Piosenki i zapachy przenoszą człowieka w czasie bardziej niż cokolwiek innego. Zadziwiające, ile można sobie przypomnieć, dzięki kilku dźwiękom albo odrobinie zapachu... może właśnie dlatego Lika przez całą pracę w ogrodzie nuciła pod nosem, zbierając zapasy póki akurat dostała parę chwil spokoju od walki, pracy i ciągłej tułaczki.
Grzebiąc w ziemi widziała przed oczami inną ziemię, inne grządki. Inne zioła sadzone znajomą ręką, uśmiech matki i zapach szałwii mieszający się z wonią pokrzywowej herbaty. Czuła ją i teraz, podnosząc pod nos rozgniecione, małe listki.
Zapach i wspomnienie domu, wypełnione melodiami śpiewanymi wspólnie, czasem bez słów, samo nucenie im starczało.
Melodie i herbata z pokrzywy: dwa stałe elementy dawnego życia, wykopane z pamięci mutantki, aby zagłuszyć lęki teraźniejszości. Praca od zawsze pomagała nie myśleć o źle. Przecież o wiele lepiej wspominać echa - te dobre, ciepłe. Duchy były przecież wspomnieniami, a ludzie je zachowywali, bo dzięki temu ci ukochani nigdy nie opuszczali świata tak do końca.
Wplątywały się one w myśli, a nocami wkradały do snów. Mogły trafić wszędzie lub gdziekolwiek, podróżując z człowiekiem, nawet niezaproszone.
Nigdy się nie starzały i nie zwalniały, aby nie dało się ich zostawić za sobą. Może dlatego Vasilieva parę razy złapała się na tym, że katem oka dostrzega obok siebie znajomą sylwetkę, o posiwiałych włosach splecionych w warkocz sięgający do ziemi, gdy klęczała, zapach ziół wiercił w nosie, a twarz blondynki ozdobił uśmiech.
Słońce grzało przyjemnie - miła odmiana od burzy i chłodu lodowatego deszczu z zeszłej doby. Miła różnica od przemrożonego ciała, świeżo wybudzonego z cmentarnego letargu…
Czas mijał, przelatywał gdzieś obok, niezauważony. Atmosfera wokół domu robiła się paradoksalnie spokojna - otaczał ich las, cichy i spokojny. Bez żadnych trzasków i świstów. Jedynie wysoko ponad głowami szumiały delikatnie drzewa… tyle.
Obok zaś krzątał się olbrzym z siekierą, wykonując swoją część pracy. Widząc go łowczyni czuła ciepło pod sercem… tak różne od zwykłej podejrzliwości, niepozwalającej głębiej odetchnąć. Zorganizowała co się dało z zieleniny i bulw, popakowała w worki aby móc wygodnie przenieść. Część zostawiła przy polowej kuchni, resztę ładując na plecy i po drabinie weszła na dach.Tam przez dziurę wpełzła do ich kryjówki, zrzuciła toboły pod ścianę i już miała wyjść, gdy za plecami usłyszała cichy szelest.
Hałasy w domach nie były niczym niezwykłym - stare budynki ciągle osiadały, ich ściany pracowały, szczególnie drewniane elementy. Jęczały zardzewiałymi rurami, świszczały wiatrem w wyłomach murów. Piszczały myszami, szurały ich drobnymi pazurkami gdzieś w ścianach… tym bardziej Lika odwróciła się zaciekawiona. Dźwięk był cichy, nic wielkiego nie mogło zalęgnąć się w ich schronieniu. Raz, że cały czas mieli dom na oku, a dwa - w powietrzu brakowało zapachu piżma sierści. Promieniowania również nie wyczuwała.
Wpierw ujrzała ciemność, zmrużyła oczy, sobą zasłaniając dziurę wyjściową. Dopiero gdy przestawiła się na widzenie w mroku to dostrzegła.
Kucał obok miejsca, gdzie spali zeszłej nocy - mały, szarawy twór, wyglądający jak dziecko. Mały, przykurczony. Widziała go od tyłu, wydawał się nagi. Po jej plecach przeszedł lodowaty dreszcz. Dłoń ruszyła do kabury przy biodrze i tam się zatrzymała.
- Hej… - zamiast tego wydobyła z siebie zduszony głos, spoglądając na dzieciaka. Ledwo się odezwała, małą postać drgnęła. Przypadła do ziemi… i nagle zniknęła. Vasilieva wybałuszyła oczy, czując jak migrena powoli zaczyna rozsadzać jej głowę. Zamarła w miejscu, mrugając niepewna co się do cholery dzieje. Szybko rozejrzała się po kątach, lecz dziecka nie było.
Zniknął, rozpłynął w powietrzu. Łowczyni sprawdziła więc ślady i znów migrena zaatakowała jej czaszkę, a chłód polizał plecy wzdłuż kręgosłupa. Przeszukała całe poddasze, dokładnie i metodycznie, dwa razy…
… i nic nie znalazła.