lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Postapokalipsa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/)
-   -   [Neuroshima] - Polowanie na Tornado - SESJA PRZERWANA (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/3623-neuroshima-polowanie-na-tornado-sesja-przerwana.html)

Killian 16-07-2007 23:09

Killian ostatni raz rozejrzał sie po ulicy. Warkot silników motocyklowych się nasilał. "Dark Visions, albo pułapka zastawiona przez jakiegoś Szczura". Ruszył szybkim krokiem wyostrzając wszystkie zmysły. Odruchowo sięgnął ręką do broni ukrytej pod płaszczem jakby sprawdzając czy jeszcze jest na miejscu. Odpiął kaburę, wyjął Deserta po cichu odbezpieczył broń, po czym znowu ją schował pod płaszcz "Nie chcę go wystraszyć niepotrzebnie, a nie mam ochoty zgubić się i wyjść prosto na bankiet powitalny tych ćpunów na motocyklach". Skupił wzrok na szybko poruszającym sie śmierdzącym człowieczku, który mimo swojej niewielkiej postury poruszał sie zadziwiająco szybko.
Zanurzył się w mrok ulicy... Przyspieszył kroku by dogonić swojego "przewodnika", co nie było łatwym zadaniem. Kiedy go dogonił zapytał: Zaczekaj, nie tak szybko. W ogóle to jak Ci na imię? I gdzie mnie prowadzisz?.

Gedan Ness 17-07-2007 11:01

Gedan skinął głową, jakby w podzięce za szczerość jaką okazał obcym ludziom Chemik. To było takie rzadkie w otaczającym ich świecie.
Ale zawsze mógł kłamać. Poprawił swoją pozycję na rozklekotanym krześle na którym siedział, namyślając się czy okazać nowo poznanym ludziom (A być może wkrótce najlepszym przyjaciołom - przecież wszystko może się zdarzyć.) tyle samo szczerości i wyjawić swój cel wyprawy.
- Skoro to pora na wyznania i widocznie nastąpiła moja kolej... Przerwał. Odpiął z karku średniej wielkości żelazny krzyżyk, mający trzy dziurki - w dolnej części, prawej i lewej. Wraz z łańcuszkiem położył na stół, aby wszyscy dobrze się mu przyjrzeli. To znak katolickiego Kościoła, znak Boga jakiego wyznawali ludzie przed dwudziestym rokiem. Wyjaśnił może nieco mgliście, ale każdy przecież chyba słyszał o tej zapomnianej religii na tyle by skojarzyć krzyż. Cóż, wybieram się na chmurę właśnie dla zysków Panie Chemiku. Nie dla siebie, lecz by stworzyć pierwszą w Stanach świątynię Boga, tego prawdziwego Boga. Mam kilkunastu wyznawców i oni liczą na mnie że zdobędę tyle Gambli by kościół nie był rozwalającą się ruderą z blach, lecz z prawdziwej czerwonej cegły. Gdy opowiadał o świątyni uniósł nieco głowę do góry, a jego oczy aż zabłysły - przez tę jedną jedyną chwilę wyglądał o wiele bardziej przyzwoicie i dumnie niż przez całą resztę rozmowy. Lub wyglądał po prostu na pieprzniętego w łeb fanatyka.
Przerwał swój monolog, gdyż właśnie do stolika podszedł kolejny jegomość, ten którego to wcześniej upatrzył sobie i uznał za tropiciela lub zabójcę. Wstał znad stołu, wyciągając prawą rękę na powitanie, okazując mu o wiele więcej szacunku i podziwu niż dla pozostałych członków wyprawy.
Usiądź proszę. Powiedział cicho, sam zasiadł jeszcze raz na krześle, zabierając ze stołu swój krzyżyk. Patrzył po obecnych i lustrował spojrzeniem ich twarze szukając jakichś oznak podziwu, niedowierzania czy też zwykłej wrogości...

Gedan jednak mimo najlepszych starań nie ogarnął swoich emocji w taki sam sposób jak Chemik. Podczas swego monologu często zacinał się przy zdaniach, nie wiedział jak kontynuować, a pod sam koniec na jego czoło wystąpił perlisty pot, mimo że było całkiem zimno.

Tevery Best 18-07-2007 12:16

Gedan, Kristoff, Robin, Stan
Nagle zaczęliście składać wyznania, zupełnie jak na spowiedzi. Zaczął Stan, opowiadając o przedsięwzięciu swojego życia, krucjacie przeciw prochom. Potem dosiadł się do was niespodziewany towarzysz, który stwierdził, że nie boli go, o co się bijecie. Wreszcie Gedan ujawnił swoje największe marzenie. Po tym zapadła dość niezręczna cisza. Nie wiedzieliście, co powiedzieć. Przerwało ją dopiero ponownie nastawione radio z dość adekwatnym do sytuacji tematem przedwojennego zespołu...

Killian
Ruszyłeś za szczurem, który raz po raz znikał za rogiem uliczki. Wreszcie dogoniłeś go i szarpnąłeś za ramię. Zadałeś proste pytanie, spodziewając się prostej odpowiedzi. Na twarzy przewodnika nagle jednak wyrysowało się przerażenie, graniczące z nabożną czcią, a ty poczułeś, jak ktoś przystawia ci lufę do głowy. Z boku rozległ się grobowy głos:
Jesteś już na miejscu, Killian. Łapy do góry i wyrzuć tego klocka.
Ze zrujnowanych domów i tylnych drzwi parterowych, powojennych "budynków" wyłoniło się kilku oprychów, a szczur, który cię tu przywiódł, odsunął się od ciebie. Nagle wszystkie drogi ucieczki zostały zablokowane, a przed tobą stanął wysoki, barczysty brunet w markowym, czarnym garniturze, spodniach od tegoż garnituru, śnieżnobiałej koszuli i połyskujących od lakieru butach. Niewielu ludzi w powojennym świecie tak się ubiera. Jeden z oprychów błyskawicznie cię obszukał i odebrał ci wszystko, co można było uznać za uzbrojenie, po czym rzucił to gdzieś w kąt.
Kevin, zabrałeś temu panu zapalniczkę, prawda? To bardzo nieładnie. Oddaj mu ją. Nie wystarczyło ci to, co ci miałem wypłacić?
Nagle pod twoje stopy poleciała twoja zapalniczka. Brunet zwrócił się teraz do ciebie. Witaj, Killian. Jestem Beppo, przychodzę od Mela Czarnego Psa. Nie wysilaj mózgownicy, na pewno mnie nie znasz, a o moim pracodawcy słyszałeś co najwyżej jakieś strzępki pogłosek. Dobra wiadomość jest taka, że nie mamy żadnych niezałatwionych porachunków. Jeszcze lepsza, że mam dla ciebie
propozycję, bardzo korzystną dla obu stron. Zła wiadomość to ta, że ta propozycja jest nie do odrzucenia. Chcesz jej wysłuchać?

Malutkus 18-07-2007 14:48

Kristoff Baxter

Nawet przystawiony do ust kufel nie mógł zamaskować rozbawienia, jakie malowało się na jego twarzy. No dobra, po cichu domyślał się, że Gedan nie zbiera na droższe dziwki i lepszy alkohol, ale "świątynia katolicka" to już lekka paranoja, jeśli miał wyrazić swoje zdanie. Pewnie, że słyszał o tych gościach, w końcu co druga sekta w Salt Lake City potrafiła przedstawić tysiąc dowodów na bezpośrednie pochodzenie od apostołów i boskich proroków, kimkolwiek byli. No ale bez przesady, włóczyć się po świecie i ciułać, żeby budować chatę do modlitwy?
No i oczywiście był jeszcze Hamilton, chemik z misją oczyszczenia świata z Tornado i pomocy biednym i uciśnionym... Cholera, gdyby to zależało od niego, Kristoffa Baxtera, to też by pewnie chętnie zlikwidował problem prochów, głodu, biedy, Molocha i kataru siennego, ale to jest realny świat! Przeżyją najsilniejsi i najsprytniejsi, którzy w d*** mają kiepski los reszty. Zresztą, jak dla niego niech gość robi co chce, i tak olał Tornado już wieki temu.
Dlatego prawie z uśmiechem na ustach powitał nową twarz przy stoliku. Ten gość od razu mu się spodobał: konkretny, bez niepotrzebnych ideałów i dziwnych marzeń, do tego wyglądało, że zna się na swojej robocie.
- No i świetnie, Carver, twoje usługi na pewno się nam przydadzą- powiedział, demonstracyjnie pomijając tego "pana". Nigdy nie przejmował się takimi duperelami.
Dobra, teraz przychodziła jeszcze jego kolej na historyjkę. Chwilę pomyślał, po czym zaczął powoli:
- Taaak, w takim razie i ja podzielę się swoimi motywacjami... Kiedyś, gdy byłem z wizytą gdzieś w dorzeczach Missisipi, cała moja ekipa została napadnięta przez mutki. Mówię wam, rzeź nie z tej ziemi, totalna masakra, nie mieliśmy właściwie żadnych szans... Mnie jednego uratowało jakaś grupa tubylców, gości naprawdę zaprawionych w bojach z takim cholerstwem... W każdym razie poradzili sobie, a mnie zabrali ze sobą. Byłem ranny, a dali mi jeść i tak dalej. Kiedy już mogłem chodzić, jakiś czas siedziałem z nimi, a oni dzielili się ze mną wszystkim, co mieli. Do czasu, gdy wszyscy zachorowali na coś, nie umiem sobie teraz przypomnieć objawów, ale to na pewno sprawka tej cuchnącej, radioaktywnej rzeki... W każdym razie patrzyłem, jak wszyscy, kobiety, małe dzieci, nawet nieliczne zwierzęta- wszyscy stopniowo marnieli i umierali w męczarniach... To wtedy postanowiłem, że powinien być w tamtym rejonie ktoś... lekarz albo przynajmniej felczer... który pomógłby tym biednym ludziom w ich ciężkiej walce z przeciwnościami życia. Nikt się do tego nie pali, więc zrobię to sam. Swoją działkę z Chmury przeznaczę na leki i sprzęt, a w przyszłości może nawet na wyposażenie jakiejś... no, nazwijmy to przychodnią. Ale to pewnie pieśń przyszłości...- zakończył.
Nachylił się nad pustym już piwem, by stłumić parsknięcie. Musiał przyznać, że wyszła całkiem ładna, choć może niezbyt składna i przekonująca bajeczka, w dodatku wymyślona na poczekaniu. Szczególnie stwierdzenie "ciężka walka z przeciwnościami życia" brzmiała ciekawie. Nie wierzył wprawdzie, że ktoś to łyknie, ale hej! Nie on zaczął te idealistyczne pierdoły.

Killian 18-07-2007 23:25

Zabójca zaklął pod nosem szpetnie, a także przeklął szczura i całe jego pokolenie do siódmej potęgi. Podniósł ręce do góry jak mu kazano i rozejrzał się, nie ruszał głową gdyż chłodny metal lufy pistoletu przyłożonego do skroni niezbyt zachęcał do wykonywania ruchów głową. Dokładnie przyjrzał sie facetowi który przedstawił sie jako Beppo, potem zerknął na oprychów którzy stali jak zawodowi ochroniarze. Napewno doskonale znali się na swojej pracy. Widać to było po ich rozstawieniu, zachowaniu i jak go przeszukiwali - nie odwalali fuszerki. Kropla potu spłynęła mu po skroni... Dreszcz emocji przeszedł przez plecy. Ponownie spojrzał na Beppo, prosto w oczy i przemówił najbardziej spokojnym i opanowanym głosem na jaki było go stać w tej chwili: Witam. Jak widzę znasz moje imię. Skoro znasz moje imię to i mój fach którym się trudnię. Wysłucham waszej propozycji, ale rozmowy w takim zawszonym (tu spojrzał na śmierdzącego szczura, który kulił się ze strachu) i niezbyt przytulnym zaułku nie wypada. Za dużo tu uszu, które mogą słuchać. Prosiłbym także, abyś kazał swojemu pieskowi odstawić tę pukawkę od mojej skroni. Drażni mnie to niemiłosiernie... Możemy prowadzić rozmowy w bardziej cywilizowany sposób...

Gedan Ness 19-07-2007 08:28

Tym razem Gedan drgnął na słowa Kristoffa, kierując wzrok w jego stronę. Konkretnie na jego twarz. A jeszcze konkretniej na oczy. Dwie czarne kulki, w które wpatrywał się cały czas gdy opowiadał swoją historię.
- To dziwne żeby ludzie którzy od lat żyją przy Rzece, tak nagle zaczęli chorować i umierać. Ale cóż, pomogłeś im? - Powiedział cichym głosem, nie spuszczając wzroku z twarzy medyka.
Choć teraz, po jego historyjce począł wątpić iż Kristoff jest medykiem.
Nie, nie zamierzał rzucać oskarżeń na lewo i prawo, po prostu chciał zobaczyć w jego oczach całą prawdę. Ludzie często mówili że oczy są zwierciadłem duszy a Ci którym Gedan spojrzał w oczy przy kłamstwie zawsze uciekali wzrokiem gdzieś w bok...

Wilczy 19-07-2007 09:32

Robin Carver

W czasie gdy pozostali opowiadali swoje historie (swoją drogą skojarzyło mu sie to z jakimś głupim programem, który musiał nieopatrznie obejrzeć kiedy jeszcze istniała prawdziwa telewizja... no ale nieważne), Robin rozglądał się po barze. Nie słuchał za bardzo co oni tam gadają. I nie rozumiał, po co jeszcze przedłużają tą rozmowę pytaniami. No, ale jeślli płacą to niech gadają. Jemu się nigdzie nie spieszy, chociaż nie chciałby przesiedziec tutaj reszty życia...

-Ekhm... Myślę, że skoro już wiemy kto i dlaczego tu jest to może przejdziemy do konkretów. Ja nie znam się na matmie, ale wy - jajogłowi - wiecie pewnie gdzie i kiedy będzie Chmura. - tu spojrzał na Hamiltona - I chciałbym wiedziec jak się do niej dobierzemy?

Drzewiec 19-07-2007 09:38

Stan Hamilton

Chemik przez długą chwilę po zakończeniu kolejnej "opowieści", nie odzywał się. Uśmiechał się delikatnie, czym maskował swoje zamyślenie... DziwnAe. Trzech ludzi siedzi przy jednym stoliku i każdy z nich ma jakieś ideały. Ma w to uwierzyć? W życiu! On nie wierzy tamtym, tamci nie wierzą jemu... ale o ile Gedan mówił o religii, czyli rzeczy na której Stan się nie znał, o tyle medycyna obcą mu nie była. I ta opowieść zabrzmiała totalnie nierealnie.
- Wiesz, Kristoff, jeśli masz po prostu zamiar nachapać się, strzelić nam w łby, gdy będziemy spali i uciec z forsą, możesz nam po prostu powiedzieć. Nie obrazimy się, zapewniam- uśmiechnął się ironicznie Stan.- Bardzo podejrzane, że nie pamiętasz objawów. Tak po prostu sobie wzięli i umarli, tak? Znam się na medycynie. I wiedz, że lekarz nie zapomina objawów tak po prostu. Nie pozwala też umrzeć całej wiosce... Sorry, nie uwierzę w te brednie, tak jak i ty możesz nie uwierzyć w moją historię. Różnią się one tylko jednym elementem- moja jest prawdziwa, reszta to szczegóły...
Stan wyprostował się w krześle i odstawił kufel.
- Ludzie z okolic Missisipi są bardzo zahartowani. Mówisz, byłeś tam. Wyjaśnij mi jakim cudem oni sobie po prostu umarli, a Ty, człowiek z Vegas, olałeś to i poszedłeś dalej? Znam się na radioaktywności, promieniowaniu. Tamtych ludzi to nie tknie. A na pewno nie na raz, wszystkich. Najpierw umierają tacy jak ty, nieprzystosowani. Powiedz mi, na kilkanaście dni przed ich śmiercią, spali długo? Jak jedli, mieli apetyt? Mdłości? Może drgawki? Zrobili się bladzi? Przypomnij sobie, pamiętasz! Potem może słabli? Krwawili? Świecili? Jak umarli? Chcę opisów... Bym mógł Ci zaufać. Chyba, że olewasz zaufanie, przyznaj się, że taki z ciebie lekarz, jak z Molocha pacyfista, a swoją kasę przeznaczysz na dziwki, prochy i alkohol... panie medyk... - Stan zrobił się lekko czerwony na twarzy. Bardzo nie lubił, gdy ktoś go okłamuje.

Tevery Best 19-07-2007 11:22

Gedan
Skierowałeś wzrok na Kristoffa. Ludzie są dla ciebie na ogół jak otwarta księga i wiesz, kiedy kłamią. Ale albo Kristoff nie kłamie, albo jest wyjątkowo twardy. Nie ucieka wzrokiem, patrzy ci w oczy. Nie ma niepewnego wyrazu twarzy ani nie biega wzrokiem po ścianach.

Wszyscy prócz Killiana
Wzajemne podejrzenia przerwał głos Robina. No tak, jak zamierzacie dopaść chmurę? Nie macie transportu ani pewnych wiadomości o jej trasie. I znowu zapadła cisza...

Killian
Masz rację. Wybacz mi moje maniery. Mark, odstaw tę lufę, wiesz, że to tylko na początek.
Nagle kawałek żelaza przestał ci ciążyć na skroni. Zamiast tego wycelowano w ciebie prawie dziesięć klamek najróżniejszego kalibru, ostentacyjnie pozbawionych tłumików.
Tu nikt nas nie zauważy, ani nie podsłucha. A nawet jeżeli, to o tym nie doniesie, nawet, jeśli zdąży się stąd wydostać. Teren jest obstawiony przez moich ludzi. A teraz słuchaj uważnie. Mój szef trzęsie całym handlem Tornado w tej dziurze. Chmura, o której na pewno słyszałeś, jest dla niego doskonałym zarobkiem, przy czym nie musi nawet kiwnąć palcem, bo wszyscy niezależni handlarze, którzy nie zgodzą się sprzedać mu swojego Tornado, muszą mu płacić prowizje. Alternatywa jest niewesoła. Po drugie, to on rafinuje narkotyk. A raczej jego naukowcy. I tu przechodzimy do sedna sprawy. Watażka pewnej grupki Dark Visions porwał jednego z nich, po czym wywiózł go do Chmury. Porywacz nazywa się Lance Veil, ale wołają za nim "Rudy". Porwany to niejaki Clark Smooth. Masz sprzątnąć Rudego i sprowadzić jajogłowego z powrotem. Prosta historia. Jakieś pytania?

Malutkus 19-07-2007 14:49

Kristoff Baxter
Słuchał podejrzliwych pytań Stana uważnie, jednocześnie wytężając pamięć do granic, by odpowiedzieć na przynajmniej kilka. Nie podobało mu się to- tak jakby musiał się tłumaczyć przed kimś, żeby być przyjętym do grupy.
- Widzę, że jesteś nie tylko wybitnym chemikiem, ale i doskonałym lekarzem...- powiedział, gdy Hamilton skończył- Dobra, podejmę rękawicę. Na pierwszy ogień- "zapomniane objawy choroby". Cała akcja miała miejsce już... hmm... dwanaście lat? Dobra, nieważne, w każdym razie powiedziałem tak, bo rzeczywiście nie pamiętam u nich niczego szczególnego. Może trochę częściej latali w krzaki niż normalny człowiek, ale to akurat mieliśmy wszyscy, podobnie jak silne bóle stawów, spowodowane najprawdopodobniej wilgocią. Ale fakt, to już mogło dać do myślenia, miałem wtedy inne problemy na głowie...
Przerwał na chwilę, zbierając myśli i patrząc w dno swojego kufla, irytująco lekkiego i wybitnie mało chlupiącego. "Faktycznie, będzie już ze dwanaście lat, jak to się stało. Eh, trza było zostawić to tłumaczenie, na co rozdrapywać stare rany... Bo też kto mógł wiedzieć?"
- Poza tymi szczegółami wszystko było w porządku. Nie miałem wtedy żadnego sprzętu ani leków, wszystko albo zamokło, albo przepadło, więc gdy się zaczęło niewiele mogłem poradzić. Żadne z wymienionych przez ciebie objawów nie występowały, dlatego jakiś czas nie wiedziałem, co się dzieje. Jak umierali? Wyśmiejesz mnie znowu, gdy powiem, że tak po prostu- zasypiali i już się nie budzili. Ale to prawda. Zero przebarwień skóry, zero krwotoków zewnętrznych i, jeśli dobrze pamiętam, wewnętrznych, zero podejrzanych wydzielin, ogólnie, zero przyczyny zgonu. Po prostu, koleś jednego dnia daje mi konserwę do żarcia i próbuje zagadywać a następnego leży sztywny. Tak szczerze to nie wiem, co było przyczyną. Nie było kiedy zrobić sekcji, goście od razu palili ciało, może i słusznie. Podejrzewam, że to albo rzeka, albo coś z roślin, raczej biologiczna toksyna niż promieniowanie. A, pytałeś, dlaczego ja wyszedłem zdrowy i uśmiechnięty. No więc, ani zdrowy, ani uśmiechnięty, ale przynajmniej żywy. Dostałem widać mniejszą dawkę tego g*** niż oni, dlatego pewnie nie zdążyło podziałać. Nie wiem, może to był dla nich obcy teren, więc nie zdążyli się uodpornić... I nie, nie pomogłem im, pewnie wyzdychali wszyscy po tym, jak dałem nogę. Naprawdę, wolałem rzucić się w las, byle dalej od tego siedliska śmierci, spękałem i olałem całą przysięgę Hipokratesa. Znalazła mnie jakaś wyprawa, jajogłowi badający tamto zadupie, szukający chyba zwierzaka, który wyginął sto tysięcy lat temu i odrodził się tam. I to chyba będzie wszystko. Zresztą, k***, dlaczego ja się wam spowiadam?!

Oparł czoło na dłoni, tłumiąc wściekłość na siebie. Mógł kontynuować jakąś tanią bajkę, prostą, ze szczęśliwym zakończeniem i w ogóle, mając gdzieś, że mają go za cwaniaka i oszusta. Zamiast tego podświadomie rozgadał się o starych sprawach, których nie chciał sobie przypominać. Pewnie, był młody, sam między obcymi i pewny siebie, niebezpiecznie pewny siebie. I bez lekarstw, których potrzebował w swoim fachu jak nikt inny. Dopiero później, gdy natknęli się na obozowisko... byłe obozowisko... właściwie cmentarzysko, pełne sztywnych, jakby śpiących... W następnych dniach popłynęło morze wódy, które nie zalało całkiem poczucia winy. "Weź się w garść, Baxter."
- Potrzebujemy wozu. Trzeba by poszukać chętnego do podwiezienia nas Znam trochę miasto, mógłbym popytać tu i tam- powiedział, znowu pewnym siebie i lekkim głosem, w którym prawie nie słychać było drżenia. Prawie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172