|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-07-2022, 14:54 | #11 |
Reputacja: 1 | Nakpena wiedział, że trzeba działać szybko. W pośpiechu, rozglądając się jednocześnie za teczką wymamrotał pod nosem inkantację powierzającą duchy zmarłych, duchom ich przodków. Nie był to godny pochówek, ale może chociaż pozwoli im uniknąć wiecznej tułaczki… Teczki nigdzie nie było – może ktoś inny ją dostrzeże – pomyślał Indianin, wycinając jednocześnie szybkim ruchem noża pas bezpieczeństwa z pustego fotela – może się przydać. W samolocie, a właściwie w jego wraku, nie było widać na pierwszy rzut oka nic przydatnego. Trochę żelastwa, sporo flaków, szkło i jakieś inne rupiecie. Biorąc pod uwagę iskrzące kable i zbliżających się kanibali – pigmejów, nie było sensu grzebać w tym śmietniku. Nakpena wziął małą pod pachę – nie bój się dziecko, pomogę ci – powiedział najbardziej łagodnym głosem do jakiego był się w stanie w tym momencie zmusić. A, że głos miał z zasady niski i zachrypiały to jeszcze bardziej dziewuszkę wystraszył. Zaczęła krzyczeć i wyrywać się. - Eve, ty chyba lepiej sobie z nią poradzisz. Ja nie jestem ojcem już od 20 lat… - powiedział przekazując dziecko kobiecie. Gdy to mówił, przez chwilę wydawało mu się, że widzi w dziewczynce swoją córeczkę. Vichasha miała zaledwie 5 lat kiedy to się zaczęło. Nic nie mógł zrobić... Złe wspomnienia znów powróciły. Który to już raz? Z oka Indianina spłynęła łza. Nakpena otrząsnął się i skierował do wyjścia, a właściwie ziejącej dziury w kadłubie. Przed wrakiem czekali Dove i Thomas. Nieopodal stał harley i czerwony ford. Niewiele dalej znajdowała się, wciąż zbliżająca się, wataha zezwierzęciałych dzieciaków. Nie było czasu. Indianin odruchowo skierował się do motocykla, miał już na niego wsiąść, gdy uświadomił sobie, że to przecież nie jego pojazd. Dostrzegł przy tym właściciela maszyny – Liao. Lubił tego chinola. Wydawał mu się najbardziej bratnią duszą ze wszystkich współmieszkańców zajmowanego przez nich kampusu. W sumie był jedną z niewielu osób, z którymi czasem rozmawiał. Zdarzało mu się też przychodzić na jego zajęcia, zwykle w charakterze widza, chociaż od czasu do czasu pozwalał sobie pomachać jakimś drewnianym mieczem. Ot tak żeby nie wyjść z wprawy. Do ćwiczenia walki wręcz się nie pchał. No bo jaki jest sens się ośmieszać? - Liao, zabierzesz mnie? Przyszedłem tu pieszo – zwrócił się do trenera wushu.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? Ostatnio edytowane przez Pliman : 04-07-2022 o 15:05. |
04-07-2022, 15:33 | #12 |
Administrator Reputacja: 1 | Ocalić co się da... i kogo się da. Polecenie było proste, więc nie było o czym dyskutować - trzeba było wpakować się do Forda i w drogę. Miejsce za kierownicą zajęła, jak zwykle w takich sytuacjach, starsza z sióstr. Może mistrzynią kierownicy nie ona była, ale ogólnie Thomas nie miał jej nic do zarzucenia. Przede wszystkim był pewien, no, prawie pewien, że Evelun nie wpakuje ich w jakąś dziurę w jezdni, że wyrobi się nawet na ostrym zakręcie i, ogólnie biorąc, nie wymyśli czegoś co sprawi, że samochód trafi w ręce Thomasa. Zgodnie z przewidywaniami Evelyn dowiozła ich szczęśliwie na miejsce i oczom przybyszów ukazał się samolot... zdecydowanie w stanie wskazującym na rozbicie. I nie wyglądało na to, by można go było doprowadzić do stanu używalności. Thomas, z kwaśną miną, obszedł wrak dokoła. Tutaj nie było co zbierać, a jedyna nadzieja na znalezienie czegoś ciekawego kryła się we wnętrzu. Tam jednak poszli inni, mający na celu sprawdzić, czy prócz ewentualnych ciekawych rzeczy nie znajduje się tam również coś niebezpiecznego. Thomas musiał poczekać na swoją kolej, ale wszechobecny zapach rozlanego paliwa sugerował, iż warto się pospieszyć. Chwilę później sprawa jeszcze bardziej się skomplikowała. Niestety Dove miała rację, która to racja w liczbie ponad 30 stóp powoli podchodziła coraz bliżej. Przeklęci "sąsiedzi", których Thomas nie życzyłby nikomu. No, prawie nikomu. Sąsiedztwo małych kanibali nie było ani przyjemne, ani bezpieczne, bowiem dzieciaki rozsmakowały się w ludzkim mięsie, a na dodatek było im wszystko jedno, czy ich ofiara jeszcze żyje, czy też nie. Thomas od dawna uważał, że należy małe tałatajstwo wytępić, a ze zdaniem tych co uważali, że "biedne dzieci nie są temu winne, że to wina świata", po prostu się nie zgadzał. To znaczy zgadzał się, ale nie miało to wpływu na jego stosunek do małoletnich miłośników ludzkiego mięsa. Być może nie był obiektywny, ale miał już kiedyś wątpliwą przyjemność spotkania małego stadka takich paskudztw, niesłusznie zwanych ludźmi. Odczepili się od niego dopiero wtedy, gdy położył trójkę trupem. Wystrzelanie całej trzydziestki nie nazwałby marnowaniem nabojów, a raczej dobrym uczynkiem, który wyszedłby na dobre ludzkości. A przynajmniej wszystkim mieszkańcom Chicago. Zastukał kolbą karabinu w kadłub. - Pospieszcie się... Kanibale idą! - powtórzył ostrzeżenie Dove. |
04-07-2022, 17:10 | #13 |
Reputacja: 1 | &Kelly Sama droga nie była warta zapamiętania. Ot, po prostu ruszyli na zachód oddalając się od centrum Chicago oraz jeziora Michigan. Początkowo domy, jeśli te rozpieprzone kawałki ścian, porośnięte jakimiś badylami jeszcze można było obdarzyć dumną nazwą domów. Po lewej zaś znajdowała się wielgaśna oczyszczalnia ścieków, oddzielona jednak od sporej wielopasmówki pasem trawiastej zieleni oraz wałem ziemnym. Znaczy kiedyś, albowiem obecnie wał został, pas zieleni również, ale składał się głównie ze świerzych krzaczorów przypominających istny busz oraz drzew, które dumnie wypinały ku niebu swoje liściaste włosy. Dalej po lewej minęli dawny Park Weteranów, obecnie przypominający klasyczny las, potem zaś przejechali przez byłe dzielnice mieszkalne. Generalnie w Chicago były osoby, które zamieszkiwały takie domy, ale nawet jeśli ktoś spogladał na nich, nikt nie odważył się ruszyć uzbrojoną po zęby ekipę. |
04-07-2022, 17:16 | #14 |
Reputacja: 1 | &Sonichu Weszli do wnętrza. Najpierw Indianin, potem Evelyn, wreszcie Liao, Mach obok siebie. Wszyscy rozglądali się intensywnie na boki uruchamiając wszelkie możliwe zmysły, nooo może oprócz smaku. Nikt nie miał ochoty czegokolwiek próbować… wtedy się zaczęło. Najpierw gość przepołowiony. Fatalnie wyglądało, później krwawiąca kobieta… Rzut oka wystarczył, że bardziej potrzebowała modlitwy niżli pomocy konowała. Przykre, lekarz nawet przy tak syfiastej sytuacji Ameryki pozostawał lekarzem, który chciał pomagać innym. Ale jej słowa, dziwne. Nadzieja, jaka nadzieja? Przypomniał sobie cytat z nadzieją z książki, którą kiedyś czytał fragmentarycznie, ale nie pamiętał ani tytułu, ani autora: “Nadzieja i pamięć przetrwają w jakiejś ukrytej dolince, gdzie trawa zieleni się świeżością”. Owa dziewczynka miała być czystością górskiej kotliny? Tyle, że pierwszy ruch w jej kierunku powodował wyłącznie ściśnięcie piąstek na obramowaniach foteli, gwałtowną nienawiść, albo jakąś wyjątkową obawę, strach, czy cokolwiek. Krzyk przerażenia, na którego ton Mach odsunął się niemal przewracajac się o dziurę w podłodze. Coś zazgrzytało. Wypieprzył się, zaś podłoga zachrobotała łamiąc się pod podeszwą oraz odsłaniając okablowany spodek. - Szlag! - wyrwało mu się, kiedy wpadł nogą, która uwiązła pomiędzy kablami pod spodem. Głupie kabliska oraz popekana podłoga, które jakoś tak złościwie się ułożyły, aż wpadł po niemal połowę uda. Ruszył jakoś powoli, ale podłoga zaczęła potrzaskiwać niebezpiecznie. Nie chciał, żeby jeszcze coś się podłamało. “Kurpierwypier” przelecialo mu przez myśl “jeszcze sie załamie, wtedy będzie nieciekawie”.Ostrożnie, byle ostrożnie oraz powoli. Ale jak powoli, skoro ktoś chyba zaczął ostrzegać, że zbliżają się dzieciaki? W pewnej chwili zauważył kawał metalowego drąga lecący w jego stronę. Rura upadła obok niego wydając z siebie metaliczny brzdęk. - Wciśnij wzdłuż nogi i użyj jako dźwigni żeby rozgiąć syf który może cię pokaleczyć - usłyszał nad głową spokojny głos starszej O’Haley. Stała nad nim, trzymając się wygiętego kawałka stalowej ramy gdzieś nad głową i wychylała tułów aby nie stać bezpośrednio obok dziury. - Dawaj Mach, nie mamy całego dnia - ponagliła go, a widząc że zaczyna działać i odgina plątaninę kabli oraz złomu, złapała go za kurtkę na górze pleców, ostrożnie ciągnąc do góry. Sapnęła gdzieś w połowie, lecz nie ustawała póki medyk nie wrócił z powrotem do pionu. Szybki rzut oka upewnił kobietę o braku krwi, mruknęła z aprobatą. - Szukaj teczki… - chyba chciała dodać coś jeszcze, jednak do ogólnego chaosu dołączył pisk przerażonego dziecka. - No ja pierdole - dodała pod nosem, odwracając się do Indianina z szarpiącym się pakunkiem. - Dzięki - wybełkotał stając wreszcie na nogi Mach. Jasny ciasny, podłoga była pokryta jakimiś połamanymi kawałkami plastiku, natomiast pod podłogą szły kable, rury, często wogięte, popękany, jakby się na nie nabił nogą, byłoby paskudnie. Starał się uważać, jednak po krzyku małej cofnął sie odruchowo… spokojnie, jak było, tak było. Teraz potrzeba się było skupić na tej teczce. Zresztą wszyscy chyba szukali, poza Evelyn, która swoją słodkopiękną buzią miała uspokoić ocalałą. Przed chwilą otrzymała ów prezent od czerwonoskórego brata. Zamiast jednak niuniania od strony wysokiej kobiety doszło jego uszu ostrzegawcze szczeknięcie. - Paliwo się ulatnia! Spierdalać! Później jednak wyszeptała dzieczynce coś uspokajajacego chyba, przynajmniej tak to Mach widział, bowiem mała uspokoiła się wyniesiona na rękach przez Evelyn. Sekunda właściwie. Mach rozejrzał się nerwowo, lewo, prawo, góra, dołek etc. Wystające pręty, kable, które nagle ożywiły się elektrycznymi iskierkami. Czyżby uruchomił się jakiś akumulator? Niewesoło. “Szybciej” pogonił się, szczególnie że spoza pokładu słychać było głos Dove, że nadchodzą goście. Wiadomo kto próbował się właśnie przystawiać. “Teczka”.“Teczka”.“Teczka”.“Teczka”.“Teczka”. Powtórzył ileś razy wewnątrz myśli oraz ponownie głośno. Zwiewać, ale wpierw znaleźć. Chrzanić, spieprzać natychmiast, ale nagle teczka sama zjawiła się, niczym choinkowy upominek. - Teczka! Brać, uciekać Kolejna sekunda. Och ty. Samolot był właściwie pusty. Nie miał stosu fajnych gadżetów do sympatycznego obrobienia. Właśnie jednak to umożliwiło znalezienie teczki. Wyróżniała się i innej za połamanego grzyba nie było. “Chyba jest”. - Chyba jest - powtórzył głośno pochylając się oraz podnosząc spod fotela teczkę. Zawierała jakieś papiery, opisy techniczne, coś elektronicznego? Kij wie i tego, nie było czasu. - Później się obejrzy - mruknął spieprzając. - Pewnie Thomas najlepiej na to zerknie - jakby nie było chicagowski MacGyver znał się na takich rzeczach chyba najlepiej. Głos Dove oraz Thomasa popędzał informując, iż tamci nadchodzą. Dodakowo jeszcze… przeraźliwy głos kobiety wprawił ich w ruch. - Chodu!!!! - może, albo - Zwiewać!!! - albo coś podobnego. Umysł Macha nie zarejestrował szczegółów okrzyku kolejnego Evelyn, ale jego sens był jasny. - Zwieeeeeeeewać! Mach zabierając tekę pod pachę rzucił się do wyjścia, tym razem uważajac na nogi. Nie mógł sobie pozwolić na kolejną przewrotkę. Sekundy, minęły sekundy, gdzie matocyklowo - samochodowy konwój wyskoczył niczym wyścigowiec na północ. Zbliżały się, zaś smród unoszących się oparów, który ktoś wyczuł pierwszy oraz rzucił ostrzeżenie coraz bardziej przenikał powietrze. Ponadto cichutkie bzzz…, bzyczenie przewodów elektrycznych, których wcześniej nie było tak słychać dawał się coraz bardziej we znaki uszom. Prąd jeszcze plus opary nafty. Kurczę, paskudnie. Arcypaskudnie wyglądało. Spod samochodowych kół wystrzeliły kawałeczki ziemi oraz kamieni. Mechaniczne konie zawyły rzucajac się do galopu, zaś gwałtowne przyśpieszenie wcisnęło wszystkich w fotel. Półno, północ, północ!!! Błyskawicznie przeskoczyli obok paru budynków, minęli jakieś skrzyżowanie. Gwałtowny skręt na prawo sprawił, iż opony zaprotestowały, jednak posłusznie poprowadziły samochód przez ulicę Pershinga, a potem stało się to. Chyba wszyscy poczuli nagle pęd gorącego powietrza oraz huk! Straszliwy huk, który ogłuszał sprawiając, że głowa nagle przypominała dynię, zaś samochód przesunęło o pas obok. Trafem szczęśliwym się nie przewalił, tylko pojechał na bok niczym pchnięty gigantyczną spychaczką. Jeszcze gorący kurz, który przesłonił wszystko, nawet maskę samochodu, nawet szybę, unosząc się oraz okrywając okolicę… Mach przez moment nic nie słyszał, nic nie widział, po prostu przez chwilę była chaotyczna przestrzeń pełna jakichś fruwających nad głowami przedmiotów. Jakiś ganek, koło sterowe, wszytko oszalało. Gorąca fala przemieściła się nad nimi, zaś ich ocaliło szereg budynków, które przyjęły na siebie cios stopniowo go osłabiając. Jednak nawet ów osłabiony sprawił, że niewiele brakowało, by zaliczyli wywrotkę. Ocalił ich wszystkich talent kierowcy. Cóż, wszyscy jakoś, półogłuszeni, półprzytomni siedzieli w wozie, dziewczynka również, teczka też. - Chyba ów gang należy spisać na straty - próbował rzec Mach, ale chrapliwy jego głos zabrzmiał niczym krakanie sroki. Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-07-2022 o 18:58. |
06-07-2022, 22:40 | #15 |
Reputacja: 1 |
|
08-07-2022, 15:00 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 09-07-2022 o 06:17. Powód: dodanie końcówki Macha :) |
08-07-2022, 18:50 | #17 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Towarzystwo wróciło w końcu całe i bezpieczne na tereny College'u… dodatkowo z Nakpeną, i z jakąś wystraszoną dziewczynką, no i oczywiście teczką. Samolot eksplodował, wiele dzieciaków-kanibali zginęło, wiele pewnie zostało rannych. W sumie jednak… kij z nimi? Przynajmniej będzie mniej tych paskud. Na terenach "domu", oczekiwała ich zaś już sama Martha… i sprawy jakoś tak miały szybkie tempo, nikt więc do owej teczki nie zdążył nawet zerknąć? Podobnie jak choćby spytać małą o imię. - Zajmiemy się tobą dziecinko, nie bój się… - Powiedziała Martha z miłym uśmiechem, zgarniając dziewczynkę, i teczkę - Nic konkretnego nie zdobyliście, ale przynajmniej wszyscy cali… wracajcie do swoich zajęć, odpoczywajcie, co tam kto… porozmawiamy później. ~ Owe "później", nastąpiło sześć godzin dalej, gdy powoli zbliżał się już wieczór… i w końcu wezwano ich do Marthy. Drugie piętro, dawniej zwyczajowa klasa, w której uczono dzieciaki, obecnie coś jakby "biuro" z paroma stołami, krzesłami, a nawet kanapami. Była Martha, była "Rada Starszych"(składająca się z dwóch mężczyzn, i dwóch kobiet, w statecznym już wieku), była i znaleziona mała z samolotu, była i teczka. Był też… i Laverne z "Pepsi", w sumie wiedząc tyle co oni. Po prostu go wezwano, i tyle. - Siadajcie, siadajcie, miło że jesteście… hej "Pepsi"! - Martha z miłym uśmiechem zagoniła przybywających na miejsca. Duży stół, a na nim wielka mapa PSA? - Siadajcie, i trzymajcie się własnych tyłków, to co wam bowiem zaraz powiem, jest niesamowite… - Starsza kobieta zerknęła na siedzącą w rogu "znajdę", bawiącą się z troszkę markotną miną jakąś wysłużoną lalką Barbie. Wskazała dziewczynkę krótko kciukiem. - Ta biedna dziecinka nazywa się Amy. Ma 10 lat, jest częściowo głucho-niema. Trochę mówi, trochę słyszy, posługuje się językiem migowym. A tak to normalna dziewczynka. Pochodzi ze wschodu PSA, z dalszych okolic Nowego Yorku. Spędziła wiele lat w tajnym bunkrze… dawnego rządu. Przeprowadzano na bidulce wiele eksperymentów, jest bowiem wyjątkowa… Martha specjalnie zrobiła przerwę, by chyba podkreślić wagę sytuacji, i by mieć pewność, iż każdy jest wystarczająco skupiony? - Jej krew jest lekarstwem na Zombie. Szok. Cisza. Rozdziawione gęby? Szeroki uśmiech Marthy, kiwanie głów innych członków "Rady". - Jej krew, jest w stanie zanegować instynkty Zombie. Sprawić, by przestali być bezmózgimi, upartymi monstrami, pragnącymi zjadać innych. Przestają. Tak po prostu. Nie, nie cofają się z tego stanu, nie są znowu ludźmi. Ale przestają być Zombie. Uspokajają się, nie są już agresywni, nie chcą nikogo zeżreć. I rozumieją co się do nich mówi, i potrafią wykonywać polecenia! - Martha przyłożyła na moment aż pomarszczone dłonie do ust, wśród własnego uśmiechu - To z kolei oznacza… iż mogą przestać być naszym zagrożeniem, a stać się mocnym sprzymierzeńcem przeciw Alexie! Mruganie oczami, niedowierzanie, setka pytań… - Spokojnie, spokojnie - Martha ich uciszyła gestem dłoni - W teczce były papiery, gruby plik, wyjaśniający, jak z krwi Amy zrobić owe serum, które wystarczy rozpylać przy Zombie, by uzyskać efekt. I to jest potwierdzone miesiącami badań i testów. Są też trzy próbki… Ktoś położył plik spiętych papierzysk na stole, na mapie PSA, oraz małą metalową skrzyneczkę, w której były fiolki. - Oczywiście, nie jesteśmy w stanie tego sami… "wyprodukować" - Kontynuowała Martha - Ale jest ponoć ktoś, kto potrafi. Amy leciała z doktor Ashley do New Mexico. Tam w pobliżu, jeszcze na terenach nie zajętych przez Alexę, jest jakaś tajna baza wojskowa, i tam mogą się tym zająć, tam Amy podróżowała… Wszyscy zerknęli na mapę. Ktoś chyba nawet cicho zagwizdnął. - 200km na zachód od Roswell, dawna baza wojskowa "Holloman". To będzie jakieś… 2200km od nas, około 6 dni drogi… pojedziecie tam. Dostarczycie małą, papiery, próbki. Załatwimy wam beczkę paliwa od sąsiadów, trochę żywności na drogę. To jest ważniejsze od nas wszystkich, od każdego z nas, od tego miejsca, od wszystkiego… ruszycie jutro z rana. Pojedziecie? - Pie-sek… - Powiedziała siedząca z boku Amy, na widok "Pepsi", uśmiechając się szeroko. Przyklęknęła na podłodze na obu kolankach, po czym klasnęła kilka razy w dłonie… a towarzysz Laverne zamerdał ogonem. Ale i spoglądał to na swojego pana, to na dziewczynkę… w końcu Hensley szepnął "idź". - Pie-sek! - Zachichotała dziewczynka, gdy "Pepsi" do niej podbiegł merdając ogonem, i zaczął ją obskakiwać, i lizać po twarzy. Radość dziecka, radość psa, te proste zabawy, ich czynności, chichot, skrobanie za uszkiem, głaskanie. Te proste rzeczy, takie ludzkie, niewinne, w tym pojebanym świecie, w tym syfie, bólu i cierpieniu, to łapało za serce, to cisnęło w środku, o wiele mocniej, niż się pozwalało. Niż by się chciało. To była namiastka dobra, jakie utracono, normalności, ciepła. Nadziei. Rodziny. - Pie-sek… - Amy przytuliła obiema rękami "Pepsi" i zamknęła oczka uśmiechnięta. A wśród ciszy, jaka nagle zapanowała w pomieszczeniu, wśród obserwujących tą scenę, ktoś chyba również musiał zamknąć na chwilę oczy, by nie popłynęły z nich łzy… *** Komentarze jeszcze dzisiaj.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
08-07-2022, 19:54 | #18 |
Reputacja: 1 | Było ostro. Liao wyciskał z motocykla co się dało żeby tylko jak najszybciej odjechać od tlącego się wraku. Jechali we dwóch. Nakpena swoje ważył więc i przyśpieszenie trochę na tym ucierpiało. Gdy gruchnęło Indianin na chwilę stracił słuch. Najważniejsze jednak, że jechali dalej. Kątem oka zobaczył jak część ludożerczej latorośli wylatuje w powietrze razem z wrakiem. Cóż… Dobrze im tak. Gdy szczęśliwie znaleźli się już na terenie kampusu, Nakpena podziękował swojemu skośnookiemu druhowi za podwózkę, która tak naprawdę była uratowaniem życia. Wiedział, że zaciągnął dług. Przecież tutaj decydowały sekundy. Biorąc go ze sobą Liao dużo ryzykował. Gdyby wybuch nastąpił chwilę wcześniej nie uszliby cało. Na szczęście skończyło się na oblepieniu kurzem. Zdecydowanie najniższy możliwy wymiar kary. Indianin skierował się do swojego domu. No może było to zbyt dużo powiedziane. Bardziej do kupy złomu, który służył mu za mieszkanie. Stara furgonetka, nieużywana chyba od czasów armagedonu, była całkiem dobrym schronieniem. Trochę ją ocieplił, pozatykał dziury. Dało się żyć. Siedzenia przerobił na całkiem wygodne łóżko, kabina kierowcy służyła za składzik. Nakpena zaczął od od oczyszczenia się z kurzu. Następnie posegregował i wstępnie przygotował do zasuszenia znalezione dzisiaj zielsko i grzyby. Torby na szczęście nie zgubił. Choć w sumie niewiele brakowało. Gdy skończył przyszedł czas na medytację. Pierwsza dzisiaj próba kontaktu z duchami przodków została przerwana lądowaniem awaryjnym nadlatującego nie wiadomo skąd samolotu. Tym razem powinno się udać. Jego kanciapa nie była może specjalnie wysublimowanym miejscem do życia, jednak miała jedną zasadniczą i niepodważalną zaletę. Znajdowała się na uboczu. Była wprawdzie w obrębie muru otaczającego kampus, ale z dala od siedzib innych. To było ważne. Szczególnie dla takiego samotnika jak Nakpena, który nie cenił niczego bardziej ponad spokój. Duchy były dziś wyjątkowo ciche, w milczeniu przyjęły podziękowanie za udaną ucieczkę spod wraku. Nie reagowały też na pytania. Kim była dziewczynka? Co to za teczka? Dokąd leciał ten samolot? Nic. Cisza. Widocznie odpowiedzi na te pytania nie były w tej chwili konieczne. Gdy zakończył jednostronną rozmowę z duchami spożył coś na kształt obiadu i położył się, z nadzieją na drzemkę i… może jakąś wizję. Obudził go kilka godzin później umyślny, w postaci jednego z miejscowych nygusów. Podobno Martha zarządziła jakąś naradę w tzw. biurze – jednej z lepiej zachowanych klas zrujnowanej szkoły. Był tam potrzebny. Gdy przyszedł, oprócz starszyzny, zastał tam całą grupę, która była razem z nim we wraku, a także niejakiego Laverne, wraz z jego pupilem – Pepsi. W kącie siedziała uratowana dziewczynka, bawiąc się czymś co kiedyś chyba było lalką. Nakpena skinął głową obecnym, usiadł na jednym z wolnych krzeseł i czekał, co też ma do powiedzenia rada starszych. Misja! Wyprawa! A więc wizja mówiła prawdę! Nigdy w to nie wątpił, jednak teraz ekscytacja udzieliła się nawet jemu. – Pojedziemy – odpowiedział na pytanie przywódczyni, nie zastanawiając się nad tym, że składa oświadczenie nie tylko w swoim imieniu. Gdy mała cieszyła się pieskiem Nakpena nawet tego nie zauważył. W głowie miał tylko głos ze swojej wizji sprzed kilku dni, głos który kazał mu wyruszyć w podróż, głos który teraz bez przerwy powtarzał „on żyje”. Nawet nie ośmielał się wierzyć, że może chodzić o... Nigdy nie znalazł przecież zwłok swojej rodziny. Jedynie pobojowisko, leje po bombach i… Odgonił złe wspomnienia. Teraz nie miało to już znaczenia. Miał nadzieję. Tylko i aż. Nadzieję, że głos mówił o jego synu. Chyba nic bardziej nie mogło teraz uszczęśliwić tego starego człowieka niż odnalezienie, choć jednego ze swoich dzieci. Jednak szanse na to były małe, bardzo małe, wręcz nikłe...
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? Ostatnio edytowane przez Pliman : 09-07-2022 o 13:18. |
09-07-2022, 00:25 | #19 |
Reputacja: 1 |
|
09-07-2022, 02:28 | #20 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Sonichu : 09-07-2022 o 02:31. |