Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2020, 21:31   #21
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Olbrzymia brązowa mrówka pokonała kolejny kilometr. Kolonia była zagrożona, zaatakowana przez bardzo niebezpiecznego przeciwka, potworne abominacje, które zamiast tworzyć własne gniazdo, wciąż wędrowały niszcząc wszystko na swej drodze. Monstra o sierpowatych żuwaczkach, którymi dwa dni wcześniej rozrywały jej pobratymców. Skurwysyny z rodzaju Eciton z czerwonym wzorem na pancerzu, z daleka przypominającym ludzką czaszkę, stworzone przez nie wiadomo jaką królową, ale na pewno o sercu złym i mrocznym jak demony, którym służy. Kupili wystarczająco dużo czasu by ich własna uciekła, rozkazy były jasne, znaleźć miejsce na nową siedzibę. Owad badał otoczenie ruszając szybko biczykami umieszczonymi na głowie. Stał na krawędzi dołu, do którego zrzucono stos ciał. Wyczuwał ogrom pożywnego jedzenia, jego misja została spełniona, nie wszystko było jeszcze stracone. Mieli szanse odbudować mrowisko, zwiększyć liczebność i przygotować się na atak, gdy wróg znowu podąży ich tropem. Feromony informujące o odkryciu przemierzały mile nim trafiły do pozostałych, a nieopodal grupa dwunogów wciąż dyskutowała o jakiś mało istotnych sprawach.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/a0/04/c8/a004c846642b90bd4860a1086310ed48.jpg[/MEDIA]

Wątpicie, wątpicie… i dobrze, negacja jest stymulująca, poza jednym przypadkiem – uwięzienia w schemacie – Samedi w paru krokach zbliżył się do Caroline. – Tylko nie przychodźcie potem do mnie, wyjąc i zawodząc zafiksowani na punkcie szukania rodzeństwa, czy z innych tam wrytych w beret motywacji, które przeciągniecie na drugą stronę. Nienawidzę jak tak robią, szczerze nienawidzę… – odwrócił się jeszcze na chwilę by rzucić do Alternatywy, nim złapał Ritę pod ramię i odsunął kilka dodatkowych metrów. Chciał mieć absolutną pewność, że nikt już nie będzie podsłuchiwał.
Pomyślałem, że byliby dobrym mięsem armatnim – zdradził bez ogródek, szepcząc ożywiony. – Te części mnie niepokoją, wiedziałem, że jak coś jest tanie to jest trefne. Poprzedni właściciel, kimkolwiek by nie był, bardzo chce je odzyskać i nas ma na celowniku, nie ich. Bez zasłony dymnej może nam się nie udać dotrzeć do DC, a oni wiesz… – skinął nieznacznie głową w stronę Alternatywy – dla idei rzucą się w ogień, dla idei ochrony naszych tyłków.
Życie cywili jest bardzo ważne – kontynuował głośno, z daleka sprawiając wrażenie, że próbuje przekonać dziewczynę. – A my bez wątpienia nimi jesteśmy – dodał już poniżej granicy słyszalności z cwanym uśmiechem.

Stoicki technik słuchał spokojnie jakby pozbawiony emocji. Tylko z lekkim uśmiechem który niewiele mówił, a kiedy wesoła dwójka poszła bok Boguchwał przyglądał się znudzonym, kalkulującym okiem ich poczynaniom. Nie komentował, ale ci co go znali dłużej jawnie widzieli rozbawienie w jego całej postawie. Spojrzał na członków oddziału. Jego krew i rozszerzoną rodzinę. Uniósł brew, kiwnął nieznacznie w stronę dwójki, mignął coś dłońmi w kierunku rodziny i uśmiechnął się na sekundę szelmowsko. Uśmiech szelmy znikł jednak jak się pojawił. Gwałtownie jak błysk noża w świetle księżyca kiedy zanurza się w ciało.

Nawet nie wiesz jak ciężko jest dźwigać cały ciężar na swoich barkach, ze świadomością że nikt nie pomoże – Caleb spojrzał w niebo i zamarł w zadumie. – A widzisz ich każdego dnia, błąkających się w miejscach swojej śmierci, sięgających do snów… Zdaje się, że najmędrszy zorientował się co do roli, którą mu pisano – kapelusznik uniósł rękę zaciśniętą w pięść frontując do oddziału. – Wolność uciśnionym! – zaniósł się chrapliwym śmiechem.
Rita, nie chcesz zabić Vanhoosa? Spokojnie możesz zażądać takiej ceny.

– Ceny za co? – zapytał z szerokim uśmiechem Technik obdarzając kapelusznika rozbawionym spojrzeniem kąta oka – Chyba dobrze wiesz, Truposzu, jak wielka byłaby to strata dla wszystkich chcących żyć w spokoju i bezpieczeństwie… oraz jak wielka przysługa dla Syndykatu i samego zainteresowanego. Dowiedź, że się mylę.

Ceny za pomoc dziewczyny, która przemierzyła niejedne przedwojenne ruiny – Truposz chętnie udzielił odpowiedzi. Nie potrafił odmówić sobie satysfakcji z rozgrywania ludzi, mały trening, gdyby przyszło mu w przyszłości pisać cyrografy. – Dla niej to sprawa osobista i jeśli takiej zażąda, radziłbym zapłacić. Tym bardziej, że jeśli stwierdzi, że ma w dupie wasz azyl, ja podzielę jej zdanie – przedstawił warunki negocjacji.
A zauważ, że jest już wystarczająco mocno zniecierpliwiona i poirytowana. Wystarczy jedno niewłaściwe słowo z waszej strony – wyciągnął przed siebie otwartą dłoń w pytającym geście, czy potrzeba mu czegoś więcej.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/1e/59/a0/1e59a0e78c5107bf7a06bbe9cfa41069.jpg[/MEDIA]

Maszyna oblężnicza w białym pancerzu tego ranka przemieniła się w zdecydowanie bardziej przyjazną wersję samej siebie, choć może nie do końca… bo na gest wyciągniętej w kierunku technika dłoni automatycznie włączyły się jej reakcję obronne. Zupełnie jak u dobrze wyszkolonego psa. Zwracając się do brata wyraziła swoje pełne dezaprobaty dla zastanej sytuacji zdanie.

Doktor odmignął siostrze, a przy tym i bratu. Jego uśmiech był spokojny. Przeciągnął się i stoickim, leniwym uśmiechem przyglądał się dwójce. Żadne słowo nie opuściło jego ust.

Bożydar tamtego ranka był najspokojniejszym z trojaczków stojąc gdzieś na uboczu grupy i bawiąc się zdobycznym kastetem. Wojownik nie pamiętał jak dawno przyłożył komuś z podobnego modelu. Broń była prosta jak drut odstając od sobie podobnych jedynie pięcioma solidnymi kolcami, które dodatkowo “ozdabiały” miejsce trafienia. Vanhoose może być frajerem ze skrzywionym poglądem na świat, ale miał oko do broni czyniąc z prostego niezbędnika każdego ulicznika pokryty skrzepami i zaschniętą krwią modny dodatek. Rewolwerowiec przyglądał się rozmawiającym osobom jednak w jego spojrzeniu nie było natarczywości czy innej nieprzyjemnej nuty. To o czym rozmawiali pozostali wywołało u niego zaciekawienie jednak nie tak wielkie jak liczba łbów jakie jego nowym kastetem musiał roztrzaskać były przywódca Syndykatu. Dar z chęcią wykorzystałby broń na wymienionym jednak wiedział, że nie mógł tego zrobić. Z resztą w okolicy było spokojnie tuzin osób, które miały większe prawo aby pozbawić Vanhoose’a życia.

Jako, że póki co nie zapadły żadne wiążące decyzje wojownik nie brał udziału w dyskusji. Nie był co prawda mrukiem, ale wyjątkowo tamtego ranka nie miał zamiaru strzępić jęzora po próżnicy. Nie żeby nigdy tego nie robił. Jak każdy rewolwerowiec miał czasem ochotę pożartować czy pogadać na tematy nie związane z niczym szczególnym. Po prostu tamten poranek zdecydował się poświęcić na obserwację i analizę tego co widzi. Zdecydował się zająć głos dopiero kiedy potrzebna będzie deklaracja co zamierza zrobić ze swoim postrzelonym ostatniej nocy muskularnym, napędzanym testosteronem - i medex’em - cielskiem…

Caroline przez moment myślała, że Truposz dał się wciągnąć w jakiś durny układ z ADA. Ale okazał się być nadal starym dobrym Samedim. Jego łepetyna wciąż solidnie trzymała się na karku i tęgo pracowała. Dziewczyna skinęła z aprobatą gdy wyjawił jej na osobności swoje zdanie. Z drugiej strony zastanowiło ją, dlaczego ktoś chce ich dopaść za jakiś stary złom z Tahoe. W szczególności wysługując się Syndykatem Czaszek z samym Williamem Vanhoosem na czele. Na pewno nie był to byle kto. Może jakiś członek Kartelu? Najlepiej byłoby zapytać wykonawcę zlecenia, zamiast strzelać na ślepo. Ale znając charakter woskoustego ludojada, Rita wątpiła, by zechciał cokolwiek wyśpiewać. Nawet na torturach. Na jej twarzy przelotnie wykwitł perfidny uśmieszek gdy pomyślała o wypróbowaniu kilku fajnych sztuczek z nożem w połączeniu z jakimś świństwem uwarzonym przez Wilburna w celu amplifikacji doznawanego przez ofiarę bólu...
Kiedy towarzysz złożył jej całkiem interesującą propozycję, wtrącił się człowieczek ADA. Govin prychnęła, wyrażając niezadowolenie. Czy od ich moralizatorstwa i mdłej prawości nie można było uciec? Wszędzie musieli wtykać nos? Potem, na domiar złego, dołączyła jeszcze jego siostrzyczka (nietrudno było dostrzec podobieństwo) machając rękami jak idiotka. Tamten jednak wydawał się rozumieć, co stara mu się przekazać. Czyżby operowali jakimś językiem gestów?
W końcu przyszedł czas, by się odezwała.
Caleb ma rację — wtrąciła i tupnęła kilkakrotnie nerwowo — Jestem podkurwiona. Te chujozy z syndykatu uczyniły mi wiele złego... — dziewczyna mocniej zacisnęła powieki, następnie pięści, aż jej pobielały kłykcie, po czym potrząsnęła głową, jakby odpędzała natrętne wspomnienie — Wiem, że chętnie zabralibyście to ścierwo i odegrali bohaterów przed tłumem mieszczuchów o glinianych nogach. Ja z kolei najchętniej zacisnęłabym dłonie na karku tego parszywca. Obiecałam sobie, że zajebię każdego członka Syndykatu Czaszek, jakiego napotkam na swojej drodze. I byłabym rada dopełnić tej obietnicy...

Nagle dziewczyna odwróciła się i odstąpiła na parę kroków, po czym przystanęła w miejscu. Stała tak chwilę, niczym słup soli, jakby nad czymś się namyślała. W końcu wykonała zwrot, ze zdecydowaniem wróciła do rozmówców i przemówiła. Jej głos zdradzał z trudem tłumione emocje.
W sumie dobra. Chuj. Okej. Jak sobie chcecie. Zabierzcie tę kupę gówna, zgarnijcie cholerną nagrodę. Możecie nawet puścić fanfary, pierdolnąć salwę w powietrze i wykonać taniec zwycięstwa śpiewając „Sztandar ozdobiony gwiazdami”, przy okazji bijąc się mocno w piersi. Jebie mnie to. Ja mam swoją robotę, wy swoją. Po prostu trzymajcie się z daleka — wyrzuciła z siebie, żywo gestykulując. Potem gwałtownie obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku baraku, za którym stał jej pojazd.

John widząc, że lada moment negocjacje szlag trafi nerwowo spojrzał na rodzeństwo Colt i zapytał – Co o tym sądzicie?

– Nie. – powiedział silnym, dobitnie zimnym i surowym głosem Boguchwał patrząc na dwójkę nie zważając na towarzysza, lecz na Wichrzyciela i “Młodą Gniewną”. – Nic wam nie jesteśmy winni. To wy jesteście winni nam. Co by się stało, gdybyśmy nie przybyli? Cóż… za morderstwo dwóch myślisz, że puścili by was żywcem? Znam takich jak oni, znam Syndykat, oni lubią jak ofiara się rzuca, stawia opór. Ocaliliśmy wam dupy. Szczególnie Tobie Rito. Dosłownie.
Wyprostował się dumnie.
– Poza tym, bez nas nie macie nawet co marzyć o Azylu. Jestem jedynym Technikiem. Jedynym co może tchnąć życie w ten Azyl. Jedynym uzasadniającym możliwość wyprawy tam. Nie myślcie, że znacie i rozumiecie Alternatywę… bo widocznie gówno wiecie. Uwięzieni w schemacie.

Rita nie odwróciła się, ani nie zwolniła kroku. Ale odchodząc upewniła się, że Boguchwał ujrzy jej prowokacyjnie wyciągnięty, środkowy palec.

Przyglądający się dotąd rozmowie Bożydar nie mówił nic poza zastanawianiem się i zabawą nowym orężem. Kastet w końcu mu się znudził i wojownik zaczął ładować zdobyte naboje do magazynka AK. Nie umknęły też jego uwadze braki w rewolwerze. Po chwili bębenek Magnuma wypełniło sześć naboi. Colt spokojnie zerkał po zebranych ruszając z miejsca dopiero kiedy Rita odeszła w kierunku baraku. Nożownik zdecydował się oddalić w tym samym kierunku początkowo nic do niej nie mówiąc. Ot jakby szedł zjeść zupę i było im po drodze. Kiedy kobieta by na niego spojrzała zauważyłaby uśmiech jakby ochroniarz AdA przypomniał sobie coś zabawnego. Starszy Kapral chciał ją zatrzymać, bo wyprawa do azylu bez niej nie miała szans wypalić. Wiedział jednak, że przy starszym bracie dolewającym oliwy do ognia nie miał na to szans. Boguchwał był zbyt… ciężko było to mu nazwać nie obrażając go, ale “zbyt” było w tym przypadku odpowiednim określeniem.

Baron analizował sytuację. Stukanie paznokciem o kość jarzmową pomagało, przycisnął mocniej palec naciągając skórę w stronę oka.
Tak, taak, może być i tak, pustynia jest duża, my mali, wiatr skutecznie zaciera ślady… – mamrotał do siebie pod nosem. Słowa technika wyrwały go z rozmyślań. – Obstawiałem, że się skusi, ale widać dziś nam nie po drodze – z niewinnym uśmiechem rozłożył ręce w geście „próbowałem”. – Żadnych długów, ocaliłem dla was monstrum przed żądnym sprawiedliwej zemsty tłumem. Dziesięć tysięcy baksów, cenne informacje, zniszczenie Syndykatu, świetlana przyszłości, taka sytuacja – skłonił się. – Naprawdę nie ma za co.
Udał się za dziewczyną, zawahał na moment przy samych barakach. Kątem oka dostrzegł, że typ z frakcji ruszył za nim, chciał go zatrzymać?
Bez urazy, nie mam nic do Alternatywy. Nie powiem tego głośno, żeby nie zostać posądzonym o śpiewanie w chórze „Sztandaru ozdobionego gwiazdami”, ale dobrze że w tym ponurym miejscu jest jeszcze trochę idealistów – ostatnie słowa wypowiedział konspiracyjnie zaglądając za winkiel, upewniając się czy Rita nie usłyszy. Rozważał ostatnią kwestię.
Żeby nie rozstawać się w złych emocjach - znajdźcie trochę śmierdzącej chemii, to przygotuje dla was Night Sunshine. Przyda się, żebyście łbów nie obili w ciemnych jak Vanhoose po lobotomii korytarzach Azylu, zanim tchniesz se w niego życie, czy tam znajdziesz włącznik światła.

Boguchwał stał przy Strzykawie. Nie żeby stykali się czy coś, ale był na tyle blisko by mówić swobodnie, a na tyle daleko by nie wchodzić w sferę intymną. Jego twarz wyrażała emocje. Spokój i pogodę ducha.
– Potrafię poznać swego Kaznodziejo. Obydwoje wiemy co należy zrobić. Odłóżmy nasze poglądy i co niektóre maski na bok, choć przyznaje, że z połączenia ich moglibyśmy obydwoje wiele zyskać. Wszyscy moglibyśmy. – mówił cicho, przyjaźnie – Mamy amo, wdzięczność ludzi i potrzebujemy “czasu by dojść do porozumienia”, a czy nie ma lepszego miejsca i sposobności niż przy kolejce? Jesteś równy gość, swój pozna swego, a z takim nie tylko ja się napiję, choć usilnie starasz się ukryć… jak my wszyscy w tym świecie. Młodzi? Daj im chwilę, niech się nacieszą swoim towarzystwem.
Najstarszy Colt wyciągnął dłoń w stronę Truposza.
– To co? Kolejka nim młodzi zaczną nas szukać?

Nie zrozum mnie źle – Samedi zdziwił się gwałtowną zmianą frontu – To sprzed chwili powiedziałem, żeby dzielni żołnierze znów uratowali nam tyłki jak tylko kiedyś na siebie wpadniemy, a nadwyżkę półproduktów z gotowania biostimów, chciałem zachować dla siebie. No i wcześniej nie musiałbym latać po barakach, żeby ich szukać.



Minę miał poważną, a suspens narastał. W końcu klepnął technika w ramię, śmiejąc się chrapliwie i finalnie nie było wiadomo czy żartował, czy faktycznie jest zwyczajnym chujem.
Chodźmy się napić. Dym i lustra, taak, z pewnością służą przeniesieniu uwagi tam gdzie jej akurat najmniej potrzeba, czasami sam się w tym gubię.
Dźwięk klaksonu, ani tym bardziej odpalanego motocykla nie nadchodził. Chyba mieli trochę czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 10-08-2020 o 22:00.
Cai jest offline  
Stary 11-08-2020, 10:42   #22
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki za dialog Alex

Bożydar Colt spał niespotykanie głęboko. Jego oddech był miarowy i spokojny. Wojownik nie chrapał, nie wiercił się, a nawet nie mówił do siebie. Rewolwerowiec ostatniej nocy otrzymał postrzał w nieopancerzony łeb, a mimo to spał jak umęczone całodobowymi zabawami dziecko. Jego nabita do granic klatka chodziła systematycznie z góry na dół, a pękate, żylaste barki otoczone cieniutką niczym pergamin skórą nie były najlepszym miejscem, na którym młodsza siostra mogła położyć swoją blond główkę. W zasadzie spanie na trzymającym bardzo mało wody i tłuszczu ciele brata było niczym wypoczynek na nieregularnym podłożu jaskini. Twardym i nie wygodnym. Co prawda mięśnie dawały całkiem sporo ciepła, a sam gladiator – może z powodu bliskości siostry – spał niezwykle spokojnie. Taka przewidywalność do niego nie pasowała…

Colt został obudzony przez bliźniaczkę, która jak zwykle najpierw myślała o innych zostawiając własne potrzeby na szarym końcu jej „morning routine list”. Wojownik otworzył oczy aby zorientować się, że Bogumiła już zdjęła przesiąknięty posoką opatrunek z jego głowy. Siostra nie chciała słuchać tłumaczeń, że należał mu się jeszcze kwadrans wypoczynku od razu przechodząc do sprawdzania jego reakcji. Te raczej były poprawne chociaż medyk z byłego oddziału Dara skarżył się, że nożownik cierpiał na hipermobilność w kilku stawach. Wojownik musiał pamiętać aby w trakcie ćwiczeń nie dopuszczać do przeprostów i tego typu nieprzyjemnych zjawisk. Kiedy lekarka sięgnęła po medexa brat chciał zaprotestować, ale nie zdążył. Nie żeby najszybszy rewolwerowiec w promieniu Bóg wie ilu mil nie był dość szybki. Po prostu Bożydar dopuścił do głosu swój umysł, który zwyczajnie przyznał siostrze rację. Ich starszy brat, Boguchwał, mimo potężnego umysłu w zestawieniu z młodszym z bliźniaków fizycznie uchodził za niemal niepełnosprawnego. Znaczy nie było aż tak źle, ale w porównaniu do młodszego brata nie wyglądało to kolorowo. W drugą stronę było to samo jeżeli chodzi o aspekty techniczne i wiele, wiele innych umysłowych akrobacji… Zatem w pełni sprawny i zdrowy Bożydar mógł się przydać na wypadek… czegokolwiek.

Dobrze zbudowane, najeżone żyłami przedramię Colta było mokrym marzeniem sanitariusza, bo aby trafić w jakąkolwiek żyłę nie trzeba było nawet o tym myśleć. „Set point” poziomu tkanki tłuszczowej dla nożownika był niesamowicie niski co oznaczało, że mimo trzymania bardzo małej ilości podskórnego tłuszczu mężczyzna czuł się dobrze. Dar był genetycznie dobrze predysponowany do muskularnego, surowego wyglądu. Kiedy siostra skończyła drab ubrał swoje bojowe spodnie uzupełnione wszytymi nakolannikami i parcianym paskiem taktycznym. Na jego stopach wylądowały adidasy ze stabilizacją kostki. Dar obrzucił przelotnym spojrzeniem taktyczne obuwie siostry wybierając wygodę zamiast kilkuminutowego sznurowania. Mężczyzna ubrał na twarz stalową maskę gladiatora, po czym narzucił na siebie skórzane naramienniki. W takim sprzęcie i o gołej klacie wojownik miał zamiar odbyć poranny trening. Nie bez powodu jego BF trzymał się tak nisko. Kondycja Colta była na elitarnym poziomie co mógł potwierdzić każdy widzący jego poranny trening. Rekwizytami w tym treningu były karabin, rewolwer, ale też nóż bojowy, którym Dar robił robotę lepszą niż przedwojenny rzeźnik w szanowanej ubojni.


Startem dnia dla Colta była rutyna, która zaczynała się od treningu, poprzez posiłek, aż do higieny, do której facet podchodził dość pedantycznie. Może był drabem ze świeżą blizną na łbie, ale to nie oznaczało, że musiał wyglądać jak obsrany kloszard. Sama debata nad Vanhoosem i dalszymi losami Nowej Nadziei go interesowała jednak rewolwerowiec nie zajmował w niej zbyt czynnego stanowiska. Dla niego liczyła się pomoc mieszkańcom dlatego wbrew oczekiwaniom siostry był zdolny odłożyć rozkazy Alternatywy na dalszy plan i zrobić to „co należało”. Wiązało się to niestety z wzięciem strony starszego brata czego robić nie lubił. Cóż… Doktorek był rozsądnym człowiekiem chociaż Dar nie wiedział na ile chciał pomóc Nowej Nadziei, a na ile zaspokoić swoją ciekawość co do elektroniki jaką mógł poznać w przyszłym azylu uchodźców.


Bożydar szedł nieopodal Rity aż do celu jej marszu. Mężczyzna przez całą drogę spoglądał na nią z uśmiechem przez co gdyby ta na niego spojrzała mogłaby się speszyć albo uznać go za psychopatę. Colt zwyczajnie znalazł osobę, na którą jej brat działał jak na niego. To, że kobieta odgryzła mu się jedynie szczątkowo oznaczało, że była bardzo cierpliwa i - nie czując do Boguchwała braterskiej miłości jaką darzył naukowca Bożydar - potrafiła się opanować nie tylko we wrzawie bitewnej, ale też w wymianie zdań, w której doktorek bywał dość agresywny. Nożownik był nieco wyższy od kobiety dlatego bez trudu długimi krokami nieco ją wyprzedził. Znalazł się nieopodal motocykla, którym pewnie Rita chciała odjechać w siną dal.

- Bożydar Colt. - wyciągnął rękę facet celowo przemilczając swój stopień w AdA. Tak naprawdę poza organizacją nikogo on nie obchodził, a sam nożownik równie dobrze mógłby być Szeregowym. Dla niego liczyło się mordowanie komuchów i przywiązanie do braci broni.

Caroline była wzburzona, dlatego w trakcie marszu nawet nie spojrzała na mężczyznę, który za nią podążył. W zasadzie to uważała, że Caleb Wilburn postanowił niej dołączyć, więc nie czuła takiej potrzeby by zerknąć w bok. Dopiero gdy dotarła na miejsce okazało się, że to drugi z męskich bliźniaków Colt. Ten, który do tej pory zachowywał ciszę. Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem, przy okazji dokładnie oceniając jego dobrze zbudowane ciało. Mimo łudzącego podobieństwa oblicza tegoż do Boguchwałowego, wyglądał on mężniej i bardziej poczciwie, niż jego przemądrzały braciszek. Dziewczyna podniosła brwi, częściowo w wyrazie zdziwienia, częściowo zainteresowania. Po chwili wahania wyciągnęła rękę do wyższego o głowę mężczyzny. Uścisnęła ją i również się przedstawiła. Potem spoczęła bokiem na siedzisku motocykla, splótłszy ręce na ramionach.

Co Cię tu sprowadza? Przyszedłeś z białą flagą by przeprosić za braciaka, czy jako egzekutor, by mnie załatwić? Co bym czasem nie pokrzyżowała wam planów? — rzuciła ironicznie, patrząc w sposób niezwykle zuchwały na mężczyznę.

Bożydar uśmiechnął się szeroko jakby usłyszał dobry żart. Spojrzał na kobietę powoli kiwając przecząco głową.
- Jak bym miał przepraszać za doktorka za każdym razem jak kogoś urazi to pewnie nie robiłbym nic innego. – zaśmiał się nożownik. – Nie no. Nie jest aż taki zły. Co do zabijania kobiet to, podobnie jak w przypadku dzieci, skrzywdziłbym tylko w obronie koniecznej. Moich planów nie pokrzyżujesz cokolwiek byś nie zrobiła. No chyba, że to ty masz zamiar mnie zabić to by mi nieco utrudniło… - Colt stanął naprzeciwko Caroline na tyle blisko aby bez trudu słyszała jego głos, ale starając się nie przekraczać jej strefy komfortu. – Widać, że Syndykat zalazł ci za skórę. Zupełnie podobnie jak mi komuchy.

Caroline opuściła głowę i zaczęła grzebać obutą w trampek piętą w pustynnym piasku.
I tak nie chciałabym wywołać schizmy między braćmi — powiedziała — Nie zrozum mnie źle, nadal sądzę, że twój brat to kawał zarozumiałego dupka. Ale nie ma sensu poruszać tego tematu. I tak znasz go lepiej, to co Ci będę tłumaczyła
Do tej chwili prawie udało jej się wydrążyć mały dołek w ziemi.
Chodzi o to... — dodała mętniejącym głosem — Że te skurwiele z Syndykatu Czaszek mają u mnie potężny dług. Dług, który spłacić mogą jedynie własną krwią. Żadnemu nie popuszczę — jej usta i pięści mimowolnie zacisnęły się w porywie frustracji — Dlatego irytuje mnie, że nie dajecie mi wykończyć Vanhoosa. I to tylko dlatego, że musicie odstawić jakąś pieprzoną szopkę i odebrać głupią nagrodę. Tu nie ma miejsca na chciwość, durne ceremonie i demonstracyjne przedstawienia. To jebana szara rzeczywistość, gdzie trzeba tępić te gnidy szybko i bezlitośnie. Co do sztuki. Inaczej będą się plenić jak robactwo i krzywdzić. Ludzi takich jak... my. Każdy ich oddech mi urąga. Nie przestanę myśleć o tym śmieciu, dopóki nie zdechnie. Nie dam… nie dam rady przebywać w jego pobliżu, ani obok ludzi, którzy pragną go chronić, w dodatku z tak głupich powodów. Ja chcę… by on… by każdy z tych skurwieli czuł ten strach, który ja czułam, ból, który ja doznawałam, ten sam wstyd, który wywoływał we mnie obrzydzenie do siebie samej i identyczny brak nadziei, który paraliżował me ciało...
Caroline umilkła, zanim jej głos zdążył się złamać. Przez kilka sekund patrzyła pusto w ziemię, po czym delikatnie pociągnęła nosem i spojrzała na rozmówcę.
Nieważne. Jeśli nie zamierzasz negocjować, ani nie chcesz mnie przepędzić — zaczęła pytanie — To po co tu właściwie przyszedłeś? Chyba nie słuchać moich zwierzeń? Bo jeśli tak, to wiedz, że już skończyłam.
Kobieta znów opuściła głowę.

- Znam Boguchwała lepiej niż inni i wiem, że są tacy dla których nazwanie go „zarozumiałym dupkiem” byłoby niczym posłanie dostojnego komplementu. Mój brat czasem zbyt energicznie i z małym wyczuciem podchodzi do swojej misji… - westchnął rewolwerowiec spoglądając na pracującą nogę kobiety. Słuchając jej smutnego, ale też do cna rzeczywistego monologu Bożydar nie przerywał. Wiedział, że ludzi Syndykatu było stać na wiele. Okaleczanie, tortury, gwałty… Swoje ofiary potrafili łamać zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jeżeli ktoś miał prawo zabić Vanhoosa to Rita była pierwsza w kolejce. Kobieta nie wiedziała jednak dlaczego trojaczki chciały aby bandyta żył, a raczej aby jego wyrok śmierci został nieznacznie przesunięty w czasie.

- Jak dla mnie mogłabyś go zabić i posłać do dna piekieł jednak… - wojownik szukał w głowie odpowiednich słów. – To nie tak, że my chcemy nagrody dla siebie. Moim zdaniem Nowa Nadzieja zasłużyła na chociaż próbę realizacji planu doktorka. Warto ściągnąć tu kilku solidnych weteranów, zaopatrzyć ich i zadbać aby bronili osady na wypadek takich ataków jak wczorajszy. Wiedz, że gdyby coś poszło nie tak nie dam Vanhoosowi uciec. Zadbam abyś mogła go zabić a gdyby to nie było możliwe sam to zrobię. Jego egzystencję od wczorajszego wieczoru do zasłużonego, parszywego końca potraktuj tylko jako przedłużające się stanie na szafocie. – Bożydar spojrzał na Caroline czekając aż ta uniesie głowę. – Nie damy mu zbiec. Przyszedłem, bo nie tak dawno sam czułem paraliżujący strach i brak nadziei. Co prawda u mnie dług krwi zaciągnęły komuchy pozbawiając życia moją Rebeckę jednak… Syndykat nie jest lepszy. Wiedz, że wstyd powinni czuć tylko ci którzy w grupie pastwią się nad pełną trwogi ofiarą. Ty nie masz się czego wstydzić chociaż rozumiem dlaczego tak się czujesz. Sam do niedawna zapijałem się do nieprzytomności żałując, że to nie ja zginąłem oddając życie w obronie bliskiej osoby. – Colt spokojnie spojrzał w dal po chwili jednak wracając do swojej rozmówczyni. – Tak naprawdę to co przeżyliśmy uczyniło nas mocniejszymi.

Ja... wcale nie czuję się silniejsza — odparła słabym głosem dziewczyna — Od... “tamtej” pory źle sypiam. No, chyba że uda mi się załatwić któregoś z tych skurwieli. Wtedy kimam spokojnie niczym dziecko. Ale to rzadkie chwile...
Govin poczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle zwierza się obcemu kolesiowi ze swoich intymnych spraw. Czyżby posiadał jakiś dziwny magnetyzm, który sprawiał, że jej mechanizmy obronne się wyłączały? A może po prostu miała ten moment, gdy czuła potrzebę wyspowiadać się komukolwiek.
Nic nie zmieni tego co się stało. Nie cofnę czasu. Będę musiała się z tym borykać do końca życia — westchnęła ciężko — Może Ty jesteś silniejszy. Ale ja nie. Jestem całkiem rozbita. Owszem, bywa, że miesiącami jakoś funkcjonuję, kiedy daję radę to w sobie zdusić. Zazwyczaj dzięki pracy i gdy muszę bardziej skupić się na przetrwaniu. Wtedy czuję tylko dziwny ciężar w środku i delikatną gorycz w przełyku, ale praktycznie udaje mi się o tym nie myśleć. Heh, nawet potrafię się uśmiechać i udawać, że nic mi nie jest… Używki i niezobowiązujące relacje również w tym pomagają. Ale to i tak zawsze wraca... Prędzej czy później. Wtedy nadchodzą dni gdy codziennie płaczę. Zdarza się też, że po prostu zamykam się w sobie. Patrzę godzinami w jeden punkt. Wszystko traci wszelki sens i smak, myśli zanikają kompletnie, a ja nawet nie potrafię się poruszyć, nieważne jak bardzo bym próbowała. Totalnie jakbym utknęła w jakiejś ciemnej matni, a moje ciało przemieniło się w ołów. Kiedy już odrobinę mi przejdzie, jestem w stanie zrobić, co do mnie należy, ale w środku cała dygoczę. Potem cały cykl zaczyna się od nowa… Wiesz, jestem tym wszystkim zmęczona, tak bardzo zmęczona...
Po tych słowach dziewczyna wyciągnęła zza pleców Colta 1911. Zaczęła obracać go w dłoniach.


Ciągle zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie palnęłam sobie w łeb — powiedziała sucho — I wiesz, o co chodzi? To proste. Nienawiść i zemsta. To one dają mi paliwo do ciągnięcia tej szarówy. Kiedy tylko pomyślę o tych sukinsynach i co z nimi zrobię, od razu robi mi się cieplej na sercu. Wiesz, kocham też odkrywać sekrety tego świata, badać nieodkryte przedwojenne bunkry, azyle i laboratoria, dobierać się do wyjątkowych miejsc i rzeczy, na które od dziesięcioleci nie padło ludzkie oko. Ale to właśnie żądza krwi daje mi największego kopa. Tylko zabijanie ludzi Syndykatu Czaszek totalnie mnie uspokaja. Daje chwilowe katharsis. Zadaję im ból za ból, wywołuję strach za doznaną trwogę, karmię się śmiercią i cierpieniem. Może to chore, ale doskonale wiem, że jestem chora. I jedyne lekarstwo, jakie można mi zaaplikować, znajduje się w tej komorze — skończyła, odbezpieczając pistolet. Popatrzyła na niego przez chwilę, napędzając Bożydarowi strachu. Jednak zaraz go zabezpieczyła i schowała tam, skąd wyjęła.
Pewnie to tylko przeintelektualizowane wymówki, bo boję się ze sobą skończyć. Ech, nieważne... — skonstatowała beznamiętnie — Weźcie sobie Vanhoosa. Pomóżcie mieszkańcom Nowej Nadziei. W sumie to w porządku rzecz. Heh, może nie potrzebnie się obruszam na AdA. Dorastałam w Carson City i znam was. Po prostu nasze ścieżki… różnią się — Rita na przelotnie zerknęła na Bożydara — Jeśli obiecasz trzymać język brata na wodzy, to możesz wrócić do swoich i powiedzieć, że między nami spoko.
Zaraz wstała, wytarła dłonie o szorty i wyciągnęła prawą z nich w kierunku mężczyzny.


Jesteś spoko — rzuciła krótko, po czym nieco odsunęła się, jakby coś ją onieśmieliło, następnie dodała już nieco chłodniej — Jednak o ile nie chcesz nic dodać, to chciałabym, żebyś teraz zostawił mnie samą.

- Jasne. - powiedział rewolwerowiec skinąwszy głową. - Mój brat czasem rzuca co mu ślina na język przyniesie, ale intencje ma dobre. - westchnął wojownik. - Równa z ciebie babka i jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Zabijanie i krew to lekarstwo z ograniczoną datą ważności. Syndykat prędzej czy później upadnie, a tacy jak Vanhoose się skończą. Wierzę, że do tego czasu opracujemy jakieś antidotum na twoje przykre wspomnienia. - Bożydar spojrzał na Caroline z całkowitą powagą. - Też kiedyś chciałem ze sobą skończyć, ale w końcu doszedłem do wniosku, że tylko spełniłbym niemy rozkaz moich oprawców. Na rubieżach byłoby jednego kurewsko szybkiego rewolwerowca mniej i gdzieś kiedyś jakiś człowiek mógłby nie otrzymać niezbędnej pomocy. Gdybyś to zrobiła to tak naprawdę spełniłabyś wolę Syndykatu. Tacy jak Vanhoose lubią sterować ludźmi i nie zabicie go kiedy tego chciał było dla niego niczym pstryczek w nos. I mimo iż nie zależy mu na życiu to nie on będzie decydował jak i kiedy zginie. - rewolwerowiec ostatni raz spojrzał na kobietę po czym skinął głową i odszedł. Jeszcze kilka minut wcześniej nie podejrzewałby, że w jej osobie znajdzie bratnią duszę.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 11-08-2020 o 10:54.
Lechu jest offline  
Stary 13-08-2020, 16:08   #23
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację


Marszowi Truposza towarzyszył grzechot talizmanów i wisiorów obijających się o siebie drewnem i kawałkami kości. Zdobiących tak szyję, nadgarstki jak i same elementy ubioru. Na pierwszy rzut oka wyglądały na indiańskie, jednak wprawne oko dostrzegło by również motywy wzięte z wuduizmu jak i szeroko pojętego okultyzmu. Część znajdowała się nawet na kapeluszu - pióra, ozdobne kamienie, sieć jakby z łapacza snów, zwisająca pajęczyną aż do ramion. Mężczyzna obrócił się rozsiewając wokół siebie zapach korzeni i ziół z nutą gryzącego w nozdrza uderzenia ostrej chemii. Pod wnikliwym spojrzeniem oceniał motywy Technika z Alternatywy. Chciał przyćmić sobie umysł przed zadaniem, któremu być może tylko on był w stanie podołać? Osobliwe, przyglądał się rozmówcy z zaciekawieniem.


Doktor wykonał gest dłoni wskazując drogę. Idąc mówił cicho. Byli za blisko “dzieci”.
- Wiesz jak jest… najstarsze rodzeństwo musi dbać, by młodsze miało okazję się wykazać i te sprawy. Znam dobre miejsce. Wątpię by ktokolwiek nam przeszkadzał, a będziemy mieli dobry widok… no i jakieś alko powinno być. Ile? Zależy czy chłop zrobił już nową partię w swojej aparaturze, czy dopiero miał to dzisiaj w planach.
Spokojny równy krok. Niemalże wojskowy, a przewieszona sylwetka kałasza komponowała się dość groteskowo z trenczowym płaszczem Technika. W sposób pewny i niezachwiany prowadził Barona w dół ulicy.
- Wspomnałeś o duchach… dobrze rozumiem, że przemawiają do ciebie? Czy to tylko ludzie gnębią tak myśląc?

Żyjemy w dziwnym świecie… – Caleb odpowiedzi wprost nie zamierzał udzielać, doświadczenie nauczyło go, że jedynie osoby uduchowione nadają się to tego typu wymian myśli i przy ich udziale można dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków. Cała reszta była stratą czasu na przekonywanie niedowiarków, którzy umieli jedynie kpić, albo tkwili ślepo w fałszywych przekonaniach i brali go za szaleńca. Jak na razie spotkał na swojej drodze może z trzech ludzi, którzy czuli podobny jemu samemu niepokój o stan świata duchowego.
Międzywymiarowe portale, Fenomeny, a nawet Biostymulany. Jak myślisz, jakim cudem zwykła chemia w oku jest w stanie sprawić, że w ciemności widzisz równie dobrze jak w dzień? – zapytał co inżynier z innej branży sądzi o mechanizmie działania substancji wytwarzanych przecież bardzo często w topornych i zupełnie niesterylnych warunkach.

Baron nie czekając na odpowiedź, wychylił się i spojrzał za plecy stojącego przed nim mężczyzny, jego uwagę przykuł jeden z baraków, zdawał się przypomnieć sobie o czymś istotnym. Wyminął Technika, rzucając za siebie zdawkowe.
Następnym razem.

Nie spodziewał się, że w dziurze jaką była Nowa Nadzieja znajdzie odczynniki, których mógłby użyć do wytworzenia smacznego soczku. Osada rolnicza, więc co oni mogli posiadać w zapasach, nawóz? Przez myśli przebiegały mu możliwe warianty reakcji. Z nawozu mógł spokojnie uzyskać mocznik, a z niego amoniak i dwutlenek węgla. Także saletrę amonową… lepsza do produkcji ładunku niż biostymulantów, potarł się po czole, próbując pobudzić mózg do wydajniejszej pracy. Tą mógł z kolei rozłożyć na węglan wapnia, albo azotan amonu, następnie uzyskać kwas azotowy, już bliżej do wymuszenia chwilowej mutacji, którą organizm wyprze jak ojciec swoją córkę, gdy dadzą mu wystarczająco dużo waluty. Rozmyślając dotarł do budy, w której o ile dobrze pamiętał, gnieździł się Luis Villanova. Uderzył kilka razy otwartą dłonią w blachę okalającą drzwi, wyzwalając falującą wibracje poszycia konstrukcji, substytut dzwonka.
Jesteś tam, sprzedawco złomu i lekarstw po terminie?! – krzyknął w głąb, wymieniając się z poczciwym Lu zwyczajowymi uprzejmościami.

Drzwi po chwili się uchyliły a w progu stanął niewysoki wąsaty Latynos z przerzedzonymi włosami zaczesanymi na bok by zakryć łysinę, jego twarz pokryta była bliznami po krostach, osadnik nie należał do przystojniaczków, ale sprawiał wrażenie poczciwca. Nie miał w sobie nic z chytrości i przebiegłości handlarzy, jakich Truposz wielokrotnie spotykał na swojej drodze. Villanova miał podpuchnięte oczy i wyglądał na mocno zmęczonego, ale to samo można powiedzieć o każdym z mieszkańców Nowej Nadziei, który w środku nocy został wywleczony ze swojego domu i musiał patrzeć na śmierć swoich przyjaciół.
Buenos dias. Właśnie się pakowałem. Wejdź.

Luis wpuścił Caleba do środka. Jego barak wyglądał jak pozostałe domki w mieścinie z tą różnicą, że był zagracony aż po sam sufit. Pierwszy rzut oka pozwalał stwierdzić, że facet cierpi na manię zbieractwa i zwozi tu wszystko co znajdzie w trakcie swoich eskapad za miasteczko. Truposz spoglądając na śmieci nie dopatrzył się tam nic co mogłoby go zainteresować, choć trzeba przyznać, że Villanova posiadał dosyć osobliwą kolekcję. Wśród sterty nic nie wartych słoików, puszek, kartonów, butelek i starych łachów, dopatrzył się nawet czegoś, co w Czasie Pokoju nazywano sankami, interesująco wyglądały rozrzucane, poupychane pod ścianą książki i komiksy, relikty minionej epoki, którą z taką lubością odkrywała wśród ruin Rita.
Więc jak mogę ci pomóc amigo? – zapytał zamykając za Truposzem drzwi.

Trzymasz się? – kapelusznik zagaił. Nieco z grzeczności, nieco bo troche było mu szkoda handlarza. Znał go na tyle dobrze, że w pewnym momencie nawet przestał próbować orzynać go w interesach.
Chujowa sprawa, szukam czegoś co przydałoby się z Azylem. Też się wybierasz, czy uderzasz w swoją stronę?
Rozglądał się po stercie gratów, trącając to wieczko starej cukiernicy, to podnosząc za głowę figurkę Batmana. Stawiał ostrożnie kroki, żeby nie potknąć się o rozrzucone po podłodze rupiecie i nie dać się pochłonąć kolekcji w całości.
Nie masz nic do produkcji biostimów, albo ich samych we własnej słooodkiej postaci. Czekającej z niecierpliwością by wpłynąć przez igłę wprost do rwącego potoku krwi? – zapytał jeszcze z nadzieją, wyciągając co niektóre książki ze stosu i przyglądając się bliżej okładkom. Szukał czegoś z okolic tematyki okultyzmu, ezoteryki, out-of-body-experience, voodoo dla opornych, egzorcyzmuj swoją teściową…
Night Sunshine, Thermoactive, Medex, nic z tych rzeczy? – wymienił jeszcze dla formalności.
A te sanki to mógłbyś spróbować opchnąć Alternatywie - zwrócił uwagę, wskazując palcem. - Nie wiem co tam się zrodzi w ich łbach, ale jeśli zamierzają ciągnąć Vanhoosa przez pustynie…

Luis na pierwsze pytanie Truposza nie odpowiedział a skinął jedynie nieznacznie głową, raczej z przyzwyczajenia. Widać, nie chciał rozmawiać o swoich emocjach, dusił je w sobie.
Nie ma sensu włóczyć się samemu po pustkowiach. Teraz jak nie ma Maxa, Bennego i Oza bardziej się przydam w Azylu. Nie mam pojęcia jak produkujesz te swoje biostimy, z czego je wytwarzasz. Rozejrzyj się, może coś znajdziesz.
Gdy Truposz zaczął przeglądać książki, Benny podszedł do sanek, na których znajdował się jakiś trudny do odczytania napis.
Podobno te sanki to prawdziwy rekwizyt filmowy. Wiesz, w czasach pokoju kręcono ruchome obrazy, nazywali to kinem. Słyszałem, że w niektórych miejscach zachowała się aparatura do wyświetlania filmów. Chciałbym to kiedyś zobaczyć na własne oczy.

Handlarz na chwilę rozmarzył się. W tym czasie Caleb zdążył już pobieżnie przejrzeć okładki książek. Większość zbioru stanowiły powieści groszowe, mocno sfatygowane, pożółkłe lub wyblakłe. Nie zauważył nic co znajdowałoby się w kręgu jego zainteresowań, może po za tomikiem opowiadań Edgara Allana Poe, który w pewnych kręgach ekscentryków pokroju strzykawy cieszył niemałą estymą. Prócz książek i komiksów dostrzegł również zniszczone czasopisma i gazety z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Stanowiły z pewnością cenne źródło informacji o minionych czasach. Po tym jak aktywowano program Crash wiedza historyczna też była cenną walutą.


W Vegas – Willburn skomentował – to nie jest dobre miejsce. Wezmę książkę oraz – potrząsnął granulatem zamkniętym w pojemniku. – ług. W baraku zaraz przy wjeździe, trzeci chyba od lewej, leżą dwie kamizelki i AK'a cztery siedem. Weź to co uznasz za zapłatę i daj im te sanki. – Caleb zdał sobie sprawę, że nie ma czym odpalać papierosów, gdy po jednego sięgnął.
…Nie masz czasem zapałek?
 
Cai jest offline  
Stary 14-08-2020, 13:49   #24
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QhGMGjs3DSs[/MEDIA]
Kiedy ostatni z pocisków wylądował na blasze, kobieta widocznie popuściła uścisk szczęki nieszczęśnika, bo Vanhoose wydał z siebie żałosny jęk a potem wycharczał:

- Zabiję cię i pożrę głupia pizsss…

Ostatnia sylaba była już tylko przeciągłym sykiem, gdyż z ust kanibala popłynęła strużka śliny zmieszana z krwią. Po czym jego głowa opadła bezwładnie na bok, a bandyta stracił przytomność. Pozostawało, już tylko go pozszywać i opatrzyć. Zamiast łatwo, szybko i przyjemnie, jak podpowiadał rozsądek, to zakończyć Polowa medyczka, już po szyciu, ale jeszcze przed opatrywaniem, pojęła spontaniczną decyzję o rozcięciu kabli na karku pacjenta. O dziwo nic nie wybuchło, ani też się nie zesrało. Bogumiła, ostrożnie oceniła kondycję nieprzytomnego. Żył, ale w takiej formie facet nie był raczej w stanie dotrzeć o własnych siłach do Azylu, ani nigdzie indziej. Potrzebował teraz co najmniej parę godzin odpoczynku. Zabandażowała go więc i przesznurowała więzy na jego nogach. Tym razem krępując stawy Williamka, tak żeby móc ułożyć go we w miarę naturalnej pozycji, ale nie ułatwić mu ucieczki… ani niczego innego. Gdy skończyła, przeciągnęła go w kąt baraku i pozbierała swoje wszystkie rzeczy. Następnie z hukiem otworzyła metalowe drzwi kanciapy, w której spędziła ostatnie godziny i rozsiadła się wygodnie w progu czyszcząc ręce i nóż brata z krwi. Pochłonięta sumienną pracą zastanawiała się nad zastosowaniem dla wszczepów w ciele bandziora, których użyteczność najprawdopodobniej sprowadziła do zera. Żyleta już wiedziała, że w ukrytych pojemnikach znajdował się Medex Plus, który pewnie postawiłby go szybko nogi, lecz teraz, po przecięciu przewodów, biostymulant podać można było już tylko w tradycyjny sposób. Doszła też do tego, dlaczego Vanhoose nie zaaplikował sobie narkotyku, gdy miał taką sposobność - pogodził się z porażką, wiedział że umrze i liczył, że jeśli nie dobiją go żądni zemsty osadnicy, wykończą rany postrzałowe. Mimo trawiącej gorączki i osłabienia spowodowanego utratą krwi, próbował robić dobrą minę do złej gry, przekonać wszystkich, że czuje się lepiej niż wygląda. Pomysł by pewnie wypalił i przed południem William Vanhoose byłby już stygnącym kawałkiem mięsa, gdyby nie Siostra Colt. Pieprzona dobra Samarytanka najwyraźniej mu ten plan zniweczyła.

Gdy można było już bez wysiłku odczytać grawerowane napisy na klindze noża Starsza Kapral podniosła nareszcie wzrok ponad swoje dłonie i rozejrzała się po okolicy. Odruchowo oceniła porę dnia z pozycji słońca na niebie. Ciągle rano. Więc nie tylko miała ręce, które leczą, ale też posiadają szybkość błyskawicy… przynajmniej w robieniu komuś krzywdy. Mimo tych supermocy, nikt nie zwracał na nią uwagi - “więc może by sobie tak zrobić skaryfikację symbolu najszybszego człowieka na ziemi? Na przykład taki napis WZIIIIUUUU! na nadgarstku” - pomyślała z przekorą. I nabazgrała szkic pomysłu na dziarę na swojej nowej apteczce. Na szczęście na etapie pomysłu zazwyczaj się kończyło, bo regulamin wyraźnie zakazywał noszenia jakichkolwiek znaków szczególnych poniżej rękawa t-shirtu. Przywiązanie Żylety do żelaznych wojskowych zasad zmienić mógł jedynie odpowiedni stopień upojenia alkoholowego, na który na misji nie bardzo można było liczyć… Zwłaszcza, że na zewnątrz widać było, że nie tylko jej nie w głowie była teraz zabawa. Większość osadników zajęta była wynoszeniem swojego dobytku z baraków, pakowaniem się i przygotowaniami do podróży… której termin wcale mógł nie być aż tak bliski jak się im wydawało.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 17-08-2020, 16:15   #25
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NLLm4TbxZmo[/MEDIA]
Bestie dobrze znały ludzki zapach a te, które skosztowały ludzkiego mięsa żyły tylko dla tej chwili, kiedy znów wgryzą się w soczyste mięśnie, ścięgna i tkanki, wyssają szpik i wyżrą wszystko do białej kości. Na pustyni ich żałosna egzystencja sprowadzała się do polowania na węże i małe gryzonie a do osad się wolały nie zbliżać, wiedząc, że małpy na dwóch nogach mają strzelające kije. Czasem dopisywało im szczęście, kiedy ludzkie szczenię oddaliło się od domostwa albo samotny wędrowiec wszedł na ich terytorium. Kiedy tego dnia zawiał mocniejszy wiatr, zdeformowane stwory zastrzygły uszami, kierując swoje pozbawione sierści łby w stronę piaszczystych wzgórz. Węsząc, ruszyły biegiem za swoim samcem alfa.

Burmistrz Damon szedł przodem karawany, w jednym ręku trzymając kompas, w drugim mapę. Minęło dziesięć lat odkąd mieszkańcy Nowej Nadziei opuścili Azyl wybudowany przez Protect America, gdzieś na środku pustyni byłego stanu Nevada. Drogi, którymi kiedyś, w Czasach Pokoju, ciężarówki dowoziły sprzęt, cement i żelazo przestały istnieć dawno temu, zostały wchłonięte przez piaski, nie został po nich żaden ślad, prócz oznaczeń na starych mapach. Słońce nie weszło jeszcze w zenit, lecz żar lał się z nieba falami. Przypiekał, smażył, odbierał resztki chęci do dalszego marszu. Starego przywódcę osady niosła już tylko nadludzka determinacja by bezpiecznie przeprowadzić swoich ludzi przez pustkowia i odnaleźć bunkier. Twarz Rossa przypominała mięso skwierczące na patelni, spierzchnięte wargi były suche jak trociny. Tak właściwie wyglądali wszyscy maszerujący, którzy postanowili rzucić wyzwanie pustyni. Nie urodzili się wczoraj, wiedzieli na co się piszą, ale i tak czuli że sytuacja zaczyna ich przerastać. Gdyby jeszcze nie te pieprzone wydmy, dziesięć mil na płaskim terenie pokonali by bez większego trudu. Brocząc jednak w rozgrzanym piasku, pod którym nogi zapadały się aż po kolana, musieli wykrzesać z siebie nieludzkie pokłady energii. Jedynie John Ridd z racji swojej zmutowanej formy dzielnie znosił trudy wędrówki, ale za to jemu przypadła rola tragarza. W innych okolicznościach, w innym lepszym świecie opancerzony brzydal ciągnący sankami dorosłego faceta po pustyni wyglądałby kurewsko dziwnie, niczym bohater ekspresjonistycznych niemych filmów Fritza Langa, ale nikomu nie było do śmiechu. Każdy kolejny metr wydawał się dla tych ludzi walką o życie. Coltowie robili co mogli by nadać odpowiednie tempo, nikomu nie pozwalali pozostać w tyle. Im bliżej mniejsza wskazówka zegara znajdowała się godziny 12.00 tym większa szansa, że nie wszyscy przekroczą wrota krypty żywi. Vanhoose przez większość drogi majaczył na przemian powtarzając dwa imiona „Lana” i „Lucas”. W końcu przebudził się, a gdy zobaczył, że leży na sankach stoczył się z nich i wpadł w gęsty piach.
- Co do kurwy!? – krzyknął wypluwając piasek z ust. Wyglądało na to, że mimo piekielnych upałów, dzięki interwencji Bogumiły wraca powoli do zdrowia. To nie on jednak stał się główną atrakcją wycieczki. Przynajmniej nie na początku. W pewnym momencie wszyscy przystanęli obserwując ze wzgórz szarą nitkę, która przecisnęła bezkresne pustkowia byłego stanu Nevada. Szosą sunęły kolumny pojazdów. Trudno było je wszystkie zliczyć, stanowiły małą, dobrze zorganizowaną armię.
Krótkofalówki, które zabrali martwym bandytom wydawały charakterystyczne szumy i trzaski, a że wciąż pozostawali w zasięgu, najwyraźniej próbowano się z nimi połączyć.
- Kimko(szsszszzsz)lwiek jesteście…jeśli (szszszszsz) mnie słyszycie. Chce(szszszsz)my dobić tar(szszszszszsz)gu. Oddaj(szszszsz)cie Ritę i Tru(szszszsz)sza oraz złom, który kupili w Tahoe, a ja (szszszszsz) daję słowo (szszszszsz), że zostawi(szszszsz)my Nową (szszszszsz) Nadzieję w spokoju.
- Mówiłem wam, że żywi z tego nie wyjdziecie. Trzeba było mnie zabić, kiedy mieliście okazję. – uśmiechnął się z satysfakcją Vanhoose demonstrując w pełnej okazałości pożółkłe spiłowane zęby – Nie dowieziecie dupsk ani do DiscCity ani żadnego innego wypizdodowa. Będą was szukać, dopóki nie znajdą.
Vanhoose był związany, więc skinieniem wskazał na Truposza a potem zwrócił do Coltów i Johna.
- Daję wam dwadzieścia tysięcy amo za jego łeb. I kolejne dwadzieścia za jego przyjaciółkę. A kolejne dziesięć dorzucę za robota. Dam też słowo, że Łupieżcy zostawią Nową Nadzieję w spokoju, a każdego, kto podniesie na tych wieśniaków rękę osobiście wypatroszę. Źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale łączy nas ta sama pazerność i chciwość co pomaga w negocjacjach. I nie zaprzeczajcie, bo gdyby było inaczej, pozwalibyście tym biednym ludziom wymierzyć sprawiedliwość.
Czy Vanhoose znów próbował skierować gniew tłumu na siebie czy rzeczywiście chciał się dogadać? Nie wiadomo, ale kilku osadników spojrzało na członków AdA z pewnym wyrzutem.

Rita grzęzła w wydmach po kolana, ale powoli zbliżała się do upragnionego celu. Została zwiadowcą grupy, więc szła przodem, przez krótkofalówkę wydając pozostałym krótkie komunikaty. Marsz przez spalone słońcem pustkowia i dla niej okazał niemałym wyzwaniem. Rzadko robiła to w środku dnia, gdy żar lejący się z nieba mógł powalić nawet najtwardszego marudera. Ale nie mogli zwlekać, Łupieżcy lada moment mogli wrócić z posiłkami i zrobiłoby się nieprzyjemnie. Pustynia wydawała się miejscem opuszczonym przez żywe stworzenia, gdzieniegdzie jednak znajdowała kości małych gryzoni, co oznaczało, że gdzieś w okolicy muszą jednak żerować drapieżniki. Łowczyni skarbów nie potrzebowała przewodnika, raz spojrzała na mapę Rossa Damona, gdzie zaznaczono drogę do Azylu i już wiedziała, gdzie mniej więcej szukać ukrytej pod piaskami krypy. Wybudowano ją u zbocza góry, prawdopodobnie wykorzystując architekturę opuszczonej podziemnej kopalni. Okazało się, że okrągły metalowy właz znajduje się na niewielkim wzniesieniu i nie zdążył zostać przysypany przez wydmy. Właz otaczała betonowa konstrukcja znikająca we wnętrzu ziemi. Rita zauważyła przed wejściem kamerę, skierowaną wprost na nią, nic nie wskazywało by urządzenie było jednak aktywne. Żyleta szybko znalazła z boku włazu klapkę, po otworzeniu której jej oczom ukazała się klawiatura numeryczna złożona z dziesięciu cyfr. Cyfry były ledwo czytelne, ale Caroline układ takich klawiatur znała na pamięć. Kiedy miała już zgłosić swoje odkrycie przez krótkofalówkę, kątem oka wychwyciła ruch. Spojrzała w górę i na szczycie, dwieście metrów dalej zauważyła kojota, lub coś co kiedyś go przypominało. Wielki, pozbawiony sierści, umięśniony basior przyglądał jej się uważnie. Po chwili po jego prawej i lewej stronie pojawiły się kolejne cztery psie mutanty. Samiec alfa pozostawał spokojny i ostrożny, lecz pozostałe zaczęły szczerzyć groźnie kły.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 17-08-2020 o 16:30.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 17-08-2020, 22:59   #26
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację



Zgodnie z przewidywaniami Caroline, marsz przez pustynię po burzy piaskowej okazał się niezwykle forsowny. Nogi dziewczyny grzęzły w tumanach piasku, spowalniając jej pochód, a każdą szczelinę jej czarnych konwersów wypełniały drobiny krzemionki, drażniąc skórę stóp. Lecz nie bardzo istniało inne wyjście dla niej i mieszkańców osady. Pozostanie w Nowej Nadziei, byłoby wielce ryzykowne. Banda Syndykatu Czaszek nadal miała dość ludzi, by próbować odbić swojego plugawego lidera. A to oznaczało, że poszukiwani nie mogli pozostać na miejscu. Musieli zaryzykować i opuścić swoje domostwa. Nie pozostawiono im wyboru. Caroline, ufna w swe umiejętności nawigacji oraz sztuki przetrwania ruszyła jako forpoczta grupy i przepatrywaczka. I tak nie chciała powoli ciągnąć się z kolumną mieszkańców, ani przebywać w pobliżu plugawej świni Vanhoose'a. Zaledwie jedno spojrzenie na mapę Damona pozwoliło doświadczonej podróżniczce domyślić się lokalizacji ukrytej krypty. Dziewczyna prowadziła grupę bezbłędnie do celu, co jakiś czas raportując przez krótkofalówkę sytuację na przedzie i potencjalną odległości do celu.


Łowczyni Skarbów rzadko poruszała się po pustyni o takiej porze i w takich warunkach. Niebaczne wyruszenie wgłąb piaszczystych równin i pagórków pokrytych kępami suchych krzewów, mogło zaowocować znalezieniem się na rozgrzanym niczym palenisko pustkowiu bez możliwości znalezienia schronienia przed lejącym się z nieba żarem. A to groziło udarem słonecznym i sprzyjało odwodnieniu. Rita jednak niejedną ścieżkę wydeptała na amerykańskim kontynencie i wiedziała co robić w takiej sytuacji. Znalazłszy owoce opuncji żółtej, nasmarowała odkryte fragmenty skóry ich miąższem. Tej sztuczki nauczyła się swego czasu od pewnego plemienia Albinosów. Już dawno przekonała się, że mieli rację. Soki rośliny działały lepiej niż niejeden przedwojenny filtr słoneczny. Także teraz naturalny balsam zapewniał jej ochronę przed groźnym promieniowaniem. A jeśli chodziło zaopatrzenie w płyny, to pasta nawadniająca służyła kobiecie całkiem dobrze. Tylko okolica wydawała się jej dziwnie opustoszała, mimo że znalazła pewne ślady bytności drapieżników. Oceniając po skąpej w faunę i florę okolicy, żyleta wywnioskowała, że gdyby na nie trafiła, byłby z pewnością bardzo wygłodniałe. Pustynia nie tylko ludziom była śmiertelnym wrogiem.


W końcu w przewidywanej lokacji dziewczyna trafiła na ślad Azylu. Triumfalnie zbliżyła się do wystającej z piaszczystego podłoża betonowej konstrukcji. Zaraz jednak przez moment instynktownie zamarła patrząc w obiektyw urządzenia monitorującego, na szczęście szybko zrozumiała, że kamera obserwująca wejście nie działała. Zatem obiekt najprawdopodobniej wciąż był opuszczony, a zasilanie odcięte. No, chyba że wyłącznie dane urządzenie wysiadło. Nauczona przyzwyczajeniem szybko dopadła włazu i wymacała wystającą z jego boku klapkę z charakterystyczną klawiaturą. Już miała donieść głównej grupie o swoim odkryciu, gdy zobaczyła nad sobą watahę bezwłosych, psowatych mutantów. Co do ich motywacji nie było złudzeń. Rita zaklęła siarczyście pod nosem. Znalazła się w dość niekorzystnym położeniu. Zastanawiając się nad jakimś rozwiązaniem problemu, zauważyła, że bestie przypominały z wyglądu kojoty, a o tych doskonale wiedziała, że lękają się hałasów i błyskających świateł. Jeśli nie były przesadnie zdesperowane, powinna być w stanie je przepłoszyć. Musiała tylko znaleźć jakieś źródło odpowiednio donośnego dźwięku. Pistolet? Strzał z broni potencjalnie mógł przepędzić gromadę. A co jeśli sprowokuje to atak? Cóż, wtedy żyleta schowa się do Azylu i powiadomi pozostałych o zagrożeniu. Miała na to dość czasu, szacując po dzielącej jej od zwierząt odległości. Wstępnie wysłała tylko krótki komunikat.
— W okolicy grasuje sfora skundlonych mutków, spróbuję je przepłoszyć. Podajcie kod wejścia. Odbiór.
Potem puściła przycisk nadawania, schowała urządzenie do kieszeni i przykucnęła. Następnie wymierzyła z wiernego colta M1911A1 w przywódcę stada bestii. Nie liczyła, że trafi z takiej odległości. Przekraczała ona znacznie zasięg pistoletu. Ale sam huk, odbijając się echem od pobliskich wzniesień, mógł być wystarczający, by przepłoszyć paskudy. Nie zastanawiając się dłużej, kobieta odbezpieczyła broń i pewnie nacisnęła spust...

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 24-10-2020 o 17:14.
Alex Tyler jest offline  
Stary 18-08-2020, 08:07   #27
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Niecałą godzinę po pamiętnym intymnym kontakcie Bogumiły i Williama Vanhoose na głównym placu Nowej, choć teraz już nie całkiem aktualnej, Nadziei ustawił się pochód gotowy do wymarszu. Ludzi objuczeni dobytkiem dziesięciu lat starań o przetrwanie zabierali w drogę resztki swojej normalności. Na skleconych byle jak noszach, wózkach, lektykach i stelażach podzwaniały garnki, bawiły się dzieci i majaczył jeden nieprzytomny, ale osławiony na pustkowiach Złodupiec.

Żyleta nie protestowała, gdy kładli go na wytrzaśniętych z centrum czarnej dupy sankach, nie oponowała też, gdy demokratycznie ustawiono ją na końcu konwoju. Nie podobał się jej ten plan, ale posłuchała głosu rozsądku AdA i dała się przegłosować. Mieli co chcieli - potwornie ciężki marsz po piachu, w pełnym słońcu i z niebezpiecznym balastem doczepionym do Johna , który jako jeden z niewielu wyglądał jakby dawał radę złośliwemu losowi. Reszta ledwo zipiała - coraz częściej i częściej trzeba było kogoś podnosić i podprowadzać, podtrzymywać i popędzać. Jeszcze jak na złość, "krwiożercze marzenie Rity" przebudziło się próbując przehandlować swoją śmierć za kilka żyć.

Bogumiła zamykająca pochód i zbierająca z szarego końca ledwo żywych niedobitków pustynnego żaru prawie nie słyszała co się dzieje na początku. Jej uwagę przykuło dopiero pełne wyrzutu, nieme spojrzenie tłumu. Od paru godzin popędzała ich jak bydło, którym w efekcie bezmyślnej mordęgi, istotnie się stawali. Być może wojskowa nie nie miała w sobie nieskończonych pokładów idealizmu braci, ale miała niezachwiane poczucie sprawiedliwości. Dlatego też krew zaczęła się w niej gotować. Nie była zmęczona jak większość maszerujących, dobre przygotowanie sprawia wszak cuda, ale miała za sobą już dość samodzielnych akcji, grupowych niedopowiedzeń i przegranych demokratycznych głosowań. Podbiegła więc, tak lekkim truchtem na jaki pozwalał jej pancerze, do pacjenta zero i bez słowa zakneblowała go swoją chustką. Po tym zwróciła się do braci w migowym - “Jak tak dalej pójdzie to ja szybciej stanę się taka jak on, niż on jak ja”.

Nim doczekała się głębszej dyskusji nad tematem zwierzęcych instynktów krótkofalówka zatrzeszczała ponownie i wszyscy usłyszeli głos ich czujki :

W okolicy grasuje sfora skundlonych mutków, spróbuję je przepłoszyć. Podajcie kod wejścia. Odbiór.

Przepchała się na czoło kolumny i przystawiła włączone na nadawanie urządzenie do twarzy burmistrza Damona.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 18-08-2020 o 21:49.
rudaad jest offline  
Stary 18-08-2020, 21:18   #28
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Truposz przetarł czoło, spoglądając za plecy. Poruszona kropla potu spłynęła wzdłuż zagłębień jego wytatuowanej twarzy zbierając ze sobą pył i zostawiając ślad przebytej drogi. Dotarła do brody skąd skapnęła na wyschniętą ziemię, znikając w gorącym piachu w mgnieniu oka. Mężczyzna był zmęczony, ale nie dawał po sobie poznać, równie wiele wysiłku wkładając na walkę z aurą co poświęcając trzymaniu fasonu. Szedł wyprostowany, chroniąc twarz w cieniu rzucanym przez rondo kapelusza pochylonego w stronę padającego słońca. Obserwował świat zza okrągłych, pomarańczowych szkieł okularów przeciwsłonecznych. Odbijała się w nich bezkresna pustynia, wyrastające z jej brzucha wydma za wydmą, w każdym kierunku, gdziekolwiek by się nie obrócił. Jego towarzyszka zniknęła za którąś z nich. Wysłali ją na zwiad i nie mogli zbyt obciążać, musiała być zwinna i szybka, więc to jemu przyszło targać na plecach wspólny towar, którego pozostawienie za sobą wydawało się zbyt ryzykowne i ze względu na okoliczności również niezbyt mądre. Ufał w jej wyczucie, co do sposobu ukrycia i zamaskowania motocykla. Lubił tą hałaśliwą maszynę. Poprawił ułożenie futerału na plecach, w którego przepastnych zakamarkach, oprócz butli znajdowały się teraz dodatkowo części robota z Tahoe i pozostale, mniej ważne graty. Ciężkim krokiem, zapadając się w podłożu, ślizgając na piachu, ruszył dalej.


[MEDIA]https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/51RtNcvHCML._AC_UX679_.jpg[/MEDIA]


- Pazerność i chciwość, Van proszę… – Samedi ironizował, przechodząc w pobliżu sanek. – Dlaczego w majakach nie było nic o morzu ammo, za to wielokrotnie padały imiona Lany i Lucasa? Nawracasz się na stare lata – wydał wyrok, który zbir będzie mógł z siebie wypierać choćby całą drogę, albo i do końca świata.

Więcej nic nie mówił, oszczędzał siły. Próba negocjacji w momencie, gdy każdy zainteresowany walczył o kolejny metr, wydała mu się zupełnie nietrafiona i niegroźna. Wzbudziła w nim tylko rozbawienie, zadarł głowę jeszcze wyżej, a nieznaczny uśmieszek zdawał się mówić dumnie „gówno wiesz, ile niektórzy naprawdę dali by za moją głowę”. Zorganizowany przejazd samochodów, które widzieli z oddali, motywował by lepiej przyjrzeć się częściom robota. Odnotował, że będzie musiał porozmawiać z Ritą, czy może nie pokazać ich Technikowi z AdA, a nuż wybada co jest w nich tak wspaniałego. Sprzęt z Azylu mógłby pomóc w robocie.

Milczące rozważania Barona przerwał ostatni komunikat panny Govin. Mężczyzna poprawił chwyt broni i przyspieszył kroku. Wolał by to psowate skończyły na ich talerzach niż odwrotnie.

- Jeśli podacie kod wejścia przez radio, radzę wam go potem zmienić. Nie wiadomo kto nasłuchuje – rzucił od niechcenia, gdy mijał wysoką kobietę w pancerzu, stojącą przy szefie ekspedycji. Czego dowiedział się o niej do tej pory? Jest niemową. Choć o tym drugim w zbroi również mógłby tak powiedzieć, bardzo rzadko używał języka. Chyba nazywała się Miła, wynikało z rozmów pozostałych klonów. Wcale by ją o to nie posądził. Podążył z odsieczą.

 

Ostatnio edytowane przez Cai : 18-08-2020 o 21:30.
Cai jest offline  
Stary 21-08-2020, 16:44   #29
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Najstarszy z Coltów spojrzał na Truposza z politowaniem kiedy ten go zostawił na pastwę losu. Plusy? Więcej alko i fantów dla niego! Co jak co, ale gość był bardziej niestabilny w swoim zachowaniu od niejednego szura którego widział w życiu… Cóż, Oz był równy chłop i mu się zdechło jak psu. Szkoda, szczerze lubił gościa. Tak to już jest, że Techników w tym zasranym świecie jest niewielu, więc siłą rzeczy się znają. Cyk cyk, biedak popadł w alko, ale w sumie mu się nie dziwił. Pozostawało pytanie jakie fanty upchał na chacie, bo mieszkał sam i ile procków zostało w szkle… czy już zdążył wstawić aparaturę? Czy miał to robić dopiero dzisiaj rano?
* * *
Jak Technik nienawidził pustynnego żaru… kurwa… czuł się jak jakiś skrawek mięsa, czy jaja na rozgrzanej pace bryki na którą słońce pociskało śmiercionośne promienie dążące na ścinającej białko anihilacji wszelkiego życia. Jedyna różnica, to była taka, że on dychał i miał puls, żył. Jajo, czy bekon już nie miało takiego luksusu, ale kto by się przejmował życiem żarełka?

Najgorsze było to, że cholerstwo niebiańskie zwane palącą, jasną dziurą w niebie było na tyle wymowne, że nawet jego Opiekuńczy Szczep najwyraźniej miał go dość, albo se przespał… Za cholerę nie wiedział co, bo patrząc po kompanach to chyba właśnie mu się sromotnie obrywało jakby Bóg Maszyna chciał go nauczyć moresu szepcząc do ucha by zaufać stali Że ciało to gnijąca klatka zepsucia i tylko maszyna którą się jest i którą można udoskonalić na Jego podobieństwo jest wieczna… Pierdolenie! Ludzkość była perfekcyjną maszyną biochemiczną, tylko warunki były nienormalne. Nawet dobry i sprawdzony wóz nie pojedzie metr w błocie!

No i znowu zaczęły się tany z Vanhoosem… ten to naprawdę nie umiał odpuścić co nie? Boguchwał skinął głową siostrze, uśmiechnął się pogodnie i od migał “Nie, nie staniesz się.” Zerknął na Bandziora i już miał kiedy usłyszał John’a który rzucił swoje… zaraz… dobrze słyszał?
- Wierzycie mu? Chyba pamiętacie, że nie miał litości nawet dla własnej rodziny?

Słowa pancernika padły w martwą ciszę. Szczerze? Technik był zmęczony i wkurwiony upałem, więc wszystko go podjudzało. Słowa słowami. Tu były potrzebne czyny! Podszedł do skrępowanego powoli. Drapieżnie. Para była mu wytłumaczyć parę prostych spraw, prostym jak lufa Granda językiem… chyba skurwiel nie wiedział jak głęboko wpadł w gówno. Poza tym, trzeba było ratować image Alternatywy, rozwiać ferment i nakreślić jasną linię!
- Nie, chłopcze. - powiedział zimno pochylając się nad nim - Nie jesteśmy tacy jak ty.

Po tych słowach Technik bez ostrzeżenia sprzedał mu prostego strzała w nos i chwycił za ubranie pod szyją. Zimne, bezlitosne słowa które popłynęły z jego ust ledwo skrywały nieukrywaną satysfakcję. Wredną i mroczną, jadowitą. Tylko jego oczy zdradzały cień jego prawdziwych uczuć wobec bandyty… i były to wielce satysfakcjonujące uczucia… Nareszcie go mieli...
- Trafisz w ręce Agencji Antykryzysowej. Pieprzę nagrodę. Dla mnie liczy się tylko, by plugastwo którym jesteś wyśpiewało wszystko w bólu i cierpieniu… a wyśpiewasz jak kastrat. Zdziwiłbyś się jakie biostymulanty potrafimy wyprodukować dzięki pomocy naszych Przyjaciół… jakie cybernetyzację mamy pod ręką by wejść Ci w mózg… będziesz cierpieć. Błagać by zdechnąć jak kundel którym jesteś, ale jej nie dostaniesz. Nie doczekasz, bo zawsze będzie ryzyko, że coś jednak tam jeszcze ukrywasz… a Twoi kumple? Będą niczym zwierzyna łowna bez miejsca w którym mogłaby się ukryć. Ci co nie zginą trafią na stół jak ty. Krok po kroku… widzisz to? Czujesz to? Ten gorzki smak całkowitej, totalnej porażki? Nie potrafiłeś kochać Lany, ani Lucasa. Pewnie nigdy ich nie kochałeś. Ufali ci, ale zawiodłeś ich, a niedługo, niedługo zawiedziesz wszystkich tych którym sprzedałeś duszę mordując swoje serce w zamian za władzę. Zawiodłeś rodzinę, zawiodłeś Syndykat i zawiodłeś siebie. Jesteś tylko kupą nic niewartego pustynnego piachu. Piachu który nawet nie jest godzien by po nim deptać.

Najstarszy z Coltów splunął Vanhoosowi w twarz i pchnął go na sanie. Spojrzenie pogardy było jedynym co spoczywało na niegdysiejszym herszcie. Pogarda, dzika satysfakcja i obietnice cierpienia jakich nie zaznał żaden znany mu żyjący człowiek.
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 21-08-2020 o 18:08.
Dhratlach jest offline  
Stary 21-08-2020, 17:23   #30
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Pomimo niemal nadludzkiej kondycji, przygotowania i wiedzy o tym co nadejdzie Starszy Kapral Alternatywy Bożydar Colt nie dawał sobie rady. Prażące słońce, brak mocniejszego wiatru, uciekający spod nóg grunt… Wszystko zdawało się być przeciwko tej wyprawie. Wojownik mimo swojej kondycyjnej porażki i przegrzanego marszem cielska parł naprzód. Rewolwerowiec, nożownik, szturmowiec, który całe życie nabierał wprawy nie tylko w boju, ale też ogólnej sprawności ledwo szedł. Mimo to siła jego charakteru sprawiała, że robił dobrą minę do złej gry. Tym razem walczył nie tylko o swoje życie, ale też społeczność Nowej Nadziei. Kto jak kto, ale młodszy z braci Colt nie miał zamiaru się poddać…

Nożownik znał swój stan i widział jak trzymał się jego brat. Boguchwał znosił trudy wyprawy jeszcze gorzej. Nie wyglądał co prawda jak Truposz, ale ten i w pełnej kondycji niekoniecznie był wulkanem energii. Okazało się, że trudne warunki pogodowe najmniej dały się we znaki Ricie, Johnowi i Bogumile. Rewolwerowiec potrafił pojąć, że nie był niezniszczalny, ale starał się sobie wytłumaczyć dlaczego czuł się jak wór guano. Ostatniej nocy otrzymał postrzał w głowę, a jego poranny trening musiał też mieć jakieś znaczenie. W grę wchodził również pech, który w przypadku Bożydara nie był czymś specjalnie wyjątkowym.

Vanhoose bredził, a kiedy stoczył się z sanek Bożydar zatrzymał się z zaciekawieniem lustrując bandziora. Ten raczej nie był w stanie wywinąć nic poważniejszego. Miła co prawda postawiła mężczyznę na nogi, ale dojście do siebie powinno mu zająć dłużej niż pożyje. Sznurek pojazdów nie zwiastował nic dobrego, a sam Colt wolałby nie walczyć będąc na niekorzystnym gruncie i mając na plecach niewinne kobiety, dzieci i starców. Monolog, który dało się słyszeć przez radio dolał oliwy do ognia. Williamek popuścił lejce fantazji i po iluzorycznej groźbie zaoferował trojaczkom tysiące sztuk amunicji w zamian za Ritę, Truposza i złom, który taszczyli. Vanhoose musiał się bardzo pomylić myśląc, że ludzie Alternatywy dadzą się namówić na taką ofertę. Bożydar nie wątpił, że bandzior potrafiłby załatwić amunicję, ale… On ani jego rodzeństwo nie byli pazerni. Nie stawiali też kosztowności ponad ludzkie życie, które w przypadku wspomnianej dwójki szło w parze z ocaleniem osady burmistrza Damona.

Najlepszą reakcją i odpowiedzią było zachowanie Boguchwała. Technik idealnie podsumował jakim zaufaniem można było darzyć Vanhoosa. Gość zabił swoją ciężarną ukochaną pokazując, że nic nie miało dla niego wartości. Ani życie, ani amunicja, ani honor. Bożydar szczerze wątpił aby rozsądne osoby wzięły pod uwagę, że trojaczki mogą sprzedać Ritę, Truposza czy ich zardzewiały robot kuchenny. Colt nie skupiał się dłużej na herszcie Syndykatu zwracając uwagę na Caroline i jej kłopoty z kundlowatymi. Mężczyzna nie miał za dużo sił, ale wysforował się na przód grupy będąc gotowym pomóc zwiadowcy. Miał nadzieję, że nie był na tyle wyczerpany aby chybić z Kałacha…
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172