5 marca 2050, Caligine Town
Tydzień dłubania pod maską i drobiazgowych oględzin podwozia przed wyruszeniem w drogę, a mimo to coś przed momentem z hukiem odmówiło dalszej współpracy. Hector ścisnął mocniej rękami kierownicę nie potrafiąc przyjąć owego faktu do wiadomości. Kochany równie mocno co Rosa, Silverado okazał się właśnie niewdzięcznym kawałem złomu.
Silnik wciąż pracował bez zarzutu, ale Garcia nie chciał ryzykować dalszej jazdy z uszkodzonym elementem zawieszenia, zwłaszcza w tak niebezpiecznie gęstej mgle. Namyślał się jeszcze przez chwilę, potem westchnął ciężko i przekręcił kluczyk. W kabinie pickupa zapadła dźwięcząca w uszach cisza, złowróżbna i przejmująca niedopowiedzianą nutą rozczarowania.
Monter schował kluczyk do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyciągnął zza siedzenia niewielki turystyczny plecak i ustawiony na sztorc za oparciem karabin. Nie znał tego miejsca, nigdy wcześniej o nim nie słyszał, więc zamierzał zachować przynajmniej podstawy bezpieczeństwa.
Wysiadł z wozu rozglądając się wokół i próbując ułożyć sobie w głowie pobieżny plan zabudowy. Przeładowana broń szczęknęła metalicznie, po czym powędrowała na ramię mężczyzny razem z plecakiem. Hector westchnął ponownie, wciąż targany gniewnym niedowierzaniem. Lada chwila miało zacząć się ściemniać, dlatego próby naprawy uszkodzenia - ba, nawet wstępnego określenia jego źródła - byłyby tylko marnotrawieniem czasu. Dużo ważniejsze stało się nagle znalezienie schronienia na najbliższą noc.
Starając się nie czynić niepotrzebnego hałasu i bacznie nadstawiając uszu, Kubańczyk skierował swe kroki w stronę ledwie widocznego w oparach mgły kościoła.