Plac przed tymczasową katownią
Wyższy z dwóch mężczyzn nosił na udach plecione z drutu nakolanniki, podczepione do metalowej płyty chroniącej jego tors. Kiedy posuwał się ostrożnymi krokami w stronę niepokojąco cichej katowni, z dociśniętym do barku karabinem i z błyszczącymi w szczelinach maski oczami, druciane oczka drutu chrzęściły cicho punktując każdy ruch człowieka. Jego spojrzenie przemieszczało się żwawo od zawładniętego gęstym półmrokiem wejścia rudery po plecy skradającego się wzdłuż ściany towarzysza i z powrotem. Nie spoglądał jedynie ponad ramieniem, doskonale świadomy obecności asekurującego go kompana.
Mężczyzna miał w głowie przypuszczenie co do powodu milczenia obu dziwnie niemych towarzyszy. Dowódca
xunluo słynął z porywczego charakteru i nie stronił od dyscyplinowania podkomendnych pięścią. Jeśli
xiashi dał się unieść żądzom i zabił ostatnią żyjącą kobietę bez pozwolenia
junshi, być może leżał już na zakrwawionej podłodze katowni z rozbitą głową.
Podejrzliwa czujność nie pozwalała jednak mężczyźnie opuścić broni, bo chociaż miał całkowitą pewność, że z osady nie wydostał się żaden przeoczony zbieg, wciąż pozostawało pewne ryzyko, że w ruderze wydarzyło się coś dużo gorszego. W górach pojawiały się
yeshou, a
xunla mężczyzny nie miał przy sobie ani jednego
gou. Tak, ostrożność była w takich okolicznościach wysoce wskazana, choćby po to, by nie dać
junshi pretekstu do ukarania podwładnych za rozluźnienie dyscypliny.
Tak więc mężczyzna w kolczych nakolannikach zrobił kolejny krok w stronę katowni.
- Fashengle shenme shi?! Ni hai hao ma?! – rzucił z rosnącym zdenerwowaniem, dając
junshi ostatnią szansę na wyjaśnienie sprawy.
Przez chwilę w powietrzu gęstniała ciężka i pełna niedopowiedzeń cisza.
- Ni hai hao ma! – z wnętrza rudery padła w końcu odpowiedź, która zjeżyła mężczyźnie włosy na karku. Wszystko stało się jasne w jednej sekundzie, ale jednocześnie zrodziło w myślach strzelca bezlik innych pytań. Mężczyzna klasnął w specyficzny sposób językiem, cmoknięciem dając swemu bliższemu towarzyszowi do zrozumienia, że sytuacja uległa diametralnej zmianie i ugiął nogi w kolanach starając się tworzyć obrysem swego ciała jak najmniejszy cel.
- Be careful, one of them is flanking you! – na szczycie górującego ponad budynkiem wzniesienia wyrosła znienacka czarna sylwetka, krzycząca coś w niezrozumiałym dla strzelca języku. Mężczyzna w kolczych nagolennikach zdębiał na ułamek chwili ulegając całkowitemu zaskoczeniu, a kiedy w końcu przełamał odrętwienie ciała, stało się coś jeszcze bardziej zaskakującego.
Pośród huku bliźniaczych wystrzałów w mroku wejścia do rudery rozbłysły jaskrawe ogniki wylotowych płomieni.