|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-06-2022, 16:34 | #1 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Impact World 2066 link: https://www.news.ucsb.edu/sites/defa...?itok=04_eD0cM Świat jaki znaliśmy skończył się dekadę temu. Ale kiedy dokładnie to sprawa do dziś sporna. Raczej panuje zgoda, że w 2056-tym. Ale czynnik jaki ostatecznie przeważył szalę nadal jest trudny do zdefiniowania. Dlatego chyba każdy jest zwolennikiem jakiejś teorii na ten temat. Jedni mówią, że to Nemesis zwany też czasem Nibiru. Inni, że słoneczna, gigantyczna burza magnetyczna. Jeszcze inni, że nie tyle samo uderzenie prawie dwu kilometrowej asteroidy co konsekwencje i globalnym zasięgu. Jeszcze inni, że dopiero Szarańcza przeważyła szalę a tak to byśmy się jakoś z tego mimo wszystko wygrzebali. Trudno powiedzieć. Może każda z tych teorii jest właściwa a może nie. Pewne jest, że każdy z tych czynników dorzucił swoją dolę kamieni do lawiny jaka zwaliła się na Ziemię i ludzką cywilizację przetrącając jej kręgosłup. Jedni początek widzą jeszcze w XIX wieku. W wielkiej burzy magnetycznej na Słońcu spowodowanej gigantycznym koronalnym wyrzutem masy. Tzw. Burza Magnetyczna z 1859. Trwała przez prawie tydzień na przełomie sierpnia i września. Zorze były widoczne nawet pod koniec lata i to w tropikach a linie telegrafów były tak naładowane energią, że można było ich używać bez podłączenia do sieci a nadmiar energii potrafił zapalić papier na jakim wystukiwały swoje kropki i kreski. Aż do połowy XXI wieku prawie równo 200 lat później to była najsilniejsza zarejestrowana burza magnetyczna jeszcze zanim era elektryczności na dobre zastąpiła erę pary i zanim ktokolwiek pomyślał o lampach próżniowych, tranzystorach czy czipach. Potem zdarzały się mniejsze burze słoneczne ale nie o aż takim natężeniu jednak coraz bardziej nasycona techniką cywilizacja była na nie coraz bardziej podatna. Jednak zawsze szkody były raczej miejscowe. Kazały jednak myśleć o tym co by się stało gdyby sytuacja z połowy XIX wieku się powtórzyła. Ale obecnie to i tak prehistoria tego co się stało dekadę temu. Tak naprawdę to się zaczęło w listopadzie 55-go. Wówczas odkryto całkiem sporą asteroidę zbliżającą się od południowych biegunów Słońca i jego planetarnych satelitów. Dość nietypowy kierunek i przybysz miał być szansę gościem spoza Układu Słonecznego. Niemniej w listopadzie to była to raczej ciekawostka astronomiczna jaką poza nimi i fanami astronomii mało kto się interesował. Takie rzeczy już się zdarzały i wcześniej. Jednak już dwa tygodnie później, na początku grudnia, astronomowie nadali zbliżającemu się gościowi kod żółty w skali Torino. Czyli taki jaki teoretycznie na tyle mógł przelatywać blisko Ziemi, że możliwa była kolizja z nią. Obiekt oszacowano na 1,5 - 2 km średnicy w dłuższym boku więc do tego co zakończył epokę dinozaurów i miał 10 km średnicy sporo mu brakowało no ale nadal efekt zderzenia mógł być katastrofalny. Astronomowie wzięli to sobie do serca i zaprzęgli swoje komputery, teleskopy i symulatory aby doprecyzować potencjalną orbitę obiektu i szanse zderzenia z rodzimą planetą. Mimo wszystko w grudniu i styczniu wciąż była to tylko ciekawostka. Wtedy nikt pewnie nie spodziewał się, że święta z przełomu 2055/56 będą ostatnimi świętami w starym stylu. I kolejne będą już kompletnie inne. A i świętujących będzie o wiele mniej. Wtedy jeszcze ludzie składali sobie życzenia zdrowia, lepszego szefa, pracy, znalezienia wreszcie dziewczyny lub chłopaka czy mnóstwa innych życzeń jakimi obdarowywano się co roku. Jednak gdy nowy rok minął, gdy styczeń się zaczynał kończyć opinię publiczną coraz częściej obiegał temat zbliżającej się asteroidy. Kolejne wypowiedzi profesorów, astronomów z szacownych uniwersytetów robiły się coraz bardziej niepokojące. W końcu na początku lutego NASA wydała oficjalne oświadczenie, że obiekt “awansował” do pomarańczowego w skali Torino. To już zaczynało się robić poważnie. Dawno żaden kosmiczny obiekt, zwłaszcza tak duży, nawet nie zbliżył się do tego miejsca w skali. Było już pewne, że obiekt przeleci niepokojąco blisko naszej planety. Albo w nią uderzy. Wtedy zaczęto go nazywać tak jak znany jest do dzisiaj. Nemesis albo Nibiru. Grobowym milczeniem przyjęto wiadomość z 3-go marca 2056. Wszyscy co przeżyli do dzisiaj pewnie pamiętają to bardzo dobrze. Coś robili, skądeś wracali, byli gdzieś umówieni i wtedy na całym świecie, przerwano wszelkie programy, na telewizorach i telebimach, w smartfonach i tabletach pojawiła się poważna twarz szefa NASA. Chyba wszyscy już w tym momencie wiedzieli, że nie ma dla nich dobrych wiadomości. Potem nazwano to “czerwonym dniem” lub “czerwonym ogłoszeniem”. Wciąż były pewne szanse, że asteroida o włos ale minie Ziemię. Ale trzeba było przygotować się “na najgorszą ewentualność”. Wszystko miało się okazać 21-go marca. W wiosenną równonoc. Albo Nemesis minie Ziemię i poleci dalej albo… No jak dzisiaj wiadomo nie ominął. Spadł na Ziemię trafiając w południowy Pacyfik, niedaleko zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej właśnie 21-go marca. Prawie dwukilometrowy ziemniak wparował w atmosferę naszej planety. Pruł coraz gęstsze jej warstwy rozdzierając je błyskawicznie rozgrzewając się i zaczynają świecić. Ciągnął za sobą słup dymu i leciał ku swojemu przeznaczeniu. Dzięki dronom i satelitom cały świat mógł oglądać ten straszny ale i fascynujący spektakl. Wielokrotnie przekraczając prędkość dźwięku Nemesis trzasnął w Pacyfik błyskawicznie odparowując siebie, wodę i skorupę ziemską w miejscu uderzenia. Potężny “grzyb” wody i dymu wzbijał się i wzbijał. Ale szybsze była fala uderzeniowa jaka zmiotła wszystkie latające drony na całe dziesiątki kilometrów od uderzenia. Niewiele wolniejsze były fale sejsmiczne jakie pomknęły w dal i potem kilkukrotnie okrążyły glob co zarejestrowały sejsmografy na całym świecie. Po tym jak rozbudzeni bogowie ziemi i powietrza dali o sobie znać przyszła kolej na bogów wody. Tsunami jakie pomknęło w pierwszej kolejności ku zachodnim wybrzeżu Chile nie było zbyt widoczne. Póki było na otwartym oceanie. Ale satelity i czujniki jakie zdołały zmierzyć jej siłę podawały prędkość prawie 1 000 km/h i niespotykaną wcześniej energię. Gdyby wcześniej nie ewakuowano tamtych wybrzeży przenosząc do ostatniej chwili kogo się da za Andy straty w ludziach byłyby ogromne. A tak gdy utopiona w oceanie fala zyskała nagle podstawę w postaci szelfu rosła i rosła. Roztrzaskała się dopiero na sile potężniejszej od niej czyli na ścianie jaką tworzyły Andy. Zdarła jednak wszystko, łącznie z glebą do wysokości kilkuset metrów. Żaden port, żaden budynek, żadne miasto, drzewo, las czy stworzenie nie przetrwało tak niszczycielskiego gniewu oceanu. A to był dopiero początek. Chociaż sama asteroida uległa dezintegracji w momencie uderzenia to odparowała wraz okolicznym oceanem i skorupą z jego dna do stratosfery albo i na orbitę. Żadna ludzka bomba atomowa nie mogła się równać z taką energią uderzenia jaką sprezentował ludziom kosmiczny gość. Te większe fragmenty asteroidy czy skorupy ziemskiej spadały na dół prawie od razu, w ciągu minut, kwadransów i godzin. Ale im mniejsze tym dłużej trwały w zawieszeniu w wyższych warstwach atmosfery albo już na pograniczu kosmosu. Ale grawitacja prędzej czy później wzywała je z powrotem. I tak przez kolejne godziny, dnie i tygodnie spadały one na dół. Tym razem już na dowolne miejsce na całym globie. Nie było bezpiecznego miejsca. W każdej chwili czarne lub czerwone niebo mogła przeciąć kolejna rozżarzona smuga. Te mniejsze spalały się w atmosferze całkowicie te większe docierały na powierzchnię bombardując ją ponownie. To wywoływało liczne pożary. Rozgrzane do białości fragmenty skały zapalały wszystko co tylko mogły równie dobrze jak biały fosfor. Kolejne tygodnie marca, kwietnia i maja to walka z ciągłymi pożarami. Wszystko co tylko mogło płonęło. Miasta, stepy, wioski, pola uprawne, dżungle, tajga, makia. Nie było bezpiecznego miejsca. A tam gdzie wybuchał pożar jakiego nie udawało się opanować to roznosił się on po okolicy. Miasta, zwłaszcza te opuszczone przez ludzi i uznanych za stracone spłonęły całkowicie. Do dziś pewnie stoją i straszą wypalonymi kukitami. Smog i sadza z tych późno wiosennych miesięcy 56-go to był stały widok na całym świecie. Każdy kto przeżył to i wciąż żyje pewnie do końca życia zapamięta ciągłą walkę z kolejnymi pożarami albo ucieczkę przed nimi gdy już nie było szans go opanować. Grozę burzy ogniowych w wielkich miastach nie spotykanymi od czasów dywanowych bombardowań bombami zapalającymi z czasów II WŚ. Gdy kanionami ulic powstał gigantyczny cug jaki zasysał cały tlen podsycając płomienie jakie już nie dawały się ugasić. Woda w hydrantach i wodociągach zmieniała się w parę aka potrafiła wysadzić te rury i zawory jakie ją więziły. Wszyscy pamiętają ten wieczny kaszel, walkę o oddech, jak bezcenna była maska tlenowa i butla z tym życiodajnym gazem. Dopiero w czerwcu, trzy miesiące po nokaucie jaki ludzkiej cywilizacji zaserwował Nibiru większość z tego co miała spaść z nieba czy orbity już spadła. Nadal się zdarzało, że tam czy tu grzmotnął jakiś kamień ale coraz rzadziej. Większość pożarów już się wypaliła. Prawdopodobnie. Po prostu nawet jak spadł tam jakiś meteor to już nie miało tam się co palić. Za to niebo zrobiło się czarne. Rośliny i miasta spłonęły w tej ofierze ale wciąż unosiły się w atmosferze jako sadza i z powierzchni były widoczne jako prawie zawsze czarne lub prawie czarne chmury. Słońca prawie nigdy nie było widać przez te chmury. To był pierwszy rok bez lata. I bez żniw. Nie było za bardzo co ani skąd ani komu zbierać. Pola uprawne, te tak wydajne monokultury obsługiwane przez nowoczesne traktory, kombajny i maszyny rolnicze były w większości wypalonym pustkowiem zasnutym czarną lub czerwoną mgłą. Farmerzy albo zginęli albo uciekli szukając schronienia i najwyżej mając nadzieję “kiedyś” wrócić do swoich farm i pól. A bez żniw i farmerów nie było corocznego zastrzyku świeżej żywności przerabianej i pakowanej w te modne, bezpieczne, antyalergiczne i ekologiczne produkty po które tak chętnie sięgały dłonie klientów w sklepach. Ale to już było to pierwsze, spustoszone lato. Jak już wypaliły się większość pożarów. Ale ludzkość walcząca o przetrwanie z kataklizmem który mniej lub bardziej rozlał się po całej planecie przegapiła kolejnego przeciwnika. A może po prostu już i tak nie dało się nic poradzić. W początku kwietnia powtórzyła się sytuacja sprzed 200 lat. Słońce eksplodowało potężnymi wybuchami koronalnymi które zaowocowały burzą magnetyczną o niespotykanej skali. Zwykle docierała ona do Ziemi w ciągu 3-4 ziemskich dób. Ta z 1859-go w 3/4. A ta ostatnia w pół. Efekt dla samych ludzi może nie był zbyt spektakularny. Ale każdy musiał go zauważyć. Jeden z ostatnich momentów wspólnej, globalnej wioski to obraz jak prawie jednocześnie wszystkie świecące się punkciki działających satelitów robią się czarne. Tak potężny impuls magnetyczny wysmażył je wszystkie co do jednego. A bez satelitów nie było GPS, komunikacji satelitarnej czy obrazowania aktualnej sytuacji w danym fragmencie globu. Impuls sięgnął także po wszystkie niezabezpieczone komputery, czipy i całą elektronikę. Ten cios ogłuszył i oślepił ludzkość. W ciągu paru sekund została pozbawiona możliwości większości nowoczesnej komunikacji. Zostawało liczyć na klasyczne radio ale dalekosiężna łączność polegająca na odbijaniu się fal od jonosfery też uległa zakłóceniu na całe tygodnie. To był początek izolacji jaką mamy do dzisiaj. Tego już nie udało się odbudować. Każda społeczność była coraz bardziej skazana na własne siły a tam gdzie nie było jakiegoś prawie cudem zachowanego starodawnego radia trzeba było komunikować się za pomocą kurierów. To był kolejny cios. Globalizacja. Coś co tak świetnie sprawdzało się w warunkach wolnego rynku i swobodnej wymiany informacji teraz okazało się kolejnym gwoździem do trumny ludzkiej cywilizacji. Wtedy to, że jakieś surowce, półprodukty czy nawet wyroby gotowe trzeba sprowadzać z innego kraju albo i kontynentu nie było większym problemem. Ot liczyła się kalkulacja kosztów i konkurencyjność ale jak działał internet, telefony, GPS, pływały statki, latały samoloty, jeździły pociągi to to nie było większym problemem. Problemem zaś stało się gdy tego wszystkiego zabrakło. Nagle okazało się, że nie ma krajów nie mówiąc o miastach samowystarczalnych. Każdy potrzebował do wytworzenia produktu czegoś z innego krańca kraju albo kontynentu. Przed katastrofą nawet jak trafił się jakiś huragan, wojna czy tsunami co zagroziło dostawcom zawsze można było poszukać kolejnych. Teraz nie było skąd. Bez globalnej łączności nawet trudno było się zorientować jak wygląda sytuacja “tam”. A bez dostaw z zewnątrz to i wkrótce z paliwem były kłopoty. Coraz rzadziej korzystano z pojazdów mechanicznych albo lotniczych coraz ściślej reglamentując paliwo. Za to coraz częściej przyszło posługiwać się rowerami, wiosłami albo własnymi nogami. Nawet konie były rzadkością bo przed wojną korzystano z nich marginalnie, głównie dla rozrywki albo sportu. A jeszcze mniej kopytnych przetrwało ten kataklizm. W końcu przyszła zima. Jesienią. Nazwana została “czarną zimą”. W powietrzu wciąż było pełno sadzy ze spalonego świata więc śnieg jaki padał był z nią wymieszany. Wydawał się brudny, szary a czasami wręcz czarny. Nawet nie zawsze był zimny jeśli popiołu było więcej niż właściwego śniegu. Niemniej to właśnie ten czarny śnieg przykrył zdruzgotany i wypalony świat. Przykrył nawet tam gdzie od lat albo i dekad go nie było. W końcu w grudniu znów były święta. Ci co do nich dożyli byli w całkiem innym świecie niż ledwo 12 miesięcy wcześniej. Składali sobie też całkiem inne życzenia i mieli całkiem inne plany na nadchodzące dni i tygodnie. Wielu zastanawiało się czy dotrwa do wiosny. I co przyniesie wiosna. A nie gdzie pojechać na wakacje w kolejnym sezonie. Dla wielu więc były to najczarniejsze i najbardziej przygnębiające święta w życiu. Wiosna 2057 faktycznie wreszcie przyszła. Najczęściej natykała się na na wpół zamarznięte i wygłodzone resztki ludzkości. Kto i co zrobił aby przeżyć tą pierwszą zimę często do dziś pozostaje tematem tabu. Ale zwykle uznaje się, że kto przetrwał pierwsze 12 m-cy od uderzenia ten miał rokowania aby poradzić sobie w nowym świecie. Do ludzi już zwykle dotarło, że aby przetrwać muszą poradzić sobie w skali lokalnej. Bo pomoc jakiegoś rządu czy sztabu kryzysowego wydawała się zwykle tylko mrzonką i pobożnym życzeniem. Ludzie w poszukiwaniu jedzenia zaczęli rozpraszać się na mniejsze grupki i społeczności zdając sobie sprawę, że spustoszony pożarami i popiołem teren ma mocno ograniczone możliwości wykarmienia swoich nosicieli. Gdzieś wtedy zorientowano się, że coś jest nie tak z łącznością radiową. Nawet w takiej lokalnej skali za pomocą krótkofalówek, plecakowych radiostacji i tych zamontowanych w pojazdach. Eter trzeszczał bardziej niż powinien. Odkryto, że to za sprawą żelaznego pyłu. Nie wiadomo skąd się właściwie wzięło. Może to z asteroidy bo były spekulacje, że to żelazny meteoryt a może z jakiegoś lokalnego pochodzenia. Grunt, że przeszkadzał falom radiowym w pokonywaniu eteru, zwłaszcza gdy występował w formie zawiesiny jaką zwykle zwano czerwoną mgłą. Głód i walka z nim stała się priorytetem dla ocalałych. Ocalałe magazyny wielkich marketów albo wojska często stawały się obiektem krwawych zmagań lub twardych negocjacji. Jedzenie oznaczało życie. A każdy chciał żyć. Było już pewne, że ludzkości, w tym farm, nie da się tak prędko odbudować i to pewnie zadanie na lata. Więc każdy worek ryżu czy skrzynia makaronu musiał wystarczyć na nie wiadomo jak długo. Inni próbowali ratować się łowieniem ryb. Bo morza, rzeki i większe jeziora w miarę wyszły bez szwanku z zeszłorocznej katastrofy. Rybak czy wędkarz znów się stali cennymi członkami społeczności. Przynosili do domu świeże jedzenie. Gdzie kto mógł to zakładano ogródki, szklarnie lub jeśli się udało to próbowano uruchomić farmę. Wyniki były różne. Czasem coś z tego wychodziło a czasem nie. Ten 57-my znów się okazał pochmurnym i wietrznym rokiem bez lata. Wyglądało jakby pochmurna wiosna ciągnęła się aż do pochmurnej jesieni. Czarne chmury pełne sadzy nadal rzadko pozwalały przebić się Słońcu. A bez Słońca żadna napędzana chlorofilem roślina nie chciała odżyć. Nie pomagały też gorzkie i kwaśne deszcze ani warstwa toksycznego popiołu zalegająca na ziemi. Głód i choroby dziesiątkowały ocalałych. Prawie każda rodzina ma kogoś kto w tym albo kolejnych latach zmarł z głodu albo osłabienia głodem i jego konsekwencji. Tam gdzie przetrwali jacyś spece od klimatu, meteorologii czy pokrewnych dziedzin nauki trwały spekulacje ile te ciemne lata mogą potrwać. Wyniki były różne. Od kilku do kilkunastu lat a nawet do dwóch dekad. Dość powszechnie zgadzano się, że co prawda scenariusz kolejnego zlodowacenia wywołanego zimą nuklearną raczej im nie grozi. Nie w skali globu czy kontynentu. Ale już lokalnie i w perspektywie tych lat czy dekad trzeba się liczyć, że zimy mogą być surowsze a im bliżej biegunów tym śnieg może utrzymywać się coraz dłużej albo i cały rok co by już oznaczało przyrost pokrywy lodowej. Jednak każde takie ognisko naukowców znało zazwyczaj tylko względnie lokalne warunki a bez globalnych danych trudno było to zweryfikować. Kilka następnych lat pozwoliło ustabilizować sytuację. Ta była ciężka. Z punktu widzenia cywilizowanych, odkarmionych, nasyconych bezpieczeństwem ludzi obecna sytuacja była katastrofalna. I w przeciwieństwie do lokalnego ataku huraganu, wojny czy tsunami nie było od tego ucieczki. Te zmiany ogarnęły całą planetę. Ci co potrafili się dostosować przetrwali. Inni nie. Jasne już było, że żadni Amerykanie, żaden ONZ, żaden UNICEF ani nic takiego nie przybędzie z odsieczą. Trzeba było poradzić sobie samemu. I ludzie sobie radzili. Najłatwiej było tym skupionym wokół dawnych schronów, centrów kryzysowych, magazynów żywnościowych, elektroni albo baz wojskowych. I tak ludzi, przynajmniej tych ze szkockiej bazy w Clyde w Faslane zastał rok 60-ty. Wtedy pierwszy raz spotkali się z “Czynnikiem Lotus”. Być może inni w innych obozach, miastach czy nomadzi spotkali się z tym wcześniej ale ludzie skupieni wokół dawnej bazy Royal Navy niedaleko Glasgow spotkali się z tym po raz pierwszy właśnie wtedy. Pewnie każdy w bazie słyszał jakąś wersję tej historii. Jaka zwykle zaczynała się od “Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny.”. Podobno tak zameldował snajper wystawiony na czujce swojemu porucznikowi gdy pierwszy raz w lunecie karabinu dostrzegł “dziwny kontakt”. Teraz jak było wiadomo z czym mieli wówczas do czynienia to wydaje się to fascynujące i emocjonujące. Kolejne pokolenia dzieci i młodzieży wychowują się na tej epickiej walce 2-go plutonu z pierwszymi szarańczakami jakich spotkali. Zwłaszcza, że była to zwycięska dla nich walka. I tak ludzie z Clyde natknęli się po raz pierwszy na Szarańczę. Czym była a właściwie jest Szarańcza to nadal trwają sprzeczne opinie i teorie. Może to wirus, grzyb, bakteria albo jeszcze co innego. Może to coś co zmutowało pod wpływem promieni UV i twardego promieniowania walącego z kosmosu po tym jak warstwa ozonowa też mocno oberwały podczas burzy magnetycznej z 56-go. Może to nawet jakiś tajny eksperyment z jakaś super bronią. Albo kosmiczni goście którzy przylecieli na Nemesis jacy rozsiali się podczas spadania w atmosferze nim ten odparował przy uderzeniu. Właściwie to każda z tych teorii była równie pewna albo nie. Grunt, że “to coś” mutowało żywe organizmy. Zmieniało ich w specyficzny sposób. Czyniąc z nich jakieś ni to owady ni skorupiaki. Zwykle objawiało się to nowymi stawami, żuwaczkami, dodatkowymi kończynami i specyficznym sposobem poruszania się jaki właśnie rzucił się najbardziej tamtemu snajperowi co zameldował “dziwny kontakt” nawet jak jeszcze nie wiedział na co właściwie patrzy. Potem było tego więcej. Właściwie to wydaje się, że z każdym rokiem tych szarańczaków jest więcej. Co najstraszniejsze ludzie też nie są odporni na te mutacje. I właśnie te dziwne hybrydy jakie powstały z ludzi uznawane są zazwyczaj za najniebezpieczniejsze i najbardziej odrażające dla pozostałych przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Myśl, że nieznany czynnik może cię przemienić w coś tak karykaturalnego i zwierzęcego jest dla większości ludzie straszna. Bez kontaktu ze społecznościami dalszymi niż ta z Glasgow nawet nie wiadomo czy to coś lokalnego czy to jest globalne. W Glasgow w każdym razie też tam to mają. No ale z miasta do portu to jest z godzina jazdy samochodem. Czyli obecnie to ze dwa albo trzy dni marszu piechotą. Mało kto się na to decyduje. Ale i te starcia z Szarańczą ludzie z Clyde poradzili sobie dość dobrze. Po kilku latach takich potyczek udało się sklasyfikować chociaż te najpospolitsze odmiany, ich właściwości i sposoby ich unikania lub walki. Raczej nie ma zagrożenia, że Szarańcza sforsuje umocnienia bazy. Niemniej stanowi realne zagrożenie dla każdego poza bazą. Zresztą podobnie wygląda to w Glasgow. Mimo to, obecnie, na początku 2066-go sytuacja kilkutysięcznej społeczności wcale nie jest wesoła. Kolejna zima mija ale szykuje się kolejny sezon z mizernym latem. A z powodu Szarańczy coraz więcej osób z zewnątrz szuka schronienia w bazie. Zaś jedzenie i plonów nie przybywa. Te ogromne zapasy strategiczne żywności jakie rząd albo marynarka zebrała w swojej największej na północy wyspy bazie zostały już w sporej mierze zjedzone. Rachityczne farmy na okolicznych wzgórzach czy połowy ryb w zatoce tylko spowalniają nieuchronny koniec. Wojna z Szarańczą pochłania kolejne ofiary ale i amunicję, zwłaszcza strzelecką. A niezbyt jest ją jak zastąpić, wyprodukować czy sprowadzić. Zimy też jakoś zdają się kończyć z każdym rokiem o tydzień czy dwa dłużej. Rokowania na nowy sezon nie są więc zbyt różowe. I coraz częściej w mieszkaniach, ulicach, klubach czy pubach słyszy się temat migracji na południe. Ale dokąd? W miarę wiadomo co jest co do Glasgow ale co dalej? Na krainę mlekiem i miodem płynącą to chyba nikt nie liczy. Chociaż krąży od wiosny plotka, że ponoć ci w Glasgow słyszeli odgłos śmigłowca. Ale nikt go nie widział co jednak przy niskiej podstawie ciemnych chmur nie jest aż tak dziwne. Gdyby faktycznie to była prawda. Tak czy inaczej wielu sobie zadaje pytanie czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie. Przeprowadzka całej społeczności na raz byłaby trudna ale przecież chociaż część można by “rozładować”. Tylko dokąd? Póki co rekordy popularności biją aktorzy jacy przyjechali z Glasgow ze dwa tygodnie temu przywożąc ze sobą nutkę świeżości i śmiech. Nuda zabijała serca i umysły całkiem skutecznie. A tu wreszcie taka odmiana! Wiadomo było, że w Glasgow mieli teatr z prawdziwymi kabaretami i aktorami. Ale niespodziewanie część z nich zgodziła się przyjechać do sąsiadów na gościnne występy. To wywołało w Clyde taką sensację, że jak już ci aktorzy i kabareciarze szli przez miasto to wszędzie witano ich oklaskami i życzliwymi uśmiechami. A od tamtej pory ich przedstawienia to główny gwóźdź programu rozrywkowego bazy. Widownia zawsze jest pełna a poszczególne odzywki, żarty czy powiedzonka ze sceny wchodzą do ulicznego slangu i nowej tradycji. Może nie zmienia to jakoś sytuacji w bazie ale na pewno czyni egzystencję jej mieszkańców przyjemniejszą.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
18-06-2022, 16:39 | #2 | |
Majster Cziter Reputacja: 1 | T 01 - 2066.03.12; pt Czas: 2066.03.12; pt; przedpołudnie; g 10:15 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; HQ bazy; sala narad Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Sztab Admiralicji Mężczyzna w granatowym mundurze oficera marynarki stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Widok był całkiem dobry. Pewnie dlatego kiedyś ktoś wybrał to miejsce na zbudowanie tu budynku a potem urządzenie tu biur zarządzających bazą. No i tak zostało do dzisiaj. Widok za oknem nie zaskakiwał. Najpierw zawalone brudnym, rozdeptanym śniegiem chodniki i ulice. Potem plac i doki. Wreszcie stalowoszare wody zatoki Gare Loch. I tam i tu drobne, jasne kreski oznaczające łodzie i jachty rybaków. Potem znów przywalona śniegiem linia wzgórz i pionowych, czarnych kresek gołych, bezlistnych drzew na półwyspie Knocderry zamykał horyzont. Ale wiedział, że cypel wrzyna się między dwa fiordy od czasów ostatniej epoki lodowcowej zalanych przez morze. Tam na tym cyplu próbowali od paru sezonów zbudować farmy i coś na nich hodować aby zwiększyć produkcję żywności. Niestety rośliny z chlorofilem potrzebowały energii słonecznej do wzrostu a z tą od czasu Impaktu było słabo. Słońce to był tak rzadki widok, że można było robić pamiątkowe fotki jak się już pokazało. A bez Słońca rośliny w tym także zboża i wszystkie rośliny hodowlane słabo rosły. Nie pomagał też ten śnieg i przymrozki co wedle opinii ekspertów jakich miał za plecami co rok trwały coraz dłużej skracając okres wegetacyjny nawet tych roślin co coś tam mizernie próbowały kiełkować. - Powiem wam, że jak odbierałem te admiralskie pagony to prędzej spodziewałem się, że będę z moich okrętów odpalał pociski balistyczne na Rosję albo Chiny a nie zajmował się czymś takim. - admirał Craig odwrócił się i uśmiechnął wracając do swojego krzesła. Ale nie usiadł na nim tylko oparł dłonie na oparciu i powiódł spojrzeniem po zebranych. A ci mogli mu się odwzajemnić patrząc na dowódcę tego okrucha cywilizacji jaki tu, na tym szkockim wybrzeżu niedaleko Glasgow ostał się z upadku świata jaki znali. Jedni uśmiechnęli się na tą żartobliwą uwagę admirała, inni pokiwali głowami a jeszcze inni zachowali powagę lub obojętność. Byli różni. Ale większość była szefami najważniejszych dziedzin jakie rządziły egzystencją w bazie jaka niejako z braku alternatyw od dekady była ich domem. Niektórzy tacy właśnie jak admirał Craig, byli tu jeszcze dłużej gdy należeli do załogi tej bazy lub okrętów jakie tu stacjonowały lub przypłynęły. A tu stacjonowała duma brytyjskiej Royal Navy, myśliwskie i balistyczne okręty atomowe jaki niczym cicha, podwodna groza patrolowały oceaniczną toń gotowe w każdej chwili zaatakować miasta kraju jaki by zagrażał Wielkiej Brytanii. Do czasu Katastrofy takiej potrzeby nie było. A admirał właśnie przed nią był podwodniakiem a nie administratorem albo farmerem i sobie właśnie z tego dworował. - Czyli tak. Nic nie wskazuje aby za naszego życia pogoda uległa zasadniczej poprawie. Więc nie ma co liczyć, że uda nam się zmienić półwysep Knockderry w krainę mlekiem i miodem płynącą. A tendencja do wydłużania się zim i pokrywy śnieżnej jest rosnąca. - admirał popatrzył w migdałowe oczy Shinto jaki odpowiadał za sektor naukowy bazy i jemu też podlegał dział meteorologii i prognoz klimatycznych. No i komputery jakie jeszcze działały i to wszystko liczyły. - Przykro mi Alex. Ale symulacje na podstawie badań jakie przeprowadziliśmy nie są zbyt różowe. Chociaż w skali globalnej to jesteśmy tylko jednym punktem. A z innych nie mamy żadnych danych. - Ellis miał mieszane brytyjsko - japońskie pochodzenie i to było widać w jego rysach. Teraz nieco rozłożył swoje zadbane i szczupłe dłonie na znak, że jest tylko posłańcem tych niezbyt dobrych wieści a nie ich autorem. Na niego też działały przygnębiająco. - Właściwie wasze raporty można by podsumować tak: wszystko się kończy, wkrótce skończy albo kiedyś tam skończy. I nie bardzo mamy jak temu zaradzić. - admirał nie chciał jeszcze raz słuchać tego co szefowie poszczególnych działów mówili mu od rana. A i nie pierwszy raz zresztą. Śpiewka powtarzała się od lat i wszyscy o tym wiedzieli. Wszyscy w bazie. Ale dopiero tutaj jak się miało perspektywę nie dni ale nadchodzących miesięcy, lat i dekad sytuacja robiła się mocno nieciekawa. Odsunął więc krzesło i znów na nim usiadł. Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie. Nikt za bardzo nie wiedział co tu jeszcze dodać. Główny szef bazy trafnie to podsumował. Wszystko się skończyło, kończyło lub wkrótce skończy. Uranowe pręty paliwowe do reaktorów okrętów podwodnych jakie dostarczały energii całej bazie. Taki jeden zestaw starczał normalnie na rok pracy reaktora. Ale obecnie sytuacja nie była normalna bo zamiast jednego okrętu musiał zasilać całą bazę czyli coś jak dużą wioskę albo kombinat fabryczny. Pręty uranowe więc zużywały się ze dwa razy szybciej niż normalnie. A nowych nie było skąd wziąć. Te co mieli w zapasie mogły wystarczyć jeszcze na następne 20 do 50 lat i to był jeden z tych zasobów jakie nie groziło im, że się skończą lada dzień czy wkrótce. Ale przyszłe pokolenia chyba by musiały siedzieć przy pochodniach, ogniskach i świeczkach jeśli do tego czasu nie uda się odbudować cywilizacji chociaż w lokalnym zakresie. Podobnie było z zapasami żywności i leków. O ile jakieś gazy i bandaże albo narzędzia chirurgiczne były dość odporne na długoletnie użytkowanie to jak zażartował doktor Jobin właściwie gdyby stosować standardy sprzed katastrofy to prawie wszystkie leki powinno się wyrzucić do utylizacji. Większość z nich miała okres przechowywania do kilku lat, czasem dekadę. Więc prawie wszystkie były już dzisiaj przeterminowane. Ale używali ich bo nie było niczego nowszego. To samo meldował Desimir jakiemu podlegała logistyka i magazyny żywności. Wszelkie puszki, makarony czy nawet wojskowe racje MRE były policzone góra na dekadę. Wedle dat przydatności do spożycia też właściwie powinno się je wyrzucić. Ale nikt tego nie robił bo właściwie to było jedyne pewne źródło pożywienia jakie mieli. Czasem wyprawy z ruiny dawnych wiosek miast coś znalazły ale nie było to w lepszym stanie niż to co mieli u siebie. No i to mogło wspomóc parę głów ale nie całą bazę. Podobnie dopływ produktów rolniczych z przydomowych czy dachowych ogródków albo farm z cypla Knockderry czy połowy rybaków z wód zatoki i estuarium rzeki Clyde nie były w stanie wyżywić całej kilkutysięcznej populacji. Jako całość polegali na zapasach zgromadzonych jeszcze przed katastrofą w magazynach. A te po dekadzie codziennego użytkowania zaczynały świecić pustkami coraz wyraźniej. A populacja bazy rosła a wraz z nią zapotrzebowanie na żywność. Rosła po części z przyczyn naturalnych. Po prostu przez dekadę mieszkania mieszanej populacji na dość ograniczonym terenie była naturalna tendencja do zawierania związków jakie owocowały nowym pokoleniem. Te urodzone w bazie dzieci już nie pamiętały dawnego świata chociaż w samej bazie w porównaniu do tego co w okolicy było poza nią to i tak udało się wiele z tego świata zachować. Już samo to, że mieli zbiorcze ogrzewanie i oświetlenie wiele zmieniało bo choćby w sąsiednim Glasgow to nawet tego zwykle nie mieli. Tam to już w ogóle wrócili do średniowiecza. Póki było paliwo to jak ktoś miał to działały jeszcze generatory ale teraz po dekadzie szabrowania trudno było o paliwo a dostaw z zewnątrz nie było. No a w samej bazie nad stalowymi wodami zatoki Gare Loch początkowo przyjmowano wszystkich uciekinierów i uchodźców. I lwia część populacji która nie należała do wcześniejszego personelu Royal Navy i ich rodzin jakie tu mieszkały to dotarła właśnie wtedy, tuż przed lub po Impakcie. Potem też przyjmowano ale stopniowo kurek ten zakręcały kolejne restrykcje, właśnie głównie związane z niedoborem żywności. Teraz to już rzadko się zdarzało aby kogoś uznano na tyle wartościowego aby zgodzić się na dołączenie do populacji. A oświetlony okruch cywilizacji nad wodami zatoki jawił się jak świetlne Las Vegas w tych mrocznych i pochmurnych czasach wabiąc ludzi z całej okolicy jacy liczyli, że mimo wszystko jakoś zdołają dostać się do tej garstki ogrzanych, oświetlonych i nakarmionych szczęśliwców za murami. Więc wokół bazy wyrosły całe skupiska chat z byle czego podobnych do dawnych faweli i slumsów gdzie gnieździły się ci co widzieli jakoś swój los związany z bazą nawet jeśli jeszcze nie byli jej członkami. Właśnie w sprawie demografii głos zabrał doktor Jobin. Łysy mężczyzna o poważnym spojrzeniu mówił po angielsku płynnie ale z charakterystycznym, francuskim akcentem. Nic dziwnego. Był rodowitym Francuzem. I lekarzem okrętowym francuskiej marynarki wojennej a tuż po Impakcie znalazł się tu w brytyjskiej bazie na szkockim wybrzeżu. I jako najwyższy stopniem natowski lekarz został szefem służby zdrowia a, że okazał się nie tylko świetnym chirurgiem ale i sprawnym administratorem to utrzymał ten stołek do dzisiaj. No a teraz właśnie miał coś do dodania w sprawie demografii. - Dzieci nam się rodzą podobnie jak przed Katastrofą. Ale niestety warunki do życia nie mają takich luksusowych jak my i nasi rodzice. A ich dzieci prawdopodobnie nie będą miały nawet tego. - major korpusu medycznego musiał dorzucić swoje prognozy. Też przygnębiające jak te z innych działów. Zwłaszcza, że wydawały się takie logiczne i nieuniknione. Burza magnetyczna z 56-go osłabiła górne warstwy atmosfery, w tym ozonosferę i jonosferę jakie najbardziej chroniły to co na powierzchni przed twardym, szkodliwym promieniowaniem kosmicznym. Przed klasycznym UV paradoksalnie częściowo chroniły te wiecznie wiszące nad ziemią czarne chmury sadzy i pyłu wzbite impaktem a potem wielomiesięcznymi pożarami jakie rozszalały się po całej planecie. Ale nie całkowicie. Więc była większa szansa na zachorowania oczu i skóry. Częściowo znów to niwelowała raczej chłodna aura jaka i tak wymuszała chodzenie na długi rękaw i w kapturze przez większość część roku. Rzadko kiedy było tu na tyle ciepło aby pozwolić sobie chodzić na krótki rękaw. Ale w ciągu kolejnych lat i dekad ta ochronna warstwa chmur będzie zanikać a trudno było oszacować czy ozonosfera się zregeneruje do tego czasu na tyle aby wznowić pełnię ochrony jaką zapewniała przed upadkiem. Chmury, pył i zawiesina w powietrzu podobna do smogu znanego z wielkich miast sprzed Katastrofy szkodziła też na spojówki. Obecnie lekkie zapalenie spojówek było tak powszechne, że nikt już na to nie zwracał uwagi. Dopiero jak się pogarszało to coś próbowano z tym robić. Ale w perspektywie lat i dekad oznaczało to chroniczne problemy z oczami i widzeniem. I z płucami. Ten pył jaki unosił się w powietrzu nie zabijał ot póki nie było burzy pyłowej to jakoś dało się żyć. Ale te drobne drobiny odkładały się w płucach. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku. Więc na razie za krótko było na globalne wnioski ale doktor Jobin przewidywał masowe choroby podobne do pylicy płuc na masową skalę. Pewnie za dekadę czy dwie staną się tak powszechne jak teraz to zapalenie spojówek. Środkiem zaradczym było ciągłe noszenie gogli i masek przeciwgazowych lub półmasek z pochłaniaczami albo przebywanie w środowisku z czystym powietrzem. Te ostatnie pewnie byłoby dostępne tylko w działających schronach lub hermetycznych pomieszczeniach ze sprawną wentylacją co było obecnie trudne do zrealizowania w skali całej populacji. A i trudno było oczekiwać, że w innych rejonach Wielkiej Brytanii, Europy czy świata byłoby lepiej bo katastrofa miała charakter globalny. Chociaż miło było myśleć, że gdzieś tam, gdzie indziej, jest jakieś miejsce gdzie jest choć trochę lepiej. I można by się tam przeprowadzić. A to znów kiepsko rokowało dla przyszłych pokoleń. No i ten niedobór żywności. Prognozy głównego medyka bazy były raczej pesymistyczne. Obecne kilka pokoleń jakie żyło w zachodnich społeczeństwach gdzieś od początku XX wieku miało nienaturalnie wiele pożywienia w porównaniu do poprzednich pokoleń czy nawet ich rówieśników z biedniejszych kontynentów. Co było zwłaszcza widoczne podczas wojen w Azji gdzie Japończycy a potem Wietnamczycy wydawali się dość drobni w porównaniu do rosłych i odkarmionych Amerykanów i Francuzów. A przecież ci wcale nie wyróżniali się na tle swoich nacji i raczej byli masową armią z poboru więc prezentowali przekrój przez średnią swojego społeczeństwa. To właśnie kwestia nowoczesnej medycyny, profilaktyki, żywienia, państwa opiekuńczego dla matek w ciąży i potem dzieciństwa i młodzieży nowego pokolenia. Teraz w bazie Clyde wiele z tego jeszcze udało sie zachować. Ale w okolicy już było z tym ciężko. A minęło dopiero 10 lat. Jak skończą się zapasy żywności, prętów uranowych i reszty udogodnień jakimi wciąż mogła pysznić się dawna baza Royal Navy to będą mieli pewnie to samo co za murami. A dla przyszłych pokoleń to kiepsko rokowało, łącznie z tym, że będą pewnie niżsi, chudsi, słabsi, bardziej podatni na choroby jakie coraz trudniej będzie diagnozować i zwalczać bez nowoczesnej medycyny. On sam jako lekarz bardzo nad tym bolał ale nie bardzo wiedział jak można by temu zapobiec. - Ale przetrwają. Mimo wszystko przetrwają. Tego, że ludzkość i świat przetrwa jestem pewien. I tego, że za kilka pokoleń zaczną budować miasta a za kilka dalszych państwa. To o co musimy walczyć aby nasi potomkowie mieli w tym swój udział i dzięki zachowanej wiedzy przodków, czyli nas, mieli jak najlżejszy start w odbudowę tej nowej cywilizacji. - niespodziewanie odezwał się siwobrody, długowłosy starzec o wyglądzie podstarzałego hipisa. Major Holtz właściwie nie był szefem żadnego z działów. I tylko zarządzał biblioteką. Właściwie to już jego dorosła córka przejęła po nim te obowiązki a on jedynie patronował jej działalności. Niemniej był najstarszym wiekiem oficerem i jednym z wyższych rangą jacy dożyli do dzisiejszych czasów. Ponadto w ciągu ostatnich lat stał się jakby kustoszem i mentorem dla systemu edukacji jaki próbowano odbudować w bazie. Zwłaszcza, że biblioteka ze swoim różnorodnym księgozbiorem papierowych i zdigitalizowanych dzieł, filmów, gier, komiksów była całkiem popularnym miejscem rozrywki i edukacji dla młodych ludzi. Książki którym już nie musiały konkurować z internetem i filmami zaczynały odzyskiwać swoją pozycję w roli edukacyjnej i rozrywkowej. No i właśnie czasami potrafił rozbawić, czasami pocieszyć, a czasami zaskoczyć młodszych, nawet tych ze sztabu bazy jacy go teraz otaczali. - Możesz to jakoś rozwinąć Henry? - zaproponował Alex bo był tak samo zaskoczony jak jego koledzy i koleżanki. Tu takie ponure rokowania, że twarde promieniowanie z kosmosu, degeneracja i skarlenie rasy ludzkiej w kolejnych pokoleniach a teraz kończące się zapasy, pylica płuc i może początek nowej epoki lodowcowej chociaż tak w ich lokalnej, szkockiej skali. A ten dziadek z biblioteki mówił o nowym świecie i cywilizacji. I to z taką pewnością jakby to było coś oczywistego jak zaplanowanie remontu jakiegoś statku na najbliższe tygodnie. - Jesteśmy globalnym gatunkiem. Na pewno takich punktów jak nasz jest więcej. Spójrzcie na Glasgow. Tam nie ma żadnych schronów, zapasów ani nic z tego co my tu mamy a jakoś przetrwali. I takich miejsc na pewno jest bez liku. Więc jako gatunkowi, w skali globalnej, nie grozi nam wymarcie. Chociaż oczywiście będzie ciężko i nie wszystkim takim oazom cywilizacji jest pisane przetrwać w kolejnych dekadach i pokoleniach. A ci co przetrwają, nawet jak dla nas byliby drobni i cherlawi to będą większymi twardzielami niż my. Poradzą sobie w nowym świecie i zbudują go na nowo. Nasza w tym głowa aby nasze wnuki, prawnuki i tak dalej byli częścią tego nowego świata. Musimy myśleć w ten sposób. Podejmować decyzję z myślą o tym trzecim, czy czwartym, czy następnych generacjach jakie przyjdą po nas. My jesteśmy mało istotni. Jesteśmy po to aby tym przyszłym pokoleniom zapewnić przetrwanie i jak najwięcej wiedzy ze świata sprzed zagłady aby im ułatwić start. Impakt nas nie wykończył, pożary nas nie wykończyły, głód i zimy też nas nie wykończą. Chociaż nasza w tym głowa aby wykończyły jak najmniej z nas. Jedynie tej Szarańczy nie jestem pewien. Bo to coś nowego. Trudno mi to oszacować. - chociaż fizycznie Henry wyglądał jakby miał ze sto lat bo liczne dekady jakie miał na karku i choroby sprawiały, że wyglądał dość mizernie z tą trzęsącą się dłonią i wyglądem starego hipisa to jednak umysł miał wciąż całkiem sprawny. Zawsze go aktywnie używał to i był elastyczny i głodny wiedzy bardziej niż niejeden młodzieniec. I znów zaskoczył zebranych swoją wizją dość mitycznej jak na dzień dzisiejszy przyszłości. Przez chwilę przy długim, eleganckim stole narad zapanowało milczenie gdy każdy w swojej głowie trawił te rewolucyjne wizje przedstawione z młodzieńczą werwą przez starca z siwą brodą. - A co z tą Szarańczą? Wiemy coś nowego? - admirał złożył dłonie na stole i spojrzał na przedstawiciela ciała naukowego. Ten sapnął zdając sobie sprawę, że to pytanie padało na każdym spotkaniu. A on rzadko miewał coś nowego a zwłaszcza coś pozytywnego do obwieszczenia. - Niezbyt. Nawet nie wiemy czy ta Szarańcza to coś lokalnego u nas, coś na skalę Szkocji, całej Wyspy czy też to coś globalnego. Nie mamy żadnych źródeł informacji z innych miejsc. Poza Glasgow no ale oni to praktycznie ten sam adres co my. Niemniej zdumiewa mnie jak wielogatunkowy potrafi być ten “Czynnik Lotus”. - Greg co był szefem biologów i ogólnie pokrewnych nauk właściwie przed dekadą był raczej wykładowcą biologii na uniwersytecie w Glasgow a nie stricte naukowcem. Ale jak baza floty wojennej biologami i biologicznym wyposażeniem nie stała to niejako z musu został ekspertem od spraw botaniki na potrzeby nowo budowanych farm no a odkąd pojawiła się Szarańcza także od niej. Niemniej bardzo brakowało mu globalnej sieci łączności i wymiany informacji z innymi placówkami naukowymi. Jak i ubogim pod tym względem wyposażeniem bazy. Coś jednak działał. Na przykład zdumiewała go szerokie spektrum działania tego tajemniczego czynnika jaki mutował organizmy żywe różnych gatunków. Bo zwykle czy bakterie, wirusy czy nawet pasożyty były mocno wyspecjalizowane pod konkretny gatunek a nawet jego układ krwionośny, nerwowy czy oddechowy i trudno im było “przeskoczyć” na nowy gatunek. A ten nowy czynnik zdawał się być bardzo uniwersalny pod tym względem co go zdumiewało. Zdawało się, że co kwartał odkrywa się jakiś nowy gatunek Szarańczy. Czasem trudno było zgadnąć co było organizmem wyjściowym do danego egzemplarza. W końcu jak wszyscy się już wypowiedzieli admirał zarządził przerwę. - To jak mówi Henry, nasz gatunek przyszłość ma zapewnioną. Wbrew pozorom. Ale jak sami wiecie wszystko nam się kończy a głodomorów nam powoli przybywa. To co radzicie swojemu admirałowi zrobić? - Alex zapytał trochę żartem ale wszyscy wiedzieli, że czekają ich poważne decyzje. Zima się powoli kończyła i wkrótce przyjdzie wiosna czyli ponura chlapa bez śniegu. I trzeba będzie jakoś funkcjonować z tymi kurczącymi się zapasami. - Migrować. Migrować na południe. Osiedlać się, kolonizować. Szukać nowych lądów, nowej przestrzeni życiowej, lepszych warunków, nowych zapasów. W każdym miejscu prędzej czy później skończą się zapasy sprzed katastrofy. Musimy znaleźć takie miejsce gdzie poradzimy sobie za pomocą motyk i łopat. Bez tej całej technologii co teraz nas otacza. Co najwyżej w pomocniczej, naukowej i historycznej roli głosu przodków. - znów pierwszy odezwał się Henry Holtz. I znów miał zaskakująco klarowną wizję następnych kroków. Nawet nie konkretnie ale tak jak powinna się kształtować strategia działań w następnych latach, dekadach a nawet pokoleniach. Zaczęła się burzliwa dyskusja ale jak zbliżało się już południe ostatecznie zdecydowano się na tą migrację. Chociaż trzeba było zacząć od małych kroczków i jeszcze przemyśleć co, gdzie i jak. Ale to dawało nadzieję na znalezienie nowych lądów, szans, możliwości, zapasów no i na rozładowanie chociaż części rosnącej populacji bazy. Czas: 2066.03.12; pt; ranek; g 07:10 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Blokowisko; mieszkanie Domino Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: półmrok, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Domino i Amelie Dla młodej lekarki ostatni pracujący dzień tego tygodnia zaczął się dość nietypowo. Chociaż w chwili gdy otwierała oczy szukając jeszcze półprzytomnie jak wyłączyć alarm który miał ją obudzić do pracy to jeszcze tego nie wiedziała. Wtedy, rano, jak za oknem jeszcze była poranna, marcowa szarówka i jak jeszcze była we własnym łóżku i własnej sypialnie to jeszcze tego nie wiedziała. Zaczęło się standardowo, łóżko, potem łazienka, ubieranie się do pracy, kuchnia… No i pierwszą niespodziankę znalazła właśnie w kuchni, na stole. Na stole leżał wojskowe gogle. I parę innych wojskowych gratów. A na pewno nie było ich wieczorem jak kładła się spać. Jak podeszła bliżej do tego stołu rozpoznała miks gogli. Noktowizyjne, termowizyjne a nawet jedne multi z obiema tym opcjami. Do tego jedna przystawka noktowizyjna na kolimator albo lunetkę optyczną i ze trzy wojskowe krótkofalówki. Miała tu na stole mały majątek, taki sprzęt to by łatwo było opchnąć każdej grupie stalkerów, szperaczy czy najemników. Przed katastrofą prawie każdy żołnierz regularnej armii a już na pewno armii brytyjskiej i tych najważniejszych natowskich miał jakieś gogle do nocnych operacji. Wcześniej dominowały najnowsze generacje noktowizorów wzmacniających szczątkowe światło nocy i inne. Nie działały w całkowitych ciemnościach np. w podziemiach czy zamkniętych budynkach gdzie nie było tego światła. Jednak praktycznie każdy z nich był wyposażony w promiennik podczerwieni. Niczym reflektor oświetlał teren przed noktowizorem niewidzialnym dla ludzkiego oka światłem i to już pozwalało działać noktowizorem nawet w całkowitych ciemnościach. Wadą było to, że każdy inny nokto albo termowizor też odbierał taki podczerwony promień więc to mogło zdradzić pozycję operatora ale jak alternatywą były całkowite ciemności lub użycie standardowych latarek to wielu wolało tą opcję. Po części dlatego w armiach przed Impaktem coraz częściej przechodzono na termowizję. I w pojazdach, kamerach i właśnie w optoelektronice indywidualnej żołnierzy. W termo świetnie widać było wszelkie ciepłokrwiste istoty, rozgrzane pojazdy czy budynki. Czyli coś co zwykle było przeciwnikiem żołnierzy. Miały swoje wady jak to, że choćby zwykła szyba potrafiła skutecznie zablokować ciepło i stanowiła dla termowizora ścianę niczym beton. Stąd nie rezygnowano całkowicie z noktowizji i te dwa rodzaje nocnych wykrywaczy nawzajem się uzupełniały. Ich zwieńczeniem były multi-wizjery jakie łączyły w sobie oba te rodzaje technologii. Nie były może lepsze od swoich odpowiedników ale pozwalały aby jeden żołnierz mógł dowolnie w tych samych goglach zmieniać różne rodzaje odbioru obrazu bo raczej nikt nie zabierał na akcję i termowizyjnych i noktowizyjnych gogli tylko jeden ich rodzaj. Tu na stole właśnie miała praktycznie po każdym przedstawicielu tych gogli, nokto, termo i multi. Do tego jedna nakładka termo pewnie dla kogoś kto takich gogli nie miał albo po prostu używał na standardowej optyce czy kolimatorze jakie same w sobie nie miały takich opcji. Bo odkąd pojawiła się Szarańcza to okazało się, że często są to zimnokrwiste dranie niczym zimne ryby albo gady. Chociaż z relacji stalkerów i wojskowych wynikało, że to różne, zapewne sporo zależało od “stężenia” czynnika Lotus w danym organizmie. Bo niektóre były nadal ciepłokrwiste niczym ludzie czy psy z jakich się pewnie wywodziły. Ale inne były właśnie niczym gady co np. w nocy sprawiało, że w termowizji wcale nie były bardziej widoczne niż kamienie czy drzewa. Co wymusiło na operatorach aby nadal miksować sprzęt obu rodzajów aby zawsze był ktoś kto ma szanse wykryć te paskudy zanim podejdą na tyle blisko aby zaatakować. A przynajmniej tak to wyglądało w ogólnych założeniach. Tym razem jednak zauważyła, że cały ten wojskowy szpej jest brudny. W czerwonym pyle który zmieszany ze śniegiem, wilgocią a teraz jaki poleżał przez noc w ogrzanym pomieszczeniu zmienił się w czerwoną papkę pokrywającą ten sprzęt. No i jeszcze była kartka z ich notesu jaka leżała obok. Od razu rozpoznała pismo Amelii. A jak wzięła do ręki mogła przeczytać co napisała. “Cześć Domino. Spotkałam w nocy twoich lowelasów. Pogadałam z nimi i weszli w czerwoną mgłę. Rozwaliła im sprzęt. Powiedziałam, że mogą mi dać to ci dam ro rzucisz okiem czy coś się da. Teraz lecę spać. Amy. “ No tak. To sporo wyjaśniało. Jak się kładła wczoraj spać to jej przyjaciółki lubującej się w kapturach jeszcze nie było. Chociaż chyba na moment przebudziła się jak usłyszała jak tamta wróciła w środku nocy. Ale zasnęła ponownie. Amy pewnie odsypiała teraz w swoim pokoju tą zarwaną nockę… - Cześć Domino. - Amelia też weszła do kuchni. Chyba nie chciało jej się wczoraj przebierać i teraz też nie bo przyszła w samych majtkach i koszuli. Pewnie tak jak zasnęła. Teraz też wyglądała na dość zaspaną. - No napisałam ci kartkę. Bo nie byłam pewna czy wstanę aby cię spotkać przed wyjściem. - powiedziała wskazując brodą na wojskowy szpej i swoją kartkę jakie zostawiła tu w nocy. Sama podeszła do dzbanka aby zrobić sobie coś na pobudzenie. - Robiłam swoje. Na garażach. Jak będziesz szła do roboty to daj znać jak wyszło. No i skończyłam. No i wracałam już do domu. A tu się na nich napatoczyłam. Nie poznałam ich. Bo szli w pełnym ekwipunku, tym całym szpejem na sobie, ze spluwami. Ale coś markotni no i po głosie poznałam. To zagadałam. No i mi powiedzieli, że byli gdzieś na zewnątrz. Chyba polowali na te psy co tam ostatnio buszują. Ale weszli w mgłę. Wiesz, w nocy nie było widać, że to czerwona. Dopiero jak sprzęt zaczął im się sypać to się zorientowali. No i przerwali misję i wrócili do bazy. - mówiła zaspanym, nieco monotonnym tonem relacjonując niespodziewane spotkanie z ostatniej nocy. Widocznie mówiła o grupie Wingfielda skoro tak swobodnie mówiła jakby traktując to jako coś oczywistego. - I ten Thomas to straszny sztywniak. Bo mówię im od razu, że mogę to wziąć dla ciebie to rzucisz okiem czy coś się z tego da uratować. A ten, że nie, że nie trzeba, że dzięki ale oni mają swoich rusznikarzy i tak dalej. No dobrze, że ten wygadany tam był bo jakbym była sama z Thomasem to ten pewnie by mnie grzecznie spławił. No a ten wygadany to mówi, że pewnie, że fajnie, miło i dał mi swoje gogle. Potem ta dziewczyna co z nimi chodzi to małe coś z lunetą i jeszcze krótkofalówki. No to Thomas się ugiął i też dał mi ten swój szpej. No to przyniosłam. To tam już się jakoś chyba z nimi dogadasz czy to ktoś od nich tu wpadnie czy to ty tam do nich nie? Bo oni to wezmą z magazynu nowy czy coś w ten deseń, tak mi mówili to strasznego parcia na to nie ma. Tak coś mówili w ten deseń. - Amy zrelacjonowała resztę gdy zalała sobie swój kubek wrzątkiem i usiadła na krześle przy rogu stołu niezbyt się interesując wojskowymi zabawkami jakie w nocy tu przyniosła. No czerwona mgła to był fenomen jaki pojawił się po impakcie. Była zwykle czerwonej barwy z powodu dużej ilości związków żelaza. Pojawiała się jako pył, mgła czy zawiesina w powietrzu co utrudniała widzenie niczym zwykła mgła czy tuman kurzu no ale dodatkowo osłabiała fale radiowe co przeszkadzało w łączności. A do tego miała tendencję do wpychania się we wszelkie nawet szczeliny, w teoretycznie nawet hermetyczne i wodoodporne zabawki. Jak właśnie te co teraz leżały u doktor Jobin na kuchennym stole. Od ręki to mogła sprawdzić, że termowizor nie działa a multi i nokto mocno śnieżą co mogły spowodować drobinki czerwonej mgły jakie dostały się do środka. Trzeba by to rozebrać i przeczyścić i złożyć z powrotem. Jak tylko to to była szansa, że znów będą działać. Podobnie z krótkofalówkami, jedna nie działała w ogóle pozostałe odpalały się ale słychać było tylko trzaski. Też musiałaby zabrać to na warsztat i poświęcić im czas i uwagę. Ale nie teraz, teraz musiała dokończyć ten poranek w domu aby wyszykować się do pracy. Czas: 2066.03.12; pt; ranek; g 07:45 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Szpital; tablica ogłoszeń Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Domino, Australia i tablica ogłoszeń W końcu musiała pożegnać się z Amelią i wyjść do pracy. Na zewnątrz nie czekało jej nic zaskakującego. Dzień już zdążył się zacząć ale był to typowy, zimowy dzień ostatniej dekady. Przygnębiająco pochmurny, pełen wyciskającej ciepło zimnej wilgoci jakie biło od wód zatoki. No i z brudnym, rozdeptanym śniegiem pod nogami i dookoła. To widno to też było takie dość przykre. Bo było jak w burzowy albo bardzo pochmurny dzień dawniej. Ale takie bywały teraz dnie. Od dziesięciu lat. I nie zanosiło się na poprawę ani dziś, ani jutro, ani w tym sezonie ani kolejnym. Co było dla wielu jeszcze bardziej przygnębiające. Szła po ulicy mijając ludzi którzy mieli jakąś poranną robotę albo schodzili z nocnej zmiany. Podobnie jak za każdym razem gdy szła rano na swój dyżur w szpitalu. A jednak znów trafiło jej się coś co przerwało tą poranną rutynę. Coś przy garażach. Nowy mural. Mapa Australii w kanarkowych barwach, okolona błękitem i australijską flagą. Zaskakująca plama ciepłych barw w tym zimnym, szarym i ponurym otoczeniu. No i napis jaki wieńczył tą kompozycję. “Australia is still going on!”. Wczoraj jeszcze nie było tego muralu a też tędy szła. I widziała paru ludzi którzy przechodzili obok i też odwracali głowy albo przystawali aby obejrzeć to nowe dzieło ulicznego artysty. Wydawało się, że odbierają to pozytywnie. Taki ciepły wizerunek z odległej krainy z jakiej od prawie dekady nie było wieści. Ale kiedyś była częścią Imperium Brytyjskiego a potem jego dominium i sojusznikiem. I teraz, jak świat się skończył jak kosmiczna katastrofa przetrąciła kręgosłup ludzkiej cywilizacji i spuściła ciężki łomot całej biosferze, ktoś tu był i pamiętał o ten odległej krainie. A nawet dopisał buntownicze, pełne życia hasło jakie wskazywało na wolę oporu w walce z zastaną rzeczywistością. Ale nie miała czasu stać i podziwiać tego słonecznego graffiti. Musiała spieszyć do szpitala aby zacząć swoją zmianę. Już nie miała daleko. Szła po zdeptanym śniegu, widocznie w nocy nie padało bo nie było świeżego opadu. Śnieg skrzypiał pod butami i często był tak schodzony, że widać było mokry, brudny chodnik. I tak doszła do szpitala. Był jedyny w bazie więc wszyscy mówili po prostu “szpital” i wiadomo było o co chodzi. Ale przed wjazdem do szpitala stała tablica. Dawniej były tam jakieś prospekty reklamowe i różne ogłoszenia. Ale teraz były prawie wyłącznie ogłoszenia. Takie od ludzi dla ludzi. Szpital był sporym miejscem pracy dla wielu osób, wielu też przychodziło na badania, na wizytę GP, rehabilitację czy wizyty u pacjentów. Nawet częściowo ludzie z okolicy, spoza bazy gdy udało im się dostać przepustkę na wizytę w szpitalu właśnie. Ta była chyba dla nich najłatwiejsza do zdobycia a wśród nich najwięcej było kobiet w ciąży i takie którym zbliżał się termin rozwiązania. I dlatego ta tablica ogłoszeniowa przed wjazdem do szpitala była jedną z większych i popularniejszych w bazie. Tu się ogłaszano ze wszystkim, że się szukało pracy albo miało jakąś pracę dla kogoś, że szukało się pokoju do wynajęcia lub miało do wynajęcia. To samo jak ktoś coś miał do naprawy, sprzedaży, wymiany albo jak komuś się kotka okociła i miał małe sierściuchy do sprzedania lub oddania. Z kotami była ciekawa sprawa. Dawniej razem z psami, chomikami i rybkami królowały w domach jako ulubieńcy swoich rodzin. Dzieliły z nimi dolę i niedolę sprzed, w tracie i po upadku. Ale po, już tutaj w bazie, ludzie z pewnym zdumieniem odkryli dwie rzeczy. Pierwszą było to, że myszy, szczury i podobne gryzonie przetrwały Katastrofę tak samo jak oni. Druga była taka, że bez nowoczesnych ograniczeń, techniki trutek, pułapek i tak dalej zaczęły się mnożyć na potęgę. I wyżerać ludziom nawet te zapasy jakie udało im się zachować. Stały się takimi samymi szkodnikami i niejako konkurentami do tej samej żywności jak przez tyle tysiącleci wcześniej. Zjadały i te wielkie zapasy z magazynów jakie żywiły całą populacji bazy i te prywatne zgromadzone w domach, na strychach i piwnicach. Do tego jeszcze groziło, że zapaskudzą resztę albo przywloką jakiegoś syfa. Na szczęście ludzkość miała swoich odwiecznych obrońców i sojuszników w walce z tym gryzoniowym zagrożeniem. Koty. Te domowe mruczki w gruncie rzeczy były sprawnymi, małymi drapieżnikami jakie od pomimo tysiącleci życia wśród ludzi nie udało się nigdy całkowicie podporządkować jak choćby psy. I tym razem okazało się to zbawienne. Wystarczyło aby koty zaczęły działać zgodnie ze swoimi instynktami łowieckimi. Jak to mawiali pracownicy magazynów żywnościowych to była naturalna, biologiczna wunderwaffe przeciw gryzoniom. Podobno nawet miano wprowadzić przepis obowiązkowego zakazu sterylizacji kotów aby jak najszybciej zwiększyć ich populację. Teraz już od paru sezonów sytuacja wydawała się być opanowana z tą plagą gryzoni ale właśnie głównie dzięki kocim łowcom. Stąd obecnie w każdej klatce schodowej a zwłaszcza w piwnicach ludzie starali się mieć chociaż jednego łownego kota. I takie małe kociaki z ogłoszenia to obecnie był bardzo chodliwy towar. Dzisiaj, w tej piątkowy poranek było jednak inaczej. Tą tablicę z ogłoszeniami to obecnie traktowano jak dawniej nowe gazety, maile, newsy i inne źródła informacji o świecie. Obecnie ten świat skurczył się do obrębu zasieków i płotów bazy no ale zasada pozostała ta sama. Ludzie byli spragnieni nowych wieści. Nie było więc dziwne, że nie tylko Domino zatrzymała się przed tablicą aby sprawdzić co od wczoraj nowego się pojawiło. Rozpoznawała część twarzy jaka też pracowała w szpitalu a część była jej obca. Dzisiaj jednak było o tyle nietypowo, że jedno z miejsc, pewnie jedno z ogłoszeń ciążyło ku sobie bo się tam z parę osób zgrupowało. - To pewnie jakieś dzieciaki zawiesiły. Teraz pewnie gapią się na nas i rechoczą w najlepsze. - odezwał się jeden z mężczyzn i nawet faktycznie rozejrzał się po ulicy jakby szukał tych małoletnich śmieszków. Chociaż dla dzieciaków to była jeszcze dość wczesna pora. - Ja to bym ją wziął. Przydałaby mi się taka w domu. No ale żona to by mnie pewnie wałkiem zatłukła za taki numer. - zaśmiał się rubasznie inny wywołując podobne śmiechy u sąsiadów. - A ja wam mówię, że to jakaś podpucha. Pewnie jakaś stara rura co na jakiegoś frajera czeka. Nie ma co sobie głowy zawracać. No na mieście to można by się przejść ale jak to trzeba po nią gdzieś iść to szkoda czasu. - któryś z czytających zdradzał wyraźny sceptycyzm co do treści ogłoszenia. Inni też się zastanawiali. - No to nie jakoś daleko. Z godzina w jedną stronę. Zresztą jakby ona już była tutaj to by pewnie nie pisała tego ogłoszenia. Przecież to o to jej chodzi aby się tu dostać. - sąsiad stojący trochę dalej pokręcił głową i mu zaoponował zwracając uwagę na co innego w tym ogłoszeniu. - Teraz zaostrzyli te przepisy migracyjne to nie tak łatwo się do nas dostać. Może na przepustkę na badania do szpitala czy co ale to czasowa a nie na stałe. Mało komu dają. Jak ktoś nie jest z marynarki, lekarzem, inżynierem czy kimś takim to właściwie nie ma szans. - powiedział ktoś trzeci i jemu też pokiwano głowami. Zdawali sobie sprawę, że należą do szczęśliwców żyjących w oświetlonych i ogrzanych mieszkaniach, z wodą w kranie na żądanie. Prawie jak przed Impaktem. Dla całej okolicy to były obecnie luksus nie z tej ziemi więc wielu próbowało się tu dostać. Ale mało komu się udawało. - A mi jej szkoda. Pewnie w końcu jakiś zwyrol po nią pójdzie albo coś ją tam wykończy za murami. - inny westchnął jakby ruszyło go sumienie i jego wyrzuty na tą nierówność społeczną. Może to przeważyło szalę, że grupka zaczęła się rozchodzić i rozpraszać a młoda lekarka zyskała w końcu możliwość aby podejść bliżej i samej odnaleźć i przeczytać to ogłoszenie jakie wywołało tą dyskusje. Cytat:
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | |
18-06-2022, 16:43 | #3 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | T 01 - 2066.03.12; pt Czas: 2066.03.12; pt; przedpołudnie; g 11:45 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Szpital; gabinet GP Warunki: wnętrze gabinetu, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Domino i Julia Jak się miało dyżur jako GP czyli General Purpose Doctor no to i pracowało się jako ten doktor ogólny i od pierwszego kontaktu. Po tym jak młoda blond doktor przyszła do szpitala rano, przebrała się, przywitała z pozostałymi dostała listę pacjentów jacy dzisiaj przypadali na nią i powędrowała do gabinetu w jakim urzędowała aby ich po kolei przyjmować. Część z nich znała bo byli jej stałymi pacjentami, część znała ze sporadycznych wizyt a część była dla niej całkiem nowa. Przypadki były różne ale najczęściej zdarzały się zapalenia spojówek i kłopoty z drogami oddechowymi co było spowodowane kiepską jakością powietrza wciąż pełnego sadzy i pyłu niczym miasta albo obszary górnicze pełne smogu i podobnych wyziewów jakie były jeszcze przed Katastrofą lub poprzednich dekadach. Teraz to była norma. Do tego trochę zatruć, schorzeń spowodowanych wiekiem czy drobnych urazów. Jak na GP to raczej standard chociaż każdy wymagał uwagi i indywidualnego podejścia. Ale w końcu w drzwiach zjawiła się kolejna pacjentka. Domino nie była tym zdziwiona bo w końcu już rano widziała Julię Herzog na liście pacjentów jakie odebrała z dyżurki. Miała też jej kartę pacjenta. Julia Herzog, kobieta rasy kaukaskiej, urodzona w 2042 w Niemczech, wzrost, waga, grupa krwi i tak dalej podstawowe dane. Historia chorób była krótka, poza trzema przypadkami złapania wstydliwej choroby to właściwie jak na dzisiejsze społeczeństwo panna Herzog była okazem zdrowia. Domino odziedziczyła ją po poprzednim GP który wcześniej był ogólnym Julii ale zmarł tej zimy. Więc rozdzielono pulę jego pacjentów na pozostałych lekarzy no i panna Herzog przypadła właśnie jej. Ale do tej pory jeszcze jej nie odwiedzała. Przynajmniej nie tutaj. Tym razem w rubryce powodów wizyty była “rutynowa kontrola”. Ale z tego co wyczytała w jej karcie to zapewne chodziło o sprawy ginekologiczne co biorąc pod uwagę bogate życie zawodowe i towarzyskie brunetki było całkiem rozsądnym podejściem. W końcu prywatnie znały się całkiem dobrze ot paradoksalnie służbowo miały się spotkać pierwszy raz. Więc gdy drzwi otworzyły się i Domino zobaczyła szczupłą szatynkę w zimowej kurtce nie była aż tak zaskoczona jak ona. - Cześć Domino! A jednak to ty! A nie byłam pewna jak mi na recepcji powiedzieli, że jestem zapisana do “D.Jobin”. Czy to ty czy tylko ktoś o tym samym nazwisku. - młoda Niemka wydawała się być żywym zaprzeczeniem o tych nudnych, zimnych, grubych i brzydkich Niemkach. Była zgrabna, ładna i gorąca. Do tego wesoła i pełna życia no i tak płynnie mówiła po angielsku, że pewnie nikt nie podejrzewał jej prawdziwego pochodzenia. Teraz też podeszła do biurka aby uściskać się z kumpelą na przywitanie. Po czym puściła ją i cofnęła się do ściany aby powiesić kurtkę i czapkę na wieszaku. Jak tak była w zwykłych dżinsach, bluzie to co prawda wyglądała na młodą i zgrabną kobietę jaka mogła wpadać w oko ale bez wysokich szpilek, ostrego makijażu i kuszącego zachowania w ogóle nie wyglądała na jedną z syrenek. Co najwyżej jakąś ładną koleżankę z klasy czy sąsiedztwa. W końcu się rozebrała i usiadła na krześle przeznaczonym dla pacjentów. - To teraz ty jesteś moim GP? No to super! Fajnie mieć kogoś znajomego i to tak sympatycznego co będzie cię oglądał i doglądał jak coś znów złapiesz albo zmalujesz. - zaśmiała się wesoło dając znać, że całkiem ją cieszy, że ktoś znajomy i lubiany będzie teraz jej lekarzem. Była okazja pogadać chwilę na luźnej stopie zanim trzeba było zabrać się za sprawy służbowe. - A to wiesz po co przyszłam? - zapytała w końcu brunetka i wskazała palcem w dół na swój dół właśnie. - Na przegląd. - No i trzeba było zabrać się za ten przegląd. Tancerka wstała i zaczęła rozpinać swój pasek, spodnie i resztę. - Na pewno się kompletnie zdziwisz. Ale zwykle jak przed kimś zdejmuję majtki to w całkiem innych celach i okolicznościach. - zażartowała bo w końcu Domino zdarzało się widywać ją jak śmiało wyginała ciało na scenie kusząc widownię swoimi wdziękami. A teraz leżała na kozetce w jej gabinecie rozebrana do połowy i czekała na wynik badania. Co prawda pewność będzie jak pobrane próbki pójdą i wrócą z labu. A, że zbliżał się weekend to pewnie dopiero po. Ale na ile to można było stwierdzić fachowym okiem to wydawało się, że Julii nic nie dolega. Chociaż widoczne zaczerwienienia wskazywały na dość intensywne używanie tej części anatomii i to także od tej mniej standardowej strony. - I jak tam to wygląda? Weekend się zbliża. Jej mam nadzieję, że ktoś trafi się z Hyper jak ostatnio! Wiesz jak to kopie?! Jest super! Jeszcze nie brałam czegoś takiego! Słyszałam już wcześniej, że jest ten Hyper i dziewczyny i niektórzy klienci sobie chwalili no ale sama nie próbowała. Dopiero ostatnio. Rany ale mnie trzasnęło! Zresztą wszystkich bo i dziewczyny i oni wzięli po blecie to takie harce się działy, że no rany, mówię ci, aż nie wiem od czego by ci tu zacząć jakbym miała opowiadać. - leżąca na kozetce pacjentka zapytała tak chyba z ciekawości i profilaktycznie. Nie uskarżała się na nic, może poza zakwasami od intensywnej zabawy. Ale jak już jej się to przypomniało to od razu wybuchła ekscytacją i entuzjazmem. Zwłaszcza, że zbliżał się weekend czyli cotygodniowy szczyt popularności “Nocnej syrenki” w jakiej pracowała ale i innych rozrywkowych lokali w bazie. Mówiła jakby nie mogła się doczekać dzisiejszego wieczoru gdy pewnie znów będzie bawić publiczność ze sceny a potem jak kogoś będzie stać to także na prywatnym pokazie w pokoju VIP-ów. Czas: 2066.03.12; pt; przedpołudnie; g 12:10 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Szptal; korytarz szpitalny Warunki: korytarz szpitalny, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Domino i Gemma Jej kumpela Julia Lowe była jej ostatnią pacjentką przed krótką przerwą jaką miała około godziny 12-tej na przysłowiową kawę, fajkę i siku. Do przerwy na lunch było jeszcze trochę czasu a potem miało być zebranie. Jakieś większe, kwartalne dla większości personelu szpitala jaki można było zwolnić z obowiązków. Szła właśnie korytarzem na tą krótką przerwę gdy z przeciwka ujrzała Gemme. Ona też była młodą, blond lekarką. Tylko z ginekologicznego. Też pewnie właśnie miała przerwę. Szła kursem przeciwbieżnym ale jak się okazało skręciły w ten sam korytarz. Więc okularnica zwolniła aby Dominique mogła się z nią zrównać. - Cześć Domino. Z przerwy czy na przerwę? - zagaiła pogodnie pani ginekolog znad swoich okularów na swoją koleżankę. Właściwie to gdyby ktoś ich nie znał i dostał tylko ogólny rysopis to łatwo by je było pomylić. Bo w rysopisie pewnie by było "młoda, ładna, zgrabna, długonogą blond lekarka". I to by pasowało do każdej z nich. Więc po tych okularach Gemmy było ja najłatwiej rozpoznać. Ale oczywiście jak ktoś je znał albo jak teraz widział obie na raz to widać było, że nie są aż tak podobne i nawet za siostry czy kuzynki to by je trudno było wziąć. I Gemma była obiektem wielu plotek i spekulacji. Często mówiono, że "to ta nowa z ginekologii", "ta nowa blondynka w okularach", "ta nowa z Glasgow". Bo nowa doktor przybyła właśnie ze dwa lata temu z sąsiedniego Glasgow. Tam też praktykowała jako lekarz i mimo zaostrzenia polityki imigracyjnej w bazie lekarze byli tą grupą zawodową jaką nadal witano bardzo chętnie. No i właśnie młoda doktor była w szpitalu jednym z najświeższych nabytków więc chociaż już trochę tu była to nadal ją postrzegano jako "tą nową". W końcu zdecydowana większość personelu albo pochodziła z tego szpitala sprzed katastrofy i pracowała tu jako mundurowi lub cywilni pracownicy albo znalazła się tu tuż przed lub po Katastrofie no albo jak choćby Domino wyszkoliła się już tutaj w ciągu ostatniej dekady stając się początkiem nowej generacji lekarzy i reszty personelu. Takich gotowych lekarzy co przybyli w ostatnich latach do bazy było względnie niewielu i Gemma była jedną z nich. Doktor Jobin też tak o niej słyszała że dwa czy trzy lata temu jak sama jeszcze kończyła swój staż i praktyki i dopiero rozpoczynała samodzielną praktykę lekarską. Trochę się rozminęły z Gemma bo ta zaczynała swoje gdy Domino je właśnie skończyła. Mimo, że pewnie były w podobnym wieku. No ale Gemma przybyła z Glasgow. Blondynka w okularach okazała się bardzo cennym nabytkiem dla szpitala. W Glasgow mieli kłopoty z energią elektryczną czyli właściwie jej raczej nie mieli. A to właśnie na niej stała nowoczesna medycyna. Bez niej trzeba było wrócić do metod średniowiecznych lub przynajmniej wiktoriańskich. Młoda lekarka była zachwycona tym wyposażeniem jakie zastała w Clyde. I chętnie się wdrażała w te procedury i technologie wspomagające sprzed Katastrofy. W Glasgow mogła co najwyżej poczytać albo od starszych lekarzy co jeszcze pamiętali jak to działało posłuchać o tych utraconych technologiach. Obecnie jak mogła pobrać próbki krwi i na drugi dzień dostać pełnię wykresów danych, użyć małych, przenośnych automatów do zbadania pulsu, cholesterolu czy poziomu cukru prawie od ręki, wysłać pacjenta na zdjęcie rentgenowskie była wniebowzięta. No a jak ponoć sama mówiła jak zobaczyła działający tomograf to się prawie popłakała że szczęścia. W Glasgow też taki mieli no ale wrak. Więc tam tylko go oglądała i słuchała od swojego mentora jak to kiedyś działało. A w Clyde był taki co wciąż działał! Za to ponieważ miała praktykę z działania we wręcz prymitywnych w stosunku do Clyde warunków świetnie sprawdzała się na ostrym dyżurze czy wszelkich nagłych sytuacjach gdzie nie było czasu albo możliwości na użycie nowoczesnej technologii. Nie traciła głowy i działała sprawnie. Drugą częścią plotek jakie wywołała Gemma to było to, że jest "kobiecym lekarzem" czy "lekarzem od kobiet". Co nie było dziwne bo gdy już wdrożyła się w bycie lekarzem w nowoczesnym szpitalu to zrobiła specjalizacje ginekologa i położnictwa. Bardzo aktywnie działała na rzecz bezpieczeństwa i profilaktyki kobiet i ich macierzyństwa. Jakoś tak się układało, że spora część pacjentek spoza bazy jakie przychodziły do ginekologa albo aby urodzić w bezpiecznych warunkach trafiała właśnie do blond okularnicy. Zresztą zdarzało się, że już wcześniej były jej pacjentkami więc było to dość płynne. Zaś Gemma w szpitalu równie płynnie stała się rzeczniczka pacjentów spoza bazy, nie tylko kobiet i promowała inicjatywę aby "wyjść do ludzi". Czyli na zewnątrz, poza mury bazy. Aby nie zamykać się za nimi tylko pomagać komu tylko można. No i kto wie ile było jej wkładu w decyzje aby w każdy pierwszy piątek miesiąca organizować konwój medyczny do Glasgow gdzie lekarze mogli na miejscu przyjmować pacjentów. Decyzje podjęła kapituła szpitala w porozumieniu z admiralicji bazy bo w końcu to była grubsza sprawa w jaką były zaangażowane także inne resorty. --- Domino, Gemma i aktorzy Obie szły korytarzem i musiały przejść obok recepcji. Gdy zorientowały się, że jest tam jakieś zbiegowisko. No a przynajmniej tak z parę osób czemu się przypatruje z zaciekawieniem. I jakiś cleaner z wiadrem i mopem, i chyba jacyś goście z zewnątrz, i pielęgniarki i jakiś lekarz. I wszyscy mieli uśmiechy i zaciekawienie na twarzach jakby właśnie byli świadkami czegoś fascynującego. Ale obie blondynki zobaczyły co dopiero jak wyszły zza rogu i weszły na tą większą przestrzeń głównej recepcji szpitala. Tu zawsze się ktoś kręcił a obsada za biurkami była głównym pierwszym kontaktem dla wielu gości i pacjentów. - Ojej, zobacz Domino, to oni! - Gemma od razu łyknęła haczyk gdy tylko rozpoznała dwójkę ludzi stojących przy recepcji. To byli oni! Ci kabareciarze z Glasgow! Hubert i Janette. Gdy przyjechali z Glasgow że dwa czy trzy tygodnie temu i zaczęli prawie codziennie dawać występy i to często więcej niż jedno dziennie a w weekendy po kilka to chyba wszyscy w bazie byli na chociaż jednym ich występie. A te kawałki i powiedzonka z ich dialogów pojawiały się potem w rozmowach jako temat newsów albo wręcz nowe odzywki i żarty. Dawali głównie kabarety i żartobliwe tematy. Często wyśmiewające jakieś zwyczaje i nawyki. Ale mieli też trochę edukacyjnych wystąpień, głównie dla dzieci, właśnie dla nich grali przed przerwą obiadową. Chociaż mieli w repertuarze i poważniejsza sztukę. Jak "Pod niemieckimi bombami" z realiów roku 40-go i czasów gdy cała Anglia drżała z obawy przed niemiecką inwazja i pod niemieckimi bombami. A mimo to w tej sztuce chociaż wróg był silny i groźny to bombardowani Anglicy znosili to ze spokojem i wręcz z flegma zajmując się wciąż swoimi małymi sprawami. Wydźwięk sztuki był wyraźnie ku pokrzepieniu serc i podnosił na duchu. W końcu obecną sytuacja była podobna ale jak wtedy Anglicy i ich goście sobie poradzili to teraz też. Z całej grupy teatralnej najbardziej wybijała się szóstka aktorów jaka najczęściej pojawiała się na scenie i grała najbardziej charakterystyczne role. I celowo czy przypadkiem była to trójka mężczyzn i kobiet. Wśród kobiet prym wiodła Janette. Była szczupłą, elegancką brunetka. O nieco iberyjskim i latynoskim typie urody albo tak się charakteryzowała. Zwykle grała zdecydowane i silne kobiety. Jak był skecz z uczeniami to grała nauczycielkę, jak coś rodzinnego to żonę, jak w pracy to szefową i tak dalej. Dla odmiany Kitty Blond była tak bardzo blond, że nawet koledzy z ekipy wołali ją Blondi. Specjalizowała się w rolach ślicznie naiwnych blondynek. Zwłaszcza jak nieco modulowała swój głos przez co już w ogóle wydawała się infantylna w naturalny sposób. Zwykle więc grała uroczą sekretarkę, dorodna córkę do jakiej zalecają się chłopcy, kochankę albo narzeczoną któregoś z panów. Ale jak to podczas któregoś z prologów ogłosił Hubert to w gruncie rzeczy była astronomem i potrafiła powiedzieć całkiem sporo o tym co się wydarzyło dekadę temu. Kobiece trio dopełniała Michelle. Wpadała w oko z powodu swojej nieco egzotycznej, ciemnoskórej karnacji i urodzie. Ona z kolei była bardzo ekspresywna, wszystko bardzo mocno przeżywała a przede wszystkim ślicznie panikowała. Więc jak była jakaś scena gdzie trzeba było wpaść z bombową czy straszną informacją albo wpadać na jej skutek w lament i histerię to Michelle była niezawodna. No albo jak trzeba było zagrać "czarną siostrę" i mówić "murzyńskim slangiem" to też się nadawała świetnie. Wśród aktorów zaś bożyszczem kobiet był zwykle Junior. Zwany też często Młodym. Cała szóstka była mniej więcej w tym samym wieku ale Junior miał aparycję wiecznego 18- latka czy studenta. A do tego najlepiej chyba wpisywał się w termin "filmowy amant" czy "przystojniak". Spokojnie mógłby grać w jakimś Bondzie czy Bourne. A zwykle grał jakiegoś nowego. A to nowego w pracy, a to nowego chłopaka którejś z dziewczyn, a to jej kochanka czy przystojnego sprzedawcę. A w tej sztuce "Pod niemieckimi bombami" grał polskiego pilota i nawet wysilił się aby powiedzieć jedno zdanie po polsku. Wtedy trzeba było na chwilę przerwać grę aby tą garstka Polaków jaka była na występie mogła się wyszumieć. A jak potem Domino spotkała Basię Król to ta też mówiła głównie o tym momencie sztuki i była tym zachwycona. No a kolega Juniora był Terry. On z kolei ponoć za młodu trenował wioślarstwo i podnoszenie ciężarów. Sądząc po jego masywnej sylwetce mogła to być prawda. Choć obecnie najbardziej rzucał się w oczy jego brzuch to nadal sprawiał wrażenie silnego mężczyzny. Z tego powodu często grał podtatusiałych wujków, ojców szefów ale też tępych osiłków, ochroniarzy klubu, gliniarzy czy ojców chrzestnych mafii. No i był jeszcze Hubert. On niejako razem z Janette zdawał się piastować funkcję lidera zespołu. To często on lub oboje zapowiadali występy trupy i kolejne skecze. A i rolę często miał albo jakichś ojców, szefów, liderów zespołu lub nieco pechowych cwaniaków i kombinatorów. Często właśnie w parze z Janette. Oboje grali małżeństwo albo któreś z nich szefa to drugie mu partnerowało lub jeśli potrzebny był czarny charakter na scenie lub główny oponent takiego złola. I właśnie jak teraz obie lekarki weszły na recepcję okazało się, że tam zastały Huberta i Janette. I to zupełnie jakby opowiadali jakiś kawał albo robili jakiś skecz bo wszyscy co mogli przystanęli i obserwowali z zaciekawieniem to wydarzenie. I Gemma zrobiła to samo. W końcu jeszcze miały przerwę a chyba pierwszy raz aktorzy z Glasgow zawitali do ich szpitala. Chociaż nie otaczali się barierą od widzów i nawet po występach w sali gimnastycznej dało się ich zaczepić, pogadać, pożartować czy wziąć autograf. - No to jesteśmy umówieni tak? - Hubert zapytał obu recepcjonistek jakby kończył jakiś wcześniejszy etap rozmowy. I sądząc po minach całej trójki to chyba była całkiem przyjemna i zabawna rozmowa. Albo flirt. Bo obie popatrzyły na siebie z rozbawieniem ale dało się wyczuć, że są życzliwe mężczyźnie za lada. - No dobrze. Ale zrobicie ten skecz tutaj? - odparła Claire jakby na wszelki wypadek chciała się jeszcze upewnić. - Ależ oczywiście kochanie. Możesz mi zaufać. Jestem aktorem - powiedział przesadnie poważnym tonem aktor zerkając na nią i na swoją aktorską partnerkę ojcowskim, wręcz patrycjuszowskim wzrokiem. Nie dało się tego traktować poważnie więc nie tylko recepcjonistki się roześmiały albo chociaż uśmiechnęły. Ale tylko one coś zaczęły pisać na karteczkach po czym wyrwały je i podały aktorowi. Ten skłonił się im z galanteria i okrasił to miną zdobywcy. Po czym ustawił się frontem do Janette no a bokiem do obu recepcjonistek i większości improwizowanej widowni przez co mieli dobry widok na nich oboje. No i zaczęli. Tak po prostu i zwyczajnie. - Ależ kotku… - Hubert zaczął proszącym tonem kładąc czule dłoń na dłoni swojej partnerki. Jakby to był jakiś ciąg dalszy wcześniejszej rozmowy. I na czymś mu strasznie zależało aby się zgodziła. - Nie. Nie proś mnie o takie rzeczy. Takie świństwa! Jak możesz? - brunetka okazała takie zdecydowanie i stanowczość z jakiego była znana. Jednak Hubert który widocznie wcielał się teraz w jej partnera nie ustępował tak łatwo. - Ale kochanie no… jeśli mnie kochasz… - powiedział prosząco wyciągając ostateczny argument. Jeanette prychnęła, wzięła się pod boki i popatrzyła na niego krytycznie jakby zadziałał poniżej pasa i coś musiała jeszcze rozważyć. W końcu rozważyła. Podeszła do niego pewnym siebie krokiem dominy i samicy alfa do skruszonego misiaczka. Popatrzyła mu jeszcze chwilę w twarz jakby tam czegoś szukała. Po czym westchnęła jakby mimo wszystko przebił się ostatnim argumentem przez jej zasłonę. - O! Wiem co to jest! Byłam na tym! To jest świetne! - Gemma szepnęła do Domino gdy rozpoznała odgrywany kawałek i też jej się podobał. Zresztą druga blondynka też już mogła zorientować się co to za skecz i co się będzie działo. Ale pierwszy raz widziały go na żywo z zaledwie paru kroków no i niejako odgrywany na życzenie sympatycznych recepcjonistek ale w gruncie rzeczy dla wszystkich co akurat byli w recepcji. - To mówisz kochanie chciałbyś takie coś? - Jeanette w tym czasie czule pogłaskała policzek partnera jakby nagle zrozumiała jego potrzeby i pragnienia. Po czym zmysłowo powoli zjechała niżej aż właściwie kucała przed nim i znów go pogłaskała czule. Tym razem jednak po przodzie jego spodni. Tego dziewczyny z recepcji już nie mogły widzieć siedząc więc i brunetka i Azjatka wskoczyły z miną podekscytowanych licealistek na blat swojej recepcji aby z bliska widzieć co się dzieje. Musiały mieć najlepsze miejsca widokowe w całej recepcji na to małe przedstawienie. A para aktorów swietnie potrafiła podgrzać atmosferę. Nawet jak już pewnie większość widzów znała ten skecz i wiedziała jak się kończy to nadal wyglądało jakby zaraz aktorka zamierzała się dobrać partnerowi do zawartości spodni. - O tak kotku, właśnie tak! - Hubert zamruczał z zachwytu, że ta elegancka ślicznotka zaraz zabierze się do dzieła. - Przykro mi kochanie. Ale nie będę robić takich bezeceństw i brać do buzi czegoś czym się sika. To obrzydliwe i urąga mojej godności. Jako nowoczesny mężczyzna na pewno możesz to zrozumieć. - ta tak powabna, klęcząca i uległa brunetka niespodzianie wstała i wrócił jej oschły i stanowczy ton. A Hubert był tak świetnym aktorem, że chociaż to pewnie odgrywali nie wiadomo ile razy to nadal wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Nawet oboje nie zwracali uwagi na falę śmiechu jaka się przetoczyła przez widownie. Janette zrobiła kilka kroków jakby pełna oburzenia chciała wyjść z pokoju. Czyli gdzieś w bok szpitalnej recepcji jaka była sceną tego skeczu. Ale tak samo jak na sali gimnastycznej Hubert ja dogonił i zatrzymał. Przez chwilę trwała chaotyczna, słowna przepychanka nim się nie zaczął drugi akt tego numeru. - Ależ kochanie no poczekaj. Może się jednak dogadamy co? No sama powiedz. - dobrze wybrali miejsce bo przy filarze. Teraz on ja pogłaskał czule po policzku i przybrał ton namiętnego kochanka. I sytuacja zaczęła się odwracać. Teraz mężczyzna zdawał się urabiać i lepić kobietę swoim dotykiem jak coraz bardziej rozgrzany wosk. Najpierw dłoń przesunęła się po jej szyi, dekolcie, brzuchu a w końcu mężczyzna kucnął przed frontem kobiety tak samo jak niedawno ona przed nim. Gemma szybko spojrzała na Domino wiedząc, że zbliżają się do puenty tego numeru. - To mówisz kochanie, chciałabyś takie coś? - Hubert zamruczał niczym amant i zawodowy kochanek. A filar jakiego nie było na sali gimnastycznej niespodziewanie się przydał. Janette oparła się o niego plecami a korzystając z tego, że jej partner kucał przed nią zarzuciła mu nogę na bark i plecy przywłaszczającym ruchem przy okazji prezentując widzom całkiem zgrabne udo, pończochę i szpilki. A aktor też nie był w ciemię bity i zwinnie przesuwał się dłonią w pieszczotliwym geście po wnętrzu jej uda w kierunku centrum okrytego bielizną. - O tak kotku, właśnie tak! - wyjęczała rozkosznie Janette jakby te pieszczoty rozbierały ją na całego. - Przykro mi kochanie. Ale nie będę robić takich bezeceństw i brać do buzi czegoś czym się sika. To obrzydliwe i urąga mojej godności. Jako nowoczesna kobieta na pewno możesz to zrozumieć. - teraz on powtórzył dokładnie to samo co ona przed chwilą i w ten sam sposób. Wstał bez ostrzeżenia i ruszył przed siebie. Pewnie niechcący w stronę obu blond lekarek. Przez widownię przeszła fala oklasków, zwłaszcza panom się ten skecz zdawał podobać. - Ależ kochanie, poczekaj, może się jakoś dogadamy! - Jeanette drobiła za nim w swoich szpilkach tak samo jak on przed chwilą za nią. Więc jak skończyli ten numer to jakoś tak oboje wylądowali przed obiema lekarkami. Czas: 2066.03.12; pt; południe; g 14:30 Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Szpital; stołówka Warunki: wnętrze stołówki, jasno, ciepło, gwar rozmów na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr Domino i Manisha Gdy dr. Jobin wzeszła w porze lunchu na szpitalna stołówkę był środek ponurego, zimowego dnia. Dawniej tak ciemno bywało o świcie lub o zmroku. A teraz w środku dnia. Dobrze, że energia z okrętowych reaktorów nuklearnych pozwalała chociaż wewnątrz pomieszczeń ogrzać je i oświetlić. Więc chociaż w środku było całkiem przytulnie w porównaniu do zimnej, wilgotnej i mrocznej chlapy za oknami. No a jak weszła ujrzala6machajaca do niej dłoń a pod nią uśmiechnięta twarz swojej ulubionej pielęgniarki. Widocznie pamiętała o niej i zajęła jej miejsce. Dziś poza tym, że była przerwa na lunch to potem miało być zebranie. To zebranie nie było dla nikogo zaskoczeniem. Ogłaszano je co najmniej od tygodnia a spodziewano się jeszcze wcześniej. W końcu była połowa marca czyli zbliżał się koniec kwartału. A zwykle wtedy robiono te zebrania organizacyjne za skończony i planowany kwartał. Do tego umownie kończyła się zima. A przynajmniej to chłodniejsze półrocze gdy cała baza zapadała w pół letarg. Cokolwiek większego planowano to jak tylko dało się przełożyć to na tą mniej chłodna porę roku. No i za tydzień był Dzień Pamięci zwany też Dniem Impaktu. Uroczyste i sentymentalne święto jakie obchodzono w rocznicę zderzenia Nibiru z dnem południowego Pacyfiku. W tym roku była wyjątkowa rocznica bo wypadała pełna dekada od początku końca starego świata. No i jeszcze było wiadomo, że dziś rano i pewnie nadal, była narada w admiralicji bazy. Zapewne z podobnych powodów. No a doktor Theodor Jobin, ordynator szpitala i wuj Domino był tam jako reprezentant służby zdrowia. To jak wróci do szpitala to pewnie zreferuje co tam ustalili. Ale to jeszcze z godzina albo dwie do tego zebrania. Na razie był czas na lunch. - Cześć Domino, siadaj, zajęłam Ci miejsce. - młoda, hinduska pielęgniarka zaprosiła przyjaciółkę aby się dosiadła ze swoim obiadem na miejsce obok niej. Ledwo usiadła to poznała, że Manisha jest czymś bardzo podekscytowana. Albo wzburzona. No i ta nie kazała jej długo czekać. - Chcesz małego kotka? Są śliczne! Sama bym wzięła ale mój tata nie lubi kotów a mama ma uczulenie. Nie uwierzysz co się stało! - pielęgniarka zaczęła od najważniejszego newsa jakiego kumpela jeszcze pewnie nie słyszała. No i faktycznie nie bo do tej pory na zapleczu i w kuchni to jeszcze dzisiaj nie była a tam to się działo. A mianowicie jeden z cleanerów wyszedł wynieść śmieci. No i jak je załadował do kontenera i miał wracać bo zimno to usłyszał jakieś dziwne piski. Zdziwił się, poszukał trochę co to tak piszczy i znalazł karton pod bramą pełen kociego nieszczęścia. A rano jak tędy przechodził to żadnego kartonu nie było. - No ja nie mam pojęcia jak można być tak bezmyślnym. Przecież ten chłopak wyszedłby z godzinę później to w tym kartonie to już by tylko kocie trupki były. A przecież mógł on czy tam ona zanieść to na recepcję. Tam dzisiaj są Claire i Mia na na pewno by przyjęły ten karton. - Manisha była wyraźnie przejęta tym jak te kociaki o włos uniknęły śmierci z wychłodzenia. Potem opowiadała jak to w kuchni przez godzinę ważył się los tych kociaków jak je wszyscy wspólnie reanimowali przez grzanie, pocieranie i pojenie ciepłym mlekiem. Jakoś udało je się odratować i to mocno cieszyło pielęgniarkę no i przyniosło jej ulgę i spokój sumienia. Ale trzeba było jakoś rozparcelować te kociaki. Chociaż i w szpitalu znalazłoby się dla nich miejsce. Szpitalne kable, piwnice magazyny, garaże były podatne na zęby gryzoni więc koty widziano w nich o wiele chętniej niż przed katastrofą. --- - A słyszałaś jak dr Sivle przystawiał się do Gemmy? Wiesz ta nowa, blond w okularach co jest na ginekologii i położniczym. - zagaiła Domino nową plotką. Akurat lekarka spotkała ją na krótkiej przerwie wcześniej to miała okazję poznać lekarkę o jakiej teraz mówiła młoda Hinduska. Znała też doktora Sivle. Młody, przystojny o budzącym zaufanie spojrzeniu i uśmiechu. Jakby jakaś ekipa filmowa kręciła film o lekarzach to doktor James Silve by się nadawał świetnie. Albo do jakiegoś spotu reklamowego szpitala. Pod względem zawodowym też raczej sprawował się bez zarzutu. A jednak odkąd kiedyś coś próbował z Manisha ta potem w rozmowie z Domino podsumowała to dość lapidarnie "Może przystojny ale obleśny". I zapewne nie chodziło jej o jego wygląd. Od tamtej pory oboje się unikali jeśli tylko pozwalały na to obowiązki. Coś mogło być na rzeczy bo jakoś wśród młodych lekarek i pielęgniarek jakoś nie było słychać ochów i achów czy innych romansów z przystojnym doktorem. A on bynajmniej nie ukrywał, że jest czuły czy wręcz lasy na wdzięki płci przeciwnej. - Słyszałam od dziewczyn. Podobno zaprosił ją do "Neptuna" na Dzień Pamięci. Pewnie myślał, że jest łatwa albo pod ścianą. Sama wiesz, ona jest z Glasgow to chyba tu nie ma żadnej rodziny. Jest sama. No a ona dała mu kosza. Powiedziała, że ma dyżur i dziękuję ale będzie zmęczona i pewnie pójdzie szybko spać. Czyli go spławiła. - zaśmiała się cicho i nieco złośliwie na te plotki jakie usłyszała na temat nielubianego przez siebie lekarza. Widać było, że kibicuje zapracowanej blondynce nawet jak ją znała krócej niż kolegę z bazy. - Ale tak potem pomyślałam, że trochę jej szkoda. Na ten dyżur to też pewnie zgłosiła się aby jakoś zabić czas. Ale dyżur kończy się o 18-tej. Zastanawiałam się czy jej nie zaprosić do nas. By tak sama w domu nie siedziała. No ale może ma kogoś? Mimo wszystko. W końcu ładna z niej dziewczyna. Właściwie trochę nawet dziwne, że nikogo jeszcze sobie nie znalazła. No ale może ma tylko się nie chwali. Albo ma plany na ten Dzień Pamięci. - zastanawiała się grzebiąc widelcem po już raczej pustym talerzu. Była wrażliwa na cudzą krzywdę i niedolę to chyba ciążyło jej, że taka sympatyczna lekarka może sama spędzać święta. Mimo dyżuru to wieczór powinna mieć wolny. - A! I jeszcze co! - przebudziła się z tej zadumy przypominając sobie coś jeszcze. - James coś tam mamrotał, że Gem nie jest jedyną blondynką w tym szpitalu czy coś takiego wiec uważaj jakby nagle przypomniał sobie o tobie. Pamiętaj, że nasz przystojny pan doktor zaszczyci cię swoją uwagą i możliwością przedłużenia jego puli genowej. Doceń ten zaszczyt słaba, głupia kobieto! - w pewnym momencie przeszła w ironicznym ton dając znać, że ewidentnie pogardza doktorem i jego metodami. Roześmiała się na koniec po czym wróciła do leniwego grzebania widelcem w talerzu. - I jeszcze coś gadał, że zna takie co zawsze chcą, głowa je nie boli i niedługo będzie taką miał. A rano był podjarany tym ogłoszeniem tej Brittany. Czytałaś? Ta co pisała, że czeka w Rhu na panią albo pana. Szkoda mi jej. Zwłaszcza jakby wpadła w łapy takiego kogoś jak Sivle. Ty, ja, Gem to go spławimy i nic nam w sumie nie zrobi. Ale taka dziewczyna z zewnątrz? Szkoda mi jej. Ich wszystkich tam za bramą. Ja wiem, że to głupie ale jakbym mogła to bym wszystkich ich wpuściła do środka. Potem by musiała być zabawka tego oblecha przez rok. Szkoda dziewczyny. Przecież ty czy ja też mogłyśmy skończyć za bramą jakby nasi starzy albo wujek nie byli w odpowiednim miejscu i czasie. - posmutniała i rozczuliła się nad losem owych nieboraków po złej stronie muru a zwłaszcza owej młodej desperatki z Rhu jaka jakoś przemyciła list do bazy i Manisha widocznie też go rano przeczytała. No ale np. James też.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-06-2022, 03:01 | #4 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=miM22yylXTY[/MEDIA]
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:02 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:03 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:03 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:06 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:06 | #9 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
23-06-2022, 03:07 | #10 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |