Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2020, 22:14   #21
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Tym razem Alex wróciła szybciej niż na cmentarzu. Przykucneła i oparła się o ścianę. Rozprostowywała i zamykała palce lewej dłoni. Było tak cholernie zimno. Skostniały jej od przerzucania kości i przegarniania mchu na cegłach. Na moment zdjęła czapkę i jedną rękawiczkę.
Deszcz połyskiwał na jej skórze. Wyglądała na zadowoloną. Mimo całej beznadziejności sytuacji uśmiechała się. Zagryzała zębami dolna wargę. W ten niby nieświadomy, zalotny sposób. A może faktycznie nieświadomy? Jej surowa twarz z pewnością mogła uchodzić za atrakcyjną. Przynajmniej w niektórych kręgach. Lewą, skostniałą dłonią odgarnęła włosy. Prawą, która nadal była w rękawiczce wystukiwała sobie jakiś rytm na kolanie.

W końcu ujęła nos między kciuk a palec wskazujący, wydmuchała nos, a wielkiego zielonożółtego gluta cisnęła na kawałek gruzu. Szybko deszcz zaczął go zmywać.

- To gnilnia. Dół na padlinę. Stary jak jeszcze żył to mówił, że po wojnie tak robili. Żeby choroby się nie roznosiły. Gdy zwierzaki padały na polu, albo we wsi. Nikt ich nie grzebał. Się je wywoziło poza wioskę.
Pozostałość smarka otarła rękawem.
- Tu była chata z jedną izbą. W środku był piec. Albo palenisko. Tam - pokazała palcem na kilkunastocentymetrowy murek - przez lata nadal widać okopcenie.
W końcu zaciągnęła czapkę na głowę. Walczyła z przenikliwym zimnem. Skrzyżowała ręce na piersiach. Potarła mocno ramiona. Przestawiała stopy z nogi na nogę.
- Gdy bydło i inne zwierzęta hodowlane się pochorowały, to tu wyrzucali ich zwłoki. Jak daleko z wioski czy gospodarstwa jechalibyście wyrzucić truchło? Albo jak daleko jechalibyście na cmentarz? Tu musi być coś jeszcze. Droga biegnie dalej. Tylko… - spojrzenie Alex padło na rodzeństwo Sulivanów. On już się brał do budowy szałasu. Ale ona… ona wyglądała nieswojo. Nie było pewności, czy znajdą kolejene zabudowania za dwadzieścia minut, czy za godzinę. Nikt nie mógł zagwarantować, że gdy dopadnie ich burza, to czegoś nie ominą.

Wciągnęła rękawiczkę i znowu wzięła swój plecak. Nie mogła tym ludziom mówić co mają robić. Obie opcje niosły ze sobą ryzyko. Podróż w nieznane lub budowa szałasu w deszczu. A deszcz był utrudnieniem. Być może śmiercionośnym w niektórych przypadkach.

Alex nawet nie usłyszała Opheli gdy ta podeszła do niej na odległość wyciągniętej jednej ręki.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 13-01-2020, 14:12   #22
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Osiłek dłuższą chwilę odprowadzał dwie kobiety spojrzeniem pomimo, że upierdliwy deszczyk-skurwysynek szybko zasłonił ich postacie. Odgarnął włosy z twarzy i przyjrzał się poczynanion Sullivana.

- Najlepiej chyba tam – wskazał miejsce na wzniesieniu tuż koło ściany ruin – Można zbudować zadaszenie. Pomogę Ci. – dodał i ściągnął z siebie torbę i plecak. Zrzucił kurtkę składając ją w pół mimo tego, że powoli nasączała się wodą. To samo stało się z bluzą jaką miał na sobie. Ostatecznie został jedynie w podkoszulku.
Zrobił zamach ramionami przy okazji rozgladając się wokół jakby czegoś szukał.

- Czy ktoś ma linę? – spytał grupy uprzejmie podchodząc do młodej sosny, z pniem mierzącym na oko kilkadziesiąt centymetrów. Objął go dłońmi niczym kobietę w talii. A potem nagle uderzył w niego pięścią. Znalazł odpowiednie zaparcie dla stóp i naparł na drzewko.

Przy pierwszym pchnięciu z drzewka posypały się igły, spadło kilka szyszek. Sebastian nabrawszy powietrza naparł na sosenkę kolejny raz. Mięśnie ramion napięły się, twarz spięła nieco. Jednostajny szum deszczu przeszył trzask pękającego drewna i ostrzejszy zapach żywicy.
Kolejne pchnięcie już w przeciwną stronę przełamało pęknięty trzon i z jękiem sosenka zaczęła opadać. Z jej korony spadły kolejne igły, polały się strużki zebranej wody lecz Sebastian nie pozwolił drzewku spaść całkiem. Utrzymał je w powietrzu by padający iglak nie zrobił krzywdy najbliżej stojącym.

Donnelley zaczął obierać drzewo z gałęzi dorzucając je do kupy rozpoczętej przez Jacka.
- Zrobimy z drzew słupy, które wbijemy w ziemię pod kątem, zamocujemy na tym gałęzie by zrobić dach. – tłumaczył kolejne kroki planu. – Soroka, z ogniem wszystko w porządku? - dopytał głośniej brodatego.

Widok powracających dziewczyn sprawił, że Sebastian uśmiechnął się ciepło. Uśmiech nieco zrzedł gdy wzrokiem śledził lecący smark. Skrzywił się nieco, niesmak kryjąc w zaroście. Raport blondyny nie poprawił jego humoru.
Oparł dłonie lekko na biodrach przysłuchując się słowom Alex i co chwilę spoglądając na szczątki błyskające w zapadającym mroku.

- Z jednego cmentarza na drugi. – jego mina świadczyła, że decyzja była tylko jedna.

Podszedł do betów i nałożył bluzę i kurtę na siebie. Spojrzał po reszcie grupy. Ze ściągniętą zdecydowaniem twarzą i spod zmarszczonych brwi przyglądał się szczególnie milczącej do tej pory Sue. Ostatecznie jednak rzucił:
- Jesteśmy tak silni jak najsłabsze ogniwo. Jeśli są szanse na znalezienie innego miejsca, to musimy iść dalej. – zaczął miękko wciąż patrząc na brunetkę z namysłem. Ostatecznie odwrócił jednak wzrok by twardo i zdecydowanie dokończyć głosnym basem:
- Zbieramy się stąd. Alex, prowadź.

Blondynka skinęła głową na zgodę i ruszyła uzbrojona w latarkę. Sebastian wrócił wraz Ophelią na szlak tuż za nią. Nim na dobre ruszyli, oglądnął się na resztę tylko raz.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 13-01-2020 o 15:05.
corax jest offline  
Stary 13-01-2020, 21:49   #23
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Droga ciągnęła się pod górę, więc Igor nie dziwił się milczeniu. Zawszeć to trudniej było, a jeszcze we mgle, wlec nogi po stoku. Zmęczenie wgryzało się w mięśnie, oddech stawał się krótszy, a im kto bardziej niezwykły górskich szlaków - tym bardziej. Dobrze, że szli. Przynajmniej rozgrzewka na dobre by wyszła w lodowatym deszczu, tylko że drugi raz, trzeci i nawet czwarty... Szaman obejrzał się na szczyty drzew, za każdym razem jakoś żwawiej przyspieszając marszu. Bo zamiast cieplej od ruchu, to zimno mu się robiło, a w głowie coraz natrętniej kołatały bajania ledwo pamiętane z dzieciństwa, strachy na Lachy i niegrzecznych synków... Legendy o słowiańskich Pomurnikach. Raz taki człowieka ujrzy i już nie odpuści. A jeśli to prawda? Zakapturzona postać i dotknięcie czyichś oczu podnoszące włosy na karku. Zgadza się, u licha. Pojawiał się nie tam, gdzie by go spodziewać – Pomurnik – i ścigał... Zupełnie jak to widmo, po różnych stronach szlaku, w różnej odległości... Było. Ciągle było.

Szaman milczał. Niedowiarków już nie chciał martwić, zwłaszcza jak niewiele mógł na te strachy poradzić tu i teraz, kiedy człapali, dysząc z nadzieją na schronienie przed burzą.

Ruiny omszałej ściany i fundamentów wydały się przy tym Soroce ukojeniem, pomimo cmentarzyska rozrzuconych wokół zwierzęcych kości. Przeklęta amnezja... A byłby niemal przysiągł, że kiedyś widział chałupę. Tylko jak mógł ją widzieć? Gdzie i kiedy? Może to w cudzym życiu, w transie, nie własnym?

Zaczął grzebać przy ogniu, gdy Sullivanowie zabrali się do planowania szałasu. Usmolił brodę dmuchając w żar. Syknął gdy iskra prysnęła na wargi. Na pytanie o swoją robotę obejrzał się dziarsko.

- Cholera żesz, przeca mam w plecaku kawałek toporka.

Zdążył wyjąć zmajstrowaną własnymi rękami ni to siekierkę ni topór, którym równie dobrze można było ociosać świeże gałęzie i rozbić komuś łeb, nie nadawałaby się jednak do ścinania grubych drzew, chyba że żmudną łupaniną, na jaką nie mieli czasu. Ale nie zdążył użyć narzędzia, bo błysnęło i w świetle tej błyskawicy ujrzał... Coś.
Właściwie to czarną, spaloną sosnę w ciemnym na powrót gąszczu lasu, przy ruinach. Tego był pewien. Tylko, gdyby to była wyłącznie sosna...

- Kurwa mać! - zaklął dosadnie – Ma ktoś latarkę jeszcze? Zimnica z nieba na łby leci, a ci w gorącej wodzie kąpani. Kto ręczy, że wiocha od tych wszystkich dziwów będzie wolna, co? Jak tych samych pewnie, kurwa, włodarzy, co i cmentarz i gnilnia, do cholery!? Drzewek się łamać zachciało, to zamiast na szpicę lecieć, wziąłbyś pomógł tym, co ledwo człapią, człowieku! Poświećta kto... O tam! – wskazał ręką.
W drugiej jakoś mocniej ścisną siekierkę, aż kostki palców pobielały. Bo to, co zobaczył w krótkim blasku pioruna, w przeciwieństwie do swojskich resztek chałupy, już optymizmem nie napawało.

To coś było niemal gorsze od Pomurnika.
 
Vadeanaine jest offline  
Stary 14-01-2020, 00:11   #24
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Scorpion nie był fanem pieszych wędrówek. O nie, jego żywiołem była potężna, metalowa bestia między jego nogami, mrucząca z zachwytu za każdym razem, gdy podkręcał jej moc. Ale ostatnimi latami nie wiodło mu się najlepiej. Kiedy to ostatnio dosiadał stalowego rumaka? Chyba tamtego dnia w tej dziurze... Jak ona miała? Whelow czy jakoś... Kurwa, jego piękny chopperek zamieniony w kulę ognia przez bandę obszczymurów.

Ile to już lat? Kto by to zliczył? Przecież potem było Detroit, Floryda... Wszędzie dupę woził pierdolonymi samochodami, albo dymał na piechotę. No, była też rzeczna barka, a jakże. Ale dawał radę. Nie był przecież jakimś chudzielcem z Vegas, albo cieniasem z Detroit. Był z Hegemonii. I chociaż od małego jeździł na motocyklu, to gdy trzeba było, potrafił robić użytek z własnych kończyn dolnych.

Droga więc mu nie wadziła. Z górki czy pod górkę, to wciąż górka, a więc niewielka różnica. A przynajmniej tak by mówił, gdyby go ktoś spytał. Doskwierała mu tylko jedna rzecz - jego brzuch, który coraz głośniej domagał się świeżych, a przynajmniej niezbyt mocno zepsutych, zapasów pożywienia. Niestety ważna pani kucharka odgoniła go od kotła, bo śmiał powiedzieć co myślał i, ojej ojej, zranić czyjeś uczucia.

Powinien jej wtedy pokazać co myśli o tego typu kazaniach i gdzie ma jej moralność. Ale to nie w jego stylu lać bezbronną panienkę. Może powinien zająć się którymś z przychlastów, którzy idą w tym smutnym jak pizda pochodzie, żeby pokazać kto tu powinien rządzić? Może tym ważniakiem o imieniu godnym kraba z kreskówki? Albo tym oszołomem z dziwną czapką na łbie? A jednak tego nie zrobił. Czemu? Czy to możliwe, że zmiękł przez te lata? Kurwa, lepiej nie dopuszczać do siebie takich myśli. Zresztą bez łaski! Nie potrzebuje ich śmierdzącego żarcia. Na popasie zadowoli się własną konserwą i niech się bujają. Zobaczymy co będą mówić, gdy potrzebna będzie porządna spluwa i ktoś do jej obsługi, a jedynym, który nie zleje się w porty będzie Scorpion.

Wreszcie doszli do jakichś zabudowań. Tak jakby zabudowań. W każdym razie było to coś stworzone ludzką ręką, co kiedyś mogło zapewne uchodzić za coś w rodzaju budynku. Gdy inni ostrożnie lub bardziej swobodnie podchodzili bliżej, on położył swój plecak pod jakimś drzewem i wznosząc ręce ku górze, przeciągnął się aż mu w kościach strzeliło. Mimowolnie zwrócił się wówczas w bok i wtedy kątem oka dostrzegł...

Obrócił szybko głowę w kierunku, z którego przyszli, ale ścieżka była pusta. Przysiągłby, że widział... Nie, niemożliwe. Przywidzenie. Z głodu już zaczynają mu się zwidywać jakieś dziwadła. To pewnie tylko cień jakiegoś drzewa, czy bród w kąciku oka.


Gdy zapadła decyzja o pozostaniu na miejscu, przyklasnął jej w milczeniu. Postanowił pomóc parce, do której potem dołączali inni, we wznoszeniu szałasu. Po prawdzie nigdy wcześniej tego nie robił, ale para umięśnionych rąk zawsze się przyda przy takiej robocie.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 14-01-2020 o 00:14.
Col Frost jest offline  
Stary 14-01-2020, 10:55   #25
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Susan czuła jak zimno przedostaje się przez ubrania, buty. Jak wdziera się w głąb jej ciała. Każdy kolejny krok był coraz trudniejszy. Zagryzała wargi starając się nie marudzić. Innym też musiało być ciężko, choć wyraźnie radzili sobie lepiej od niej. Nie upadnie… nie wolno jej upaść. Czemu jednak tak trudno było utrzymać się na nogach? Kilka razy wpadła na brata chwiejąc się. Ten jednak chyba zbyt skupiony był na wędrówce. Nie dziwo każdy krok w deszczu i chłodzie wydawał się być katorgą. Chciała usiąść coś zjeść. Wiedziała jednak, że uciekają przed burzą. Nie miała pojęcia skąd reszta o tym wie, ale musiała im ufać.

Nie była pewna ile jeszcze jej mięśnie dadzą radę. Czuła ich delikatne drżenie, świadczące o ich zmęczeniu. Chciała usiąść jednak jeśli to zrobi będzie miała poważny problem by wstać. Zaklęła w duchu na swój brak kondycji i mocniej zacisnęła skostniałe palce na przedramionach. Po prostu jeden krok na raz. Jeden krok, a potem kolejny.

Zapomniała o lesie, o swoich towarzyszach. Patrzyła jedynie na stopy idącego przed nią Jamesa stawiając kolejne kroki. Deszcz nie był istotny i tak czuła, że przemokła, a może jedynie przemarzła? Choć wilgoć zdawała się atakować każdą najmniejszą kostek. Gdzieś musiał być koniec tego piekła.

Gdy się zatrzymali musiała oprzeć się o brata by nie upaść. Oddychała z trudem czując jak jej płuca palą od wysiłku. To była chyba jedyna część, w którą było jej teraz ciepło. Obóz.. szałas… nie potrafiła o tym myśleć. Ktoś gdzieś szedł.. Czemu? Tu było tak.. Tak dziwnie. Ciemność zdawała się zamykać wokół nich pierścieniem.

- Chodź, pomóż mi. Tnij gałęzie. Jedne pójdą na podłogę, drugie na ściany. Zrobimy szałas. Potem może się uda rozpalić ogień. - Głos brata wyrwał ją z zamyślenia. Chciała odpowiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle, przytaknęła więc ruchem głowy. Musiała się przydać choć trochę… jeśli miała przeżyć.

Wydobyła nóż, ale ten wypał jej ze skostniałych palców. Z trudem powstrzymała zbierające się pod powiekami łzy. Musi dać radę. To.. to tylko zmęczenie. Mięśnie bolą bo są zmęczone. Płuca bolą bo są zmęczone. To jeszcze nikogo nie zabiło. Rozmasowała dłonie i ponownie chwyciła nóż by pomóc.
 
Aiko jest offline  
Stary 16-01-2020, 20:07   #26
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Wystarczyło parę chwil bezruchu, żeby znowu poczuć dreszcze - te z zimna. Chłód nie ustępował, tak samo jak wiatr i deszcz, potęgujące wrażenie zamarzania żywcem. Słowa Sebastiana wlały jednak w nią energię, dały impuls do działania. Przestała niemrawo manewrować przy troczkach bagażu, wzdrygnęła się, a jej plecy się wyprostowały. Popatrzyła na olbrzyma raz jeszcze, tym razem ciesząc się z dzielącej ich odległości. Z jednej strony miły, szarmancki, z drugiej umiał widać sprawić aby na skórze pojawiły się ciarki nie mające nic wspólnego z podnieceniem.

Iść dalej? Zostać? Blondynka zacisnęła zęby, podnosząc się do pionu. Zgarnęła plecak, poprawiła kaptur i ruszyła za grupką. Dogoniła ostatniego, tego którego cień kładł się na ziemi mimo późnej pory.
- Donnelley? - spytała, zrównując się z nim krokiem.

Sebastian odwrócił twarz nie przerywając kroku:
- Co tam, Lika, Słoneczko? - zmierzył uważnie blondynkę - Ok wszystko?

Blondynka wzruszyła ramionami, udając że poprawia plecak aby wygodniej leżał na barkach.
- Nie, nie jest ok. Ale na razie nic z tym nie zrobimy - odpowiedziała cicho i nabrała powietrza, oglądając się za plecy na niknące w mroku sylwetki przy murze - Masz broń. Ile i jaką. To ważne.

- Nic nie poradzimy na nich.
- Sebastian wzruszył szerokimi ramionami rozpryskując kropelki spadającego deszczu bardziej intensywnie. Uśmiechnął się z niejakim politowaniem. Jak ktoś w tym świecie, jak on mógłby nie być uzbrojony.
- Mam broń, dziecinko. - spojrzenie brodacza powędrowało do rapiera - To nie są bezpieczne czasy by chodzić bez broni. Ty do tego karabinu masz co trzeba - stwierdził raczej niż spytał - Nie wyglądasz na słabiznę. - dorzucił w ramach komplementu z uśmiechem odsłaniającym zęby.

- Zwykle wędruję sama. Masz rację, czasy są niespokojne - Vasiljeva popatrzyła na drogę przed nimi i plecy dwóch kobiet - Nie chodzi o nich, to nasz najmniejszy problem. - zagryzła wargę, sapiąc cicho pod nosem zanim podjęła - Coś krąży dookoła, nie wiem co i nie pytaj skąd wiem. Czuję… tak mam i już - zamilkła na chwilę i splunęła w błoto - Trąci radami jak beczka… taka żółta. Z czarnym znakiem, z tymi trójkątami i kropką w środku - machnęła ręką żeby odgonić irytację - Nie podchodziło, krążyło. Na razie odeszło… dobrze że się rozdzielamy. Cokolwiek to jest, może się połasi na nieruchomy cel. Ograniczmy ilość światła...będzie ciężko. - w końcu spojrzała na brodacza, poważną, ściągniętą twarzą go racząc - Trzymaj broń w pogotowiu i nie daj się dopaść.

Donnelley roześmiał się cicho pod nosem. Ciepłym, niskim śmiechem, jakby nie imało się go żadne zmartwienie świata.
- Nie zamierzam, Złocista. Uwierz mi, nie zamierzam. Szczególnie teraz, gdy mam was trzy pod ochroną. - dodał uspokajając się. Kroczył koło Liki bez słowa kilka metrów.
- Te rady… to jakiś jeden ciąg? Czy kilka? Jak blisko podchodziło? Było tam… - zrobił ruch głową w stronę niewidocznego już rozwalonego domu.

- Nie jestem licznikiem Geigera… dobra. Możę i tak, ale nie żadnym zaawansowanym - blondynka skrzywiła się, a po chwili spoważniała, próbując wyjaśnić - Było… krążyło. Coś jak gwizdek w ciemności. Słyszysz go, ale nie wiesz czy jest zielony, różowy, w ciapki, albo drewniany. Nie wiesz też czy gwiżdże dorosły, dziecko. Kobieta, mężczyzna… albo wiatr - poprawiła kaptur - Na razie odeszło, powiem jeśli zacznie się zbliżać. Więc nas chronisz, od razu mi lepiej - uśmiechnęła się spod materiału.

- Dobrze. Liczę na ciebie, Lika - Sebastian położył szeroką dłoń na łopatce dziewczyny i odwracając ponownie brodatą twarz ku niej. W oczach błyszczało mu niejakie zaskoczenie:
- Oczywiście, że obronię. To moja rola. - stwierdził oczywistą oczywistość.
Odsunął się i ruszył dalej mrużąc oczy by dojrzeć dwie kobiety przed nimi.
- Nie ma innej opcji. Wyjdziemy stąd. Wszyscy.

Lika przytaknęła, ale nie odezwała się już. Wzięła do rąk karabin, na wszelki wypadek, albo żeby poczuć się pewnie. Wycofała się na ostatnią pozycję, co pewien czas zerkając ukradkowo to na Donneleya, to na Swann. Czasem też, zanim nie zrobiło się ciemno, oglądała plecy Alex. Pojedyncze ludzkie istoty zawsze są tylko narzędziami, których używa się, by ogół mógł przeżyć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 17-01-2020, 17:58   #27
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Bishop trzymał się na końcu zamykając pochód, był zmarznięty i zmęczony. Surrealizm sytuacji jak większą cześć swojego życia traktował z dystansem ale zmęczenie fizyczne i brak widoków na poprawę warunków przygasiły jego humor.

Co jakiś czas zatrzymywał się nasłuchując, raczej z przyzwyczajenia niż z poczucia zagrożenia. Cała sytuacja wydawała mu się kompletnie odrealniona, cos jak sen, tylko że nigdy nie miał realistycznych snów.

Cały czas bardziej niż na dziwności bieżącej sytuacji próbował się skoncentrowac na próbach przypomnienia sobie gdzie kończą się jego wspomnienia co wydawało mu się drogą na skróty do odpowiedzi o to co się właściwie dzieje dookoła. Próbował poskładac wszystko w jedną całość ale było w tym coś dziwacznego, zazwyczaj bliższa przeszłośc pamiętamy dosyć konkretnie jako spójna całość, którą jesteśmy w stanie złożyć w chronologiczną ciągłośc zaś dalsza przeszłośc składa się z anegdotek których przyszpilenie do osi czasu jest ulotne i czasem zależy od występujących w nich elementów, jak wspomnienia rodzinnych wakacji które możemy w przybliżeniu określić na podstawie tego którym z aut które przewineły się przez rodzinę w nich wystepuja. A czasem wspomnienia są całkiem niewyraźne i ich umiejscowienie w czasie jest niemal niemożliwe bo składają się bardziej z wrażeń, odczuć i emocji, niż obrazów i detali. Problem tkwił w tym że miał ten ozmywający się ciąg do pewnego punktu po czym budził sie Tu ze siadomością że ma jakieś kompletnie rozmyte wspomnienia od tego czasu, tak rozmyte że nie był w stanie nic z nich poskładac o połączeniu w ciąg z poprzednimi nie mogło być mowy. W przemysleniach Bishopa ludzka pamięć ludzkie życie i wspomienia były jak kometa, solidny rdzeń teraźniejszości i bliskiej przeszłości ciągnący za soba stopniowo rozmywajacy się w nicośc ogon. Niepokoiło go to że wyglądało na to że jakoś przestał być czescią "komety swojego życia" i znalazł sie poza swoim dotychczasowym torem i jakby oddzielił się od swojego życia i skierował na jakis zupełnie inny tor nawet nie wiedząc kiedy, przez co (albo przez kogo) Brak odpowiedzi na pytanie co wydarzyło się pomiędzy męczył go najbardziej bo o ile obecna sytuacja była dziwna to sama wiedza jaksię w nią wplatali stanowiła chyba najistotniejszą część układanki.

Kiedy dotarli na miejsce potrzebował chwili żeby złapać oddech i korzystając z tgo że było jeszcze w miarę jasno wyciagnął zeszyt i zaczął szkicować otoczenie zabudowań ze swoimi ocenami odległości do punktów charakterystycznych, w przypadku tak gęstego zalesienia perymetr nie był na tyle odległy żeby błędy wynikłe z oceniania odległości na oko miały jakikolwiek wpływ na celność strzałów, tym bardziej że zasięg wzroku był w zasadzie poniżej point blank a po zmierzchu i tak mogli liczyć raczej góra na to że zobaczą same sylwetki.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 22-01-2020, 04:06   #28
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YIbrI6GLZGU[/MEDIA]
Kroki odchodzącej grupy szybko utonęły w szumie deszczu i wyciu wichru. Sylwetki na drodze zostały zakryte przez drzewa, mgłę i szybko gęstniejący mrok. Jeśli coś jeszcze krzyczeli na odchodnym, ich głosy zniknęły w basowych pomrukach gromów - jeszcze dalekich, leniwych. Burza zbliżała się jednak, zaczęło błyskać im więcej czasu mijało. Rozdzielili się, część opuściła ruiny domu pełnego kości, wybierając dalszy marsz. Część pozostała, próbując ze wszystkich sił zorganizować sobie schronienie, a natura im tego nie ułatwiała. Mokre, zawilgocone niczym nieszczęście drewno nie chciało się palić. Mieli wrażenie, że wszystko czego się dotkną spływa wodą i jeśli dłużej zostaną w miejscu, utopią się i na tym zakończy się ich podróż.
Działali jednak, metodycznie i krok po kroku realizowali kolejne punkty planu w grze o przetrwanie. Mijały kolejne minuty, po nich kwadranse, ciemność kłębiąca się pod drzewami, we mchu i kamieniach, wypełzała dalej i dalej, aż niepodzielnie zawładnęła leśną przecinką przy drodze. Byli tylko oni - parę żywych, wyczerpanych, przemoczonych i zziębniętych sylwetek ludzkich, zatopionych we wszechobecnej leśnej ciemności nocy.
Mieli jednak szczęście, Soroka znał się na przetrzymywaniu ognia. Przy wsparciu Bishopa, który dość szybko zorientował się, że próby szkicowania w taką pogodę mijają się z celem, pokonali przeszkodę w postaci mokrego drewna i nim zapadła całkowita ciemność, pod zbudowanym naprędce, prowizorycznym dachem z gałęzi i tego, co akurat mieli w tobołkach, zapłonął nikły i blady, ale na pewno płomień ogniska. Blady, mizerny, chorowity jak anemiczne dziecko, musiał być stale doglądany i podkarmiany, aby nie zginął przy podmuchu silniejszego, zacinającego deszczem wiatru, od którego również trzeba było go osłaniać… ale był. Aby zaklasyfikować coś jako żywą istotę, musi ona odżywiać się, oddychać, rozmnażać się i wzrastać. Ogień, zgodnie z tą definicją, tętnił życiem. Pożerał wszystko od drewna po mięso, wydalał popiół i oddychał powietrzem jak człowiek - pobierał tlen, oddawał dwutlenek węgla. Dzięki trosce ludzie zyskali nowego towarzysza, tak im potrzebnego tej nocy. Jasny, ciepły, żywy punkt na morzu ciemności. Działał jak latarnia - wabił do siebie, ściągał uwagę gwarancją chwili wytchnienia, odpoczynku, lub ciepłego posiłku.

Tym bardziej, że płonął obok zbudowanego naprędce przez Sullivana i Scorpiona, schronienia. Dachu nad głową, namiastki cywilizacji pośrodku obcej, leśnej głuszy… do tego tak potwornie lodowatej. Przeszywanej co kilka minut jasnymi fleszami błyskawic, wydobywającymi z nocy krótkie sekundy dnia, gdy mrok znika na ułamek sekundy, pozwalając dojrzeć świat jakim bywał gdy na niebie świeciło słońce.

Czas mijał, minuta za minutą, kwadrans za kwadransem. Nie wiedzieli ile upłynęło, żadne z nich nie miało zegarka. Grupa pod przewodnictwem Donnelleya zdawała się odejść wieki temu - w innym życiu i innym czasie, zaś noc pochłonęła ich ślady, jak gdyby nigdy nie istnieli. Oni za to kulili się w szałasie, wyciągając drżące dłonie do kapryśnego ognia. Dzięki przezorności szamana cieszyli się w miarę suchym gruntem, rów odprowadzający wodę, wykopany wokoło ich tymczasowego domu sprawiał się bez zarzutów. Na razie. Kwestią czasu pozostawało kiedy się przepełni… lecz nie mieli siły aby kopać głębsze, szersze rowy. Byli wykończeni, choć do stanu w jakim znajdowała się Susan jeszcze im brakowało. Ta jednak wzięta w środek, zakutana w kombinezon i ogrzewana ciałami współtowarzyszy może nie przestała się trząść, lecz z pewnością proces ten odrobinę zwolnił. Zdążyli odpocząć, chociaż odrobinę, zagrzać dłonie i zacząć ustalać warty. Przygotowywać do przetrwania tej nocy aż do zbawczego świtu. Myśli i słowa zagłuszał coraz bardziej natarczywy ryk gromów i błyski piorunów, podobne fleszom olbrzymiego aparatu. Na pewno nie współpracował z nimi wiatr, szarpiący ubrania, włosy i schronienie. Wgryzający się w każdy odsłonięty fragment mokrej od deszczu skóry. Przeszkadzał też deszcz, lejący jak na złość nieprzerwanie i bez litości. Nie pomagał również chłód, mieli paskudne wrażenie, że robi się coraz chłodniej, oddechy zmieniają się w parę, a niektóre z kropli deszczu niosły w sobie zamarznięte drobinki śniegu. W ich odbiciu, pośrodku klatki z marznącej wody, zieleni i zagubienia, trwali, czując zmęczenie każdego mięśnia ciała, każdej komórki w mózgu. Przycupnięci przy ogniu, osłonięci od niesprzyjającej aury prowizorycznym schronem, skuleni w ciasną grupę widzieli doskonale najbliższe trzy metry przed sobą - rozświetlane coraz zuchwalszym blaskiem ogniska. Jego ciepłe, jasne halo wyznaczało bańkę realnego świata, bezpiecznego terenu, za granicami którego czaił się tylko mrok, ciemność i zły sen… lecz nie tylko. Ustalając warty, wymieniali proste, krótkie zdania. Szykowali do snu, próbowali posilić zmordowane ciała… nie słyszeli jak podeszły. Może w grę wchodziło zmęczenie, może ulewa i burza zagłuszały ich kroki.
Bishop zobaczył je pierwszy, ułamek sekundy później dostrzegli je Soroka i Scorpion. Na koniec zorientował się Sullivan. Wpierw w ciemności błysnęły ślepia: żółte, zwierzęce. Po nich jak na zawołanie rozbłysły drugie, trzecie, czwarte… szóste...





Decyzja zapadła, ci którzy mieli iść - ruszyli żwawym krokiem, ustawiając się w szyku z nadzieją na szczęśliwe zakończenie podróży. W dłoniach dzierżyli broń, w sercach pielęgnowali determinację. Mieli cel - przeć do przodu, póki nogi będą w stanie ciągnąć się po rozmiękłej ziemi, a płuca nie przestaną pompować lodowatego powietrza. Szybko zostawili za sobą resztę grupy, gubiąc ich we mglę i labiryncie omszałych, mokrych od wszechobecnej wilgoci pni drzew. Z Alex na czele pokonywali metr za metrem, jakby chcieli uciec od zapadającego mroku, bądź przegonić burzę. Niestety obie próby skazane były na sromotną porażkę. Wpierw przyszedł całkowity mrok, błyskawice i gromy nadeszły chwilę później. Wiatr wzmógł się, siekając ich twarze i ciała strugami lodowatego deszczu, zmuszając do pochylenia się, zasłaniania twarzy przedramieniem w daremnej próbie osłonięcia wrażliwej skóry przed kolejnymi smagnięciami mroźnych kropli.

Marsz był katorgą, gorszą niż przypuszczali. Obcy teren co chwila podtykał im nierówności pod nogi. Potykali się o nie, czasem w ostatniej chwili odzyskując równowagę nim nie przewrócili się na błotnistą ziemię z której coraz ciężej szło wyciągać nogi, a każdemu krokowi towarzyszyło obrzydliwe mlaśnięcia zazdrosnego błocka - te pochwyciwszy ich stopy nie chciało oddać ich bez walki. Tempo spadło wyraźnie, lecz nie poddawali się. Noga za nogą szli dalej, a czarna noc i nawałnica były ich towarzyszkami.
Czarna noc i las, tak obcy… nieprzychylny. Dało się to wyczuć, brak zgody na ich obecność. Obce elementy nie pasujące do panującego wokoło martwego zimna. Jednak puszcza nie pozostawała cicha, o nie. Trzeszczała próchniejącymi gałęziami, skrzypiała konarami przy każdym podmuchu wiatru. Szumiała liśćmi i igłami wysoko ponad głowami trójki kobiet i jednego mężczyzny, przemierzających drogę na jakiej, wydawać się mogło, ludzka stopa nie stanęła od wielu lat. Marsz trwał całą wieczność… w czerni rozświetlanej jedynie wąskimi promieniami latarek. To co znajdowało się poza ich promieniami, przyprawiało o ciarki. Mieli wrażenie, że drzewa ich obserwują… drzewa, bądź coś, co czaiło się między nimi. Na plecach czuli czyjś wzrok, daleki od przyjaźni. Uczucie było na tyle silne, że Alex kilka razy odwracała się, z bronią w pogotowiu, liżąc snopem światła latarki najbliższą okolicę… bez skutku.

Te chwile przerwy wykorzystywali wszyscy z pochodu, aby choć na krótki moment móc przystanąć, odpocząć. Nogi bolały ich jak diabli, plecaki ciążyły. Tak samo jak broń, lecz jej nie wypuszczali z rąk, a wręcz ściskali coraz bardziej kurczowo, odwracając się nerwowo na każdy głośniejszy trzask. Przemarznięci, przemoczeni tkwili w jądrze ciemności, śniąc samotnie koszmar pośrodku nieznanej puszczy. Musieli szybko znaleźć schronienie, które pozwoli im odpocząć, schować się przed zamarzającą ulewą i wichrem. Jeszcze nie teraz, lecz już niedługo opadną z sił - czuli to wszyscy. Lika już zaczynała mieć dreszcze, ciągnęła się też coraz wolniej, wbijając wzrok w ziemię i wyłączając myśli aby móc przeć bezwolnie do przodu, byle do przodu. Tam, gdzie być może odnajdą odpowiedzi na tak wiele nazbieranych pytań.

Pocieszająca była na pewno obecność Sebastiana - żywej góry jakiej, zdawało się, nie imały się niedogodności pogody. Nie widział on niestety w ciemności, musząc się zdać na sztuczne oświetlenie. Za nim, w jego cieniu i korzystając z żywej ściany, szła Ophelia, zamykając pogrzebowy kondukt. Była pewna, że ktoś ich śledzi… prawie całkowicie. Lecz ilekroć znienacka odwracała się z bronią gotową do strzału, światło latarki nie wyławiało z mroku i mgły niczego niepokojącego. Tylko mijane wcześniej drzewa, rzadkie i spróchniałe słupki albo kupki kamieni zostawione przy poboczu… spięta i gotowa do strzału podążała na końcu, nasłuchując.

Wreszcie usłyszała, trzask łamanej gałązki rozlegający się za ich plecami. Z tyłu i z lewej. Potem z prawej i znowu z lewej od tyłu. Z boku doszedł uszu Swann gardłowy warkot. Alex też go usłyszała, tak jak chrzęst deptanego żwiru. Odwróciła się w tamtą stronę, a prawie jednocześnie trzecią kobietę zgięło wpół.

Najpierw uderzyły Likę mdłości, udało się jej w porę opanować. Miała wrażenie jakby ktoś zdzielił ją znienacka w potylicę, w ustach czuła ostry, metaliczny posmak. Skóra na całym ciele najpierw zaswędziała, ułamek sekundy zaczęła piec.

Czuła… czuła jak się zbliża. Wcześniej nie podchodziło, Vasilieva miała cichą nadzieję, że zostało przy tych rozkładających obóz. Niestety albo trzymało dystans, albo ruszyło ich śladem z opóźnieniem. Teraz się zbliżało, a jej wyczulone na promieniowanie zmysły wrzeszczały, spinając mięśnie i przygotowując ciało do zerwania do biegu. Cokolwiek to było, szło ławą i było już blisko. Jak fala zmywająca wszystko co spotka na swojej drodze.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 28-01-2020, 21:45   #29
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wieczorek przed wilczkami,


Susan zmęczona i zmarznięta siedziała w pobliżu niewielkiego ogniska, starając się podgrzać wszystkim jedzenie i samej się przy okazji nieco ogrzać. Cały czas zerkała w kierunku, starających się przygotować obóz, mężczyzn. Niepokoiło ją to miejsce, nie podobały się jej te kości. Zwłoki mogły być źródłem zarazy choć… to chyba był stary cmentarz. Bo inaczej byłby tu jakiś grabarz…. albo szczury cmentarne. Rozejrzała się powoli po otaczającym ich lesie, starając się dojrzeć coś pomiędzy drzewami. Ciemność zdawała się wypełzać spod krzewów, zza konarów….Jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. I pomyśleć że dziewczyny poszły z tym upakowanym facetem dalej. Niby.. były lekko dziwne. Chyba każda z nich była myśliwym czy czymś takim, więc powinni sobie poradzić.

- Jedzenie jest już ciepłe. - Powiedział cicho do reszty ekipy i ustawiła garnek na jakimś kamieniu. Musiała się jak najszybciej ogrzać by być przydatna.

- Fajno. Co masz? - James’a nie trzeba było zbyt długo namawiać aby zasiadł do kolacji. Właściwie wcale. Do cholery, pogoda była pod psem! Wszędzie jakaś cholerna woda. D tego zimna. Na ziemi, w błocie, w igliwiu, na niebie, na gałęziach no wszędzie. Co za cholerna kraina! Po cholerę tutaj przyleźli? Bo nadal był przekonany, że przyleźli tutaj sami. Może mieli coś znaleźć? Kogoś. A może sami chcieli się przed kimś ukryć? Przed czymś. Na razie jednak miał zgrabiałe łapy i w ogóle było zimno i mokro od tej słoty więc bardzo chętnie przysiadł się do ciepłego ognia który wreszcie udało im się rozpalić.

- Marsz podczas burzy. W nocy. Po ciemku. W górach. W dzikim terenie. Obcym. Czy tylko mnie to wygląda na “genialny” pomysł? - zapytał raczej retorycznie gdy myśli wróciły mu do czwórki która postanowiła maszerować dalej. Co by nie mówić póki tamten włochaty mięśniak był w pobliżu to wolał go nie prowokować tak otwarcie. A na razie usiadł na jakimś pieńku i wyciągnął swoją menażkę aby podstawić pod to co przyrządziła Sue.

Po rozdmuchaniu iskier w pierwsze chciwe płomyki, Igor powierzył reszcie podtrzymywanie ogniska, aby ryć drenaż w na wpół marznącej ziemi. Wrócił w krąg światła z niewesołą miną, przemarznięty jak zmokły pies. Przy tej pogodzie potrzebowali raczej koparki. Albo cholernej amfibii.
- No nie wiem – pokręcił głową, dygocząc i zacierając skostniałe ręce przy ogniu. - Gówno w ogóle wiemy – mruknął. - Dziewczyna gadała, że nie ma w okolicy zwierząt, ale kości same się tutaj nie rozwlekły. Szkoda, że nie trzymamy się w kupie – przymarudził. Mimo wszystkich złych omenów nie potrafił jednak żałować, że został na miejscu. Nie mógłby spojrzeć w lustro, gdyby porzucił na szlaku tę kupkę nieszczęścia, jaką była jeszcze kwadrans wcześniej wyczerpana brunetka. Teraz już wyglądała trochę lepiej. A gdyby ktoś z nich złamał nogę, dostał ataku choroby, albo co? Zdechnijcie, najsłabsze ogniwa?
Zamaszystym ruchem wbił saperkę obok stosu gałęzi. Bez słowa pogrzebał w plecaku, a wyjęty pakunek wyciągnął do Susan.
- Nie jest nowy... Ale będzie ci cieplej – podał śpiwór, którym mogła opatulić się pod gładką warstwą kombinezonu. Dopiero później sięgnął po łyżkę.
- Makaron z konserwami. - Mruknęła do brata wciąż lekko drżąc gdy nakładała mężczyznom jedzenie. Czuła że musi się jakoś o nich troszczyć, jednak była tu najsłabsza.. a chciała się choć odrobinę na coś przydać. Widząc posiadającego Igora uśmiechnęła się i szybko zabrała się za nakładanie prowizorycznej strawy.
Przysłuchiwała się rozmowie o zwierzętach powoli markotniejąc. Tamte kobiety gdzieś tam były.. i do tego z tym mięśniakiem. Cały czas czuła, że to on je zmusił. Czy to znaczyło, że gdyby reszta też chciała iść.. czy byłaby tu sama? Nagle przed jej oczami pojawił się mięciutki pakunek.
Twarz Susan rozpromieniła się. Przyjęła śpiwór i wtuliła się w niego nim dotarło do niej co robi.
- Ekhym.. ja.. a ty będziesz miał pod czym spać? Mam koc. - Zerkała to na śpiwór to na jego właściciela.
- Niektórzy jak się uprą to nie ma rady - skomentował odejście pozostałych Scorpion, który jako ostatni przysiadł przy ognisku. - Jeśli chcą łazić po nieznanym terenie w ciemności i podczas deszczu, pozostaje nam to tylko uszanować, a potem pozbierać ich rzeczy ze szlaku. Zresztą nie wszystkich będzie mi brakowało.
- Pewnie, koc też mam
– szaman uśmiechnął się do dziewczyny. To ten jej uśmiech był zaraźliwy, tak jakby wymagał wręcz pozytywnej odpowiedzi – A poza tym, robi się coraz zimniej i może mamy szansę na śnieg. Śnieg by się przydał - tęsknie spojrzał na marny daszek szałasu, bombardowany kroplami. - Żeby tylko zaczęło sypać, mielibyśmy niezłą dziuplę. Przestałoby podmywać... I doizolowało...

- Praktyczne podejście
– odwrócił głowę, słysząc Scorpiona. O ile nie życzył nikomu śmierci, nawet taki komentarz trochę dalej odpędzał myśli o Pomurniku. Skoro praktyczny gość z porządną spluwą został… Dwóch praktycznych gości (poprawił się zerkając na Bishopa, bo u Sullivana broni nie widział),to jakoś doczekają świtu.

- Niepraktyczni nie dożywają mojego wieku - bandito rzucił odpowiedź, jednocześnie ogrzewając dłonie. - Chyba że mają świra. Taki zawsze się wykaraska z kłopotów - dodał.
- Martwię się o nich. - Susan sama zabrała się niespiesznie za jedzenie, przy okazji cały czas wtulała się w podarowany śpiwór. - Wyglądało, na to że ogarniają się w terenie, ale… ten las wygląda podejrzanie.
 
Aiko jest offline  
Stary 30-01-2020, 07:49   #30
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Bishop oderwał się od ściany i popatrzył w otaczający las
-Kontakt! -Powiedział po czym podniósł swój karabin i włączył red dota zajmującego miejsce z boku lunety - raczej zwierzęta - dodał składając się do strzału - Dorzućcie drzewa żebyśmy mieli jak największy ogień

Soroka natychmiast podłożył trzymaną w rękach gałąź do skraja ognia, gdzie suszyły się i zajmowały dołożone wcześniej, żywiczne drzazgi z sosny złamanej przez Waligórę.
- James, przypilnuj żeby nie zgasło! – rzucił w nadziei, że gość, który nosi ze sobą kombinezony, może mieć choćby paliwo, lub palne chemikalia.
Podniósł dwururkę.
- Jak ogień nie starczy, to może kolacja z jednego ubitego zastąpi reszcie nas? - mruknął cicho i złożył się w myśliwskiej postawie. Wyczekiwał rezultatu strzału Bishopa w nadziei, że naturalna obawa przed ogniem i hukiem będzie jednak silniejsza niż głód zwierząt. Gdyby zaatakowały, był jednak gotowy poczęstować je dwoma solidnymi porcjami śrutu.
Susan dorzuciła zebrane obok siebie drewno do ogniska i sama sięgnęła po karabin. Zwierzęta… a tamta dziewczyna wspominała, że w okolicy nic nie ma. Odbezpieczyła broń gotowa oddać strzał na wypadek gdyby zwierzaki się do nich zbliżyły.
Skorpion nie bawił się w półśrodki. Sięgnął po leżącego obok niego Garanda i wycelował w najbliższą bestię. Nie zastanawiając się zbytnio, pociągnął za spust.

Słysząc huk broni Bishop przeklął w myślach, liczył na to że zidentyfikuje przewodnika stada.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172