Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2021, 23:35   #21
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Ja bym ją puścił wolno… a nawet dał jej na odchodne rewolwer, żeby sobie właśnie jakoś poradziła poza tą norą gdzie była. I tam chuj z nią, z tymi "Smokami" i z całym Nashville - Bob machnął ręką - Wszyscy se mogą szukać wiatru w polu. No ale żeby tak po prostu ubić niczym zwierzę… sorry Klaro, ale to nie dla mnie. Mam tylko nadzieję, że w przyszłości podobnych sytuacji nie będzie? - Dodał całkiem zwyczajowym tonem Bobby.
- Z ust mi to wyjąłeś - powiedział James. - Zabijanie każdego, kto może mieć kłopoty w dalszym życiu... Ciekawe podejście do życia. A słowa? To pełne satysfakcji słowa, że będę musiał znaleźć coś innego do ruchania? Coś? Ona nie była czymś. Cokolwiek o niej myślałeś, była człowiekiem, który zasługiwał na danie mu szansy.

Oriana stała oparta o bok fury i z całej grupy najwięcej uwagi poświęcała drugiej kobiecie. Przez parę chwil zastanawiała się skąd wzięła się jej gwałtowna reakcja w stosunku do więźniarki, temat jednak odpuściła nie chcąc zadawać pytań których zadawać nie wypadało. Na wywlekanie traum i doświadczeń osobistych chyba nigdy nie było dobrych momentów.
- To nie może się wydarzyć ponownie - przeniosła spojrzenie na mechanika, a na koniec popatrzyła na kierowcę - Ciebie to się tyczy, James. Szkoda że dopiero po czasie wychodzi jakim jesteś przypadkiem, inaczej zapewne zostałabym w mieście. Jeśli mamy być grupą i działać razem, to trzymamy poziom, zdatny do funkcjonowania w tej grupie. Na razie jesteś zezwierzęconym ogniwem wstecznym ewolucji myślącym penisem i skąd mam wiedzieć, że nagle w nocy nie uwidzi ci się kogoś z nas zgwałcić bo sperma ci czaszkę zaleje? I nie bądź śmieszny - machnęła zbywająco ręką - Sam z tej biednej dziewczyny zrobiłeś rzecz, potraktowałeś przedmiotowo i na koniec nie widziałam abyś jej ciało chociaż nakrył czymkolwiek. Jesteś ostatnią osobą która ma prawo tu kogokolwiek pouczać.
- Na drugi raz szeroko otwórz oczęta - odparł James. - Jeśli kobieta nadstawia tyłek, to nie mam zamiaru pytać, jakie ma motywy, mniej czy bardziej ukryte. Uwolniłem ją. To więcej, niż zrobił ktokolwiek z was. Więc daruj sobie wielkie mowy.
- Widziałaś, żebym kogoś zgwałcił? Nie. Więc na drugi raz najpierw pomyśl dwa razy, a potem coś mów.

Lekarka uśmiechnęła się uprzejmie.
- W przeciwieństwie do ciebie akurat myślę. Też zacznij i skończą się problemy- wzruszyła ramionami - Na przykład o tym gdzie dalej jedziemy, do cholery. Jeśli są opory zatrzymać się w mieście, przejedźmy przez nie i uzupełnijmy zakupy, a potem ruszmy dalej żeby nocować na trakcie - rozłożyła ręce, patrząc po towarzystwie - Chyba że wystawimy warty przy lokalu. Albo wymontujemy stacyjki.
- Jak już mówiłem, wjedziemy i zobaczymy, co można tam uhandlować - odparł James. - A jeśli chodzi o nocleg, to zobaczymy na miejscu. Sądząc z mapy to mała dziura, ale w kto wie, czy nie bywają tam oszołomy z Saint Louis.
- W uproszczeniu sprawa Klary zamknięta. - nie naciskał już mocniej choć miał milion argumentów żeby zrobić miazgę. Miał jednak obserwację taką jak Oriana. Klara zrobiła to bo ma własne demony. Nie chciał ich teraz wyciągać. - James co do tej dziury… - Lucas wskazał na zabudowania przed nimi - James ma rację zbierajmy dupy i się rozejrzymy. Bądźmy czujni. Zawsze może coś pójść nie tak, nawet na tym zadupiu.
- Dobrze, rozejrzyjmy się - powiedziała Klara. - A na zakończenie naszej dyskusji, chciałam jeszcze zakomunikować, tak na przyszłość, że lepiej byłoby, zwłaszcza przy innych, gdybyśmy przynajmniej zachowywali pozory bycia zgraną ekipą. Obraźliwe komentarze i sapy można zawsze schować do kieszeni i wyłożyć gdy jesteśmy już sam na sam. Jak teraz. Po akcji. - Po tych słowach zmierzyła jeszcze wzrokiem Jamesa i udała się na powrót w stronę wejścia do auta, skoro większość była za wjechaniem teraz do miasta.

James, po którym spojrzenie Klary spłynęło jak woda po kaczce, spokojnie dokończył tankowania, po czym pomógł Bobowi dotankować harleya.
Za Klarą ruszyła też medyczka, drepcząc o dwa kroki z tyłu, aż odbiła lekko w bok, opierając się bokiem o bok auta.
- Jeśli siła argumentu zawodzi, zostaje argument siły. Jak użyjesz drugiego, pierwsze łatwiej wchodzi w oporną głowę - powiedziała cicho do czerwonowłosej, a na jej ustach błąkał się ciepły uśmiech - Nie o tym jednak, przez to całe zamieszanie nie podziękowałam ci za wstawiennictwo przy tamtych krowiarzach podczas tego… - chwilę szukała słowa -... absurdalnego incydentu. Zaryzykowałaś własnym zdrowiem, wygodą, bezpieczeństwem i życiem, aby mi pomóc. Bez wahania odgrodziłaś mnie od kłopotów własnym ciałem, a… ludzie zwykle stoją z boku, czekając na widowisko, ale nie ty i nie Lucas. Nie przypuszczałam, że ktoś kiedyś… - pokręciła głową, a ramiona jej trochę oklapły - W tej chwili nie mam jak ci się odwdzięczyć, chcę jednak abyś wiedziała, że to dla mnie naprawdę znaczy bardzo wiele. Jedyne, co mogę w tej chwili zrobić... to ci podziękować. Dziękuję ci. Dziękuję Klaro, że mnie uratowałaś.
Klara uśmiechnęła się delikatnie i położyła dłoń na ramieniu Oriany.
- Ja tego tak nie widzę - odparła, a medyczka odpowiedziała podobną miną i krótkim dygnięciem - zrobiłam co trzeba i zrobiłabym to kolejne sto razy. Nie ma za co dziękować.
 
Icarius jest offline  
Stary 02-02-2021, 18:17   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Praca zbiorowa :)

Gdy wszyscy pasażerowie znaleźli się w fordzie, James usiadł za kierownicą. Ruszyli do totalnej pipidówy, zabitej dechami. Paru miejscowych na ich widok, przyspieszonym krokiem opuściło główną ulicę… nie było to nic niezwykłego.

Po ulicy przebiegł i jakiś kundel, co było dobrym znakiem. Jeśli były tu psy, to nie było tak tragicznie, odnośnie żywności. Jakaś kobieta wzięła szybko swoje dziecko na ręce, po czym ona również umknęła do jednego z budynków. To także zaliczało się jako dobry omen, w podobnych kategoriach, co psiaki.

No cóż, ale miejscowi czmychnęli do wnętrz budynków, pewnie teraz się towarzystwu przyglądając zza firanek, czy i przez jakieś szpary…

James zatrzymał samochód na skraju drogi i wyłączył silnik. Obrócił się i spojrzał na Lucasa.
- Chyba pora, byś użył swych oratorskich talentów i przekonał ich, że nie chcemy nikogo okraść, zabić czy porwać - powiedział.

- Ani zgwałcić - zakończył wyliczankę Jamesa Lucas. - Jasne już się robi. Postaram się ogarnąć temat ekspresowo, żebyśmy nie stali tu za długo.
Lucas wysiadł z auta. Prosząc o to samo Orianę. O ile on nie miał wyglądu zakapiora o tyle ona była ładną młodą dziewczyną. Jeśli ktoś się im przyjrzy, zwiększało to szanse na określenie ich jako “odrobinę mniej podejrzanych”. Lucas mógłby teraz pukać od domu do domu czy kombinować w inny sposób. Uznał jednak, że bezpośrednie i proste rozwiązanie trafi od razu do odpowiedniej ilości uszu. Wskoczył na pakę pickupa przyłożył ręce do boku ust tworząc z nich tubę dla wzmocnienia efektu i krzyknął na całe gardło.
- Mamy pokojowe zamiary, przyjechaliśmy pohandlować! - jasne wszyscy tak mówią pomyślał Lucas od razu ale i tak nie mógł powiedzieć nic innego.
- Mamy też lekarza i nie pogardzimy noclegiem w godnych warunkach! - lekarza to nie to samo co konował, znachor czy inny szaman. Gładki wyraźnie podkreślił ich główny atut. Dobrego lekarza a za takiego miał Orianę potrzebowało każde zadupie a mało które miało.
- Pogadajmy jak ludzie! - zakończył.

Medyczka w tym czasie stała z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy i delikatnie pomachała do kryjących się w najbliższym budynku ludzi.
- Przybywamy w pokoju - mruknęła cicho pod nosem, starając się wyglądać najbardziej sympatycznie jak się dało, chociaż nie do końca wiedziała jak jej idzie. Niegroźny, nieuzbrojony kurdupel strachu raczej nie wzbudzał. Co pewien czas dyskretnie zerkała na Gładkiego, a natrętne myśli o kąpieli powracały niczym bumerang. Cieszyłaby się, gdyby blondynowi udało się wygadać im porządny nocleg, lecz najbardziej marzyła o umyciu się. I piwie, zimnym.

James nie wychodził z samochodu. Rozglądał się za to, wypatrując potencjalnych napastników. To, że osada wyglądała na spokojną i bezbronną, nie świadczyło o niczym. Pozory, o czym nieraz się przekonał, mogły mylić.
Klara tak samo jak James nie wychodziła z auta, obserwowała jednak czujnie otoczenie, głowa do ingerencji w razie czego. Jej dłonie jakoś z automatu znalazły się blisko broni, której mimo to nie wciągała.
- Oby mu się udało - szepnęła, a że była tylko z Jamesem, to zapewne do niego.
- Ma dar przekonywania - odparł James. - Jeśli tutejsi nie są przez kogoś zastraszani, to powinno mu się udać.

- Pohandlować? A czym? - Rozległ się męski głos z jednego z budynków - My niewiele mamy… a zresztą najpierw musicie pogadać z Ismaelem…

Coś nagle przeleciało wysoko ponad budynkami, po czym prosto na ulicy, przed Lucasem i Orianą, o jakieś pięć metrów przed nimi, wylądował cholerny anioł! Miał ponad dwa metry wzrostu, jednak dużo brakowało do iście wielkich rozmiarów Seraphów.


- Kim jesteście, i czego tu chcecie? - Przemówił Dominion, przyglądając się uważnie całemu towarzystwu - Ci ludzie są pod moją opieką.

- No i jest Ismael… - Rozległ się ponowny głos, ukrytego rozmówcy w budynku.

Dobry Anioł to martwy Anioł - tę ideę od ładnych paru lat wyznawało wielu z tych, co przeżyli pojawienie się Aniołów i Demonów.
James miał uczucia i doświadczenia mieszane, ale osobiście wolałby, by Ismaela tu nie było. To jednak nie zależało od niego. Pozostawało czekać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 02-02-2021 o 18:23.
Kerm jest offline  
Stary 02-02-2021, 19:41   #23
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
W pierwszej chwili Oriana drgnęła, jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia i takie pozostały przez dłuższy moment, gdy mrugała jakby nie do końca wierząc w to, co widzi. Posiadała wiedzę teoretyczną na temat tego, co teraz da się spotkać na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych, widywała nawet podczas tej podróży małe demony grasujące gdzieś w oddali drogi i szybko znikające za zderzakiem pickupa. Wcześniej również widywała z daleka powojenne anomalie, lecz nigdy nie spotkała anioła… a teraz jeden z nich znajdował się tuż obok, górując nad ludzką gromadą która wtargnęła na podległe mu włości. Opieka owa mogła co prawda nosić przeróżne znamiona, czy to dobrowolne, czy narzucone, lecz w osadzie panował chociaż teoretyczny spokój. Brakowało rozerwanych, zdefragmentowanych resztek ciał przysypanych popielnym piachem, w powietrzu nie unosił się żelazisty odór posoki. Lekarka widziała dziecko, co już samo w sobie stanowiło pewien wyznacznik i gwarant hipotetycznego bezpieczeństwa - czegoś, o czym lwia większość rozsianych po Pustkowiach osad mogła tylko pomarzyć.
- Witaj - wreszcie dobre wychowanie przełamało zastój i dziewczyna dygnęła lekko, zadzierając wysoko głowę, bo sięgała istocie trochę powyżej pasa więc aby nawiązać kontakt wzrokowy należało się postarać.
- Mam na imię Oriana, to mój brat Lucas - wskazała blondyna obok i przeniosła dłoń do tyłu - Towarzyszymy Klarze, Jamesowi i Bobowi w podróży. Proszę się nie obawiać, nie przybyliśmy tu szukać zwady. Daleko nam do gwałtowników i rabusiów, nie skrzywdzilibyśmy nikogo stąd, nawet jeśli nie znajdowaliby się pod protekcją kogoś tak nobliwego i wyjątkowego jak ty, aniele. - pozwoliła sobie na szybki uśmiech - Za nami daleka droga, Lucas mówi prawdę. Chcieliśmy zapytać czy miejscowa społeczność nie udzieli nam noclegu oraz czy nie zechce wymienić się zapasami. Ponadto jeśli w osadzie znajduje się ktoś potrzebujący konsultacji medycznej chętnie sprawdzę czy mogę mu jakoś pomóc, jestem lekarzem. Do tego Bobby jest mechanikiem, istnym cudotwórcą. Możemy sobie pomóc wzajemnie - zrobiła krok do przodu - Nawiązać nić współpracy ku obopólnej korzyści, o ile nie będziesz miał nic przeciwko.

- Hmmm… - Anioł założył rękę na rękę, po czym lustrował wzrokiem Orianę z góry do dołu. Jego spojrzenie zdawało się wprost przenikać w ciało dziewczyny, aż poczuła mrowienie na karku.
- Możecie nocować w ratuszu. A handel ma być bez oszustw - Powiedział w końcu, spoglądając i na Lucasa.
Serce lekarki zgubiło rytm i dałaby sobie uciąć rękę, że również parę uderzeń. Czuła jak na przedramionach jeżą się jej wszystkie włoski, a na twarz i dekolt wpełza blady rumieniec. Obserwacja przez skrzydlatą istotę wywoływała niepokój, lecz nie należał on do wrażeń zakrawających o strach. Odkaszlnęła w rękaw, aby ukryć zmieszanie.
- Dziękujemy - nawet w jej własnych uszach głos brzmiał obco, nisko. Odpowiedziała aniołowi podobnie wnikliwą obserwacją, a oszczędny do tej pory uśmiech poszerzył się odrobinę.
- Czy wielkim nietaktem i nadużyciem gościnności będzie prośba o swobodne przemieszczanie się po całej osadzie? Chyba, że macie tu strefy jedynie dla autochtonów… poza tym jak w razie potrzeby się z tobą skontaktować? - za późno ugryzła się w język.

Lucas nie powiedział nic bo i nie miał nic do dodania. Oriana poradziła sobie bardzo dobrze i był z niej dumny. Dziewczyna nie straciła języka w gębie na widok bądź co bądź nietypowy i niebezpieczny. Uświadomił sobie, że ciekawi go intencja anioła. Faktycznie chronił tych ludzi dla ideałów czy był w tym ukryty cel? Druga możliwość wydawała się Lucasowi o wiele bardziej prawdopodobna. Będą musieli się pilnować i pewnie nici ze wspaniałej kąpieli z Orianą. Choć nie zamykał sobie tej drogi. Może będę jeszcze sprzyjające okoliczności.
- Dziękujemy nie sprawimy kłopotu. - skinął głową z szacunkiem Ismaelowi. - Czy są jacyś chorzy którym mogłaby pomóc Oriana? - powtórzył tak naprawdę pytanie dziewczyny ale było to ich atutem więc warto było to podkreślić. Może magia anioła nie była w stanie pomóc każdemu o ile taką miał…
Klara na wszelki wypadek siedziała cicho i nadal w aucie, za żadne skarby nie chcąc wtrącać się teraz w dyskusję. Anioł robił wrażenie, ale widziała już takie. I to w akcji. Ten widok pogrążał ją we wspomnieniach i tęsknocie za siostrą.
James również nie zabierał głosu w dyskusji, jaka toczyła się między tamtą trójką. Ale i tak miał się na baczności, bowiem Anioły nie cieszyły się najlepszą reputacją.Ten co prawda zachowywał się poprawnie, ale pozory mogły mylić.

Dominion wysłuchał kolejnych słów Oriany i Lucasa, po czym… dziwnie odchrząknął, i wzruszył krótko, i obojętnie ramionami. Następnie zaś strzelił skrzydłami, i wzbił się w powietrze. Odleciał łukiem ponad ulicami i budynkami, i po chwili wylądował na dachu jakiegoś okazałego budynku, gdzie po chwili zniknął w jego środku… i tyle.

Towarzystwo znowu zostało same, ale kilku ludzi powychodziło ze swoich kryjówek, nadal trochę podejrzanie przyglądając się przybyszom. Jeden czy drugi, trzymali na ramieniu jakąś strzelbę, jednak wrogiego zachowania nie było. Najwyraźniej, po skończonej scence z aniołem, miejscowi zaczynali wracać do swojego zwyczajowego trybu dnia?

- Może tam jest ten ratusz? - James cicho odezwał się do Klary.
Rozmowy z mieszkańcami chwilowo pozostawił w rękach Lucasa i Oriany.

Oriana odetchnęła dyskretnie, zamykając na chwilę oczy. Gdy je otworzyła zniknęło zmieszanie, a powróciły wesołe błyski.
- Chyba… nie poszło tak źle - posłała Lucasowi ciepły, radosny uśmiech, wyciągając do niego rękę, a potem zerknęła na pickupa.
- Chodźcie, sami będzie wiedzieć jakie ceny są opłacalne i czego potrzeba na dalszą drogę. Prócz paliwa oczywiście.
James uchylił drzwi samochodu.
- Dzień dobry! - powiedział. - Ratusz to który budynek? - spytał. - Z kim możemy porozmawiać na temat jedzenia czy paliwa?
Jakiś zagadnięty facet spojrzał dziwnie na Jamesa, wskazał dłonią kierunek, gdzie właśnie poleciał i wylądował anioł, po czym wzruszył ramionami, i naj(nie)normalniej w świecie sobie polazł...
- Dzięki - rzucił za nim James, zastanawiając się, czy się cieszyć z tego, że miał rację co do położenia ratusza, czy też przejmować faktem, iż będą mieli na karku Anioła, którego obecność - teoretycznie - zapewni im bezpieczeństwo ze strony mieszkańców osady.
 
__________________
Hypocrite.
Lunatic.
Fanatic.
Heretic.
Sorat jest offline  
Stary 03-02-2021, 00:22   #24
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Lucas chwycił rękę Oriany i delikatnie ją pogłaskał własną dłonią.
- Nie bądź taka skromna zyskałaś uznanie dla takiej zgrai jak nasza w oczach Anioła - zażartował telepata.
- Poszło więcej niż dobrze. - uśmiechnął się do Oriany w wyrazie szczerego uznania.
- Czas zrobić z tego użytek - powiedział jeszcze cicho a potem wrócił do zadania.
- Chcemy pohandlować i mamy medyka - krzyknął dalej stojąc na pickupie.
- Zapraszamy chętnych do rozmów. - nawoływał spodziewając się, że przybysze tacy jak oni to nie lada atrakcja. Była to też taka sama okazja do handlu dla ich grupy jak i miejscowych.
- Może naprawdę uda się załatwić gorącą kąpiel - medyczka mruknęła i z niewinną miną wpakowała się z powrotem na pakę.
- A co niby macie na ten handel, i co wy byście chcieli? - Odezwał się do Lucasa jakiś typek.



Klara nadal nie wtrącała się do rozmów w ogóle nie wychylając się z auta.
Lucas z kolei zaczął wychwalać co mają a nie było tego aż tak wiele.
- Trochę broni a mianowicie Uzi z 14 pestkami i rewolwer Smith&Wesson trzydziestke ósemke z kilkoma kulkami, dwa noże, kastet. Rano będzie jeszcze radio i cztery baterie. - wyliczał skrupulatnie Gładki. - Coś pokazać? Ponadto jak macie rozładowane baterie i źródło prądu to mogę wam je podładować ładowarką. Świadczymy też usługi medyczne. No i moglibyśmy okolicznym bandytom dupę skopać ale to zdaje się już macie ogarnięte - przy ostatnich słowach Lucas skinął głową w niebo. - Żarcie i paliwo zawsze w cenie na wymianę.
- Czyli w sumie nic konkretnego na handel… - Facet wzruszył ramionami - Może jedynie te usługi waszego lekarza by były interesujące…
Nieduża, czarnowłosa dziewczyna rozłożyła trochę bezradnie dłonie.
- Niestety nie jesteśmy karawaną kupiecką, a jedynie grupą przejezdnych… stąd posiadany przez nas asortyment dedykowany na handel nie jest zbyt okazały, jednak dodatkowa amunicja zawsze stanowi dobry zamiennik i gwarant bezpieczeństwa osady. Wyjmując czynnik anielski... - na chwilę jej spojrzenie uciekło do ratusza. Drgnęła i wróciła uwagą do miejscowego - Wciąż jako społeczność musicie zdobywać pożywienie, bądź odganiać bezpańskie drapieżniki. Szczególnie zimą. - kontynuowała, uśmiechając się uprzejmie i całkiem sympatycznie. Podobno brak medyków dawał się odczuć jeszcze przed wojną, a po jej zakończeniu osiągnął katastrofalne rozmiary, uderzając przede wszystkim w ludność małych miejscowości, odciętych od większych aglomeracji. Istniały kolosalne dysproporcje między Pittsburgiem, a przemierzaną aktualnie częścią kraju.
- Jeśli chodzi o usługi lekarskie… wiele terenów pozostaje teraz bez fachowej opieki medycznej, często w promieniu dziesiątków kilometrów nie ma wykwalifikowanego lekarza, więc skoro już się pojawiłam obiecuję zrobić co w mojej mocy, aby państwu pomóc. Czas, niestety, mamy mocno ograniczony, dlatego będę niezwykle zobowiązana jeśli zgodzi się pan trzymać pieczę nad płynnością naszej współpracy - w jej głos wdarła się powaga, choć wciąż minę miała uprzejmą i troskliwą - Podszedł pan do nas, przemawia w imieniu tutejszej społeczności… musi być pan zaznajomiony z waszą kondycją zdrowotną. Schorzenia dróg oddechowych, przewodu pokarmowego, gościec,choroby odzwierzęce, biegunki, choroby tarczycy, świerzb, wszawica? Czy wśród najmłodszych występują zmiany krzywiczne i… - nabrała powietrza, a potem wypuściła je powoli. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła nadawać z częstotliwością karabinu. Westchnęła cicho.
- Przepraszam, mam na imię Oriana. Niezwykle się cieszę mogąc pana poznać - skinęła głową miejscowemu - Chętnie was przebadam, a jeśli to nie problem zacznę od dzieci i tych najbardziej potrzebujących. Jeśli macie tutaj kogoś kto umie pisać proszę go zawołać. Ciężko teraz o środki farmakologiczne, ale zioła radzą sobie całkiem nieźle jako zamienniki. Podyktuję wam zbiór uniwersalnych receptur na najczęstsze schorzenia i jak to dawkować.

Facet wpatrywał się w Orianę, wylewającą z siebie ocean słów, z coraz bardziej rozdziawioną gębą. W końcu zamrugał ślipiami.
- Znaczy się… ty? Ty jesteś lekarzem… aha. Dobra… to na razie… - Kiwnął głową, po czym ruszył się z miejsca, by odejść w swoją stronę.

- Rozumiem więc, że mogę liczyć na pana pomoc. Doskonale - dziewczyna schowała rozbawienie za standardowym uśmiechem - Proszę kierować potrzebujących do ratusza. Ewentualnie, gdy ktoś jest niemobilny, liczę na wskazanie odpowiedniego domostwa.

-Zna się na robocie od dziecka ojciec ją do tego przyuczał. - Lucas zaskoczył z pickupa do gościa gdy tylko zobaczył jego szok i chęć podania tułów. - Więc kopara ci opadnie jak zobaczysz efekty. Młoda ma prawdziwy talent i wiek nie ma tu nic do rzeczy. Leczy ludzi od dawna. - podkreślił Lucas
- Macie chorych skoro pytałeś o medyka. Lepsza okazja wam się nie trafi. - zakończył.
- Pogadam z pozostałymi! - Odparł na odchodne facet.

Medyczka podeszła do Lucasa, obejmując w pasie ramieniem.
- Dajmy mu czas, nic na siłę - wyszeptała z ufnym uśmiechem - Zobaczmy czy w tym ratuszu znajdzie się miejsce, gdzie da się chwilę odpocząć… bez świadków. Oni w tym czasie przemyślą kto i jakiej pomocy potrzebuje.
Lucas na gest Oriany zareagował uśmiechem obejmując ją jako wyższy na wysokości ramienia.
- Za nami długa drogą to bardzo dobry pomysł. - odpowiedział cicho. - James już się zbiera, wsiadamy.
 
Icarius jest offline  
Stary 03-02-2021, 17:37   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
<W tym samym czasie>

- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku - powiedział James do Klary. - Przynajmniej na razie.
- Pogadam na moment z Bobem - powiedział, po czym zabrał kluczyk i wysiadł z forda. Klara zatrzymała dłużej wzrok na zabieranych przez niego kluczykach, ale nic nie powiedziała pozostając w aucie.
Nie zamierzał przeszkadzać Lucasowi w handlu, więc nie wtrącał się do rozmowy, tylko podszedł do Boba.
- I jakie pierwsze wrażenia? - spytał cicho.
- Dziura jakich wiele - Bob zrobił skwaszoną minę - I to chyba i taka dziura, gdzie nawet się nie idzie napić, ani zamoczyć… - Cicho się zaśmiał.
- Dziura pod patronatem Dominiona - równie cicho odparł James. - Ale rozejrzyj się... Zrób odpowiednią minę... A nuż jakaś panienka się tobą zainteresuje. I odwiedzi cię w ratuszu - dodał.
- Ta, jasne… - Bob jakoś optymistyczny nie był, chociaż w sumie rozejrzał się wokół, po czym podrapał pod czapką - Poszlajamy się tu i jakiś poszukamy, czy coś?
- Zostawimy harleya w ratuszu, wszak Anioł go nie weźmie, i się rozejrzymy po okolicy? - zaproponował cicho James. - Chyba nie chcesz targać tej maszyny ze sobą, podczas gdy będziesz wypatrywać jakichś zgrabnych nóżek?
- W sumie na motor szybciej lecą - Zaśmiał się Bob.
- W sumie nigdy nie próbowałem - odparł James z uśmiechem. - To w którą stronę ruszasz? Żebyśmy sobie nie wchodzili w paradę?
- Chcesz się rozdzielać? Wyruszyć na "samotne łowy"? No nie pierdol James… serio mam wymieniać 20 powodów przeciw takiemu pomysłowi? - Mechanik spojrzał zdziwiony.
- Nie, prawdę mówiąc nie chcę - odparł James. - I nie musisz nic wymieniać. - Uśmiechnął się. - Ruszamy sprawdzić warunki w ratuszu, czy poczekamy cierpliwie, aż ta dwójka - spojrzał na Lucasa i Orianę - dowie się wszystkiego o chorych i potrzebujących?
Pytanie stało się nieaktualne, bowiem Oriana przestała reklamować swe możliwości.
- Jedź przodem - powiedział do Boba. - I zajmij jakąś dobrą miejscówkę - dodał z lekkim uśmiechem.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę forda.
- Ta jes szefie! - Zaśmiał się Bob za Jamesem, który odpowiedział żartobliwym salutem.
Chwilę później James był już w samochodzie, a gdy Oriana i Lucas zajęli miejsca, ruszył za Bobem w stronę ratusza.

Towarzystwo ruszyło więc do ratusza, w którym przebywał anioł, by zakwaterować się tam na noc, a wszelkie inne zajęcia to później. Ciekawe co ich czekało w siedzibie Dominiona i o co chodziło z nim samym… w wielu głowach plątało się wiele myśli i pytań.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-02-2021, 20:00   #26
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Koniec końców, towarzystwo udało się do ratusza w Pulleys Mill, by tam przenocować, “za namową” anioła. Sam ratusz był dwupiętrowym, zdezelowanym budynkiem, jakich było tu wiele… i nie tylko na taki wyglądał z zewnątrz. W środku bowiem nie było lepiej.


Wszelkie okna i drzwi były wybite, wszędzie walało się wiele śmieci, resztek zniszczonych mebli, a i do tego nieźle cuchnęło… nie bardzo to wyglądało na dobry nocleg. Dawny obiekt publiczny był dosyć obszerny, i miał chyba i z 20 różnych pomieszczeń tylko na parterze, jednak po sprawdzeniu około pierwszego tuzina, nie było wątpliwości, iż wszędzie panował taki sam syf.

Czyżby Dominion robił sobie z nich jaja?

Po wejściu na pierwsze piętro, sprawy jednak się nieco zmieniły. Co prawda, nadal nie było tu za czysto, jednak w porównaniu z parterem, tu było o wiele mniej śmieci i smrodu. Nadal jednak nigdzie nie było odpowiedniego miejsca na nocleg, nadal całość nie prezentowała się zbyt zachęcająco… czy to był szczur, który właśnie przebiegł korytarzem??

Na drugim piętrze nie wyglądało wcale lepiej… aż w końcu towarzystwo trafiło na pomieszczenia, które kiedyś chyba były biurami pracowników ratusza. Niewielkie, puste pokoje, jakieś 4 na 5 metrów, jednak nie wyglądało źle. Meble co prawda zniknęły, i było w sumie pusto, goło i wesoło, jednak nic tu nie gniło, nie śmierdziało, i nie było żadnych śmieci. W oknach zaś jedynie co prawda tylko resztki szyb, ale były nawet i działające drzwi, a całość prezentowała się całkiem całkiem...

No cóż, przyjdzie im nocować na podłogach, ale od czego są śpiwory czy koce? Nie będzie to przecież pierwszy raz. Jakoś przeżyją tą jedną noc, a potem dalej w drogę. Najważniejsze przecież, że jest przysłowiowy dach nad głową, i te parę ścian, dające ochronę na noc.

Jedyne dwa prysznice, jakie odnaleziono były strasznie pordzewiałe i zagrzybione, i nie było wody… podobnie z toaletami. Wszystko stare, zepsute, odpychające już na sam widok.

~

Bob uratował wieczór, znajdując na dachu dwa wielkie zbiorniki wodne. Kiedyś, w “lepszych czasach”, służyły one jako pomocnicze źródło wody w razie pożaru dla straży, dostarczały wody zraszaczom wewnątrz budynku, czy nawet służyły za chłodziwo dla klimatyzacji… a obecnie, były wszędzie przerabiane na pitne zbiorniki wodne, łapiące deszczówkę.

Woda więc była. Co prawda do bezpośredniego spożywania się nie nadawała, a do kąpieli była cholernie zimna, jednak była.




***

Godzinę po “zakwaterowaniu się”, ciszę panującą w ratuszu, przerywaną jedynie rozmowami towarzystwa, zakłóciła nagle… muzyka?? Dochodziła gdzieś z tego samego piętra, na którym przebywali, gdzieś z całkiem im odległego skrzydła tego budynku.

Po paru chwilach, potrzebnych na przebycie odległości, i dokładniejszej lokalizacji muzyki, oczom ciekawskich ukazało się, niepasujące do reszty całego budynku, odnośnie architektury, pomieszczenie.


Było tu kilka regałów z masą książek, stare, rzeźbione, i wykonane z drewna fotele i stoły. Stało kilka świeczników, a na jednym ze stołów grało coś dziwacznego z dużą tubą i korbką (gramofon). Przy oknie, z rękami założonymi na plecach, stał Dominion, wpatrując się w dal, i słuchając muzyki. Z tymi swoimi, wielkimi, pięknymi skrzydłami, z tą postawną posturą...

- Richard Wagner, kompozytor sprzed stu lat - Odezwał się anioł, chyba o muzyce, nie odwracając, i położył nacisk na kolejne słowo - Niemiec. Nazista. Jak jedna z was.




***

James i Bob “wybierali się na miasto”, celem rozeznania wśród miejscowych(panienek), by poznać trochę tą dziurę, jej obyczaje, zaciągnąć tu i tam języka, i tym podobne, sprawy rozrywkowe. Taaa, “dziury” i “języki” to oni chcieli poznać jak najbardziej, no jasne… zwłaszcza Bob, któremu się gęba nie zamykała na ten temat.

A więc zimna kąpiel, zmiana ubrań, chwila dumania, i Mechanik postanowił zostawić swoją strzelbę. Niechętnie, ale jednak. Pistolet w razie czego przecież również starczy, a nie będzie przecież straszył chętnych laseczek strzelbą, nie? Do tego flaszeczka domowej roboty gorzały ze sobą, i czas zabalować!

Motor z kolei, również niechętnie, zostawił w ratuszu… tym razem z uwagi na Jamesa. W końcu na Harleya panny by szybciej i chętniej poleciały, no ale jak to tak z kumplem u boku. A dwóch na motorze to cwele, nie? Do tego, on ma same asy, a James? No i jak już co się złowi, to co, olać Jamesa i samemu w długą z chętną na maszynie? Normalnie taaaakie męskie poświęcenie.

Tak, Bob był dobrym kumplem...







***
Komentarze później.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 16-02-2021, 20:09   #27
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Reprezentacyjny budynek Pulleys Mill czasy swej świetności miał daleko za sobą. Widząc ten obraz nędzy i rozpaczy James zaczął wątpić w dobry gust Ismaela. Anioł musiał być bardzo dziwną istotą, skoro odpowiadało mu życie w warunkach, jakich James nie nazwałby nawet polowymi.
James zaparkował samochód z tyłu budynku, w miejscu, które kiedyś zapewne było parkingiem dla pracowników ratusza, co sugerowała podniszczona tablica, zabraniająca wjazdu obcym. Którą to tablicą James nie przejął się w najmniejszym nawet stopniu.
- Koniec wycieczki - powiedział.
Wyłączył silnik i, zabrawszy swoje bagaże, ruszył do środka.
A tam, przy harleyu, czekał Bob.
- Przynajmniej tu nie zmoknie - stwierdził z lekką ironią właściciel motocykla, po czym wprowadził harleya do jednego z pomieszczeń.
James najchętniej to samo zrobiłby z fordem (i to bynajmniej nie z powodu ewentualnego deszczu), lecz jakoś nie był w stanie wyobrazić sobie, jak taka operacja miałaby zostać przeprowadzona, takimi siłami, jakimi dysponowali.

Aktualny wystrój wnętrza sugerował, że anioł nie tylko sam nie chwytał za miotłę czy mopa, ale również nie zatrudniał nikogo do sprzątania. Miłośnikiem zbędnego pucowania wszystkiego, co nawinie się pod rękę James nie był, ale nadmiar brudu niezbyt mu odpowiadał. I obawiał się, że wyżej, na wyższych piętrach może być podobnie. No i niezbyt się pomylił. Na szczęście na ostatnim piętrze znalazło się parę wolnych pokojów.
James wrzucił swoje rzeczy do jednego z pomieszczeń. Zastanawiał się, czy pozostali będą mieli ochotę spędzić noc razem, czy też może wybiorą samotność i swobodę.
Ale nie zamierzał ingerować w ich wybory. I ewentualne nocne plany.

Znalezienie przez Boba zapasów wody nadającej się do mycia zdecydowanie ucieszyło Jamesa. Co prawda zdawało mu się, że Lucas wspomina coś o balii, ale nie był pewien, czy dobrze słyszał. Osobiście nie liczył na taki luksus,, a poza tym wizja noszenia wiader z wodą niezbyt do niego przemawiała. Podobnie jak konieczność podgrzewania wspomnianej wody. A zimną? Wtedy zdecydowanie wolał jezioro czy strumień.

* * *


Po dość starannym umyciu się ruszyli zwiedzać okolicę.
Nikt ich nie próbował zatrzymać, nikt nie próbował udzielać im mądrych rad. Nikt też jakoś nie wyraził ochoty pójścia z nimi. Co prawda takie wspólne 'pójście w miasto' miałoby pewne zalety, ale miało je również pójście tylko we dwójkę.
Wzorem Boba James zostawił razem z plecakiem broń długą, ale to było jedyne odstępstwo od tradycji. Niby Anioł był opiekunem tutejszych, ale w każdym ludzkim zbiorowisku mógł znaleźć się jakiś oszołom, któremu mogły się nie spodobać twarze przybyszów. Mogło też przyplątać się jakieś zmutowane bydlę. Lepiej więc było mieć uśmiech na ustach i broń w pogotowiu.

Po dwóch godzinach szlajania się po tej dziurze, po odwiedzeniu kilku (nie)interesujących miejsc, w końcu James i Bob mieli majaczącą w oddali wizję, na jakieś milsze spędzenie wieczorku w objęciach samiczki… problem jednak polegał na tym, iż owa wizja… no cóż, na trzeźwo to chyba się jej nie dało przetrawić. Dwie siostry, młodsza i starsza, do tego obie rude, i jeszcze inteligencją nie grzeszące, no a z wyglądu… ech…



W stosunkach damsko-męskich inteligencja chwilowej partnerki odgrywała zwykle mniejszą rolę, bowiem nie o rozmowę zazwyczaj chodziło. Ale uroda... miewała swoje znaczenie.
Czasami.
- I co? - James spojrzał na Boba, ciekaw, w jakim stopniu przyjaciel jest zdecydowany. Czy może raczej zdesperowany.
- I jajco - Odparł szeptem Bob, po czym dodał jeeeeeszcze ciszej - Którą chcesz?
James spojrzał na obie panie, potem na Boba.
- Najpierw młodszą? - odparł niemal niedosłyszalnie, a Bob zrobił minę z cyklu "wtf".
- Heeeej dziewczyny, to gdzie zabalujemy? - Odezwał się już głośno do obu rudzielców - Bo baru to tu chyba nie macie, albo jakiejś knajpy?

Obie kobietki pokręciły przecząco głowami, i po chwili wahania, ta starsza (Sara) zaproponowała…
- To może ten, do nas? Bo innego pomysła to nie mam - Powiedziała.
- A wy gdzie nocujecie? - Dodała młodsza z sióstr, Virginia.
- W ratuszu - odparł James. - Raczej nie możemy zapraszać gości - dodał. - U was z pewnością będzie przyjemniej.
- Ughhh… - Obie się skrzywiły na wspomnianą lokację.
- To idziemy słoneczka! - Bob objął ramieniem Sarę po czym się wesoło zaśmiał - Nie będziemy pić na ulicy, nie?

Oba rudzielce zachichotały… a Virginia nawet raz…"chrumknęła". Ech.
Jamesowi udało się nie skrzywić.
- Chodźmy. - Objął w pół młodszego rudzielca. - Prowadźcie - dodał z uśmiechem prawie całkiem szczerym.

Po krótkim spacerku, trwającym ledwie 10 minut, i w trakcie którego dłoń Boba zsunęła się już znacznie na tyłek Sary, dziewczyny zaprowadziły ich na… obskurne blokowisko.


Przed jednym z owych pięciopiętrowych bloków kilka dzieciaków grało resztkami piłki, jakaś kobieta rozwieszała na drugim piętrze pranie… na ławce przed blokiem siedział z kolei nawet drzemiący dziadek. Więc w sumie syfiato, ale i swojsko, i nie wyglądało tu raczej nic podejrzanie.

- Słyszałam, że macie motor? Oj przejechałabym się na nim… - Zaszczebiotała Jamesowi Virginia.
- To Boba - odparł James. - No i stoi w ratuszu. Bob, słyszałeś? - spytał, zwalając na przyjaciela odpowiedź na wyrażone przez dziewczynę pragnienie. A sama Virginia, po cichym “och”, miała nietęgą minę.
- Co? A taaaa, taaa… jasne! - Powiedział mocno rozkojarzony Bob, coraz częściej wgapiony w cycki Sary - Ale spoko Virginia, James to ma samochód, taki prawdziwy pickup, a miejsca w kabinie tam tyyyyyle… - Zarechotał, a wtedy i młodszej siostrze jakby wrócił humorek, i spojrzała w twarz Jamesa z uśmieszkiem.
- A wy gdzie mieszkacie? - James spróbował zmienić temat rozmowy na bardziej przyziemny. - Które piętro?
Pojazdy były daleko, a mieszkanie dziewczyn, zapewne, o parę kroków.
- Trzecie… - Odparła Sara, gdy wszyscy weszli na klatkę schodową. A więc mała wspinaczka.
- To prowadźcie gołąbeczki! - Bob puścił starszą siostrę przodem, zapewne po to… by gapić się na jej tyłek, gdy wchodziła po schodach.
James dla odmiany stale obejmował Virginię, nie chwytając jednak za żadne 'strategiczne' miejsca.

Na pierwszym piętrze, jakaś babcia zamiatała korytarz, ignorując towarzystwo idące do góry. Na drugim piętrze, jakaś małolata migdaliła się w kącie z łysym młodzianem… oboje pozdrowili krótkim “hej” oba rudzielce, po czym wrócili do wymiany śliny…

- No to jesteśmy - Oznajmiła w końcu Sara, i za pomocą klucza otworzyła drzwi z wymalowanym na nich niebieską kredą “25”. A w środku, no cóż, kolejne małe rozczarowanie.


- Skromnie, ale miło - Zełgał natychmiast Bob.
- Dom - dodał James.
- No to zapraszamy w nasze skromne progi… - Sara weszła pierwsza, i natychmiast metodą “noga o nogę”, zdjęła buty, pomykając w skarpetkach. Po chwili tak samo uczyniła i Virginia.
- Siadajcie, siadajcie.
- Rozgośćcie się.
- Zaraz i będzie mała przekąska… - Dziewczyny mówiły jedna przez drugą.
- Dajcie i jakieś kubki, to poleję! - Powiedział wesoło Bob, wymieniając jednak z Jamesem spojrzenie z cyklu “boooah ale syf”.
James odpowiedział uśmiechem, bowiem nic innego nie można było zrobić.
- Coś do popicia zawsze się przyda - dodał, chociaż w tej materii mógł polegać tylko na przyjacielu. - A tak zacne gospodynie zasługują na najlepszy trunek.
Na te słowa, z kuchni gdzie krzątały się obie kobietki, rozległy się znowu chichoty, i… jedno kolejne chrumknięcie.
A Bob szybko podszedł do Jamesa, i szepnął mu wprost do ucha:
- Trafiłeś na małą świnkę, hehe.
- Ważne, że ma czym oddychać - odparł równie cicho James. - Może i resztę ma na swoim miejscu...

Wkrótce na małym stoliku pojawiły się kubki na samoróbkę Boba, trochę podgrzanego ryżu z jakimiś małymi pulpecikami(wszystko z puszki), sucharki… zaprawiane czosnkiem!(pewnie też z puszki), i kilka długich, i cienkich kawałków jakiegoś suszonego, solonego mięska. Nie było źle…

* * *


Obie siostry były zachwycone gorzałą Boba, i co chwilę ją zachwalały, twierdząc, że od lat nie piły równie dobrej. Atmosfera mocno się rozluźniła, a Sara i Virginia miały już spore rumieńce od wypitych procentów… które w sumie się już szybko kończyły. Co to tam taka flaszeczka na czworo…
Może i dobrze, bo James miał wrażenie, że jeszcze parę kieliszków i obie gospodynie znajdą się pod stołem...

Rozmawiano o wszystkim i niczym, o przysłowiowej "dupie maryny", i jakoś to tam leciało. Obaj panowie dowiedzieli się przy okazji, że Sara robiła w tej dziurze… na poletkach uprawnych, ot tak po prostu na roli, a Virginia, nie radząc sobie z taką robotą, zajmowała się opieką dzieci osób, pracujących na owych poletkach. Ale w sumie owa robota to była i dla jednej i dla drugiej, jedynie tak co drugi dzień.
- Ja tam bym nie umiał zajmować się całym stadkiem dzieci - stwierdził James, równocześnie kładąc rękę na kolanie Virginii. - Jestem pełen podziwu. - Skinął głową, dla podkreślenia tych słów, równocześnie zaglądając za dekolt dziewczyny.
- Oj tam, oj tam… - Młodszy rudzielec machnął dłonią - Nie mam ich sama na głowie, pomaga mi Linda… - Powiedziała Virginia, nie zauważając chyba poczynań Jamesa. Widział to za to chyba Bob.
- Hej Sara, pokażesz mi kuchnię? Ciekawski jestem… - Zaśmiał się, po czym chwycił starszą siostrę za dłoń, by ją najwyraźniej tam zaciągnąć.
- No okej - Lekko zdziwiona, poprowadziła tam mężczyznę… a po chwili oboje się nagle zatrzymali, i wrócili po swoje kubki z alkoholem, zaśmiali się, i w końcu poszli do owej kuchni…

James nie rzucił odkrywczym "no, mała, to zostaliśmy sami", ale postanowił skorzystać z efektu poczynań Boba i od miłych słów przejść do czynów.
Usiadł jeszcze bliżej Virginii, po czym objął ją w pół. Druga ręka, spoczywająca do tej chwili na kolanie dziewczyny, przesunęła się trochę wyżej. Ta zaś leciutko się zapowietrzyła, oblała jeszcze większym rumieńcem niż do tej pory… i nagle rozległy się odgłosy mlaskania(?) z kuchni, oraz dochodzące stamtąd, inne dźwięki, mogące świadczyć, o rozpoczętej tam zabawie?

Virginia uśmiechnęła się na te odgłosy, po czym lekko wychyliła twarz ku Jamesowi, zamykając oczka, i lekko rozchylając usteczka.
Niebanalna uroda dziewczyny skłaniała raczej do ominięcia tego etapu nawiązywania bliższych znajomości, ale wizja tego, co miało szansę stać się później zachęciła Jamesa do spełnienia przynajmniej części oczekiwań dziewczyny. Ucałował ją, równocześnie przyciągając nieco do siebie, podczas gdy druga z dłoni zaczęła sobie poczynać śmielej, przesuwając się z nogi aż do biustu Virginii. James wyraźnie wyczuł, gdy zadrżała na całym ciele, zapewne z podniety, a obie jej dłonie szybko znalazły się na karku mężczyzny. Usteczka skubały jego usta, a oddech przyspieszył…
- James? - Szepnęła, otwierając oczy.
- Tak? - odparł, podczas gdy jego dłoń rozpinała guziki bluzki Virginii.
- Zrobimy to? - Wpatrywała się prosto w jego twarz.
- Jeśli tylko masz na to ochotę - odparł, pokonując nikły opór ostatniego guzika.
- O tak! - Padła szybko wypowiedziana odpowiedź, wśród równie szybkiego, i nerwowego, ściągania własnej bluzki. Pod nią z kolei były średniej wielkości piersi, ukryte jeszcze w szarym, cienkim staniku, z wyraźnie zarysowanymi na nim, prężącymi się sutkami… oraz kolejne morze piegów i… no cóż, wysypki. Na ramionach, na barkach, nawet i nieco powyżej piersi. Virginia osunęła się w tył, na tapczan, kładąc na plecach z uśmieszkiem, i czekając na dalszy rozwój sytuacji.

A w kuchni nagle cicho zajęczał Bob...

Ochota Jamesa na seks zdecydowanie się zmniejszyła... ale mimo wszystko spróbował sprawdzić, jak wyglądają inne rejony. Podwinął spódnicę dziewczyny, mając widok na czarne majtki, kilka rudych kłaczków, oraz mniejszą ilość piegów i wysypki, niż w górnych rejonach ciała Virginii… która zaczęła nagle sama, ściągać własne majtki spod spódnicy, wśród swojego chichotu(i tym razem wyjątkowo bez chrumkania).
James po sekundzie wahania zaczął rozpinać spodnie. Nie zamierzał pomagać Virginii w pozbywaniu się majtek, przyglądał się za to odsłanianym właśnie okolicom intymnym. Po chwili majtki były ściągnięte, nóżki zachęcająco rozchylone, a rudowłosa, wśród własnego chichotu, i kolejnego chrumknięcia, paluszkami obu dłoni bezwstydnie rozchyliła wargi sromowe swojej cipki… a należała do tych kobiet, które "miały sporo na zewnątrz".
Było to ewidentne zaproszenie, a że cipka wyglądała na bardziej zadbaną, niż mieszkanie, James skorzystał z zaproszenia, wchodząc w wilgotne wnętrze.
Virginia pięknie zajęczała z rozkoszy, po czym oplotła Jamesa nogami w pasie, a dłonie zarzuciła na jego kark, przyciągając do siebie… pragnęła znów pocałunków, posmakowania jego ust. A mężczyzna po chwili stwierdził, iż rudzielec był naprawdę przyjemnie ciasny.

W tym czasie, z kuchni dobiegły już jęki rozkoszy obojga urzędujących tam osóbek.

Całowanie dziewczyny odpowiadało Jamesowi nieco mniej, ale czego się nie robi by zyskać nieco przyjemności... Pocałował dziewczynę, nie przedłużając jednak zbytnio pocałunku, równocześnie zwiększając tempo i głębokość penetracji, co zdecydowanie podobało się Virginii, przymknęła bowiem oczka, i skupiła się na przyjemnych doznaniach, powoli oddychając. A wtedy…

- Hej świntuszki, co robicie? - Z kuchni wyszedł nagle nagi Bob, ze sterczącym penisem, ciągnąc za sobą za dłoń, również nagą Sarę.

Virginia zesztywniała w ciągu sekundy na całym ciele, spojrzała na chwilę w ich stronę, po czym zawstydzona skryła twarz w dłoniach, a Bob się zaśmiał.
- Niewygodnie nam tam… idziemy do łóżka - Wyjaśnił, a Sara zachichotała. No tak, tylko owe łóżko, do którego właśnie się wybierali, było o 4 metry od Jamesa i Virginii.
- Spokojnie... - James pogłaskał dziewczynę po nagim udzie. - Chyba Sara ci nie przeszkadza...?
- Ummm… no… nie… - Uśmiechnęła się młodsza z sióstr. A w tym czasie, Bob już był przy łóżku, na którym usiadła Sara, a ten stanął blisko przed nią, i otrzymywał pieszczoty ustami. James i Virginia mogli patrzeć… na nagiego mężczyznę zwróconego do nich tyłem.
Goły tyłek Boba niezbyt Jamesa interesował, spojrzał więc na Virginię i, nie zwracając już uwagi na towarzystwo, ponownie zaczął wsuwać się i wysuwać z ciasnej cipki. Ona z kolei, ściągnęła szybko stanik, wydobywając na światło dzienne swoje cycuszki z wypukłymi, okazałymi brodawkami i sutkami.
- Och… och… mogę ściągnąć spódnicę? - Spytała po chwili - ...i może mam się inaczej położyć? Chciałbyś… och… od tyłu?
- Możesz ściągnąć, oczywiście... - odpowiedział James z uśmiechem, równocześnie robiąc krok w tył i całkiem się wysuwając.

W tym czasie, Sara przestała wpychać sobie do gardła penisa Boba, po czym położyła się na pleckach, a ten ją ostro wziął, przysysając się przy okazji do cycuszków…
- To jak chcesz? - Spytała z chichotem i chrumknięciem Virginia, gdy pozbyła się już kolejnej części ubioru.
- No to się obróć... - powiedział James, co rudzielec szybko zrobił, wypinając pupę, którą James zaczął obmacywać. Po chwili ponownie wsunął się w cipkę, ale dłonie stale spoczywały na pośladkach dziewczyny.
- Tak dobrze? - spytał.
- O taaaak… - Jęknęła Virginia, sama lekko napierając pupą na Jamesa.

Bob z kolei niemal już wprost skakał po coraz głośniej jęczącej Sarze, i oboje nabrali zawrotnego tempa…

Nie wypadało zostawać z tyłu za przyjacielem, więc James zwiększył tempo poruszania się, starając równocześnie dotrzeć jak najgłębiej. Dłonie równocześnie masowały pośladki Virginii. Po kilku chwilach Virginia zaczęła więc również pięknie jęczeć, wspinając się powoli na wyżyny rozkoszy, prosząc o mocniej i mocniej… aż w końcu…
- Trzaśnij mnie w dupę. Jaaames, proooszę… uuuchhhhh!
James nie do końca zrozumiał, o co chodzi - czy ma dziewczynę mocno klepnąć, czy może zmienić dziurkę... Na wszelki wypadek wybrał pierwszą opcję.
- Ach! - Pisnęła Virginia na klapsa - Mocniej, jeszcze! Nie przerywaj! Jestem blisko!
James niespecjalnie przepadał za tego typu zabawami, ale skoro dziewczynie to odpowiadało... Ponownie klepnął ją w tyłek, nieco mocniej, i jeszcze mocniej w nią się wbił.
- Ach! Ach! - Virginia wyginała się na wszystkie strony, potrząsając burzą włosów… Bob z przeciągłym jękiem, tuż po Sarze, również kończył, i to na jej brzuszku, wspomagany dłonią… Jamesowi również niewiele brakowało?
Zdecydowanie niewiele, więc nim doszedł do finiszu spytał nieco przerywanym głosem:
- Gdzie kończymy?
A potem ponownie klepnął ją w pupę, a Virginia zadrżała, tarzając własną twarzą po tapczanie… i nagle wyskoczyła do przodu, efektem czego James z niej wyszedł.
Klęczał tak przez moment, ze sterczącym członkiem, wpatrując się w tyłek dziewczyny.
- Może jednak… - Zaczął James, gdy rudowłosa szybko się odwróciła do niego przodem, po czym doskoczyła do penisa, biorąc główkę w usta, a zaciśniętą dłonią na nim, rozpoczęła szybkie ruchy.
James wciągnął głęboko powietrze.
- Zaraz... dojdę... - uprzedził Virginię.
- Mmmhhhmmm… - Mruknęła ta, nie przerywając, a nawet mocniej zassała, i zaczęła odstawiać wywijasy językiem na penisie w swojej buzi, przyspieszając również ruchy dłoni.
To wystarczyło. James poczuł bardzo przyjemne, nasilające się mrowienie, po czym wsunął się nieco głębiej i wytrysnął prosto w usta dziewczyny. Ta na chwilkę jakby się zadławiła, i aż coś jej… zabulgotało w nosie, łykała jednak, łykała dzielnie wszystko, nie marnując ani kropelki. A po kilku dłuższych chwilach, gdy James tak w niej jeszcze parę razy podrygiwał, w końcu wypuściła go z siebie. Przetarła z perfidnym uśmieszkiem usta, przełknęła, co jeszcze w nich miała, a na końcu nawet pocałowała czubek… i w końcu opadła na bok, leżąc tak przed nim. Spojrzała w twarz Jamesa, zachichotała, zachrumkała, i pogładziła go nawet dłonią po biodrze.
James usiadł obok niej, na tapczanie, zastanawiając się, co powiedzieć. Virginia miała parę wad, ale spisała się całkiem nieźle.
- Zadowolona? - spytał, po czym delikatnie przesunął palcami po biodrze dziewczyny. - Byłaś wspaniała.
- Dzięki… - Mruknęła z zadowoloną miną Virginia, po czym zerknęła na Boba i Sarę. Tamta dwójka leżała obok siebie, trochę jeszcze się czule całując… ruda wyciągnęła dłoń do Jamesa.
- Taaak? - spytał, chwytając dłoń dziewczyny, a ta pociągnęła go ku sobie.
James nie stawiał oporu. Przysunął się bliżej, pocałował dziewczynę, po czym zaczął palcami kreślić kółka na jej piersiach, co zostało szybko przerwane, gdy Virginia po prostu wtuliła się ciałem w Jamesa, zarzucając nawet na niego jedną nogę, a twarz kładąc na torsie.
Przytulanki po seksie miały swoje zalety, a cycki Virginii były całkiem miłe w dotyku. James pocałował dziewczynę koło ucha, a jego dłoń zaczęła wędrować po jej pośladkach.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-02-2021, 20:03   #28
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Richard Wagner, kompozytor sprzed stu lat - Odezwał się anioł, chyba o muzyce, nie odwracając, i położył nacisk na kolejne słowo - Niemiec. Nazista. Jak jedna z was.
- Macie zatem zaskakująco wiele wspólnego Ismaelu. - Lucas powiedział z rozbrajającą szczerością. - Oboje wymykacie się stereotypom własnego pochodzenia, pomagając ludziom w potrzebie. - Lucas delektował się jednocześnie muzyką. Nie znał jej ale kojarzyła mu się z przybyciem odsieczy…
Oriana przekrzywiła delikatnie kark w lewo i mrużąc jedno oko wpatrywała się w plecy anioła, słuchając jednocześnie znanej melodii. Stojąc obok telepaty trochę ginęła w jego cieniu.
- Wilhelm Richard Wagner, niemiecki kompozytor, reformator muzyki operowej, dyrygent i teoretyk muzyki okresu romantyzmu. Uznawany za jednego z najwybitniejszych twórców dramatu muzycznego - uzupełniła uprzejmym tonem - Jego twórczość jest utożsamiana z budowaniem mitu germańskiej wielkości i wyższości,nie dziwne że zostało wykorzystane przez propagandę Rzeszy - jej uśmiech poszerzył się, a w spojrzenie wdarło się wesołe migotanie.
- To Walkürenritt, “Cwał Walkirii”. Druga część dramatu muzycznego “Pierścień Nibelunga”. Walkirie były boskimi istotami, Zwykle przedstawiane jako piękne córki Odyna, dosiadające skrzydlatych rumaków. Decydowały o przeznaczeniu walczących, zsyłając to śmierć to życie… to klęskę, to zwycięstwo - wskazała ruchem brody na gramofon, aby następnie wyjść z cienia Lucasa i stanąć za dominionem.
- Potężne, podniebne wojowniczki. Podobnie jak ty.
Kiedy po wejściu do pomieszczenia Klara dostrzegła stojącego przy oknie Anioła, postanowiła pozostać jak najbliżej drzwi, przez które można było się stąd ewakuować. Pomieszczenie było ciekawe i nie sposób było się po nim rozejrzeć zatrzymując wzrok na księgach.

Dominion westchnął, nadal się nie odwracając. Po chwili ruszył jednak do gramofonu, i go wyłączył.
- Nie przypominam sobie, wyjawiania wam mojego mienia - Spojrzał na Lucasa, a następnie przeniósł wzrok na Orianę.
- Za dużo gadasz - Stwierdził z… niesmakiem(?), a następnie splótł ręce na torsie - Przyszliście tu, pouczać mnie o muzyce, czy w jakimś konkretnym celu?
- Przedstawili Cię z imienia miejscowi. Ja jestem Lucas to Oriana i Klara. To już jednak pewnie wiesz - popukał lekko dwoma palcami w swój splot słoneczny sugerując czytanie w ich myślach - Zwabiła nas muzyka. Jeśli możemy jej dalej słuchać i rozmawiać byłoby miło. Liczyłem też na chwilę rozmowy. Rzadko można zapytać Anioła o to dlaczego twoi bracia nas zabijają i dlaczego postanowiłeś zrobić inaczej? - Lucas odpowiedział szczerze i wprost do sedna wątpił by Anioły lubiły gierki. Jego ton był jednak pełen szacunku. Jakby imponowała mu postawa Ismaela. Opór przed głównym nurtem wymaga odwagi.
Klara ciekawa reakcji anioła na słowa Lucasa, oraz będąc pod wrażeniem jego odwagi przy tym osobniku uniosła lekko brwi ku górze. Postanowiła nic nie dodawać, tylko poczekać na reakcję.
- Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać - Odparł anioł obojętnym tonem, a gramofon pozostał wyłączony - O muzyce już był wykład… a z moich decyzji nie muszę się wam śmiertelnicy tłumaczyć.
- Nie musisz ale możesz. Zresztą możemy pozostać przy części pytania w której twój rodzaj zabija nasz. Jako strona poszkodowana, chyba zasługujemy chociaż na wyjaśnienie tej kwestii? - Lucas próbował przeniknąć pancerz chłodu ze strony Ismaela, lekkim poczuciem humoru.
- Mogę, ale nie muszę… - Odparł wrednie Ismael, choć nawet mu oko nie drgnęło. Westchnął.
- Nie mam ochoty na dalsze dyskusje, jednak spytam: poszkodowani w jaki sposób? Bo umieracie, czy giniecie? Nikt i nic nie jest wieczne, a wy, śmiertelnicy, udowadniacie to na każdym kroku. Powiem więc krótko… wasz czas się skończył, i tyle - Dominion wzruszył barami.
- Trudnych rozmów najłatwiej unikać. Nie wyglądasz jednak na kogoś kto idzie na łatwiznę. Pomóż mi… Nie mam pretensji chce jedynie zrozumieć. Skoro istnieją Anioły i Demony musi istnieć też Bóg. Który zabijania zakazuje w jednym z głównych przykazań. O ile jeszcze słabi śmiertelnicy pełni grzechu takie rzeczy robią, za co on ich osądzi po śmierci. To Anioły robiące takie rzeczy są lekko szokujące. To jest wasz sąd nad nami? Ostateczna bitwa o oczyszczenia świata czy o co chodzi? - Lucas wypowiedział na głos wszystkie swoje wątpliwości. - Czemu tacy jak ja nagle otrzymali moce które śmiertelnym nigdy nie były dane? - zakończył.
- Już wcześniej powiedziałem, że dalszych dyskusji nie będzie, ale ty dalej swoje… - Ismael pokręcił przecząco głową - ...więc coś jeszcze was tu sprowadza, poza dylematami moralno-egzystencjalnymi?
- Skoro filozoficzne dysputy nie są nam dane to może względy praktyczne. Będziemy też tędy wracać macie z czymś problemy? Może jesteśmy w stanie coś wam sprowadzić. Jakieś towary, części, kogoś znaleźć. Wiesz jak jest nie szkodzi zapytać czy mieć oczy szeroko otwarte na pewne sprawy. Dziękujemy też za dach nad głową. Czy to miejsce przyjmuje ludzi w potrzebie? - Lucas podjął dalszą rzeczową rozmowę.
- O takich rzeczach, to raczej z mieszkańcami powinniście porozmawiać, ja tu nie zajmuję się każdą drobnostką - odparł Dominion - A mieszkać tu może każdy, kto jakoś przyczynia się do dobra ogółu, takie tam resztki tego waszego snu o wolności? - dodał Anioł. Lucas podziękował skinieniem głowy i opuścił pomieszczenie.
 
Icarius jest offline  
Stary 04-03-2021, 21:13   #29
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Pulleys Mill

Wieczór (i noc) w tej pipidówie mijała spokojnie.

“Gładki” co prawda w ratuszu balii nie znalazł, wanny nie było, a dwa prysznice w budynku tak wyglądały, iż nikt przy zdrowych zmysłach by tam boso nie wszedł, ale znalazło się czyste wiaderko… woda w zbiornikach na dachu również była, ale cholernie zimna. Więc jakoś podgrzać, choćby w wiaderku, żeby nieco się obmyć?

No cóż, warunki polowe kurde.

Lucas jednak i tak spędził miłe chwile z Orianą. Bardzo, bardzo miłe chwile na osobności. A potem oboje zasnęli zdrowym snem…

~

Bob niespodziewanie dobijał się do drzwi Klary wieczorową porą. Wytatuowana kobieta z uniesionymi brwiami (oraz pistoletem w ręce), najpierw wysłuchała o co chodzi, a później… przyjęła gościa w “swoje” 4 ściany na noc.

James spał więc sam, w innym, pustym pokoju ratusza.


***

Następnego dnia rano, po zjedzeniu śniadania, ruszono w dalszą drogę.

Nikt z miejscowych nie przyszedł w sprawie jakichkolwiek rzeczy związanych z medycyną i Orianą… a sama Oriana była bardzo, bardzo jakoś tak wymęczona i niewyspana. Bardziej niż Lucas.

Bob unikał rozmów z Jamesem(choć po paru godzinach mu przeszło).

Klara z kolei nie miała pojęcia co się działo.


Nikt ich nie pożegnał, nikt nie przejął się ich wyjazdem, ba, nikt nawet nie zwrócił uwagi, iż grupka opuszcza Pulleys Mill. Ot przyjechali, pomędzili, pojechali. Ismaela również nigdzie nie było widać, co zasmuciło Orianę, nie dała tego jednak po sobie poznać.



No to w drogę!

Wskoczyć na autostradę 24, a następnie do węzła, tam na 57, i prosto jak w mordę strzelił na północ, by ominąć bokiem Saint Louis, i tych religijnych zjebów…

Po drodze sporo kolejnych dziur, niektóre już całkowicie zabite dechami, bez nikogo żywego. Ot wymarłe wiochy: Marion. Whitetrash… nie, czekaj, Whiteash(ha-ha), potem Johnston City, West Frankfort(huh? Jakoś szwabsko brzmi).

Benton, Whittington...no i zrobił się kurwa problem.

Nie, nie paliwo…

Most.


A właściwie jego brak. Most, tak jak prowadziła autostrada 57, był zawalony. Kilkaset metrów w prawo, był drugi most, mniejszy, ale również dla pojazdów, i ten gnojek również był rozdupiony. A jezioro Rend Lake szerokie i głębokie, nie ma szans, zapomnij.

Rozpoczęło się więc nerwowe wertowanie atlasów drogowych.

Wrócić się ledwie ze 3 kilometry, i odbić w lewo, a tam powinien być kolejny most. Według map, wjadą na półwysep, na którym był Wayne Fitzgerrell National Park, a potem właśnie przez owy park, i zwyczajowymi drogami, małym łukiem, ledwie 30 min. objazdu, ponownie na 57. No ale były dwa ale…

- Czekajcie, co to jest ten “National Park”?
- No… dużo drzew, wielki las, cisza i spokój, zwierzęta. Kiedyś tam ludzie się wybierali, żeby odpocząć pod namiotem i takie tam…
- Aha.

Były dwa ale: czy trzeci most, umożliwiający owy objazd, jeszcze stał, i jak wyglądały same drogi w parku? Most może być zawalony, w parku masa przewalonych drzew, albo jeszcze trafią na jakieś groźne mutki…

~

Trzeci. Most. Był. Też. Kurwa. Zawalony.

Wertowanie atlasów drogowych…

Wracać na autostradę 57, zjechać z niej na miejscową 37, a potem już totalnymi, totalnymi zadupiami - dla odmiany - odbić w prawo, potem przez szczere pola, przez jakieś Ewing, odbić na drogę nr 2 a potem na Country Rd 1800 N, no i znowu do 57…

A w skrócie: w prawo, w lewo, w lewo, i znowu na 57.

- Country Road? - Zaśmiał się nagle Bob - “Take Me Home…. Country Roads… West Virginiaaaaa!!” - Zaczął śpiewać i rechotać, no ale młode pokolenie nie zrozumiało. No i przecież nie byli w West Virginii, tylko w Illinois.

Bob poczuł się staro. Zresztą nie tylko on...


***

Pierwszą oznaką o nadchodzących kłopotach był przywiązany do drzewa trup. Nagi facet, gnijący już od paru dni, zwisające z bebechów flaki, wydłubane przez ptaki oczy(a może i nie przez ptaki?), smród, muchy, kałuża juchy… każdy się skrzywił.

Zatrzymano się ledwie na dwie sekundy, wzgrydnięto, po czym ruszono dalej. Dosyć szybkie tempo, broń w pogotowiu, obserwacja najbliższej okolicy.

Dziesięć minut okrężnej drogi dalej, zaczęło się.


Najpierw coś brzdęknęło w forda(kula trafiająca gdzieś po karoserii), i na ogonie pojawił się pickup z zamontowanymi na nim dużymi flagami. A w nim rozwrzeszczane towarzystwo, częstujące już ołowiem na prawo i lewo.

Rednecki, i to takie wredne, skurwiałe Rednecki, pewnie dupczące własne siostry, zabijające każdego obcego, dokonujące kanibalizmu, i chuj wie, co tam im jeszcze w tych pojebanych, przetrzebionych kazirodztwem łbach siedziało.

Gaz do dechy, i wiać?!







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-03-2021, 21:33   #30
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc minęła nie do końca w taki sposób, jak by sobie niektórzy wymarzyli, ale jak każdy minus tez i ten miał swoje plusy. Z pewnością niektórzy zażyli mniej przyjemności, niż by chcieli, ale za to byli rankiem bardziej wypoczęci, niż inni, którzy wyglądali tak, jakby przehulali całą noc - albo przynajmniej jej większość.
No a Bob w końcu też przestał się dąsać...

Ruszyli w drogę nie żegnając się z nikim i nie żegnani przez nikogo. Z Jamesem za kierownicą, Klarą na przednim siedzeniu oraz Orianą i Lucasem na tylnym.
I, oczywiście, Bobem, który na harleyu jechał w charakterze zwiadu.

Szczęście skończyło się zbyt szybko, jak na gust Jamesa.
- Trzeba było sobie sprawić amfibię - mruknął, widząc to, co pozostało z długiego mostu.
Chociaż, prawdę mówiąc, nie bardzo miałby odwagę przeprawiać się przez jezioro, w którym mogło mieszkać wszystko - od dinozaurów po krakena. Lewiatan miałby raczej za ciasno.

Powiadano, że do trzech razy sztuka...
Po trzecim rozpirzonym w drebiezgi moście łatwo było dojść do wniosku, że trzeba szukać jakiejś innej drogi.
Że taka istniała, to było jasne i oczywiste, bowiem Harold Carslon jakoś tu dotarł. Problem polegał jedynie na tym, że nie było wiadomo, którędy pan inżynier wędrował, a szukanie na oślep oznaczało stratę czasu, paliwa i możliwość wpakowania się w dodatkowe kłopoty.

Rada w radę uradzili, posiłkując się mapą, jak jechać.
Było rzeczą jasną, że jeśli skręci się parę razy w prawo i parę razy w lewo, to ogólny kierunek ruchu zostanie zachowany, a przy odpowiedniej kolejności dokonywania skręceń można przesunąć się do przodu, oczywiście nadkładając nieco drogi.

Cicho wszędzie, pusto wszędzie...
Złudne poczucie bezpieczeństwa zniknęło na widok truposza przywiązanego do jednego z drzew.
- Sukinsyny - mruknął James. Myśl "lepiej że on, niż któryś z nas" tylko przemknęła i zgasła.

Kłopoty nadciągnęły parę chwil później.
Trudno było jednoznacznie ocenić, czy mieli do czynienia z tą samą grupą, która tamtego biedaka wybebeszyła i przywiązała do drzewa, ale łatwo można było się domyślić, iż strzelanina nie oznaczała hucznego i przyjaznego powitania, pędzący za fordem pickup nie stanowił honorowej eskorty, zaś bliższy kontakt z pasażerami pickupa skończyłby się bardzo nieprzyjemnie.

- Bob, uciekaj do przodu. Zatrzymaj się przy jakimś drzewie. Tam się z nimi rozprawimy - powiedział James. - Klara, możesz się wychylić z okna i strzelić do nich? Lucas, otwórz okno i rzuć im granat. To ich przystopuje na chwilę. Potem się zatrzymamy parę metrów za Bobem. Wysiądziemy i spróbujemy ich rozwalić, zanim oni zrobią z nami to samo.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172