Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2007, 12:21   #1
 
Sir_herrbatka's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputacjęSir_herrbatka ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Dom Nadziei - SESJA PRZERWANA

Rozdział 1: "Przedstawienie musi trwać!"

Jak to wojna? Jak to moloch? Jak to spełniona apokalipsa?

Front został daleko na północy. Bardzo daleko. W Vegas można było uwierzyć, że front to fikcja a świat toczy się dalej swoim przedwojennym rytmem. W Vegas nie było widać gwiazd, księżyc zaś świecił wyblakłym blaskiem przyćmiony przez światła z ziemi, światła miasta.

Vegas płonęło setkami neonów, żarówek lampek i wszystkim co człowiek zdołał tylko wymyślić by wygnać ze swojej okolicy ciemność, rozbrzmiewało cały czas muzyką z przed stu lat. Barwy żyły własnym życiem, pulsowały i tańczyły wywołując zawroty głowy. Tylko co jakiś czas w idealnej elektronicznej harmonii pojawiały sie potknięcia gdy jakieś elektryczne źródło światła okazywało się być uszkodzonym przez czas i kilowaty energii które przez nie przepłynęły. Ale po chwili zapalało się coś innego jakby chciało ukryć te kilka chwil słabości nieśmiertelnego Vegas...

To miasto miało w sobie coś szalonego, coś będącego jego siłą i jego największą słabością. Jakaś dzika żądza życia, coś co przeobraża się chwilami w pęd ku samozniszczeniu...

Vegas i tak jest nieśmiertelne... i niezmienne.

Tak jak przed wojną zjeżdżały się tutaj setki bogaczy gotowych przepuścić przez palce majątek o którym inni mogli tylko pomarzyć. Tak samo rzesze nędzarzy wierzyły, że zgarną fortunę w kasynie. Vegas jest naprawdę niezmienne.

Przechodząc zatłoczonymi ulicami można było dostrzec ludzi którzy żyją tutaj. Jeden rzut oka pozwalał na zrozumienie prawa tego miasta.

Tancerki, kelnerki podające prawie nie radioaktywne drinki, krupierzy, szulerzy, gangsterzy jak ze starych filmów. Wszyscy wiedzieli jedno, jedno zdanie podniesione do rangi sensu istnienia, prawa przetrwania i mantry powtarzanej dzień i noc.

„Przedstawienie musi trwać!”

Przechadzając się nieśpiesznie ulicą pełną błyszczących świateł kilku wędrowców w zupełnie innych częściach miasta mijała kolejne rzędy budynków, w których co noc trwała szalona zabawa. Hałas i jaskrawe błyski potrafiły pomieszać rozum i oszołomić. Zdawało się, że otoczenie zmieniało się, co chwila nie pozwalając zawiesić na niczym oka.

Dopiero po chwili otępienia zatrzymali się przed jednym z kasyn. Nad jego wejściem wisiał wielki telebim na którym Elvis śpiewał.

http://www.youtube.com/watch?v=AdUbcOFET58

Piosenka pasowała do tego miejsca. Żywa energiczna, jak całe Las Vegas. Wielu przechodniów przyglądało się Królowi i jego partnerką. Słychać było niewybredne komentarze wypowiadane niemalże z każdym znanym akcentem. Kilka nawet padło w językach, które z całą pewnością nie pochodziły od Amerykańskiego. Gdy Król Rock&Rollu znikł z ekranu ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Części, jak było zamierzeniem Kasyna, weszło przez drzwi pod Telebimem. Niektórzy przystanęli przed plakatami rozwieszonymi na ścianach kasyna. Wszystkie wyglądały identycznie:



Zazwyczaj ludzie tylko przelatywali wzrokiem po napisach i szli w swoją stronę. Jednak trójka z nich stała przez chwilę i obserwowała uważnie tło, na którym błyszczały napisy. Każdy z nich zerkał to na Plakat to na zdjęcie czy też rysunek który trzymali w dłoniach.

Tym czasem gdzieś dalej...

Arnold nacisnął hamulce, ale dopiero po dłuższej chwili wóz kempingowy stanęł bezruchu. Tym samochodem nie można było się rozpędzić, ani też szybko zatrzymać. Nie wydawało się jednak, że mu to przeszkadza.

Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Chciał, zdaje się, niczym dżentelmen obejść samochód i otworzyć drzwi dla pasażerki. Został jednak zatrzymany w połowie drogi przez inną damę.

Niska, ciemnowłosa i drobna Kate trzymała dłonie w kieszeniach spodni, ciężar ciała przeniosła na jedną nogę i wpatrywała się zdumionym spojrzeniem w samochód i Arnolda. Wpatrywała się jednak tylko przez krótką chwilę.

-Arnold, powiedz mi, tylko szczerze: po jaką cholerę brałeś MÓJ wóz?

Arnold staną w połowie kroku i mrukną coś pod nosem, coś cichego. Nie dało się usłyszeć co. Kate zmrużyła oczy zaglądając przez brudną szybę do wnętrza auta.

-Ona? Arnold... nie pamiętasz co mówił Autobot?

Arnold wzruszył tylko ramionami w obojętny sposób. Kate zaś podeszła do wozu zaglądając do wnętrza.

-No to może, mi przynajmniej piwo postawisz w ramach przeprosin. Hm?

Spojrzała jeszcze raz na pasażerkę.

-A tobie to chyba powinien postawić nawet dwa...

Dominique uśmiechnęła się tylko delikatnie do kobiety w odpowiedzi.. To dziwne, ale czuła się tutaj akceptowana, a co jeszcze dziwniejsze, sama akceptowała wszystkich Transformersów, nie zależnie od tego jacy byli.. A byli baaaardzo różni..

Arnold odwrócił się i zaczął maszerować przed siebie. Rzucił tylko za siebie:

-Właśnie piwo ci ucieka!

Kate odwróciła się i ruszyła szybkim ale przy tym nieskoordynowanym krokiem za nim. Dogoniła go bardzo szybko, głównie dla tego że pozwolił na to.

-Bierzemy Johnego, siedzi w kinie.

Arnold wzruszył ramionami.

-Pewnie znajdzie się w barze coś co normalnie dodaje się do drinków a nie zawiera alkoholu...

-Arnold! Traktujesz go jak dziecko!

Późniejsze słowa były wypowiedziane tak cicho że ledwo można było je dosłyszeć.

-A jak mam go traktować?

Kate oraz Arnold zniknęli za rogiem ulicy. Kobieta w kabinie samochodu została sama na ciemnym placu, nieopodal, w prawo, jak pamiętała znajduje się wspomniane kino samochodowe w którym rezydowali Transformersi.
 
__________________
Arriving somewhere but not here
Sir_herrbatka jest offline  
Stary 04-03-2007, 18:52   #2
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
Hmm, ciekawe.. nie wiedziałem, że jeszcze działają kina samochodowe.. - mruknął jeden z mężczyzn stojących pod plakatem, mnąc w ręku karteczkę wydartą najwyraźniej z jakiegoś większego kawałka papieru. Był już stary, koło 50, jego twarz liczyła wiele blizn, ale w żadnym razie nie przypominał żadnych z tych dziadów, co leżą na niektórych ulicach błagając o jedzenie lub narkotyki. Od tej twarzy biła witalność, zdrowie, jakiego się już nie spotyka. Chłodne, szare oczy zdawały się taksować wszystko z dezaprobatą. Nosił ubranie, składające się częściowo z wojskowych elementów. Zerknął na telebim z podskakującym śmiesznie Elvisem i przeszedł parę kroków w jego stronę, aby mieć lepszy widok.

- ~Przeszłość nie powróci, o nie.. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli. Nic nie będzie już takie samo.~ Czuł się teraz bardzo samotny, wśród tego zgiełku nieznanych mu ludzi czuł się prawie jak w Nowym Jorku przed wojną.. Jednak ciężko uciec od przeszłości.

Poczekał aż wideoklip się skończy. Spojrzał przelotem na ludzi przyglądających sie plakatowi. Ciekawe czy to Ci, którzy mają zamiar zniszczyć Molocha? Lepiej jednak nie odzywać się do nich teraz. Autobot to dosyć kontrowersyjna osoba. Stał jeszcze parę kroków od plakatu patrząc, czy nic nie pojawi się na telebimie. Próbował wyłapać, co mówią ludzie przy plakacie. Może jakiś szyfr?
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.
Harv jest offline  
Stary 04-03-2007, 22:11   #3
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację


Czarna Corvetta przemieszczała się leniwie ulicami Vegas. Światła neonów odbijały się od jej błyszczącej karoserii, sprawiając wrażenie, że auto co chwilę zmienia swój kolor. Niczym kameleon wtapiający się w otoczenie. Po jakimś czasie zatrzymała się przy krawężniku, nieopodal ogromnego telebimu, przed którym zgromadziła się grupka gapiów. Wysiadł z niej przystojny, najwyżej trzydziestoletni brunet o kilkudniowym zaroście. Ubrany był w jasne, wytarte jeansy i czarną, trochę przyniszczoną skórzaną kurtkę.

Mężczyzna zamknął delikatnie drzwiczki, po czym ruszył wolnym krokiem w kierunku zgromadzonych. Wciąż rozglądał się wokół, jakby niedowierzając, iż to co widzi jest rzeczywiste. "A więc tak wygląda słynne Vegas... stolica rozpusty i hazardu" - pomyślał. Całe to bogactwo, światła, neony... wydawały mu się tak niezwykłe. Piękne i jednocześnie tak odmienne od jego rodzinnego Detroit. "Niesamowite..."

Po chwili zatrzymał się a jego wzrok spoczął na reklamującym kasyno telebimie. Zaskoczyły go rozentuzjazmowane twarze i słowa widzów. "Co w tym takiego niezwykłego? Jakiś koleś w towarzystwie panienek tańczy i śpiewa... W zasadzie niezbyt ciekawie jak na mój gust. A jednak ci wszyscy ludzie patrzą jakby był nie wiadomo kim...". Do jego uszu docierało wiele słów, najczęściej powtarzanymi były jednak "Elvis" i "Król". Elvis... Imię wydawało mu się znajome. Zapewne słyszał kiedyś jakąś opowieść o nim. Najwidoczniej nie zaciekawiła go jednak, gdyż kompletnie nic nie mógł sobie przypomnieć.

Brunet odwrócił się i już miał wrócić do samochodu, gdy nagle spostrzegł plakaty, którymi pokryte były ściany. "Ten znak..." Szybko podszedł bliżej i zaczął nerwowo szukać czegoś w kieszeniach. Po chwili wyciągnął ze spodni pomięty kawałek papieru. Drżącymi z podniecenia dłońmi rozłożył go i kilkakrotnie przenosił wzrok z rysunku na plakat i z powrotem. Nie było wątpliwości - widoczne na nich symbole były identyczne.

Z trudem udało mu się ukryć radość z dokonanego właśnie odkrycia. Po kliku głębszych oddechach opanował się jednak i przeczytał zamieszczone na plakacie informacje. "Ble... ble... ble... kino samochodowe na północ od miasta... Co to u licha jest kino samochodowe?". Po chwili zastanowienia, która nie trwała dłużej niż dwa uderzenia serca, złożył rysunek na cztery części i umieścił w tylnej kieszeni jeansów. W tym samym momencie zauważył, że stojący obok starszy mężczyzna także trzyma w dłoni kartkę i przypatruje się plakatowi. "Czyżby..." Rozsądek nakazywał jednak powściągliwość, toteż nie odzywając się ani słowem mężczyzna wrócił szybkim krokiem do swego auta.

Silnik Corvetty zamruczał delikatnie. Po chwili jednak dźwięk ten przerodził się w ryk. Koła zapiszczały na asfalcie i auto ruszyło gwałtownie do przodu, by za moment obrócić się o 180 stopni i odjechać w kierunku północy.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 05-03-2007, 18:03   #4
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Czarny, masywny samochód z czerwonym promienistym słońcem na masce zatrzymał sie gwałtownie na jednej z wydm przed Las Vegas. Zapadał zmrok i kierwocę wozu uderzyła kakofonia blasków. Zmróżywszy oczy, mężczyzna wyrzucił z siebie gniewnie:
-Baka - - po czym z ociąganiem zastartował ponownie pojazd i ruszył na spotkanie świetlistego molocha...

Marnotrastwo - jęczał do siebie jadąć powoli ulicami zalanymi ferią barw. Rzenada...
Zatrzymał się spokojnie pod telebimem z przebojem Króla. Otwierajać drzwi siegnął po katane ukrytą w wypolerowanym Saya i wysiadł z samochodu, zatrzaskując go za sobą.

Niewielkiej budowy mężczyzna o jawnie orientalnej karnacji i rysach twarzy od razu przyciągnał uwagę kilku ludzi. Dziwił jednak bardziej strój. Wysokie, skórzane, wojskowe buty w które wpuszczone były nogawki bojówek koloru Khaki. Wojskową kurtkę z jedną tylko naszywką Posterunku i drugą , najwyraźniej przed wojenną - oddzialał od spodni szeroki szary pas. Za niego, ostrzem do góry zatknięty był miecz. Pagony zaś świadczyły o stopniu Kaprala w/g standardów US Army.

Azjata przeczesując otwartą dłonią krótkie wąsy burknął:
- Aha to Ty tak wyglądałeś - gupio jakoś- skrzywił się dziwnie. Już miał odwrócić się na pięcie i wrócić do wozu, gdy rzednacy tłum ujawnił plakaty znajujące sie pod ekranem. Spojrzał na nie z lekkim osłupieniem.
Kore wa nani... ? no tak najciemniej pod latarnią- szybko przestał wybałuszać oczy na plakat i zlustrowawszy jeszcze dwóch pozostałych gapiów odsunął się o dwa kroki, po czym ruszył powoli w stronę samochodu.

Wsiadłszy do pojazdu umieścił miescz za szybą i obserwując nieznacznie raz, to pięknie utrzymaną Corvette, to starszego mężczyzne ruszył na północ...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 06-03-2007, 00:50   #5
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
~Ech, ci młodzi.. Żyją tak szybko, że pewnego dnia nie zauważą, co ich trafiło.~ Pomyślał mężczyzna o ludziach sprzed plakatu, którzy wsiedli do swoich prawie błyszczących samochodów. Pomyślał też o chłopakach z jego oddziału, oni też byli młodzi. Ciekawe ilu z nich dożyje jego wieku..? Coraz ciężej znaleźć mu było kogoś, kto pamiętałby cokolwiek sprzed wybuchu. ~Dobra, stary, daj sobie spokój - kiedyś to kiedyś, a teraz to teraz.~ Otrząsnął się, jakby uświadomił sobie, gdzie się znajduje.

Odwrócił się i sprężystym krokiem skierował się w stronę lekko opancerzonego i pokancerowanegoHummera stojącego nieopodal. Ślady kul i kawałki blachy innego koloru świadczyły o burzliwej historii tego pojazdu. Był zakurzony, widać było, że dopiero co wrócił z dłuższej przeprawy przez pustynię. Gdy światło latarni padło na właściciela samochodu, można było dostrzec na jego twarzy i rękach wiele blizn. Nosił grube rękawice bez palców. Na kurtce widniał symbol armii Nowego Jorku, zaraz pod dwoma pionowymi belkami oznaczającymi stopień kapitana. Przekręcił kluczyk i zatrzasnął za sobą drzwi. Rozsiadł się i wyciągnął z plecaka leżącego obok tytoń i bibułkę. Zaczął zręcznie skręcać papierosa nad kwadratową płytka z metalu, którą położył sobie na kolanach, ale co chwila wyciągał ręce przed siebie i mrużył oczy. Widać było, że ma małe problemy z widzeniem z bliska. Gdy skończył, przymocował paskami do lewego przedramienia płytę z flagą Stanów Zjednoczonych, założył hełm na głowę i odpalił silnik. Hałasował, ale był prawie niezawodny. Umiejscowił skręta w kąciku ust i wyciągniętą z kieszeni zapalniczką zapalił go. Zaciągnął się i wrzucił bieg.

~A chętnie obejrzałbym jakiś film swoją drogą. Kino samochodowe.. To chyba też z czasów Elvisa chyba.. ~ Oddalał się od gwaru ludzi i krzykliwych neonów na północ. Wypuścił dym. W końcu pora na trochę ciszy. A przynajmniej braku ludzi. Może później włączy jakąś muzykę.. Taśmy nie są wieczne..
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.
Harv jest offline  
Stary 08-03-2007, 09:06   #6
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Zjechał do bocznej uliczki miasta.
Musiał się śpieszyć, ale pośpiech nie dopuszczał zaniedbań. Rzucił okiem na tył wozu, prądnica ładowała baterie migając czerwoną lampeczką przyjaźnie do swego twórcy.
Wyciągnał kaburę i przypiał ją do pasa pod prowizorycznym obi za którym na ogół trzymał Katane.
Przełożył SCAR'a na przednie siedzenie. Sprawdził magazynek i zamek broni. Następnie przetarł skrawkiem rękawa lunetke.
Westchnąwszy cicho wysiadł z samochodu, zatrzaskujać za sobą drzwi. Podszedł do maski i spojrzał na wlot powietrza osłoniety drobniutką siateczką. Przetarł ją kawałkiem szmaty a następnie otworzy pokrywe silnika.
Wszystko w porzaku - w końcu dbał o ten wóz.
Zamknał maskę i odwrócił się w stronę Zachodu. Zamknał oczy i głegoko odetchnąwszy zwrócił się w myślach do swych przodków. Czuł się zobowiazany by ich nie zawieść.
Skłonił się w pól szepcząc:
-Dobranoc Amaterasu, spraw by dane mi było zobaczyć jeszcze Twe ogniste oblicze.
Prostujać się ruszył szybkim krokiem do wozu.

Maszyna wypadła z uliczki ruszajać do swego celu - na północ.
W środku zawyło radio:

Kategorize mushiiro no myaku ga nai niwa e
shikitsumeta hito no koe yume mi ga china chiisa na karada wo uru shoujo

Hajimaru

Kagome kago no naka kagome kago no naka kago no naka itsu de yarukagome kago no naka kagome kago no naka ugomeku koku aku wa oni no utage

Yume wa yume no hakanai yume no naka de yume wo natsuki egaku shoujo
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 09-03-2007, 12:05   #7
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Dominique La Brassco

Gdy Dominique została już sama w wozie campingowym Kate odetchnęła głęboko. Nie chciała jeszcz wysiadać, wiedziała, że Transformersi nie zareagują jakoś specjalnie na jej przybycie, najwyżej się ucieszą, bądź zdziwią, ale reakcji Auto nie była pewna..
Jej wyjazd sprawił mu z pewnością ogromną przykrość, a ranić kogoś takiego jak on, nikt nie był chyba w stanie.

Zawsze wśród Transformersów czuła się akceptowana i to nie tylko dzięki Autobotowi.. Ten fragment świata postapokaliptycznego był zupełnie różny od całości, kłócił się z nią, nie pasował do niej... Ale istniał i był tak samo realny jak każda myśl, każdy ruch i każda śmierć w tym świecie. Choć tam nikt, na nikogo nie patrzył z wyższością, czy wrogością.. Choć tam akceptowano odmienność, a nie nagradzano ją kulą w łeb. Tam woda nie była luksusem. I tam się po prostu żyło, a nie próbowało przetrwać.

La Brassco wzięła kolejny wdech i otworzyła drzwi wozu. Rzuciła przelotnie okiem na sprzęt ustawiony zawsze tak samo: hummery, motocykle, ciężarówki, śmieciarka Arnolda, autobus Hrabiego i quadzik Suzie.. Wszystko utrzymane w stanie wręcz idealnym, ale tylko dzięki talentowi, zdolnością i wiedzy Dony oraz Auto.

Dziewczyna zebrała wszystkie swoje rzeczy, zapięła pochwę rapiera na udzie, poprawiła oporządzenie, pas z kabura pistoletu, założyła swoją M-4-kę na ramie i wysiadła z samochodu zamykając za sobą delikatnie drzwi. Następnie ruszyła przez plac kina samochodowego na którym od dłuższego czasu stacjonowali. Szła odrobinę spięta, ale wyprostowana i dumna jak zawsze. Kątem oka dostrzegła Sierżanta stojącego nad G.I., który uśmiechnął się do niej po przyjacielsku i zasalutował. Odwzajemniła i uśmiech i salut.. "Obozowy psycholog.." - pomyślałaze śmiechemi odmachała również reszcie G.I., która wyraźnie się ożywiła na jej widok. A zwłaszcza Martin, który o malo co nie wyskoczył ze swojej idealnie wyprasowanej, świeżutkiej koszuli z kołnierzem typu jaskułka pokazując jej z daleka jakąś próbkę butelkowo zielonego materiału, który napewno niedawno udało mu się nabyć.

Nie było jej grubo ponad 36 godzin, a wszyscy witali ją jakby dopiero wstała i wyszła z Optimusa na poranną przechadzkę po obozie.. "Poranną przechadzkę - jak ten zwrot dziwnie brzmiał w szarej, spalonej słońcem i pyłem radioaktywnym codzienności.. ". Nikt jej nie wypominał ucieczki, nikt krzywo nie patrzył na powrót. Tylko jeden kapelan z zaskoczenia zatrzymał kubek w polowie drogi do ust..

Dominique podeszła do ciężarówki Dony na której siedziała mała Suzi machając nóżkami ze zniecierpliwienia i podskakując co chwilę.. Chyba z podniecenia.. A widząc także rozradowaną buzię dziewczynki uśmiechnęła się do niej i rozpuściła włosy, które zazwyczaj nosiła wysoko spięte w kok i odezwała się do dziecka ciepłym głosem, na który zdobywała się niezbyt często po za obozem Transformersów, a raczej po za towarzystwem samego Autobota:

- Suzie, możesz zejść an chwilkę do mnie ?

-O! Cześć Dominiq! Już schodzę, ale tylko na chwilkę, bo zaraz wujek będzie puszczał film, a na górze będę wszystko lepiej widzieć!

Dominique dalej stała uśmiechając się do dziewczynki, która właśnie zgrabnie zeskakiwała z auta i podbiegła do niej. "To niesamowite skąd w ludziach z tej epoki jeszcze tyle energii.." La Brassco ukucnęła przed dziewczynką i odezwała się odrobinę drżącym, niepewnym głosem, jednak nadal tak samo ciepłym jak poprzednio:

- Możesz coś dla mnie zrobić? Chciałabym żebyś poszła do wujka i poprosiła go, aby wyszedł na chwilkę z Optimusa, bo na zewnątrz czeka na niego niespodzianka. Tylko nie mów mu, że przyjechałam. Dobrze? Możesz to dla mnie zrobić?

Dziewczynka najpierw skrzywiła się odrobinę na prośbę La Brassco, nie chcąc najwyraźniej przegapić ani minuty z filmu, ale zaraz się szeroko uśmiechnęła jakby właśnie wpadła na jakiś genialny pomysł i skinęła tylko energicznie swoją dziecięcą, blond główką i podskakując pobiegła od razu do ciężarówki Auto. Dominique poszła za nią i zdejmując broń oraz swój worek podróżny z ramienia, rzuciła go pod nogi, a sama oparła się plecami o maskę Optimusa, czekając na Autobota.. Czuła się coraz bardziej niepewnie, bała się tego spotkania i choć znała sposób bycia Auto to obawiała się tego, iż będzie on miał do niej ogromny żal za decyzję jaką podjęła...

"Jeremmy.. Nigdy więcej.. "
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 09-03-2007, 20:00   #8
 
Bortasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
Trzy samochody nadjeżdżały z Miasta. Czarna Corvetta nadjechała pierwsza. Samochód na chwilkę zatrzymał się przy kasie. Starszy mężczyzna za tabletka przeciwbólową, którą od razu zażył, wskazał miejsce gdzie Corveta mogła zaparkować...
Suzuki i Hammer które nadjechały następne przeszły identyczną odprawę.
Wszystkie trzy samochody zaparkowały obok siebie. Na lewo od nich stały samochody najróżniejszej maści. Czarne BMW z przyciemnianymi szybami stary Dodge z odchodzącym niebieskawym lakierem stojący obok czerwonawego Pickupa utrzymanego w nad podziw dobrym stanie. Samochodów było więcej, zdawało się, że jakiś dziwny salon samochodowy się tu zjechał. Jednak najbardziej niesamowite wrażenie wywierały i tak smukły czarny kabriolet. Miał dużo chromowanych, zadbanych, błyszczących elementów, jakby świeżo wyczyszczonych: felgi, zderzaki, klamki... Okrągłe reflektory, które zdawały się patrzeć i ilość chromowań nadawały dla auta starego stylu, ale całość sprawiała wrażenie stworzonej do szybkości... Nikt tu też nie oszczędzał na obiciach foteli albo drewnie w desce rozdzielczej. To był luksusowy samochód. Dach był złożony a w kiepskim świetle można było dostrzec we wnętrzu dwie sylwetki. Znajdowały się blisko siebie, i nie był to w żadnym razie przypadek. Na pewno nie skoro jedna była wysoka i męska a druga kobieco miękka.

Wszystkie stały po lewej stronie placu. Kierowcy obserwowali, co się dzieje wokół nich. Usłyszeli wysoki, żeński, choć nieco zachrypnięty to wciąż melodyjny głos. Śpiewała coś lekko, chyba celowo, fałszując.

„As I lay here lying on my bed, sweet voices come into my head.
Oh what it is, I wanna know, please won't you tell me it's got to go.
There's a feeling that's inside me, telling me to get away.
But I'm so tired of living, I might as well end today.”

Głos powtórzył krótką zwrotkę dwa razy i umilkł na chwilę. Odezwał się ponownie już normalnym, swobodnym tonem.

-Gardło mi szwankuje... Może teraz wy coś zaśpiewacie? Hm?

Wyraźnie bliżej dobiegł łagodny, męski głos.

-Kate, jak powszechnie wiadomo nie umiem śpiewać...

Zdaje się, że chciał jeszcze coś argumentować, ale kobieta nazwana Kate przerwała mu w połowie zdania.

-No to czas się nauczyć! To nic trudnego...

Tym razem ona nie dokończyła zdania.

-Tylko nie dzisiaj... zgoda?

Chwila przerwy i pogodny głos Kate oświadczający:

-Wiecie, co? Jesteście nudni. Obaj. A ty Arnold lepiej postaw dla mnie coś co naprawi moje gardło...

Z cienia wynurzyło się powoli kilka sylwetek. Powoli nabierały one szczegółów. Z lewej maszerowała niska kobieta z ciemnymi, krótko ściętymi włosami. Poruszała się charakterystycznym, nie zgranym krokiem, była za to zgrabna.

Na prawo od niej długie kroki stawiał wysoki mężczyzna z siwiejącymi włosami i długimi zmarszczkami na twarzy. Ciężko było określić jego wiek, ale w towarzystwie tryskającej energią kobiety zdawał się być straszy niż można by sądzić po samym tylko wyglądzie. Miał duże, ciężkie dłonie i używał ich do popychania wózka inwalidzkiego.

Na wózku inwalidzkim jechał... chłopak? Ciężko powiedzieć ile miał lat. Na pewno był nastolatkiem, wieku dodawało mu chyba lekko azjatyckie rysy twarzy oraz nieco pochylona sylwetka w wózku. Na pierwszy rzut oka jednak dostrzegało się nie to, tylko kalectwo. Nie miał lewej nogi. Prawa dłoń leżała tylko bezwładnie nie poruszając się nawet mimowolnie...
Trio zamilkło. Przeszło koło bandy najwyraźniej składając życzenia. Banda ta była dość niezwykła. Nie przypominała żadnego Gangu.... Gangi lubują się w znakach, które są ich symbolem mają swój styl ubierania się.... Ci tutaj byli tak pstrokaci i tak kompletnie do siebie nie pasujący, że oryginalności starczyłoby na dwadzieścia Gangów.
Dziewczyna z tatuażem w kształcie róży. Zajmuje całą górną cześć jej pleców.

Ubrana jest w suknie wieczorową koloru krwistej czerwień. Tańczy do muzyki puszczanej z radia samochodowego. Jej partner, bardziej skupiony na tym by jej nie podeptać niż na niej samej, ubrany jest w garnitur. Zarówno garnitur jak i sukienka wyglądają na nowiutkie. Wprawne oko dostrzeże tort z kilkoma świeczkami stojący na masce Hammera. Spory jego fragment został już skonsumowany. Zabawa widać trwała już od jakiegoś czasu, parę pustych butelek walało się tu i ówdzie.

- Rosi może zatańczysz z lepszym tancerzem?

Biały kolos który wypowiedział te słowa wyszedł zza samochodu. Gdy zanim stał zdawało się, że siedzi na dachu. Przywodził na myśl koszykarzy z dawnych dni. Wrażenie te pogłębiała Czerwona koszulka Chicago Bulls z numerem 23 i nazwiskiem Jordan na plecach. Czapka w tym samym kolorze i z takim samym napisem tylko dopełniała całości.

- Spadaj Jordan. Nie chciałoby mi się jeździć windą.

W chwili, kiedy to powiedziała jej partner podniósł na nią wzrok. Całowanie nie przeszkadza w tańczeniu. Ta para o tym doskonale wiedziała. Pocałunek wywołał tylko oklaski, które w połączeniu ze śmiechem na widok miny Jordana tylko do pełniły obrazu sielanki. Jednak ci o bystrych zmysłach umieli dostrzec, co psuło ten obraz.
Dziewczyna miała paskudną bliznę na lewym udzie. Jordan miał przewieszony pas z granatami przez lewe ramię na prawe biodro. W sielance partner nie powinien mieć sztucznej prawej ręki. Tylko tancerze nie mieli pod ręką broni. Tylko całująca się para nie zerkała na resztę gapiów w kinie, co chwilę. No i rzecz jasna w stosiku, najwyraźniej prezentów, zazwyczaj niema kamizelki kuloodpornej Kałasznikowa i wiadra z amunicją.
Jednak im wszystkim to nie przeszkadzało. To był wieczór gdzie o takich sprawach się nie myśli. Gdzie takie szczególiki nie mają znaczenia.

Kilka metrów dalej można było już dostrzec ekran i wyświetlane na nim ruchome obrazy. Projektor wciąż działał dzięki czyimś umiejętnościom, a ekran był biały jak z jakiejś przedwojennej reklamy proszku do prania. Jedynie bystry wzrok potrafił dostrzec na nim drobne szwy w miejscach rozdarcia. Nie wydawało się by któryś z widzów tego kina miał na tyle przenikliwe spojrzenie by to dostrzec. A może po prostu postanowili nie zwracać na to uwagi?

Do czwórki Hamerów podjechał piąty. Widać było, że drzwiczki dla kierowcy były lekko przerobione by się szerzej otwierały. Kierował nim zakuty w stalową zbroję człowiek. Ręce lśniły w świetle lamp, które rozbłysły w chwili, kiedy słońce zaszło za widnokręgiem. Gdy drzwiczki się otworzyły kierowca obrócił się wraz z fotelem by wysiąść. Widać było, że ma problemy z lewą nogą, która się nie zgina w kolanie, w mechanicznym kolanie. Cała jego sylwetka z wyjątkiem twarzy była okuta stalą. Światło odbiło się od jego pancerza i oświetliło drzwiczki, na których przez chwilkę każdy mógł dostrzec symbol. Mężczyzna przywitał się z całą bandą skinieniem głowy i postawił na masce kanister.
Za piątką Hammerów stały większe pojazdy. Dało się dostrzec dwie ciężarówki, jedną starą i lekko zdezelowaną, drugą piękną wręcz chciałoby się rzec nowiutką, dwa autobusy, z których jeden miał na bokach prawie do końca zdrapaną reklamę śnieżnobiałego uśmiechu, na uboczu zaparkowano coś, co wyglądało jak jakoś zmodyfikowana śmieciarka, ciężko jednak było stwierdzić, co w niej w zasadzie zmieniono.

Na dachu podniszczonej ciężarówki siedziała kobieta była ubrana w flanelową koszulę z przydługimi rękawami. Na mocno powycieranych jeansach można było dojrzeć ciemniejsze plamy. Co chwilę zerkała na nowiutką ciężarówkę.

W oczy rzucał się także czarny, ciężki motocykl, zdaje się, że Harley. Siedział na nim rozparty wielki czarnoskóry mężczyzna ubrany w znoszony garnitur. Jako jedyny nie oglądał filmu, zamiast tego starannie, co jakiś czas taksował spojrzeniem otoczenie jakby wypatrywał czegoś, na co długo czekał. Mechanicznym gestem brał, co chwila do ust trochę, popcornu. Ciekawe skąd, w Vegas biorą kukurydzę?

[center:a4f76a0f7c]__________________________________________________ ___________[/center:a4f76a0f7c]
Autobot siedział pogrążony nad ekranem komputera. Opierał głowę na lewej ręce. Zdawał się być przygnębiony. Gapił się na jeden nie zmieniający się obraz.
„Dlaczego? Zbyt się śpieszyłem? Byłem zbyt nachalny? Dlaczego odeszłaś?”
Stukanie do drzwi wyrwało go z odrętwienia. Kilka szybkich ruchów i obraz zniknął, z kolei przygnębiona twarz zamieniła się w uśmiechniętą. Odwrócił się by ujrzeć wchodzącą Suzi. Dziewczynka była ubrana w ogrodniczki i koszulkę z różowo niebieskimi kucykami z tęczowymi grzywami. W jej blond włosach były wplecione czerwono - zielone wstążeczki. Uśmiechnęła się do Autobota promiennie. Podeszła do Autobota i rzuciła szybkim spojrzenie na monitor...

- Wujku... Skończyłeś już film?
- Tak Suzi zaraz go zaniosę do projektora.


Dziewczynka uśmiechnęła się promiennie.

- To ja mam nagrodę dla wujka! Nagrodę niespodziankę!
- Tak...


Mężczyzna był lekko zaskoczony słowami dziecka.
”Co też ona znowu wykombinowała?”

- Tak. Jest na zewnątrz!

Złapała go za ręce i zaczęła ciągnąć go do wyjścia. Wciąż uśmiechnięty pozwolił się jej prowadzić. Gdy wyszli na zewnątrz ujrzał ją.... Stała przed nim. Lekko zdenerwowana jakby speszona. Uśmiechnęła się do niego nerwowo.

- Prawda że ładna niespodzianka wujku?

Głos Suzi wyrwał Autobota z błogostanu. Trochę głośniej niż było potrzebne powiedział.

- Tak Suzi. Przepiękna niespodzianka.

Uśmiechnął się do niej promiennie. Chciał już zrobić krok w jej stronę gdy cichutkie acz stanowcze czknięcie przypomniało mu o drobnej istotce.

- Suzi na stole leży film, jedna rolka, w metalowym pudełku. Zanieś go do projektora a bez problemu puszczą film.

Dziecko jak by czekało na te słowa. Zdawało się że tak małe nóżki nie mogły się tak szybko poruszać. Niemalże w ciągu jednej sekundy dziecko wpadło do Ciężarówki by w następnej wypaść z niej przyciskając do pierś metalowe pudełko. Dominiq i Autobot patrzyli jak pędzi do budynku gdzie mieścił się projektor. Po chwili spojrzeli znów na siebie. Auto powoli jakby z oporem podszedł do Dominiq. Ta się wciąż uśmiechała do niego tym lekko przestraszonym uśmiechem.

- Cieszę się, że wróciłaś. Może wejdziesz do środka?

Głos mu prawie nie drżał. Na twarzy gościł najszczerszy i najbardziej radosny uśmiech, jaki kiedykolwiek jej zdawało się widzieć. Skinęła mu głową. Szła powoli mechanicznie. Jakby na ścięcie. Otworzył jej drzwi i gdy przechodziła położył rękę na jej plecach. Dominik obróciła się by spojrzeć mu w oczy. Delikatnie pogładziła go po policzku. On powoli z wahaniem się do niej przysunął... Wtuliła się w jego ramie z westchnieniem ulgi. Stali tak chwilę tuląc się nawzajem, nie zważając na nic i na nikogo.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę że wróciłaś.

Głos mu się załamał od emocji, zdawał się ledwo panować nad sobą. Pocałował ją w policzek i szepnął.

- Wejdźmy do środka.

Uśmiechnęła się ciepło do niego. Przytuleni podeszli do drzwi. Autobot otworzył je i zniknął za nimi zaraz po Dominiq.
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho
Bortasz jest offline  
Stary 10-03-2007, 00:02   #9
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Dominique La Brassco

Gdy Auto nareszcie ją przytulił przez głowę przelaciało jej zaraz milion myśli i uczuć: od miłości, po strach.. Od poczucia winy, po złość.. Ale tego właśnie chciała.. Pragnęła, jak niczego innego.. Żeby tu wrócić i być z nim, żeby trzymał ją w ramionach i mówił do niej takim tonem jak ten.. Żeby patrzył na nią właśnie w taki sposób jak teraz..

W chwili przekroczenia prógu Optimusa Dominique przebiegł dreszcz, chciała się cofnąć.. Może znów chciała nawet ucieć.. Poczuła się zdezorientowana i zagubiona.. Cofnęła się pół kroku w tył, wpadając niemal, że na Autobota idącego za nią i ciągle trzymającego swoją dłoń na jej plecach.. Gdy tylko wyczuł, że dziewczyna się wacha sam się zatrzymał widocznie przestraszony..
La Brassco stała przez dłuższą chwilę jak wryta, nie mogła zrobić ani jednego kroku w przód i ani jednego w tył..

-Dominiq?

Z ust Auto padło tylko jedno słowo, jedno pytanie.. I brzmiący w nim strach, mówiacy w tej chwili wypełnionej ciszą więcej niż godziny rozmowy..

W oczach La Brassco zalśniło coś w stylu łez.. Nie odezwała się.. Nie odwróciła.. Związała tylko włosy tak samo jak zwykle, wypuściła z siebie powietrze z lekkim sykiem, który mógł zabrzmieć jak szloch, którym w rzeczywistości mógł się stać, gdyby nie jej wyćwiczone przez lata opanowanie i ruszyła dalej w głąb naczepy.. Jednak nie za daleko.. Usiadła na pierwszym wolny krześle starając się ze wszystkich sił nie patrzeć w stronę łóżka.. Siedziała tak przez dłuższą chwilę trzymając głowę spuszczoną.. Bała się na cokolwiek spojrzeć, bała się zacząć rozmowę..
Autobot widząc stan Dominique, podszedł do niej powoli, przyklęknął na jedno kolano przed nią.. Delikatnie dotknął dłonią jej twarzy, spróbował się przytulić.. Pozwoliła mu na to... Sam go potrzebowała, jak niczego innego na świecie.. Gdy tak siedzieli wtuleni w siebie Auto wyszeptał jej cichutko do ucha:

-Przepraszam..

Widać również męczyło go poczucie winy.. A La Brassco na wspomnienie tego przed czym uciekła niedawno o mało nie popłakała się.. Nie chciała płakać.. Łzy żołnierza, a tym bardziej dowódcy nie były niczym dobrym dla oddziału.. A nikim innym, nie była niż żołnierzem przez większość swojego życia.. Przez prawie całe swoje życie potrafiła tylko walczyć, wydawać rozkazy i dowodzić ludźmi.. A nad swoimi uczuciami nie potrafiła teraz zapanować..

-Jeremmy, ja też przepraszam..

-Dominiq.. Ja.. Ja się za bardzo pośpieszyłem.. Przepraszam... Ja zaczekam na Ciebie. Chciałbym byś została i pomogła mi.. Pomogła naprawić ten świat... Ja chciałbym go naprawić dla Ciebie...

Bez przerwy tulił się do niej, gdy to mówił, a w jego głosie pobrzękiwała szczerości. On naprawdę wierzył i chciał uratować ten świat dla niej.. Chciał złożyć go u jej stóp..

"Tyle razy Ci powtarzałam, że o idee warto walczyć, ale umierać za nie, nie warto..".

Dominique nie udało się tym razem powstrzymać łez.. Mogła zostać z Autobotem, ale tak naprawdę uchronić go przed jego marzeniami nie była w stanie.. Mężczyzna poczuł, że na ramię spadło mu parę drobnych, ciepłych, wilgotnych kropel.. Przytulił ją mocniej do siebie... Gdy Dominiq już nad sobą zapanowała powolutku się od niej odsunął. Spojrzał w jej oczy...

- Dominiq... Ale to co się wydarzyło to nie był jedyny powód... Prawda?

Kobieta odwzajemniła spojrzenie.. Ciężko było jej wydobyć jakiekolwiek słowo z siebie..

- Nie, nie było.. Jeremmy, ja.. Ja.. Ja nie chcę Cię stracić.. Jesteś mi zbyt bliski.. Ja nie chcę stracić nikogo z was..

Auto milczał, zdawało się, że rozważał jej słowa, starał się w pełni pojąć ich znaczenie....

- Gdybym tylko mógł przysiągłbym, że mnie nie stracisz.. Gdybym mógł, zabrał bym nas wszystkich stąd, gdzieś gdzie nic by nam nie zagrażało, gdzie moglibyśmy po prostu żyć. A nie starać się przetrwać..

La Brassco przerwała Autobotowi w pół zdania.. On nie wiedział.. On nie chciał zrozumieć.. "To wszystko było nie tak, wszystko nie tak.. ". Nie chciała się tłumaczyć, nie chciała niszczyć jego marzeń..

- To nie tak.. Dla mnie moloch.. Nawet jeśli uda się nam go zniszczyć..

Zamilkła, nie mogła nic więcej powiedzieć.. "On i tak by nie zrozumieł.. Bo nie chciał by zrozumieć.. Po prostu nie chciał by..".

- Kocham Cię Jeremmy..

Autobot uśmiechnął się na ostatnie słowa Dominiq:

- Ja Ciebie też Dominiq... Całym sercem, całą duszą.... Kocham Cię... Ja..

Dominiq nie dała mu skończyć... Zamknęła mu usta w najskuteczniejszy sposób jaki istniał od stworzenia świata...

Gdy otworzyła oczy, zupełnie inaczej się już zachowywała i czuła niż w chwili zaraz po przyjeździe do obozu.. Wszystko wracało do normy.. A i żołądek również.. La Brassco nie jadła nic od swojego nocnego wyjścia z obozu, czyli od około dwóch dni.. A wiedziała, że Auto uwielbia gotować, może nie za bardzo potrafi, ale napewno uwielbia to zajęcie..

- Nie zrobił byś mi może czegoś do jedzenia ?
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 11-03-2007, 11:42   #10
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Mitsu zaparkował wóz na samym skraju kina samochodowego taksując uważnie wszystkich zebranych. Wyglądało na to że kroi się tu jakaś impreza-nie chciał im przerywać, lecz wiadomości były jasne a bushido nieusprawiedliwiało ociągania w sytuacjach oczywistych.

Wyłączył radio. Odwróciwszy sie na tył wozu, wygrzebał ze sterty cześci wystający nieznacznie ponad nie pas z narzędziami i przełożył go na przednie siedzenie. Nastepnie grubą czarną płachtą okrył tył, aż po dodatkowy zbiornik paliwa.

Otworzył drzwi i wygramolił sie z wozu ciągnąc za sobą pas, pobrzękujacy metalicznie wiszącymi na nim kluczami. Przełoży kaburę z Glockiem na tył paska, nastepnie, jego miejsce na prawym udzie zajęła niewielka torba, wieńcząca owy pas narzędziowy. Uporawszy się z tą cześcią garderoby Bushi wyciągnał katane i sprawdzając czy łatwo wychodzi z Saya zatknał ją za pas ostrzem ku górze.

Zamykając drzwi szepnął do siebie cicho Banzai i ruszył przed siebie, niezbyt zwracająć już uwagę na kierowcó Corvetty i Hammera.
Kierując się w strone zebranych powoli zaczął unosić ręce, wewnętrzną cześcią dłoni skierowanymi świętujących. Szedł spokojnie w stronę olbrzyma zakutego w stal.
- Konnichiwa- rzucil dość głośno chcąc przebić się przez gwar. Podsedł bliżej mężczyzny - Jestem Kapral Mitsusaburo Bushi z oddziałów Posterunku - 1. niezależna brygada zmechanizowana.- czekał na reakcje. "1. niezależna" oznaczała zabójców maszyn, którzy wstępowali czasem w szerego Posterunku, tworząc często szaleńcze pododdziały, masakrujące tak maszyny molocha jak często siebie. Odkąd Mitsu przestał tylko babrać się mechaniką i podpiąl się do "niezależnej" poznał około 50 zabójców z których tylko 16 zostało przy siłach Posterunku. Reszta ruszyła na swą samotną krucjatę lub po prostu zginęła.
Podchodząć do kolosa przypatrywał się ciekawie przez chwilę jego powłoce. Po czym dodał
- Jeśli Pan chce sięgnę zaraz moją lewą ręką do kieszeni w spodniach i wyciągnę swoje rozkazy...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172