Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2021, 01:08   #11
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację

Dom pogrzebowy; wt; noc; pokój Loli

Plan zostawienia brudasa w spokoju był całkiem niezły, wystarczyło kolesiowi pozwolić zdychać po tym, gdy już Aaron sprawdził mu puls, reakcję źrenic na światło i czy założone opatrunki wciąż go trzymają w kupie. Leżałby sobie tak grzecznie, nieruchomo. Niezaczepiany i zdrowiejący. Teoria do praktyki miała się jednak nijak, chociaż Phere i tak była dumna z siebie oraz Loli, bo wytrzymały chyba ze dwie godziny siedząc na wielkich pufach w rogu pokoju gdzie jedynie obserwowały. Czas mijał, a one jakoś magicznie i w sposób niebywały przybliżały się do pacjenta. Czy tam ofiary.
Centymetry po centymetrach zmniejszały dystans, niby to wstając po browara, albo zdjąć z półki coś do okrycia gdyż noc zrobiła się chłodna. Z puf przysiadły na parapecie, potem na sofie, aż wreszcie obie zaległy po dwóch stronach nieruchomego ciała, przyglądając się jego poruszającej się powoli klatce piersiowej. Albinoska przyznawała przed sobą bez cienia zażenowania, iż ten konkretny brudas całkiem nieźle się prezentował nawet w formie nieprzytomnej dętki. Gdyby jeszcze należał do odpowiedniego gangu kto wie?
- Fajne ma te dziary, ciekawe kto mu je robił - mruknęła puszczając dym ze skręta do góry i podała go Loli. Mogły się gapić do woli, bo meks leżał w samych gaciach, nakryty kocem od pasa w dół dzięki czemu czarne kreski tatuaży odcinały się ładnie na jego ciemniejszej niż u gospodyni skórze.

- No niezłe, niezłe. Ciekawe jak ma na imię. Albo ksywę. Może o nim coś słyszałam? Albo ktoś od nas? I czy mówi po naszemu. Ale pewnie tak. Skoro załatwia interesy poza swoją dzielnią. Które bardziej ci się podobają? - Lola przyjęła skręta od kumpeli i też widocznie zabijała czas jak mogła. Zrobiło się już późno. Mogła być północ albo nie. Ale było blisko niej. Po całym dniu pełnym wrażeń dawało się już odczuć tą późną porę. Blondynka zaciągnęła się szlugiem i wystudiowanym ruchem wydymała dym przez nozdrza jak smok. Na koniec podniosła w każdej ręce po innych kajdankach. Metalowe, policyjne klasyki kontra czarne i skórzane na nieco dłuższym łańcuszku łączącym obie obręcze.

Bladolica ziewnęła w zwiniętą pięść, a potem pogłaskała jeden z tatuaży. Ten który brudas miał centralnie ma mostku pośrodku piersi.
- Ten jest super - szepnęła przy tym, uśmiechając się sennie do dziary. Był to krzyż od którego odchodziły promienie jak na świętych obrazach, wewnątrz zaś znajdowała się postać kobiety w chuście na głowie kojarząca się z Maryją. Tylko że ta Matka Boska miała w skrzyżowanych ramionach dwa dymiące z luf glocki, zupełnie jakby dosłownie przed chwilą sprezentowała komuś łaskę wiecznego spokoju. W ramiona krzyża wkomponowano parę kości i kart, u dołu kieliszek chyba tequili oraz dwie teatralne maski: smutną i szyderczo wesołą.
- Naprawdę mam nadzieję że z tego wyjdzie - dorzuciła ze szczerością na którą bez męskich świadków mogła sobie pozwolić - Szkoda go, Duchy go lubią, inaczej by tam zginął.

- No. Kto wie? Może zostanie Runnerem? Przecież mamy trochę kolorowych nie? Słyszałam kiedyś o jednym. On też był z Novi. Z kręgielni. Od Guido. Przygarnęli go. Właściwie to Paul. Białas od nas. Podobno inni Runnerzy chcieli go rozwalić jako brudasa no ale on z Paulem właśnie wyratował Guido i jego paczkę. To Guido zakazał go ruszać. Ich obu. A potem już zostali na stałę. I niezłe z nich obu numery były. - Lola rzuciła kajdanki na łóżko i z lubością zaciągnęła się skrętem gdy opowiadała stare historie z dzieciństwa. Po czym popatrzyła na dłoń koleżanki błąkającą się po nagim, męskim torsie.

- Wiesz tak czy siak trzeba się jakoś zapakować do wyra. I spróbować zasnąć. - powiedziała zerkając na śpiącego. Aaron mówił, że morfina miała przestać działać o północy. No to jakoś teraz. Ale nie był pewny czy to oznacza, że się pacjent przebudzi. Czy będzie spał dalej.

- Guido… ten co miał tego Anioła Miłosierdzia? Tę rudą… piegowatą. - albinoska zadumała się i zaraz westchnęła smutno. - Ja bym wolała żeby to on nas zapakował, ale chyba się na to na razie nie zanosi - Po chwili drgnęła, podnosząc psotne oczy na Lolę. Jej ręka z torsu przeszła na wytatuowany brzuch i zniknęła pod kocem. Delikatnie wsunęła palce pod materiał bokserek. Działała po omacku i na czuja, poruszając rytmicznie dłonią w nadgarstku.
- Ciekawe czy mu ciągle hydraulika działa. Jak sądzisz i co obstawiasz? - dodała z prawdziwie szczerą zadumą - Ash kiedyś mówił że jak ktoś zasłabnie to pomaga masaż serca, tylko nie pamiętam po której stronie ono niby było…

- Tak, ten od tej rudej i piegowatej. - druga z blondynek potwierdziła domysły koleżanki ale trochę roztargnionym tonem. Bo już dzieliła uwagę między dół gdzie działała jej rączka a górę gdzie można było oczekiwać jakiejś zmiany na twarzy masowanego mężczyzny.

- No ja bym chciała aby mu coś wreszcie zaskoczyło i zaczęło działać. Bo mam wobec niego mnóstwo planów. I wolałabym je zrealizować tej nocy. No ale jak bym chciała to pewnie nic z tego nie wyjdzie więc obstawiam na głos, że nic z tego nie wyjdzie. - Lola westchnęła teatralnie na znak, że jej życzenia i szacunki rzadko się spełniają. I z tego co wiedziała sąsiadka z drugiej strony łóżka to miała w tym sporo racji. Sama przesunęła się nieco bliżej krawędzi łóżka tak, że jej twarz znalazła się bliżej Latynoskiej twarzy. I zaczęła pieszczotliwie wodzić po niej palcem stymulując właściciela także od tej strony. Ale na razie jakoś nie było widać zauważalnej reakcji.

- W takim razie obstawię że jednak się uda i nam nasza śpiąca królewna zaskoczy - Phere odbiła zakład żeby miał sens i były jakiekolwiek emocje. Pracowała sumiennie pod kołdrą, wychylając głowę żeby jej usta znalazły się przy uchu brudasa.
- Heej, jest tam kto? - mruknęła wesoło - Żyjesz czy tylko nam tu zawalasz wyro i się zaczniesz rozkładać za moment? No dawaj chłopie… taki duży, a tak się pieści jakby jakimś rozpieszczonym frajerem był co łokieć sobie zdarł.

- No. Widzisz jakie cię dwie białe blond ślicznotki obsługują? Co pewnie nie macie takich tam u siebie na dzielni co? Może zrobimy jakąś wymianę? My cię tu a ty nam przywieziesz jakąś jedną czy dwie to byśmy miały dla naszych chłopaków by scen nie odstawiali po kątach co? - Lola nawijała po swojemu ze swojej strony opierając w końcu brodę o swoje ramię. Zerkała na boczny profil Latynosa. I nagle urwała i znów podniosła głowę jak kot co gdzieś w pobliżu usłyszał szelest myszy. Bo pod powiekami mężczyzny gałki zaczęły się poruszać jakby coś zaczynało się dziać. Do tej pory leżał jak śnięty i nic się właściwie nie działo. Tyle, że oddychał miarowo.

Phere wciągnęła powietrze jak łowczy pies. Coś się działo, wreszcie!
- Chyba się nie boisz dwóch białych lasek, co? Samych z tobą w jednym wyrze - mruczała mu w najlepsze do ucha nie przestając zabawiać pod bokserkami - Nie masz się czego wstydzić, przecież czuję. Taki kozak jak ty by nas obie rozjechał, gdyby wreszcie przestał omdlewać. Łyknął kielona, zapalił blanta i zakasał rękawy… no dawaj, pokaż jaki z ciebie chojrak. Czy działasz równie dobrze co wyglądasz. Chyba nie chcesz abyśmy tu takie smutne i samotne leżały, co?

- No. Taki duży chłopak no chyba nie obawia się dwóch małych dziewczynek co? Obiecujemy nie zrobić ci krzywdy. A z tymi kajdankami to takie tam żarty były. Nie masz się co obawiać. Chociaż troszkę szkoda. Strasznie je lubię. Narobiłam już sobie nadziei. - blondynka spojrzała tęsknie na leżące w zasięgu ręki kajdanki aby dać znać jak bardzo poświęca się dla tej sceny. Nawet swój komfort i preferencje byle tylko gość zajmujący jej łóżko poczuł się swobodnie i jak u siebie.

I jakoś tak zaraz potem ten gość zamrugał oczami i zaraz je przymknął. Podniósł rękę jakby chciał zasłonić oczy przed światłem. Ale Lola ją złapała i przycisnęła z powrotem do łóżka.

- Tą nie ruszaj. Miałeś wybity bark. Masz oszczędzać tą rękę. Lekarz tak powiedział. - mówiła wolno i stanowczo. Nie puszczając jego ramienia. Ten coś jęknął i odwrócił głowę przymykając oczy jakby raziło go światło i zaczął podnosić drugą aby pewnie odsłonić oczy od światła.

Jednak żył, chyba nie tak tragicznie z nim było bo sam się poruszał. Przynajmniej ręce. Jeszcze sprawdzić nogi i będzie komplet czy nie oberwał po kręgosłupie przy wypadku, ale po kolei.
- Możesz mieć zawroty głowy i czuć się słabo - Phere uniosła się na łokciu żeby osłonić twarz brudasa przed światłem lampki. Mówiła powoli i wyraźnie - Miałeś wypadek, mocno oberwałeś. Dostałeś morfinę. Chcesz pić?

Facet zamrugał oczami gdy własne ramię i sylwetka albinoski odgrodziły go od światła. Ale mrugał nimi dalej jakby miał problemy ze zogniskowaniem wzroku. Nie odzywał się tylko wodził dookoła spojrzeniem. Lucy widziała, że z początku patrzył właśnie na nią. Ale nie była do końca pewna czy ją widzi. Przynajmniej wyraźnie.

- Oj chłopie, żebyś ty wiedział co już do tej pory mogłabym zrobić z takim gołym byczkiem w moim łóżku… Już byśmy pewnie byli po. - Lola westchnęła ponownie znów dając wyraz żałobie za straconym czasem. Wstała jednak i zapaliła nocną lampkę jaka dawała ciepły, pomarańczowy blask zamiast jasnego jakie waliło z żyrandola. Zaś sama podeszła do pstryczka wyłączając go. Tam gdzie nie sięgał krąg światła z lampki tam panował przytulny półmrok. Gospodyni zaś podeszła do stołu i przygotowała coś do picia bo wróciła do łóżka z pełnym kubkiem kompotu jaki został z kolacji.

- Po pierwszej turze, czy po dogrywce? - albinoska dopytała z zainteresowaniem, poprawiając się na łóżku. Wróciła też ręką z powrotem na pierś z tatuażami.
- Widzisz ile mojej biednej kumpeli smutku przysporzyłeś? Jeszcze wyjdzie że sama ją będę musiała pocieszyć żeby mi tu deprechy nie dostała… a teraz bądź grzecznym kafarem i napij się - pomogła mu unieść głowę aby druga blondynka mogła mu przytknąć do spierzchniętych warg kubek.
- Pij, to kompot. Nic trującego ani palącego. Zwykły, regularny kompot. Wódę dostaniesz jak się lepiej poczujesz - mówiła spokojnym tonem jak do dziecka. Albo rannego - Musisz pić bo zanim stąd wyjdziesz nieźle się napocisz.

- Po pierwszej turze to na pewno. Po dogrywce to zależy jaki zawodnik. Chociaż jak jestem z jakąś koleżanką albo w ogóle we trójkę to te tury bywają dłuższe. - blondynka chętnie podjęła wątek który widocznie lubiła i usiadła obok wezgłowia łóżka. A widząc, że latynoskiej ofierze wypadku trzeba pomóc złapała go z drugiej strony pomagając koleżance podnieść go do pionu. Wtedy podała mu kubek i ten pił chciwie i chętnie. Dość szybko osuszył cały kubek.

- Widzę, że cię suszy. Wiesz jak nas suszy jak tak czekamy na ciebie cały wieczór? Normalnie nic ciepłego w buzi nie miałyśmy do zwilżenia. Okropność, naprawdę nie polecam. Nic fajnego. - pokręciła głową znów dając wyraz swoim żalom i cierpieniu jakie musiała dzisiaj znosić jej hedonistyczna dusza która nie miała dzisiaj nic ciekawego do zabawy. Zwłaszcza od tego kloca co jej właśnie jej własne łóżko zawalał. I to w takim prowokującym ubraniu co go już niewiele miał na sobie. Widząc jednak, że chce mu się pić dała gestem znak koleżance aby go tak podtrzymywała a sama wróciła do stołu ponownie napełnić kubek. Zaś facet trzymał się jakoś w pionie chociaż wciąż mrugał oczami. Jednak rzadziej niż wcześniej przy mocniejszym świetle. I trochę jakoś leciał to w jedną to drugą stronę jakby był narąbany i miał kłopoty z balansem.

Blondynka na łóżku westchnęła równie ciężko co narzekała blondynka przy stoliku.
- I co my z tobą mamy zrobić, co? - spytała go choć nie spodziewała się odpowiedzi. Też pokręciła głową. Przynajmniej już nie był nieprzytomny, szło ku lepszemu.
- Jak nie zaczniesz kontaktować to przegram zakład - dodał konspiracyjnym szeptem prosto w brudasowe ucho - Chcesz szluga, obciągnąć ci, coś do żarcia, albo procha? Rozumiesz co mówimy?

W międzyczasie gospodyni z pełnym kubkiem wróciła do łóżka ale zatrzymała się też ciekawa wyników tego eksperymentu. Ich pacjent wciąż mrużąc oczy spojrzał na nią niemrawym wzorkiem.

- No dobra. To masz tak poza konkursem. Rany, żebyś ty wiedział co ja tu i z kim w tym łóżku robiłam. Zwłaszcza jak gość już był w samych gatkach. - pokręciła głową jak matka na swojego syna co pierwszy raz budził się na kacu po imprezie. Ten przyjął kubek od niej i znów chciwie się do niego dossał. Ruch podtrzymującej go blondyny zwrócił uwagę Loli. Zrozumiała aluzję gestem i skinęła głową na znak zgody uśmiechając się z miną kota słyszącego dźwięk otwieranej lodówki.

- Ale na nas już pora. Już późno, sam zobacz. Środek nocy. A miałyśmy strasznie ciężki dzień. Nie uwierzysz ale jakiś patałach co się dorwał do fury lepszej niż powinien rozpiździł nam się tuż pod oknem. Długi i ciężki dzień. To mam nadzieję, że się nie pogniewasz jak będziemy już się kładły spać co? - Mila tłumaczyła jak to zwykle tym obłożnie chorym albo tym co ich nie było opowiada się co się tu i tu działo jak ich nie było właśnie albo byli dętką. Facet jakby zmrużył oczy ale w jej kierunku. Jak krótkowidz co próbuje dostrzec co się dzieje na granicy jego widzenia. Jak z bliska widziała Lucy upił już z pół kubka gdy się chyba zaczął orientować, że ta co teraz gada chyba zaczyna się rozbierać. Znaczy albinoska nie miała żadnych wątpliwości w tej kwestii bo na własne oczy widziała to całkiem wyraźnie jak koleżanka ściąga z siebie ciuchy jakby nikogo więcej tu nie było a ona grzecznie kładła się spać do swojego łóżka. Bez ubrań.

Na podłogę poleciał skórzany gorset, siatkowa podkoszulka na ramiączka, spodnie i bielizna - wszystko w słusznie czarnym kolorze. Skarpetki blondynka zdjęła zanim się położyły, więc tu odpadał problem.
- Ropziździł to pół biedy, ale mówię ci najgorzej to mnie zmęczyło taszczenie go takiego bezwładnego do vana, potem po schodach… a potem jeszcze opatrywanie. Dawno tyle się nie nabandażowałam, aż mi ręce odpadają - Phere wylała trochę swoich smutków czekając aż Lola usiądzie i przejmie od niej latynoski pakunek. Wtedy sama pozbyła się ubrań, a że miała raptem spodnie i podkoszulkę, poszło błyskawicznie.
- Mówię ci, padam na twarz. Najchętniej bym się położyła… no a przynajmniej na plecach i dała im odpocząć - dodała wracając na poprzednią pozycję. Teraz we dwie podtrzymywały gościa póki nie skończy pić.
- I jeszcze tak zimno… dobrze chociaż że mamy dziś ciepłą wkładkę. Pal licho plany… przynajmniej grzeje. Jakiś plus musi być - dodała z bólem, odgarniając jakiś paproch z pokancerowanego czoła.

- No właśnie. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. To się lepiej połóżmy. Nie ma się co przemęczać. To był długi dzień dla nas wszystkich. - Lola niczym prawdziwa, troskliwa pielęgniarka pomogła Latynosowi zająć horyzontalną pozycję. Chociaż pielęgniarki zwykle pracowały w jakichś fartuchach albo innych ubraniach a nie tak bez niczego. Latynos dał się położyć bez oporów. Ale zerkał to na jedną, to na drugą harpie u swojego boku jakby nie do końca dowierzał co tu widzi i słyszy.

- No to chyba jeszcze buzi na dobranoc. Żeby dobrze się spało. - powiedziała gospodyni z pełnym przekonaniem jakby to była standardowa pielęgniarska recepta dla pacjentów. Przynajmniej u niej w łóżku.

- Tak, dobranoc Lola - Lucy podjęła grę, wychylając się żeby pocałować kumpelę w policzek. Wracając na pozycję po swojej stronie meksa zawisła nad nim, patrząc mu z bliska prosto w oczy.
- Dobranoc byczku - życzenia skwitowała pocałunkiem, chociaż nie takim grzecznym jak poprzedni. Przyssała się do jego ust, a potem grzecznie wróciła na bok, obejmując go ramieniem w pasie i udem w biodrach.
- Spokojnej nocy - dokończyła, układając głowę na ramieniu materaca z konkurencyjnego rewiru. Nie wiedziała kiedy usnęła, ale to był dobry sen.
Dom pogrzebowy; śr; poranek; pokój Loli


Reszta nocy minęła spokojnie i bez ekscesów. Po pełnym wrażeń dniu Phere zasnęła błyskawicznie, rozłożona wygodnie na nieswoim wyrze i przykryta całkiem ciepłą kołdrą. Jakoś nie myślała o tym, że obcy może się obudzić przed nimi i narobić kłopotów. Widziała na własne oczy w jakim jest stanie - mógł leżeć, wegetować i tyle.
Pomimo obcego łóżka zaopatrzonego w obce osoby, albinoska spała dobrze. Nic się jej nie śniło, nie budziła się przy głośniejszym pierdnięciu albo poruszeniu żywego materaca bo i ten nie ruszał się zbytnio. Dopiero rano przypomniał o sobie, gdy zaraz po przebudzeniu gangerki musiały wpierw zaprowadzić go do toalety, a potem zatargać z powrotem do łóżka. Następnie podzieliły się obowiązkami: Lucy zajęła się asyście Ashowi przy sprawdzaniu stanu brudasa, a Lola kołowała mu żarcie.
- Masz jakieś prochy na ten ból? - bladolica spytała ich technika, chociaż gapiła się na Latynosa. Gdy przyszedł zarzuciła na grzbiet koszulkę aby nie chodzić z cyckami na wierzchu.

- A co? Boli go coś? - Ash widocznie domyślił się po co o to pyta. Też posłał połamańcowi uważne spojrzenie. Jego wczorajsza diagnoza okazała się całkiem trafna. Jak facet do rana nie odwali kity to ma niezłe rokowania na przeżycie. Do rana kity nie odwalił. No i wciąż poruszał się niezdarnie nawet jak go we dwie prowadzały w tę i we w tę. Ku wielkiemu rozczarowaniu i zniecierpliwieniu Loli która od serca mu życzyła by znów mógł fikać i brykać bo z takiego połamanego to wiele pożytku nie było. Satysfakcji i radości też nie. Tylko trzeba było koło niego chodzić, chuchać i dmuchać i na tym się na razie kończyło. Jednak coś tam rano już zaczynał kontaktować. Z początku bełkotał coś niemrawo i to po kolorowemu ale dało się zrozumieć “Nico”. Pewnie jego imię. Więc może nadal był w niezbyt lotnym stanie no ale wedle Asha miał niezłe rokowania. Jak coś tam mu się nie urwało w środku albo we łbie to parę dni i ten szok po wstrząsie mózgu i kraksie powinien mu stopniowo zejść.

- Dawniej bym go wysłał na tomograf mózgu i reszty albo chociaż x-ray. A tak to go mogę tylko łapami zbadać. Nic poważnego nie ma złamane, opuchlizny ma ale dość małe jak przez dzień czy dwa nie zejdą będzie można się martwić. Na razie trudno powiedzieć czy to od uderzeń w kraksie czy to w środku coś. Zostaje nam czekać. - zawyrokował ich technik gdy rano, znaczy jak wstał po tej nieprzespanej nocce, obadał pacjenta. Więc potwierdziło się coś co obie koleżanki widziały już w nocy i rano gołym okiem i ręką. Za to jak jeszcze szli we trójkę korytarzem do łazienki to Lola odstawiła istną, gderliwą komedyję.

- Chyba się starzeję. Albo jestem chora. No kto to widział. Żebym ja przespała goła we własnym łóżku, z gołą ślicznotką i gołym byczkiem na raz. I nic! Jedno buzi na dobranoc. I spanie. I żadnych numerków ani nic. No skandal. Stracę reputację na dzielni jak się to rozejdzie. Będą się ze mnie śmiali i wytykali palcami. Straszne. I dla kogo ja się tak poświęcam i umartwiam? Dla… Jak ci tam było? Ninio? Czy jakoś tak? - brzmiało trochę jakby po przebudzeniu blondynka zorientowała się, że przespali grzecznie całą noc w jej łóżku, na golasa ale poza tym przespali. I sobie uświadomiła jaką szansę na fajną zabawę ją ominęła. To gderała tak jak szli przez korytarz posadzić ich pacjenta i gościa na klopa i resztę porannych ablucji. Teraz jak się spotkali z Ashem też musiała sobie odbić straty z poprzedniej nocy.

- A słuchaj Ash bo w nocy sprawdzałyśmy mu tą hydraulikę tam na dole. No i powiem ci, że nie wyglądało to jakoś imponująco. Właściwie w ogóle nie wyglądało. To też przez tą rozwałkę i ten łeb? Przejdzie mu? - Lola usiadła przy stole ciesząc się, że może zjeść coś ciepłego co zrobili ich sąsiedzi. Jako kucharze sprawdzali się nie najgorzej. Pytali czy mogą wrócić do siebie ale Ash zdecydował, że trzeba poczekać aż Skaza zdecyduje a ten chyba jeszcze spał bo do późna przeglądali te papiery z walizki.

- No na razie to jak ma to uszkodzenie mózgu to może mieć kłopoty z balansem ciała i koordynacją. To wpływa na całe ciało. Ale jeśli wcześniej nie miał kłopotów z hydrauliką jak to mówisz to jak ten szok mu zejdzie to i wszystko powinno wrócić do normy. - powiedział technik uśmiechając się trochę rozbawiony pytaniem i zaangażowaniem koleżanki. Albo jej motywami jakie żywiła wobec nowego wcale się z tym nie kryjąc.

- Mhm, mam nadzieję, że nie ma problemów z hydrauliką. Bo jak ma to niech Skaza go zabiera do siebie i sam z nim się zaprzyjaźnia. - mruknęła blondynka przez chwilę trawiąc jego słowa ale dając sobie na razie na luz.

- Daj spokój Lola, nie będzie tak źle - albinoska poklepała współczującą gangerkę po ramieniu i tak się obie łączyły w bólu - Pojedziemy potem do Cyborga i jego chłopaków to sobie odbijesz ten przymusowy post żebyś tu nie wyschła ani w depreche nie wpadła. - mówiła do swoich, ale kątem oka obserwowała brudasa. Ile z tego co gadali rozumiał? Mówił w cywilizowanym języku czy tam szczekał po swojemu?
- Karmić, poić, myć, rączki załamywać, cyckami plecy masować żeby się nie porobiły odleżyny - westchnęła, a potem zaśmiała się wbrew powadze sytuacji. - Trochę jak z kaszojadem. Przecież lubisz kaszojady Lola. - nachyliła się nad rannym - Rozumiesz nas?

- Oj no właśnie, masaż cycków, masaż cyckami, tego właśnie mi trzeba. Masz rację, może u Cyborgów jakoś sobie odbijemy. Hmm… Myślisz, że trzeba by wziąć jakieś kajdanki, kneble i inne takie? Tak na wszelki wypadek. - druga z blondynek miała minę jakby jej niezmiernie ulżyło, że ta pierwsza okazuje jej tyle współczucia i zrozumienia. No i wspólnotę interesów. Zamyśliła się na głos jakby na porządku dziennym przeszła do rozwijania punktu planu zahaczenia o Cyborgów chociaż wcale nie było jeszcze wiadomo czy w ogóle będą albo w jakim stanie i nastroju. Obserwowała z zaciekawieniem jak koleżanka podchodzi do ich poszkodowanego i mówi do niego i to takie ciekawe rzeczy mówi.

- Skaza mówi, że jak to kurier i załatwia interesy po całym mieście to powinien gadać po naszemu. - Ash też obserwował reakcję Latynosa siedzącego dość sztywno na jednym z krzeseł w kuchni.

- Ja trochę mówię po ichniemu. Ale trochę. - zaoferował się Manfred do roli improwizowanego tłumacza.

- Ja też znam kilka kluczowych słówek. - pochwaliła się szybko Lola. - Hej Nico! Lubisz Tetas? - zawołała buńczucznie tonem ulicznej zaczepki i wymownie złapała się za przód swojej podkoszulki.

- A co to jest tetas? - zapytał Ash który nie był tak edukowany w sztuce języków obcych.

- Cycki. - mruknął Manfred i uśmiechnął się obserwując to wszystko z perspektywy parującego kubka.

- Si. Tak, lubię. - odparł Latynos nieco chyba skołowany tym naporem pytań i zdań z każdej strony.

Pierwszy poważniejszy kontakt został nawiązany. Zdechlak reagował, a dodatkowo miał całkiem rozsądne odruchy i preferencje jak na faceta. Bo co to za facet co cycków nie lubi.
- Będzie żył, ale zejdźcie z niego. Niech złapie oddech i dotankuje - Śnieżka zwróciła się do reszty, a potem przysiadła na stole obok brudasa pochylając plecy żeby ich oczy znalazły się na podobnej wysokości.
- Boli cię coś chico? Chcesz jeszcze jeść albo się położyć? - zadała powoli trzy proste pytania, dotykając jego twarzy i delikatnie przekręcając ją w swoją stronę.

- Boli. Ramię i w boku. I plecy. I głowa. I wszystko mi się rozmywa. - mówił z wyraźnie obcym akcentem ale takie proste słowa były zrozumiałe. Widocznie znał angielski chociaż w stopniu pozwalającym na swobodną komunikację. Widząc, że pacjent coś wreszcie zaczął reagować Ash wstał i podszedł do niego. Poprosił aby ten mówił czy go coś boli czy nie. I tak dotykał go przy łokciu, palcach, plecach sprawdzając gdzie dokładnie go boli. Na koniec machał mu w różnych odległościach dłonią i palcami sprawdzając ostrość widzenia.

- Jesteś otłuczony od kraksy. Ale nie masz nic złamane. Dam ci paracetamol. Powinno ci ulżyć. Te opuchlizny i reszta powinny ci zejść same w ciągu kilku dni. Podobnie jak dezorientacja i kłopoty z widzeniem. To od wstrząsu mózgu. Przywaliłeś w kierownicę przy zderzeniu. No i nos od tego masz złamany to pewnie będziesz musiał oddychać ustami przez jakiś czas. Wszystko jednak powinno zacząć wracać do normy w ciągu paru dni. Jak nie to będziemy szukać co tam masz w środku schrzanione. Rozumiesz co mówię? - oznajmił w końcu technik i medyk w jednej osobie. Mówił podobnie jak wczoraj i dzisiaj wcześniej dziewczynom ale teraz zwracał się do pacjenta. Ten pokiwał głową, że rozumie.

- Dzięki. A gdzie jestem? Kim jesteście? - zapytał podnosząc głowę najpierw na Asha i Lucy co stali najbliżej. A potem na pozostałą trójkę. Tak z rana i bez skórzanych kurtek rzeczywiście mogło nie być takie oczywiste kim są. Zwłaszcza jak się widziało zarośniętego hipisa w kwietnej sukience i kobietę w koszuli jakby się urwała od Schultzów.

Bladolica rzuciła szybkie spojrzenie medykowi. Musieli podejść do sprawy na spokojnie żeby im brudas nie zszedł zaraz, gdy się dowie gdzie jest i kto mu pomaga. Z miłą miną pogłaskała policzek meksa wierzchem dłoni.
- Jesteś w Novi - powiedziała po prostu - Północny brzeg Walled Lake, rozjebałeś się nam wczoraj koło domu więc cię wyciągnęliśmy z błota zanim się nie utopiłeś. Zawlekliśmy tutaj, odratowaliśmy, a furę schowaliśmy żeby naszym chłopakom z rewiru nie rzucała się w oczy. Tamta dwójka - wskazała laskę w garniturze i faceta w kiecce - To nasi sąsiedzi, też pomagali. Cywile. My do śniadania nie zakładamy skorup, zresztą rano jeszcze a może nie pamiętasz, ale spałyśmy z tobą bez nich - wskazała Lolę i siebie - Bez innych ubrań też, ale byłeś taka dętka że chyba nie kontaktowałeś do końca. Chcesz jeszcze pić albo zajarać? Twoja papierośnica została na dole w kostnicy, ale mamy normalne skręty. Z zielskiem, a nie gówniany tytoń… to co Nico, za nowy dzień którego udało się dożyć? - wyciągnęła w jego kierunku pomiętą kartonową paczkę. - Poza tym nie ciesz gęby, wisisz mnie i Loli porządny wyścig na swoim drążku. Dawno już nad jakimkolwiek złamasem żeśmy się tak nie trzęsły jak nad tobą. - popatrzyła na Aarona - No nie tylko my, ale już ustaliliśmy z kumplami, że jak coś to my ci obciągamy czy tam dajemy się klepać po tyłku.

- Ee… Co? - wytatuowany Latynos przyjął to wszystko dość spokojnie. Chociaż widać było różne odcienie tego spokoju. Zaklął coś niemo jak się dowiedział gdzie jest i kogo ma przed sobą. Potem wodził wzrokiem po osobach o jakich mówiła bladolica blondynka. Manfred uniósł trzymany kubek w geście pozdrowienia i zrobił “v” z palców na hippisowski znak pokoju. Johnson i Aaron skinęli głowami. Lola pomachała mu wesoło rączką. On też im skinął chociaż dość machinalnie gdy wciąż słuchał tego co mówiła albinoska. No ale końcówka to wyraźnie go zaskoczyła. Bo spojrzał na nią zadzierając głowę do góry jakby uznał, że się przesłyszał albo coś źle zrozumiał czy tam ona się przejęzyczyła.

- No wiesz, Ash mówi, że jesteś jeszcze nie teges to możemy zacząć dość skromnie. Od zwykłego obciągania. No może jakieś rodeo się pojedzie jakbyś miał siły. Ale mam nadzieję, żeś jest taki ogier jak to o was południowcach mówią bo mamy ze Śnieżką mocne postanowienie to sprawdzić. - Lola na luzie i wesoło chętnie doprecyzowała Latynosowi o co chodziło jej kumpeli. Do tego sugestywnie zademonstrowała gestem ten manewr miłości oralnej o jakiej obie mówiły. Więc teraz Nico na nią wybałuszył oczy. W końcu więc podniósł wzrok na Aarona jakby liczył, że on powie coś innego.

- Nie patrz tak na mnie. Laski się na ciebie nakręciły i tyle. Mam nadzieję, że ich nie rozczarujesz bo nie chciałbym tu jakichś dymów pod dachem. A w ogóle to masz jakieś fajne koleżanki tam u siebie? Najfajniej jakby lubiły kostnice i trumny. No ale ostatecznie mogę jeszcze to negocjować. - dla pozostałych co brali udział w wieczornych dyskusjach przy kolacji to co mówił Aaron nie było pewnie zaskoczeniem. Ale dla poturbowanego Latynosa owszem. Obdarzył go spojrzeniem jakby właśnie się zorientował, że znalazł się w domu wariatów. Wśród wariatów.

- Że co? - zamrugał ponownie oczami i popatrzył na tą pstrokatą piątkę co każde wyglądało jak z innej bajki. I jeszcze mówiło co innego. Więc już chyba nie wiedział co mówić albo pytać.

- Jesteś głodny? Właśnie skończyliśmy śniadanie. - Johnson zlitowała się nad nim i powiedziała wreszcie coś znajomego i standardowego wskazując kciukiem za siebie skąd oboje przyszli z Manfredem. Latynos z ulgą pokiwał głową, że tak.

- No nie dacie się poznęcać… wiecie co? - albinoska prychnęła z udawaną pretensją na gości i pokręciła głową. A tak się dobrze bawili cudzym kosztem nawet go nie bijąc albo krzywdząc.
- Dobra, zejdźmy z chłopaka bo nam tu zaraz zemdleje albo zejdzie na serce - popatrzyła po zebranych, wstając. Okręciła się żeby ustawić się po boku brudasa i przerzuć jego nie wybite ramię przez swój kark. Pociągnęła do góry asekurując żeby nie upadł.
- Lola kopnij się po żarcie, ja go zaprowadzę do pokoju. Za dużo tu ludzi, a on niby potrzebuje spokoju. Potem go pomęczymy, na razie żarcie, picie, proch od Asha, szlug i lulu - puściła blondynce oczko.

- Dobra to wezmę też coś i dla nas. To my zjemy u mnie. - Lola podchwyciła szybko pomysł koleżanki i ochoczo zerwała się z miejsca podskakując do kuchni gdzie już urzędowała krótkowłosa rozdając na talerze co tam z kumplem upichcili rano.

- Tylko tam się nie rozkręcajcie za bardzo bo Skaza pewnie będzie chciał z nim pogadać. - usłyszała jeszcze wychodząca ze swoim latynoskim ładunkiem albinoska. Po czym znów musiała odbyć kulawą pielgrzymkę do pokoju Mili i tam mogła złożyć pacjenta z powrotem do łóżka z którego wcale nie tak dawno na raty wstawali.
Teraz należało brudasa zapakować z powrotem w bety, ostrożnie pomóc najpierw usiąść a potem przekręcić i położyć. Żeby mógł zjeść gangerka podłożyła stertę poduszek pod jego plecy aby usiadł zamiast leżeć płasko.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy. Jesteś bezpieczny… i Nico? Ładnie, to imię czy ksywa? Ja jestem Śnieżka - nawijała spokojnym głosem, moszcząc gangusowi koc na kolanach i poprawiając poduchy. Gdy wreszcie skończyła wstała żeby pozbyć się własnych łachów.
Z absolutnie niewinną miną przeszła pod stolik przy oknie zgarniając z niego plastikową tacę.
- Zjesz i pójdę do Asha po ten paracetamol, a zanim się z powrotem położysz w poziomie sprawdzimy czy żaden szew nie puścił, albo czy bandaże nie przeciekają - wróciła na łóżko, siadając obok Latynosa i położyła plastikową tackę na jego kolanach.
- Nie przejmuj się, to żebyś wyra nie ujebał - dorzuciła pogodnym tonem - Jak ci nie będzie szło to cię nakarmię, nikt nie zobaczy. Żadna siara, żebyś się widział wczoraj gdy się wyjebałeś. W pierwszej chwili myślałam że już regularny trup. Masz farta chłopie. Jak stąd do samiuśkiego Miami.

- Dobra. Śnieżka tak? No widzę. Pasuje ci. - pacjent znów miał minę trochę skołowanego i chyba nie dowidział czegoś co się dzieje dalej niż kilka kroków od niego. Bo jak albinoska odeszła od łóżka to wodził za nią wzrokiem i mrużył oczy przekrzywiając trochę do tego głowę jakby właśnie nie widział jej wyraźnie. Dopiero jak była przy nim to patrzył dość zwyczajnie. Ale i tak znów się zdziwił jak już z bliska przekonał się, że wróciła do łóżka bez żadnych ubrań. W dość naturalny sposób wzrok zawiesił się mu na jej piersiach i na tym co miała pomiędzy udami. Akurat na ten moment wtarabaniła się Lola z kolejną tacą i śniadaniem dla całej trójki.

- O! Już zaczęliście? O. I znalazłaś tacę? Całkiem o niej zapomniała. To poczekaj postawię to tutaj. - przywitała się wesoło kładąc pełną tacę na taboret przy łóżku co robił za coś w stylu nocnej szafki. I teraz można było z niej sięgać aby się najeść.

- To poczekajcie bo widzę, że mam nieodpowiedni strój. Ale zaraz to naprawię tylko zamknę drzwi aby nam nikt nie przeszkadzał. - dorzuciła słodko i wróciła do tych drzwi zamykając je na zamek. A potem poszła w ślady Śnieżki z tym dobieraniem odpowiedniego kostiumu do tego śniadania i usiadła obok niej.

- A to.. Zawsze jecie śniadanie… W takim stroju? - zapytał ich gość chyba wciąż mając nieco problemów z nadążaniem za tą wartką akcją jaką serwowały mu obie nagie gospodynie.

- Zależy od okazji. Musi być odpowiednia, tak jak okoliczności i nastrój - Phere podniosła miskę z jajecznicą i czymś co przypominało pikle. Widać Johnson i Manfred nie krępowali się korzystać z domowej spiżarni. Nadziała kawałek jajka na widelec, tak samo jak gruby plaster ogórka. Dmuchnęła parę razy zanim podstawiła porcję żarcia meksowi prosto pod nos.
- No nie gadaj że nigdy cię żadne gołe laski nie karmiły z rana - parsknęła wyraźnie nie dowierzając w podobną historię - Co wy tam na tym swoim rewirze robicie o poranku? Byś się kręcił w porządnej ekipie to i porządnie by ci śniadania podawali. Albo obiady. Spisałbyś się to nawet na kolację załapał. Od czasu do czasu... taki milutki chico chyba by nie miał z tym problemu, co Lola? - popatrzyła z uwagą na kumpelę.

- No! Właśnie. Tak jak Śnieżka mówi. Poranne karmienie, obciąganie, szybki numerek na dobry początek dnia aby człowiek czuł radość i chęć do życia. Samo zdrowie. - Mila wzięła swój talerz aby samej się obsłużyć z tym śniadaniem ale nie przeszkadzało jej to w pełni poprzeć zdanie kumpeli. I dało się wyczuć, że klimat rozmowy jej odpowiada i chętnie może tak tokować dalej. Latynos zaś patrzył to na jedną białą to na drugą jeszcze bielszą blondynkę jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to co się tu dzieje. I od przebudzenia rano i tam w kuchni no a teraz tutaj w pokoju.

- Dobra chyba mogę to sam zrobić. - powiedział w końcu dając znać, że po tych paru pierwszych gryzach jajecznicy sam jest gotów spróbować się nakarmić.

- To co? Karmiły już cię gołe laski przy śniadaniu? - Lola powtórzyła pytanie kumpeli widocznie ciekawa jak się obie wpisują w historię śniadań ich gościa.

- Zdarzało się. Było miło. Ale nie tutaj. Nie u Runnerów. Serio jesteście Runnerami? Wszyscy no i wy dwie też? - uśmiechnął się pozwalając sobie na pewną nonszalancję. Ale chyba ciężko mu było uwierzyć że trafił do siedziby gangu z jakim jego gang w najlepszym razie miewał okresy zawieszenia broni i chwilowo neutralne stosunki.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 09-11-2021 o 05:08.
Dydelfina jest offline  
Stary 03-11-2021, 01:34   #12
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Jakby ktoś Śnieżkę pytał też by się puknęła w czoło słysząc podobne brednie, ale jednak. Siedzieli tu we trójkę i jeszcze nikt się nie zabijał.
- Tak się koncertowo rozjebałeś że się nam z Lolą ciebie szkoda zrobiło - oddała brudasowi widelec zamiast niego podnosząc skręta z tacy. Odpaliła go i niespodziewanie zmieniła adres z brzegu łóżka na teren bardziej pośrodku zarówno materaca, jak i rannego. Przerzuciła udo przez jego biodra siadając na nich. Wtedy też skończyła się zaciągać, dmuchając dymem do góry.
- Wyprosiłyśmy chłopaków żeby ci pomóc, poskładać. Nie wiem - wzruszyła ramionami - Pewnie Duchy coś w tobie zobaczyły i nam kazały ten twój śliczny tyłeczek ogarnąć… chociaż z początku nie był taki śliczny. Nie pasuje to cię jeszcze możemy wpierdolić na powrót w bagno razem z wrakiem, ale chyba by było szkoda, nie? - zaciągnęła się żeby tym razem zamiast jajecznicą poczęstować meksa dymem metodą bezpośrednią jak przy reanimacji którą kiedyś trenował na niej Ash.

Wchłonął od niej ten dym. A ona mogła poczuć ustami jego usta. Podniósł dłoń i przesunął nią po jej twarzy. Co w pod koniec zaczęło przypominać zarzewie pocałunku. Jak się skończyło odezwała się Lola wtrącając się w to wszystko.

- No właśnie. Tak było jak Śnieżka mówi. I liczyłyśmy no a przynajmniej ja liczyłam, że jak już dojdziesz do siebie to nasz wyratujesz z tarapatów. Wy faceci to chyba lubicie takie numery co? Ratowanie ślicznotek z opresji. Co? - Mila pokiwała głową przeżuwając swoją porcję jajecznicy. Teraz ona mówiła więc Nico spojrzał w bok, właśnie na nią.

- Z jakiej opresji? - zapytał trochę nie wiedząc się czego się spodziewać. Znów wbił widelec w swoją porcję smażonych jajek ale wolna dłoń spoczęła mu na piersiach siedzącej na nim albinoski.

- O no właśnie z takiej. - Lola odłożyła swój talerz i widelec na łóżko aby coś zademonstrować. - No zobacz tutaj. - powiedziała dotykając swoich piersi jakby chciała mu je zaprezentować. A ładnie się one prezentowały i bez tego. - Albo tutaj. - podniosła się na kolana i od tyłu złapała podobnie piersi koleżanki chcąc i tą parę mu zaprezentować. A też ładnie się prezentowały i bez tego. - Widzisz? Ładne nie? - zapytała jakby była w trakcie prezentowania jakiegoś problemu.

- No tak, ładne. - zgodził się Latynos zafascynowany tym pokazem. Dla równowagi pogłaskał też piersi gospodyni tego pokoju.

- No właśnie. Też tak myślę. A możesz sobie wyobrazić, że nikt tego nie używa. U mnie to już chyba od weekendu. - poskarżyła się na taki swój straszny los.

- Naprawdę? - spojrzał na nią z miną jakby się zastanawiał czy się znów jakoś nie zgrywa.

- No. Albo tutaj. Nawet nie wiesz od jak dawno nie miałam tam żadnych gości. Chyba też od weekendu. No i tak właśnie liczyłyśmy z Lucy, że może nas wybawisz z tej opresji. No wiadomo, jakoś byśmy się zrewanżowały za ten ratunek. Potrafimy się odwdzięczać jak kogoś polubimy nie Lucy? - dłoń blondynki zjechała na własny brzuch a potem podbrzusze aby pokazać jak bardzo okrutny los samotności ją doświadczył. I jakby ostatnia nadzieja była w rycerskim Latynosie jakiego duchy przysłały im obu na ratunek z tych opresji właśnie.

Phere dołożyła swoje pełne cierpienia westchnienie do ogólnie panującej damskiej tragedii. Bawiła się świetnie, ale nie wolno było wychodzić z roli, znowu się zaciągnęła.
- Jesteśmy miłe dla tych którzy są mili dla nas - odpowiedziała dmuchając dymem w meksa. Sapnęła z rezygnacją - Od weekendu? Kobieto, mnie od trzech tygodni nikt nie odwiedzał. Pewnie przez te schody, za wysoko - pokiwała smętnie głową. - Wczoraj też… myślałam że jak Cyborg z chłopakami przyjechali to chociaż wpadną na moment, ale nie. Spieszyło się im znaleźć Nico i mu spuścić wychowawczy wpierdol za wożenie po nie swojej dzieli, eh faceci. Do bijatyk i strzelanin to pierwsi, ale żeby lasce pomóc to już za ciężko.

- Od trzech tygodni? Oojeejjj! No zobacz Nico jakie biedactwo tu mamy. No czyż serce ci się nie kraje na ten widok? - Lola jęknęła z rozpaczy nad niedolą kumpeli i czule przytuliła ją do piersi aby dać jej ulgę i pocieszyć w tej trudnej sytuacji. Do tego poklepała ją po ramieniu i plecach obejmując ją w iście matczynym uścisku.

- Myślę, że w takiej sytuacji powinieneś się zająć nią w pierwszej kolejności. Chrześcijański obowiązek nakarmić głodnego, napoić spragnionego, przelecieć potrzebującego no nie? - głaskała jasno blond głowę zwracając się do siedzącego mężczyzny jakby chciała poruszyć jego serce i sumienie.

- Nie ma kto was pukać? Serio? A ci w kuchni? To nie macie swoich facetów? - Nico łyknął po całości ten spektakl dziejący się na jego oczach i na wyciągnięcie ręki. Ale taka wersja wydarzeń chyba brzmiała mu bardzo nieprawdopodobnie jak można było to wyczytać z jego głosu i twarzy.

- No znaczy wiesz, nie, że tam zaraz nie ma… Dzisiaj mamy na mieście sprawy do załatwienia i mamy odwiedzić naszych kolegów z sąsiedztwa. No j jakby zabawa przeciągnęła się do rana to może ktoś by nas poratował. Zwłaszcza jak okażesz się zimnym draniem nieczułym na kobiece troski i potrzeby. - Mila przekrzywiła swoją głowę i wróciła do bardziej standardowego, cwaniackiego tonu dając znać, że ten w łóżku to nie jest ostatni mężczyzna na świecie ani nawet w tej dzielni do kogo mogą zwrócić się o pomoc.

- No cóż… No jestem trochę nie w formie jak widzicie… - cmoknął i wskazał wolną ręką na swój nagi tors i niezbyt skoordynowane ruchy. - Ale skoro macie taką potrzebę to spróbuję zrobić co się da aby wam pomóc. - uśmiechnął się półgębkiem jakby udało mu się zawrzeć korzystnego deala.

- Słuchaj, jak nie dasz rady to się nic nie stanie. Wiemy jak jest, zero presji - albinoska rozłożyła ręce i położyła je Latynosowi na ramionach, delikatniej na tym niedawno wybitym. Też się do niego uśmiechnęła podobnie - Ci z kuchni to jak rodzina, od smarka się znamy. Przecież nie będę dymać brata, nie? To już by było za mocno pojebane nawet jak na Det… ale jesteśmy wdzięczne że mimo kiepskiej formy chcesz chociaż spróbować - dokończyła i zaciągnęła się, a potem powtórzyła manewr z częstowaniem dymem.

- Aha. No to tak… To możemy tak zrobić… Umówimy się jakoś… - powiedział chyba uspokojony i zadowolony z takiego układu jaki zawarli. Jakby dotarło do niego, że w najbliższej przyszłości zabawią się we trójkę. I to w jakiś ciekawy sposób.

- Juhu! Jesteś kochany Nico! Jesteś naszym bohaterem co ratuje damy z opresji! - Lola wyrzuciła ręce w górę jakby była świadkiem jak jej faworyt z Ligi pierwszy przejeżdża linię mety. Po czym opadła na kolana i pocałowała swojego bohatera w usta dla okazania tej radości i wdzięczności. I wszyscy wydawali się zadowoleni z takiego obrotu spraw.

Patrząc z boku na całą scenę nie dało się odnieść wrażenia dość zastanawiającego. Przegięły czy właśnie tak wyglądała desperacja? A może zwykła międzyludzka chęć pozytywnego zacieśnienia nowej znajomości. Trochę dziwna, gdy chodziło o dwa gangi zwykle się zwalczające. Grunt że Latynos chwycił haczyk, a one zdobyły punkt w grze “zaprzyjaźnijmy się”. Chociaż tak naprawdę typ sprawiał sympatyczne wrażenie, tak różne od zwyczajowego wrażenia jakie się miało przy obcowaniu z brudasami z Camino Real. Jeśli było się Sand Runnerem… miła odmiana od średniej ulicznej.
- Jedz, musisz odzyskać siły i stanąć na nogi - albinoska wcisnęła mu niedopalonego skręta, a blondynkę obok pociągnęła dyskretnie za rękę kiedy schodziła z powrotem na materac. Złapała jej spojrzenie, swoim własnym wskazując zwolniony rejon okolic bioder.
- Zajmiemy się tobą, nic ci tu nie grozi… odpręż się i odpoczywaj - dodała cicho i łagodnie, odsuwając na bok koc, Lola zrobiła porządek z bokserkami. Biała dłoń wróciła do zaczętej zeszłego wieczora zabawy w badanie sprawności reakcji ciała i tej całej hydrauliki.

Tym razem z miejsca dało się wyczuć i zobaczyć różnicę w porównaniu do zeszłej nocy. Tym razem Lucy miała co trzymać w dłoni a jak jeszcze trochę popracowała tą białą rączką to efekt był jeszcze wymowniejszy. A i ich gość reagował znacznie sensowniej i przytomniej na te manewry. Odstawił talerz z niedokończoną jajecznicą a gospodyni uprzejmie odstawiła jego i swój na tacę stojącą na taborecie. On sam oddychał coraz intensywniej i ogólnie zdradzał oznaki zadowolonego i podnieconego mężczyzny, że aż miło było popatrzeć i posłuchać, że ta ciężka, ręczna praca Lucy nie idzie na marne.

Wkrótce też do prac ręcznych dołączyły ustne a Lola zajęła się górą mężczyzny całując się z nim na całego. A on z lubością zanurzył dłoń w białe włosy Śnieżki dociskając ją do swojego przyrodzenia. Zabawa trwała w najlepsze i chociaż czasem coś zgrzytnął zębami jak się poruszył zbyt gwałtownie to raczej nikt z ich trójki nie narzekał.

- Daj się trochę pobawić. - poprosiła grzecznie Mila schylając się nad męskimi biodrami aby też mogła ich skosztować. Teraz mogły się tak uzupełniać w tych manewrach ku uciesze ich wspólnego pacjenta. Aż wreszcie Lola widząc, że jakoś on nie omdlewa i tryska krwią postanowiła spróbować czegoś nowego. I wreszcie zajęła miejsce Lucy siadając na nim okrakiem. Ale tym razem nie oddzielały ich bokserki i koc. Więc powoli wsunęła w siebie jego przyrodzenie uważnie obserwując jak na to reaguje. Znów jakoś nie zemdlał nawet jak już dosunęła się na sam dół i siedziała mu na biodrach. Więc zaczęła powolną huśtawkę nie chcąc go uszkodzić ale i taka zabawa sprawiała im mnóstwo frajdy. Blondynka stopniowo zwiększała rytm aż zrobił się całkiem niezły.

- Mówię ci Śnieżka jest naprawdę nieźle, aż się nie mogę doczekać aż Nico dojdzie do siebie. Chcesz spróbować? - zaśmiała się wesoło zwracając się do kumpeli. A widząc, że ta też ma ochotę spróbować reklamowanej zabawy to i nachyliła się jeszcze całując usta mężczyzny po czym zsiadła z niego zwalniając miejsce.

- Wydaje się mieć wszystko na swoim miejscu - Phere mruknęła głucho, mrugając dopiero kiedy miejsce w siodle zostało zwolnione. Lubiła patrzeć, oswajać z nietypową sytuacją przed przystąpieniem do działania.
- Nigdy nie robiłam tego z meksem, ani żadnym brudasem - dodała wracając na biodra Latynosa. Zawisła nad nimi, opierając dłonie na metalowej ramie łóżka za jego głową i patrzyła, to kręcąc karkiem lekko na boki, to przymrużając oczy, aż do chwili gdy wreszcie nie dała rady dłużej wytrzymać. Starając się zachować ostrożność usiadła na jego drążku, stękając gdy ich biodra się zetknęły. Ramiona pokryła jej gęsia skórka, oczy zaszkliły podnieceniem. Nie zdążyli się nawet porządnie rozpędzić gdy dziewczyna z piskiem opon wylądowała na mecie. Parę ruchów w górę i w dół wystarczyło aby całym bladym ciałem zatrząsł dreszcz, a mięśnie się zacisnęły.
- Przepraszam... - zgrzytnęła zębami, opierając czoło o czoło kochanka.

Coś tam mruknął w odpowiedzi ale wydawał się być zbyt podekscytowany aby dało się to zrozumieć. Też udało mu się dojść do szczytowego momentu co Lucy mogła zaświadczyć osobiście. A chociaż w trakcie zabawy wydawał się mieć bardzo ograniczone pole manewru to jednak jak większość aktywności przejęły na siebie jego partnerki to wyszedł z tego całkiem niezły duet. Jeden a potem drugi. Teraz zaś wszyscy wydawali się mieć niezły, przyjemny początek tego jesiennego dnia. On tą mniej uszkodzoną dłonią pogmerał gdzieś po ramieniu i plecach albinoski a druga blondynka usiadła obok niego.

- No widzisz? Nie będzie ci z nami źle. Nieźle na początek, mam nadzieję, że wkrótce wejdziemy na nieco wyższy poziom aktywności. Nie mogę już się doczekać aż wrócisz do pełni sił. I byłeś taki kochany, że nas wyratowałeś! - Lola szczebiotała radośnie też nagradzając Latynosa całusem w usta i też dało się zauważyć, że taki szybki numerek do śniadania bardzo jej przypadł do gustu i teraz ma świetny humor.

- Jezu… daj mu żyć Lola. Powtarzasz się jak zacięta. Stanie na nogi to stanie, na razie leży ale i na leżąco daje radę - Phere prychnęła ironicznie, schodząc z powrotem na materac. Po tym śniadaniu musiała się umyć, jednak to potem. Na razie ułożyła się wzdłuż mężczyzny, obejmując go ramieniem przez pierś i kładąc udo na biodrach jak tuż przed zaśnięciem, lecz tym razem odchylała kark żeby patrzeć mu w twarz.
- Dzięki Nico - cmoknęła go w policzek, wolną ręką sięgając po kubek z kompotem i podała mu - Szkoda że nie rozwaliłeś się u nas wcześniej… tyle mamy do nadrobienia. Musisz tu z nami zostać przynajmniej tydzień, inaczej się pogniewamy. Tak jak się pogniewamy jak się zawiniesz i więcej tu do nas nie wpadniesz na obiad ze śniadaniem w pakiecie. Mieszkam na górze, na poddaszu które również musisz zwiedzić.

Zrobiło się sennie i przyjemnie. Trzy nagie ciała zaległy na wspólnym łóżku. Szczytem aktywności był moment jak po chwili Lola sięgnęła po zmiętoloną paczkę fajek i gestem zapytała czy też chcą zajarać szluga. Można było przepłukać gardło tym kompotem i nacieszyć się swoją bliskością w ciszy lub gadając urywanymi, leniwymi zdaniami o tym czy o tamtym. Gdzieś tam obie Runnerki zdawały sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie zostawić Nico i zasuwać do Ligi no ale jeszcze nie teraz. Poza tym wcześniej miał przyjechać ktoś od Browna aby dać znać co i jak. A to chyba byłoby słychać a jak nie to któryś z chłopaków powinien dać im znać. No i właśnie dał. Bo usłyszeli stukanie do drzwi pokoju.

- To jak skończyliście się zaprzyjaźniać to chodźcie do kuchni. Trzeba obgadać parę spraw. - zza drzwi doszedł ich głos Skazy który widocznie już zdołał się dobudzić po pracowitej nocy.

Dzień zaprawdę był wyjątkowy, skoro podniósł grzbiet z wyra przed południem. Słysząc jego głos Phere się skrzywiła. Uwolniona od dręczącego ciało od tygodni napięcia, już prawie ponownie zasnęła, rozłożona w poziomie i to w tak przyjemnym zestawie… a tu się dobijali spać nie dając.
- Dopiero zaczęliśmy! - podniosła głowę z poduszki, ciskając niezadowolonym głosem w postać za drzwiami - We dwie mamy przyjść czy słodziaka zgarnąć ze sobą?!

- Cała trójka. Uwińcie się zanim ktoś od Browna przyjedzie. - odparł z niezmąconym spokojem po czym chyba odszedł bo dało się słyszeć oddalające się korytarzem kroki.

- Ehh… I znów trzeba będzie majtki zakładać i całą resztę… - blondynka westchnęła cierpiętniczo do popękanego sufitu aby pokazać na jaką katorgę skazał ją Roger jak tu się tak fajnie leżało i nic nie robiło.

- A co on chce? Kto to jest? - Nico zapytał widząc, że sprawa zdaje się dotyczy także i jego.

- Skaza, nasz dowódca. On rządzi pod tym dachem - albinoska niechętnie podniosła się do półpionu zostając tyłkiem i nogami na materacu. Poklepała brudasa po udzie, uśmiechając się spokojnie.
- Trochę wczoraj kręcił nosem na to całe ratowanie, ale dał się przekonać i nie przeszkadzał, a nawet pomagał… no i cię nie rozwalił od ręki. Jest w porządku, sam zobaczysz. Nie będzie tak źle - dorzuciła przecierając biodra kawałkiem prześcieradła. Marny substytut mycia, jednak na razie musiał wystarczyć.
- Chodź, pomogę ci się ubrać i cię z Lolą zaholujemy na kanapę w salonie. - wyciągnęła zapraszająco rękę. - Nie martw się, będziemy zaraz obok.

Jak się zebrali do kupy w salonie to już zbliżało się południe. Całkiem ulewne bo znów ciężkie krople zaczęły tarabanić o szyby i resztę świata. Ale mimo to było zaskakująco ciepło jak na początek prawdziwej jesieni. Dało się poznać bo jedno z okien w salonie było otwarte i w przeciwieństwie do wczorajszego dnia jakoś nie pizgało od niego złem a nawet tworzyło ciepły przeciąg. Ale na zewnątrz wody nie ubywało.

Wyglądało na to, że jak Latynos wspomagany przez dwie blondynki dotarł do tego salonu to już reszta Żałobników zdążyła przybyć na miejsce lub po prostu czekali tylko na nich. Cała trójka usiadła na sofie gdzie Nico znów się znalazł w środku pomiędzy dwiema kobietami.

- No i jak się czujesz? Nazywasz się jakoś? - Skaza poczekał aż się rozsiądą i spojrzał na ich gościa.

- Nico. Dzięki za ratunek wczoraj. Dziewczyny mi powiedziały jak to było. - Latynos z Camino wskazał na siedzące po jego bokach blondynki.

- Tak? No dobrze, nie ma sprawy. Rozwaliłeś się nam pod oknami. No to jakoś cię wyciągnęliśmy z wraku. Nie wiem czy kojarzysz. Ale ja jestem Skaza. To jest Ash i Geronimo. Geronimo się włamał do twojej fury, reszta cię wyciągnęła a Ash jakoś pozszywał do kupy. - lider bandy przedstawił męską część drużyny i streścił jak to wczoraj było z tym ratowaniem młodego Camino. Ten też mruknął do nich, że “dzięki” i machnął do nich ręką.

- To może opowiesz nam coś o sobie? Dajmy na to po co tak prułeś przez nie swoją dzielnię? Albo skąd? Albo dokąd? - lider zagaił tonem luźnej pogawędki. Ale pytania jakoś zastopowały ich gościa. Popatrzył na niego, potem po kolei na całą resztę jego bandy i widać było, że zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Mhm. No może ja cię źle o coś pytam albo nie gadam po waszemu. To może z dziewczynami pogadasz? Widzę, że się nieźle dogadujecie. - Roger pozwolił sobie na okazanie nieco ironii i wskazał zapraszającym gestem na obie koleżanki jakie obramowały każdy z boków och gościa.

Śnieżka przewróciła oczami tak aby wszyscy widzieli.
- Przecież miałeś nie mieć pretensji, obiecałeś! Zresztą już za późno, bo o! - prychnęła pokazując Rogera palcem. Zaraz opuściła rękę, żeby objął meksa ramieniem. Wolną łapą odpaliła skręta.
- Daj spokój Nico, przecież nie zajebałeś chyba nikogo od nas, co? - uśmiechnęła się - Czaimy że ty czaisz że jesteśmy Runnerami, ale no bez jaj. Chyba zauważyłeś że nasza gościna się różni od typowej runnerskiej gościny dla kogoś z Camino. Nie musisz się spinać. Nie spinaj się, chyba za mało jarasz - zaciągnęła się, a potem poczęstowała go dymem.

- Nie, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu… Spieszyłem się. A na przełaj była najkrótsza droga. Parę przecznic i bym przejechał. - zaprzeczył szybko, że coś ma na pieńku z Runnerami i to nie dlatego tak wczoraj zasuwał przez ich dzielnię.

- Chodzi o skrzynkę co ją chłopaki znaleźli? - tym razem Phere zaciągnęła się dla siebie. Przytrzymała dym w płucach i wypuściła po pięciu sekundach w stronę sufitu - Masz skasowaną furę, runnerowa daleko w wasz rewir nie wjedzie, a ty się nie nadajesz na żadne dalsze wędrówki przez parę najbliższych dni. Zresztą sam widzisz że cię musimy prowadzić bo łeb i widok ci szwankuje. Bardzo ryzykujesz wstrzymując się parę dni czy mamy szukać sposobu aby to przerzucić do adresata z notką “to ode mnie. Nico”.

- Skrzynkę? - Nico spojrzał na nią i jakoś odkąd usiadł na sofie nabrał wody w usta. Jakoś nie kwapił się do wypowiedzi.

- Skrzynkę. Walizkę. Ger leć ją przynieść. Jest u mnie. - Skaza poparł koleżankę i posłał kumpla po ów fant o jakim rozmawiali. Topornik skinął głową i wyszedł. Słychać jeszcze było jego kroki na korytarzu a potem na schodach. Latynos odprowadził go trochę niepewnym spojrzeniem. Jakoś nikt nie kwapił się do prowadzenia rozmowy. Aż znów zbliżające się kroki zapowiedziały powracającego mięśniaka. Przyniósł walizkę i podał ją Rogerowi.

- Połóż. - powiedział do Xaviera i ten postawił czarne pudło na stole, centralnie przed Latynosem i dwójką dziewczyn. Po czym otworzył wieczko. Na oko blondynki to chyba było tam mniej więcej to co znaleźli. Chociaż może inaczej poukładane. Jednak ta spluwa, magi, paczka prochów no i papiery w niej były.

- Otworzyliście. - Nico powoli skinął głową chyba orientując się coraz lepiej w sytuacji. Walizka leżąca na stole zdawała się mieć na niego wręcz magiczną siłę przyciągania wzroku.

- Otworzyliśmy. I trochę poczytaliśmy. O ProMed, schronach i innych takich. - Skaza potwierdził i uzupełnił wiedzę ich gościa co wywołało zaciśnięcie się jego ust w wąską linię jakby gorączkowo teraz główkował nad zaistniałą sytuacją.

Za to albinoska westchnęła ciężko, pocierając ramię brudasa dla dodania mu otuchy.
- No dokładnie jakoś tak tam wczoraj wieczorem Ash ze Skazą gadali… pewnie całkiem sprytne i ciekawe rzeczy, ale akurat z Lolą miałyśmy ważniejsze sprawy na głowie to nie za bardzo się skupiałyśmy na pierdołach. Taką jedna naprawdę dużą i dużego kalibru sprawę. Priorytetową - mrugnęła do niego - Ale ogarniam że to ważna fucha dla ważnych ludzi którzy ci nie wybaczą jak paczka zaginie, albo się zdekompletuje czy gdzieś zawieruszy… no nie patrz się jak byśmy cię tu zaczynali pałować i podłączać pod akumulator - chuchnęła mu dymem w twarz - Zabierzesz ją sobie w cholerę, calutką. Tak jak swój tyłeczek, kiedy już wydobrzejesz. Do tego czasu nam siedzisz na karku, więc jeśli mają być z tego kłopoty chcemy wiedzieć na co i na kogo się szykować, comprende?

- Bo nie wiem czy załapałeś wystarczająco klarownie Nico. Ale gdyby nie my to byś tam parę domów dalej jednoczył się teraz wraz z duchem swojego rozwalonego wozu z duchami jeziora. Razem ze swoją walizką. - Skaza leniwie wskazał kciukiem gdzieś na jedną ze ścian jaka prowadziła ogólnie na północ ale pewnie chodziło mu o miejsce wczorajszej kraksy.

- No tak… Pewnie tak… Czytaliście to? Braliście coś? I tak poznam czy czegoś nie ma. - Nico miał poważną minę i wciąż trybiki pod czaszką musiały mu zasuwać na ile to wstrząśnienie mózgu i reszta poturbowanego ciała mu pozwalały.

- Czytaliśmy. Wychodzi nam, że ktoś szuka tych schronów. Pewnie jakiś ważniak. Wiemy, że jeden jest pod ratuszem albo w pobliżu. Inne nie jesteśmy pewni ale też chyba są w Zakazanej. - tym razem odezwał się milczący dotąd Ash. Wskazał brodą na zawartość otwartej walizki. Skaza w milczeniu potwierdził jego słowa skinieniem głowy.

- Zgaduję, że jesteś tylko kurierem. Posłańcem. Między jakimiś szychami. Teraz my już jak widzisz wiemy to samo co oni. Przynajmniej z tym ratuszem. I szczerze mówiąc mamy ochotę tam się wybrać. Przydałby nam się taki porządny gambel sprzed wojny z nienaruszonego schronu. - Roger odezwał się i uśmiechnął się do ich honorowego gościa. Ten spojrzał na niego niepewnie. Wpatrywał się chwilę po czym przeniósł wzrok na Xaviera i Aarona stojących i siedzących naprzeciwko stołu.

- Chcecie wejść do Zakazanej? Pogięło was? Tam jest kordon na zewnątrz a w środku mutki Hegemona. Jak nie jedni to drudzy was rozwalą. - Nico przesuwał spojrzeniem po całej piątce ale na koniec znów popatrzył na ich lidera.

- Nie tylko ty robisz fuchy dla ważniaków tego miasta brachu. Mamy przepustkę na szwendanie się po Zakazanej. - sądząc po głosie i minie Rogera to ta nonszalancka wypowiedź sprawiła mu niemało satysfakcji. Zresztą pozostałym z jego bandy również. Nie mniej pewnie niż zdziwiona mina Latynosa. W końcu wszyscy w mieście wiedzieli, że do Zakazanej wszyscy mają zakaz wstępu. Z wyjątkiem Egzekutorów Schultza. Ale Skaza i reszta przecież byli Runnerami a nie Schultzami więc nie mogli być Egzekutorami starego zgreda z Downtown.

- Robimy rozpoznanie przy starej rafie, Liga nam podrzuci mapy i jak ładnie poprosimy czegoś więcej niż samej rafy z okolicami. Dziś się z nimi po południu widzimy, czekamy w sumie na posłańca - Phere wzruszyła ramionami i pokręciła głową patrząc na Skazę - Wewnątrz strefy nikt nam nie patrzy na ręce, ani za rączkę nie prowadzi… dałoby się urwać. Rozejrzeć, może zgarnąć coś dla siebie. Jeśli masz jakieś dodatkowe info to dawaj - odwróciła się do meksa uśmiechając mało radośnie - Przydałoby mi się, bo to ja tam będę leźć na ten pierdolony zwiad przy ratuszu. Co się uda wynieść to podzielimy. Między nas wszystkich tutaj.

- Oo… - mruknął Latynos jakiego chyba zaskoczyła ta cała akcja swobodnych spacerów wewnątrz Zakazanej Strefy. Przeczesał palcami włosy jakby próbował zebrać to wszystko do kupy. Jakby dla równowagi spojrzał teraz to na jedną, to na drugą Runnerkę jakie siedziały po obu jego stronach. Lola ze swojej strony z psotnym uśmiechem na twarzy potwierdziła głową to wszystko co mówili kumple i kumpela.

- I ty też tam chcesz iść? Do środka? - zapytał Lucy zerkając teraz na nią. Ale wtrącił się Skaza.

- Tak. Przede wszystkim ona. To nasz najlepszy szwendacz. - odparł na zadane pytanie. Co spowodowało, że Latynos znów zacisnął szczęki w wąską linię.

- No to jak macie zieloną kartę na łażenie po strefie to luz. Zostaje jeszcze Hegemon i jego mutki. No i Schultz. Może się wkurzyć jak ktoś mu obrobi schron na jaki ma chrapkę. - powiedział w końcu jakby musiał się wewnętrznie przełamać aby to powiedzieć.

Oczy Lucy zrobiły się trochę większe, ale czy to nie było oczywiste? Kto mógł się łasić za stare artefakty z wnętrza strefy jak nie stary zgred z Downtown? Chociaż nie, inaczej: czy istniało coś wartościowego w tym mieście na czym stary zgred z Downtown nie położył, albo wkrótce nie położy łapy?
- Durny stary impotent - dziewczyna skrzywiła się, opierając ciężej na meksie. Przełamał stupor, mieli progres. Pocałowała go w podziękowaniu za uchylenie rąbka tajemnicy.
- To do niego jechałeś słodziaku? - spytała cicho, po czym drgnęła jakby ją przeszył prąd - Wkrótce strefa przestanie być zamknięta, Liga odzyska Rafę, zaczną się czystki mutków od Hegemona. Całe miasto się na nich rzuci...a Schultz po prostu poczeka aż zamieszki się skończą i wejdzie tam swoimi pionkami, całymi na biało. Nie zaryzykuje dużej akcji w przeddzień masowych rozruchów… chyba - odwróciła twarz ku Skazie - Będzie to trzeba sprawdzić szybko, a jak zacznie się dym przerzucić gamble na nasz rewir. Ogarniemy. Ale Nico jest z nami. Jeśli chce.

- Do niego? To nie w tą stronę. - Skaza skrzywił się na znak, że coś kierunki jazdy mu się nie zgadzają. Nico zaś wyglądał wciąż jakby się wahał co może im powiedzieć.

- Od niego. Jechałem od niego. Nie gadałem z nim samym ani go nawet nie widziałem. Ale załatwiam to z White Handem. On mi dał tą walizkę i resztę. - przyznał zmieszanym tonem. A po Żałobnikach zdawał się przelecieć prąd. Najpierw stary zgred a teraz White Hand. Jedyny biały garniak w tej żałobnej czerni gajerów Schultza. Jego główny cyngiel i spec od siłowych rozwiązań. Mało prawdopodobne aby jego szef nie wiedział o tej akcji. Jak jej nie kontrolował to i patronował to musiał chociaż dać na nią zielone światło. Więc tak czy inaczej Ted Schultz musiał być zamieszany w tą sprawę.

- Kurwa mać. - mruknęła Lola jaka nie odzywała się do tej pory. Ale skala tego przedsięwzięcia i na niej musiała zrobić wrażenie.

- Do kogo to wiozłeś i ile miałeś na to czasu? - Phere przełamała zastój, zadając pytanie.

- Do takiego jednego faceta. Nie znam go. Znaczy nie wiem kto to jest. Mówi, że nazywa się Max. Nie wiem czy to prawda. Nie zdziwię się jak nie. Ale to norma w tym biznesie. Miałem mu zawieźć paczkę dzisiaj. Znaczy wczoraj jeśli ta kraksa była wczoraj. Cholera nie wiem co teraz będzie. - Nico sapnął dając znać, że właśnie zaczyna docierać do niego skala tarapatów w jakie się wpakował. I zaczynało go to żreć.

Wkopał się, co gorsza nie ze swojej winy, jednak nie zmieniało to faktu że ma przesrane skoro w grę wchodzili Schultz, White Hand i pewnie jeszcze cała banda śmietanki z Downtown oraz okolicy. Bladolicej było brudasa naprawdę szkoda, pal licho czy chcieli coś na nim ugrać czy nie.
- Jest południe - odezwała się, patrząc po reszcie Żałobników. - Ludzie Browna gdy przyjadą dadzą nam cynk o której i gdzie mamy się kopnąć do Ligusów. Też nie pojedziemy na hurra i z buta, tamci muszą mieć czas się przygotować. Poszukać ludzi którzy tam jeszcze byli, sprowadzić ich. Obrać taktykę jak poprowadzić spotkanie aby najwięcej na nim ugrać… ile mogą nam powiedzieć, co zataić. - podrapała się po boku szyi jak zawsze gdy zaczynały ją zjadać nerwy. Wąskie gardło czasowe, z drugiej kto teraz do cholery tak dbał o zegarki i godziny? Czy się umówią na wieczór czy późne popołudnie… grunt aby dojechali na umówione miejsce.
- Pojadę z Nico - stwierdziła patrząc Rogerowi w oczy gdy odpalała nowego skręta - Wy się tu ogarniecie i poczekacie na sępy Browna. My kopniemy się do tego Maxa. Gdy zobaczy jego poobijaną gębę zrozumie skąd opóźnienia. Weźmiemy paczkę i mój wóz. Lub jeśli Loli chce się ruszyć jej Mustanga. Pogadamy z nimi, oddamy paczkę i wrócimy, a potem skoczymy do Ligii. Znaczy Nico ją odda, my tam będziemy jako wsparcie i szofer.

Teraz z kolei wszyscy spojrzeli na Skazę. Nawet Nico. W końcu to od niego przede wszystkim należała decyzja czy się zgodzi czy nie. A on zastanawiał się chwilę zerkając za okno jakby chciał sprawdzić jaka jest pora dnia. No i nadal lało jak z cebra.

- Nie wiadomo kiedy przyjadą od Browna. Może za fajkę. A może o zmierzchu. - powiedział dając znać, że umawiali się co prawda na dzisiaj ale poza porankiem jaki zgodnie uznali za zbyt wczesną porę na załatwianie interesów to ich umawianie się kończyło. W świecie bez powszechnych zegarków ludzie umawiali się właśnie tak. Na porę dnia albo coś co tą porę doby wyróżniało. Więc trochę trudno było zgadnąć kiedy może zjawić się ktoś od szefa rejonu z jakim gadali wczoraj. I z jakimi wieściami.

- A ten Max to gdzie się miałeś z nim spotkać? - zagaił do kuriera znów koncentrując na nim wzrok.

- Niedaleko. W Medical Huron Center. - przyznał rozmówca po krótkiej chwili zastanowienia. Runnerzy pokiwali głowami. Jak się miało furę to rzeczywiście nie było daleko stąd. Z kwadrans na północ. Ale już w ziemi niczyjej. W okolicach licznych większych i mniejszych jezior, jeziorek i tych wszystkich rzeczek, odnóg, kanałów i strumieni co je łączyło.

- A jak wczoraj nie przyjechałeś to on tam dzisiaj będzie? - Skaza dalej drążył temat zanim coś postanowił czy tam jest sens jechać czy nie. Nico zastanawiał się chwilę nim wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Zawsze przyjeżdżałem o czasie. Wczoraj ta pogoda się schrzaniła to miałem opóźnienie. Dlatego chciałem przejechać przez waszą dzielnię. Jakbym śmignął na pełnym gazie to mógłbym zdążyć. Ale czy dzisiaj będzie to nie wiem. Ale pojechać można. Mam instrukcję gdzie zostawić walizkę jakby go nie było. - przyznał młody Camino co brzmiało dość prawdopodobnie. W końcu jak trudno było się umówić co do minuty czy kwadransa to trzeba było być gotowym, że można się rozminąć. I trzeba było sobie jakoś z tym radzić.

- No to można by podjechać. Zostawisz walizkę. I wrócisz do nas. - Roger milczał dłuższą chwilę nim się odezwał. Ale nawet wówczas milczał i wydawało się, że jeszcze chce coś powiedzieć. Ale jednak nie bo rozłożył dłonie, wzruszył ramionami i sięgnął do kurtki po zmiętoloną paczkę jeszcze bardziej zmiętolonych fajek.

- Lola prowadzi. Ger będziesz prowadził tego kaleczniaka. I dasz wsparcie jakby było trzeba. Śnieżka ty ich ubezpieczasz. Miej oko czy tam ktoś jest czy nie. Jak coś będzie śmierdzieć to zostawcie im kartkę a nie walizkę. A jak się miałoby schrzanić to chrzańcie to i wracajcie tutaj. - Skaza wydał dyspozycję swoim ludziom a przy okazji płynnie włączył w nie poszkodowanego we wczorajszym wypadku kuriera.

W pierwszej chwili Phere nie wierzyła w to co słyszy. Jeszcze wczoraj meks miał zostać sprzątnięty, dziś dostawał obstawę The Mourners. Z drugiej strony budowanie przyjaźni kosztowało, między innymi wysiłek.
- Jasne Skaza, będzie jak mówisz - albinoska nie kryła szerokiego uśmiechu. Z tej radości zatarła ręce, spoglądając na ich brudasa - To co chico, chyba jedziemy na spacer. Pakuj się do fury… tylko trzeba ci dać bluzę z kapturem - popatrzyła na niego tym razem krytycznie - Żebyś nikomu od nas nie lazł w oczy gdy będziemy jechać. Nie trzeba nam więcej pytań i przystanków. Ogarniemy na oriencie i wrócimy żebyś mógł odpocząć. Chyba że jednak nie chcesz się bujać po rewirze z obcymi padalcami od Runnerów - trąciła go ramieniem chociaż pro forma. Skoro Roger wydał rozkazy niewiele już mogli zmienić.


Śr, południe; Huron Medical Center

- To tutaj. - mruknął zakapturzony Latynos gdy blond kierowca zatrzymała furę przed opuszczonym szpitalem. Wyglądał odstraszająco. Jak większość bezpańskich budynków od dekad opuszczona, plądrowana i niszczona przez każdego kto miał na to ochotę.

- I ten typ ma być w środku? - Geronimo wychylił się bliżej ku szybie aby przyjrzeć się temu ponuremu budynkowi zalewanemu kolejnymi strugami ulewy. Aż się nie chciało wychodzić z wozu na tą ulewę. Do tego jesienne deszcze sprawiły, że poziom wody w tych wszystkich jeziorkach i strumieniach podniósł się zalewając domy, podwórka i ulice. Więc widząc coś podobnego do powodzi na najkrótszej drodze Lola po prostu objechała jakimiś bocznymi ulicami zamiast pruć tą najbardziej oczywistą drogą.

- Miał być wczoraj. Nie wiem czy dziś też tu jest. - Nico wzruszył ramionami na znak, że sam do końca nie wie czego się spodziewać po tej wizycie.

- No to albo wypad z wozu albo wracamy. - Lola zajęła się zapalaniem szluga niejako przypominając im, że nie są tu tylko po to aby sobie popatrzeć na fasadę budynku.

- No to wyłaź połamańcu. Czas się przejść. - Xavier trzepnął oparcie przedniego siedzenia na jakim siedział kurier dając znać, że czas opuścić tą suchą i względnie bezpieczną furę blondyny.

- Nie spieszcie się - Phere zarzuciła swój własny kaptur, a kiedy to zrobiła, otworzyła drzwi i wyszła pierwsza. Rudera w ruinach nie były tym co by wybrała na pierwszą randkę, ale jako miejsce przerzutu sprawdzało się idealnie. Daleko od ludzi i ich niezdrowej ciekawości, czego chcieć więcej? Z zamiarem rzucenia okiem chociaż po froncie dziewczyna zaczęła iść ostrożnie w kierunku fasady, rozglądając czujnie po oknach… a raczej czarnych dziurach okiennic.

Jak tylko wyszła na zewnątrz lunął na nią zimny, jesienny deszcz. Właściwie to była to porządna ulewa a nie zwykły deszcz. Przynajmniej nie wiało i nie błyskało jak wczoraj. Budynek wydawał się być bezludny. Jeden z wielu martwych duchów pozostałych na tym miejskim cmentarzysku dawnego świata. Pomny jej słów Geronimo jakoś niezbyt się spieszył dając jej okazję do zwiedzania. Trochę wyglądało jakby gadał z Nico albo zastanawiali się co wyjdzie z tego śnieżkowego zwiedzania. A Śnieżce na razie nic nie wychodziło. Jakoś nikt do nich nie otworzył ognia za ten przyjazd bez zaproszenia, nikt się nie darł, że wynocha, nawet w oknach jakoś nie było widać nikogo co by wyjrzał chociaż kto przyjechał. A każda z takich czynności wydawała się zrozumiała w tym mieście na taką okoliczność. W końcu krótki daszek i schody pozwoliły jej się nieco schronić przed tą ulewą. Dwuskrzydłowe drzwi były uchylone i widać było na nich ślady butów. Ale poza tym budynek wyglądał na opustoszały. Za tymi uchylonymi drzwiami była jakaś recepcja i widok na jakiś dłuższy korytarz. Wszystko też wyglądało jakby od dawna to niszczało wystawione na działanie czasu, pogody i dewastatorów.


Dziewczyna kucnęła przy śladach, przyglądając im się uważnie. Wydawało jej się, że widzi odciski paru osób, chociaż ilu dokładnie nie umiała stwierdzić. Z pewnością więcej niż jednej, zapewne mniej niż pięciu. Ślady zostawione wczoraj… chyba. Tak, prawdopodobnie.
Po milczącym korytarzu rozległo się ciche westchnięcie, spojrzenie złodziejki przejechało przez ściany, a sylwetka jakoś odruchowo upadła w kucki aby mniej rzucać się w oczy. Na jednej połaci odrapanego tynku wisiała pomięta mapa ewakuacyjna z idiotoodporną czarną kropą w miejscu, gdzie się aktualnie petent znajdował. Wedle tego co zostało z planu budynku i opowieści brudasa z fury, musiała iść do końca korytarza i skręcić w lewo, aby po trzecich drzwiach po prawej stronie trafić na gabinet zabiegowy. Stąpając ostrożnie przeszła przez zapuszczony, zapadający się korytarzach, krocząc przy ścianie żeby nie kusić losu i Duchów. Wpadnięcie przez spróchniałe deski do piwnicy oraz złamanie nogi nie widziało się jej wcale. Dawny gabinet zabiegowy jednak powitał ją pustką - nikogo nie spotkała, ani nikt tam nie czekał. Z jednej strony uspokajające, z drugiej zwiastować mogło kłopoty dla Żałobników… ale nie musiało. Jak w pierdolonej ruletce.
Dla świętego spokoju albinoska postanowiła jeszcze sprawdzić ślady ludzkie zostawione przy progu - gdzieś prowadziły, więc jeśli ich drugi koniec znikał za szpitalem mieli szansę że serio są tutaj sami, samotni i nikt ich nie wystrzela jak kaczki przy najbliższej okazji.

Niezbyt miała okazję dowiedzieć się gdzie i kto tu wczoraj łaził. Ślady na schodach, wejściu i niedaleko nich były w miarę wyraźne gdy ktoś musiał przyjść tutaj z zewnątrz i miał mokre i może ubłocone buty. To zostawiał dość wyraźny ślad. Ale z każdym kawałkiem ten trop robił się mniej wyraźny i w końcu gdzieś w korytarzu rozmywał się mieszając się z tymi śladami co były jeszcze starsze. Wydawało jej się, że w tym pokoju o jakim mówił Nico ktoś mógł sobie łazić bo część śladów wydawała się dość wyraźna to mogła być w miarę świeża. Ale gdzie jeszcze i kto tu łaził to nie miała pojęcia. Może jakby zaczęła dokładne zwiedzanie tych wszystkich korytarzy, sal, pokojów, schodów to może by coś znalazła ale tak to nie bardzo.

Machnęła na to ręką, wracając do wyjścia. Trasa do skrytki była czysta, nie mieli czasu na dokładne przeczesanie ruin. Liczyła że zostawią przesyłkę wyjdą w miarę nieniepokojeni i zdążą odjechać zanim coś sie spierdoli.

Widząc, że weszła i wyszła cało a świat się od tego nie zawalił Geronimo machnął na Nico i pomógł mu się wygramolić z siedzenia pasażera. Bo z takim wygibasami jak wsiadanie czy wysiadanie do tej ograniczonej przestrzeni to kurier wciąż miał kłopoty i pomoc mu się przydała. Jednym ramieniem oparł się o topornika a w wolnej ręce ściskał tą czarną walizkę jaką Skaza mu oddał przed wyjazdem. Żałobnik narzucił niezłe tempo nie chcąc pewnie wystawiać się na tą ulewę dłużej niż potrzeba. Co sprawiało widoczną trudność młodemu Camino ale nie chciał się zniżyć do prośby o zwolnienie tempa. Więc wkrótce obaj dotarli do czekającej w drzwiach Śnieżki.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 09-11-2021 o 05:09.
Dydelfina jest offline  
Stary 03-11-2021, 01:42   #13
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- I co? - zapytał Geronimo zaglądając przez ramię kobiety do środka budynku.

- Idź do końca korytarza prosto, potem skręć w lewo i trzecie drzwi z prawej strony to cel. Wczoraj ktoś tu był, teraz jest czysto, przynajmniej do tego momentu. - powiedziała cicho, wyjmując broń zza paska - Załatwmy to szybko, ubezpieczam.

- Pewnie Max. - powiedział Nico po chwili zastanowienia. Na więcej Ger nie dał mu czasu i znów wziął go pod łapę i razem ruszyli prosto i do wnętrza budynku. Miał o tyle łatwiej, że kurier znał drogę do umówionego miejsca spotkania. Więc wkrótce znaleźli się w tym samym miejscu co przed chwilą zwiedzała Śnieżka. Obaj się rozejrzeli a Xavier puścił Latynosa.

- No tak. Nie ma go. Pewnie wczoraj był a jak nie przyjechałem to się zmył. - niby to wydawało się oczywiste ale dało się wyczuć, że ta perspektywa jakoś niezbyt ucieszyła posłańca.

- To co teraz? - zapytał topornik zwracając się do niego.

- Teraz muszę zostawić walizkę. Chodźcie naprzeciwko. - Nico westchnął i skoro nic już na to nie mógł poradzić to wskazał na drzwi po drugiej stronie korytarza. Tam chyba było dawniej jakieś biuro czy archiwum bo stało kilka biurek i jakieś regały. Oddał walizkę irokezowi aby ten ją zostawił w jednym z biurek. I zostawało chyba się stąd zmyć.

- Swoje zrobiłeś, jeśli typowi zależy będzie sprawdzał… albo zostawił kogoś kto obserwuje budynek z bezpiecznej odległości - Phere próbowała pocieszyć meksa, ruchem ręki wskazując drogę do wyjścia - A na pewno zależy, więc nie przejmuj się. Odejdźmy stąd jak najszybciej zanim się nam tu na łeb obca ekipa zwali. Do tej pory byłeś sam, a teraz w obstawie powłóczący nogami… rozumiesz - uśmiechnęła się pod nosem.

- No tak, tak… Ale do tej pory nie nawalałem. Zawsze był na czas i na miejscu. Dopiero teraz. To pierwszy raz… Mam nadzieję, że nie stracę przez to tej fuchy. Całkiem nieźle płacili. - kurier wydawał się przygnębiony takim obrotem spraw i obawiał się o konsekwencje wczorajszego wypadku.

- To napisz im kartkę. Co się stało. Że miałeś dachowanie i tak dalej. Stąd spóźnienie. - Xavier wzruszył ramionami i powiedział od siebie co można by zrobić.

- No tak! Kartka! To czekajcie, zaraz napiszę… - Latynos się rozpromienił i zaczął się rozglądać po tym biurze. Po chwili oparł swój notesik na jednym z biurek i coś tam nagryzmolił krótkim ołówkiem. Na koniec poprosił aby zostawili tą karteczkę na walizce bo sam wciąż miał problemy ze schylaniem się.

- Patrz go jaki magister docent - Phere prychnęła do Xaviera, patrząc spode łba na meksa. Wyglądało jak początek poważnej pretensji, chociaż kartkę wzięła - Inteligent, notesiki ma i pisać umie. Do tego się nie schyli bo panicza plecy bolą. Ale w drugą stronę to by chętnie patrzył jak się pada na kolana - podeszła do skrytki i wcisnęła pod rączkę biały świstek.
- Najlepiej od razu tuż przed nim… o ile to chica - parsknęła, znowu pokazując dłonią na wyjście.

- No ja też lubię inteligentne kobiety. Jak się taka trafi co wie po co się klęka no to od razu jest dziesięć razy fajniejsza niż taka co nie wie. Chodź tu zdechlaku. - obaj się roześmiali na te kobiece marudzenie o klękaniu ale tym razem to Xavier odezwał się z miną i tonem znawcy.

- O tak, takie klękające to są bardzo fajne. - Nico spojrzał przy tym na albinoskę jakoś tak, że nie było trudno zgadnąć kto mu przyszedł do głowy jak to mówił. Geronimo też spojrzał na nią z zaciekawieniem jakby też się nad tym zastanawiał ale znów zaczął holować ich nowego kolegę przez korytarz szpitala aby dotrzeć do wyjścia.

- A tam u was to macie takie klękające? No i w ogóle. Fajne są czy nie? Te wasze laski? - topornik zapytał gdy dotarli do recepcji i znów mentalnie trzeba było się przygotować aby wrócić na tą zimną, jesienną ulewę. Ale widać było już czekający, czarny Mustang Loli i jej bladą głowę za kierownicą.

- Pewnie, że mamy. Ale widzę, że wy tu też nie takie samo drewno macie jak to na mieście gadają. Tylko całkiem niczego sobie. - Nico jak można było się spodziewać zachwalał uroki swojej dzielni. A sam założył ponownie kaptur i spojrzał znów na blondynę jaka im towarzyszyła uśmiechając się do niej.

- Oj chłopczyku kolorowy widzę że ci głupot nagadali zazdrośnicy z tego twojego barwnego rewiru… pewnie jacyś czarni. Ci zawsze czarno...widzą - albinoska zaśmiała się trzepiąc kuriera w tyłek na rozpęd. Żeby się nie guzdrał - Poza tym jeden dzień niecały nas znasz. Poczekaj do końca tygodnia to sam nie będziesz umiał powiedzieć czemu do cholery wcześniej się u nas nie rozbiłeś. Mamy z Lolą całkiem rozbudowane plany wobec ciebie, ale najpierw wróćmy do domu i załatwmy nasze sprawy. Tu jest za brudno żeby klękać. Szkoda mi spodni. Chyba że się w drodze powrotnej Ger przesiądzie na przód, pokaże ci runnerowe drewno. Chociaż mam nadzieję że to ty będziesz ten twardy i sztywny. Nie obraziłabym się.

- Nigdzie nie będę się przesiadał. - mruknął Ger starając się chyba zachować neutralny ton jakby ta atencja jaką koleżanki okazywały ich gościowi w żywe oczy i bez skrępowania nadal działała mu nieco na nerwy. Chociaż po takich wspólnych, męskich żartach jakie uskuteczniali przed chwilą to tak trochę trudniej mu było się jawnie obrażać jak jeszcze wczoraj to miało miejsce. Nico zaś mruknął coś, że mogą jechać tak jak i teraz chyba nie chcąc go za bardzo drażnić skoro ten go dźwigał i w ogóle jak na takiego mięśniaka był dość koleżeński. Chociaż w tym tanie pewnie mógłby Camino załatwić jednym uderzeniem swojego topora. Więc razem przeszli szybko po tych schodach i na przełaj ulewie aż wrócili do czekającej fury.

- I co? Jak było? Był ten Max? - zapytała kierowca rozglądając się jak zmoknięta trójka ładuje się do środka jej fury.

- Byli wczoraj, dziś żywej duszy - albinoska poczekała aż irokez zapakuje brudasa na przód, a potem oboje zajęli miejsca z tyłu wozu. - Ale zostawiliśmy paczkę w umówionym miejscu, Nico napisał kartę z wyjaśnieniami… czyli załatwione. Za dzień-dwa przyjedziemy zobaczyć czy przypadkiem koleś nie zostawił czegoś do zabrania, a na razie wracamy do domu - poklepała blondynkę po ramieniu. - I wyobraź sobie Geronimo się cham nie chciał przesiąść, czaisz bazę w ogóle? Taki to kolega, a potem się okolica dziwi czemu się chłopa nie ma. Jak niby ma się biedna laska zakręcić za bolcem na stałe jak tu same takie psy ogrodnika i inne zazdośniki? - dodała z bólem.

- Ojej, biedactwo! - Lola ze swojego miejsca nie bardzo mogła objąć i przytulić swoją kumpelę więc tylko poklepała ją po dłoni w geście współczucia i wsparcia.

- Ger jak mogłeś!? Czy nie wiesz, że to grzech odmawiać potrzebującemu? Nie widzisz, że Śnieżka jest w potrzebie? I to ciężkiej do ciężkiej cholery?Zresztą ja też. A ty taki numer odwalasz. - blondynka na ile mogła odwróciła głowę na tylne siedzenie. Miała kumpla z gangu po skosie to łatwiej jej było na niego spojrzeć niż na siedzącą za nią kumpelę.

- Hej! Zejdź ze mnie! Ona tam gadała o zrobieniu mu laski! - Geronimo poczuł się widocznie znów urażony, że obie tak jawnie i bezczelnie skaczą dookoła tego Camino. I pewnie poniekąd także dlatego, że za nim nie. Nico zaś silnie zasznurował usta chyba po to aby się jawnie nie roześmiać. Czarny samochód zaś ruszył z miejsca przed siebie wykręcając z powrotem do wyjazdu na ulicę.

- No to faktycznie by było trochę nie teges. - kierowca trawiła chwilę te słowa gdy spojrzała w obie strony zanim nie wyjechała na ulicę.

- Ha! Widzisz! Słyszysz!? - Xavier spojrzał z triumfalną miną na siedzącą obok niego albinoskę.

- Jakbyś zrobiła mu laskę sama jak ja tu jestem tuż obok to normalnie bym miała ci za złe Lucy. Myślałam, że się kumplujemy. - Lola zrobiła minę pełną wyrzutu i na ile mogła spojrzała w tylnym lusterku na pasażerkę siedzącą za jej plecami.

- Oczywiście że się kumplujemy - Phere nie wyglądała na zmieszaną, uśmiechała się za to wyrozumiale - Dlatego teraz ja chciałam zacząć, a ty byś dokończyła. Żeby była równość i odmiana. Kumplujemy się, nie? No więc się wymieniamy. Na tych wertepach okropnie trzęsie, szkoda takie drążka żeby go zębami rysować. Takie zabawy to wieczorem na stabilnym gruncie. Jak NIEKTÓRZY nie będą się gapić - ostatnie dodała z pretensją do irokeza.

- I będziecie mu wieczorem robić laskę?! Obie?! - Xavier zawył jawnym oburzeniem na tą jawną niesprawiedliwość. Po czym naburmuszył się i zamilkł wpatrzony w boczne okno zalewane ulewą jakby pozostała trójka nic a nic już go nie obchodziła.

- No tak. Na razie to laskę i pewnie niewiele więcej. Niestety. Kiepski stan zdrowia niestety. No ale jak nasz nowy kolega zostanie dłużej i już się wykuruje to mam nadzieję, że będziemy zaczynać od robienia laski ale na tym się nie będzie kończyć. No nic. Może coś sobie odbijemy dzisiaj na cyborgach skoro nas zapraszali. - Lola z sadystyczną przyjemnością drążyła ten temat dalej jaki chyba sprawiał jej przyjemność. Zamknęła się dopiero jak przed nimi było to rozlewisko jakie musieli przejechać poprzednio i wymagało większej uwagi od kierowcy niż stary, zalewany ulewą asfalt jakim jechali do tej pory. Xavier tylko prychnął i dalej dąsał się wpatrzony w boczne okno.

Potrzebowali pilnie już nie jednej rozrywkowej dziewczyny, a dwóch. Jedną co lubi trumny, drugą co ją jarają topory. Albinoska obiecała milcząco kumplowi, że mu taką skołuje, za te wszystkie żarciki. Wypadało aby spuścił ciśnienie, wtedy by mu niesprawiedliwość wewnątrz rodzinna tak nie dziurawiła oczu.
- Racja, dziś cyborgi wieczorem - zgodziła się z kierowcą, wychylając do przodu między siedzeniami. Drugie ramię oparła o ramię meksa. - To polulamy naszego słodziaka, jakąś bajkę na dobranoc mu opowiemy. Nakarmimy, utulamy i spierdalamy, a on niech odpoczywa. Mam tylko nadzieję że u cyborgów nie zastaniemy samych dętek - westchnęła, obracając twarz do pasażera - A ty co, masz jakąś dupę tam u siebie czy wolny spust albo inny strzelec? Żadna kolorowa małpa nie będzie mieć pretensji że cię trzymamy w betach przez parę dni? Bo chyba zostaniesz, prawda? Jak ci się polepszy nie spierdolisz od razu na elo i zapomnisz że istniejemy. Wkurwiłbyś nas tym i serduszka połamał, co nie Lola?

- No. Aby to odregować musiałabym pójść na jakiś gangbang albo inną orgię. Może nawet w ogóle bym się przerzuciła tylko na dziewczyny skoro po facetach nawet jak takie słodziaki to w końcu wychodzą ostatnie chuje i złamasy. To po co się z nimi zadawać? - druga Runnerka gładko przejęła pałeczkę rozmowy i odparła jakby mówiła wszystko na śmiertelnie poważnie. Teraz to nawet Nico spojrzał na nią i na Lucy też jakby się zastanawiał czy to jeszcze się zgrywają czy już nie.

- No mam jakąś. Tu i tam. Koleżankę. I taką wiecie. Nic poważnego. Poza tym miałem wypadek z dachowaniem nie? I starego Schultza na karku. I cholera wie co jeszcze. Zresztą. Jak ten interes wypali to będę miał papierów jak lodu. Same będą za mną latać. - Latynos postanowił odpowiedzieć na pytanie albinoski ale rozkręcił się nieco z tym snucie planów na bliższą czy dalszą przyszłość. A czarny Mustang zaczął wjeżdżać już w dość znajome tereny. Jeszcze kilka przecznic i będzie skręt w lewo prowadzący w stronę ich jeziora.

- Jeszcze wyjdzie że się będziesz musiał przerzucić na busa aby je wszystkie wozić - Lucy parsknęła krótko i pokiwała głową do drugiej blondynki.
- Chyba to dobry pomysł z tymi laskami, w końcu zawsze się okazuje że jesteś chwilówką… a ja się dziwiłam, że mnie nikt nie zaprosił nigdy nigdzie. Chyba jestem za wolna - zaśmiała się, wracając do tyłu bo już dojeżdżali. Otworzyła drzwi gdy czarne auto zatrzymało się na podwórku.
- Załóż kaptur - powiedziała wychodząc na błoto i otworzyła drzwi pasażera, wyciągając zapraszająco rękę.

Wrócili bez przeszkód. Jeszcze trochę gramolenia się z wozu ale Xavier chyba się nadal boczył, zwłaszcza na koleżanki, bo im zostawił pomoc swojemu amantowi. Teraz jednak jak już byli w garażu to Lola mogła opuścić swoje miejsce kierowcy więc i tak nie było tak źle. Zwłaszcza, że taki w miarę spacerowy chód bez wygibasów i nie na czas to Nico już jakoś ogarniał. Wewnątrz w salonie czekali na nich Ash i Skaza ciekawi jak to wyszło z tą walizką i Maxem.

- Jak poszło? Były jakieś komplikacje? - zapytał ich lider widząc człapiącą do salonu trójkę. Xavier był nieco wcześniej to pewnie coś tam zdążył powiedzieć ale Roger chciał jeszcze się upewnić relacji pozostałej trójki.

Tej samej która powolnym, ale sukcesywnym tempem wreszcie dotarła do kanapy. Tam gangerki posadziły meksa i same z ulgą klapnęły na poduchy.
- Nic o czym warto mówić - Śnieżka machnęła ręką - Pusto i czysto. Byli tam wczoraj, koło pięciu luda, ale się zmyli. Nie chciałam latać i grzebać za nimi po okolicy, zostawiliśmy paczkę w wyznaczonym miejscu razem z notką wyjaśniającą skąd opóźnienie. Jak to taki ważny szpej na pewno mają budynek na oku, ale chyba za nami nie jechali. Ani też nie przeszkadzali kiedy nieśliśmy graty i Nico… a na zachodzie jak, bez zmian? - wskazała dłońmi wnętrze salonu i dwójkę pozostałych The Mourners - Ludzie Browna byli? Nikt nie węszył za Nico? Przejeżdżał ktoś od Cyborga?

- Na pewno nikt za nami nie jechał. Widać byłoby światła no i furę. - odezwała się Lola zajmując swoje miejsce obok Latynosa. Ale skoro było coś o prowadzeniu fury to widocznie poczuła się do zabrania głosu.

- Aha. Czyli bez problemów. - Skaza pokiwał głową trawiąc to chwilę po czym sięgnął do kurtki po kolejnego szluga.

- A od Browna tak, byli. Mamy zielone światło. Możemy jechać. Czekają na nas. I nikogo więcej nie było. Więc jak się ogarniecie to zrywamy się na fury i do Ligi. Geronimo i Ash zostają tutaj. Ty też. - skoro ten temat zdawał się być zamknięty to Roger streścił im co się w domu działo jak ich nie było. Na koniec ten trzeci co miał zostać to Nico ale to chyba nikogo nie dziwiło. Widocznie lider Żałobników nie spodziewał się w Lidze kłopotów skoro zdecydował się zostawić ich najlepszego wojownika na miejscu.

Zaczynało się ich wielkie rozdanie, ręce same zaczęły się zacierać na nowe wyzwanie. Jedno było pewne: na nudę nie będą narzekać. Albinoska wstała płynnie, dając znak Loli aby zrobiła to samo.
- Daj nam pół godziny - poprosiła Skazę - Ogarniemy się żeby nie straszyć ludzi i zrobić na start dobre wrażenie. Jak cię widzą… i takie tam mądrości ludowe - rozłożyła ręce nie wspominając że na przygotowanie wystarczy im kwadrans. Drugi miała w planach spożytkować zupełnie inaczej, ale przecież coś wspominała w furze o usypianiu brudasów przed wyjazdem.

- Mhm. Musimy porządnie wyszorować usta i zęby. Bardzo głęboko i dokładnie. - Lola z kamienną miną potwierdziła słowa Śnieżki. Ale zabrzmiało to dziwnie dwuznacznie. Skaza przewrócił oczami i pokręcił głową ale nic nie powiedział. Ruszył na korytarz, Geronimo do kuchni więc spotkanie zakończyło się w dość naturalny sposób.

Latynoski połamaniec został dźwignięty do pionu i wzięty pod dwa boki. Procesja wznowiła marsz, tym razem na górę, do pokoju Mili. Aby była sprawiedliwość.
- Dobrze że się tak dogadujemy i wystarczy nam jedna szczoteczka - parsknęła do pozostałej dwójki, a przez ramię krzyknęła - Ej Ash! Ogarnij nam wodę do mycia jak możesz! Odwdzięczymy się!

- Aha. To potem zejdźcie do mnie. To nastawię. - sani podniósł się i przez chwilę szli we czwórkę. Tylko on zszedł jeszcze niżej, do piwnicy a oni znów zawędrowali do pokoju Loli.

- No? To masz gotową tą szczoteczkę? Sam słyszałeś. Higiena jamy ustnej jest bardzo ważna. - zapytała gospodyni pozwalając gościowi znów usiąść na krawędzi swojego łóżka a sama podeszła do drzwi aby je zamknąć.

- To chyba same będziecie musiały sprawdzić. Coś chyba słyszałem o klękaniu jakieś opowiastki. - połamaniec wyszczerzył się do Śnieżki bezczelnie wspominając ich niedawną rozmowę w wejściu do szpitala.

- Najpierw musiałbyś ustać sam o własnych siłach - albinoska parsknęła, stając nad nim i biorąc się pod boki. Obserwowała go tak, przygryzając wargę do momentu gdy nie opadła na kolana między jego zgiętymi w kolanach nogami. Położyła na nich dłonie.
- Ale tak też sobie poradzimy… i uważaj, dla tej twojej wyszczekanej gęby znajdziemy jakieś twórcze zajęcie - dopowiedziała, robiąc miejsce dla blondynki, a gdy uklękła obok, zaczęły wydobywanie meksa z opakowania. Czas ich gonił, na szczęście tego popołudnia jeszcze nie mieli umierać.
- To co, wolisz górę czy dół? - spytała Loli wskazując najpierw twarz, a potem biodra faceta. Jego ciuchy rzuciły gdzieś w bok, absolutnie ich teraz nie potrzebował. Przynajmniej przez najbliższy kwadrans.

- Chyba już jesteście tutaj umówieni to nie będę się wam wcinać. No chyba, żebym była potrzebna. - zdecydowała Lola i nie mitrężąc czasu cmoknęła ją w policzek a sama usiadła obok ich Latynosa aby zająć się jego górą oddając dół swojej kumpeli. Ten zaś nie wydawał się zniesmaczony czy poszkodowany taką decyzją i podziałem ról. Dało się poznać, że jest gotów stanąć w szranki do takiego zadania. Zajęło im to może chwile dłużej niż przewidziany kwadrans, ale nie narzekali. O dziwo Skaza też nie narzekał kiedy po wszystkim obie Runnerki w samych gaciach wybiegły z pokoju i przebiegły do kostnicy żeby tym razem naprawdę się ogarnąć do wielkiego wyjścia. Na wyścigi i jedna przez drugą szykowały się, a gdy w końcu Roger zaczął walić pięścią w drzwi od łazienki wyszły... robić dobre wrażenie.
Po coś, cholera, wrzuciły na grzbiety najlepsze ciuchy i wymazały gęby tym co im jeszcze z kosmetyków zostało. Jechali przecież do Ligii, musieli jakoś wyglądać. U Skazy wystarczy że wytrzepał paprochy z włosów i przemył gębę. Kobietom zawsze było z tym ciężej.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 06-11-2021, 18:46   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 05 - 2052.10.02; śr; popołudnie

Czas: 2052.10.02; śr; popołudnie
Miejsce: Detroit; Warren; Siedziba Ligii; biura
Warunki: wnętrze biura; jasno, ciepło, na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, powiew


Nie było opcji aby ktoś urodzony w tym mieście nigdy nie był w tym budynku. Chociaż na ogólnodostępnym parterze. W końcu to była główna siedziba ukochanej przez wszystkich Ligii! To i trójka Żałobników już tutaj bywała. Budynek prezentował się jak błyszczący klejnot na tle szarości i bylejakości otaczających go ruin i budynków. Biurowiec wyglądał jakby jakiś olbrzym sięgnął ręką wstecz do czasów przed wojną, wziął jeden budynek i go przestawił tutaj. Bo prezentował się jak nie z tych czasów i nie z tego świata. Taki był ładny, śliczny i w ogóle nienaruszony. Ale chyba był to punkt w jakim nikt z mieszkańców tego miasta nie miał tego za złe a wręcz przeciwnie. Tak właśnie uważano, że powinna prezentować się główna siedziba Ligi. Tu można było spotkać ludzi i załogi z przeciwnych gangów. I jakoś aura wyjątkowości tego miejsca sprawiała, że nawet jak coś do siebie mieli to ograniczali się zazwyczaj do krzywych spojrzeń albo pogróżek. To było święte miejsce którego nie należało kalać wybitymi zębami i podobnymi zakłóceniami. Więc trójka Żałobników już tutaj bywała. Ale dzisiaj nie byli tylko członkami jakiegoś pomiejszego gangu młodocianych z runnerowego pogranicza. Dzisiaj byli KIMŚ. I różnica mogła zbijać z nóg.

- Cześć Sugar. Ja jestem Skaza. A to moje dziewczyny. Brown nas przysłał. Jesteśmy umówieni na spotkanie. - Roger zaczął trochę niepewnie. Do tej pory szli całkiem pewnie. Lola zatrzymała wóz na parkingu, poszli do głównego wejścia tego niespodziewanie pogodnego popołudnia i weszli do halu w jakim była recepcja. I liczne flagi oraz gabloty z pucharami. I cała ściana różnych zdjęć ze sławnych, radosnych albo tragicznych wydarzeń z Ligi. Istna ściana pamięci. Każdy mógł tu przyjść i zapoznać się z dziejami swoich ulubieńców albo powspominać tych co już odeszli. Każde zdjęcie, puchar, flaga, znaczek samochodu albo kierownica niosły jakąś historię a nierzadko i ładunek emocji.

W gablocie była częściowo stopiony kask Kid Rocka. Ze trzy sezony temu wygrał wyścig. Coś mu się zajarało w furze i kilka ostatnich prostych przejechał z coraz bardziej płonącym wozie. Rozpędzona płonąca kometa przejechała linię mety i rozpizgała się zaraz potem. Zbierali go po połowie ostatniej prostej. Wyczyn godny upamiętnienia w gablocie Ligi.

Albo kierownica Dzikiego. Legenda głosiła, że to z jego pierwszej rozwalonej na ligowym wyścigu fury. Albo topór Franka jaki wbił w maskę Clody a gdy ta się rozpieprzyła sam przejechał linie mety. Jedyny zwycięzca bo jako jedyny ukończył wyścig. Albo sztandar “The Boost!” którzy byli jedną z lepszych i bardziej charakterystycznych ekip w Lidze. Niestety nie znaleźli się na liście tych spełniających standardy Schultza gdy ten zaczął robić swoje porządki. Do dziś można było kogoś z nich spotkać w którymś zespołu czy gdzieś w Lidze ale jako zwarta ekipa przestali istnieć. Została po nich tylko pozytywna i na dziś już na wpół legendarna fama no i ten sztandar. Albo koronkowe, kobiece figi w gablocie. Patti kiedyś je wystawiła na jakiejś dobroczynnej aukcji i jakimś spodobem potem trafiły tutaj zbierając okragłą sumkę na ten charytatywny cel. Bo kto w tym mieście nie chciałby mieć majtek Patti co uchodziła za jedną z najgorętszych gwiazd Ligi.

Ale dzisiaj przeszli obok tego wszystkiego i wszystkich. Było już właściwie po sezonie gdy rozgrywały się główne wyścigi to i ludzi było mniej. Ale i tak przychodzili czy to fani licząc, że spotkają kogoś sławnego, albo po prostu odwiedzić to słynne miejsce. Inni mogli być nawet kimś z mniej ważnych zespołów albo z administracji, mechaników albo zespołu układającego nowe tory. Tak doszli właśnie do schodów prowadzących na wyższe piętra. Do detroidzkiego i ligowego nieba. Tam gdzie się zbierał zarząd, gdzie można było spotkać tych najsławniejszych i najważniejszych. I tam gdzie dostepu bronił czarnoskóry cerber wielkości małego grizzly. Sugar. Skutecznie blokował dostęp na górę tym wszystkim jacy nie mieli prawa czy powodu aby tam zawracać kierownicę tym najsławniejszym i najważniejszym. Dlatego nie było dziwne, że Roger okazał sporą dozę niepewności i ostrożności gdy stanął przed nim i się do niego odezwał. I chyba od tego momentu zaczęła się magia. Detroidzka magia Ligi.

- Jasne. Właźcie. Po schodach na pierwsze piętro. Tam będzie Katty to już wam powie co dalej. - olbrzymi mięśniak przy jakim nawet Geronimo wyglądał jak chuchro zapraszająco wskazał ręką na górę schodów zezwalając im wejść. Pierwsz raz w życiu mogli wejść na górę! Tam gdzie zaczynała się prawdziwa Liga!

- Dzięki Sugar! - Roger roześmiał się z tej nieoczekiwanej przepustki do ligowego raju. Lola zresztą też. Jak na speedzie weszli na to pierwsze piętro. A tam faktycznie były jakieś drzwi i korytarze. Ale była też recepcja a za nimi ona. Katty. Uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w mieście i to nawet w porównaniu do takich ligowych gwiazd jak Jay czy Patti. Do tego słynęła z życzliwości i z pogodnego, sympatycznego usposobienia. O ile się ktoś ewidentnie do niej nie ślinił albo jakoś jej nie podpadł. Do tego miała głowę na karku i krążył nawet dowcip, że Liga nie ma prezesa bo ma Katty. Dowcip miał o tyle sensu, że skład zarządu był zmienny a każdy z członków reprezentował interesy swojego gangu albo innych ważniaków lub traktował to jako okazję do ważniakowania samemu. No a Katty była często i pierwszą twarzą do kontaktu z zarządem jak i po prostu była w temacie bieżących sprawa. Więc była świetnie zorientowana co się akurat dzieje, gdzie kto jest albo nie, kto z kim przystaje. No i umiała wypełniać te wszystkie formularze i inne zgłoszenia które od paru sezonów Liga namiętnie produkowała. Ale z bliska trójka Żałobników spotkała ją pierwszy raz.

- To ty jesteś Katty? Cześć, ja jestem Skaza. A to jest Lucy i Lola. - Roger chyba bardzo się starał wyjść na chłodnego profesjonalistę jakby przychodził tu rutynowo. I pewnie powiedzieć coś takiego jak przed chwilą na schodach Sugarowi.

- Ojej naprawdę jesteś tak śliczna jak mówią! - Lola wypaliła przerywając mu cokolwiek tam jeszcze chciał powiedzieć. Wesoło podała dłoń na przywitanie głównej sekretarce Ligii a ta roześmiała się wesoło i ciepło chyba wcale nie mając im tego za złe jakby nie pierwszy raz spotkykała się z czymś takim.

- A dziękuję bardzo. Z was obu też widzę prawdziwe ślicznotki. To jesteście z jakiego gangu? - zapytała podając dłoń aby się przywitać. Po czym spojrzała jeszcze na ich lidera.

- Jesteśmy “The Mourners”. Od Browna z Novi. - Skaza znów starał się wyjść na profesjonalistę i nie gapić się tak nachalnie gdzieś na dekolt czy nogi sekretarki. Nawet jak wyglądały tak interesująco jak u Katty. Lola za to nie ukrywała, że dziewczyna z recepcji zrobiła na niej dobre wrażenie.

- Tak, zgadza się. To możecie wejść. Idźcie tam dalej korytarzem prawie do końca aż po prawej będzie “Meeting Room”. Tam będą na was czekać. - wskazała na jeden z widocznych, długich korytarzy. Skaza miał minę jakby jakoś nie bardzo mu się chciało odchodzić i zostawiać Katty samą bo spojrzał tam, skinął głową i znów zwrócił się do recepcjonistki jakby chciał się o coś jeszcze zapytać albo podziękować ale ktoś go ubiegł.

- Cześć Katty. - do środka wszedł jakiś facet. Był w skórzanej kurtce to w pierwszej chwili można było wziąć go za kolejnego Runnera. Ale to nie był nikt z Sand Runners. To był on. Jedna z największych gwiazd Ligi ostatniej dekady. Żywa legenda sławna ze swojego ciągłego rozpieprzania się na trasie. Dziki.



- Dziki! - pisnęła zachwycona Lola zanim Katty albo ktokolwiek zdążyła coś odpowiedzieć. Po czym jak należało się spodziewać po największej fance tego właśnie rajdowca prawie rzuciła się ku niemu stopując go skutecznie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-11-2021, 03:51   #15
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nVYQ-7hUp74[/MEDIA]
Dobre wrażenie było elementem kluczowym nie tylko w Detroit. Należało mieć styl i klasę, a jeśli ich brakowało, wtedy należało sprawiać wrażenie że i tak się je ma w ilościach większych niż pozostało otoczenie frajerów. Bo nikt nie chciał być frajerem, Śnieżka wyjątku nie stanowiła. Szczególnie w dni takie jak ten, w miejscu takie jak samo centrum strefy Ligi, gdzie z mijanych na poziomie parteru gablot patrzyły na nią chłodnym okiem pamiątki po wielkich tego miasta. Tych, których imiona przetrwały na ustach ludzi jeszcze długo po ich śmierci na przykład. To ludzie, fani, detroiccy mieszkańcy z krwi i kości nosili w sobie pamięć bohaterów i zwycięzców. Szła więc dumnie za Skazą i obok Loli, ciesząc się że jednak nie machnęła ręką i nie wskoczyła w to co akurat leżało pomięte w kącie pokoju. Wystarczająco onieśmielał sam splendor budynku, albo olbrzymie gabaryty czarnoskórego wykidajły o słodkim imieniu… a potem nagle trójka The Mourners dostała kroplę cudownego eliksiru jakim była sława Ligii Wyścigów, dla której teraz pracowali. Nagle zamknięte do tej pory na głucho drzwi otworzyły się, groźna mina Sugara zmieniła w całkiem sympatyczną i sensowną odpowiedź. Jego zwaliste cielsko odsłoniło przejście na wyższy poziom, tam zaś oczom Runnerów ukazała się zjawiskowa piękność jakiej imię też znali. Każdy w Det znał Katty… i każdy znał skurczybyka który wszedł chwilę za nimi. Wystarczyło jedno proste słowo, aby serce albinoski zamarło, tak samo jak oddech, a oczy nabrały wielkości kołpaków.
- Dziki? - powtórzyła, próbowała raczej, bo głos uwiązł jej w gardle. Kolana zrobiły się miękkie gdy mrugała. Mara jednak nie znikała, choć nie do końca mara. Raczej sen złoty, cudownie śniony po nocach gdy zasypiała w łóżku pod plakatem gościa którego żywą wersję miała właśnie przed sobą. Czy chodziło o jego aparycję przystojnego łobuza, czy pewność siebie graniczącą z bezczelnością, czy działała magia gwiazdy Ligi… a może chodziło właśnie o cały ten wysokooktanowy koktajl, bo Phere w pierwszej sekundzie zabrakło języka w gębie. Do tego zdradliwie miękkie kolana nie chciały się słuchać i dopiero kiedy Lola zatarasowała mu drogę w białowłosej coś odżyło.
Dziki! Ten Dziki! Idol, bożyszcze, faworyt i mokry sen za przejażdżkę z którym oddałaby ostatnią koszulę i pestkę ze spluwy a potem mogłaby mieszkać ze Szczurami w jakimś kartonie pod mostem.
Pierwszy krok trochę odblokował niemoc, po drugim szła już pewniej.
Skaza? Niby gdzie? Brown? Jaki Brown? Że rafa i zadanie? Pffi tam, nie to się teraz liczyło, tylko…
- O rany, Dziki! To naprawdę ty! - przy trzecim kroku doskoczyła do rajdowca, prawie wpadając Loli na plecy. Jej też nie widziała, bo bladoszare oczy patrzyły jak zahipnotyzowane w jeden, jedyny punkt.
- Heeeej Dziki! - pomachała do niego rączką, zachwyconą i przepełnioną szczerym uwielbieniem twarz podnosząc trochę do góry, bo duża nie urosła.

- Tak, to ja. - Dziki zatrzymał się bo Lola a potem Lucy i tak go skutecznie zastopowały, że właściwie musiałby albo odwrócić się i uciekać albo przebić się przez nie siłowo aby się wydostać z tego blond okrążenia. Jakoś jednak nie wyglądał jakby chciał się natychmiast ewakuować.

- My zawsze byłyśmy twoimi największymi fankami! I jak gdzieś jedziesz to zawsze trzymamy kciuki za ciebie i ci dopingujemy! A jak się rozwalasz to ojej! Zawsze tylko trzymam kciuki, żebyś znów z tego wyszedł cało! - Lola nawijała jak leci, szybko i bez zastanowienia. Nie spuszczała go z oczu i tak jakby chciała się rzucić na niego i objąć i przytulić a jednocześnie jakby zatrzymywało ją przed tym jakieś niewidzialne pole siłowe czy obawa, że miraż zniknie albo on się rozbije w mak od każdego dotknięcia to tak tylko stała tuż przed nim i gestykulowała równie chaotycznie i gorączkowo jak mówiła.

- Jak przy ostatnim wyścigu! Wiedziałyśmy że wygrasz, zawsze wygrywasz! Jesteś najlepszy! Reszta ci może co najwyżej rurę wąchać! - albinoska obok miała chyba podobne odczucia. Podniosła ręce jakby chciała je zacisnąć na skórzanej kurtce rajdowca, ale ścisnęła je i przyciągnęła do piersi, skacząc zaaferowana w miejscu raz czy drugi. - Wiedziałam że wygrasz, Jay nie miała szans! Nie jest nawet w połowie tak zajebista jak ty! A ty ją wziąłeś na ostatniej prostej gdy już się cieszyła że jakimś cudem wygrała, ale nie! Ty byłeś pierwszy! - wyrzucała z siebie nie spuszczając maślanego wzroku z idola - Hej… jestem Śnieżka, a to Lola… i Dziki możemy sobie zrobić z tobą zdjęcie?! Proszę, proszę, proszę! Zgódź się! - przez chwilę się zapomniała, albo przestraszyła że koleś ucieknie, lub je zleje, bo jednak wzięła go za rękę.

- Śnieżka i Lola? No to cześć Śnieżka i Lola. I pewnie, możemy sobie cyknąć fotkę. - Dziki patrzył na nie obie z pobłażliwym uśmiechem. Był od nich wyższy ale jak na mężczyznę to jakimś gigantem nie był. I chyba był oswojony z takim zachowaniem fanów bo wcale nie wydawał się speszony a nawet mu to chyba sprawiało przyjemność.

- Skaza cykniesz nam fotki? Lucy weź mu daj telefon. - Lola nie mogła się doczekać wspólnej fotki z idolem. Klepnęła Śnieżkę aby podała ich liderowi telefon a sama ochoczo stanęła przy rajdowcu wdzięcznie wklejając się w jego bok i kładąc mu dłoń na piersi.

- Dobra. - mruknął Roger dając znać, żeby mu podać ten telefon. - Ale potem mi też zrobicie. - dodał ten symboliczny warunek. W końcu on też raczej nie miał okazji aby tak na żywe oczy i z tak bliska pogadać sobie chociaż na chwilę z którąś z ligowych gwiazd.

Jak we śnie Phere podała telefon Rogerowi. To się nie działo naprawdę, no ni hu hu!
Ale jednak… trzymała Dzikiego za rękę, czuła jej ciepło. Nie był duchem, ani pijackim zwidem, tylko realnym mężczyzną. Zajęła miejsce pod jego drugim bokiem i na krótki moment wstrzymała oddech, ale to też się działo. Nie obudziła się, o nie. Wciąż śniła piękny sen na jawie od którego czuć było zapach skóry, smaru, jakiś naprawdę ładnych perfum i papierosów które nie dusiły, więc też nie zwykłe skręty z machorki.
- To takie niesprawiedliwe… - zanim zdążyła pomyśleć zaczęła gadać - Dlaczego przed wyścigiem nie rzucasz bokserek albo chociaż koszulki czy rękawic? O rany… zabiłabym albo się dała pokroić żeby coś takiego mieć. Jesteś milion razy lepszy niż Patti, każda laska w tym mieście ci powie że to świetny pomysł i w ogóle… i wiesz że prawdziwe albinosy przynoszą farta? - dodała z bezczelnym uśmiechem, a co. Raz kozie śmierć! - Duchy nas lubią, zsyłają fuksa w gratisie, my go przekazujemy dalej. Wystarczy nas pocałować.

- Tak, tak! A zwłaszcza blondynki! - Lola wytrzeszczyła na kumpelę oczy jak ta wspomniała o całowaniu. I to z Dzikim! Ale szybko podłapała temat a jako nieco ciemniejsza z albinosek to podkreśliła wspólną barwę włosów.

- Naprawdę? Nie słyszałem o tym. - rajdowiec zaśmiał się wesoło więc chyba Śnieżce udało się go rozbawić z tymi bokserkami i w ogóle. Gdy zaś wspomniała o tym całowaniu zmrużył oczy zerkając na Milę, potem na Rogera gdy ten już ustawił się do robienia zdjęcia i jeszcze na Kate co wciąż siedziała za swoim biurkiem. Rozłożyła dłonie, uśmiechnęła się do niego albo do nich i czekała na to co się stanie.

- A co mi szkodzi spróbować. Komu by się nie przydał jakiś zapas szczęścia nie? - zapytał raczej retorycznie po czym puścił Lolę koncentrując się na Lucy. Sięgnął dłonią do jej twarzy przesuwając po jej szczęce i policzku palcami zatrzymując je przy jej brodzie. Po czym uniósł nieco jej głowę do góry i nachylił się aby ją pocałować.

Nogi niczym z waty ledwo dawały trzymać bladolicą w pionie, dotyk paraliżował, a twarz Ligowca zbliżała się jakby w zwolnionym tempie. Rozszerzone źrenice wpatrywały się w ten nadciągający cud, ramiona postanowiły wykorzystać możliwe że jedyną szansę w życiu i owinęły się wokół szerokiego karku przyciągając go do niżej gdzie rozchylone usta czekające na zderzenie, a gdy ono nastąpiło wpiły się z uczuciem w te drugie, mieszając gorące oddechy i języki póki trwała magiczna chwila cudów prawie że wigilijnych. Chyba nawet Lucy słyszała dzwonki, albo to w głowie jej dzwoniło, lub szumiało. Na pewno czuła się pijana i jak w bajce z której się nie chce wracać do czarnej dupy rzeczywistości.

Pocałunek szybko zmienił się w pełnowymiarowe całowanie gdy rajdowiec wyczuł, że trzymana przez niego kobieta nie ma żadnych oporów w tej materii. I jest tak chętna do współpracy jakie sprawiała wrażenie. Całował ją śmiało i zdecydowanie, podobnie jak trzymały ją jego ręce.

- Wow! Śnieżka! Całujesz się z Dzikim! Wow! - z bliska Lola przeżywała ten pocałunek jakby sama się całowała z tym gwiazdorem.

- No i to całkiem interesująca metoda na boost tego szczęścia. - powiedział na koniec Dziki uśmiechając się do Lucy i całując ją ostatni raz w usta. Potem spojrzał w bok na rozmaślone spojrzenie drugiej z blondynek. - Co? Ty też chcesz? - zapytał ze zblazowanym uśmiechem.

- No pewnie! - zapiszczała z radości jego fanka dosłownie podskakując z tej radości jak kauczukowa piłka. Ale zaraz się uspokoiła na tyle, że mężczyzna w skórzanej kurce mógł ją objąć i teraz Śnieżka miała okazję widzieć jak kumpela całuje się z ich idolem.

- No zobaczymy co z tego wyjdzie. - powiedział Dziki odrywając się od Loli a ta wsparła się o Lucy jakby miała kłopot z ustaniem na nogach z tego wrażenia i nadmiaru szczęścia.

- A dasz nam autograf? - poprosiła go widząc, że pewnie zaraz odejdzie od nich jak go jeszcze jakoś nie zatrzymają chociaż na chwilę.

- Pewnie. Katty masz coś do pisania? - Dziki zwrócił się do gospodyni. A ta skinęła dłonią i rzuciła mu długopis.

- D… dobrze powtarzać od czasu do czasu, najlepiej często. Więc jak chcesz… albo potrzebujesz farta to zapraszamy. Dla ciebie zawsze się jakiś znajdzie… i to najlepszy! - dysząc z podniecenia albinoska patrzyła ze szczerą fascynacją jak ich ulubiony facet w całym mieście spełnia mokry sen również drugiej blondynki i czuła się prawie jakby to ją znowu pocałował. Obie Runnerki wsparły się na sobie aby utrzymać pion ale oczy wciąż patrzyły w jedynym słusznym kierunku. Jednak przy autografach się stropiła. Odruchowo spojrzała w dół na stworzony po to przez Pana Boga biust, ale ten skrywał się pod skórzanym kombinezonem zapinanym serią posrebrzanych klamer, troczków, pasków i dodatkowo spięty gorsetem. Nie było mowy aby się z tego wyplątać na tyle szybko żeby zdążyć dostać podpis na dekolcie. Lucy z tragiczną miną popatrzyła na Skazę, podczas gdy Lola chętnie podwijała już koszulkę.
- Nie mogę wyjąć cycków. Masz jakiś notes? - wyszeptała na granicy paniki.

- No coś mam. - mruknął Roger chociaż trochę niepewnie. Wsadził smartfon do kieszeni a sam zaczął trzepać się po kieszeniach aby znaleźć ten notes w jakim można by uwiecznić to spotkanie z ligowym gwiazdorem.

- To ja poproszę tutaj! - Lola jak na wzorowego Żałobnika przystało wzięła na klatę to nowe zagrożenie aby dać czas pozostałej dwójce na ogarnięcie tematu. Sama zaś dzielnie wypięła właśnie odkrytą pierś aby stawić mu czoła. Dzikiego to chyba rozbawiło bo roześmiał się, nachylił i zaczął coś pisać.

- To dla Loli. Ja jestem Lola. Właściwie to Mila ale wszyscy mi mówią Lola. A to moja najlepsza kumpela Lucy. Ale wołamy ją Śnieżka. No widzisz dlaczego. Właściwie to jakbyś chciał to możesz się podpisać gdzie chcesz. Tylko powiedz. I tak jak Lucy mówi, jakbyś chciał to my cię ugościmy i w ogóle co najlepsze! - blondynka paplała z tego wrażenia co jej ślina na język przyniosła gdy ich idol podpisywał jej się na sercu. Mówiła szybko jak po speedzie ale ta euforia tak pewnie na nią działała.

- A w ogóle co tu robicie? - zapytał dziki gdy skończył podpisywać dekolt swoje jasnowłosej fanki.

- Mamy spotkanie. - wyjąkał nieco roztargniony Roger wciąż szukając po kieszeniach tego notesu.

- Może to wam się przyda. - Katy podsunęła na biurku trzy kartoniki co wyglądały jak starodawne wizytówki. A biorąc pod uwagę gdzie byli to nawet mogły być jakieś wizytówki.

Złodziejka porwała je w dłoń, patrząc z żywą wdzięcznością na dziewczynę po drugiej stronie blatu.
- Dziękuję… ratujesz nam życie - wyszeptała zduszonym głosem i już doskakiwała do Loli aby ustawić się w kolejce po wymarzone podpisy. Znów się uśmiechała szeroko, drobiąc w miejscu żeby jakoś rozładować radość i nie zacząć skakać pod sam sufit. Albo na Dzikiego… chociaż na nim to by poskakała choćby miała to być ostatnia rzecz jaką w życiu zrobi.
- Musisz mieć wachę żeby się ścigać z tamtymi leszczami, to przyszliśmy po plany rafy żeby nie pakować się na ślepo - powiedziała lekko, czekając aż przyjdzie jej kolei - Jak byś potrzebował pit stopu koło Walled Lake to dawaj do starego domu pogrzebowego. Albo dodatkowego fuksa, dostaniesz co chcesz!

- Walled Lake? To tam na zachodzie? Chyba kojarzę. - Dziki zapytał ale chyba nieźle orientował się, gdzie jest to jezioro o jakim była mowa. Sam jednak wrócił do biurka recepcjonistki aby położyć na nim niewielki kartonik i go podpisać.

- Tak, na zachodzie, to północne Novi. Łatwo trafić. A my jesteśmy na zachodnim brzegu. Łatwo trafić. Dom pogrzebowy jest tam tylko jeden. Ale jakbyś chciał to my z Lucy możemy przyjechać gdzie zechcesz! - blondynka pokiwała energicznie głową gorączkowo chyba szukając czegokolwiek aby to spotkanie z ich idolem nie było ostatnim. W podziękowaniu dostała oficjalną wizytówkę Ligi a na rewersie był podpis ich gwiazdora z dedykacją dla niej.

- Jaka rafa? Jaka jucha? - Dziki zapytał nieco roztargnionym tonem bo właśnie zaczął podpisywać drugą wizytówkę.

- Ta w Zakazanej. Oni przyszli na spotkanie w tej sprawie. Z Farley’em. - Katy wskazała na czekającą trójkę wyjaśniając po co tu są. Czarnowłosy podniósł swoją głowę na nią i ta wiadomość chyba go zaskoczyła. Bo potem spojrzał w bok na tą trójkę a Roger pokiwał mu głową potwierdzając słowa recepcjonistki.

- Grubo. Szacun. To Katy daj fotkę. Albo plakat. Te dla specjalnych gości. - rzucił do sekretarki kończąc podpisywać kolejny kartonik. I podał go Śnieżce. Jak mogła tam przeczytać “Dla przynoszącej słodkie szczęście Śnieżki. Dziki”. A Katy skinęła głową, wstała i podeszła do jednej z szaf jakie miała za plecami. Otworzyła ją i zaczęła coś w niej szukać.

- A ty kawalerze? Jak się nazywasz? - gwiazdor zapytał trzeciego z Żałobników. Jak usłyszał, że Skaza to wrócił do podpisywania ostatniej wizytówki. Po czym wręczył ją nowemu właścicielowi wywołując jego szczery uśmiech.

- Dzięki Dziki! Jesteś najlepszy! - zawołał Roger chociaż pewnie jakby miał iść do łóżka z jakąś gwiazdą Ligii to pewnie w przeciwieństwie do koleżanek nie wybrałby akurat Dzikiego.

- Proszę. - Katy wróciła do biurka z jakimś rulonem podając go rajdowcowi. Ten odebrał go i rozwinął. Najpierw frontem do siebie tak, że sam go mógł zobaczyć. Chyba mu się spodobało bo skinął z zadowoleniem głową i podał go czekającej trójce.

- O w mordę… - szepnął z wrażenia Roger chłonąc wzrokiem podarek. To był plakat. Prawdziwy plakat. I to jeden z tych o jakich krążyły legendy na ulicach. Że dla specjalnych gości, prawie zawsze sponsorów, Liga edytowała specjalne plakaty. Z wszystkimi gwiazdami Ligi a do tego osobiście przez nich podpisanymi. Na plakacie była więc i Jay, i Patti, i Clody. No i Dziki oczywiście. Wszyscy zebrani do kupy pewnie w jakiejś specjalnej sesji zdjęciowej. I patrzący wprost na swoich fanów w dumnych pozach jak na prawdziwe gwiazdy Ligi przystało.

Pierwszym odruchem albinoski było potarcie dostawy nosa i szybkie zerknięcie czy przypadkiem nie puściła farby, nie zdziwiłaby się. Gapiła się to na plakat, to na darczyńcę, aż wreszcie ostrożnie po niego sięgnęła jeszcze przez chwilę podziwiając papierowy cud.
- Szlag… dzięki Dziki. To… lepsze niż koszulka. - pociągnęła nosem, zwijając z pietyzmem plakat z powrotem w rulon który podała Loli.
- Chyba - zaśmiała się nagle i bez ostrzeżenia skoczyła do przodu obejmując rajdowca z całej siły. Wycałowała z wdzięczności jego lewy policzek - Jesteś najlepszy, mówiłam! I taki… kochany! Dziękujemy! Wpadnij do nas, ładnie prosimy! Jak będziesz w okolicy, albo w ogóle! Zawsze mamy piwo dla spragnionego wędrowca. I cholera… uwielbiam cię - przełknęła ślinę żeby się z ciężkim sercem odkleić od swojego idola. Który o dziwo nie był bucem, ale był… miły. Sympatyczny. Nie traktował ich z góry, a przecież był z Ligi!
- Foty - wymamrotała do Skazy, wyciągając rękę po telefon - Jeszcze jedna i… dla Skazy. Rany… mamy plakat od ciebie i z tobą i z resztą i z autografami… - kręciła głową wciąż nie mogą uwierzyć w szczęście.

- Ano teraz już macie. Niech wam dobrze służy. - Dziki łaskawie skinął głową i ustawił się jeszcze raz do kolejnego zdjęcia. Skaza zrobił im we trójkę nim się nie wtrąciła Katy.

- To może ja wam wszystkim zrobię? Będziecie mieli wspólne zdjęcie. - zaproponowała i Roger bez wahania oddał jej smartfon po czym chętnie dołączył do gwiazdora aby sekretarka Ligi mogła im cyknąć fotkę czy dwie.

- Dobrze to powodzenia w tej rafie i w ogóle. Może się jeszcze gdzieś spotkamy. - Dziki wyzwolił się z uścisku swoich fanów i fanek po czym zaczął się zbierać do wyjścia.

- Jasne, powodzenia na torze, nie daj się. Bądź jaki jesteś, najlepszy! Zawsze będziemy kibicować tobie! - Phere cieszyła jeszcze oczy jego widokiem i uśmiechała się wesoło, mimo że w głębi piersi jakiś pieprzony czarnuch wiercił jej wiertarką. Oczywiście że więcej się zapewne nie spotkają, tak jak wątpiła by ktoś jego pokroju skorzystał z zaproszeń szaraków formatu żałobników. Niemniej te kilka minut jakie trójca z The Mourners wyrwała Dzikiemu wlało w nich pokłady całkiem nowej energii. Zupełnie jakby facet podpiął ich do akumulatora i porządnie podładował. Teraz spotkanie zjebów z pozostałych gangów już nie wydawało się takie złe. Przeżyją, tak jak tą pieprzona rafę choćby po to żeby jeszcze raz zobaczyć jak brunet w skórzanej kurtce pierwszy przecina linię mety w kolejnym wyścigu. Było o co walczyć i się starać. Jak w mordę strzelił.

- Czekajcie a zróbcie mi jeszcze fotkę z Katty! - gdy drzwi zamknęły się za facetem w skórzanej kurtce to jakby czar prysł. Trzeba było wrócić do tu i teraz. Czyli iść na to zebranie na jakie umówił ich Brown. Ale zanim to się stało Roger znów okazał trzeźwość umysłu i wykorzystał okazję aby koleżanki strzeliły mu fotkę z tą najpiękniejszą i najsympatyczniejsza sekretarką w mieście. Podał więc im smartfon a sam obszedł biurko i stanął przy niej ustawiając się jakby się nie wiadomo jak kumplowali. Nawet jak z bliska to spotykali się pierwszy raz w życiu.

- To ja też chcę z Katty! - zawołała Lola niesiona wciąż energią jaką zostawił im w spadku Dziki. Kicnęła za biurko i dołączyła do tego zestawu.

Śnieżka wzięła smartfon i skierowała oko kamery na trójkę po drugiej stronie. Z głowy jej wyleciało, że ten konkretny smartfon nie należał do nich, dostali go w sumie na robotę, ale to były pierdoły.
- Say cheese! - powiedziała wesoło, łapiąc Żałobników z uroczą Kat w środku. - A potem ja! I do roboty… ale najpierw cheese!

Z Katty też im wyszła całkiem sympatyczna sesja zdjęciowa. Recepcjonistka z Ligi okazała się z bliska tak życzliwa jak to o niej na mieście krążyły legendy. A przy okazji okazało się, że Roger nagrał to całowanie się obu koleżanek z Dzikim i teraz znów wybuchła fala radości jak się okazało, że mogą sobie to teraz odtwarzać w dowolnym momencie.

- Pogadacie potem z Ashem to on to pewnie jakoś zgra na jakiegoś laptopa czy co on tam ma. - powiedział facet z bielmem w jednym oku mając chyba cichą satysfakcję, że sprawił dziewczynom taką radość.

- No to będziecie teraz mogły się pochwalić i szpanować całowaniem z Dzikim. - zaśmiała się cicho Katty.

Złodziejka zaśmiała się na głos nie mogąc pomieścić całej tej radości. Objęła mocno recepcjonistkę, zostawiając cmoknięcie na jej policzku. Potem przeskoczyła biurko i proces powtórzyła ze Skazą.
- Gery, ty draniu! - wytarmosiła go za poliki z uczuciem, a potem wzięła w objęcia i poczochrała po czarnych włosach - Mamy u ciebie dług… no właśnie dlatego ty jesteś od myślenia - stuknęła czołem w jego czoło wciąż się śmiejąc. Na sam koniec objęła Lolę ramieniem przez pas i złapała uspokajający oddech.
- Jakby ktoś ci tego jeszcze dziś nie mówił, to jesteś prawdziwym aniołem. Dla ciebie też zawsze browara znajdziemy, a jak złapiesz kapcia przy Walled Lake od razu wal do nas. Na rękach cię zaniesiemy gdzie trzeba - rzuciła do Katty zapominając że przecież powinni być zimnokrwistymi zawodowcami… a chrzanić to.
- To… gdzie teraz mieliśmy iść? - dorzuciła pytanie ciągle szczerząc zęby.

- Oj bo się zdziwicie jak kiedyś zapukam do waszych drzwi! - zawołała rozbawiona sekretarka ale jej chyba też zrobiło się miło i przyjemnie od tego dawania i brania ligowych przyjemności.

- A czekają na was na końcu korytarza. Po prawej będą drzwi z napisem “Meeting Room”. To właśnie tam. I powodzenia, wpadnijcie czasem do “Cylindra” to może uda nam się spotkać. - powiedziała chętnie tłumacząc gdzie mają dalej iść.

- Aha. Do “Cylindra”? No tak, to będzie trzeba. To teraz na koniec korytarza? Tego? No dobra. To pójdziemy. No to chodźcie dziewczyny idziemy. - Roger powoli się cofał w ten korytarz co trzeba ale jakoś nie było mu lekko zostawić tak samotnej recepcjonistki.

- Do “Cylindra”? A to dajmy na to jakby jakiejś dziewczynie tak trochę brakowało gambli albo śmiałości aby tam pójść i o ciebie pytać… - Lola za to podchwyciła cenny trop i wywołała zdziwione uniesienie brwi u szefa Żałobników. Bo od kiedy jej brakowało śmiałości?

- Na to nic nie poradzę. Ale jakby taka dziewczyna już zjawiła się w “Cylindrze” i ja też bym była myślę, że mogłabym jej postawi kolejkę albo dwie. - odparła Katty którą chyba rozbawiło to pytanie.

- A jakby to były dwie dziewczyny? - Śnieżka też skorzystała z ciekawego wątku, opierając się na blond podporze zarówno fizycznej jak i mentalnej - Robi jakiś problem? Dla ciebie też mogę skumulować trochę farta.

- No jak takie sympatyczne jak wy to nie. Nie robi żadnego problemu. Wpadajcie kiedy chcecie, chętnie się z wami napiję. Myślę, że w piątek wieczorem powinnam tam być. - sekretarka uśmiechnęła się do nich ciepło i życzliwie zapraszając je właściwie do najpopularniejszego lokalu w mieście. Tam gdzie można było spotkać prawdziwe gwiazdy Ligi. I ich fanki i fanów.

- To jesteśmy umówione na piątek! - Phere przyklepała układ z miejsca, zanim ktokolwiek się rozmyślił. Cieszyła pyszczydło do sekretarki widząc już oczyma wyobraźni ich trójkę przy jednym stole. Jak prawdziwe duże ryby, nie jakieś wyliniałe płotki. Pomachała do nowej kumpeli i już razem z Lolą podjęły marsz za Skazą, chociaż albinosce wydawało się, że nie idzie tylko płynie ponad wykładziną jakby jej ktoś skrzydła domontował.
- O kurwa Lola… czy ty to słyszałaś?- szeptała do drugiej Żałobnicy nakręcona - Mamy bilet wjazdu do Cylindra! I jeszcze z Katty! Tą Katty! Cholera jasna, to się nie dzieje naprawdę. Leciałyśmy z Dzikim w ślinę! Weź mnie uszczypnij bo chyba sama wczoraj dachowałam i mi uszkodziło łeb!

- Jak tak to ja razem z tobą! - Lola potraktowała słowa kumpeli poważnie i może nie uszczypnęła ale trzepnęła ją w tyłek. Tak po koleżeńsku i z ekscytacji na to co tu się działo w ciągu paru ostatnich minut.

- Ojej całowałyśmy się z Dzikim! I umówiłyśmy się z Katty! I to w “Cylindrze”! Rany byłam tam raz czy dwa ale no jej nie mam tam startu by tam łazić. Ale jak będziemy z Katty to o rany! - blondynka już się nakręcała jak to może być w ten piątek wieczorem w najlepszym lokalu w mieście. Ale na razie to było środowe popołudnie i czekała ich wizyta w tym “Meeting Room”.

- Musimy poprosić Asha aby miał oko na Nico gdy nas nie będzie… szlag - Phere trochę skrzywiło. Łypnęła na Lolę poważniej - Ciekawe czy brudasy z Camino go kojarzą. Może o nim słyszeli, albo znają… to by ułatwiło. Jeśli ma gdzieś matkę albo rodzinę na pewno chcieliby wiedzieć że żyje i jest bezpieczny. Ale to trzeba dyskretnie ich wypytać i nie przy wszystkich - wzięła oddech - Po spotkaniu podbiję i zagadam.


- To chyba tutaj. - mruknął Skaza gdy dotarli wedle wskazówek Katty do “Meeting Room”. Mężczyzna z bielmem w jednym oku jakby zastanawiał się chwilę ale wzruszył ramionami i sięgnął po klamkę. Za nimi było to miejsce spotkań. Świadczył o tym spory stół przy jakim swobodnie mogło usiąść pewnie z tuzin osób. A do tego jeszcze było kilka mniejszych i mnóstwo krzeseł wyglądających na całkiem wygodne. Całość pasowałaby do wystroju jakiegoś biurowca sprzed wojny, zupełnie jakby żadnej wojny nie było. Tutaj można było o niej zapomnieć. A do tego nie byli tutaj pierwsi.

- A! I są ci najważniejsi! Teraz możemy zaczynać! - odezwał się dryblas w skórzanej kurtce zdradzającej Runnera. Skaza i dziewczyny znali go z widzenia ale nigdy nie spotkali go osobiście i to z tak bliska. To był porucznik Bricks. Jason Bricks. Dryblas ostrzyżony na wojskowego jeża, gabarytami wplasowywał się gdzieś między Skazę a Geronimo. On właśnie reprezentował Runnerów w Zarządzie. Chodziły słuchy, że nie umiał się podpisać i był strasznym bucem. Ale był też jednym z bliskich kumpli samego Holyfielda a ten chciał mieć tutaj kogoś zaufanego. Jason klasnął w dłonie z zadowolenia po czym gestem zaprosił całą trójkę do środka. Ale zwracał się bardziej do pstrokatego towarzystwa jakie już obsiadało ten główny stół i okolicę. Nawet pobieżny rzut oka dawał poznać, że chyba była tu zbieranina ze wszystkich, większych gangów. Garniaki zdradzały Schultzów, indiańskie elementy i dresy Huronów, para gotów pewnie była od Parkerów, jacyś kolorowi to zapewne od Camino i jeszcze kilka równie barwnych osób. Poza wyścigami Ligii trudno było uzbierać takie kombo aby nic nie eksplodowało.

- To już wszyscy, czy czekamy na jeszcze kogoś? - zapytała młoda Latynoska ubrana jak na Camino to całkiem stylowo. Miała zirytowaną minę. Ale nie było do końca pewne czy to z powodu wejścia trójki Żałobników, zachowania Bricksa czy też coś co zdarzyło się tu przed ich wejściem. Pasowała rysopisem do Marii Ortegi z Camino. I zdaje się była jedyną kobietą w obecnym zarządzie.

- Oo jaa! Ale fura! - Lola sapnęła z wrażenia gdy nie dała rady powstrzymać się aby nie podejść do zawieszonego na ścianie bolidu.
Wyglądał jak kompletny bolid dawnej Formuły 1. Ale w końcu byli w sercu siedziby Ligi jaka była właśnie od wyścigów samochodowych.
Niesiona falą entuzjazmu ze spotkania w recepcji oraz tego z kim i gdzie miała się w piątek spotkać Phere szła z dumnie podniesioną głową, wypiętą klatą, a także z szerokim uśmiechem na białej twarzy. Całą sobą czuła, że tego dnia Duchy jej sprzyjają, zresztą musieli się odpowiednio zachowywać, przecież reprezentowali Browna, Brown reprezentował Hollyfielda, a ten całą Runnerową brać. Wypadało się pokazać od najlepszej strony, jednak warczenie i patrzenie spod byka było ostatnim na co miało się ochotę. Nie w tym miejscu i nie dziś. Albinoska rozejrzała się i gwizdnęła cicho na widok bolidu. Od razu nasuwało się pytanie czy był na chodzie? Niestety dopytanie o to w tej chwili byłoby siarą, a oni mieli swoje role do odegrania. Zgarnęła więc Lolę ramieniem, ciągnąc ją do stołu z zamysłem aby wypytać Katty o to cudo przy piątkowym drinku.
- Siemasz Jason! - wyprzedziła Skazę witając Bricksa machnięciem ręki i jeszcze szerszym uśmiechem. W tym ligowym biurze, wśród zebranych wokół stołu osób mieli na pewno jednego sojusznika. Może i nigdy ze sobą nie gadali, ale pośród obcych piranii byli po tej samej stronie.
- Bylibyśmy wcześniej ale Dziki miał dziś wyjątkowo całuśny nastrój, grzechem było nie skorzystać - dodała z miną tak niewinną że gdyby dokleić jej skrzydła na plecy bez problemu mogłaby robić za anioła ze świętych obrazów. Sięgnęła ku oparciu krzesła, lecz wtedy Lola dała jej po łapie.

- Gdziee?! - fuknęła patrząc na Śnieżkę i złowrogo mrużąc oczy. Obie jednocześnie podniosły zaciśnięte prawe pięści jakby zaraz miały sobie dać po pyskach i to całkiem na poważnie. Mierzyły się wzrokiem jak para rewolwerowców tuż przed sięgnięciem po broń.
W tym samym momencie potrząsnęły kułakami raz, drugi. Przy trzecim potrząśnięciu Lola wyprostowała dwa palce: serdeczny i wskazujący, podczas gdy ręka albinoski wciąż pozostawała zaciśnięta.

- Ha ha! - bladolica zarechotała wystawiając środkowy palec, podczas gdy druga blondynka wzniosła oczy do sufitu wzdychając boleśnie. Zrobiła krok w bok, pozwalając Lucy usiąść z czego ta skorzystała bardzo chętnie. Rozsiadła się i z bezczelnie zadowolonym uśmieszkiem poklepała swoje kolano, na którym tamta przysiadła układając we wdzięcznej pozie, choć kumpeli pokazała język.
- Dla nas spoko, możemy zaczynać, co nie? - Phere posłała Ortedze sympatyczny uśmiech, jedno ramię opierając o oparcie krzesła, a drugim objęła Lolę. Na koniec mrugnęła do Rogera.

Reakcje na pojawienie się runnerowej trójki były różne. Zwłaszcza na niefrasobliwe i naturalne zachowanie obu blondynek. Jednych to chyba rozbawiło innych niekoniecznie. Maria Ortega odwzajemniła krótki uśmiech Lucy ale jak już się runnerowa trójka dosiadła do stołu zaczęło się spotkanie.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 12-11-2021, 03:57   #16
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Początek prowadził Ackroyd. Niegdyś wielka gwiazda i zwycięzca wielu wyścigów podobny do takich obecnych sław jak Dziki, Jay czy Clody. Ale to było wiele sezonów temu. Dziewczyny pamiętały go jeszcze jak były podlotkami a teraz okazało się, że stracił swoją sportową sylwetkę na rzecz sporego brzucha więc wyglądał dość tatusiowato. Ale wielu kibiców wciąż miało do niego sentyment a jego imię wciąż znaczyło w Lidze a nawet w zarządzie. Chociaż ten nie miał żadnego oficjalnego prezesa to z powodu wiecznego skłócenia się poszczególnych członków reprezentującymi największe z gangów to właśnie Ackroyd był kimś w rodzaju rozjemcy. Zwłaszcza, że był niezły wodzirejem i potrafił sobie zjednywać ludzi.

- Nie będę owijał w bawełnę. Wiecie po co się tu zebraliśmy. Chcemy wykurzyć Hegemona i odzyskać naszą rafinerię. - grubas zaczął mocno. Rozległy się twierdzące pomruki i kiwanie głowami. Dał im wybrzmieć bo to był tak szczytny cel, że przynajmniej w ogólnych założeniach wszyscy się z nim zgadzali. Nawet Bricks od Runnerów i Ortega z Camino chociaż wiadomo było, że te dwa gangi chyba najbardziej ze wszystkich miały ze sobą na pieńku. Ale chociaż cel był zaszczytny to jednak jak zwykle diabeł tkwił w szczegółach. Bo tak samo jak wszyscy w mieście wiedzieli, że mutki Hegemona opanowały rafinerię tak samo wiedzieli, że saperzy Ligii ją zaminowali przed odejściem.

- Zobacz na tą Parker. Jakby ją kto z trumny wyjął. Ale wygląda milusio. Ciekawe czy lubi trumny i kostnice. - w pewnym momencie Lola szepnęła na ucho przyjaciółce wskazując jej wzrokiem na ładniejszą połowę duetu z Parker Lost. Czarnowłosa gotka była tak bladolica jak Lucy. Ale nie było wiadomo czy też jest albinoską czy to po prostu część mocnego makijażu.


- I dlatego chciałbym przedstawić wam odpowiedniego człowieka. Proszę o to Mark. Mark jest jednym z tych facetów jacy minowali rafinerię przed odejściem. - Peter zaś zdążył przejść do kolejnego punktu programu czyli przedstawił im starszego już mężczyznę jakiego wcześniej trudno było z wyglądu dopasować do któregoś z dużych gangów. A sam nie zabierał dotąd głosu. Wyglądał raczej na jakiegoś dokera, rybaka czy pracownika magazyny przez tą czarną, zimową czapkę i gruby, szary sfeter.


- No cześć. Jestem Mark. - przedstawił się facet lekko unosząc dłoń na przywitanie. Tak ogólnie do tej całej pstrokatej zgrai jaka się skumulowała przy tym ogromnym stole. Inni też odpowiedzieli podobnie jak to zwykle bywa gdy spora grupka musi przywitać się z kimś nowym.

- No to jak trzeba to mogę zacząć o tych bombach. Ale to pewnie by najlepiej było dla kogoś kto się na tym zna. - powiedział saper przesuwając się spojrzeniem po różnych twarzach a na koniec na Petera co wciąż stał niedaleko jego krzesła.

- Może po prostu opowiedz o tych bombach a my cię posłuchamy. - zaproponował grubas z wilgotnym od potu czołem uśmiechając się jednak całkiem sympatycznie. Saper odwrócił głowę aby ponownie spojrzeć pytająco na rząd twarzy siedzących wzdłuż stołu konferencyjnego.

- Cokolwiek tam było do tej pory Drinkersi mogli to pięć razy rozbroić, pomerdać i uzbroić po swojemu - Śnieżka popatrzyła na sapera i zmarszczyła białe brwi - Jakbyś zobaczył co tam jest umiałbyś powiedzieć jak się tego pozbyć? Ale… tak. Lepiej aby ktoś w temacie powiedział mniej więcej jak to wygląda i czego muszę wypatrywać.

- Tak, jakbym to miał przed sobą to pewnie bym wiedział jak to rozbroić. - odparł spokojnie saper. Wydawał się być pewny siebie i tego co mówi.

- I owszem, mogli to rozbroić. Ale nie sądzę. Nie chwaląc się troszkę nad tym popracowaliśmy. A z nich są tłumoki. To wyższa szkoła jazdy a oni mają kłopoty z obsługą pistoletu. A to rozbrojenie tych bomb jest nieco bardziej skomplikowane niż używanie klamki. A gdyby coś próbowali i im nie wyszło to pewnie by było słychać w całym mieście. - odparł dlaczego uważa, że chociaż go tam nie było odkąd Liga się stamtąd ewakuowała to nie sądzi aby przy samych bombach ktoś majstrował.

- To są bomby zapalające. Głównie termit i fosfor. Założyliśmy je w kluczowych miejscach. Przy zbiornikach, przepustach, zaworach i tak dalej. Samo w sobie mogłoby wywołać niezły pożar. No a chyba nie muszę mówić co się stanie jeśli któraś z tych bomb eksploduje przy zbiorniku z dziesiątkami tysięcy ton ropy. Będzie grzyb jak po atomówce. Gwarantuję, że nie da się tego przegapić. I nie da się ugasić takiego pożaru. Będzie płonąć wiele dni aż się wypali cała ropa. - Mark powiedział to przesuwając się spojrzeniem po różnych członkach gangów i innych ugrupowań. Powiało nieco grozą jak sobie wszyscy uzmysłowili jaka może być skala katastrofy w razie porażki.

Lucy przełknęła ślinę, znaczy chciała ale nagła suchość w ustach skutecznie to utrudniała. Tyle ognia… przy najmniejszym błędzie. Sama tylko wizja podobnego armagedonu wywołała u Runnerki lodowaty dreszcz. Nie cierpiała pożarów, a co dopiero coś takiego…
- To… po kolei. Najpierw zwiad aby wiedzieć ilu ich tam, gdzie chodzą warty i jakie mają trasy. Kiedy się zmieniają… posterunki, słabe punkty, martwe strefy - odetchnęła przez zęby i odpaliła skręta. Zaciągnęła się ile sił w płucach, następnie oddała go Loli.
- Albo się nam uda za pierwszym razem, ale z Zakazanej Strefy zrobi się Sfajczona Strefa… przynajmniej pośrednio w najgorszym wypadku problem Drinkersów rozwiąże się za jednym pierdolnięciem. - parsknęła dymem, a humor jej wrócił. Takie sprawiała przynajmniej wrażenie kiedy zwróciła się twarzą do Marka - Mówisz jest szansa, że twoje zabawki nadal leżą gdzie je zostawiłeś, świetnie! Mamy punkt wyjścia. Potrzeba mapy rafy żebyś zaznaczył gdzie, co, jak i czym dokładnie minowałeś. Najlepiej mapy całej strefy, dzięki temu zaplanujemy zawczasu trasę do celu i alternatywy jeśli się okaże że po drodze coś się jebie, albo teren nie do przejścia. Oszczędzimy czas i farta, a tego ostatniego Duchy nam nie naruchają na szybko i w locie. Wchodząc tam już lecimy na limicie. Wspomniałeś, że musisz mieć te bomby przed oczami… a gdybyś dostał foty? - przekrzywiła głowę na bok, opierając ją o ramię drugiej blondynki - Ale to też rozwiązanie pośrednie. Nie rozwiązuje głównego problemu - odebrała skręta i wycelowała nim w sapera - Ktoś to musi rozbroić, ty tego nie zrobisz. Inaczej dawno byście to załatwili we własnym gronie bez zganiania nas wszystkich tutaj. Bez jaj, macie możliwości jak nikt inny w Det, jesteście Ligą… więc drugie dno. - wzięła drugiego macha, znowu oddając skręta blondynce. Popatrzyła po suficie, bolidzie, innych zebranych i wróciła do sapera.

- Dałoby się załatwić podgląd na żywo. Kamera, odbiornik, krótki dystans. Odbiornik na granicy strefy, nadajnik pomykający po rafie. Jak tam nie możesz iść trzeba do celu przemycić kogoś, kto chociaż trochę ogarnia temat i z twoimi wskazówkami da radę tym bombom, jeśli będziesz miał na to podgląd i rękę na pulsie. Nie wiem czy jesteście w stanie ogarnąć działający szpej tego rodzaju - bladoszare oczy przeskoczyły na Jasona - ale można podpytać Mario z Palermo. On tam u siebie chomikuje elektronikę. Jakiś… nie wiem, gambel do komunikacji dodatkowo. Ułatwiłoby nam wszystkim robotę i zmniejszyło ryzyko, że jak to wszystko pierdolnie… - zawiesiła głos i rozłożyła ręce.

- Mam coś na tą okazję. - powiedział Mark uśmiechając się pod nosem i schylił się po coś pod stołem. Podniósł i położył na stole niewielką aktówkę. A jak ją otworzył wyjął na stół podłużny przedmiot jednoznacznie kojarzący się z jakąś bombą.


- To pocisk moździerzowy kalibru 81 mm. Z białym fosforem. Przerobiony na IED. Znaczy bombę. - saper wyjaśnił zebranym na co patrzą. A ci popatrzyli na niego a to z zainteresowaniem a to z obawą.

- A nie wybuchnie? - zapytała Ortega nieco niepewnie.


- Jak nie jest uzbrojony to nie powinien. - odparł jeden z garniaków od Schultza.

- Otóż to. Widzę, że coś chociaż liznąłeś tematu. - pochwalił go Mark zamykając aktówkę. Oparł łokcie o blat stołu i wziął ów szary przedmiot w obie dłonie aby go zaprezentować pozostałym.

- A coś tam mi się obiło o uszy. - odparł skromnie ten od Schultzów.

- Tak, to egzemplarz bez zapalnika. Więc bez obaw, nie wybuchnie. Ale przyniosłem go abyście wiedzieli czego szukać. Takie właśnie zostawiliśmy w rafinerii. Najczęsciej po kilka więc tym bardziej powinny wpadać w oko. No widać, że to jakaś bomba to może nawet te tępaki od Hegemona załapały, że lepiej tego nie ruszać. - tłumaczył dalej a w końcu podał ową rozbrojoną bombę pierwszej osobie aby każdy mógł ją obejrzeć z bliska sam.

- Zaś co do twojego pomysłu ze zdjęciami panienko. - skoro przekazał tą bombową pałeczkę dalej wrócił do tego co wcześniej proponowała blond albinoska.

- Mnie zdjęcia są raczej niepotrzebne. Ja wiem jak to wygląda. I jak je uzbroić i rozbroić. Ale mogą się przydać żeby dać wyobrażenie jak to obecnie wygląda. Czy coś się zmieniło, czy jeszcze w ogóle tam są. - odparł patrząc głównie na nią i składając dłonie w piramidkę. Lola zaś przyjęła szluga i jarała go obejmując szyję kumpeli chociaż sama się nie wtrącała w dyskusję.

- Z tym przekazem na żywo ciekawy pomysł. Mógłbym kogoś tak poinstruować co trzeba robić. Jednak to nadal lepiej aby był ktoś kto się na tym zna. A jak się zna raczej nie powinien mieć kłopotu z rozbrojeniem. Zresztą jakby trzeba było mogę pokazać jak to zrobić. Jak się wie to nie jest to takie trudne. Ja osobiście się tam nie wybieram bo jestem na to zbyt niezdarny. Tylko bym zawadzał. - mężczyzna w swetrze przesunął się spojrzeniem po pozostałych twarzach zatrzymując się na dłużej na tym od Schultzów co chyba mógł coś ogarniać ten temat.

- Ale co do możliwości realizacji takiego pomysłu tu już pytanie nie do mnie. - saper odwrócił się i spojrzał na byłą gwiazdę wyścigów aby dać znać kogo uwaza za odpowiedniego do takiej dyskusji.

- Tak, myślę, że tak. Jakaś mapa północnych części by się chyba znalazła. Oczywiście przedwojenna. Planów samej rafinerii niestety chyba nie mamy. Ale jeszcze popytam w zarządzie. - przyznał po chwili zastanowienia jakby szukał w pamięci czym mogą dysponować na miejscu.

- Ja znam rafę. Mapa mi nie potrzebna. - odezwała się ta gotka od Parkerów co wcześniej zwróciła uwagę Loli.

- O. To świetnie. To mamy kogoś kto zna teren. Cudownie. - ucieszył się Peter uśmiechając się do niej z zadowoleniem.

- A z tym połączeniem to nie wiem. Nie znam się na takich rzeczach. Też zapytam naszych techników czy coś takiego byłoby możliwe. - Auckland spojrzał ponownie na albinoskę od Runnerów przyznając się do swojej niewiedzy w tym temacie.


- To zależy od nadajnika. - odezwał się jakiś dres pewnie od Huronów. Widząc, że zwrócił na siebie uwagę rozwinął ten temat.

- To by musiała być mała kamera, jakiś smartfon czy co. One same z siebie mają słabe anteny. Dawniej łączyły się z najbliższa wieżą wi fi i dalej ta wieża z kolejną albo po prostu z satelitą. To można było łączyć się z całym globem. Ale teraz jak nie ma tych wież i satelitów to zostają nam bezpośrednie połączenia. A to zasięg takiej małej anteny podobny do krótkofalówki. Kilometr, może dwa góra. Jeszcze zależy jaki teren ale jak gęsty żelbet jak w fabryce albo rafinerii to raczej mniejszy niż większy. - wyjaśnił Huron o wyglądzie ichniego cwaniaka ale widocznie musiał być niezły w te techniczne umiejętności.

- Kilometr lub dwa? Albo mniej? To mierząc od rafy to wciąż będzie wewnątrz strefy. - mruknął Roger krzywiąc się nieco tymi niezbyt optymistycznymi prognozami.

- Tak, raczej tak. Ale można to nieco obejść. Albo zbudować małe, przenośne anteny co trzeba będzie rozstawiać po kolei albo po prostu pójść ze zwojem kabla i łączyć się po kablu. Może być zwykły kabel telefoniczny. I na końcu antena to tylko ostatni kawałek by się łączyło przez eter a dalej szło po kablu. Tylko to dużo kabla by było trzeba. W jednym zwoju to może być z 200, może 500 metrów a gdzieś tyle może przenieść jedna osoba. - wyjaśnił ten cwaniak od Huronów jak można by obejść te kłopoty z łącznością.

- Można też po prostu posłać kogoś kto się zna na rozbrajaniu bomb. Wtedy żadne kable ani anteny nie są potrzebne. - odparł Schultz któremu chyba pomysł Hurona niezbyt przypadł do gustu.

- Ale zanim spryciarz od wybuchów położy zręczne łapki na tych bombkach trzeba go tam bez przypału wprowadzić i niczego po drodze nie wyjebać w powietrze. - albinoska popatrzyła na garniaka, obcinając go jawnie od czoła aż do wysokości żeber gdzie zaczynał się blat stołu i wyszczerzyła się do niego, głaszcząc Lolę po ramieniu i boku.
- Czyli najpierw spacer i obwąchiwanie kątów żeby wiedzieć co tam zostało. Nic na przypał, ani nie na pełnej piździe bo nie mamy tylu spryciarzy od wybuchów aby ich posyłać na odstrzał… no i trochę szkoda. Ciągnięcie druta jest spoko, jednak w tym przypadku za dużo zachodu - przeskoczyła wzrokiem do dresika-inteligenta - Nawijasz “wieże sygnałowe”. Jakby jebnąć jeden, czy dwa nadajniki gdzieś wysoko na budynku i po najkrótszej drodze już na granicy ustawić odbiornik? Skoro okienkiem może być smartfon to jeden obecny. - Wyjęła telefon z kieszeni i pomachała nim, puszczając gangerowi oko - Bomby to jedna sprawa, druga to odbicie tego potem, a myślę że mimo wszystko ktoś organizujący później zbrojny atak też mógłby chcieć zobaczyć rafę od środka… właśnie - na koniec popatrzyła na gotkę i trochę się wychyliła aby lepiej ją widzieć - Mówisz kotek że znasz teren, to nam spadasz z nieba… czy tam z piekła, jak ci wygodniej - poruszyła jedna brwią - Pracowałaś tam? Jak tak dokładnie ją znasz możesz się z nami tą wiedzą podzielić. Łatwiej to rozplanujemy.

- Tak, chyba można tak powiedzieć. - odparła gotka uśmiechając się jakby to ją rozbawiło. Jakoś chyba nie miała nic przeciwko tak jawnemu sondowaniu wzrokiem swojej osoby a i sama spoglądała z zaciekawieniem na obie runnerowe blondyny.

- No tak, jakby udało się zrobić zdjęcia jak to wygląda w środku to by mogło pomóc przy planowaniu ataku. - odparł brunet w garniaku sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki po paczkę fajek i odpalił jednego z nich.

- A z budową wieży no niezłe. Ale to łatwiej by nadawać do takiego telefonu niż na odwrót. Znaczy coś by można gadać do osoby z tym telefonem ale ona by mogła odpowiadać tylko jakby była wystarczająco blisko takiej wieży. Wieża, taka porządna, jakby ją na poważnie zbudować to by mogła objąć zasięgiem pewnie całą Zamkniętą Strefę albo sporą część. To u nich można by zbudować. No ale to raczej by działało jako nadawanie, w drugą stronę słabo. Te smartfony mają słabe anteny tak same z siebie. - wygolony podobnie do Asha Huron widząc, że dwójka wypowiedziała się wcześniej teraz zabrał głos. Wrócił do swojego technicznego tematu. I tak mówił jakby w grę mogło wchodzić jeszcze nieco zmiennych jakie mogły dać inne wyniki no ale trzon był właśnie taki jak przedstawił. A co do miejsca budowy wskazał na Ortegę i jej kolorowych. W końcu pomijając pas ziemi niczyjej to północny skraj strefy Camino leżał prawie dokładnie naprzeciwko Troy gdzie już zaczynały się tereny Hegemona i jego mutków.

- Myślę, że moglibyśmy się na to zgodzić. Ale chcę tutaj przy wszystkich obietnicy, że nie będzie żadnych siup z tej okazji. Nie chcę żadnych wybuchów u nas na podwórku, kradzieży, strzelanin i innych takich bo was wpuściliśmy do środka. I tym bardziej nie chcę potem za was świecić oczami przed Malcolmem. - odparła Ortega dość szybko podejmując decyzję. I wstępnie wyrażając zgodę na taki krok. Nie było się co dziwić, że postawiła takie warunki bo kolorowi z Camino byli chyba najbardziej ksenofobiczni z wszystkich gangów i biali mieli bardzo ograniczony wstęp do ich dzielni.

Złodziejka skrzywiła się wewnętrznie, bo ostatnio za dużo do czynienia miała z brudasami, a tu wychodziło jeszcze, że zanim tydzień się skończy będzie popierdzielać po ich patusiarskim rewirze wśród domków z gówna i biegających na golasa kaszojadów.
- Dla mnie spoko, możemy zachowywać się cywilizowanie póki druga strona też to będzie robić - odpowiedziała Ortedze, rozkładając ręce gdy patrzyła na Jasona i innych żałobników. Kątem oka sondowała wygolonego Hurona, tego intelignetnego. Zaczynał się jej podobać, bardzo przypominał Asha, a do Asha Lucy miała od zawsze słabość. Poza tym zawsze lubiła słuchać o rzeczach, którym może i nie rozumiała, ale brzmiały kosmicznie. Jak z filmu sf.

Roger skinął głową jakby się zgadzał ze słowami swojej podwładnej i koleżanki ale też spojrzał na Bricksa który był tutaj najważniejszym Runnerem. Ten mięśniak odwzajemnił to spojrzenie i uśmiechnął się do nich słodko. Po czym przeniósł ten uśmiech na Królową Ognia jak to czasem nazywano Ortegę.

- Ja na razie się zgadzam ale muszę to jeszcze z szefem obgadać. Wtedy wam powiem. - odparł wesołym tonem i jakby na deser wyciągnął ozdobną papierośnicę i poufałym tonem poczęstował swoich Runnerów. Roger siedział bliżej niego to wyjął trzy fajki i dwie podał koleżankom.

- Daj spokój Bricks! Wszyscy wiemy, że chodzisz z Hollyfieldem na piwo i bez przerwy z nim jarasz jointy! Nie ściemniaj, że nagle nie masz potrzebnych uprawnień! Chcecie nas wyrolować! - Ortega syknęła na niego jak rozzłoszczona żmija. Co tylko rozbawiło przedstawiciela Runnerów.

- Ja tu tylko reprezentuję interesy swojej grupy. Ale ostatnie zdanie ma nasz szef. Co zrobię? No nic nie zrobię. - powiedział nonszalancko odpalając eleganckiego skręta i zaraz zaczął od niego się rozchodzić znajomy zapach palonego zielska. Wyglądał jakby złość przedstawicielki Camino sprawiała mu mnóstwo satysfakcji.

- Dobra, dobra. To robocze spotkanie. Wszyscy mamy jakichś swoich szefów i zobowiązania. Możemy uznać, że to wstępny pomysł i rozjechać się w swoje strony. I spotkamy się ponownie za parę dni. Niech każdy to wykorzysta aby ustalić co i jak z kim trzeba. Co wy na to? - ponieważ Latynoska miała minę jakby była tuż przed eksplozją na tą zaczepkę Bricksa to wtrącił się Ackroyd próbując zdusić kłótnię w zarodku. Ortega spojrzała na niego koso jakby się zastanawiała czy to przypadkiem nie jest jakiś spisek samczych białasów aby ją stłamsić. Ale ochłonęła na tyle aby skinąć głową na znak zgody.

- Niech będzie. Ale mówię z góry, że jak coś u nas odwalicie to zrywamy umowę. I liczcie się z konsekwencjami. - ostrzegła zaczynając od ostrego spojrzenia posłanego Jasonowi a reszcie ciut lżejsze.

- Jak dla mnie młoda dama mówi z sensem. Ale też jak wrócimy do szefa to mu przekażemy co trzeba. - odezwał się ten elegancko zarośnięty Schultz skoro wybuch udało się zażegnać.

- My działamy tylko na zlecenie. Nie ma kontraktu to nie działamy. - odparł milczący dotąd Parker przypominając, że jego gang może liczebnie należy do jednego z mniejszych ale zyskał sławę i swoją niszę jako zabójcy do wynajęcia.

- My też musimy pogadać ze swoimi. To kiedy się spotkamy następnym razem? - ten bystry dresiarz z Huronów spojrzał na swoją indiańską partnerkę jakby się naradzali spojrzeniami. Ale w końcu przyłączył się do tych głosów, że można by dokończyć to spotkanie kiedy indziej.

- To może za trzy dni? To wypada w sobotę. W południe. Powinno chyba wystarczyć co? - zaproponował jak zwykle układny Peter. Popatrzył na pozostałych i różne barwy pomruków i kiwnięć głowy wskazywały, że chyba wszystkim to raczej by pasowało niż nie.

- To jakby ktoś coś chciał o tych bombach to zapraszam. Jak mnie tu nie będzie to będą wiedzieć gdzie mnie znaleźć. - Mark machnął na koniec szarą, moździerzową bombą po czym znów otworzył aktówkę tym razem po to aby ją schować.

Od Żałobników też poleciało kiwanie głowami na zgodę, a albinoska wykorzystała okazję żeby szepnąć Loli do ucha.
- Zaproś Parkerówę do nas na kielona i robienie mapy. Ja zagadam Ortegę - pogłaskała ją po włosach i barku, obserwując z ukosa Bricksa, ale szybko jej uwagę skupiła Latynoska z Zarządu. Phere próbowała złapać kontakt wzrokowy, a gdy się udało, dyskretnie pokazała oczami na wyjście raz i drugi, aby przekaz na pewno dotarł.
- No to podnoś dupkę! - zaśmiała się głośniej, z głośnym plaskiem klepiąc drugą Runnerkę w pośladki gdy tamta wstała.

Barwny i pstrokaty tłumek wyglądał jakby ktoś w tej sali powtykał całą kolekcję różnorodnych typów ludzkich stawiając przede wszystkim na różnorodność. Garniaki, żakiety, adidasy, dresy, glany, mokasyny, dredy, warkoczyki, irokezy no cały, różnorodny misz masz. Do tego nie dało się ukryć, że członkowie poszczególnych grup i gangów nie bardzo się miłują więc nawet raźno im szło z tym wstawaniem i opuszczaniem miejsc.

- To ja pogadam z Bricksem. - rzucił Roger i skorzystał z okazji aby podbić do jednego z tych najważniejszych Runnerów w całym gangu. Zaś jego koleżanki niejako zyskały pretekst aby zająć się kim lub czym innym.

***

Lola chętnie przystała na taki pomysł kumpeli i gdy wstała z jej kolan to ruszyła za swoją ofiarą. Duet Parkerów szedł spokojnie korytarzem w kierunku sekretariatu gdzie urzędowała ta najfajniejsza sekretarka w mieście więc nie byli dla blondyny jakoś trudny do namierzenia. Zwłaszcza jak odwrócili się aby sprawdzić kto się do nich zbliża.

Widząc że ma ich uwagę blondynka pomachała do nich ręką nonszalancko, przyjmując nastawienie absolutnego wyluzowania i braku morderczych zamiarów. Szczerzyła wesoło zęby do dwójki gotów.
- No cześć laleczko - najpierw przywitała się z dziewczyną, potem przełożyła uśmiech do jej kompana - I cześć dupeczko. Z tą rafą to na serio, nie? Znacie ją od środka… dawajcie na drina, spróbujemy chociaż z wierzchu zacząć mapę robić bo zanim tamci się zbiorą - pokazała ruchem głowy za plecy, przewalając oczami. Szybko wróciła do uśmiechania - Mieszkamy na dole Walled Lake, każdy wam tam dom pogrzebowy wskaże. Poza tym wyglądacie jakbyście drina potrzebowali, albo to ja potrzebuje drina w waszym towarzystwie. Na luzie, u nas panuje spokój, miłość i promile. Mamy typa co mapy ogarnie, ich rysowanie. Łebski chłopak, wpadniemy do niego do kostnicy spijemy bimber i was oprowadzę po różnych ciekawych zakątkach… a w ogóle to Lola - wyciągnęła do nich łapę na powitanie.

Dwójka Parkerów chyba była trochę zaskoczona, że do nich podbiła jedna z Runnerek. A może tym co mówiła. Ale zwolnili tak aby mogła się z nimi zrównać i zrobili jej miejsce między sobą.

- Ja jestem Amarante. A to jest Olle. - dziewczyna przedstawiła siebie i swojego partnera.

- W Walled Lake? To chyba wasze pogranicze co? Ale z drugiej strony jak dla nas. - Olle zmrużył oczy ale dość dobrze kojarzył miejską topografię i strefy gangów. Parkerzy rzeczywiście byli na południe od Runnerów chociaż nie graniczyli ze sobą bezpośrednio i rozdzielał ich pas ziemi niczyjej. Więc jak dla nich to by musieli przejechać przez dzielnię Runnerów aby dotrzeć do Walled Lake no albo objechać całą ich strefę na okrągło.

- I mieszkacie w domu pogrzebowym? Ale takim prawdziwym? - Amarante zapytała jakby nie była pewna czy dobrze zrozumiała słowa blondynki. A ich trójka wychodziła już z korytarza na włości Katty.

- Najprawdziwszym! Tak, na pograniczu. Mamy zajebistą kostnicę, lodówki na trupy i całą stertę starych trumien… ale to najlepiej Ash by to opowiedział. Kostnica to jego królestwo, w jednej z tych szafek na zwłoki śpi. Taki trochę nasz wampir, albo doktor Frankenstein. Geniusz co mieszka w grobowcu i ma od pyty kości i czaszek zawieszonych na ścianach. - Mila kuła żelazo póki gorące, kładąc ramiona na barkach towarzyszy - Był nawet piec krematoryjny, ale w zeszłym roku pierdolnął i go nam Ash teraz przerabia na centralne… no ale to sami zobaczycie! - przytuliła ich mocniej - Nie dajcie się prosić, pokażemy wam ze Śnieżką wszelkie zakamarki na jakie macie ochotę, a i dobrze wspólny język złapać skoro będziemy razem robić przynajmniej tę najbliższą robotę - zakończyła śmiechem.

- Macie lodówki na ciała? I trumny? I kolesia co tam śpi? - czarnowłosa gotka wydawała się coraz wyraźniej zainteresowana tym co mówiła nowa blond znajoma. Zupełnie jakby połknęła haczyk.

- Może kiedy indziej. Musimy wracać do nas i powiedzieć reszcie. Sama widziałaś. - Olle wskazał kciukiem na korytarz z jakiego wyszli. Byli już w sekretariacie Katy i inni z zebrania ich mijali wychodząc na schody gdzie na dole warował Sugar.

- A do was nam nieco nie po drodze. - uśmiechnął się nieco ironicznie. No rzeczywiście było. Do Walled Lake najlepiej było objechać od północy północne pogranicze Camino i potem do ich domu żałobnego nie było aż tak daleko. A do Parkerów w przeciwną, objechać Camino od południa albo przejechać przez Downtown Schultzów i potem właśnie na zachód do Parkerów.

- No tak, powinniśmy… - Amarant przyznała koledze rację chociaż było widać, że jej to chociaż trochę nie w smak. Nawet jeśli Ollie miał rację.

- Gdzie macie problem? Jedź z nami - Runnerka popatrzyła na dziewczynę, a potem na chłopaka - A ty złóż u was raport. Taki duży, dzielny i roztropny, męski facet nie potrzebuje asysty koleżanki żeby to ogarnąć, co nie? Załatwisz to na jedno tankowanie, my zaczniemy mazać mapy i jak będziesz chciał to wpadaj, adres znasz. Wódę dla ciebie zachowamy, a jak chcesz to i kawałek materaca się znajdzie - popatrzyła mu prosto w twarz i zrobiła bardzo niewinną minę - Albo przynajmniej czegoś równie miękkiego.

Duet Parkerów zastanawiał się chwilę patrząc na siebie i trawiąc jej słowa. Tym razem pierwsza odezwała się ona.

- Ona ma rację. Nie potrzebujesz mnie by powiedzieć co jest grane. A ja pojadę z nimi. I jakoś wrócę. Wiesz, że zawsze wracam. - powiedziała wesoło wskazując palcem na stojącą obok blondynkę.

- Dobra. Ale lepiej wróć do jutra i bym nie musiał cię szukać. - ostrzegł zdecydowanym tonem Ollie celując w gotkę palcem.

- Tak tato. - roześmiała się pobłażliwie bladolica czarnulka, on przewrócił oczami po czym skinął im głową na pożegnanie. To chyba był jakichś ich wewnętrzny żart bo wydawali się raczej w podobnym wieku.

- Nie bój nic, odstawimy laleczkę pod sam próg, może nawet ci podrzucimy przy okazji flachę skoro nie napijesz się z nami dzisiaj - Lola poklepała oboje po ramionach, przyjmując miły, troskliwy ton. Radość aż nadto wyraźnie biła z całej jej sylwetki. - A zaproszenie dla ciebie i tak aktualne. Będziesz w okolicy to wpadaj, adres znasz.

***

Lucy skorzystała z okazji aby trzepnąć męski tyłek tego Schultza co się chyba znał na bombach i innych takich. Całkiem przyjemne doświadczenie chociaż jaki wywołało to efekt to już nie widziała. Za to usłyszała.

- Następnym razem zmiana. - usłyszała jego głos ale szła dalej. Nie była pewna czy Ortega właściwie zrozumiała jej spojrzenie czy to przypadek ale jak wyszła z sali konferencyjnej to skręciła w kolejne drzwi. A te sądząc po oznaczeniach były damską toaletą i tam ją Lucy zastała. Położyła swoją aktówkę na zlewie a sama stanęła przed lustrem jakby chciała sprawdzić jak wygląda po spotkaniu. A wyglądała całkiem nieźle. Gdyby nie kolor skóry to w tej biurowej mini do kolan której wcześniej nie było widać i garsonce to by pasowała wystrojem bardziej do gangu Schultza albo jakiegoś przedwojennego korpo.

Dobrze że laska nie była czarna, wtedy rozmowa przyszłaby Phere ciężej. Na szczęście Duchy jej dziś sprzyjały, zarówno przed, na, jak i po spotkaniu. Taką przynajmniej miała nadzieję. Po wejściu do kibla szybko sprawdziła toalety, czy nikt przypadkiem w nich nie siedzi, a gdy okazały się puste, wróciła do eleganckiej brudaski, stając zlew obok.
- Jesteś Maria Ortega, ktoś ważny na rewirze Camino. Ja jestem Śnieżka, nikt istotny w Novi… ale mam sprawę i chciałabym, aby została ona między nami, bo jak ktoś od nas się dowie to nie tylko mi upierdolą łeb przy samej dupie - odkręciła wodę, obserwując twarz tamtej przez lustro. Ryzykowała, ciężko szło nie myśleć czy to ma sens - Wczoraj przez naszą dzielnię ciął ktoś od was i się rozjebał nam pod płotem. Zapierdalał jak wściekły, a ślisko, wiatr i chuja do tego przyłożyliśmy. Wypadek, nieźle poturbowało jego i jego maszynę - oparła się o zlew nie przestając się gapić tamtej w oczy poprzez lustrzaną szybę.
- Są u nas: on i wrak. Wyciągnęliśmy oboje z bagna zanim się nie utopili i… - ściszyła głos, odwracając pełnoprawnie twarz ku Ortedze - Wołają go Nico, jest kurierem z Camino i jeździ żółto-niebieskim wyścigowym Subaru. Młody łeb, wygolony prawie na zero i z bródką. Na klacie ma krzyż z Maryją co ma dwa glocki… jeśli ma u was rodzinę, jakąś matkę czy babkę albo rodzeństwo - zacisnęła na moment usta, krzywiąc je. Powinna się zgrywać, być wyluzowana, tylko coś nie mogła.
- Gdybyś im powiedziała że Nico żyje i za jakiś tydzień wróci cały to na pewno by się nie denerwowali. Bo wróci, ale go najpierw na nogi postawimy. Ma wstrząs mózgu, wybity bark i tam… no nasz doc dał mu morfinę, poskładał i trzyma rękę na pulsie. Chłopaki z dzielni szukają jego i jego fury, ale chuja znajdą. Dobrze schowaliśmy, a on na gościnę nie narzeka, karmimy go, skaczemy dookoła z Lolą. No czasem jęczy, jednak nie z bólu - parsknęła wesoło - Kapuję że my z SR, a tu CR… tylko szczerze to pierdolę. Niestety tacy jak on nie więc stąd ta konspira - kciukiem wskazała za plecy gdzie sala konferencyjna… i na przykład Bricks.

- Bricks to dupek i palant. - parsknęło odbicie Ortegi też odkręcając swoją wodę i przemywając twarz. Do tej pory stała spokojnie i w milczeniu słuchała swój zapiętej pod szyję albinoski. Przemyła twarz i podeszła do takiego bajeru jak pudełko z papierowymi, jednorazowymi ręcznikami. Takie rzeczy tylko w Lidze! Zupełnie jakby żadnej wojny nie było albo byli w jakimś tornadowym widzie. Latynoska wzięła jeden i podała blondynce. Sama sięgnęła po kolejny i zaczęła wycierać sobie twarz i ręce.

- Nico i żółto - niebieskie Subaru? I jest u was? Przez tydzień. Nie znam go. Ale przekażę jeśli kogoś tam ma. - odparła w końcu zwijając zużyty ręcznik w kulkę i wrzucając go do kosza.

- Dzięki Maria, może ktoś będzie mógł dzięki temu lepiej spać. Wróci sam, nie trzeba po niego posyłać kogoś więcej. To nasz gość, nie więzień - Lucy odebrała kawałek papieru i wytarła nim ręce. Ciekawa alternatywa od suszenia ich o spodnie albo koszulkę.
- Co złego to nie my… i nic nie wiemy, nie widziałyśmy. Trzymaj się i do następnego - puściła jej oko, wycofując pod drzwi.

- Też się trzymaj. - przedstawicielka kolorowych w zarządzie Ligii uśmiechnęła się oszczędnym ale ciepłym uśmiechem. A gdy albinoska już miała sięgnąć po klamkę prowadzącą na korytarz usłyszała za sobą jej głos.

- Naprawdę całowałyście się z Dzikim? - zapytała z żywą ciekawością w głosie.

Phere odpowiedziała szczerym śmiechem sięgając do kieszeni kurtki. Wyjęła z niej srebrnego smartfona i coś tam poklikała, szukając nagrania.
- No ba! Przecież mówiłyśmy… byśmy wcześniej byli, ale grzechem było nie skorzystać - wróciła do Ortegi i stanęła tuż obok. Z dumną miną włączyła nagranie na którym rajdowiec trzymał ją w ramionach, a ona zarzucała mu ręce na szyję i z wielkim zaangażowaniem pokazywała jak bardzo oddaną fanką jest bez potrzeby używania do tego słów, choć usta cały czas się poruszały. I nie tylko one.

- No, no… No tak, on potrafi zawrócić kobiecie w głowie. - zaśmiała się wesoło Maria obserwując to krótkie nagranie na małym ekranie telefonu. Jakoś tak naturalnie to zrobiła jakby mimo wszystko też była fanką Ligi, wyścigów i ligowych gwiazd nawet jeśli urzędowała w samym jej centrum i pewnie na co dzień mogła spotykać tych wszystkich rajdowców w jakich kochała się reszta miasta.

- No ale teraz chyba czas na nas zanim ktoś się zacznie zastanawiać gdzie jesteśmy. - uśmiechnęła się do albinoski wskazując brodą na drzwi prowadzące na korytarz. Pożegnały się, a potem jedna po drugiej wyszły z toalety. W odstępie minuty-półtorej, by nie wzbudzać sensacji, ani podejrzeń.

***

Lola z nową koleżanką nie czekały jakoś specjalnie długo gdy z korytarza wyszła spóźniona Lucy. A trochę później Roger. Tyle, że on wyszedł z jakiegoś innego korytarza gdzie pewnie zawędrował z Bricksem. I posłał im zdziwione spojrzenie widząc je trzy zamiast dwóch i to do tego ta trzecia była z Parkerów.

Wyglądało jakby stado sępów spotkało się kołując wspólnie nad padliną, tym razem w towarzystwie kruka. Phere popatrzyła na rodzinę, potem na Parkerówkę i odnotowała w pamięci, aby pogratulować Loli perfekcyjnego wykonania roboty. Już widziała minę Asha, gdy mu sprowadzą do jego kostnicy gorącą, ruszającą się laskę w trumiennych klimatach. Przywitała się z gotką, stając po jej drugiej stronie, aby razem z Milą mogły ją osaczać z obu stron. Jak sępy dogorywajacą ofiarę.
- No co tam Skaza, Jason mówił coś ciekawego? - odpaliła protokół “pani urocza”, wyciągając do Runnera rękę - No chodź, chodź, stęsknilam się. Lola, zaprowadź naszego gościa do fury, my jeszcze jedną rzecz tu załatwimy i zaraz spadamy.

- Pewnie! Chodź, pokażę ci mojego Czarnego Rycerza! - Lola chętnie posłuchała koleżanki, złapała gotkę za dłoń i wesoło pociągnęła ją ku drzwi prowadzącym ku schodom.

- Cześć Katy! To do zobaczenia w piątek! - pożegnała się na koniec z uroczą sekretarką a ta odwzajemniła się ciepłym uśmiechem i życzliwym pomachaniem swoją zgrabną rączką na pożegnanie. Zanim jeszcze obie zniknęły za drzwiami Lucy dojrzała zdumione spojrzenie Amarante na taką poufałość z kimś kto się przecież cieszył na mieście nie mniejszą estymą niż topowe gwiazdy Ligi.

- A takie tam. Chciałem mu dać do zrozumienia, że jakby co to jesteśmy gotowi. On w końcu jara jointy z samym Hollyfieldem. To jakby nas zareklamował czy co to by dopiero była dźwignia. Na razie powiedział, że jest dobrze. Ha! Powiedział, że właściwie to mógł się zgodzić od ręki ale chciał wkurzyć brudasów aby nie mieli za łatwo. - jak obie towarzyszki znikły im z widzenia to Skaza zaczął streszczać jak się skończyły jego rozmowy z Jasonem Bricksem. Wydawał się być i zadowolony i rozluźniony jakby ta rozmowa wlała mu nadzieję i otuchę w serce, że może ich mały gang wypłynie na szerokie wody sławy i możliwości.

Albinoska westchnęła rozmarzona. Byłoby super gdyby Brick coś tam wspomniał ich szefowi i gdyby ten szef zwrócił na nich uwagę i te niesamowicie niebieskie oczy…
- Nie był wkurwiony? - popatrzyła na Rogera gdy się już otrząsnęła z tego rozmarzenia - Za dużo gadam i głupoty, a to było ważne spotkanie. Nie miał wątów, ani zadań dodatkowych? Złapałam Ortegę, poprosiłam aby ogarnęła u nich na rewirze czy Nico ma rodzinę i im przekazała że za tydzień wróci. Żeby się kurwa nie martwili że gdzieś zdechł pod płotem. Może ma normalna matulę, po co jej dokładać powodów do błyskawicznego siwienia? Ja bym chciała wiedzieć co się dzieje z którymś z was, gdybyście nagle zniknęli z domu i nie dawali znaku życia... ja pierdole, wariowałabym z nerwów.

- O, tak? No to dobrze. A ona robiła jakieś problemy? Słyszałem, że potrafi być ostra, prawdziwa żyleta. - wyglądało jakby Skaza miał podobne obawy i pytania o Ortegę jak ona o Bricksa. Rozejrzał się nawet dookoła jakby jej szukał ale Latynoska znikła z widoku jeszcze zanim on wrócił ze spotkania z Jasonem.

- A on nie, chyba nie. Nic mi nie mówił. Nie wiem czy w ogóle to zapamiętał ten początek albo nie zwrócił uwagi. Albo mu to zwisa. W każdym razie nie pruł się ani nic. Dobra, chodź do fury. A w ogóle po co zgarnęliście tą parkerową zjawę? - wskazał na drzwi prowadzące na klatkę schodową dając znać, że czas dołączyć do dziewczyn na dole.

- Pa Katty, do piątku! - Phere pożegnała się z sekretarką, posyłając jej całusa przez lobby i razem z jednookim zaczęli schodzić po schodach.
- Nie, Ortega była w porządku - wzięła go pod ramię, opierając na chwilę głowę o jego bark. Westchnęła krótko - Nie zna Nico, ale się dowie kto jest od niego i im przekaże info. Poza tym to fanka Dzikiego, była ciekawa czy serio się z nim lizałyśmy przed przyjściem to pokazałam filmik który nagrałeś - podniosła kark, żeby pocałować gangera w policzek - A Parkerówa jest dla Asha i żeby nam opowiedziała o rafie. Wiesz że on… ma problemy z wychodzeniem, samemu mu ciężko ogarnąć ruchanie, ale od tego ma nas. Pomyślałam też, że przy tej budowie by się przydał, tylko transport ciężka sprawa. Chyba żebyśmy go przewozili w trumnie. Pakowali w garażu do twojego karawanu i na miejscu rozpakowywali. Nie bałby się tak.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 12-11-2021, 04:07   #17
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Pakować go do trumny? - Roger zamrugał oczami a brwi mu podjechały do góry gdy ten pomysł chyba mocno go zaskoczył. Spojrzał ostatni raz na Katy która zrobiła gest jakby łapała całusa od Lucy i przyklejała go sobie do serca. Też więc jej machnął na pożegnanie po czym wyszli na schody prowadzące na dół.

- No nie wiem… Może… Cholera wie… Trzeba będzie z nim o tym pogadać jak wrócimy. Cześć Sugar. - powiedział schodząc na parter i mijając czarnoskórego osiłka jaki pilnował spokoju zarządu Ligi. Znów szli przez ten wielki hal pamiątek po dawnej i obecnej Lidze.

- I Ortega też leci na Dzikiego? No popatrz… A ja myślałem, że ona to na kolorowych tylko… - informacja o zachowaniu przedstawicielki Camino chyba i zdziwiła i rozbawiła lidera Żałobników. Szli w kierunku głównego wyjścia.

- A ta Parkerówna no dobra, to Ash się chyba ucieszy. Znaczy o ile nie spanikuje, nie zaślini się albo zawału nie dostanie z tej ekscytacji. Może coś tam mu pomóżcie w tej sprawie bo z niego to taki trochę odludek. Ah… No i jakoś trzeba by chyba Nico przed nią ukryć. A chcecie ją zostawić na noc? Jak się umawialiście? - szli przez ten pamiątkowy hal gdy Roger próbował poukładać to sobie wszystko w głowie co się im tu właśnie ulało i co pewnie się jeszcze uleje po powrocie do domu.

- Nico zostaje u Loli w pokoju, jest mało mobilny to wiesz… nigdzie nie odejdzie. Z drugiej strony możemy już sąsiadów wyjebać z mojego pokoju. Niech wracają do siebie. Na górze mam kibel, jest jeszcze ciepło to można naszego brudasa tam przenieść żeby nikomu na oczy nie lazł. Będzie miał spokój i wygodnie, mniejszy przypał że ktoś kto łazi po parterze przypadkowo tam wlezie. - Phere układała po swojemu plan, patrząc na reakcję Rogera - Parkerówa idzie do kostnicy, pomożemy Ashowi gdyby sobie nie radził. Chociaż wierzę w niego, to pojeb ale kochany… no i nasz. Chyba zostaje na noc, zamkną się we dwoje w szufladzie na zwłoki czy co. Tylko weź ogarnij Geronimo żeby nie przeszkadzał i fochów nie robił jak z naszym bolcem połamanym. Trochę… chuj, miałyśmy jechać z Milą do Cyborgów. Pojedziemy jutro wieczorem - zadecydowała, idąc do fury.

- No tak, sąsiadów można zwolnić. Chyba ich przekonaliśmy, że lepiej dla nich aby nas nie wsypali. - Skaza skinął głową i szedł przed siebie ale jakby minimalnie zwracał uwagę na otoczenie. Otworzył zewnętrzne drzwi i wyszli na jesienny świat zewnętrzny. Zeszło im w środku u teraz już zaczynał się zmierzch.

- Nico u ciebie pewnie mniej by się rzucał w oczy. No ale nie wiem czy może się ruszać na samą górę. Trzeba by pogadać z nim i z Ashem czy go można przenosić czy co. - o ile Roger w dalszej perspektywie nie miał nic przeciwko aby Latynos wylądował na strychu to nie do końca był pewny czy już teraz jest na to odpowiedni moment.

- A Geronimo no. Włączy mu się jakiś film… Albo my pójdziemy do Cyborgów. Chociaż to bez was to tak sobie. Właściwie to ty się z nimi umówiłaś. Ale chyba jak pójdziecie jutro to się nie obrażą. Możemy powiedzieć, że robiliśmy dla Browna w Lidze to im oko zbieleje. - zaśmiał się na koniec jakby czuł satysfakcję za taki awans w stosunku do bratniego gangu sąsiadów.

- A z tą Parkerówną no może być, że kostnica. No ale jakby jednak nie to trzeba by jej skołować jakieś inne miejsce do spania. Byle nie tam gdzie jest Nico. - podumał jak wchodzili już na parking przed ligowym biurowcem.

- Dobra… to zróbmy tak - Phere ściszyła głos bo już dochodzili do Mustanga - Jak zobaczymy że tej dwójce się dobrze układa w kostnicy to ich zostawimy na parę godzin samych. Może z początku o tej mapie pogadamy, a jak nie… to przynajmniej się Ash zabawi, a my sobie zakolegujemy kogoś użytecznego. No i tak, można powiedzieć o tej robocie, niech nie myślą że są tu największymi kozakami po naszej stronie jeziora. Co do Nico skoro łaził z nami do Huron Medical Center nie umrze wchodząc po schodach, ale spytamy Aarona. Albo jebać to i po prostu jutro jak wstaniemy podskoczymy do Cyborgów, bo przecież jesteśmy w chuj zajęci teraz, nie? - zaśmiała się - Liga, Dziki, piątek w Cylindrze na drinie z Katty. Jaranie skrętów z Bricksem i jowialne z nim nawijki. Tym Bricksem co bije żółwiki Stanowi - zachichotała. O tak, małe płotki świetnie się bawiły w basenie dużych ryb i o dziwo żadna z tych ryb ich jeszcze nie opierdoliła na jeden połyk.
- Kupimy im flaszkę, poskaczemy na Cyborgu obie z Lolą i zobaczysz że szybko zapomną o fochaniu, a kto wie? Może nawet nam w czymś pomogą. Kwestia motywacji.

- Tak, można i tak. - Roger zdążył skinąć głową i machnął już do obu dziewczyn wyglądających do nich z Black Knighta. Dał znak aby Lucy pakowała się na tył gdy on jak zwykle zajął miejsce pasażera obok Loli.

- To co? Możemy jechać? - kierowca zapytała szefa jak się sprawy mają. Jak ten skinął głową zamykając drzwi to odpaliła silnik i z iście detroicką fantazją wyrwała do przodu przez parking a potem z zarzuceniem kupra z parkingu. Kierowała się na północ pewnie podobną trasą jaką tu przyjechali.

- Całowałyście się z Dzikim? I umówiłyście się z Katty na drina w “Cylindrze”? Ale z tą Katty z sekretariatu Ligi? - skoro Amarant siedziała obok nowej koleżanki to skorzystała z okazji aby zapytać o coś co chyba zdążyła porozmawiać z jej kumpelą. Nie było się jednak co dziwić niedowierzaniu widocznemu w jej spojrzeniu i słyszalnemu w głosie.

- No - Phere odpowiedziała krótko, rozsiadając się wygodnie. Też by nie wierzyła w podobne rewelacje jeszcze rano, ale teraz dochodził wieczór i dużo się zdążyło zmienić.
- Skubany potrafi sprawić że ci miękną kolana - przyznała ze śmiechem, spoglądając na Parker - Trochę się obawiałam że z ponownym spotkaniem wyleci ktoś na piątek… to by była lipa, bo byśmy się z Lolą nie mogły pojawić - rozłożyła ręce - Są rzeczy ważne i ważniejsze, co nie? W ogóle mamy nagranie z Dzikim, chcesz obejrzeć? I parę fot, autografy nam dał… plakat. On jest taki cudowny - zrobiła maślane oczy.

- Masz nagranie z Dzikim? - Amarante wydawała się tym bardzo zainteresowana i chyba współdzieliła z Runnerkami fascynację akurat tą gwiazdą Ligi.

- Mówiłam ci! To nie chciałaś uwierzyć! - krzyknęła z przedniego siedzenia kierująca pojazdem blondynka śmiejąc się przy tym wesoło. Czarnulka siedząca za nim nie odpowiedziała bo właśnie miała okazję obejrzeć na własne oczy to nagranie z sekretariatu Ligi.

- Oo jaaa! Naprawdę się z nim całujecie! - westchnęła wcale nie ukrywając swojego wrażenia jakie na niej wywołało to nagranie.

Albinoska pokiwała głową, patrząc na nią tak jakoś weselej. Tak działała magia Ligi, nieważne z którego gangu by się nie było, to ligowe gwiazdy i miłość do nich łączyły wszystkich gangerów ponad ogólnymi podziałami.
- Pogadamy z Katty, kto wie? Może się uda od niej wyciągnąć kiedy Dziki następnym razem pojawi się w biurze żeby i tobie dał autograf - powiedziała z bardzo wymownym uśmiechem, odwracając twarz ku oknu. Okolica szybko się zmieniała, w oddali dało się już dostrzec bryłę domu pogrzebowego.
- Wreszcie w domu - dodała z ulgą w głosie. Ponoć wszędzie dobrze, ale u siebie najlepiej. Teraz tylko wykopać Johnson i Manfreda, po cichaczu przenieść Nico na górę, a potem można świętować pierwszy wielki dzień The Mourners.

Tak jak Lola z fantazją i werwą jechała przez zrujnowane miasto w zapadającym zmroku tak i podobnie wyhamowała. Zatrąbiła triumfalnie przed bramą garażu i czekali tak chwilę aż któryś z chłopaków zejdzie i ją otworzy. Jakoś nawet nie było za bardzo dziwne jak po otwarciu ukazała się masywna sylwetka ich topornika z irokezem. Mila wjechała do środka a on zaczął zamykać drzwi. Pozostała czwórka zaś mogła wysiąść z wozu. A Geronimo dopiero jak się odwrócił dojrzał, że zamiast we trójkę przyjechali we czwórkę. I to go wyraźnie zaskoczyło.

- Jak było? Coś się działo? - Skaza zapytał go bo pierwsze wrażenie było dość dobre. Nic się nie jarało, nic nie wybuchło, nie było widać nowych śladów zniszczeń.

- Nie. Film oglądaliśmy. - odparł Xavier niezbyt precyzując kogo miał na myśli za to wlepiając pytające spojrzenie w tą obcą z ewidentnie innego gangu jaka z nimi przyjechała.

- A wam jak poszło? - odwzajemnił się gdy wszyscy już ruszyli z garażu na korytarz prowadzący do klatki schodowej.

- A nieźle, nieźle. W sobotę jedziemy jeszcze raz. Udało nam się wkręcić na naprawdę wysokie obroty! - roześmiał się na koniec Skaza chociaż z początku zaczął skromnie i oszczędnie. To pobudziło ciekawość Xaviera bo czekał na jakieś dalsze relacje.

Albinoska poczekała aż ich szef skończy, żeby nadrobić zaległości z innego kąta.
- To Amarant, zna rafę od środka i wpadła do nas o tym pogadać - powiedziała, biorąc czarnowłosą pod ramię - Ten wielkolud to Geronimo, nasza siła perswazji w ekipie. Było spoko - zwróciła się do wspomnianego gangera - Ale to zaraz z Ashem przysiądziemy i wszystko opowiemy. Na razie weź skołuj wódę. Gościa mamy, trzeba polać i ugościć. Manfred i Johnson nadal tu są? Jeśli tak można ich już w pizdu puścić do siebie, niech nas nie obżerają za frajer. Gdzie Ash? AAAAASHHH! Rusz dupę do salonu! - na koniec wydarła się na całe gardło.

- Ash jest w salonie. Reszta też. - odparł irokez i już mieli niedaleko bo mijali właśnie parter. Mięśniak skinął głową na przywitanie z gotką a ta odwzajemniła mu się tym samym.

- Dobra, to weźcie Amarant do kuchni, może jest głodna. Ja wygonię sąsiadów żeby zrobić więcej miejsca - albinoska oddała gościa pod opiekę Loli i wyrwała do przodu prosto ku salonowi. Mówiła prawdę, miała zamiar zluzować parę dziwaków, ale też zobaczyć czy przypadkiem nie siedzi z nimi ich brudas. Wypadało również uprzedzisz Asha o wszystkim nim zaczną realizować plan.

- Bardzo chętnie! - Lola nie miała najmniejszych oporów aby zgarnąć nową koleżankę pod swoje skrzydła i razem z Geronimo poszli korytarzem do kuchni. Zaś Skaza i Śnieżka w przeciwną, tam gdzie był salon i towarzyskie serce ich bazy. Na miejscu zastali cały komplet. Ash, Johnson, Manfred i Nico. Siedzieli na sofie, krótkowłosa kobieta na fotelu i faktycznie oglądali jakiś film.

- Co się tak darłaś? - zapytał Ash patrząc z zaciekawieniem na koleżankę.

- Trzeba ewakuować Nico do mnie na poddasze, mamy gościa. - albinoska wpadła do środka jak burza i równie prędko podbiegła do Latynosa. Pochyliła się nad nim, całując zachłannie na powitanie.
- Z Parkerów, laska leci na lodówki dla trupów i trumny - dorzuciła, gdy się odpięła od brudasa i posłała technikowi psotne oczko. Na koniec zwróciła się do sąsiadów - Dzięki za odwiedziny, możecie szurać do siebie. Ale jakby kto pytał to jak ustalaliśmy: Camino przejechał i tyle go widzieliście… dawajcie - przywołała do siebie Skazę i Aarona. - Przenosimy chłopa na oriencie i wracamy tutaj. Lola wzięła Amarant do kuchni.

Właściwie to od całej czwórki jakiejś realnej odpowiedzi Śnieżka się nie doczekała. Nico dał się pocałować a nawet zaczął oddawać pocałunek ale zbyt wiele nie mówił. Manfred i Johnson popatrzyli na nią niepewnie a w końcu na Skazę. Aaron też zamrugał oczami jaky podejrzewał koleżankę o dowcip i wreszcie też szukał wzrokiem weryfikacji u starszego kolegi.

- Tak jak Śnieżka mówi. Wy szurajcie do siebie. Dzięki za odwiedziny ale chyba mamy deal. Wsypiecie na będziemy wiedzieć jak się odwdzięczyć. Ale chyba lepiej nam razem po koleżeńsku to sami widzicie, zjemy coś razem, wypijemy, wyjaramy i będzie pięknie no nie? - Skaza uśmiechnął się do pary przebierańców i na koniec klasnął w dłonie chcąc ich zachęcić do ruchu. Ci popatrzyli na siebie, Johnson skrzywiła usta w grymasie niepewności, Manfred wzruszył ramionami ale więcej ich namawiać nie trzeba było. Wstali ze swoich miejsc.

- No jasne Skaza. To my będziemy lecieć. Musimy nasze roślinki podlać. - powiedział Manfred i ruszył ze swoją partnerką do wyjścia. Akurat wrócił Geronimo to Skaza powiedział aby ich odprowadził do wyjścia. Więc we trójkę zniknęli im z pola widzenia.

- Można go przenieść na górę do Lucy? - Roger wskazał na Latynosa o to o czym mówił jeszcze wychodząc z siedziby Ligi.

- Tak. Ale powoli i ostrożnie. Lepiej aby ktoś go asekurował i pomógł jeśli trzeba. - Ash zdecydował od ręki zerkając na swojego pacjenta z jakim właśnie film oglądali.

- Dobra to idźcie z nim. A ja tu ściągnę dziewczyny jak pójdziecie. - facet z bielmem w oku równie szybko się zdecydował i skinął na dwójkę młodszych gangerów aby pomogli ich gościowi pokonać schody na wyższe poziomy.

- Jasne Skaza, obrócimy na oriencie - Lucy przytaknęła mu, zabierając się za wykonywanie planu. Wzięła brudasa za nieuszkodzone ramię, przełożyła je sobie przez kark i pomogła mu wstać.
- No chodź słodziaku, teraz sobie zwiedzimy stryszek - powiedziała do niego wesoło, ostrożnie nakierowując kondukt na drogę ku górze. Ściszyła głos - I jak się czujesz, jadłeś coś? Zaraz się położysz w poziomie, dostaniesz ciepłą kołdrę, poduchy, coś do picia i komiksy. Na górze jest łazienka, ale jakbyś nie mógł tam dojść to ci zostawię wiadro. Odpoczniesz, a wieczorem ci opowiemy z Lolą bajkę na dobranoc i pomożemy zasnąć. Jeśli będziesz miał siłę i ochotę. Teraz rozumiesz, sprawy biznesowe - przeszła na szept - Gadałam z Marią Ortega, poprosiłam aby znalazła twoją rodzinę i powiedziała im, że jesteś w miarę cały, żyjesz i za tydzień do nich wrócisz. Poza tym nie wiem czy ci to dziś mówiłam, ale taki skołowany nadal wyglądasz zajebiście - cmoknęła go w policzek, przenosząc wzrok na Asha.
- A ty się szykuj do czarowania trumiennej foczki. Leci na lodówy to jej tam pokaż wszystko od środka w tej swojej kostnicy. Ogólnie nawinęłyśmy z Lolą żeś taki naukowiec jak doktor Frankenstein, nasz mózg. Ona była w rafie, zna ją. Trzeba będzie to rozrysować, a ty umiesz w mądre rzeczy. Macie już pierwszy wspólny temat i zaczepkę aby ją wziąć na dół, zapalić świece i najpierw wyciągnąć papier do kreślenia, a potem laskę z ciuchów.

Aaron na ile mógł to pomagał, głównie idąc za nimi i asekurując gdyby im przyszła fantazja ześlizgnąć się ze schodów na dół czy co. Na ile jednak go blondyna widziała to był nieźle zaskoczony i skołowany. Aż odwrócił się w dół schodów jakby chciał sprawdzić czy ktoś za nimi nie idzie czy co. Zaś Nico okazał się bardziej rozmowny.

- Gadałaś z Marią Ortegą? Tą z Ligi? O mnie? Dzięki! - zaśmiał się na koniec też chyba nie mogąc przejść do porządku dziennego z taką sławną na całe miasto osobą. Wynagrodził albinosce tą troskę całując ją w policzek. Ale już doszli do strychu i pokoju jaki zajmowała Lucy.

Wnętrze poddasza przywitało ich półmrokiem i zapachem palonego drewna wydobywającym się z pieca w części użytkowej. Tam też dwójka Runnerów zaprowadziła Latynosa kładąc go na materacu powoli i ostrożnie aby sobie biedak nic dodatkowego nie uszkodził.
- Powinno być okay - Śnieżka popatrzyła na całokształt łóżka, półek i meksa, ale zmarszczyła nagle czoło. Zabrała mu kołdrę i podeszła z nią do szafy skąd wyjęła nową poszwę, równie czarną jak ta używana aktualnie.
- Ash weź zgarnij ze stołu komiksy, a z łazienki wiadro - poprosiła, odświeżając pościel bo wolała nie wiedzieć co w niej robili sąsiedzi, albo gdzie wcześniej łazili, a potem wleźli do wyra.
- Wodę masz na stoliku przy wyrze, postaraj się odpocząć - nadawała pospiesznie, wracając z powrotem pod materac gdzie nakryła typka. Zupełnie jakby była pieprzoną pielęgniarką w jakimś durnym szpitalu.
- Mówię serio, postaraj się odpocząć - powtórzyła kucając przy wezgłowiu. Sapnęła zmęczonym sapnięciem. Chętnie by tu została, zwłaszcza że podobał się jej widok obcych zwłok we własnym łóżku. Odwykła od tego.
- Co do Marii nie ma sprawy, pomyślałam że jeśli masz farta mieć normalną matulę na pewno sie martwi. Ja bym chciała wiedzieć gdzie moje kaszojady się błąkają. Nawet jak już są duże i w miarę samodzielne. Ona dużo może, załatwi to po cichu i bez zbędnych pytań albo dociekań. Będzie okay. Czegoś jeszcze ci trzeba? - poklepała go po dłoni.

- Nie. Dzięki. Wszystko w porządku. - odparł uśmiechnięty Latynos. Po chwili wrócił mózgowiec Żałobników przynosząc wiadro do załatwiania potrzeb i kupkę komiksów jaką położył obok materaca.

-Dobrze, to teraz dupa w poziomie i się relaksuj. Wpadniemy z Lolą wieczorem - dziewczyna wstała.

Schodząc już we dwójkę na dół mieli okazję pogadać. I Aaron faktycznie wyglądał na tyleż zaskoczonego co skołowanego tymi wieściami o ich kobiecym gościu.

- Ale kto to jest? I ja mam z nią gadać? Sam? Tam na dole, w kostnicy? Ale ja nie wiedziałem, że ktoś przyjdzie… Nie mam nic przygotowane. - Ash miał głos i minę jakby mu niespodziewanie stary wpadł na inspekcję warsztatu jak on był w proszku. A przynajmniej zdawał się być bardzo przejęty tą całą sytuacją.

- Amarant, laska od Parkerów którą wystawili do akcji z rafą jak Brown wystawił nas - dziewczyna wyjaśniła cierpliwie, obejmując technika ramieniem i tak schodzili przytuleni powoli w dół - Nie bój nic, pomożemy ci z Lolą. Najpierw ją spijemy żeby się rozluźniła, następnie we czwórkę tam zejdziemy. Pogadamy, nakręcimy i nakierujemy na właściwy tor, a potem was w tej lodówie zostawimy do rana - uścisnęła go mocniej dla otuchy i też dostał pieczątkę z ust prosto na policzek.
- Weź to na luzie, chcesz skocz na szybko tam ogarnąć… kurwa, skarpety wyjmij ze zlewu chociażby - prychnęła - Potem wejdziesz cały na biało do salonu, my ją tam przetrzymamy, zagadamy i polejemy. Jesteśmy jedną rodziną, pamiętasz? Rodzina się wspiera. Będzie okay, już się tak nie spinaj. Bądź sobą, to wystarczy żeby wyskoczyła z majtek.

- Tak? - zapytał i spojrzał na nią z bliska sprawdzając w jej oczach jakoś wypowiedzi. Chyba nie wyszła tak źle. Bo uśmiechnął się, trochę nerwowo ale jednak po czym zatrzymał się, złapał ją za ramiona i nieco potrząsnął.

- Dzięki! To ja lecę na dół ogarnąć to wszystko a wy ją zagadajcie! - zawołał i nagle dostał takiego popędu, że zaczął zbiegać na dół jak strażak do pożaru. Jeszcze z dołu klatki schodowej słychać było tupot jego butów.

Śnieżka uśmiechnęła się pod nosem. Dawno nie widziała Aarona tak zaaferowanego, ale nie dziwne. Przez problemy z opuszczaniem domu miał ubogie życie towarzyskie, tym bardziej obiecała jego oddalającym się krokom, że przynajmniej tej nocy będzie się czuł mniej samotny niż przez większość swojego życia. Zasługiwał na to.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 14-11-2021, 16:29   #18
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 06 - 2052.10.03; cz; przedpołudnie

Czas: 2052.10.03; cz; przedpołudnie
Miejsce: Detroit; Wixom; zachodnie Walled Lake; dom pogrzebowy
Warunki: wnętrze salonu; jasno, ciepło, na zewnątrz jasno, ziąb, zachmurzenie, umi.wiatr


Mało kto wśród “The Mourners” zrywał się skoro świt jak nie było takiej potrzeby. I tym razem było podobnie. Jak Śnieżka otowrzyła powiekę to na zewnątrz był już następny dzień. Na zewnątrz kłębiły się ciemne chmury oznajmiając wszem i wobec, że zaczęła się pełnowymiarowa jesień. Bliżej miała znacznie cieplejsze widoki. Dwa nagie ciała. Tak skrajnie od siebie różne, że nawet bez ubrań widać było, że pochodzą z różnych gangów. On miał jeszcze trochę opatrunków ale nie na tyle by przysłaniały tatuaże z Matką Boską Glockową czy inne w jakich lubowali się ci z kolorowych gangów u Camino. Ona zaś była drobną blondynką o jasnej chociaż nie śnieżnobiałem cerze. Całą trójkę połączyło to łóżko i wspólnie w nim spędzona noc.

Wczoraj Nico całkiem dzielnie zniósł inwazję dwóch rozochoconych blondynek. A te przecież się nie oszczędzały jak na przeciwległym biegunie domu pogrzebowego - w piwnicy gdzie była kostnica - nie mniej mężnie wspomagały integrację ich bystrzaka z nową koleżanką. Też z innego gangu. Niestety Ash chociaż technicznie i naukowo dominował nad pozostałymi Żałobnikami, nawet nad Rogerem to do tych wygadanych typków nie należał. Nie nadawał się też na lidera. Właściwie to rzadko opuszczał dom i poza swoim rodzinnym gangiem niewiele miał kontaktów towarzyskich. Więc takie wsparcie koleżanek bardzo mu się przydało.

Wieczór spędzony we czwórkę okazał się całkiem udany. Amarante jakoś nie zdradzała oporów do integracji z Runnerami. Ash skądś wyciągnął jakiś bimber, całkiem udany i podobny barwą do herbecianej whisky. Z kuchni Runnerki przyniosły jakaś zagrychę i zrobiło się całkiem sympatycznie. Czarnowłosa gotka nie wydawała się jakoś przytłoczona trójką rówieśników w skórzanych kurtkach. I chyba ją rozbawiło i zafascynowało to, że bazę urządzili sobie w starym domu pogrzebowym. Maja prawdziwą kostnicę z szufladami na ciała, stół do patroszenia trupów i nawet trumny którymi wydawała się wręcz zachwycona. Dwie blondynki zostawiły oboje w kostnicy już dość późnym wieczorem i przeszły po schodach na sam szczyt budynku do latynoskiego kuriera który obecnie zajmował pokój Lucy. I Nico też okazał się całkiem towarzyski wobec swoich obu gospodyń u jakich gościł.


---


- Ale wiało w nocy. Wywaliło tamte stare drzewo dwa podwórka dalej. Zwaliło się na podwórko. - Xavier przy śniadaniu sprzedał im nową ciekawostkę związaną z pogodą ostatniej nocy. Chyba mogło tak być ale akurat obie blondynki trochę nie miały głowy aby ostatniej nocy gapić się co się dzieje za oknem. Dzisiaj zaś można było z górnych okien zobaczyć to zawalone drzewo. Przynajmniej tak mówił topornik.

- Idziecie zobaczyć? - zapytał patrząc po swoich towarzyszach. No i gościu. Młoda i zgrabna bladolica od Parkerów jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności często przykuwała jego spojrzenie. Po samej bladolicej i Aaronie jakoś trudno było zgadnąć jak im się noc udała. Żadne jakoś nie kwapiło się do wyznań i wspominków. Nie warczeli na siebie ale też nie spijali sobie z dziubków. Do pozostałych zaś zdawali się nadal odnosić przyjacielsko.

- Chcesz to idź. Już tak nie wieje. - odparł mu Roger bez większego zastanowienia. Sam sięgnął po kolejną kromkę chleba.

- A co z tobą Amarant? Zostaniesz z nami jeszcze trochę czy już musisz lecieć? - zapytał czarnowłosą jaka siedziała z nimi przy stole.

- Tak zaraz to nie. Ale gdzieś tak na obiad to pewnie już powinnam wrócić do siebie. - gotka odparła dość neutralnym tonem dając znać, że nie ma presji czasu aby się zwijać lada chwila ale też pamiętając co obiecała wczoraj Ollemu miała sama wrócić do domu.

- Jakbyś chciała wracać to daj znać, podrzucę cię. - zaoferowała się blondynka o lekko kręconych włosach. Amarante odwdzięczyła się jej słodkim uśmiechem.

- Myślicie, że z tą wieżą nadajnikową u Camino to przejdzie? - Ash zapytał zerkając ciekawie po pozostałych twarzach. Co prawda to była w głównej mierze decyzja tych wielkich tego miasta no ale podyskutować można było. Zwłaszcza jak mieli zaproszenie na kolejne spotkanie w siedzibie Ligi w najbliższą sobotę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-11-2021, 18:54   #19
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xCmA1uC0r9A[/MEDIA]

Czwartek; przedpołudnie; dom pogrzebowy

W poranki takie jak ten wszystko Phere cieszyło, poczynając od przyjemnej pobudki, poprzez równie miłe chwile wegetacji pod nagrzaną ciepłem trzech ciał kołdrą, gdy godzina jeszcze wczesna, nikt nie goni i można po prostu poleżeć chłonąc spokój, ciszę oraz te ciepło tak kontrastujące z szarówką widoczną za oknem. Również widok twarzy pozostałych członków The Mourners zasiadających przy jednym stole cieszył albinoskę, tak jak gorąca kawa, syte i smaczne żarcie na talerzu oraz obecność gościa. Uśmiechając się sennie dzieliła uwagę między stół, a okno, gubiąc co pewien czas świadomość gdzieś za pękniętą w prawym górnym rogu szybą. Wichura z przedwczoraj przypomniała sobie o Detroit i powróciła między zdewastowane ulice ze zdwojoną mocą, biorąc do towarzystwa ciężkie, stalowe chmury z których aż się prosiła następna ulewa… ale to tam, daleko za grubymi murami starego domu pogrzebowego, wewnątrz którego panowało ciepło, suchość. Ludzka obecność przy paśniku z grubsza przypominającym porządny, przedwojenny stół.

- Trzeba sprawdzić czy nam kupy śmieci ze środka podwórka nie zwiał ten wicher. Nie uśmiecha mi się latanie za blachą i kołpakami po całej ulicy - albinoska powiedziała rozbawionym tonem nie pasującym do poważnego spojrzenia która posłała Skazie. Siedział obok niej, po lewej stronie u szczytu stołu i przez to Parkerówa widziała pewnie w tej chwili ledwo tył jej głowy. Mieli przecież całkiem sporą kupę śmieci za domem, przykrytą plandeką, foliami, drutem, starymi oponami i przerdzewiałą beczką.
Kupę śmieci malowaną w niebezpieczne na terenie Novi oznaczenia Camino Real.
Kiedy zaś wyszedł temat wieży, Śnieżka odwróciła się do Aarona znów przyjemnie się uśmiechając. Nadziała na widelec kawałek pieczonej kiełbasy i przeżuła, myśląc o tym, by po śniadaniu zabrać jedną porcję dla ich strychowego brudasa… meksa.
Dla Nico.

- To by było coś - odpowiedziała technikowi, potem rozejrzała się po pozostałych twarzach - Wyobrażacie sobie? Wspólna akcja na rewirze brudasów! Jeden dresik z Huronów nadawał… że jakoś łatwiej się chyba połączyć z telefonem ale one mają słaby zasięg czy jakieś inne anteny - wzruszyła ramionami - Zaproponowałam aby Mario podpytać czy posiada na stanie jakieś cudaki które by nam pomogły… ale to byś musiał z nami pojechać - rzuciła w Asha skórką od chleba - Teleportujemy cię na miejsce. Jakoś pod wieczór? Jak zawieziemy Amarant. Trzeba objechać naszą dzielnicę, potem jeszcze pas ziemi niczyjej. Będzie dodatkowa klamka w pogotowiu.

- Ja? Nie no co ty Śnieżka, tylko bym wam zawadzał. Sami pojedźcie i powiecie jak było. - Ash bagatelizująco machnął dłonią zbywając pomysł, że miałby opuścić swoje ulubione lochy i gdzieś jechać nie wiadomo gdzie. Skaza skwitował to rozbawionym uśmiechem ale darował sobie komentarze na ten temat.

- Ale szkoda, że cię wczoraj nie było na tym zebraniu Ash. Byś się pewnie dogadał z tym dresem od Huronów. Całkiem niegłupio gadał. Ale czy prawdę i jest jak mówił to ja się na tym nie znam. - blond koleżanka rozłożyła dłonie na znak, że ich technik mógłby im się przydać w takich rozmowach bo w końcu właśnie umiał tą technikę najbardziej z nich wszystkich.

- Ciekawe czy się zgodzą. Ja słyszałem, że w tym zarządzie to dla zasady zawsze ktoś jest przeciw. Byle innym na złość zrobić. - temat tej wspólnej inwestycji jaką miały realizować wszystkie największe gangi miasta pod patronatem Ligii też zainteresował Rogera.

- Ja słyszałam, że to ten wasz Bricks zwykle tak robi. - Amarante odparła mu z ironicznym uśmiechem wbijając widelec w swój kawałek kiełbasy.

- A ja, że to Ortega i Krwawy Morgan. - odparł jej Roger w podobnym tonie. Też tak mogło być, pewnie każda dzielnica i enklawa miały swoją wersję tej historii w zależności od potrzeb i upodobań.

- No ale tym razem chodzi o Ligę i rafę. No i Hegemona. To sprawa nas wszystkich. Całego miasta. Chyba to rozumieją? - Ash popatrzył na pozostałych jakby miał nadzieję, że też podzielają ten punkt widzenia. I te ważniaki na wysokich stołkach też. Idea była szlachetna. W końcu nie chodziło o debatę nad jakąś nową opłatą za wyścigi albo ulgą w takiej opłacie z jakiegoś tam powodu dla kogoś. Tylko o coś co mogło wpłynąć na całe miasto.

- Rozumieją, przynajmniej ci na samej górze, choćby Stan. Inaczej by nigdy nie wyraził zgody aby ktokolwiek od nas w tym brał udział. Reszta… a chuj z nimi. Jak Hollyfield powie że mamy zawieszenie broni to mamy zawieszenie broni. Przynajmniej czasowe - Śnieżka siorbała z kubka i dolała kawy Aaronowi, bo już widziała u niego dno. Musieli poruszyć temat przemieszczenia technika i chyba nawet był pewien pomysł.
- Przydałabyś się nam w sobotę - zwróciła się bezpośrednio do ich medyka - Jesteś pierdolonym geniuszem z zacięciem do elektronicznego szpeju. Na bombach się znasz, na kompach, na wszystkim czego potrzebujemy. Tylko cię tam musimy przenieść i kto wie? Może tym razem natkniemy się na Jay albo Clody? Albo Patti lub Kociaka? - zaśmiała mu się radośnie prosto w twarz, kciukiem wskazując na salon gdzie honorowe miejsce na środku ściany nad kanapą zajmował ligowy plakat w wydaniu ekskluzywnym z autografami wszystkich rajdowców.
- Ale do tego byśmy potrzebowali odrobinę twojej pomocy - tutaj wyszczerzyła zęby do gotki, kładąc dłoń na jej dłoni - Ash jak na wampira przystało nie lubi światła i słońca, szczególnie gdy pada na niego bezpośrednio, więc… jest opcja aby go przewieźć stąd na miejsce w trumnie. Tylko to trochę długa droga, pewnie by mu się biednemu dłużyło, ale jakby w tej trumnie miał odpowiednie towarzystwo - pokazała czarnowłosą palcem i pstryknęła - Tak by ten czas wam minął. Poza tym pomyśl jaki bajer, wnosimy was w tej trumnie prosto do siedziby Ligi. Kto się czymś takim jeszcze może pochwalić?!

- W trumnie? - Aaron zamrugał oczami jakby uznał, że się przesłyszał albo po prostu próbował sobie wyobrazić jak to by mogło wyglądać. Gotka zareagowała podobnie. Znaczy brwi podskoczyły jej do góry i tak zostały.

- Ale jaja! - zaśmiał się Xavier a i Roger uśmiechał się czekając na reakcję wspomnianej dwójki jakiej Śnieżka zaproponowała to rozwiązanie.

- O! Żywych trupów to jeszcze nie wiozłam! - Lola roześmiała się wesoło traktując całą sprawę jak pomysł na świetną zabawę.

- Ty masz za małą furę na trumny. Moim trzeba by pojechać. - Skaza zwrócił jej uwagę na ten detal ale ona machnęła tylko ręką.

- Ciekawe. Podoba mi się taki pomysł. - odparła po chwili namysłu czarnulka i spojrzała pytająco na owego zachwalanego geniusza techniki.

- No dobra. Może być. - odparł Ash chociaż z miną jakby wciąż miał całkiem sporo wątpliwości w tym temacie. Nie chciał jednak zawieść swojej paczki. No i może obecność i obietnica Amarante mogła mieć z tym coś wspólnego.

Pomysł trumny z wkładką przeszedł, co bardzo ucieszyło Phere. Obawiała się standardowego marudzenia i grzecznego zbycia tematu na poczet czegoś innego, ale nie tym razem. Gapiła się na dwójkę przyszłych zombiaków tryskając entuzjazmem.
- Będzie zajebiście, zobaczycie! No i Ash! Poznasz Katty i Jasona. A my zyskamy okazję żeby się pochwalić jakiego kurewsko ogarniętego kumpla mamy. Dzięki - uścisnęła ramię Parkerówy - Teraz zostaje dograć detale. Do soboty naszykujemy odpowiednią trumnę, wypucujemy karawan Skazy i jak coś w sobotę z rana albo po ciebie podjedziemy, albo jak chcesz to wpadaj sama, jak ci wygodnie. My z Lolą też pewnie dopiero nad ranem się zawiniemy tutaj, więc jakby co kopnięcie się do strefy Lostów to tylko kawałek dalej, nie? - zatarła ręce.

- Może być. - Amarant dość udanie powtórzyła i wręcz sparodiowała tą samą kwestię wypowiedzianą przed chwilą przez Aarona. Przez co wywołało to mniejsze lub większe uśmiechy u Żałobników.

- A ta Katty naprawdę jest taka fajna? - Xavier którego ominęło spotkanie w Lidze zapytał ciekaw opinii tych co tam byli o tej najważniejszej sekretarce w mieście o jakiej się słuchało podobnie ciekawie jak o ligowych gwiazdach nawet jak ona nie startowała w żadnym wyścigu i nie była tak rozpoznawalna jak one. Lola roześmiała się, wsadziła widelec w zęby i tak zwolnionymi dłońmi zarysowała kształt podobny do klasycznej butelki coca coli co znów wywołała kolejną falę radości.

- Ją też mamy na zdjęciach - Śnieżka puściła irokezowi oko. Opróżniła kubek żeby od razu dolać do pełna wciąż bardzo ciepłej kawy. - Lola ci wszystko pokaże, nie? Tobie i Amarant. Ja w międzyczasie kradnę Asha na pięterko. Zmienisz mi bandaże, dobrze? A potem spokojnie zejdziesz do reszty, ja sobie kwadrans poleżę i będę jak nowa. Wieczorem wpadniemy do Cyborgów, musimy skołować parę flaszek i zagrychę. Trzeba zobaczyć czy nam sąsiadów nie wywiało - wstała od stołu. Przeciągnęła się, następnie zgarnęła kubek, zaś z parapetu wcześniej naszykowany karton po butach ze schowanym do środka śniadaniem dla drugiego gościa. Ruchem brody wskazała technikowi wyjście na schody.

- Jasne, lećcie, ja tu im wszystko pokaże! Gdzie ten smartfon? - Lola machnęła dłonią dając znać, że Śnieżka nie musi się martwić, może iść na górę do wiadomo kogo a ona się tu na miejscu wszystkim zajmie. Pozostali też chętnie przystali na sesję oglądania pamiątkowych fotek uwieczniających wczorajsze spotkanie z ligowymi gwiazdami.

- No dobra. To chodź. - Ash skinął też głową na zgodę co do drugiej części planu i wstał od stołu. Wyszli na korytarz ale tam powiedział, że po te bandaże to musi wrócić do siebie na dół. Dopiero wtedy mogli z powrotem minąć piętro i dotrzeć do małego pokoju na strychu.

Phere nie narzekała, ani nie marudziła. Grzecznie, w ciszy oraz bez grymaszenia pokonała trasę w dół i w górę, chociaż na dole rozejrzała się szukając oznak udanej nocy kumpla, jednak wszystkie lodówki były pozamykane, a w kostnicy panował jak zawsze kontrolowany chaos. Na górze też niewiele się zmieniło odkąd Runnerka była tu ostatnio. Wciąż te same ściany, meble, bibeloty, piec, meks, wyro i zasłony. Zaczynało to być standardem, bardzo satysfakcjonującym na swój sposób.
- Obchód lekarski! - powiedziała wesoło od progu, wchodząc i zamykając drzwi za Ashem. Karton z wałówką postawiła na stoliku przy łóżku.
- Mam nadzieję że słodzisz kawę… bo jest tylko słodzona - dodała stawiając obok pudełka kubek, a z pudełka zaczęła wyciągać menażki z zupą, smażoną kiełbasą i chlebem.

- Tak, słodka jest w porządku. - powiedział Nico obserwując z zaciekawieniem jak gospodyni zaczyna się przebierać do tego obchodu. A im więcej z siebie zdejmowała tym częściej zerkał na łysego sanitariusza jakby sprawdzał jego reakcję. Ten jednak zachowywał się jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Usiadł przy krawędzi materaca i zaczął swoje rutynowe badanie. Opukał i ostukał wybity bark, potem kręgosłup, wreszcie pougniatał też i żebra. Kurier się trochę krzywił ale bez przesady.

- No widzę, że ci się goi to wszystko. Uważaj, zwłaszcza na bark, bo teraz na świeżo to łatwo coś tam zruszyć. A jak ci wypadnie jeszcze raz czy dwa to już potem może ci wypadać przy zwykłym zamachnięciu się ramieniem. - poinstruował go jakby był prawdziwym lekarzem w dawnym szpitalu tylko na wizycie domowej. I z nagą pielęgniarką do pomocy.

Potem rozciął stare bandaże pacjenta i obejrzał wciąż świeże rany. Mruknął, że końcówki się zrobiły zwyczajnie czerwone a nie krwisto czerwone więc znaczy, że zaczyna się ładnie goić. Potem nastąpił ten nieprzyjemny moment jak musiał spirytusem zdezynfekować te rany i pacjent krzywił się i syczał trochę bo jednak to wciąż był spiritus polany na świeże rany. Więc te zakładanie nowych bandaży to już było małe piwo. Na koniec Ash klepnął go w ramię zbierając stare bandaże i wstał.

- Dobrze ci idzie. Nie wymaga amputacji ani nic takiego. Jutro cię znów obejrzę. - powiedział dobrodusznym tonem po czym machnął do niego i skierował się do wyjścia.

- Widzisz Nico? Jeszcze parę dni i stąd wyjedziesz na własnych nogach - albinoska ucieszyła się gdy padła diagnoza, a cały proces zmiany opatrunków został zakończony. Podczas całego procesu asystowała Ashowi, dbając o stan pacjenta. Pochylała się nad nim, uśmiechała i głaskała po głowie, albo zabierała zużyte waciki aby medyk szybciej zakończył nieprzyjemne procedury. Na koniec gdy już ganger sięgał za klamkę posłała mu głośnego buziaka przez pokój celując prosto w plecy.
- Tylko słyszałeś doca, jeszcze musisz na siebie uważać. - powiedziała przysiadając obok meksa i wręczając mu menażkę z zupą. Zanim dostał żarcie na pościeli wylądował ręcznik, na wszelki wypadek aby nic nie uświnić. - Dziś wieczorem lecimy do sąsiadów, zostajesz z Ashem. Mogę liczyć na to że cię tu zastanę kiedy wrócę? Chyba nie jest ci aż tak tragicznie aby uciekać przy pierwszej możliwej okazji - wzięła kubek z kawą dmuchając w niego aby płyn jeszcze trochę przestygł.
- No słyszałaś doca. Mam się nie przemęczać i w ogóle oszczędzać z tą aktywnością i takimi tam. - odparł Latynos wskazując brodą na drzwi jakie Ash właśnie zamknął wychodząc. Słyszeli jeszcze jego oddalające się kroki. Nico chętnie skorzystał z łyżki i podanej menażki. Widać mu smakowało i pomagało nasycić głód.

- Nigdzie się nie będę ruszał. Zresztą ten wasz mięśniak tu rządzi i pewnie by mnie skutecznie zatrzymał. - powiedział wspominając swój wspólnie spędzony z Xavierem czas gdy ten wraz z Ashem sprawiał nad nim pieczę pod nieobecność dziewczyn i Rogera.

- A po co lecicie do tych sąsiadów? Do tych co tu wczoraj byli? - zapytał zwracając się do niej z zaciekawieniem.

- Czy ja cię w jakikolwiek sposób przemęczam i zmuszam do aktywności? Nawet żarcie przyniosłam abyś nie musiał po schodach latać, a tu taka niewdzięczność… i pomówienia. Potem kolegom też będziesz mówił że cię tu do kamieniołomów zagoniłyśmy w ramach aresztu? Pójdzie fama jak cierpiałeś, pot i krew ci z czoła leciała, zero odpoczynku, czy to w nocy czy za dnia. Terror, zamordyzm i jeszcze brutalność. Jak to u Runnerów - gangerka przybrała powątpiewającą minę gdy patrzyła jak oboje statycznie zajmują swoje pozycje na łóżku. Siorbnęła nie swojej kawy.
- Geronimo bucował? - spytała z kwaśną miną i dodała - Tak, do tych co byli. Do Cyborgów. Sprawdzimy czy czegoś o tobie nie zwąchali i czy nie rozjebali ich poza rewirem. Albo oni kogoś. Mamy zawieszenie broni, w waszej dzielni będziemy prawdopodobnie budować antenę do łapania sygnału ze Strefy… a kurwa, nieważne - mruknęła odstawiając kubek na stolik.

- Nie, nie bucował. Raczej byli w porządku. Film oglądaliśmy. - powiedział jakby chciał rozwiać jej wątpliwości co do zachowania kolegów podczas jej nieobecności.

- I dzięki za pomoc i opiekę. Jak wrócę do swoich to mi nie uwierzą. - zaśmiał się ale życzliwym i rozbawionym śmiechem. Jakby sobie wyobraził jak to będzie opowiadał kolegom na dzielni co tutaj przeżył za przygody.

- Będziesz grzeczny to może dostaniesz pamiątkę. Co byś pamiętał adres i ci dwie aryjskie foczki z głowy nie wyparowały - albinoska odpaliła dwa skręty, częstując Latynosa bo nic tak nie smakowało jak zioło do śniadania w łóżku.
- Skąd w ogóle jesteś, co? Tak dokładniej - spytała po przerwie na dwa buchy - Masz jakąś rodzinę, swoich kumpli z ekipy? Powiedz coś o sobie więcej, przecież cię nie zjem.

- Tak, mam. Podpiąłem się pod ojca Alvaro. On u nas ma niezły autorytet. I załatwiałem dla niego różne sprawy. W końcu zacząłem też załatwiać i dla innych. Szybki jestem i nie nawalam. To mi zaczęli dawać zlecenia także poza naszą dzielnią, po całym mieście. No i tak jeżdżę i zarabiam gamble za te przesyłki i inne takie. - wyjaśnił mówiąc szybko i nawet z wesołym odcieniem. O ojcu Alvaro Śnieżka coś słyszała, że jest taki jeden właśnie w brudasowej dzielni no ale z oczywistych względów nigdy nie spotkała go osobiście skoro trzymał się tej strefy kolorowych.

- Dobrze że nie ze wszystkim jesteś taki szybki - uśmiech Phere zrobił sie krzywy, gdy przerzucała nogi nad jego udami i oparła plecy o ścianę. Motywy religijne, dziary, pastorowie i jebana dzielnica brudasów.
- Powiedz jak cię złapać gdybym… no nie wiem - wzruszyła ramionami, puszczając dym do góry - Chciała się spotkać, albo coś przekazać lub… nie wiem - prychnęła. Jedną stopę oparła o biodra pod kocem. - Jestem za biała aby tam wleźć bez przypału. Chyba że cichaczem, ale to i tak przypałowe.

- No tak, trochę byś się u nas rzucała w oczy… - mruknął wodząc spojrzeniem po nagiej, śnieżnobiałej sylwetce która w dzielnicy kolorowych byłaby nie do przegapienia. Uśmiechnął się trochę ale zastanawiał się jak tu by dało się to zorganizować. Biorąc pod uwagę, że chodziło o trzewia najbardziej ksenofobicznego gangu i o kobietę co już na pierwszy rzut oka widać było, że nie pochodzi z tego gangu.

- W ostatni weekend każdego miesiąca Clinton organizuje walki psów. Każdy może przyjść, nawet jak nie jest od nas. Tam możesz o mnie popytać. - powiedział coś co mu pierwsze przyszło do głowy. A tych walkach Śnieżka słyszała i ponoć to była jedna z niewielu okazji aby legalnie dało się wejść do ich dzielni. Niestety tylko raz w miesiącu.

- Możesz też posłać wiadomość do kościoła padre Alvareza. Trochę wyglądasz jak Parker. Clinton ostatnio skumał się z Parkerami. Tylko musiałabyś bez tej waszej kurtki przyjść aby wyglądać jak Parker. Albo przysłać kogoś od Parkerów. Bo jak już byś była w kościele to luz. Wtedy padre nie da cię ruszyć. Jak już byś była z padre to nawet na ulicy cię nikt nie ruszy. No ale najpierw jakoś byś musiała tam się dostać albo z nim umówić. No i ja tam często jestem bo mówiłem ci, że załatwiam różne sprawy dla padre. - ten sposób kontaktu przedstawił tak jakby był najpewniejszy ze złapaniem go. O ile już by się udało dostać na teren dzielni. A to mogło być trudniejsze, w końcu nie do końca było pewne czy zwykłe, kolorowe opryszki przepuściłyby taką śnieżno białą dziewczynę nawet jakby wyglądała na Losta.

- Chyba łatwiej by było dogadać się poza naszą dzielnią. U was jest ten rusznikarz. Czarnecki. Jakoś tak. Robiłem dla niego kilka fuszek. Jemu możesz zostawić dla mnie wiadomość. Z nim to chyba by ci było najłatwiej się skontaktować. A do niego zajeżdżam co jakiś czas aby sprawdzić czy coś ma dla mnie. - w końcu wspomniał o całkiem znajomym dla Śnieżki adresie. Wiedziała gdzie Ben ma swój warsztat i nawet kojarzyła jak to wygląda.

- Czyli z pilną sprawą trzeba się kopnąć do kościoła, z mniej pilną do Czarneckiego... chyba zapamiętam. Ty wiesz gdzie mnie szukać. Jakbyś, nie wiem. Czegoś chciał, pewnie nie będziesz ale co tam. Na razie jeszcze tu musisz gnić - pokiwała głową, wrzucając niedopałek do słoika z wodą na stoliku. Przesunęła się przy tym, kładąc wzdłuż meksa i przygniatając jego nogi białym udem.

- Żeby gdzieś zjechać musisz najpierw furę wyklepać. Nieźle rozjebana. Spróbuję zagadać z Ashem, ale nie wiem czy się zgodzi przy niej dłubać. Chociażby postawić na koła abyś mógł spokojnie stąd odjechać. W innym wypadku będzie trzeba szrot holować do was. Pod waszą granicę go zaciągniemy, tam lepiej aby przejął go ktoś od was. Mogę zanieść info, tylko powiedz gdzie i komu. Coś wymyślę. Na razie w piątek wieczorem wylatujemy z Lolą do “Cylindra” na drinka z Katty. W sobotę jest kolejne spotkanie w Lidze, a jeszcze trzeba zahaczyć o Mario... i chyba Browna westchnęła - Niby on nas do tej fuchy nawinął, zobaczymy. Myślę że i tak Bricks mu powiedział co trzeba, a jak nie on, to ktoś inny od Hollyfielda. Jestem strasznie ciekawa co Jason mu powiedział o tym spotkaniu.

- Ano tak… fura… - kurier zamrugał oczami jakby dotąd zapomniał o tym dość istotnym detalu. Więc teraz tym bardziej nad tym główkował.

- Musiałbym ją zobaczyć. Nie pamiętam jak wygląda. Znaczy po wypadku. Sam wypadek też nie bardzo. Coś mi trafiło pod koła. I zanim zdążyłem wyrównać to fura poszła bokiem a przy tej prędkości poszła w dachowanie. Dalej nie bardzo pamiętam. - zmrużył oczy walcząc z własną słabością ale chyba nie bardzo mu szło i poza początkiem kraksy nie bardzo mógł sobie przypomnieć resztę.

- A ten Ash się zna na furach? Myślałem, że jest medykiem czy kimś takim. - wskazał palcem na drzwi za jakimi zniknął Aaron. W końcu od mechanicznej i technicznej strony nie miał okazji go jeszcze poznać.

- I idziecie z Lolą do “Cylindra”? Z jakąś Katty? To ktoś od was? - zapytał zerkając na nią ale nazwa najsławniejszego klubu w Mechstone widocznie przykuła jego uwagę. Jak pewnie każdego w tym mieście. W końcu tam chodziły się napić i zabawić gwiazdy Ligi to było prawie pewne, że się którąś z nich tam spotka.

- Nie, nie od nas… idziemy z tą Katty z sekretariatu Ligi Wyścigów - Phere naprostowała, przekrzywiając szyję żeby patrzeć facetowi w twarz i się uśmiechać niezobowiązująco - Drink albo dwa, albo trzy, zobaczymy. Może trochę potańczymy, lub znowu się nawinie Dziki. Wczoraj się udało go spotkać, mamy z tego foty i filmik jak lecimy z nim w ślimaka, ja i Lola. Wkręciłam go że całowanie albinosów przynosi farta, a Mila to też taki trochę albinos tylko w środku. W duszy - parsknęła wyjątkowo wesoło, podnosząc dłoń żeby podrapać meksa po kłującym zarostem policzku.
- A Ash… - przez bladą twarz przemknął grymas zastanowienia, jednak dziewczyna nie zamilkła - Poskłada ci bebechy, furę, kompa, pralkę, zrobi remont w chałupie, zaminuje podwórko, spreparuje napalm i bimber. Naboje wyprodukuje, spluwą się zajmie… nie masz pojęcia jakie rzęchy reperował, choćby takie co parę lat leżały w tym bajorze w które się furą wpierdoliłeś. Obiad ugotuje, kuchenkę naprawi albo przerobi na szafę grającą… z nim nigdy nic nie wiadomo. Jak byś był miły i nie wiem - zrobiła smutną minę - Jakoś mi dziś okropnie smutno z rana, zimno… chyba ta jesienna pogoda, chandra, doły i inne podobne strachy mnie biedną dopadły.

- Tak? To chodź pod kołdrę. - uniósł brew uśmiechając się po czym uniósł kołdrę aby zrobić dla niej miejsce. Jak się ułożyła to zaśmiał się cicho. Ale spojrzał na nią z bliska jeszcze raz.

- Idziecie z Lolą na drinka do “Cylindra” z Katty? Z tą z sekretariatu Ligi? Z tą fajną? - zapytał jeszcze raz jakby mimo wszystko było to dla niego trudne do uwierzenia, że się umówiły z tą najfajniejszą sekretarką w mieście. I to na drinka i to do najfajniejszego klubu w mieście.

- I całowałyście się z Dzikim? Albo dobra, akurat tego to mi nie musisz opowiadać. - podobnie zapytał się o ten drugi punkt z wczorajszej wizyty w sekretariacie ale szybko sam zbył temat jakby właściwie detale były mu zbędne.

- Ale mogę pokazać - albinoska znalazła rozwiązanie od ręki. Przy pytaniach o Katty pokiwała potwierdzająco głową, a jej uśmiech stawał się coraz szerszy i zębaty, jak u młodego rekina. Podparła się na łokciu, drugim ramieniem przyciągnęła kark meksa do siebie i zamknęła jego usta swoimi w długim, mokrym, gorącym pocałunku. Zaangażowała się w niego na całego, dłoń z karku przesunęła się na pierś i niżej, gdzie oddychający brzuch. I jeszcze niżej, na przód bielizny gdzie białe palce poczynały sobie śmiało i coraz śmielej. Albinoska przywarła do drugiego ciała, ocierając się o nie a to piersiami, a to udem, mrucząc zapamiętale z głębi gardła. Może nie do końca tak wyglądał jej pocałunek z Dzikim, jednak Nico też dawał radę, też niby rajdowiec. Był też pod ręką, praktycznie gotowy do działania, albo niesienia pomocy, zależy jak spojrzeć.

Tak, pod względem sławy i rozpoznawalności to Nico nie miał startu do Dzikiego. Ot, kolejny młody kurier na dorobku jaki przemierzał miasto aby zebrać gambel do gambla a nie gwiazda Ligi jaką wielbiło całe miasto. Ale pod względem całowania już nie było takiej wielkiej różnicy. Przywarł i przyciągnął do siebie nagą kobietę całując się chciwie ledwo podstawiła mu swoje usta. Skorzystał też z uroku jej piersi skoro je także mu oddała do dyspozycji. I właściwie w końcu ją przewalił na materac i znalazł się na niej nie przerywając tego całowania i reszty zabawy. No a jak już wznowili te nocne manewry to szkoda mu chyba było przerywać skoro tak dobrze szło i trafiła mu się tak życzliwa i utalentowana partnerka. Albo pielęgniarka, bo niby miała go doglądać póki nie wyzdrowieje.
Teoretycznie wywiązywała się z danego słowa.
Praktycznie również.


Czwartek; przedpołudnie; dom pogrzebowy

Jak na obolałego, leżącego na łożu boleści i prawie umierającego Nico miał w sobie całkiem spore pokłady energii, może chodziło o południowy temperament, albo coś kompletnie innego, czego albinoska nie zamierzała roztrząsać. Grunt, że kiedy wreszcie skończyli, a raczej kurier skończył z nią, zostawiła go w stanie półsnu we własnym łóżku, na miękkich nogach doprowadzając się pospiesznie do porządku. Zgarnęła z szafy świeże ciuchy, przebrała w nie i na palcach opuściła poddasze, słysząc spokojny oddech i ciche pochrapywanie dochodzące od strony materaca. Ten dźwięk zatrzymał ją w progu, gdzie posłała w tamtą stronę ostatnie ciepłe spojrzenie, nim z nie zamknęła drzwi od zewnątrz i nie zeszła z powrotem na niższe piętro do pozostałych Żałobników. Słuchała odgłosów ich bytności, kierując się z powrotem do salonu. Zeszło jej więcej niż kwadrans, ale raczej nikt za złe nie będzie jej tego miał. Zbliżała się pora obiadu, więc niedługo razem z Lolą miały odwieźć ich gościa z powrotem do strefy Parkerów, a w drodze powrotnej zakręcić za wałówką oraz alkoholem żeby nie iść do Cyborgów z pustymi rękami. Co prawda nie o ręce sąsiadom będzie pewnie chodzić, lecz dobre wrażenie należało budować na każdym kroku i od podstaw. Obiecała też flaszkę dla drugiego Parkera, więc i tę obietnicę wypadało spełnić. Dlatego pierwszym którego zaczepiła po powrocie był domowy technik.
- Masz na zbyciu procenty? - spytała, siadając obok niego na parapecie i zabrała mu skręta żeby samej zapalić - Tak parę butelek. Pomoc sąsiedzka nam się szykuje, wiesz… trzeba zobaczyć co tam u naszych Szrotowców pordzewiałych. Odrdzewić… i mam sprawę, ale to na solo - dodała szeptem.

- Parę butelek? - Ash skrzywił się jakby miał oddawać coś co jest mu drogie i bliskie. - No mogę mieć. - westchnął ciężko dając znać, że mogą się dogadać w tej sprawie. Obserwował jak pali i jeszcze jak Lola wesoło trajkocze z Amarante. Wyglądało na to, że dziewczyny znalazły wspólny język. Jak je mijała blondynka zachichotała na jej widok jakby domyślała się czemu jej tak długo zeszło na wyższym piętrze. Ale darowała sobie pytania i komentarze. Za to nie zastała pozostałych chłopaków.

- No dobra, to chodź. - Aaron wstał z parapetu i ruszył do drzwi prowadzących na korytarz a potem na schody na dół aż do jego krypty.

- Co my byśmy bez ciebie zrobili, co? Zginęlibyśmy marnie, a przynajmniej ja. Tak raz na tydzień co najmniej - Phere trajkotała wesoło, biorąc go pod ramię i tuliła się wdzięcznie przez całą drogę aż zamknęli za sobą ciężkie, metalowe drzwi kostnicy. Wtedy też nadal się do niego kleiła, biorąc spokojny oddech.
- Dobra, po pierwsze jak ci minęła noc? - zadała najważniejsze pytanie.

- A minęła. Dobrze minęła. - odparł z łagodnym, oszczędnym uśmiechem ale oczka mu się śmiały na całego. - Miałem ją! Cholera miałem ją! Widziałaś jaka to szpryca?! I miałem ją! - roześmiał się już bez skrępowania i dało się wyczuć dumę i satysfakcję z tak owocnie spędzonej nocy.

Stojąca obok gangerka dołączyła do radosnego śmiechu, klepiąc technika po barach i plecach.
- No stary, wiedziałam! Nawet taka szpryca się tobie nie oprze, cholero! - potargała go po głowie z uczuciem. Cieszyła się bardzo, ale to bardzo mocno. Dobrze Ashowi zrobi chwila intymności, bo ani on krzywy nie był, ani garbaty czy głupi. Nawet nie śmierdział, całkiem sympatyczny gość. Marnował się zamknięty w domu, jednak to krok po kroku. Pierwszy już zrobił, to najważniejsze.
- Ja tam się wcale nie dziwię że z majtek wyskoczyła, masz ten urok cmentarnego Romeo - puściła mu oko, ciągnąc pod stół do sekcji. Tam usiedli na nim oboje, a dziewczyna wciąż obejmowała gospodarza ramieniem. - To trzeba ją będzie częściej zapraszać… weź ją zaproś żeby wpadła po spotkaniu w sobotę i została do rana. Odpicujemy wam trumnę, ogarniemy z miasta jakieś znicze. Będzie klimat w chuj i cała noc… a w ogóle to dzięki - pocałowała go w policzek - za Nico.

- Pewnie, nie ma sprawy. - powiedział uszczęśliwionym tonem i podobną miną. Widać było, że pławi się w tym swoim małym, prywatnym szczęściu ale przyjemnie było mu podzielić się z kimś bliskim tą radością.

- No! Z trumną pewnie, ona mówi, że lubi i zawsze chciała spróbować. No ale kurde tak na szybko wczoraj to nie zdążyłem żadnej przygotować. Ale do soboty to chyba się uda. Tylko jej powiedziałem, że mamy to się ucieszyła. - nawijał całkiem radośnie i bez skrępowania dzieląc się wspomnieniami z ostatniej nocy i planami na najbliższą przyszłość.

- Co się ma nie udać? Weźmiemy ze składziku od Loli wyciągniemy jakąś najbardziej twarzową, wyszykujesz na spokojnie przez piątek i na sobotę będzie jak znalazł - poklepała go po ramieniu żeby dodać pewności siebie. Nie musiał się dołować, nie miał czym. Wszystko szło ogarnąć - Zajedziemy z Lolą do Mario, tylko nam daj tego śmieszka do przegrywania. Poprosimy, czy może ma jakiś nowy film to się Skazę i Geronimo zajmie żeby nie przeszkadzali. My z Lolą będziemy na strychu, więc cały dół dla was. Kolacje możesz zrobić, jakieś tam śmieszne rzeczy co wyglądają jak ona… haloweenowo. Krwiste steki, ciastka co wyglądają jak palce nieboszczyka. Jakiś czarny całun czy worek na zwłoki na stół jako obrus, czachy pozdejmujesz z półek, dostawisz znicze. A na deser trumna. No chłopie - popatrzyła na technika poważnie - Gdyby to mnie ktoś coś takiego przygotował od razu bym mu dziękowała. Na kolanach. Pod stołem.

- Oj Amarant też umie dziękować na kolanach. I w ogóle dużo rzeczy umie. Jest cudowna! - wygolony prawie na zero technik nie wytrzymał alby się nie pochwalić przed kumpelą chociaż częścią tego co w nocy tutaj ćwiczyli z nową koleżanką. Aż pokraśniał z dumy i samozadowolenie, że mu się taka zdolna partnerka trafiła.

- I tak, masz rację, jakieś czachy i inne takie… Coś do jedzenia… Tak, to będzie dobre, to powinno się jej chyba spodobać. Zwłaszcza jak odstawimy tą trumnę. Dzisiaj sprawdzałem ten składzik, widziałem, że jedna czy dwie są w całkiem dobrym stanie. Potem ci pokażę. - zapalił się do tego nowego pomysłu podsuniętego przez Śnieżkę. Kiwał głową na znak, że w pełni go popiera.

- Ale ten… Myślisz, że ona się zgodzi przyjechać jeszcze raz w sobotę? Może coś ją podpytacie jak ją będziecie odwozić? A tym filmem to się nie przejmuj, dam ci szczura to ci Mario coś zgra co ma nowego. Aha i te butelki to też coś tam ci dam. Ile potrzebujesz? - Aaron był w tak dobrym humorze, że wydawał się skory do wszelkiej współpracy. I żadna przeszkoda nie wydawała się zbyt duża do pokonania jeśli miałaby stać na drodze do kolejnej upojnej nocy z czarnowłosą partnerką jaka została teraz na górze. Jedynie się niepokoił czy ona będzie chciała tu wrócić na kolejną noc.

Albinoska spojrzała na niego poważnie.
- Jesteśmy rodziną, jasne że ją z Lolą urobimy i w sobotę tu będzie, zresztą ej, Romeo. Przecież i tak będzie u nas w sobotę, tylko z rana. Pamiętasz? Jedzie z tobą w trumnie prosto do siedziby Ligi, więc po wszystkim ją tu zgarniemy po prostu, ale nie przejmuj się. Tak ją z Milą nakręcimy że sama nie będzie wiedziała jakim cudem tu jeszcze nie parkuje na stałe. Zobaczymy potem te trumny, coś wybierzemy. Listę zrobisz to kopniemy się na targ i przywieziemy prowiant. Damy radę, kto jak nie my? - cmoknięciem w czoło zakończyła tę kwestię i przeszła do kolejnej. - A w ogóle to gdzie Gery i Gero? Nie było ich na górze… no i tych butelek to tak z pięć jakby dało radę. Jedna dla Ollego, drugiego Parkera ze spotkania wczorajszego, a cztery dla Cyborgów. No… a jakbyś miał moment rzucisz okiem na furę Nico? Czy to w ogóle jeszcze się do czegoś nadaje?

- Aha, no tak… - technik był na tyle zaaferowany, że stracił swój zwyczajowy spokój balansujący wręcz z flegmatyzmem i miał nieco chaotyczne i opóźnione reakcje. Przeczesał palcami prawie łysą głowę i jednak próbował się skupić na tym o czym rozmawiali.

- Xavier poszedł zobaczyć to wywalone drzewo. A Skaza do siebie przeglądać jeszcze raz te papiery. Właściwie to miałem iść do niego no ale nie chciałem dziewczyn samych zostawiać. - szybko wyjaśnił gdzie wywiało obu chłopaków, że ich nie było po powrocie Lucy do salonu.

- Sześć butelek? Dobra, to poczekaj chwilę. - powiedział wstając i wyszedł z kostnicy do pomieszczenia co mu robiło trochę za warsztat a trochę za graciarnię. Coś tam grzebał po czym wrócił z jakimś brzdąkającym szkłem wiadrem. Postawił je na stole i okazało się, że są tam pełne butelki, jakieś pół tuzina. Właściwie to siedem.

- A ta jego fura no właściwie to jeszcze jej nie oglądałem. Sama wiesz ile się działo. Potem rzucę okiem. Nie wyglądała dobrze. Ale może to tylko karoseria. Zobaczę ją potem. - powiedział próbując sobie przypomnieć stan fury Latynosa. Ale jak do tej pory jej właściwie nie widział bo akcję ratunkową przeczekał w domu a potem to Lucy z Lolą i Xavierem przykryły ją czym się dało a i tak robiło się już wówczas ciemno.

- Dobra, to jak pojedziemy Xavier ją wstawi do garażu, pogadam o tym ze Skazą. W wolnej chwili rzuć okiem jakbyś mógł i dzięki! Wiedziałam że kto jak kto, ale ty zawsze poratujesz bliźniego w potrzebie - gangerka patrzyła na butelki i na technika, a oczy się jej śmiały ze szczęścia. Tak wyglądał świetny plan na wieczór, wręcz perfekcyjny! Zaczęła je brać jedna po drugiej i układać w ramionach. Siódmą zostawiła, aby jej medyk nie wysechł na wiór.
- Potrzeba ci czegoś z miasta?

- Nie, dzięki. Odwieźcie ją całą. Tą też weź, ja mam jeszcze trochę. - Aaron pokręcił głową, że wiele mu do szczęścia już nie trzeba i wyciągnął z wiadra ostatnią butelkę dokładając ją do pozostałych jakie dźwigała koleżanka.

Phere cała się rozpromieniła i z entuzjazmem przytaknęła na bezpieczne odwożenie. Inaczej być nie mogło, jeśli w sobotę laska miała ponownie zawitać pod dach Żałobników.
- Jesteś moim personalnym Jezusem - westchnęła, posyłając mu buziaka przez powietrze bo objuczona wolała nie wychylać się aby niczego nie potłuc.
- W razie czego będę w salonie, ty też jeszcze chodź, do Skazy zdążysz iść...o. Na razie ja mu dupę zawrócę, tylko schowam alko Loli do fury żeby Xavier nie znalazł bo wychleje. To ty popilnuj dziewczyn, za parę minut do was przyjdę, okay?

- Dobra. - zgodził się Ash i obejrzał się ostatni raz na swoją kostnicę po czym wyszedł za koleżanką i zgasił światło. Pomógł jej otwierając drzwi do garażu gdzie Lola parkowała swojego Black Knighta i tutaj zapalił światło otwierając drzwi fury. Jak blondynka pozbyła się swojego promilowego ładunku oboje mogli z czystymi sumieniami i rękami wrócić na parter a potem na piętro do salonu. Czarnulka i blondynka odwróciły się do nich sprawdzając kto idzie posyłając im psotne uśmiechy i wyglądało na to, że zdążyły ze sobą wejść w niezłą komitywę.

Patrząc na nie Lucy przeszedł przez głowę pomysł, pytanie raczej. Jakby się we trzy odnalazły na strychu u niej w pokoju… ale szybko koncepcja wyparowała, bo z Parkerówą to Ash miał się dobrze bawić, dwie blondyny i tak dostawały więcej frajdy niż ustawy przedwojenne przewidywały.
- Zostawiam wam naszego Nosferatu - poklepała technika po ramieniu - I zaraz wrócę, tylko Skazie jeden temat podbiję, bo przez te ligowe spotkania kompletnie mi z baniaka wyleciało… i właśnie! Lola, weź zacznij myśleć co bierzemy do Cyborgów. Oprócz kajdanek, bo te są obiecane. - pokazała blondynie język gdy obracała się przez ramię aby iść na górę.

- Chodź, chodź gagatku, wcale nie gadałyśmy o tobie. - Lola wesoło wezwała palcem Asha do siebie a gotka wdzięcznie jej zawtórowała śmiejąc się beztrosko. Co spowodowało, że technik zaczerwienił ruszył w kierunku sofy na jakiej siedziały. Trochę zbyt wolno jak na gust Śnieżki więc podała mu pomocną dłoń wpychając go na tą sofę. To zaskoczyło całą trójkę ale i jakoś nikt nie protestował.

- Lucy a wiesz, że Amarant jest bez majtek? - Lola wypaliła dzieląc się radośnie z kumpelą czymś co się pewnie dowiedziała od nowej koleżanki.

- No jakoś jak rano wstałam nie mogłam ich znaleźć. Pewnie gdzieś się zawieruszyły. - czarnulka rozłożyła dłonie jakby już pogodziła się z tą stratą która w gruncie rzeczy i tak nie była jakaś wielka. Za to Ash jakoś nagle zaczerwienił się jeszcze bardziej.

- Naprawdę? - Śnieżka zatrzymała się w progu i pokiwała głową - Tak… to zawsze upierdliwe, ale nic straconego. Chociaż w tej kostnicy masa zakamarków, pewnie ciężko będzie je znaleźć, ale jak jesteś do nich przywiązana emocjonalnie czy coś to myślę że da się je znaleźć. Na przykład w sobotę po spotkaniu w biurze, jeśli nie masz innych planów. Ash tam chomikuje tyle rzeczy - westchnęła - Wszystko czarne, albo bardzo czarne, teraz mamy trochę na głowie, ale wieczorem w weekend na spokojnie myślę że ci pomoże szukać zguby, prawda Ash? - zwróciła się do kumpla - Poratujesz damę w opresji i wesprzesz silnym… między innymi ramieniem. To tak okropnie upierdliwe, gubić majtki. Zawsze potem brakuje, szczególnie gdy jakieś ładne… ładne były? - popatrzyła na gotkę.

Dziewczyny obie zgodnie kiwały głowami, jedna czarną, druga blond gdy w pełni zgadzały się z albinoską. I okazywały pełne zrozumienie dla jej interpretacji. Zupełnie jakby żadna nie zauważała podejrzanego rumieńca na twarzy kolegi.

- O takie, były do kompletu z górą. - Lola chętnie zademonstrowała kumpeli czego powinny szukać jak sięgnęła do czarnego dekoltu gotki, podwinęła go na tyle, że ukazał się całkiem ciekawy widok. Do tego ładnie podkreślony czarną bielizną. W wyszczerzone wesoło czaszki.

- No tak, to był komplet. No ale trudno, może się kiedyś znajdą. - Amarant spojrzała na swój zaprezentowany do wglądu dół po czym przeniosła spojrzenie na stojącą w progu blondynkę.

- Ale nie chciałabym się wam narzucać, na pewno macie jakieś plany na sobotę po tym spotkaniu w zarządzie. - powiedziała zerkając po kolei na trójkę Runnerów jakby nie była wcale zdziwiona jak będą zbyt zajęci aby się spotkać.

- Ależ skąd, wpadaj, zabawimy się. - Lola machnęła ręką na znak, że to żaden problem i wymownie spojrzała na kumpla.

- No tak, to ten… Jakbyś nie miała nic do roboty to wpadnij. - Ash bąknął znów na nowo czerwieniejąc i spoglądając szybko na obie blondynki.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 15-12-2021 o 19:30.
Dydelfina jest offline  
Stary 20-11-2021, 19:07   #20
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- A tam, nawet jakbyśmy mieli to robota nie kutas, postoi do niedzieli. Są rzeczy ważne i ważniejsze, priorytety, nie? Najpierw zabawa, potem możemy myśleć o poważnych rzeczach, inaczej się zmienimy w smętnych smutasów ze sztywnego Downtown… chociaż ten co się niby znał na bombkach całkiem fajny i bym mu mogła wybaczyć sztywność, ale tylko w jednym obszarze i sytuacji. Dupę też ma fajną, jędrną. Sprawdzałam, na razie tylko ręcznie - albinoska też dołożyła swoje zapewnienia, opierając się o framugę - Naszym planem na sobotę jest balować, dla równowagi z tymi wszystkimi arcyważnymi sprawami miasta. Nie dajmy się zwariować - rozłożyła ręce - A ty nie daj się prosić tylko zawijaj po wszystkim do nas na melinę.

- No dobrze, namówiliście mnie. - czarnowłosa Parkerówa roześmiała się razem z blondynkami. Kiwała energicznie głową na znak, że jej ów Schultz ze spotkania też wpadł w oko. Nawet Ash się uśmiechnął z ulgą jak usłyszał, że się zgodziła przyjechać w sobotę po spotkaniu.

- No i cudownie! To jesteśmy umówieni! - Mila klasnęła w dłonie ciesząc się, że poszło im to tak sprawnie z bajerowaniem nowej koleżanki. Nawet jak była z innego gangu niż oni.

- Dobrze, tak trzymać! Zaraz do was wrócę, nie uciekajcie nigdzie! - Lucy zatarła ręce i śmiejąc się popędziła po schodach na piętro, aż do pokoju Rogera. Weszła do środka bez pukania, od razu wskakując do jego prywatnej strefy, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Gery! - zawołała i śmiejąc się przebiegła mu pod biurko, a tam wpakowała się na kolana.
- Co tam Gery, bardzo zajęty? - spytała obejmując go za szyję.

- No trochę. A co? - wskazał na zawalone papierami biurko. I chyba trochę zaskoczony jej nagłym wtargnięciem. Miał minę jakby podejrzewał, że coś się stało ale jeszcze nie wiedział co.

- Oj nic no Gery, po prostu się chciałam przywitać - gangerka tryskała optymizmem na lewo i prawo, gładząc go po czarnych włosach i przytulając z uczuciem - Ash chwile jeszcze posiedzi z nową foczką i przyjdzie, jak pojedziemy powiedz Gero żeby zawlókł furę Nico do garażu to ją Ash obejrzy. Chcesz coś z miasta, albo żeby ci teraz zrobić lub przynieść? Wieczorem uderzamy do Cyborgów, jedziesz z nami, prawda? Powiedz że jedziesz - wzmocniła uścisk - Wódę już mamy, będzie fajnie. Też się trochę rozerwiesz, a nie tylko papiery, biznesy, interesy i kombinowanie. Jeszcze ci sie kabelki przepną i zostaniesz smętnym Shultzem, nie rób tego, jesteś Runnerem! - powiedziała odpalając skręta z ziołem i wetknęła mu między wargi.

- Aha. - Roger objął ramieniem siedzącą mu na kolanach blondynkę i uśmiechnął się do niej lekko. - No to niech z nią posiedzi. Nie przeszkadza mi. Jak dla mnie może tu siedzieć i do soboty. - machnął ręką na to czy mają tu tą gotkę czy nie.

- A do Cyborgów tak, pojadę. Trzeba zobaczyć co tam u nich. Zresztą już dawno nie byliśmy tak na imprezę to dobra okazja. - dodał wydmuchując pierwszy kłąb palonego zielska.

- Ale póki ona tu jest to zagadajcie do niej co z tą rafą. Bo jak pojedzie to do soboty jej nie będzie i wtedy będziemy coś wiedzieć tylko jeśli to powie przy wszystkich na zebraniu. - zwrócił uwagę na okazję jaką daje im znajomość z nową koleżanką spoza runnerowego gangu.

- Dobrze Gery, zagadamy zaraz - pocałowała go w policzek. Zawsze musiał myśleć na zaś, jednak zgodził się na wypad do sąsiadów i jeszcze sam miał jechać.
- Nie przepracowuj się tylko - powiedziała wstając - Jakby coś było potrzeba to wołaj, obiad będzie gdzieś za godzinę, przyjdziemy po ciebie, a na razie lecę na dół i już nie przeszkadzam. - poklepała go po ramieniu gdy wycofywała się tyłem do drzwi.

Ganger skinął jej głową na znak ogólnej zgody po czym już jej nie zatrzymywał. A albinoska mogła wrócić na niższe piętro do pozostawionej tam trójki na sofie. I jak wróciła to nadal tam byli. Z czego obie panie znów wydawały się być głównymi rozgrywającymi w tej rozmowie ale Ashowi chyba jakoś to nie przeszkadzało. Siedział między nimi z bardzo zadowoloną miną.

Nie było co się dziwić, należało cieszyć co też Lucy robiła. Miło się patrzyło jak blade widmo wyłoniło się ze swojej krypty do śmiertelników.
- To jak Lola, wiesz już co zabierzemy na imprezę do sąsiadów? Jakieś pomysły, sugestie? Coś polecasz, coś chcesz wypróbować? Co oprócz kajdanek kręci metalową gebę? No dawaj, może i ja się skuszę - przysiadła na niskiej ławie, naprzeciw pozostałej trójki. Spojrzała na czarnowłosą - I właśnie, mówiłaś o tej rafie. Jaki jest z nią deal? Znasz jak wygląda od środka? Dałabyś nam to radę rozrysować i opowiedzieć w wolnej chwili?

- Kajdanki i ujeżdżanie. Pobawimy się z nim w rodeo albo coś innego jeśli zmienił zdanie od ostatniego mojego razu z nim. Tak czy inaczej będzie fajnie. - Lulu machnęła dłonią na znak, że raczej nie obawia się nudy u Cyborgów na dzisiejszym spotkaniu. Spojrzała jednak na ich gościa chcąc pewnie dać jej szansę na odpowiedź na zadane pytanie.

- Tak, byłam tam. Jeszcze jak wszystko tam działało. Ale nie rozrysuję wam tego. Nie umiem rysować i słabo się znam na mapach. - gotka odparła pogodnie chociaż nie do końca mogła spełnić prośbę Runnerki.

- To mozesz opowiedzieć - albinoska nie traciłą dobrego humoru - Tak jak zapamiętałaś, jakie to ma wejścia, wyjścia. Czy pamiętasz czy można się tam dostać od góry, albo jak wygląda podwórze i kanalizacja… swoją drogą pracowałaś tam? Czy chodziłaś dla przyjemności łażenia po ligowym terenie?

- Pracowałam. Byłam kurierką. Taka co to lata, że trzeba coś komuś zanieść, wezwać czy przekazać. - wspomniała z łagodnym uśmiechem. Potem zastanawiała się przez chwilę nad resztą pytań.

- Tam się da wejść na wiele sposobów. Ale to duży obiekt. Składa się z mnóstwa budynków, przepompowni i innych takich rzeczy. Zależy więc gdzie by chcieć się dostać. Mark nie powiedział gdzie dokładnie rozmieścili te bomby. Z tego co mówił to pewnie tyle, że to nie ma znaczenia bo można się o nie potknąć na każdym progu. - przyznała jak to sobie przemyślała jak to może wyglądać.

- Mówił o zaworach, rurach… - Phere zmrużyła oczy starając sobie przypomnieć słowa sapera - systemie pompowania, zbiornikach. Skoro to duży obiekt łatwiej tam wejść, musi mieć wiele dziur w płocie. A wiesz gdzie tam jest sterówka? Albo coś podobnego… trzeba się spytać czy jest opcja przepompowania tego paliwa gdzieś w jeden zbiornik, albo co… po kolei byśmy rozbrajali to gówno co Mark z kolegami pozostawiali. Głowice z białym fosforem, takie bombki, jedną nam przyniósł - popukała palcem w swój policzek, trochę tłumacząc Ashowi - Druga rzecz to okolica, ogarniasz czy były tam stacje paliw, albo… coś aby wybuchło, poza samą rafą. Żeby odwrócić uwagę Drinkersów jak się zacznie pieprzyć i pójdzie bardzo źle. Jestem ciekawa ilu ich tam siedzi, pewnie pierdylion i każdy paskudny i śmierdzący.

- Tak, wiem gdzie jest sterówka. Te zbiorniki też. Zresztą są olbrzymie, nie da się ich przegapić, widać je z daleka. Tam jest ropa i przefiltrowane paliwo też. To pewnie tam najwięcej bombek zostawili. Tak myślę. I są też rurociągi które pompują to wszystko. Od przodu jest tylko fasada. Biura, garaże i inne takie. Najwiecej miejsca zajmują te zbiorniki. Ale jak któryś pierdolnie od takiej bombki no to pewnie będzie tak jak Mark mówił. - dziewczyna odparła dość swobodnym tonem. Widać było jednak, że po tak dużym i skomplikowanym obiekcie jak rafineria jest mnóstwo zakamarków do ukrycia. Ale jedna eksplozja może uruchomić efekt domina który może zaowocować gigantyczną eksplozją na skalę całego miasta o czym wczoraj mówił saper Ligii.

- A coś do wysadzenia w okolicy… A nie wiem. Musiałabym pomyśleć. Ja poza rafinerią to tam się nie bardzo kręciłam. Może ktoś z Ligi by wiedział więcej, oni tam wcześniej urzędowali. - Parkerka przyznała się, że tą drugą część pytania to nie bardzo czuje się na siłach odpowiedzieć.

- To się zastanów na spokojnie, pogadaj ze swoimi i w sobotę u Ligusów wrócimy do tematu. Może tam coś wszyscy dojdziemy do jakiś wniosków, no i mapę już mają załatwić a to pomoże - Phere podniosła się powoli - A teraz chodźcie do kuchni, trzeba żarcie przygotować. Na szczęście został obiad z wczoraj, obejdzie się bez stania w garach… ale i tak to trzeba zagrzać. Pomożesz? - popatrzyła na gotkę, potem na Lolę i Asha - I talerze trzeba rozłożyć. Swoją drogą jak byłaś kurierką to widywałaś Dzikiego? - musiała na koniec zapytać tej czarnej.

- Oj widziałam go raz czy dwa ale tak w przelocie. Za krótko tam pracowałam aby mieć okazję kogoś poznać. Ledwo zaczęłam a zrobiła się ta heca z ewakuacją no i wszystko się urwało. - wyjaśniła gotka rozkładając dłonie na boki przed tą siłą wyższą jaka wtrąciła się w jej wcześniejsze życie codzienne. Wstała i poszła razem z dziewczynami do kuchni aby przygotować coś do jedzenia.

- Szkoda, to by było coś robić w miejscu gdzie codziennie można widywać Dzikiego… choćby w przelocie. A słuchaj, w ogóle ktoś jeszcze od was z tobą tam pracował, czy tylko ty? - Phere wyciągnęła z lodówki gar makaronu i stawiając na kuchnię gadała do gościa - Kurde, racja! Malcolm się zwąchał ostatnio z wami, od Parkerów. Słuchaj, wiesz gdzie jest kościół ojca Alvareza?

- Kościół ojca Alvareza? - ich gość dotąd kiwała głową na znak zgody i jako nowa w tej kuchni ograniczała się do wykonywania poleceń obu blondynek jakie z tą kuchnią były o wiele lepiej zaznajomione.

- Tak, myślę, że tak. To nie aż tak strasznie głęboko w ich strefie. Widziałam go z zewnątrz ale nie byłam w środku a o tym ojcu tylko słyszałam, nie spotkałam go. - wyjaśniła skąd jej wahanie. - A z tą rafinerią to pracowałam sama. Znaczy od nas. No i ledwo zaczęłam a już trzeba się było zwijać. - trochę się skrzywiła jakby też miło wspominała ów epizod gdzie miała szansę spotkać najsławniejszych rajdowców w mieście.

Phere pokiwała krótko głową, wychodziło że laska coś wiedziała, ale nie za dużo i w sumie na gówno mogli liczyć, a nie szczegóły. Przynajmniej Ash miał używanie, jakiś plus był. Drugi się chyba właśnie klarował.
- Mam kumpla w Camino, buja się przy Alvarezie. Wy możecie wchodzić do strefy brudasów - zaśmiała się, grzebiąc w kieszeniach za zapalniczką - Będę wiedziała gdzie się odezwać, gdy mu przyjdzie wysłać info… podasz patelnię?

Czwartek, południe, okolice Fabryki Forda i dom Mario z Palermo


Niebo chmurzyło się ponad dachami i ulicami gdy Black Knight pruł przez spękany asfalt. Udało się cało wjechać i wyjechać od Parkerów. Niby nie było o co bić piany. Ale też nie była to taka oczywistość jak wóz jednego gangu wjeżdżał na teren innego. Może Sand Runners nie mieli takiej kosy z Parkerami jak z Camino no ale też jakoś za bardzo na piwo razem nie chodzili z nacją nawiedzonych gotów. Amarante na przednim siedzeniu niejako stanowiła żywą przepustkę dla obu blondynek gdy tam wjeżdżały no a już jakoś wyjechać też się udało cało. Czarnowłosa gotka pożegnała się z nimi całkiem ciepło, pomachała rączką, podziękowała za podwiezienie no i do sobotniego spotkania. Może miała styl podobny do większości Parkerów ale jakoś na razie nie zdradziła się, żadnymi odchyłami od normy pod tym nawiedzonym kątem. W końcu jednak Lola skierowała czarną furę na znajome śmieci. Ruszyły na północ kierując się najpierw do własnej strefy a później do samego jej serca. Do fabryki Forda bo w jej pobliżu mieszkała ta elektroniczna tuza całego miasta.

Mario był klasą samą w sobie. Właściwie to nie był Runnerem. Nie chodził w wojskowych spodniach ani skórzanej kurtce. Nie rozwalał ludziom nosów kastetem ani nie pruł z tommy guna. Właściwie dość słabo się wpisywał w stereotyp gangera. Raczej jakiegoś speca i technika. Runnerzy od zawsze traktowali go trochę jak jakąś maskotkę. Taki trochę dziwak co przynosi szczęście. Ale też ma rzadki dar - zna się na komputerach. A te jeśli już działały to wciąż potrafiły się okazać użyteczne. Dlatego Mario mieszkał blisko “stolicy” Runnerów jaka mieściła się w Fabryce. I był niejako nadwornym ich komputerowcem. Chociaż na czym to polegało to właściwie nie do końca było wiadomo. Ale Runnerom sprawiało kupę frajdy jak kupa luda przyjeżdżała tutaj to Mario aby coś im naprawił, wytłumaczył no albo odkupić jakieś gry lub filmy jeśli akurat byli zainteresowani czymś takim.

- Wiesz, dzisiaj to olać to. Ale jutro albo pojutrze będę musiała zatankować. Może przed “Cylindrem”. Trochę głupio tam jechać na samych oparach. - Lola wskazała wzrokiem na wskaźnik paliwa. No niestety odkąd Liga straciła swoją rafę całe miasto musiało tankować u Raidersów. Ale ich rafineria była właściwie już za miastem więc nie było to tak wygodne jak z rafą Ligi. Zmieniało się to w małą wyprawę na parę godzin bo swoje trzeba było odstać w kolejkach. Tymczasem Black Knight wyszedł na ostatnią prostą i lada chwila powinny parkować przed domem i sklepikiem speca od komputerów.

- Uśmiechniemy się do Skazy, ma nasze papiery za robotę dla Browna, tą ze zbieraniem haraczu - Phere też spojrzała na smutną kreskę poziomu paliwa wchodzącą już bezczelnie na rezerwę. Lampka braku paliwa też się paliła, jeszcze nie ciągle, ale już coraz dłużej migała na desce rozdzielczej, sygnalizując że bryka też potrzebuje zeżreć porządnie.
- Pojadę z tobą, zbijemy się obie na juchę to więcej wlejemy i na dłużej starczy. Poza tym lepiej tam nie jechać samemu i zawsze jest do kogo gębę odezwać podczas czekania, nie siedzi się jak głąb. Ash dał nam siedem butelek wódy, jedną damy Mario wtedy będzie mniej marudził że mu głowę zawracamy i znowu coś chcemy.

- O, Ash dał ci butelkę? No popatrz. Ale tak, coś tam trzeba będzie dać Mario za te filmy. Właściwie to czego szukamy? - druga z blondynek pokiwała głową dając znać, że mniej więcej zgadza się z pomysłami kumpeli. Sama wjechała na ostatni zakręt i z piskiem opon zatrzymała się przed domem komputerowca. Zajrzała przez boczne okno. Widać było budę w jakiej Mario często urzędował i ogólnie miał wystawiony towar na wymianę. W większości właśnie CD z filmami jakie miały u niego największe wzięcie. Ale na podwórku stał jeszcze jakiś facet, w średnim wieku i chyba nie Runner bo bez skórzanej kurtki ani wojskowych spodni. Wyglądał jakby na coś lub kogoś czekał. Teraz spojrzał w ich stronę skoro podjechały pod front podwórka.

- Patrz go, jaki cieć - parsknęła albinoska widząc petenta na podwórku i zaraz się krzywo uśmiechnęła - Może Mario nie ma i na niego czeka… trudno. Też poczekamy, a szukamy czegoś z akcją i żeby się strzelali. Może wojenne, no i jakiegoś pornosa aby się nie nudzili aż tak bardzo jeśli film okaże się klapą… chociaż ja bym jakiś horror obejrzała. Albo czarną komedię.

- No. Można by coś obejrzeć. Znaczy no nie teraz ale w ogóle. Przydałby nam się taki mały telewizorek w samochodzie. Można by coś oglądać na postojach czy co. Dobra chodź, coś nie wyciąga na nas gnata to chyba nie będzie strzelał. - kierowca mówiła nieco z roztargnieniem obserwując tego kogoś za szybą. Ten ktoś w pierwszej chwili odwzajemniał się tym samym ale jak poza tym nic właściwie się nie działo to na przemian zaczął zerkać na czarną furę to na dom Mario. Mila wysiadła ze swojej fury i ją obeszła dając okazję kumpeli na to samo.

- Mario w domu tatuśku? - zawołała do niego i bezczelnie i wesoło. Facet faktycznie mógł być starszy od Skazy chociaż może niekoniecznie o pokolenie starszy. Nie było dziwne, że posłał jej niezadowolone spojrzenie.

- Tak, jest. - odparł niezbyt radośnie lustrując je obie pobieżnym spojrzeniem.

Typ mógł być jakimś funflem Mario, albo jego stałym klientem czy tam inną bzdurą. Lub czujką która właśnie stała i czekała aż ktoś obrobi dom technika… tylko w to Phere wątpiła. Mario z Palermo miał za duże plecy na podobne numery.
- Lola, zachowuj się! - fuknęła na drugą blondynkę, dając jej wychowawczego klapsa. W drugiej chwili objęła ją ramieniem, przyciskając do swojego boku.
- Nie krzyw się tak przystojniaku - zwróciła się do obcego - Moja kumpela lubi starszych od siebie… ja zresztą też - zmrużyła jedno oko, skanując gościa spojrzeniem od dołu do góry i zatrzymała badanie na twarzy. Szału nie robił, do Nico się nie umywał, ale trędowaty nie był. Czyli na plus.
- O wiele ci lepiej bez tego marsa na czole… to co, stało się coś? Zgubiłeś podwózkę, albo zabłądziłeś? Możemy cię potem gdzieś podwieźć. Tylko weźmiemy od Mario parę filmów z panienkami. Lubisz filmy z panienkami?

- Eemm… No to tam tak… - facet trochę się chyba zmieszał na tak filuterny ton. Więc chyba za bardzo do tych wygadanych amantów też nie należał. Zerknął na ciemniejszą z blondynek jak ta wesoło pokiwała głową na potwierdzenie słów kumpeli. I wręcz pokazowo wdzięcznie jęknęła słodko przyjmując tego karcącego klapsa, że aż szkoda było na tym jednym kończyć. Więc prawie na pewno zrobiła to pod publikę i na pokaz. Ale chyba mimo wszystko kolesiowi też wyszło, że one są raczej na plus niż minus bo po tym pierwszym zakłopotaniu uderzył w poufały i życzliwy ton.

- Ja nie wiem czy on jest taki dobry jak mówią. - powiedział jakby im odradzał wizytę u jakiegoś podejrzanego konowała albo mechanika. Widząc zdziwioną minę Loli pociągnął temat dalej.

- Ja tu u niego byłem w zeszłym miesiącu z prawdziwym mustangiem. Tyle mi o nim mówili, że on taki spec i magik no i szaman prawię no myślę sobie - spróbuję i ja. Ale gdzie tam! Nic mi nie pomógł! Tylko strata czasu tu przyjeżdżać. I dzisiaj Harold, mój sąsiad, przychodzi do mnie i mówi, że taka sprawa jest no i że jak byłem u tego Mario to czy bym z nim nie pojechał bo wiem gdzie i w ogóle. No to, że ja życzliwy człowiek jestem, zwłaszcza dla sąsiadów, bo wiadomo, z sąsiadami lepiej żyć w zgodzie no to pojechałem. No i jesteśmy. Haroldowi też mówiłem, że to strata czasu no ale się uparł. Widzę, że mu zależy no i ważna sprawa no to jesteśmy. - mężczyzna zwierzył się i nawet wyjął paczkę szlugów. Widać było, że ręcznie skręcane ale całkiem zgrabnie. Miał do tego pewnie maszynkę. A i kogo było stać na fabryczne, przedwojenne fajki? Rozgadał się jednak jakby z jednej strony chciał się zwierzyć nowym znajomym a z drugiej je ostrzec.

- Nie, nie, nie! Człowieku nie będę jechał do żadnej krowy! Zabieraj mi się stąd! Komputery! Zajmuje się komputerami a nie cholernymi krowami! - niespodziewanie w tą dyskusję wciął się gospodarz. Właściwie to jego głos dobiegający gdzieś ze środka budynku. Wyraźnie zirytowany głos.

- O! Widzicie? Znów to samo. Mówiłem wam, że tak będzie. Haroldowi też mówiłem no ale się uparł. Partacz z tego Mario a nie szaman. My mieliśmy u nas jednego, właściwie to w sąsiedniej enklawie mieszkał ale do nas też przychodził jak była potrzeba. I to był szaman! I na koniach się znał i na krowach. A ten tu no to same widzicie. Partacz. - facet odpalił sobie fajkę i poczęstował ogniem dziewczyny. Wskazał tylko smutno na fasadę domu trzymanym fajkiem jakby właśnie jego obiekcje się potwierdził sam gospodarz.

Śnieżka zamrugała. Krowa? Przecież Mario nie był weterynarzem…
- On się zajmuje elektroniką. - poczuła się w obowiązku bronić technika - Nie żywymi zwierzętami, tylko sprzętem. Jakimiś komputerami, programami i takimi rzeczami które można robić ze sprzętem technicznym… no to jakby pojechać do kliniki doktora Dymka żeby tam połatali człowieka z dziurami po kulach. Tam robią fury i to robią najlepiej w mieście. Tak jak Mario najlepiej w mieście zajmuje się techem. Nie wiem gdzie znaleźć kogoś kto pomoże z krową… nasz doc też celuje w ludzi. Ale może popytajcie u Huronów… i powodzenia - posłała mu buziaka przez powietrze, zgarniając Lolę we właściwą stronę.

- Tak, może u Huronów. - facet wysłuchał tego co nowa znajoma ma do powiedzenia i w zadumie pokiwał głową. One zaś ruszyły do wejścia ale akurat wyszedł z nich kolejny facet. Miał minę jakby chciał coś powiedzieć do czekającego kolegi no ale prawie nadział się na dwie, młodsze blondynki. Skinął im głową ale minęli się i ten podszedł do tego co czekał na podwórzu.

- Miałeś rację, on jest do niczego. Mówi, że nie zna się na krowach. Pytałem jeszcze o gołębie bo też takie trochę niemrawe ostatnio no ale na nich też się nie zna. - na goraco zwierzył się koledze jak bardzo jest rozczarowany tą wizytą. Lola zaś cicho prychnęła z rozbawienia ale starała się chyba mocno aby nie roześmiać się na głos. Weszły przez drzwi jakie opuścił właśnie niezadowolony klient i znalazły się w środku. Czyli czymś w rodzaju warsztatu majsterkowicza pomieszanego z graciarnią. Mnóstwo półek i regałów a na nich całe sterty skrzyń z właściwie nie wiadomo czym. Ale miało go kable i monitory, i obwody scalone i całą masę tego technicznego szpeja jakie gospodarz zbierał, wymieniał na inne gamble i czasem nawet coś z tego naprawiał tak, że znów działało.

Samego gospodarza też zastały. Stał za ladą i podniósł na nie zirytowany wzrok jakby spodziewał się powrotu faceta od krów i gołębi. Jak się okazało, że to nie on to wybuch irytacji nie nastąpił.

- Ja nie wiem… Ktoś rozpowiada na mieście, że ja się zajmuję krowami i innym takim badziewiem? To jakiś wasz kawał? - Mario zwrócił się do nich ledwo weszły do środka. Trochę trudno było poznać czy oczekiwał jakiejś odpowiedzi na to pytanie czy po prostu wylewał swoją frustrację.

- A czy my wyglądamy na kogoś kto wycina podobne dowcipy? - albinoska objęła mocniej blondynkę i obie przybrały pozy chodzącej niewinności równie nieskazitelnej co kolor włosów tej pierwszej.
- Wpadłyśmy zobaczyć co u ciebie, jak się trzymasz Mario - mówiła dalej, głaszcząc Lolę po włosach - Tak z dobrego serca… bo ostatnio cię nie odzwiedzałyśmy. Stęskniłyśmy się, a ty nas o takie rzeczy oskarżasz! Spójrz na Lolę, serce jej normalnie pęknie zaraz… i mnie też. Chcesz sprawdzić jak mocno bije? - wolną rękę położyła sobie na lewej piersi.

- No. Bije. Zwłaszcza tutaj. Ale tutaj czuć to jeszcze lepiej. - Lola przywarła do przytulającej się kumpeli aby zademonstrować gospodarzowi swoją szczerą niewinność. Potem też pomogła zwizualizować to bijące serce albinoski kładąc tam swoją rękę. A potem zsuwając ją trochę niżej gdzie na jej piersi ponoć jeszcze wyraźniej było czuć ten żywy rytm. Całość rozbawiła chyba Mario bo się w końcu trochę uśmiechnął.

- No wiem, że nie wy. Chodziło mi ogólnie. - machnął ręką dookoła to pewnie mu chodziło o gang jako całość. Mila spojrzała za okno gdzie było widać fabrykę Forda i wolno skinęła głową. Aż tak trudne do wyobrażenia nie było, że jacyś ich koledzy w skórzanych kurtkach, zwłaszcza jak się zjarają to dla jaj rozpowiadają naiwniakom takie hece. Ale czy tak było czy nie trudno było zgadnąć. Jak mało kto się znał na komputerach to i mało kto miał pojęcie z czym to się właściwie je a to stwarzało pole do różnych domysłów. Nawet takich z krowami.

- Dobra to co chcecie? - Mario machnął na te krowy i gołębie ręką i zapytał o powód dla jakiego go odwiedziły.

Albinoska też rzuciła okiem w stronę Fabryki, chociaż ona akurat zastanawiała się, czy gdyby przypadkiem tam podjechały ich szef siedziałby na schodach z kumplami i jarał w najlepsze. Mogłyby go chociaż zobaczyć, tak na chwilę. Krótką chwilkę zanim pojadą dalej.
- Mamy małą prośbę i trochę większą prośbę - przytulony blond duet przemieścił się bliżej lady, obie pary oczu patrzyły na speca, a mówiła Lucy - Chciałyśmy prosić czy byś nam może zgrał na śmieszka jakieś nowe filmy? Dla chłopaków, żeby się tam strzelali i zabijali. Jakaś akcja… no i jakiś film z panienkami taki wiesz. Bardzo różowy - na stole położyła pendrive i butelkę gorzałki - Na pewno coś masz nowego, ty przecież masz wszystko! Prosimy Mario, zgódź się! - obie złapały mężczyznę za ręce.

- Jakiś film… Ze strzelaniem… I różowy… - pokiwał głową biorąc najpierw do ręki butelkę. Zważył ją w dłoni obejrzał i odstawił. Potem złapał za pendrive i jego też obejrzał. Po czym omiótł wzrokiem swoją graciarnię.

- No to chodźcie do budy. - powiedział ruszając zza lady. I po chwili całą trójką wyszli na korytarz a potem na podwórze. Tych dwóch już na nim nie było. Mario zaś otworzył swoje podwoje gdzie na leżakach i niskich, składanych stolikach stały całe skrzynki z kasetami magnetofonowymi, VHS i płyty CD, nawet trochę winylowych. Do tego pudełka z grami. To był najpowszechniejszy towar jakim obracał Mario i miał największy zbyt.

- Hmm… Tu są filmy akcji. Bijatyki, strzelaniny, pościgi… Trochę nie wiem co już macie. - wskazał na stół gdzie stało kilka skrzynek z takim dobrem. Spora część nawet miała okładki wydrukowane na drukarce więc nie wyglądały tak ładnie jak te oryginalne, zachowane sprzed wojny. Ale i tak lepiej niż gołe pudełka opisane markerem.

- Tu są na CD ale mam je też na kompie to mogę je zgrać na szczura jak jakiś wam się spodoba. Tu macie katalog. - podał im brulion gdzie były tabelki z numerami kolejnych filmów i było ich całkiem sporo. Poza tytułami miały też często podany rok produkcji reżysera i aktorów.

- A tu są te różowe. Tak trochę kategoriami się starałem układać ale no jednak chaos trochę. - pokazał na inny stolik a nawet dwa gdzie też były skrzynki z filmami ale jak były jakieś okładki to zwykle dominowały tam roznegliżowane ślicznotki co nawet bez jego wyjaśnień pozwalało domyślić się zawartości.

Dwie blond głowy pochyliły się nad katalogiem, oglądając, czytając i dyskutując. Sporo już mieli, sporo widzieli, dlatego wybranie czegoś robiło się trochę kłopotliwe. Wreszcie obie zdecydowały wybrać “Where Eagles Dare” z 1968 roku, bo Lola kojarzyła że ktoś jej o tym filmie wspominał i to bardzo pozytywnie. Drugim był “Rise of the Footsoldier” z 2007 roku, bo ponoć gangsterki i do tego z mitycznej Wielkiej Brytanii. Dobra odmiana po Avengersach i całym zalewie rodzimych produkcji sprzed wojny. Łatwiej im poszło z różowymi produkcjami, tam z miejsca upatrzyły sobie dwie, gdzie jedna została opisana jako grupowa zabawa zmęczonych nauką studentek w akademiku. Drugą była ponad godzinna produkcja z Sashą Grey i całą ekipą aktorów towarzyszących. Czyli dla każdego coś miłego.

- Marioooooo… - z wybranymi pudełkami gangerki wróciły do gospodarza - Słuchaj, skoro jesteśmy to się spytamy. Jakbyśmy chciały iść do Zakazanej Strefy żeby zrobić zwiad w starej rafie Ligi gdzie jest dużo bomb poustawianych… i jakby przypadkiem w dzielnicy brudasów budowali antenę żeby móc odbierać sygnały radiowe… no żeby gadać do kogoś kto jest tam w rafie i ten ktoś mógł gadać do niego, albo i obraz wysłać… to może byś miał coś co by w tym pomogło? Albo jakieś porady? Jak to zrobić? Jesteś przecież najbardziej łebskim kolesiem w całym Det, na pewno byś mógł nam coś doradzić i pomóc… chociaż wskazać kierunek. A jakbyś coś miał to pogadamy z Bricksem, bo przecież nie za darmo, nie?

- To cztery filmy… - powiedział trochę mrużąc oczy i unosząc brwi gdy słuchał ostatniej prośby Śnieżki. Zapisał je sobie w jakimś notesie i dał znać, że te CD-kowe mogą tutaj zostawić. Właściwie to tutaj skończyli i teraz powinni wrócić do domu gdzie zgrałby te wybrane filmy z kompa na pendrive.

- Ale jak to do Zakazanej? Przecież tam nie można. Kordon jest czy coś. - Mario popatrzył na nie trochę zdziwiony.

- No tak, jest ale robimy taką jedną, grubą akcję. No i potrzebny nam taki myk jak Śnieżka mówi. Jest szansa, że brudasy z Camino zgodzą się na zbudowanie takiego przekaźnika czy tam anteny. No ale co dalej? - Lola pokiwała głową i nieco naświetliła technikowi jaki najwyraźniej nie był wtajemniczony w sprawę więc go to nieco zaskoczyło.

- Aha. Takie coś. - burknął zamykając z powrotem swoją budę. I zastanawiał się nad tym chwilę. Wrócili do jego pracowni, on usiadł na obrotowym krześle przy swoim komputerze i go włączył. Potem wpiął pendrive i zaczął wybierać jakieś katalogi. To mu trochę zajęło. Ale jak na ekranie pojawił się pasek ładowania to miał znów chwilę czasu aby podumać i pogadać.

- No jak by się udało zbudować u Camino antenę to można by nadawać. Zakładam, że jak ktoś na to wpadł to wie jak się za to zabrać. Wówczas każdy odbiornik w okolicy jaki działa powinien odebrać taki sygnał albo komunikat. Jeśli będzie ustawiony na odpowiednią częstotliwość. Każdy więc nawet mp3 z radiem, smartfony, zwykłe krótkofalówki i inne takie. Trzeba je tylko odpowiednio ustawić i zgrać z tą anteną i powinny to odbierać. - powiedział gdy gdy na ekranie zgrywał filmy na przenośny dysk.

- Ale wysłać sygnał stamtąd do anteny no to dużo trudniej. Bo takie zabawki mają same z siebie słabe anteny to kilometr jak złapią na pustej ulicy, może dwa to góra. A nie wiem gdzie ma być ta antena ale na pewno od Camino jest dalej do rafy. No i to głos. A obraz zżera znacznie więcej pamięci. - założył dłonie na potylicy i mówił wpatrzony w sufit nad swoim komputerem gdy tak główkował nad tym technicznym zagadnieniem.

- Sam głos można by przesłać ale musielibyście mieć wojskową krótkofalówkę. Albo jeszcze lepiej plecakową. Tak, takie zabawki sam głos powinny przesłać bez problemu do Camino. Zwłaszcza ta plecakowa. To coś jak ten magnetowid, może trochę mniejsza. - wskazał na jeden z gambli jakie miało być podobnej wielkości jak to wojskowe coś o czym właśnie mówił.

- Ale przesyłanie obrazu w czasie rzeczywistym to wyższa szkoła jazdy. Zwłaszcza tak pewnie na kilka kilometrów. Jakiś przekaźnik by się przydał… - zastanawiał się leniwie bujając się trochę w lewo a trochę w prawo na swoim krześle.

- Łatwiej by było nagrać obraz albo zdjęcia. To by wystarczył zwykły aparat albo kamera, smartfon, cokolwiek. A potem wrócić i pokazać. A właściwie co chcecie nagrywać? - zapytał w końcu wracając do obu swoich klientek jakie bardziej były zorientowane w temacie.

- Mamy sapera z Ligi który te bomby zakładał, to i będzie umiał je rozbroić, choćby dawać rady. - Śnieżka usiadła na biurku obok niego - Albo będziemy musieli przemycić do rafinerii kolesia który zna się na saperce… tylko to Schultz. Dopiero będziemy z Lolą nad nim pracować, ale i tak wątpię aby umiał łazić tak cicho jak my, to cholerny garniak. Dlatego się tak pytamy o ten obraz, bo mimo wszystko mniej przypałowe niż eskorta tupiacego lakierkami lamusa przez Zakazaną aż do rafy i to wszystko przez zasieki, patrole i zwykłe grupki włóczących się wszędzie Drinkersów. Poza tym chcemy zrobić zdjęcia oraz nagrania żeby potem pokazać Jasonowi… no i reszcie, żeby później przy planowaniu odbicia rafy mieli świeże spojrzenie co gdzie stoi. Ale już sam dźwięk - zadumała się - To jak w filmach, te systemy łączności. Byłoby też fajne, mieć kontakt ze wszystkimi. W obie strony. No a radio plecakowe… wojskowe, tak? - wzrok dziewczyny przeniósł się na okno, a raczej na mury Fabryki Forda - Chyba wiem kogo moglibyśmy się spytać czy mają coś podobnego.

- Oni? Może coś mają. Ale nie zdziwię się jakby odesłali was do mnie. - technik też spojrzał na mury fabryki samochodów za oknem. Nie był widać do końca pewny czy centrala Runnerów dysponuje takim sprzętem ale nie wykluczał tego.

- Drona musiałybyście dorwać. Takiego starego jak przed wojną. One miały cały system do zdalnego sterowania, często z kamerami. A jak nie no to chociaż takie zdalnie sterowane modele latające. To słabszy sprzęt no ale działa na podobnej zasadzie. Wówczas w jednej zabawce można znaleźć i odpowiednio silny nadajnik i kamerę. I wymontować. I mieć nadzieję, że będzie działać. - powiedział jaki sprzęt byłby jego zdaniem najodpowiedniejszy do takiego przekazywania obrazu w czasie rzeczywistym.

- Dron? - albinoska uniosła brwi i popatrzyła na drugą Runnerkę, zanim wróciła oczami do technika - Gdzie my teraz drona znajdziemy? Chyba że… - zawahała się. Liga niby miała długie łapy, ale czy aż tak?
- A ty masz radio plecakowe, Mario? - uderzyła z innej strony, rzucając pytanie razem z szerokim uśmiechem - To byśmy wiedziały co im mówić. Bo drona to chyba nie…

- Dron… Nie wiem. Na sprawny to chyba nie ma co liczyć. Może ktoś by miał w jakimś warsztacie coś z jakiegoś robota ale to pewnie by trzeba pojeździć i poszukać. A tak to nie wiem… Może na lotnisku coś by się dało znaleźć? Trudno powiedzieć. Właściwie to wątpię aby to się dało z tym dronem po prostu on mi pierwszy przyszedł do głowy. - Mario całkiem chętnie mówił o tych dronach ale raczej jako coś mało realnego w ich świecie a dokładniej w mieście. Nawet jeśli to się zapowiadało na długie i żmudne szukania.

- Lotnisko teraz należy do Parkerów. - mruknęła Lola dając znać, że ten teren jest poza panowaniem ich gangu a inne nie bardzo lubiły jak ktoś im grabi rzadkie gamble. Śniadoskóry pokiwał głową na znak, że to rozumie ale nic innego nie przychodzi mu do głowy.

- A jedno takie plecakowe radio mam. Ale jest rozwalone. Mogę wam jednak pokazać jak to wygląda. - powiedział klikając coś myszką na ekranie. Wyjął pendrive, wstał, oddał go dziewczynom i powiedział aby poczekały. Po czym wyszedł gdzieś przez jedne z drzwi. Długo nie czekały. Wrócił po chwili z jakimś zielonym, plastikowym pudłem z pokrętłami.


- To takie coś. To jest do niczego ale tak to wygląda. Czegoś takiego musicie szukać. - powiedział kładąc to pudło na ladzie aby mogły je obejrzeć same.

Radio patrzyło na Phere, a Phere patrzyła na radio w ten sam sposób - nieufnie, podejrzliwie mrużąc oczy.
- Takie… trochę jak samochodowe, tylko większe - postukała palcem w jedno z pokręteł, ale już myślała o czymś innym. Mianowicie jak wleźć do Fabryki, spytać o radio, zobaczyć Hollyfielda i nie zostać wykopanym na zbite glanami pośladki. Wreszcie dziewczyna wyciągnęła ramiona, obejmując Mario i pocałowała go w policzek. Miały już wgląd w to czego potrzebują i wiedzę, że Mario tego nie ma, więc nikt z Runnerów ich tu nie odeśle. Ewentualnie wykopie, ale musiały spróbować.

- Dzięki, jesteś najlepszy! - zacieszyła twarz, a potem odkleiła się od niego aby nie przeginać. - O drona spytamy w Lidze, albo… no w sobotę jest spotkanie gangów. Jak zapodamy temat może się ktoś odezwie, albo rozpyta u siebie… dzięki, jesteś naszym bohaterem.

- Nie ma sprawy. - odparł Mario z łagodnym uśmiechem i chyba sprawiło mu przyjemność, że mógł pomóc. Potem pomachali sobie na pożegnanie i obie blondynki wróciły do zaparkowanego przed domem Mustanga.

- I co kombinujesz? - zapytała Lola siadając za kierownicą i spoglądając z zaciekawieniem na tą jaśniejszą blondynkę.

- Od razu kombinujesz - dziewczyna prychnęła, poprawiając w lusterku włosy i przyglądając się swojemu odbiciu - Wpadniemy do Fabryki skoro już jesteśmy, nie? Spytamy o Jasona, a jak go nie będzie to o ogólnie spytamy czy mają gdzieś na zbyciu radio o którym mówił Mario. Przyda się nam, reszta gangów niech kombinuje we własnym zakresie. Wykażemy inicjatywę, zainteresowanie i zaangażowanie w sprawę. W końcu wypada, aby zająć się nią na poważnie, a nie lecieć w kulki licząc że rozwiązanie samo skapnie, co nie? Może i Stana zobaczymy. Fajnie byłoby go chociaż zobaczyć - westchnęła, wyjmując z kieszeni szminkę.

- Aha, takie coś? - brwi kierowcy podjechały do góry gdy obrabiała ten pomysł w myślach. Krótką chwilę. Bo uśmiechnęła się, wzruszyła ramionami, odpaliła stacyjkę i wcisnęła od razu gaz do dechy.

- Dobra! Najwyżej nas nie wpuszczą albo wywalą. A u Brickska chyba mamy chody. No zobaczymy. - powiedziała ruszając z impetem do przodu. Dało się odczuć to przyspieszenie wgniatające w fotel a potem siłę odśrodkową jak czarna fura z piskiem opon i zgrzytem nadwozia brała wiraż. I zaraz potem zatrzymali się przy strzeżonej bramie. Tak gwałtownie, że zaalarmowało to strażników w skórzanych kurtkach.

- Spokojnie chłopaki! My do Bricksa! W sprawie Ligi! Sprawa jest! - zawołała wesoło blondynka odsuwając swoje okno. To chyba chociaż trochę rozładowało napięcie bo jeden z nich uniósł krótkofalówkę i coś do niej powiedział. Potem słuchał. W końcu zwrócił się do stojącego samochodu.

- A wy kto!? - krzyknął do nich widocznie ich nie rozpoznając. Ani ich fury. Ale jak się było małym gangiem z pogranicza co nie miał wyrobionych chodów ani marki no to raczej nie było dziwne.

- Żałobnicy! Ci od Ligi! Te dwie blondynki, Lola i Śnieżka! - zawołała radośnie Mila chcąc się przedstawić jak najlepiej. Facet z krótkofalą skinął głową i coś znów powiedział. Potem czekał. Drugi palił fajkę i wyglądał na znudzonego. Ale jednak dalej stał przy rękojeściach ckm-u wycelowanego w drogę. Furę przed bramą też mógł pewnie omieść ołowiem. Jednak w bramie sytuacja się już rozładowała i skoro nie chodziło o atak to chłopaki się uspokoili.

- Dobra, możecie wjechać. - powiedział w końcu ten z radiem. A któryś z pozostałych coś włączył i brama zaczęła odsuwać się w bok robiąc miejsce na przejazd.

Udało się! Pierwszy raz brama z drutu i stali otworzyła się przed blondynkami tak po prostu. Bez konieczności wcześniejszej gimnastyki Skazy, no i w ogóle się otworzyła. To już nie było nostalgiczne spojrzenie rzucane przez płot na główną siedzibę Runnerów. Teraz dostały się do jej środka. Wystarczyło że jedna z gangowych szyszek miała z nimi do czynienia przy robocie.
- Chyba jednak nie tak źle nas zapamiętał - Phere mruknęła gdy wjechały i już nie trzeba była suszyć ząbków i machać do chłopaków stojących na bramie. Etap wdzięczenia przeszedł w etap gorączkowego ukrywania rosnącego podniecenia. Albinoska siedziała rozparta na fotelu, z ręką na kolanie kierowcy, choć miała ogromną ochotę przykleić się do przedniej szyby, albo najlepiej wystawić łeb przez szybę boczną.
- Ciekawe czy jest Stan, myślisz że już wstał? Myślisz że go zobaczymy? Może akurat zejdzie fajkę zjarać ze swoimi kumplami. Ale by było zajebiście go zobaczyć! No chociaż na chwilę no… to by było coś - westchnęła.

- Ale się na niego nakręciłaś! - roześmiała się Lola ale kierowała już znacznie wolniej i ostrożniej jadąc po wewnętrznych włościach samego serca ich gangu. Tu widać było różnorodne wozy i te całe sterty samochodowych części jakie były jednym z głównych źródeł wymiany Runnerów na wszelkie inne dobra i usługi.

- To chyba tam. - kierowca wskazała na wielką halę i skierowała się przez plac w tą stronę. Problem był taki, że były tu po raz pierwszy. Wiele razy widziały to wszystko przez płot ale w środku były pierwszy raz. Z opisów dało się jednak rozpoznać tą dużą halę jako główny budynek tej posiadłości. Zatrzymały się niedaleko innych odpicowanych fur stojących przed bramą wjazdową. Tam stało przy koksowniku kilku Runnerów jacy grzali dłonie, palili szlugi i gadali ze sobą. Zerknęli w ich stronę sprawdzając kto podjechał.

- Ich można zapytać. - wskazała blondyna drugiej blondynie na tych czterech wokół koksownika.
 
Dydelfina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172