Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2020, 06:28   #11
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 4 - 2021.08.02; pn; ok 10:00

Czas: 2021.08.02; pn; ok 10:00
Miejsce: Oregon; Portland; Ross Island; obóz
Warunki: jasno, cicho, chłodno, pogodnie, łag.wiatr
Głód: -0,3 niedosyt (następny mod o -0,1 o 14:00)


Chyba wczoraj nie wypiła zbyt dużo. Bo gdy wstała to język przysechł jej do podniebienia. Ale to dało się wyleczyć kubkiem kompotu jaki znalazła na szafce przy łóżku. No skronie trochę jej pulsowały ale to już trzeba było rozchodzić. Poza tym nie pamiętała kiedy ostatnio się tak wyspała. Na zewnątrz był już kolejny dzień. Ranek. Raczej późny niż wczesny. Ale pogodny. Wtedy też zorientowała się, że nie zna tego miejsca. Jakieś piętrowe łóżko. Obudziła się na tym dolnym piętrze. Obok inne łóżka. Ale puste. No tak. Ten barak. I to ten “dziewczyński”. Poznała ten stół co wczoraj zaczęły biesiadę z Lisą. Ale to jak kończą to już pamiętała dość mętnie.

Za to pamiętała prysznic. Gorący prysznic! Tylko dla siebie! I to z mydłem, szamponem, żelem pod prysznic… Gdy nie trzeba było się przymknąć oczu bo coś zaraz człowiekowi rozpruje nagie plecy. Albo je zobaczy. Nie. Można było zmyć z siebie pot i brud. Opłukać się czystą, ciepłą wodą. Czuć jak woda i mydliny spływają wzdłuż ciała. I wyjść spod prysznica czystym i pachnącym. Ubrać się w suche i czyste rzeczy. Kiedyś po prostu brało się prysznic i się człowiek nawet nad tym nie zastanawiał. Po prostu brał prysznic. Co najwyżej była filozofia o której porze i jaki żel czy szampon użyć. I tyle.

Ale wystarczyło parę miesięcy zapaści tego wygodnego świata oczywistych oczywistości i nagle ten do niedawna nie warty wzmianki detal dnia codziennego urastał do rangi święta. Coś co warto było notować w kalendarzyku. Bo zazwyczaj musiała wystarczyć miska z wodą czy jakaś kąpiel na zimno jeśli się akurat było blisko jakiegoś strumienia, kanału, rzeki czy jeziora. I nagle, po paru tygodniach cud na tym świecie. Gorący prysznic! I znów można było się czuć jak cywilizowany człowiek. A do tego dziewczyny zapewniały, że tak jest codziennie. Można codziennie brać gorący prysznic! W tych czasach to na pewno byłby atut każdego miejsca.

Czyli spędziła noc z dziewczynami. W ich baraku. Chociaż było tu z pół tuzina piętrowych łóżek więc nawet dla ich czwórki to było miejsca z zapasem. Poznała nawet to gdzie pewnie spędziła noc Tammy bo widziała jej plecak i ubrania. Ale chwilowo w baraku była sama.

Resztę towarzystwa spotkała na zewnątrz. Świat zewnętrzny okazał się co prawda słoneczny i pogodny no ale dość chłodny. Chociaż sama bluza była w sam raz by uniknąć uczucia nieprzyjemnego chłodu. No i te budowa czy co to do niedawno było to raczej był średnio atrakcyjny widok. Pewnie nie załapałby się na żadne foldery reklamowe z miasta.

Najpierw napatoczyli się jej w oczy Jesper i Tracy. Siedzieli w głębi tego magazynu przy radioodbiorniku. On siedział a ona stała. Oboje byli do niej trochę tyłem i profilem. Wyglądało na to, że techniczka o krótkich, ciemnych włosach coś mu tłumaczy i pokazuje jak i co działa.

Potem natrafiła na Aarona i Tammy. Wracali od strony zatoki, tam gdzie zostawili wczoraj łódkę. I Tammy niosła jakieś rybki. Nie wyglądały zbyt okazale. Ale za to jeszcze ociekały wodą i trochę się ruszały.

- To on jest Kanadyjczykiem i nie umie ryb łowić? - Tammy wydawała się strasznie rozbawiona tą okolicznością. Właściwie nie było pewne czy mówiła to bardziej do Aarona, Sylvii czy dwójki przy radio. Ale ta dwójka chyba ją usłyszała bo odwrócili się do niej.

- Zajmowałem się poważnymi rzeczami a nie głupotami. - odparł wyniośle chemik by dać znać, że jest ponad takie wodne zabawy.

- Nie wiem dlaczego nie strzeliłaś z kuszy. - Aaron mruknął trochę zawiedziony. I sądząc po odpowiedzi byłej gwardzistki chyba nie mówił tego po raz pierwszy.

- Kusza to nie zabawka. Jakby mi bełt utknął w mule to kto by mi dał nowy? Ty? - zapytana prychnęła dla odmiany z irytacją i rozbawieniem. Kierowca nadal nie ukrywał swojego rozczarowania ale nie znajdując odpowiedniej riposty przypomniał sobie o rudej.

- O! A ty spałaś z dziewczynami! I jeszcze brałaś u nich prysznic! - rzucił w nią oskarżycielsko nie ukrywając, że wcale nie aprobuje takiego zachowania. Ale znów przerwała mu Tammy. Tym razem śmiejąc się wesoło.

- A pewnie! One mają gorący prysznic! - wyjaśniła wesoło jakby ten argument spławiał wszystkie inne.






Ale towarzystwo ostatecznie zlazło się na śniadanie. Po trochu, po kawałku ale sześć osób to było akurat by z lekki luzem obsiąść stary stół. Ten sam gdzie wczoraj pierwszy raz Sylvia spotkała obie wyspiary. Z nich dwóch wydawało się, że to Tracy jest ta miękka i łagodna a blondynka ta silna i zdecydowana. Dziewczyna w berecie za to z naturalnym wdziękiem robiła za panią domu. Radziła sobie i w kuchni i przy stole. Jakoś dla każdego miała uśmiech, dobre słowo i pogodę ducha. Gdy Tracy zarządzała kuchnią Lisa chociaż starała się jej nie przeszkadzać. I siedziała na ławie z bosymi stopami w skupieniu robiąc sobie pedicure.

- Ojej czemu nie powiedziałaś? Przecież bym ci zrobiła. - rzekła do niej Tracy gdy wyszła na zewnątrz z pierwszą porcją talerzy kładąc je na porysowanym ale stabilnym stole.

- Masz chyba co do roboty nie? - blondynka nawet nie podniosła na nią głowy dalej pracowicie pracując pędzelkiem i nanosząc kolorowy lakier na kolejny paznokieć.

- Ale bym ci zrobiła no ile to trwa? - rzekła z trochę mniejszym wyrzutem brunetka ale wróciła do kuchni.

- No ona faktycznie jest w tym niezła. Ja to jak kura pazurem. Zwykle ona mi to robi. - Lisa podniosła głowę na drzwi jakie zamknęły się za brunetką ale już dokończyła sama nakładanie tego lakieru.

- A mnie by mogła zrobić? Rany nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam pomalowane pazury. - zapytała gwardzistka z krótkim warkoczem dosiadając się do stołu.

- Na pewno nie odmówi. Lubi to robić. Mówi, że to ją uspokaja i odpręża. - Lisa odparła bez wahania zakręcając buteleczkę z lakierem jakiego do tej pory używała.

- Dużo tego macie? - Tammy zapytała obserwując małą buteleczkę jaką blondynka postawiła na stole.

- Sporo. Chociaż już znacznie mniej. Jak się gdzieś trafi to bierzemy. Małe jest to wejdzie nawet do kieszeni. Na początku trafił nam się zestaw kosmetyczny to była cała bateria. Jak chcecie to wam potem pokażemy. - gospodyni uśmiechnęła się do swoich nowych sąsiadek. Znów miała ten specyficzny, mocny, koci makijaż przy oczach. Ale rozmowa o lakierach została przerwana pojawieniem się pozostałej trójki.

- Żarcie przyszło! - zawołał Aaron radośnie donosząc część rzeczy. Za nim wyszedł Jesper i Tracy. I jeszcze parę chwil i można było zasiąść do śniadania. Niby pierwszy raz jedli wspólnie wczoraj. Coś pośredniego między obiadem i kolacją. Ale wczoraj to tak różnie wyszły te rozmowy i integrację. Ale dzisiaj już wszyscy byli w komplecie i już mocno głodni. Wreszcie można było zjeść a przy okazji pogadać.

---

Tracy i Lisa poznały się prawie przypadkiem. Parę miesięcy temu gdy w mieście już był stan wyjątkowy ale mimo wszystko bardziej przypominało to jakąś klęskę żywiołową niż to co jest teraz. Jeszcze wszystko bardziej działało niż nie. I chociaż restrykcje były dość uciążliwe i trwały już prawie rok to wszyscy myśleli, że w końcu ten kryzys minie. No i na przykład działał jeszcze internet i telefony.

- No i przyjechała mi sprawdzić ten internet. Prawie pod sam koniec dnia. I jeszcze padało i godzina policyjna się zbliżała. No to mówię do niej, że może zostanie. - Lisa wesoło opowiadała jak to się poznały z właścicielką błękitnego beretu.

- Tak było! Nawet nie wiedziałam do kogo jadę! A mi zeszło u innych i przejazd przez miasto to był koszmar. Wszędzie kontrole i badania, sprawdzanie przepustek. No to jak już do niej przyjechałam to już dość późno było. I jeszcze zaczęło padać. No to się strasznie ucieszyłam jak mnie zapytała czy chcę zostać. A w dodatku to był piątek wieczór i do poniedziałku miałam wolne. - Tracy dopowiedziała swoją cegiełkę jak to było w świecie gdy 20-ki to jeszcze były pojedyncze przypadki i ogniska na skalę całego kraju czy wręcz kontynentu. Gdy mało kto brał do głowy, że to może dotyczyć go osobiście.

Ale było coraz gorzej. System coraz częściej się zacinał i nawalał. Robiło się coraz niebezpieczniej. W końcu postanowiły zwiać z miasta. Ale to jak im poszło przypominało to co trójka ze wschodu przeżyła przedwczoraj. Kraksa, chaotyczna ucieczka przez zarażonymi, strach i rzeka. Tylko one natrafiły na jakiś pomost i łódkę. Ale też prawie dosłownie dotarły na wyspę w ostatniej koszuli. Większość rzeczy znalazły już tutaj. Okazało się, że jest woda i prąd. Właściwie to nawet całkiem znośnie. I tak już tutaj mieszkały sobie z półtora miesiąca. Jakoś od połowy czerwca. Wyprawiały się za rzekę tylko po jedzenie. Wcześniej były jeszcze psy no ale…

Gdy Tammy znów posmutniała z powodu losu czworonogów a Lisa miała niewyraźną minę to zagadnęła kuszniczkę o jej dzieje. Ta też nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W końcu sięgając po ketchup zaczęła jednak mówić.

- Byłam żoną, matką i miałam pracę którą lubiłam. Byłam stewardesą. Teraz nic mi z tego nie zostało. - mruknęła cicho i dość obojętnie. Albo udało jej się przybrać taką maskę. Przez chwilę wszyscy po prostu jedli a gwardzistka podjęła wątek gdy odłożyła ketchup.

- Wydostaliśmy się z miasta. Byliśmy stąd. Ale moi rodzice mieli farmę za miastem. Woda, jedzenie, schronienie. Ja miałam na co polować. Gdy wracałam z polowania horda spustoszyła farmę. Nie miałam do czego wracać. Ani do kogo. - powiedziała nieco nerwowo atakując widelcem swoją porcję. Dalsza opowieść też nie była zbyt wesoła. Próbowała przeżyć na pustkowiu. Znała się na tym. Ale zdała sobie sprawę, że za którymś razem jej się nie uda. Będzie zbyt wolna, zbyt nieostrożna albo zbyt pechowa. Zrozumiała, że musi wydostać się stąd. A, że od czasu do czasu słyszała śmigłowce i samoloty, słuchała radia to postanowiła wrócić do miasta, na lotnisko. Udało jej się. Ale nic jej to nie dało. Spędziła tam dwa miesiące z czego połowę czasu we frustrującej izolatce co przypominało karcer. Gdy zrozumiała, że nie ma szans wydostać się samolotem znów postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wydostać się sama. I tak po paru dniach spotkała taką jedną co stała na dachu samochodu i darła się do niej. Przy końcówce uśmiechnęła się ciepło do tej co wczoraj stała na dachu i się do niej darła.

- To może posłuchamy radia? Powiedzą jaka będzie pogoda i w ogóle. - zaproponowała Tracy patrząc po zebranych twarzach reszty śniadaniowiczów.

- To ja przyniosę. - gwardzistka poderwała się od stołu i już znikała w drzwiach. Po chwili wróciła z baraku kładąc na stole niewielkie pudełeczko.





- Dzień dobry, mówi Derek London z Lotniska Portland! Lotnisko Portland wciąż trwa! Witam tych wszystkich którzy dopiero wstali. Dzień dobry Portland! Jeśli mnie słyszycie to znaczy, że znów nam się udało przeżyć kolejną noc! - spiker mówił radosnym i energicznym głosem. Jakoś tak, że człowiekowi same usta się mogły uśmiechnąć gdy słyszał i wiedział, że faktycznie przetrwał kolejną noc w mieście.

- Dziś mamy piękny choć trochę chłodny poniedziałek 2-go sierpnia. Pogoda zapowiada się pięknie. Chłopcy z meteo w południe zapowiadają przelotne opady. Więc jeśli macie niedobory kranówy to proponuję wystawić w południe co się da by nałapać tej płynnej many z nieba. - mówił radośnie i nie tracąc rezonu. Tak, że nawet te przelotne opady mogły przynieść jakąś korzyść. Jak ktoś nie mieszkał przy rzece albo nie miał wody w kranie to pewnie faktycznie mógł mieć problem ze zdobyciem świeżej wody. Gdy omówił tą pogodę a poza tymi przelotnym opadami dzień zapowiadał się pogodny chociaż wieczór mógł okazać się chłodny. A potem przeszedł do wiadomości lokalnych.

- Informujemy, że drugi dzień nie mamy kontaktu z Farmingdon. Nie wiemy co się stało. Gdyby ktoś udawał się w tą okolicę to niech weźmie to pod uwagę. A gdyby zdobył jakieś informację niech będzie łaskaw się z nami podzielić. - spiker przeczytał wiadomość o jakimś miejscu które dla ludzi spoza miasta nic nie znaczyło a nazwa brzmiała jak każda inna. Nie kojarzyła się z niczym znajomym. Ale nie czytał tego zbyt radośnie. Chociaż jeszcze tak jakby możliwa była jakaś usterka.

- To za miastem. - szybko rzuciła Tracy zanim głośniczek z radia znów nie przemówił głosem spikera.

- Za to udało nam się nawiązać kontakt z naszym uniwerkiem. Nasi jajogłowi i studenci mają przejściowe trudności z łącznością ale udało im się zorganizować łódkę i dopłynąć do nas. Tak, tak, przypominam wam, że rzeka i głęboka woda stanowi świetną barierę przez zarażonymi bo kiepscy z nich pływacy. A co do uniwerku to gdybyście natrafili na wzmacniacz anteny to nie wahajcie się z nim udać na uniwerek na pewno się ucieszą. - spiker jak miał do przekazania radośniejszą wiadomość to i wrócił mu bardziej pogodny ton. Wiadomości jeszcze chwilę trwały a w końcu z głośnika popłynęła muzyka.

- U nas jest taki wzmacniacz. - odezwała się Tracy gdy tylko wiadomości ucichły. - U nas w pracy! Mojej starej. To znaczy był jak tam byłam ostatnio. - doprecyzowała od razu gdy chyba zorientowała się, że trochę opacznie może zostać zrozumiana. - O rany, jakbym miała ten sprzęt co u nas w pracy był to byśmy mogli rozmawiać z całym Zachodnim Wybrzeżem. No albo chociaż z resztą doliny. - westchnęła smutno kiwając swoją ciemnowłosą głową.

- Musimy mieć rowery. - Tammy przejęła pałeczkę rozmowy ale, że zaliczyła od chyba wszystkich mało rozumne spojrzenie to zaczęła wyjaśniać o co jej chodzi. - Rowery są ciche i szybkie. Jak się rozpędzisz to nawet 20-ki można zostawić w tyle. I prawie w każdym domu jest jakiś. Ja miałam ale musiałam go zostawić. Dlatego byłam z buta jak się spotkaliśmy. - gwardzistka wyjaśniła o co jej chodziło z tymi rowerami i mówiła jakby miała w tym jakąś praktykę.

- Żadnych rowerów! Rowery są pedalskie! Tylko fura! - Aaron z miejsca się zacietrzewił jak za każdym razem gdy królewska pozycja czterech kółek, zwłaszcza jego własnych, była atakowana i uznał, że jest zagrożona.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-06-2020, 03:25   #12
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=98Xju_5mepA&list=LLVi22WLaDps0-Gb28ivVbOg&index=10[/MEDIA]
Do szczęście nie potrzeba złota kapiącego z marmurowych ścian, ani butelki szampana w cenie dobrego auta… wystarczył kawałek prostej ławy pod dachem i pełna micha, pozwalająca napełnić brzuch przez co nieznośne ssanie - rzecz do której przywykło się niczym do oddychania - odchodziło w niepamięć. Najedzony człowiek od razu stawał się pozytywnie nastawiony do świata, choćby świat ten postanowił wywalić koziołka, płonąc u samych podstaw, ale to gdzieś dalej. Na wyspie pośrodku rzeki panował cichy, pogodny spokój niespiesznego śniadania, zapijanego prawdziwą kawą. Szóstka ocalałych mogła sobie pozwolić na podobną rozpustę, przecież poprzedniego dnia ich wypad po zapasy okazał się całkiem owocny, dzięki czemu każdy z połowy tuzina talerzy zapełnił się sycącym posiłkiem.
Pogoda również dopisywała, a po założeniu bluzy temperatura pozostawała w całkiem niezłej komitywie z ludzkim ciałem, dodatkowo nie padało. Lekki wiatr poruszał konarami drzew po drugiej stronie placu budowy, zaś Silvia łapała się na tym, że ma ochotę chodzić na palcach i mówić szeptem - nie ze względu na ciągłe niebezpieczeństwo, czające się na każdym rogu. Czuła jakby ktoś wymienił jej filtry w głowie na nowe, czyste. Skowyczące ze strachu i napięcia zwierzę mieszkające w rudej głowie uciekło w popłochu, przegonione wczorajszymi promilami oraz cudowną kąpielą w ciepłej, czystej wodzie z pianą o zapachu zielonej herbaty i cytrusów. Z czystymi ubraniami na wyszorowanym grzbiecie, z brzuchem przyjemnie wypełnionym jedzeniem, nie szło się denerwować… chyba, że było się Aaronem.
Wystarczyło poruszyć wątek motoryzacyjny, zaproponować rozwiązanie inne niż ukochana bryka Latynosa i już mu się przepinały kabelki, na razie jeszcze we w miarę znośnym natężeniu.

- Bryką wszędzie nie wjedziesz - Griffith zabrała wreszcie głos w wesołej dyskusji, mrucząc cicho znad kubka kawy - Na dalsze dystanse nic nie zastąpi fury, ale rower… - pokręciła głową - Łatwiej go zostawić, albo łatwiej zdjąć kogoś na nim jadącego. Nie wszędzie się rozpędzisz, prościej się wywalić… ma jednak sporo plusów. Jak mówi Tammy, to ciche rozwiązanie. Ja jednak bym wolała na razie wersję z łódką - kiwnęła głową w stronę rzeki - A na łódkę rowerów nie zabierzemy. Patrzyłaś na radia w wywrotkach? - zwróciła głowę do Tracy - Otworzyłam kabiny, w każdej jest cb-radio. Któreś, kurwa jego mać, musi mieć opcję nadawania.

- Wybacz nie zdążyłam. Siedziałam nad tym od rana. - Tracy zrobiła przepraszającą minę wskazując gestem na pełen jedzenia stół. - Zobaczę po śniadaniu dobrze? - zaproponowała z łagodnym uśmiechem.

- Łódka też jest niezła. I nie przesadzaj. Ze dwa, może trzy rowery można na nią zabrać. - Tammy zmrużyła oczy zerkając gdzieś tam gdzie za hałdami piachu, ścianami i drzewami była zacumowana ich łódka.

- No ale to trzeba by po te rowery znów na tamten brzeg. Tutaj nie ma żadnego. - Lisa pokręciła głową wbijając widelec w swoją porcję na znak, że nie tak łatwo z tymi rowerami. A wyprawy na drugi brzeg, pod dowolnym pretekstem widocznie nie były jej miłe więc nie okazywała zbyt wiele entuzjazmu do opcji rowerowej.

- Jakie łódki?! Jakie rowery?! No co z wami?! - Aaron dłużej nie zdzierżył tego bezproduktywnego pitolenia które mogło zagrozić jego roli kierowcy jakichś czterech kółek. Popatrzył z pretensją na wszystkie dziewczyny, zwłaszcza ta ruda dostała jego najbardziej rozczarowane spojrzenie.

- Młody weź mi nie pizgaj nad uchem przy jedzeniu. - Kanadyjczyk rzucił cierpkim głosem bo jak zdążyła się podczas ostatnich tygodni wspólnego bytowania przekonać Sil do wspólnego, integracyjnego śniadania przywiązywał dość dużą wagę. Zwłaszcza, że często była to jedyna okazja by na spokojnie obgadać plany na nadchodzący dzień i w ogóle pogadać.

- No ale Jes! Weź im coś powiedz! Mieliśmy dzisiaj załatwić naszą furę nie? - kierowca zwrócił się do niego jak do ostatniej deski ratunku. No i jedynego poza nim samca.

- Jak chcecie uruchomić furę to albo radzę wam od razu wyjechać z miasta albo znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę dla niej i dla siebie. Silnik i hałas to magnes na 20-ki. A im głębiej w miasto tym jest ich więcej. - gwardzistka nie oponowała przeciw opcji samochodowej no ale mówiła jakby pryzmat jej doświadczeń z okolicy niezbyt napawał ją optymizmem do jeżdżenia wozem po mieście.

Silvia dopiła kawę i odstawiła kubek na stół, wstając powoli. Zarzuciła kaptur na głowę.
- Róbcie co chcecie, ja stąd nie odejdę bez Marcusa - powiedziała w miarę spokojnie, wycofując się z wbitymi w kieszenie bluzy dłońmi. Szybkim krokiem ruszyła do kontenera z ich rzeczami, a zwłaszcza jednym parcianym plecakiem z jej prywatnymi rzeczami.

Akurat gdy szła do tej pralki co wczoraj jej pokazywały dziewczyny reszta brygady rozchodziła się od śniadania. Aaron z Tracy szli gdzieś za magazyn gdzie stały nieruchome wywrotki, Lisa i Tammy zajmowały się porządkowaniem stołu po śniadaniu a Jasper gdzieś jej zniknął z oczu. Samo robienie prania, gdy miało się czystą wodę z kranu, jakiś detergent no i działającą pralkę napędzaną energią było tak samo proste jak dawniej. Wystarczyło wrzucić brudne łachy do środka, skompletować wodę i proszek a potem wybrać odpowiedni program. Nic trudnego.

Dłużej zeszło jej z kompletowaniem koktajlów. Trudno było o benzynę. Ale w bakach ciężkiego sprzętu znalazła sporo ropy. Jak jej powiedziała Lisa gdy zobaczyła ją przy tym zajęciu, one też spuszczały ropę by mieć czym napędzać generator. I na razie ropa jeszcze była ale jak by to miało wyglądać na nadchodzące tygodnie no to właściwie nie było wiadomo.

Ropa co prawda nie paliła się tak gwałtownie jak benzyna ale za to gdy bardziej zależało na źródle ognia a nie eksplozji to niewiele zmieniało. Pustych butelek też znalazła sporo. Tak samo jak starych, robotniczych ubrań aby porobić lonty. Gorzej było z korkami bo trzeba było je zatkać czym się da a to nie do końca była szczelna metoda. Co sprawiało, że takie butelki lepiej było przenosić we właściwym pionie a i tak jakoś trochę wyciekło coś na zewnątrz. Trochę styropianu i podobnych zagęszczaczy też udało jej się znaleźć. I tym sposobem po paru godzinach chodzenia, szperania, kompletowania, mieszania mogła się pochwalić jakimś tuzinem butelek z mieszanką zapalającą. Raczej nie należało oczekiwać, że wybuchnął jak bomby czy granaty ale jako źródło ognia powinny być w sam raz.

Następnym razem, gdy pójdą na miasto, przynajmniej będzie czym palić konkurencję do zapasów. Niewiele, ale zawsze kawałek do przodu, a praca pozwalała odciąć myślenie i skupić mózg na manualnych czynnościach. Czas płynął gdzieś obok, po wszystkim Griffith zostawiła nowe zabawki w magazynie i wyszła na powietrze, ze zdziwieniem odnotowując zmianę pogody. Szara, pochmurna aura postanowiła zmienić się w moczącą wszystko wokoło mżawkę… przynajmniej nie lało i nie grzmiało, jakiś plus. Dziewczyna ruszyła przed siebie, obchodząc zabudowania, aż oczy rzucił się jej błękitny beret wraz z właścicielką. Podeszła do niej, zmuszając mięśnie twarzy do ułożenia się w uśmiech.
- I jak z tymi radyjkami z maszyn? - kciukiem wskazała żółte molochy moknące za jej plecami - Będzie z nich coś?

- No pierwszej ciężarówki nie udało się uruchomić. Aaron mówi, że chyba akumulator wylał czy coś takiego. No to nie wiemy co tam działa. Z dwóch pozostałych to jedna działa. Próbowałam coś powiedzieć ale nikt się nie odezwał. Druga odbiera ale mocno trzeszczy nie wiem czy jest w porządku. Ale myślę, że udałoby się z tego wszystkiego coś zmontować do naszego odbiornika. To wtedy chyba powinniśmy mieć kompletne radio. Do nadawania i odbierania. - techniczka w błękitnym berecie mówiła z zastanowieniem gdy chyba sama jeszcze szacowała co i jak da się, nie da, albo być może się da zrobić w radiowej sprawie. Ale mówiła tak jakby była dobrej myśli z tym majstrowaniem przy radiu nawet jeśli od ręki to niewiele to zmieniało.
- A ty za czym tak myszkowałaś po okolicy? Znalazłaś coś ciekawego? - Tracy zaciekawiła się co z kolei rudowłosa porabiała po śniadaniu.

- Nie, nie szukałam niczego - szybko zaprzeczyła, wzruszając ramionami - Robiłam Mołotowy, na wszelki wypadek gdyby trzeba było coś albo kogoś podpalić. Stoją w magazynie przy żarciu, więc miejcie to na uwadze, gdy tam będziecie chodzić. Taki tuzin butelek pod ścianą. Spróbujesz ogarnąć to radio? - posłała brunetce weselszy uśmiech - Druga rzecz, będziecie miały z Lisą coś przeciwko jeśli pożyczę łódkę? Może Tammy ma ochotę na wycieczkę po te rowery… a ta twoja robota… daleko od rzeki miałaś biuro?

- No właśnie dłubię w tych radiach. - dziewczyna odpowiedziała pogodnym uśmiechem machając dłonią na biurko gdzie stało radiowe pudło. - A z tymi Mołotowami dobry pomysł. Lepiej mieć niż nie mieć. - pokiwała swoim błękitnym beretem. Nad następną miną to jednak trochę się musiała zastanowić. - No ta moja praca to jest kawałek stąd. Kiedyś to by się wsiadło w samochód i podjechało. A teraz to nie wiem. Na piechotę to bym się bała iść tak daleko. A rowerami… - zawahała się gdy oceniała ryzyko pod swoim beretem.

- No może Tammy ma rację, że tak lepiej. Ale ja to tchórz jestem. Boję się opuszczać wyspę. Ale jak chcecie spróbować z tymi rowerami to pewnie. Możecie wziąć łódkę. Poproszę Lisę to pewnie was odwiezie na brzeg czy co. Pogadam z nią. - brunetka z pewnym zażenowaniem ale przyznała się do swoich strachów związanych z opuszczaniem wyspy. Ale też jeśli Silvia miała odwagę by to robić to chociaż chciała jej to możliwie ułatwić ze swojej strony.

- Przestań pieprzyć, że jesteś tchórzem! Kurwa skończ! - Griffith fuknęła niespodziewanie, pochylając się nad brunetką i przybierając zirytowaną minę - Chcesz przekonać do tego otoczenie, czy samą siebie? Ktoś coś pierdolnął po złości i teraz do końca życia zamierzasz powtarzać jego zjebane ssanie, bo… co? Tak wygodnie? Ufasz bardziej czyjemuś zdaniu, niż własnemu poczuciu godności? Skończ pierdolić albo się użalać - warknęła, prostując plecy - Nie musisz się użalać nad sobą, nie masz ku temu żadnych powodów. Nie każdy jest agresorem albo latającym wszędzie pojebem, nie lubisz opuszczać wyspy… ja pierdolę, nie dziwię się. Też bym chciała tu siedzieć, to rozsądne. Jesteś rozsądna, dbasz o to miejsce i umiesz gotować? Do tego jesteś techniczna… kurwa czego byś jeszcze chciała? Strzelać laserami z oczu, chodzić po ścianach? Nie osłabiaj mnie - pokręciła głową, a potem położyła nagle dłoń na ramieniu berecicy i wyszczerzyła się szeroko - Jesteś zajebista i nie daj sobie wmówić żadnemu łachowi, że jest inaczej… powiesz gdzie była twoja robota, jak wyglądają te gówniane wzmacniacze i może zaznaczysz na mapie, a my się zajmiemy resztą. Każdy mózg musi mieć czarnuchów od brudnej roboty.

Berecica w pierwszej chwili wydawała się zaskoczona. Może nawet przestraszona takim nagłym wybuchem. Ale w miarę tego co mówiła Sylvia to ta mieszanka ewoluowała powoli w ostrożny uśmiech. W końcu ostrożnie odetchnęła z ulgą i przez chwilę milczała zastanawiając się co i jak powiedzieć. Po chwili wahania położyła swoją dłoń na dłoni rudzielca aby oddać jej ten wspomagający uścisk.

- Dzięki. - powiedziała na początek odwzajemniając ciepły uśmiech. Znów zastanowiła się zerkając gdzieś na świat zewnętrzny. - Z tą pracą i wzmacniaczami to nie wiem czy to taki dobry pomysł. To trzeba by wjechać w miasto. I potem wejść do budynku. Znaleźć właściwe pomieszczenie. Wzmacniacze. Wymontować. Właściwie tu musiałabym jechać z wami aby to miało sens. - powiedziała po chwili zastanowienia gdy dokładała puzzel po puzzlu aż mniej więcej było widać całościowy obrazek. Odwróciła się znów do swojej rozmówczyni.

- To pewnie by trzeba obgadać to z Tammy. No i Lisą. Pewnie byśmy wszystkie musiały jechać. No ale wtedy wszystkie musiałybyśmy mieć rowery. No albo na piechotę. Samochodem to nie wiem. 20-ki naprawdę są wyczulone na silniki, strzelaninę i inne takie hałasy. - przyznała po chwili gdy wyglądało na to, że taka wyprawa pewnie znów wymagałaby zaangażowania sporej części ich grupki.

- Zanim gdziekolwiek cię stąd zabierzemy dalej, przygotujemy wabiki i coś odwracania uwagi. - Silvia uśmiechnęła się spokojniej, mrugając techniczce okiem - Teraz spłyniemy z Tammy i poszukamy zapasów w okolicznych domach. Skoro jest prąd… chcę znaleźć to dvd i parę filmów - przyznała wreszcie - Rowery, trochę nawozu. Ten ostatni - wzruszyła ramionami - Powiedzmy że da się go obrobić tak, aby robił duże boom.

- No tak, te wzmacniacze mogą poczekać. Jeśli są całe po paru miesiącach to parę dni czy tydzień nie powinno im zrobić różnicy. - Tracy widocznie ulżyło jeśli ta wyprawa w głąb miasta mogła poczekać. Kiwała swoją głową i błękitnym beretem na znak aprobaty.

- Filmy byłyby super. Można by coś obejrzeć. I chyba lepiej sprawdzić okoliczne domy. Ale też trzeba uważać. Te 20-ki mogą być wszędzie. No dobrze to ja pójdę po Lisę… - berecica nadal widocznie miała obawy by ktokolwiek z nich przeprawiał się na niewłaściwy brzeg rzeki no ale rozumiała, że inaczej się nie da funkcjonować tutaj na dłuższą metę. Więc nie chcąc smęcić i przeciągać rozmowy w końcu machnęła ręką gdzieś w stronę magazynu gdzie mogła kręcić się blondynka.

Rudzielec skrzywił wargi w szybkim grymasie uśmiechu, dając sobie wywlekanie faktu, że jest tu po brata i wieczności nie zamierza siedzieć w magazynie, nieważne jakby nie był wygodny.
- Leć po nią, ja znajdę Tammy. Spotkamy się tu za pięć minut - zdecydowała, odbijając się od blatu i z łapami wbitymi w kurtkę, ruszyła na zewnątrz.

Tammy znalazła gdzieś przy jednym ze stołów na zewnątrz. Skrupulatnie porządkowała sprzęt wędkarski. Coś tam dłubała w tych żyłkach, haczykach i wędkach. Podniosła głowę by sprawdzić kto przyszedł i skinęła jej na przywitanie po czym wróciła do swojej pracy.

- Mogę cię porwać na kwadrans? - Silvia z miejsca przystąpiła do przedstawiania sprawy z którą przyszła - Sprawa jest, chcemy ją obgadać z tobą.

- No to mów. - gwardzistka znów podniosła głowę na rozmówczynię trochę chyba zdziwiona i nie bardzo wiedząc o co chodzi.

- Tam - wskazała magazyn - Obgadać, liczba mnoga. - dodała i wzruszyła ramionami - Chodzi o rowery, same się nie znajdą. Chodź.

- Aa… - brunetka uniosła i opuściła głowę gdy dotarło do niej o co się rozchodzi. Odłożyła te haczyki, pozamykała pudełeczka by wiatr ich nie wybebeszył no i wstała ruszając z Sylvią do tego magazynu. Doszły tam do tej części gdzie dawniej była wspólna stołówka. Przyszły pierwsze ale druga para dziewczyn przyszła zaraz potem.

- O co chodzi z tymi rowerami? - Lisa zapytała niezbyt radosnym tonem patrząc na brunetkę i rudą jakby już coś od Tracy wiedziała ale chyba chciała wiedzieć coś więcej.

- Jest pomysł abyśmy we dwie - rudzielec pokazał kciukiem na siebie, a potem na Tammy - Przeprawiły się na drugi brzeg żeby ich poszukać. Tylko ktoś nas musi przewieźć - popatrzyła na blondynkę i następnie na brunetkę - Ktoś też musi się zgodzić iść na szaber. Razem ogarniemy szybciej, niż miałybyśmy się wlec z ogonku jak ostatnio. Nie musimy znać miasta, wystarczy sprawdzić okoliczne budynki, nic skomplikowanego. Rozdzielimy się i garniemy raz, dwa.

Lisa chwilę trawiła te słowa. Tammy zresztą też. A obie były wspierane przez Tracy. Blondynkę złapała za rekę dla dodania jej otuchy a gwardzistce posłała przyjemny uśmiech.

- No dobra. Jak mam was tylko wysadzić to dobra. - blondynka zgodziła się pomóc po dość krótkim namyśle.

- To może w łódce to ja bym wam pomogła? Wiosłować też mogę. - zaoferowała się techniczka patrząc życzliwie na wszystkie trzy swoje koleżanki.

- Nie ma potrzeby. Lepiej zostań przy radiu. Nie wiem czy ktoś jeszcze ogarnia te sprawy a wiosłować każdy może. - Lisa zdecydowanie pokręciła głową na znak, że nie uważa tego za dobry pomysł.

- To ja pójdę się przygotować. - powiedziała Tammy i zerknęła jeszcze czy reszta dziewczyn ma coś do dodania przed rozejściem się.

- Idź, spotkamy się na pomoście - ruda nie wyglądała jakby miała zamiar dodawać cokolwiek. Prócz jednego, rzuconego przez ramię - Weź dodatkową torbę, tak na wszelki wypadek.

Brunetka skinęła głową na znak, że słyszy i wyszła z pomieszczenia. Obie gospodynie spojrzały za nią ale też musiały pójść do baraku mieszkalnego by się przygotować. Obie dyskutowały po drodze gdzie można by podpłynąć. Potem całą trójkę Sylvia zastała przy łódce. Dziewczyny jeszcze stały przy niej rozmawiając cicho ale w łódce już widać było kuszę, niewielki plecak Tammy i jakieś puste torby jakich wczoraj używali do transportu zakupów.

Czas nie był z gumy, choć nie wyglądało żeby miały wyruszyć już, zaraz. Griffith niespiesznym krokiem przeszła więc do baraku gościnnego, zbierając się w sobie, aby sprawę załatwić szybko i jak najbardziej dyplomatycznie. Kolejna awantura nie była tym, czego teraz potrzebowała, wystarczyło że po wczorajszej wciąż ściskało ją w dołku i miała ochotę dokonać czynu w dawnym świecie uznawanego za nieludzki. Albo się rozryczeć, na dwoje babka wróżyła.

Kumpli zastała w części wspólnej kontenera, siedzieli przy stole dyskutując o czymś przyciszonymi głosami. Wyglądali bardziej niż podejrzanie, tylko ruda jakoś nie miała siły się nad tym rozwodzić.
- Daj fajka - poprosiła młodszego z mężczyzn, starszego idealnie ignorując.

Aaron bez wahania sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej zaczętą paczkę fajek. Pstryknął w denko by wysunął się chociaż jeden delikwent a potem podał ją kumpeli. Naszykował też zapalniczkę gotów jej odpalić. Kanadyjczyk spojrzał na nią badawczo ale na razie się nie odzywał.

- Dzięki - dziewczyna chętnie wyłuskała szluga, posyłając ich kierowcy nieco sztywny uśmiech. Zaraz też pochyliła się, korzystając z tak szarmancko podstawionego ognia. Odpaliła, zaciągnęła raz i drugi, dmuchając dymem do góry. Przy trzecim sztachnięciu uderzenie nikotyny zakręciło jej w głowie, ale to było dobre uczucie. Dlatego poprawiła czwartą dawką i jak gdyby nigdy nic, wyminęła stół, idąc do swojego wyra. Kucnęła przy nim, macając pod spodem za pustą torbą którą od biedy da się przewiesić przez ramię.

- Spoko. - kierowca skinął głową i też się nieco uśmiechnął. Ale jak po chwili przy stole ruszyła w stronę swojego łóżka i rzeczy prawie czuła w plecach to wwiercające się spojrzenia. Chociaż na razie nikt się nie odzywał. Może jeszcze nie byli pewni co zamierza.

Wielkiej filozofii, ani diabolicznych planów nie uświadczyli. Dziewczyna w pewnej chwili sapnęła tryumfalnie, prostując się i z zadowoloną miną przewiesiła czarną torbę przez ramię. Rowery swoją drogą, na wyspie jednak brakowało ciągle wielu drobiazgów, a w razie gdyby udało się znaleźć cokolwiek do żarcia, da się wygodnie przenieść, a nawet przewieźć.
Wracając do wyjścia mrugnęła Latynosowi, dmuchając siwą chmurą w jego stronę, ale nie odezwała się, milcząc aż do samego przekroczenia progu.

- Idziesz gdzieś? - Kanadyjczyk zapytał zanim zdążyła ulotnić się z kontenera mieszkalnego. Obaj mieli miny jakby podejrzewali właśnie coś w ten deseń no ale tym razem starszy z mężczyzn przejął pałeczkę rozmowy.

- Nie - odpowiedziała nawet nie oglądając się za plecy. Wystarczyło, że musiała się odezwać do Kanadyjczyka zanim drzwi nie skrzypnęły, a ona nie wylazła na świat zewnętrzny, kierując się pomost.

Przeszła tak z połowę placu budowy gdy usłyszała za plecami kroki. Szybkie. Ktoś biegł za nią. Od kontenera. - Zaczekaj, gdzie idziesz? - zapytał wydziarany zanim się z nią zrównał. Gdy zrównał mogła zobaczyć podejrzliwe spojrzenie bo wiele drogi do łódki im nie zostało. Zaraz za nasypem piachu powinna być łódka i dziewczyny. Więc nie było tak trudno się domyślić dokąd zmierza.

- Nie idę nigdzie - tym razem w głos Sil wdarło się rozdrażnienie, Pstryknęła dopalonym fajkiem w bok, na trawę. Zaraz też sapnęła, a część złości z niej zeszła, gdy popatrzyła na towarzysza i jakoś zwolniła tempo - Płynę, na drugą stronę. - przyznała bez ogródek, podejmując wątek - Płyniemy z Tammy, we dwie. Będziemy się przekradać, żadnej rozpierduchy, ani pieszych pielgrzymek. Chcemy się rozejrzeć za rowerami i fantami… i nie, lecimy tylko ja i ona. - łypnęła na Aarona czując że zaraz zacznie się burzyć - Was słychać z pół mili, a to cicha akcja ma być.

- Co?! Nie no nie gadaj głupot! Płynę z wami! - kierowca pokręcił głową jeszcze zanim skończyła głową a odezwał się ledwo skończyła. Prawie wszedł jej w słowo. - Mam spluwę. Poczekaj to wezmę karabin. Albo chrzanić karabin, klamka mi wystarczy. - machnął kciukiem za siebie ale zaraz sam sobie darował pomysł wracania się po karabin.

- Ktoś musi zostać i pilnować tutaj - ruda uderzyła w odwrotny ton. Nie krzyczała, ani nie wyśmiewała pomysłu kumpla. Złapała go za to, przytrzymując za przedramię - Pływając w te i wewte przyciągamy uwagę. Zostań i miej na oku ten pierdolnik, my się uwiniemy raz, dwa. Trzeba też zgarnąć ropę z tamtych wywrotek i pomóc Tracy. Poza tym nie pójdziesz za nami, przecież wiesz... - pokręciła głową, patrząc mu w twarz - Zwracamy mniej uwagi, nie dojrzą nas, ani nie usłyszą… jeśli tego nie zechcemy, a mówiłam przecież że to cicha akcja. Zostań proszę, przypilnuj aby było do czego wracać.

Aaron ociągał się. Wyraźnie było mu nie w smak to co mu mówiła. Krzywił się i zerkał w stronę baraku gdzie został Kanadyjczyk. I w stronę gratów jakie zagradzały widok na wody zatoki. - No to zostanę w łodzi. Będę oddział ratunkowy jeśli się spieprzy. No i szybciej wiosłuję. Nie znajdziesz tutaj lepszego wioślarze ode mnie. Widzisz te mięśnie? To jest siła! - nie chciał tak łatwo ustąpić nawet jeśli zwykle na finezyjne rozmowy się nie silił. Teraz też postawił na prostotę i siłę swoich argumentów.

Dziewczyna otworzyła usta, chcąc z marszu odbić argumentację oponenta...
- Aaron… - westchnęła zamiast tego zrezygnowanym westchnieniem kogoś, kto nie wie czy ma się wściekać, czy podziękować. Na bladą gębę wrócił cień dawnego uśmiechu, gdy poklepała wytatuowane ramię - Weź karabin, tak będzie lepiej. Walniesz z dystansu i w razie czego… wiesz - wzruszyła ramionami - To zawsze parę sekund więcej na ucieczkę i… dziękuję - dorzuciła w nagłym przypływie szczerości, stając na palcach aby cmoknąć zarośnięty policzek.

Aaron też się uśmiechnął i zrobił ruch jakby miał już pobiec do kontenera. Ale nagle zatrzymał się w pół ruchu. Obrzucił kobiecą twarz podejrzliwym spojrzeniem. - Ale chyba nie zwiejesz jak pójdę po karabin? - zapytał mrużąc oczy w grymasie ograniczonego zaufania. Chwilę szukał czegoś na dnie jej oczu. - Uznam, że mnie wyrolowałaś za taki numer. - ostrzegł ją wskazując palcem gdzieś na jej pierś.

- Za kogo ty mnie masz? Czy ja cię kiedyś okłamałam albo oszukałam? - zjeżyła się automatycznie, wysuwając głowę do przodu i zaciskając pięści jakby miała zamiar go albo ugryźć, albo mu przywalić dla zdrowotności. Prychnęła, splunęła w piach gdzieś na lewo i dokończyła spokojnie - Pamiętam co ci obiecałam wczoraj, wrócimy na wyspę, to wrócimy do tematu, wczoraj po prostu musiałam zachlać. Tyle - znowu wzruszyła ramionami, aby nagle uśmiechnąć się całkiem sympatycznie. Złapała strzelca za rękę i bez słowa pociągnęła w stronę najbliższego budynku.

Weszli do magazynu, zamykając za sobą drzwi, a ledwo odcięli się od świata zewnętrznego, Silvia opadła na kolana przed Latynosem, rozpinając mu spodnie i biorąc się za niespełnioną obietnicę. Nie odezwała się ani słowem, póki wytatuowanym ciałem nie zatrzęsło, a ona nie zamarła, przełykając raz, drugi i trzeci, aż wreszcie kulminacyjna fala dobiegła końca. Wtedy pomogła z ponownym zapięciem spodni, a potem wstała do pionu.
- Czekam przy łódce - odezwała się, puszczając przez ramię psotne oczko, zanim nie wyszła z powrotem na światło dnia.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 04-06-2020 o 03:28.
Driada jest offline  
Stary 04-06-2020, 22:24   #13
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - 2021.08.02; pn; ok 15:40

Czas: 2021.08.02; pn; ok 15:40
Miejsce: Oregon; Portland; South Waterfront; parking spagetti
Warunki: jasno, cicho, umiarkowanie, pogodnie, łag.wiatr
Głód: -0,4 niedosyt (następny mod o -0,1 o 18:00)


- Cholera a na filmach to zawsze pyka za jednym machnięciem nie? - sapnęła cicho zamaskowana kobieta ubrana jakby obrabowała sklep dla surwiwalistów. Bejzbolówka z daszkiem, gogle ochronne, maska na twarz, kaptur na głowę i luźne ubranie nie pozwalało dostrzec zbyt wielu detali właścicielki. Nawet z bliska gdy mocowała się z nożycami do drutu i stalową linką jaka mimo upływu paru miesięcy a może więcej dalej mocowała rower do stojaka. Wreszcie jakiś znalazły. Właściwie nawet całkiem blisko rzeki. Szacunki czy zgadywanki zakapturzonej blondynki jaka została w łodzi okazały się dość trafne. Przynajmniej w sprawie rowerów. Roweru. Jednego. Na parkingu stało kilkanaście samochodów. Cała plejada kolorowej, światowej motoryzacji. Teraz tak samo ciche, bezpańskie i nieruchome jak ich bracia na autostradzie jakich widzieli choćby wczoraj.

Rower jaki znalazły wydawał się w przyzwoitym stanie. Zakurzony i z lekkim flakiem na kołach. Ale wystarczyło je podpompować, rower wyczyścić, może przesmarować i naoliwić i powinien chodzić jak ta lala. No ale był przykuty do stojaka przez ostatniego właściciela. Stalową linką zamykaną na szyfrowy zamek. Zamknięcie trzymało całkiem mocno więc trzeba było użyć nożyc do drutu. Ale jednak linka grubości nieco mniejszej niż mały palec chociaż poddawała się kolejnym atakom to jednak stawiała zdecydowanie większy opór niż ogrodzenie z siatki jakie wczoraj cięła Sylvia po drugiej stronie rzeki. Teraz bowiem dobili do przeciwnej, zachodniej strony rzeki.

- Wiem, gdzie można by spróbować. Tam jest duży parking. Dookoła sklepy, teatr i spaghetti. No chyba ktoś musiał tam zostawić jakiś rower nie? - powiedziała blondynka gdy Aaron odpływał od ich mocno improwizowanej przystani. W końcu nie było tu ani molo, ani pomostu, ani nawet palika do wiązania łodzi. A, że to była jedyna łódź jaką mieli to wyciągali ją prawie do połowy na piaszczysty brzeg. A potem spychali na wodę gdy zamierzali gdzieś płynąć. Tak dziewczyny robiły do tej pory i nowi goście jakoś przejęli od nich tą praktykę.

- Bardzo was proszę uważajcie na siebie. Jakby co to zostawcie te głupie rowery i wróćcie. Najwyżej kiedy indziej się po nie popłynie. - Tracy też była na nabrzeżu gdy Sylvia przyszła tam z Aaronem. Wszystkie trzy już czekały. Dziewczyna z wytatuowanymi obojczykami i błękitnym berecie jak zwykle przeżywała rozstanie i wyprawę poza wyspę. Uściskała mocnym przytulasem każdego z ich czwórki jakby mieli się rozstać na nie wiadomo jak długo.

Potem gdy kierowca zsunął łódź na wodę i wszyscy się do niej władowali sylwetka w błękitnym berecie machała im na pożegnanie dłuższą chwilę. Niebo się przejaśniło i znów panowała słoneczna pogoda pasująca błękitem do beretu Tracy. Wiał łagodny wiatr który wzbudzał dość małe falki. A na brzegu był w stanie poruszać tylko drobnymi gałązkami szumiąc cicho między nimi. Można było więc powiedzieć, że pogoda im sprzyjała.

Więc Lisa przejęła rolę przewodnika a Aaron ręczny napęd ich łodzi. Z początku jak i wczoraj musieli wypłynąć na szerokie wody zatoki a potem na wschodnią odnogę rzeki. I z początku popłynęli z prądem na północny koniec tak jak wczoraj gdy oglądali wschodni brzeg próbując zgadnąć gdzie został ich kombiak. Ale teraz blondyna kazała im opłynąć północny cypel zalesionej wyspy. I popłynąć pod prąd. Za rufą zostawili ten most do jakiego wczoraj Silvia i Tammy prawie doszły.

Zachodni brzeg okazał się niższy niż wschodni. I mniej zalesiony. A z rzeki widać było jakieś wielopiętrowce wznoszące się gdzieś niedaleko brzegu rzeki. Właśnie mniej więcej tam kazała im się skierować Lisa.





- Widzicie te wieżowce? - zapytała wskazując na te punktowce wysokie na kilkanaście poziomów. Może i więcej. Więc jasne, że widzieli te wieżowce. - Musicie je mieć po prawej. Wysadzimy was na brzegu. Wystarczy przejść przez ulicę i zaraz będzie parking. Może tam znajdziecie jakiś rower. - tłumaczyła wymalowana w kocie oczy blondynka. Mówiła już cichym głosem jakby wróg był tuż - tuż. Ale kto wie, może i był. Aaron zwolnił tempo gdy wszyscy wpatrywali się w brzeg próbując wypatrzyć ewentualne niebezpieczeństwo.

Teraz jak Tammy zmagała się z nożycami i stalową linką aż za dobrze widziały te wieżowce. Mogły mieć i ze dwadzieścia pięter. Wznosiły się jak nieme, nieruchome olbrzymy. Na jednym widać było osmolenia od pożaru gdzieś w połowie wysokości. Pożar musiał objąć kilka mieszkań i stanowił czarną plamę na tej powierzchni która nawet dzisiaj ładnie odbijała pogodne niebo niczym wielka szklarnia.

- Byłam tu kiedyś. 1000 i 1 makaronów. Świetne te kluchy robili. - sapnęła kuszniczka mocując się z tym stalowym mocowaniem. Wskazała na niski, finezyjny budynek z nietypową niebieską dachówką. Sądząc po napisach to musiała być jakaś restauracja. Co nie było zbyt pomocne na pusty żołądek. Od śniadania minęło kilka godzin. I w żołądku już nieźle ssało. Chociaż na razie niema groźba świata zewnętrznego dość skutecznie pozwalała go zagłuszyć. Ale widząc te gościnne zaproszenia na szybach i szyldach trudniej było zignorować do ssanie. Może dlatego kuszniczka o tym wspomniała.

A może przez ten smród. Trupi zaduch rozkładających się ciał. Unosił się niesiony łagodnym, ciepłym wiatrem. Gdy we dwie kawałek szły skrajem ulicy dalej, za krzyżówkami widać było coś jakby barykadę. I sporo nieruchomo leżących ciał. Setkę może półtorej setki kroków dalej. Nie bardzo było wiadomo z której strony barykady podeszły. Przed czy za barykadą zrobioną z szaf, worków z piaskiem, ziemi i zastawionych w poprzek samochodów. I cholera wie czego jeszcze. Gdzieś tam od strony rzeki powinien leżeć Aaron ze swoim karabinem. Ale czy coś widział leżac na ziemi tego dwie rowerowe szabrowniczki nie wiedziały. Wyskoczył z karabinem zaraz za nimi zaskakując chyba tak samo całą trójkę swoich towarzyszek. Bo wyglądało jakby wbrew wszystkiemu jednak chciał iść razem z nimi.

- A ty gdzie? - syknęła na niego zaskoczona blondynka. Zamaskowana kuszniczka też odwróciła się bo już zdążyły z Sil wyjść z łodzi i rozglądały się na kilkumetrowym nasypie jaki był tuż przy brzegu. Widać było ten sam łamany budynek kryty niebieską dachówką co teraz obok niego buszowały. Tylko wtedy widziały do z przeciwnej strony.

- Z łódki nic nie widać. I wszystko się buja. Tutaj na was poczekam. - wyjaśnił im latynoski miłośnik czterech kółek i tatuaży. Rozłożył swój karabin na nasypie obok nich. No ale gdy chwilę obserwowali całą okolicę i nie dostrzegli żadnego ruchu to one we dwie poszły a on został na tym nasypie. Pewnie był nie dalej niż pół setki kroków ale przez te krzaki, drzewka i balustrady nie było go widać. I od momentu gdy Sil na szybko spełniła swoją wczorajszą obietnicę tuż przed rejsem wydawał się cały w skowronkach.





- No wreszcie! - cicho sapnęła z ulgą była gwardzistka gdy rozległ się charakterystyczny trzask i nożyce wreszcie przegryzły się przez stalową linkę. Dawały więc radę. Ale nie tak, że na raz - dwa. Trochę to trwało. A w tej nerwowej sytuacji wydawało się to strasznie długo. Tammy wyprowadziła rower ze stojaka i rozejrzała się po parkingu. Do tej pory gdy ona była skoncentrowana na przecinaniu linki to na Sil spadło pilnowanie okolicy.

- No to jeden mamy. - ucieszyła się zamaskowana brunetka klepiąc siodełko. Do łodzi było dość blisko a na razie okolica nie przejawiała żadnej aktywności czy reakcji na ich szaber. Ale i drugiego roweru na razie coś nie było widać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-06-2020, 22:05   #14
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rqR1cjuPXUg[/MEDIA]
Spotkać się to początek; zgodzić się to postęp; pracować razem to sukces - tak kiedyś gadał Henry Ford, albo ktoś podobny. W tej chwili stwierdzenie owe bardzo pasowało do sytuacji między Silvią, a kobietą z Gwardii. Przez jedna dobę przerobił wszelkie trzy punkty, po kolei i teraz kucały we dwie na parkingu, pośrodku opuszczonego miasta pełnego chodzących trupów… albo półtrupów nie mających tyle dobrej woli, aby zdechnąć.
Udało im się znaleźć jeden rower - jakiś początek, nie wracały już z pustymi rękami.
- Odstawmy go i weźmy się za przeszukiwanie sklepów - wskazała na budynki dookoła - Po kolei, na spokojnie. Te z garażami, posesja po posesji. Przy okazji zobaczymy czy nie mają nic do żarcia...i dziewczyny chciały dvd - popatrzyła na Tammy uśmiechając się lekko - Powinnyśmy skołować wózek z supermarketu.

- DVD? - pod goglami i chustą brwi brunetki trochę skoczyły do góry gdy taki pomysł chyba w ogóle nie przyszedł jej do głowy. - Dobra, może się jakieś trafi. - machnęła ręką na razie spychając to na dalszy plan.

- Poczekaj, zobaczymy jak jeździ. - sama zdobycz z siodełkiem interesowała ją bardziej. Przekazała nożyce partnerce i sama wsiadła na siodełko. Koła rzeczywiście trzeba było podpompować bo przez te parę tygodnie czy miesiące stania pod chmurką flak był z nich zupełny. Ale mimo to gdy Tammy na niego wsiadła to gładko i bez oporów pojechała kawałek robiąc kółko i drugie wokół okrągłego trawnika z drzewem pośrodku jaki był przy głównym wejściu do makaroniarni.

- Działa. - ucieszyła się zamaskowana dziewczyna zsiadając z siodełka i prowadząc rower w stronę krzaków gdzie miał na nich czekać Aaron a potem łódka. Jego samego i łódź zobaczyły chwilę później.

- O. I znalazłyście? - powiedział bez entuzjazmu. Wręcz przeciwnie, wyglądał na odwrotnie proporcjonalnie ucieszonego do Tammy z tego zagrożenia dla jedynego, słusznego środka transportu godnego kogoś z Detroit. Widząc, że wracają podniósł się z krzaków za jakimi leżał.

- Weźmiesz go na łódź? - poprosiła kuszniczka przekazując mu bezsilnikowy jednoślad.

- No dobra. - jęknął wydziarany biorąc zdobycz ale by przypadkiem nie przegapiły jak wielką im przysługę wyświadcza biorąc na pokład takie bezeceństwo.

- Na razie jeden, zobaczymy co dalej - Griffith uśmiechnęła się do mężczyzny, trącając go po przyjacielsku barkiem. - Poza tym najpierw go trzeba nasmarować, podpompować i dać na serwis… widziałeś coś? - spytała, nagle robiąc się poważna - Damy radę obskoczyć sklepy bez obawy wpadnięcia na kolejną grupę pielgrzymów albo uciekinierów z cmentarza?

- Tu to chuja widzę. Tylko ten kawałek parkingu. - Aaron odezwał się nieco udobruchany gdy bez trudu zniósł rower w dół stoku długiego na kilka kroków, władował go do łodzi i znów wrócił do dziewczyn i swojego karabinu. Ale gdy pokazał na kierunek faktycznie perspektywa nie była zbyt szeroka. Na poziomie ulicy widać było dość dobrze większość centrum parkingu. Ale już nie obrzeża a dalej były płoty i krzaki. Ponad nimi dopiero widać było kilkupiętrowy, płaski budynek, chyba mieszkalny.

- Jakbyście szły ulicą to tam bym mógł się zainstalować. To bym chociaż wzdłuż ulicy coś widział. - kierowca wskazał nieco w lewo na drogę jaka wiodła wzdłuż parkingu i potem dalej. Tam właśnie leżały te ciała których smród dał się wyczuć aż na parkingu. Tutaj przy rzece już mniej.

- Jak wejdziemy do budynku to i tak nas stracisz z oczu. - kuszniczka zwróciła mu na to uwagę też rozglądając się dookoła. - Zacznijmy może od tej makaroniarni. Jest najbliżej. W razie czego najbliżej do łódki. - zaproponowała wskazując na ten finezyjny budynek z niebieskim dachem jaki stał najbliżej rzeki.

- Charakterystyczny budynek, rzuca się w oczy i jeszcze wiadomo, że było tam żarcie - rudzielec podrapał się po głowie, wbijając zaraz dłonie w kieszenie bluzy. Restauracja o niebieskim dachu krzyczała do nich z całkiem niedaleka. Skrzywiła się, wzruszając ramionami - Wątpię abyśmy tam coś znaleźli, ale skoro już jesteśmy, to czemu nie? Przypilnujesz łódki i reszty bambetli? - spojrzała na Aarona, aby na koniec westchnąć ciężko, przenosząc spojrzenie na wieżowce - Stamtąd byłby zajebisty widok… i sygnał, zasięg. - pokręciła głową - Może potem, teraz zakręćmy się za kółkami oraz żarciem.

- Pewnie tak. - gwardzistka spojrzała na widocznie, całkiem niedaleko, wysokie wielopiętrowce. - Ale weź pod uwagę, że każde mieszkanie to potencjalne siedlisko 20-tek. - Tammy mówiła jakby dostrzegała pozytywy takiej lokacji no ale dostrzegała też ryzyko związane z eksploracją takich miejsc.

- Dobra. Jak coś to wrzeszczcie czy co. - widząc, że obie znów szykują się aby wrócić w głąb lądu chłopak z Detroit machnął im na pożegnanie i chwilę tak postał zanim znów się nie skitrał gdzieś w krzakach. Obie partnerki zaś chyłkiem wróciły na parking. Nie było daleko. Kilkadziesiąt kroków. Znów znalazły się przy tym okrągłym trawniku z drzewem pośrodku gdzie przed paroma chwilami kuszniczka testowała nowy rower. Teraz jednak minęły to miejsce i podeszły do głównego wejścia.

Wejście było podwójne ale dobrze przeszklone. Więc dało się zajrzeć do środka chociaż na strefę bezpośrednią przed drzwiami. Wewnątrz widać było zarys stołów, ław a w głębi chyba bar czy coś takiego. Mimo okien i środka dnia bez światła wewnątrz panował półmrok. Zwłaszcza jak się patrzyło z jasno oświetlonego zewnątrz.

Kuszniczka po chwili oglądania tego bezruchu i wsłuchiwania się w ciszę weszła do środka z wycelowaną kuszą. Zatrzymała się zaraz za drzwiami. Teraz można było ogarnąć sporą część sali głównej. Te wszystkie stoły, ławy, bar, tablice z menu, lodówki i całą restauracyjną resztę. I wagon. W środku restauracji stał wagon tramwajowy. Wszystko wyglądało cicho i spokojnie. W tym półmroku i tylu zakamarkach trudno było mieć pewność, że są tutaj same. Wnętrze wyglądało jakby ktoś już tu buszował. Jakiś stół i parę ław było przewróconych, gdzieś walały się talerze, sztućce i cały ten misz masz.

- Co myślisz? - zapytała szeptem brunetka celując w półmroki i zakamarki ze swojej kuszy.

Rudzielec przyglądał się wnętrzu, zastanawiając się którymi gośćmi już po końcu świata są…
- Wygląda czysto, ale chyba nie ma krwi - patrzyła po ścianach, szybach i podłodze - Załatwmy to szybko i cicho. Sprawdzamy tutaj, a potem spadamy na przedmieścia. W domach mieszkalnych prędzej znajdziemy potrzebne rzeczy - odszpetała.

Kuszniczka skinęła głową i obie cicho ruszyły przez tą pogrążoną w półmroku restaurację. Wyglądała cicho i spokojnie. Jakby przyszły przed albo po zamknięciu. Chociaż ktoś tu nie posprzątał po ostatnich gościach. Resztki walały się po stołach i podłodze. Ale obie przeszły głównym przejściem. Podeszły do baru. Za nim nikogo nie znalazły. Ani żywego ani martwego.

- Tam jedliśmy te kluchy. - mimo maski tutejsza dziewczyna nie powstrzymała się by nie skinąć zamaskowaną głowę w stronę mrocznej sylwetki tramwaju. Za barem widać było trochę ciekawych rzeczy. Na przykład głośniki jakie dawniej sączyły muzykę dla klientów i małe radio. Do tego cała bateria różnych ketchupów, musztard i sosów jakie tutaj serwowano. Były też przygotowane frytki ale te już do niczego się nie nadawały. Tam i tu coś się rozlało albo spleśniało. Znalazły też trochę butelek z wodą i napojami.

- Idziemy na zaplecze? Tam może coś jest. Ale tam to nie byłam. - zapytała cicho kuszniczka zostawiając partnerce segregację i pakowanie fantów do toreb i plecaków. Sama stała za barem celując w przejście prowadzące na to zaplecze albo na resztę sali. Chociaż na razie nadal wszędzie panował bezruch, cisza i półmrok.

- Jeśli to cię pocieszy, też nie zaprosili mnie na zaplecze - Griffith mrugnęła, szczerząc się wesoło gdy zgarniała radio z głośnikami do torby. Złapała też za butle sosów, paczki z mąką znalezione pod blatem. Trafiły się też butle oleju, które również dziewczyna wpakowała do juków, woląc już żreć placki z mąki i oleju, niż znowu przymierać głodem. Albo żreć szczury.
- Weź je - wskazała na napoje, dwie puszki Mr Peppersa pakując od razu do kieszeni bluzy - Cukier, a potem plastik… - westchnęła, naciągając kaptur na głowę, a w jej dłoni pojawiła się paczka wytrychów - Ja sprawdzę czy drzwi od zaplecza są zamknięte.

- I co ty byś robiła z kimś na takim zapleczu co? Zwłaszcza jak tu widziałam same kelnerki. - mimo powagi sytuacji, półmroku i maski Sylvia wyczuła, że koleżanka chyba znów się uśmiechnęła. Chociaż sądząc po mowie ciała i nerwowych ruchach, rozglądaniu się dookoła to musiała być spięta. Zgarnęła do swoich kieszeni trochę butelek i gdy uznały, że nie bardzo jest sens dłużej buszować po barze kuszniczka westchnęła cichutko jakby brała głębszy oddech i powoli ruszyła korytarzem przed siebie.

Korytarz był ciemny bo nie miał okien a te resztki światła jakie wpadało przez okna głównej sali tu już nie sięgało. Tylko kawałek dalej gdzie były jakieś otwarte drzwi była plama światła.

Gdy tam doszły Tammy zajrzała tam ostrożnie z pomocą wycelowanej kuszy. Były tu okna to było jaśniej. Podobnie jak na sali głównej. Czyli półmrok i mrok w głębszych zakamarkach. To musiała być kuchnia. Duże paleniska, kuchnie, palniki, gary, piece i cała reszta. Gwardzistka zawahała się.

- To co? Masz ochotę na szybki numerek w kuchni czy idziemy dalej? - zapytała cicho wahając się czy sprawdzać kuchnię czy iść dalej tym mrocznym korytarzem. Tam chyba jeszcze były jakieś drzwi sądząc po ledwo widocznej framudze ale musiały być zamknięte bo nie widać było żadnego światła.

-Masz latarkę? - ruda rzuciła szybkim pytaniem, zanim nie wślizgnęła się do kuchni, stawiając na pierwszym miejscu przestrzeń choćby odrobinę oświetloną - Nie będziemy się pakować w czarno… a szybki numerek - naraz łypnęła na towarzyszkę - Masz pod ręką jakiegoś kumpla do wykorzystania?

- Nie bardzo. Na lotnisku był taki jeden. Całkiem niczego sobie. Ale nie były mi w głowie amory. Teraz trochę żałuję. Więc chyba jesteś skazana na mnie z tym szybkim numerkiem. - skoro jedna weszła do kuchni to druga stanęła w progu. Tym razem z kuszą wycelowaną w mrok korytarza. Przez co Sylvia widziała ją głównie od tyłu.

- A latarkę mam. - przyznała po chwili i stanęła nieco bokiem by wskazać na wpiętą w kamizelkę taktyczną “L-kę”. - Ale jest ryzyko. - ostrzegła zerkając na rudą w bluzie. - Jak tam jest jakaś 20-ka i jest w letargu to może nas nie zauważy. Ale jak ją walniemy światłem to może się ocknąć. Szkoda, że nie mamy nokto. - mruknęła cicho spięta kuszniczka. Znów odwróciła się tyłem do kuchni i wyglądała oraz nasłuchiwała tego co się dzieje na korytarzu. A z wnętrza ruda zorientowała się, że w bocznej ścianie są jeszcze jedne drzwi. Prowadzące też w tym samym kierunku to mroczny korytarz tylko do sąsiedniego pomieszczenia.

- Aaron jest całkiem spoko, a Jasper to chuj… no ale nie jest aż tak tragiczny. Co za koleś, jak wyglądał? Chętnie bym sobie na niego też popatrzyła - w głosie Silvii nie było ani grama sarkazmu. Stwierdziła to lekkim, przyjaznym tonem na towarzyszkę, oceniając jej sylwetkę i nawet się z tym nie kryjąc… aż wreszcie westchnęła, kręcąc krótko głową na boki. Zgrabna, wysportowana kobieta z pewnością miała predyspozycje aby ściągać uwagę, w typie Griffith jednak nie była.
- Będę ci kibicować - dodała wesoło, aby spoważnieć i machnąć karkiem na drzwi - sprawdzę je, a ty poszukaj czegoś do żarcia, albo… czegoś co nam się przyda. Żarcie, noże… kurwa cokolwiek. Przyda się nam nawet folia, kombinerki czy taśma. Plastry! Muszą tu mieć apteczkę i butle dezynfektyków.

- No ci twoi też wyglądają ciekawie. - przytaknęła kobieta w kapturze. Stała w przejściu i chyba te gadanie pozwalało jej jakoś rozładować stres. W tym czasie rudzielec podeszła do odkrytych drzwi. Ale samą klamką nie dała rady ich otworzyć. Więc musiała przy nich uklęknąć i spróbować swoich metod otwierania drzwi. Słyszała jak za nią koleżanka sprawdza zawartość szafek. Z jakim rezultatem to nie wiedziała.

- A ten mój to taki misiu. Jako jedyny przyszedł mnie pożegnać jak odchodziłam. Ale za bardzo mi przypominał mojego męża. Chyba mam żałobę po nich czy co. Albo nadal jestem zbyt wściekła. Może jakbym go spotkała w innych okolicznościach. Ale teraz chyba nie mam ochoty rozkładać nóg przed jakimś złamasem. Cholera tu chyba sama kuchnia. Ale muszą mieć chyba jakiś magazyn by to wszystko gotować. Tak myślę. - Silvia powoli mozoliła się ze swoimi drucikami i zamkiem gdy za nią Tammy sprawdzała zawartość kuchni. Kątem oka widziała jak pomachała jej tasakiem co był jednym z całej kolekcji rozmaitych sztućców. W noże, łyżki wazowe i tasaki można by chyba uzbroić tutaj całą bandę. Ale jak tamta przedstawiła jej swoją skróconą filozofię na temat nowych związków i przygód z facetami drzwi przed klęczącą Griffith cicho szczęknęły i pojawiła się szczelina. Słysząc i widząc to gwardzistka zaraz stanęła ze dwa kroki za nią, trochę po skosie, z kuszą wycelowaną w jeszcze zamknięte drzwi.

- Nie gotować, trzymać. W magazynie sie nie gotuje, trzyma ewentualnie zapasy - ruda mruknęła odruchowo, woląc roztrząsać problemy lingwistyczne i zaopatrzeniowe, niż rozmyślać nad stratami które dotknęły każdego z tych mających tyle szczęścia w nieszczęściu, aby ciągle oddychać.
- Przykro mi - dorzuciła szczerze, sapiąc cicho pod nosem - Naprawdę mi przykro Tammy. - Więcej nie dała rady powiedzieć, bo szczęknął mechanizm zamka. Co było za progiem?
Szło sprawdzić w jeden sposób, więc Silvia zaczęła je powoli uchylać, chowając się za ich skrzydłem, gotowa trzasnąć nimi jeśli tylko ze środka dojdzie je niepożądany hałas.

Szczelina powiększała się i powiększała. Musiało być tam jakieś okno bo nie było całkiem ciemno jak na korytarzu. Tylko taki półmrok. Najpierw Sylvia dostrzegła trochę przerwy a potem regał. Taki co można było coś kłaść z obu stron dlatego pewnie stał na środku. Po bokach, pod ścianami stały inne. Po przeciwległej stronie bateria lodówek wielkich jak szafy i kilka zamrażarek. Gdzieś nad nimi te małe okienko przez jakie wpadało do środka światło dnia. Na tym środkowym reagle coś leżało na półkach. Chyba jakieś paczki. Ale nie było na tyle jasno by zorientować się co to jest i w jakim jest stanie. Tutaj też panowała cisza i bezruch taka sama jak w całym lokalu odkąd tu weszły.

Chyba znalazły magazyn, albo po prostu zaplecze z lodówkami i mroźniami, wcześniej pełna różnorodnych towarów, teraz co najwyżej mogły tam znaleźć mocno zgniłe resztki. Chyba, że coś długoterminowego - prosta myśl skupiająca wzrok na półkach pod ścianą. Dobrze, że było okno, lepsza opcja niż lizanie wszystkich kątów latarką. Griffith wstrzymała oddech,a potem powoli rozsunęła szczelinę jeszcze odrobinę, wślizgując się w ciszy do środka. Zamknięte pomieszczenie mogło zarówno odgradzać kogoś od świata, jak i chronić świat przed kimś tu zamkniętym.

Ledwo weszła do środka a już musiała wybrać jedną ze stron gdy środek był zajęty przez ten dwustronny regał. I gdy weszła teraz Tammy zajęła jej miejsce w przejściu między kuchnią a tym chyba magazynem. Gdy dłoń Griffith wysunęła się w kierunku tych paczek ledwo widocznych na jednej z półek dał się słychać charakterystyczny, plastikowy szelest. Gdy wzięła paczkę w rękę jeszcze do końca nie była pewna. Ale gdy wróciła do drzwi kuchni by wystawić ją na nieco lepsze światło była już pewna.

- Makaron! - syknęła z cichej radości kuszniczka. Cała paczka nie zaczynanego makaronu! Gotowa by wsypać zawartość do gotującego się wrzątku. A na tym regale było więcej tych paczek a była jeszcze reszta szafek i regałów do sprawdzenia.

Fusilli, calamarata, penne, spaghetti, tagliatelle - przestrzeń magazynu zajmowały najróżniejsze rodzaje kluch w stanie suchym. Griffith w pierwszej chwili się ucieszyła, w drugiej stężała, zostawiając na razie resztę magazynu.
- Coś mi tu nie gra - szepnęła do kuszniczki, zamykając drzwi i zamarła przy nich - nie powinno tu nic być, a jednak… półki się uginają - pokręciła głową - Pieprzyć to, bierzemy ile się da. Resztę chowamy… przyjdziemy jeszcze raz. Na razie pakuj co dasz radę.

- Dobra. - Tammy po krótkim rekonesansie przeprowadziła Sylvia skinęła głową i weszła do środka. Odłożyła kuszę na półkę a w zamian zdjęła swój taktyczny plecak. Zaczęła do niego pakować szeleszczące paczuszki uwijając się jak w ukropie. Było ich sporo. Na tyle, że chociaż niezbyt ciężkie to jednak nie takie małe objętościowo i nie wszystkie jej się zmieściły do środka. Zarzuciła szeleszczący plecak z powrotem na plecy i sięgnęła po jedną z toreb jakie wzięły ze sobą na różne fanty.

Dorzuciła resztę makaronowych paczek i ruszyła do tych regałów pod ścianą. Jako, że światło wpadało tylko przez małe okienko pod sufitem to w ich wnętrzu było prawie całkowicie ciemno więc trzeba było brać po omacku. Ale w torbach lądowały jakieś puszki, torby z cukrem czy mąką, trudno było na szybko i w pół ciemno stwierdzić. Kolejna torba wypełniona tymi zakupami wylądowała na podłodze.

- Zobacz ile tego jest! Cholera dobrze, że do łodzi jest blisko. - Tammy już chyba myślała jak się z tym wszystkim zabiorą gdy tak mówiła cicho pokazując na pękate torby. Trafiły na taką dobroć, że chyba było więcej niż we dwie mogłyby zabrać. Nawet jakby się obładowały jak na jakiejś posezonowej wyprzedaży. Szło im całkiem zgrabnie i sprawnie gdy Tammy nagle zamarła w połowie ruchu jaki miał władować kolejną paczkę do torby. Sylvia też to usłyszała. Jakiś dźwięk. Za drzwiami. Tam na tym mrocznym korytarzu. Te drzwi co ledwo majaczyły w ciemnościach korytarza to musiały być właśnie do tego magazynu co teraz były. Widocznie z kuchni też było do niego wejście. Ale teraz, przez ten szelest i szmer pakowanych paczek zza tych drzwi na korytarz coś dało się słyszeć. Coś jakby potoczyło się po podłodze z tamtej strony mrocznego korytarza.

Dwie sylwetki w magazynie momentalnie zamarły, przypadając do ziemi. Griffith zamknęła oczy, wydychając z rezygnacją powietrze. Przecież nie mogło iść za prosto…
Patrząc na Tammy przyłożyła palec do ust, a potem ruszyła powoli, przygięta do ziemi i stąpając ostrożnie. Dwudziestka, inny szabrownik… albo szczur. Jakże ruda chciała, aby ten jeden cholerny raz chodziło o szczura. Szczególnie że tyle żarcia nie widziała od miesięcy. Starczyłoby dla wszystkich na tydzień, albo dłużej. Wtedy mogliby z czystą głową poszukać Marcusa, bez strachu że za chwilę będą musieli żreć gruz.

Zamaskowana brunetka skinęła głową i cicho wyprostowała się aby sięgnąć po odłożoną wcześniej kuszę. Odprowadziła partnerkę wzrokiem gdy ta powoli otworzyła niedawno zamknięte drzwi do kuchni. Gdy je otworzyła zastała taki sam widok jaki był gdy je zamknęła. Skryta w półmroku kuchnia. Żadnego ruchu. Cisza i bezruch. Przeszła przez kuchnię i dotarła do otwartych na oścież drzwi prowadzących na korytarz. Ta plama światła w tunelu jaką się wydawała gdy stały jeszcze za barem i wpatrywały się w mroczną czeluść korytarza. Teraz też widziała ten mrok. Kawałek niezbyt interesującej ściany naprzeciwko otwartych drzwi. I mrok po obu stronach. Tylko ten po prawej kończył się po paru krokach prostokątem baru skąd przyszły. Ten po lewej dalej z trudem ujawniał zarys drzwi do magazynu z żywnością gdzie została Tammy i ich torby.

Przez chwilę stała, wpatrywała się i nasłuchiwała. Wzrok nie był w tej chwili zbyt przydatny bo nie mógł sobie poradzić z mrokiem. Ale słuch zdradził jakiś szmer. Odgłos czegoś skrytego w mrokach korytarza po lewej. Teraz była już pewna, że ten pierwszy dźwięk jaki usłyszały z Tammy to nie była ułuda. Ale mrok nie pozwalał dostrzec co tam dalej jest. Mogło być cokolwiek, inne drzwi, przejścia, korytarze, schody czy jeszcze coś innego.

Podeszła bliżej, powoli sunąc do drzwi dzielących ciemność od półmroku. Ostrożnie zbliżała się do celu, nasłuchując czy hałas się nie zbliża. Jeśli zamknęłaby drzwi, wtedy zawsze to dodatkowa przeszkoda i bariera odgradzająca od nieznanego.

Gdy dłoń natknęła się na równe krawędzie drzwi poczuła na nich kurz, pył czy coś podobnego. Ledwo wyczuwalną warstwę. Powoli zaczęła napierać na te drzwi starając się je cicho zamknąć. Te poruszały się powoli sunąc cicho w kierunku framugi. W końcu został ostatni etap czyli ruch klamki. Klamka też cicho zgrzytnęła a potem dał się słyszeć cichy trzask zamykanego zamka. Ale czy tylko zamykająca słyszała te ciche dźwięki czy nie tego już nie była pewna. Gdzieś tam od strony korytarza, od lewej, usłyszała ciche stuknięcie. Jakby coś dotknęło jakichś drzwi czy czegoś podobnego.

Dziewczyna dla pewności złapała kawałek blaszki i zablokowała zamek przy framudze aby ciężej szło otworzenie go. Żałowała że nie ma śrubokręta, bo wtedy szło wymontować na szybko klamkę… niestety tu nie miała tego komfortu. Po wszystkim odwróciła się, wracając do magazynu.

Gdy wróciła do spiżarni zastała czujne i pytające spojrzenie Tammy. Wskazała gestem na zamknięte drzwi. Po drugiej stronie w pierwszej chwili nic nie było słychać. Ale w drugiej coś cicho zaszurało po tych drzwiach. I zaraz znowu.

Griffith wskazała ruchem głowy na okno, gdzieś wysoko pod sufitem. Miały jeszcze jedną drogę ewakuacji, nie utknęły w pułapce. Cieszyła się w duchu, że zawczasu zamknęła drzwi na zamek, aby nikt ich nie zaskoczył od tyłu. Pokręciła głową na boki, zgrzytając zębami, a potem sama poszła pod okno.

Okno nad szafką wyglądało na dość małe. Jak to w pomieszczeniach roboczych gdy pełniło pomocniczą funkcję a nie do podziwiania widoków. I było dość wysoko. Ale na szczęście było pod szafką. Szafka stanowiła niezły punkt wyjścia by się dostać do okna. Gdy dała znać swojej drugiej połowie ta weszła na tą szafkę i sprawdziła okno. Te na szczęście dało się otworzyć bez większych zgrzytów i problemów. Uchylało się na bok i do środka wpadła przyjemnie, orzeźwiająca bryza z zewnątrz. Kuszniczka wyjrzała na zewnątrz by sprawdzić jak to wygląda. Po czym kucnęła na szafce a i tak głowę miała ciut wyżej niż stojąca na podłodze koleżanka.

- Da się zeskoczyć. Ale wrócić tędy będzie trudno. Kto idzie pierwszy? - kuszniczka zdała relację ze swojego rozpoznania.

- Ty, potem toboły i na końcu ja - padła szybka odpowiedź szeptem, a ruda głowa odwracała się w stronę drzwi - Jeśli coś się spierdoli bierz ile będziesz w stanie i leć do łodzi, ja je odciągnę. Aaronowi ściemnij że jeszcze czegoś szukam, czy co. Po prostu bierz żarcie i spierdalaj jeżeli zacznie się sypać.

Zamaskowana skinęła głową po chwili wpatrywania się w rudowłosą. Po czym wstała i znów sięgnęła do okna. Tym razem po ty by się wspiąć. Zaczęła od wyrzucenia swojej kuszy za okno. Ta stuknęła gdzieś na zewnątrz o coś twardego. Potem Tammy podskoczyła i wspięła się na framugę okna. To było jeszcze dość proste. Trudniejsze było wygramolenie się w niezbyt dużej przestrzeni okna gdzie trzeba było zmieścić swoją skuloną sylwetkę leżąc na boku. A potem zeskoczyć na zewnątrz.

- Już! - z zewnątrz doszedł do Silvii cichy głos koleżanki która dawała jej znać, że już mogą działać dalej. Ale gdy złapała za pierwszą torbę usłyszała za swoimi plecami uderzenie w drzwi. Te od korytarza. Pełne mocy trzaśnięcie w drzwi. I jakieś wściekłe pomruki. Prawie na pewno była to 20-ka i prawie na pewno zorientowała się, że ktoś żywy jest w środku. Ile drzwi wytrzymają tego impetu uderzenia to nie miała pojęcia.

Silvia przewróciła oczami, łapiąc za pierwszą torbę i podnosząc ją aby przerzucić przez okno. Z całej pierdolonej wycieczki akurat teraz musiała się znaleźć jakąś martwa gnida i oczywiście obudzić akurat gdy już miały z kuszniczką wychodzić. Po prostu niespodziewany zwrot akcji, czysta magia i koniunkcja planet o której nie śniło się filozofom. Prawo Murphy'ego - jeśli dzień zaczął się irytująco i źle, z pewnością do wieczora wyciągnie się kopyta, z ostatnim co czując, prócz strachu, będzie wkurwienie. Dziewczyna sapnęła głucho. Trzy torby i starczy, potem wrócą. Gdy się uspokoi. O ile sie uspokoi. I o ile przeżyją.

Cisnęła przez okno pierwszą torbę. Poszybowała przez okienny prostokąt i zniknęła gdzieś na zewnątrz. Za plecami słyszała opętańcze wrzaski i łomoty. Drzwi skrzypiały i trzeszczały pod naporem nienaturalnej siły. Gdy złapała plecak wyrzucając go w ślad za pierwszą torbą za sobą usłyszała trzask pękanego drewna. Coś w błyskawicznym tempie radziło sobie z taką zaporą ale zamknięcie jeszcze trzymało. Wyrzuciła trzeci pocisk na zewnątrz gdy drzwi trzasnęły ponownie. Gdy się odwróciła widziała jak pojawia się wypukłość wokół zamka która lada chwila mogła przerodzić się w dziurę po wyrzuconym zamku. Dłużej nie czekała. Wskoczyła na szafkę i gdy się wyprostowała i odbiła od niej drzwi za jej plecami wpadły do środka uderzając o jakąś szafę stojącą za nimi. Sylwetkę jaka wpadła do środka widziała tylko przez mgnienie oka bo akurat wyrzucała swoje nogi przez framugę okna i już leciała na dół. Gdy jej buty lądowały na ziemi ledwo o krok czy dwa obok, tylko za ścianą coś wpadło na szafkę na jakiej przed chwilą stała.

- Do łodzi! - Tammy objuczona tymi dopiero co wyrzuconymi torbami pomogła podnieść jej się do pionu i szarpnęła ze sobą w stronę krzaków, rzeki i nasypu. W biegu podzieliły się torbami, nie oglądając się a siebie. Zdobyły trochę żarcia, reszty pilnowała 20stka. Teraz tylko zawieźć co było na wyspę... i za parę godzin wrócić po resztę...
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 22-06-2020, 22:23   #15
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - 2021.08.02; pn; ok 17:15

Czas: 2021.08.02; pn; ok 17:15
Miejsce: Oregon; Portland; South Waterfront; parking spagetti
Warunki: jasno, cicho, umiarkowanie, pogodnie, łag.wiatr
Głód: -0,4 niedosyt (następny mod o -0,1 o 18:00)



Silvia, Aaron, Tammy, Lisa



Trudno było nie mieć skojarzeń z wakacjami. Pozornie wszystko się zgadzało. Ładna, słoneczna, wakacyjna pogoda. Lekki wietrzyk który sprawiał, że było w sam raz, ani za zimno ani za gorąco. Łódka na wodzie zapełniona czwórką, młodych roześmianych ludzi flirtujących ze sobą i gadających na luźne tematy. Rower leżący na dnie łodzi jakby tylko czekał na wykorzystanie gdzieś na okolicznych ścieżkach rowerowych. No wakacje. I flirty. Nawet trochę nie bardzo było wiadomo kto właściwie zaczął. Chyba Aaron z tą plażą i bikini.

- A wiecie laski, że jak mamy taką ładną pogodę to można by pójść na plażę? Wziąć piwo, poopalać się, popływać. Połazić w bikini. Albo topless. Albo i bez niczego. - kierowcy trochę się chyba nudziło. W końcu nie był stworzony do dość biernego czekana i wgapiania się w niezbyt ciekawą okolicę. Pewnie dlatego gadanie mu się włączyło. Zwłaszcza jak w całej czwórce był jedynym mężczyzną, do tego młodym i w pełni sił a siedział z trzema kobietami. Też młodymi i w pełni sił. Więc widocznie skojarzenia miał dość prostolinijne i jednoznaczne.

- W bikini? - Tammy zapytała unosząc brew do góry i z lekko ironicznym uśmieszkiem. Chociaż nie spojrzała na chłopaka z Detroit tylko dalej uparcie przyglądała się okolicy. Głównie zachodniemu brzegowi rzeki. Zapytała jakby nie była pewna czy dobrze zrozumiała ich ręczny silnik napędowy łodzi.

- No. W bikini. Myślę, że dobrze byście wyglądały w bikini. Czy bez. - Aaron zrewanżował jej się bez skrępowania oglądając jej profil z sąsiedniej ławeczki. Jako wioślarz zajmował centralną ławeczkę a Tammy siedziała na dziobie, właśnie trochę profilem do reszty bo tak było jej wygodniej obserwować brzeg. Ale przez te munduropodobne ubrania, kaptury nie bardzo widać było detali jej sylwetki nie wspominając o bikini. Pechowo dla Aarona Silvia i Lisa też miały na sobie luźne bluzy więc z detalami wyglądało to podobnie.

- Wszyscy mieliby to bikini? - kuszniczka dalej ciągnęła kierowcę za język nie przerywając obserwacji. Na pierwszy plan wysuwały się pomosty które chyba raczej pływały niż stały w wodzie. Do nich było zacumowanych kilka łodzi i żaglówek. Wszystko to lekko bujało się na spokojnych falach i przedstawiało dość sielankowy widok kojarzący się właśnie z wakacjami nad wodą.

- No tak. Albo bez. - Aaron gorliwie pokiwał głową na znak, że Tammy zrozumiała go jak najbardziej właściwie.

- Ty też? - kuszniczka zapytała niewinnym tonem po chwli wreszcie spoglądając na wioślarza. Lisa parsknęła śmiechem. Obie z Sylvią siedziały na ostatniej, rufowej ławeczce bo na dziobie miejsce było raczej dla jednej osoby a na środkową Aaron zarekwirował dla siebie by móc swobodnie operować obydwoma wiosłami gdyby zaszła taka potrzeba.

- O! Byś był w bikini? Chciałabym to zobaczyć! - blondynka zachichotała rozbawiona taką wizją i żarcikiem jaki gwardzistka im zaserwowała. Aaronowi jednak nie bardzo on przypadł do gustu. Najpierw tą na dziobie a potem tą na rufie obdarzył rozczarowanym spojrzeniem by dać znać za jak głupi pomysł to uważa.

- Lisa a macie jakieś bikini dla Aarona? - Tammy bawiła się przednie i jakby nic kontynuowała ten wątek udając, że nie dostrzega albo nie rozumie krytycznego spojrzenia wioślarza.

- No z bikini to nie wiem. Ale trochę staników mamy. - blondynka z werwą przejęła pałeczkę od koleżanki na dziobie niejako biorąc w kleszcze ich nowego kolegę.

- Nie będę chodził w żadnych, babskich fatałaszkach. - wydziarany zaznaczył dobitnie albo dlatego, że naprawdę sądził, że to właśnie planują albo tak na wszelki wypadek by dać znać, że wszystko z nim w porządku i nie jest pod żaden lewus czy inny pedał.

- No to zostaje na waleta. - mruknęła nadal uśmiechnięta Tammy wracając do obserwacji zachodniego brzegu. Na pomostach było spokojnie. Do niedawna to byłoby aż dziwne, że w taki letni i pogodny dzień nikt się tutaj nie kręci by skorzystać z uroków wody, pogody i natury. Ale obecnie taki bezruch mógł być wzięty za pozytywny omen.

- Na waleta? Ale wszyscy? No to może jeszcze z Tracy? No tak by jej smutno nie było samej. - wytatuowany wioślarz z miejsca był gotów zapomnieć o tym, że miał się właśnie obrazić na te laski co nie rozumieją tak prostej rzeczy jak impreza na plaży i jeszcze do tego jakieś głupie pomysły mają. A w zamian znów zrobił się miły, radosny i uśmiechnięty.

- To twoja impreza to ty ją zaproś. - Lisa też wróciła do obserwacji brzegu. To ona zaproponowała by tutaj przypłynąć. Raz, że właśnie były te pomosty i łodzie. Jak ich się zrobiło więcej to druga łódź mogła okazać się pomocna. No i była szansa, że gdzieś w okolicy będzie jakiś rower.

- Dobra zapytam. Ale jesteśmy umówieni na tą imprezę nie? Tam na wyspie jest chyba jakaś fajna plaża co by można się zabawić co? - kierowca machnął ręką jakby to była formlaność i chyba na poważnie zabrał się za obmyślanie tej imprezy bo zapytał siedzącej na rufie blondynki.

- Coś się znajdzie. Myślicie, że tam na górze to rower? - Lisa na razie dała sobie spokój ze snuciem tych imprezowych planów. I wróciła do tego po co tu przybyli. Od paru minut, może z kwadrans bujali się na łagodnych falach. Aaron jak za bardzo ich zniosło to kawałek wiosłował by wrócić na właściwe miejsce. No bo od jakiegoś czasu dostrzegli coś obiecującego na balkonie pierwszego piętra. Niestety barierka nie była całkiem przezroczysta więc nie było widać zbyt dokładnie. No ale to mógł być rower. Jak był na balkonie to była szansa, że nie jest przykuty ani nic takiego. No ale najpierw trzeba by się tam wspiąć a potem jakoś dostarczyć go na dół. Dobre było to, że chyba powinno dać się wspiąć jakby stanąć na barierce parterowego balkonu a potem się jakoś podciągnąć do góry i wejść na piętro. Chociaż to już pewnie wymagało trochę siły i sprawności fizczynej. No i nie było wiadomo co jest na balkonie albo w mieszkaniach. Panował tam taki sam bezruch jak dookoła. Sam budynek miał ze trzy poziomy. Wyglądał całkiem ładnie i nowocześnie. I był położony tuż przy rzece, ledwo kilkadziesiąt kroków. Podobnie jak parking gdzie z Silvia z Tammy zdobyły pierwszy rower.

No ale budynek otaczał żywopłot. Niezbyt wysoki, tak gdzieś do pasa, może piersi dorosłego. Jakby jednak ktoś czy coś leżał za nim to tego z rzeki nie było widać. Chociaż próbowali podpływać z różnych stron. A jednak kawałek czegoś co leżało za tymi krzakmi wyglądało jak kawałek ludzkiej nogi. Cholera wie, czy to jakiś śmieć tak się ułożył i człowiek odruchowo widział w tym fragment innego człowieka czy naprawdę jest to kawałek jakiegoś człowieka czy nawet cały. Na razie wybrzeże zdawało się nie reagować na łódź i jej obsadę. Jeśli jednak mieli zamiar spróbować szczęścia na brzegu to zbliżał się ten moment by spróbować albo się wycofać. Co się dało obejrzeć z rzeki na tym fragmencie wybrzeża to już raczej pewnie obejrzeli. Do tej luźnej, turystycznej atmosfery znów zaczynało wracać napięcie. Podobnie jak niedawno powoli je opuszczało.


---


- Co jest?! - Aaron widząc, że obie z Tammy biegną co sił w nogach wstał i trochę uniósł karabin w stronę dwóch biegnących sylwetek jakby miał zamiar strzelać do czegoś co je goni. Ale nic takiego nie widział. Widział za to jak obie biegną z tymi torbami i plecakami a wcześniej jak w pśpiechu wyskakiwały przez niewielkie okienko jedna za drugą.

- Nie strzelaj! - w biegu kuszniczka zdążyła tylko tyle krzyknąć. Może myślała, że Aaron strzeli do nich a może bała się, że w ogóle strzeli.

- Widzę go! - odkrzyknął jej kierowca celując już wyraźnie w stronę nadbiegających. Albo tam w coś za nimi. Ale jak się biegło w jego stronę to widziało się tą wycelowaną lufę karabinu.

- Nie strzelaj! - powtórzyła zamaskowana ciężko dysząc w biegu. Zresztą już obie praktycznie dobiegały do celującego. Ten zrezygnował ze strzału, zarzucił karabin na ramię i sięgnął po torbę Tammy. Zaraz potem prawie wyrwał drugą jaką trzymała Silvia. Dzięki temu momentalnie zrobiło się lżej biec a i już obie zbiegały po krótkim nasypie w stronę czekającej łodzi.

- Co jest?! - zapytała zdenerwowanym tonem blondynka czekająca w łodzi. Trzymała wiosła w obu dłoniach gotowa natychmiast odpłynąć. Jako jedyna nie widziała nic poza kawałkiem nasypu i krzakami nie miała pojęcia więc jak wygląda sytuacja powyżej i dalej.

- Spływamy! - krzyknęła w odpowiedzi Tammy wskakując przez burtę do środka. Zaraz za nią pozostała dwójka a Aaron jeszcze nogą odepchnął się od brzegu pomagając w ten sposób odbić. Lisa naparła na wiosła i łódź ruszyła ale kierowca szybko przejął swoją kierownicza rolę.

- Dawaj to! - krzyknął do blondynki właściwie spychając ją ze środkowej ławki. Ta straciła równowagę i upadła na plecy przewracając się obok leżącego tam roweru.

- Uważaj! - krzyknęła do niego w odruchu złości i obawy. Ale w rękach mięśniaka łódź rzeczywiście nabrała sprintowego tempa i odległość od zagrożonego brzegu zaczęła rosnąć w oczach.

- Już wystarczy… Aaron… Aaron już wystarczy! Już jesteśmy bezpieczni! Aaron zatrzymaj się! - chyba nie tylko wioślarza poniosło. Dopiero jak przepłynęli z kilkaset metrów i do gorączkowych umysłów dotarło, że tutaj, na środku rzeki 20-ki ich nie dopadną to sytuacja zaczęła się normować. Chociaż trzeba było złapać za wytatuowane ramię i nim potrząsnąć by dotarło to do Latynosa. No i faktycznie. Na brzegu i w łodzi zapanował spokój.

---


- Chcesz tam wracać? - Tammy zapytała gdy rudzielec wyraził chęć powrotu po resztę toreb jakie musiały zostawić w tej fabryce makaronu. Kuszniczka podeszła do tego pomysłu z dużą rezerwą.

- Pewnie, możemy tam wrócić. Ale może jutro? - podsunęła swój pomysł. Potem powiedziała dlaczego. Jej zdaniem jak ten makaron i reszta nadają się do jedzenia to dzień czy dwa różnicy nie powinien właśnie im robić większej różnicy. Czy będą leżeć na półkach po tej czy po drugiej stronie rzeki. Natomiast 20-ka jaką tam zostawiły nadal może tam być. Pójdzie sobie. Pójdzie spać. Albo będzie się tam pętać. Im więcej czasu minie tym większa szansa, że się uspokoi albo gdzieś poleci. A póki tam była to trochę jakby pilnowała im tego makaronu. Podsumowując kuszczniczce nie bardzo przypadł do gustu pomysł by wracać tam jeszcze dzisiaj. Dlatego chętnie zgodziła się na propozycję blondyny.

- To może spróbujemy w dokach? To tam, kawałek dalej. Stamtąd z Tracy wzięłyśmy tą łódź. Może będą inne albo te rowery. - Lisa zaproponowała wskazując na kierunek zgodny z nurtem rzeki. Nawet coś tam było widać ale z tej odległości nie bardzo było widać co. No to nie chcąc już teraz wracać na wyspę Aaron wziął się za wiosła i z kwadrans później byli już na miejscu. Czyli tutaj.


---



- To od czego zaczynamy? Pomost czy balkon? - gwardzistka mówiła jakby była skora spróbować szczęścia w penetracji nieznanego brzegu. Oba punkty dawały inne możliwości. Pomosty unoszące się na wodzie były bliżej. Nie było widać ruchu. Ale nie było widać też co jest wewnątrz łodzi. O ile do otwartych, zwykłych łodzi można było podpłynąć i zajrzeć przez burtę albo z pomostu to w żaglówkach z kabinami nie bardzo dało się to zrobić. Trzeba by pewnie wejść na pokład i zajrzeć do środka. W każdej mógł być trup albo żywy trup. Ale mogło też być coś przydatnego. Mogły być też wiosła bo od zewnątrz nie było tego widać. Ale jakby były to pewnie leżały na dnie łodzi czy coś w ten deseń.

No i był ten balkon na piętrze. Nie wiadomo było co jest za żywopłotem ani w budynku. Wspinaczka po balkonach nie wydawała się testem na komandosa. Ale też nie musiała być taką, czystą formalnością. Co jeśli nagle z mieszkania wyleci jakaś 20-ka? Albo na ziemi jak będą jeszcze na górze? Z drugiej strony w samych mieszkaniach też mogło zostać coś przydatnego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-10-2020, 01:26   #16
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ABQjT6gDKu0[/MEDIA]
Miasta nie miały oczu ani innych narządów zmysłów. Gładzone kamienie i stwardniały tynk, drewniane belki i ocienione gzymsami fasady, otoczone murami ogrody i spokojne sadzawki z szemrzącymi fontannami - wszystko to było niewrażliwe na niszczące poczynania istot żywych. Miasto nie znało głodu i bólu, nie mogło się obudzić ani nawet poruszać nerwowo w grobie… co innego jego obywatele. Chcąc nie chcąc Silvia chwilowo mogła się nazwać mieszkańcem Portland, praktycznie autochtonem, skoro przeżyła w okolicy całą dobę, dodatkowo całkiem nieźle sobie radząc dzięki pomocy otaczających ją ludzi. Prosta komórka społeczna zdawała egzamin celująco, czego wyniki znajdowały się w niedużej, plastikowej łodzi, płynącej ku dokom. Bowiem prócz elementu ludzkiego, zawierała ona jeden z najcenniejszych skarbów współczesności: jedzenie. Kilka pękatych, wypchanym po brzegi toreb obiecywało tydzień spokojnego życia, gdy żołądek przyjemnie się napełni, zaś widmo głodu zostanie przegonione daleko poza horyzont.

Woda, jedzenie, bezpieczny nocleg - grupa z wyspy zaspokoiła trzy podstawowe potrzeby, nie dziwota więc, że humory im dopisywały. Griffit mimo, że nie brała udziału w rozmowie, przysłuchiwała się jej z prawdziwą przyjemnością. Jak cudownie było mówić o czymś lekkim, frywolnym nawet, zamiast wiecznego przerabiania tych samych półtonowych schematów ciążących nie tylko na sercu, lecz i duszy. Tego popołudnia prawie dało się odetchnąć i gdyby nie dochodzący wraz z podmuchami ciepłego wiatru smród rozkładających się zwłok, zapomnieć że znaleźli się na świecie już po jego końcu.
Powaga, wraz z ciszą, wróciły na łódkę dopiero przy pomoście… na szczęście pełnym łódek, łodzi i żaglówek z rodzaju tak bananowych, że od samego patrzenia dostawało się kompleksu biedaka. Wszystkie krypy na złość apokalipsie delikatne fale kołysały w swych objęciach, liny trzeszczały, a fetor padliny jakby odrobinę zelżał, bądź była to jedynie autosugestia rudzielca.
- Dziwne… dużo ich - wskazała ruchem brody na molo, odruchowo zakładając kaptur na głowę. Wpatrywała się w poszczególne łódki, drapiąc po nosie co pomagało jej myśleć - U nas na początku wszyscy którzy mieli możliwość pakowali się na łodzie i motorówki, byle uciec jak najdalej z miasta. Nie wiem, chyba myśleli że to świetny pomysł dostać się Gilą do rzeki Kolorado i dalej prosto do zatoki… bezpieczniej już było próbować sił pustynią - westchnęła, spluwając do wody aby pozbyć się z ust posmaku żółci. Uciekając z Aaronem i Jasperem widziała całe zapory z powywracanych, pogiętych łódek, umazanych czymś co kiedyś prawdopodobnie miało krwistoczerwona barwę.
- Podpłyńmy do tej dużej - pokazała na luksusowy jacht gdzieś pośrodku stawki - wejdę od tyłu i się rozejrzę. Wy odpłyniecie kawałek i przygotujecie albo na szybką spierdolkę, albo podpłynięcie po fanty - popatrzyła na Latynosa zanim zdążył otworzyć usta do protestu - Pływam i grzebię w kłódkach. Poza tym całkiem nieźle skaczę, mimo że nie jestem czarna - uśmiechnęła się krzywo - Wy w tym czasie się rozejrzyjcie. Przyda się lina jeśli chcemy wejść na górę - ruchem ręki wskazała balkon za żywopłotem.

- Ona ma rację. W więcej osób będziemy sobie tylko przeszkadzać. - Lisa poparła swoją nową koleżankę w jej zamiarach zanim Latynos zdążył coś powiedzieć.

- No i masz największego gnata z nas wszystkich. Ale z dwóch kroków to nie będzie zbyt wygodna. - Tami dorzuciła swoje trzy grosze wskazując na karabin wyborowy kierowcy. Pod względem siły i zasięgu ognia to była najpotężniejsza broń jaką mieli ze sobą na łodzi. I chyba w ogóle na wyspie. Ale mało poręczna w ciasnocie.

- Mam jeszcze to! - zirytowany na ten spisek Aaron wyszarpnął zza pasa klamkę. Ta była w sam raz na krótkie zasięgi i ciasnotę.

- Nie hałasuj. Poza tym masz z nas najwięcej pary w łapach gdyby trzeba było szybko podpłynąć albo spływać. - kuszniczka nie wydawała się za bardzo przejęta argumentami wioślarza. Dalej mówiła nie tracąc spokoju.

- Dobra. Niech wam będzie. Ale mi wisicie przysługę. - odparł nadąsanym tonem by dać znać, że wcale go nie przekonały ale ostatecznie może im chwilowo pójść na rękę. Chwycił więc za wiosła i naparł na nie sprawnie kierując łódź na zacumowany jacht wybrany przez rudowłosą. Tami z dziobu po cichu kierowała nim gdy robota zrobiła się bardziej precyzyjna. Mówiła jak skręcić, zwolnić czy, że jeszcze kawałek. Lisa w napięciu obserwowała ten jacht i pomosty sprawdzając czy coś się nie zaczęło ruszać. Aż wreszcie łódź wolno dobiła do rufy większej jednostki. Tami pospołu z Aaronem trochę ją przeszurali by Silvia mogła znaleźć się przy rufie.

Rudowłosa złapała za barierkę, podciągnęła się i zaraz znalazła się na poziomie pokładu. Widziała kawałek pustej rufy. I wejście do wnętrza kabiny. Otwarte. A, że było skryte w cieniu to w środku letniego dnia zdawało się mroczne i niezbadane. Na słuch nic nie słyszała ponad plusk fal o obie jednostki i nabrzeże. Jacht chociaż większy od ich łodzi to też kołysał się na falach. Chociaż ciut słabiej niż mniejsza łódź. Na łydce Sil poczuła dotyk czyjejś ręki. Gdy się odwróciła zobaczyła, że Tami gestem proponuje jej zabranie swojej kuszy.

Przeczący ruch głowy stanowił niemą odpowiedź, podnoszenie głosu było niewskazane. Griffith poczekała aż kobieta wróci na łódź, a ta kawałek odpłynie, dając jej pasażerom realną szansę na ominięcie kontaktu z Dwudziestką, albo innym cholerstwem, które mogło się zagnieździć pod pokładem. Cokolwiek by to nie było, dziewczyna wolała mieć wolne ręce, a obsługę kuszy jakoś przegapiła w szkole, lub przespała akurat tę lekcję. Zapatrzona w ciemność poniżej wejścia, powoli sięgnęła do kieszeni po scyzoryk - niewielki kawałek składanego metalu. Zważyła go w dłoni, wąchając intensywnie za zapachem padliny, niestety smród mułu, wody i wiatr o zapachu rozkładającego się ciała w tym nie pomagał… do tego ta cisza: złudna, szarpiąca nerwy. Nikt nie gwarantował, że gdzieś w ładowni nie zamieszkały zdziczałe psy, bądź inne cholerstwo. Dało się to sprawdzić w jeden sposób. Zaciągając chustę na twarz, Silvia przekręciła nadgarstek i delikatnym łukiem wrzuciła nożyk na schody prowadzące w dół.

Gdzieś kątem oka widziała dryfującą na falach łódź. Z pozostałą trójką. Ale swoją uwagę koncentrowała na czym innym. Widziała i słyszała jak scyzoryk stuknął o pokład, potem ślizgiem poszorował po niej aż się ześlizgnął na schodki. Jeden, drugi i trzeci. Potem się zatrzymał. Albo schodki się skończyły. Tego stojąc przy samej rufie już nie widziała. Wzrok nie bardzo pomagał zbadać wnętrze kabiny. Nadal widziała tylko niewyraźne plamy półmroku. Słuch wydawał się bardziej pomocny. Słyszała ten stukający scyzoryk jak spadał po schodach. A potem ciszę. Jeśli nie liczyć szumu fal i ich pluskającego odgłosu rozbijania się o burty i pomosty. I nic więcej.

Cisza przedłużała się, nic nie zaczęło kotłowaniny by jak najszybciej dopaść hałasujący element i rozerwać na strzępy. Nic nie wyskoczyło na brzęczący metal podobnie jak kot łapie wyświetlane na ścianie czerwone światełko lasera. Czując jak po skroni spływa jej zimna kropla potu, Silvia ruszyła do przodu, wciąż w przykucu i delikatnie stawiając stopy na śliskim, chybotliwym pokładzie. Jeśli coś miało ją zabić, wolała śmierć ze starości, tylko wybór ten zabrano ocalałym kilka miesięcy temu. Pozostawało działanie i cień spokoju zalegający na plecach - w razie kłopotów pozostali powinni być bezpiecznie. Tyle musiało na razie wystarczyć.

Najpierw zobaczyła końcówkę schodów. Potem początek. Swój scyzoryk na trzecim schodku. Jeden ze środkowych. I kawałek podłogi poniżej, już w kabinie. I jakoś dalej nic nie było słychać. Ani nic się nie ruszało, nie reagowało na nie zaproszonego gościa na pokładzie. Ci z łódki też coś się nie darli ani nie machali rękami, że coś jest nie tak.

Nikt też nie strzelił w rudy łeb, zdejmując problem na miejscu. Okna kamienicy portowych nawet jeśli kryły żywych obserwatorów, ci nie postanowili ukrócić żywota padlinożercy żerującego na okolicznym truchle. Panował spokój, paradoksalnie jeszcze mocniej spinający i tak napięte niczym postronki nerwy. Przy ataku i awanturze przynajmniej dało się zorientować skąd nadejdzie zagrożenie. Teraz jednak największym wrogiem Griffith była ciemność. Zeszła jeszcze stopień niżej, po drodze zgarniając do kieszeni kurtki scyzoryk. Zamiast niego wyjęła latarkę.

Latarka pomogła. Na dole pojawiła się plama i promień światła. Nie tak wyraźny jak w ciemnościach ale nadal pomagał rozjaśnić półmrok. Dojrzała, że coś co wcześniej wydawało się podejrzaną plamą jest chyba jakimś ubraniem leżącym na podłodze. I kawałek nogi chyba krzesła. Ale musiałaby zejść niżej albo kucnąć. Dopiero jak się schyliła po scyzoryk dojrzała więcej. Wnętrze kabiny, ładne sofy po każdej stronie burty. Niski stolik przy jednej z nich. Jakaś zamknięta szafka. Prawie jak niewielki ale wygodny salon. W sam raz na spotkanie ze znajomymi czy choćby rodzinny posiłek. Tylko trochę bałagan. Rozpoznała bez problemy, że ktoś tu albo się w pośpiechu pakował. Albo szabrował. Ale nie widziała ciał. Ani tych żywych. Ani mniej żywych. Dalej jednak było przejście gdzieś dalej.

Zamknięta szafka przykuwała uwagę, ale ją należało zostawić na potem, gdy już będzie wiadomo czy ktoś bądź coś nie chowa się po kątach. Poza tym brak ciał poprawiał humor. Świecąc latarką przed siebie, dziewczyna zaczęła przechodzić dalej.

Właściwie jak już weszła do środka i wzrok jej się przyzwyczaił do półmroku to nawet zaczęła dostrzegać więcej detali. Zwłaszcza w pomieszczeniach gdzie do środka wpadało światło dnia przez okienka i bulaje. Za tym pierwszym pomieszczeniem było kolejne. Tym razem bardziej zaplecze. Bo kuchenka, łazienka i toalety. Oraz schody prowadzące na górę i na dół. Na górę to do tej kabiny sterującej z kołem sterowym i resztą. To widziała nawet z dolu jak zerkała w górę tej mini klatki schodowej.

A od dziobu były kabiny mieszkalne. Ciasne ale własne. Dwie większe sypialnie dla par, każda z podwójnym, pełnowymiarowym łóżkiem. I dwie nieco mniejsze, od samego dzioby ale i tak w każdej były dwa singlowate łóżka. Ale nikogo w tych łóżkach. Ani nigdzie indziej. Ani ciał ani nic. Ale tu też były ślady plądrowania czy pospiesznej ewakuacji. Ktoś tu czegoś szukał. I może nawet jakiś czas mieszkał bo widziała ślady otwartych opakowań po jedzeniu oraz zgaszone pety.

Z barku jednak nie wszystkie butelki zostały opróżnione. Znalazła ze dwie czy trzy w połowie pełne. Jedzenia rzeczywiście nie było. Nie działała lodówka. A raczej światło. Ale jak było to poważna awaria to na razie nie była w stanie stwierdzić. Właściwie został jej do sprawdzenia dolny pokład. Te schodki na śródokręciu prowadzące na dół. Ale tam już bez latarki mogło być ciężko bo widziała tylko niknące w mroku schody prowadzące na dół.

I latarka jej się przydała. Zeszła po tych schodach na dół. Znalazła tam przedział z silnikami na rufie. A na dziobie pewnie były te kabiny mieszkalne bo była tylko ściana. Ale tutaj też nie znalazła ani żadnej załogi ani pasażerów na gapę. Ani żywych ani mniej żywych.

- Kurwa - Griffith pozwoliła sobie na cichy szept ulgi i głęboki, uspokajający wydech. Żadnych tarapatów, a parę fantów do zgarnięcia. Zmęczona na krótką chwilę przysiadła na piętach, ściągając maskę i kaptur. Opierając potylicę o ścianę myślała jak nisko teraz upadli, ale przecież chcieli żyć. Zostało przetrwać, przynajmniej próbować. Wstała więc i szybko wróciła na górę, wychodząc na pokład znów przygarbiona, w kuckach. Dwa zejścia, trochę drobnicy do zebrania. Widząc łódź, dała dłonią znak, że jest bezpiecznie. Następnie zrobiła uniwersalny, przywołujący gest.

Załoga przywołanej łódki zareagowała sprawnie i po paru, raźnych machnięciach wiosłami mniejsza jednostka znów znalazła się burta w burtę z większą. - I co? - Aaron zapytał chyba w imieniu wszystkich. Skoro ich wzywała to widocznie było bezpiecznie ale nie wiedzieli co poza tym.

- Dajcie torby, jest trochę wódki i chemii - Griffith nachyliła się, szepcząc im pospiesznie - W zbiorniku zostało paliwo, poszukam węża i butli aby to ściągnąć. Maszynownia przetrwała, przetrząśniemy szafki, przydadzą się narzędzia. Tami pomożesz ? - poprosiła kuszniczkę - We dwie pójdzie szybciej, jeszcze sprawdzę szafkę - westchnęła, kręcąc głową - Lisa i Aaron zostańcie na czatach. Gdyby miało się pierdolić dacie znać.

- Dobra. - Lisa zgodziła się bez zastrzeżeń. Chyba nawet pasowała jej taka rola. Aaron tym razem też się zgodził. Wziął swój karabin i bez żalu zamienił mniejszą łódź na większą. Wspiął się zaraz do tej sterówki co królowała na jednostce i tam z nonszalancką pozą zajął się stróżowaniem okolicy. Zaś kuszniczka ruszyła za rudzielcem do trzewi jednostki.

- Niezła chata. - mruknęła z uznaniem gdy już ogarnęła wnętrze co jest co. Ale potem wzięła na siebie dół i to paliwo. Z dołu Sylvia słyszała jak tam coś przestawia i chyba próbuje swych sił w spuszczaniu paliwa z baku. Jej zostało sprawdzenie środkowego pokładu. Znalazła parę całkiem ciekawych rzeczy. W jednej szafce jedna szuflada robiła chyba za apteczkę bo znalazła sporo różnych tabletek w listkach i buteleczkach. Parę rolek bandaży i gazy. Gdzieś w ubraniach zawieszonych na wieszaku ledwo zaczętą paczkę fajek. I parę innych drobiazgów jakich do niedawna używano chyba w każdym domu na co dzień.

Każda użyteczna drobnostka lądowała w worku, padlinożerca nie był wybredny. Brał wszystko, co mogło się przydać. Trochę jak wyprzedaż w Wallmarcie - nieważne że obecnie nie miało się na coś pomysłu, ale i tak pakowało do koszyka, bo było tanie i kiedyś mogło uratować skórę. Nie darowano nawet kocom, które zrolowane Griffith ułożyła na schodach. Przy przetrząsaniu łóżek natrafiła na drobną brązową kulkę. W pierwszej chwili zignorowała znalezisko, ale rzut oka potem zamarła na poły zaskoczona, na poły zmieszana. Stała tak, ściskając wór fantów, aż wreszcie parsknęła krótkim śmiechem, kucając żeby z kąta między ścianą a nocną szafką podnieść niewielkiego pluszaka.
- Musisz kogoś poznać - szepnęła powstrzymując chichot, a zabawkę schowała do kieszeni bluzy. Raz jeszcze rozejrzała się po rozszabrowanym wnętrzu, lecz jeśli nie zamierzała wyrywać lampek ze ściany, niewiele więcej dało się wynieść. Obładowana jak wielbłąd zaczęła wspinaczkę na górny pokład.

- Co? Zwijamy się? - gdy wyszła na słoneczny pokład usłyszała z góry pytanie Aarona. Ale się zwijali. Sylvia podała tobołek ze zdobyczami Lisie a ta rzuciła g na dno łodzi. Zaraz wyszła z podziemi kajuty Tami dźwigająca dwie plastikowe kanki z wyraźnym trudem.

- Tam jest tego jeszcze trochę. Ale nie znalazłam nic by przelać. Najwyżej potem się wróci po resztę. - powiedziała zasapana stawiając plastik pełen ropy na pokładzie.

- Daj mi to. - zakomenderował kierowca łapiąc za ciężkie pojemniki i przeniósł je na dno łodzi. Jeden a potem drugi. Dziewczyny wyglądały na zadowolone, że ominęło je dźwiganie tego wszystkiego. No a jak znów cała czwórka znalazła się na swojej łodzi mogli odbijać. Zanim jednak Aaron na stałe usiadł za wiosłami, przyczepili do swojej łodzi pustą szalupę. Dobrze było mieć alternatywy.

- Coś się porypie, mamy alternatywną melinę - Silvia wyglądała na równie zadowoloną, co zmęczoną. Rozsiadła się na dziobie, kładąc koc pod tyłek dla wygody. Znów zaruzciła kaptur na głowę, uśmiechając się do reszty ekipy - Żarcia też nam starczy na trochę, a nie ma co robić wielkich zapasów, skoro w zamyśle i tak stąd spierdalamy... - parsknęła, wyłuskując z paczki Marlboro fajka i rzuciła resztę Aaronowi na kolana - Ale na razi moi mili państwo spierdalamy na obiad. Zeżarłabym coś.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 31-10-2020, 16:29   #17
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 07 - 2021.08.02; pn; ok 19:00

Czas: 2021.08.02; pn; ok 20:00
Miejsce: Oregon; Portland; Ross Island; obóz
Warunki: jasno, cicho, chłodno, zachmurzenie, sła.wiatr
Głód: -0,5 lekki głód (następny mod o -0,1 o 22:00)



Silvia, Aaron, Jesper, Tammy, Lisa, Tracy



- Ojej, zobaczcie jakie dziwne chmury. - Tracy ze zdziwieniem wskazała gdzieś w przestrzeń. Pozostali odruchowo spojrzeli w tamtą stronę. No i nad tymi drzewami i hałdami piachu jakie dominowały na wyspie rzeczywiście chmury na niebie przybrały niecodzienny, falisty kształt.





Faktycznie wbrew wszystkim i wszystkiemu wybrali się dzisiaj na tamten brzeg. Ten na jakim były 20-ki. I wrócili z niego w komplecie. A nawet z fantami! Był więc powód do radości a nawet jakby małego świętowania. Tracy nie miała najmniejszych oporów by przywitać powracających jak bohaterów i dzielnych łowców. Co prawda tylko Lisa dostała na przywitanie przytulasa i całusa no ale i tak aż się ciepło i przyjemnie mogło człowiekowi zrobić jak ktoś tak na niego czekał i witał po powrocie. No gorzej było z Jesperem. Ten zachował większą powściągliwość. Nie krzyczał. Nie przeklinał. Nie robił wyrzutów. Ale biła od niego chłód rezerwy na tyle, że nawet Aaron się stropił i nie bardzo chyba wiedział jak do niego zagadać. W końcu obaj załatwili to po męsku, jak na prawdziwych mężczyzn przystało. Czyli żaden nie powiedział do siebie nic.

Ale potem chyba wszyscy ulegli magii noszenia i oglądania łupów z łodzi do ich bazy w roboczej i mieszkalnej części obozu. Zwłaszcza paczki makaronu które dziewczyny z takim trudem zdobyły wydawały się wszystkich cieszyć. Można go było trzymać i zagotować gdy była potrzeba. I to ile tych paczek! Było z czego gotować. No i właśnie po tych przenosinach zaczęło się gotowanie. W kuchni głównie zarządzała Tracy jakby chciała wynagrodzić myśliwym to, że im nie towarzyszyła i się odwdzięczyć przygotowaniem ciepłego posiłku. Chociaż chyba każdy przewinął się przez kuchnię dokładając swoją mniejszą czy większą cegiełkę a wytatuowana brunetka dla każdego miała ciepły uśmiech i łagodne słowo. Nawet Jesper w końcu jakby zaczął się mniej boczyć. Albo po prostu zgłodniał. Wszyscy zgłodnieli. A apetyczne zapachy przez nozdrza dodatkowo podrażniały puste żołądki. No ale jeszcze trochę. Więc powoli obsiadali stół, ten sam drewniany, mocno zużyty stół co rano przy śniadaniu. Na zewnątrz zrobiło się co prawda nieco chłodniej ale jak się siedziało w bluzie i długich spodniach to było w sam raz. I najpierw czekając aż się ta obiadokolacja zrobi a potem wreszcie nosząc ją na stół i nakładając na talerz można było sobie pogadać.

- To byliście na przystani? Tej co wzięłyśmy z Lisą naszą łódkę? - Tracy gdy się dosiadła do stołu mogła wreszcie sobie pogadać o tym jak to było na tej dziennej wyprawie po zapasy. Wcześniej słyszała to i tamto ale dopiero teraz mogła nasycić ciekawość.

- A wy? Nie pozabijaliście się? Macie już romans? - w pewnym momencie pozwoliła sobie nieco zażartować. Tym swoim spokojnym tonem przez co w pierwszej chwili mogło się wydawać, że pyta na poważnie. Sądząc po zaskoczonym spojrzeniu Aarona, Jespera i Tracy chyba zaskoczyło ich to kompletnie. Lisa też zbystrzała. Spojrzała szybko na Tracy a potem na Jespera dokładnie tak samo jak Aaron. Tylko on zastosował dokładnie odwrotną kolejność.

- Nie no coś ty! - wydziarana techniczka w swoim charakterystycznym, błękitnym berecie zarumieniła się ale i roześmiała gdy poznała się na żarcie. Pomysł, że ona i Kanadyjczyk mieliby coś ze sobą tentegować jak zostali sami na wyspie niby nie był niemożliwy. Ale rzeczywiście wydawał się bardzo zaskakujący. Zwłaszcza, że ciepła brunetka wydawała się dobrana jak dla kontrastu do stonowanego, wręcz chłodnego Kanadyjczyka. Jesper był też jednym z tych co najspokojniej pryzjęli żarcik Tammy. Po prostu uniósł brew i lekko przechylił głowę posyłając jej takie spojrzenie by dało się poznać, że nie musi dodawać nic na głos o tym jaki to nonsensnowy pomysł.

- Ale Jesper mi pomógł przy praniu. Porozwieszać wszystko i w ogóle. Był bardzo kochany. - Tracy po przyjacielsku położyła dłoń na ramieniu Jespera i dość niecodziennie było tak słuchać jak ktoś tak miło i ciepło mówi o tym ponuraku. Zwłaszcza jak ktoś go znał nie od wczoraj. Jak Aaron.

- Rozwieszałeś pranie? - Latynos nie mógł pohamować zdziwienia gdy przełknął na szybko porcję makaronu i spojrzał ze zdziwieniem na medyka i spryciarza w ich organizacji. Jakoś chyba mu nie pasował do obrazka faceta rozwieszającego pranie. Raczej prędzej podejrzewał, że musi być w tym jakieś ukryte dno.

- Oczywiście. Każdy prawdziwy mężczyzna umie rozwieszać pranie. Kobiety lecą na mężczyzn którzy radzą sobie z robieniem prania. Będziesz starszy to zrozumiesz. - Jesper odpowiedział tak poważnie jakby zdradzał młodzikowi jakąś tajną prawdę objawioną dostępną z wiekiem i doświadczeniem. A dziewczyny przy stole tylko dodatkowo zmieszały tego młodszego bo się roześmiały jak jeden mąż i zaczeły coś paplać wesoło. W końcu więc kierowca spojrzał na ostatnie dostępne źródło do weryfikacji tej kwestii czyli na siedzącą obok Sil.

- Pranie? Nie no kurwa bez jaj… - mruknął Aaron chyba już bardziej woląc by ta wersja z romansem okazała się prawdziwa niż te głupoty z robieniem prania przez mężczyzn.

I przy kolacji trochę dzięki Tracy co się dopytywała jak było a trochę planując jutrzejszy dzień niejako wróciły różne detale z dzisiejszej wyprawy. Po odbiciu od chyba już przez kogoś szabrowanego jachtu Lisa zdecydowała, że bez sensu wracać tą samą drogą. I lepiej już opłynąć wyspę od południa. Więc niejako mieli okazję zwiedzić tą część rzeki co jeszcze nie mieli okazji. Opłynęli jakąś małą wysepkę na środku nurtu co wydawała się jakąś piaszczystą łachą ledwo przykrytą krzakiem czy dwoma. A gdy odbijali od głównego nurtu by wpłynąć pod prąd zachodniej odnogi mijali dość charakterystyczny rząd budynków.





Były różne. Ale łączyło je to, że zbudowano je na platformach na wodzie. Więc w pewnym sensie były to domy zbudowane na pomostach tuż nad wodą. Cały szereg. Potem Aaron musiał się nieco bardziej wysilić jak wiosłował pod prąd ale dawał radę bez problemu. Wreszcie trafili na to już trochę znajome przewężenie do zatoki jaka zajmowała wnętrze wyspy. I tam już opłynęli tą zatopioną machinerię wpływajac do wewnętrznej zatoki. I cumując i tą oryginalną łódź i tą co odwiązali z pomostu. Na dobre czy na złe mieli teraz dwie łodzie do dyspozycji. A gdy zaczęli hałasować, brać te torby, rowery, śpiwory, paczki jakie udało im się zdobyć na tamtym brzegu przybiegła zwabiona hałasami Tracy witając ich z otwartymi ramionami i ciepłym uśmiechem. No i bardziej stateczny i opanowany Jesper co też pewnie przyszedł sprawdzić co się dzieje i w jakim są stanie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172