|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-12-2007, 22:05 | #241 |
Reputacja: 1 | Ragnaak usłyszał jakieś słowa wychodzące z ust Stana. Jakieś, to dobre określenie. Gdyby były sensowne to może zawróciłby sobie nimi głowę. Teraz był zajęty szybkim analizowanie sytuacji, a wrzaski z targu aby otoczyć sklep i zablokować wyjścia wcale nie pomagały i nie dawały zbyt dużo czasu. Póki co nie było jeszcze najgorzej. Mieli trochę czasu, który był po ich stronie. Niestety ciągle go było za mało aby chodź trochę odetchnąć. Przeanalizować wszystko na spokojnie. Nikogo z mieszkańców nie było widać więc była szansa aby przedrzeć się w stronę ruin, które poza dobrym miejscem do ewentualnej obrony dawały im skrycie. - Stan spieprzaj stąd póki jeszcze ciebie nie powiążą z nami. Było nas trzech w środku, więc będą szukać trzech a nie czterech. Powiadom ekipę w aucie i niech czekają kawałek poza miastem lub na jej obrzeżach. Jak coś to nic i nikogo nie widziałeś. I się tak nie gap tylko leć po resztę … Rozglądając się jeszcze raz uważnie czy aby nikt ich nie zobaczył ruszył ostrożnie w kierunku ruin cały czas rozglądając się za jakimś okryciem. Spojrzał tylko przez chwilę w stronę Gedana lekko kiwając głową (nie był zbyt zadowolony z poczynań kaznodziei), a potem zmierzył szybkim spojrzeniem Kristoffa jednocześnie zwracając się do niego - Teraz nie za bardzo, i nie ma jak się rozdzielić drogi towarzyszu. Wyszedłbyś razem ze Stanem lub zaraz po nim, a to już wzbudziło by podejrzenie. Dwóch to już tłum w tym przypadku. Jak będziemy w ruinach udamy się nimi w stronę karetki lub w jej pobliże. Jak będzie okazja to się rozdzielimy. Gdyby coś poszło nie tak to w trzech mamy większe szanse się bronić … ale póki co nie wybiegajmy aż w tak daleką przyszłość. Póki co musimy dotrzeć do ruin, ukryć się w nich i przedrzeć jak najbliżej pojazdu nie wzbudzając niczyjej uwagi.
__________________ Miarą sukcesu jest krew : twoja lub wroga !!! |
03-01-2008, 19:53 | #242 |
Reputacja: 1 | Kristoff Baxter - Dobra, prowadź- odparł Ragnaakowi, po czym dodał- Pan przodem, generale Haze. Ja będę osłaniał tyły. Odbezpieczył broń, po czym, cały czas obserwując drogę prowadzącą na targ, ruszył tyłem za Raagnakiem. Broń jakoś nieprzyjemnie ciążyła mu w dłoni, czoło zalewał pot... Zdecydowanie nie nadawał się do do oddziałów liniowych żadnej liczącej się w walce armii. Właściwie nie nadawał się do żadnych oddziałów- nigdy nie wiadomo, jaki zbłąkany pocisk zawędruje w okolice namiotu felczerów i roztrzaska łeb niewinnemu medykowi, a on nie miał na to nerwów. Kątem oka spojrzał na Gedana. Jezu, ten koleś chyba miał jeszcze gorzej niż Baxter. A wyglądał na takiego twardziela w tamtej strzelaninie w barze... To pobicie go tak rozstroiło, czy jak? No chyba nie myślał, że wszystko odbędzie się gładziutko...? - Gedan... Gedan! Wszystko w porządku? Chodź, zwijamy się, nie możemy tu stać. Idź przede mną i staraj się wyglądać niepozornie. - Aha, Gedan... tylko ty się na tym znasz, więc... wiesz, tak na wszelki wypadek... zmów za nas cicho jakąś krótką modlitwę, co?-dorzucił szybko- Przyda się nam pomoc z każdej strony, nawet tej, która według mnie nie istnieje. Starał się mówić na tyle cicho, by Raagnak nie usłyszał- w końcu nie można sobie psuć reputacji. |
04-01-2008, 10:42 | #243 |
Reputacja: 1 | Gedan wyminął Kristoffa. Rzeczywiście, jeżeli Kris wyglądał jak siedem boskich nieszczęść to klecha przedstawił ich co najmniej szesnaście. Blada twarz perliła się od potu a wypchane kieszenie przeróżnymi rzeczami wyglądały jak napuszone spodnie klowna. Gdy Kristoff się odezwał w jego kierunku spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, lecz po chwili jakby otrzeźwiał. Może to zasługa cichego, kojącego głosu a może tego że klecha powoli przyzwyczajał się do zaistniałej sytuacji. Uśmiechnął się do niego, lecz uśmiech ten był bardzo nikły, niemal niezauważalny. Skinął głową po czym śladem Kristoffa wyciągnął broń i odbezpieczył ją. Ciekaw był ile naboi w zostało w magazynku. Ale będzie heca, jeżeli dwa albo, co gorsza, jeden. Ale jakoś go to interesowało. Prośba o modlitwę podniosła go na duchu - w końcu poczuł się przydatny. Po cichu począł szeptać tuż pod nosem modlitwę która brzmiała mniej więcej tak: ,,Nie odmawiaj nam swej łaski Panie; Niechaj Twoja miłość i prawda zawsze nas ochronią. Albowiem niezliczone są nasze troski i zaślepiły nas nasze grzechy. W nasze serca wkradło się zwątpienie, zechciej nam dopomóc Panie... " Tutaj przerwał, gdyż ze wstydem zapomniał jak brzmiał dalszy ciąg tego psalmu. Szedł za Haze, gdy po chwili zamyślenia samoistnie do jego głowy wkradł się dalszy ciąg modlitwy... ,,... Niechaj wszyscy usiłujący pozbawić nas życia, tak jak pozbawili Jego, zostaną wystawieni na wstyd i pośmiewisko. Niechaj wszyscy pragnący naszej zguby popadną w niełaskę. Niech tych, którzy pozostaną obojętni, przerazi ich własny wstyd... Dopomóż nam Panie. Zakończył, czując jak zawsze po modlitwie przyjemne odświeżenie umysłu. Wiedział że cokolwiek się stanie - Bóg ma go w swojej opiece i zginąć może tylko jego ciało. Odwrócił się jeszcze do Kristoffa, kiwając mu głową w niemym podziękowaniu, podnosząc broń - na znak gotowości. Mimo wszystko porządny chłop z tego Kristoffa. Bardzo porządny.
__________________ Strach to tylko 6 liter! |
04-01-2008, 15:58 | #244 |
Reputacja: 1 | Stan Hamilton Dobra. Powinni sobie poradzić, matoły jedne... Stan odsuwał się, udając naprawdę przerażonego mieszkańca/turystę. Przed chwilą szeryf ogłosił komunikat, Stan na pewno może dołączyć do jakiegoś tłumku chowających się mieszkańców... Oddalał się, starając wmieszać w tłum, po czym, gdy obławę pozostawił w tyle, skręcił w kierunku rynku, a jego celem był samochód. |
05-01-2008, 19:04 | #245 |
Reputacja: 1 | - Emily... Piękne imię.. Co? A tak poproszę, inaczej podróż będzie dość mecząca. Spojrzał na Anthonego który okazywał zupełne zobojętnienie na to co sie wokół dzieje. - Czy nic mu nie będzie? Może tu zostać? Jak go prowadziliśmy krzyczał że go tu nie lubią, choć nie dziwię sie skoro podkrada wam leki. No w każdym razie poproszę ze 2 blistry tego Rephidalu. Dziękuję - Uśmiechnął sie rozbrajająco. Spodobała mu się pielęgniarka. Młoda, ładna w sumie ideał w dzisiejszym świecie, po tym jak sie odnosiła widać było że nie daje sobie w kaszę dmuchać na co dzień, nie zdziwiłby sie gdyby pod biurkiem miała ukryty pistolet. Spojrzał na Dziadka który mamrotał coś pod nosem. Kiedy usłyszał "Co tam się dzieje?" podszedł do Dziadka by zobaczyc o co mu chodzi - Co sie stało panie Carver? Także zauważył jakieś poruszenie na placu Ciekawe co to takiego. |
10-01-2008, 15:58 | #246 |
Reputacja: 1 | Szpital Killian wyłożył na ladę opłatę za lekarstwo, po czym szybkim ruchem schował je za pazuchę. Odwrócił się do Robina i obaj podeszli wreszcie do drzwi, po czym wyszli na targ. Ujrzeli pełną mobilizację - jakichś dwudziestu chłopa, zbrojnych w różnorakie spluwy: pistolety, karabiny, strzelby... Stali i patrzyli się na kolesia w płaszczu i kowbojskim kapeluszu, który pokrzykiwał do nich różnorakie komendy. W końcu cała grupa rozeszła się i obstawiła wszystkie wyjazdy z miasta, otoczyła niewielki budynek nieco dalej, kilku wbiegło do domów. Nikt nie przejmował się wychodzącymi ze szpitala. Jednak rogatka między wami i ciężarówką była już obsadzona przez miejscowych... Ucieczka Wbiegliście w ruiny po prawej stronie wyjścia, zostawiając Stana i sklep za sobą. Samo wejście do budynków nie sprawiło problemu, kiedyś musiała tu być dzielnica mieszkalna. Resztki wieżowców straszą dziurami w ścianach i zbrojeniem wystającym z dawnych sufitów. Po chwili oddalacie się od pokrzykiwań. Jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej i dostaliście się w głąb dzielnicy, nie widząc już położonego kilkanaście metrów niżej targowiska. Po kilkudziesięciu minutach drogi mogliście już odsapnąć. Wówczas zorientowaliście się, że tak naprawdę tylko Ragnaak wie, w którą stronę do targu i gdyby nie on, pewnie byście się zgubili, mimo że słońce jeszcze stoi na niebie. Usiedliście zmęczeni na schodkach dawnego wieżowca. To był długi, męczący dzień, i właśnie powoli dobiega końca. Co robić dalej? Wracać do ciężarówki i ryzykować schwytanie, czy czekać do zmierzchu i ryzykować zgubienie drogi w tym gąszczu? A może jeszcze co innego? Stan Miałeś o tyle dużo szczęścia, że znajdowałeś się przy samym centrum targu. Mieszkańcy mieli tutaj trochę opóźnienia, bo musieli zgarnąć swoje rzeczy ze straganów, dzięki czemu zabrałeś się razem z małą grupką kupców. Któryś z nich upuścił w biegu magazynek "dziewiątek", który skwapliwie podniosłeś. Nie zauważył, że go zgubił, a za chwilę wejdzie do domu. Jesteś już dość daleko od placu, możesz się ewakuować alejkami do furgonetki.
__________________ "When life gives you crap, make Crap Golems" |
10-01-2008, 21:09 | #247 |
Reputacja: 1 | Póki co wszystko szło po myśli Ragnaaka, który w głębi duszy uważał że jest odpowiedzialny za swoich towarzyszy. Jakby nie patrzeć to w tym momencie on był w swoim żywiole, wiedział co należy robić. Jak się przygotować. Mimo zmęczenia wiedział, że to jeszcze nie koniec, że mają jeszcze coś do zrobienia. - wiem, ze jesteście zmęczeni, ale to jeszcze nie koniec. Mimo, że się wymknęliśmy musimy jeszcze dotrzeć do naszych towarzyszy. Teraz to nie ma sensu bo pewnie z pół miasta jest zaangażowane w tą całą aferę ze sklepem. Siedzieć na dupie póki co tez nie ma sensu ... trzeba znaleźć jakieś schronienie. Nigdy nic nie wiadomo. Licho nie śpi. Nie wiemy czy coś kryje się w tych ruinach. Nawet jeśli są to tylko ruiny minionej epoki, opuszczone to ... Szczerzonego Pan Bóg szczerze. A poza tym może zechcą tu wejść więc ... (chwilę pomyślał, spojrzał w kierunku nieba) ... jeszcze mamy trochę czasu nim się ściemni, więc proponowałbym iść do skraju ruin, jednocześnie oddalając się od placu miasteczka. Jak zacznie zbliżać się zmierzch poszukamy dogodnej kryjówki oraz poszukamy czegoś na opał aby zrobić prowizoryczne ognisko. Mam nadzieję, że Stan przekaże wieści i się domyślą aby podjechać do skraju ruin. Póki co chodźmy dalej. Ragnaak w pozycji bojowej, z karabinem w dłoni oraz "włączonym radarem", czyli wszystkie zmysły w pełnym stanie pogotowia szedł z przodu. Teraz nie musieli się aż tak spieszyć więc tempo było wolne i pozwalało na złapanie oddechu i zregenerowaniu sił. Szedł przy ścianach budynku, aby nie rzucać się zbytnio ciekawskim oczom jeśli takowe by zamieszkiwały te ruiny. Zawsze lepiej pozostać anonimowym dopóki nie będzie to dogodny moment dla drużyny ... Właśnie. Drużyny. Kim tak naprawdę byli? On ... wojskowy, znający sie na sztuce zabijania. Gedan. Co on potrafił poza modlitwą i pakowaniu sie w tarapaty? ...A Kristoff? próbuje nie wpaść w panikę, póki co dobrze mu to wychodzi i słucha się rozkazów. - właściwie to nie mieliśmy dużo czasu aby się poznać wiec pokrótce powiedzcie mi czym się zajmujecie na co dzień i w razie czego jakie wasze umiejętności mogą się przydać gdyby zrobiło się gorąco? ... Czym się ja zajmuję to chyba jasne więc nie ma co się rozwodzić ... a i jeszcze jedno. cokolwiek by się działo, starajcie się nie panikować, nie rozdzielać, nie uciekać. Tylko jako drużyna i trzymając się razem mamy większe szanse ... a póki co starajmy się mimo wszystko nie robić zbytniego hałasu. Na chwilkę przystanął, spojrzał prosto w oczy kaznodziei. Wiedział, ze kaznodzieja nie jest w dobrej formie psychicznej. Taki stan rzeczy nie jest pożądany czy to na froncie czy przy jakiś pracach bo wówczas łatwo o błąd. - to była naprawdę dobra modlitwa Gedanie. Przyda się nam odrobina otuchy w obecnej sytuacji, która pomału zaczyna wracać do normy, że tak powiem. I pomódl się aby reszta chłopaków nas odnalazła,abyśmy się spotkali wszyscy cali i zdrowi. w końcu mamy "misje" do spełnienia. Po czym się rozejrzał i ruszył dalej ... Może wyglądał na szorstkiego i sprawiał wrażenie nie miłego, ale w takich sytuacjach bycie miłym i dobrym może tylko doprowadzić do nie szczęścia, a Ragnaakowi naprawdę zależało na ich zdrowiu. Kiedy będzie czas to na pewno się zabawi, ale teraz ... teraz nie ma na to czasu, ani miejsca.
__________________ Miarą sukcesu jest krew : twoja lub wroga !!! |
11-01-2008, 11:59 | #248 |
Reputacja: 1 | Robin "Dziadek" Carver Robin gwizdnął cicho pod nosem. Spojrzał na towarzysza. - Co jak co, ale zorganizować się chłopcy potrafią, prawda panie Killian? - powiedział z krzywym uśmiechem Uwagę Dziadka przykuł ten człowiek, który wydawał rozkazy. W pierwszym momencie skojarzył mu się z bohaterem jakiegoś starego westernu, który widział jeszcze przed wojną. Uśmiechnął się pod nosem. Dzisiejsze Stany to raj dla domorosłych kowbojów. Pełno ich dzisiaj włóczy się po pustyni... marzyciele. Carver zmarszczył czoło, kiedy zobaczył rogatkę między nim, a "drużynowym" środkiem transportu. Szczerze mówiąc nie za bardzo ciekawiło go, dlaczego miejscowi postanowili sobie nagle zrobić zbiórkę. Mimo krótkiego czasu spędzonego tu, miał już dosyć tego miasta. Ale zaraz, coś go zaniepokoiło. Gdzie są Stan, Kristoff, Gedan i ten wojskowy? Mieli iść na zakupy... Dziadek westchnął. - No, wygląda na to, że nie dane nam jeszcze stąd wyjechać. Proponuję, sprawdzić czy miejscowi łaskawie nas dopuszczą do naszej karetki. Szczerze mówiąc, wątpię w to. Znając życie, nie przepuszczą nas dopóki nie skończy się ten cyrk... - kolejny problem. Cholera jasna... - Chodźmy panie Killian. |
12-01-2008, 19:58 | #249 |
Reputacja: 1 | Kristoff Baxter "Było blisko, ale blisko się nie liczy." Ulubione powiedzonko francuskiego weterana wojennego, którego Baxter spotkał kiedyś w podrzędnym kasynie w Vegas. Jak mu było? Gaston... zaraz... Gaston Ca... w każdym razie miał na imię Gaston, to na pewno. Nie ważne, akurat to hasełko mu się udało, a do obecnej sytuacji pasowało idealnie. Medyk spróbował wyrównać szybki, urywany oddech, siadając na chwilę na zwalonym murku. Teraz, gdy emocje trochę opadły, na zimno ocenił ich położenie. Nie było źle. No, szuka ich cała wioska, byli daleko od wozu, a czekała ich jeszcze noc wśród opuszczonych ruin... ale oprócz tego nie było źle. "Mamy wojskowego, duchownego i felczera, więc właściwie jesteśmy zabezpieczeni ze wszystkich stron"- odezwał się odsunięty dotąd na ubocze mózgu sarkazm. - Czym się zajmujemy... ostatnim razem, jak zaczęliśmy się przedstawiać to zaczęła się strzelanina- rzucił kwaśno- Dobra, ja jestem medykiem. Felczerem właściwie. Nie trzeba chyba nic tłumaczyć- wy obrywacie kulkę, ja ją wyciągam, wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Rzeczywistość może oczywiście trochę odbiegać od tego schematu. Gedan... Cóż, nieźle strzela i potrafi się modlić, co jest w dzisiejszych czasach dość niecodzienną umiejętnością. Coś jeszcze? A, no tak. - Właściwie ja też mam też broń. I to jest wszystko jeśli chodzi o moje zdolności bojowe. Powoli zapadał zmierzch, a co za tym idzie cienie stawały się coraz dłuższe. Robiło się nieprzyjemnie , nie tylko przez zimno i tłum polujących na nich idiotów. - Nie pamiętam dokładnie... w jakich miejscach siedziały zawsze szczuraki? Takie małe, futrzaste, z wielkimi zębami i świecącymi oczami? Moja matka opowiadała mi o nich... jak to nocami wychodzą ze swoich kryjówek, przemykają niby cienie tuż przy ziemi i porywają swoje ofiary. Podobno potrafią obsiąść człowieka jak mrówki, wgryzając się setkami ostrych jak brzytwy zębów... tam w cieniu, to szczur był? Wyobraźnia i specyficzne poczucie humoru wracało, a to znaczyło, że jego kondycja psychiczna była znowu na tradycyjnym poziomie. Z drugiej strony, rzeczywiście nie było tu za przyjemnie, szczuraki, w które osobiście nie wierzył mogły mu sprawić niemiłą niespodziankę i kryć się za każdym kamieniem.. Raagnak miał rację, trzeba znaleźć schronienie, a później jak najszybciej szukać swoich. |
12-01-2008, 23:04 | #250 |
Reputacja: 1 | Niewątpliwie. Taaaaak chyba wiem co ma pan na myśli panie Carver. No cóż ruszajmy, skierował swoje kroki za Dziadkiem. Ten szef wszystkiego to miejscowy szeryf - rozmawiałem już z nim. Jest w porządku - i chyba mnie pamięta - może nas przepuści. Kiedy wychodził - ostatni raz spojrzał na Anthonego który był pogrążony we śnie i na pielęgniarkę. Uśmiechnął się ostatni raz do pielęgniarki - Do widzenia. I wyszedł. Wyszedł na dwór. Słońce go poraziło. Więc założył okulary przeciwsłoneczne. Lubił czasem wyglądać jak w filmie (mimo iż te nie miały nigdy nic wspólnego z rzeczywistym światem), każdy lubi od czasu do czasu uciec w fikcję - byle w tym czasie nikt nie wysłał mu kulki kaliber .45 z jego nazwiskiem... Ruszajmy panie Carver, zobaczymy co da się zrobic. Proponowałbym nawet spróbować się wkręcić chwilowo w pomocników szeryfa.. Kto wie.. |