[MEDIA]https://images.fineartamerica.com/images/artworkimages/mediumlarge/1/post-apocalyptic-meggi-andrew.jpg[/MEDIA]
Faza 1: Popiół
Stało się. Tej nocy Eden miał upaść ostatecznie. Dwie potężne armie krwiożerczych potworów wdarły się do ostatniego bastionu ludzkości z łatwością niszcząc go i odbierając życie setkom tysięcy mieszkańców, którzy byli teraz niczym myszy w potrzasku. W dodatku zleciały się też sępy – dzieci Feniksa obserwowały sytuację uważnie wyprowadzając szybkie, skuteczne uderzenia, dzięki którym zyskiwali zasoby umierającego miasta.
Odchodząca szóstka nie mogła zrobić niczego by pomóc Edeńczykom, a właściwie jedyne co zrobić mogli – to iść dalej. Iść wciąż i wciąż przed siebie, nawet jeśli niewidzialny ciężar przygniatał ich barki a żal zaciskał szponiastą łapę na gardle. Wszystko przez to dziecko, które eskortowali do bazy Space X w Brukseli i które mieli ochraniać za wszelką cenę.
[MEDIA]https://i.ibb.co/555XXdW/Angel-Kathleen.jpg[/MEDIA]
Na ostatniej odprawie powiedziano im, że to właśnie ta mała, chuderlawa 7/8-latka miała stanowić nadzieję na ocalenie ludzkości przed kataklizmami, które toczyły Ziemię niby robaki truchło. Podjęli się tej misji jednak, każdy z własnych powodów, na swój sposób tłumacząc sobie coś, co łączyło ich wszystkich – instynkt przetrwania.
Choć ich misja miała ogromne znaczenie, odprawa została urządzona w pośpiechu i trwała zaledwie kwadrans, po czym pozwolono im wziąć ze zbrojowni co tylko chcieli. Dostali też mapę, zalecając przy okazji ograniczenie elektroniki z uwagi na energożerne mutanty. Wyjaśniono im którędy powinni iść i przejmować się zawałem, który nie tyle zamknie im drogę powrotu, ale przede wszystkim odetnie ewentualny pościg. Mieli iść tunelem tak długo, jak to tylko będzie możliwe, ponieważ pod ziemia było bezpieczniej niż ponad nią. Mutanci, zombiaki, radioaktywne opady i cholerni psionicy – wszystko to zostało teraz na górze. Tutaj zaś panował tylko spokój. Spokój w ciemnej i zimnej przestrzeni, która mimowolnie przywodziła na myśl trumnę.
[MEDIA]https://i.ibb.co/wcChWvT/a286ce0508e9836b5b5ed8161d53071d.jpg[/MEDIA]
Żaden jednak grób nie mógł być tak rozległy. Ciemny korytarz dawnej linii metra zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Ile już tak szli? Godzinę, dwie, a może pół dnia? Trudno powiedzieć, wiadomo jednak, że od czasu zawału za nimi, minęli chyba 2 stacje metra. Żadna z nich jednak nie umożliwiała wyjścia na powierzchnie, toteż parli wciąż przed siebie.
Szli w parach. Na przedzie człapali Ziggi z latarką i Maruda – jak Goliat i Olbrzym. Jeden wypatrując pułapek technicznych, drugi… organicznych. Za nimi podążała siostra Isabelle wraz z dziewczynką, którą mieli ochraniać. Zakonnica najwyraźniej od początku przyjęła rolę opiekuna małej, cichej istoty imieniem Ceres. W zasadzie dziecko wciąż stanowiło dla nich tajemnicę. Nie wydawało się ani psionicznie uzdolnione, ani wyjątkowe… pod żadnym względem. Na odprawie nikt też nie kwapił się zdradzić im więcej o niej, a oni też nie pytali, zbyt pochłonięci innymi rewolucyjnymi informacjami, jak umierające miasto czy odkrycie, że na Księżycu funkcjonowała ludzka baza kosmiczna. To tam uciekli magnaci starego świata, których fortuny pozwalały na zorganizowanie kilkunastu załogowych lotów kosmicznych. SpaceX miało specjalistów i technologię, zaś zdesperowani bogacze mieli zasoby, by w krótkim czasie urzeczywistnić wszelkie wizje Elona Muska odnośnie eksploracji kosmosu. To właśnie z tymi uciekinierami miał skontaktować się ostatni edeński oddział i przekazać im dzieciaka. Jak miało się to dokładnie odbyć? Tego chyba nie wiedziała sama Rada, jednak przydzielono do misji aż dwóch mózgowców – Ziggiego i Xavrasa, przy czym o ile ten pierwszy faktycznie był młodym geniuszem szeroko rozumianej inżynierii, drugi zdawał się płynąć trochę na fali podziwu dla osiągnięć jego ojca – Gino Rubbia. Jakby mając tego świadomość Xavras wykazywał się skupieniem i stale rozglądał w poszukiwaniu zagrożenia, machając swoją latarką. Obok niego w ostatniej parze szła Jessica Wright – babka tak twarda, że można by sobie na niej połamać zęby… o ile w ogóle ktokolwiek odważyłby się pod jej spojrzeniem rozdziawić paszczę.
Choć szli w milczeniu od czasu zawału korytarza za plecami, po oddechu można było poznać, że Ceres dociera powoli do granic swojej wytrzymałości. Dziewczynka nie skarżyła się, lecz pozwoliła sobie raz czy dwa obejrzeć na Jess, jakby u niej szukając wsparcia i wysyłając niemą prośbę o postój. Spojrzenie to od razu złowiła zresztą Isabelle. Siostra w habicie zdecydowanie miała odruchy daleko wykraczające poza praktyki modlitewne.
Oto ostatni bastion ludzkości upadał, a jedyną nadzieją homo sapiens był dzieciak, którego zaraz złapie kolka.
Czy mogło być gorzej? Zapewne niedługo przekonają się, że tak.