Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2021, 18:00   #171
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Gdyby na skali od 1 do 10 ktoś kazał zaznaczyć Moirze Bender na ile ocenia swojego pecha, bez wahania wybrała opcję "a idź pan w chuj", zamazując obszar daleko poza prawym końcem owej skali. Była jedna rzecz, której nikt o niej nie wiedział: za cholerę nie chciała przemierzać bezimiennej głuszy w pojedynkę, obracając się przez ramię co parę metrów. Niestety zasadniczo nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia i nie chodzi tu o żadne zarządzenie losu, siłę wyższą, klątwę, życiorys zapisany w gwiazdach w najdrobniejszym szczególe czy przeznaczenie, którego nie da się zmienić ani oszukać. Moira zwyczajnie miała Pecha. Chociaż nie, to nawet nie było tak: Pech miał Moirę. Trzymał mocno, nie puszczał, śledził jak cień, czepił się jak rzep psiego ogona, wierny niczym najlepszy przyjaciel, zawsze gotów, by pokrzyżować jej plany i zwalić pod nogi nie kłodę, a cały ich stos. Jak inaczej opisać całe niemożliwe wręcz do opisania koło zbiegów okoliczności które doprowadziły dziewczynę z Hegemonii aż na Florydę? Pech traktowała z taką samą powagą jak wszystko inne. W swoim życiu zarówno zawodowym, jak i osobistym spotkała wiele ludzi, którym stała się krzywda tylko dlatego, że zdarzyło się coś, co normalnie się nie zdarzało. Jak choćby jej kumplowi Jackiemu z którym wbili się w zieloną, parną ścianę dżungli. Jackiemu Meksykańcowi urodzonemu w Juarez, a wychowanemu przez Zielone Piekło okolic samego Monterrey... zmarło się od ukąszenia zmutowanego dziadostwa po dwóch dniach maligny i biadolenia od rzeczy. Tyle dobrego że pozostawił po sobie maskę gazową i zapasy wody oraz żarcia - rzeczy jakie uratowały Moirze życie i bez jakich szybko sama padłaby trupem.

Nienawidziła dżungli, a dżungla odwzajemniała te gorące uczucia, lejąc parnym wrzątkiem jakby po złości. Tu nawet oddychanie stanowiło wyzwanie. Gdyby nie wypady do Zielonego Piekła w przeszłości, Bender szybko podzieliłaby los swego nieodżałowanej pamięci kumpla. Najgorszy był duszny, mokry skwar. Widziała jak komary się w nim taplają i jak to w ich zwyczaju, gryzą żarłocznie, powodują swoimi nieustannymi atakami rodzaj wariackiej wścieklizny, mogącej doprowadzić człowieka do nieobliczalnej w skutkach ostateczności. Te małe, głupie, podłe zwierzaki są czym najbardziej wszawym, najohydniejszym, najzjadliwszym, krótko mówiąc, czymś najbardziej cholernym ze wszystkiego, co istnieje na świecie. Nękają, kłują, włażą gdzie się da, a zwłaszcza w nos, oczy, usta, uszy. Oślepiają, ogłuszają, wywołują opętańcze kichanie, wpadają w usta, gdy je tylko człowiek otworzy na sekundę, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Drażnią wtedy przełyk, aż się zbiera na wymioty, no i kłują wszędzie, w gołe ciało i przez koszulę, włażą w skarpetki i w buty. Wszędzie się gnieżdżą tak, że na całej skórze wyskakują bąble i czerwone pryszcze, które bezzwłocznie, w mgnieniu oka paskudzą się, swędzą, pieką...

Banitka walczyła ze sobą, z wysysającym siły upałem i z nimi, przede wszystkim z robactwem. Samotna walka z góry skazana na porażkę tym boleśniejsza, że Jackie doskonale wiedział sokami których roślin się smarować aby odgonić insekty. Sprawdzało się powiedzenie, że pechowiec to i palec w dupie sobie złamie.Sytuacja jednak dziś się zmieniła, gdy przy śniadaniu jedzonym w większym towarzystwie na niebie pojawił się znak zapowiadający te zmiany. Czarnowłosa dziewczyna siedziała na kamieniu przy brzegu strumienia żując niemrawo rosnące w ustach racje MRE, a małpy siedziały wśród gęstej roślinności na drugim brzegu rzeczki, nonszalancko zrywając liście oraz kwiaty i wpychając je do pysków. Stado liczyło około dwudziestu zwierząt. Przyglądały się obcej poważnie, lecz bez obawy. Większość stada stanowiły młode osobniki i samice o jednolitym, rudawym zabarwieniu sierści. Wyglądały absurdalnie komicznie, gdyż ich długie nosy były zadarte ku górze jak u cyrkowych klaunów. Jednak stary samiec, przywódca stada, miał jeszcze śmieszniejszy wygląd. Siedział wysoko w rozwidleniu drzewa, a jego długi ogon zwisał jak sznur u dzwonnicy. Ruda sierść kończyła mu się raptownie w pasie, miednicę i ogon porastało mu białe futro, a tylne łapy miał brudnoszare, więc wyglądał jakby ubrany w ceglasty sweter i białe kąpielówki. Jednak najbardziej zdumiewającą cechę stanowił ogromny flakowaty nos zwisający mu na pysku niby czerwony, rozdeptany banan. Był tak dużym że wydawał się rzeczywistym ciężarem dla właściciela, gdyż przeszkadzał mu przy jedzeniu i zwierzę musiało sięgnąć łapą wokół nosa i pod nim, żeby włożyć pokarm do pyska. Bender wtórowała mu, a napełniwszy ściśnięty żołądek resztę żarcia rzuciła pod nogi. Zaraz też leżący obok plecak poruszył się i jedzenie zaatakowało ni to biały ni to płowy, przerośnięty stwór przypominający szczura.
Żarł szybko, wzbudzając zainteresowanie rudych małp.Jedna z nich, młodsza i mniejsza, zeskoczyła na ziemię. Chwilę niuchała robiąc ruch jakby chciała po kamieniach przeskoczyć strumyk, ale wtedy szarawy zwierz zasyczał i zaczął się drzeć jakby go ze skóry obdzierali. Szczerzył przy tym wąski pysk pełen ostrych zębów podobnych pinezkom, co skutecznie zahamowało dzikiego stwora który wolał wrócić do swojej michy i nie wchodzić w interakcję z żywym kłębkiem wściekłości.

-Zamknij się Carl - burknięcie Moiry przerwało ciszę. Odkaszlnęła odkręcając manierkę i wtedy to zobaczyła. Dym na horyzoncie, wysoko ponad zgniłą zielenią drzew. Daleko, pewnie kilka godzin marszu. Przez chwilę wahała się, myśląc intensywnie. Z jednej strony ludzka obecność mogła zwiastować nieliche kłopoty. Z drugiej od ponad tygodnia błądziła po tym zadupiu mając wrażenie, że jest ostatnim człowiekiem na ziemi. Decyzję podjęła kończąc wodę z manierki. Przytroczyła ją do paska, na grzbiet zarzuciła pękaty plecak i z oposem siedzącym na ramieniu podjęła wędrówkę ku oznakom cywilizacji.


xXx


Widok ludzi ucieszył srebrnooką, na zmęczonej twarzy noszącej ślady błota i potu pojawił się uśmiech. Obserwowała polanę, skupiając uwagę na kręcących się wokoło ludziach. Jej uśmiech się poszerzył kiedy żadne z obcych okazało się nie mieć charakterystycznej złotej gwiazdy wpiętej w klapy koszul lub kurtek. Brakowało też reszty atrybutów koniobijców z Texasu.

Żywi,oddychający ludzie na tle wypalonego wraku. Wreszcie żywi ludzie których dało się wypytać gdzie, na wszystkie demony pustyni, się znajdują. Ruchy banitki stopował trochę sam wrak, jednak kręcące się wokoło postacie nie wyglądały na sprawców. Uzbrojone w kuszę, czterotakt i zapewne parę noży i broni krótkiej, wydawały się być na miejscu tak samo jak sama Moira. Gdyby dobrze poszło tę z czterotaktem mogła podejść i zdjąć po cichu, następną klientkę ozdobić nową dziurą w głowie, a potem wystrzelać pozostałych - opcja gdyby poszło wedle planu, ale w tej pierdolonej dżungli, z pechem sapiącym w kark i chmarami robali zjadających żywcem nic nie szło wedle planu. Wreszcie postanowiła nie ryzykować zranienia bo w tym klimacie szybko skończyłaby z gorączką, resztkami sił wydłubując larwy much z własnych wciąż żywych ran.

Wstała z kucek, ostatni raz wymieniła z szarym oposem znaczące spojrzenia i splunęła w mokre błoto. Raz kozie śmierć, kto nie ryzykował tego wpierdalały moskity.

Pogwizdując wesoło pod nosem przeszła przez najbliższe zarośla, dając tamtym czas na zorientowanie w sytuacji. Wtedy lekko przeskoczyła kępę wyrośniętej trawy, ukazując się w pełni. Wrażenia nie robiła, o nie. Do standardowego Hegemończyka brakowało jej wzrostu, masy i chyba też wrednej gęby pokrytej bliznami. Była młodym szczawiem, średniego wzrostu, raczej szczupłym. Ubrana w poplamione ciemne jeansy, wysokie buty ze skóry jakiegoś gada, flanelową koszulę i kurtkę moro, kojarzyła się bardziej z teksańskim kowbojem. Miała nawet kapelusz z szerokim rondem i bandanę na szyi, a włosy związane w gruby, czarny warkocz opadający na lewe ramię - wszystko nosiło ślady długiego kiblowania w tropikalnej dziczy. Nawet szeroki pas obciążony dwoma kaburami. Z lewej wystawała rękojeść rewolweru, z prawej jakiegoś niewielkiego czarnego pistoletu. Banitka nosiła też pochwę z noże, przytroczonym do prawego uda, a z szyi zwisała jej lornetka. Na jej prawym ramieniu zaś siedział młody opos łypiąc po okolicy czarnymi paciorkami oczu, a ledwo ujrzał ludzi zaskrzeczał zezłoszczony, co czarnowłosa zignorowała.

-Mierda! Patrz Carl. Mówiłam żebyś dupę ruszył bo nie będzie po co leźć. Znowu nie mamy ognia... - odezwała się zamiast tego pogodnym głosem i raczej do obcych przy wraku. Uniosła ręce na wysokość klatki piersiowej pokazując pokojowe zamiary. - Hóla chicas guapas! Wiecie którędy do Miami? Szlugi mi się na imprezie skończyły. Pomyślałam że skoczę i tak jakoś zbłądziłam. Kumpel zezgonował i tak w czarnej dupie zostałam... a naprawdę Jesus mi świadkiem że zajarałabym i napiła czegoś innego niż ta mulista woda! - skrzywiła się, utrzymując pozornie beztroską minę i pozę, chociaż czujnie obserwowała polanę czekając na ruch po drugiej stronie szachownicy.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 03-10-2021, 23:42   #172
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita słuchała nawijki religijnego świra, uważnie łowiąc sens z jego sekciarskiego pieprzenia. Kiedy powiedział o militarystach nieporadnie przedzierających się przez dżunglę, szafirowooka częściowo zreflektowała się wobec swojej przewodniczki.
— Cóż, w tym wypadku przyznaję Ci rację Kim. Wygląda na to, że to jacyś przyjezdni idioci. Ale są uzbrojeni i kierują się dokładnie tam gdzie my. Nie zamierzam tego zlewać.
Gdy Emaus wspomniał o zniszczeniu sekty i zdobyciu mapy skrzywiła się nieco. Tamten mógł pomyśleć, że z powodu poniesionych przez kult strat, ale tak naprawdę dziewczynę poruszył fakt, że larpujący trepów osobnicy dorwali się do oryginalnej mapy. A to, że jej nie rozumieli, akurat nie bardzo ją pocieszało. Mogli znaleźć jakiś sposób, by to zmienić, skoro dotychczas dotarli do podobnego miejsca co ona i jej towarzyszki. Za to pocieszająca, a zarazem bardzo interesująca, wydała się łowczyni skarbów informacja o tym, że doszło do walki między członkami tej grupy. To musiało poważnie uszczuplić jej szeregi. Co oszczędzało ekipie Rity nieco kłopotu. Po wysłuchaniu całej relacji czarnowłosa jeszcze dopytała o wygląd dziewki, porównując jej wygląd z poznaną w siedzibie sekty Samanthą. Tak samo starała się dowiedzieć od Emausa, czy osiłek z metalową ręką nie jest czasem tym samym sukinsynem, który wypchnął ją przez okno.





Brunetka była zajętą dobrą mową z odnalezionym sekciarzem, ale nie była ślepa. Jeszcze zanim opos Moiry dał głos, zdążyła dobyć łuku i nałożyć strzałę na cięciwę. Potem wycelowała w nieznajomą.
— A kim Ty w ogóle jesteś? — odparła szorstko po tym jak tamta zdążyła się wypowiedzieć, ani na chwilę nie spuszczając obcej kobiety z kolimatorowego celownika. — Wiesz, że to nie jest kurort wypoczynkowy, tylko Malaryczne Bagna? Tutaj się po prostu nie spaceruje... To wszystko jest bardzo podejrzane, więc pewnie rozumiesz, że nie mam zbytnio powodów ci wierzyć, nie? Skąd się tu wzięłaś? Bo wyglądasz jak Teksanka, a gadasz jak chica z Południowej Hegemonii. Tylko że to kawał drogi od Florydy...
Nie spuszczając wzroku z nieznajomej, skinęła głową w kierunku, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się Miami.
— Tam jest miasto, którego szukasz. Nie jesteś raczej zabójcą, bo żaden nie jest tak głupi, by podchodzić od frontu. Ale to nie znaczy, że nie jesteś szpiegiem. W każdym razie powinnaś udać się w swoją stronę. I zapomnieć, że nas widziałaś. Lo entiendes?
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 05-10-2021, 22:39   #173
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Odpowiedzią banitki w kapeluszu był śmiech, tak po prostu. Przymrużyła oczy, a głowa się jej odchyliła do tyłu parę stopni. Nie było w tym szyderstwa, ani złości. Prędzej duża dawka szczerego rozbawienia.
- Jestem kimś kto was sobie trochę obejrzał zanim wyszedł. Gdybyście stanowili zagrożenie... Dios sabe? Kiepsko się pilnujecie - odpowiedziała słowami, nie przestając się uśmiechać. Pomachała pustymi rękami za to na jej ramieniu szary zwierzak nastroszył się i syczał wybałuszając czarne oczy.

- No już chica, odłóż te wykałaczki. Nie chcesz ze mną walczyć, ale nie musisz się mnie bać. Ani to moi amigo, ani nie mi negocio czyje zwłoki chcecie szabrować. Trup to trup - Mając tę samą minę wskazała spalony wrak, po czym jej ręce wróciły do naturalnej pozycji.Po drodze prawym palcem wskazującym trąciła rondo kapelusza, pokazując zadbane jak na współczesne warunki zęby.

- Moira Bender prosto z zachodniego Texasu, do usług i pytam się raz jeszcze. Spokojnie i przyjaźnie. Gdzie, por tu puta madre, jest to cholerne Miami i gdzie my jesteśmy w tej chwili? - zaczęła patrzeć na pozostałe obce twarze - Malaryczne czy nie malaryczne, to tylko bagna. Żaden Ściek, żadne Zielone Piekło. Nic tu nie mutuje w oczach, ale widzimy z Carlem , że macie kłopoty i trzęsiecie gaciami, ale tranquilamente. Jesteśmy przejazdem. Kumple nam zezgonował a robił za przewodnika, od tygodnia nie widzieliśmy innych ludzi. - uniosła twarz ku słońcu - Está bien, no dobrze. Od półtora... może dwóch. A wy?
 
Dydelfina jest offline  
Stary 07-10-2021, 13:44   #174
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita nie miała czasu i ochoty na pogawędki z pyszałkowatymi przybłędami, dlatego zostawiła rozmowę Roxie. Odłożyła broń, postanawiając ignorować Moirę. Wróciła za to do rozmowy z Emausem. Jeśli zdołałby naprowadzić ją na ludzi w mundurach mogłaby spróbować wykraść im mapę.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 08-10-2021 o 11:58.
Alex Tyler jest offline  
Stary 09-10-2021, 15:19   #175
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Lekarka z boku przysłuchiwała się rozmowie. Najpierw z przerażonym kultystą, a potem z nowo przybyłą. Nagle okazywało się, że cała ta dżungla jest całkiem tłocznym miejscem i Roxy nie była pewna czy bardziej ją to cieszy czy martwi. W sumie nowa miała rację były … byli tutaj jakby na świeczniku. Tamci co napadli ciężarówkę mogli w każdej chwili je upolować, a lekarce się to nie uśmiechało. Trzeba będzie zaraz pogadać z Kimberly i może się jednak nieco przyczaić.

- Ja jestem Roxy… lekarka. - Przedstawiła się krótko spoglądając na nową. - Gaciami jeszcze nie zdążyłyśmy zacząć trząść.. Co najwyżej zaniepokoiła nas tamta ciężarówka bo jej ekipę ewidentnie ktoś wykończył. Za to z tego co mówisz wygląda jakbyście sami wpakowali się w niezłe bagno. Powiem tak… jak dla mnie im więcej ludzi tym lepiej bo bezpieczniej więc jak się dogadacie z Kimberly na gamble to możecie iść z nami… do miasta was teraz nie odprowadzimy.

Rozy poprawiła karabin na ramieniu. Co by się nie działo powinni się stąd jak najszybciej zwinąć, więc miała nadzieję na szybką decyzję nowych.
 
Aiko jest offline  
Stary 11-10-2021, 14:28   #176
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2051.03.16; cz; południe

Czas: 2051.03.16; cz; południe
Miejsce: okolice Miami; Malaryczne Bagna; 1-1,5 dnia drogi od Miami; bagna
Warunki: na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew



Rita, Roxie i Moira



- Do miasta to… No można by na przełaj. Tak jak my, przez Malaryczne Bagna. - jak sytuacja się i uspokoiła i wyjaśniła jedyna w tej grupce kobieta jaka była tutejsza na wszelki wypadek wskazała na coś co wyglądało jak jakieś bagna i morkadła porośnięte tam i tu drzewami. Mówiła jednak tak jakby miała wątpliwości czy obca powinna się pchać w tym kierunku.

- Możesz też iść drogą. Prowadzi na wschód. Ale w końcu da się dotrzeć do jakiejś jaka prowadzi na południe. To prędzej czy później da się dotrzeć do miasta. To by jakieś dzień albo dwa marszu było. - głos przewodniczki sugerował, że bardziej poleca tą drogę. Dla samochodów to była mordęga dokładnie tak jak to opisał Emaus. Ale na piechotę powinno być mimo wszystko łatwiej niż na przełaj przez bagna. Zwłaszcza jak się nie było za pan brat z tutejszymi bagnami.

- Ale może pójdziesz z nami? Idziemy po skarby. Chyba. Można się obłowić. No ale jak widzisz nie tylko my wpadłyśmy na taki pomysł. - kapeluszniczka wskazała na spalony wrak i trupy. Mówiła jakby miała nadzieję, że Moira wybierze właśnie tą opcję. Wcześniej zapytała Emausa czy to właśnie ją widział z tymi mundurowymi. Ale ten z miejsca pokręcił głową i machnął ręką, że nie. Więc odpadło podjerzenie, że była z nimi. Zresztą jak się zorientowała Kimberly i Rita to buty nowej miały inny bieżnik niż ten jakie do tej pory udawało im się znaleźć na tej spalonej polanie. Co też niejako mogło być jakąś kroplą na korzyść wersji, że nie ma z tymi co tu byli wcześniej nic wspólnego i dopiero tu przyszła tak samo jak one. Chociaż z innej strony i w innym celu.

Rozmowa i spotkanie trwały jeszcze parę chwil. Ale w końcu nie było co na darmo strzępić języka. I wkrótce spalona polana, z czarną bryłą spalonej ciężarówki opustoszała z ludzkich głosów i postaci. Ale nie na długo.



---




Black Jack



- No i? - mięśniak który rzucił wyczekujące pytanie nie sprawiał wrażenia bystrzaka. Raczej jeden z tych jacy zapamiętale wyciskali sztangi na klacie i dla zabawy łamali podkowy. Albo nosy i zęby. A te pozory mogły jednak mylić. Nie było wątpliwości, że w grupie jaka przyszła na spaloną polanę on jest najważniejszy. Nawet jak przystanął na krawędzi zdegenerowanych drzew i dał pracować zwiadowcom. Ci rozsypali się po planie z zainteresowaniem oglądając wrak, trupy i całą resztę. Widocznie już się naogolądali i zrobili swoją robotę bo jeden z nich podszedł do czekającego Murzyna i reszty grupki.

- To nie one. Są trupy ale to nie one. Jacyś faceci. I to nie one ich załatwiły. Ale były tutaj. Przyszły już po wszystkim. Ten szałas co tam na skraju znaleźliśmy to pewnie tam deszcz przeczekały. - Indianin mówił nieco dziwnym akcentem w tym hiszpańskim ale jednak dało się go zrozumieć. No i już nie raz pracował dla Black Jacka czy raczej dla senior Cantano. Sprawdził się więc nie było wątpliwości po kogo trzeba posłać gdy el jefe wpadł na pomysł jak się dostać do Zaginionego Miasta nawet jak te obce myślały, że go wyrolowały.

- A teraz gdzie są? - po chwili trawienia informacji na mało inteligentnie wyglądającej twarzy szef tego komanda zapytał zwiadowcy.

- Poszły na północ. Mają kilka godzin przewagi. - Indianin odparł bez wahania. Był pewny swoich odpowiedzi jak i tego, że padnie to pytanie. Murzyn znów zastanawiał się chwilę.

- Niech mają. - mruknął sięgając do kieszeni i wyjął bibułkę i tytoń. To zawsze pomagało mu myśleć. Na tym plan szefa polegał. Niech te mądralińskie robią sobie co chcą i po swojemu. I niech dotrą do tego miasta na jakie el jefe tak się nakręcił. A wtedy wkroczy Black Jack ze swoją ekipą i przejmie sprawę. A jak się miało takich zwiadowców jak Czarna Wrona to marsz po śladach obozowisk nie był taki trudny. Dziś rano jednak zaniepokoił go ten dym. Co tam się działo? Jack odczuł niepokój bo jakby te gringo ktoś rozwalił to kto by go zaprowadził do Zaginionego Miasta?! Kazał więc ruszać natychmiast nawet jeśli oznaczałoby to skrócenie dystansu do niebezpiecznego momentu. Wolał nie myśleć co by się z nim stało jakby musiał wrócić do szefa bez adresu tego cholernego miasta…

- A ci tutaj? Jak to nie one ich sprzątnęły to kto? Co to za jedni? - jego grube, chropawe palce skręciły równie niezgrabnego i chropawego skręta. Ale chociaż wyglądał jak byle skret to był zrobiony z jednego z najlepszych tytoniów w tym mieście. A przecież ich miasto słynęło na całe ZSA z wyrobów tytoniowych. Więc to coś znaczyło. Wiedział, że mógłby zapłacić za gotowe papierosy. Ale coś w nim zostało z nawyków zwykłego ulicznika. Nawet jak teraz był zaufanym człowiekiem jednego z największych ważniaków w tym mieście. Poza tym lubił sam sobie skręcać te fajki. Uspokajało go to i pozwalało skoncentrować myśli na czymś. Lub na kimś.

- To chodź, pokażę ci. - Indianin machnął zachęcająco ręką i ruszył w stronę wraku spalonej ciężarówki. Szef a za nim reszta bandy ruszyła się z miejsca. Podeszli do wraku i z zainteresowaniem zaczęli oglądać go bliżej. Właściwie pod względem rabowania to nie było to nic ciekawego. Ogień strawił pojazd doszczętnie. Szkoda było tracić czas aby przy nim grzebać. Zwiadowca zaprowadził go do frontu spalonego wraku i pokazał na dwa zaczepione tam zapasowe koła. A raczej felgi bo guma to się zjarała podczas pożaru.

- W porcie jest El Greco. On ma taką ciężarówkę. Nie wiem czy to on. Ale on ma taką ciężarówkę. Z dwoma kołami na przedzie. - wyjaśnił Czarna Wrona, że pewności nie ma i nie daje na to gwarancji. Ale może właśnie to był wóz faceta o jakim mówił. A może nie. Ale jak już coś jeździło po okolicy i nie był to FIST to raczej było to z miasta. Czasem jeszcze ktoś z północy przyjeżdżał. Jak ten durny gringo swoim Wranglerem co ostatnio zrobili z nim porządek. Raczej marne szanse były, że ktoś po dżungli i bagnach miałby ciężarówkę na chodzie. Więc Jack zgadzał się, że są spore szanse, że to mógł być ktoś z miasta. Ale na razie jeszcze nie wiedzieli kto. Trochę żałował, że od reki nie może odwiedzić w porcie El Greco i sobie z nim porozmawiać na temat pewnych spalonych ciężarówek. Ale był tu. A port był gdzieś tam. Musieli sobie radzić z tym co było na miejscu.

- Więc może El Greco mówisz. No dobrze. Potem to sprawdzimy. A jak nie one to kto ich załatwił? - Murzyn odpalił swojego skręta i zaciągnął się aromatycznym, wiśniowym dymem. Wskazał fajkiem na leżące tu i tam na wpół spalone ciała.

- No tego nie wiem. Ale postrzelali ich. I bełtami poczęstowali. Fachowa robota. Chcieli ich załatwić. I załatwili. Ale dlaczego to nie wiem. Potem przynajmniej jedna ciężarówka pojechała dalej. Wyjechali tak jak przyjechali. - Indianin wskazał na wylot z polany położonej na niewielkim garbie. Dlatego nie pochłonęły ją jeszcze bagna. Stąd przyjechały wszystkie pojazdy. A przynajmniej jeden wyjechał. To go nie dziwiło. Tylko w tym kierunku było na tyle drogi aby to jakoś była szansa próbować. Chociaż dziwił się determinacji albo głupocie komuś kto by chciał się pojazdem przedzierać przez te chaszcze. Już łatwiej było przejść na piechotę albo konno. Black Jack też spojrzał w tamtą stronę i wydmuchał kolejną porcję dymu. Co tu się odwaliło dziś rano?

- A kto to mógł być? - zapytał po chwili trawienia tych informacji. Indianin jednak wymownie rozłożył ramiona i pokręcił głową, że na to pytanie nie bardzo może dać odpowiedź.

- Poza kołami pojazdów mało zostało śladów. Ogień i deszcz mocno je zatarły. Trudno powiedzieć. Ale muszą mieć sporo broni. Sporo tu strzelali. - zwiadowca pokazał na złote kleksy wręcz świecące na tle czarnej, spalonej trawy. W nie pod wpływem ognia zmieniły się łuski. Nawet podniósł jeden taki nieforemny kleks i podał szefowi tej grupy. Ten wziął go, obracał w palcach zastanawiając się nad tym wszystkim.

Przypadek? Ktoś tu przypadkiem załatwiał swoje interesy i coś poszło nie tak? Miało to coś wspólnego z tymi trzema czy nie? Albo z tym cholernym miastem utopionym gdzieś w dżungli. Z tego co mówił Wrona to te trzy też się napatoczyły na to pobojowisko tylko trochę wcześniej niż oni. Więc może to nie chodziło o nie. Natknęły się na to tak samo jak teraz oni. Ale miało to coś wspólnego z Zaginionym Miastem czy nie? Bo jak tak to by oznaczało, że jest ktoś jeszcze. Kolejny gracz. I to w liczbie mnogiej, z jakimś pojazdem i sporą ilością broni. To by komplikowało sprawy. Tego się nie spodziewał.

- Nic to. Idziemy za tymi trzema. Jak ktoś tu jeszcze się pęta to go rozwalimy. Senior Cantano chce mieć to cholerne miasto dla siebie. I będzie je miał. - w końcu przestał obracać kawałek roztopionego metalu w rękach i schował go do kieszeni. Otarł pot z czoła i dał znać. Inni potwierdzili otrzymane polecenie i ruszyli za Wroną. Indianin dał znać aby iść za nim i po chwili spalona polana znów opustoszała. Ale nie na długo.


---




Sameus



- Tak Białaszku. Wisisz? Duży ruch dzisiaj. - spracowana dłoń czarnoskórego mężczyzny poklepała bladą, gadzią skórę. Tak jak zwykle jeźdźcy klepali chrapy swoich koni. Dłoni nieco trzęsły się palce ale mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Bardziej interesowało go to co się działo na spalonej polanie. Czego był świadkiem. Spóźnił się na główne przedstawienie. Ale widział jak te zbiry łażą i węszą. Ten Indianin co ich prowadził i paru innych sprawiali wrażenie, że znają się na swojej robocie. Sameus potrafił to rozpoznać. Ale reszta to wyglądali na zwykłych zbirów i cyngli. Pewnie jakiegoś ważniaka. Ale nie mógł rozpoznać jakiego.

- Tak, tak Białaszku. Mamy z Zaginionym Miastem nie dokończone szprawy. Ta gringo otwoszyła sztarą ranę Szameusza. Tak, tak Białaszku. Szameusz musi tam wrócić i dokończyś sztare szprawy. - dłoń znów poklepała gadzią skórę albinoskiego gankora. Tamta blondyna zmusiła go do wspomnień do jakich wolał nie wracać. Stare dzieje. Gdy był piękny i młody. Szkoda było wracać do tego. Ale przypomniała mu i znów nie mógł o tym przestać myśleć. W końcu popytał trochę o nią. Sam jeszcze nie bardzo wiedząc po co. Ale gdy się dowiedział, że zwinęła żagle i z koleżankami wyszła z miasta to był jak impuls. Aby podążyć za nimi. Nie wiedziały na co się piszą! Ale jak się okazało on też nie.

Tych bandziorów się nie spodziewał. To też za nimi szli? Celowo? Czy przypadek. Odkrył ich wczoraj ale już zbyt późno było aby ich okrążyć i wyminąć. A dziś z rana jak miał taki zamiar to oni ruszyli także i też na północ. Tam gdzie było Zaginione Miasto. Przypadek? Ale może i nie. Może to ten dym ich zwabił. Też widział ten dym i też go ciekawił. Od razu rozpoznał, że to ani z ogniska ani czegoś podobnego tylko coś tam się solidnie jarało na całego. Więc koniec końców ruszył tropem tej pstrokacizny skoro mieli zbieżne kierunki. A na miejscu zastał polanę i wrak. Tamci też je oglądali. I jak ich obserwował zastanawiał się co zrobią dalej. Nie słyszał o czym rozmawiali. Ale widział co robią. Szacował, że albo zawrócą na Malaryczne Bagna w kierunku miasta albo pójdą drogą. Niby wedle mapy dalej ale łatwiej niż przez bagna. Ale nie. Poszli dalej. W głąb dżungli. Na północ. Tam gdzie leżało Zaginione Miasto. Przypadek? Skoro poszli to teraz i on ruszył w kierunku wypalonej polany aby się jej przyjrzeć osobiście.


---



K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172