Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2019, 20:43   #1
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Tygiel Ślepców - SESJA ZAWIESZONA

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=w1WwQmhVMDo[/MEDIA]

Blada kula słońca sunęła leniwie po stalowoszarym niebie, co i rusz chowając się za postrzępione chmury barwy ołowiu. Wydawała się mikra, odległa i zimna w porównaniu do tego, co prezentowała sobą jeszcze trzy miesiące temu. Teraz zamiast ognistego żaru, zsyłała na ziemię raptem marne jego okruchy, na tyle ciepłe, by jeszcze nie skuwać rozmiękłej gleby warstwą szklistego lodu - na nie czas miał dopiero przyjść. Późna jesień powoli przechodziła we wczesną zimę, którą dało się już wyczuć w rześkim, szczypiącym policzki powietrzu. Pogoda nie rozpieszczała, zebrani na poboczu polnej drogi ludzie co i rusz chuchali w dłonie, przestępując z nogi na nogę, albo tupali, chodząc od pobocza do pobocza, byle się rozgrzać. Najchętniej odpaliliby stojące za ich plecami auto i wrócili do domu, zostawiając problemy i chłód za plecami. Było ich trzech - trzy coraz mocniej dygoczące sylwetki, czatujące tuż przed granicą żywej ściany lasu. Trzymali rozsądną odległość dobrych stu jardów, ani myśląc zbliżać się choćby o stopę dalej, niż to konieczne.

- Wracajmy, nic tu po nas - wreszcie jeden z nich przerwał ciężką, nerwową ciszę. Pozostała dwójka mruknęła potakująco, patrząc tęsknie za plecy, gdzie puste pole i majacząca gdzieś w oddali wieża ciśnień, po której pozostało zdewastowane, nadgryzione zębem czasu i pogodową aurą truchło, wyciągające w niebo kikut konstrukcji przypominający rękę szkieletu.

Czwarta, klęcząca w piachu sylwetka pokręciła przecząco głową, szeleszcząc czarnym materiałem kaptura. Poza tym nie poruszyła się, zgarbiona niczym kamienny maszkaron z dachu starej katedry.

- Spojrzałem na niebo i ujrzałem burzę, która rozlewała się między chmurami niczym plamy czarnej krwi, gasząc światło słońca i rozpościerając płaszcz ciemności nad polami i koronami drzew. - skrzeknęła starczym, świszczącym głosem, sprawiając że pozostałe trio wzdrygnęło się, tym razem nie od zimna.


Ledwo staruch skończył mówić, od strony lasu zerwał się wiatr, szarpiąc szczytami wiecznie zielonych świerków i niosąc ze sobą woń gnijącej ściółki i czegoś jeszcze: słodkiego, dusznego i odpychającego. Jak odór rozkładającego się mięsa. Ludzie przy drodze poruszyli się niespokojnie, któryś sięgnął po broń. Cofając się rakiem do auta obserwowali w napięciu zamglone pnie drzew. Cienie wydłużały się, światło powoli niknęło, przechodząc w półmrok niczym moment przed zmierzchem. Wiatr z ostrych podmuchów przechodził gwałtownie w regularną wichurę, niosącą razem z szelestem liści szepty i syki.

- Zły znak… - wychrypiał chłopak mający może siedemnaście lat. On też jako pierwszy złapał broń, jakby ta mogła go obronić przed tym co obserwowało ich zza granicy omszałych pni. Przeżegnał się odruchowo, przełykając lepką gulę śliny.

Jesienna burza sama w sobie stanowiła zły omen. Była czymś, co nie powinno się wydarzyć. Anomalią, wprowadzającą niepokój do zwykle poukładanego świata. Niespodzianką z gatunku tych, jakich człowiek nie chce doświadczać. Sprawiała, że każdy zaplanowany ruch wydawał się niepewny, chwiejny… bo jak być pewnym w sytuacji, gdy los potrafi znienacka odwrócić monetę i to w najmniej spodziewanym momencie.

- Nic z tego nie będzie, wracajmy - odezwał się drugi, trochę starszy niż młodzik. Patrzył przy tym na plecy starca w czarnym płaszczu. Starał się przemawiać pewnie, nadać tonowi głosu rozkazujących nut… lecz wyszła mu zduszona prośba na którą starzec pokręcił przecząco głową. Tak to już było na tym świecie, że zawsze przychodziła następna burza, śnieżyce, ulewy, huragany, burze piaskowe i ogniowe. Niektóre gwałtowne, inne łagodne. Trzeba było poradzić sobie z każdą z nich z osobna i stale mieć baczenie na to, co przyniesie jutro.

- Jeszcze jesst czassss… - wysyczał, zadzierając głowę do góry. Węszył przez chwilę, zanim nie zaśmiał się skrzypiąco.
Czas nie dawał odpowiedzi, on tylko stawiał kolejne pytania.


Lepką, miękką ciemność wypełnił krzyk. Z początku cichy, podobny dalekiemu echu niesionemu wiatrem, stawał się coraz silniejszy, im dłużej trwał. Rósł, potężniał, aż wreszcie przemienił się w ryk smoka, rozsadzający czaszkę od środka… lecz wciąż nie miał dość. Nabierał mocy, aż do chwili, gdy zaczął wbijać ostre pazury bólu prosto w świadomość, rozrywając kokon mroku…

Światło…

Wpierw ujrzeli światło. Jasne, rażące w oczy… albo tak się wydawało. Do ryku dołączyło głuche dudnienie dochodzące z wnętrza czaszki. Krew w żyłach zawrzała, rozpoczynając szaleńczą gonitwę po całym ciele, usta otworzyły się aby zaczerpnąć rozpaczliwy haust powietrza.

Pierwszy… drugi… piąty… dziewiąty.

Z dziewięciu gardeł jak na jedną komendę wydobył się chór jęków boleści, rozchylone szeroko wargi łapały zimne powietrze. Pospiesznie, w panice i w obawie, aby właśnie zaczerpnięty oddech nie okazał się ostatnim. Rozmazany dotąd obraz powoli się wyostrzał, nabierając konturów i barw innych niż biel oraz odcienie szarości.

Na początku pojawiła się zieleń… dużo zieleni. Wszechobecna, przytłaczająca żywym, intensywnym nasyceniem dziesiątek setek odcieni, od ciemnej i prawie czarnej, po jaskrawą… a może to było już niebo? Dłonie na oślep błądziły po czymś miękkim, mokrym, kłującym. Nozdrza wypełniał zapach mchu, ziemi oraz wilgoci - ta ostatnia zdawała się osiadać na skórze, przesiąkać przez materiał ubrań i oblepiać lodowatą otoczką wszystkie koście wewnątrz ciała. Dreszcze chłodu utrudniały zebranie się do kupy, zimno wysysało siły, sprawiało, że chciało się znów zamknąć oczy i odpłynąć.

Wilgoć lała się też z góry, wybijając delikatne werble o całą najbliższą okolicę, zarówno żywą jak i nieożywioną. Pierwsze głowy niepewnie i z wyraźnym trudem uniosły się do pionu, rozglądając dookoła pijanym wzrokiem.
W pierwszej perspektywie ujrzeli siebie nawzajem - dziewiątkę bladych, roztrzęsionych widm świeżo przywróconych do życia. Posiniałe od zimna usta drżały, trupioblade oblicza spoglądały na siebie nawzajem czujnie, pytająco.

Nieufnie.


Pamięć płatała im figle, jak przez mgłę pamiętali kim byli. Imiona, drobne fakty z przeszłości… lecz co jakim cudem leżeli na mokrej trawie pośrodku lasu?

Bez dwóch zdań to był las - stare, sękate pnie drzew niczym kolumny dźgały niebo, wysoko ponad ich głowami szumiały liście, gałęzie. Z nich też skapywały krople deszczu, mocząc i tak mokre niczym nieszczęście ubrania.

Sosny, buki, świerki… niektórzy z przebudzonych nawet nie rozpoznawali z czym maja do czynienia, inni znali te nazwy doskonale, jednak nie tylko drzewa ich otaczały. Pomiędzy półleżącymi, siedzącymi i klęczącymi chwiejnie ciałami wyrastało coś jeszcze - proste, drewniane krzyże. Były też omszałe kamienne płyty. Starych, prawie niemożliwych do odczytania nagrobków. Po plecach ludzi przeszedł lodowaty dreszcz, niektóre ręce powędrowały do kabur z bronią.

Skąd się tu wzięli… i przede wszystkim gdzie było owo “tu”?!

Niewiadoma, biała plama i ostry ból głowy, gdy próbowali sobie przypomnieć coś sprzed… zaśnięcia, be skutku.

Czasami wiadomo tylko tyle, że coś jest cholernie nie tak.


 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 04-12-2019 o 02:48.
Amduat jest offline  
Stary 06-12-2019, 10:34   #2
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Zimno…
Tak cholernie zimno…
Nie wiedziała co się dzieje. Nie był to pierwszy raz gdy budziła się i nie pamiętała co robila.

Nie miała kurtki. Zamiast tego miała na sobie narzucone dwie grube bluzy, jedna na drugiej. Na głowie miała wciągniętą czarną czapkę. Na rękach grube rękawiczki. Obrazu rozpaczy dopełniały bojówki w stylu urban camo i wysokie trampki. Cmentarz. Las. Mgła.

Alex westchnęła, a z jej ust wydobył się obłok pary.
Sprawdziła plecak. Wydawało jej się, że wszystko jest na miejscu. Nieufnie spojrzała po pozostałych osobach. Jednocześnie rozpięła kurtkę, żeby w razie potrzeby szybko sięgnąć po broń.

Szybko rozejrzała się po zebranych. Mężczyźni. Kobiety. Nikt jeszcze do niej nie celował. Szybko oceniła, że nikt z zebranych nie był zamieszany w ich dostarczenie w to miejsce. Szybko zaczęła oglądać ślady. Osiem osób poza nią. Jeżeli sami tu przyszli, to dlaczego byli nieprzytomni? Gaz? Granat błyskowy? Atak maszyn?

A jeżeli nie przyszli sami, to co? Przyciągnięto ich? Przywieziono? Alex zaczęła gorączkowo szukać śladów. Ziemia była już zmarznięta, ale nie było śniegu. Resztki trawy dość szybko się kruszyły i wycierały. Silnik auta miejscowo podniósłby temperaturę. Zwłaszcza, jeśli ich wyładowywano. Sprawdziła odcisk swojego ciała na ziemi. Ile czasu leżeli? Chwilę, czy raczej godziny? Nie przejmowała się tym, że nie pamięta wiele. Być może ludzie z którymi jest po coś ją wynajęli. Pewnie zaraz wszystkiego się dowie. Sięgnęła do plecaka po jedną czerwoną tabletkę. One zazwyczaj pomagały poradzić sobie z nagłymi zanikami pamięci.

Łyknęła Mentopax i wróciła do badania najbliższej okolicy.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 06-12-2019, 11:20   #3
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
James Sullivan - rubaszny brunet



~ Kućwa jaka kosta... ~ nie był do końca pewny czemu się obudził. Ani co go obudziło. Ale jedną z pierwszych rzeczy jakie poczuł to to mokre, oblepiające zimno. Ale kosta! Przestał mrużyć oczy i przyjrzał się temu co widzi. Niebo? Drzewa? ~ Co jest kućwa? Zasnąłem na zewnątrz? ~ jęknął i podniósł głowę. I okazało się, że robi cię ciekawiej. Znaczy pod względem szukania odpowiedzi na pytanie "Co jest kućwa grane?".

Ten park z drzewami był straszne zapuszczony. Właściwie to zdziczały park. Taki nawet trochę jakby las. - No kućwa wywieźli mnie do jakiegoś cholernego lasu? - mruknął z niedowierzaniem bo jakoś cholera nie mógł dojrzeć żadnej polanki, drogi, no kućwa chociaż ścieżki w tym parku. Lesie. I to takim jakimś zrypanym w jakim za cholerę nie chciałby spędzać czasu z jakąś fajną foczką na pikniku. Chciał się podnieść z łokci na jakich się oparł do pionu. Ale się trochę zachwiał i upadł. Więc żeby się całkiem nie przerwrócić podparł się jakiejś ścianki. Dobrze, że tu była. Ale taka niska? Taka krótka? Coś go tknęło bo płytka wyglądała jak wbity w ziemię kawałek prostokątu. A niedaleko był wbity w ziemię krzyż. I kolejny. Właściwie to to wyglądało jak...

- Cmentarz? Wywieźli mnie na jakiś kućwa cmentarz? Kućwa który był taki dowcipny? - jęknął i z mozołem podparł się o ten nagrobek. Główował który z jego kumpli czy przyjaciół mógłby być taki "dowcipny". Cholera, może jakaś jego była? Albo jej kuzyni czy tam inni braciszkowie. Tylko cholera coś żadne twarze ani imiona nie chciały mu się skrystalizować w pamięci. Właściwie... Właściwie to nic mu się nie chciało skrystalizować. Ani urywki imprezy, ani dnia wczorajszego, ani ludzi z imprezy no kućwa nic. Serio? Jakim cudem? Właściwie w przedwczoraj też nie. Kućwa co jest grane?

~ Dobrze, że mnie dupa nie boli. To przynajmniej wiadomo, że to nie była pigułka gwałtu. ~ pocieszył się w myślach gdy wreszcie wstał i otrzepał się z liści, igieł i trawy. Cholera jaka kosta... Wszystko mu zesztywniało jakby przespał tak całą noc czy cóś...

Szybko jednak doszedł do wniosku, że raczej gdyby ktoś miał jakiś żal do niego by go wyweźć "tu" i na razie sobie odłożył na później gdybania gdzie jest to "tu". No to raczej by mu zabrał jego rzeczy a pewnie i dał po gębie czy tam skopał jak nie bardziej. A tu nie. Chyba miał wszystkie swoje rzeczy. Plecak i resztę. Bez sensu. Jak rabunek to powinni mu wszystko zabrać, jak zemsta powinni mu spuścić łomot, jak morderstwo no to w ogóle nawet nie zabrali się do roboty. Bez sensu no. Jak cholera bez sensu. Tak samo jak to miejsce. Jakiś porypany, ponury las i to w jakimś porypanym cmentarzu. Wszystko takie stare i porzucone. Ale ej! Nie był tu sam!

To odkrycie zdziwiło go tak samo jak te które do tej pory dokonał po otwarciu oczu. Widział ciała. Cholera. No niby był na cmentarzu i leżące pokotem ciała może były na miejscu. Ale cholera chyba nie na wierzchu. Do tego jedno się ruszało! A nie... To jakaś laska. Coś się kręciła jakby szukała wczorajszego dnia. Zupełnie jak pewnie i on sam. A jej twarz... Wydawało mu się... Że jakby coś... Ale nie. Chociaż przez chwilę wydawało mu się, że jakieś wspomnienie, twarz czy imię próbuję się przebić do świadomości i wyskoczyć przez gardło to jednak cholera nie. Może później sobie przypomni.

Ale wśród reszty ciał dostrzegł coś co go prawie kopnęło w żołądek. Siostra! To akurat jakoś wiedział od razu, że ta laska co tam leżała jak on przed chwilą to jego siostra. Złapał za plecak i ruszył ku niej. Od razu i z werwą. Ale cholerne skostnienie spowodowało, że efekt tak gwałtownego ruchu był tyle spektakularny co żałosny. Zesztywniałe nogi odmówiły posłuszeństwa i poleciał na łeb, na szyję do przodu. Dobrze, że udało mu się zamortyzować upadek rękami.

- Nosz kućwa no... - jęknął i sapnął a potem jeszcze chuchnął w zmarznięte dłonie. Podniósł się jeszcze raz i tym razem spokojniej ruszył do leżącej siostry. Klęknął przy niej i poczuł uglę widząc obłoczki pary z jej ust. Żyła. To dobrze. Ona na pewno będzie więcej pamiętać niż on. Niestety... Jak zwykle. No ale akurat tym razem to mogło się przydać. Zastanawiał się chwilę co zrobić ale w końcu potrząsnął ją za ramię próbując tak w miarę zwyczajnie ją obudzić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-12-2019, 17:53   #4
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Sullivanowie

Było potwornie zimno. Susan miała problem z ruszeniem się… zamarzła? Wizja pośniałych kończyn sprawiała, że nie chciała otwierać oczu… Ból.. wiedziała, że za chwilę przyjdzie ból gdy krew dopłynie, do zastałych nóg i rąk. Może… uśnie… Może sen uśmierzy ból?
Poczuła jak ktoś unosi ją delikatnie i porusza jej ramionami. Ciało zrobiło resztę. Krew wypełniła leżące nieruchomo.. przez zbyt długi czas kończyny. Jęknęła z bólu, otwierając oczy.
- Ja.. James? - Szepnęła spoglądając niepewnie na brata.

- No. He he. - James parsknął ulgą i rozbawieniem. A więc jednak żyła! No i nic jej chyba nie było. No to dobrze. Wyraźnie kamień spadł mu z serca. - Jak się czujesz? - zapytał zaraz potem patrząc w dół na szczupłą twarz brunetki jaka była jego siostrą.

- Zimno… - Susan z trudem podniosła się z ziemi i objęła brata, chcąc się choć odrobinę ogrzać. Była w stanie ruszać palcami… Czyli nie odmroziła ich sobie. Bała się jednak jeszcze patrzeć na skostniałe ręce. - Gdzie… gdzie jesteśmy?

- No zaraz się rozgrzejemy. - powiedział zaczynając pocierać jej dłonie i ramiona. Sam też się mógł trochę rozgrzać od tej czynności. A na chwilę zajęło go to by mógł się zastanowić nad pytaniem jakie sam przed chwilą sobie zadawał.

- Miałem nadzieję, że ty będziesz wiedzieć.Chyba jesteśmy pośrodku Nigdzie. - skinął głową dookoła aby siostra też mogła rozejrzeć się po tym ponurym, bezludnym, Nigdzie.

- I nie jesteśmy tu sami. - mruknął zatrzymując wzrok na blondynce w czapce która się zaczęła ruszać jako pierwsza. No i tych innych którzy nadal leżeli jak kłody. Ale nie widział u nich krwi ani widocznych ran a chociaż u paru najbliżej leżących ciał widział obłoczki oddechów.

- Kim oni są? - Susan przyjrzała się ciałom. Powinna się nimi zająć. Im też groziły odmrożenia. - W co znowu nas wpakowałeś? - dodała szybko nieco odsuwając się od brata i spoglądając mu w oczy.

- Jaaa?? - James wymownie też się trochę odsunął od siostry. W nawet ją puścił bo dłonie były mu potrzebne aby wskazać nimi na samego siebie. - To ty! Widzisz co narobiłaś? Dlaczego mi na to pozwoliłaś? To twoja wina. - westchnął nieco cierpietniczym tonem na znak jaką siostrą pradawni bogowie go pokarali. Ale często tak robił, zwłaszcza w stosunku do swojej siostry gdy uznał, że ktoś go o coś oskarża. Zwłaszcza gdy robiła to ona. Dopiero gdzieś tam pod spodem dało się wyczuć, że jednak trochę autoironizuje jak to zwykle miał w zwyczaju.

- Nie wiem kto to jest. Myślałem, że ty ich może kojarzysz. - mruknął niedbale wskazując gestem na powalone pokotem ciała.

- Na nic ci nie pozwalałam! - Brunetka podniosła głos. - I nie wiem co to za banda!

Wstała i przyjrzała się sobie. Cokolwiek się stało… Miała swoje sprzęty przy sobie. - Szliśmy… mieliśmy fuchę… Wiesz, sprawdzić kogoś… - Rozejrzała się. - Myślisz, że oni też?

W odpowiedzi na rewelacje siostry brat rozejrzał się po tym cmentarnym pobojowisku. A potem znów spojrzał na siostrę i wymownie wzruszył ramionami na znak, że nie ma najmniejszego pojęcia co tu robi ich rodzeństwo ani ci wszyscy widoczni ludzie.
 
Aiko jest offline  
Stary 06-12-2019, 22:48   #5
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Cholernie było zimno. To poczuł jako pierwsze, wraz z bólem pod czaszką i lodowatymi igiełkami kropel deszczu uderzającymi w powieki. Chyba nawet jęknął. Nie był pewien. Stęknął? Czy tylko krzyczał jeszcze we śnie? Jednak wraz z kolejno docierającymi zapachami ziemi i mchu wdarł się w ociężałe i obolałe zmysły Soroki nieokreślony niepokój. Jakiś ruch?

Ledwo otworzył oczy... i zieleń. Stąd zapach lasu. I... ruch! Na pewno ruch.

Cokolwiek się stało, półprzytomny pod gołym niebem, szaman nie był sam. Na wszelki wypadek leżał więc dalej jak kłoda, wpijając tylko dłonie w twardniejącą zimnem mimo opadu ściółkę i mrużąc oczy od kropel. Dokładniej mówiąc, leżał jak przymarzający zadem do ziemi, całkiem okazały kloc drewna, tylko że z łbem nakurwiającym jak na ciężkim kacu.

Źle. Ale jeśli w pobliżu buszowało zwierzę, nie zaatakuje z marszu nieruchomego człowieka. Trzeba tylko jeszcze trochę wytrzymać diabelne zimno, to albo pójdzie sobie, albo przylezie obwąchać i...
Zaczął rozróżniać ludzkie głosy. Dobrze... Czy źle?
Mamrotanie... Wyraźniejsze narzekania...

Źle! Ale nie bardzo.

Pomyślał, że brakuje oskarżeń. Nie mogło być inaczej, chujnia i patatajnia, patrzyć tylko, kiedy się zacznie. O, już ktoś podnosił ton. Czyżby za głosem duchów przyprowadził ludzi na zadupie i kilka więcej tyłków mróz teraz ściskał do ziemi? Soroka złowił słowo "fucha" i całkiem zamknął powieki, na próżno próbując sobie przypomnieć miniony dzień, zanim usłyszy spodziewane: "gdzie ten dziwak?" Tylko, że w następnej chwili przeszło mu przez łeb, że jak kto mniej zwyczajny dziczy, albo i ciuchy miał gorsze, to już lepiej znieść dodatkowo parę bluzgów niż grób takiemu kopać, zwłaszcza w marznącej ziemi. I ze szczerą determinacją odepchnął się łokciami do pozycji siedzącej.

- Żesz rrrrrwa to na skunksa - wymamrotał chwytając się za głowę. Zmiął w garści mokrą czapkę, ściągając ją z potarganej, rudobrązowej czupryny i rozejrzał się. Najpierw po ludziach. Potem za bronią. Chujnia wyzierała niestety z każdej, drobnej obserwacji. Z pewnością nie napadnięci, za dużo szpeja ciągle mieli przy sobie. Jakim cudem marzli więc pośrodku opuszczonego chyba od wieków, zarośniętego lasem... Cmentarza?

Żesz to! Jak gadał im o duchach, już wystarczy.

Skonsternowany szaman podrapał się po brodzie, próbując jednocześnie wstać i rozciągnąć protestujące kłuciem i skurczami, przemarznięte mięśnie, a kiedy wreszcie udało się przywrócić kończynom krążenie, gestem kierowanym do trójki najprzytomniejszych istot rozłożył ręce. Uniwersalne, pokojowe i przepraszające przesłanie brzmiące bez słów - "ja nic nie wiem".
Bo, cholera, nadal nie miał bladego pojęcia! Nic. Tylko te twarze... Wrażenie, że powinien kojarzyć ludzi, jeszcze gorsze, niż gdyby byli całkiem obcy.

Aby to jedno choć szczątkowo zweryfikować, niezgrabnie jeszcze i sztywno Soroka nachylił się nad najbliższym leżącym delikwentem próbując zmusić pamięć do przyporządkowania gdzieś rysów twarzy. No i sprawdzenia, tak po kolei, czy grobów i duchów na tym miejscu już starczy. Oby nikt nie był zimny na amen!
 
Vadeanaine jest offline  
Stary 07-12-2019, 01:26   #6
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Piekło wcale nie musi być ogniem. Równie dobrze może przypominać ścięty lodowatą mgłą cmentarz pośrodku leśnej głuszy, gdzieś w samym sercu definicji zagubienia.

- Lika... Lika, obudź się! - zdawało się, że usłyszała wołanie. A może to był tylko sen?

Głosy, dźwięki… zapachy i drżenie mięśni całego ciała. Czuła się paskudnie, jakby poprzedniego dnia przyjęła w siebie zbyt dużą ilość różnej maści alkoholi i na dodatek wymieszała je z narkotykami. Widziała jak przez mglę, obraz dwoił się jej przed oczami, zaś przelewająca się na granicy widoczności bordowa poświata nie pomagała przywrócić się do stanu używalności… i ten chłód. Mało co w życiu jest równie przygnębiające jak długotrwałe znoszenie zimna... może nie aż takiego, żeby człowieka zabiło, ale nieustannego, powoli pozbawiającego sił, energii i zapasów tłuszczu.

- Uciekaj! Uciekaj, Lika! - znów ten głos, odbijający się wewnątrz czaszki. Zmuszający do chwycenia głowy w dłonie i udaremnienie jej ucieczki z karku.

Lika… miała na imię Lika.

Była… na pustyni… albo stepie. Wśród piachu i niskiej trawy. Pod niebem barwy sepiowej szarości jaką przybierało ten krótki moment przed gwałtowną burzą.

Uciekać... przed czym miała uciekać, albo przed kim?

Pamiętała dłonie. Parę pozabliźnianych rąk podającą jej miskę parującej strawy, trzask ognia wymieszany z ochrypłym śmiechem.

Poczuła nagły, silniejszy dreszcz. Objęła się za ramiona. Nie było nawet tak zimno, ale miała wrażenie, jakby wiatr wyjąc opętańczo przenikał przez pnie drzew, kamienne nagrobki, grube ubranie i skórę, aż do kości. Drżącymi dłońmi zarzuciła na głowę kaptur i wsadziła je zaraz za pazuchę. Nie pomogło. Zimno szło gdzieś od środka.

W pamięci przelewały się jej imiona, twarze. Oczy, skrzywione albo szczerzące się usta. Z zarostem, bez zarostu. Przecięte blizną na ukos, albo mocno uszminkowane.

Wyrwane z kontekstu, pojedyncze fakty nijak nie chcące się ułożyć w spójną całość. Drobne strzępki informacji wirowały w jej głowie, przyprawiając żołądek o niekontrolowane skurcze. Kolejna fala czerni przetoczyła się po zmaltretowanym mózgu. Kobieta miała wrażenie że umyka jej coś bardzo ważnego - jedno pytanie rodziło kolejne i jeszcze następne, a wszelkie tak potrzebne w tej chwili odpowiedzi czają się gdzieś na samej granicy poznania, tuż na wyciągniecie ręki, gotowe aż je pochwyci, lecz gdy wyciągała w ich kierunku drżące ręce uciekały w mrok, śmiejąc się szyderczo z owych rozpaczliwych prób. W sercu odczuwała pustkę i zimę. Coś nią od środka trzęsło. Coś się w niej tłukło. Chciała gdzieś biec. Byle gdzie, byle tylko biec. Poczuć na twarzy wiatr i pęd powietrza, zostawić za sobą mróz i strach. Daleko, daleko w tyle i nie dać się im uwięzić.

Tylko dlaczego ciało nie chciało się słuchać?

Zimno mi. Boże, jak mi cholernie zimno... Zimno mi w dłonie, w stopy, w nos, w usta, zimno mi wszędzie - myśli zapętliły się. Powiedzenie że karma to wredna suka i zawsze wraca do człowieka nigdy nie miało dla Liki tyle sensu co w tej chwili.

Po pierwszych minutach poświęconych na bezsensowne trzęsienie, strach i niezrozumienie, powoli zaczęła brać się w garść. Szarpaniną i apatią niewiele zdziała, tym bardziej nie dowie się gdzie jest, kto ja tu przytargał, ani w jakim celu. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
Ilekroć próbowała się skupić na połączeniu ze sobą strzępków wspomnień dostawała ostrego ataku migreny, przyprawiającego o kolejne zawroty głowy i nudności. Bolało ją wszystko, zaczynając od oczu na mięśniach i skórze kończąc. Wszystko.

Zacisnęła szczęki aż poczuła że drętwieją, odliczyła w milczeniu do dwudziestu i szybkim zrywem podniosła się z siadu do klęczek. Zastygła w tej pozycji, a następnie bardzo powoli wyprostowała plecy. Starając się zbędnie nie poruszać głową, rozejrzała się przytomniejszym wzrokiem po okolicy.

Dziewięć ciał, dziewięć osób. Kto żył, kto umarł?
Czas miał pokazać.

Niektóre twarze wywoływały pieczenie w mózgu, zupełnie jakby gdzieś już je widziała...

- Do diabła - sarknęła, sztywnymi palcami sprawdzając ekwipunek. Chyba było... co miało być. Broń, zapasy, książki i bibeloty. Z jękiem niewysłowionej ulgi wygrzebała z plecaka piersiówkę, szybko odkręcając korek. Wzięła pierwszy łyk, gardło zapiekło żywym ogniem. Odczekała chwilę i powtórzyła kurację, a po wychłodzonym ciele momentalnie rozeszła się fala ożywczego ciepła. Złudnego... jednak potrzebowała teraz nawet cienia ułudy aby móc podnieść się do pionu.

Za chwilę... za pieprzony moment, ale jeszcze nie teraz... moment...

Głosy do tej pory przytłumione zmieniły się w rozmowy, stękania. Mamrotania.
Do dźwięków natury doszły szelesty ubrań, dzwonienie ekwipunku. O dziwo nie usłyszała jeszcze charakterystycznego dźwięku odbezpieczanej broni. Mogło to oznaczać, że reszta też nie kojarzy co się u licha dzieje.
Albo może ich kat zaspał, bądź poszedł na stronę za potrzebą.

Ona też musiała się ruszyć. Ruch to życie, to ciepło...

- Og... - zaczęła mówić, ale musiała odkaszlnąć i odchrząknąć, co zajęło dobre ćwierć minuty oraz soczyste splunięcie.

- Ogień - powiedziała już wyraźniej, rozglądając się po okolicy. Ogień to światło, ogień to ciepło. Ogień był życiem.
- Chcecie żyć, pomóżcie z ogniskiem. - dorzuciła przez szczękające zęby - Jeśli macie we łbach taki sam sajgon jak ja... walić to. Na razie. Musimy się ogrzać... ogień... dobry... - zakaszlała, wstając chwiejnie na nogi - Odgania zwierzęta, przegania... potrzebny nam ogień.

 
Zuzu jest offline  
Stary 07-12-2019, 13:00   #7
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Bishop obudził się i zorientował że nie śpi pod dachem ani brezentem, nie było to typowe więc zamiast zrywać się postanowił jeszcze chwilę ponasłuchiwać, czasem lepiej zorientować się jaka jest sytuacja zanim ujawni się że już się obudziło. Z tego co słyszał to nikt lepiej się nie orientował więc chyba nie zaszkodzi jednak wstać zanim sobie tyłek odmrozi. Oparł się o granit obok i z kilkoma chrupnięciami stawów przeszedł do pozycji wyprostowanej.

Stanley Bishop był raczej wysokim mężczyzną po pięćdziesiątce, twarz poznaczona była zmarszczkami świadczącymi o tym że często się uśmiechał, teraz ubrany był w stary prochowiec z pasem zawiązanym zamiast przetykania go przez szlufkę.

Odnotował że przy jego plecaku, którego kształt sugerował że raczej nic nie brakowało, dalej jest przytroczony karabin. odpiął paski i odwinął broń wyglądająca jak przerośnięty AK z prostym magazynkiem, odbezpieczył i odciągnął zamek po czym z zainteresowaniem obejrzał nabój
-Ogień brzmi, dobrze. Cokolwiek miało nas zjeść czy zaatakować miało po temu już wystarczająco dużo czasu. Nie wiem jak wy ale nie mam zielonego pomysłu gdzie jestem i co gorsza w którą stronę ruszyć. Rozejrzę się za czymś suchym,
Starszy mężczyzna przerzucił pas karabinu przez ramię założył rękawiczki bez palców i ruszył w stronę najbliższego iglaka żeby poobrywać dolne suche gałązki.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!

Ostatnio edytowane przez Leminkainen : 07-12-2019 o 13:09.
Leminkainen jest offline  
Stary 08-12-2019, 19:43   #8
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Pierwszym co poczuł był gorzkawy, ciężki do zniesienia, posmak w ustach. Spróbował przełknąć ślinę, ale akurat nie miał żadnej na zbyciu. Jakby tego było mało gardło było wyschnięte niczym pustynia w południowym Teksasie i z uporem upominało się o kropelkę czy dwie czegoś lepszego od wody. No... w ostateczności mogła być też woda.

Scorpion stęknął chcąc zarzucić całemu światu, że się na niego uwziął i zmusza do wstania, gdy jemu tak dobrze się śpi. Chętnie skusiłby się na klasyczne "jeszcze pięć minut", ale spragniony przełyk i zniesmaczony język nie chciały czekać. Cóż było robić, otworzył oczy.

Zobaczył... zieleń. Leżał mordą w trawie. Zorientowawszy się w przyczynie obrzydliwego posmaku w ustach, postanowił ją zlikwidować. Wypluł czerwony liść, który najwyraźniej przeżuwał od dłuższego czasu. To rozwiązywało jeden problem, pozostawał ten drugi. Chcąc nie chcąc podparł się na ramionach i w jakiś sposób doprowadził samego siebie do pozycji siedzącej. Oczy jednak miał lekko przymknięte, jak gdyby chciał złapać podczas tej czynności jeszcze kilka godzin snu. Przetarł je rękoma, by pobudzić do działania, a przy okazji odczepił od swojej brody kilka mokrych liści.

Ziewnął przeraźliwie i przeciągnął się aż mu kilka kości strzeliło. Wygięty w łuk ponownie otworzył oczy, tym razem już na stałe. Wpatrywał się w konary drzew. Las... Był w lesie... Kurwa, ale musiał wczoraj pochlać, w ogóle nie pamiętał jak się tu znalazł. Co prawda pobudka w obcym miejscu nie była dla niego czymś nietypowym, ale jeszcze nigdy będąc na rauszu nie przyszło mu do głowy pospacerować w pięknych okolicznościach przyrody. Wręcz przeciwnie, pierdolić przyrodę! Po pobycie na Florydzie miał jej powyżej uszu.

Dla pewności zabrał się za sprawdzanie ekwipunku. Najpierw ręka automatycznie powędrowała na plecy i stwierdziła, ku radości właściciela, że stary wierny Garand jest na swoim miejscu. Kabura też nie była pusta, a w plecaku znalazł zapasowe magazynki, prochy, trochę żarcia i parę innych gratów. Uznał, że raczej niczego nie brakowało. "Raczej", bo przy jego sposobie spędzania wolnego czasu nigdy nie można było być pewnym czy brakującą konserwę ktoś mu buchnął czy dajmy na to sam ją zeżarł na gastrofazie.

Dopiero po kolejnym ziewnięciu reszta jego zmysłów podjęła wysiłki działania, a on zorientował się wówczas, że nie jest sam. Wokół pełno było ludzi! Jedni coś mówili, łazili dookoła. Inni wciąż leżeli na ziemi, kto wie, może już nigdy nie wstaną? Kurwa, co tu się dzieje? Wstąpił po pijaku do jakiejś pierdolonej sekty, która wywiozła go na jakieś zadupie, czy jak? Tamten w dziwnej czapie z pewnością wyglądał na jakiegoś oszołoma.

Dreszcz przebiegł mu po plecach. Ale to z zimna! Oczywiście, że z zimna, bo niby z czego? Ze strachu? Ha! Opatulił się szczelniej płaszczem, który w nocy służył mu za koc, podczas gdy sam koc spoczywał bezpiecznie w plecaku. Dobra, skup się człowieku na tym co oni tam gadają, a nie o pierdołach rozmyślasz.

Oni tymczasem gadali o ognisku. W sumie niezły pomysł. Wydając głośne stęknięcie, podniósł się na nogi. Wówczas dotarł do jego umysłu kolejny istotny szczegół. Część towarzystwa nie wydawała się taka zła. Więcej, część towarzystwa przedstawiała się wyjątkowo korzystnie. Brunetka i dwie blondynki. Może jednak ta nocna wycieczka do lasu nie była taka zła? W pośpiechu spróbował otrzepać swój płaszcz z przyklejonych do niego liści, ale w końcu zrezygnował zostawiając parę na swoim miejscu.

- Chcecie ogień to trzeba zebrać drewno... - wychrypiał, czego głównym skutkiem był ból zaschniętego wciąż gardła. Sięgnął po manierkę, łyknął z niej i dopiero kontynuował już normalnym głosem - ... jak słusznie zauważył Siwy. Ty tam, w czapie. Pójdziesz w tamtą stronę poszukać czegoś na opał. Ja... Pójdę w dokładnie przeciwnym. A ostatni z naszej czwórki może wybrać ostatni niewykorzystany kierunek. Panie niech tu sobie posiedzą i zaczekają. Zaraz będzie ciepło.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col

Col Frost jest offline  
Stary 14-12-2019, 19:38   #9
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Po prostu go zatkało.

Jak nigdy do tej pory.

Przez chwilę po przebudzeniu był przekonany, że wciąż śni. Jakiś koszmar w dodatku.
Zimno, ciemno i śmierdząco. Kto śmiał? Jak to?!

Zatkało go na amen.

Palce zamiast miękkiej pościeli namacały jakąś paćkę? Zaskoczonemu umysłowi zajęło dłuższą chwilę by ogarnąć, że to zwykłe błoto i trawa.

Całkowita pustka i zaskoczenie nie ustępowało gdy Sebastian zaczął rozróżniać jakieś głosy w tle. Udawał przez chwilę wciąż uśpionego. Z bijącym szybciej sercem rozważał możliwe opcje. Dziura w pamięci nie chciała się jednak zapełnić. Ostatnie wspomnienia jednak przyniosły migawki pociągłej twarzy o ciemnych włosach i przenikliwym spojrzeniu.

Ofka!

To sprawiło, że olbrzymi mężczyzna niemal zerwał się z ziemi jak oparzony z niskim, ostrzegawczym warkotem. Długie włosy splątane i ponabijane zwiędłymi liścmi i odrobinami ziemi. Skórzana kurtka, czarne doskonale skrojone spodnie ewidentnie szyte na miarę, skórzane buty i taka też torba świadczyły o dobrym życiu jakie do tej pory mógł wieść brodacz. I choć teraz wszystko to było upaćkane błotem, nie zmieniało w żaden sposób wrażenia jakie robił wielki mięśniak.

- Ofka! – rzucił podniesionym głosem ignorując wszystkie osoby w zasięgu wzroku. Rozglądał się jednak odgarniając zmierzwioną grzywę włosów a gdy dostrzegł niewielką postać wciąż leżącą w niewielkim oddaleniu rzucił się w jej kierunku. Złapał kobietę w ramiona, przypadając na kolana. W porównaniu z jego muskularnym ciałem sprawiała ona niezwykle kruche wrażenie. Przytulił ją do szerokiej klaty, opiekuńczo ocierając twarz z brudu i gwałtownie poszukując niewidocznych obrażeń. Wciąż i na nowo powtarzał jej imię.

W tej chwili był gotów zabić tego, kto ich tak urządził.

 

Ostatnio edytowane przez corax : 14-12-2019 o 19:41.
corax jest offline  
Stary 16-12-2019, 03:13   #10
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
"Dlatego prawo jest od nas dalekie i sprawiedliwość do nas nie dociera. Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność, jasnych promieni, a kroczymy w mrokach. Jak niewidomi macamy ścianę i jakby bez oczu idziemy po omacku. Potykamy się w samo południe jak w nocy, w pełni sił jesteśmy jakby umarli."
-Iz 59, 10-11


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1A86epX2Q4A[/MEDIA]
Absolutna nicość rządziła się własnymi zasadami, determinującymi istnienie jednostki zagłębionej w nieprzeniknionej pustce. Mrok był wieczny, wszechpotężny, niezmienny. Ciemna próżnia bez początku i końca, bez najmniejszej choćby smugi zwiastującej blask światła. Idealnie matowa, zimna… nieczuła na czas i przestrzeń. Zawieszała duszę ludzką, pozwalając jej istnieć poza trybami rzeczywistości, póki miała taki kaprys. Na podobieństwo pająka, chwytała umysł, zatapiając go w trupio chłodnej żywicy, odzierającej z poczucia siebie samego. Zabierała tożsamość, pozostawiała błogosławieństwo niebytu na krawędzi dwóch światów.

Mrok bez światła, czas bez czasu i sen bez snu, podobny śmierci tak bardzo, że wystarczył jeden krok, aby zatrzeć rozdzielające je granice. Jeden malutki kroczek, tak prosty do wykonania… ludzkie ciało wystawione na łaskę i niełaskę Losu, bawiącego się nim niczym szmacianą lalką. Jeszcze nie zostało sprecyzowane, czy kapryśna siła rzuci śmietleną kukiełką w kąt, a może wyrwie jej kończyny i wrzuci do ognia?

Czekać… cóż innego pozostawało?

Czekać, trwać, nie-istnieć.

Jak posąg, jak głaz, jak słup soli pozbawiony duszy, póki Nicość nie postanowi inaczej. Nim ponownie nie pozwoli swemu więźniowi widzieć, słyszeć. Oddychać, czuć. Gdyby nie odarcie z wszelkich atrybutów świadomości, człowiek czułby się osaczony milionami mieszających się sekund, wszechświatów i bezpańskich dusz, które toną z nim wspólnie w owym oceanie mroku… a tak była tylko cisza, niczym skrzydło ćmy. I samotność snu w pojedynkę.

Sen jednak kończył się, gdyż nic nie mogło trwać wiecznie. Kobieta obudziła się więc, w najgłębszej głębi nocy, kiedy nie ma księżyca, a godzina jest żadna - przynajmniej tak się czuła w pierwszych sekundach ponownych narodzin, łapiąc spazmatycznie oddech, podobna wyrzuconej na brzeg potoku rybie.

Błysk, szarpnięcie i zimna ciemność. Mrok, z którego piekące oczy wyłowiły po chwili pierwsze obrazy - wciąż płaskie i dwuwymiarowe, niczym wyblakłe fotografie. Wpierw dostrzegły rozmazany zarys dłoni na tle ciemnej ziemi, upstrzonej gdzieniegdzie plamami trawy. Świat zawirował, żołądek podjechał do gardła, perspektywa uległa zmianie.

Smagane stalowym ogniem chmury pędziły szaleńczo gdzieś w górze, a ich nabrzmiałe brzuszyska płonęły szarością, gnane gdzieś dziką furią, choć jej źródło pozostawało poza zasięgiem tak wzroku, jak i ludzkiego pojęcia. W bliższej perspektywie kształt, ciemny i ruchomy. Żywa skała na tle rozgrywającego się u góry odium. Ruchome zielone fraktale pomiędzy… szum w uszach, drażniący, na granicy bólu.

Kim była? Co się stało? Jak się tu znalazła i gdzie owo “tu” było?

Pustka w głowie, równie nieprzychylna i zimna, jak miejsce w którym się obudziła po raz pierwszy odkąd...

Strach zacisnął szpony wokół jej gardła, nie pozwalając wydobyć z siebie głosu, oddech stał się szybki i płytki. Tętno wzrosło, szumem krwi w uszach zagłuszając jakiekolwiek inne dźwięki. Przez dłuższą chwilę walczyła z atakiem narastającej paniki, starając się oddychać powoli i głęboko, nabierając powietrza nosem a wypuszczając ustami. Prosta sztuczka, nawyk zakodowany w mięśniach i aktywujący się bez udziału woli. Pomogło. Pojawiła się również pierwsza logiczna myśl: znaleźć schronienie, przeczekać. Ukryć się i w spokoju lizać rany z nadzieją że zaniki pamięci są przejściowe.

Albo pomogło ciepło, kojące wychłodzone, sztywne od bezruchu ciało. Dotyk na odsłoniętych fragmentach trupiozimnej skóry, bladej i nieprzyjemnie napiętej. Wielkie, silne dłonie, zapach mężczyzny… tak znajomy, charakterystyczny i bliski. Budził wspomnienia bez obrazów, za to pełne skrajnych emocji z których większość, na szczęście, należała do pozytywnych.
Przypominały kojący kokon, powoli i mozolnie oplatający zamrożony mózg.
Do tego głos… tak, głos, również znajomy. Powtarzający niczym mantrę wciąż tę samą kwestię.

“Ofka”.

Tryby w mózgu kobiety zazgrzytały, posypała się niewidzialna rdza. Chłonęła otaczające ją dźwięki, ucząc się dopasowywać rytm kroków do głosów, wyłapywać zapachy. Pamięć wracała opornie, leniwie i dotyczyła tylko znaczenia poszczególnych słów.

Nie Ofka, Ophelia - tak miała na imię. Ophelia Swann.

Gładząca ją delikatnie szorstka dłoń wzbudzała uczucie spokoju i szczęścia, ale również ukłucia bólu, przeszywające serce na podobieństwo piekielnie ostrych igieł. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się resztek zamroczenia. Widok przed oczami przestał się dwoić i pierwszy raz od ponownych narodzin, otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą brodatą twarz, zaniepokojoną… z tym charakterystycznym wyrazem oczu znamionującym mocne wzburzenie. Ciemne ślepia odbijały jej obraz: ciemnowłosej, młodej kobiety o błędnym, wciąż lekko nieprzytomnym spojrzeniu, drobnej twarzy i bladych ustach, teraz zaciśniętych w wąską kreskę.

- S… Seba… - zaczęła, lecz przerwał jej napad kaszlu. Opuchnięte struny głosowe zaprotestowały, pozbawiając ją tchu na dwa uderzenia serca, nim ponownie nie zaczerpnęła powietrza i nie uniosła drżącej dłoni prosto do brodatej twarzy, zaś na bladym obliczu pojawił się uśmiech. Myślała o schronieniu, a to ono znalazło ją. Cokolwiek by się nie działo… nie borykała się z tym sama. Otaczała ją forteca zbudowana z mięśni i pewności siebie. Irracjonalnego spokoju działającego kojąco na pokręconą duszę w stanie głębokiej apatii.

Trzy krótkie oddechy i Ophelia zabrała dłoń z policzka olbrzyma, siadając o własnych siłach. Na usta cisnęły się jej słowa których wypowiedzieć nie mogła. Zamiast wieszać w eterze kobierce dźwięków, rozejrzała się dookoła. To gdzie się teraz znajdowała pozostawało zagadką, nie potrafiła sobie przypomnieć ostatnich chwil przed zapadnięciem w komę. Musieli wpaść w nieliche kłopoty. Na tyle poważne, by wylądować bez czucia gdzieś pośrodku leśnej głuszy, na dodatek w cieniu krzyży…

- Jesteś cały? - spytała, rzucając Federacie szybkie, taksujące spojrzenie. Uśmiechnęła się przy tym już pełnoprawnie, pokonując sztywność mięśni. Sztuczka pomogła butą i ironią zamaskować niepokój wymieszany w równych proporcjach z troską. Nie wyglądał na rannego… tego na ten moment musiała się trzymać. Przy pobieżnym przetrząsaniu rzeczy zamarła zdziwiona. Było wszystko, co do pojedynczego ogonka po zjedzonym wieki temu jabłku - walał się on po bocznej kieszeni. Wokoło wyczuwała i słyszała ruch. Inne głosy, innych ludzi. Ona jednak skupiła uwagę na bagażu, dzięki czemu już po chwili wyjęła z przepastnych tobołów dwa niewielkie przedmioty, przypominające naszyjniki z zapalniczkami. Pogmerała przy nich, zagryzając dolną wargę.

Otaczało ich nieprzyjemne zimno, mieli przemoczone ubrania. Seb… potrzebowali ciepła.
- Załóż na szyję, zaraz zrobi ci się cieplej - wyszeptała, wyciągając dłonie aby przełożyć łańcuszek przez masywny, zarośnięty kark - I na litość boską daj grzebień, wyglądasz jak kloszard.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 16-12-2019 o 03:25.
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172