Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-10-2020, 21:17   #11
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Poranny ból istnienia: MG + Umai

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bukPjk5zdLc[/MEDIA]
Czas: 2051.03.02; czw; poranek
Miejsce: motel “Tom & Jerry”; pokój Tamiel i Grima


Ranek zaczął się źle, nawet bardzo źle. Pomijając upał, odkąd otworzyła oczy Tamiel czuła się chora… gdy już sprecyzowała, że jednak żyje, a to nie kocioł piekielny, a ból rozsadzający czaszkę to nie wiertarka udarowa, a kacowa migrena. Dziewczyna uchyliła spierzchnięte wargi, ale zamiast słów wydobył się z nich pełen boleści jęk. Dochodzące zza okna dźwięki przyprawiały o cierpienie, światło raziło oczy… zapachy wykręcały żołądek, a posmak starej ścierki w ustach w ogóle nie pasował do zwykle znajdującego się tam języka.
Pierwszym co Quirke zobaczyła po przebudzeniu była jej sukienka na podłodze i własna ręka… zwisająca bezwładnie na podłogę przez krawędź materaca. Zupełnie jak blond głowa.
Gorzej że bardzo chciało się jej pić. Z drugiej iść do toalety… a z trzeciej.
Z trzeciej sama nie wiedziała. Czuła że śmierdzi, ohydny osad lepił się do zębów, a w gardle panowała pustynia. Pilnie też potrzebowała skorzystać z toalety, bo nie wypadało załatwiać potrzeb do… łóżka. Leżała w łóżku - czyli nie było tragicznie!
Zadowolona z prostego odkrycia spróbowała wstać i nawet postawiła nogi na ziemi. A potem zawroty głowy przechyliły ją, przez co wyrżnęła jak długa z łoskotem na podłogę.

- Jeej… Już rozbijasz się z samego rana? - pokój znów troszkę zawirował. A gdzieś tam z góry doszedł ją jakiś zmęczony, kobiecy głos. Zaraz też zza krawędzi łóżka pokazała się głowa… no… tej kelnerki… patrzyła na nią pewnie z takim samym zmęczonym wzrokiem jaki dostawała od niej z dołu.
- Żyjesz? - zapytała wyciągając do niej rękę by pomóc jej wrócić jak nie do pionu to chociaż do łóżka.

Głos był obcy, twarz znajoma, ale nie należała ani do Rity, ani do Melody. Quirke coś kołatało w głowie, że wynajęli pokój w barze przy drodze… tylko gdzie pozostali?
- Nie wiem… - przyznała, przyjmując z wdzięcznością pomocną dłoń. - Jasmin? Co ja tu robię? Co… co ty tu robisz? Gdzie… woda?

- Chyba, żeśmy się nawaliły razem. -
Jasmin odezwała się na tyle niepewnie, że też wyglądała jakby nie tyle pamiętała wydarzenia z ostatniej nocy co wysnuwała wnioski z obecnej sytuacji.

- Woda. Do picia? No zobacz, może być? - wskazała palcem na stojącą na nocnej szafce szklankę z kolorowym płynem. - Bo jak do mycia to w łazience. - machnęła kciukiem za swoje łopatki. Przekrzywiła głowę patrząc na siedzącą na podłodze koleżankę i tak zagapiła się na chwilę mrużąc oczy.
- A majtki też ci ściągałam? Bo sukienkę to pamiętam… - zapytała niepewnie.

- Majtki? Moje majtki? - lekarka popatrzyła w dół i zafrapowała się. Jęknęła po sekundzie, ściągając koc z łóżka żeby się zakryć. Dlaczego była goła?
- Czy my… - czerwona na twarzy popatrzyła na na drugą dziewczynę, a dalsze słowa nie umiały przejść jej przez gardło. - N...nie pamiętam - ścisnęła palcami łupiące skronie - Jezu… Griiiim! - zawołała na koniec zrozpaczona. Brakowało ważnego elementu w pokoju, jeśli odwaliły coś z Jasmin zeszłej nocy, Ranger ją zamorduje. Albo co gorsza zawinie się i zostawi samą.

- Grim? - koleżanka zmarszczyła brwi i nosek jakby nie była pewna kogo Tamiel woła. Rozejrzała się dookoła po pokoju ale poza nimi dwoma nie było nikogo widać i słychać. Nie było widać drzwi do toalety no ale panowała tam cisza.
- Daj spokój, nie przejmuj się Tam. Pewnie przez sen sama sobie ściągnęłaś te majtki a może ja ci wczoraj zdjęłam razem z kiecką. Już nie pamiętam. Przecież jakbyśmy coś robiły to ja też bym nic na sobie nie miała. - kelnerka widocznie była miłą dziewczyną i nie chciała by jej nowa koleżanka się martwiła niepotrzebnie. Chciała ją pocieszyć głosem skacowanego ale jednak rozsądku. Nawet się poświęciła na tyle by unieść się na ramionach więc pokazała coś więcej niż głowę i ramiona. Tak dokładniej to piersi. Nagie piersi. Nawet całkiem przyjemne dla oka.
- O cholera… - widok chyba jednak zaskoczył właścicielkę bo tego się widocznie nie spodziewała. Spojrzała tam dalej w głąb siebie aby dojrzeć swój dół wciąż przykryty kocem. - O cholera… - sapnęła znowu jeszcze bardziej zaskoczona. W końcu zdezorientowana wróciła spojrzeniem do siedzącej na podłodze blondynki.
- Jakby ci tu powiedzieć Tam… też nie mam majtek… - powiedziała jakby liczyła, że jakimś cudem lekarka może jej wyjaśnić ten fenomen i lukę w pamięci.

- Co… cośmy robiły… co ja narobiłam? - owijając się szczelnie kocem i zaczęła kiwać się w przód i w tył, kręcąc głową. Dała ciała, jak można się było tak spić. - Nie pamiętam, film mi się urwał. - przełknęła ledwo ślinę i zaczęła pełznąć w kierunku łazienki. Nagle znieruchomiała. A co jeżeli ponury gliniarz zabawił się ich kosztem? Jeśli obie padły jak kłody sam mógł je rozebrać żeby rankiem zafundować im obu mindfucka.
- Grrriiiiiim! - tym razem w jej głosie pojawiła się złość.

- Kogo wołasz? Chyba jesteśmy tu same. - kelnerka zmrużyła oczy jeszcze raz rozglądając się po pokoju. No ale jakoś nikt nowy się poza nimi dwiema nie pojawił. W końcu cicho jęknęła i zaczęła gramolić się z łóżka. Sięgnęła po tą kolorową szklankę i łyknęła z niej parę łyków. Wreszcie wstała i uklękła obok blondynki podając jej szklankę.

- Masz, napij się. - poradziła jej po koleżeńsku. Chwilę wodziła niepewnie wzrokiem po pokoju nie bardzo wiedząc co zrobić i powiedzieć.
- Tu chyba ktoś spał. Bo jest niepościelone. My chyba na tym spałyśmy. - zdecydowała w końcu przyglądając się drugiemu łóżku. Rzeczywiście wyglądało na używane.
- Może gdzieś poszedł. - dedukowała opierając się o krawędź łóżka a drugą dłonią po przyjacielsku klepiąc Tamiel po plecach.

- Albo się zabrał, bo ile można… niańczyć problem. - Quirke wpadła w ponury nastrój, biorąc szklankę. Napiła się, alkohol podrażnił żołądek. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Minęła chwila, potem druga i nudności puściły. Wtedy też dało się żywiej odetchnąć.
- Chcesz procha? - spytała, wstając chwiejnie i rozglądając po pokoju aż dojrzała czarną lekarską torbę. Obok stał plecak Totha, a jego widok sprawił, że strach też odpuścił. Nie uciekł, nie zostawił samej. Chociaż pewno był wkurzony.
- Witaminy, coś przeciwbólowego, a potem śniadanie - pochylając się nad bagażem sprzedała prosty plan - Wołałam Danny’ego. Tego gościa z którym wczoraj tańczyłam. Myślisz, że zmył się jak usnęłyśmy i poszedł dalej w tango? - spytała, widząc przed oczami scenariusz gdzie Teksańczyk obudził się w podobnym zestawie jak ona sama. Gdzieś w obcym wyrze, z nagą dziewczyną obok. Sam gadał że…
- Musze sprawdzić czy nic mu nie jest.

- Na pewno nic mu nie jest. Pewnie poszedł na śniadanie. Czy coś. A jak masz coś na ból głowy to daj. Ja muszę do toalety
. - Jasmine pacnęła ją pocieszająco dłonią w nagie ramię. Po czym odebrała szklankę z wczorajszym drinkiem i znów jęknęła przy wstawaniu. Ale odstawiła szklankę na szafkę i sama trochę się chwiejąc ale podreptała w stronę toalety znikając w niej z widoku. Ale nie domknęła drzwi.
- Często ci się przytrafia takie coś? Naprawdę nic nie pamiętasz? - zawołała z wnętrza toalety.

Znane czynności pomagały zebrać się do kupy. Znaleźć odpowiedni blister, wycisnąć dwie tabletki. Znaleźć nieduży słoiczek i wyłuskać cztery białe krążki. Quirke zawiesiła wzrok na ampułkach morfiny. Wystarczyło dać w kanał i wszystkie problemy kaca odlecą. Wraz ze świadomością.
- Zapewne nie uwierzysz jeśli ci powiem, że zwykle kończę picie po dwóch drinkach - burknęła, łykając swoją porcję tabsów. Przełknęła je, połowę kładąc na łóżku.
- Wczoraj miałam wypić jednego - dodała, kręcąc głową i poprawiła rulon z koca - Mam słabą głowę. Tabsy przygotowane, leżą na materacu. Idę… poszukać Grima i pozostałych.

- Stój, poczekaj! Nie zostawiaj mnie!
- gdzieś zza pleców doszedł nieco zmęczony a nieco przyspieszony głos koleżanki. Jakieś stukanie, chlapanie i zaraz drzwi się otworzyły i stanęła w nich Jasmin jeszcze otrząsając dłonie. Zerknęła na blondynkę jakby ją pierwszy raz zobaczyła na oczy i zmrużyła oczy, przechyliła główkę kończąc trzepać własne dłonie.
- Tak chcesz iść? - zapytała niepewnie wskazując na Tamiel ubraną jedynie w owinięty dookoła ciała koc. Zresztą kelnerka nie kłopotała się nawet kocem więc stała nagusieńka gdy na zewnątrz dało się słyszeć kroki i ktoś stanął przy drzwiach gmerając w zamku.
- O, chyba wrócił. Widzisz? Znalazł się. Mówiłam ci, że nic mu nie jest. - uśmiechnęła się pogodnie kładąc dłonie na biodrach by dać znać, że sytuacja jest opanowana a przynajmniej zaczyna wracać do normy. Wtedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Grim.

- O. Wstałyście. - powiedział trochę jakby zaskoczony a trochę zaciekawiony. Uśmiechnął się delikatnie wchodząc do środka. - Przeszkadzam wam w czymś? - zapytał nieco ironicznym głosem patrząc na nie obie.

- O cholera! - syknęła nagle przestraszona Jasmin jak się zorientowała, że dalej stoi bez ubrania. Szybko więc czmychnęła z powrotem do łazienki mamrocząc coś w zdenerwowaniu.

- Nic ci nie jest? - Quirke ulżyło, uśmiechnęła się mniej cierpiętniczo robiąc krok w jego stronę żeby się upewnić że wszystko gra… a potem ją wryło i tak stanęła półtora metra od Rangera. - Gdzie byłeś? Myślałam… - pokręciła głową żałując tego gestu od razu. Syknęła z bólu, opadając na łóżko - Przepraszam, zrobiłam się jak zwierzę. To karygodne, nieprofesjonalne. Naprawdę bardzo mi przykro, że… naraziłam cię na stres i nieprzyjemności. Wszystko w porządku? - podniosła umęczony wzrok.

- No. Reszta już się z wolna zbiera do śniadania. Trochę pada. Przyszedłem zobaczyć co z wami. - skinął głową i po chwili zastanowienia podszedł i usiadł naprzeciwko blondynki, na swoim łóżku. Popatrzył na nią, na jej łóżko, szafkę, ubrania leżące na podłodze i parsknął cicho.

- No. To następnym razem chciałbym zobaczyć twoją minę jak wstaniesz i mnie zobaczysz z gołą koleżanką w jednym łóżku. - powiedział rozbawiony lekko kiwając głową w stronę drzwi do łazienki za jakimi zniknęła Jasmin.

- A-ale… to nie tak - lekarka wbiła wzrok w podłogę, garbiąc plecy jakby kowboj wrzucił tam cały worek gruzu.
- To nie tak - kręciła głową i w pewnej chwili głośno przełknęła ślinę. Chyba nic się nie stało, ale wyglądało jak wyglądało. Już widziała minę doktora Sandersa gdy dojdą do niego plotki jak Tamiel się zachowała ledwo spuścił ją z szeleczek i smyczy.
- Nie robiłyśmy nic, kompletnie i… nie doszło do niczego, co ci tam chodzi po głowie. Tylko spałyśmy, bo gorąco. Obok siebie, pijane, a jest gorąco. To nie tak…

- Pewnie, jasne. W końcu co innego mogły robić przez całą noc dwie gołe panny w jednym łóżku? -
wydawało się, że Texas Ranger ma całkiem niezłą radochę z tej całej sytuacji. Ale ograniczał się do dyskretnego uśmiechu. Odwrócił nieco głowę bo otwarły się drzwi od łazienki i wyszła z nich Jasmin. Tym razem była owinięta podobnie jak jej nocna partnerka z jednego łóżka tylko, że w ręcznik. Który był na to zdecydowanie za krótki więc ledwo jej sięgał poniżej bioder.

- Cześć. - powiedziała wyraźnie zakłopotana stając gdzieś tak u wejścia pomiędzy dwoma łóżkami zerkając niepewnie na nią i na niego. Widocznie też jej było głupio i nie bardzo wiedziała co zrobić i powiedzieć.
- Przyszłam po ubranie. Chyba powinno gdzieś tu być. - powiedziała jakby w łazience zorientowała się, że poza ręcznikiem nie ma w co się ubrać.

- To chyba twoje. - Danny schylił się po białą koszulę jaką wczoraj miała na sobie kelnerka. Znalazł też biały stanik, wstał i podał jej. - A dół to chyba tam widziałem. - wskazał za łóżko na jakim spały dziewczyny. Jasmin dygnęła grzecznie odbierając z ulgą swoje ciuchy i zerknęła tam gdzie wskazał.

- O! Spódnica! - ucieszyła się dostrzegając dół swojego ubioru. Podeszła tam i schyliła się pewnie zapominając, że przy tak krótkim ręczniku to obnaża swoje ciekawie wyglądające tylne wdzięki. Wyprostowała się mając już prawie komplet i spojrzała na mężczyznę jakby był jej jedyną nadzieją.
- A widziałeś gdzieś moje majtki? - zapytała odruchowo ale widząc jak jak uniósł brwi szybko się zaczerwieniła i pomachała ręką. - A nieważne! Idę się przebrać zaraz was zostawię w spokoju! - obiecała i szybko znów skryła się w łazience.

- To doszłyście do etapu wymiany bielizny? - zapytał z zaciekawieniem wciąż widocznie rozbawiony. Ale usiadł z powrotem na krawędzi swojego łóżka.

- A co, żałujesz że to nie był twój kawalerski z kumplami? - blondyna ciaśniej owinęła się kocem,podciągając przy okazji kolana pod brodę. Wierzchem dłoni przetarła mokre oczy, czując się nie dość że skacowana i obolała, to jeszcze upokorzona i zagubiona. Sama nie wiedziała które bardziej.
- A może sam nas rozebrałeś, skoro obie byłyśmy pijane? - siorbnęła nosem po czym przechyliła na łózko, zwijając w pozycji embrionalnej na boku - Nie doszło… mówiłam ci, że nie interesują mnie matrymonialne znajomości z kobietami. Odpierwiastkuj się i… dlaczego pozwoliłeś mi tyle wypić? Miało być po drinku, góra dwóch. A urwało mi film jeszcze tam w barze i nie pamiętam nic. Łeb mi pęka, wszystko boli… pić mi się chce.

- Masz.
- powiedział wyciągając z zaczepu przy pasie manierkę. Podał jej a przy okazji przesiadł się i usiadł obok niej. Przez chwilę się nie odzywał zerkając na nią albo przed siebie.
- Same żeście się rozebrały. A chichrałyście się przy tym na całego. No a potem było rano i obie spałyście jak zabite. To poszedłem zobaczyć co z resztą. - powiedział jakby streszczał najważniejsze fakty z ostatniej nocy. Spojrzał znów w bok na leżącą obok blondynkę owiniętą kocem. - Nie bój się. Nikomu nie powiem co tu się działo. - uspokoił ją ciepłym uśmiechem.

Dziewczyna chętnie przyjęła manierkę i do niej przyssała, nie zwracając uwagi czy zalewa koc, łóżko, albo cokolwiek innego. Piła łapczywie aż naczynie prawie pokazało dno, gardło też przestało jej ściskać drutem kolczastym.
- Tak po prostu zostawiłeś dwie gołe dziewczyny. W jednym łóżku… i oczywiście nawet pod koc nie rzuciłeś okiem. Mhm - nie brzmiała jakoś specjalnie przekonana, ale przy końcu westchnęła z bólem. Po omacku wyszukała rękę Grima i ją ścisnęła - Doktorowi Sandersowi też nie powiesz? Obiecujesz?

- Nie jestem kapusiem.
- powiedział odbierając manierkę i chwilowo trzymając ją w wolnej dłoni. Drugą oddał uścisk blondynce jakby chciał jej dodać otuchy. I odwrócił się bo drzwi skrzypnęły i wyszła z nich Jasmin. Tym razem już w koszuli i spódnicy zdecydowanie bardziej przypomniała wczorajszą, sympatyczną kelnerkę z wieczora. Chociaż jej i jej ubraniu brakowało świeżości jaką cechowała się jeszcze wczoraj. Stanęła znów u progu łóżka patrząc na nich trochę niepewnie.

- Noo too… - odezwała się chyba nie bardzo wiedząc co powiedzieć. - Znaczy już wolne. Jakbyście chcieli skorzystać. - nieco odzyskała werwę wskazując na właśnie zwolnioną toaletę.

- Dzięki Jasmin… i dziękuję za wczoraj. Z tego co pamiętam… bawiłam się świetnie - Quirke musiała coś powiedzieć, pozytywnego i bez naleciałości porannej tragedii. Uśmiechnęła się do kelnerki - Robisz najlepsze drinki na świecie, przenieś się do Vegas a zrobisz oszałamiającą karierę, a najlepiej jedź kiedyś do nas, do Kansas. Byłoby super i… przepraszam za teraz. Drugi raz w życiu mam kaca. Wzięłaś tabletki które ci zostawiłam?

- A tak, te proszki… -
widocznie latynoska kelnerka zapomniała o tych tabletkach bo z konsternacją spojrzała na te przygotowane medykamenty, podeszła do nich, wzięła je i spojrzała rozglądając się po pokoju. Grim zaoferował jej manierkę co ta przyjęła z uśmiechem. Przełknęła i zaraz oddała mu już prawie pustą manierkę.

- Wczoraj mi mówiła, że wcale nie leci na kelnerki ani nic takiego. Uwierzysz? - Danny zapytał wskazując pustą manierką na leżącą obok blondynkę. Głupia uwaga jakoś rozładowała skrępowanie i napięcie bo Jasmin roześmiała się z ulgą i już swobodniej popatrzyła na nich oboje. Stała tuż obok nich patrząc na nich z góry na dwójkę rozparcelowaną na łóżku.

- Naprawdę? No jej ja też się nie spodziewałam, że tak się zrobię. No ale z taką niesamowitą dziewczyną to jakoś samo poszło. - roześmiała się kelnerka całkiem naturalnie i wesoło a Grim zgodził się z nią kiwając głową.
- Ale ten, no… A wiesz może… Co się działo w nocy? - zapytała znów nieco skrępowana swoimi lukami z pamięci i mało standardową pobudką o poranku.

- Mhm. Nawaliłyście się i poszłyście spać. Tak w największym skrócie. Żadna filozofia. - Grim wzruszył ramionami zerkając to w bok na siedzącą obok blondynkę to w drugi bok na stojącą obok kelnerkę.

- Naprawdę?! - trudno było powiedzieć co dokładnie kierowało Jasmin. Ale najwyraźniejsze to chyba była ulga. - Aaaleee…. eee… no wiesz… nasze ubrania… - zapytała jeszcze niepewna wskazując na miejsce na podłodze gdzie niedawno leżały choćby jej ubrania.

- To już moje drogie załatwiłyście sobie same. - Grim znów się zaśmiał rozbawiony widocznie wczorajszym wspomnieniem którego chyba był świadkiem. Jasmine zerknęła szybko na Tamiel jakby radziła jej się wzrokiem jak dalej rozegrać tą rozmowę.

- Dzięki Jas, też cię bardzo lubię - Quirke sapnęła kiedy się podnosiła, ale jakoś usiadła obok Teksańczyka, opierając się na nim i kładąc mu brodę na ramieniu - Danny czy byłbyś tak miły i został naszą czarną skrzynką, bardzo ładnie cię obie prosimy? - popatrzyła brunetowi w oczy - Obserwowałeś jak się rozbieramy, tak? Dlaczego, co i jak? Oczywiście wcale nas do tego nie podpuściłeś…

- O, nie, nie, nie dam się na to nabrać, mam opowiadać dwóm laskom co robiły jak były nawalone? O nie, mowy nie ma.
- Grim pokręcił głową i machnął ręką jakby opędzał się od natrętnej muchy. Latynoska, już ubrana, spojrzała szybko na niego i na nią i wyglądała na nieco skonsternowana taką reakcją. Bo brzmiało jakby wyrabiały jakieś nie wiadomo co.

- Oj no powiedz no. Ty wiesz no to my chyba też możemy nie? Potem będziesz się z nas śmiał a my nie będziemy wiedzieć z czego. To byłoby nie w porządku. - Jas szybko dosiadła się na krawędź łóżka tylko biorąc Rangera z drugiej strony więc znalazł się pośrodku nich. No i jeszcze prosząco na niego popatrzyła i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Eh, nic takiego, właściwie Tam miała mokrą sukienkę od tego drinka w barze… - zaczął mówić a barmanka pokiwała energicznie głową, że to jeszcze pamięta więc ciągnął dalej. -... i tutaj zdjęłaś jej tą sukienkę by w mokrej nie spała. I miałaś chyba iść, ale zaległaś. No i tak właściwie zostało. - wyjaśnił jak to wczoraj było. A Latynoska zmarszczyła brwi i oczy i ponad jego ramieniem zerknęła na wspólniczkę co ona na to i czy coś jej to rozjaśnia mroki wczorajszej niepamięci.

Za plecami kowboja lekarka rzuciła kelnerce przeczący sygnał głowy. Nie kojarzyła tego, ale opowieść nie wyjaśniała też wszystkiego.
- Danny - zaczęła spokojnie i mało pewnie aż wypuściła powietrze, znów Rangerowi za plecami pokazując na migi do Jas aby jej pomogła.
- Nie bądź taki, co? Przecież taki dobry, prawy i kochany z ciebie człowiek - mówiła cicho, ciągle na niego patrząc. Naparła ręką na jego ramię chcąc go przewalić na plecy - Powiedz co było dalej? Obudziłyśmy się w stroju adamowym… a raczej stroju Ewy, jeśli mamy być dokładni.

- Właśnie! Przecież jakoś… no wiesz… te ubrania jakoś musiały się ściągnąć no nie?
- Jasmin trochę się zagapiła z początku jakby słowa Danny’ego coś jej przypominały. Ranger zaś nie stawiał zbyt przekonywującego oporu dlatego dał się przewalić na plecy i wejść na siebie dziewczynie owiniętej kocem, ale Latynoska nie była w ciemię i bita i jak zorientowała się w sytuacji, znów wylądowała z jego drugiej strony przytulając się do niego przymilnie. Przy okazji mogła już z bliska zezować na swoją kumpelę bo się obie znalazły prawie twarzą w twarz.

- No dobra. - Grim dał się ubłagać i objął każdą z nich jednym ramieniem. A Jas zdradzała minkę jakby zaraz miała usłyszeć jakąś niesamowitą bajkę. Tylko na początek dnia a nie nocy.
- Zasnąłem. - powiedział krótko i tak zwyczajnie, że jeszcze dobrą chwilę Jasmin czekała na jakiś ciąg dalszy. W końcu zerknęła na leżącą tuż obok blondynkę jakby ta jej mogła wyjaśnić jakiś tajny kod Rangera.

- Ale jak to zasnąłeś? - zapytała dość niecierpliwym tonem znów zwracając się do niego.

- Normalnie. Ty się zawinęłaś w koc… ty zaległaś obok… Nie chcę nic mówić ale rozwaliłyście się na całe wyro… - wskazał odpowiednio na Tamiel i Jasmin a potem z wyraźnym wyrzutem zaznaczył, że dla niego już zabrakło miejsca w tym wspólnym łóżku. - a że też trochę byłem zrobiony, z was pożytku nie było to polulałem się. - wyjaśnił jak to było wczoraj wieczorem. Kelnerka znów chwilę odczekała po czym zerknęła na swoją kumpelę by zweryfikować jej reakcję ze swoją. A sama miała minę jakby czegoś brakowało jej w tej opowieści.

- Ale… gdzie w tej wersji moment negliżu? - Quirke nie odpuszczała, szkoda że ból głowy również. Podobna rozmowa na kacu szła ciężko. Bez kaca pewnie nie byłoby lepiej, ale trudno. Zmrużyła oczy - I jakiego niby pożytku, co byś zrobił, gdybyśmy się hm. Nadawały? - jej oczy zrobiły się wielkie gdy spytała - Chyba nas nie rysowałeś, co?

- No tak, co my byśmy mogli robić w łóżku we trójkę przez całą noc…
- Danny udał, że się poważnie namyśla nad tym pytaniem z pogranicza filozofii i egzystencjalizmu przy okazji skubiąc po kawałku loków każdej z dziewczyn jaka opierała się o jego pierś. Wyglądał tak zabawnie, że Latynoska zaśmiała się cicho, trochę z zażenowaniem a trochę z wesołością zerkając zadziornie na leżącą obok blondynkę. Widocznie dobry humor zaczynał jej wracać.

- Szkoda, że już wyjeżdżacie, czuję, że byśmy się mogli nieźle dogadać. - westchnęła z wyraźnym żalem na to rozstanie co niedługo powinno nastąpić. I niespodziewanie pacnęła mężczyznę w jego pierś. - Ale gadaj kto nas w końcu rozebrał! Bo ja za cholerę tego nie pamiętam. Tylko to jak zdejmowałam z ciebie sukienkę. - niecierpliwość znów wzięła górę nad Jasmine i próbowała naprowadzić nowego kolegę na właściwy tor tej rozmowy.

- Fakt. Trochę szkoda, że musimy wyjeżdżać. Nie wiesz czy w Miami nie szukają może kelnerek? - Grim się zgodził, że szkoda było przerywać tak sympatyczną znajomość.

- O rany mów jak było w nocy!
- Latynoska roześmiała się ale widocznie była też zniecierpliwiona tym przedłużaniem sprawy. Znów poklepała go po piersi aby przyspieszyć te zeznania.

- Właściwie tak do końca to nie jestem pewien. - Ranger westchnął i spojrzał gdzieś ponad dwiema głowami na głębie sufitu nad sobą. Kelnerka zmarszczyła brwi ze zdziwienia patrząc na leżącą obok blondynkę. Ale nie musiała już poganiać świadka wczorajszych zdarzeń klepaniem bo sam zaczął mówić dalej.

- Zgasiłem światło. Ale obudziły mnie jakieś odgłosy. I chyba się przebudziłyście. Bo wam gorąco było czy co. I wydaje mi się, że ty się chyba zaczęłaś rozbierać… - wskazał niepewnie na kelnerkę… - ty jej chyba chciałaś pomóc… zwłaszcza z kiecką… ale jak ją ściągnęłaś i rzuciłaś to ty się z kolei zorientowałaś, że poleciała razem z majtasami… - zaśmiał się cicho z rozbawieniem. - no to tobie się głupio zrobiło i chciałaś ich poszukać… ale na szczęście wyrżnęłaś się z łóżka na łóżko to nic ci się nie stało… ale ty myślałaś, że coś się stało więc poczłapałaś do niej… potem było dużo tajemnych szeptów na uszko i chichrania… i skończyło się na tym, że wspólnym wysiłkiem ściągnęłyście twoje gatki… a potem też jeszcze było troszkę szeptania i chichrania się… a potem to w sumie nie wiem bo albo wy albo ja się pospałem i wstałem dopiero rano. - Danny nie dręczył już dłużej obu dziewczyn i tak bez pośpiechu, trochę flegmatycznie, wskazując po kolei palcem to na jedną to na drugą gdy opowiadał co która której zrobiła opowiadał jak to było ostatniej nocy.

- O rany… - po chwili zastanowienia Jasmin pozwoliła sobie na krótki ale zafascynowany komentarz. Po czym zerknęła znów na swoją partnerkę z ostatniej nocy by zobaczyć jej reakcję.

- Jeśli dobrze rozumiem - Quirke przestała wybałuszać oczy i zamiast się dziwić, zaczęła się uśmiechać niezobowiązująco kiedy patrzyła na Rangera. Wcześniej jeszcze mrugnęła dyskretnie do Latynoski, aby ostatni tego nie dostrzegł.
- Całą noc mogłeś bez skrępowania i bezwstydnie się gapić na mnie i Jas - trochę mina jej na sekundę zrzedła - bez ubrań - zrobiła wdech, podejmując opanowanym tonem - Nad ranem również… nie uważacie, że to bardzo niesprawiedliwe? Myślę, że należy się nam rekompensata - popatrzyła na dziewczynę obok - Nie sądzisz?

- Zaraz, zaraz… co? Jaka rekompensata? Nie gapiłem się, przecież mówię, że się pospałem.
- Ranger zmrużył brwi jakby uznał, że został niewłaściwie zrozumiany no i chciał wyjaśnić to nieporozumienie. No ale Jasmin w lot podłapała temat i o co chodzi. I widocznie pomysł kupił ją z miejsca.

- O tak, zdecydowanie tak! Ty nas widziałeś na golasa a my cię nie! To niesprawiedliwe! O, nawet teraz jak przyszedłeś to widziałeś mnie bez ubrania. Ja też chcę! - latynoska kelnerka uderzyła w szybki ton pełen werwy próbując nakierować rozmowę, myśli i grę na właściwy tor. Poklepała z przekonaniem pierś leżącego pod nimi mężczyzny i wskazała gestem za siebie gdzie niedawno ku obopólnemu zaskoczeniu oboje spotkali się pierwszy przytomny raz tego deszczowego poranka.

- Hej, panienko! Stałaś na środku pokoju! Nie dało się ciebie przegapić. - Danny prychnął trochę jakby rozbawiony a trochę jakby z irytacji na tak absurdalny zarzut. - Chwila… Znaczy chcesz być bez ubrania? - nagle zmrużył oczy gdy sobie uświadomił dwuznaczność wypowiedzi kelnerki. Sądząc po pierwszej reakcji na trochę zmieszanej i zaskoczonej twarzy to chyba niezamierzonej. Ale dziewczyna szybko się ogarnęła.

- Ale nie sama! Wy też. - zaśmiała się stawiając warunek i wskazując na nich oboje. Sama niby już była ubrana w strój kelnerki chociaż ten strój składał się z paru rzeczy co można było policzyć na palcach jednej ręki. I pewnie by jeszcze palców zostało. Tamiel dalej była tylko owinięta kocem. Więc właściwie najwięcej na sobie miał Danny.

- My też? Ale na samo rozbieranie i gapienie się to chyba mi się nie opłaca. - Grim zastanowił się po chwili i wymownie przesunął palcami po ramieniu jednej i drugiej leżącej na nim kobiety.

Quirke pacnęła go po tej łapie, z zażenowaniem stwierdzając że skoro upadła tak nisko dzisiejszego poranka, co jej szkodzi wykopać ciut głębszy dołek?
- Pan nas nie docenia, panie Toth - powiedziała serdecznym, troskliwym tonem i tak jakoś po lekarsku się na niego patrzyła - Przecież cię z tym samego nie zostawimy, pomożemy się i rozebrać i ubrać, prawda Jas?

- No pewnie! -
Latynoska ochoczo pokiwała głową gorąco wspierając swoją partnerkę w składaniu tych propozycji i ofert.

- Mhm. To pomożecie mi w tym rozbieraniu i potem ubieraniu? - Danny popatrzył na jedną i na drugą po czym mądrze pokiwał głową na znak, że się nad tym zastanawia. - A tak z ciekawości… - zapytał jakby od niechcenia i jakby chodziło o jakiś detal. - A co byśmy robili tak pomiędzy tym rozbieraniem a ubieraniem? - dokończył swoje pytania patrząc pseudo niewinnym wzrokiem na swoje dwie koleżanki co już i tak prawie na nim leżały.

- Jeśli nie widzisz, zdaj się na słuch. Jeśli nie słyszysz, zdaj się na dotyk… tak słyszałam - Tamiel wzruszyła ramionami, zmieniając minę na nerwową. Podniosła się do siadu, poprawiając koc. Chciała przyjąć co Ranger oferował, nie żeby o tym nie myślała. Parę razy. Ale niektórych spraw i wspomnień nie dało się ot tak zignorować. Pewne momenty życia, nie do końca jasne i dobre, nie odpuszczały tak łatwo.
- Na razie rozmawialiśmy o podziwianiu, prawda? - nerwowo zacisnęła dłoń przytrzymującą koc. Spojrzeniem uciekła w bok - Patrzenie jest mało inwazyjne, nic ci nie ubędzie.

Oboje wydawali się wyczuwać tą zmianę w nastroju tej trzeciej. Popatrzyli na siebie i na nią. W końcu inicjatywę przejęła pracownica tego lokalu. - No wstawaj, rusz się! Słyszałeś co Tam powiedziała? Od tego się nie umiera. - ponagliła rangera w nieco żartobliwym tonie. Przy okazji nieco stękając gdy próbowała go podnieść do pionu. No i pewnie się dał podnieść bo był cięższy od każdej z nich. Coś tam próbował mamrotać czy powiedzieć ale Jasmin była nieustępliwa.

- Chodź, Tam, pomóż mi z nim. - zaprosiła koleżankę do zabawy w rozbieranie pana Thota. Właśnie próbowała ściągnąć z niego bluzę i przydałaby się jej pomoc z drugiej flanki rangera. Pod bluzą już widać było podkoszulek Danny’ego co się i tak nieco zaciągnął więc i kawałek jego brzucha był też już widoczny.

- Podnieś ręce - lekarka poprosiła cicho, zmieniając pozycję na klęczącą. Zaczęła pomagać w ściąganiu ubrań, czując się jakby robiła to z pacjentem. W niepewne z początku ruchy wróciła płynność, więc po szarpaninie z bluzą, podkoszulka ześlizgnęła się z torsu bez zgrzytów, pokazując kolekcję tatuaży na piersi i ramionach kowboja.
- Masz dużo blizn - wyrwało się blondynce w pewnym momencie. Chrząknęła, schylając kark w dół. Zostały spodnie, ale przed nimi należało pozbyć się butów i tym się zajęła.

- Same starocie. - Danny machnął ręką na znak, że to nic takiego. Chociaż sądząc po uśmiechu jednak uwaga sprawiła mu jakąś przyjemność. Siedział już właściwie w samych dżinsach i butach na krawędzi łóżka pomiędzy dwiema kobietami. Tą blondynką owiniętą kocem i latynoską w białej koszuli i czarnej mini do połowy uda.

- Pomóż mi z tym. - Jasmin zeszła do parteru podłogi próbując zdjąć buty Teksańczyka. On zresztą też się pochylił aby jej pomóc więc przez chwilę Tamiel widziała jego pochylone plecy. Ale szybko się uporali z tymi butami więc znów się wyprostował.

- Teraz chyba spodnie. - Latynoska nie ukrywała, że ten etap zabawy jej się podoba. Jak i cała zabawa. Z ekscytacją w oczach i uśmiechu patrzyła nieco z dołu na na wpół odkrytego już rangera i okrytą kocem blondynkę.

- A może teraz ty coś zdejmiesz? Tak by chyba było uczciwie. - zaproponował Danny zerkając z góry na kucającą na podłodze kelnerkę. Ta uniosła brwi trochę w zdziwieniu, przygryzła wargę po czy wzruszyła ramionami i sprawnie zaczęła rozpinać guziki swojej koszuli. Jej dekolt szybko powiększał się odkrywając coraz więcej żywego ciała aż biała koszula powędrowała na łóżko Danny’ego za jej plecami a ona została w samym białym staniku i tej czarnej, służbowej mini.

- To teraz spodnie. - znów wskazała na zapięcie spodni mężczyzny i nieco uniosła się gotowa sięgnąć po zapięcie paska i spodni ale zerknęła na koleżankę jak ona się zapatruje na te manewry.

- Ja rozpinam, ty ściągasz? - Quirke zaproponowała Latynosce i widząc niemą zgodę zbliżyła dłonie do pasa z szeroką klamrą. Tak było wygodniej, jedna siedziała na łóżku, druga i tak okupowała podłogę. Palce się jej trzęsły, walka z zapięciem szła opornie. Nie pomagał oddychający brzuch o który co i rusz się natykała, operując rękami ostrożnie. Mimo stresu się uśmiechała i chyba przestawała powoli palić buraka.
- Czy mógłbyś… - zaczęła, patrząc w górę na twarz Rangera i na chwilę zgubiła wątek, bo jego usta przykuwały uwagę. Drgnęła w pół drogi, zdążając się opamiętać już mocno wychylona w jego stronę, ale jeszcze na przedpolu. Chrząknęła znowu, kryjąc zmieszanie - Mógłbyś się oprzeć na łokciach o materac? Będzie nam wygodniej.

- Pewnie. -
zgodził się łagodnie idąc jej na rękę w tej współpracy. Odchylił się na ich łóżko i położył na plecach. Teraz ściąganie dołu ubrania było całkiem łatwe. Zwłaszcza na dwie pary wprawnych rąk. Chwilę potem dżinsy rangera leżały na podłodze a on sam dawał się oglądać w całej okazałości.

- Ooo… Całkiem niczego sobie taki widok. - zamruczała z zadowoleniem kelnerka powoli podnosząc się i opierając się dłońmi na męskich kolanach aby spojrzeć względnie wygodnie na większość jego roznegliżowanej sylwetki.

- Nie chciałbym wyjść na kłótliwego czy co… Ale wiecie, mieliśmy deal z tym rozbieraniem i oglądaniem. - przypomniał nieco unosząc głowę by spojrzeć na swój dół no i dwie partnerki na lub przy łóżku.

- No dobra. - Jas zaśmiała się dobrodusznie i odbiła się od jego kolan wstając na własnych nogach. Po czym w dwóch ruchach rozpięła i zsunęła z siebie biały biustonosz ukazując swoje przednie atuty w pełnej krasie. I stanęła tak w stroju topless zerkając z góry na swoich partnerów. Wsunęła kciuk za pasek swojej mini jakby prezentowała gotowość aby ją też zdjąć ale jeszcze zawahała się czekając na jakiś ruch czy sygnał od Tamiel co w tej chwili chociaż miała na sobie tylko owinięty koc to była najbardziej okryta z całej trójki.

Blondynka zachęciła ją kciukiem wystawionym do góry, patrząc na rozwalonego w poziomie Totha jak na blachę jabłecznika z kruszonką. I jeszcze lodami na górze. Skubała bezwiednie wargę paznokciami i patrzyła w sposób mało dyskretny, a z pewnością natarczywy. Widywała roznegliżowanych ludzi, ale zawsze byli to pacjenci… prawie zawsze.
- Chodź tak częściej… albo leż - mruknęła praktycznie szeptem. Odjęła dłoń od ust bardzo powoli wyciągając ją nad oddychający powoli brzuch. Widziała jak mocno się trzęsie, ona też dygotała, wbijając paznokcie w koc. Po niemożliwie długiej chwili położyła mu rękę na brzuchu i tak znieruchomiała, nie oddychając. Aż powoli, oddech po oddechu wracało jej opanowanie. Pod opuszkami czuła ciepłe ciało, miękką skórę. Tak kurewsko przyjemną w dotyku. - Jest tak gorąco, że grzechem… chodzić w tych twoich koszulach. Ugotujesz się, a szkoda - dodała pewniej, nie odrywając wzroku od własnej ręki na obcym ciele. Świat się nie zawalił, nic się nie stało. Nic… nie bolało. Strach też malał, dobry znak.

- Ty też jesteś niczego sobie. - wesoło wtrąciła Jas stopniowo zsuwając z siebie czarną mini. Potem wyszła z niej nogami gdy już ta zsunęła się poniżej jej kolan i wróciła pod względem ubioru do stanu w jakim się obudziła obok tej blondynki co właśnie sprawdzała na dotyk jakość męskiego ciała rozwalonego w poprzek łóżka na jakim spędziły ostatnią noc.

- O tak. - Danny poparł skwapliwie. Chociaż trochę nie bardzo było wiadomo co i kogo. Czy dłoń Tamiel jaka przesuwała się po jego torsie. Czy ruch kończący zsuwanie się kiecki Jasmin. Czy to co mówiła o dziewczynie z Teksasu. Ale wydawał się rozleniwiony i pobudzony jednocześnie zgodny i pogodny na bardzo wiele we współpracy z dwoma takimi ślicznotkami.

- Ale chyba coś nam tu jeszcze zostało. - Latynoska znów kucnęła na podłogę. Ale tym razem władowała się pomiędzy uda rangera rozchylając je. I leniwie oparła łokieć o krawędź łóżka a drugą dłonią zaczęła przesuwać palcami po krawędzi męskiej bielizny. Zerkała na oboje swoich partnerów jakby nie mogła się doczekać aż się pozbędą tej ostatniej zasłony. No rzeczywiście sądząc po kształcie tego co było pod tą zasłoną można było stwierdzić znaczny stopień pobudzenia ich kowboja.
 

Ostatnio edytowane przez Umai : 16-10-2020 o 23:13.
Umai jest offline  
Stary 15-10-2020, 21:17   #12
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Parę chwil i sytuacja się odwróciła. Teraz to Quirke najbardziej się zasłaniała, owinięta burym kocem. Straciła werwę przy komplemencie w swoją stronę, ponownie uśmiechając się nerwowo.
- Nie żartuj - burknęła zabierając ręce do siebie. Memłała krawędź koca, wciąż oglądając Totha na łóżku i Jasmin obok.
- Świetnie ci idzie, filetuj dalej - dodała do dziewczyny sztucznie pogodnym głosem i westchnęła. Miało być po równo, sprawiedliwie.
- A do diabła z tym - rzuciła szeptem do siebie, rozchylając koc. Ten spadł na materac za jej plecami i częściowo zleciał na podłogę, zostawiając lekarkę w negliżu. Miała jasną skórę praktycznie na całym ciele, tak samo jak włosy. Ze zdenerwowania przedramiona pokrywała jej gęsia skórka, a rumieniec z twarzy spływał aż do środka mostka. W pierwszej chwili nie rzucało się w oczy nic niestandardowego, ale później wzrok schodził w dół i napotykał pierwsze skazy takie jak choćby okrągłe, ciemne blizny na żebrach. Dużo, porozrzucanych chaotycznie i bez przemyślanego wzoru. Powtarzały się również na skórze ponad kośćmi biodrowymi. Ciemnoczerwone dołki po gaszonych na żywym ciele papierosach. Obok nich od żeber w kierunku kręgosłupa ciągnęły się białe, wąskie linie blizn. Podobne, choć szersze, szpeciły prawie całe plecy blondynki która wzruszyła ramionami i znieruchomiała.

Znów udało jej się niechcący zastopować towarzystwo. I Thot i Jasmin już zdradzali objawy zdrowego podniecenia i śmiało sobie poczynali. Zachęcona słowem i gestem blondynki jej partnerka pokiwała radośnie głową i zaczęła zsuwać męską bieliznę z męskich bioder. A i męskie biodra uniosły się nieco do góry aby ułatwić jej tą robotę. I jeszcze trochę gmerania przy męskich nogach sprytnymi, latynoskimi rączkami i już chwilę potem Danny był w kompletnym stroju adamowym, ale gdzieś w tym momencie pani doktor zsunęła z siebie koc ukazując swoje jasne, zgrabne ciało. Zeszpecone starymi bliznami. Oboje w pierwszej chwili byli tym zaskoczeni i chyba szybko próbowali jakoś to zamaskować. Danny coś próbował powiedzieć ale chyba nie bardzo wiedział co. Jas się pierwsza ogarnęła.

- Widzisz? Jesteś jeszcze śliczniejsza w dzień na trzeźwo niż w nocy po pijaku! - zawołała radośnie śmiejąc się beztrosko. - Myślałam, że polecę na tego przystojniaka, ale teraz mam poważny dylemat bo nie wiem od kogo z was powinnam zacząć - kelnerce udało się całkiem zgrabnie wrócić na luźny, nieco błazeński ton. Ale zdawała się mówić szczerze nawet jakby Tamiel się jej bardziej teraz podobała od Danny’ego.

-Tak. Dokładnie. - jej słowa nieco pobudziły rangera i ten trochę niezgrabnie ale jakoś też próbował pójść w sukurs słowom wesołej i miłej kelnerki by zatrzeć ten moment zaskoczenia jaki mógł być przykry dla blondynki. Ta zaś podniosła się z kolan i usiadła obok lekarki obejmując ją opiekuńczo swoim ramieniem.

Quirke przełknęła gorzką pigułkę, wyplątując się wpierw spod ramienia, a potem z łóżkowej konstelacji.
- Kiepsko kłamiecie, ale dziękuję. To było… miłe - podziękowała sztywno, zgarniając z podłogi wczorajszą sukienkę. Już jej nie przeszkadzało że śmierdzi alkoholem i jest cała pozalewana. Chciała wyjść jak najszybciej, uciec od głupiego pomysłu i jego konsekwencji.
Na co liczyła? Czego się spodziewała?
- Nie nadaje się. N-nie przeszkadzajcie sobie - nie patrząc na pozostałą dwójkę. - Nic tu po mnie.

- Hej, hej, zaczekaj, gdzie idziesz?
- zapytał zdziwiony Danny. Wstał z łóżka widząc, że ona też z niego zeskoczyła i zebrała swoją kieckę jakby chciała się w nią ubrać. Delikatnie złapał ją za nadgarstek aby ją przed tym powstrzymać. Jasmin została na łóżku zadzierając głowę do góry trochę chyba nie wiedząc co się dzieje.

- Zostań. - poprosił Toth patrząc gdzieś w głębi oczu jasnoskórej blondynki. Gdzieś z boku dało się słyszeć ciche westchnienie rozebranej Latynoski.

- Oj, chyba macie sobie coś do powiedzenia na osobności. - powiedziała z łagodnym uśmiechem i pokiwała głową. Po czym wstała, na moment przeszła obok nich i sięgnęła po swoje rzeczy leżące na sąsiednim łóżku i zaczęła się w nie ubierać.

- Nic mi nie jest, bez przesady - Lekarka odpowiedziała swoje ze sztucznym uśmiechem, a oczy jej uciekł w dół, na biodra rangera - Widzę że ci się podoba, ty jej też. Jaki problem? Zobaczymy się przy śniadaniu - uniosła jedną brew - Przecież nie zwieję, ogarnę się u Melody albo Rity. Żaden problem.

- Nie no Tam, nie gadaj głupot.
- mężczyzna cicho westchnął kręcąc głową i kompletnie nie zgadzając się z pomysłami blondynki. Tymczasem kelnerka już znów nasunęła na siebie swoje czarne mini i zapinała właśnie biały biustonosz.

- Oj tak. Zdecydowanie macie się ku sobie. I macie co obgadać. - powiedziała tonem pogodnego ale doświadczonego w takich sprawach obserwatora. Skończyła zapinać stanik i narzuciła na siebie koszulę jeszcze jej nie zapinając. Rozejrzała się po podłodze i schyliła się zbierając swoje buty z podłogi zakładając je z cichym sapnięciem.

- Miami już niedaleko - lekarka powiedziała po chwili ciszy. Grim miał ją tam odstawić i tyle. Podróż, szczególnie w jego towarzystwie, była naprawdę miła, ale kończyła się. On wróci do siebie, ona zostanie. Nie zapłacili mu za to, aby jeszcze na miejscu ją niańczył. Trzeźwy osąd skacowanego człowieka, podejście na zimno. Lubiła czorta, uwielbiała go nawet, tylko co to zmieniało?
- Poradzicie sobie beze mnie. Wystarczająco zepsułam nastrój, ale jeszcze da się go naprawić. - zerknęła na uwięziony w uścisku nadgarstek i dodała łagodnie - Jest w porządku, przepraszam. Nie chcę tego poranka psuć jeszcze mocniej.

- To proponuję wam dokończcie coś co zaczęliście. To będę miała spokojne sumienie, że na coś się przydałam
. - powiedziała Jasmin zapinając koszulę i powoli podchodząc do nich na trzeciego. Była już właściwie z powrotem ubrana. Akurat na takie ciepłe dni to wiele nie trzeba było mieć na sobie. Nadal się do nich pogodnie uśmiechała i wydawała się przyjacielska.

- Jakbyście kiedyś mieli ochotę na zabawę we trójkę to zapraszam serdecznie i polecam się na przyszłość. - powiedziała obejmując jednym ramieniem każde z pozostałej dwójki. - A teraz czas na mnie. Naprawdę miło was było poznać. Uwielbiam ludzi którzy umieją tańczyć i się bawić w tak naturalny sposób jak wy. Naprawdę nie co dzień i nie każdemu daję się zaprosić na noc do pokoju. No chyba, że takim sympatycznym ludziom jak wy. - powiedziała zerkając na przemian na nią i na niego by dać znać, że mówi do nich obojga. Na koniec jeszcze cmoknęła po przyjacielsku w zarośnięty policzek rangera i gładki policzek blondynki żegnając się z nimi przed wyjściem.

- Jak będziesz… potrzebowała pomocy, albo czegokolwiek - Tamiel chrząknęła, mówiąc zduszonym głosem. - Albo przypadkiem wpadniesz do Miami, odwiedź obóz Aniołów Miłosierdzia. Bardzo… chciałabym jeszcze kiedyś cię zobaczyć i wyjść. - uśmiechnęła się bardziej naturalnie - Na drinka albo potańczyć. To zawsze lepsze niż kogoś składać, ale jakby było trzeba, po prostu mnie tam znajdziesz, ok? Dziękuję Jasmin, za wszystko. - pożegnali się i kelnerka wyszła, a dwójka Teksańczyków została sama. Zapanowała cisza, lekarka nerwowym gestem wyłamała palce.
- To co… udajemy, że nic… nie ma o czym gadać. Poza tym, że naprawdę mi przykro. Dlatego nie piję, potem zawsze robię coś głupiego i bez sensu. Chociaż, jeśli mogę jedno muszę przyznać - zerknęła na bruneta szybko - Naprawdę… świetnie ci bez niczego. W ubraniu też… wyglądasz bardzo interesująco… i chyba się zamknę już - przetarła twarz wierzchem dłoni.

- Za dużo myślisz i za dużo mówisz. - powiedział łagodnie gdy już latynoska kelnerka pożegnała się z nimi i delikatnie zamknęła za sobą drzwi zostawiając ich samych. Chwilę tak stał trzymając ją za rękę po czym pociągnął ją z powrotem na krawędź łóżka z jakiego dopiero co wstali. Sięgnął bez przekonania po wczorajszy, tęczowy drink który dzisiaj był już dość nijakiego koloru i zajrzał do środka. Powąchał. Po czym upił łyk i gestem zaproponował partnerce.

Dziewczyna pokręciła głową, dziękując za kolejne promile we krwi. Żołądek i tak siedział jej w gardle, nie potrzebowała zwrócić jego zawartości na łóżko, dodatkowo się błaźniąc.
- Chciałam wyjść - przypomniała, wbijając wzrok w podłogę - Co pozostaje? Jak przestanę mówić to pewnie zacznę ryczeć, a wtedy wyjdzie jeszcze bardziej żałośnie, a i bez tego zaryłam o dno i właśnie przekopuję muł - prychnęła ironicznie - Cogito ergo sum szwankuje pod wpływem.

- I co by dało jakbyś wyszła? Co by to zmieniło?
- pokręcił głową bawiąc się prawie pustą szklanką. Międlił ją chwilę w dłoniach ale ani nie dopijał resztki ani jej nie odstawiał jakby pomagała mu skupić wzrok i myśli.

- Masz rację. Podobała mi się. Chciałem się zabawić z wami obiema. Ona chyba też. No ale wolę ciebie. Szkoda, że poszła. Ale wolę ciebie. Zawsze wolałem. - powiedział wpatrzony gdzieś w dół, w szklankę albo dywan gdy z trudem ale brnął dalej w tych wyznaniach. Milczał jakby zastanawiał się czy coś jeszcze powiedzieć. W końcu chyba nic mu nie przyszło do głowy bo odwrócił głowę w bok by spojrzeć na nią i w końcu niemo uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.

Ona też na niego spojrzała, wstrzymując oddech, bo chyba się przesłyszała. Zamrugała, gdyż coś jej wpadło do oka, pewnie jeden z wszechobecnych moskitów. Albo meszka.
- Wcześniej nie wiedziałeś - zaczęła i zacięła się, więc spróbowała jeszcze raz- Wcześniej nie widziałeś… - powiedziała i po raz drugi urwała. Teraz wiedział i widział, a mimo to nie wystawił za próg, ani nie posłał w cholerę. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła się przechylać w jego stronę, aż w końcu objęła ramieniem, mocno się przytulając.
- To nic nie zmienia?

- Nie wiedziałem, że to masz.
- wskazał wzrokiem na stare blizny jakie zobaczył i widocznie dowiedział się dopiero tego ranka. - Przykro mi. To musiało być straszne. - dodał trochę jakby tym skromnym słowem chciał ją pocieszyć za dawne męki. Chociaż tak symbolicznie. - Ale dla mnie to nic nie zmienia. - dodał znów wzruszając ramionami. Chwilę wodził jeszcze wzrokiem po dywanie między jej nogami. Ale ostatecznie chyba pomysły na rozmowę mu się skończyły bo znów wzruszył ramionami i spoczął wzrokiem na skotłowanym łóżku na przeciwko na jakim spędził ostatnią noc.

- Nie było się czym chwalić - odpowiedziała zrezygnowana, chociaż nie odsunęła się. Oboje w wbijali oczy w zakurzoną podłogę, aż niezręczną ciszę przerwała Quirke. - Może gdyby wyglądały jak te twoje, wtedy bym je częściej pokazywała - podniosła głowę, policzek opierając mu o bark. Uśmiechnęła się też mniej wymuszenie, przymykając jedno oko - O tak, gdyby wyglądały jak te twoje prawdopodobnie chodziłabym bez koszulki zawsze kiedy to tylko możliwe… szczególnie gdybyś był tam gdzieś w okolicy. - położyła rękę na jego piersi - Wolałabym abyś nie musiał ich mieć, patrząc na niektóre cieszę się że wciąż tu jesteś. Bardzo się cieszę - podniosła głowę jeszcze trochę, cmokając zarośnięty czubek brody. Znowu poczerwieniała na policzkach, spojrzenie z oczu rangera uciekło do jego ust.
- Cieszę się że tu jesteś - szepnęła, prostując plecy i pocałowała go ponownie: krótki, niepewny kontakt warg z wargami.

Wydawało się, że Grim do zbyt elokwentnych nie należy. Nie tryskał erudycją ani bogatym słownictwem. Raczej sprawiał wrażenie takiego zwykłego chłopaka z Teksasu. Solidnego ale niezbyt wygadanego. Teraz też jak tak siedzieli nadzy obok siebie na krawędzi łóżka zdawał się mieć problem z ubraniem swoich myśli w słowa czytelne dla drugiej strony. Jak siedzącą obok blondynka mówiła mu coś o tych swoich albo jego bliznach to tak trochę poruszył głową,pokiwał, rozłożył same dłonie na znak, że jak już się stało to się za wiele z tym nie poradzi. Ale jakoś w słowa nie potrafił tego ubrać.
I chyba wydawał się trochę zaskoczony gdy siedząca obok blondynka sięgnęła w wzrokiem a potem ustami do jego ust. Z początku prawie nie reagował dając jej działać jakby bał się, że każdy ruch może ją spłoszyć jak barwnego ale delikatnego motyla. Ale w końcu widząc i czując, że to nie ułuda też zaczął współpracować. Odwrócił się bardziej frontem do niej by im było swobodniej działać. Jego wargi też zaczęły całować te delikatniejsze wargi. Dłoń dotknęła do policzka kobiety i zanurzyła się w jej blond włosy dla lepszej stabilizacji.

- Podoba mi się takie badanie pani doktor. - zaśmiał się cicho gdy wspólnymi manewrami zaczynało im się udawać zepchnąć te zakłopotanie i zażenowanie gdzieś dalej. A teraz znów zaczynało się robić raźno, wesoło i przyjemnie.

Zrobiło się jak na starych filmach które oglądała wieczorami w szpitalu u doktora Sandersa. Tych “babskich”, gdzie wszystko kończyło się dobrze. Zawsze. Brakowało muzyki gdzieś w tle, Quirke uśmiechnęła się do tej myśli i przede wszystkim do Totha. Myśli zaczynały się plątać, oprócz tej przewodniej: w końcu pocałowała faceta. Z własnej woli. I to jakiego!
- Jeżeli… - zawahała się, patrząc na sufit, ścianę i na końcu rangerowi w oczy - Nie bierz do siebie jak nagle się odsunę, albo skulę w kącie. Nie twoja wina… tak mam. Fizyczność zaliczam do… kłopotliwych tematów i dopiero... - wzruszyła ramionami ruchem - Uczę się jak powinna wyglądać. W normalnych warunkach - dokończyła i dla zabicia nieprzyjemnego wrażenia znowu go pocałowała. Tym razem dłużej, przyłożyła też dłoń do zarośniętego policzka.

- No tak… rozumiem… - pokiwał głową po chwili. Chociaż miał minę jakby wolał aby nie przerabiali takich numerów. - Możemy poćwiczyć. - powiedział głaszcząc ją delikatnie po policzku i włosach. Oglądając z bliska jej twarz jakby pierwszy raz ją widział. Albo chciał ją lepiej zapamiętać. Sam zaś nie przeszkadzał się dotykać. Więc czuła jego szczecinę na policzku. Przez co wydawała się dość szorstka i zarośnięta właśnie. Całkiem inna niż jej jasna i gładka skóra.

- A czujesz się na siłach przejąć rolę nauczyciela? - Quirke spróbowała zażartować - Aula jest, stanowisko pracy też… o ile chcesz. - dodała szybko.

- Nauczyciela? - brwi rangera nieco uniosły się do góry a usta wykrzywił delikatny uśmieszek jakby propozycja w jakiś sposób go rozbawiła. Ale zaraz wyjaśnił dlaczego. - Zdarzało mi się wprowadzać nowych do służby. I szkolić milicje. I uczyć jazdy konnej. Raz nawet jazdy samochodem. Albo rozbierać i czyścić broń. No ale czegoś takiego to chyba jeszcze nie uczyłem. - powiedział co go tak rozbawiło. Wydawało się, że to jakoś rozluźniło atmosferę.
- A panienka to co właściwie chciałaby się nauczyć? - zapytał jakby znów byli w Teksasie i on był jakimś zwykłym kowbojem co przyszedł do pracy na farmę rodziców tej blondynki z jaką akurat rozmawiał.

Tym razem to blondynka się zaśmiała, spora ilość napięcia opadła i potoczyła się po podłodze.
- Jest pan zbyt skromny, panie Toth - odpowiedziała, udając powagę, ale twarz ją paliła od rumieńców. Zerknęła szybko w dół, po widocznej sylwetce i chrząknęła aby oczyścić gardło - Zdecydowanie zbyt skromny. Zacznijmy może od czegoś innego, niż wieczór kawalerski z kumplami. Czegoś… standardowego. Oswojenie z narzędziami i obowiązkami. Nie da się nauczyć jeździć konno, jeśli cierpisz na ekuiofobię. - mruknęła i po chwili wyjaśniła - Lęk przed końmi. Ale… kucyki są w porządku. Nie piję do gramatury, albo… o Boże - zakryła twarz dłonią - Zabrzmiało źle, nie chodziło… znaczy chodziło mi. Łagodna wersja, niegroźna… nie żeby wyglądał pan na wymoczka, jedynie… zachowanie… tutaj! Podczas ćwiczeń, a nie że na co dzień…

- Kucyki to nie konie. Tylko… kucyki.
- mimo sytuacji Teksańczyk nie mógł się powstrzymać by nie oznajmić swoich teksańskich poglądów na tak bardzo teksańskie tematy jak konie. Widocznie nie uznawał kucyków za prawdziwe konie. Ale przynajmniej nie zwracał uwagi na ten słowotok dziwnych wyrażeń jakim obdarzyła go rozmówczyni.

- To może od czegoś prostego. - zaproponował chyba nie do końca pewny co mu właściwie odpowiedziała wykształcona pani doktor na te zwykłe pytanie jakie jej zadał. Złapał krawędź jej brody i zbliżał do niej swoją twarz. Aż znów się zetknęli ustami. Z początku powoli i samymi ustami. Ale stopniowo jego ruchy robiły się śmielsze i głębsze gdy wyczuwał, że zabawa zaczyna się udzielać partnerce.

Miał miękkie wargi, oddech przesycony drinkiem którego pił przed chwilą i był ciepły. Wielki i ciepły, górował sylwetką nad drobniejszą dziewczyną. Nawet łapy miał wielkie, połowę większe niż te Tamiel. Testowali się przez długą minutę, albo i dwie, wymieniając oddechy ciągnęli ćwiczenie aż do momentu, kiedy ręce lekarki przestały się zaciskać kurczowo na prześcieradle. Jedna z nich wróciła na kłujący policzek. Druga po wyraźnym zawahaniu spoczęła na jego piersi. Robiło się gorąco, duszno, a piekarnik na dworze tylko to wrażenie potęgował.
- Myłeś zęby - stwierdziła, ciesząc się w duchu, że jednak korzysta z jej zapasów higienicznych. To jednak przypomniało dziewczynie o czymś ważnym i do tej pory zapomnianym.
- Danny… masz prezerwatywy? - spytała wracając z zamroczonej, bajkowej krainy do rzeczywistości.

- A ty nie masz? - zapytał widocznie nieco wyrwany z kontekstu i zaskoczony takim pytaniem. Sądząc po tym jak zadał to pytanie nie zapowiadało się by miał ten produkt pierwszej potrzeby jakie najnowsze miały jakieś trzy dekady na karku.

- Po co mi? - dziewczyna odpowiedziała i zmarszczyła brwi jakby to pomagało się skupić, ale głos wciąż miała rozkojarzony. Tak samo jak oczy - Nie potrzebowałam, tak… nie wydawały się - zamrugała - Może Rita ma?

- Rita? To mam do niej iść? Teraz?
- ranger skrzywił się jakby ktoś mu odbierał właśnie tak ładnie sprezentowany przed nos deser. I to taki co już zdążył posmakować i wydał się pyszny. - A ty nie masz? W jakiejś apteczce czy co? Przecież jesteś lekarzem. - zapytał jakby miał straceńczą nadzieję, że jakoś obędą się bez przerywania zabawy na szukanie po motelu tych cholernych gumek. Było już rano i pewnie wiele czasu im nie zostało na jakieś zabawy nim trzeba będzie wyjść i wrócić do reszty na śniadanie albo ktoś z tej reszty się do nich pofatyguje.

Quirke skrzywiła się, przełykając głośno ślinę i popatrzyła na rzucone pod ścianę bagaże.
- Nie jestem pewna - przyznała zakłopotana, dostrzegając nowy problem. Zarówno przeszukanie toreb, jak i wycieczki do pokoju szwendaczki zmuszały do przerwania kontaktu, a ręce lekarki skoro już znalazły się na obcej tkance, przykleiły się do niej i ich oderwanie byłby fizycznym wyzwaniem. Poza tym miała nieodparte wrażenie, że później wycieczka zaowocowałaby albo plotkami, albo znaczącymi spojrzeniami.
- Ale masz rację, jestem lekarzem - przyznała, biorąc porządny wdech. Uśmiechnęła się nagle bardzo ciepło, głaszcząc rangera po policzku i piersi - A lekarz przede wszystkim powinien umieć pracować pod presją i znać sztukę improwizacji… - przełknęła ślinę, dysząc przez nos gdy poprosiła - Połóż się. Na plecach. Chyba że chcesz siedzieć i patrzeć.

Grymas zmartwienia jaki zawitał na twarzy mężczyzny gdy już groziło im, że będą musieli przerwać tą zabawę po raz kolejny. I to tym razem tak, że już marne były szanse na jej wznowienie przed wyjazdem. No to nagle brwi mu skoczyły do góry na tą nową propozycję blondynki. Chwilę się zastanawiał. Ale tylko chwilę. Po czym znów się położył w poprzek łóżka oddając się do dyspozycji pani doktor.

Dziewczyna podążyła za nim, kładąc się tuż obok na boku.
- Obiecaj że… nic mi nie zrobisz. Żadnej krzywdy - poprosiła ze smutkiem i rezygnacją w oczach, oraz napięciem ścinającym mięśnie nie tylko twarzy - Daj mi słowo honoru.

- Pewnie. Nic ci nie zrobię. Słowo honoru.
- powiedział kiwając do tego głową którą przekrzywił aby móc spojrzeć na leżącą obok kobietę. Patrzył na nią łagodnym, pogodnym spojrzeniem i mówił z przekonaniem.

To musiało wystarczyć, poza tym nie wyglądało aby kłamał, a Quirke przypatrywała mu się bardzo, ale to bardzo uważnie gdy mówił i na koniec odwzajemniła uśmiech.
- Dobrze panie Toth, wierzę że jest pan człowiekiem dla którego dane słowo ma moc sprawczą. Biorę je ze sobą - wychyliła się, całując go najpierw w czoło, potem krótko w usta i w nie tchnęła - A pan niech się odpręży. Cały ranek zachowuje pan rozwagę i spokój gentlemana, ale w końcu czego innego się powinnam spodziewać po Południowcu z krwi i kości? - to mówiąc przeturlała się na większe ciało i po nim, na materac po drugiej stronie łóżka. Następnie zeszła z niego na podłogę.
- Pomyśl o czymś miłym - zakrywając zakłopotanie klęknęła przed nogami kowboja, wymownym ruchem łapiąc go za kolana i rozsuwając na boki. Tak było lepiej, oswajanie małymi krokami bez zbędnego dotyku.

Chyba znów nie bardzo wiedział co powiedzieć. Więc nie mówił. Leżał i oddał jej inicjatywę. Wydawał się być zaciekawiony tym co się teraz stanie. A ona sama zyskała okazję by niejako przy okazji znów obejrzeć sobie jego ciało. Bez ubrania. Takie żywe, ciepłe i prawdziwe. Wsłuchać się w jego lekko przyspieszony oddech i złapać spojrzenie gdy co jakiś czas unosił głowę ciekaw co ona porabia. Ale zazwyczaj leżała ona na pościeli, a oczy błądziły mu gdzieś po suficie. Zamknęły się, kiedy lekarka przystąpiła do pracy, z medyczną uwagą poświęcając się zadaniu całym sercem. Wsłuchiwała się w reakcje mężczyzny, dostosowując tempo pieszczot do tempa jego oddechu, aż cały stężał, zaciskając dłonie na prześcieradle. Na szczęście nie na jasnych włosach.
Wszystko co dobre, miało swój koniec. Ruchy głowy ustały, kilka ruchów grdyki pozwoliło oczyścić usta, a lekarka starała się nie krzywić przy przełykaniu. Stabilizując oddech wyprostowała plecy, klęcząc ze spuszczoną głową i słuchała, nie wiedząc co dalej. Gdzieś podświadomie szykowała się na cios w twarz, albo szarpnięcie za kłaki. Rzucenie w kąt, gdzie psi łańcuch i wrzynająca się w skórę obręcz na kostkę… ale nie śmierdziało piwnicą, nikt też nie krzyczał. Było cicho, spokojnie i przede wszystkim ciepło.
- Chyba… - zaczęła, a słowa uwięzły jej w gardle, odchrząknęła, opierając zaciśnięte pięści o kolana. Nie wiedziała co dalej, oprócz tego, że zaraz powinni wyjść na śniadanie i jechać dalej.

- Wiesz… to były bardzo ciekawe zajęcia. - zaśmiał się cicho i lekko chociaż oddech też miał dość zasapany. Ale zdradzał wszelkie oznaki zadowolenia. Wyciągnął rękę by ją przyzwać do siebie i pociągnął do siebie tak, że wylądowała obok niego. Ale chyba znów nie bardzo miał pomysł co powiedzieć. A i wydawał się być w jakimś błogim rozleniwieniu co nie sprzyjało werbalnym precyzowaniu myśli. Więc po prostu ją objął i tak sobie leżeli próbując uspokoić oddechy i dojść do siebie. Dopiero hałas głosów za uchylonym oknem ich obudził, bo nie wiadomo kiedy oboje przysnęli. W pośpiechu więc spakowali bagaże i szybko ruszyli do baru. Przed drogą należało zjeść śniadanie, a także udawać, że absolutnie nic niezwykłego nie miało od wczoraj miejsca.

Czas: 2051.03.02; czw; poranek
Miejsce: motel “Tom & Jerry”; bar

Jednym z mniej inteligentnych pomysłów było ruszanie w drogę na pusty żołądek, nawet jeśli organ ten po zeszłej nocy buntował się na sam zapach jedzenia. Do stołu ekipa z Wranglera dotarła o różnej porze i w różnym stanie. Niektórzy wyglądali jakby sen i odpoczynek w pełni ich zregenerowały, inna zaś sprawiali wrażenie bardziej styranych życiem niż po zakończeniu podróży poprzedniego popołudnia. Tamiel Quirke zaliczała się do tej drugiej grupy: była blado-zielona i apatycznie grzebała w jajecznicy, skubiąc ją raczej symbolicznie, niż z realnego poczucia głodu. Piła za to mnóstwo wody i kawy, starając trzymać na twarzy pogodny uśmiech.
- Nie przypuszczałam, że umiesz tak wywijać - zagadała w pewnym momencie do Westa, siedzącego krzesło obok.

- Chodzi o wczoraj? E tam. Jak się człowiek rozluźni, to i wszystko lepiej wychodzi - West uśmiechnął się i puścił do Tamiel oczko. Z zadowoleniem objął dłońmi swój kubek kawy i wpierw wziął parę wdechów, rozkoszując się zapachem parzonej kawy

- Gorzej jeśli rozluźni się zbyt mocno. Wtedy następnego ranka jest się w stanie uśmiechnąć dopiero po trzech paracetamolach i garści witamin - lekarka zaśmiała się cicho, odkładając widelec obok talerza. Przypatrywała się kierowcy z ciekawością - W razie czego, jeżeli potrzebujesz, mam jeszcze parę cukierków. Tylko najpierw coś lepiej zjedz… i musimy kiedyś zatańczyć. Następnym razem, teraz śniadanie - ruchem brody wskazała talerze - Słuchaj James, nie chcę wyjść na czepliwą marudę, ale silnik zaczyna już nieprzyjemnie rzęzić. Kiedy dojedziemy do Miami pozwól go przeczyścić… i załatać chłodnicę trochę porządniej niż prowizorycznie, dobrze?

- Pasuje. Mam to gdzieś od Atlanty, ale ciężko na tym zadupiu o dobre części. Naprawdę ciężko.
- ostrzegł James biorąc łyk kawy - chyba, że masz w torbie jakieś lekarskie cuda, co łatają chłodnice - uśmiechnął się.

- Niee… ale jeśli potrzeba mam całkiem niezły zestaw kluczy nasadowych i bańkę samogonu - blondynka odparowała wesoło, siorbiąc z własnego kubka - Myślę jednak, że na mieście uda się nam coś zorganizować. Żyją tu ludzie, w tym okropnie parnym klimacie i mają swoje maszyny. Nauczyli się o nie dbać, robią części wytrzymalsze… teoretycznie. Znajdziemy co potrzeba i jeżeli będzie odpowiadać jakimkolwiek znośnym standardom, załadujemy do twojej fury. Tylko wiesz - jej uśmiech stał się odrobinę zażenowany - Części do aut są ciężkie, nieporęczne. Będę potrzebowała twojej pomocy przy operacji, a znasz się - grymas znów stał się pogodny - Widziałam po drodze co potrafisz, damy radę i… chcę podziękować - odstawiła kubek na stół - Że nas zabrałeś. Trochę nasza symbioza przypomina w tym momencie pasożytnictwo, dlatego na odchodne chciałabym chociaż tak symbolicznie się odwdzięczyć.

Brew uśmiechniętego lekko Jamesa uniosła się w wyrazie lekkiej konsternacji.
- Właściwie gamble dzielimy po tankowaniu bryczki, więc tylko moje kierowanie macie w gratisie… a właściwie ciężko mówić o gratisie. W grupie raźniej. Bezpieczniej - James upił łyk kawy i popatrzył dokoła, rozkoszując się jeszcze tą chwilą siedzenia na twardym krześle, wśród zapachów jedzenia i kawy.
- Szczególnie, gdy zawijasz ze sobą kogoś, kto nie nosi broni. Wtedy zaprawdę poziom bezpieczeństwa szybuje pod niebiosa - lekarka ściągnęła usta w rozbawionym uśmiechu korkującym głośniejszy śmiech. - Nie musisz być taki skromny, James. Moja rola do tej pory ograniczała się do jedzenia, spania i zatruwania powietrza czczą gadaniną. Ewentualnie naklejałam plasterki - parsknęła - Czyli pasożyt. Postawiłabym ci drinka, gdyby nie fakt, że przed podróżą samochodem lepiej zachować trzeźwość… to co, chcesz drugą kawę? - skończyła pogodnym pytaniem i takąż miną.

James przytaknął głową i pogrążył się w zamyśleniu. Być może coś było na rzeczy w tym, co mówiła Tamiel, a być może nie i po prostu sama siebie dołowała. James nie przywykł do osądzania ludzi po kilku lub kilkunastu dniach znajomości, szczególnie, że ciężko było się do kogoś porządnie przekonać w tych parszywych czasach.Stare porzekadło mówiło jednak “Czas pokaże”, i James postanowił dać sobie, i jej ten czas.
 

Ostatnio edytowane przez Umai : 17-10-2020 o 00:44.
Umai jest offline  
Stary 16-10-2020, 11:06   #13
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Floryda. Ostrzegano mnie przed tym miejscem wiele razy i zaczynam wyrabiać sobie o nim opinię. Powoli zaczynam zanurzać się w nim niczym w bagnie, którego jest tu pełno.

Poranki nie są tu najlepsze. Skrzeczenie tych pierzastych stworzeń przerywa mi sen, drażniąc uszy. Duchoty nie ma. Jeszcze, ale wiem, że to kwestia czasu.
Tylna kanapa, rozłożona, koc, ściągnięte buty leżą na przednim siedzeniu. Właściwie to norma dla mnie, ale jeden szczegół zwraca moją uwagę, jakby nie pasujący do układanki. Odkładam go obok butów i podnoszę się ociężale, trąc skronie od parującej już ze mnie gorzały. Dało się w palnik, bez dwóch zdań.
Potem kojarzę fakty. Powoli.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XHMgq9fgctU[/MEDIA]

Impreza jak zwykle takie zaczęła się przeciągać. Od szybkich przytupasów, przeszło w klejone, i tak ciągnęła się całkiem długo i choć nie patrzyłem na zegarek, bo go nie mam, było już chyba koło północy, kiedy ostatnie barowe muchy opuszczały przybytek w stanie różnym, najczęściej pijanym jak bela. Ja zaległem na kontuarze baru, gadając z kelnerkami. Tak mi się sympatycznie gadało, że zaproponowałem tej, z którą tańczyłem noszenie jakichś skrzynek na zaplecze, i na lokalny śmietnik.Nie wiem co mnie podkusiło, ale...dobrze, że mnie podkusiło. Szczęściem kanapa w Jeepie się rozkłada.

Patrzę na chronometr, migający na desce rozdzielczej Jeepa - piąta czterdzieści siedem. Koc jest jeszcze ciepły, więc pewnie wyszła dopiero co. Patrzę zza zaparowanej szyby na ulicę, ale już jej nie ma. Za oknem szarzeje, i w dodatku zaczyna padać. Nie widzę ani jednego lokalsa, więc korzystam z sytuacji, póki nikt nie idzie. Wychodzę z samochodu, zdejmując spodnie i koszulę. Rozkoszuję się padającym z nieba prysznicem, usuwając z siebie resztki wczorajszego wieczoru, i całkiem sporej dawki potu, kurzu i innych przyjemności drogi. Żałuję, że zgubiłem brzytwę gdzieś w okolicy Atlanty, więc zostawiam zarost na kolejny dzień. Po kilku chwilach jestem jak nowonarodzony. Nic tak nie robi na kaca jak chłodny prysznic w czasie deszczowego poranka.Ubieram się, zamierzając poczekać w samochodzie, ale zaczyna mnie nosić. Knajpa jest zamknięta jeszcze i nie wydaje się, aby była otwarta do śniadania więc przeparkowuję Jeepa pod obszernę palmę i otwieram komorę silnika. Wpierw rutynowo sprawdzam wszystkie styki. Elektryka jest przy takiej wilgoci najważniejsza. Potem używając resztek taśmy izolacyjnej podklejam co bardziej wrażliwe miejsca, szczególnie obok akumulatora, prądnicy i wiązki prowadzącej do bezpieczników. Nic nie potrafi tak spierdolić dnia jak padnięta elektryka w samochodzie.
Po za tym grzebanie w silniku odpręża mnie i odpędza pierdoły lęgnące się w głowie.

Czuję śniadanie. Chyba ktoś już zasiedlił Tom i Jerrego, i pichci jakieś grzanki czy coś, sądząc po zapachu, choć węch mam zajechany, to fakt. Wchodzę do knajpy i siadam przy kontuarze, czekając na resztę ekipy. Najpewniej jeszcze śpią, lub się szykują w pokojach.
Kelnerka, czarnowłosa, krząta się przy barze, i tak jak jej koleżanki z wczoraj, ma niezwykle sympatyczny uśmiech.
- Słuchaj, a jest….- wyrywa mi się i momentalnie grzmocę się mentalnym bejzbolem w mózg “Jak ona miała na imię?” - Susan? - ryzykuję i patrzę na konspiracyjny uśmiech kelnerki - Ma wolne - odpowiada. Trafiłem, ale mam nadzieję, że nie widziała wyrazu ulgi na mojej nieogolonej facjacie. Cóż, to wiele załatwia, na przykład ckliwe pożegnania, czy wyrzuty sumienia. Wkładam kwiatek który miała we włosach w stojący przy barze flakon i proszę o kawę. Mocną. Muszę porządnie otrzeźwieć. Ale po namyśle, daję się namówić na jajka. Katie, bo tak nazywa się przesympatyczna brunetka twierdzi, że to jajka tych pierzastych stworzeń, co tak hałasują. Zamawiam potrójną porcję mając nadzieję, że zwiększona konsumpcja jak doprowadzi do wymarcia tych krzykliwych szkodników.

Tamiel, blondynka szlajająca się z tym rangerem proponuje mi kawę. Nigdy nie odmawiam, jak mi się stawia kawę. Nie wiem, o co chodzi jej z tym alkoholem. Moralizuje, czy może chce mi opowiedzieć o jakichś swoich problemach? Ale jest sympatyczna, więc jakoś nie potrafię jej spławić. Nawet, kiedy zagaduje mnie o silnik. Tak, wiem, że zawory wymagają regulacji i nieźle już klekocą, ale na tym zadupiu skarbie ciężko będzie o porządny warsztat.
Ciężko mi ją właściwie ocenić. Z jednej strony musi znać się na mechanice, bo usłyszała klekoczący silnik i wie, że jest z nim problem. Kto, jak kto, ale Detroitczyk zna stare porzekadło, że jeśli chcesz, by bryka chodziła na najwyższych obrotach, musi zostać dopieszczona przez jakąś laskę. Przesąd? Być może jestem przesądny, ale nie odrzuca się od tak sobie pomocy na szlaku.

Zasadzka. Daliśmy się zrobić jak frajerzy, ale trudno, trzeba brnąć dalej.
Zatrzymuję Jeepa, którego hamulce z piskiem zatrzymują nas w samym środku przepięknie rozłożonych ładunków wybuchowych. Jakby nie mogło być gorzej, babeczka ma wspólników, którzy trzymają pod ogniem cały cholerny most. Cóż, trzeba kombinować. To kombinuję i tak sobie wykombinowałem, że babeczka nie mogła przeładować swojej strzelby. No bo jak? Mając w ręku detonator a w drugiej strzelbę, z której strzeliła, przeładować mogła co najwyżej cyckami. Pomysł na podjechaniu do niej i wpakowaniu jej do samochodu upada jednak szybko, bo babka jest w dodatku niegłupia. Robi się nerwowo, a my uświadamiamy sobie, że chujki w krzakach mają broń długą. Czyli może być dużo gorzej. Tamiel wychodzi z samochodu, a ja mam bardzo paskudne wrażenie, że nasz Texas Ranger będzie bardzo mocno płakał. Albo nie? Czyżbym robił się cyniczny?
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 16-10-2020, 19:55   #14
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
Ekipa z wesołego jeepa - cz. 1

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Mbwk228vtkg[/MEDIA]
Późny ranek; Pustkowia; most

- Kurwa…- Mruknął James lekko wciskając pedał hamulca. Przez chwilę samochód jeszcze toczył się do przodu, aby w końcu się zatrzymać.
- Pomysły? - odwrócił się na moment do reszty.

Siedząca na tylnej kanapie Melody zrobiła zniesmaczoną minę, jakby jej ktoś podstawił pod nos coś bardzo cuchnącego.
- Zawsze to samo - Pozwoliła emocjom zatryumfować na kilkanaście sekund, zanim nie powróciła do kamiennej mimiki alabastrowej rzeźby. Wychyliła się do przodu, dłoń opierając o ramię kierowcy i zacisnęła na nim uspokajająco palce.
- Bez względu gdzie się zalęgnie, plebs zawsze pozostanie plebsem - mówiła patrząc na kobietę z shotgunem na ramieniu. Patrzyła uważnie, kojarząc twarz. Najpierw nie wiedziała skąd, aż nie przypomniała sobie świstka papieru.
- Miejscowy karaluch i jej banda karaluchów. - spokojnym głosem wyjaśniła. Poprzedniej nocy Rita szybko się zawinęła, Dwight siedział z nią przy stoliku, reszta dobrze się bawiła na parkiecie i przy barze, a Federatka już z nawyku obserwowała okolicę. List gończy nie rzucał się w oczy, ona jednak nie piła za wiele - W knajpie wisiał list gończy. Czerwona Bridget, poszukiwana za podpalenia i zabawy z granatami. Jest nagroda za jej łeb. I za łby reszty karakanów - zrobiła przerwę i parsknęła krótko zanim podjęła - Dla mnie to oczywiste James. - popatrzyła w końcu na Westa swoją grobowo-poważną gębą - To ich kupka gnoju, szkoda się w niej taplać. Nie wypada - wzruszyła ramionami - Paczka fajek od głowy, albo parę ammo. Przejeżdżamy skruszeni - lewy kącik ust drgnął dziewczynie ku górze - Zostawią ślady, znajdziemy ich. Odbierzemy co nasze i urżniemy głowy. Każdemu po kolei. Na naszych warunkach.

— Też myśl, Melody
— skinęła Rita — W każdym razie wypadałoby ich załatwić, bo to konkretny hajs. Tym bardziej, że ja ze swoimi fantami nie chcę się rozstawać — stwierdziła pod nosem, rozglądając się wokoło. Wypatrywała napastników, których nie było jeszcze widać. A z pewnością mogli kryć się gdzieś w okolicznych, gęstych zaroślach.
Na pewno nie możemy po prostu ruszyć — dodała zaraz — O ile nie blefuje, to babsko trzyma dłoń na detonatorze. Nie wyrobimy się. Jeśli chcemy załatwić to tu i teraz, to musimy albo ściągnąć ich tutaj, albo sami jakoś dostać się do nich. W pierwszym wypadku nie zaryzykują detonacji ładunków, w drugim będziemy po prostu poza ich niszczycielskim zasięgiem. Kwestia tylko w tym, jak to zrobić. Jakieś pomysły?

W międzyczasie tej nerwowej sytuacji próbowali lepiej się zorientować w sytuacji. Przed nimi herszt o bursztynowych włosach wciąż stała w nonszalanckiej pozie z shotgunem leniwie opartym o swój bark i detonatorem w drugiej ręce. Widocznie na razie jeszcze nie straciła cierpliwości i zaskoczeni goście jak na razie wpisywali się w standard zachowania podczas napadu. W krzakach i za jakimś wrakiem był jeszcze ktoś z bronią długą. Pewnie jej wspólnik i ten niespecjalnie się nawet krył. Ale mógł liczyć na osłonę z wraków za jakimi stał i filował na ubłoconą maskę i boczny profil Wranglera od strony pasażera. Za nimi od strony mostu jaką przejechali bez pośpiechu nadchodziło dwóch innych. Te wszystkie wraki i zielsko jakie wyrosło na moście sprawiały, że tylko momentami byli widocznie i pewnie też szli tak by samemu widzieć zastopowaną furę. Ale jak na warunki strzelania się klamkami to byli jeszcze dość daleko.

James i Dwight widzieli jakieś poruszenie w zaroślach na poboczu przed nimi. Ale za cholerę nie byli pewni czy to ktoś się tam kitra czy to znów jakieś ptaki albo małpy. Obie wersje wydawały się równie prawdopodobne. Tamiel i Melody przez moment dostrzegły coś jakby głowę wychylającą się zza jakiegoś drzewa. Ale potem już nie. Więc nie były pewne czy to ktoś tam jest za tym drzewem czy tylko wyjrzał, schował się i ruszył gdzieś dalej. Za to Rita dostrzegła jeszcze dwóch albo trzech. Jeden w oknie na piętrze pobliskiej rudery. Jeśli miał jakiś karabin to musiał mieć cały wylot mostu jak na widelcu. Drugi był skitrany po przeciwnej stronie Czerwonej. Za jakimś przewalonym pniem. Ten miał pod lufą cały profil Jeepa od strony kierowcy. I jeszcze coś podejrzanego było na wprost, przy drodze zza jednym z wraków. Chociaż jeszcze nie była pewna czy do nerwy nie płatają jej figla.

- Dajcie spokój kochani - Tamiel poprosiła cicho, sięgając po torbę medyczną. Uśmiechała się ludzi we wranglerze, próbując chociaż miną poprawić im humor - Jesteśmy już prawie na miejscu, szkoda nerwów i zdrowia. Zaczniemy walkę, a nie mamy pewności że ją wygramy. Albo kogo ranią. Mamy zadanie, prawda? Dostarczyć paczkę. W porównaniu do nagrody to same drobniaki.

- Mam pomysł
- James popatrzył na torbę medyczną Tamiel. - Ładny gambelek. Nada się. Ale jak chcesz go zobaczyć i nagrodę za nią to musisz się postarać - James uśmiechnął się do blondynki - Wystawię toto przez okno, a ty krzykniesz jej, że podjedziemy. Albo niech ona podejdzie a ja delikatnie podjadę, bez pośpiechu. Łatwy deal, torba za ten detonator. - Detroitczyk mówiąc to, sprawdził swojego mossberga, odbezpieczył, i położył na kolanach, aby móc szybko wystawić broń za okno.
- Podjadę lub ona podejdzie, to wtedy..ja z nią chwilę pogadam, a potem, Dwight...zaprosisz tą ładną panią do szoferki. To też ładny gambelek.

— Tak jak mówiłam, jeśli nie zamierzamy dojechać ich później, to obecnie mamy tylko dwie możliwości o różnym sposobie realizacji
— odniosła się Rita — Jeśli to wypali West, to okej. Ale najlepiej jakbyśmy dostali rudą, a nie byle śmiecia. Bo może sama się nie odważyć ruszyć dupska. A myślę, że tylko jej życia z pewnością nie zaryzykują. Mamy szefową i koło 6-7 pachołków, za każdego pewnie trochę gabli od łebka. Prawdopodobnie całkiem niezła pula. Z pewnością warta grzechu, i wcale nie dużo gorsza niż za dostawę Cantano. Musimy tylko dobrze to rozegrać. Na pewno miejcie gnaty w gotowości — to mówiąc przygotowała swojego H&K USP45 Compact .

- Po kolei. Sama babka, może więcej, się zobaczy, ale teraz… cichutko. Oddychaj - James zerknął przez lusterko do siedzącej na tylnej kanapie Rity i puścił oczko - Pełen spokój.

Dziewczyna tylko przewróciła oczami. Nie brakowało jej spokoju. Miała też doświadczenie w takich sytuacjach. Kilkakrotnie była w nich po obu stronach barykady.

- Co? - Quirke drgnęła, przestając grzebać w torbie i popatrzyła skonfundowana na kierowcę - Nie, nie zamierzam jej oddawać całej torby, tylko to - wyjęła parę strzykawek pełnych mętnej, mlecznej cieczy i pokręciła głową - Jezu Chryste, jeżeli macie ochotę ją zaprosić do środka nie macajcie tak bezczelnie spluw. Przecież przed przednią szybę wszystko widać.

- Jeśli nie jest skończoną idiotką, to nie podejdzie. Karaluchy nie są odważne, mają instynkt przetrwania. Nie zaryzykują życia dla niej, prędzej nas wysadzą i wybiorą nowego nadkaralucha
- Melody mruknęła cicho, siadając z ramionami skrzyżowanymi na piersi - Odejdźmy kawałek i wróćmy. Lepiej walczyć na własnych warunkach. - powtórzyła to, co poprzednio.

— Raczej dam radę ich wytropić i trafić do ich nory — stwierdziła Rita — Ale też nie wiemy, czy nie blefują. I może działają jak karaluchy, ale takie ładunki są pewnie warte sporo gambli. Więc raczej woleliby je oszczędzić. Szkoda, że nie wiemy nic więcej o tej suce.

- Jak się wycofam, naciśnie detonator. Jak wyrwę szybko do przodu, naciśnie detonator. Bo dlaczego nie? Jeśli chcemy przejechać i jednocześnie ją spróbować złapać, trzeba sposobu. Tamiel, po prostu jej przekaż nasz deal i zobaczymy co wyjdzie, dobra? Bądź bardzo przekonująca, tak z jajem, no sama wiesz
- James zauważył, że znów zaczynają zbyt mocno dyskutować nad tym co będzie, lub czego nie będzie. Tymczasem bez reakcji grasantki nie dało się powiedzieć nic. - Wpierw szefowa, Dwight pomoże jej wsiąść i jak się da złapać, to podjedziemy do krzaka, znikamy z pola ostrzału obu strzelców, i Rita i Melody wyjdą załatwić temat po cichu, by gość w budynku nie ogarnął. Potem wszyscy załatwiamy gościa w budynku, ja zawracam Jeepa, a na końcu załatwiamy tych na piechotę za nami. Danny i Tamiel czekają z szefową pod muszką w samochodzie. Jeśli w którymś momencie coś nam nie wyjdzie, lub stwierdzimy, że nie ma sensu, dajemy po garach w stronę Miami. I tyle - James podsumował opracowany plan.

- No i jak?! Ogarnęliście już sytuację?! - rudowłosa przywódczyni napastników dała załodze zabłoconego Wranglera przysłowiową minutę czy dwie na przemyślenie swojej sytuacji, może nawet na rozejrzenie się dookoła. Widocznie musiała czuć się pewnie i być pewna swojej przewagi skoro pozwalała sobie na taką nonszalancję.

- Nie róbmy sobie nawzajem przykrości i trudności! Potraktujcie to jak opłatę za przejazd! Płacicie i możecie jechać dalej! Próbujecie zrobić coś innego wylatujecie w powietrze! - przez te kilka długości osobówki jakie ich rozdzielały sprawiały, że trzeba było do siebie krzyczeć by być usłyszanym. Coś w stylu zwykłej rozmowy ze sobą jednej strony nie powinno chyba być słyszane przez drugą stronę. Chociaż napastnicy zapewne jak mieli okazję wybrać miejsce na zasadzkę to mieli łazika jak na widelcu. A z wnętrza łazika to nawet trudno było strzelać przez szybę i maskę wozu. Przeszkadzaliby sobie nawzajem. Zapewne byłoby do walki strzeleckiej wysiąść z samochodu no ale nie było szans by zrobić to dyskretnie pod okiem, lufami i detonatorem napastników.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'
Witch Slap jest offline  
Stary 16-10-2020, 20:26   #15
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Ekipa z wesołego jeepa - cz. 2

- To przekonywująca, czy z jajem? Spytajmy co sądzi o Jezusie - lekarka popatrzyła na twarz kierowcy poprzez wsteczne lusterko. Nie podobał się jej pomysł porywania kogokolwiek, ani zaczynania walki. - Dobrze, że wymieniłam palnik acetylenowy na dodatkową torbę z bandażami - mruknęła cicho, wajchując okno aż się otworzyło po całości.
- Cześć, słyszymy cię, słyszymy! - wystawiła głowę przez otwór, posyłając rudej pogodny uśmiech - Jestem Tam, miło cię poznać! Niestety nie mamy fajek, ale myślę że morfina też się nada, a i wam może przydać bardziej niż nikotyna. Niestety to delikatne ampułki, wolałabym je przekazać z ręki do ręki. Spotkajmy się w pół drogi. Podjedziemy kawałek, a ty podejdziesz. Przekażemy co trzeba, pożyczymy udanego dnia i rozejdziemy w swoje strony.

Rudowłosa z shotgunem opartym nonszalancko na ramieniu lekko przekrzywiła głowę unosząc do góry brwi. Pokręciła głową. Trochę nie bardzo było wiadomo czy nie wierząc, w to co słyszy czy, że nie zgadza się na taką propozycję.

- Morfina może być! Zbierz fanty i wyjdź z samochodu! Pokaż się! - zażądała jakby nie mając przekonania do takiej oferty. I nie mając zaufania do ludzi których razem z kolegami mieli na muszce. Ale na razie jakby odłożyła decyzję na później chcąc sobie obejrzeć tą z którą rozmawia.

- Podjadę - mruknął James puszczając nogę ze sprzęgła i pozwalając Jeepowi potoczyć się jeszcze kilka metrów do przodu - Teraz się pokaż, ale nie wysiadaj. Przez szybę się pokaż. Wystaw tylko torbę. I powiedz jej, że boisz się wyjść więc deal musi być przez okno - powiedział kurier cicho.

- Wątpię by na to poszła, ale mogę się wystawić przez okno - Quirke odłożyła trzy strzykawki do woreczka i wzruszyła ramionami. Westchnęła.
- Może nie pójdzie tak źle, gdy będziemy blisko nie zaryzykuje detonacji.

- A! A! A!
- reakcja na manewry Jeepa który niespodziewanie zaczął toczyć się do przodu była dość żywiołowa. A konkretnie to przez okolicę rozległ się wystrzał z broni palnej. Facet który stał za wrakiem wystrzelił ze swojego karabinu parę kroków przed maskę terenówki.
- Jeszcze jeden taki numer i skończą się grzeczności! - krzyknął rozkazująco w stronę załogi Jeepa.

- No właśnie! Słyszeliście kolegę? Czemu robicie problemy? Albo płacicie i się rozstajemy w jednym kawałku albo wylatujecie w powietrze tu i teraz. A ty blondi wyjdź i pokaż się! Tak, żeśmy się umawiały! - Brigit poparła kolegę jakby nie chciała robić zamieszania ale nie zamierzała umierać na tym kawałku mostu ani dać się wyrolować. Wymownie potrząsnęła detonatorem na znak, że w każdej chwili może go wcisnąć i nie zamierza ryzykować życiem swoich i swoich ludzi.

- Mus to mus
- lekarka rozłożyła trochę bezradnie ręce, otwierając powoli drzwi i posłała reszcie załogi uspokajający uśmiech - Tylko nie odjeżdżajcie beze mnie - mrugnęła wesoło, a potem wyszła na drogę, zostawiając otwarte drzwi. Spokojnym krokiem ruszyła do rudowłosej, patrząc na nią z sympatyczną miną, a gdy była pięć metrów od celu, podniosła dłonie na wysokość piersi.
- Bez obaw, my nie nosimy broni - odezwała się łagodnie, wzrokiem wskazując na emblemat krzyża na piersi - Ani nie czynimy krzywdy drugiemu człowiekowi, stąd myślę, że nasza rozmowa przebiegnie w sposób humanitarny i kulturalny. Rozumiem, czasy mamy takie a nie inne, trzeba jakoś żyć… lecz czy owe myto jest czymś absolutnie koniecznym?

- Oo, jesteś Aniołem… Jak ci z miasta…
- skoro odległość się skróciła to już nie trzeba było do siebie krzyczeć i rzeczywiście można było porozmawiać w bardziej cywilizowany sposób. Sytuacja po tym nerwowym incydencie z nagłą akcją Jeepa i reakcją strzelca jakby zaczynała się znów uspokajać. Z bliska szefowa bandy wydawała się młoda i w kwiecie wieku. Nawet znów się uśmiechnęła gdy blondynka podeszła do niej bez broni na kilka kroków. Oglądała ją sobie przez chwilę jakby zastanawiając się co dalej powinna zrobić. W końcu ruszyła w poprzek drogi i podała detonator temu co przed chwilą strzelał. Ten przejął go i trzymał w gotowości tak jak do tej pory ona to czyniła. Zaś Brigit skierowała się na te parę kroków do mostu nonszalancko trzymając swojego shotguna na swoim ramieniu. Podeszła do blondyny ale tak, że przez przednią szybę łazika widać było głównie ich własną blondynę.

- No dobrze, to pokaż fanty. - szefowa bandy zachęciła lekarkę gestem wolnej dłoni jakby chciała ją zachęcić do pokazania tych fantów opłaty przejazdowej.

Quirke otworzyła sakiewkę, pokazując worek pełen strzykawek i ampułek. Dałoby tym utrzymać kogoś w stanie znieczulenia przez dwa dnia, jeśli nie lepiej.
- Właśnie tam jadę, dostaliśmy list, że jest źle - przyznała otwarcie, a na jej twarzy pojawił się smutek, gdy patrzyła na leki - Brakuje ludzi, brakuje leków… i tylko chorych przybywa w postępie geometrycznym. Naprawdę rozumiem, że musicie jakoś żyć, a czasy nie są lekkie, ale czy to naprawdę konieczne? - podniosła wzrok na kobietę - Proszę, posłuchaj. Jeszcze nie wiem co zastanę na miejscu, jaka jest skala problemu. Wiem jedynie że sprawa jest pilna, dlatego spakowałam co miałam i ruszyłam z Kansas. Mamy za sobą naprawdę długą i ciężką drogę, a na Pustkowiach… sama wiesz jak jest - uśmiechnęła się smutno - Potrzebujemy tego co mamy, dla was tak samo. Floryda to ciężkie miejsce od życia, ta wilgotność powietrza i upał działają mocno obciążająco na organizm. Dodatkowo toksyczna fauna, znaczy zwierzęta. Wczoraj wieczorem widziałam skorpiona wielkości mojej dłoni, mówili że jest jadowity. Z pewnością potrafisz z miejsca i bez zastanowienia wymienić dwie dziesiątki stworzeń, które mogą człowieka posłać do piachu jadem, toksynami… i to w bardzo krótkim czasie. Poza tym klimat tropikalny sprzyja rozwojowi wszelkiej maści zgorzeli… rany nie goją się łatwo. Równie łatwo złapać gorączkę, dostać skrętu kiszek od picia niefiltrowanej albo nieprzegotowanej wody. Ciężko tu żyć, szczególnie gdy jest się poszukiwanym - mówiła spokojnie, patrząc na rudą bez złości. Raczej ze smutkiem i czymś na kształt współczucia - Nie możecie ot tak iść do miasta, do lekarza. Albo po lekarza posłać, bo tylko samobójca da się wyrwać z bezpiecznego terenu w dżunglę. Do ludzi ściganych listami gończymi… mnie to nie obchodzi, nie ma znaczenia, Brigit. Nasz obóz leży na peryferiach, nie odmawiamy pomocy nikomu. Ja jej nie odmówię, jeśli będzie trzeba, a wiem że będzie. Znasz to - jej usta przeciął cień uśmiechu - Frajer co leczy za darmo. Naprawdę cieszę się i miło mi, że mogę cię poznać, zawsze dobrze poznawać nowych ludzi. Nie psujmy sobie pierwszego wrażenia, proszę. Pozwól nam przejechać, przecież i tak jeszcze się spotkamy.Traficie do mnie, wszak zostaję w Miami. Dziś, jutro, pojutrze. W końcu każdy do mnie trafia, a gdy tak się stanie dobrze byłoby mieć środki, aby być w stanie wam pomóc i nie tylko wam. Możemy to potraktować jako wyjątek od reguły? Nie jesteśmy karawaną, ale odwdzięczę się. Zawsze lepiej mieć o sobie dobre mniemanie i przyjazne stosunki, niż od samego startu… wchodzić w niepotrzebne scysje.

Szefowa bandy słuchała tego długiego wywodu blondynki z czerwonym krzyżem wyszytym na piersi. Słuchała uważnie i miała trochę zakłopotaną minę. Jakby nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Nawet chwilę po tym jak ta wreszcie skończyła mówić. Z początku zajrzała do woreczka pełnego strzykawek morfiny. I się dalej zastanawiała.

- Noo taakk… - powiedziała w końcu drapiąc się po nasadzie nosa. I znów jakby się zastanawiała dłuższą chwilę. Spojrzała na tego swojego kolegę co przejął detonator jakby go niemo prosiła o radę ten wykonał nieokreślony ruch głową więc Brigit znów wróciła spojrzeniem do rozmówczyni.

- Łamiesz mi serce ślicznotko. - westchnęła w końcu z lekkim, trochę ironicznym uśmiechem. Chociaż jakoś bez szyderstwa. - Jakbyśmy były tu same to naprawdę bym cię teraz puściła i nawet odprowadziła kawałek. - szepnęła do niej jakby zdradzała jej jakąś tajemnicę i to koleżance bo po koleżeńsku pacnęła ją w ramię. I znów westchnęła bo przecież nie były tu same.

- To znasz się pewnie na leczeniu co? - zapytała głośniej. Pokiwała głową jakby wreszcie wpadła na jakiś pomysł. - Dobra, to chodź. Obejrzysz Arniego. Coś mu się syfi. - powiedziała odsuwając się nieco i zachęcając machnięciem wolnej ręki by blondyna poszła za nią do tego typka z detonatorem.
- Nie mogę cię puścić za friko. Takie zasady. No ale jak zajmiesz się Arnim no to trudno. Niech ci będzie. Najwyżej odkujemy się na kimś innym. - mówiła trochę z żalem, że taki łatwy zarobek pewnie przejdzie im koło nosa przez tą blondynę z krzyżem na piersi.

Arnie czyli ten facet co strzelał okazał się mężczyzną w kwiecie wieku. Chyba był zaskoczony czemu szefowa przyprowadziła do niego tą blondynkę z Jeepa. Ale ta mu wyjaśniła co i jak znów przejmując od niego detonator. Sama usiadła sobie nonszalancko na masce starego wraku by mieć na oku Jeepa no i móc sobie pogadać z pozostałą dwójką. Okazało się, że na łydce ma ranę. Może pierwotnie nie była zbyt poważna, nadział się chyba na coś ale zaczęła się paskudzić a okolice rany były gorące. Tamiel musiała oczyścić ranę, dać antybiotyk, zaszyć ją i obandażować. Ale była nadzieja, że mężczyzna z tego wyjdzie. W międzyczasie Brigit zabawiała ich rozmową.

- A ten obóz co mówiłaś, tych Aniołów… Słyszałam o nich. Słyszałam o kłopotach. Nie wiem czy to prawda ale podobno teraz ich obóz jest pusty. Może gdzieś wyjechali… - ruda z shotgunem nie wydawała się za bardzo przekonana do wersji z wyjazdem tych pozostałych Aniołów. Może dlatego zaczęła inny, bardziej dla niej ciekawszy wątek.

- A to wiesz kim jestem? Słyszałaś o mnie? To pewnie wiesz, że jestem Czerwona Brigit? A powiedz ile dają za moją głowę? I właściwie to ty jak się nazywasz? - zapytała nachylając się do niej i pytając z prawie dziecinną ciekawością.

- Tamiel Quirke, ale proszę mówcie mi Tam - blondynka uniosła wzrok znad opatrywania rany, uśmiechając się miło. Była na tym etapie, że nie musiała cały czas patrzeć na kończynę, aby nie zrobić pacjentowi krzywdy - U “Toma i Jerry’ego” wisi list gończy, podpalenia i nieautoryzowane detonacje materiałów wybuchowych. Przykro mi, nie wiem ile dają nagrody… nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Daj spokój, to… - skrzywiła się trochę - Nie ma o czym gadać. Mam farta, jeszcze nie dojechałam do Miami, a już się natknęłam na miejscową celebrytkę. Powinnam poprosić o autograf - dodała ze śmiechem, a na jej twarz wrócił przyjemny grymas - Kiedyś, jeśli uda się chwilę wyrwać dla siebie, zapraszam na drinka. Znajdziemy parę tematów do rozmowy, też znam się na materiałach wybuchowych… tylko cicho. To tajemnica - puściła rudej oczko - Ale zanim będzie gdzie się napić i kiedy… jakie kłopoty? Ktoś im groził? - zasępiła się, wzdychając ciężko - Albo porwał. Jak wygląda sytuacja w mieście okiem tubylca?

- To nie pamiętasz ile za mnie dają? Szkoda.
- rudowłosa bandytka westchnęła z żalem na tą wiadomość. Podrapała się po nosie i cmoknęła z niezadowolenia.

- Ostatnio dawali 450. Ciekawe ile teraz. - Arnie podniósł głowę na szefową i ta pokiwała swoją.

- Słyszałeś Arnie? Jestem celebrytką a ta ślicznotka chce mnie zaprosić na drinka. - Brigit zaśmiała się do kolegi i teraz ona niby szeptała jakby jakimś cudem Tam mogła jej nie usłyszeć. On też zaśmiał się chociaż pewnie z powodu zabiegów na swojej nodze trochę krócej i ciszej.

- A z tymi twoimi kolegami w mieście to nie wiem. Nie byłam tam. Ale kolega był a raczej przejeżdżał to dziwił się, że pusto i hołota plądruje co się da. - powiedziała już poważniej zapewne przeczuwając, że nie przynosi dobrych wieści.

- Można się było tego spodziewać. Byli poza systemem. Poza wpływem. Nie słuchali ostrzeżeń i robili swoje. To musiało się tak skończyć. Albo by wyjechali no albo… to co się stało… - Arnie jakby dokończył myśl zaczętą przez szefową i teraz ona smutno pokiwała swoją rudą głową.

- Widzisz ślicznotko w mieście rządzi rada. Rada miasta. A rada to banda najważniejszych zbirów co trzymają za pysk wszystkich mniejszych zbirów. I tak to dalej leci na dół aż do takich celebrytek jak ja. No i w tym mieście wszystko zależy od kogoś z rady. Prędzej czy później zawsze dochodzi się do kogoś z rady. Nie da się tego ominąć. No a ci twoi koledzy próbowali. - ruda z shotgunem tłumaczyła jakby jakaś starsza koleżanka tłumaczyła nowej zasady przeżycia w danym ekosystemie. I wyglądało na to, że dla niej to pewnie chleb powszedni.

- Właściwie to podobno doktorek i dwie dziewczyny. Jedna podobno bardzo ładniutka. Tak kolega mi mówił. - Arnie pokiwał głową też dorzucając swoje 3 gamble by doprecyzować ten detal.

- Właściwie to lepiej jakby zajął się nimi któryś z szefów. Medyków to by pewnie nie sprzątnęli. Potrzebni są. Gorzej jak jakiś menel wziął sprawy w swoje ręce. To różnie mogło być. - rudowłosa zamyśliła się snując swoje przypuszczenia na temat zniknięcia Aniołów z miasta.

- W każdym razie to już będziesz musiała sama w mieście popytać. Jak się pewnie domyślasz my nie jesteśmy tam zbyt mile widziani. - Arnie poradził blondynce co może zrobić bo ich wiedza w tym temacie chyba się na tym kończyła.

Słysząc najnowsze wieści Quirke zawiesiła pracę, zamierając w pół ruchu przy zakładaniu bandaża. Pobladła i tylko słuchała, coraz silniej zaciskając szczęki.
- Ta ładna to Sandy Irick. Jest też Mildred Wolter… w listach doktor Howard marudził, że część pacjentów symuluje schorzenia żeby z nimi posiedzieć - powiedziała smutnym tonem, potrząsając głową. Zamilkła póki nie dokończyła pracy.
- Wszystko szabrują… trudno - wzięła się w garść, przełykając głośno ślinę, Minę miała poważną - To tylko rzeczy, dobra materialne. Do odzyskania, odbudowania… w swoim czasie i odpowiednim miejscu. Najważniejsze żeby doktorowi i dziewczynom nic poważnego się nie stało. Dziękuję wam - kiwnęła głową każdemu z osobna - Za informację, bardzo doceniam i odwdzięczę się… gdy ich już znajdę, pozwolicie. Na razie czy jest jakaś forma kontaktu z wami? Jeśli coś się stanie, albo jeśli wy będziecie potrzebować lekarza - przeniosła spojrzenie z Arniego na Brigit.

Oboje popatrzyli na siebie jakby naradzając się spojrzeniem. Przez chwilę milczeli. W końcu odezwała się szefowa.
- Lepiej powiedz gdzie ty się zatrzymasz. - powiedziała patrząc z góry na klęczącą przy koledze blondynkę.

- A polecacie jakieś miejsce, gdzie nikt nie ożeni mi kosy, ani nie zedrze do gołej skóry? - blondynka zaczęła chować medykamenty - Nie znam miasta.

- Jedź do Liberty City. I tam znajdź “Motel 2018”. Prowadzi go taki poplamiony facet, Josh. Jak wolisz bezpieczeństwo niż rozrywkę to powinno być dla ciebie w sam raz.
- po chwili zastanowienia szefowa bandy rabusiów powiedziała wolno swoje. A głowa kolegi po chwili przyznała jej rację.

- Dobrze, jeszcze raz bardzo wam dziękuję. Za wszystko - Quirke wstała i uścisnęła dłonie obojga gangerów - Gdybyście potrzebowali pomocy szukajcie nas w motelu Josha. Trzymajcie się, bądźcie zdrowi i obyśmy spotkali się w lepszych czasach. - kiwnęła im głową, nim nie ruszyła wolnym krokiem z powrotem do wranglera.
 
Umai jest offline  
Stary 16-10-2020, 21:04   #16
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Ekipa z wesołego jeepa - cz. 3


Koniec końców jakoś się rozeszło po kościach. Tamiel trochę czasu spędziła na poboczu zjazdu mostu opatrując tego strzelca a w końcu wróciła cała i zdrowa do Wranglera zajmując te same miejsce co poprzednio.
- Dobra, to możecie jechać! - krzyknęła do nich Brigit dając znać, że sprawa opłaty została załatwiona. Rzeczywiście zrobiło się jakby luźniej, chociaż rabusie dalej nie wychylali się, aby nie sprawdzać zaufania do obcych na własnej klacie. A ten kawałek drogi przy samym zjeździe na most był przez nich obsadzony. No ale szefowa bandy dała im zielone światło na odjazd.

Z wnętrza Wranglera Melody obserwowała całą scenę, mrużąc oczy i zaciskając usta. W pewnym momencie skrzyżowała ramiona na piersi i tak zastygła bez ruchu. Nie słyszała, o czym rozmawiają dwie kobiety, ale sprawa wyglądała na załatwioną. Tanim kosztem, bez potrzeby wysadzania czterech liter na duszny skwar.
- Dobra robota - popatrzyła na blondynkę i kiwnęła prawie niezauważalnie głową - Przydałabyś mi się w domu. Pomyśl o tym, Appalachy oferują wiele możliwości, a teraz - westchnęła, przełykając coś metaforycznego - Zróbmy im dzień karalucha i jedźmy stąd, do Miami. Czasem możemy… okazać łaskę.
Właśnie, świetnie załatwione. To powinno uśpić ich czujność — Rita przyznała w jednym rację Melody — No i wyszliśmy cało z pułapki, gratulacje Tamiel… Ale kupa gambli drogą nie chodzi. Nagrodę nie wyznacza się za pobieranie myta z fajek, tylko za grube wykroczenia. Podpalenia i wysadzanie to nie przelewki. Jeśli załatwimy tych śmieci, zdobędziemy nieco reputacji w rejonie i się obłowimy, o dobrym uczynku nawet nie wspominając. Puszczanie tej okazji jest nie tyle głupie, co i niemoralne. Ja myślę, że zdecydowanie warto, ale powinniśmy podjąć tę decyzję wspólnie. Jak chcecie, to mogę nawet wytropić ich kryjówkę i odwrócą się role, bo wtedy to my zrobimy zasadzkę na nich.
- Moralność? - Quirke podniosła obie brwi, słysząc kontekst, w jakim zwrot został użyty i bardzo powoli pokręciła głową - Bezpieczeństwo i dobro zapewnia społeczeństwu tylko moralność jego członków: podstawą zaś jej jest miłość wykluczająca przemoc. Atakowanie kogoś, kto nie zrobił nam krzywdy, jest brakiem honoru i moralności właśnie… i to dlaczego - skrzywiła się, przymykając oczy - Dla pieniędzy. Są rzeczy ważniejsze niż gamble, jedźmy stąd, proszę. Brigit i jej ludzie nie są naszymi wrogami, nawet pomogi - uchyliła powieki spoglądając na Grima z autentycznym smutkiem i zdenerwowaniem - Doktor Howard i dziewczyny… zniknęli. Obóz jest pusty, miejscowi go plądrują. Jedźmy proszę… - przeniosła spojrzenie na Jamesa - To dobrzy ludzie, medycy. Wciąż mogą żyć.
Mam nadzieję, że im też sprzedałaś tę śpiewkę. Ciekawe co odpowiedzieli... — złodziejka artefaktów zdziwiła się naiwnością lekarki — Na pustkowiach takie sentymenty wpychają ludzi do grobu. Ale nawet przed wojną wiedziano co to paradoks tolerancji i to, ażeby zło, zatriumfowało wystarczy, tylko by dobry człowiek nic nie robił. Ja zawsze wolę działać. Ktoś musi kopać tyłki dupkom, by się nie panoszyli.
Melody przysłuchiwała się rozmowie, bębniąc palcami o przedramię powolnym ruchem, aż kąciki jej ust drgnęły jakby ku górze przez ułamek sekundy.
- Widzę sami działający dla idei - zmrużyła jedno oko, spoglądając na Ritę - Chcesz kopać tyłki dupkom za marne grosze to śmiało, ja się po byle drobne nie schylam i za byle drobne nie pracuję, a suma pewnie niewielka - wzruszyła ramionami, przenosząc wzrok za okno - Z pewnością niezbyt wysoka za latanie po dżungli w taki skwar.
Kurwa, to jakiś dowcip? — zdziwiła się Rita — Nawet ciebie naszło na pacyfistyczne gadki? Jeszcze 5 minut temu chciałaś urzynać im łby, nie mówiąc o tym, że to właśnie ty wymyśliłaś ten cały plan z zasadzką po ominięciu kordonu. Cóż, ja do tej solidarności jajników nie dołączę, a wy co myślicie, chłopaki? — zwróciła się do Westa i Dwighta.
- Wtedy chcieli połasić się na nie swoją własność. Naszą własność - Federatka skrzywiła się, bo niemiła była jej konieczność tłumaczenia spraw oczywistych - Teraz nawiązali nić porozumienia i pomogli Tamiel. Podzielili informacjami, nie mamy konfliktu interesów - wzruszyła ramionami - Jak mówiłam, dzień karalucha… - przeniosła spojrzenie na lekarkę - A komuś tu zależy na pośpiechu.
- Nie mi. Ale pojedziemy wpierw do obozu i miasta. Całość z tym polowaniem na tę bandytkę pachnie jakimiś rozgrywkami o władzę, a póki co nie chcę w tej chwili nadstawiać za to karku, dopóki nie upewnię się, że to rzeczywiście bandytka. Na razie okazuje się, że to nasz sojusznik, a nie poluje się na sojusznika. Jeszcze nie - James zerknął na obie federatkę i Ritę - po pierwsze uspokójcie się i darujcie sobie takie gadki w moim samochodzie - James odwrócił się do Tamiel - Pierdolenie o moralności, odbudowach i innych chujach na kiju sobie zostawcie, jak znajdziecie porządnego faceta, zrobicie mu gromadkę dzieciaków, i będziecie sobie żyli razem jak paniska na jakimś wypizdowiu, pasąc swoje krówki. Tu nie ma miejsca na jakieś pojebane sentymenty. Tamiel… pojedziemy do obozu, choć nie mam w tym żadnego interesu. Ten jeden raz. Bandytka, póki co jest spoko i tak, póki co zostanie. Ale jeśli okaże się, że krzywdziła podróżnych, rabowała i zabijała, wrócę tu z większą ekipą i z lepszą bronią - Podsumował kurier.

Dwight z jakiegoś powodu zachował milczenie w trakcie całej wymiany zdań. West jednak miał jeszcze coś do dodania.
- Acha, jeszcze jedno - kurier popatrzył na Tamiel - Dobra robota. Dzięki - James wrócił do kierownicy, wrzucił bieg i dodał gazu, a Jeep przyspieszył, pokonując wpierw jeden zakręt, potem następny, oddalając się od wylotu mostu.
Jak sobie chcecie — żachnęła się łowczyni skarbów, odwracając głowę w stronę okna. Wyczuła, że Melody coś kręci, ale już nie chciało jej się walczyć, szczególnie że West zmienił zdanie. Mimo wszystko, dopóki jechali do Miami, stanowili jedną ekipę. Musieli więc trzymać się razem i podejmować decyzję demokratycznie.
Ale puszczacie świetną okazję koło nosa — dodała i umilkła aż nie dotarli do obozu.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 16-10-2020 o 21:33.
Alex Tyler jest offline  
Stary 17-10-2020, 09:05   #17
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2051.03.02; cz; południe

[indent][justuj]
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=j9TsIVhfnkg[/MEDIA]

Czas: 2051.03.02; cz; południe
Miejsce: Miami; hotel 2018
Warunki: jasno, cicho, ciepło, sła.wiatr


Po rozstaniu się z rudowłosą Brigit i jej bandą ubłocony i rzężący Wrangler ruszył dalej przed siebie. Pierwszy raz tędy jechali więc właściwie nie byli pewni drogi tak do końca. Droga momentami wydawała się być całkowicie stłamszona przez dżunglę i tropiki. Tak naprawdę to za każdym drzewem można było się spodziewać szajbusa ze strzelbą i pewnie póki by nie strzelił to by go nie było widać. A nawet wtedy to w tym gąszczu niekoniecznie.





No ale jakoś nikt do nich nie strzelał. Wrangler kierowany wprawną ręką James’a pokonywał błotniste drogi. Zapewne kiedyś to była porządna asfaltówka ale obecnie asfalt rzadko wystawał na powierzchnię przykryty opadłymi liśćmi, błotem, kałużami, zaciekami a nawet wyrosłą trawą. Niemniej dla pojazdu nadal to była znaczna pomoc w pokonywaniu trasy gdy koła nie musiały non stop mieszać luźne błoto. Czasem wyjeżdżali na jakieś polany to się robiło jaśniej, czasem mijali jakieś zarośnięte zielskiem domy i czy to już były jakieś przedmieścia Miami czy tylko samotne farmy i mniejsze osady to tego nie wiedzieli. Ze trzy razy James musiał zwolnić aby ostrożnie wyminąć jakieś przewalone drzewo albo konar za którym i w którym mogło się kryć nie wiadomo co. Ale jakoś tym razem przejechali i nikt nie wykorzystał tego wymarzonego miejsca na zasadzkę by się na nich zasadzić. Wreszcie jednak trafili na jakąś większą przestrzeń, jakąś lepszą drogę i wreszcie w oddali dało się dostrzec panoramę miasta.





Na niewielkim wzniesieniu z jakiego widać już było odległą panoramę miasta dało się dostrzec metalową tablicę przy drodze rozwiewającą wszelkie wątpliwości dokąd zmierzają. Napis na niej głosił “Miami Vice wita i ostrzega”. A dalej widać było dużo zieleni, wody i jakieś wieżowce w oddali. Chociaż pierwszy kontakt nie był zbyt okazały. Ot kolejne, bezimienne, bezludne przedmieścia, często w stanie istnej rudery porośniętej trawą, krzakami i bluszczem. Tylko po tym, że się ciągnęły i ciągnęły zamiast skończyć dało się poznać, że to coś większego a nie przydrożne ruiny wiochy. No i ludzie. Piesi, czasem na rowerach, czasem prowadzący rowery, czasem z tobołami, koszami z ubraniami, końmi, wozami, właściwie za to samochodów prawie nie było. Jeśli nie liczyć starych wraków wiekowo pewnie rówieśników rozpadających się, zarośniętych budynków.

Ruchomy pojazd więc budził zaciekawione spojrzenia tubylców. Dobrze, że załodze Jeepa nie zależało na dyskrecji bo pewnie trudno by było ich przegapić jak zazwyczaj zabłocony i krzypiący łazik był jedynym pojazdem mechanicznym na ulicy. Nawet jak na poboczu czasem stały jakieś wozy co wydawały się zdatne do użytku to właśnie stały. Zupełnie jakby tubylcy preferowali własne nogi, rowery i kopyta swoich zwierzaków a nawet łódki. Sporo tu było wody. Pełno jej było. Ściekała z liści i lian nad głowami, rozpryskiwała się w kałużach pod kołami łazika, zalegała w mętnych, błotnistych bajorach a nawet topiła całe ulice i kwartały domów. Tak, pełno tutaj było tej wody.

Problem był jednak taki, że to było wielkie miasto. Przedwojenna metropolia ciągnęła się i ciągnęła. A nikt z załogi Jeepa nie był tu wcześniej i nie miał pojęcia ani gdzie są, poza tym, że w Miami, ani dokąd jechać. Gdzieś tu w mieście powinien być bar Bailey’a gdzie powinni dostarczyć przesyłkę, ten hotel o jakim Tamiel dowiedziała się od Brigit i ponoć szabrowany obóz do jakiego do tej pory zmierzała by dołączyć do zespołu. Ale nijak zamazanych błotem i brudną wodą szyb Wranglera nie szło dopasować tych adresów do mijanych domów i ulic. Zagajeni tubylcy śmiali się szyderczo albo odpowiadali coś w jakimś dziwnym, latynoskim slangu który niewiele miał wspólnego z angielskim z pónocy kontynentu. Albo zagadnięci wpatrywali się ponuro i milcząco nieukrywając swojej niechęci i nieufności do obcych. Jedynie dzieciaki, całymi bandami przewalały się w okolicy i okazywały ciekawość rozdając swoje dziecięce uśmiechy tak typowe dla dzieci na całym świecie. No ale ich chyba bardziej interesował sam łazik który mógł jechać niż jego załoga. Niemniej to właśnie od nich jakoś złapali kierunek na hotel. Z trudem bo też angielski chyba nie był ich głównym językiem.

Więc w po godzinie albo i więcej sfatygowany Wrangler zajechał wreszcie pod adres hotelu. Pewnie dlatego, że “2018” to jakoś obie strony mogły wymówić w podobny sposób a machanie ręką na kierunek gdzie trzeba jechać też dla obu stron było zrozumiałe.

Budynek okazał się spory. Kilkupiętrowa, solidna konstrukcja. Może to kiedyś był hotel, szpital, szkoła czy jeszcze inne tego typu miejsce użyteczności publicznej. Takie z dużymi oknami, wieloma piętrami i tak dalej. Widać było, że jest dość zadbany więc pewnie jest aktualnie użytkowany. No i jakby ktoś miał wątpliwości co to za miejsce to przed głównym wejściem była tablica z napisem “2018”. Co prawda wyglądała na przedwojenną tablicę, urwaną z której została tylko końcówka która widoczne dała obecną nazwę tego miejsca. Okna na parterze miały kraty zmajstrowane z czego-się-da ale wydawały się na pierwszy rzut oka całkiem solidne. Główne wejście też. Gdzieś w tym momencie Dwight odkrył, że coś co go użarło jakiś czas temu to chyba nie był zwykły komar czy meszka tylko coś poważniejszego. Bo piekło, swędziało i dokuczało uprzykrzając życie. Nic poważnego ale przyjemne nie było.

Przed frontem hotelu panowała cisza i spokój, tam i tu widać było otwarte okna ale raczej nic specjalnego się nie działo. Może dlatego dźwięki i zapachy z sąsiedztwa bardziej przykuwały uwagę. Niedaleko zebrała się grupka tubylców. Klaskali a któryś siedział i wybijał rytm na bębnie. To od nich dochodziły odgłosy zabawy. Tworzyli nieregularne półkole wokół dwóch w środku. Ci zaś rozebrani do pasa, ubrani w białe spodnie obwiązane jakimiś kolorowymi sznureczkami robili…





W sumie to nie bardzo wiadomo co. Kojarzyło się w pierwszej chwili z jakimś stylem walki. Ale ta muzyka, nietypowe płynne ruchy i podskoki sprawiały wrażenie, że to jakiś pokaz albo nawet taniec. W każdym razie celowo czy nie zgrupowało wokół siebie mały tłumek i widzom oglądało się to całkiem przyjemnie sądząc po ich uśmiechach i klaskaniu. Brakowało typowej dla aren brutalności i agresji z jaką zwykle kojarzyła się bezpośrednia konfrontacja dwóch stron.

Na a niedaleko, prawie dokładnie naprzeciwko 2018 była jakaś kafejka czy inna jadłodajnia. Bo były wystawione na chodnik stoliki z parasolami i paru gości tam siedziało, częściowo też oglądając popisy sąsiadów, odwracając głowę na zabłoconego Jeepa jaki właśnie zajechał pod hotel albo zajmując się swoimi sprawami.

Gdy załoga Wranglera wysiadła okazało się, że na zewnąrz jest znaczniej przyjemniej niż wewnątrz. Widocznie metal i plastik Jeepa rozgrzał się od tego gorąca i działał jak szklarnia. Na zewnątrz zaś było po prostu ciepło. W sam raz by chodzić na krótki rękaw lub podobnie. Ani gorąco ani zimno, wiała lekka bryza która przyjemnie chłodziła skórę jak powiew wentylatora. A gdy przeszli przez te solidne drzwi wejściowe hotelu znaleźli się przed recepcją hotelu. A za nią stał jakiś facet. W nieokreślonym wieku i niezbyt przyjemnej dla oka i urody. Był łysy a zapadnięte policzki sprawiały wrażenie żywej czaszki. Na oko Tamiel wyglądał jak dawna ofiara chemioterapii albo taka którą dopadło silne promieniowanie ale jednak nie aż tak silne by ją zabić. Niemniej jedno czy drugie zostawiło ślad w wyglądzie na całe życie. Dla pozostałych wyglądał trochę jak jakiś ponury zombi.

- Dobry. Witam w hotelu 2018. - powiedział bez cienia uśmiechu widząc nadchodzących gości. Zasady były dość proste. Nocleg w pokoju był po 10 gambli za dobę. W pokojach było po dwa miejsce do spania i były na piętrze. Kąpiel była wliczona w cenę. Dokładniej na parterze była łazienka i pompa wody. Kto chciał mógł się obsłużyć samemu. Żadnych posiłków Josh nie oferował. Ale była kuchnia, jak mieli swoje zapasy mogli korzystać. Albo pójść do kawiarni na przeciwko tam dobrze gotowali. Samochód można było skitrać w podziemnym parkingu. Jak komuś nie pasowały takie zasady albo nie było go stać Josh nie miał żalu i zapraszał do innych lokali w mieście.


---



Mecha 03

żar tropików: Rita: Kostnica 15 > nic
żar tropików: Melody: Kostnica 12 > nic
żar tropików: Tamiel: Kostnica 18 > nic
żar tropików: Jamies: Kostnica 8 > nic
żar tropików: Dwight: Kostnica 20 > -1
żar tropików: Danny: Kostnica 5 > nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-10-2020, 19:36   #18
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HDuelZ-ycSI[/MEDIA]

Krąg walczących tancerzy dwójka Teksańczyków opuściła na sposób angielski - wycofując rakiem w ciszy i zwracając jak najmniej uwagi. Cofali się tyłem na spokojnie, jakby odchodzili od znarowionego konia w ciasnej stajni. Kiedy wreszcie odeszli na tyle daleko aby już nie musieć sobie zawracać głowy dyskrecją, ruszyli swobodniej ulicą przed siebie.
- Dziwnie tu, ale ładnie - Tamiel mruknęła zamyślona, skacząc świecącymi oczami po mijanych budynkach albo ludziach. Przemieszana, różnorasowa społeczność nastrajała ją pozytywnie i naprawdę cieszyła się że będzie jej dane tu zamieszkać… o ile dowiedzą się co spotkała doktora Howarda i jego pomocnice.
- Potrzebujemy informacji - dodała poważnie, wciąż obejmując ramię rangera i patrząc na niego ufnie, choć ze smutkiem - Na moście mówili, że miasto należy do gangów i układów, a jeśli coś się dzieje, prędzej czy później znajdziemy zaplątany w to gang. Albo gildię - sapnęła krótko, przenosząc spojrzenie na niebo - Gildie nas nie lubią, psujemy im interesy… zresztą wiesz. Trzeba się też wypytać o bar w którym mamy się spotkać z człowiekiem Cantano i samego pośrednika… i ekhm. Zrobić zakupy - dokończyła paląc buraka.

- Tak? To ci powiedziała ta ruda na moście? - ranger szedł obok blondynki na tyle spacerowym tempem, że nie miała kłopotów aby nadążyć. Szli obok siebie przez tą zalaną południowym blaskiem ulicę. Duszną i gorącą gdy poranny deszcz wciąż dawało się czuć w powietrzu. Podobnie jak zapach błota i odpadków. Niemniej Danny chyba namyślał się nad tym co powiedziała Tami.

- Gangi znaczy takie coś? - wskazał kciukiem za siebie gdzie grupka z jaką została Melody była już ledwo widoczna i słyszalna. - Ci to jakoś specjalnie groźnie nie wyglądali. Ci na moście to już bardziej. - pozwolił sobie podzielić się spostrzeżeniem. - A ten bar no tak, trzeba by się za nim rozejrzeć. I jakie zakupy? Coś ci potrzebne? - zapytał jakby na sam koniec przypomniał sobie co proponowała pani doktor.

- Przez gang rozumiem organizacje pod-podobne do tej, u której... - Quirke zacięła się, wbijając wzrok w ziemię i szła tak przez kilkanaście metrów przyciskając się mocniej do ramienia Grima, aż nagle prychnęła zrezygnowana - Tam skąd mnie wyciągnąłeś. Coś takiego można nazywać gangiem, tym pełnoprawnym. - wzruszyła ramionami żeby strząsnąć z siebie niepokój i w paru krótkich zdaniach streściła rozmowę z Brigit i jej strzelcem, przekazując zwłaszcza to, co powiedzieli o plądrowanym obozie.
- A zakupy… skoro mamy dostęp do kuchni u Josha, pomyślałam że coś ugotuję - skończyła weselszym akcentem i chrząknęła - I takie tam… uzupełnienie sprzętu. Medycznego też.

- Aha. - Grim w pierwszej chwili pokiwał głową i dla dodania otuchy partnerce objął ją ramieniem. Teraz on zastanawiał się przez kilka spokojnych kroków. - No to nie wygląda najlepiej z tym obozem. Też trzeba by o to popytać. Ale ta Brigit mogła mieć rację. Po co zabijać lekarzy? To może ich porwali czy co. A jak tak to raczej nie po to by ich zabijać. A więc powinni żyć i być w dość dobrym stanie. A póki żyją to można coś dla nich zrobić. Tylko trzeba będzie popytać o nich i o tą sprawę. - mówił trochę jak gliniarz a trochę jakby chciał dodać otuchy Tamiel, że nawet jeśli Brigit mówiła prawdę i miała rację to nie wszystko jeszcze stracone i może jakoś da się to odkręcić. Potrząsną lekko jej ramieniem w pocieszycielskim geście dodając do tego ciepły uśmiech.

- A zakupy no to można zapytać kogoś. - spojrzał po ulicy próbując chyba zlokalizować kogoś kogo można o drogę zapytać. Na poboczach, po drodze, na werandach widać było tubylców ubranych lekko w sam raz na taką ciepłą pogodę.

- Spytajmy więc - dziewczyna pociągnęła go w stronę dwójki starszych państwa, pielących jakieś byliny przed niewielkim, drewnianym domem. Sprawiali sympatyczne wrażenie, większość tubylców takie sprawiała. Tych dotychczas spotkanych.
- Jestem lekarzem - powiedziała neutralnie, spoglądając na kowboja z uwagą - Powiesz mi na jakie choroby weneryczne chorowałeś? Szczególnie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy… dziwne wysięki, świąd okolic intymnych, albo podejrzane wysypki? Z tego wszystkiego nie… ekhm - chrząknęła, korzystając że para staruszków znajdowała się jeszcze dość daleko - Nie spytałam zanim nie zaczęliśmy ćwiczeń.

- Eee… że co? - Danny spojrzał na nią w dół by zerknąć na jej twarz jakby uznał, że się przesłyszał albo coś źle zrozumiał. Zaraz też jakby trochę się zarumienił i odchrząknął nieco nerwowo. - Nie no co ty! Nic z tych rzeczy. - dodał szybko próbując zachować godność i powagę. No i dał znać, że już wchodzą w zasięg słuchu tej wybranej pary co mieli ich o drogę spytać.

Lekarka uśmiechnęła się do niego bardzo miło i sympatycznie, a potem wymownie odwróciła głowę w kierunku staruszków. Ścisnęła symbolicznie ramię mężczyzny dając mu znak, że odpuszcza. Na razie.
- Dzień dobry! - pomachała za to ręką do miejscowych - Przepraszamy, mogą nam państwo pomóc? Szukamy najbliższego baru, targu… i przychodni, albo apteki!

Oboje gospodarzy podnieśli się i przyjrzeli kto pyta. Mężczyzna miał na nosie okulary, dość sfatygowane i sklejone taśmą. - Dzień dobry, dzień dobry. - pokiwał głową i spojrzał na swoją żonę jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

- No to możecie pójść do końca ulicy. O tam… - mężczyzna musiał mieć coś z układem nerwowym, pewnie jakiś efekt uboczny wylewu czy czegoś podobnego bo trzęsła mu się lewa ręka co próbował ukryć trzymając ją dość sztywno przy swoim boku. Podszedł do ogrodzenia i drugą ręką wskazał kierunek.

- No i tam w prawo, obok tego czerwonego budynku. No i tam już będzie widać sklep. Tam się można wymienić na coś do jedzenia. Ale apteka to nie, kwiatuszku, nie… To szpital to jest ale to dalej w miasto, tu w pobliżu to nic takiego nie będzie. - dziadek pokręcił głową na znak, że z tymi medycznymi rzeczami to może być krucho ale tak na samo jedzenie to prawie po sąsiedzku.

- A coś konkretnego szukacie? - dopytała się kobieta też podchodząc do ogrodzenia i przyglądając się młodszej parze.

W ostatniej chwili Quirke ugryzła się w język i zamiast o konkretach, zaczęła ogólnikowo.
- Długa droga za nami, potrzebujemy uzupełnić zapasy. Te drobne i te większe - poklepała torbę medyka przewieszoną przez ramię, wciąż uśmiechając się ciepło do starszych państwa - Mydło i powidło, zużywalna drobnica… pasta do zębów, wspomniane mydło właśnie - zwróciła się do staruszka. Skoro było miejsce wymieniania drobnostek na jedzenie dało się też wymienić drobnostki na drobnostki - A czy znajdziemy to w okolicy antykwariat?

- Antykwariat? - dziadek wyraźnie się zdziwił. Chociaż oboje mówili po angielsku bardzo dobrze. Może byli aż tak starzy by pamiętać czasy sprzed wojny. Popatrzył na swoją partnerkę a ona pokręciła głową na znak, że nie wie nic o takim miejscu. - Nie to raczej nie, nie słyszeliśmy o czymś takim. - powiedział jej partner na znak, że tutaj nie mogą im pomóc.

- Ale z jedzeniem jakbyście chcieli to możemy się wymienić na jajka. Mamy świeże jajka. Właściwie kurę też możemy się wymienić na coś. Jak sobie poradzicie ze skubaniem i resztą to dobra kura na obiad będzie. - kobieta miała widocznie głowę do interesów i wskazała gdzieś za siebie na głębię podwórka gdzie pewnie mieli te kury i jajka.

- Żaden problem z tą kurą, ja chłopak z farmy jestem. - Danny włączył się do rozmowy zapewniając swój wkład w tą rodzącą się wymianę.

- Tak? - Quirke ze zdziwioną miną popatrzyła na rangera, mrugając w chwilowej konsternacji. Jakoś do tej pory nie kojarzyła go gdzieś na polu, przy obejściu albo właśnie skubiącego kurczaki. Nosił w końcu broń i złotą gwiazdę.
- A nauczysz mnie? - poprosiła wesoło, posyłając mu szeroki uśmiech. Ten sam zobaczyła dwójka miejscowych kiedy opuściła głowę - Bardzo chętnie się wymienimy, ale mamy tylko leki i naboje… jeśli państwo reflektują. Spytam jeszcze czy ktoś w okolicy skupuje i sprzedaje książki? Poza tym, skoro już tu jestem - wzruszyła ramionami, robiąc pogodną minę. Odczepiła się od rangera, podchodząc bliżej rozmówców - W tym klimacie łatwo o kontuzję i przeróżne infekcje. Mogę państwu w czymś pomóc? Potrzebujecie lekarza?

- To nic trudnego. - Danny uśmiechnął się krótko ale dał rozmówić się z dwójką za płotem. Ci zaś znacznie się ożywili z tego wszystkiego.

- No tak kwiatuszku? Lekarzem jesteś? No to może wejdziesz to porozmawiamy. - dziadek wskazał gestem na dom obok którego stali i ruszył w stronę furtki aby wyjść do gości. Kobieta zresztą też ruszyła jego śladem.

- No i leki i naboje mogą być. Zwłaszcza leki. Macie może coś na serce? Henry’emu by się przydały. - powiedziała wskazując na idącego przed nią mężczyznę.

- A książki no teraz to mało kto myśli o książkach. Może jakieś w bibliotece zostały. Ale chyba nikt nie zbiera teraz książek. Jakieś konkretnie potrzebujesz? - Henry wyszedł na drogę i ruszył w stronę drzwi wejściowych do domu oglądając się na młodszą parę. A jego żona zamknęła furtkę i też czekała aż pójdą za jej mężem.

- Nasercowych w tej chwili już nie mam, dlatego pytałam o lekarza albo aptekę - blondynka przyznała smutno, ale zaraz się rozpogodziła - Ale będę miała na uwadze i gdy coś znajdę to państwu podrzucę, obiecuję. Przyjechałam pomóc doktorowi Howardowi w obozie za miastem… usłyszeliśmy jednak już tutaj, że mają kłopoty. Zniknęli, a obóz splądrowano - westchnęła ciężko, idąc za starszym panem powoli - Może państwo słyszeli jakieś plotki kto mógł mieć do nich pretensje i o co? Bardzo się martwię o doktora i dziewczyny… tylko nawet nie wiem gdzie zacząć szukać. Boję się, że jeśli pojadę do obozu niczego się nie dowiem, a tylko sprowadzę na kark swój i pana Totha dodatkowe kłopoty. Jakbyśmy nie mieli ich wystarczająco - wskazała ruchem głowy rangera - Jeśli chodzi o książki interesują mnie podręczniki, albo… chyba wszystko, co jeszcze da się uratować przed zniszczeniem i zapomnieniem.

- Podręczniki… Jak w szkole… To do biblioteki. Może na uniwerku coś zostało. - Henry otworzył drzwi i wszedł do domu. I po kolei czteroosobowa grupka przeciurkała się przez te frontowe drzwi do całkiem schludnego domu. Chociaż nieco zagraconego jak to ludzie trzymali teraz rzeczy wierząc, że mogą się jeszcze do czegoś przydać albo będą na wymianę w razie potrzeby.

- A masz coś na płuca? Ciężko mi się oddycha ostatnio. - dziadek poklepał się po swojej piersi, dość zapadniętej.

- A ten obóz? To chodzi o ten obóz Aniołów Miłosierdzia. - Danny zapytał jakby podejrzewał, że starszy pan może mieć już kłopot z zapamiętaniem więcej niż jednej rzeczy na raz.

- Aaa… Anioły… Tak, tak, słyszałem, że są. Miałem się do nich wybrać no ale to kawałek. Już nie na moje nogi. A teraz ich nie ma? To nie słyszałem. Pojechali gdzieś? Szkoda. Robili dobrą robotę. Miałem się do nich wybrać. - starszy pan pokiwał głową trochę z żalem, że nie skorzystał z okazji póki była.

- Tak, słyszeliśmy o nich. Ale to trochę dalej. W Little Havana. Tutaj jest Liberty City. A to tam bardziej w głąb miasta… - kobieta wtrąciła się i pokiwała głową. Zaczęła machać dłonią w stronę jednej ze ścian jakby chciała pokazać kierunek.

- Na południe. Bardziej na południe. - dziadek podpowiedział o jaki kierunek się rozchodzi. - Na zachodzie jest port. I ocean. Jak będziecie szli na zachód to w końcu dojdziecie do brzegu. Tego czy innego. A w przeciwną jest dżungla. Ta cholerna dżungla. Wszędzie się wpycha. - pokiwał głową ponownie. Miał siwe, dość mocno przerzedzone włosy. Co rzucało się w oczy przy jego ogorzałej i spalonej słonecznym żarem cerze.

- No tak, ty dziecko widzę masz też ich znaczek. Pewnie w odwiedziny przyjechałaś. No ale to my wam nie pomożemy za bardzo. Ale idźcie do żółtego sklepu. Tego co Henry wam pokazywał drogę. Tam może będą coś wiedzieć. To chcecie tą kurę? To bym po nią poszła. - kobieta trochę załamała ręcę jakby dopiero teraz skojarzyła widoczny krzyż młodej kobiety z adresem o jaki pytają. Ale na koniec wróciła pytaniem do tej kury o jakiej wcześniej rozmawiali.

- Tak, poprosimy kurę i jajka… pięć, sześć? Zależy jak dużą jajecznicę chcemy na śniadanie - lekarka popatrzyła pytająco na Grima, szybko jednak wróciła do gospodarzy - Dziękujemy, na pewno się wypytamy… a odnośnie płuc - uśmiechnęła się do staruszka, sięgając do torby - Proszę zdjąć koszulę i usiąść bokiem na krześle, plecami do mnie. Zbadam pana i zobaczymy o co chodzi, dobrze? Ten upalny, duszny i wilgotny klimat sprzyja rozwojowi grzybów, możliwe że nabawił się pan grzybicze zapalenie płuc, lub oskrzeli. - wyjęła z torby stetoskop - W takich przypadkach rekomenduję leczenie dwukierunkowe, czyli stosowanie leków syntetycznych oraz preparatów ziołowych. Ważny jest ich efekt wykrztuśny. Mieszanki ziół często dają dużo lepszy efekt niż pojedynczy surowiec. Polecałabym przykładowo połączenie ziela tymianku działającego wykrztuśnie, przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie z babką lancetowatą, która przyspiesza gojenie błony śluzowej, działa przeciwskurczowo, wykrztuśnie, immunostymulująco, oraz z korzeniem lukrecji, mającym właściwości przeciwzapalne, rozkurczowe i wykrztuśne. To prosty preparat, który jest połączeniem ziela tymianku, liści babki lancetowatej, korzenia lukrecji, kwiatostanu lipy, liści mięty i liści maliny. Po łyżeczce do słoika, wymieszać. Łyżeczkę mieszanki przełożyć do szklanki i zalać wrzątkiem na kwadrans. Sprawdza się w wielu schorzeniach infekcyjnych i zapalnych układu oddechowego. Dodatkowo czosnek, dużo. To naturalny antybiotyk - zakładając stetoskop, postawiła torbę lekarską na stoliku - Te syntetyczne panu zostawię, starczy na tygodniową kurację… ale teraz zapraszam do badania - skończyła wesoło.

- To ja może pani pomogę? - Danny zaproponował swoją pomoc na co starsza pani chętnie przystała. I oboje wyszli gdzieś drugim wyjściem pewnie prowadzącym gdzieś na podwórko. A gospodarz zaczął się powoli rozbierać. Miał na sobie tylko luźną, kolorową koszulę ale rozpinanie guzików chwilę mu zajęło. Zwłaszcza, że właściwie robił to tylko jedną ręką.

- Oj kwiatuszku… Może ty to zapisz te rzeczy co? Tam zobacz jest coś do pisania. Stara głowa to już nie pamięta wielu rzeczy. - powiedział prosząco gdy zdjął koszulę i wskazał na kołonotatnik na sztywnej podkładce przyczepiony do ściany jakby tam zapisywali rzeczy do zrobienia na dany dzień.

- A to z daleka przyjechaliście? - zapytał pozwalając się zbadać. Stetoskop zdradził, że ma kłopot z płucami. Coś mu tam rzęziło. Zresztą z sercem też, miał niskie ciśnienie stąd pewnie szybko się męczył i był senny. Ale dostrzegła na jego piersi wyblakłe tatuaże kojarzące się z morzem i marynarzami. Na jednym z boków miał stare blizny jak po jakiejś operacji. Gdy usiadł i szorty nieco mu się podwinęły dostrzegła kolejną starą bliznę na udzie. Ale zbyt mało by dało się powiedzieć co to takiego.

- Z Teksasu, a dokładnie z Kansas, proszę pana - Quirke odłożyła stetoskop z powrotem do torby i cicho westchnęła. Zajęło chwilę zanim przywołała z powrotem uśmiech na twarz. - Oczywiście, że zapiszę, niech się pan nie kłopocze… często brakuje panu siły, prawda? Chce się spać przez cały dzień… często musi pan odpoczywać. To przez serce, tak… ale również przez hipotonię. Czy często pija pan kawę?

- Tak, na pobudzenie z rana. Bez kawy nie ruszam się z łóżka. Na szczęście u nas kawy pełno i tania. Podobno na kontynencie to trudno teraz dostać. Cantano zbija kokosy na wysyłce na północ, kawy też. - dziadek pokiwał głową i uśmiechnął się ciepło. Zadumał się nad tymi kolejami losu i prawideł popytu i podaży.

- Teksas, Kansas mówisz… No to daleko. Kiedyś to nie byłoby tak blisko no a teraz jeszcze dalej. Teraz jest wszystko dalej. - zadumał się ponownie tym razem nad tymi odległościami dawniej i teraz. Nawet jak na mapie wyglądało to tak samo to obecnie stan dróg i różne okoliczności sprawiały, że faktycznie pokonanie tej samej trasy zajmowało dłużej niż kiedyś o ile w ogóle było to możliwe.

- Kawa jest dobra, tylko nie więcej niż dwie filiżanki dziennie. Pijąc kawę musi też pan pamiętać o uzupełnianiu witamin i magnezu. Czekoladę też tu macie? Jeśli tak to dwa kawałki dziennie, do kawy. Poza tym przy niskim ciśnieniu należy pić dużo wody. Woda rozrzedza krew która krąży szybciej. Ważne żeby ograniczyć tłuszcze w posiłkach, jeść mniej, a częściej… i zioła. Rozmaryn, berberys, bylica pospolita. Wszystko zapiszę - pomogła staruszkowi założyć koszulę - Gdy poczuje się pan słabo polecam zimne wiadro wody na głowę, ale bez lodu. To pomoże, na chwilę, doraźnie. Zostawię też przepisy na nalewki i… - zamilkła, odwracając głowę do okna. W końcu wypuściła ciężko powietrze - Przejdziemy się z moim… przyjacielem… do tego sklepu, zobaczę co mają. Dużo ziół i przypraw jest w stanie pomóc. Kupię co trzeba, wymieszam i zostawię państwu w słoiczkach, razem z instrukcją jak używać i kiedy - wróciła spojrzeniem do pacjenta - Pasuje? Brzmi pan poza tym jak ktos kto dużo podróżował. To musiało być cudowne: jechać gdzie się chce, albo latać. Nigdy nie widziałam oceanu…

- Nie? Ocean to najlepsza rzecz jaką Bóg dał ludziom! - dziadek kiwał głową gdy lekarka w cywilnych ubraniach mówiła do niego o tych receptach ale gdy na koniec doszła do oceanu zdecydowanie się ożywił. - Tak, jak byłem młody to podróżowałem. To był inny świat. Widziałem więcej świata niż teraz młodzi mają okazję zobaczyć. Większość z nich nie opuszcza tego miasta. Chyba, że tak jak ja. Na statku. Byłem marynarzem. Nadal bym był no ale zdrowie już nie to. - przyznał z żalem i dało się wyczuć miłość do morza w każdym jego zdaniu.

- Tak, pływało się kiedyś. Platformy wiertnicze w Zatoce, Corpus Christi w tym waszym Teksasie, Nowy Orlean, nawet w Nowym Jorku się bywało. Ale ten ich prezydent to mi nie przypadł do gustu. Zajeżdża faszyzmem i komuną, nie to co kiedyś mieliśmy prezydentów. I na Kubie byłem i na Karaibach. Tak, tak pływało się, pływało… - dziadek aż uśmiechnął się do tych swoich wspomnień aż dało się słyszeć trzask otwieranych drzwi i kroki powrotne.

- No to mamy kurę. - Danny uśmiechnął się pokazując truchło bezgłowej kury. Kobieta weszła do środka i podała słoik z kilkoma jajkami.

- Nie mam w czym wam dać. - wyjaśniła trochę nie wiedząc komu z ich dwojga powinna podać ten słoik.

- Dobrze, Martho, daj im tą kurę i resztę. Ten kwiatuszek zrobi nam za to lekarstwa i zapisze co trzeba. Podaj jej to do pisania. - dziadek odzyskał dobry humor i wydawał się jowialny jak św. Mikołaj. Żonę to chyba trochę zaskoczyło ale ostatecznie nie oponowała. Podała słoik z jajkami rangerowi a sama podeszła do ściany, wzięła ten notatnik i podała go pani doktor.

- Dziękuję, zaraz napiszę wszystko co potrzeba - wzięła zeszycik, pisadło. Zamiast jednak zacząć od razu skrobać po papierze, podeszła do Grima śmiejąc się do niego spojrzeniem.
- Ciężko ukryć… złapałeś ją na lasso skarbie? - spytała, zachowując kamienną minę. Pękła po ćwierć minuty, śmiejąc się wdzięcznie i po wspięciu na palce, pocałowała rangera w policzek - Mój bohater, będziemy mieć pyszną kolację… albo obiad jutro. Dziękujemy - uwaga jej wróciła do gospodarzy. Przycupnęła na krześle i już bez zwłoki zaczęła spisywać przepisy, proporcje ziołowych mieszanek od tych na serce i płuca, poprzez tych na ciśnienie, przeziębienie, bóle stawów i mięśni, aż doszła do prozdrowotnych nalewek. Pisała szybko, mechanicznym, pedantycznym charakterem pisma, patrząc na kartki jednym okiem.
- Będziemy wdzięczni, jeśli jeszcze przez chwilę kura i jajka zostaną u państwa. Odbierzemy je w drodze powrotnej, jak wrócimy z zakupów. - popatrzyła na staruszka - Wtedy też zrobię te leki… a pan musi na siebie uważać i dużo pić. Zostawię witaminy i antybiotyki. Też napiszę co i jak, ale to łatwo zapamiętać. Jedna tabletka witamin na dobę, dwie tabletki z antybiotykami na dobę, jedna co dwanaście godzin i po posiłku. Jak państwo mają dostęp do mleka warto pić szklankę dziennie i jeść jogurty, albo i zsiadłe mleko. Kiszone warzywa żeby zadbać o florę bakteryjną jelit, żołądka i dwunastnicy. Niestety nie znajdę państwu leków osłonowych, na szczęście naturalne metody są równie skuteczne, a do tego zdrowsze… Danny, wiesz że pan Henry był u nas, w Teksasie? - na koniec popatrzyła na Grima.

- Oo… Tak? - Texas Ranger wyraźnie się zdziwił taką informacją. Spojrzał na nieco zniedołężniałego starego mężczyznę który w tej chwili nie wyglądał na zbyt mobilnego.

- Oj, nie teraz, nie teraz. To było już jakiś czas temu. - zaśmiał się Henry dostrzegając to zdziwione spojrzenie.

- Oczywiście, że możecie je zostawić. Wpadnijcie jak będziecie wracać. Ale nie później niż wieczorem bo my wcześnie chodzimy spać. A ten kurak jak poczekać do rana to zacznie się psuć. - Martha odebrała od Grima kuraka i jajka po czym jeszcze mówiąc znów gdzieś poszła w głąb mieszkania.

- Przyjdźcie, przyjdźcie, dawno nie było tak miłych gości. I to z tak daleka. Jak przyjdziecie to Martha zaparzy herbatę. Robi świetną herbatę, wszyscy sobie chwalą. Taką z owocami i ziołami. No przyjdziecie to sami zobaczycie. - Henry nadal zachował jowialny humor i był bardzo serdeczny.

- No dobrze, to wpadniemy jak będziemy wracać. - kowboj też się uśmiechnął i spojrzał pytająco na Tamiel czy mają coś jeszcze do załatwienia przed wyjściem.

- Herbata owocowa? Och, uwielbiam! - Quirke zaśmiała się pogodnie, zamykając kajet i razem z pisakiem zostawiając na stole, po czym dygnęła przez gospodarzem - Takiemu zaproszeniu nie będziemy w stanie odmówić i jeszcze… dziękujemy za dobroć i że nam państwo pomogli. Do wieczora na pewno się pojawimy, a gdyby było potrzeba pomocy, zatrzymaliśmy się chwilowo w motelu 2018. Wystarczy spytać Josha o Tamiel Quirke, a pokaże które drzwi lub nas zawoła. - zgarnęła torbę na ramię - Wrócimy z ciastem, albo czymś słodkim do herbaty. Nie wypada wpadać z pustymi rękami, szczególnie do tak miłych ludzi. Proszę na siebie uważać, dużo pić i do zobaczenia niedługo… chyba że państwo czegoś potrzebują z miasta, przy okazji przyniesiemy.

- Nie, nie trzeba, nie kłopocz się kwiatuszku, już rano Martha była i mamy co nam potrzeba. Uważajcie na siebie bo widać, że nowi jesteście. Zwłaszcza ty kwiatuszku. Ktoś z twoją cerą rzuca się tutaj w oczy jak perła w błocie. Tutaj takich jasnych buź prawie nie ma. - na drogę Henry odprowadził ich do drzwi i życzył powodzenia. Danny obiecał, że będą uważać no i wreszcie znów wrócili na ulicę.

- Naprawdę mili ludzie. - powiedział ranger gdy odwrócił się by machnąć jeszcze dziadkowi na pożegnanie. Ruszyli zaś ulicą we wskazanym kierunku gdzie miał być ten żółty sklep o jakim była mowa wcześniej.

- Tacy dziadkowie, co? - lekarka wydawała się w pełni podzielać jego opinię, szła z uśmiechem błąkającym się na ustach - Trzeba im pomóc, pan Henry ma zapalenie oskrzeli… zresztą wiek już sędziwy. Powinien brać odpowiednie leki, kiedyś nie byłoby z tym problemu, ale teraz zdobyć większość z nich graniczy z cudem - posmutniała, ujmując ramię kowboja i oparła o nie skroń. Szli powoli, pogoda była piękna, a spotkanie dwójki miejscowych poprawiło humor chyba obojgu Teksańczyków - Na szczęście już przed wiekami wiedziano jak sobie radzić z większością dolegliwości metodami naturalnymi. Kupimy co trzeba, to proste i powszechnie dostępne składniki. Zioła, przyprawy… a działają cuda w odpowiednich proporcjach i odpowiednio dobrane. Zrobię dla nich te leki, ty w międzyczasie oporządzisz kurczaka, o ile pani Martha znajdzie kawałek podwórka i je wydzieli na tę operację. Następnym razem mnie nauczysz co i jak… - parsknęła - Słyszałeś co mówił o jasnej karnacji? Ciekawe jakby zareagował na Melody…

- O… No… Ona to już w ogóle… Jak mąka. - ta myśl chyba nie przyszła Grimowi do głowy ale gdy się zastanowił nad mleczną karnacją ich koleżanki z Appalachów to musiał przyznać rację idącej obok blondynce.

- A z tym kurczakiem to daj spokój. Nie wiem po co ona w ogóle mnie wzięła. Chyba dla towarzystwa. Sama złapała i ucięła łeb temu kurakowi. Jednym ciachnięciem. - zaśmiał się wesoło żartując sobie z samego siebie. Wyszli w międzyczasie za róg i ukazała się kolejna zalana żarem słonecznym ulica.

- O, to pewnie ten żółty sklep co mówili. - powiedział wskazując na coś co kiedyś też chyba było sklepem bo widać było drzwi, okno wystawy i w ogóle. Ale nad wejściem były rozwinięte żółte rolety, dość brudne i spłowiałe no ale nadal mniej więcej żółte.

- Rzeczywiście - Quirke gdy pokazać jej coś palcem też to zauważyła. Teraz wpatrywała się w sklep na końcu uliczki, pasujący mniej więcej do opisu. - Wracając do naszej przerwanej rozmowy - łypnęła na Teksańczyka z lekarską troską - Skarżysz się na zdrowotne dolegliwości… które ewentualnie mogę podłapać? Podczas… no wiesz - zaczerwieniła się - Skoro dziś ekhm, śpimy w jednym łóżku.

- A to nie jest tak, że to lekarz sprawdza takie rzeczy? - kowboj spojrzał koso na idącą obok dziewczynę jakby coś mu się nie zgadzało w tym pytaniu. - I śpimy dzisiaj w jednym łóżku? A na którymś konkretnie? - dopytał się bo w pokoju rzeczywiście były dwa łóżka ale dotąd za bardzo nie ustalali czyje jest czyje. - A na zdrowotne dolegliwości się nie skarżę. No chyba, że to by trzeba by umówić się na kolejną wizytę no to wtedy może coś bym jednak znalazł. - powiedział kiwając głową i mrużąc trochę oczy na znak, że sprawa może mieć dość elastyczne zakończenie.

- Właśnie sprawdzam, wykonuję wywiad lekarski celem ustalenia ewentualnych schorzeń poprzez ukierunkowanie słowami pacjenta opisującymi jego odczuwalne dolegliwości - Quirke odpowiedziała gładko, udając że czerwienieje coraz mocniej ze względu na upał, a nie zażenowanie - Faktycznie pominęliśmy dość kluczowe ustalenia przy wynajmie pokoju. Jeśli to nie problem wolę łóżko przy oknie, więcej tam powietrza… jednakże skoro ekhm - odkaszlnęła, ukrywając zmieszanie poprzez odwrócenie uwagi na przelatującego, kolorowego ptaka - Spójrz jaki śliczny! Ciekawe co to za gatunek… i ekhm, tak. Łóżko. Wspólne. O ile, oczywiście, nie masz innych planów na tę noc. Wyspać się na przykład, żeby później nie musieć utyskiwać na bóle pleców… i mi się na nie skarżyć. Więc dolega coś panu, panie Toth? Coś, czym trzeba się będzie pilnie zająć?

- Hmm… Skoro tak pani doktor stawia sprawę… - kowboj nieco rozłożył ręce jakby się zdawał na opinię eksperta. Chociaż podniósł głowę do góry by spojrzeć na to wielobarwne, przelatujące stworzenie. - Będziemy to chyba musieli dokładnie zbadać. Wieczorem. We wspólnym łóżku. - powiedział uśmiechając się z zadowoleniem i po dżentelmeńsku otwierając drzwi i puszczając ją przodem do sklepu.

Sklep zaś zapewne przed wojną też tu był. A na pewno charakter sklepu nadawały mu półki, regały, skrzynie z owocami, warzywami i różnym złomem. Na półkach też były różne różności jakich mogli potrzebować okoliczni mieszkańcy czy znosić je na wymianę. Ale głównie dominowała żywność. W sporej mierze nie przetworzona w postaci surowych owoców i warzyw. Nawet chyba ryby jakieś pływały w beczce.

Większość ze zgromadzonych owoców i warzyw Tamiel do tej pory widywała w starych książkach albo atlasach. Czasem na filmach o egzotycznych krajach. Większości z nich nigdy nie próbowała, tak samo jak nie miała styczności z rybami, które jak chyba wszystko tutaj, mieniły się całą paletą barw.
- Danny, czy mógłbyś… spytać się, czy mają… no wiesz. Coś na wieczór - popatrzyła do góry, ściszając głos - Ja poszukam ziół i reszty dla pana Henry’ego. Ale najpierw się przywitajmy… i mapa! - ożywiła się - Może mają mapę okolicy. Łatwiej nam będzie zaznaczać gdzie szukać tej biblioteki, albo baru… czy w ogóle się tu odnaleźć.

No to się trochę rozdzielili w tym sklepie. Ona ruszyła między półki i regały a on podszedł do lady gdzie siedział jakiś latynoski sprzedawca w średnim wieku. Przywitali się i z początku Danny próbował być dyskretny. Ale dość szybko ton rozmowy znacznie się podniósł jak to zwykle ludzie mieli w zwyczaju gdy orientowali się, że druga strona ma kłopoty ze zrozumieniem. A Latynos widocznie nie mówił tak dobrze po angielsku jak Martha i Henry. Stąd chociaż Tamiel nie stała tuż przy nich to słyszała na tyle wiele, że nawet jakby nie wiedziała o czym rozmawiają to chyba raczej by się domyśliła. Wreszcie się jednak chyba dogadali bo Danny odwrócił się do niej z triumfalnym uśmiechem. Chociaż dopiero co się irytował i pieklił na rozmówcę.

- A pan mówi, że mapy nie mają. - dodał jakby właśnie o to cały czas toczyła się dyskusja z tym latynoskim senorem.

W międzyczasie lekarka zdążyła przejść się między regałami i skrzyniami, ładując do sporego koszyka coraz to nowe, egzotyczne frykasy. Były tam dziwne, włochate kuleczki o których dziewczyna czytała, że nazywają się rambutan. Znalazła również figi, daktyle, zielone cytryny i czerwone pomarańcze. Jednym z dziwniejszych łupów z pewnością była pitahaya o różowej, łuskowatej skórce, fioletowe piłeczki marakui, morele, karambole i kiwi widziane podczas podróży choćby w drinkach.
- Widzisz? Mają mango, awokado i ananasy… a to nie wiem co to, ale spróbujemy - podała kosz rangerowi, dokładając jeszcze parę woreczków do sporej kupki już w koszu zalegającej. Popatrzyła na mężczyznę czujnie - Szkoda że nie ma mapy, może w bibliotece ją znajdziemy… a ta druga rzecz? - spytała próbując nie brzmieć natarczywie.

- No chyba jesteśmy uratowani. - Teksańczyk uśmiechnął się klepiąc się po kieszeni spodni. A sam pomógł wziąć ten koszyk na ladę. Trochę to trwało zanim sprzedawca sprawdził co sobie jeszcze wybrali a potem trzeba było ustalić kurs wymiany. Ostatecznie poszło na to ładna kupka pestek .40 S&W ale obie strony wydawały się zadowolone. Kowboj wziął na swoje barki a właściwie ramię by zabrać te wszystkie pakunki i mogli wrócić z powrotem na ulicę.

- Gdzieś tu jeszcze miał być bar - blondynka mruknęła, rozglądając się po ulicy. Z ulgą patrzyła na wielki wór dźwigany przez kowboja, woląc nie myśleć co by było, gdyby miała to wszystko nieść sama. Parsknęła trochę nerwowo na kwestię ratunku.
- Spytamy o obóz i postawię ci - wyszczerzyła zęby w niewinnym uśmiechu, patrząc rozbawiona na niego - Piwo. Zimne, z pianką. Podpytamy kogoś kto umie w angielski bardziej niż ten sklepikarz… a ile udało ci się sztuk zdobyć? - skończyła żywo zainteresowana.

- Nie wiem. W paczce są. - wzruszył ramionami na znak, że tego akurat nie wie. Ale pomysł na zimne piwko widocznie mu się spodobał. - Tam chyba coś jest. - wskazał brodą na kolejny szyld pod sporym oknem wystawowym sugerującym, że to lokal użyteczności publicznej. A stoliki wystawione przed ten lokal zdradzały, że może to być to czego szukają. Danny zajął miejsce przy jednym z tych stołów i z ulgą położył to co dopiero kupili. Na zewnątrz rzeczywiście w cieniu mogło być przyjemniej niż wewnątrz a cień zapewniały duże parasole nad stolikami.

- Coś sobie zamawiacie? - długo nie czekali aż wyszła do nich jakaś przyjemnie uśmiechnięta czarnoskóra kelnerka sprawdzając czy mają ochotę coś zamówić.

- Macie piwo? Zimne? - Teksańczyk poszedł po prostej z tym zamówieniem.

- Tak, mamy. Nie z lodówki oczywiście ale z piwnicy jest wystarczające chłodne. - dziewczyna skinęła głową na znak, że powinni coś mieć by spełnić takie zamówienie.

- Dla mnie może być. - Danny widocznie nie wybrzydzał bo mało kto miał na tyle energii by zasilać takie fanaberię jak lodówki. Ale w chłodzie piwnicy rzeczy potrafiły się całkiem nieźle przechowywać.

- Ja również poproszę jedno, na początek. I jedno dla ciebie, jeśli chcesz - Quirke posłała kelnerce miły uśmiech, dorzucając - Mam… a raczej mamy ogromną prośbę. Czy zechciałabyś z nami usiąść i chwilę porozmawiać? Bez obaw, żadnych dramatów ani bezeceństw, po prostu dopiero co przyjechaliśmy i kompletnie nie orientujemy się w mieście, a musimy znaleźć parę punktów - przyznała, przepraszając ją miną - Jestem Tamiel, ten dżentelmen to Grim. Uratowałbyś nam dzień, godząc się na te kilka minut rozmowy przy zimnym piwie.

- Ja jestem Carmen. - dziewczyna przedstawiła się po chwili zaskoczenia. Stała przy stoliku gdy oni usiedli to patrzyła na nich z góry. Trochę zmieszana jakby nie była pewna czy żartują czy niekoniecznie. Patrzyła na siedzącą blondynkę która do niej mówiła i jeszcze na wszelki wypadek na kowboja który zdjął kapelusz i położył go na pustym na razie blacie.

- Pewnie, przysiądź się. Jak cię szef pilnuje czy co to zwal na mnie. - Danny chyba też chciał dodać otuchy dziewczynie i dać do zrozumienia, że mają przyjazne zamiary. Dziewczyna spojrzała gdzieś w głąb lokalu, pokiwała głową i odeszła wracając do środka.

- Nie mów, że z kolejną kelnerką chcesz wylądować w jednym łóżku. - Grim zaśmiał się cicho gdy Carmen zniknęła już w środku ale widocznie wspomnienie z ostatniego wieczoru, nocy i poranka jakoś znów go nawiedziło i rozbawiło.

- Mówiłam ci, do niczego nie doszło. Byłyśmy pijane… a w ogóle to się odpierwiastkuj - lekarka mruknęła kwaśno, wydymając usta - Poza tym nie narzekałeś za głośno na ten niespodziewany nalot i co się napatrzyłeś to twoje. Poza tym przeprosiłam, nie? - parsknęła, a jej mina zrobiła się ciut kosmata - Pokaż to pudełko, zobaczymy co jest w środku.

- Nie wiem o co ci chodzi. Przecież tylko mówiłem o lądowaniu w łóżku. A, nie że coś, komuś będzie robił. Wczoraj to tak samo wyszło ale dziś to chyba już tak trochę jesteśmy umówieni. Czułbym się trochę wysiudany z siodła jakbyś znów spała z jakaś kelnerką a ja sam na sąsiednim łóżku. - wyjaśnił z niby niewinnym uśmiechem by zaznaczyć, że podobny scenariusz jak z zeszłej nocy tym razem nieco bardziej by godził w jego interesy. Sam zaś nieco się wygiął do tyłu na krześle by wydobyć z kieszeni niewielki pakunek. I jak na złość najpierw sam go zaczął macać i oglądać. Z drugiej strony stołu Tamiel nie bardzo widziała coś więcej niż płaski, kolorowy prostokącik.

- Faktycznie wspominałeś o samym spaniu w jednym łóżku, bez robienia czegokolwiek. Czysty, prozaiczny, regenerujący sen… więc to samo planujesz dziś, tak? - z niewinną miną wychyliła się do przodu, zabierając mężczyźnie paczuszkę. Obróciła ją w palcach.
- Opakowanie zawiera trzy hermetycznie zapakowane lateksowe prezerwatywy, wyprodukowane przez...blah, blah… wedle norm… tak. - przeczytała, robiąc smutną minę kiedy podniosła wzrok na partnera - Ale nie wiem czy się przydadzą, jeśli mamy jedynie spać w tym jednym łóżku.

- Tak, regeneracyjny sen w jednym łóżku brzmi w sam raz. Jak już będzie po wszystkim. Wtedy nawet mógłbym znieść jakąś kelnerkę w łóżku. - Danny pokiwał powoli i z zastanowieniem głową i podobnie odpowiedział. Więc brzmiało jak porządnie przemyślana wypowiedź. I jakby za cholerę nie miał zamiaru tylko spać w tym wspólnym łóżku.

- Prawdziwy dżentelmen z pana, panie Toth. Nie wypomina pan damom kelnerek w łóżkach, naprawdę wspaniałomyślne z pana strony - Quirke zaśmiała się wesoło, opierając łokieć o stół i położyła brodę na zgiętej dłoni. Drugą ręką wciąż bawiła się kolorowym kartonikiem - Znasz przypowieść o Onanie, z Księgi Rodzaju? - spytała, skacząc na zupełnie nowy wątek. Jeśli mieli codziennie latać po mieście i szukać odpowiednich akcesoriów przed wieczorną regeneracją, wkrótce nie będą robić nic innego. Westchnęła cicho. - Unikał zapłodnienia wdowy po swoim bracie, „marnując nasienie przez wylewanie go na ziemię”. Patron… hm, tak, chyba to odpowiednie słowo - zmrużyła wesoło oczy - Patron stosunku przerywanego. Słyszał pan o tej praktyce? Co prawda do bardzo ryzykowna metoda, bo około u 20-30 procent mężczyzn jeszcze przed wytryskiem pojawia się kropelkowanie preejakulatu, bezbarwnego płynu, który pod wpływem podniecenia jest produkowany przez gruczoły opuszkowo-cewkowe oraz gruczoły cewkowe. Choć jego głównym zadaniem jest nawilżenie pochwy i zneutralizowanie kwaśnego odczynu cewki moczowej poprzez niekorzystny wpływ na żywotność plemników, to występujące w nim plemniki docierają do dróg rodnych kobiety jeszcze przed wytryskiem. Nawet mężczyzna doświadczony i potrafiący zapanować nad wytryskiem, nie ma żadnej kontroli nad wydzielaniem preejakulatu, dlatego ciąża po stosunku przerywanym bez wytrysku jest… cóż. Ma pan już jakieś dzieci, panie Toth? To by ułatwiło diagnozę, czy znajduje się pan we wspomnianej grupie szczęśliwców.
u
- Eee… że co? - Toth zrobił nieco kwaśną minę gdy tak nasłuchał się tego wywodu medycznego i chyba nie bardzo wiedział co z tym zrobić. - Dziewczyno ja jestem prosty chłopak z farmy. Od krów i koni. A nie żaden doktorek. Mów normalnie. - powiedział niby żartem ale też pewnie nie czuł się zbyt komfortowo w takich wywodach nie z tej ziemi. - A o swoich dzieciach nic nie wiem. - dodał jakby na zakończenie.
 
Umai jest offline  
Stary 21-10-2020, 19:37   #19
 
Umai's Avatar
 
Reputacja: 1 Umai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputacjęUmai ma wspaniałą reputację
Uśmiech zszedł lekarce z twarzy, pobladła też przełykając ślinę i przymykając oczy.
- To dla mnie jest normalnie, nie zauważyłeś? - wróciła do wyprostowanej pozycji, kładąc kolorowe pudełko na stoliku po stronie kowboja. W głos i spojrzenie po uchyleniu powiek wdarł się dystans, chociaż ton pozostał uprzejmy - Nie przypominam sobie, bym po którejś z twoich opowieści o polowaniach i strzelaniu robiła ci przykrość, choć nie rozumiem 90 procent tego, co wtedy mówisz, ale się dopytuje. Tak robi ktoś komu zależy. Stara zrozumieć, przynajmniej wychodzę z podobnego założenia. Zapewne błędnie - wzruszyła ramionami - Przepraszam jeśli wprawiłam cię w dyskomfort. Możemy więcej nie poruszać tego tematu - kiwnęła broda na pudełko - Tego też nie musimy.

- Po prostu… Poczułem się głupi. Jak tak zaczęłaś mówić… Nie do końca wiem o czym. - powiedział zmieszanym tonem wzruszając ramionami w obronnym geście. - I nie wiem po co o tym mówisz skoro mamy to. - wziął za płaski kartonik i lekki nim pomachał. - Chyba po to to wzięliśmy by się nie przejmować no nie? - zapytał raczej retorycznie.

Dziewczyna popatrzyła na pudełko i pokręciła nieznacznie głową, a ramiona oparła o blat, splatając na nim też dłonie. Zapatrzyła się w nie, wyskrobując paznokciem coś spod paznokci drugiej dłoni.
- Może starczy do rana. Z naciskiem na “może” - znowu wzruszyła ramionami - A co potem? W nocy nie zorganizujemy więcej, a co z jutrem? Pojutrze też jest dzień i po nim kolejny, póki nie wyjedziesz z powrotem do Teksasu. Do tego czasu… co mam ukrywać? Że mi się podobasz jak diabli? - prychnęła, wyłamując nerwowo palce - I od dwóch tygodnie nie ma dnia, żebym nie myślała o… tym na co jesteśmy umówieni wieczorem, ale jestem spaczona. Więc nie jest prosto, mimo tego… wożenie tego - kiwnęła brodą na paczkę - W ilościach hurtowych to nierentowna inwestycja na dłuższa metę - podniosła wzrok na rangera - Pytałam czy mogę ci zaufać.

- Ah… - mina kowboja siedzącego po drugiej stronie stolika przeszła dość bogatą ewolucję przez te parę chwil. Gdy wydawało się, że w końcu załapał o co chodzi pani doktor, potem nawet się ucieszył gdy to do niego dotarło i w końcu nieco się zamyślił. - Możemy chyba spróbować. - powiedział w końcu nieco machinalnie się już bawiąc płaskim pudełeczkiem i patrząc gdzieś na ulicę zalaną słonecznym blaskiem. Podniósł głowę bo z wnętrza wróciła Carmen z tacą i trzema szklankami. Znów była uśmiechnięta w ten sam sympatyczny sposób co poprzednio gdy wyszła ich przywitać.
- Już jestem. W tą porę jest dość pusto to mogę sobie zrobić przerwę. - oznajmiła zadowolonym tonem zdejmując z tacy piwo dla swoich gości a na koniec odstawiając pustą już tacę na puste krzesło i sama się dosiadając do stolika. Ale zmarszczyła brwi i uśmiech troszkę jej zamarł gdy zauważyła niewielki kartonik w ręku kowboja. Ten chyba też się zorientował jak to wygląda bo zrobił nieco nerwowy ruch jakby trochę chciał go szybko schować a trochę zademonstrować.

- A nie, to to tylko… Bo my właśnie rozmawialiśmy i ten no… - Danny szybko spojrzał na partnerkę by jakoś go wybawiła z tej niezręcznej opresji.

Blondynka wyszczerzyła się, odbierając łagodnie do kowboja pudełeczko i poklepała go po dłoni, ledwo powstrzymując śmiech. Nie była jednak potworem, więc poleciała ze wsparciem nie tylko duchowym.
- Grim nie wierzył, że prezerwatywy mają datę przydatności do użycia i patrząc na nie nie ma większej różnicy, czy dochodzi do stosunku w nich, czy bez nich.. a za to oszczędność gambli. Więc można lecieć bez, tylko trzeba uważać - z niewinną miną popatrzyła wpierw na Grima, a potem na kelnerkę, parskając po chwili przez nos - Bardzo się cieszę, że udało ci się do nas wyrwać. Siadaj proszę.

- No! No właśnie! I było bez żadnych bezeceństw ani nic! - ulga w głosie i twarzy zwykłego chłopaka z teksańskiej farmy była tak wyraźnie słyszalna, że można było mieć prawie pewność, że ma coś na sumieniu z tymi gumkami i rozmowach o nich. Ale Carmen jakoś już w to nie wnikała. Ostrożnie pokiwała głową na znak, że rozumie albo po prostu przyjmuje to do wiadomości i skierowała swoją uwagę na szklankę piwa. Uniosła ją do lekkiego toastu.

- No to zdrówko! I za udaną zabawę. - z początku wniosła standardowy toast ale w końcu dodała drugi zerkając spojrzeniem na paczkę gumek. I chyba mimo wszystko rozbawiła ją ta cała sytuacja. Grim chętnie zmienił temat, wzniósł swoją szklankę, upił łyka i westchnął z uznaniem.

- Aaa… dobre… - przyznał z ulgą za całokształt sytuacji. I na wszelki wypadek zwinął kłopotliwe pudełko z blatu stołu i schował je chyba znów do spodni.

- I zimne… od razy lepiej - lekarka dorzuciła swoje, z ulgą przepłukując z gardła lepki upał oraz kurz. - Świetnie mówisz po angielsku, Carmen. Jesteś stąd? Kojarzysz bar Bailey’a i kogoś, kogo nazywają Cantano? My dopiero przyjechaliśmy i wciąż się tu gubimy, a trzeba się tam dostać… chyba, że macie tu gdzieś kogoś kto handluje mapami. Takimi okolicy. Łatwiej się pytać, gdy od razu palcem idzie wskazać dane miejsce… daleko do oceanu? Nigdy nie widziałam oceanu, a podobno piękny jest - zerknęła nieśmiało na kowboja.

- Ojej to naprawdę jesteście nowi. A skąd jesteście? To pewnie zatrzymaliście się w 2018? Wielu nowych się tam zatrzymuje. Słyszeliście o hotelu wcześniej? - Carmen aż westchnęła i upiła kolejny łyk i sama dała się ponieść ciekawości. Ale widocznie to nie było tak łatwo odpowiedzieć na wszystkie pytania blondynki.

- Tak, jestem stąd. Rodzice mnie strasznie gnębili jak byłam dzieckiem bym mówiła poprawnie po angielsku. Wtedy mi się wydawało to głupie. Ale teraz się chyba opłaca. - przyznała z dyskretnym rozbawieniem na temat pewnie swojej dawnej alterego co wówczas nie przepadała za uczeniem się mało popularnego na ulicy języka.

- Bar Bayley’a tak, wiem gdzie jest. Tylko trochę nie wiem jak wam to wytłumaczyć jak nie znacie miasta. Mogłabym was zaprowadzić. Ale dopiero wieczorem jak skończę pracę. Mieszkam niedaleko. Właściwie moja siostra ale to prawie to samo. - przyznała po chwili gdy westchnęła na trudność jaką by miała aby wytłumaczyć obcym coś co ona i pewnie większość tubylców po prostu wie.

- A senior Cantano… - teraz wypowiedziała to imię jakby to była całkiem inna kategoria wagowa. - Senior Cantano to bardzo ważny biznesmen. Jest w radzie miejskiej. Każdy kto jest ważny w tym mieście jest w radzie miejskiej. Ma własny wieżowiec w Downtown. I prowadzi mnóstwo interesów. Bardzo ważny człowiek. - mówiła z mieszaniną czci i obawy. Tak jak zwykle maluczcy mówili o ważniakach od których w ten czy inny sposób byli zależni. A już na pewno nie chcieliby im podpaść.

- A ocean. Tak mamy. Ale to też kawałek. I można tam pójść do portu. Albo na plażę. Mamy cudowne plaże. Musicie odwiedzić. Wieczorem zawsze jest jakaś zabawa, tańce, czasem jakieś wesele. Wspaniałe miejsce. I plaża jest nasza. Zwykłych ludzi. Nie należy do żadnego z tych rady. Tam my robimy co chcemy. No ale miasto należy do nich. - gdy mówiła o plaży na twarzy znów zawitał jej przyjemny i ciepły uśmiech. Głos też jej złagodniał gdy widocznie lubiła to miejsce i miała z nim miłe wspomnienia.

Blondynka zamyśliła się, umilając słuchanie Murzynki łykami piwa, a pod spodem, pod stołem, zaczepiała kowboja, drapiąc go stopą po łydce. Fragment o plaży brzmiał cudownie, oczy się dziewczynie trochę zamgliły gdy wyobrażała sobie ślub w podobnej scenerii. Niestety to był tylko dodatek do całej rozmowy.
- Jak załatwimy swoje, zabierzemy się tam we trójkę? - zaproponowała nagle, patrząc na oboje towarzyszy - Carmen byłabyś naszą przewodniczką, wynagrodzimy ci to. Drinki, tańce, barbecue na piasku i co tylko chcesz. Brzmiało jakbyś opowiadała jakiś cudowny sen - westchnęła cicho, a mina jej spoważniała - Masz tu może pod ręką kartkę papieru i ołówek? Łatwiej wytłumaczyć na rysunku, prowizorycznej mapie… ten bar, Downtown i wieżę pana Cantano… plażę. - przepiła piwem - Jesteśmy z Teksasu, przyjechaliśmy do osady Aniołów Miłosierdzia… ale tutaj okazało się, że jest pusty. Jakby ktoś ich porwał, albo gorzej. Obcy rozgrabili co zostało, doktora Howarda brak - pokręciła ponuro głową - Ostatni nasz kontakt to list, który wysłał. Pisał, że mają kłopoty… nie wiedziałam że aż takie. Wiesz czy ktoś na nich dybał? Byli skłóceni z… tym Cantano? Skoro jest taki ważny, mógł mieć interes sprzeczny niż grupa altruistów leczących wszystkich za darmo. Usługi lekarskie sa drogie, gildie i nie tylko robią z tego interesy. Często - skrzywiła się, szukając słów - Często… nasze mało korporacyjne podejście do życia przeszkadza wielkim korporacjom.

- Oh… - na całkiem przyjemnej dla oka twarzy Carmen pojawiła się cała plejada uczuć. Zaskoczenie, z tych przyjemnych, radość, kiwanie głową na znak zgody, sięgnięcie do kieszeni po mały notes i ołówek i w końcu zafrapowanie. Przez chwilę wyglądała jakby nie bardzo wiedziała co powiedzieć albo od czego zacząć. Popatrzyła to na nią po jednej swojej stronie to na niego po drugiej. Nieco postukała ołówkiem w kartkę notesu jakby to jej miało pomóc namyślić się.

- No tak, ty masz ten krzyż jak oni. - przyznała wskazując ołówkiem na naszyty na piersiach krzyż jakby dopiero teraz skojarzyła, że to nie tylko jakaś ozdoba.

- A o tym obozie Aniołów coś wiesz? Wiesz co tam się stało? - Grim widząc, że dziewczyna ma kłopot z wysłowieniem się albo zebraniem myśli postanowił ją delikatnie nakierować na właściwy tor.

- No mnie przy tym nie było. Ale słyszałam, że ich porwali. Przyjechał jakiś samochód. Zapakowali ich i odjechali. To musiało być od kogoś z ważniaków. Albo obcy. Jak wy. Tylko oni mają u nas samochody. - przyznała dziewczyna widocznie trochę obawiając się przesłać tak kiepskie wieści bo mówiła z ociąganiem i nieco niepewnie.

- Ale zanosiło się na to. Leczyli za darmo. A po to ważniaki utrzymują szpital i lodówkowo by mieć z tego zyski. To takie leczenie za darmola psuło im interesy. A te Anioły nie słuchały tylko robili swoje. Dzielni ludzie. Albo nie zdawali sobie sprawy co znaczy narazić się naszym ważniakom. - Carmen mówiła jakby naprawdę żałowała losu Aniołów. Ale widocznie jako tubylec rozumiała zasady miejscowej gry i takie zakończenie jej wcale nie zaskakiwało. Ale próbowała to przekazać w możliwie łagodnej formie.

- Ich nikt z nas by nie ruszył. Znaczy zwykłych ludzi. Tacy trochę jak święci. I podobno jedna z dziewczyn to prawdziwa ślicznotka była. Pół dzielnicy się w niej kochało. - zaśmiała się trochę jakby przypomniał jej się ten zabawny epizod w tej niezbyt wesołej historii.

- A na plażę chętnie z wami pójdę. Pokażę wam moje miejsce. Poznam ze znajomymi. Lubicie tańczyć? Bo my zawsze tańczymy jak tam jesteśmy. - powiedziała już całkiem wesoło wracając do chyba swojego ulubionego tematu. Spojrzała na blondynkę nieco uważniej gdy Grim pokiwał głową, że nie ma nic przeciwko takiej propozycji.

- Ale ty masz bardzo jasną skórę. Lepiej kup sobie olejek do opalania. Tutaj kupisz w prawie każdym sklepie. - podpowiedziała jej z troską w głosie. Sam zaś spojrzała w dół i zaczęła coś kreślić ołówkiem na kartce - Nie umiem rysować. - zaznaczyła na wszelki wypadek.

- Ta śliczna to Sandy - Quirke mruknęła spiętym głosem, dopijając piwo na przechył nie marząc o niczym innym niż dolewce. Czystej Whisky. Przełknęła, szklanka wróciła na blat, a dziewczyna siedziała patrząc martwo na swoje dłonie i coś się jej szkliło w oczach.
- Muszę porozmawiać z tym Cantano, może da się to odkręcić… jakoś im pomóc - potarła skronie palcami. Jeśli dostarczą paczkę do baru, koleś stamtąd zabierze ich do tutejszego głównego bossa, a to już coś.
- Możesz nam narysować tę mapę? Dzięki Carmen, co zrobisz będzie super. Do baru i wieży Mordoru - poprosiła z odcieniem czarnego humoru i siorbnęła nosem - Tak, lubimy tańczyć. Bardzo chętnie pojedziemy na plażę… kiedy już załatwimy sprawę z doktorem i waszym… z Cantano. - zrobiła chwilę przerwy, skubiąc odstającą z kciuka skórkę.
- Olejek… - jakoś tak nagle zerknęła na Grima z ogniem w oczach - Tak, to dobry pomysł. Olejki da się wykorzystać na wiele sposobów.

- No próbuję… Ale nie jestem w tym zbyt dobra… - Carmen skrobała jakieś kreski w swoim notatniku. - A senor Cantano wiele może. Ale nie jest się do niego łatwo dostać. To ważny człowiek jest. - powiedziała po chwili gdy nadal coś rysowała. W końcu oderwała ołówek od kartki i przyglądała się swojemu dziełu. Wreszcie wzruszyła ramionami jakby uznała, że lepiej nie będzie i przesunęła notes na środek stołu by pozostała dwójka też mogła coś zobaczyć.

- No to teraz jesteśmy tu… - zaczęła od małego kółka na górze kartki. Potem zaczęła objaśniać co oznaczają poszczególne kwadraty i kółka podpisane mniej więcej w nazwy kojarzące się z poszukiwanymi adresami. Właściwie szkic był bardzo schematyczny. Raczej nadawał się do orientacji wzajemnej tych adresów względem siebie. Wyglądało na to, że obóz Aniołów jest najbardziej na południe, siedziba Cantano też. A bar Bailey’a był mniej więcej pośrodku.

- Spróbujcie dojść do 441. To jedna z głównych dróg. Stąd to musicie iść na zachód. Nieważne którą każda powinna was zaprowadzić do 441. Nie da się jej przegapić po kilka pasów asfaltu w każdą stronę. No i nią idźcie na południe. Dojdziecie tak aż do Downtown. Widać z daleka bo tam jest większość wieżowców. Właściwie jak będziecie szli na wieżowce i znajdziecie się między nimi to właśnie będzie Downtown. Tam już wam każdy pokaże gdzie jest wieżowiec Cantano. A z Downtown da się dojść do Little Havana. Tam był ten obóz Aniołów. - widocznie ta gruba krecha oznaczająca 441 była niezła jako kierunkowskaz. Ranger popatrzył na mapę, rozejrzał się dookoła i rzeczywiście gdzieś tam widać było jakieś wieżowce.

- To tam jest to Downtown? - zapytał wskazując na kierunek a kelnerka pokiwała twierdząco głową. - No to chyba jakoś trafimy. - oznajmił z łagodnym uśmiechem. Posiedzieli jeszcze chwilę, dopili piwo, a potem żegnając się serdeczne, poszli w swoje strony. Carmen wróciła do pracy, a para Teksańczyków obładowana tobołami, ruszyła do domu staruszków z drugiego końca ulicy.

- Wiesz Danny… - lekarka zaczęła ostrożnie, patrząc niby do przodu, chociaż obserwowała go kątem oka. Mieli problem, znaczy ona miała problem - Teoretycznie zadanie wykonałeś perfekcyjnie. Przeprowadziłeś nas aż do Miami, mamy już namiar na obóz. Wiemy też gdzie jest doktor Howard i dziewczyny - skrzywiła się cierpko - W Downtown, w gościnie u któregoś z ludzi tego Cantano, albo i jego samego. Jednak… nie obraziłabym się, wręcz przeciwnie, gdybyś został jeszcze trochę - popatrzyła na niego pełnoprawnie - Zostań ze mną, proszę. Jeszcze trochę, zapłacę. Coś wymyślę… potrzebuję cię, nie wiem co robić i - zgrzytnęła zębami zawieszając wzrok na złotym krzyżyku noszonym na szyi. Ujęła go w palce, patrząc jak łapie słoneczne refleksy - Boję się.

- No… No tak… No właściwie to dojechaliśmy… Rzeczywiście… - Danny póki dopiero szli po te jajka i kuraka to odkąd pożegnali się z Carmen i wstali od stolika wziął na swoje barki dźwiganie torby blondwłosej lekarki. No i teraz tak szedł z jednym ramieniem podwiniętym na bark bo tak chyba było łatwiej mu dźwigać tą torbę. No i jak już Tamiel zaczęła to sam jakby się zdziwił, że właściwie już są na miejscu. Jakoś dotąd tak szło z dnia na dzień, kawałek po kawałku, do Mississippi, potem na południe, na Florydę, przez Florydę, jeszcze ostatniej nocy w “Tom & Jerry” mieli etap “przed”. Ba! Nawet dzisiaj rano jak wyjeżdżali i potem na moście… A tu niespodziewanie jakoś nie wiadomo jak i kiedy byli już “w” a nie “przed”. To chyba stropiło i mimo wszystko zaskoczyło Teksańczyka bo przeszedł w milczeniu kilka kroków nim odezwał się ponownie.

- Znaczy no ale ej… - otrząsnął się z zamyślenia jakby się zorientował, że partnerka wciąż czeka na odpowiedź. - Daj spokój. To był kawał drogi. Trzeba odpocząć i w ogóle. Poza tym tak dokładnie to miałem cię zostawić u doktora Howarda. A jeszcze go nie spotkaliśmy. A no słyszałaś co Carmen mówiła. - wolną dłonią wskazał kciukiem za plecy na knajpkę z sympatyczną kelnerką jaka powiedziała im parę rzeczy o tym mieście.

- Więc no wiesz… Na razie chyba tu zostaniemy. Rozejrzymy się trochę. Przecież nie zostawię cię pod jakimś przypadkowym adresem. - powiedział uśmiechając się do niej i tylko do niej. Lekko nawet pacnął ją w ramię by podkreślić, że nie ma o czym mówić i nie ma zamiaru lada chwila stąd odjeżdżać.

Teraz to Quirke przeszła parę kroków w milczeniu nie ukrywając jak mocno jej ulżyło. Nabrała powietrza w porządnym wdechu, a potem wypuściła je, wreszcie się uśmiechając.
- Dziękuję - zwróciła się do rangera ze szczerą wdzięcznością. Zaraz też wczepiła się w jego wolne ramię, mocno ściskając za rękę. Przeszli tak jeszcze parę kroków zanim podjęła:
- Dziękuję Danny, nie wiem jakbym… no wiesz. Miała sobie bez ciebie poradzić. Gdzie by tu się znalazł taki drugi południowiec ratujący damy z opresji? Nie chcę żebyś wyjeżdżał, najlepiej nig… - drgnęła, gryząc się w język, zanim chlapnęła coś czego mówić nie powinna. Zamiast tego zmieniła wątek - Mamy paczkę, dostarczymy ją z resztą do baru. Człowiek z baru zaprowadzi nas do Cantano, a wtedy będę z nim mogła porozmawiać. Tylko czego ktoś taki jak on może chcieć od takiej płotki jak ja? - pokręciłą głową - Co mu mogę zaoferować, coby chciał mieć? Przecież… będziemy musieli porozmawiać. Masz jakiś pomysł? - westchnęła cicho, wbijając wzrok w piach pod nogami - Zawsze mogę dla niego zbudować parę bomb i granatów. Usprawnić mechaniczny szpej który trzyma, albo… chociaż oczyścić komputery bo na pewno jakieś ma, a ilość bat-sektorów na nich z pewnością dochodzi po połowy objętości dysków.

Kowboj spojrzał na nią uważnie. Zwłaszcza jak zaczęła mówić o jego wyjeździe i jak nagle urwała ten wątek. Miał minę jakby chciał coś powiedzieć ale gdy szybko zaczęła mówić o paczce i tym co ich tutaj wszystkich sprowadziło znów słuchał.
- Może… Może go po prostu zapytamy? Czego mu potrzeba. Może jednak czegoś nie ma. - odparł po chwili zastanowienia chyba nie czując się za mocny w takich rozważaniach o potrzebach człowieka którego jeszcze nie spotkali. A który wyglądał na jakiegoś tutejszego ważniaka.

- Mamy dla niego tą paczkę. No to chyba się z nami spotka by ją odebrać. Wtedy można z nim pogadać. Obiecał przecież nagrodę za dostarczenie tej paczki. Całkiem sporą. To pewnie dla niego ważna. I pewnie nie wie kiedy ktoś z paczką przyjedzie do miasta. Przecież jeszcze mogliśmy być w drodze. To można się trochę pokręcić. No ale nie wiem jak reszta. Za tą paczkę ma być spora kasa a na razie to mamy same wydatki. - trochę się jednak rozwinął gdy dzielił się z blondynką swoimi przemyśleniami gdy tak spacerowym tempem szli środkiem słonecznej drogi wracając do tych sympatycznych staruszków co ich zaprosili na herbatę.

- Tak… - dziewczyna przytaknęła ponuro. Zapasy wolnych gambli topniały mimo racjonalnego gospodarowania. Tak w miarę racjonalnego. Szybko jednak znowu się uśmiechnęła - Popytajmy czy komuś tutaj nie sypią się graty, te mechaniczne albo elektroniczne. Za leczenie nie biorę pieniędzy, ale za naprawy już mogę. - wzruszyła wesoło ramionami - A tutaj z pewnością będzie co naprawiać i to zawsze parę gambli do przodu… ale nie idziemy do Brigit - nagle popatrzyła bardzo poważnie na rangera - Znaczy po Brigit i jej ludzi. Proszę Danny, są w porządku i nam pomogli. Poza tym skoro tutejsza rada mogła porwać Anioły tylko dlatego że pomagają innym, Brigit też mogli wkopać… kto powiedział, że nie broniła się, albo nie mściła na ludziach Cantano za jakieś krzywdy im wyrządzone? - sapnęła cicho i puściła mu oko - Jeśli coś zostanie z tej przesyłki dla mnie… wiem co kupię. - przerwała żeby za chwilę wypalić radosnym pytaniem - Chciałbyś konia, Danny?

- Konia? A myślisz, że tu są? Chociaż… Widzieliśmy jakieś to pewnie są. - pomysł z kupnem konia zaskoczył go wyraźnie. Rozejrzał się po ulicy jakby szukał takiego kopytnego zaraz obok. Co prawda teraz żadnego nie było widać no ale widzieli je gdy przejeżdżali przez miasto Jeepem James’a albo nawet potem. Więcej niż jeżdżących samochodów.

- Oj nie trzeba. Ja przecież też dostanę swoją dolę. To mogę sobie sam kupić konia. A ty możesz kupić coś… No coś co chcesz. Ale dziękuję za propozycję to było bardzo miłe z twojej strony. - kowboj machnął ręką jakby nie chciał sprawiać kłopotu swoją osobą. A z zapłatą mógł mieć rację w umowie mieli dostać nagrodę na głowę za dostarczenie tej paczki. Więc on powinien dostać swoją dolę tak samo jak inni.

- A z tą Brigit… - zaczął to o czym Tamiel mówiła przed chwilą. Trochę zawahał się. - Chyba ją polubiłaś co? - zapytał zerkając na jej minę. Potem spojrzał gdzieś przed siebie i ze dwa kroki później wzruszył ramionami. - Jeśli o mnie chodzi nie jest mi do niczego potrzebna jej głowa czy nagroda za nią. No ale… Nie chcę cię rozczarować… Ale gdyby nie ty to by nas oskubali. Naprawdę a nie na niby czy na żarty. Nie wiem czy te miny na moście były prawdziwe no ale ta co wybuchła była. Może i była miła ta ruda… Ale chyba naprawdę napada na ludzi. Nam się udało no ale jak to z innymi to nie wiadomo. - chyba starał się powiedzieć tak delikatnie jak to tylko się dało. Trochę jak starszy brat co musi powiedzieć młodszej siostrze, że coś nie musi być tak piękne jak się dotąd wydawało.

- Mogliśmy o nią zapytać Carmen. Ale jak chcesz to można jeszcze zapytać tych dziadków co do nich idziemy. - wskazał najpierw za siebie skąd szli a teraz przed siebie dokąd szli. Chociaż widocznie zostawiał to jej do dyspozycji jak to rozegrać.

- To starsi ludzie, potrzebują spokoju, a Carmen wiemy gdzie pracuje. Będzie powód żeby wpaść na jeszcze jedno piwo. Co do Brigit, dała się namówić na drinka, nie może być zła - Quirke rozłożyła bezradnie ramiona - Wystarczyło porozmawiać, poprosić… jakby kto inny zagadał też by pewnie mógł z nią dojść do porozumienia, bo tak. Była miła i polubiłam ją. Wydaje się sympatyczna… szkoda mi ich trochę - popatrzyła przed siebie - Tak się ukrywać w tej okropnej dżungli, musi im być ciężko i daj spokój - uśmiechnęła się łagodnie do Teksańczyka - Mam wszystko czego potrzebuję, nie mam Bóg wie jakich potrzeb. Wystarczy co mam. Nie jestem głodna, nie jestem goła. Dokupię trochę leków i bandaży, reszta… - wzruszyła ramionami - Chciałabym coś ci dać, jako podziękowanie - zmieszała się trochę - I żebyś o mnie pamiętał.

- Będę o tobie pamiętał. - odpowiedział krótko i po prostu, z ciepłym uśmiechem. - Zdjęcie mi możesz swoje dać. Jak masz jakieś. - dodał parę kroków dalej jakby to by mu wystarczyło na pamiątkę. - I co gadasz jakbyśmy mieli zaraz się rozstać? Na razie idziemy na herbatę. Potem do tego hotelu. A potem się zobaczy. Musimy znaleźć ten bar tego… No tam co ma czekać ten koleś na nas… A potem tam do wieżowców by oddać tą paczkę. To jeszcze nam tu trochę pewnie zejdzie. - dodał trochę się obruszajac jakby to ona miała zamiar go spławić i pozbyć się jak najszybciej. No ale dało się wyczuć, że to trochę przesadzone i na pokaz więc pewnie się zgrywał.

- Naprawdę umówiłaś się z nią na drinka? Z tą rudą? Ze strzelbą i detonatorem? - w końcu zapytał jakby mimo wszystko nie mógł w to uwierzyć. Popatrzył na idącą obok blondynkę sądząc chyba, że może jednak żartowała z tym drinkiem z hersztem bandy.

- Tak, co w tym dziwnego? Przecież ci mówię że ją polubiłam i wydawała się bardzo sympatyczna - blondynka zamrugała chyba szczerze zdziwiona ostatnimi pytaniami, ale na nie odpowiedziała bez uciekania od tematu. - Mam tylko nadzieję, że jeśli już dojdzie do tego, spotkamy się za miastem. Nie podarowałabym sobie, gdyby przeze mnie ją złapali, lub miała inne kłopoty… ej Danny? - teraz ona zaczęła swoją serię pytań - A powiedz jakie te zdjęcie byś chciał? Albo raczej w czym? I czy… ekhm, ej Danny masz dziewczynę?

- Eee… dziewczynę? - zapytał trochę spłoszonym tonem. Ale w końcu uśmiechnął się nonszalancko. - Nie. - odparł krótko i zdecydowanie a ten bezczelny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. - A te zdjęcie to takie normalne. Do portfela. - zakreślił wolną ręką w powietrzu niewielki prostokącik właśnie taki w sam raz jak do portfela.

- Nie masz? - lekarka popatrzyła na niego czujnie, sprawdzając czy żartuje. Wydawał się szczery, mimo wszystko, więc zanim pomyślała rzuciła kolejne pytanie - A chcesz mieć?

- Noo… No raczej tak. Trzeba w końcu jakoś zaludnić tą farmę dzieciakami no a samemu to z tym nieco trudno. - powiedział całkiem lekko i wesoło a humor mu widocznie dopisywał.

Quirke parsknęła speszona, mimo tego uśmiechała się wesoło i patrzyła na kowboja z zaciekawieniem. Nawet dla lepszego efektu zmrużyła jedno oko.
- Jeśli lubisz blondynki miałabym dla ciebie pewną propozycję. Otóż nie mam chłopaka, ani dziewczyny. Te drinki to takie przyjacielskie - paląc buraka zaśmiała się cicho - Co prawda nie wyglądasz… znaczy. Nie pasuje ci taca z drinkami, ale… tak lepiej i poza tym… ekhm, wygląda pan naprawdę zdrowo, panie Toth - spoważniała na koniec - I dobry z pana człowiek.

- Taakkk? - Dany roześmiał się i nieco przeciągnął swoją odpowiedź. Zrobił minę i poklecił głową jakby obracał w myślach tą propozycję. - Czzylliii… - zaczął obracając wolną reką jakiś niewidzialny zawór jak tak niby na poważnie się nad tym zastanawiał. - Proponujesz mi chodzenie? - zapytał uśmiechając się do niej szelmowsko i trochę obniżając głowę by być bardziej na jej poziomie.

Odpowiedź Quirke nie zawierała słów, te ciężko jej przychodziły w tym momencie. Wykorzystała okazję, że ranger zrównał się z nią i pocałowała go, przytrzymując delikatnie za policzek. Tym razem obyło się bez stawania na palcach, wyszło bardziej naturalnie i, miała nadzieję, zrozumiale niżby miała używać słów.

- Rozumiem. - powiedział z łagodnym uśmiechem gdy znów się wyprostował. A ten pocałunek przyjął i oddał całkiem chętnie i przyjemnie. - Chyba mogę pójść na taki układ. - dodał kiwając nonszalancko głową i nadstawiając swój wolny łokieć jakby zapraszał ją do tańca.

- A nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli któregoś ranka zastaniesz w naszym łóżku gołą kelnerkę? - lekarka gadała radośnie, chętnie przyjmując oparcie i mocno je przytuliła - Tak tylko pytam pro forma, niczego nie planuję, ale czasami różnie bywa. Nie wierzę… naprawdę się zgodziłeś - zaśmiała się - Będzie super, zobaczysz. Nie pożałujesz… bo nie robisz tego z litości, co? - drgnęła.

- Z taką ślicznotką jak ty? I do tego taką modrą? No wiesz, chyba nawet jakieś gołe kelnerki w naszym łóżku bym przeżył. - wydawał się być w świetnym humorze jakby był zgodny i pogodny na takie detale skoro zawarli główny deal. I tak sobie paradowali środkiem słonecznej ulicy z wolna zbliżając się do domu sympatycznych staruszków. Zobaczyli ich z daleka, znowu grzebiących w ziemi. Na widok młodych pomachali do nich wesoło, a Teksańczycy odwzajemnili gest.

 

Ostatnio edytowane przez Umai : 22-10-2020 o 01:19.
Umai jest offline  
Stary 22-10-2020, 02:22   #20
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=k2XG4-1x5jQ[/MEDIA]
Południe; Miami; Hotel 2018


Załatwienie formalności z wynajęciem pokoju i przeniesieniem gratów nie zabrało dużo czasu. Drobne pestki do glocka potoczyły się po ladzie w jedną stroną. W drugą powędrował klucz i na jedną dobę Lane zyskała spokojne lokum, gdzie dało się odpocząć w chłodzie bez konieczności wąchania nagromadzenia potu sześciu osób w niewielkiej puszce Jeepa. Dało się odetchnąć, chociaż wnętrze wynajętego lokum pozostawiało wiele do życzenia, było czyste i jak na jedną osobę całkiem wygodne. Jeśli ktoś przywykł do ascezy i życia pustelnika-eremity. Nie padało na głowę, sam budynek sprawiał solidne wrażenie, a gospodarz nie wchodził potencjalnym petentom w dupę, co już kupiło mu szacunek Federatki, która po prostu miała alergię na natrętną sprzedaż i uprzejmość niektórych sprzedawców. Teraz jednak nie aparycja Josha wzbudziła żywe zainteresowanie na trupiej twarzy Melody, a hałasy zza okna. Zamknęła pokój, kierując się po schodach na dół. Gdzieś w połowie drogi natknęła się na dwójkę Teksańczyków, również schodzących na parter.
- Też idziecie popatrzeć na to widowisko… - Lane skrzywiła się, szukając odpowiedniego słowa, lecz go nie znalazła. Westchnęła cicho, stawiając na prostotę - Machania kończynami w rytm bębnów?

- Chodzi ci o ten przedziwny taniec wyglądający trochę jak walka? - Tamiel popatrzyła z wesołą uwagą na szlachciankę, uśmiechając się do niej sympatycznie. Co prawda zanim podeszła, blondynka w najlepsze rozprawiała o czymś z idącym obok Grimem, ale żadne nie wydawało się w żaden sposób niechętne rozmowie.
- Jeśli się nie mylę, ta sztuka walki nazywa się capoeira… niesamowite połączenie tańca, muzyki, rytmu, sztuki walki, samoobrony, gimnastyki i akrobatyki. - przyznała, przenosząc uwagę na Rangera - Wyglądało naprawdę obłędnie.

- Sztuka walki? - czarna brew Lane uniosła się pytająco do góry - Wygląda na taniec, u nas czegoś podobnego nie ma. My walczymy na poważnie. A co z tobą? - łypnęła na kowboja, zachowując profesjonalną minę żywego trupa - W tym waszym Teksasie uczą czegoś podobnego, czy skupiacie uwagę na bydle, prerii, koniach i wieszaniu koniokradów? - zadała pytanie, co gorsza wydawała się śmiertelnie poważna i równie poważnej odpowiedzi oczekiwała.

Wyglądało na to, że obie strony wracają ze swoich nowo wynajętych pokojów. Te wyglądały dość przyzwoicie. Całkiem możliwe, że kiedyś tu też był hotel czy coś podobnego. W każdym razie drzwi nie wyglądały jakby miały wylecieć z futryny za chwilę albo nawet mogły wytrzymać parę kopniaków. Chociaż wnętrze było dość skromne. Dwa łóżka, kącik sanitarny z miską i dzbankiem, jakiś służbowy ręcznik, coś do siedzenie, coś do wieszania ubrań. Dość skromnie i pustawo. Bezosobowo. Ale chyba ktoś odmalował to miejsce, jak nie w tym sezonie to poprzednim. Było całkiem schludnie.

- Niee… No co ty. My to ćwiczymy tylko rodeo i łapanie na lasso. - Grim tak naturalnie się skrzywił i niedbale machnął ręką, że trochę nie było wiadomo czy na serio potraktował pytanie Melody czy na żarty. I czy odpowiedział na serio czy na żarty. - To chcecie iść tam na dół? Na tą ulicę? - zapytał wskazując w stronę schodów prowadzących na parter i dalej przed wejście.

Lane przyjęła odpowiedź ze spokojem wody gnijącej w bajorze pełnym rzęsy. Kiwnęła głową z równie grobowo-poważną miną jak przed chwilą.
- Dziękuję Grim, rozwiałeś pewna wątpliwość którą miałam od momentu gdy się dołączyliście. Lasso i rodeo, tak. To naprawdę jest w stanie wszystko wytłumaczyć - popatrzyła na blondynkę i znów na kowboja - Zastanawiającym było jakim cudem udało ci się złapać… - urwała wymownie, równie wymownie wskazując spojrzeniem blondynkę - Bez lassa zapewne zadanie okazałoby się cięższe. - kąciki ust jej drgnęły ku górze - Chyba że rodeo również wychodzi wam satysfakcjonujące.

- A znasz się na tym? Bo nie wiem którą wersję gadać. - kowboj nieco uniósł brwi, nachylił się trochę ku Melody i ściszył głos jakby mieli coś po cichaczu załatwić. Chociaż szli i rozmawiali we trójkę. Ranger jak na prawdziwego południowca wypadało przepuścił dziewczyny przodem bo na schodach swobodnie mogły iść dwie osoby obok siebie.

- No a z tym łapaniem to całkiem prosta sprawa, same nudy, no wiesz, tak całkiem przypadkiem spadłem z konia czy coś no i mnie zawieźli do doktora ale go nie było i taka jedna tam zamiast niego była no i tak potem jak kazała przyjść na kontrolę no to co zrobić jak doktor każe nie? No to potem już jak stary doc szukał kogoś kto ją odstawi tutaj no to jakoś tak to poszło. - tłumaczył trochę przesadnie redneckowym tonem gdy tak sobie schodzili po schodach na parter. Gdy już zeszli na dół i znów na korytarzu mogli iść we trójkę obok siebie ponownie nachylił się ku Melody jakby jakimś cudem idąca obok blondyna mogła ich nie słyszeć.

- A wiesz ile się musiałem nakombinować jak tu jęczeć i zrzędzić by mnie wysłała na kolejną wizytę? Mówię co! To dopiero było rodeo i łapanie na lasso! - mówił jakby to dopiero był nie lada wyczyn godny legend i opowieści. A w międzyczasie zdążyli wyjść na ten główny korytarz przed głównym wejście. Więc przez chwilę mignęła im recepcja nieco z profilu. I rzeczywiście było widać te dwa ogary co miały szczęki jakby mogły przegryzać ośki ciężarówek. Josh mówił, że je puszcza na noc luzem więc lepiej się tu nie kręcić po północy.

- Danny! - Quirke jęknęła skonfundowana, robiąc się czerwona jak burak. Spiorunowała rangera spojrzeniem, zaciskając dłonie w pięści. A potem trzepnęła go jedną w ramię - N… nie łapałam cię za lasso a-ani ty mnie… na żadne przeklęte lasso - zamrugała, sapiąc głośno i miała ochotę zapaść sie pod ziemię - Nie musiałeś symulować, chętnie i tak… poszłabym z tobą na kolację, albo piwo czy… - podrapała się nerwowym ruchem po szyi - Wystarczyło poprosić, nie trzeba było kombinować, przecież i tak… bardzo - zacięła się, uciekając wzrokiem w bok - Schlebia mi pan, panie Toth i cieszę sie, że… wtedy pan przyjechał. Wiedziałam że to nic groźnego - sapnęła po raz drugi, biorąc się w garść i nawet przywołała na usta lżejszy uśmiech - Niemniej jeśli pacjent jest kontuzjowany musi swoje odczekać na wspomniane rodeo. Chociaż technicznie… Jezu - jęknęła, chowając twarz w dłoniach.

- Rozumiem - idąca obok Federatka skomentowała krótko, powstrzymując chęć aby parsknąć śmiechem. Nie wypadało - Skoro w takim razie nie było etapu rodeo, a jedynie sama czysta, lekarska pomoc… - udała że się nad czymś istotnym zastanawia i wreszcie wzruszyła ramionami - W takim razie nie będzie żadnego problemu jeśli po pokazie sprawdzimy tamtą dwójkę - ruchem brody wskazała walczącą parę w środku kręgu gapiów - Mogli sobie coś naciągnąć, a czy przypadkiem lekarze nie powinni dbać o zdrowie społeczeństwa? - zamrugała krótko - Wyglądają na sprawnych, gibkich - zamyśliła się - Ciekawe które z tych pozycji są w stanie powtórzyć poziomo. W łóżku… jak sądzisz, Grim?

- Oni? - Grim spojrzał spod kapelusza jakby chciał się upewnić, że chodzi o tych dwóch kogucików w centrum uwagi. Jakby mogło chodzić o kogoś innego. - Oj tam… Zobacz jak fikają, przecież widać, że nic im nie jest… Po co im lekarz? Nie ma chyba potrzeby… - Danny mówił trochę niepewnie jakby chciał przekonać swoje towarzyszki do swoich racji. A im byli bliżej klaszczącego i tańczącego tą nietypową sztukę walki kręgu tym jakoś bardziej słowa mu się rwały.

A w międzyczasie przeszli przez pustą oświetloną południowym żarem ulicę i doszli do tej grupki. Nie zostali niezauważeni. Zwłaszcza przez innych obserwatorów i klaszczących. Prawie wszyscy mieli białe spodnie z tymi specyficznymi sznureczkami w pasie, zwisającymi z jednego biodra. Prawie sami młodzi mężczyźni, z całej palety rasowej. Od białych, przez kolorowych aż do czarnych. Niektórzy to wręcz młodzieńcy u progu dorosłości. Kobiet i dziewczyn było tylko kilka. Większość spojrzała z zaciekawieniem na trójkę nowych ale jakoś chyba nie mieli nic przeciwko ich obecności bo nikt nie wykonał przeciwko nim żadnego wrogiego gestu. Muzyka i atmosfera też wydawały się luźne i wesołe. A ci dwaj w centrum skakali wokół siebie akrobacje co czasem wyglądało jak jakieś popisy walki, czasem jak jakieś cyrkowe sztuczki a czasem jak jakiś taniec.

Lane czuła się jak na targu niewolników, albo wystawie żywych eksponatów. Bez skrępowania przyglądała się każdemu mężczyźnie po kolei, a na jej twarzy pojawił się grymas zadowolenia. Ponurego, ale zawsze.
- Fascynujące - pozwoliła sobie na komentarz, zakładając ramiona na piersi i dumnie wyprostowana podeszła bliżej kręgu gapiów, skupiając uwagę na tych pośrodku. Młode, sprawnie i półnagie ciała przykuwały uwagę, a od patrzenia jeszcze nikt się nie zgorszył. Podobno.

- Jak oni mogą tak skakać w tym upale? - Tamiel za to została na miejscu, łapiąc za rękę rangera aby nigdzie daleko nie odszedł. Ściskała mocno, skacząc oczami po tłumie i w pewnej chwili westchnęła.
- Dobrze że nie jesteśmy w domu - mruknęła rozczulona, obserwując wielobarwne kółko bawiące się wspólnie bez durnych podziałów - Segregacja rasowa to bzdura, wszyscy jesteśmy ludźmi i… - zacięła się, kaszląc w zwiniętą pięść.
- Maja sytuację pod kontrolą, nie potrzeba doraźnej pomocy medycznej - Wzięła głęboki wdech i nagle, bez ostrzeżenia, wspięła się na palce. Zarzuciła ramiona Grimowi za karkiem, całując go czule i wcale nie, by zademonstrować jakiekolwiek roszczenia.

Chyba para Teksańczyków wyszła sobie z tymi manewrami naprzeciw bo Danny jakoś bez oporów przyjął i oddał ten pocałunek blondyny. A także objął ją gdy już znów wrócili do roli widzów więc już w ogóle wyglądali jak para. A Melody nie. Chadzała sobie samopas aż nadto rzucając się w oczy z tą swoją trupio bladą cerą na tle tych różnej maści opalonych karnacji. I coraz bardziej oddalała się od tej dwójki z jaką przyszła wzbudzając zaciekawione spojrzenia widzów. Któryś coś do niej powiedział. Chociaż w tym południowym slangu jaki niewiele miał wspólnego z angielskim z północy kontynentu.
- Chcesz? Spróbować? - zapytał chwilę potem jakiś jego kolega idąc mu w sukurs i wskazując na tych dwóch w centrum.

Kątem oka Federatka dostrzegła że dwa teksańskie gołąbki po krótkiej szeptanej rozmowie zaczęły się oddalać ku przeciwnej stronie ulicy, zostawiając ją samą. W duchu bladolica się uśmiechnęła szeroko. Miała wolne pole manewru i nie wyglądała już na uboższą krewną blondyny z buźką anioła.
- To wasza wersja Areny? - spytała tego co mówił zrozumiale, przekrzywiła przy tym szyję żeby złapać lepszą perspektywę. Podeszła też do obcego, stając tuż przed nim i prawie wchodząc butami na buty - U nas walczymy inaczej.

- Tak? Też tak umiesz? - ten co się odezwał bardziej po angielsku mówił trochę z dziwnym akcentem. Wskazał pytająco na dwóch zawodników w centrum. Ale on i jego koledzy obok chyba byli trochę zaskoczeni takim zachowaniem ciemnowłosej bladolicej. Chyba nie mając jeszcze o niej wyrobionej opinii i nie wiedząc czego się można po niej spodziewać.

- Tam skąd pochodzę jeśli stajemy naprzeciwko siebie z podniesionymi pięściami albo obnażoną bronią to tylko po to, żeby zabić. Taki mamy kodeks i zwyczaje - Lane zmrużyła oczy, mówiąc cichym i opanowanym głosem. Patrzyła mężczyźnie śmiało w oczy, unosząc to opuszczając jedną brew. Sztywny kij federacyjny nie pozwalał zgiąć pleców, lecz po krótkiej mentalnej gimnastyce pozwoli je pochylić odrobinę.
- Appalachy są jednak daleko, a znajoma powiedziała że wasza walka ma sporo wspólnego z tańcem. Nikt nie broni mi tańczyć - powiedziała z cieniem uśmiechu na twarzy, spojrzenie straciło na ciężkości. Zyskało za to błysk zainteresowania - Na czym wasz taniec polega, jakie są reguły?

- To ty nie stąd? No tak, nie stąd. - mężczyzna spojrzał na niższą od niego obcą kobietę po chwili zastanowienia. Jakby próbował sobie poukładać to co mówiła. Kolega coś go zapytał a on odpowiedział krótko. Ale w końcu chyba się na coś zdecydował.

- Taniec, si, si, taniec, taniec dobry, piękny. Chodź, pokażę ci. - powiedział uśmiechając się promiennie co ładnie wyglądało na jego opalonej twarzy i zaskakująco jasnych włosach. Wyszedł nieco ponad linię widzów i gestem zachęcił czarnowłosą aby podeszła do niego.

- Jestem Will. A ty? - zapytał klepiąc się w odsłoniętą pierś chcąc się przedstawić nieznajomej zanim zaczną te pierwsze kroki.

- Munnin… ale wystarczy Melody - bladolica ruszyła za celem, obserwując go spod byka uważnie. Z nieba lał się piekielny żar, słońce wypalało jej duszę, ale szła przy okazji pokazując na swoją pierś bliźniaczym gestem. Zanim jednak podeszła sięgnęła do pasa, odpinając od niego pochwę z długim, zakrzywionym mieczem którego tsuke oplatała czerwona, jedwabna materia i barwiona na czarno skóra. Uklękła na ziemi, kładąc na ziemi zdjętą z szyi czarną chustę. Dopiero na niej z pietyzmem odłożyła broń.
- Skąd jesteś? - zadała własne pytanie, wstając płynnie i obracając twarzą do blondyna - Pokaż co dla mnie masz - ściszyła głos, mimo nieśmiertelnej powagi jakoś tak zjechała wzrokiem na biodra rozmówcy przy ostatniej kwestii i wróciła nim do oczu.

- Ja stąd. Ale dziadek Anglik. Wielka Brytania. Cytryniarz. Po nim imię. - William znów się uśmiechnął i brzmiało trochę jak jakiś jego stały tekst przy przedstawianiu się. Wcześniej widok odpinanego miecza nieco go chyba zmroził. Zresztą przez widzów też przebiegł szmer nerwowego zamieszania. Ale widocznie wszystkim ulżyło jak miecz wylądował na ulicy a ta nowa przygotowywała się widocznie do nauki tańca.

- Najpierw rozgrzewka. - powiedział jej improwizowany nauczyciel i zaczął robić jakieś proste skoki. Jak skakanie na planie trójkąta. Właściwie było to proste. Ale jak się to robiło w lekkim półprzysiadzie, specyficznie wyrzucało ramiona na bok to razem wyglądało to bardzo efektownie i tajemniczo. Jak jakaś sztuka tajemna i magia. Przynajmniej jak Will to już robił w swoim rytmie. Ale najpierw rozłożył ten ruch na czynniki pierwsze no a na koniec zerkał w bok jak idzie nowej uczennicy.

Lane przygląda mu się, uważnie śledząc ruchy. Nie przypominało zwyczajowej nauki którą pamiętała, ale przykuwało uwagę. Po paru powtórzeniach zaczęła naśladować ruchy blondyna, najpierw powoli, a gdy załapała schemat, przyspieszyła chcąc mu dorównać tempem, chociaż w jej ćwiczeniach brakowało ekspresji - każde poruszenie mięśni było ściśle wymierzone, przemyślane i oszczędne, jakby Federatka oszczędzała siły żeby przedwcześnie się nie zmęczyć i być gotową gdy przyjdzie czas właściwego starcia. Jednakże twarz jej się rozpogodziła, spojrzenie z nieukrywanym zainteresowaniem śledziło oponenta, oceniając go niekoniecznie pod kątem ćwiczeń.

- A ty… Tobie nie gorąco? W tym, tym? - zapytał wskazując na kompletnie czarny ubiór kruczycy. Faktycznie jak się tak stało na świeżym powietrzu to było po prostu ciepło. Znacznie przyjemniej niż w nagrzanej słonecznym żarem puszcze samochodu jaki przez kilka godzin zmienił się w rozgrzany piekarnik. To na zewnątrz było przyjemniej. Zwłaszcza z tą chłodzącą skórę bryzą. Ale już wystarczyła ta mała rozgrzewka by się zrobiło cieplej. Znacznie cieplej. No a po tej rozgrzewce jakoś samo poszło.
William pokazywał jej różne ruchy i triki. Nie wiadomo kiedy demonstrował to na jakimś koledze, zwłaszcza jak trzeba było pokazać na pełnej prędkości. I właściwie… Właściwie to nawet jak Melody tak tylko patrzyła albo próbowała powtarzać te ruchy i ćwiczenia to nadal sprawa była dyskusyjna czy to jest bardziej taniec czy walka.

Za tańcem przemawiała ta radosna muzyka, klaskanie, śmiechy, przyjacielska atmosfera i taneczne ruchy. Trochę jak popisy cyrkowców i akrobatów. Ale jednak symulujące i nawiązujące walkę. A za walką przemawiały niektóre ruchy. Te wszystkie podskoki, obroty, kopnięcia z obrotu… Nie trzeba było wiele fantazji by sobie wyobrazić jak musi boleć oberwać takim kopniakiem, zwłaszcza, że wiele z nich było na tyle wysokich, że musiałyby trafić przeciwnika w głowę. To mogło zaboleć, może nawet zamroczyć.

Zadziwiająca była też płynność i zgranie przeciwników. Czy może raczej partnerów. Albo ich refleks. Bo praktycznie się nie trafiali. Celowo? Przypadkiem? Nie była pewna czy celem jest by trafić czy nie trafić. Jeśli trafić to musieli być tu same patałachy. Odkąd tu przyszła chyba nikt nie trafił nikogo. Z drugiej strony gdyby celem było uniknąć ciosu no to miała do czynienia z samymi mistrzami. A z jeszcze trzeciej jak to była jakiś układ, jakaś choreografia to mieli ją perfekcyjnie opanowaną. Bo te pokazowe ciosy mijały głowy i twarze prawie w ostatniej chwili. Gdy już się wydawało, że pędzący goleń czy stopa trzaśnie kogoś w głowę to ten był w trakcie fikołka czy czegoś innego a do tego zwykle sam jeszcze w tym pełnym ruchu zadawał cios jaki unikał jego partner czy przeciwnik. No magia. Ani boks, ani karate, ani nic co Melody widziała do tej pory a miało walkę w nazwie nie działało w tak nietypowy sposób.

- Masz. Napij się. Musisz pić. Gorąco. Trzeba pić. - William podał jej jakąś nakrętkę od termosu. Też był już nieźle zziajany i zdyszany. Jak i zresztą reszta jego kolegów i koleżanek. W których jakoś naturalnie Melody wsiąkła przez ten kwadrans czy dwa. Uśmiechali się do niej, coś do niej mówili i nawet jak nie rozumiała co to brzmiało po przyjacielsku. Albo klaskali czy unosili kciuki do góry jakby chcieli dodać jej otuchy albo wyrazić swoje poparcie. No ale ten popis czy koncert chyba się właśnie kończył. Ludzie zaczynali brać swoje ubrania, rzeczy, torby, popijali coś z manierek i termosów i świergotali do siebie. Ale dało się wyczuć, że się zbierają już do odejścia.

Lane bardzo chętnie przyjęła poczęstunek, wypijając do z prawdziwą ulgą. Smakowało owocowo i słodko, jak kompot z owoców których nie umiała nazwać, ale był dobry. Dodatkowo bezalkoholowy. Płyn był zbawieniem, podziękowała za niego skinieniem głowy, chociaż pytania o ubranie zignorowała. Oczywiście, że było piekielnie gorąco. Dyscyplina niestety nie pozwalała na poluzowanie choćby kołnierzyka.
- Spójrz co zrobiłeś - powiedziała cicho, oddając kubeczek właścicielowi. Głos i minę miała poważne, tylko po oczach dało się rozpoznać rozbawienie kiedy nachyliła się do przodu, ściszając jeszcze bardziej udający pretensję głos - Przez ciebie jestem cała mokra. Należy mi się rekompensata za ten dyskomfort nie sądzisz?

- Tak? - chyba udało mu się wywołać jego konsternację. Bo zapytał po chwili jakby mrużył oczy, trochę przekrzywiał głowę i chyba starał się zrozumieć co do niego mówi. Spojrzał trochę na kolegów i koleżanki jakby liczył, że coś mu podpowiedzą ale jakoś nikt się nie wtrącał. No więc zapytał. Może licząc, że jakoś to rozwinie coś co chyba nie bardzo wiedział o co jej chodzi.

- Nie, nie. To capoeira. Capoeira jest za darmo. Ty mi nic i ja ci nic. - powiedział w końcu ostrożnie pokazując na siebie i na swoją rozmówczynię.

Tym razem to on wywołał falę konsternacji, lecz Lane szybko się opanowała. Postąpiła krok do przodu, stawiając na najprostszy możliwy przekaz, zrozumiały przy ograniczonej znajomości języka.
- Capoeira była ok, dziękuję… a teraz - podniosła rękę, ujmując blondyna za brodę i zmusiła do spojrzenia w dół na jej bladą twarz z uniesioną pytająco lewą brwią - Ty, ja, wanna. - kiwnęła karkiem w stronę hotelu - Teraz. Gorąco mi. Przez ciebie.

- A! Tak, wanna. A może plaża? Chcesz? Moja wanna mała. A plaża duża. Pójdziemy… - twarz blondyna rozbłysła i wydawało się, że załapał o co chodzi Melody. I nawet się ucieszył. Chyba był za. Gdyby tylko dysponował wanną na dwoje. No ale na szczęście znał alternatywę. Tylko trochę brakowało mu słów by wyjaśnić jak się idzie na tą plażę to próbował ręcznie wskazać ten kierunek.

Lane go nie męczyła. Szybko zgarnęła miecz i chustę, nie spuszczając wzroku z Williama. Wyglądał naprawdę nieźle, a jej przyda się ktoś kto umyje spocone plecy.
- Jutro plaża - powiedziała, łapiąc go za wyciągniętą rękę i pociągnęła w stronę hotelu - Teraz wanna, tutaj. Razem. W hotelu. Chodź Will.

- Aaa! Jesteś z hotelu! No tak ty spoza miasta. Samochód który jeździ. Widziałem. - twarz znów mu się rozpromieniła jakby znów wszystko stało się jasne i zgodne. A nawet pasowała mu taka opcja. Dał się poprowadzić pierwsze kilka kroków ale, że był wyższy i miał dłuższe nogi to szybko się zrównali i szli obok siebie. Tak przeszli przez główne wejście hotelu gdzie Josh podniósł głowę i chyba to bardziej on niż ona przykuł jego uwagę. Posłał mu krzywe czy ostrzegawcze spojrzenie. Ale ostatecznie nic nie powiedział. Więc dwójka gości wylądowała w końcu w tej jednej ze wspólnych łazienek na parterze. Wyglądało jak łazienka. Kafelki na ścianach, podłodze, wanna, miednice, dzbanki no i nawet jakieś kosmetyki. Prawie jak dawniej. Tylko zamontowana w ścianie pompa świadczyła, że czasy się jednak zmieniły.

- Ty i Josh się znacie? Nie lubicie? - dopiero kiedy zamknęli za sobą drzwi Federatka się odezwała, stając pod ścianą ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Przyglądała się blondynowi uważnie - Dziwnie na ciebie patrzył.

- O tak. On nie jest miły. Nie lubi gangów. Ale dla niego wszyscy młodzi to gangi. My też. Ale ja pracowałem dla niego. Remont. Malowanie. Dużo pracy. Pomagałem. No to trochę mnie zna. Innych mógłby nie wpuścić. Psy. Ma straszne psy. - pokiwał głową i trochę się aż zmęczył gdy próbował wyszukać odpowiednie słowa w obcym dla siebie języku. Dlatego skończył te tłumaczenia z wyraźną ulgą.

Federadka nie mogła się nie zgodzić. Dwa brytany sprawiały morderczo nieprzyjemne wrażenie. Lepiej było nie zapoznawać się bliżej z ich kłami, ani jakąkolwiek częścią fizjonomii.
- Will - wskazała go palcem, a następnie pokazała pompę i balię. Wzięła oddech, dodając - Tu jest bezpiecznie, psy zamknięte. Nalej wody - w międzyczasie sięgnęła do guzików wysokiego kołnierza, rozpoczynając żmudne rozpinanie czarnego kompletu. Kaftan, kamizelka, koszula, gorset, odpinane rękawy, karwasze, rękawice bez palców, pół eleryna z kapturem, ciężki pas z mieczem, szelki i bandoliery na noże - każdy element kładła na szafce złożony w perfekcyjną kostkę - Znasz angielski… masz kogoś kto zna go lepiej?

- Tak. Senor Josh. I inni. Ale nie wszyscy. Tutaj najbardziej to hiszpański. Jak umiesz hiszpański to wszędzie się dogadasz. - powiedział odwracając się do pompy i uruchamiając trochę zgrzytliwy ale sprawny mechanizm. Woda po kilku ruchach poleciała i potem kolejnymi pulsami zaczęła chlustać na dół stopniowo napełniając wannę. A blondyn co wydawał się kontrastować z bladą brunetką jak dzień i noc odwracał się co jakiś czas w jej stronę obserwując jej postępy w rozbieraniu i składaniu ubrań.

- Ale ty jesteś blanca. Znaczy… biała… - powiedział zafascynowany bladą karnacją rozbierającej kobiety. Przy niej chociaż on raczej też był biały to ogorzała skóra wydawała się bardziej jak u Latynosa.

- Biała? Przez wasze słońce ostatnio się opaliłam - Melody popatrzyła na niego ironicznie, nie przerywając rozpakowywania, więc zaraz do zestawu czarnych ubrań dołączyły buty i dziewczyna w paru ruchach ściągnęła spodnie. Ułożyła je na blacie, na nich wylądowała podkoszulka i wreszcie komplet bielizny. Wszystko w jedynym słusznym kolorze.
- U nas dużo chmur, mało słońca. Nie lubię słońca, wolę księżyc. Czarną noc - wyjaśniła, pomijając bardziej skomplikowane tłumaczenia, rozplątując warkocze i trzepnęła głową, a czarna falowana tafla spłynęła jej aż za pośladki. Wtedy też powolnym krokiem ruszyła w kierunku blondyna, patrząc na niego jak polujący kot na mysz - Może jestem duchem? Musisz sprawdzić.

- Si… sprawdzić… si… - William skinął głowa w końcu darując sobie tą pompę. Ale jakoś tak raźno mu szła ta robota, że w wannie było już całkiem sporo wody. Patrzył zafascynowany na zbliżającą się kobietę. Gdy właściwie spotkali się przy tej wannie przyglądał się nadal. Ale sięgnął dłonią w jej kierunku dotykając jej włosów jakby naprawdę chciał się przekonać, że oboje są z tego samego świata.

O dziwo palce nie przeniknęły przez widmo, tylko ugieły kruczoczarne fale, a Federatka przekrzywiła szyję aby potrzeć skronią o wnętrze męskiej dłoni.
- Jak byłam dzieckiem, zmory, strzygi i upiory żyły pospołu z nami na tym świecie i nikomu to dziwne nie było. - zanuciła robiąc krok do przodu, a jej własne dłonie wylądowały na troczkach od spodni blondyna, bo więcej na sobie nie miał. Patrząc mu w oczy zbliżyła twarz do jego twarzy, ale zabrakło paru centymetrów żeby dokończyć manewr. Dała radę go pocałować dopiero stając na czubkach palców niczym baletnica.

No i wyglądało na to, że czas na te kalekie dyskusje się skończył. Gdy usta zetknęły się z ustami a dłoń z ciałem to i przemówiły ciała i hormony. A ten język wydawał się o wiele bardziej uniwersalny niż ten za pomocą słów. William całkiem sprawnie wysupłał samego siebie z własnych spodni i bielizny po czym za pomocą ust i dłoni zaczął poznawać się z nową znajomą.

- Chodź. - pociągnął ją w którymś momencie do środka wanny. Gdzie usiedli w dość chłodnej wodzie. Albo dla nagrzanych ciał wydawała się taka chłodna. Zresztą poza pierwszym wrażeniem które rozdzieliło ich tylko na chwilę zaraz znów miał ochotę na więcej.

Lane za to wyglądała na bardzo zadowoloną z kąpieli i jej temperatury, chociaż dla niej mogłaby być jeszcze chłodniejsza, a nawet lodowata. W domu uwielbiała dosypywać do balii wiadro albo dwa kruszonego lodu. Tutaj o podobnych fanaberiach mogła jedynie pomarzyć, ale za to towarzystwo trafiło się zacne. Przyjemnie było obserwować blondyna naprzeciwko. Jeszcze milszym okazał się dotyk. Federatka wyciągnęła się w wannie, opierając plecy o jej krawędź, z premedytacją eksponując nagie, białe piersi praktycznie na wyciągnięcie ręki.
- Umyj mnie - wydała rozkaz, podnosząc nogę aż stopą nie oparła się o opalony tors. Prawie się przy tym uśmiechała pełnoprawnie, bo uśmieszek zadowolenia wciąż błąkał się jak złodziej na jej wargach.

- Okey. - to krótkie słowo udało się wypowiedzieć tubylcowi całkiem po angielsku. Sam zresztą też zdradzał wszelkie oznaki podniecenia jak i zainteresowania partnerką. Chociaż może nieco dziwiło go je zachowanie gdy tak się rozsiadła jakby była sama i jeszcze wydawała mu polecenia. Przez chwilę jakby się wahał albo zastanawiał. Ale w końcu właśnie zgodził się dodając do tego ten swój pogodny, opalony uśmiech. Złapał za butelkę z kosmetykiem w płynie i nabrał go na swoją dłoń. A potem złapał za podaną mu bladą nogę i zaczął wcierać ten płyn w bladą stopę. Płyn szybko zaczął się pienić a tam, od swojego dołu, do Melody dochodziły bodźce tego szorowania. Gdy skończył z jedną nogą odłożył ją do wanny a sam wyjął z wody kolejną i zaczął manewr od początku.

Miał dobry widok na twarz Federatki i wyraźną aprobatę, gdy patrzyła na niego w przerwach między przymykaniem z przyjemności oczu, odchylaniem karku do tyłu, albo cichym mruczeniu. Przypominała niezwykle zadowoloną, mokrą wronę, którą jeszcze ktoś czochra po grzbiecie. Oczywiście zgodnie z kierunkiem układania się piór, a nie pod prąd.
- Dobry chłopiec… taki dobry chłopiec - westchnęła, przygryzając wargę, a trupioblade policzki pokrył cień rumieńców. Dłonie kontrastowały ciepłem do chłodu wody, były też zręczne i delikatne. Dodatkowo ich właściciel umiał słuchać rozkazów oraz je wykonywać.
Decyzję Lane podjęła gdy doszedł gdzieś do kolana. Wtedy bez ostrzeżenia pchnęła go mocno w klatkę piersiową, przygważdżając stopą do przeciwległego krańca wanny.
- Taki grzeczny - mruczała zadowolona, przesuwając stopę do góry, aż do jego twarzy - Taki sprytny… - chwyciła czubek lekko zarośniętej brody między paluch a sąsiadujący palec, ruchem kostki okręcając całą głowę w lewo i prawo, aby dało się obejrzeć dokładnie twarz.
- Taki śliczny - blada twarz drgnęła, wreszcie pojawił się na niej uśmiech. Delikatny, zadziorny. Pasował do płonących pożądaniem czarnych oczu powyżej.
Nie ostrzegła, nie dała znaku że sytuacja się zmieni. W jednej chwili leżała maltretując towarzystwo stopą, w następnej zabrała ją, odbijając ramionami od rantu wanny i skoczyła mu na kolana, a wokoło rozbryzgła się zimna woda.
- Taki mój - szepnęła z wargami tuż przy jego wargach. Pocałowała go zachłannie, trzymając za głowę dłońmi aby nie mógł uciec.

Chyba znów go ta jej nagła zmiana zachowania i gorący temperament skryty pod bladą, chłodną powłoką zaskoczyły go. Nawet skrzywił się z niechęci i zacisnął szczęki z irytacji czy złości jak go tak potraktowała stopą. Potem zaś chyba trochę się może nie tylko zaskoczył od tego nagłego skoku co wyglądał jak jakiś atak. Ale gdy po tym wszystkim doszło do całowania to widocznie znów odnalazł na chwilę utracony wątek. Umiał się całować. Tak jak językiem angielskim operował ledwo - ledwo to własnym już znacznie lepiej. Na pewno nie była jego pierwszą kobietą z jaką się całował. I z resztą takich manewrów też raczej nie.

Zaskoczenie trwało tylko w pierwszej chwili. Zaraz potem gdy widocznie ochłonął oddał jej pocałunki. Całował mocno, zachłannie i zdecydowanie. Tak samo ją złapał i gdy się nasycił ustami odepchnął nieco by móc spojrzeć i sięgnąć po jej piersi. Na chwilę zaśmiał się cicho i krótko jak chłopiec co dostał swoje ulubione zabawki. Ale na chwilę. Zaraz też zajął się jej bladymi piersiami na pełen etat.

Przy jego karnacji wyglądał, jakby obrabiał trupa z kostnicy. Albo topielicę, biorąc pod uwagę chłodną wodę wokół ich ciał. Lane podobało się to skojarzenie, o wiele bardziej jednak podobał się jej dotyk i pocałunki. Ciepłe muśnięcia wargi i palców czuła jak porażenie prądem. Kołysała się w przód i do tyłu, przyciskając do piersi jasnowłosą głową, przeczesywała mokre włosy tak różne od czarnych pasm oblepiających ich oboje jakby było nićmi pajęczyny. Każdy pocałunek i dotyk topiły lodową maskę Federatki, aż wreszcie westchnęła po ludzku, łapiąc kochanka za gardło i zmusiła by podniósł głowę aby mogła go ukąsić w te miękkie, ciepłe usta. Trochę się to potem wszystko rozmazało i rozchlapało i pomieszało. Najpierw ona go dosiadła w wannie potem on ją, potem jeszcze chyba coś było poza wanną a gdy się zmęczyli no i mimo wszystko zimna woda zaczynała zdobywać przewagę nad żywymi, gorącymi ciałami to trzeba było się rozgrzać. Ręcznikami i do sucha.


Nie do końca wiadome było jak w końcu wylądowali na pięterku w pokoju Lane. Z dwoma łóżkami, ale skorzystali z jednego. Tym razem w cieple pogodnego popołudnia i suchego materaca, tak dla odmiany. No i koniec końców zmęczeni tym przyjemnym rodzajem zmęczenia zasnęli. A przynajmniej tak się pozornie mogło wydawać obserwując dwa znieruchomiałe pod kocem nagie ciała. Rzeczywistość była niestety mniej kolorowa.
- William - Melody przerwała ciszę, mówiąc praktycznie szeptem. Leżała na plecach, z męską głową spoczywającą na piersi i ze splątanymi kończynami. Przyjemne zmęczenie rozleniwiało do tego stopnia, że oczy trzymała zamknięte balansując na granicy snu oraz jawy.

William zamruczał coś sennie jakby się o coś dopytywał i jego dłoń machinalnie pogłaskała głowę z czarnymi włosami.

- Widziałeś inną białą kobietę? - spytała wciąż nie otwierając oczu - Białą jak duch, podobną do mnie. Czarne włosy, czarne oczy, podobne ubrania. Niedawno tu dotarła, ale nie wiem gdzie.

- Si, si. - blondyn trochę sennie ale pokiwał twierdząco głową nadal machinalnie głaszcząc czarną głowę. - Si, widziałem inne białe kobiety. - dodał zadowolonym z siebie głosem.

Lane przekręciła się, wyplątując z kończyn i męskich ramion.
- William - powtórzyła poważnym głosem, przekręcając blondyna na plecy i siadając okrakiem na jego brzuchu.
- Potrzebuję cię - dodała, pochylając się tak, że rozpuszczone czarne włosy spłynęły po bokach jej głowy, odcinając twarze kochanków kruczą zasłoną z dwóch stron - Szukam kogoś.

- Tak? - trochę stęknął gdy na nim siadła. Ale pomogło na tyle, że podniósł swoją blond głowę by spojrzeć na nią. Wziął głębszy wdech, prawie machinalnie sięgnął do jej białych piersi i znów opuścił głowę i przymknął oczy. Ale dłoń jakoś dalej bawiła się tymi półkulami.

- A kogo? - zapytał bez otwierania oczu.

- Spójrz na mnie - pochyliła się jeszcze odrobinę, ściskając uda wokół brzucha blondyna - To moja siostra, wygląda podobnie. Biała i czarna. Przypatrz się - powtórzyła.

Znów się trochę skrzywił. Ale otworzył oczy i spojrzał na nią jeszcze raz. - Siostra? - zapytał jakby chciał sprawdzić czy dobrze usłyszał albo zrozumiał. Wziął głębszy wdech i wolniejszy wydech jakby to mogło by mu pomóc rozjaśnić myśli. - Nie, nie widziałem. - pokręcił głową i kręcił nią chwilę dłużej niż to się zazwyczaj robiło. - Ale słyszałem o jakiejś dziwnej obcej. Białej. Z czarnymi włosami. Ale co chwila coś ktoś widzi dziwnego to nie zwracałem uwagi. - przyznał po chwili jakby gdzieś pod blond kopułą majaczyła mu jakaś na wpół zapomniana myśl albo wspomnienie.

- Co słyszałeś? - Federatka wciągnęła powietrze aż zasyczało. Złapała mężczyznę za ramiona i podniosła do siadu. Tym razem delikatnie i objęła ramionami szyję.
- Powiedz wszystko co wiesz… to ona - wyszeptała mu prosto w usta, a torsem naprała na jego tors - Ona tu jest, to moja siostra. Muszę ją znaleźć. Pomóż mi Will, a będę bardzo miła. Odwdzięczę się.

- Ehh… - jęknął jakby zdecydowanie bardziej wolał iść spać niz gadać w tym trudnym dla siebie języku. Ale chyba nie miał serca spławić tak usilnej, kobiecej prośby. Więc w końcu znów otwarł oczy, popatrzył z bliska na bladą twarz i odgarnął czarne pasemka jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć.

- Tyle co mówię. Nie widziałem. Słyszałem. Ktoś mi mówił. Że widział. Nawet ty. Znaczy teraz. Nie pamiętałem póki nie zapytałaś. Nie widziałem tamtej. Nie wiem czy to prawda. Może żart? - przyznał trochę mniej sennym głosem jakby mimo wszystko chciał pomóc no ale za słabo wcześniej przywiązywał wagę do czegoś co uznał za błahą, przelotną plotkę jaką się zapomina pół dnia później. I teraz niewiele z tego pamiętał.

- Pamiętasz kto ci o niej mówił, zaprowadzisz mnie do niego? - zadała nowe pytanie, teraz na odwrót pchając go w pierś żeby się położył wygodnie. Pochylała się nad nim, patrząc z uwagą w oczy - To nie żart. Ona tu jest. Tu jechała… - westchnęła i na moment przez bladą twarz przemknął grymas smutku. Drgnęła od razu i wróciła do uważnej obserwacji - Muszę ją znaleźć, jak najszybciej. Ty jesteś stąd… znasz ludzi i plotki - mówiąc wsunęła dłoń między ich ciała, przygotowując kochanka do dogrywki i zmuszając do rozbudzenia.

- Oh… Poczekaj… - położył się z ulgą ale złapał za jej nadgarstek aby ją powstrzymać przed tym pobudzaniem. Drugą ręką położył sobie na twarzy i przetarł powieki. - To było… Z tydzień temu. Na plaży. Kolega mówił. Jose. Mówił bo widział dziwną postać. Biała jak mąka. Czarne włosy. Szła jak duch przez ulicę. No to nie podchodził. Nie widział jej z bliska. Przestraszył się. Potem na plaży nam to opowiadał. Takie żarty. Zawsze opowiadamy wieczorem na plaży różne rzeczy. Historie. Wszyscy tak robią. - jakoś w końcu chyba poskładał w swojej głowie co i jak to było wtedy z tą zasłyszaną plotką.

Nastąpiła cisza, a potem nagle Lane odchyliła głowę do góry i zaśmiała się chrypiąco. Brzmiało jak krakanie, albo jakby dziewczyna dawno tego nie robiła. Śmiała się tak przez minutę, może dwie, aż opuściła głowę na poprzednią pozycję. Brzmiało jak jej siostra i wyglądało jak jej siostra.
- Mnie też byś się przestraszył, gdybyś zobaczył w nocy. Duch - wyszeptała, przymrużając oczy - Jesteśmy duchami, ona i ja. Zaprowadzisz mnie do Jose? Popytasz znajomych? Może ktoś ją jeszcze widział. Znajdź tamtego ducha, a ten - położyła jego dłoń z powrotem na piersi - Będzie twój.

- Si, si, zaprowadzę, popytam… Ale potem. Nie teraz. Dobra? - blondyn pokiwał głową na znak zgody i popatrzył na nią takim wzrokiem że jasne było, że nie ma ochoty zrywać się w tej chwili z tego wygodnego łóżka. Za to chętnie przyjął pod opiekę nadstawione tak ładnie piersi.

- Si - bladolica wrona wyglądała na zadowoloną. Pocałowała go krótko na zgodę, a potem wróciła do pozycji leżącej, podkładając ramię pod głowę. Drugim przygarnęła Williama, aby znów mógł korzystać z naturalnych poduszek.
- Też nie chce mi się stąd ruszać teraz - przyznała, patrząc w sufit. Należało odpocząć, potem coś zjeść, ale to potem. Parę godzin już nie robiło różnicy, skoro miała trop. Zwietrzały… wciąż bardziej świeży niż ten, którym podążała do tej pory. Dlatego zamknęła czarne oczy i szepnęła jedno słowo:
- Zostajemy.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'

Ostatnio edytowane przez Witch Slap : 22-10-2020 o 03:05.
Witch Slap jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172