Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2007, 12:36   #1
 
Czezwy's Avatar
 
Reputacja: 1 Czezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetny
Merchendise is my life, gun is my God. - SESJA PRZERWANA

U podnóża góry stoi duży drewniany dom... willa nawet rzec, by można. Sprzed pogromu. To widać, to się czuje, on tchnie poprostu innością. Dwa piętra, weranda. Na pierwszym i drugim piętrze balkony obejmujące dom z trzech stron. Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu, by odświerzyć ten budynek. W wielu miejscach połyskują świeze kawałki drewna, niczym protezy u starego weterana. To tu stajonuje Komendant. To on będzie dowodził konwojem, a jak na razie jego dom wygląda jak oko cyklonu. Tu jest spokój na zewnątrz wszystko się kotłuje... zjeżdżają się motocykle, samochody, wozy, łaziki... nawet kilka czołgów stoi. Ci najlepsi i ci najgorsi się tu zjeżdżają, bo każdy chce wziąść udział w Konwoju.

P.
 
__________________
Si vis pacem para bellum.
Wojownicy nie umierają. Oni idą do piekła, żeby się przegrupować.
I zesłał ich Pan, by siali zamęt i zniszczenie.
Jestem Skoletek. To my przytrafiamy się dobrym ludziom. Porzućcie wszelką nadzieję...
Czezwy jest offline  
Stary 19-01-2007, 01:27   #2
Sheol
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Na wąskiej drodze prowadzącej do willi, rozległ się ryk kolejnych silników. Po chwili na majdan wjechały z dużą prędkością dwa Hammery z otwartymi pakami i kaemami zamocowanymi na dachach, prowadzone przez quada. Kierowcy postanowili chyba się pokazać. Na najwyższych obrotach, z dużą prędkością, urządzili sobie slalom pomiędzy ustawionymi pojazdami, przy czym quad nie wszystkie omijał, niektóre po prostu przeskakiwał. Zdawać by się mogło, że to jakiś wesoły gang. Jednak kiedy zatrzymali się tuż przed wejściem do budynku, dało się zauważyć oznaczenia Posterunku.

Dobrze wyregulowane silniki pogasły. Z quada najpierw zeskoczył dość duży, ciemno szary wilk, który dotąd, bardzo zadowolony, siedział oparty przednimi łapami na ramionach kierowcy - silnie zbudowanego, wysokiego Indiańca. Ten był ubrany w skórzaną kurtkę i spodnie z lekkiego płótna. Na głowie miał zawiązaną czerwoną opaskę, przytrzymującą długie, czarne włosy. Podobna opaska na lewym ramieniu, przytrzymywała krótkofalówkę. Czerwonoskóry zszedł z pojazdu, poprawił na plecach karabin, jakąś dziwną wersję Baretta M82, potoczył nic nie wyrażającym wzrokiem po ludziach wyłażących z dziur i zakamarków, w których się pochowali przed potrąceniem, po czym spojrzał na samochody. Zaczęła z nich wysiadać przybyła drużyna. Wszyscy podobnie ubrani, w mocne spodnie, wzmacniane skórzane kurtki a na nich oporządzenie Alice, jednak na pierwszy rzut oka dało się poznać, że pochodzą z całych dawnych Stanów i diabli wiedzą jak to się stało, że jeżdżą razem. Zapewne połączyła ich ze sobą wojna.

Pierwszy wysiadł kierowca prowadzącego Hammera. Niewysoki, raczej szczupły koleś, blondyn, w okularkach typu lennonki na nosie, w spodniach ubrudzonych smarami. Przerzucił przez plecy M-czwórkę i podszedł do maski wozu, nie zwracając najmniejszej uwagi na zebranych ludzi. Otworzył maskę, rozpędził dłonią nieco pary, która uniosła się znad chłodnicy i zagłębił się w sprawdzaniu silnika, mimo że jeszcze nie wystygł. Nie było trudno zauważyć, że połowę oporządzenia ma wypełnioną narzędziami. Z siedzenia pasażera tego samego wozu wysiadł silnie zbudowany Mex, wyglądający niezbyt inteligentnie, ale za to uzbrojony po zęby. Ciemna karnacja, czarne, krótko przycięte włosy, ponure spojrzenie ciemnych oczu, kilkudniowy zarost... Bandito z Hegemonii, jak w pysk strzelił. Splunął na ziemię, oparł się o samochód, wsparł na udzie Stonera i zapalił skręta. W tej czynności dołączył do niego średniego wzrostu szatyn, również uzbrojony w M4, o całkiem przyjemnych rysach, których sympatyczny wygląd nieco psuły oczy. Oczy wariata. Stanął obok Mexa i natychmiast zaczął coś do niego mówić. Widać było, że jest nerwowy. Wciąż rozglądał się wokół siebie, przyglądał się wszystkim zebranym podejrzliwie, jakby spodziewał się, że zaraz ktoś zacznie do nich strzelać.

- Loco, gdzie zgubiliśmy Breakera? Jakiś czas temu został z tyłu, i ni ma go tu... Cholera, czy mu się coś nie stało? Kurwa, wolałbym nie, bo mam mało stimpaków, a wiesz ile tego trzeba na niego zużyć...
- Nie martw się o niego - odezwał się zza samochodu kobiecy głos - Raczej nic mu nie będzie, co Loco?

Dziewczyna która wysiadła przed chwilą z drugiego wozu, naprawdę przyciągała spojrzenie. Wysoka, smukła, czarnowłosa, tak samo jak Loco pochodząca z Hegemonii. Miała dosyć ostre, ale bardzo ładne rysy, a dzięki temu, że kurtkę trzymała na ramieniu, widać było że mimo muskulatury biustu też jej nie brakuje. Zwracał uwagę też bicz, na którym opierała dłoń. Czarny, zapewne kilkumetrowy, zwinięty przy pasie, ładnie wyglądający przy bardzo kobiecym, płaskim, ozdobionym niewielkim sześciopakiem mięśni brzuchu, którego nie zasłaniała zawiązana pod biustem czerwona koszula. W drugiej dłoni niosła kałasznikowa z bocznym montażem i kolimatorem. Stanowczo, ta osóbka stanowiła ozdobę całej ekipy. Obok niej, podszedł do kumpli facet, którego pochodzenia nie dało się określić na podstawie wyglądu. Jako jedyny, zamiast kurtki miał na sobie trencz, sięgający trochę za kolana, a pod nim oporządzenie. Długowłosy szatyn, o aryjskich rysach, zielonych, spokojnych oczach, w czarnym, kowbojskim kapeluszu, uzbrojony w klasycznie amerykańską M-16 z granatnikiem i Colta 1911.

Stanęli wszyscy razem, podszedł do nich Indianin, a po chwili również mechanik. Przez jakiś czas rozmawiali ze sobą nie zwracając uwagi na obserwatorów, przy czym najczęściej można było usłyszeć głos owego nerwowego gościa, a czerwonoskóry nie odezwał się w ogóle, najwyżej kiwał albo kręcił głową. Raz jeden się uśmiechnął. Wilk siedział przy jego nodze i jako jedyny członek ekipy, obserwował otaczające ich osoby. Trudno było zgadnąć czy po prostu się przygląda, czy wyszukuje obiad... Sądząc po wzroku, raczej to drugie. Rozmowę przerwał dźwięk silnika dobiegający z drogi. Mechanik nadstawił ucha i uśmiechnął się.

- Conchita, rozstawiaj łóżko. Breaker jedzie.
Towarzystwo roześmiało się złośliwie, a Meksykanka spojrzała brzydko na blondyna.
- Slide, pierdol się, jeśli łaska. Zazdrościsz mu i tyle.
- Czego? Ciebie czy mięśni?
- Przede wszystkim mnie, robaczku –
wsparła dłoń na biczu – Ale możemy to zmienić, jeśli się nie boisz...
- Jego też tym traktujesz?
– spytał Slide wskazując na bat
- Niestety, nie lubi tego. A fajnie byłoby sprawdzić, czy potrafiłabym zmusić go, żeby uklęknął.

W tym momencie spomiędzy drzew wyjechał ogromny trójkołowiec, wyglądający na całkowitą samoróbkę jakiegoś szaleńca z Detroit. Chyba żadna część tej maszyny nie pochodziła z żadnego motocykla. Były po prostu zbyt wielkie. Motor podjechał do grupki a jego pasażer, który dotąd pół leżał za kierownicą, zgasił silnik, wywalił z tylnej kanapy na ziemię plecak i zsiadł. Czy to ludzie i samochody wokoło się zmniejszyły? Niee... Okazało się, że Indianin wcale nie jest taki wysoki, a Mex wcale nie ma szczególnie szerokich barków. Gość który zsiadł z trójkołowca, miał prawie dwa i pół metra wzrostu, a obwód barków chyba podobny. Po prostu gigant, ubrany w jeansy zszywane z wielu kawałków materiału, skórzaną kamizelę, ozdobioną nieprzyzwoitą ilością ćwieków i buty ze skóry aligatora. Jedno spojrzenie na ręce tego faceta, tłumaczyło jego wygląd. Na samym ramieniu dwa dodatkowe mięśnie, których normalni ludzie po prostu nie mają. Ciekawe, czy zmutował w ciągu życia, czy tez taki się urodził? Jeśli to drugie, to chyba lepiej nie wiedzieć, ile ważył noworodek i co zostało z jego matki po porodzie... Mimo ogromnego ciała, miał proporcjonalną głowę, obwiązaną czarną chustą w czaszki. Spod niej spadały mu na plecy ciemne włosy. Jego karnacja wskazywała że długo wałęsa się po Pustyni. Spalona słońcem, wysmagana wiatrami, kiedyś jasna, teraz niewiele różniąca się od karnacji Mexa. Z olstra przy siodle wydobył M60 i przerzucił przez plecy, jakby to był jakiś peem. Odwrócił się do towarzystwa stojącego przy Hammerach.

- Co jest kompania? – odezwał się zachrypłym basem – Wiecie już co i gdzie tu jest?
- Nie, bo nas Conchita gwałciła –
odpowiedział facet w płaszczu
- Na chwilę nie można was zostawić. Shmitd, ustaw wozy. Telcontar, rozejrzyj się za wodą i żarciem. Slide, posprawdzaj pojazdy. Wiem że to robiłeś. Zrób jeszcze raz. Zszywacz, inwentaryzacja gotowa? –
nerwus pokiwał głową – Bardzo dobrze. Znajdź sobie zajęcie. Loco, posprawdzaj i przeczyść całą broń. Conchita, idziesz ze mną do komendanta. Trzeba się zameldować.

Cała drużyna natychmiast zabrała się za wykonywanie rozkazów giganta. On sam rzucił kluczyki motocykla mechanikowi i razem z Meksykanką ruszył w kierunku willi. Deski werandy ugięły się i zaskrzypiały pod jego ciężarem. Ledwo zmieścił się w drzwiach na szerokość. Musiał się dobrze schylić.
 
 
Stary 20-01-2007, 18:50   #3
 
Czezwy's Avatar
 
Reputacja: 1 Czezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetny


Na niebie krąży orzeł... wielki orzeł, jak plaktu propagandowego z dawnych czasów... biała głowa obraca się w prawo i lewo szuka ofiary, zdobyczy... Poniżej wielkie zamieszanie... Spomiędzy gór ze zachodu schodzi, łukami, droga... spokojnie opada w doline... bierze łagodny zakręt na wschód... Odchodzi od niech ścieżka prowadzi pod las... i wille...przechodzi koło niej i prowadzi dalej na wschód... do obozowiska...największego obozowiska po tej stronie Molocha... namioty namiociki... wozy...wszędzie widać żołnierzy Posterunku... zwykłych gangerów, podróżników, traperów... przekrój przez wszystkie możliwe profesje tego świata... Dalje widać POstawionych kilka dużych namiotów... przed nimi stoją strażnicy.. a właściwie prażą się, bo skwar się leje z nieba niemiłosierny...

Bonebraker
Jeszcze kurz po przyjeździe twojej ekipy nie opadł, a już następna się pojawia... i tak cały czas... ktoś przyjeżdża, ktoś wychodzi... ścieżką prowadząca od drogi pod willę, jest tylko podjazdem... chwilowym parkingiem... Jeszcze nie zdążyłeś wejść do budynku, a już słyszysz ujadanie Wilka, który, powstrzymawany przez Telkontara, usiłuje odgryść nogę motocykliście, który o mało go nie przejachał.
Conchita obraca się do Ciebie Szefie to ja się dowiem co i jak dobra?? uśmiecha przymilnie... wiesz, ze dowie się wszsytkie i jeszcze ciut więcej. Tobie zostaje tylko siąść i czekać... O może na tej ławie która stoi na werandzie? Wyglada na mocną na tyle, żeby wytrzymać Twój ciężar.
[/b]
 
__________________
Si vis pacem para bellum.
Wojownicy nie umierają. Oni idą do piekła, żeby się przegrupować.
I zesłał ich Pan, by siali zamęt i zniszczenie.
Jestem Skoletek. To my przytrafiamy się dobrym ludziom. Porzućcie wszelką nadzieję...
Czezwy jest offline  
Stary 21-01-2007, 11:56   #4
 
Bortasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację


Uśmiech. Czerwone usta. Twarz ładnej dziewczyny a raczej już kobiety. Rude włosy spięte w kok. Bladoniebieskie oczy, które teraz są zamknięte. Śpi na siedzeniu w kabinie ciężarówki. Jest dobrze zbudowana, odciski na rękach świadczą, że wie jak trzymać broni. Kierowca, co chwile na nią zerka. Patrzy ze smutkiem i żalem jakby coś stracił. Jest to szatyn niezbyt umięśniony i chudy. Ubrany w jeansowe spodnie i kurtkę. Włosy krótko przystrzyżone. Bez zarostu. Nic szczególnego dopóki nie spojrzało się w oczy. Pełne inteligencji i spokoju. Łagodne i opiekuńcze zdawało się, że w obecnych czasach już się nie rodzą ludzie z takimi oczami. Nie po apokalipsie. I mają racje. Już tacy się nie rodzą.

” Gdyby wszystko potoczyło się jak by miało się potoczyć. Ja miałbym teraz pięćdziesiątkę na karku i mógłbym być jej ojcem. Widziałbym jak poszłaby na pierwszą randkę. Widziałbym jak robi najprostsze rzeczy. Bawi się śmieje plotkuje z koleżankami. Jak schodzi na śniadanie by zjeść normalny posiłek. A nie jak codziennie rano bierze te cholerne tabletki jak się zastanawia czy woda jest zdatna do picia czy też zabije ja pierwszy łyk. Widziałbym ja jak idzie na studia i uczy się fizyki, matematyki, filozofii. A nie jak uczy się zabijać by przeżyć. Cholerna wojna. Cholerny moloch. Znajdę na ciebie sposób draniu uwierz znajdę”

Wzrok kierowcy stwardniał na chwile jednak, gdy znów spojrzał na dziewczynę miał już swoje zwykłe łagodne spojrzenie.

„Nawet nie wiem jak ma na imię. Szła popychana myślą o dotarciu do jakiegoś konwoju. Zapytałem czy podwieźć ją. Wiem głupie i ryzykowne. Ale czujniki nie wykryły innych ludzi oprócz niej. Żadnej szkodliwej chemii czy biologii o promieniowaniu też nie mogło być mowy. A czujniki mam najlepsze. Była przestraszona i nie ufna się nie dziwie jej, pewnie się zastanawiała, czemu jej nie ogłuszyłem i nie zgwałciłem. Echh chyba naprawdę mam te pięćdziesiąt lat. A szła do Konwoju. Konwój słyszałem o nim trochę. Posterunek Nowy Jork i Appalachy razem stworzyli tą inicjatywę. Jeżdżą po stanach i handlują. A handlują wszystkim. A pamiętam czasy, gdy wystarczyło wziąć telefon wykręcić numer i w niecałe pół godziny dowiozą ci pizze. Teraz jak oni przejeżdżają kupić możesz wszystko od sprzętu po niewolników. Niewolnictwo w połowie drogi do dwudziestego drugiego wieku. Echh.”

Mężczyzna patrzył smutnymi oczyma na coś, co kiedyś było międzystanową. Teraz przydałoby się ją załatać. Chodzi o dziwo asfalt wciąż jakoś się trzyma mimo tylu lat bez konserwacji. Skręcił w prawo zjeżdżając z drogi. Zerknął na komputer podłączony w kabinie. Mapa na monitorze wskazywała, że zbliżał się do przepaści, nad którą był most. Był jest dobrym określeniem. Wcisnął parę klawiszy i mapa się oddaliła ukazując większy obszar. Przyglądał się monitorowi przez chwilę. Sięgnął za siebie po przezroczystą plastikową butelkę. Odkręcił i napił się wody.

”Woda. Nasza planeta w dwóch trzecich składa się z wody. A my musimy odkażać każdą kroplę. Dobrze, że skraplacz wody jest w każdej lodówce chwilka roboty i już masz stałe źródło tej życiodajnej substancji. A odrobina węgla aktywnego potrafi oczyścić to z większości świństw. Gdyby nie wojna wiedziałby to każdy, kto skończył podstawówkę. A teraz? Tak wiele straciliśmy. A tracimy coraz więcej. A ten cholerny podział. Tak Teksańczyk strzela do każdego, kto nie jest biały lub zdrowy. Meksykaniec do każdego, kto mu się nie podoba facet z Appalachów do każdego, kto obraził jego honor. A Moloch i jego twory walą we wszystkich po równo. Popieprzony ten świat. A to wszystko jego wina. Tej zardzewiałej puszki sardynek. Kto go wymyślił? Kto go stworzył? Skąd się wziął? I co najważniejsze, Co tak naprawdę jest jego celem?”

Kierowca rozmyślał tak przez reszta drogi. Jego twarz a zwłaszcza oczy, co chwilę się zmieniały. Smutek, złości, nienawiści, gniew, rozpacz i żal. Bez żadnego porządku w takt napływających wspomnień. Dopiero zaświecenie się czerwonej lampki wyrwało go z tych rozmyślań. Zatrzymał ciężarówkę. Włączył detektory na pełny zasięg i sygnalizowanie o wszystkim co się zbliży na sto metrów i jest wielkości człowieka.

”Pośpimy sobie tak do jedenastej. W tedy jest najlepsze słońce i akumulatory będą w miarę naładowane.”

Poprawił kurtkę, którą opatuliła się dziewczyna. Sprawdził szczelności kabiny i naczepy. Ułożył się wygodnie i zasnął. Cała ciężarówka spała. Tylko mrugające na monitorze małe czerwone kropki dawały jakiekolwiek ślady życia.

„Prysznic. Najprostszy luksus. I najbardziej cenny. Gdyby ci z Missisipi dowiedzieli by się, że marnuje wodę i to czystą by się wziąć zwykły prysznic chyba by mnie zastrzelili od ręki. A jakby wiedzieli, że daje wziąć prysznic jakieś obcej dziewczynie to każdy by mnie nazwał szalonym. Tak wiele najprostszych rzeczy straciliśmy. Tak wiele. Zaraz skończy. A do konwoju została niecała godzina jazdy, jeżeli wierzyć mapie.”

Do kabiny kierowcy weszła kobieta. Miała mokre włosy. Wydawała się być szczęśliwa i zadowolona. I to bardzo zadowolona.

- Dziękuje za prysznic.
- Nie ma za co. Zaraz będziemy na miejscu zostawię cię i jadę dalej.
- Nie dołączysz do konwoju?
- Nie.


Mężczyzna wyraźnie nie chciał nic więcej mówić. Kobieta nie nalegała.
Kabina kierowcy. Przód ciężarówki. Czerwony lakier lśni w słońcu. Zdawała się być troszeczkę większa niż te z przed wojny. W miejscach gdzie powinny być numery seryjne widać tylko jeden napis DETROIT. Przyczepa nowiutko duża pojemna niczym z reklamy. Na bokach wymalowane duże znaki.

Niewielu, prawie nikt tak naprawdę wie co oznaczają. Dach przyczepy ściąga promienie słoneczne i ich nie odbija jak resztą jest czarny i podzielona na kwadraty. Nad kabiną kierowcy wprawne oko może dostrzec potężne głośniki tuż za skraplaczem wody. Kabina i paka są połączone gumowym korytarzem nie dłuższym nić dwadzieścia pięć centymetrów. Opony wyglądały na nowiutkie. Nie zdarte błyszczące. Używano takich w samolotach. Jakim sposobem znaleziono aż tyle tak sprawnych można tylko zgadywać. Cały pojazd sprawiał wrażenie wyciągniętego z jakieś innej bajki. Nierealny i nowy pędził przed siebie w zniszczonym realnym starym świecie.

- Zaraz dojedziemy do tej willi pośrodku niczego. Pozwolisz, że zrobię wejście w moim stylu.

Dziewczyna zmarszczyła brwi z nieufnością, lecz skinęła przyzwalająco głową. Wcisnął kilka guzików na klawiaturze. W kabinie rozległa się perkusja. A oni właśnie ujrzeli willę i cały obóz.

- Na zewnątrz mam głośniki, więc sobie też posłuchają. A my ich sobie w tym czasie obejrzymy.

Ciężarówka skręciła w lewo i zaczęła objeżdżać całą tą bandę dookoła. A na monitorze pojawił się obraz i zabrzmiało.
Transformers!

(monitor)
http://www.youtube.com/watch?v=hmCqt...elated&search=

Kierowca obserwował z uwagą tą zbieraninę a muzyka grała. Objechali cały obóz. Odezwało się radio.

- Autobot to ty?
- Tak ja. Witaj rad.
- Czołem stary kupę lat.
- Rad powiedz mi gdzie znajdę szefa tego bajzlu?
- W willi zgłosi się tam.
- Dzięki.
- Niema, za co. Dołączasz do nas?
- Nie podrzucam tylko kogoś.
- Szkoda. No cóż na razie w takim razie.
- Na razie Rad.


Kierowca skręcił w prostą ścieżkę zrobioną z pojazdów w stronę willi. Jechał tak nierealny i inny od złomu, który go otaczał. Wszyscy na niego patrzyli. Niczym na ducha z zamierzchłej przeszłości.

„To ma być baza? Jedna bomba chemiczna Molocha i jest kupa wraków na środku pustyni. Wraków i trupów.”

Muzyka przestała grać. Zatrzymał się przed willa i podał dziewczynie torbę.

- To nie moje.
- Twoje, twoje spokojnie. Ta torba jest większa i z całą pewnością ci się przyda. Uwierz mi.


Rozbrajający szczery uśmiech? Czy też ton głosu sprawił, że mu uwierzyła? Nie. To oczy szczere i łagodne. Już z takimi się nie rodzą. Wzięła torbę. I stała patrząc jak odjeżdża. Nierealny chodzi najbardziej realny ze wszystkich. Z boków kabiny wysunęły się dwa maszty. Załopotały flagi. A z głośników popłynęła muzyka.

http://www.youtube.com/watch?v=beGoTCErynE

Autobot wstał i przeszedł korytarzem do przyczepy. Gdy mijał zdjęcie trzech dziewczyn przy jego ciężarówce pocałował palce i przyłożył do każdej z twarzy i przeczytał podpis.

- Chip. Kociak. Jay.

”Wspaniałe dziewczyny.”

Minął bez słowa oprawiony w ramce klucz do miasta z napisem.
Wdzięczni mieszkańcy Nowego Jorku.

Spojrzał na oprawioną kartką papieru. Był zadowolony, że pasażerka tego nie zobaczyła.
Nadaje się tytuł szlachecki za wybitne zasługi dla Federacji Appalachów.
”By się zdziwiła pewnie.”

Zasiadł przed komputerem. Na monitorze wyskoczyło.

Co będziemy dzisiaj robić?
To samo co każdej nocy Optimusie.
To znaczy?
Będziemy ratować świat!
Hasło przyjęte.
Kontynuować projektowanie?
Tak
Wykonuje. Miłej lektury.

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Dobrze jest mieć swoją chwile spokoju i normalności by do końca nie zwariować. Na monitorze wyskoczyły plany i cyfry.

Zamiana Samolotu „Herkules” w Bazę Operacyjną.

Wziął książkę, która leżała nieopodal. W tytule skreślono słowo ostatnia i napisano pierwsza. Cały tytuł brzmiał teraz.
Sztuka pilotażu dla początkujących lekcja pierwsza. Lądowanie.

Zagłębił się w lekturze.
Autopilot wiedział gdzie ma jechać. Mapa na monitorze głosiła.
Bazy lotnicze na terenie U.S.A.
Obozujący konwojowicze obserwowali go dopóki nie znikł im z oczu. Nierealny niczym duch. Duch zamierzchłej epoki, która minęła bez powrotnie. Epoki, która miała możliwości, które przepadły, nadzieję, która zgasła.
Czy był realny? Czy naprawdę nowy? Czy może było to złudzenie wywołane Tornadem? Czy kiedyś znowu go spotkają? Może tak, może nie. Teraz jednak trzeba wziąć znowu swoje lekarstwo i martwić się dniem dzisiejszym.
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho
Bortasz jest offline  
Stary 21-01-2007, 16:16   #5
Sheol
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
- Dobra - zahuczał basowy dłos giganta - Masz rację.
Niedbale zasalutował dwoma palcami dziewczynie i rozejrzał się po tarasie. Taaa, ta ławka powinna wytrzymać. Drewniane siedzisko ugięło się i zajęczało. Cóż. Nie złamało się. Facet zrezygnował. Wstał i podszedł do brzegu tarasu. Usiadł na nim, z nogami wywieszonymi poza krawędź. Wygląda trochę surrealistycznie, bo szybko zaczął nimi machać jak dziecko siedzące na gałęzi drzewa. Położył na kolanach M60 i wykorzystał jako stolik do skręcania papierosów. Po chwili włożył do ust skręta i sięgnął do kieszeni kamizelki po ogień. Nie, nie wyciągnął z niej palnika acetylenowego. Zwykłe, typowe, pudełko zapałek. Prawie niewidoczne w jego ogromnej dłoni. Zaciągnął się głęboko i wypuścił wielką chmurę gęstego dymu. Sądząc po woni, to co pali, może nawet zawierać nieco tytoniu. Poprawił zawieszone na szyji przyciemniane gogle SWD. Poprawił zasobnik z taśmą amunicyjną zaczepiony przy pasie i wsparł łokcie na broni. Zajął się przyglądaniem nowoprzybyłym, oraz swojej drużynie. Cała jego postawa, zdawała się być zawieszoną nad jego głową kartką z napisem: Mutek w nijakim nastroju. Chwilowo nie zabija.
 
 
Stary 24-01-2007, 03:07   #6
 
Adrian's Avatar
 
Reputacja: 1 Adrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumnyAdrian ma z czego być dumny


Jonathan Fogg



Kiedy kurz po nowo przybyłej bandzie opadł już dostatecznie aby było coś widać pomiędzy kawalkadą samochodów na drodze pewnym krokiem szła postać ubrana w długie szaty. W miarę kiedy podchodziła bliżej w kierunku domu Komendanta dało się zauważyć jej szczegóły. Miała poprzecinana bliznami twarz z wytatuowanymi napisami o nieczytelnej treści, które sprawiały, że jego twarz z daleka wyglądała na błekitnoszarą. Cała twarz okalała postrzępiona ciemna broda z wygolonymi wąsami i równie ciemne poprzetykane pasemkami siwizny włosy poskręcane dredy, które wyglądają, jakby ktoś przerwał pracę nad nimi w połowie. Ubrany był w strzępy ubrań przypominające brudnoszare szaty wyglądające jak skrzyżowanie płaszcza z prostą suknią. Na jego szyi wisiała ręcznie pisana oprawiona w zniszczoną skórę czerwona książka. Najdziwaczniejsze były oczy, umieszczone w dwóch ciemnych jamach okrążonych przeoranymi bliznami, błękitnymi napisami na wysmaganej wiatrem i spieczona pustynnym słońcem twarzy. Kiedy doszedł do werandy na której siedział olbrzym dało się dostrzec, że kuleje, a sposób poruszania wskazywał już na podeszły wiek. Stanął na szczycie werandy obrócił się do tłumu i samochodów nie patrząc na nikogo utkwił wzrok pewnie w jakimś punkcie na niebie, jakby coś co widział, była na nieboskłonie od zawsze.
- PAN JEST Z NAMICZUWA NAD WYPRAWĄ, BO CHCĘ ABYŚMY ODNALEŹLI TEGO, KTÓRY PRZYNIESIE ŚWIT ! – potok słów wylał się z jego bezzębnych, spieczonych słońcem ust. Mimo starczej postury mówiącego głos był silny i pewny jak u młodzieńca, tak jakby starzec dostrzegł na niebie coś dającego mu inspiracje. Po czym obrócił się i pchnął drzwi, a ze środka dało się słyszeć jeszcze.
- Chce porozmawiać z organizatorem tej wycieczki – powiedział głośno, tak, jakby nigdy w życiu nie używał spokojnego tonu.
 
__________________
post użytkownika zmoderowano za pisanie głupot
Adrian jest offline  
Stary 25-01-2007, 00:03   #7
 
Czezwy's Avatar
 
Reputacja: 1 Czezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetnyCzezwy jest po prostu świetny


Słońce powoli chyli się ku zachodowi. Spiekota ustępuje niechętnie wieczornemu chłodowi. Z dala dochodzą pojedyczne odgłosy strzałów. Pewnie ktoś strzelnicę sobie urzadził. Wogóle to wyglada jak miasteczko najemników i handlarzy, z lekkim odcieniem techników i dziwek. Główną droga przejechał właśnie rower na którym siedział chłopaczek wykrzykujący przez tubę
- Najlepsza tequila w barze u Rosey!! Tania i nieskażona zapraszamy codziennie od południa do świtu!! Najlepsza tequila w barze u Rosey!! Tania i nieskażona zapraszamy codziennie od południa do świtu!! Bar Rosey zielony namiot przy głównej alei!!....Masz problemy z bronią?? Brakuje Ci amunicji. Rick na to zaradzi!! Szukaj czerwonej ciężarówki przy parku maszynowym tam znajdziesz odpowiedzi na swoje problemy Ruchoma tablica ogłoszeń... jeździ tam i z powrotem. Nawołuje krzyczy. Czasami śpiewa. poszczępione krótkie spodnie, klapki i koszulka rozerwana na piersi... i ten krzyk roznoszący się po obozowisku. Tubę przczepił sobie tasiemką i cały czas krzyczy. Ktoś powiedział, że obecne czasy są domena ludzi zaradnych. Jak widać każdy znajdzie sposób, by zarobić na siebie jeśli tylko zechce.

Bonebraker

Siadłeś. Mało kto potrafi tak zasiąść jak ty. Masz trochę dość po całym dniu w siodle. wspominasz czasy walk na Arenach. Miami chociażby. Tam nigdzie nie trzeba było jeździć porostu się walczyło i spijało śmietanke. O tak... to było życie, a teraz?? Przynajmniej ferajnę masz zacną... porąbaną do granic możliwosci, ale zacną. Conchita przed sekundą poszła się czegoś dowiedzieć, a Ty masz wreszcię chwilę czasu, żeby odsapnąć... A to co za indywiduum?? Jakieś szaty, twarz jak gazeta sprzed apokalipsy... wogóle postawa jak zombi... widać kaznodzieja... pewnie szaleniec przy okazji. Przyszedł, pogadał jakieś bzdety i wszedł do środka... skąd się tacy biora to ty nie wiesz... ale czasami bywają przydatni...

Fogg

Wreszcie dotarłeś. Stadko potrzebujace pasterza. A ruszają oni w dorgę daleką i pełną niebezpieczeństw. Napotkają na pewno też inne zbłąkane duszyczki. Tyle pracy... Modlisz sie by Pan dał Ci siłę. Tylko kto przewodzi temu zgromadzeniu??

Na werandę wychodzi Conchita. Fogg mija Cię w drzwiach. Usmiechnięta delikatnie, wyciąga papierosa. Zapala. Karabin przerzuciła przez plecy.
- Szefie jest tak...<zaciąga się> Najpierw trzeba się zgłosić do Carlosa, to główny przydupas dowódcy tego cyrku. Z nim juz gadałam, teraz czekam na decyzję, zaraz powinien sie pojawić. Odeśle nas do stu diabłów, albo udzieli audiencji u Komendantai.

Fogg

Słyszałeś tę przemowę. Może warto poczekac chwilę na tego Carlosa.
 
__________________
Si vis pacem para bellum.
Wojownicy nie umierają. Oni idą do piekła, żeby się przegrupować.
I zesłał ich Pan, by siali zamęt i zniszczenie.
Jestem Skoletek. To my przytrafiamy się dobrym ludziom. Porzućcie wszelką nadzieję...
Czezwy jest offline  
Stary 25-01-2007, 01:39   #8
Sheol
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Gigant skinął głową dziewczynie.
- Dzięki. Poczekamy na niego. Potem zobaczymy co nam przyjdzie robić. Zostań tu. Jakby co, to będziesz tłumaczyć z mojego języka na taki, który zrozumie. - uśmiechną się do meksykanki - Jak zwykle. - dodał. - Ciekawe kto jest komendantem. Pułkownik Blake mówił mi, że jakiś maniak z Apallachów. Jeśli zacznie mnie traktować jak swojego poddanego, to nie ręczę za siebie...
Ostatnie słowa facet wypowiedział w taki sposób, że każdemu by się odechciało okazywania braku szacunku.
- A swoją drogą, musiałby być idiotą, żeby nas odesłać. Kurwa, takie doświadczenie bojowe jak nasze i taką siłę ognia to ma mało kto... Nie mówię o psychopatach jeżdżących czołgami, ale nasz arsenał, w rękach takich pojebów jak my, to naprawdę potężna broń. Zresztą, sama wiesz, co będę gadał jak głupi...
Zaciągnął się głeboko skrętem i zawisił wzrok na dekolcie Conchity. Po chwili wstał.
- Dupa mnie boli od siodła - mruknął i oparł się delikatnie o wspornik zadaszenia, obserwując Slide'a grzebiącego w silniku Hammera.
 
 
Stary 26-01-2007, 19:29   #9
 
JarekTFL's Avatar
 
Reputacja: 1 JarekTFL ma wyłączoną reputację


Słońce chyliło się już ku zmierzchowi, kiedy werandę oświetliły światła kolejnego samochodu. Szary ford mustang zatrzymał się kilka metrów przed willą. Przez jego otwarte okno zwisała bezwładna ręka, a ze środka dochodziła cicho przyjemna muzyka : http://www.youtube.com/watch?v=d808dcKhCiY nadając zachodowi niesamowitego klimatu. Silnik samochodu chodził jeszcze chwilę rytmicznie, po czym zgasł. Wraz z nim muzyka.

Ze środka wysiadł średniego wzrostu blondyn. Jego twarz zapewne sprawiała by wrażenie człowieka spokojnego i opanowanego, gdyby nie błękitne oczy, szybkie i rozbiegane, w których tańczyła iskierka szaleństwa. Ubrany był w wojskowe spodnie i kórtkę w barwach pustynnego moro. Na karku wisiał takjej samej maści kapelusz, który znaczyły plamy zaschniętej krwi. Przez ramię przewieszony miał wyciszony karabin, a przy pasie pistolet i nóż. Czujne oko dostrzegłoby również że nieco nienaturalnie uformowany korpus postaci może oznaczać iż pod kurtką znajduje się kamizelka. Mężczyzna stojąc, podrzucał wysoko małą, zieloną piłeczkę tenisową. Ta ciągle opadała i wznosiła się w powietrze, a on sam zdawał się wogóle nie zwracać na to uwagi, jakby jego lewa ręka żyła własnym życiem. Blondyn zagwizdał cicho rozglądając się po zbiorowisku, po czym ruszył w stronę werandy ciągle żąglując piłeczką.

Kiedy na drewnianej posadzce zadzwięczały cicho matowe glany zatrzymał się i obrócił głowę w kierunku olbrzyma i towarzyszącej mu kobiety. W kąciku ust zamajaczyło coś co mogło oznaczać równie dobrze grymas bólu co uśmiech.
Pardom, gdzie mogę zapytać o robotę?
Wyciągnięta beznamiętnie ręka wskazała środek willi i tam też udał się mężczyzna.
 
__________________
Jeśli martwi się nie żywią to czemu żywi się martwią?
JarekTFL jest offline  
Stary 26-01-2007, 23:26   #10
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację


Gdy kaznodzieja i mutek czekali na powrót Conchity, a szalony blondasek właśnie się do niej zbliżał przez cały obóz przetoczył się dźwięk, który zmarłego by obudził - TRANSFORMERS!! Wszyscy aż podskoczyli i chwycili broń szukając celu do którego mogli by wystrzelić.. Z pobliskiego wzgórza stoczyła się ogromna ciężarówka. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wyglądała jakby zjechała właśnie z okładki świeżo wydrukowanego magazynu motoryzacyjnego. Lakier błyszczał w słońcu, a z głośników leciała muzyka, jakiej ten świat dawno nie miał okazji już słyszeć.. Ciężarówka zaczęła okrążać obóz, a muzyka wciąż grała.. I to na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich zebranych i to nie tylko samą dziwną melodią. Jak można się było spodziewać wszyscy otworzyli oczy ze zdziwienia i niedowierzania..
Po tym jak ciężarówka zatoczyła pełne kółko w okół obozu, wjechała z prawdziwym impetem w tunel ustawiony wcześniej z samochodów... Wyglądała wtedy niczym duch... Niczym zjawa... Niczym halucynacja po Tornadzie, która przeniosła się niewiedzieć jakim sposobem do zniszczonych Stanów.. Do realnego świata... Z tych zamierzchłych, zpomnianych już prawie czasów, gdzie coś potrafiło wyglądać.. A tym bardziej być nawet nowe...
Gdy mijała pordzewiałe samochody, motory sklecone na prędce i czołgi z prawieże zeżarte przez korozję zdawała się być dwukroć bardziej nierealna.

Kaznodzieja na ten widok nie mógł się, aż powstrzymać od wyszeptania:

- Czyżby to sam JEDYNY zjechał między nas?

A mutantowi, który z lubością zaciągał się właśnie własnoręcznie skreconą fajką gęba tak się odtworzyła, że zapalony papieros spadł mu na zgięte kolana i wypalił w spodniach mała dziurkę.

W chwilę po tym, ciężarówka zatrzymała się przed willą i wysiadła z niej młoda kobieta.. Wzrost ok. 178 cm , rozsądna budowa, krótkie ciemno-rude włosy związane strannie w ciasny kok, bladoniebieskie oczy patrzące na wszystko z nieskrywaną wyższością i pogardą, arystokratyczne rysy twarzy, blada, gladka cera.. Taaakkk.. Nie możliwe by pochodziła z skądkolwiekindziej niż z Federacji.. Może nawet baronówna.. Popatrzmy. Desert Eagle w kaburze przy pasie, M4A1 na plecach, przy udzie przytroczony insygnowany rapier.. Ręcznie haftowana koszula, "wzmacniana" kurtka wojskowa, oporządzenie typu Alise, niewyblakłe ciemno-brązowe bojówki.. Nie może, ale w tym wypadku napewno - baronówna.. W końcu tak utrzymanej broni i wykończonej odzieży nie widuje się w innych miejscach "nowego" świata, niż w tych w których pieniądze się wręcz przelewają z bezczynności..

Wysiadając z samochodu dziewczyna zatrzymała się na chwilę, by szepnąć jeszcze pare słów kierowcy wozu i wyciągneła za sobą dobrze zapakowany worek podróżny oraz plecak, który jakby całkowicie nie pasował do tego obrazka...
Drzwi za nią zamknęły się, a ciężarówka zawróciła. Z boków kabiny wysunęły się dwie flagi, które po chwili wszyscy mający chociaż odrobinę wiedzy historycznej byli w stanie zindentyfikować jako kanadyjskie, a ci którzy takiej wiedzy nie posiadali musieli się zdać na słowa piosenki, jakie temu pokazowi towarzyszyły.. Niepozostawiały one jednak zbyt wiele miajsca na wątpliwości..
Taaakkkk... Była nierealna.. Nierealna niczym duch... Wszystkie spojrzenia śledziły ją dopóki nie znikneła poza zasięgiem wzroku.. A gdy zniknęła, skierowały się na rude dziewcze, które stało przed willą i poprawiało już sprytnie zamocowany na sobie ekwipunek. Głaskało dłonią odzianą w skórzaną rękawiczkę bez palców rękojeść swojego rapiera i uśmiechało się z pogardą patrząc na kolejne twarze zebranych przed willą ludzi i stworzeń...

- Straszy wykładowca wojskowej szkoły dla szlachciców F.A., baronówna rodu La Brasco oraz nowy rekrut tego o to konwoju!

Przedstwiła się potężnym, donośnym i rozbrzmiewającym jeszcze przez dłuższą chwile w uszach, niskim głosem, wykonujac przy tej okazjonalnej prezentacji głęboki ukłon w stronę zebranych... Który bynajmniej nie był jakimś pokazem uniżenia, czy szacunku dla kogokolwiek z obecnych, ale był.. Jakby.. Swoistą instrukcją - "Jak należy mnie witać i zachowywać się w mojej obecności."
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172