niego i obserwując zmieniającą się mimikę, a później zwyczajnie odsunęła się, na swoje wcześniej zajmowane miejsce. Wydawało jej się, że zaczyna rozumieć jego wcześniejsze zachowanie. Była to wtedy ich pierwsza rozmowa i wyszła bardzo źle, pozostawiając chmurę groźnego napięcia. Po prostu nie rozumieli swoich charakterów, a dodatkowo Viktoria była negatywnie nastawiona, oczekując złych intencji i właśnie tak odbierając niemal każde słowo Kaprala.

- A ubranie da się wysterylizować - dodała mimochodem i skrzyżowała ręce na piersiach, zerknąwszy na siedzącego nie tak daleko Josha, który rzucał jej pełne wątpliwości i niezrozumienia spojrzenie.

Jej dalsze zachowanie profesjonalnego spokoju zdawały się jedynie bardziej irytować żołnierza. Próbował jednak tego zbytnio nie pokazywać.
- Nie mam żadnego systemu obronnego. Po prostu gdy się kogoś o coś pytam, wolę normalną rozmowę zamiast wizyty u psychologa.
Stwierdził ponuro, z pewnym zmęczeniem w głosie. Powoli irytacja znikała i robiło mu się obojętne, że w zasadzie kobieta ponownie ten temat wałkuje. Możliwe, że chciała jedynie znowu wszcząć kłótnie. Nie mógł tego stwierdzić… ale tak czy siak, bardzo męczyła go ta pokręcona kobieta.

I bardzo mało go obchodziły przemyślenia Viktorii na temat ich kłótni. Chociaż trudno się dziwić, jako że nie podzieliła się z nim nimi. Dla niego wciąż jedynie odgrywała swoją szopkę z psychologią. Dlatego gdy poleciła pomyśleć, zmrużył tylko oczy z niezadowoleniem. Nie wiedząc, że rodziła mu się jedna z niewielu szans na naprawę tej dziwacznej znajomości, którą zawarł ledwie kilka godzin temu.
- Myślę. Cały czas.
Odpowiedział z nutą niecierpliwości. Co to była za rada… Prawie tak dobra, jak "oddychaj powietrzem". Boone zerknął jedynie jeszcze na nią, potem zaś podążając za jej wzrokiem na Joshue. Miał wrażenie, że kobieta właśnie skończyła ich dziwaczną rozmowę. Tropicielowi wciąż jednak ona nie dawała spokoju. Chciał, by wiedziała. By dotarł do niej ten jeden fakt.
- Nie przepadam za tobą. - odezwał się nagle, naciągając kapelusz na łeb - Jesteś dziwną osobą, która mnie irytuje i w pewnym sensie przeraża…
Zrobił krótką pauzę, biorąc przy tym trochę głębszy oddech. Ukradkiem zerknął na reakcję Viktorii, po czym dokończył. Bowiem miała ta wypowiedź dwie części i ta druga zdawała się chyba jeszcze ważniejsza.
- ... ale daleko od niechęci do nienawiści. Czeka nas kilka bolesnych dni razem i, kto wie, może nasz świat się wywróci do góry nogami. Także postaraj się nie zginąć do tego czasu.
Ostatnie zdanie już praktycznie wymamrotał, opierając się nieco wygodniej na swoim miejscu.

- Wiem, że nie przepadasz - odpowiedziała bez emocji - Nie jestem ślepa. Niezbyt uzdolniona w kontaktach, brak mi też empatii, ale gdy ktoś wbija we mnie szpilki, nie uśmiecham się myśląc, że to głaskanie - wzruszyła jednym ramieniem, które to uniosła do góry i spojrzała na niego zza niego.
- Postaram się. Ty też - dodała dość powściągliwie po czym ponownie odwróciła spojrzenie. Nie powinna ciągnąć terapii zbyt długo, ponoć to źle wpływa na pacjentów. A przynajmniej, tak było napisane w tej książce z 2019 roku, którą wuj trzymał w piwnicy. Nieco stara, pewnie mało aktualna, ale na czymś było trzeba się podeprzeć, a i tak dobrze, że Viktoria nie wierzyła w uzdrawiającą siłę lobotomii.


* * *

Cała ta wyprawa była dla Viktorii pasmem niekończących się nieszczęść. Fatalna pogoda, chłód, błoto, męczące gadania, rozkazy, pchanie wozu ujebanego w błocie i w dodatku babranie się w brudzie. Kobieta nie lubiła fizycznej pracy, ani nieumytych rąk. Dopiero teraz zrozumiała, jak ważne na wyjeździe są rękawiczki w ilości hurtowej. To właśnie ze względu na znikomą czystość rąk, które chłonęły brud jak rzucona na podłogę szmata, potrafiła chłonąć rzygowiny pacjenta. Jak się później okazało, nie było to najgorszym, co ich wszystkich spotkało, choć najwyraźniej najbardziej miał przerąbane pewien Kapral.

Krzyk jednego z żołnierzy podczas postoju, jaki sobie zrobili, jedynie wzmógł w Lekarce niepokój. Była zmęczona, przerażona i nie potrafiła się skupić. Jej koncentracja była na tak niskim poziomie, że nawet biedny Mike nie mógł liczyć na jej pomoc, ale z drugiej strony, nawet się nie prosił, więc i Viktoria nie wpadła na to, że powinna wziąć się w garść.

Miała szczęście, że nie musiała iść i Anderson pozwoliła jej zostać. To był dobry rozkaz, dobry dla niej. Krótki krzyk wciąż rozbrzmiewał echem w jej głowie, nie dając przeminąć lękowi. Przerażona nie chciała wysiąść z wozu, a nawet jeśli wcześniej miała parcie na pęcherz, to te chyba tymczasowo się cofnęło, a wręcz zablokowało z nadmiaru stresu.

Viktoria dłuższą chwilę patrzyła w głąb lasu, za odchodzącymi żołnierzami. Miała czarne myśli, że właśnie teraz, właśnie w tym momencie, oni już nie wrócą. Mutanty ich zeżrą, bo nie wszystkie mutki były do pogadania i kieliszka, niektóre na pewno pożerały całe głowy. Myśli Lekarki po raz pierwszy wystrzeliły poza ramy logicznego myślenia i już żadne naukowe książki nie potrafiły ukoić jej skołatanych myśli. Nawet nie potrafiła skupić się na wyglądzie Mike’a, który wyraźnie wskazywał na jakąś dolegliwość. Patrzyła na niego, ale jej drobne ciało drżało. Nie rozumiała czemu musiała być tutaj, a nie w bezpiecznych koszarach.

Chciała już się odezwać, ale zdążyła jedynie rozewrzeć usta. Dosyć szybko je zamknęła, łącząc ze sobą wargi z powrotem i zwijając je w wąską kreseczkę. Nie potrafiła nawet zastanowić się, co sobie teraz o niej pomyśleli i na jak bardzo bezużyteczną właśnie wychodziła. W świetle lęku i paniki, jaka ją ogarnęła, jakoś nie miało to właściwie znaczenia. Ledwo się powstrzymywała, aby nie zacząć błagać kierowcy o to, aby zawrócił. Właściwie, to jej spojrzenie samo wysyłało Woodsowi takie sygnały.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 09-10-2019 o 17:03.
Nami jest offline  
Stary 12-10-2019, 20:38   #34
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
Farewell post

Kapral Williams nie miał zamiaru rwać naprzód bez wyraźnego rozkazu. Wbrew temu co mówiła za plecami większość Joshua w akcji był posłusznym i pokornym żołnierzem. Nie kozaczył, nie wychylał się. Niektórym mogło się czasem wydawać, że popisuje się na płaszczyźnie bojowej, ale obiektywny obserwator określiłby to jako wykorzystywanie jego ponadprzeciętnej w korpusie sprawności fizycznej. TRX poczekał chwilę na Cartera wykorzystując cenne sekundy na założenie hełmu, dobycie karabinu i przestawienie selektora ognia na ogień automatyczny. HK416 zareagował z wyraźnym klikiem. Spojrzenia tropiciela i nożownika się spotkały na chwilę przed tym jak mężczyźni ruszyli w kierunku pozycji kaprala Boone’a. Jeden osłaniał drugiego kiedy naprzemiennie poruszali się od osłony do osłony. Było widać, że w przeciwieństwie do reszty ta dwójka ze sobą współpracowała. Carter i Josh mieli wypracowane pewne nawyki i porozumiewali się bez słów zdawkowo gestykulując albo kiwając na siebie głowami.

Lejąca się z nieba ściana lodowatej wody nie ułatwiała ani biegów, ani rozeznania w terenie. Wszędzie po drugiej stronie drogi poruszały się liście i gałęzie, siekane kroplami wielkości paznokcia kciuka. Że też Boone musiał iść za potrzebą akurat za pieprzoną leszczynę, pieprzony wstydniś! Anderson miała raptem ułamek sekundy aby rzucić okiem za plecy, gdzie reszta oddziału. Na więcej nie było czasu… niby kapral zniknął tak niedaleko, po drugiej stronie drogi, no ale te durne krzaki! Zasłaniały widok, ukrywając co u licha działo się po drugiej stronie. Biegnąc z krótką bronią w pogotowiu, słyszała niepotrzebne pytania dobiegające jej zza pleców. Skrzywiła się w duchu, zwalczając ochotę aby pocisnąć podwładnemu za zawracanie dupy, gdy dała prosty rozkaz. Gdybanie i rozpatrywanie co mogą zrobić, zanim nie dowiedzą się dokładnie na czym stoją… tak ciężko było ogarnąć że nie znajdowali się na pikniku, do cholery?! Po raz drugi sierżant musiała przyznać z goryczą, że niektóre rzeczy i osoby po prostu się nie zmieniały.

Zamiast wdawać się w niepotrzebne dyskusje jakby znajdowali się w suchej sali odpraw, podniosła dłoń, dając znak aby wszyscy się zamknęli. Serią szybkich gestów wskazała aby Carter i Williams poszli na prawo, a reszta na lewo. Sama również parła w lewą stronę, zgrzytając zębami. Pierwszy postój, pierwszy trup… zupełnie jakby znowu trafiła do II Departamentu i wyszła na rutynowy patrol.

Widząc polecenie od Anderson szturmowiec i tropiciel skierowali się na prawo od miejsca, w którym zniknął kapral Boone. W całej operacji nie było zbyt wiele finezji i pomyślunku, ale i tak było nieźle mając na uwadze nikłe doświadczenie dowódcy. Williams i Jones bez dyskusji szli za rozkazem mając nadzieję, że Carter nie został jedynym zwiadowcą w oddziale.

Błoto. Wszędzie to pieprzone błoto od którego Harqiun zaczynała wchodzić w stan pośredni między depresją, a desperacją. Zimna, bura breja lepiła się do rąk, ubrań, skóry, sprzętu, ciężarówki i wszystkiego z czym miała kontakt. Do tego istne urwanie chmury pomagało błocku rozlewać się dalej i do woli, a banda trepów przedzierała się przez nie, urozmaicając sobie podróż odwalaniem powalonych drzew, gałęzi i innego złośliwego syfu zalegającego na drodze jak wszy na Szczurze. Szło jak krew z nosa, jak po grudzie i pod górkę. Co gorsza w takiej ulewie nie szło spokojnie zajarać, trzeba było się gimnastykować aby odpalić szluga i potem jeszcze robić z dłoni daszek przez co jarało się jak małolat… a teraz jeszcze zgubili tego lamusa z obitym ryjem przez co musieli przerwać żarcie i odpoczynek, który należał im się jak psu poruchać. Mrużąc oczy, z karabinem w łapach, Nosferatu przedzierała się przez deszcz, lecąc na ich rudą matką na poszukiwanie i nawet ratunek, chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby kapsel zobaczył na glebie glistę dłuższą od własnego przyrodzenia i tak padł w szoku i zemdlony, a oni tylko niepotrzebnie przerywają pitstop na trasie do miejsca, gdzie nie leje na głowę i może nawet mają suche łóżko bez pluskiew, a za to z towarzystwem opłacanym na godziny.

- Kur… - zaczęła, ale matula zamajtała łapskiem, każąc im skleić mordy. Sanitariuszka miała słuchać, więc to zrobiła dymając zaraz za nią i nerwowo kierując broń na krzaczory. Może ukąszenie świni boli, lecz to rany po leszczynie goją się dłużej… a tych było całe zajebane pobocze.
 
Lavandula jest offline  
Stary 13-10-2019, 20:36   #35
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Talking Dziękuję Keth i Nami za dialogi


Od momentu spotkania przed bramą główną kapral Williams wydawał się jakby odmieniony. Charakterystyczny dla niego uśmiech został zastąpiony przez kamienne oblicze niczym z przedwojennych Westernów. Joshua w czasie wolnym lubił się śmiać czy imprezować co kontrastowało z uskutecznianym przez niego nazbyt często treningiem ciała - na siłowni lub strzelnicy - czy umysłu - jak traktował swoje codzienne sesje z różnorodnymi tytułami książek. Mimo iż TRX należał do ludzi pełnych wigoru to na akcji zawsze był wyciszony i opanowany. Podczas wsiadania do ciężarówki nożownik zadbał o dobre miejsce. Siedział obok starszej szeregowej Williams, po drugiej stronie mając kaprala Coopera, a na przeciwległej ławce szeregową Harquin z kapralem Salterem obok. Ostatniego Joshua nie kojarzył, ale po ruchach i zachowaniu wywnioskował, że należał on do grona bojowej części oddziału sierżant Anderson.

- Dziękuję bardzo, kapralu Cooper. - powiedział do mężczyzny Williams kiedy ten wyciągnął w jego kierunku szkło z alkoholem. - Na akcji pijam wyłącznie mineralną. - dodał stanowczo spoglądając na mężczyznę z lekkim niedowierzaniem.

Joshua nie miał pojęcia dlaczego Thomas sięgnął po procenty, ale kojarzył, że Cooper miał dużo mocniejszą głowę od niego. Po takiej szklaneczce pewnie ledwie naoliwią mu się zwoje. Nożownik spojrzał na starszego szeregowego Jonesa, który bez słowa, ale z szacunkiem przejął od Coopera szkło i wypił alkohol. Carter miał nieodgadniony wyraz twarzy. Szkło powędrowało dalej, a szturmowiec zwrócił się do rudowłosej medyczki.

- Starsza szeregowa pierwszy raz w polu. - rzucił spoglądając na kobietę. - Pamiętam swój pierwszy raz. Nie było takiego splendoru jak tutaj, bo akurat misja nie była ani tajna, ani tak skomplikowana, ale idealna na przetarcie. - zaczął opowiadać Williams. - Było to za czasów NY, a do osłony był transport leków z okolic Easton. Niby ledwie 80 mil, ale po wielkim bombardowaniu, przez ruiny… Trasa pokonywana przed wojną w półtorej godzinki zamieniała się w całodniową wyprawę. Nam zajęła nawet dłużej, bo nie obyło się bez dwóch wymian ognia i napraw pojazdu chyba starszego niż ten. - dodał wojownik klepiąc lekko w metalową obudowę ciężarówki. - Emocje sięgały zenitu i bez tajnej otoczki jaką teraz mamy na karku. Niedługo jednak pierwszy kurz opadnie i na nerwach nieco zelżeje. - mówił lekko pokrzepiająco zerkając raz po raz na lekarkę.

Patrzący na niego Cooper i Jones musieli mieć niezły ubaw. Obaj doskonale wiedzieli, że tak służbowa konwersacja między nim a Viktorią to coś nowego. Teatrzyk nie był jednak dla nich. Joshua był czujny, ale przy śpiewach, grze na gitarze i piciu przez innych chociaż tak mógł sobie umilić pierwszy, pewnie najbardziej przyjemny, etap wyprawy.

Reakcja dwóch głąbów nie uszła uwadze Viktorii, która ukradkiem patrzyła na mówiącego do niej Williamsa. Co ciekawsze, nie dość, że odzywał się do niej, to jeszcze miała wrażenie, że mówi jakby od rzeczy i początkowo nie zrozumiała ani trochę, o co mu właściwie chodzi. Dopiero wraz z dłuższą chwilą słuchania i analizowania, doszła do wniosku, że on mówi dla samego mówienia, chyba aby nie zwrócić za bardzo uwagi na treść rozmowy. W końcu stwierdziła, że to chyba rozmowa tajna, taka na ukryte hasła. Sprytne. I inteligentne.

- Dziękuję Kapralu - odpowiedziała grzecznie, choć w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia, który był tak naprawdę nieświadomym nieporozumieniem. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż rozmowa toczyła się po neutralnych torach, mimo iż Viktoria przemycała swoje sugestie.

- Ponoć na każdego w końcu przychodzi ten jego pierwszy raz. Zazwyczaj w najmniej oczekiwanym momencie. Tak przynajmniej się mówi - posłała Joshowi subtelny uśmiech, który z trudem przyszło jej wywołać. Nie było jej wcale wesoło, nawet jeśli postanowiła bawić się w enigmę.

- Chyba Kapral lubi silne doznania i adrenalinę. Mam nadzieję, że nie ból, choć pewnie ułatwia to misje, prawda? Mówi się, że jeśli nie możesz czegoś pokonać, musisz to polubić. No, może troszkę przekręciłam, ale sens pozostał - Vi zachowała neutralny ton głosu, ale jej oczy nie odstępowały go ani na moment.

- Dokładnie tak. - odparł Joshua na zagadnienie dotyczącego pierwszego razu. - Większość szeregowych z niemałym podnieceniem czeka na swój pierwszy wyjazd. Z jednej strony, starsza szeregowa rozumie, wypełnia ich młodzieńcza buta, pewność siebie, przepełnienie ideą wyższego celu, a z drugiej często oznacza to brak ostrożności i czujności. Nie ważne jak dobrym się było rekrutem, ile ma się na karku szkoleń i poranków z ideologią w pigułce… To pierwszy wypad za bazę z misją, tajną lub nie, weryfikuje czy się do tego nadaje czy nie. - kapral Williams spojrzał na szeregowego Romero nie mając pewności czy łącznościowiec był pierwszy raz za garnizonem Jefferson czy też nie. - Lubię adrenalinę, a co za tym idzie silne doznania, ale na misji zwykle jest bezpieczniej kiedy się nie “odpalam”. - Williams rzucił medyczce bardzo dyskretny uśmiech. - Bólu może nie pokonałem, ale przyzwyczaiłem się do niego. Zwykle dobrze go znoszę chociaż czytałem, że genetycznie kobiety mają znacznie wyższy próg odporności na ból. Starsza szeregowa, jako fachowiec w dziedzinie, pewnie może to potwierdzić lub zaprzeczyć. - żołnierz zerknął na kobietę. - Zanim zacząłem więcej czytać uczyłem się na doświadczeniach znajomych i przyjaciół. Jeden kiedyś mi powiedział, że jak otrzyma się cięcie lub postrzał wystarczy pomyśleć o czymś przyjemnym i ból znika… Może mam za słabą wyobraźnię aby zagłuszyć ból, ale nigdy mi się to nie udało. Painkiller może i otumania, ale działa zdecydowanie lepiej. - uśmiechnął się ukradkiem szturmowiec.

Vi zmrużyła ciemne oczy zanurzając się głęboko w swe myśli, rozgryzając przekazaną jej przez Josha enigmę.

- Akurat ja tego nie oczekiwałam. Z całym szacunkiem Kapralu dla twojego doświadczenia w tym temacie, jednak ja nie sądzę, aby było mi to potrzebne w życiu. Co prawda, nie powinno się oceniać czegoś, bez uprzedniego poznania, ale mam wrażenie, że w życiu czekają na mnie ważniejsze sprawy - kącik jej ust drgnął tylko lekko, pozostawiając głos w barwie spokoju i powagi. - Śmiem więc sądzić, że się do tego niestety nie nadaję - rozłożyła bezradnie ręce po chwili łącząc dłonie ze sobą i pozwalając im spocząć na swoich kolanach.

- Medykamenty zdecydowanie działają lepiej - odpowiedziała na wzmiankę o jakichś wyobrażeniach, co to ból uśmierzają. Początkowo myślała, że to taki luźny żart, ale jakoś się Josh nie roześmiał, więc zwątpiła i potraktowała to jako fakt - Choć poza nimi nie mam własnego doświadczenia, tyle co w książkach. Nikt jednak jeszcze nie stwierdził, by siła ludzkiego umysłu była silniejsza... To znaczy, stwierdził, ale to nie tyczy się ludzi takich, jakimi jesteśmy. Lepiej więc skupić się na nauce, niż odpływać w marzenia. Tak jak na wojnie, lepiej być skupionym, czyż nie, Kapralu?

- Dlatego, droga starsza szeregowa, użyłem określenia “większość” a nie “wszyscy”. - powiedział kapral Williams spokojnie. - Należysz zatem do tej mniejszości, która nie oczekiwała wyprawy, ale się na niej znalazła. Dziedzina, w której się starsza szeregowa porusza jest bardzo specyficzna i mało kto potrafi się w niej odnaleźć. W mojej subiektywnej opinii tacy specjaliści powinni być chronieni w bezpiecznym schronie, a w pole powinni trafiać mniej wyspecjalizowani sanitariusze. Wbrew pozorom na większości moich misji sanitariusz się świetnie sprawdzał, a zdarzało się, że podstawowe przeszkolenie medyczne, jak moje, wystarczało do podtrzymania życia kompana na tyle aby po powrocie do jednostki profesjonalista mógł je skutecznie ratować. - Joshua pokiwał głową. - Tajne, najwyższej rangi misje rządzą się jednak innymi prawami. Składy dobierane są nietypowo i tutaj akurat dobrze, że dowództwo postanowiło przydzielić nam prawdziwego lekarza. W polu może nie być czasu na powrót i rekonwalescencję zatem na miejscu, w obozowisku, a może pod ostrzałem, w razie potrzeby trzeba będzie operować. Może się nie udać, bo warunki nie są tak sterylne jak w sali operacyjnej, ale ta misja jest tego warta. - nożownik westchnął przejeżdżając delikatnie po mechanizmie na jego lewym przedramieniu. - Zabrzmię sztucznie i patetycznie, ale z chęcią oddałbym życie o ile uratowałoby to te kilkadziesiąt tysięcy istnień będących w zasięgu rażenia bomby. Skupienie na misji to podstawa, ale trzeba zadbać też o odpowiednie bodźce aby nie przysypiać. Szczególnie na nocnej warcie. - kapral Williams posłał rudowłosej ukradkowy, ale całkiem czytelny uśmiech.

- Odwaga Kaprala graniczy z nierozwagą - skomentowała jakby całą wypowiedź, choć głównie skupiła się na ostatnim zdaniu, zaakcentowanym w dodatku posłanym w jej kierunku uśmiechem mężczyzny. Enigma, którą jej posłał, była dla niej w tym momencie zbyt skomplikowana, aby mogła w pełni ją rozszyfrować. Co można robić w nocy na warcie, albo po warcie, czy też przed wartą? Rozmawiać? Pić herbatę? Trenować dla pobudzenia organizmu?

Choć Viktoria wiedzy na tematy międzyludzkie nie posiadała, to nie była też naiwną nastolatką. Wiedziała, skąd się biorą dzieci, ale ciężko było jej wziąć za pewnik, że Josh ma na myśli takie rzeczy! Jeszcze nigdy nie powiedział jej czegoś tak obraźliwego. Zawsze był miły, zabawny i szukał rozrywek na płaszczyźnie przyjacielskiej, co lekarce bardzo odpowiadało. Z drugiej jednak strony, może enigma wcale nie dotyczyła jej osoby? W zasadzie, mówił całkiem ogólnikowo.

- Myśli o samobójstwie w imię setek tysięcy głąbów żyjących na globie powinna być wystarczającym bodźcem, Panie Kapralu. Nie chcąc nikogo urazić, faktem jest, że często jedna osoba jest warta więcej niż dziewięciu gangsterów i nie warto oddawać za nich życia. Tutaj, wydaje mi się, też nie byłoby to warte, choć i nie będziemy mieć wyboru. Jesteśmy w polu rażenia, nie zatrzymamy promieniowania jak gruba warstwa ołowiu, takiej chyba nikt nie stworzył… No chyba, że podziemne bunkry, ale to już wykraczanie poza strefę.

Joshua chwilę zastanawiał się nad słowami Viktorii. Kobieta miała rację, że byli w zasięgu rażenia podobnie jak tysiące ludzi, ale oni - w przeciwieństwie do reszty - byli świadomi zagrożenia. W trwającej misji nie było miejsca na poważne błędy mogące spowodować niekontrolowany wybuch i napromieniowanie większości stanu. Williams był spokojny i wolałby w umyśle starszej szeregowej zostawić opanowanie niż ziarnko niepewności. Możliwym jednak było, że bomba wpadła w ręce grupy najemnej podobnie wyposażonej i wyszkolonej jak QRS, do którego niegdyś należał Williams. Gdyby tak się stało szanse na odzyskanie ładunku były nikłe, nie mówiąc o wysokim prawdopodobieństwie zgonu całego oddziału sierżant Anderson…

- Nie myślałem o samobójstwie tylko ewentualnych, przykrych w skutkach, efektach odzyskania ładunku. - powiedział w końcu szturmowiec. - Zwykle, mimo wielkich planów i dobrze opracowanej strategii, w boju zdarzają się wypadki, które są akceptowalne w świetle uzyskanych przez kraj korzyści. - Joshua spojrzał na kobietę, a jego oczy zdawały się lekko uśmiechać. - Czymże jest jedno życie w porównaniu z tirem wypełnionym lekami? - zapytał chyba nawiązując do swojej pierwszej misji. - Wiadomo, że denat był kogoś synem, może mężem, a nawet ojcem, ale każdy z nas godzi się z ryzykiem. Starsza szeregowa zdobędzie na tej wyprawie szlify, których nawet setka książek nie jest w stanie zaoferować. - jego oczy cały czas zdawały się uśmiechać.

- Ciekawa jestem kto niby chciałby szlifować tak zieloną osobę jak ja - rzuciła pytaniem w eter i westchnęła gardłowo. Zdawała sobie sprawę ze swoich słabych stron i nie czuła potrzeby, aby to ukrywać. Było to na tyle oczywiste, że chyba każdy postronny dałby radę się domyślić, jak bardzo Viktoria jest niedoświadczona i że nawet obsługa sprzętu jest u niej na przeciętnym poziomie, dostępnym dla zwykłego wędrowca.

- Życie chyba nie jest wartością, którą można kłaść na szali i porównywać - dodała dopiero po chwili, gdy zdążyła przekierunkować myśli na inne tory. Mimo iż dostrzegła błysk w jego oku, sama pozostała poważna i bez żadnego wyrazu. Najwidoczniej nie umiała przekazywać emocji, ani żonglować nimi w sposób tak sprawny jak Josh.

- Jak to kto, starsza szeregowa? - zapytał z lekkim niedowierzaniem nożownik. - Przekorny los. Ludzie lubią mieć wszystko pod kontrolą. Spać pod dachem pokrytym papą lub dachówką, układać pościel po cichej, przespanej nocy, pić spokojnie sypaną kawę. W wojsku jednak od groma jest sytuacji nowych i niespodziewanych. Wyjeżdżamy, a zatem pewnie lunie deszcz i ugrzęźniemy w błocie. Jak wyjdziemy z wozu zerwie się burza i będziemy szukać schronienia. Przemoczeni do organów wewnętrznych, wychłodzeni, z odciskami od saperek po kopaniu i od butów na piętach, palcach, achillesach i śródstopiu. Iść w pole to jak wysyłać list do prawa Murphy'ego aby poddało nas weryfikacji. Tu nic nie jest jak na szkoleniu czy w cieplutkiej, chronionej bazie. O takich szlifach mówię, starsza szeregowa. - kapral Williams upił łyk wody z małej butelki. - Teraz może nam się to wydawać nieprzyjemne, ale po powrocie do przygotowań, kolejnych szkoleń i ułożonych poranków w końcu, prędzej lub później, tęsknimy za tym.

- Rozumiem. Przepraszam więc, za moje niewystarczające starania, w próbie zrozumienia słów Kaprala. Postaram się sprawniej myśleć następnym razem. I szerzej pojmować perspektywę bardziej doświadczonych od siebie - odpowiedziała bardziej chłodno niż dotychczas i odwróciła wzrok patrząc przed siebie.

- Ależ nie ma za co przepraszać, starsza szeregowa. - uśmiechnął się dyskretnie do kobiety wojownik. - Nigdy bym nie zarzucił pani braku zaangażowania czy niesprawnego myślenia. - dodał spokojnie mężczyzna. - Domyślam się, że przy pani intelekcie mój umysł wypada jak maszyna do pisania przy komputerze atomowym. - Viktoria zauważyła, że to porównanie wywołało rozbawienie w oczach nożownika. - Jak powiem coś zbyt dosadnie proszę się nie stresować. Nie jest moim zamiarem kogokolwiek urazić. - Williams kątem oka zerknął na rannego w głowę kaprala Boone.

Na twarzy Lekarki pojawił się lekki uśmiech rozbawienia, kiedy to krótko parsknęła nosem. Nawet udając służbistę potrafił wciąż sprawić, że ciężko było powstrzymać jej śmiech.

- Dziękuję Kapralu. Zapamiętam. - odpowiedziała z szacunkiem, zauważając, że nawet nikt specjalnie nie wsłuchiwał się w ich, zdawałoby się, nudną wymianę zdań. Jedynie Thomas i Jones jakoś krzywo na nich patrzyli, ale ciężko było odgadnąć Viktorii, co mogą oznaczać te ich spojrzenia. - Widocznie pierwszy raz bywa na tyle trudny, że czasami ciężko jest zrozumieć intencje współtowarzyszy. Nie było moim zamiarem doprowadzić do nieporozumienia. Widać nasz tok rozumowania nieco się minął.

Vi podążyła za wzrokiem Josha, zerkając również na Franka. Nie mogła się nadziwić nie tylko temu, że naprawdę oberwał, ale i temu, jak szybko jego opatrunek nadawał się już do wymiany. Od poranka minęło już tyle czasu, że nawet przeszło jej przez myśl, że zareagowała wtedy nader histerycznie. Kiedy jednak powracała myślami do ich kłótni, czuła to samo ukłucie bólu, co wtedy. Był dla niej podły i nie miała wątpliwości. Nasuwało jej się tylko pytanie, jaka ona była dla niego.

Westchnąwszy powróciła spojrzeniem na Kaprala Williamsa, uśmiechając się do niego blado. Nie potrzebowała teraz używać żadnych enigmatycznych słów, aby zrozumiał, że chciałaby już móc wrócić i porozmawiać z nim w normalny sposób, przy herbacie lub nawet biegać z nim rano, wszystko jedno. Byle tylko nie być tutaj.

- Wracając do poświęcenia, starsza szeregowa, to w zasadzie różnie jest ono rozpatrywane w zależności od grupy w jakiej się wojuje. - powiedział spokojnie Kapral Williams chwilę po udanej próbie rozbawienia lekarki. - Najemnicy zwykle swoje życie i zdrowie potrafią wycenić otrzymując za swój trud namacalne korzyści w postaci gambli. Wojskowi, służby porządkowe, ochotnicy również otrzymują żołd, ale zwykle są to drobne w porównaniu z zarobkami najemników. Zwykle, ale nie zawsze. - Kapral zapatrzył się w jeden punkt jakby wracając umysłem do odległych wspomnień. - W Federacji Appalachów mamy tak zwanych muszkieterów, którzy zarabiają całkiem nieźle. Od kiedy pojawiła się wśród nich porządna dyscyplina, procedury i taktyka, a nawet jednolite umundurowanie, jednostki i cała reszta żołnierskiego życia możemy mówić, że są armią FA. Jest u nich wielu strzelców wyborowych i snajperów. Od kiedy FA zaczęło współpracować z Jabłkiem możemy zobaczyć ich u nas w charakterze zwiadu i wsparcia. W Hegemonii mamy Szare mundury będące zbieraniną gangerów, jako tako przeszkoloną i uzbrojoną. Trzymają się w kupie tylko dlatego, że dowodzą nimi jeszcze więksi sadyści… - Joshua uśmiechnął się krzywo co było widoczne tylko dla rudowłosej uczonej. - W przypadku Wędrownego Miasta możemy mówić o armii z prawdziwego zdarzenia. Reprezentantem i głównodowodzącym Posterunku jest generał Aleksander Nestugov. Posterunkowcy posiadają zaplecze w postaci naukowców i techników wszelkiej maści. Dysponują hi-techem zarówno przedwojennym jak pancerze wspomagane, jak i powojennym czyli przerobionym sprzętem z wybebeszonych maszyn. Oprócz różnych drużyn, oddziałów i specjalsów mocno angażują się w akcje werbownicze, wspólnie z Nowym Jorkiem. O naszej armii można by opowiadać godzinami, ale pewnie wielu odkrywczych rzeczy by się starsza szeregowa ode mnie nie dowiedziała. Dla mnie najciekawszym tematem są znamienici specjalsi, a jest tego sporo. Marines, Ptaszki, Gwardia, Węże… O większości słyszałem tylko z opowieści, ale w każdej ponoć jest ziarnko prawdy, co nie? - zapytał kapral nie mając pewności czy się nie zagalopował i nie uśmiercił swoim przydługim wywodem rozmówczyni. I niestety, ale uśmiercił. Viktoria gapiła się na niego, a z każdym kolejny zdaniem, jej brew systematycznie pięła się ku górze, a gdy osiągnęła szczyty, zaczęła się wykrzywiać w kierunku środka, aż na czole pojawiły się długie zmarszczki, a potem brwi ściągnęły się ku sobie i pomarszczyły też jej mały nosek. Niewiele z tego co mówił Josh zrozumiała, jednak głupio jej było się przyznać. Mówił trochę za szybko i nie do końca wiedziała o czym. W sensie, do czego on tak właściwie zmierzał?

- Ponoć. Nie robiłabym jednak z tego reguły - odpowiedziała bardzo powściągliwie, a jej wzrok ponownie powędrował na Franka, całkiem odruchowo. Jego zakrwawiony opatrunek jakoś ją drażnił i miała ochotę się nim zająć. Czuła się zaniepokojona, mając przeświadczenie, że nic nie może na to wskórać. Po prostu musiała.

- Nie przepadam za nim, ale nie wiem, czy powinien być ranny z mojego powodu - zamyśliła się, kierując te słowa jakby w eter, a jej głos nieco się ściszył. Potem ponownie spojrzała na Josha. Na szczęście pozostali zajęci byli sobą. Gadaniem, spaniem, piciem czy też słuchaniem Luny i jej męczenia strun. Była to idealna atmosfera, która potrafiła rozproszyć innych i zagłuszyć rozmowy, które miały wyniknąć tylko między dwojgiem ludzi.

Wzrok Williamsa na chwilę przykuł kapral Boone, którego opatrunek na głowie rzeczywiście już był nasiąknięty krwią. Nożownik zlustrował mężczyznę dyskretnie po chwili wracając twarzą w neutralnym kierunku na wprost. Wojownik zastanowił się chwilę nad słowami kobiety nie wiedząc właściwie czy powinien na nie odpowiadać czy nie.

- To co spotkało kaprala ma jedynie pośredni związek z tobą, starsza szeregowa. - odpowiedział Williams szeptem. - Równie dobrze mogło chodzić o kogoś innego w stosunku do kogo zachował się nieodpowiednio. - wyjaśnił szturmowiec. - Proszę się tym nie katować. Niech to spłynie na sumienie kata, który wymierzył cios. - uśmiech nożownika był niemal niedostrzegalny. Joshua nie uważał aby zrobił źle, ponieważ dzięki temu relacje Vi oraz Franka mogły się poprawić. Co więcej sam Boone mógł się pozytywnie zmienić. Finalnie zatem wszystkim mogło to wyjść na dobre, jedynie na krótki czas osłabiając postać zwiadowcy, których w oddziale mieli dwóch.

Panna Williams kiwnęła głową na znak, że się z nim zgadza i rozumie. Sama uważała, że Frank sobie zasłużył i nie oberwał za niewinność. Być może faktycznie do niektórych nie przemawiało nic innego jak siła pięści.

- Chyba bardziej przejmuję się sumieniem kata, niż swoim własnym - dodała tylko posyłając mu słaby uśmiech i spoglądając na Josha ufnie.

- Myślę, że nie ma czym się martwić, starsza szeregowa. - odpowiedział z wyraźnym dla kobiety uśmiechem TRX. - Sumienie byłego najemnika musi być tak zapaskudzone, że danie klapsa bliźniemu jest dla niego jak modlitwa dla katolika… Poza tym nie jest pani winą, że ktoś miał zamiar edukować kaprala w ten sposób. Jeden by z nim porozmawiał, inny na niego doniósł, a jeszcze inny zrobił jak zrobił. Wszystko zależy od człowieka. - oczy Williamsa wydawały się lekko rozbawione. - Radzę na przyszłość uważać komu i co się mówi aby nikt więcej nie ucierpiał… - nożownik najwyraźniej dobrze się bawił rozmawiając z Viktorią w taki sposób. Musiał przyznać, że była to jakaś odmiana od ich zwyczajowych konwersacji chociaż wolał mówić jej na ty i móc wyrażać się zdecydowanie jaśniej, mniej zagadkowo. Sama jednak go prosiła aby się nie spoufalał przy innych, a taki dialog jaki prowadzili był niemal na granicy jej prośby.


Kapral Williams czuł, że zacznie padać kiedy starszy szeregowy Jones tylko o tym wspomniał. Tropiciel miał niebywale wyczulone zmysły, a do szacowania pogody prawdziwy dar. Kiedy tylko wóz napotkał pierwsze problemy z poruszaniem się Joshua przeszedł na tył paki ciężarówki aby wraz z szeregowym Romero w razie potrzeby wyskakiwać i usuwać muł, błoto albo inne przeszkody na drodze pojazdu. Do pracy mężczyźni używali przydziałowych saperek. Nożownik był wyposażony lżej niż wcześniej zostawiając w środku plecak, broń długą i maczetę. Wojownik opatulony był wodoszczelnym softshellem, a na głowie miał czapkę z daszkiem i kaptur. Kapral momentami rzucał szeregowemu pocieszający uśmiech. Czyżby Romero był pierwszy raz w polu? Z tego co wiedział Williams był łącznościowcem więc co robił na tyłach zamiast obsługiwać radiostację w szoferce? TRX nie chciał paść od nadmiaru myśli egzystencjalnych dlatego pracował szybko i wytrwale nie pokazując po sobie zmęczenia, które naturalnie po pewnym czasie się pojawiło.

- Wymieniłem jeden z wkładów do maski, szeregowy Romero. - powiedział cicho do Herasa nożownik. - Nie widzę jednak między wkładem przydziałowym, a wkładem od poleconych przez ciebie handlarzy wizualnej różnicy… - podrapał się po głowie mężczyzna patrząc ciekawskim wzrokiem na drugiego żołnierza.


Wiecznie posępny Hiszpan zerknął na kaprala z ukosa, przez cały czas machając saperką pod jednym z tylnym kół ciężarówki. Pojazd po raz kolejny z rzędu zapadł się w grząskiej ziemi rozdzielającej płaty spękanego asfaltu i wyglądało na to, że nie ruszy z miejsca bez uprzedniego wciśnięcia pod szerokie opony stert zebranych z pobocza gałęzi.

- To nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy, kapralu - mruknął ledwie słyszalnie, przez cały czas rozglądając się wokół siebie - Obiecuję, że powiem więcej, kiedy to będzie możliwe. Teraz musimy mieć oczy szeroko otwarte. I nikomu o tym ani słowa.

Umorusany błotem, ociekający deszczową wodą szeregowiec sprawiał opłakane wrażenie, wyglądając bardziej na uciekającego od kilku tygodni dezertera niż regularnego żołnierza Nowego Jorku. Nawet jego karabin umazany była mułem i Williams nie mógł się oprzeć przeczuciu, że to właśnie świadomość istnienia warstwy brudu przylegającego do mechanizmów broni wprawiała Herasa w stan ledwie kontrolowanego wzburzenia. Wbita w grząską ziemię saperka zgrzytnęła przeraźliwie, stawiła zdecydowany opór rękom mężczyzny. Romero drgnął zauważalnie, a przez jego posępne oblicze przemknął grymas zaskoczenia przypominający minę sapera natrafiającego niespodziewanie na niewybuch.

- To betonowy odłamek - oznajmił Joshua odgarniając palcami muł - Fundament starej drogi.

- Nigdy nie można mieć pewności - odburknął Heras machając saperką ze zdwojonym wysiłkiem - Jedźmy już stąd. Czuję się tutaj jak na celowniku.


Joshua początkowo nie wiedział co się stało. Dygotał z zimna, był przemoczony i zmęczony torowaniem drogi przed ciężarówką. Williams był nawykły do wysiłku fizycznego, ale zwykle nie uprawiał go w mrozie czy podczas oberwania chmury. Od szkoleń operacyjnych w takich warunkach dzieliły go miesiące. Do takich misji jak ta nie szło się dostatecznie przygotować, bo warunki niemal zawsze były zaskoczeniem. Mogło prażyć słońce albo lać deszcz. Mogło być gorąco lub zimno. Raz ludzie byli narażeni na odwodnienie, a raz na przeszywający chłód.

Mężczyzna miał nadzieję, że Kapral Boone był cały i nie padł ofiarą zamachu tylko złośliwego losu. Zawsze lepiej było wyjść z sytuacji z kilkoma otarciami i złamaniami niż zostać wyniesionym w czarnym worku. Frank nie należał do przyjemniaków mających na celu przypodobać się innym. Gość miał swój niepowtarzalny, często odpychający styl. Joshua nie uważał go jednak za osobę złą. Za każdym pojebem kryła się jakaś historia i głupotą byłoby skreślić gościa jej nie znając…
 
Lechu jest offline  
Stary 13-10-2019, 21:06   #36
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację
Potrzeba człowieka rzecz święta, a tak się złożyło, że aktualną potrzebą kaprala było pójście w krzaki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję się wysikać… Ciągle tylko przeciągali gałęzie, czy inne krzaczory, odblokowując drogę tej wielkiej krowie, która miała ich wieźć. Styrany błotem i zimnem żołnierz nie myśląc wiele o konsekwencjach, zanurzył się w leszczynę, wcześniej rzucając jedynie krótką informację od niechcenia. Kogo by tam obchodziło, że idzie się odlać. Bo jak niby ktokolwiek miałby przewidzieć, a tym bardziej sam Boone, że ziemia postanowi rozstąpić się i ukarać tropiciela za szczanie na święte drzewo.
Krótki krzyk wyrwał się z jego gardła. NIe było to nawet jakieś konkretne słowo, po prostu wyraz zaskoczenia. A i to szybko zostało zagłuszone przez sypiącą mu się do ust ziemię. Bez czasu na reakcję, spadł w mroczną czeluść, nie wiedząc nawet do końca co się dzieje. Pierwszą rzeczą, jaką pamiętał był nieco przytłumiony ból, pulsujący w całym jego ciele. Żołnierz mimowolnie złapał się za głowę, która najbardziej wstrząs upadku odczuła. Musiało minąć trochę czasu, nim dotarło w ogóle do niego, że znów leży na jakimś gruncie. Niestety odzyskanie świadomości nie było tak dobrą rzeczą, jakby się wydawało. Ból stawał się ostrzejszy tym bardziej, im bardziej Frank kontaktował z rzeczywistością. W dodatku, co mógł teoretycznie zwalić na omamy, do jego uszu doszedł warkot. Ostatecznie jednak musiał przyjąć do wiadomości, że warkot jest prawdziwy i zaczął powoli się podnosić. Z drżącymi od bólu i zimna rękoma, powoli sięgnął do kabury po pistolet. Wzrok miał utkwiony w ciemności, tam gdzie usłyszał zwierzę. W milczeniu dobył broni, starając się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu. Ani tym bardziej pozwolić sobie krzyknąć i sprowokować tym samym stwora. Chociaż bardzo go kusiło, by wezwać w ten sposób pomoc, już bardziej praktycznym wydawało się oddanie strzału. Jeśli tylko ta bestia zbliży się jeszcze chociaż odrobinę.
 
ShrekLich jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172