Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-12-2019, 05:13   #11
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_IfttUuCac0[/MEDIA]
Rzucony w malignie pomysł trafił na podatny grunt, wzniecając iskierkę działania. Ogień narodził się w żarze,dymie i blasku.Niczym nadprzyrodzona bestia,torująca sobie szponami drogę z łona,wyrywa się do życia z rechotem i odmienił wszystko w jednej wspaniałej chwili… takie przynajmniej wrażenie miała grupa stłoczonych przy nim, wciąż dygoczących ludzi. Wyciągali do niego dłonie, łapiąc jego życiodajny blask i ciepło, wlewając je we własne ciała.

Poszło całkiem sprawnie, ogień dał im wspólny cel inni niż patrzenie na siebie wilkiem. Pozwolił nawiązać pierwszą, wspólną nić porozumienia. Potrzebowali go, tak jak potrzebowali siebie nawzajem, by osiągnąć zamierzony cel prędzej, niźli później. Podczas gdy jedni znosili grube polana, mokre od wszechobecnej wilgoci, inni - starsi i bardziej doświadczeni - wiedzieli czego szukać. Wśród gęstych świerkowych kolumn odłamywali te najniższe, wciąż suche gałęzie tak samo jak ściółkę nadającą się idealnie na rozpałkę… na sam początek. Ruch sprawił, że zastałe mięśnie powoli przestały dygotać, mijała również ich sztywność. Pokraczne pierwsze kroki starców nabierały sprężystości, wracając do formy, choć wciąż pobolewały i niekontrolowanie drżały kiedy przemoczonymi ciałami targał złośliwy wicher.


Lecz patrząc na tańczące z trzaskiem po wilgotnych gałązkach płomienie, razem z ciepłem w serca ludzi wlewała się nadzieja. Ogień dawał poczucie bezpieczeństwa, przeganiał nie tylko chłód, lecz również część lęków. Pozwalał ochłonąć po nagłej, nieprzyjemnej pobudce i choć przez parę chwil poczuć się… prawie normalnie. Na tyle normalnie, że zaczął się budzić inny potwór, tym razem szarpiący wnętrzności kłami równie ostrymi, co nienasyconymi.

Byli głodni, mimo sączącej się zewsząd wody - spragnieni. Czart wiedział kiedy ostatnio jedli, ciała miały swoje potrzeby. Na szczęście nie mieli pustych rąk. Nim jeszcze ogień na dobre zapłonąć, ściągając do siebie całą dziewiątkę, zapobiegliwa kobieta o wschodnim akcencie i długich, jasnych włosach, z własnych zapasów wyciągnęła kociołek, lejąc wodę i sypiąc doń z przeróżnych woreczków najróżniejszych składników, a gdy zawartość zaczęła parować, wraz z parą po okolicy rozszedł się zapach ziół i rosołu, wiercąc w brzuchach grotami strzał ostrości chirurgicznego skalpela.

Zapach przyciągnął do ogniska nawet czatującą na uboczu dwójkę ludzi, wtulonych w siebie jakby w bliskości szukali ciepła. Oni też wyglądali na najmniej zmarzniętych. Może chodziło o porządne ubrania, a może maczała w tym palce para ogrzewaczy chemicznych, ukrytych pod tymi ubraniami? Lub chodziło o grzebień, którym kobieta przez ostatnie minuty zapamiętale wyczesywała z bujnej brody partnera wszelkie roślinne śmieci, jakby była to najistotniejsza czynność na świecie.

Ciepło i aromat posiłku ściągnęły na sam koniec pierwszą z przebudzonych. Tę, która zniknęła z oczu pozostałym, niknąc w plątaninie nagrobków, pni drzew i zimozielonych krzewów o intensywnym zapachu, ostrych igłach, oraz małych, błękitnych jagodach… i tylko jednemu z nich wciąż po plecach przechodziły fale dreszczy, jakby miał pod ubraniem całą armię mrówek. Czuł się obserwowany, gdzieś spomiędzy wysokich koron drzew i spomiędzy pokrytych mchem pni… kątek oka dostrzegał tańczące szare smugi, niknące ledwo w tamtym kierunku obracał głowę.

Byli sami… dziewięciu rozbitków na oceanie leśnej zieleni… a może tylko im się tylko zdawało?


Naraz siedzącemu przy ogniu Igorowi serce zatrzepotało nagle w piersi niczym spłoszony ptak. Nie mylił się! Był obserwowany! Na stromym, zielonym szczycie najbliższego drzewa stał jakiś mężczyzna. Było w jego postaci coś tak niezwykłego, tajemniczego i jednocześnie władczego, że aż zadrżał. Patrzył wprost w dół, na niego, czuł to wyraźnie, mimo że nie widział twarzy obcego, bowiem odziany w długi, czarny płaszcz, ukrywał swe oblicze pod głęboko nasuniętym na głowę kapturem. Stał nieporuszenie, jedynie silny wiatr szarpał wściekle połami jego długiego okrycia. Był bardzo wysoki, co rzucało się w oczy nawet z tej odległości.

W jednej sekundzie ogarnął Sorokę prawdziwy strach. Czuł, że obcy patrzy mu prosto w oczy. Przejęty lękiem chciał jak najszybciej poderwać się i uciec. Ku swemu przerażeniu odkrył, iż nie jest w stanie tego uczynić. Jakaś tajemnicza siła trzymała szamana w miejscu. Nie umiałaby tego wyjaśnić, ale nie miał wątpliwości, że to mężczyzna z gałęzi nie pozwala mu odejść... a potem nagle wszystko zniknęło, strach odpuścił. Soroka zamrugał, a mężczyzna między gałęziami okazał się zlepkiem poruszających się na wietrze gałęzi.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 29-12-2019, 00:13   #12
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Post wspólny przeklętej dziewiątki :) cz.1

Alex wracając do obozu miała ręce skrzyżowane na piersiach. Intensywnie pocierała rękawiczkami ramiona. Wprawdzie była grubo ubrana, ale nie można było uznać tego za pełnoprawną zimową odzież. Potoczyła spojrzeniem po zebranych. Przełknęła ślinę gdy dotarło do niej, że węch jej nie oszukał. Zanim cokolwiek powiedziała zdjęła plecak i wyjęła z jego wnętrza suchary.
- Proszę, niech to będzie mój wkład we wspólne żarcie - powiedziała wyciągając suche mączne placki lewą ręką przed siebie. Miała wielką nadzieję, że jedzenie faktycznie okaże się wspólne, bo żołądek zaczynał zagłuszać jej myśli.
- W okolicy nie ma żywej duszy - powiedziała przysuwając się bliżej ogniska.

Pakunek odebrała długowłosa blondynka, uśmiechając się zarówno do niego jak i ofiarodawczyni. Chwilę przyglądała się suchym racjom, aż wreszcie rozerwała opakowanie, wkruszając suchary do kociołka.
- Będzie bardziej treściwe - wyjaśniła ni to towarzyszom, ni to samej potrawie bulgoczącej wewnątrz naczynia - Chodź, siadaj… dobrze że nikogo nie ma na razie. Zjemy przynajmniej w spokoju. Wiadomo dokąd poszli? Ci co nas tu przytargali? - zerknęła na ostatnią która podeszła do ognia. Potem przejechała spojrzeniem po pozostałych twarzach i sapnęła, lekko rozbawiona.
- Jestem Lika, zwykle poluję w… nie poznaję tej okolicy. Albo dostałam po głowie. A co z wami?

- Jestem Alex.
- Dziewczyna zdała się odetchnąć z ulgą - Nie ma żadnych śladów. Żadnych ludzi. Zwierząt. Nawet ptactwa. Choć to ostatnie może być na południu. Idzie zima. Na wschód jest rzeka. Pewnie wiosną ma spory obszar zalewowy. Teraz mogą tam być mokradła. Na południe jest jezioro. Pełne padliny. Pewnie woda jest zatruta. Zwierzęta przychodziły pić i padały. Jest jakiś pomnik, i koło diabelskiego młyna. Ale wyglądają jakby nie ruszane od wojny - dziewczyna przerwała obserwując reakcje pozostałych.

Blondyna odchyliła głowę do góry, patrząc na gałęzie. Zmrużyła przy tym oczy, nasłuchując przez parę chwil, aż zmarszczyła brwi w zamyślonej minie.
- Bażanty, dzięcioły, gile, kuropatwy, płomykówki, pójdźki, puchacze, puszczyki, sokoły, uszatki… - wymieniła, wracając do mieszania w garze - Nie wszystkie ptaki odlatują na zimę na południe. Pomniki i diabelskie… co za diabelskie koła? - popatrzyła podejrzliwie na drugą kobietę.

- Młyn - Alex wykonała prawą ręką gest nakreślania koła w powietrzu. - Karuzela taka. Ojciec mi mówił, że w wesołych miasteczkach takie były. A ptaków nie ma. Cisza. Nie ma też rogacizny i innych zwierząt. Poza tymi dawno martwymi w jeziorze. Nawet mysiego bobka nie znalazłam między jeziorem a cmentarzem.

Rozmowa przykuła uwagę kolejnej postaci skulonej przy ogniu, również kobiety. Uniosła lekko głowę, odklejając policzek od ramienia siedzącego obok olbrzyma o idealnie wyczesanej i przystrzyżonej brodzie. Wpierw brunetka nie ingerowała w dialog, raptem się przysłuchując. Wreszcie jednak grzebnęła w plecaku, rzucając kucharce paczkę suchego makaronu.
- Mówiłaś że jezioro jest zatrute - wzruszyła ramionami, poprawiając zalegający na ramionach ciepły szal - Zwierzęta są mądrzejsze od ludzi. Nie przychodzą tu, skoro woda nie nadaje się do picia. My też jej nie używajmy, jeśli nie chcemy się ostatecznie wyszczuplić - skrzywiła nieznacznie prawy kącik ust, unosząc go do góry - Nie wiem jak wy, ja chętnie pójdę w drugą stronę niż zatruta woda z trupami dla kolorytu. Bardziej mnie martwi brak ludzi - przymrużyła lewe oko - Ślady dróg, przecinki, wraki… cokolwiek? Mniejsze zalesienie? W którą stronę kończą się te… chaszcze.

- Na zachód jest rzeka. Na południe jezioro. Do każdego dojdziemy w mniej niż kwadrans. Na północ teren pnie się w górę. Nie bardzo, ale sądząc po roślinności jesteśmy albo daleko na północy, albo blisko gór. Wiecie co na wschodzie?
- Alex nie pamiętała kiedy dane było jej tyle rozmawiać z ludźmi. Czyżby jej tego brakowało?

- Zjemy i sprawdzimy - Lika uśmiechnęła się do Alex, a potem zajęła uwagę i dłonie paczką makaronu, który wylądował w kociołku. Blondyna mruknęła pod nosem coś w śpiewnym języku, próbując zupy.
Dodała soli, jeszcze paru rzeczy z woreczka trzymanego w plecaku i wtedy też zerknęła na brunetkę.
- Dzięki za wkładkę, masz jakieś imię?

- Ophelia Rose Alleyne Swann
- spytana kobieta wyprostowała plecy, unosząc dumnie brodę - Wystarczy Ophelia. Mówiłaś o pomniku - zwróciła się do kobiety w czapce - Co to za koszmarek? Powiedz, że słup informacyjny… a nie więcej nagrobnej poezji - prychnęła, zerkając wymownie na rozrzucone po najbliższej okolicy płyty i krzyże.

- No cześć. A ja jestem James. A to Sue, moja siostra. - brunet z o wiele mniejszą bródką niż towarzysz Ophelii odezwał się dołączając do tej dyskusji. Wcześniej nie czuł się na siłach aby się szwendać po tym mrocznym i zniechęcającym do wycieczek lesie więc skoncentrował się na zbieraniu materiałów do walki o ogień. Poza tym był wtedy blisko od samego początku do tego ognia a chciał się ogrzać i wysuszyć. Jak cholera się chciał ogrzać. No i najeść. A jak ta blond foczka zabrała się za gotowanie to uznał, że idzie jej na tyle dobrze, że nie będzie się jej wpieprzał w kompetencje. Sprawdził co miał w plecaku i skoro była zrzuta to wyjął swoją menażkę i też postarał się dorzucić co nieco od siebie. Dopiero po słowach tej wygolonej blondyny co polazła a potem wróciła z tego cmentarnego lasu coś mu zaświtało.
- Nie ma wody? Niedobrze. Nie wytrzymamy zbyt długo bez wody. - co prawda na razie mieli wodę z manierek ale na dłuższą metę to nie utrzyma ich to na nogach zbyt długo. - A zwierzaki może truć gaz. Gaz bagienny. Unosi się nisko na ziemią. Więc dla małych myszy i tego typu drobnicy może być zabójczy. A bez małych zwierzaków nie ma tych dużych. Ale niekoniecznie woda musi być zatruta. - rzekł wpatrzony w ogień aby powiedzieć cokolwiek co zagłuszy czekanie na napełnienie żołądka.
- No ale… - machnął ręką jakby odganiał złe i ponure myśli. - Tak sobie tylko gdybam. Jeśli tu jest ten gaz to i tak trzeba się stąd wynosić jak najprędzej. - dodał patrząc po kolei na twarze zebrane przy ognisku.

- Posąg to taka wykręcona laska - Alex wygięła się z rękami przy ciele. Zdjęła czapkę i z jednej strony głowy spuściła luźno włosy. Przymknęła oczy. Jej mina wyrażała coś między nadchodzącym orgazmem, a niewysłowionym cierpieniem. Po chwili wróciła do wcześniejszej pozy. W końcu wyjęła z plecaka metalową miskę.
- Jest jeszcze coś - Alex westchnęła - jakby totemy. Z czaszek. Na drzewach. Z czaszek zwierząt. Widziałam trzy.

- Zatruta woda, krzyże, brak zwierząt i ludzi… posągi, czaszki na kijach, voodoo, mgła, mambo-jambo…ach, jeszcze stary diabelski młyn
- Ophelia przetarła twarz wierzchem dłoni, by następnie podstawić dwa kubki pod kociołek z główną potrawką.
- Ma ktoś dobre wiadomości? - spojrzała po zebranych - Jakiekolwiek spoza książek braci Grimm?

- A brak ludzi jest tą złą?
- spytał brodaty bandito dosiadając się do grupki, po tym jak odszedł na bok odcedzić kartofelki. Do siedzenia wybrał sobie miejsce między dwiema blondynkami. Nie bez satysfakcji przyglądał się przed chwilą jak ta z wygolonym bokiem głowy wygina śmiało swe zgrabne ciało. - Jak na mój rozum im mniej ludzi tym lepiej - uznał, opatulając się szczelniej płaszczem. - Zwykle są źródłem problemów. Oczywiście nie ma problemów nie do rozwiązania - poklepał z czułością swojego Garanda, którego ściągnął wcześniej z pleców i położył na kolanach - ale po prawdzie niespotykanie spokojny ze mnie człowiek i kiedy mogę wolę unikać kłopotów. Chociaż jeśli cię to pocieszy - popatrzył na ładną brunetkę z cholernie długim imieniem - to że nie widać ludzi, jeszcze nie oznacza, że z pewnością ich nie ma.

- Co się dzieje?
- Spytał Bishop patrząc na zaniepokojonego towarzysza po czym spoglądając w kierunku w którym tamten patrzył

Alex poruszyła się nerwowo. Obrzuciła mężczyznę spojrzeniem, jakby co najmniej ją spoliczkował. Odpowiedziała mu przez zaciśnięte zęby:
- Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy w obliczu armii Molocha stojącej tuż za rogiem rzucają się sobie do gardeł. Czy zabijają w imię jakichś problemów pokroju paczki papierosów, czy kolejnej butelki bimbru. Poza tym - nerwowo zwijała czapkę - nie wspominałam, że nie widziałam ludzi, tylko, że ich tu nie ma. Rozejrzyj się dookoła. Ugnieciona trawa. Połamane gałęzie. wydeptana droga w las po chrust. Po wszystkim popiół i kamienie. Ludzie zostawiają ślady. W okolicy ścieżki są tak zarośnięte, że nawet nie wiadomo gdzie przebiegały. Ten teren mógł być opuszczony nawet przed wojną. Zobaczcie daty na nagrobkach. - Zakończyła blondynka odruchowo pocierając się po wygolonej i wytatuowanej części głowy. Jej wzrok również powędrował w stronę stojącego sztywno mężczyzn w czapce wpatrującego się w gałęzie drzew.

- Jeśli chodzi o te talizmany z czaszek to też coś takiego widziałem, może wiedźma z Blair tu urzęduje? Chociaż ona bardziej chyba w patykach gustuje. tak czy inaczej mam podejrzenie że rozchodzi się po okręgu wokół cmentarza, albo jakiejś ciekawszej figury geometrycznej... - Bishop potarł brodę w zamyśleniu jakby był ekspertem od tego typu spraw, po chwili jednak zmienił ton na pozbawiony udawanej powagi - Z pozytywów, znalazłem jakąś ścieżkę też wygląda na nieużywaną od lat ale pewnie gdzieś prowadzi. W którą stronę do tego trującego bagna? Bo możliwe że nie będziemy rzucać moneta w która stronę pójdziemy. - Bishop wyciągnął z plecaka zawinięte w nawoskowany materiał Jerky oderwał kawałek po czym puścił w obieg. - Co do wody aż tak bym się nie martwił, przy tej pogodzie mamy dużo kondensacji, w najgorszym przypadku będziemy, zlizywać z drzew - Bishop przez chwilę siedział w milczeniu - Ok, może powinniśmy nadrobić zaległości, i poprzedstawiać się Stanley Bishop, możecie mi mówić Stan albo Bishop, wolę to drugie.

- Jeśli ktoś z was zacznie mówić w dziwnie pogańskim języku ostrzegam, że strzelę mu w łeb
- Ophelia rzuciła niby żartem, częstując się mięsem. Zatrute wody, szkielety i czaszki, o tak. Definitywnie to był klimat, którego unikała do tej pory, woląc nie bawić się w tańczenie na progu psychiatryka. Popatrzyła do góry - Spróbuję wejść na drzewo, rozejrzeć się po okolicy. Zobaczymy, którędy do wyjścia - westchnęła, z toreb wyjmując lornetkę - Nie wiem jak wy, ale ja zabiłabym za kąpiel. - spojrzała na olbrzyma z brodą - Skarbie, popilnujesz mi pleców?

Dopiero na te słowa ocknął się z zamyślenia jej milczący do tej pory towarzysz. Podczas rozmowy wpatrywał się w milczeniu opatulonemu w płaszcz brunetowi.
W odpowiedzi kiwnął krótko głową podnosząc się na całą swą długość. Podał dłoń brunetce szarmanckim gestem a gdy się podniosła objął ramieniem w opiekuńczym geście.
- Uważaj mi tylko. - rzucił pierwsze dłuższe zdanie głębokim głosem. Spojrzenie było nadal wyostrzone w zaniepokojeniu. Tym razem z innego niż ona powodu.

- Duch - rozczochraniec z krzywo nałożoną czapką pokiwał głową - Czasem je… No tak jakby, widuję. Niby nic w tym dziwnego, bo jesteśmy na cmentarzu - urwał nagle i przełknął ślinę. Spojrzał na zajętą pichceniem zupy blondynkę niejako przepraszająco, że wygaduje takie strachy przy posiłku i nerwowo wygrzebał z kieszeni konserwę, którą już bez słowa wyciągnął w jej stronę, jakby miało to wynagrodzić mroczne bajędy. Uznał, że noszenie drewna to zbyt mały wkład dla wspólnoty, zwłaszcza że wciąż nie był pewny, czy sam ich wszystkich nie wpakował w bagno.
- Tam, na drzewie właśnie, siedział.
Szaman rozejrzał się dla pewności pod nogami, czy aby nie łażą niechcący po czyimś grobie, ale wcale go to nie uspokoiło.
- Żadnych śladów ludzi mówiłaś - popatrzył na drugą z kobiet - Nawet naszych? - dopiero teraz nieco się rozchmurzył. To jasne - jeśli nie przyszli tu na własnych nogach, nie mógł być winny. Odetchnął głęboko.
- Soroka. Igor - uśmiechnął się z ulgą - Już się bałem, żeście mi tę fuchę jakoś… tego, wiecie, zlecili. Ale nie. Z pełnymi brzuchami będzie łatwiej pomyśleć jak się stąd zabrać - zatarł ręce. W oczekiwaniu na rozgospodarowanie zupy wstał by przyjrzeć się nagrobnym płytom i krzyżom. Może któreś napisy nie zostały zatarte lub któryś szepnie jeszcze głosem z zaświatów.

Może chodziło o okoliczności przyrody, może o nawiedzony ton Sorka. Co by nie było, spowodowało że po plecach Swann przebiegł lodowaty dreszcz. Przewróciła dla równowagi oczami, mocniej przywierając do boku brodacza i jakoś tak odruchowo schowała dłonie pod jego kurtkę, aby je ogrzać.
- Słuchaj Boogieman - zwróciła się do kolesia w dziwnej czapce - Nie wiem co bierzesz… albo czego nie bierzesz, ale wstrzymaj konie. Duchy to wymysł, one nie istnieją, a nam wystarczy bałaganu tu o - ruchem głowy zatoczyła symboliczne koło, wskazując najbliższą okolicę - Ktoś nas wkręca, próbuje nastraszyć. Nie musimy sami sobie dowalać, ok? Siądź na dupie i przestań bredzić - zmrużyła lekko oczy, rozdymając do kompletu chrapki - W jednym się zgodzę. Na pusty żołądek kiepsko się myśli - sapnęła boleśnie, zezując do góry na brodę i mruknęła cicho - Powiedz, że nie ty nas wpakowałeś w ten bajzel… bardzo cię proszę. Obiecuję, nie będę zła…

- Nie ja
- Soroka obejrzał się. Nabierał coraz większej pewności - Nie bylibyście takimi niedowiarkami, a dwa - otaksował gabaryty brodacza obok Ophelii - przynajmniej kilku z nas zostawiłoby ślady godne bizona.

- Ofka
- tylko jedno słowo ale Sebastian zawarł w nim i ostrzeżenie i przyganę. Gadki o duchach zlał kompletnie. Pchnął nieco wtuloną w niego kobietę ku drzewom.

Alex w końcu podeszła z miską po zupę. Zdjęła rękawiczkę z lewej dłoni i na przemian prostowała i zginała palce.
- No właśnie… żadnych aut, sań, dodatkowych odcisków stóp, czy choćby naszych. Jakbyśmy tu spadli z pieprzonego nieba.

W tym czasie Lika mieszała strawę jedną ręką, a w drugiej trzymała małe pudełeczko z pokrywką. Przyjęła konserwę, odkładając je na trawę obok siebie. Pudełeczko okazało się kompasem, kręcącym igłą wokoło, jakby była przyspieszoną parodią zegara.
- Musimy być na terenie silnie namagnetyzowanym - ze spokojem stojącej wody zaczęła wkrajać mielonkę do garnka - Zwierzęta to czują i unikają, kompasy wariują. Mus nam stąd iść, popieram pomysł ścieżki na wschodzie o której mówił Bishop - spojrzała na najstarszego z ich grona, mieszając raz jeszcze energicznie w kotle, po czym dodała pogodnie - Dawać miski, obiad gotowy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 29-12-2019 o 00:19.
Zuzu jest offline  
Stary 29-12-2019, 01:24   #13
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Międzyczas przy drzewie:Ofka&Seba&Alex

- Nie wiem co jest grane, ale ja znam tego tam. - Sebastian mruknął cicho i zrobił ledwo zauważalny gest głową. - To znaczy, że nie jesteśmy tu przypadkowo. Co lub kto nas łączy? - tłumaczył brunetce dalej. - Robota dla Schultzów. Może reszta też ma z nimi wspólnego a to jest jakiś chory rodzaj zemsty. Trzymaj się blisko. Które drzewo? - dodał głośniej.

- Albo mamy po prostu nieziemskiego pecha i nic tu nie trzyma się kupy - po teatralnym przewróceniu oczami, Ophelia wyszczerzyła się niczym wcielenie czystej niewinności. Przy okazji uwiesiła się olbrzymowi na ramieniu, zerkając do góry - A które wygląda ci na najwyższe? Nie wiem kto i po co nas tu ściągnął, ani w jaki sposób, jednak zadał sobie sporo trudu żeby już od startu napędzić nam stracha. Cmentarze, totemy z czaszek, trupy i bagna, a dookoła głusza. Przed zmrokiem musimy znaleźć dach, jakikolwiek. Oby to tylko nie była zgraja świrniętych Indiańców… totemy kurwa mać - prychnęła, celując palcem w wysoką sosnę - Ta wygląda w porządku… i weź się przedstaw, tak trochę - chwyciła go za brodę, ciągnąc odrobinę w dół.

Pochylił się i klepnął ją przy tym lekko w tyłek.
- Nie gadaj tyle. Wiem, że się martwisz. Wyciągnę nas z tego, kruszyno. - pogładził lekko jej policzek, który zniknął nieomal w jego wielkiej dłoni. Dziewczyna przyjęła pieszczotę z zadowolonym uśmiechem, mrucząc nisko nim nie wspięła się na palce i nie objęła szerokiego karku ramionami, wtulając twarz w długie włosy okolic zarośniętego ucha. Dwa uderzenia serca później dał się słyszeć głośny cmok, a ona wróciła do niższego poziomu.

- No już. - Sebastian skinął głową lecz wyraz niepokoju nie znikał z jego twarzy - Pokaż na co stać ten seksowny tyłeczek. - rzucił wyzwanie w próbie odwrócenia jej uwagi. Złapał dziewczynę z lekkością i bez oznak wysiłku w pół i podniósł nad głowę by mogła sięgnąć grubszej gałęzi.

Wąskie dłonie sprawnie odnalazły pierwsze gałęzie zdolne utrzymać wagę drobnego człowieka, ramiona napięły się, zaś reszta ciała opuściła wygodną podporę, szybując w powietrze, między chłód wiatru, wilgoć deszczu i żywiczny zapach igliwia. Kobieta podciągnęła się, opierając stopy o pień drzewa. Zaraz jedna z rąk wystrzeliła do góry, łapiąc następną gałąź… i kolejną i jeszcze jedną. Sukcesywnie, konar za konarem ludzka sylwetka pięła się ku szczytowi, sprawnie i szybko, jakby poruszała się nie w pionie, a po poziomej drodze. Dla niej rozłożyste konary przypominały bardziej schody, niż roślinę. Żywą drabinę o wygodnych szczeblach, mokrą jak nieszczęście, lecz jeszcze dawało się wytrzymać. Ubranie Opheli błyskawicznie pokryło się rosą z zielonych szpilek, wilgoć moczyła ciemnobrązowe włosy i spływała po karku pod ubranie, na szczęście ruch oraz towarzyszący mu wysiłek sprawiał, że nie dygotała z zimna, a mokre ścieżki na skórze stanowiły raptem upierdliwą niedogodność, miast przeszkody rzutującej na dalszą drogę ku górze.

Drogę, z każdym metrem pokonywaną coraz ostrożniej i ostrożniej. Musiała uważać, wybierać stabilne podpory dla rąk i nóg, gwarantujące, że nie zleci w dół przy akompaniamencie trzasku łamanego drewna. Metr za metrem, stopa za stopą i konar za konarem oddalała się od czatującego na dole Sebastiana. Jego masywne cielsko robiło się mniejsze i mniejsze, aż przypominać zaczęło laleczkę wielkości kciuka.

Dziesięć metrów… dwanaście… dwadzieścia…

Coraz wyżej i wyżej, tam gdzie rosa miesza się z potem, zalewając oczy słonymi drobinami. Tam, gdzie oddech robi się cięższy, bardziej chrapliwy, zaś mięśnie zaczynają palić, odganiając chłód daleko poza spektrum pamięci.

Wspinaczka była prosta, przyjemna… uczciwa. Potrzebna. Pozwalała zebrać myśli, poukładać w głowie wszelkie niewiadome i lęki. Ophelia wspinała się wyżej i wyżej, zostawiając niepewność i zagubienie poniżej, hen daleko na dole. Tutaj była tylko ona, zieleń wokoło i coraz bliższe niebo barwy brudnej stali. Swann powitała je szerokim uśmiechem, opierając pewniej stopy na dolnych gałęziach, ramieniem zaś dla równowagi objęła czubek sosny ignorując kłujące liście. Udało się! Dyszała chrapliwie, posyłając w mgliste powietrze obłoczki pary, lecz uśmiech szybko zszedł jej z twarzy. Zaklęła szpetnie, przykładając do oczu lornetkę, niestety niewiele to zmieniło.

Otaczała ich puszcza, olbrzymia leśna głusza bez początku i końca. Gdzie by Ophelia nie spojrzała, tam widziała wciąż to samo.


Mgła i drzewa, drzewa i mgła - jedyne elementy z których ulepiono krajobraz całej widocznej okolicy, jak okiem sięgnąć. Były tylko one - dwa składniki, dwie barwy namalowane od miejsca gdzie się znajdowała, aż po horyzont…

- Do diabła... - wyrwało się dziewczynie, dłonie zadrżały. Wzmocniła chwyt na gałęziach i przymknęła oczy, aby przeczekać chwilę słabości nie lecąc w dół. Wzięła uspokajający oddech, aby raz jeszcze przeszukać teren… niestety nic nowego nie dostrzegła. Żadnych budynków, żadnych charakterystycznych lokacji… żadnego końca lasu, zupełnie jakby utkwili w nieskończonej pułapce i mieli w niej zostać aż do usranego końca życia.
I jak niby miała o tym powiedzieć Sebastianowi?

Zgrzytając zębami zawiesiła lornetkę na szyi, potrząsając głową celem odegnania niepotrzebnych rozmyślań. Wydostanie go stąd, oboje się wydostaną, choćby miała to być ostatnia rzecz jaką przyjdzie jej zrobić… ale on nie musiał o tym wiedzieć. Nie o tym.

Droga w dół wydawała się szybsza, prostsza. Lżejsza, jakby cała nadzieja została tam na górze, zabita widokiem serwowanym przez szkła lornetki.

Olbrzym zaś krążył wokół drzewa niczym niedźwiedź pilnujący swej gawry. Posapywał, drapiąc szczękę z chrzęstem. Obserwował towarzystwo próbując w odmętach mlecznej jak otaczająca ich mgła niepamięci, znaleźć klucz. Czy znał innych? Czy oni znali jego? Czy to była próba zamachu na niego. I rodzinę?
Dziewięć osób. Trzy kobiety, sześciu mężczyzn. Dlaczego tak? Sebastian nie wierzył w przypadki.
Stanął w końcu zakładając ręce na szerokiej klacie i czekał.

Do olbrzyma zbliżyła się dziewczyna, która dała się poznać jako tropicielka. Znowu założyła rękawiczki. W rękach niosła miskę i spory kubek zapełnione zupą.
- Żarcie zaraz się skończy, a wy tu po drzewach się szlajacie - wyciągnęła jedzenie przed siebie - proszę.
Znowu założyła czapkę, pod którą schowała długie z jednej strony blond włosy. Najwyraźniej ona już zjadła i przyniosła porcje tylko dla nich.
- Niestety nie przyrządzam wystawnych kolacji, więc mam tylko jedną łyżkę.
Z uwagą patrzyła w górę na kobietę schodzącą z drzewa.

- Dzięki - Sebastian spojrzał w dół na tropicielkę powoli rozplatając potężne ramiona. - Alex tak? Jestem Sebastian - wyciągając ręce by odebrać jedzenie uśmiechnął się krzywo do dziewczyny nie odrywając ciepłego spojrzenia.

- Jakiś pomysł skąd mogliśmy się tu znaleźć? - Alex uwolniona od pokładów jedzenia schowała ręce do kieszeni. Plecak zostawiła na cmentarzu.

Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego zadał pytanie:
- Znasz kogoś z nich? - kiwnął podbródkiem w kierunku grupki przy ognisku robiąc krok w stronę blondynki - I ważniejsze, jesteś w stanie nas wyprowadzić z lasu?

- Szła bym wzdłuż rzeki. Przy rzekach kiedyś budowano osady. Ta nie zawsze była zatruta. A w osadzie będzie już jakaś droga.
- Tym razem to dziewczyna nie odpowiedziała na żadne z zadanych pytań.

Sebastian pokręcił głową.
- Nie powinniśmy wchodzić do lasu. Trzymać się rzeki ok. Jeśli nie znasz nikogo to pracowałaś kiedyś dla Schultzów? Próbuję ustalić powiązania…

- Nazwisko nic mi nie mówi. Ale… - Alex wydawała się nieco zakłopotana - nie od dziś mam problemy z pamięcią. Kiedyś nasz oddział wpadł w zasadzkę złomiaków. Mocno oberwałam.
Patrzyła to na drzewo i Ophelię, to na trzymaną przez Sebastiana zupę.
- W głowę. Od tamtego czasu często zapominam różne rzeczy. Czasem mniej, czasem bardziej istotne. Żyję z polowania na maszyny. Jeżeli ten wasz Schultz miał z jakąś problem, to może mnie wynajął. A skąd on jest?

Odgłos szeleszczących gałęzi zintensyfikował się, tak samo jak ciężki oddech. Nie minęło wiele czasu i Swann zeskoczyła na ziemię. Ledwo stanęła pewniej na gruncie, pochyliła tułów do przodu, dłonie opierając o kolana. Stabilizowała sapanie, aż przestała charczeć.
-Za gęsto, widać tylko drzewa - splunęła - I mgłę. Wszędzie dookoła.

- Wszędzie tak samo? -
Sebastian przełożył kubek do jednej ręki trzymającej i miskę. Wolną dłoń wyciągnął opiekuńczo do Opheli. - Ani śladu przesieki?

Dziewczyna wdzięcznie przyjęła pomoc, uśmiechając się dość kwaśno. Za to michę chwyciła z głodem w ślepiach.
- Żadnego. Dookoła same drzewa i ta przeklęta mgła. Żadnych budynków, wyrw w poszyciu. Żadnych śladów ludzi...ale w tamtym kierunku teren się podnosi - machnęła ręką gdzieś na lewo - I tak po horyzont. Siwy mówił coś o drodze, ludzkich śladach. Drogi dokądś prowadzą - wyprostowała się - Sprawdźmy to, nie mamy nic do stracenia.

- Na razie zjedz. Musimy mieć siły.
- Sebastian zacisnął usta. Ophelia wiedziała, że powstrzymuje się przed zgrzytaniem zębami. - Alex była miła i zadbała o nas.
Brodacz przy tych słowach uśmiechnął się ku blondynce.
- Brak wspomnień może być błogosławieństwem. - skomentował by dać znać, iż jej słuchał.
- Alex twierdzi, że jest nas w stanie wyprowadzić. - przechylił miskę z zupą do ust zwróciwszy się do brunetki.

-Dzięki Alex, miło z twojej strony - Swann posłała blondynce wesoły uśmiech, kiwając głową nim nie siorbnęła zupy, zaś jej oczy przeskoczyły na brodacza - Brzmi jak plan, zjedz ile się da. Czeka nas długi marsz.

- Wróćmy do reszty i sprawdźmy czy ktoś zna się jeszcze…
- Donnelley zakomenderowała w międzyczasie. Zgarnął obie kobiety bez pytania i powiódł w stronę ogniska.

Alex odsunęła się niemal odruchowo.
- Nie twierdzę, że jestem w stanie kogokolwiek wyprowadzić. I myślę, że warto sprawdzić ścieżkę.
Po tych słowach ruszyła za parką do ogniska.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 30-12-2019, 01:38   #14
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Bishop otulił się szczelniej płaszczem
- Jeśli to ma być “practical joke” to muszę przyznać, że ktoś tu się naprawdę wysilił, przetransportować grupkę ludzi na jakieś zadupie, z tego co widać chyba bez użycia samochodu, naprawdę kawał samozaparcia. A myślałem że wyniesienie łóżka ze śpiącym kumplem i postawienie na dachu budynku to jest coś wartego uwagi.

- A skąd wiesz, że ktoś nas tu przywlókł?
- ciemny brunet z niedużą bródką popatrzył na Bishopa pytająco. Rozejrzał się po zapomnianym cmentarzu otulonym ponurą ścianą lasu. Brrr! Robiło się mokro i zimno od samego patrzenia.
- Sami mogliśmy tu przyjść. Może nawet dobrowolnie. Tylko nie pytajcie mnie jak i po co. I zadziałała jakaś toksyna która urwała nam film. Skoro jak widzę nikt nie czai co i jak ani siebie nawzajem. - brodacz wrócił wzrokiem do zebranych przy ognisku twarzach. W końcu doczekał się na swoją kolej więc podstawił menażkę aby też zjeść coś ciepłego.

- Tego miejsca nie kojarzę. Zwykle nie szwendam się po takim zakuprzu. Na mój gust wyprawiliśmy się w konkretnym celu. Może chcieliśmy coś osiągnąć. Albo się ukryć. Jeśli to jakaś toksyna to trudno będzie załatać tą dziurę w pamięci. Tego typu rzeczy zwykle przenikają do ciała w pokarmie. Więc wszyscy musielibyśmy zjeść czy wypić to coś w mniej więcej podobnym czasie. Ale jeśli się obudziliśmy to raczej toksyna przestała działać. No chyba, że mamy do czynienia z czymś mniej standardowym. - James podzielił się z towarzyszami swoimi przemyśleniami jakie miał na temat ten amnezji jaką chyba mieli tutaj wszyscy. Nie czuł się na siłach by wypowiadać się w sprawach harcerskich ale akurat na tej biochemii troszkę się znał.
- Chociaż to niezbyt zmienia obecną sytuację. - dodał z lekkim uśmiechem wzruszając ramionami. Odstawił swoją menażkę i wziął drugą dla siostry aby też coś zjadła.

- Jasne, to na pewno jakiś spisek - stwierdził niezbyt przekonany bandito. Choć po prawdzie uznał, że przemawiający przed chwilą gość może mieć trochę racji. Trochę to podejrzane by kilkanaście osób obudziło się w nieznanym sobie miejscu w tym samym czasie, do tego nie pamiętając skąd się tu wzięło. Myśląc jednak bardziej praktycznie doszedł do wniosku, że ktoś, a może kilku ktosiów, a może nawet wszyscy wokół, kłamią. Przezornie nie zdradził tej myśli innym.
- Możecie sobie myśleć, że spadliśmy tu z nieba, albo co. Ja jednak dopuszczam prostszą możliwość. Nasza przyjaciółka gówno wie o tropieniu - powiedział uśmiechając się głupio.
- Bez urazy - dodał w stronę blondynki z wygolonym bokiem głowy.

- Ktoś albo opanuje język i testosteron, albo nie będzie jadł. Dorzucasz się do puli i przedstawiasz. Takie są zasady fight clubu. - Lika zanuciła, nakładając nowe porcje gęstej polewki do podstawianych naczyń. Popatrzyła na mężczyznę z bródką, kręcąc głową z naganą. Jego miskę też ominęła. Nagle roześmiała się dźwięcznie, odgarniając jasne włosy z twarzy - Ale śmiało, nie krępuj się próbować przetrwać samodzielnie. Słyszałeś sam jak zdrowa i przyjazna otacza nas okolica. To co, doleweczkę? - na koniec zwróciła się do Jamesa.

- No pewnie. - Jamesowi humor się nieco poprawił gdy ujrzał i usłyszał reakcję blondyny. Bez skrupułów podsunął swoją menażkę skoro jeszcze było pod co. Cokolwiek by się nie działo lepiej było nie mieć pustego żołądka.

- Zawsze mnie uczono nie zadzierać z chefem i dozorcą. - brodacz uśmiechem okrasił wypowiedź górując znacznie nad dwoma kobietami z jakimi zbliżał się od strony drzew. - Szczególnie, gdy chef gotuje jak Ty, maestro.
Słowom towarzyszył lekki ukłon głowy, i gdyby nie mina wielkoluda można by je było uznać za cynizm. Jednak mięśniak był poważny i najwyraźniej szczery.
- Scorpion, jak zwykle pieprzysz i się przypierdalasz sam nie pokazując zbyt wiele co? Nic się nie zmienia prócz scenerii.

- Powinniśmy się stąd zbierać. Im szybciej tym lepiej a Alex
- brodacz położył opiekuńczo ciężką dłoń na ramieniu blondynki - jest naszą najlepszą na to szansą. No chyba, że ty nagle stałeś się specem w czymś więcej niż smęceniu?
- Jestem Sebastian. Sebastian Donnelley.
- dorzucił ostatecznie prostując się ciut, ciut bardziej.

- Och, nie czaruj już… wiem że smakuje paskudnie - Lika machnęła zbywająco ręką, opuszczając głowę aby za włosami skryć poczerwieniałe policzki. Łypała za to na olbrzyma ciepło i przyjaźnie, choć szybko musiała się skupić na rozlewaniu posiłku.
- Dziękuję Sebastianie, za komplement. Następnym razem gdy upolujemy coś, będzie mniej improwizowana kolacja - odkaszlnęła w pięść, poprawiając czapkę i kołnierz wzorzystej kamizelki - Usiądźcie proszę, póki gorące trzeba jeść. Zresztą widzę jak Alex się rusza - wzruszyła nagle ramionami - Tak nie porusza się miejski szczur… chcecie jeszcze? - wskazała kociołek, samej wreszcie nalewając sobie.

- Jeśli starczy to chętnie. Wszyscy dostali? - Sebastian rozejrzał się po całej grupie. Upewnił się też, że Ophelia już skończyła i może załapać się na repetę. - Ophelia zrobiła zwiad z lotu ptaka. - zaczął przekazując niewidzialną pałeczkę towarzyszce.

- Lotem ptaka bym tego nie nazwała, ale wciąż lepsze to niż grunt - Swann przykleiła do twarzy przyjemny, pogodny uśmiech, z premedytacją opierając się przedramieniem o ramię Alex przez co ta została obramowana z dwóch stron - Mam dla was złą wiadomość, czeka nas długi spacer. Gałęzie… drzewa… a cholera - westchnęła, choć pogody ducha nie traciła - Wszędzie, w każdą stronę aż po horyzont widać tylko las… i mgłę. Nic więcej. Żadnych śladów cywilizacji, Ruin, przesiek, polan. Tylko drzewa. Płaskiej przestrzeni też nie widać, czyli do granicy zieleniaka mamy całkiem ładne kilkanaście… jeśli nie kilkadziesiąt mil. - popatrzyła na najstarszego z ich grupy - Mówiłeś o drodze, kupujemy to. Droga jest śladem cywilizacji, gdzieś prowadzi. Zobaczmy gdzie.

- Pojedynczej dziury nie musi być widać spomiędzy drzew. Myślę, że doszliśmy tutaj sami. Nie widzę śladu obozu więc pewnie ścięło nas nagle. Co jest dość dziwne bo mamy różną masę ciała pewnie odporność i przemianę materii też. Trzeba by idealnie dobrać dawki by powalić wszystkich powiedzmy w ciągu kwadransa z perspektywy kilku czy kilkunastu godzin naprzód. Zresztą podobnie się obudziliśmy.
- James wzruszył ramionami ale te rozważania pobudzały jego naturalną ciekawość w tej materii. Im bardziej nad tym myślał tym bardziej wydawało mu się skomplikowane do przeprowadzenia. Zbyt wiele zmiennych które trzeba by znać aby miało wyjść to co tutaj wyszło. No ale na razie to było takie tam teoretyzowanie.
- Chodzi mi o to, że przypuszczam, że łyknęliśmy coś i przeszliśmy dalej z buta aż tutaj. Czyli musielibyśmy być wszyscy razem w chwili owej kolacji, śniadania czy co to tam było. Więc kilka godzin marszu to tyle mogliśmy przejść w tym stanie. W jednej grupie. Ewentualnie podwózka czymś ale wtedy powinny być gdzieś ślady takiej podwózki tu w okolicy albo gdzieś dalej. Ale to już zostawiam wam bo na tym się nie znam. - pozwolił sobie dojść do puenty która była taka, że skoro przeszli te kilka godzin od owej mety gdzie łyknęli to coś to i nadal powinno ich dzielić te kilka godzin marszu. Tak mu podpowiadała logika. Tylko nie był pewny czy wnioski okażą się słuszne.

Alex choć otoczona opiekuńczymi uściskami nie uspokoiła się. Poruszyła się dość nerwowo chcąc, żeby ręka Sebastiana opuściła jej ramię. W efekcie przywarła nieco mocniej do Ophelii.
- To mogły być ultradźwięki, albo jakaś inna broń oparta na falach. Nowe puszki mają coś takiego. No i ultradźwięki mogą też wypłoszyć zwierzęta. Może jesteśmy na terenie, na którym puszki Molocha testowały broń? W rzece efekty testów broni chemicznej? Kompas wariujący przez zakłócenia pola magnetycznego falami EM?
Dziewczyna mówiła to bez przekonania nerwowo ruszając prawym ramieniem. Napotkała przelotnie zdziwione spojrzenie mężczyzny, ale jego dłoń w końcu opadła.

- Albo kosmici, Dziadek Mróz, Bill Cosby, czy sam Collins - brunetka parsknęła, nie kryjąc ironii, ni w ząb - Co nam teraz da odpowiedź “jak tu się znaleźliśmy”? Nie lepiej skupić się na “gdzie jesteśmy” i “jak stąd zwiać”? Znajdźmy jakikolwiek dach, najlepiej przed nocą… w ogóle która może być godzina? - zaakcentowała pytanie uniesieniem prawej brwi na pozycję krytyczną pośrodku czoła.

- Racja. Na razie te gdybanie możemy odłożyć na później. - ciemny brunet zgodził się z tą bladolicą brunetką co lubiła włazić na drzewa i skinął głową. Zaczął już skrobać łyżką o dno menażki i zerknął jak idzie Sue z tym wszystkim. - Na początek możemy zacząć od tej drogi. Musi gdzieś prowadzić. Zobaczymy gdzie to będziemy myśleć co dalej. - musiał przyznać, że z żołądkiem pełnym ciepłej szamy poczuł się o wiele lepiej. A przy okazji doszedł do wniosku, że więcej chyba się na miejscu nie dowiedzą. - Ciekawe dlaczego zeszliśmy na sam koniec z tej drogi na ten cmentarz… - zastanowił go kolejny element ich niewiadomej sytuacji. Specjalnie chcieli dojść akurat na ten zapomniany cmentarz? Po co? Raczej nie by znaleźć kryjówkę bo z tym było tutaj kiepsko. Chyba, że po prostu mieli iść gdzieś dalej a akurat tutaj ich zmogło.

- Nazwiska, daty. Sprawdziliście? - powiedziała Alex patrząc na Sorokę. Wcześniej, zanim poszła z zupą do Ophelii i Sebastiana to on sugerował, że przyjrzy się nagrobnym tablicom.

- Kończmy jedzenie, ładujmy swoje graty i spadamy. Alex poprowadzi wraz z Tobą. - brodacz popatrzył na Bishopa - Pójdę z Wami. Scorpion i pan od duchów osłonią naszą słodką wirtuozkę kociołka i ją - wskazał na drobną brunetkę o krótkich włosach. - Ty pójdziesz z Ophelią na końcu. - spojrzał na Sullivana i jakby mimo woli pociągnął za ucho, w którym tkwił kolczyk. - Dywagować możemy po drodze. Teraz poszukajmy miejscówki na obóz.

Sebastian podszedł kolejno do mężczyzn i przywitał wyciągając potężną dłoń do uścisku. Z każdym zamienił szybkie kilka zdań by ustalić najlepszy układ marszu. Jamesa dopytał również i o drzemiącą przy ognisku siostrę.

Scorpion trafił pomiędzy bardzo dziwnych ludzi i nie miał tu na myśli wyłącznie trepa mającego zwidy. Prędzej są w stanie uwierzyć, że spadli na ten cmentarz z nieba niż, że jedna z nich, całkowicie dla nich zresztą obca osoba, nie zna się na swojej robocie. Wzruszył ramionami i nie powiedział już nic więcej na ten temat, nie miał zamiaru rozmawiać ze ścianą.
Bardziej zresztą zainteresował go ten cały Seba, który naskoczył na niego zupełnie bez powodu. Normalnie leżałby w tej chwili na ziemi z rozczapierzonymi kończynami i charczał krwią, która obficie wylewałaby się z jego połamanych nosa i szczęki. A jednak Scorpion, trochę wbrew sobie, postanowił przełknąć zniewagę. Oczywiście tylko ten jeden raz. Jeszcze jednak taka pyskówka i kompania zmniejszy się o jednego człowieka, obiecał sam sobie. A póki co nie chciało mu się nikogo prać. Czuł się dziwnie osłabiony, zniechęcony do wszystkiego, jakby go dopadła zimowa chandra czy co. Poza tym bardzo spodobał mu się pomysł osłaniania krągłych tyłów ich grupy. Co prawda w towarzystwie tego dziwaka w dziwnej czapie, ale pewnie nie można mieć wszystkiego.

Zastanowił się też nad tym co powiedziała blondynka z wygoloną głową na temat Molocha. Skąd ona się tu wzięła? A skąd wziął się on sam? Dotarło do niego, że nia ma pojęcia. Nie wierzył by jeszcze raz dał się namówić na wyprawę w rejon działania tych pokurwionych maszyn, ale jeśli ona rozważała taki wariant… Czy to znaczy, że przybyli tu z zupełnie różnych miejsc?
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętacie? - spytał tych, którzy zechcieliby go wysłuchać, samemu zbierając się w tym czasie do drogi. - Oczywiście nie licząc przebudzenia tutaj - sam starał się wysilić swoją makówkę.

Igor, ledwie wyciągnął miskę po zupę, powróciwszy w głębokiej zadumie spomiędzy nagrobków, zaraz też odłożył naczynie za sprawą nagłego przypływu potrzeby powitania ze strony barczystego brodacza. Uścisnął podaną rękę, ale i pokręcił głową.
- Dokąd ci tak spieszno, Donnelley? Samiście gadali, że dookoła nic, tylko drzewa i mgła taka sama, jak tutaj.
Jakby na potwierdzenie, że pośpiech jest przydatny tylko do łapania pcheł, siadł i kilkoma zamaszystymi pociągnięciami łyżki zaspokoił pierwszy głód. Odchrząknął.
- Im bliżej dzisiaj, tym pamięć bardziej do dupy, to samo macie? - zwrócił się do faceta nazywanego Scorpionem. – Pamiętam braciaka, co się z nim od paru lat już nie... A właśnie! - pokiwał łyżką – Za dużo naraz pytacie. Na płytach daty stare, ale i takie świeże też. Cmentarz rodzinny się wydaje, rodziny Beaulieu, od dziewiętnastego wieku, aż po tamte dwa – wskazał ręką dziwnie delikatnie, z szacunkiem – pomniki dwojga piętnastoletnich dzieci. Z dwa tysiące trzydziestego.
Mówił też niespiesznie, przerywając raz po raz soczystym siorbnięciem zupy, w miarę jedzenia coraz mocniej zamyślony.
- Najnowsze płyty są dziwniejsze. Pomyliłaś się twierdząc, że nikogo tu od lat nie było, bo tamta o, - pokręcił głową patrząc na Alex i znów wskazał - jak jakieś memento z nazwiskami, już nie rodziny i bez dokładnych dat stoi. Sami zobaczcie. Grupa siedmiu ludzi, z dwójką nieznanych i miesiącem. Grudzień dwa tysiące czterdzieści osiem. Prawie jak my – wzruszył ramionami. Zabrzmiało jak kropka, szaman jednak nie skończył. Tylko znów przerwał, by opróżnić do dna miskę.
- Dobre! – podziękował z uznaniem blondwłosej czarodziejce, która z niczego praktycznie upichciła posiłek wydający się najsmaczniejszym z całego żywota. Zapewne za sprawą głodu.
No i ostatnia. Też sami zobaczcie – dodał drapiąc się po brodzie. – Pięćdziesiąty pierwszy. Jak jakaś zagadka.

- Świetnie Sherlocku, wygrałeś bon suchar miesiąca
- mina Swann nie należała do najprzyjemniejszych. Tym razem pozbyła się uśmieszków, stawiając na cynizm i niechęć, do spółki z irytacją rosnącą w postępie zapewne geometrycznym. Skończyła dopinać szlufki plecaka, po czym zarzuciła go na plecy.
- Zagadka, nie zagadka. Chcecie siedzieć na tym wygwizdowie między trupami i krzyżami, wasza sprawa. Tobie pewnie klimat pasuje. Sztywny, posępny. Nie wiem jakie masz standardy, ale ja nie zamierzam nocować w kwaterce dwa metry na dwa na półtora - kręcąc karkiem przeszła za plecy Sebastiana - Nikt z nas nie jest Aniołem Miłosierdzia, ani innym pokrętem żeby się poświęcać dla ochrony czyjejś głupoty. Nie no ludzie. To takie skomplikowane? - prychnęła, rozglądając się wokoło - Do wieczora stąd nie wyjdziemy, trzeba schronienia. Dachu nad głową, może paru ścian dla ochrony przed… czymkolwiek - machnęła ręką - Tam sobie usiądziemy, zapalimy, poopowiadamy historyjki z przeszłości i rozwiążemy parę krzyżówek. Ale teraz ruszcie się, albo tu zostańcie. Wasza wola. My się stąd zwijamy, klimat tu ssie.

- Tak, zbierajmy się… ale jeszcze chwilę, jeśli to nie problem -
pierwsza na tyradę odpowiedziała Lika, powoli wyskrobując z garnka resztki posiłku. Na mycie go nie było czasu, szkoda też tracić pitną wodę, gdy nie wiadomo kiedy trafi się na zdatne źródło.
- Nie znamy ani naszego położenia, ani tutejszych drapieżników. - mówiła spokojnie, w międzyczasie wyjmując z tobołków niewielki notesik. Podniosła go trochę do góry - Może te daty są rzeczywiście zagadką. Spiszmy co tu mamy, zastanowimy się nad wzorem kiedy już znajdziemy miejsce na obóz. Tylko głupiec wędruje nocą po nieznanej ziemi - wzdrygnęła się, patrząc po zebranych - To kto ma najładniejszy charakter pisma?

- Wyluzuj dziewczyno. Bo zatwardzenia dostaniesz.
- James zwrócił się do miłośniczki drzewnej wspinaczki i uniósł dłonie w pokojowym geście. Nie był właściwie pewny co ją tak nagle poniosło. - Jak przeleżeliśmy tutaj na sztywno ileś tam czasu to kwadrans w tę czy we w tę nas nie zbawi. - wzruszył ramionami po czym gdy uznał, że więcej ze swojej menażki już nie wyskrobie to zaczął ją chociaż z grubsza czyścić piachem. Potem się ją doczyści dokładniej.
- Pokaż to. - podszedł do blond kucharki i wziął o niej ten notes jaki miała. Nie zamierzał spisywać wszystkiego. Zwłaszcza, że spora część nagrobków miała już zatarte napisy i w ogóle wyglądała już dość staro. W oczy rzucało się jednak to, że większość miała chyba to samo nazwisko.
- Beaulieu. Brzmi jakoś europejsko. Ktoś, coś kojarzy? - zatrzymał się przy tym nagrobku gdzie były całkiem czytelne te napisy. Jemu samemu nic to nie mówiło. Ale może ktoś, z tej pstrokatej gromadki coś, jakoś coś? Co ciekawe daty wskazywały, że niektórych chowano tu już po tym jak bomby postanowiły urządzić sobie koniec świata.

- Ofka - mruknął ponownie Sebastian ściągając brwi. Znał dziewczynę dość by wiedzieć kiedy wkroczyć - Zdaje się, że emocje zaczynają brać górę nad dobrymi manierami. James, będę wdzięczny jeśli tym tonem będziesz zwracać się do swojej siostry jeśli Ci pozwoli. Reszcie kobiet niespokrewnionych okaż resztki dobrego wychowania. - uprzejmy wyraz twarzy nie schodził z twarzy federaty.
- Liko, słoneczko, spisz proszę dane. - spojrzenie brodacza spoczęło na blondynce - Z pewnością znajdzie się chwila na rozmyślania. Im dłużej tu tkwimy, tym bardziej narażamy się na chłód, głód i nie wiadomo co jeszcze. To, że nic nas nie dopadło do tej pory o niczym nie świadczy. A najmniej o tym, że jest to bezpieczne miejsce na obozowisko. Jeśli ktoś jest chętny, ruszamy za dziesięć minut. Jeśli nie, powodzenia.
Ton brodacza dawał do zrozumienia, że on nie zamierza tracić czasu na dalsze przepychanki.
 
corax jest offline  
Stary 31-12-2019, 15:33   #15
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mina blondynce zrzedła, zakasłała w rękaw, a następnie rzuciła brodaczowi przepraszające spojrzenie.
- Muszę cię rozczarować i to srogo. - znowu zrobiła się lekko czerwona na policzkach, śmiejąc sie cicho. Nerwowo poprawiła ponownie włosy - Piszę tylko cyrlicą, nie znam… waszego alfabetu. Niech James to zrobi, skoro już zaczął. Nie słyszałam nigdy takiego nazwiska - odpowiedziałą temu drugiemu na koniec, rozkładając bezradnie ręce.

Za plecami Federaty niższa o półtorej głowy brunetka zgrzytnęła zębami, aby finalnie splunąć w mokrą trawę i mruknąć pod nosem coś, czego pewnie poza adresatem nikt nie miał szans usłyszeć. Pokręciła głową jakby się z czegoś otrząsała.
- A pieprzyć to - mruknęła wreszcie, chowając ręce do kieszeni.

Donnelley wyszerzył się do dziewczyny wesoło:
- Nie rozczarowałaś mnie, póki co nie mam żadnych powodów do narzekania jeśli chodzi o współpracę.
-
Coś ci trzeba pomóc? - wskazał na kociołek i resztę gratów blondynki.
- James daj znać gdy skończysz. Może zrób dwie kopie na wypadek gdyby ktoś zostawał, co?
Kończąc wypowiedź ścisnął lekko ramię brunetki jakby w lekkim masażu.

- Dziękuję, poradzę sobie. Zwykle i tak sama poluję - odpowiedź blondynki zeszła się w czasie z głośnym brzękiem przytraczanych naprędce naczyń której to czynności kobieta poświęciła całą uwagę.
- Szkoda że nie ma słońca, kiepsko wyczuć za ile przyjdzie noc. Gdy zacznie robić się ciemno staniemy i zorganizujemy obóz z tego co będzie pod ręką… ale na razie - nabrała powoli powietrza - Po prostu się nie pozabijajmy, dobrze? Nie wiemy kogo spotkamy i kto stanie naprzeciwko nas. Lepiej być w dziewiątkę… to zawsze dziewięć spluw po naszej stronie barykady.

- Taa… - James uniósł brew do góry. Chciał mieć kopię to niech sobie zrobi albo załatwi. Wydarł kartkę z notesu Liki i schował ją do swojej kieszeni po czym podał jej pisadło i papierologię z powrotem. Ale specjalnie pisał na tyle mocno, że cyfry i litery przebiły się na kolejną kartkę więc właściwie powstała druga kopia dla blondi.

- Jak przelecisz ołówkiem czy czymś powinno widać lepiej. - zwrócił się do kucharki i gdy miał już puste ręce to spojrzał na swój plecak i siostrę która chyba nieco przysnęła. Po prawdzie to chyba nikt zbyt wiele do pakowania nie miał skoro się praktycznie nikt nie rozpakowywał a bambetle chyba każdy miał skoro nikt nie darł ryja, że mu czegoś brakuje i takie tam hece.

- Blondi ma rację. Razem w tym wszystkim siedzimy. Nie wiadomo kto może się okazać niezbędny do rozwiązania tej zagadki. - wzruszył ramionami i schylił się po swoją torbę i plecak aby przygotować się do drogi. Zaczął też budzić Sue aby też mogła wrócić do pionu.

- Ta blondi ma imię - wspomniana blondi zwróciła się do Jamesa chłodnym, oschłym tonem - Lika. Vasilieva. Gdyby ktoś nie dosłyszał. - wzięła notes patrząc na kopie kopii i westchnęła.
- Przecież… a nieważne. - prychnęła niczym rozjuszony kot, chowając resztę zabawek i też wstała.

Szaman wytarł miskę mchem, który następnie zakopał pod kupką mokrego igliwia. Gdyby mieli pobłądzić i wrócić na to samo miejsce, zwłaszcza łażąc bez kompasu we mgle, lepiej było spamiętać także własne, drobne ślady czynności. Ot, dla kontroli. Jak zwalista przeciwwaga do rządzących się coraz bardziej niedowiarków, ze stoickim spokojem milczał, sprawdzając kolejno swój ekwipunek, dopóki Lika nie wspomniała o polowaniu.
- W kawałku próchna moglibyśmy przenieść nawet ogień. Wyschnie i szybciej pójdzie rozpalanie na nowym miejscu. A jak rozbijemy obóz niezbyt daleko i będzie spokojnie, mógłbym... - sapnął i machnął ręką – To się zobaczy – mruknął. Ale do blondynki piszącej cyrylicą uśmiechnął się szeroko, a nieco bardziej powściągliwie do tego ciemnego, Jamesa. - Ano razem. Się zobaczy.
- Świetny pomysł! -
Sebastian ucieszył się. Propozycja Soroki miała sens - Możesz się tym zająć? Zdaje się, że wiesz co robić i jak.
Spojrzał jeszcze raz na nagrobki odliczając w myślach, tknięty impulsem. Ale liczba nazwisk nie zgadzała się z ilością osób na cmentarzu. Zastanowił go też fakt dwóch nieznanych osób pochowanych wśród dziczy. Rozejrzał się po towarzyszach niedoli by sprawdzić kto z nich jest gotów do wymarszu.

Alex była gotowa. Pobieżnie wyczyściła naczynia, w których zaniosła jedzenie Sebastianowi i Ophelii. Spakowała się i zarzuciła plecak na plecy. Spory plecak przy niewielkiej postaci powodował wrażenie jakby dziewczyna cierpiała na jakąś formę skrzywienia kręgosłupa. Dlaczego to właśnie wygolona blondynka była gotowa najszybciej? Ano dlatego, że ona widziała największą część okolicy i nic nie zachęcało jej żeby zostać na tym cmentarzu. Zwłaszcza dzwonki z czaszek rozwieszone po okolicy. Stała na skraju cmentarza z kciukami pod szelkami plecaka. Czekała na pozostałych bez słowa.

Scorpion też był gotowy. Opierając się o pień pobliskiego drzewa przyglądał się z niesmakiem toczącej się dyskusji o niczym, co rusz przewracając w milczeniu oczami, albo mrucząc pod nosem przekleństwa, nie przejmując się nawet zbytnio czy ktoś go usłyszy. Plecak z całym, po prawdzie niewielkim, dobytkiem leżał u jego stóp. Po głowie kołatała mu się z kolei myśl, że chętnie wychylił by kielona czy dwa, a najlepiej jakby z nieba spadła mu cała flaszka. To będzie długa wyprawa i wcale nie miał na myśli odległości jaką będą musieli przebyć. Jedno było pewne: gdy już dotrą do jakiegoś cywilizowanego miejsca, bandito bez żalu opuści tą wesołą gromadkę.

Oślizgłe z wierzchu, miękkie w środku. Najwięcej czasu potrafiło zająć wyszukanie odpowiedniego próchna, które musiało wytrzymać później w charakterze pojemnika. Igor kiwnął głową i z zapałem zabrał się do realizacji zamiaru przeniesienia żaru. Zajęcie się praktyczną czynnością z nosem przy ziemi i pozostałościach ogniska przynajmniej oszczędzało mu obserwacji co poniektórych, posyłanych z byka spojrzeń pospieszalców.

Ostatnie chwile przed wyruszeniem w drogę Lika wykorzystała na poprawienie ubrania, rzut oka na nagrobki i już z owiniętą szalem szyją dreptała w kółko, spoglądając to na niebo, to na okolicę. Cisza, pustka i martwota działała na wyobraźnię, nienaturalna cisza sprawiała że włosy stawały dęba. Było nie tak jak powinno… tak bardzo pociąg zwany rzeczywistością wziął i się wykoleił. Aby nie myśleć o głupotach, kobieta zmieniła tor marszu, podchodząc pod kępę trawy zajętą przez Donnelleya i jego kobietę.
- Poświęcicie mi pół minuty, póki maruderzy nie zbiorą zabawek? - spytała.

- Jasne. Wszystko w porządku, Słoneczko? - ciepły uśmiech, uważne spojrzenie oczu otoczonych lekką siecią niewielkich kurzych łapek i burza włosów opadających na ramiona. Pakiet ten pochylił się troskliwie ku Lice.

Blondynka wyciągnęła notesik, patrząc na niego niepewnie w przerwach między udawaniem, że nie gapi się do góry gdzie chaszcze idealnie ułożonych kłaków okolic szczęki.
- Powinno dać się zrobić odbitkę z tego co pisał James - skrzywiła trochę usta, aby uśmiechnąć się przepraszająco - Niestety sami musicie sobie to napisać.

Sebastian spojrzał na Likę, potem na notes i znowu na ładniutką twarzyczkę blondynki.
I roześmiał się wesoło, kompletnie nierealnie wręcz w obecnej sytuacji. Zza jego pleców również dobiegło parsknięcie w wesołej, damskiej tonacji.

Donnelley Uchwycił Likę za ramiona i nieco przygiął nogi by obniżyć się tak, by zajrzeć jej w oczy bez problemu.
- Liko, to bardzo słodkie ale niemal nie dostałem zawału. Myślałem, że coś nie tak. Hmm no bardziej nie tak. Zaraz ogarniemy kopię, nic się Słońce nie przejmuj. No… Uśmiechnij się. Wszystko będzie dobrze. - szeroki uśmiech niemal wlewał pokrzepienie.

Za plecami brodacza Swann skrzywiła się w rozbawieniu, krzyżując ramiona na piersi.
- Nie przejmuj się tyle, od tego robią się zmarszczki - powiedziała tak poważnie, że nie mogła być za grosz poważna - A po co komu baba ze zmarszczkami?

- Idzie burza - blondynka uciekła wzrokiem w bok, a potem do góry. Tam gdzie szczyty drzew i szare chmury - I mróz… niedługo zrobi się naprawdę zimno, wcześniej będzie mokro. - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ugryzła się w język, wzruszając ramionami jakby nie zauważała że ktoś ją za nie trzyma.

- Znajdziemy schronienie. - Sebastian stwierdził jakby mówił, że Słońce wstaje na wschodzie - coś innego Cię martwi, hm?
Puścił Likę i przekazał notes z ołówkiem Ofce. Jego proszące spojrzenie mówiło dość.

- A co może mnie martwić? - Vasilieva prychnęła, ściągając usta w cienką kreskę do momentu w którym westchnęła i jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Pochyliła głowę, żeby móc przetrzeć dłonią twarz.
- Jesteśmy Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie. Nie wiemy co się stało i… powinniśmy stąd odejść, nie zwlekać i... to nic… i… - ściszyła głos, zawieszając się. Musiała odetchnąć zanim podjęła - Czasem… powiedzmy że czuję różne… dziwne rzeczy, ale nie takie jak Igor. Zwierząt nie ma tu bez przyczyny. Cuchnie radami, wszystko co żywe ucieka. Bierzmy przykład z natury… nie ma mądrzejszej siły niż instynkt.

Brodacz pokiwał głową. Słuchał uważnie blondynki. Powoli się wyprostował i wolno, ostrożnie przyciągnąl Likę do szerokiej klaty otaczając ramionami.
- Nie martw się. Wyjdziemy z tego. Obiecuję. - przemówił ciszej. Nerwy wszystkich były napięte jak postronki. Oni musieli myśleć trzeźwo. - Czy dasz radę określić ile czasu zostało nam na marsz?
Głeboki głos rezonował w piersi brodacza.

- T...trzymam za słowo - Vasilieva bąknęła wycofując się delikatnie, acz stanowczo ze zbyt bliskiego kontaktu. Nerwowo poprawiła włosy, potem chustę którą miała owiniętą wokół szyi i ramion. Wyglądała na speszoną, lecz uśmiechała się, trochę zażenowana, trochę rozbawiona.
- Czas… niewiele - dodała już poważniejszym głosem, rozglądając się po drzewach, niebie i zamykając oczy jakby czegoś nasłuchiwała. - Ale nie musimy też biec… dopiero nadciąga, jeszcze trzy, może cztery godziny zanim zacznie grzmieć na poważnie. Deszcz przejdzie w śnieg. Mus nam znaleźć opa… - skrzywiła się, otwierając oczy i po sekundzie wahania poklepała mężczyznę po ramieniu - Dziękuję, postaram się uśmiechnąć kiedy rozbijemy obóz.

Za plecami Federaty Ophelia przeciągnęła się tak niefortunnie, iz czystym przypadkiem zdzieliła go łokciem w plecy, na wysokości żeber. Sebastian lekko skrzywił się i odsunął nieco od Liki.
- Jeśli to rodzinny cmentarz, w okolicy powinna znajdować się chałupa. - powiedziała zadumanym tonem, gapiąc się przed siebie - Zwykle podobne fanaberie uskuteczniają bogacze którym się od nadmiaru dobrobytu we łbach poprzewracało… bez podtekstu - rzuciła Donnelleyowi i podjęła wątek. Mężczyzna pokręcił lekko głową - Rodzinne mogiły, w większości jedno nazwisko. Jeśli cokolwiek w tym cholernym lesie ma cień sensu przy drodze natkniemy się na dom, albo - wzruszyła ramionami - Buda ciecia parkingu lub grabarza… nie, za małe to. Małe, rodz,inne pierdololo między drzewami. Więc prędzej chawira. Duża, mała. Jakakolwiek. Byle sucha… hm - splunęła na ziemię - Bądź kościół. Ruiny, fundamenty. Dobra wiem - przewróciła oczami kończąc dialog ze sobą samą - Marzenia ściętej głowy. Zobaczymy wkrótce.

- Ok. Skoro ledwo cztery godziny do załamania pogody nie ma na co dłużej czekać. Widzę, że wszyscy są gotowi. Ruszajmy zatem. Soroka! - Brodacz zawołał nad głową Lilki i jeszcze raz się do niej uśmiechnął - Dajesz radę z ogniem ? Pójdziesz z Lilką jak proponowałem? Oboje możecie wesprzeć zwiad, macie szóste zmysły. Ruszajmy!

Nim skierował się ku czekającej Alex, cmoknął Ofkę w czubek ciemnej głowy i mruknął coś we włosy.

-Alex, Bishop idę z Wami. Scorpion, wesprzyj środek grupy, Ofka na końcu z Sullivanami.

Sebastian zmierzył rodzeństwo wzrokiem sprawdzając bez słów ich decyzję czy dołączą do wymarszu i ruszył ku dwójce tropicieli by rozpocząć poszukiwania schronienia dla ich grupy.

- Mógłbyś się, do kurwy nędzy, wreszcie zdecydować - mruknął Scorpion niby to pod nosem, ale tak by go dobrze słyszano. - I kto niby mianował cię szefem? - nie podobał mu się pomysł, w którym zamiast na końcu grupy, gdzie mógłby się przydać jako osłona, lub blisko początku, gdzie mógłby wspierać, w razie potrzeby, tropiących, ląduje w środku, gdzie… w zasadzie nie ma nic do roboty. Mimo tego zarzucił plecak na ramię i zajął swoje miejsce w szeregu. Miejsce, w którym uważał, zupełnie się marnuje.

Donnelley widząc, że Scorpion zajął miejsce, zignorował zaczepkę odwracając się by rozpocząć wymarsz.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-01-2020, 09:38   #16
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Susan zamilkła słysząc kolejne rozmowy. Kim byli ci ludzie? Czemu tu byli? Jej wzrok wędrował po dziwnej zbieraninie zgromadzonej w tym dziwnym i tak obcym dla niej miejscu. Zimno… Objęła się ramionami. Dobrze, że James tu był.. Nawet jeśli był to James. Przysunęła się do brata. Chciała by ją przytulił. Choćby odrobinę się ogrzać. Nie powie mu tego jednak… Zerknęła na Jamesa i westchnęła ciężko nim przeniosła wzrok z powrotem na ciekawa zbieraninę.

Niektórzy się znali. Ale większość wydawała się sobie obca. Wiedziała, że nie potrwa to długo. Jak by nie patrzeć byli na siebie skazani. Niepewnie podeszła za bratem do grupki zabierając z ziemi swoje porozrzucane rzeczy. Na szczęście wyglądało na to, że torba z medykamentami była nie uszkodzona, podobnie plecak i karabin. Tylko czy fiolki się nie potłukły? Zaniepokoiła się i cały czas zerkała na torbę lekarską gdy James ich przedstawiał. Skinęła potwierdzając swoje imię i widząc, że reszta powróciła do przerwanych rozmów sama przysiadła opodal ogniska. Zar przyjemnie ogrzewał zmarzniętą twarz. Pospiesznie wydobyła część swoich racji i uśmiechnęła się do kobiety, która samozwańczo została kucharką. Uśmiechnęła się delikatnie i zajęła z powrotem swoje miejsce, przysłuchując się rozmowom. Z narastająca obawą otworzyła torbę lekarską i zaczęła przeglądać jej zawartość.


Odetchnęła z ulgą. Wszystko wydawało się być nienaruszone. Podczas gdy reszta opowiadała sobie historie o duchach ona wolała się skupić na tym by się ogrzać. Nie wierzyła w takie bujdy. To co im naprawdę zagrażało to fakt, że mogli się znaleźć na terenie molocha lub jakiejś bandy ludzi o alternatywnych poglądach żywieniowych lub religijnych. Na szczęście wśród ekipy szybko dostrzegła jakichś łowców czy innych szwendaczy. Do tego ten mięśniak i powinni dać radę przeżyć.

Posłusznie wysłuchała zaleceń i ustawiła się w swoim miejscu w szeregu.
 
Aiko jest offline  
Stary 09-01-2020, 02:23   #17
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QAExb6QBIeI[/MEDIA]
Ciepła strawa była niczym zbawienie. Wlała w wychłodzone, przemoczone ciała nową dawkę energii, pozwalając spojrzeć w przyszłość mniej negatywnie. Oddychało się jakoś lżej, lżej też podnosiło do pionu, chwytając w mniej zgrabiałe dłonie paski plecaków albo toreb. Wraz z chęcią do życia, budziły się ludzkie temperamenty i charaktery. Prawie dla wszystkich wspólna strawa poprawiła samopoczucie, innym ścięła mięśnie jak wysuszone powrozy, sprawiając że ich szczęki zaciskały się ni to ze złości, ni to z narastającego osłabienia.
Ruszyli jednak, powoli i ostrożnie. W ustalonym szyku i kolejności nadanej ludzką wolą. Chęcią przetrwania, wyrwania z matni i odnalezienia odpowiedzi na kłębiące się w głowach pytania. Dziewięć skulonych sylwetek przemierzających zimny, ociekający wilgocią labirynt z mgły i pni drzew, a towarzyszyła im cisza.

Cisza była przytłaczająca, atakowała z każdej strony dobitnie przypominając na każdym kroku o czającym się wokoło nieznanym. Słyszeli swoje oddechy, trzaski wydawane przez pękające pod butami gałązki. Sapnięcia, podzwanianie ekwipunku, albo ciche przekleństwa, gdy któreś z nich potknęło się o nierówność terenu. Mieli wrażenie, że nawet szarpane wichrem gałęzie próbują zachowywać się jak najciszej, byle nie zwracać na siebie uwagi. Idąc we wskazanym przez Bishopa kierunku minęli jeden z totemów, opisywanych przez Alex.
Na jednym z drzew wisiały trzy stare, krowie czaszki. Mokre od deszczu, pozieleniałe mchem, wpatrywały się w kondukt żywych oczodołami pełnymi czerni i pretensji, a przy silniejszych podmuchach wichru, uderzały o siebie, klekocząc w sposób wywołujący ciarki. Innych śladów bytności czegokolwiek żywego nie znaleźli. Byli tylko oni i las, oraz obrana trasa.

Spieszyli się, narzucając dość szybkie tempo, gdyż wedle zapowiedzi wkrótce miał spaść deszcz, nie znali również pory dnia. Zmrok równie dobrze mógł nadejść za godzinę, albo za osiem - gruba pokrywa chmur uniemożliwiała rozeznanie. Na razie pozostawało jasno, na ile jasno może być w głębokiej, starej puszczy, nisko przy poszyciu. Wśród mgły i zwiewnych oparów unoszących się znad gnijącej ściółki.

Ścieżkę znaleźli bez większych problemów i rzeczywiście z jej boku sterczały resztki czegoś, co w dalekiej przeszłości było poręczą, a może nawet schodami, po których pozostało parę kamieni i zmurszały kikuty drewnianych bali z zardzewiałymi wypustkami starych gwoździ. Szlak piął się ku górze, kluczył i skręcał, wijąc się pomiędzy wiekowymi drzewami, zaś wiatr nie odpuszczał.
Czuli go wyraźnie, ostre i lodowate pazury szarpiące ich ubrania. Wciskające się każdą możliwą szczeliną materiału aby gryźć ciała, szarpać włosami. Uderzał bez litości, przerwy czy zmiłowania i tylko dzięki obecności drzew tracił impet na tyle, aby nie wyziębić ludzi do samych kości. Odruchowo więc przyspieszali, chcąc znaleźć się jak najdalej od strefy śmierci i przy okazji nie tracić z takim trudem utrzymywanego ciepła.

Minuty po przebudzeniu, pierwsze rozmowy. Pierwsze scysje, nici porozumienia i wymienianie informacje nie przyniosły wiele nowego. Wciąż zagadką pozostawało jakim cudem znaleźli się na leśnym cmentarzu. Ostatnim co pamiętali była mglista wizja podróży po suchym, płaskim terenie bez żadnej wyższej roślinności. Dlaczego obudzili się w głębi zdawałoby się nieskończonego lasu?

Czas miał pokazać.


Słowa Liki ziściły się co do joty. Nie minęło więcej niż dwie godziny, gdy gdzieś zza pleców pochodu rozległ się pierwszy niski pomruk gromu. Przetoczył się echem po okolicy, wprawiając w wibracie spocony, zmęczone coraz mocniej ludzkie sylwetki. Szybki, długi marsz zbierał swoje żniwo: czoła ludzi lśniły nie tylko od rosy, lecz przede wszystkim od potu. Większość radziła sobie z tym nieźle, co pewien czas raptem ocierając twarze, lub pociągając z manierek. Najlepiej marsz zdawał się znosić Sebastian - po nim nie dało się dostrzec choćby cienia zmęczenia. Najgorzej za to wyglądała panna Sullivan, która na zmianę to bladła, to czerwieniała, dysząc ciężko i coraz wyraźniej odstając… a zabudowań jak nie było tak wciąż ich nie mogli wypatrzeć. Otaczały ich drzewa i ścieżka, pnąca się w górę i wciąż w górę, prowadząc Bóg raczył wiedzieć gdzie. Kluczyła, kręciła i wiła się, nie mogąc się zdecydować gdzie iść, a może zawrócić?

Oni jednak szli dalej, wśród odgłosów coraz cięższych oddechów i szybko zbliżających się gromów aż do chwili, kiedy bez ostrzeżenia lunęła na nich ściana wody z nieba. Trwało to może pół minuty od pierwszej kropli do regularnej ściany siekającej świat ulewy. Potrzebowali schronienia, solidnego dachu, lecz jedyne co napotkali było w połowie zburzoną, kamienną ścianą dawno zapomnianego budynku po którym została właśnie ta ściana i prostokąt fundamentów.
Długa na pięć metrów, wysoka na dwa i pół, pochylała się lekko na bok, gubiła kamienie i wyglądała jakby zaraz miała się przewrócić. W okolicy też leżało sporo kamieni, starych cegieł i pustaków. Były też kości. Dużo kości: zwierzęce, małe i duże. Znaleźli czaszki, zebra, piszczele i kawałki kręgosłupów krów, koni, owiec, psów. Wszystko stare, kruche i pozieleniałe.

Z deszczem przyszła ciemność. Wypełzała z kątów, rowów i spod pni, wylewając czarne macki na otwarty teren. Mieli może godzinę zanim zapadnie całkowity zmrok… o ile wcześniej nie zamarzną bo temperatura drastycznie spadała, zmieniając oddechy w obłoczki pary.
Lub nie utoną w nieprzerwanym potoku lejącego się z sinoczarnych chmur potoków deszczu.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 10-01-2020, 12:00   #18
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Alex nie była zadowolona z obrotu sprawy. Deszcz utrudniał odnajdywanie jakichkolwiek śladów. A jak inaczej mogła się im przydać? Nie było tu żadnych Czujek Molocha, czy innego łatajstwa, które mogłaby wysadzić. Zagryzła zęby i rzuciła plecak na gruz pod sterczącą samotnie ścianą.
- Dajcie mi chwilę. Rozejrzę się jeszcze, póki deszcz nie zalał wszystkiego.
Z plecaka sięgnęła lornetkę, kompas, który był bezużyteczny i latarkę.
- I dopóki nie jest ciemno.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-01-2020, 03:29   #19
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Ofka i Seba

Ciszę wykuto ze stali, a zimno stało w niej wygięte na baczność. Pod drzewami mieszkały cienie, pazernie wypełzające spomiędzy korzeni i mchu, im więcej czasu mijało. Zuchwale rozpanoszyły się wśród mgły i deszczu bez litości atakującego te parę dwunożnych elementów, zagubionych w krainie wybitnie nie należącej do domeny ludzi. Obce, niechciane drobiny, ginące w feerii zieleni wymieszanego z gnijącym brązem oraz szarością. Intruzi za którymi podążała uwaga drzew, bądź skrytych wśród nich, niewidocznych dla oczu istot. Ophelia czuła się obserwowana, osaczona. Krocząc na końcu pochodu ściskała w mokrej dłoni pistolet, tak na wszelki wypadek. Szczęście głupców, dotrwali do wieczora… choć patrząc na aktualną pozycję zgub, do szczęścia było im równie daleko, co na księżyc.
- Seba - pierwsze słowo wypowiedziane od paru ładnych godzin zabrzmiało w ustach Swann kanciasto, niczym szczeknięcie psa. Wydobyło się na lodowate powietrze cicho, szeptem prawie. Dość głośnym jednak, by miał siłę przebić się przez ulewę i uderzyć prosto w plecy adresata, będące na wyciągniecie ręki.

- Co jest? - brodacz odwrócił się odsuwając pasma mokrych włosów z twarzy. Krople deszczu zbierały się na jego rzęsach i spływały po policzkach na brodę. Zwolnił o pół kroku by zrównać się z brunetką - Ok?
Krótkie pytania, wypowiadane nieco szczekliwie jak rozkazy podszyte były jednak pełnym troski błyskiem w oku.

Krótkie kiwnięcie głową było całą odpowiedzią. Nie czas i miejsce na rozklejanie, choć i tak gdyby było źle jedyne racjonalne zachowanie to udawać że panuje się nad sytuacją oraz sobą. Pozory, próba zagięcia czasoprzestrzeni - Ophelia znała tę grę aż za dobrze.
- Jeszcze jest jasno - powiedziała jakby się nad czymś zastanawiała, lecz on znał ją zbyt dobrze, aby nie dać się nabrać. Wiedziała doskonale co chce powiedzieć, grała na czas dla lepszego efektu.
- Pójdę do przodu, wezmę kogoś do pilnowania pleców - dyskretne spojrzenie na krótkowłosą blondynkę, po którym Swann parsknęła, trącając brodacza barkiem - Ty zostań, przypilnuj ich. Szybciej pójdzie bez kuli u nogi - ostatnie mruknęła, wskazując wzrokiem milczącą i wyraźnie niedomagającą siostrę Jamesa.

- Dobrze - Sebastian pokiwał głową. Gdy brunetka przesunęła się, musnął jej dłoń małym palcem swej dłoni.
- Ostrożnie, Ofka. - wymruczał cicho, ostrzegawczo. I wykonał ruch brodą w kierunku Alex sygnalizując dziewczynie wybrany kierunek.

- Nie rób głupstw - powiedziała, choć zabrzmiało prawie jak prośba i westchnęła ciężko. Oto wkroczyli w beznadziejność, jakby stanowiła ich podstawę. Zacisnęła szczęki, uciekając spojrzeniem w bok, gdzie dalsza ścieżka ku nieznanemu. Cuda były ciche, głuche na modlitwy i niepewne. Jak cienki, bardzo cienki lód.
- Nie baw się w bohatera - dodała po krótkiej chwili, chcąc dojrzeć co kryje się dalej, za ścianą mgły, deszczu i starych drzew. Bezskutecznie.
- Chcę mieć po co wracać - dorzuciła zanim zdążyła ugryźć się w język.

Zmokniętą twarz mięśniaka rozjaśnił krzywy uśmiech. Pełen ciepła ale i triumfu lub samczej dumy.
Otarł wodę z oczu i zamrugał:
- Znasz mnie, rzadko się bawię - uśmiech nabrał cech dwuznaczności. - Masz. - odparł po prostu.
Poprawił torbę na ramieniu i wyciągnął dłoń po bambetle Opheli.

Swann przewróciła oczami, bardziej dla higieny psychicznej, niż wyraźnej potrzeby. Dzięki temu również dało się zamaskować niepokój, albo smutek. Zależy jak na to spojrzeć i czy chciało się w ogóle to robić.
- Będziemy iść drogą - rzuciła niby bez powiązania, ściągając z ramienia plecak. Wręczyła go brodaczowi, ściskając krótko jego palce gdy ich dłonie się zetknęły. Spojrzała mu przy tym prosto w oczy.
- Nocą dźwięki niosą się daleko, zachowaj ciszę. Spróbuj... - skrzywiła lekko usta, ściszyła też głos - Przetrącone kolano. Mięso jest lepsze gdy się rusza i krzyczy. Zwraca wtedy uwagę. - zaśmiała się cicho, przez zęby - Ogarnijcie obóz na tyle aby nie zamarznąć. niedługo wrócimy, a jak nie to wróćcie na cmentarz i idźcie wzdłuż rzeki, bo to oznacza że do przodu lepiej się nie pchać.

- Dobrze
- Sebastian przyglądał się niewielkiej postaci, wydającej rozkazy. Był rozczulony. Nie podejrzewał Ophelii o taką troskę. - Uważaj na własny tyłeczek. Nie odchodźcie za daleko, łatwo się zgubić, a jeszcze łatwiej zgubić kogoś. - jakiś wyraz powagi zaczął zasłaniać wcześniejsze uczucia. Plecak dziewczyny skończył na szerokich ramionach Sebastiana.
- Czekamy. Spróbujemy ogarnąć zadaszenie tam - Sebastian wskazał na zewnętrzną resztkę murów położoną wyżej.

Brzmiało sensownie, wyglądało że Federata sobie poradzi. Tyle i aż tyle musiało wystarczyć.
- Zgubić? Nie ma tak dobrze - mruknęła, odwracając się na pięcie i bez spoglądania za plecy ruszyła przed siebie, szukając Alex. Na zwiadzie potrzebny był zwiadowca, jeśli podobna wyprawa miała mieć jakikolwiek sens.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 11-01-2020, 03:55   #20
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
James Sullivan - rubaszny brunet


~ Kijowe to wszystko. ~ wniosek James'a wydał mu się oczywisty. Tak oczywisty, że nie trzeba było o nim mówić. Zimno, ponuro, bezludnie a do tego wcale nie szło się lekko w tych górach. Teren stopniowo się wznosił i wznosił. Nawet jeśli nie był zbyt stromy to i tak oznaczało to długie wzniesienie. A to oznaczało teren gór. Może jakiegoś pogórza. O ile orientował się w mapach Ameryki to raczej nie powinien być środek kraju. Na zachodzie były Góry Skaliste i ta cała reszta. Ale tam chyba powinno być bardziej stromo. I ten leśny klimat też mu trochę nie pasował. Chociaż nie mógł znaleźć żadnego, racjonalnego powodu dla którego las miałby nie rosnąć w tych zachodnich górach. No ale na czuja to raczej byli gdzieś na wschodnim wybrzeżu. Appalachy. Albo jakieś ich pofałdowane pogórze. Ta cała mgła, lasy, opady bardziej mu pasowały do takich klimatów. No ale nawet jak tak było niewiele to zmieniało ich aktualną sytuację. Ale podzielił się ze swoimi przemyśleniami z siostrą. Choćby po to by zabić czas tej żmunej wędrówki.

Co jak co ale James nie był przyzwyczajony do podróży o własnych nogach. Pływał już statkami, barkami, operował w miastach i miasteczkach, jeździł samochodami i wozami. Ale dość rzadko podróżował na własnych nogach przez dłuższy czas. Po prostu za tym nie przepadał. A czy do mechanika, speca czy lekarza w jakich to fuchach najczęściej pracował to ludzie raczej przyłazili i przyjeżdżali albo wieźli gdzie trzeba. Stare, piękne czasy...

W końcu dzień zaczął się kończyć i doszli pod jakiś adres. Kompletnie bezużyteczny adres. Ani dachu, ani porządnych ścian. Nic co by można wykorzystać jako element schronienia. Do tego te śmiecie i czaszki.

- Nie podoba mi się to. To jakieś wysypisko śmieci czy inny syf. - pokręcił głową widząc w kończącym się świetle dnia ten syf. Czas się kończył i trzeba było znaleźć schronienie. Za bardzo nie było co już szukać ale można było zbudować.

- Chodź, pomóż mi. Tnij gałęzie. Jedne pójdą na podłogę, drugie na ściany. Zrobimy szałas. Potem może się uda rozpalić ogień. - zwrócił się do swojej siostry. Uznał, że nie było sensu na co czekać.Wyjął swój nóż i sam zaczął energicznie ścinać owe gałęzie. Z warstwy położonej na ziemi powinna powstać taka izolacja od mokrej ziemi. Z nałożonych na siebie gałęzi zaś dachościanka szałasu. Wolał nie wystawiać się na pastwę chłodu i ulewy na gołą klatę. Zdawał sobie sprawę, że w takich warunkach do rana trudno byłoby im przetrwać bez uszczerbku na zdrowiu. A już czuł jak ma mokrą kurtkę i spodnie a do tego był głodny i było mu zimno.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172