Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2021, 20:42   #101
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
***

W swojej obecnej sytuacji czarnowłosa żyleta niewiele mogła zrobić. W zasadzie tylko dwie rzeczy. Czekać pokornie na ratunek albo próbować się jakoś wyrwać. Negocjacje z członkinią Syndykatu Czaszek w kwestii jej zwolnienia raczej nie wchodziły w grę. Do tego Rita nie była typem osoby, która potrzebuje łaski i pokornie czeka na swój los. Dlatego też szybko postanowiła, że sama się uwolni i zwieje. Pierwszy etap planu już zaczęła realizować. Stąd, choć była bardzo spragniona, podczas picia wody okazywała większe zainteresowanie otoczeniu, aniżeli butelce. Głównie dlatego, że ten skromny ułamek czasu gdy piła, był jedynym momentem, kiedy nie miała worka na głowie. Wszystkie darowane sekundy spożytkowała więc na zbadanie wnętrza, szukając czegoś, co mogłoby jej pomóc w uwolnieniu się.

Zanim zaciągnięto jej z powrotem worek na głowę zauważyła w ścianie kawałek przysmalonej blachy, która wygięła się i poskręcała w trakcie pożaru baraku. Jej krawędź z pewnością nadawała się, do tego, żeby przeciąć więzy. Po odejściu wytatuowanej członkini Syndykatu Rita przeszła do pracy. Najpierw postanowiła sprawdzić pęta, przy jej sprawności i poziomie wygimnastykowania istniała szansa, że nie będzie potrzebować żadnych narzędzi, by się uwolnić. Choć mogło to zabrać nieco czasu. Gdy ten sposób okazał się trudny do wykonania postanowiła skorzystać z wcześniej dostrzezonego elementu otoczenia. Przeczołgała się więc w jego okolice, wymacała ostrą krawędź i zaczęła przycinać więzy na rękach, nasłuchując przy tym uważnie, żeby nie wtopić. Gdyby dała się zaskoczyć któremuś z łupieżców, mogłaby nie mieć drugiej takiej szansy.

Po jakimś czasie Caroline poczuła, że więzy już prawie puszczają, ale w tym samym momencie za drzwiami usłyszała odgłos zbliżających się kroków. Na ten dźwięk błyskawicznie przeturlała się w kierunku swojej pierwotnej pozycji, po czym skuliła się w taki sposób, by nie można było dostrzec jej naruszonych więzów. Nie spodziewała się tak rychłych odwiedzin. Zastanawiało ją czego mogą od niej chcieć dranie z Syndykatu. Po chwili drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka. Jego kroki były mocne i zdecydowane. Intruz trącił ją od niechcenia butem a potem podszedł do ściany, przy której przed chwilą próbowała przeciąć więzy na nadgarstkach. Usłyszała huk wybijanej w ścianie blachy a potem trzask włączanej krótkofalówki.
Jestem na posterunku, na razie czysto — zaraportował drab.
Złodziejka artefaktów czujnie nasłuchiwała. Gdyby miała odsłoniętą głowę, to posiadałaby szersze pole manewru. Jednak przez narzucony na głowę worek w ogóle nie orientowała się co do sytuacji w pomieszczeniu. Nie wiedziała z kim ma do czynienia ani tym bardziej w którym kierunku spogląda przybyły drab. Do tego wciąż miała skrępowane nogi. Za najrozsądniejsze wyjście uznała więc przeczekanie. Może gość się oddali albo po jakimś czasie straci czujność w dostatecznym stopniu, by mogła go zaskoczyć?

***

Łowczyni skarbów czekała w napięciu na dalszy rozwój wypadków. Wciąż miała na głowie worek, mogła polegać jedynie na zmysłach węchu i słuchu. Po pewnym czasie jej uszu dobiegł trzask w radiu.
Przygotować się. Coltowie już tu są — odezwał się zniekształcony męski głos.
Przyjąłem — odpowiedział drab znajdujący się w baraku.
Po tych słowach usłyszała jeszcze szczęk odbezpieczanego karabinu. Mężczyzna znajdował się naprzeciwko niej, po drugiej stronie ściany. Caroline postanowiła nieco odchylić narzucony na głowę worek, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Drab stał przy ścianie, odwrócony do niej plecami. W ścianie baraku wybił otwór, przez który wyglądał na zewnątrz. Schował radio za pasek, ręku trzymał karabin maszynowy. Żyleta przyjrzała się czy nie ma gdzieś pistoletu w kaburze. Zauważyła jednak coś innego. Mianowicie w skórzanej pochwie przytwierdzonej paskiem do uda, drab trzymał nóż. Łupieżca zupełnie nie zwracał uwagi na to co dzieje się za jego plecami i skupił na tym co widzi, przez dziurę wybitą w ścianie baraku. Lufę karabinu skierował w jakiś punkt znajdujący się na zewnątrz. Ewidentnie czekał.


Rita postanowiła się do niego podkraść i zwinąć mu dyskretnie nóż, by całkiem się oswobodzić. A potem spróbować go unieszkodliwić. Od razu przeszła do czynu bezszelestnie podchodząc do przeciwnika, następnie wydobyła z jego pochwy nóż, próbując go dźgnąć. Ten jednak zorientował się, że go atakuje i odskoczył zaskoczony unikając jej dwóch szybkich cięć. Sam błyskawicznie przeszedł do kontrataku, wymierzając Ricie soczysty cios. Jego pięść trafiła w ramię, lecz wyrządziła jej większej krzywdy. Kontynuując kontratak łupieżca z mordem w oczach rzucił się na kobietę, zamachując się kolbą karabinu. W odpowiedzi Govin zręcznie zanurkowała pod jego ramiona i wbiła mu nóż w odsłoniętą nogę, wyszarpując go zaraz brutalnie. Drab wrzasnął, a wtedy ona wykonała błyskawiczne cięcie na odlew w kierunku jego twarzy. Skutecznie. Ostrze noża rozorało jego policzek. Co jeszcze bardziej rozwścieczyło sługusa Syndykatu, który wściekle rycząc zamachnął się karabinem. Tym razem Caroline nie zdążyła się uchylić i żelazna kolba z impetem uderzyła ją w lewe ramię wywołując omdlewający ból. Zdenerwowana żyleta oddała mu pięknym za nadobne, przejeżdżając ostrzem kolejny raz po twarzy, pod koniec ruchu odcinając łupieżcy kawałek ucha. Mężczyzna opuścił karabin łapiąc się za tryskającą krwią ranę, zaś w jego oczach pojawił się strach i zaskoczenie. Powoli zaczęło docierać do niego, że za chwilę może skończyć jako trup. Ta konstatacja musiała zadziałać nań motywująco, bo zaraz rzucił się na Ritę z pięściami, tym razem sprzedając jej bolesnego młota w prawe ramię. Poszukiwaczka skarbów próbowała kontrować, lecz przeciwnik, choć ranny wykazywał prawdziwą determinację. Tym razem krótkie ostrze minęło go ze świstem a on w odpowiedzi wyprowadził potężny cios z półobrotu, trafiając ciężkim buciorem żyletę w kolano, omal nie łamiąc go na pół. Zepchnięta do ostateczności, wściekła łowczyni skarbów zaatakowała ze zdwojoną siłą, wymachując zawzięcie nożem. Kilka sekund później jej morderczo celne pchnięcie skierowane ku twarzy zdesperowany drab zasłonił zaledwie w ostatniej chwili swym wolnym przedramieniem. Nie zamortozowało ono jednak ciosu i rozpędzony nóż przebił je na wylot. Łupieżca jedynie popatrzył tępo na czubek ostrza wystający z drugiej strony ręki, z którego krople krwi, niczym poranna rosa, skapywały mu powoli na spocone czoło. Głęboka rana w kończynie w połączeniu z pozostałymi sprawiła, że jego organizm w końcu się poddał. Ogólny, rozległy upływ krwi ostatecznie pozbawił przytomności. Zwycięska Caroline skorzystała z okazji i rozbroiła oraz przeszukała ciało.

***

To był jednak dopiero początek. Teraz musiała wymyślić jak wydostać się ze spalonego baraku. Pierwsze co uczyniła, to rozejrzała się dobrze przez otwór, z którego korzystał zabity drab. Gdy wyjrzała przez wybitą w blasze dziurę dostrzegła znajdujący się naprzeciwko spalony barak, fragment ciemnej szosy przecinającej Nową Nadzieję oraz piaszczyste wzgórza otaczające miasteczko. Wydawało się, że osada jest opuszczona i nie ma w niej żywego ducha, łupieżcy mogli poukrywać się w okolicznych budynkach lub w furgonetkach porzuconych na poboczu drogi. Słońce prawie już zaszło za horyzont i na zewnątrz powoli zapadał zmrok. Zauważyła poustawiane w pewnych odstępach koksowniki, z których buchał ogień rozświetlający przestrzeń wkoło. Lepszy widok mogła mieć przez frontowe drzwi, te na razie pozostawały zamknięte.

Po tym krótkim wywiadzie spróbowała namierzyć częstotliwość operacyjną alternatywy w radiotelefonie, żeby móc nawiązać kontakt. Krótkofalówka ustawiona była na częstotliwości, na których komunikowali się między sobą łupieżcy z Syndykatu Czaszek. Żyleta pokrętłem próbowała ustawić kanał, nadawany przez radia Coltów. Nie miała jednak pewności czy zrobiła to właściwie i ktoś inny nie usłyszy ich rozmowy. Ten brak obeznania w zaawansowanej obsłudze radiotelefonów wzbudził w Caroline solidny sceptycyzm co do podjęcia próby kontaktu. Nie chciała ryzykować, że usłyszą ją również ludzie Syndykatu. Dlatego postanowiła najpierw obserwować sytuację na zewnątrz. Sięgając po próbę kontaktu wyłącznie w krytycznej sytuacji. Wciąż jednak nic ciekawego się nie działo. Do tego widoki na zewnątrz nie sugerowały, by okolica miała stać się w najbliższym czasie areną jakichś istotnych zdarzeń. Zatem Rita postanowiła upewnić się, czy drzwi od baraku są zamknięte. Sprawdziwszy je, upewniła się, że bez problemu można je otworzyć. Od wewnętrznej strony zamykały się na rygiel, który oprócz tego, że był nadpalony, nie ucierpiał w wyniku pożaru. Przy okazji stojąc przy drzwiach usłyszała głosy mężczyzn, którzy najwyraźniej zbliżali się do baraku.
Myślałem, że zabijemy sukę a wcześniej się z nią trochę zabawimy.
Pan Vanhoose kazał ją odprowadzić do Coltów. Rozkaz to rozkaz.
Govin szybko zorientowała się ilu drabów zmierza w jej stronę, więc stwierdziła, że nie będzie kusić losu i po prostu się przed nimi schowa. Obrzuciwszy naprędce wzrokiem wnętrze baraku dostrzegła nadpaloną szafkę stojącą w kącie. Od razu rzuciła się w jej kierunku, schowała do środka i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Zamierzała poczekać aż draby znajdą ciało i zaczną jej na zewnątrz szukać. Co pozwoliłoby jej się wymknąć. Na wszelki wypadek wyłączyła też zdobyczny radiotelefon. Po chwili usłyszała jak drzwi się otwierają. Ktoś wszedł do baraku i rozległ nieprzyjemny, chrypliwy głos.
Timmy, przyszliśmy po su…Timmy!?
O kurwa, co mu jest!? — spytał drugi drab.
Nie żyje, patrz, ta pizda go pocięła!
Potem rozległy się głośne kroki. Przez niewielką szczelinę w drzwiczkach dostrzegła poruszające się sylwetki mężczyzn. Szukali jej rozglądając się czujnie po pomieszczeniu. Po chwili drab z chrapliwym głosem połączył się z kimś przez radio.
Panie Vanhoose, mówi Rick. Odbiór.
Słyszę cię — Rita rozpoznała spokojny głos Lennego Paslacka.
Nie wiem jak to panu powiedzieć… Mały Timmy nie żyje a dziewucha uciekła! — zaraportował zdenerwowany Rick.
Przez chwilę w eterze panowała cisza, w końcu jednak przywódca Syndykatu się odezwał.
Znajdźcie ją, albo wyciągnę konsekwencje.
Tak jest!
Zobaczyła jeszcze jak draby pędem wybiegają z baraku, po czym, nie licząc trupa Małego Timmiego, została sama w środku. Wyszła więc z kryjówki. Następnie zabrała jeszcze kilka elementów ubioru wierzchniego z trupa, po czym opuściła budynek.

***

Nie wiedziała, gdzie ma się udać, przekradała się więc ciemniejszymi uliczkami Nowej Nadziei, nasłuchując Coltów i ich sprzymierzeńców. Komunikat wysłany przez radiotelefon do Małego Timmiego sugerował, że mogą się wkrótce zjawić. Ukrywając się widziała jak kilku drabów nerwowo biega od baraku do baraku, przekrzykują się przekleństwami, próbując ją znaleźć. Sprawnie przemieszczała się od jednej kryjówki do drugiej, ciemności i cienie ułatwiały jej zadanie. W pewnym momencie zauważyła, że środkiem drogi idą dwie żylety, jedna z nich prowadziła ze sobą przestraszone dzieci. Gdy wyłoniły się z cienia i podeszły do jednego z rozpalonych koksowników, rozpoznała jedną jako Bogumiłę Colt. Towarzyszyły jej dzieci Lennego Paslacka. Druga żyleta, ta, która wcześniej opatrywała zraniony policzek przywódcy Syndykatu odezwała się do radia.
Panie Vanhoose, przyprowadziłam dzieci. Odbiór. — odezwała się kobieta, na którą wołali Cassandra.
Widzę Cassandro. Daj mi do radia Bogumiłę. — Rita bez problemu rozpoznała głos Paslacka a potem zobaczyła jak jego poplecznika oddaje krótkofalówkę siostrze Bożydara.
Mamy mały problem. Zgubiliśmy waszą przyjaciółkę. Zapewniam, że żyje, a przynajmniej żyła, dopóki była pod naszą opieką. Czy jesteś w stanie zaufać mi na słowo i oddać dzieci? W tym czasie postaramy się znaleźć dziewczynę.
***

Bogumiła wchodząc do Nowej Nadziei od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Kilku drabów w bandanami zasłaniającymi twarze biegało od baraku do baraku, wyglądało jakby kogoś szukali. Cassandra spojrzała niepewnie na siostrę Colt po czym wyciągnęła radio.
— Panie Vanhoose, przyprowadziłam dzieci. Odbiór. — odezwała się próbując połączyć z się Paslackiem.
— Widzę Cassandro. Daj mi do radia Bogumiłę.
Cassandra oddała żylecie krótkofalówkę. Głos Lennego wciąż był spokojny i opanowany, przywódca Syndykatu Czaszek chciał sprawiać wrażenie kontrolującego sytuację, ale najwyraźniej coś poszło nie po jego myśli. Lub kombinował. Caleb raczej nie bez powodu nazwał go śliskim gadem.
— Mamy mały problem. Zgubiliśmy waszą przyjaciółkę — przyznał Paslack — Zapewniam, że żyje, a przynajmniej żyła, dopóki była pod naszą opieką. Czy jesteś w stanie zaufać mi na słowo i oddać dzieci? W tym czasie postaramy się znaleźć dziewczynę.
Gdy Paslack skończył mówić Rita odezwała się z ukrycia przez krótkofalówkę.
Bołguumila, jeśli Vanhoose nie ma innych jeńców w zanadrzu, to w żadnym razie nie oddawaj mu tych dzieci! Wyrwałam się już Syndykatowi, z łatwością. A ty Paslack, jeśli to słyszysz draniu, to wiedz, że możesz zaprzestać swoich śmiesznych poszukiwań. Idę po ciebie skurwielu! — jej ostatnie zdanie zabrzmiało jak poważna groźba, choć nie do końca taką było.
Filmowe tanie gadki nie były w stylu Caroline, bardziej chodziło jej o dywersję. Zwiększenie zamieszania w szeregach wroga. W międzyczasie wymierzyła z broni w Cassandrę, gotowa strzelić, jeśli ta zachowałaby się podejrzanie, czy wrogo.
Cassandra słysząc w radiu Bogumiły głos Rity, zwróciła się zniecierpliwiona do siostry Colt.
Słyszałaś? Suce nic nie jest, odpierdala jakieś szopki, dogadajcie się między sobą a dzieci idą ze mną.
Wyciągnęła rękę w kierunku Abby i Joshuy. Dziewczynka pokręciła przestraszona głową i wtuliła w pierś brata.
Nie znam pani! Chcę zostać z ciocią Bee!
Miła rzuciła Cassandrze twarde spojrzenie, pokręciła głową a potem wyciągnęła kartkę, napisała coś na niej i przekazała żylecie. Ta przeczytała jedno krótkie zdanie po czym westchnęła z wyraźną irytacją i zniecierpliwieniem. Przyłożyła radio do ust, połączyła się z Paslackiem.
Panie Vanhoose, ona chce rozmawiać tylko z panem. Inaczej nie odda dzieci.
Odpowiedziała jej cisza w słuchawce. Nieznośna, wręcz złowieszcza. Wydawało się, że Lenny zamilkł na wieki.

Przyprowadź ją — odpowiedział w końcu.
Cassandra od niechcenia pokazała skinieniem by poszli za nią. Rita zobaczyła, że coś się zaczyna dziać, siostra Bożydara, trzymając dzieci przy sobie ruszyła środkiem drogi, w głąb osady. Z naprzeciwka nadjeżdżał opancerzony samochód. Bogumiła razem z dziećmi stanęła w świetle mocnym reflektorów. Drzwi się otworzyły, ze środka wyszła postać. Ciemności w końcu spowiły pustynię, jedynym źródłem światła stał się księżyc, buchający z koksowników ogień i światła samochodu. Lenny Paslack stał skryty w cieniu, jak to on, przez niemal całe swoje życie.

W międzyczasie Caroline przekradała się między budynkami. Musiała uważać na ludzi, którzy, teraz gdy zdradziła się przez radio jeszcze zapiekłej jej szukali. Widziała stojącą przy samochodzie postać i choć spowijał ją mrok, wiedziała kim jest. Echo niosło się przez pustkowie, więc słyszała też jego głos, gdy odezwał się do siostry Colt.
Nie potrafisz wydobyć z siebie głosu, ale widzę twoją twarz, widzę, ile w niej bólu. Naprawdę, żałuję, że tak się to wszystko potoczyło. Wbrew temu co o mnie myślisz, nie jestem potworem. Też popełniam błędy i też mam swoje uczucia. Gdy twój brat wspomniał na kolacji o tym co ukrywać może w głowie Eric, dotknęło mnie to. Bo myślałem, że po tych wszystkich latach on docenił mój gest. Pragnął stać się mną i mu tu umożliwiłem. Zajął moje miejsce, dostał to czego chciał. A jednak pod koniec swojego życia zdradził mnie. Chciał zniszczyć to co zbudowałem. Nie mogłem mu na to pozwolić. Kierowała mną zapiekłość, mogłem to rozegrać spokojnie, inaczej, pośpieszyłem się. Dlatego wyszło jak wyszło. Nie łudziłem się, że zostanę pochowany jako Lenny Paslack, ale mimo wszystko liczyłem na więcej. Przez Erica mi się nie udało.
Bogumiła bez problemu mogła wyciągnąć Dragona i zastrzelić Lennego. Jednak Paslack ani drgnął. Uniósł mechaniczną protezę, w której trzymał krótkofalówkę.
Miła!? Dar!? — w trzeszczącym głośniczku rozległ się rozemocjonowany głos Boguchwała. Jakość połączenia pozwalała przypuszczać, że raczej nie znajduje się w bunkrze pod ziemią — Lenny współpracuje z Syndykatem! Wpuściłem go i jego ludzi, myślałem, że…Oni wymordowali…Ross, Karl…wszyscy nie żyją! Nie patrzcie na mnie, rozprawcie się z tą gnidą!
Oddaj mi moje dzieci Miła. W tej chwili — zażądał Vanhoose.
Obserwująca całe zajście Rita zastanawiała się czy czasem nie powiadomić innych przez radiotelefon. Szybko jednak skonstatowała, że jeśli zaatakuje Paslacka, to i tak pewnie ją usłyszą i zareagują na wystrzały. Ta myśl podobała się jej głównie dlatego, że nie chciała zmarnować tak dobrej okazji na dorwanie znienawidzonego wroga. W końcu miała na muszce prawdziwego Vanhoose’a. Szefa Syndykatu Czaszek, wielki postrach pustkowi i przywódcę bandytów, którym od lat zawdzięczała niespokojny sen i traumatyczne wspomnienia. Przegryzając wargę brunetka przykucnęła za osłoną, przycelowała i posłała sześć kul w kierunku piersi drania.
Zaspokój się tym, sukinsynu — wycedziła pod nosem, patrząc z satysfakcją jak większość pocisków dosięga celu.
Paslack z krzykiem runął na ziemię i zniknął za samochodem.
Tato! — wrzasnął Joshua i wystrzelił do przodu w chwili, gdy Miła już w ręku trzymała Dragona by dokończyć dzieło zniszczenia. Nastolatek szlochając dopadł do ojca, świadomie lub nie zasłaniając go własnym ciałem.
Cassandra zdążyła zauważyć rozbłysk karabinu, huk wystrzałów zmobilizował większość bandytów, którzy już nadbiegali do miejsca, w którym stała Miła i mała Abigail. Dziewczynka wtuliła twarz do uda ukochanej matki chrzestnej, trzęsła się jak osika, przeżywa swój własny koszmar.
Pan Vanhoose oberwał, ta kurwa ukrywa się za tamtym barakiem! — krzyknęła Cassandra wskazując palcem na kryjówkę Caroline po czym rzuciła do ucieczki próbując zejść z celownika poszukiwaczki przedwojennych artefaktów.
W obliczu rosnącej przewagi liczebnej ze strony napastników Rita wycofała się pospiesznie ze swojej pozycji strzeleckiej. Po przebiegnięciu pewnej odległości odwróciła się jeszcze na chwilę i posłała długą serię z karabinu w kierunku najbliższego z goniących ją łotrów syndykatu. Będąc obdarzona kocią zwinnością szybko zostawiła w tyle goniących ją łupieżców. Zatopiwszy się w panującej ciemności poczekała trochę, po czym postanowiła wymanewrować pościg i wrócić na miejsce, gdzie położyła Vanhoose’a. Zarówno by upewnić się co do jego losu, jak i zobaczyć co z siostrą Colt.

***

Ściana baraku, przy którym przed chwilą ukrywała się Caroline nagle stała się tarczą, przez którą zaczęły przelatywać kule. Nadbiegający bandyci strzelali w kierunku wskazanym przez Cassandrę. Miła widząc co się dzieje rzuciła się na ziemię, ciałem zasłaniając dziewczynkę, lecz Łupieżcy skoncentrowani byli na Ricie. Dobiegli do miejsca, w którym przed chwilą stała żyleta, snopami latarek rozświetlili piaszczystą ziemię, ale nie zauważyli na nim ani jednej kropli krwi. W akompaniamencie przekleństw i wyzwisk zaczęli szukać łowczyni skarbów. Nie miejsce zbiegli się już chyba wszyscy bandyci, trudno było ich policzyć, nie mniej niż siedmiu, nie więcej jak dziesięciu.

Draby nie ruszyły w dalszy pościg za Ritą, ponieważ z miejsca zgubiły jej trop. Jedynie próbowały ją wypatrzeć z jej ostatniej znanej lokacji. Dlatego łowczyni skarbów stwierdziła, że musi ich jakoś wywabić. Najpierw jednak zdjęła rękawiczkę, wyciągnęła bandycki nóż i przeciągle syknęła, gdy nacięła nim swą dłoń do krwi. Następnie ruszyła pędem w stronę peryferii osady, ściekającymi z kończyny kroplami juchy wyznaczając fałszywy trop. W międzyczasie pomyślała o swych sprzymierzeńcach, więc uznała, że jeden fortel jej nie wystarczy. Jeśli kawaleria nadciągnie, to dobrze byłoby, jakby trafiła na mniejszy opór ze strony wroga. Dlatego trzeba było wymusić podział grupy pościgowej. Łowczyni artefaktów po wytyczeniu mylącej ścieżki obwiązała ranę odciętym kawałkiem kombinezonu, a następnie zgrabnie wspięła się na pobliski barak i pokonawszy kawałek osiedla w parkourowym stylu, tak by nie dotykać zbytnio ziemi, dotarła do jednej z furgonetek Syndykatu Czaszek. Teraz musiała działać szybko, jeśli chciała, by obie zmyłki zadziałały jednocześnie. Poza tym, to co zamierzała zrobić, również nie pozwalało jej na zbytnią opieszałość. Przeszła więc do działania podnosząc leżący w pobliżu spory kamień, a następnie łokciem wybiła w pojeździe szybę, na co błyskawicznie odezwał się alarm samochodowy. I dokładnie na to liczyła. Na jej szczęście elektronika w dwuśladzie była całkiem sprawna, a wzniecony hałas poniósł się na znaczną odległość, więc przynajmniej ta przynęta musiała zadziałać. Nie czekając, brunetka włożyła rękę przez wcześniej wybity otwór i otworzyła drzwi od wewnątrz. Wtedy pozostało jej tylko odpalić samochód, wrzucić pierwszy bieg i zablokować kamieniem pedał gazu. Co też uczyniła, nie zwlekając, by popatrzeć, jak wóz powoli odjeżdża w kierunku pustkowia. Potem ruszyła nieco okrężną drogą w kierunku ostatniej znanej lokalizacji Paslacka. Jeśli jej przeciwnicy dadzą się zwieść, to powinni się rozdzielić i przezornie sprawdzić obie podejrzane lokalizacje. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy ona ruszy śladem Vanhoose’a. Caroline raczej nie martwiła się dzieciakami, ich ojciec ani żaden z jego pachołków nie powinien uczynić im krzywdy. Już bardziej zastanawiało ją, jak z tej sytuacji wyjdzie osamotniona Bogumiła. I kiedy wreszcie nadciągnie odsiecz ze strony Alternatywy dla Ameryki i Ruchu Oporu.

***

Bandyci zgodnie z tym co zaplanowała Rita rozproszyli się, a gdy zobaczyli odjeżdżający samochód zaczęli strzelać seriami. Opony wybuchły, auto zatrzymało się a potem nagle stanęło w płomieniach i eksplodowało. Draby podbiegły do furgonetki, ale ogień buchał z powybijanych szyb gorącym żarem, ciskał iskrami, nie mogli podejść bliżej, zatrzymali się celując karabinami w samochód jakby czekali, że ktoś z niego zaraz wyjdzie. Rita miała drogę wolną. Zauważyła, że Miła powoli podnosi się z kolan, do tej pory osłaniała ciałem dziewczynkę, ale zagrożenie minęło...

Nagle siostra Colt krzyknęła, a raczej próbowała to zrobić, gdyż była niemową, palcem wskazała na coś za plecami Caroline, żeby ją ostrzec. Ta odwróciła się błyskawicznie i dostrzegła za plecami jakiś ruch. Zaraz jednak okazało się, że jej stronę biegła Cassandra, rozwścieczona i żądna krwi. Rita zdążyła wycelować. Mając taką przewagę, mogła bez problemu ją zdmuchnąć serią z karabinu.
Cassandra! — usłyszeli nagły krzyk Paslacka, który przytulany przez syna wciąż leżał na ziemi. Z ust kapała mu krew — Nie!
Cassandra zamarła, zatrzymała się w pół ruchu patrząc na swojego szefa.
Miła! — zwrócił się do siostry Colt — Naprawdę tego chcesz!? Jeśli nie zaprzestaniecie walki, może i wygracie, ale pomyśl o cenie jaką przyjdzie wam zapłacić.
Przywódca Syndykatu rozkaszlał się. Miła stała zdezorientowana, wyglądało jakby nie wiedziała jaką decyzję ma podjąć czy poświęcić życie brata czy jednak chronić dzieci do końca.
Oddaj Abby! — poprosił — Oddaj mi córkę i rozejdźmy się w pokoju! To ostania szansa by się wycofać.
Pieprzenie! — wycedziła gniewnie Caroline, z zimną krwią otwierając ogień do Cassandry.
Ta nie miała żadnych szans. Seria z karabinu rozerwała ją na strzępy. Żyleta poleciała na piasek niemal przepołowiona na pół, a wnętrzności wylały jej się na zewnątrz. Prawa ręka Williama Vanhoose’a zdążyła jedynie westchnąć cicho zanim skonała. Gdy odgłos ostatniego wystrzału ucichł, Rita odezwała się do Bogumiły.
Ten człowiek przez tyle lat nie zmienił się nawet o jotę. Wciąż jest w stanie bez cienia skrupułów manipulować ludźmi i ich zabijać. Od tylu lat przewodzi bandzie łupieżców, gwałcicieli i sadystów, że bez wątpienia uzbierał cały ocean krwi na rękach. I to się nie skończy, jeśli pozwolimy mu po prostu odejść. Vanhoose nie zasługuje na żadne odkupienie ani prawo do drugiej szansy. Myślę, że dzieci również więcej skorzystają, dorastając w bezpiecznym DiskCity, niż przy morderczym watażce. Skoro mamy wyjątkową okazję, by zakończyć to tu i teraz, zatrzymać jego zbrodniczą passę, to lepiej uczyńmy szybko i zdecydowanie. Zabierz dzieci i pozwól mi dobić tę gnidę.
W międzyczasie Lenny Paslack stanął na nogi. Z ust ciurkiem lała mu się krew. Jego twarz też wyglądała jakoś inaczej. Wyglądał jak człowiek, który pogodził się z porażką i nie ma już nic do stracenia. Ranna zwierzyna, która wie, że zaraz skona. Tacy są najniebezpieczniejsi. Mężczyzna stał wspierając się na ramieniu Joshuy. Chłopak w ostatnich chwilach jego życia okazał się dla przyszywanego ojca prawdziwym oparciem. Dobrym synem. Jego ojczym przemówił:
Konsekwencje Bogumiło. Każdy czyn ma swoje konsekwencje. Tego nauczyłem moich ludzi. Z tego uczyniłem swoją siłę. Taki chcę być zapamiętany. Dlatego nie mogę postąpić inaczej, nawet na łożu śmierci.
Potem z mechanicznej protezy wysunęło się długie lśniące ostrze. Paslack cofnął się a potem zrobił szybkie cięcie z lewej do prawej. Joshua zrobił przerażone oczy i w takim wyrazie zastygła jego młoda blada twarz, zanim głowa powoli zsunęła mu się z szyi i pacnęła z obrzydliwym plaśnięciem na czarny, popękany asfalt. Eric Storm był nieustraszony, sam wzbudzał postrach, bał się tylko jednej rzeczy, która dokonała się na oczach Caroline, Bogumiły i małej Abigail. Jednocześnie w radiu, które William Vanhoose trzymał w ręce rozległ się przeraźliwy wrzask Boguchwała, potem strzał. Następnie transmisja urwała się zdecydowanie.

Po tym pokazie Paslack wycofał się w ciemność. Abby przeraźliwie zapiszczała. W niej tej nocy zapewne też coś umarło i jeśli przeżyje, nie będzie już tym samym dzieckiem. Bogumiła z kolei stała jak sparaliżowana, nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło. Od paru godzin wiedziała, że jej przyjaciel i mentor to potwór, ale nie przypuszczała, że to najgorsza z kanalii jakie nosiła wyniszczona wojnami Ziemia.

***

Caroline strzelając do Cassandry zdradziła swoją obecność. Bandyci stracili zainteresowanie płonącym samochodem już biegli mierząc w nią z karabinów. Czy widzieli, że na linii strzału znajduje się też Miła i mała Abby? Być może. Ale w ferworze walki nigdy nikt nie myśli o konsekwencjach. Prócz Lennego Paslacka. Williama Vanhoose.

Tego, że ADA nie była chociażby namiastką organizacji paramilitarnej dowodził fakt, że nawet nie odcięła ona komunikacji w okolicy. Pech. Paslack mógł swobodnie komunikować się z Azylem 47, a pewnie również z rozrzuconymi w okolicy siłami. Ledwie uświadomiwszy to sobie, brunetka wzdrygnęła się przez nagły odgłos przekazywanej kanałem radiowym egzekucji i obrzydliwy dźwięk ciała przybranego syna rozcinanego przez bezdusznego ojczyma-rzeźnika. Jej wzrok początkowo zdjęła groza, którą jednak momentalnie zastąpiła czerwona mgła furii.
Gnida! — z gardła Rity wyrwało się krótkie, siarczyste przekleństwo, w reakcji na makabryczny czyn popełniony przez zdesperowanego Vanhoose’a.
Jej lufa karabinu obróciła się w stronę zbrodniarza i kiedy już miała nacisnąć spust, by posłać serię w plecy uciekającego dzieciobójcy, kątem oka dostrzegła Bogumiłę i Abby, stojące w bezruchu na linii strzału nadciągających z naprzeciwka drabów Syndykatu Czaszek. Żyleta musiała podjąć szybką decyzję. Kontynuować vendettę na znienawidzonym przywódcy bandziorów, czy też ratować siostrę Colt i towarzyszącą jej dziewczynkę?

Nie namyślała się dłużej niż mgnienie oka. Szybko podbiegła do stojącej w pobliżu pary, po czym w skupieniu zlustrowała otoczenie dookoła. Naprędce dostrzegła kilka możliwości wyjścia z obecnej sytuacji. Mogła bronić je na otwartym terenie, uciekać z nimi lub schronić się w którymś z baraków albo… Jej wzrok spoczął na opancerzonym wozie, którym przyjechał Paslack. Przypuszczała, że pojazd z pewnością poradzi sobie z ostrzałem, a i pewnie dobrze nada się do staranowania nadciągających łupieżców.
Do wozu, szybko! — krzyknęła łowczyni skarbów, w zdecydowany sposób popychając Bogumiłę, nadal przyciskającą do piersi drżącą Abby, w kierunku opancerzonego furgonu.
Potem sama ruszyła pędem we wskazanym kierunku. Niemal wymieniając się spojrzeniami ze zbliżającymi się drabami Syndykatu, nim zamknęła za sobą drzwi do kabiny kierowcy. Po chwili z drugiej strony wsiadła członkini ADA, trzymająca roztrzęsioną dziewczynkę na ręku. I dokładnie wtedy na wóz spadł gromki ostrzał z karabinków automatycznych. Rozpędzone kule zrykoszetowały od karoserii, z kolei pancerna szyba powstrzymała ich napór, pokrywając się jedynie kilkoma białymi, kwiecistymi śladami. Łowczyni skarbów nie traciła więcej czasu. Błyskawicznie odpaliła wóz, zmieniła tryby na automatycznej skrzyni biegów i gwałtownie wdepnęła pedał gazu, na co silnik odpowiedział jej donośnym warkotem. Opancerzony furgon ruszył z kopyta, nacierając na drabów Syndykatu, bezlitośnie taranując i przejeżdżając tych, którzy nie byli dość szybcy, by uskoczyć z jego drogi. Rita naliczyła przynajmniej cztery uderzenia o front samochodu, ale nie była co do tego absolutnie pewna. Ci łupieżcy, którzy nie trafili pod koła, odpowiedzieli gradem pocisków w kierunku pojazdu.

Nie zatrzymując, się pojechała dalej. W drodze dostrzegła przez boczne lusterko, że łupieżcy zniknęli z jezdni. Po pokonaniu około czterdziestu metrów przystanęła w nieoświetlonym miejscu. Następnie oddała kierownicę Bogumile i wysiadła z wozu. Trzymając otwarte drzwi, zwróciła się jeszcze do żylety.
Nie pozwolę mu tak po prostu uciec. Ani delektować się każdą zyskaną minutą życia. Nie tym razem. Możesz zabrać stąd małą. Cześć.
Następnie zamknęła kabinę kierowcy i zawróciła w kierunku Nowej Nadziei.

Jeszcze zanim Caroline wybiegła z furgonetki, znikając w ciemnościach, Miła zdążyła jeszcze coś do niej zamigać, być może „Powodzenia”, po czym zamknęła drzwi i ruszyła z piskiem opon.

***

Trzymając się linii cienia, Caroline próbowała dyskretnie przedostać się przez osadę i odnaleźć rannego Paslacka. Wiedziała, że ludzie bossa są postawieni w stan alarmu, więc starała się zachować nadzwyczajną ostrożność. Powracający do głowy obraz zabijanego chłopca, stanowił dodatkowe paliwo dla jej żądzy zemsty na przywódcy Syndykatu Czaszek. Rita zauważyłą, że bandyci nie ścigali samochodu. Strzały też ustały, zapewne łupieżcy nie spodziewali się, że przeciwnik wciąż czai się w pobliżu gotowy dalej ich metodycznie eliminować. Po chwili dostrzegła ich sylwetki, łupieżcy dobiegli do miejsca, gdzie przed chwilą stał zaparkowany furgon. Nie zwracali uwagi na bezgłowe ciało Joshuy, snopami światła latarek rozświetlali mrok wkoło.
Panie Vanhoose! Gdzie pan jest!? Panie Vanhoose!? — usłyszała w oddali krzyki drabów.
Na chwilę odwróciła wzrok sprawdzając jak daleko znajduje się odjeżdżający pojazd. Kiedy furgonetka minęła palące się koksowniki i na chwili jej karoseria rozbłysła na pomarańczowo, zobaczyła postać, która leżała na dachu samochodu.
Kurwa... — zaklęła pod nosem. Dała się podejść Paslakowi jak dziecko.
I teraz będzie musiała zawracać...

***

Tymczasem Miła nie była w stanie uspokoić dziewczynki. Nie potrafiła wydobyć z siebie jednej zgłoski, nawet w języku migowym, bo musiała trzymać ręce na kierownicy, więc Abby siedziała skulona na siedzeniu pasażera żałośnie łkając. Siostra Colt chciałaby powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Kłamałaby, bo nie będzie dobrze, ale dzieci potrzebują takich słów otuchy. Wszyscy ich potrzebujemy, ale dzieci w szczególności. Opuścili granice Nowej Nadziei, w oddali widzieli otulone mrokiem sylwetki dwóch furgonetek, którymi przyjechali by wymienić zakładników. Na wzgórzach siostra Colt zobaczyła rozbłyski karabinu, ktoś też posłał wiązkę laserową, która jak sztylet przeszyła ciemności nocy. Chwyciła za drążek by wrzucić wyższy bieg, kiedy nad głową usłyszała jakiś hałas. Podniosła wzrok, a wtedy poszycie przebiło wielkie stalowe ostrze, które o cal minęło jej policzek. Abby zapiszczała przerażona, ostrze zniknęło z powrotem w otworze, Miła czuła, jak traci panowanie nad pojazdem, rozpaczliwie manewrowała kierownicą by nie wpaść na pobocze i nie wbić frontem w piach. Autem wstrząsnęło, Dragon spadł na podłogę. Bogumile udało się utrzymać auto na drodze, manewrem próbowała zrzucić intruza z dachu pojazdu, lecz wtedy ostrze kolejny raz z impetem przebiło sufit, tym razem zahaczając o prawe ramię żylety. Mimo, że nosiła pancerz nie uchronił on jej przed cięciem, które rozharatało jej skórę. Furgonetką znów rzuciło, kabinę wypełniły przeraźliwe piski Abby, który nie pozwalały siostrze Colt się skoncentrować. Miła rozpaczliwie próbowała utrzymać kierownicę i nie wypaść z drogi. Udało się, opanować pojazd, lecz napastnik zaatakował ponownie. Tym razem żyleta sprawnie uchyliła się przed zimnym ostrzem stali i przejęła inicjatywę. Gwałtownie odbiła kierowcą tak, że furgonetka niemal przechyliła się na bok. Maruderka usłyszała krzyk, szybko wyrównała tor jazdy, koła zaryły w piasek, ale udało jej się wyprowadzić samochód z powrotem na jezdnię.

***
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 19:15.
Alex Tyler jest offline  
Stary 16-02-2021, 22:19   #102
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki wszystkim za super przygodę

Bożydar i Truposz patrzyli jak Bogumiła odchodzi razem z dziećmi w kierunku osady. Siostra Colt idąc wzdłuż buchających ogniem koksowników rzucała na szosę wielki, długi cień. Na piaszczystych wydmach wciąż ukrywali się strzelcy. Rewolwerowiec i strzykawa, widzieli ich przyczajone, nieruchome sylwetki. Dar chciał znać liczebność wroga. Wyglądało na to, że przeciwników było aż ośmiu – czterech po jednej i czterech po drugiej stronie wzgórza. Zniknięcie z oczu oponentów nie mogło się powieść do czasu aż nie zrobi się ciemno. Czas płynął, a lada moment miał zapaść zmrok. Colt zauważył, że wielu członków Syndykatu nie miało noktowizorów.

Martwe powietrze, niepokojący bezruch – Caleb zamyślony patrzył w mrok. – Brzmi jak cisza przed burzą. Vanhoose jest naiwny. Pokój? Rodzina? Przy tonach wrogów, których narobił w swoim podłym życiu? Jak nie my to inni. Nie ucieknie, ani się nie schowa. Los się o niego upomni i zabierze wszystko co drogie. Nie on pierwszy, nie ostatni.

Po kilku minutach siedzenia w kabinie, które ciągnęły się niemiłosiernie, Willburn zaczął się niecierpliwić. Nerwowo stukał palcami o podłokietnik.

Długo im idzie. Za długo – przeniósł uwagę na radiostację zamontowaną w kokpicie pojazdu. Naciskał guziki i kręcił gałkami, zapalając lampki, wywołując trzaski emitowane z głośnika. Miał nadzieję, że uda się znaleźć częstotliwość, podsłuchać co Syndykat wysyła w eter. W końcu natrafił na poszarpany komunikat.

„…yrwałam się … ndykatowi... Pasla…słyszysz d... Idę ..iebie skurwielu!”

I zaniósł się śmiechem. Przetarłby oczy wierzchem dłoni, gdyby tylko hełm nie przeszkadzał.

- No to się sprawy pokomplikowały. - uśmiechnął się z lekka Bożydar. - Mamy strasznie dużo opcji, a niewiele czasu na decyzję. Z chęcią bym podpowiedział siostrze co ma robić, ale zostawię jej wolną rękę. - zaśmiał się Colt. - Dzieci i Matylda byłyby z nami bezpieczniejsze niż z Williamem. On niedługo nie znajdzie kamienia pod którym będzie mógł się schować, a znając zwyczaje Syndykatu dzieciaki mogą nie być przy nim bezpieczne. Robi się coraz ciekawiej, co nie? - zapytał nożownik zerkając na Truposza.

Na tylnym siedzeniu byłyby przyjemnym dodatkiem powstrzymującym ogień przeciwnika – Samedi w końcu znalazł ukryty talent zindoktrynowanych dzieciaków. Odwrócił się sprawdzić, czy pozostała więźniarka jeszcze nie uciekła. – Zostaje zadowolić się Matyldą. Bawi mnie, że znowu ktoś złapał Ritę. Znowu zaniedbał nadzór i ponownie skończył uduszony łańcuchem, w który ją zakuł. To się zdarza całkiem często. Podejrzewam, że robi to specjalnie, by z czystym sumieniem oddać się polowaniu. Zobaczysz, będą umierać. Jeden po drugim. W ciemności i ciszy. To jak zaproszenie wampira do domu, nic dziwnego, że cały czas nosi okulary przeciwsłoneczne. – baron zamknął z głuchym stukiem okładki książki ozdobione czarnym krukiem.

- Powiedz mi lepiej czy Night Sunshine działa. - powiedział Dar. - Ja mam technologiczne wspomaganie dlatego nie potrzebuję medykamentów. Łyknę ino Strongera i Megaoptica. Jak zajdzie słoneczko zaczynamy jazdę? Widziałem, że jedynie kilku z nich miało noktowizory. Jak ich wyeliminujemy powinno dalej pójść gładko… - Colt uśmiechnął się paskudnie. - Można to załatwić na spokojnie, ale obaj wiemy, że Caroline nie da im odejść cało. Lepiej jej pomóc niż się upierać, co nie?

Dar i Truposz czekali. Przez jakiś czas nic się nie działo. Ciemności skryły ich sylwetki, czekające przy furgonetkach, księżyc nieśmiało wyglądał na nich zza chmur. Matylda Paslack siedziała z tyłu kabiny, gapiła dumnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. W pewnym momencie rozległ się szczęk odbezpieczanej broni. Strzelcy na wzgórzach się do czegoś szykowali.

- Dobra. - powiedział Bożydar spokojnie do Truposza. - Matylda na maksymalnym kneblu, skuta i skrępowana, przymocowana do stalowej klatki auta jakby była jednym z foteli. - dodał nożownik. - My, ja z goglami, ty z Night Sunshine, idziemy się nieco pobawić z ludźmi Williama. Jak znam Miłą, a Caroline tym bardziej, lada moment zacznie się strzelanina. Nie ma co stać tutaj jak kaczki na strzelnicy, a lepiej zająć dobre pozycje. Zabijamy wszystkich, którzy nie są naszymi i dziećmi Paslacków. W razie gdyby Matylda się wydostała nie obrażę się jak też się jej oberwie. Gotowy? - rewolwerowiec ubrał na twarz gogle termowizyjne po czym zabrał się za swoje wierne AK przyozdobione nową lunetą.

Nie musisz mnie długo namawiać – Truposz skinął na potwierdzenie. – Niech ten grzech przeciw modzie nabierze znaczenia.

W pancerzu kosmitów, tym razem bez wiernego futerału za to z działkiem energetycznym Supernova w rękach, wyrzutnią Justice przewieszoną przez plecy i tyloma rakietami w zasobniku ile zdołał wyrwać z ciężarówki, czekał na ruch Bożydara. Kto jak kto, ale żołnierz lepiej znał się na zajmowaniu dobrych pozycji.


Nagle usłyszeli huk wystrzałów, rozległy się w osadzie, była to pojedyncza salwa puszczona z karabinu maszynowego. Na wzgórzach, gdzie kryli się strzelcy zapanowało nerwowe zamieszanie. Rewolwerowiec i strzykawa widzieli w ciemnościach, wzrok Truposza był wyjątkowo wyostrzony po narkotyku, który czynił jego zmysły niemal nadludzkimi, więc wydawało mu się, że dostrzegł zaskoczenie na twarzach co niektórych wrogów. Ta chwila dezorientacji była ostatnim momentem, gdy mogli zniknąć w ciemnościach i rozpocząć swój taniec ze śmiercią.

Dawaj, dawaj, zanim całe dwa neurony w ich wypranych łbach powiążą fakty – Caleb ponaglił, wyślizgując się przez uchylone drzwi. Przymknął je spowrotem i przygarbiony nad piaszczystą glebą, oddalał się od wozu. Stwierdził, że na pierwszy rzut więcej profitów oferuje rakietnica. Zmienił ułożenie broni. W razie wpadki zawsze przyjdzie wzbić tuman kurzu, że strzelcy nieba przez kwadrans nie zobaczą. Co więcej ewentualne trupy same się zakopią.

Czy to fajerwerki, czy to nowy rok? Jeszcze długo przed północą. Ta dzisiejsza młodzież taka niecierpliwa – odwrócił się, czekając na żołnierza.

W Nowej Nadziei rozległy się strzały, a po chwili rozpoczęła tam regularna strzelanina. Nagle na wzgórzach rozbłysły ognie z luf karabinów, huk oszałamiał, to była hekatomba, pociski zaczęły odbijać się od opancerzonych furgonetek, przy których przed momentem stali Truposz i Dar. Opony wybuchały, szyby rozpryskiwały się a blacha wyginała. Łupieżcy strzelali na oślep, nie wiedząc, gdzie znajdują się ich cele.

Bożydar doskonale wiedział jak skutecznie zadawać ból bliźnim. Z porządnym karabinem, goglami termowizyjnymi na twarzy i skronią pulsującą od mocy dopalaczy bojowych żołnierz wybiegł zaraz za Truposzem. Ciężko opancerzony szturmowiec poza AK był wyposażony w olbrzymi rewolwer i nóż bojowy Obcych. Pozbawienie go broni było niewykonalne o czym świadczyły chwytne rękawice zaciśnięte na chwycie i łożu Kałacha. Arsenał wojownika uzupełniały flary, apteczka, dodatkowa amunicja, ale też dwa granaty atomowe.

- Nie daj się zabić, a jak już to zabierz ze sobą jak wielu się da. - zaśmiał się cicho Colt ruszając na pozycję dogodną do oddania pierwszej salwy.

Jego plan był prosty. Strzelać seriami przeplatanymi zmianami pozycji. W razie potrzeby wchodzić w starcie bezpośrednie. Głównym celem była ochrona siostry i dzieciaków, kolejnym zabicie Paslacka. Punkty za styl mógł zdobyć zabijając więcej ludzi Syndykatu niż Truposz…

Willburn zakosami przemierzał teren, aż dźwięk kanonady przygniótł go do ziemi i kazał w pośpiechu się czołgać. Do czasu, gdy zorientował się, że ludzie Paslaca walą na oślep. Musiał przyznać, że napędzili mu stracha. Odetchnął. Adrenalina mocno skoczyła ciśnieniem w żyłach, a gdy drżąc, odwrócił się by ocenić sytuację, zobaczył kawał śladu pozostawionego przez naspeedowaną dżdżownicę. Tak szybko dawno nie pełz. No to Lenny popełnił błąd, organizując zasadzkę o zmierzchu. Nie dał mięsu noktowizji. Truposz nie musiał już się spieszyć, wręcz nie powinien. Mieli całą noc na zabawę w kotka i myszkę, ale jego lokację mógł zdradzić ogień wystrzelonej rakiety, w następstwie przyciągnąć kilogramy ołowiu. Musiał więc najpierw znaleźć miejsce, skąd po ataku mógłby szybko zniknąć za zasłoną, a że tamci mieli przewagę wysokości, nie było innej możliwości jak zrównać się z nimi poziomem i nieco okopać. Zostawało zdobyć wzgórze, na które już zaczął się wspinać. Najpierw przekraść jeszcze w bok, żeby zejść z linii wylotów luf i samochodów, nie złapać głupio przypadkowej kuli, a potem obchodząc ich pozycje postarać się dostać na górę i zaatakować z flanki. W hałasie nie powinno to stanowić problemu, ocenił. Gorzej, gdy strzały ucichną, a dystans zmaleje, wtedy już będzie musiał uważać. Rozglądał się za innymi użytkowymi możliwościami krajobrazu i przy okazji patrzył czy nie warto odgapić zabiegów Bożydara.

Bożydar trafił jednego z Drabów, a Truposz strzelił z rakietnicy. Dwóch przeciwników zawyło z bólu z impetem lądując na ziemi. Bardzo wprawne oko dostrzegłoby, że ruszali się nadal, ale raczej nie stanowili już zagrożenia. Zaskoczeni atakiem kompani zdjętej dwójki schowali się póki co nie biorąc czynnego udziału w bitwie.

Kolejna czwórka Drabów bez problemu dostrzegła rozbłyski broni zaczynając ostrzał. Mimo iż ten był prowadzony na ślepo to serie były niespotykanie celne. Zarówno Colt, jak i strzykawa zgarnęli swoje zaczynając zdobić swoje pozycje brunatną posoką. Co prawda nadal potrzeba było wiele aby wykluczyć ich z gry jednak początek po stronie ludzi Syndykatu był nad wyraz udany.

Colt zdecydował się oczyścić przedpole. Kolejna dwójka musiała paść zanim szturmowiec sięgnie po medykamenty. Długie serie z AK miały sięgnąć celu zanim żołnierz Alternatywy zmieni pozycję aby zająć się leczeniem.

Caleb dał się ponieść chwili. Zamiast zrealizować plan od początku do końca dołączył do Bożydara, gdy ten zaczął pruć ołowiem z karabinu. Oparł mocno wyrzutnię na barku. Zmierzył świat przez urządzenie celownicze, czerwonym krzyżem naznaczając jednego z bandziorów i nacisnął spust wywołując zapłon z dyszy odpalanej rakiety. Przecinała noc ognistą smugą. Piekielne bezskrzydłe stworzenie, ginące w huku olbrzymiej eksplozji. Reakcja gwałtownego spalania materiału kruszącego była fascynująca. Z odległości uderzyła echem zniszczenia. Ogłuszający dźwięk, ścinająca z nóg fala uderzeniowa, podmuch gorąca i deszcz piachu spadający z nieba, stukający o kompozyt ubioru. Mężczyzna zamarł oniemiały na kilka chwil za długo. Rozświetlony wybuchem stał się łatwym celem kontrataku. Pociski przeszyły go serią, dziurawiąc pancerz i organy wewnętrzne.

Dzięki Night Sunshine widział wyraźnie czerwoną ciecz wypływającą spod dłoni, którą próbował w pierwszym odruchu zatamować krwotok. Wolałby nie poznać tych wszystkich szczegółów. Z otworu w ciele zdawało się coś wystawać, jakby kawałek śledziony. Zaklął, odganiając mroki przed oczami powstałe ze spadku ciśnienia w krwiobiegu i zmuszając się do prawidłowej reakcji. Chwiejnym sprintem rzucił się ku szczytowi wzgórza, chcąc jak najszybciej znaleźć się za lichą osłoną terenu. Potykając się o własne nogi i ślizgając na nieprzyjemnym do marszu gruncie, odprowadzany fanfarami wygrywanymi na nieśmiertelnych radzieckich konstrukcjach, dopadł szczytu i ślizgiem przywarł do ziemi. Po drodze zgarnął jeszcze kilka pocisków, ale dopóki w jego żyłach krążył Medex, wyzwolony w biegu wtryskarą, nie mógł umrzeć. Jeszcze nie teraz. Sztuk jedna. Zasobnik pomieściłby dziesięć. Jednak albo brak czasu, środków, albo ktoś podpierdolił większość, zawsze. Przeklęty los. Dobrze, że nie musiał w obecnych warunkach szukać strzykawy, żyły i przeprowadzać własnoręcznie iniekcji.

Truposz dyszał ciężko, dochodząc do siebie. Gdy kurz w epicentrum eksplozji zaczął opadać, pozwalając dostrzec coś więcej niż czubek nosa. Dojrzał dwóch jeszcze żywych obrońców wzgórza. Nie wiedzących co się dzieje, zagubionych w ciemności i mgle pyłu. Willburn otworzył gniazdo rakiety, wsunął do środka kolejnego posłańca sprawiedliwości. Przetoczył się na brzuch. Wsparł wyrzutnie o skraj prowizorycznego okopu, zmrużył oko koncentrując na wskazaniach celownika. Drżącym palcem nacisnął spust. Mierzył za nich, nie będąc pewnym lokalizacji Bożydara. Byleby tylko objąć ich krawędzią pola rażenia.

Leżeli porozrzucani. Porozrywane ubrania, nienaturalne pozy kończyn powyginanych w niewłaściwych kierunkach, agonalne drgawki. Nie zostało im wiele czasu. No to jeszcze ci po drugiej stronie. Jak tylko pisk w uszach ustanie. Czuł się jakby włożył głowę do wnętrza kościelnego dzwonu, w który ktoś uderzył wielkim młotem.

Kolejna dwójka Drabów została wyeliminowana. Ruski karabin wraz z granatnikiem zrobiły swoje dziurawiąc oraz parząc przeciwników. Problemem nadal było czterech strzelców po drugiej stronie wzgórza. Samedi wraz ze swoim towarzyszem leżeli w prowizorycznym okopie znikając z świdrujących eter radarów. Mimo tego ogień nieprzyjaciela sięgnął ich po raz kolejny powodując kolejną falę bólu. Colt zacisnął zęby cicho sycząc. Truposz był twardy. Dar nie widział po nim specjalnego przejecią otrzymanymi ranami. Nożownik zaczął proces leczenia Regeneratorem, a strzykawa skorzystał z wtryskarki po czym oddał strzał z granatnika wpychając w mroźne łapska kosiarza śmierci kolejnego z przeciwników. Dar z przyjemnością zanotował, że jego rany przestają mu doskwierać. Kolejne kula zaczęły świstać nad głowami tancerzy śmierci jednak tym razem żadna nie sięgnęła celu. Kolejna salwa ze strony Kałacha i Justice spowodowała, że na polu walki został jeden przeciwnik. Osamotniony Drab rzucił się do panicznej ucieczki.


Caleb odkurzał się z pyłu. Więcej chętnych graczy na pobojowisku nie dostrzegł. Z miasteczka wciąż dobiegał odgłos wystrzałów. Przeszukiwanie niedorżniętych mógł odpuścić, jeśli posiadali Medex, to przecież by użyli. Zostały dwie rakiety i Truposz wolał je zachować na wypadek, gdyby zobaczył Vanhoosa. Justice przerzucił na plecy, a w ręce złapał Supernovę. Ludzie okazywali niezwykły talent w tworzeniu skutecznych narzędzi mordu. Nie trzeba było kosmitów. Apokalipsa prędzej czy później obróciła by świat w ruinę, nawet bez ich pomocy. Chcąc sprawdzić celność i moc broni posłał próbną serię za uciekającym bandytą, rozświetlając mrok liniami czerwonego lasera.

Pojazdy mamy zniszczone. Matyldę posiekali na drobno. Zostaje z buta do miasta, co? Wciąż toczy się bitwa. – rzucił pytająco w stronę żołnierza, speca od taktyki pola walki.

Jedyny ocalały z rzezi dalej biegł przed siebie nie zwracając uwagi na wiązki laserowe i kule latające nad jego głową. Uwagę Truposza i Dara zwróciło jednak coś jeszcze. Od strony Nowej Nadziei nadjeżdżała opancerzona furgonetka. Wciąż była daleko, lecz w pewnym momencie zauważyli, że kierowca ma wyraźnie problemy z opanowaniem toru jazdy. Pojazd nagle skręcił niebezpiecznie zbliżając do pobocza drogi.

Po chwili zaczęli dostrzegać więcej szczegółów. Na dachu furgonu leżała postać. Z ręki wystawało jej ostrze przypominające miecz, którym co chwilę przebijała poszycie pojazdu. Kierowca rozpaczliwie walczył, by utrzymać samochód na drodze. Nagle jednak zrobił gwałtowny manewr a postać leżąca na dachu stoczyła się i runęła na pobocze, prosto w piach. Nie wiadomo czy zginęła, ale leżała bez ruchu, najwyraźniej kaskaderka nie była jej mocną stroną. Tymczasem pojazd dalej sunął środkiem drogi. Bandyta, któremu udało się uniknąć laserów i kul z karabinu tym razem nie miał szczęścia. W chwili gdy wybiegł na szosę, opancerzony furgon uderzył w niego z impetem a nieszczęśnik poleciał gdzieś w ciemność wydając ostatni rozpaczliwy skowyt. Słyszeli dźwięk łamanych kości, gdy martwe ciało przetaczało się po popękanym asflalcie. Furgonetka zatrzymała się a po chwili drzwi od strony kierowcy się otworzyły a ze środka wyszła Bogumiła. Wyciągnęła z kabiny zapłakaną Abby. Dziewczynka żałośnie łkała, a siostra Colt ciężko oddychała, z ramienia kapała jej krew.

Uhuhuuu – Samedi wydał z siebie dźwięk komentujący zderzenie. Należny człowiekowi, na którego miejscu nie chciałoby się znaleźć. –Nienajlepszy dzień na bycie złym, co?

Vanhoose się odnalazł i sam próbował dokończyć rzeczy, których jego ludzie nie byli w stanie.

Nic jej nie będzie – skinął głową w stronę Bogumiły na wypadek, gdyby Dar za mocno się podpalił. – Wedle moich szacunków powinna mieć dwa zwykłe i jeden Medex na plusie. Chyba, że już wyszły. Osłaniam drogę.

Jak powiedział tak zrobił. Lustrował przestrzeń, sprawdzając czy nikt więcej nie nadciąga od strony miasteczka, czy William nie próbuje zniknąć w ciemnościach. Przy okazji pozbawiał niedobitych magazynków z amunicją. Wykończą ich rany, pustynia lub dzikie zwierzęta. Sam nie musiał przykładać ręki. Nie chciało mu się zbiegać z góry, na którą przed chwilą się wdrapał. Bynajmniej nie w tym samym tempie. Krocząc dużo spokojniej zaczął opuszczać zbocze, kierując się w stronę epicentrum wydarzeń.

Ku zaskoczeniu zgromadzonych niczym podróżnik z innego wymiaru całkiem niespodziewanie w pobliżu zjawiła się Rita, niemalże materializując się wprost z czystej materii cienia. Odziana była w ten sam kombinezon, który miała na sobie gdy rozstawała się z Darem, teraz jednak pokryty był licznymi rozdarciami, śladami brudu i krwi. Żyleta spojrzała na nich spod przybrudzonych lustrzanek, mocniej zaciskając dłonie na radzieckim karabinku automatycznym.

Dobrze was widzieć w zdrowiu — powiedziała nieco chłodno, acz pobrzmiewały w jej głosie serdeczne tony. Następnie skierowała wzrok na leżącego Vanhoose'a.

Fajnie, że poczekaliście z daniem głównym... Czyżby Pan Śmierci nasycił już swój apetyt? — pozwoliła sobie wystosować uwagę do Truposza, a zarazem skomentować widoczne w okolicy spustoszenia.

Caleb wyszczerzył się spod swojego słoikowatego hełmu. To, że ubrał się w coś tak bezgustownego jak opinający ciało kombinezon i pokrywające go z wierzchu obłe płaty pancerza, świadczyło, że podszedł do sprawy Nadziei niezwykle poważnie.

Caaaroline – otworzyłby szeroko ramiona, gdyby tylko nie dzierżył w nich uchwytów ważącego kilkanaście kilogramów energetycznego działka.

No i powiedzcie… który śmiertelnik nosi po zmroku ciemne okulary i władny stopić się z nocą? Ten twój motocyklista chodził niezwykle blady, co, pani von Govinstrad? – Willburn przez czas rozdzielenia nie martwił się zbytnio o Rite. W niedużym ciele krył się urodzony drapieżca. Uśpiony i tylko durnie ryzykowali by go przebudzić. Podążył za spojrzeniem dziewczyny, w miejsce, gdzie leżał Vanhoose.

Oczekiwanie tylko go podsyca, a “tam” czekają już baaardzo długo.

- Cieszę się, że jesteś cała. - powiedział do Caroline nożownik po chwili ruszając na spotkanie siostrze. Widząc zapłakaną i przerażoną Abby żołnierz AdA miał przed oczami śmierć jej brata. Jednak Paslack był aż taką gnidą i w swoim szaleństwie nie cofnąłby się przed niczym.

- Wszystko gra, Miła? - zapytał Colt zmieniając magazynek w AK. Wiedząc doskonale, że kochanej niemowie nic nie będzie mężczyzna ostrożnie ruszył w kierunku miejsca, w którym spoczywał William Vanhoose. Rewolwerowiec był ciekaw jak skończył wielki przywódca Syndykatu Czaszek. Dobijanie ledwo żywych popleczników Williama zostawił sobie na deser. No chyba, że Rita zajmie się nimi pierwsza…

Paslack leżał na piasku. Jedna z nóg wykręcona była w karykaturalny, groteskowy sposób, długa biała, zbroczona szkarłatem kość wystawała z kolana niczym brzydka upiorna narośl. Mężczyzna broczył krwią, która sączyła się z ust i nosa. Krwią przesiąkła też jego kurtka rozpruta pociskami z karabinu. Połamany człowieczek w niczym nie przypominał teraz wielkiego przywódcy Syndykatu Czaszek, jednego z naczelników Alternatywy dla Ameryki. Leżał bez życia, lecz kiedy Caroline, Truposz i Bożydar podeszli spojrzał na nich i się chrapliwie roześmiał.

- Warto było? – zapytał plując drobinkami czerwieni – Czujecie się wygrani?

Paslack znów zaśmiał się a potem rozkaszlał, w gardle bulgotała mu krew.

- Chciałem tylko odzyskać rodzinę a wy…Pierdoleni kretyni…Jak świat ma wstać z kolan…O Boże…

Po policzkach Vanhoose’a zaczęły cieknąć łzy, ale nie były to rozpaczy. Być może oszalał, bo tylko szaleniec w takim momencie mógłby się cieszyć.

- Niczego nie zmienicie…niczego…Będziecie na usługi takich jak Paslack albo… – spojrzał na Truposza i Ritę -…żyć jak szczury. Bezużyteczni... zupełnie bezużyteczni i bezwartościowi… jak pionki na szachownicy.

Nie rozczulaj mnie, Lenny – Caleb sarknął. – Przypomnieć jak zaczęła się nasza toksyczna relacja? „Wydajcie Truposza i Ritę lub gińcie”? Próba duszenia w komorze? Zapomniałeś? Do stu piekieł tak. Było warto. Widok twej połamanej osoby raduje me oczy. Nie mogę się napatrzeć.

Willburn nie podchodził bliżej. Śliska gadzina gotowa się wysadzić, zabierając do grobu wszystkich wokół.

Nie grałeś wiele w szachy, co? – należały do jeden z ulubionych gier kapelusznika. Słowa Vanhoosa uderzały w czułe tony zawodnika wyższej ligi i wymagały sprostowania. – Inaczej wiedziałbyś jakie zagrożenie stanowią dobrze usytuowane piony.

Taa, chciałeś tylko odzyskać rodzinę, sączyć drinki z palemką, posadzić drzewo itede. Jaja sobie robisz?! — zadrwiła brunetka.

Ogółem wzruszający pokaz troski i zdumiewająca proklamacja utylitaryzmu. Ech, zdychasz jak śmieć i nadal nie stać cię nawet na odrobinę skruchy, czy cień refleksji odnośnie popełnionych błędów — powiedziała cynicznie. — Żałosny kutas z ciebie po prostu. Odklejony megaloman, parszywy morderca i zwykły dzieciobójca. Chciałeś dobrze, ale wyszło jak zawsze? No któż by pomyślał? Ale hej! Może w piekle uda ci się stworzyć swoje idealne społeczeństwo?

O ile wcześniej było jej spieszno by wyprawić go na tamten świat, o tyle teraz, mając świadomość jego stanu i posiadanej nad nim przewagi, nie miała nic przeciwko by podelektować się cierpieniem konającego przestępczego bossa. Może dzięki przedłużającej się agonii zazna on chociaż cząstki tego, na co skazał swoje niezliczone ofiary? Tyle musiało jej wystarczyć. W międzyczasie rozglądała się wokoło, by upewnić się, że tej wiekopomnej chwili nie zechce zakłócić jakaś zabłąkana grupka Syndykatu.

- Jeżeli chciałeś odzyskać rodzinę to źle się za to zabrałeś William. - powiedział Bożydar zwieszając swobodnie AK. - Kiedy giną tak niewinni ludzie jak twój syn nie można czuć się wygranym, bo bez wątpienia Josh był twoim synem. Wychowałeś go, ukształtowałeś na dużo lepszego od siebie, a na koniec zdeptałeś własną pracę i wysiłek dla utrzymania w miejscu opadającej maski człowieka, który ma nad wszystkim kontrolę. Niestety nie ma takich ludzi, a świat nie jest idealny czy sprawiedliwy. Nikt nie ma całkowitej kontroli, ani ludzie Syndykatu podszyci tu czy tam, ani szychy z Ruchu Oporu, ani ktokolwiek inny. - Colt zaśmiał się. - Ci których nazywasz bezużytecznymi, bezwartościowymi szczurami w jeden dzień okazali więcej prawdy aniżeli ty przez całe lata. Gdzie jest Matylda, która jako jedna z nielicznych wiedziała o całym procederze? No właśnie… - wojownik westchnął. - Powiem ci jak będzie. Od dnia jutrzejszego zaczniemy eksterminację ludzi Syndykatu, Twoich ludzi. Zaczniemy od najbardziej symbolicznych “placówek”, a później zabierzemy się za te mniejsze i jeszcze mniejsze, aż Czaszki nie znajdą jebanego kamienia, pod którym będą mogły się schować. I nie. To nie uczyni świata idealnym, ale myślę, że będzie to krok w dobrym kierunku. Jeden z wielu.

Vanhoose w gniewie zacisnął zęby, chciał coś wykrzyczeć, ale zamiast słów z ust popłynęła ciemna tętnicza krew wymieszana z żółcią. Zaczął się krztusić, lecz nie przestawał poruszać wargami, mówił coś do nich, ale nie wiedzieli co. W jego spojrzeniu nie było jednak widać skruchy ani żalu, jedynie zapiekłą złość i pogardę. Właśnie w takim grymasie jego twarz nagle zastygła, oczy się zaszkliły, zmętniały jak u śniętej ryby, klatka piersiowa przestała się poruszać. William Vanhoose tej nocy w końcu skonał.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 19:15.
Lechu jest offline  
Stary 17-02-2021, 04:24   #103
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
EPILOG


Disc City, wcześniej


Boguchwał pierwszy raz widział Lennego Paslacka w takim stanie. Twarz naczelnika zrobiła się biała jak kreda, wyglądało jakby miał za chwilę zemdleć. Kilka dni wcześniej mężczyzna stracił rękę, kikut zwisał na temblaku, naczelnik wciąż był mocno osłabiony a mimo to pofatygował się osobiście do laboratorium technoinżynierów.
- Jak to jednego brakuje? Którego!?
Roger sprawdził szybko wykaz po czym podał numery seryjne modelu. Paslack zdrową ręką przetrzymywał się krawędzi stołu.
- Wszystko w porządku panie naczelniku? – spytał Phillips, choć raczej z grzeczności niż z troski.
W głowie Lennego kotłowały się czarne myśli. Zaginiony automat był jedną z dziesięciu maszyn które zostały przydzielone do osobistej ochrony najważniejszym członkom Alternatywy dla Ameryki. Robot pozostawał dyskretny, w pewnym momencie Paslack w ogóle przestał go zauważać. Gdyby wiedział, że maszyna została zainfekowana wirusem, że wszystko co widzi i słyszy, jest nagrywane z pewnością byłby ostrożniejszy w ukrywaniu swojej prawdziwej tożsamości. Bóg jeden wie, co zarejestrowała ta puszka w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Ustalcie co się stało z tym złomem! Albo…albo wyciągnę konsekwencję! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wtedy po raz pierwszy doktor Colt zobaczył prawdziwą twarz Paslacka. Drugi i ostatni raz zdarzyło się to tamtej nocy, gdy Lenny podstępem wywabił go z Azylu a Czaszki wymordowały wszystkich mieszkańców bunkra.

Disc City, Teraz


Bogumiła lubiła proste żołnierskie życie, lubiła balansować na krawędzi, dlatego świadomie unikała bliskości z innymi ludźmi. Jej jedyną miłością był karabin a prawdziwym domem koszary. Ktoś taki nie ma szans spokojnie się zestarzeć a jednak tamtej nocy gdy zginął William Vanhoose, los siostry Colt się w końcu odmienił. Została matką. Czy tego chciała czy nie, była teraz najbliższą rodziną Abigail. Dziewczynka nie odstępowała jej na krok, tylko przy niej czuła się bezpieczna. Wydawało się, że mała nie podniesie się po tym co spotkało jej brata. A jednak po paru tygodniach na jej twarzy zagościł uśmiech, zaczęła wymawiać pierwsze sylaby, potem słowa i zdania. Dzięki trosce i miłości ukochanej cioci wracała z miejsca, z którego nie ma już powrotu. Bogumiła potrafiła teraz nie tylko życie odbierać, ale także się nim dzielić.

Amerykańskie Rubieże, Teraz



Człowiek z bandaną na twarzy uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim. Za plecami Łupieżcy unosił się gęsty, smolisty dym, w powietrzu czuć było zapach palących się opon, benzyny i oleju. Skórzana, nabijana ćwiekami kurtka draba ociekała krwią. Krwią jego brata i siedmiu druhów, którzy leżeli teraz martwi obok wraków motocykli. Czaszka, którą wojownik autostrady nosił na bandanie wzbudzała przerażenie wśród osadników, teraz on sam musiał się zmierzyć z własnym koszmarem. Nie wierzył w legendy powtarzane w przydrożnych spelunkach i burdelach, nie wierzył w boogeymana, który zjawiał się znikąd siejąc śmierć i popłoch w szeragach Syndykatu Czaszek. Nie wierzył aż do tego parszywego dnia, gdy rewolwerowiec nie nadszedł powolnym krokiem od strony miasteczka. Słońce świeciło za jego plecami, więc drab nie dostrzegł jego twarzy. Nie dostrzegł też momentu, gdy w dłoni wędrowca pojawił się nagle rewolwer. Dwa uderzania serca później jego młodszy braciszek Tony, Sam, Bernie i Warren leżeli podziurawieni na asfalcie. Ci którzy przeżyli i rzucili do walki z diabłem zostali wypatroszeni nożem jak pieprzone sarny. Przeżył tylko on. Brodził teraz w rozgrzanym piasku, a każdy krok stawał coraz krótszy i powolniejszy. Mięśnie w końcu zaczęły odmawiać posłuszeństwa, na czole i policzkach pojawiły czerwone bąble od oparzeń, usta zamieniły w suchy wiór. Na nogach trzymał go już tylko rozpaczliwy, zwierzęcy strach przed śmiercią. Ale nawet strach ma swoje granice, dalej jest już tylko zwątpienie i rezygnacja. Łupieżca widząc, że boogeyman nie odpuści, że nie zatrzyma się dopóki nie skończy tego co zaczął, padł na kolana, szlochając. Rewolwerowiec zbliżył się powoli rzucając wielki cień a drab wreszcie dostrzegł jego twarz.
- Ty przecież nie żyjesz! – krzyknął. W noc śmierci pana Vanhoose, razem z Tonym i resztą chłopaków wyciągnęli jajogłowego z Azylu, miał być ich zakładnikiem a gdy wszystko się zesrało strzelił mu w łeb. Jakimś cudem jednak wymoczek wrócił do życia, zmartwychwstał stając pierdolonym Aniołem Śmierci.
- Ty nie żyjesz! – powtórzył z rozpaczą.
Gdy rozległ się strzał, stado sępów siedzących na rachitycznym, martwym drzewie poderwało się do lotu. Ptaszyska uwielbiały ten dźwięk. Na Rubieżach był zaproszeniem do wykwintnej uczty.

Flowerdown, Louisiana, Teraz



Ranczo Flowerdown przez długi czas pozostawało jedną z największych plantacji bawełny w Luisianie. To tu potomkowie osadników z Holandii, rodzina Vanhoose zbudowała podwaliny swojego przyszłego imperium. Bawełnę przestano uprawiać kilka lat po zniesieniu niewolnictwa, lecz okazała rezydencja aż do końca Czasów Pokoju była perłą w koronie byłych plantatorów. Tu odbywały się wesela, tu rodziły się kolejne dzieci, tu, rok przed tym gdy spadły pierwsze bomby przyszedł na świat William Vanhoose. Flowerdown nie wyróżniało się na tle innych podobnych miejsc, z jednym małym wyjątkiem. To co czyniło ranczo wyjątkowym nie kryło się na powierzchni, lecz pod ziemią. Gdy Joshua Vanhoose stał się jednym z udziałowców Protect America zachwyciła go idea podziemnych schronów. Wtedy nikt, za wyjątkiem paru naukowców nie wyobrażał sobie, że z ręki człowieka powstać może broń zdolna niszczyć całe miasta. Mimo to ojciec Williama, długo przed narodzinami pierworodnego zamarzył by stać się właścicielem bunkra. Pierwszy Azyl, numer zero, powstał właśnie tu, w Flowerdown. Różnił się od nowszych konstrukcji i bardziej przypominał wielki magazyn, niż przeznaczony do zamieszkania, podzielony na kwatery schron przeciwatomowy. Przez wiele lat obiekt stał pusty, lecz z czasem się to zmieniło. Co jakiś czas do Flowerdown przyjeżdżały ciężarówki pełne skrzyń amunicji, broni, puszkowanej żywności i leków. To co miało trafiać w ręce osadników ostatecznie trafiało tutaj. Pusty magazyn wypełniono bogactwami o jakich nie śniło się zwyczajnym śmiertelnikom. W Czasach Pokoju gdy złoto miało jakąś wartość to Fort Knox stanowiło mokry sen każdego złodzieja. Teraz największy skarbiec jaki widział współczesny świat, znajdował się tu, w samym sercu Luizjany. Niełatwo było dotrzeć do tych informacji. Niełatwo było też otworzyć naszpikowane pułapkami i elektroniką wrota. Od czasu gdy William Vanhoose skonał na pustyni, bunkier pozostawał zamknięty a dostawy amunicji i żywności wstrzymano. Ale tego samego dnia, gdy rewolwerowiec podążał za człowiekiem z bandaną na twarzy, nieoczekiwanie w schronie pojawiło się dwoje ludzi. Mimo, że panowały tam przejmujące ciemności, twarz żylety zasłaniały charakterystyczne ciemne okulary. Jej towarzysz nosił na głowie przykrzywiony zawadiacko cylinder a wytatuowana twarz przerazić by mogła samego diabła.

KONIEC
 
Arthur Fleck jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172