Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2008, 16:24   #1
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
[NS] The Gods Made Heavy Metal - SESJA PRZERWANA

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1hgfVbixQlg[/MEDIA]

Mężczyzna średniego wzrostu o długich ciemnych włosach okryty czarnym płaszczem podszedl do stolika biorac z niego male urzadzenie z elekrodami. Po chwili obrócił się z uśmiechem w stronę krzesła do którego przywiązany był zakneblowany, starszawy człowiek. Podszedł do niego mówiąc:
– No dobra staruszku. Próbowaliśmy po dobroci. Nie chciałeś gambli ani azylu, więc teraz będziemy zmuszeni użyć bardziej bolesnych metod. Jesteś pewien że nie wyjawisz nam jak uruchomić to wielkie gówno które przywlekliśmy tu razem z twoją upartą osobą? – po czym zdjął knebel z ust człowieka, który nucił tylko jakąś głupawą pioseneczkę. Oprawca popatrzył zirytowany i krzyknął:
– Gadaj śmieciu!
– Moi ludzie mnie stąd wyciągną! Nic Ci nie powiem! – usłyszał w odpowiedzi. Starzec ostatkiem śliny splunął na ziemię tuż przed nogi człowieka.
– Cóż… Sam tego chciałeś. – Krzyknął podburzony mężczyzna przypinając wyrywającemu się starcowi elektrody do głowy.
Po chwili z pomieszczenia można było usłyszeć dźwięk przepływającego pod ogromnym napięciem prądu oraz wrzask człowieka.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=L8UoUXmKH_A[/MEDIA]
Tim Payton i Alexander O’Connor

- Dobra chłopaki. Jest kolejna robota. - Rzekł wasz kumpel Jack, który razem z wami odszedł od NY Army. Jack pochodził z Vegas więc chłop zawsze potrafił ustawić się w życiu, a do woja przyłączył się tylko po to, by znaleźć schronienie przed różnymi siedzącymi mu na tyłku bandziorami z którymi ubijał niekiedy brudne interesy. Teraz założył firmę która znajduje wam robotę. Coś w stylu „Wy mi płacicie, ja znajduję ludzi którzy zrobią maszynom tak zwaną jesień średniowiecza z dupy.” Teraz szykowała się kolejna robota. Ach… Jak wy to kochacie. Mężczyzna, widząc uradowane miny ciągnął dalej:
– Tak więc, mieszkańcy Roswell – Tej małej mieściny na zadupiu – zapłacili mi, bym wysłał was żebyście zbadali tamtejszą sprawę „znikających pól”. Na pierwszy rzut oka może wydać wam się to trochę zabawne ale sprawa jest bardzo poważna. Mam potężne przesłanki, by myśleć że jest to jedna z baz-matek molocha. Tylko co ona robi na takim południu? – Mówił z bardzo poważną miną. Widać było że sprawa będzie trudna i nie obejdzie się bez problemów. No, ale w końcu takie problemy to wasza – nic dodać nic ująć – specjalność. Szykowały się też duże gamble.
- Wiecie chłopcy jak pracujemy. Jedziecie tam, badacie sprawę, niszczycie ścierwo, zbieracie nagrodę, jedziecie do mnie a ja wam odpalam jeszcze kawałek z tego co sam dostałem. - Słowa Jacka wyrwały was z zamyślenia. Spojrzeliście na niego nieufnie, czyli jak zwykle kiedy załatwia wam nieznaną robotę. Jack jest gościem z Vegas i potrafi kombinować. Zawsze można było się po nim spodziewać, że wyśle was na front, a potem zwieje z forsą gdzieś na jeszcze większe zadupie byście go nie znaleźli. W każdym razie wysłał was już na trzy akcje, i zawsze dostawaliście wynagrodzenie, więc czemu i teraz nie wyruszyć?

Wykupiliście w mieście prowiant oraz paliwo, na drogę i wyruszyliście swoim ulubionym łazikiem - który przeżył ostatnimi czasy więcej, niż niektóre czołgi w NY Army przez całe swoje życie – do Roswell. Droga przez pustynię była długa i ciężka. Już pierwszej doby podróży w nocy spadł radioaktywny deszcz przywiany tu z północy. Opady jednak nie wywołały większych szkód w waszym prowiancie i sprzęcie. Drugiego dnia mieli czelność napaść was gangerzy lecz, gdy zlikwidowaliście bez problemu dwóch z nich, reszta dała sobie spokój. W końcu po trzech dobach jazdy dobrnęliście do miejsca przeznaczenia. Oczywiście Jack omawiając z wami warunki umowy jakby zapomniał powiedzieć wam do kogo się zgłosić. No cóż… Trzeba rozpocząć poszukiwania na własną rękę.

Roswell nie jest dużą mieściną. Nawet nie prowadzi tu żadna droga. Przez większość czasu musieliście jechać stepem i pustynią. Było ciężko, ale takim pojazdem da się wjechać dosłownie wszędzie. Widzicie tutaj parę przedwojennych domków, jak i nowo zbudowanych. Gdzieniegdzie po ulicy jeżdżą motory. Wszystkie mają na bakach narysowany sprejem znak podkowy. Najwyraźniej jakiś gang, czy coś w tym stylu. Mieszkańcy jednak nie boją się ich zbytnio, choć widać iż ludzie sieją respekt tam gdzie są. W końcu jadąc - pełnymi śmieci, starych beczek, części domów i łusek od kul – uliczkami miasta dobrnęliście do knajpy w której mieścił się też hotel. W końcu trzeba było sobie zaklepać pokój wcześnie, a nie pod wieczór kiedy nie byłoby już miejsc. Przed knajpą zobaczyliście jak trzech gangerów stoi opierając się o czarne Cabrio a czwarty wchodzi do środka knajpy. Bandyci nie byli podobni do tych jeżdżących po mieście. Ale ci mieli tylko kastety, łomy i kije baseballowe. Najwyraźniej chcieli czegoś od kogoś w gospodzie…


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MO8Y-102a-s[/MEDIA]
Michelle Rodriguez i Coyote

“Pieprzony ćpun” – to jedyna myśl która przychodziła Michelle do głowy. Ten Indianiec był czasem gorszy niż cały wielki Nowy Jork i jeszcze jeden malutki razem wzięte. Co chwila prawił kazania na temat zdrowego żarcia i w ogóle bytowania w zgodzie z naturą, a sam potrafił wypalić w dzień tyle zioła, ile Tobie wystarczyłoby na miesiąc. Ale no cóż, był przydatny i miły (no chyba że chodziło o Twój sposób odżywiania się – ale co mu do tego?) odkąd dorwałaś go gdzieś na stepie po drodze z Salt Lake City bardzo Ci się przydał. Potrafił znaleźć wszędzie żarcie i czystą wodę, a to było wam dużo bardziej przydatne niż cokolwiek innego. Oboje jechaliście dłuższy czas bez celu, dopóki w jakiejś małej pipidówce nie usłyszeliście plotek o jakichś łażących polach i innych niestworzonych rzeczach. Tu w okolicach Salt Lake takie plotki mnożą się jak radioaktywne grzybki po skażonym deszczu. Chodziły was nawet słuchy że na froncie walczy Elvis Presley w teamie z Bobem Marleyem. Czegóż ludzie z tych okolic nie wymyślą? W każdym razie, gdy przyjezdni z południa potwierdzili te plotki postanowiliście oboje zebrać się i tam przejechać. No dobra Michelle postanowiła, a gdy powiedziała Coyotowi że tam może być dużo robotów on bez problemu się zgodził. I tak wyruszyliście do Roswell.

Po paru dniach podróży swoim czarnym coupe w końcu dotarliście do miasteczka o którym mówiły plotki. Było małe. Jeszcze gorsza dziura niż ta z której wyjechaliście, ale przynajmniej sądząc z opowieści podróżnych czeka was tu wiele rozrywek w postaci wojowników molocha i innych ścierw. Oboje postanowiliście zatrzymać się w miejskiej knajpie. Jadąc uliczkami ciągle mijaliście jakichś gangerów na motorach, choć wyglądali oni bardziej na patrolujących ulice, niż szukających możliwości napadu. W końcu dojechaliście do zajazdu. Była to mała knajpka, choć piętrowa, gdyż u góry mieściły się pokoje mieszkalne. Na ich obecność wskazywał szyld z napisem „Kwatery do wynajęcia”. Michelle zaparkowała wóz przed gospodą i weszliście do środka. Było tam parę stalowych stołów, lada oraz na środku stół do bilarda. Naprzeciwko wejścia były drewniane schody na górę. Za barem stał dość niski mężczyzna nalewając własnie piwa z dystrybutora. Za nim wisiała tabliczka głosząca „Żadnych Bójek”. Oboje usiedliście przy stole obok okna, i zauważyliście że grupka typków z pod ciemnej gwiazdy kręci się wokół waszego wozu. Michelle już miała wstać i wyjść do nich, gdy drogę zagrodził jej potężny mężczyzna. Miał długie włosy, czerwoną bandamę na głowie, spodnie moro i biały podkoszulek. W ręku trzymał kastet. Mężczyzna powiedział:
- To wasze auto? Rekwirujemy je…


[MEDIA]http://sonicdrama.se/eventide/site/Eventide-The_world_is_dead.mp3[/MEDIA]
Sid Picker

Sześćdziesiąt kilometrów z buta? Jakiś czas temu było to dla Ciebie niewykonalne na pustyni, aczkolwiek teraz przekonałeś się iż taki wyczyn jest jak najbardziej możliwy. Karawana jadąca do Roswell którą rzekomo ochraniałeś musiała zatrzymać się na „miłą pogawędkę” z bandą gangerów. Tobie udało się w porę uciec zanim Ci idioci na motocyklach przez przypadek wysadzili ciężarówkę z amunicją. Potem nastąpiła tak zwana reakcja łańcuchowa no i na drodze zostały same wraki. Frajerzy sami się pozabijali, ale co z tego skoro potem musiałeś leźć i leźć. Szedłeś długo, bardzo długo aż w końcu przybyłeś do upragnionego Roswell. Ech, tłuc się tyle czasu na takie zadupie? A był inny wybór? Zawsze można było się cofnąć wprost pod lufy kolejnych bandytów. To Ci się jednak nie za bardzo podobało. Tak więc jak już mówiłem dobrnąłeś do Roswell. Byłeś bardzo zmęczony i chyba jedynie żarcie nafaszerowane „witaminkami” własnej roboty trzymało Cię przy życiu. Od razu skierowałeś swoje kroki do knajpy w której można się posilić i odpocząć.

Wszedłeś do gospody, barman jakby czytając w Twoich myślach od razu podał Ci chłodniutkie piwko. Piwko? Ale ty przecież niepijący. Podszedłeś do lady i zamówiłeś Ice Tea. Choć gospodarz patrzył na Ciebie ze zdziwieniem przytaknął, wyciągnął plastikową butelkę i nalał Ci napój. W barze nie było na razie nikogo. Kogóż się spodziewać z samego rana? Twój spokój cały czas burzyło buczenie starego agregatora prądotwórczego na zapleczu. Po jakimś czasie jednak się przyzwyczaiłeś i sączyłeś herbatkę siedząc na zimnym krzesełku barowym. Ach, w taki upał to miejsce było jedną z wygód o których marzyłeś już od bardzo dawna. Rozluźniłeś się i wyglądałeś na to co się dzieje przed karczmą. Na zewnątrz było spokojnie, miasto dopiero budziło się do życia. Gdzieniegdzie zaczynały bawić się dzieci, a ludzie chodzić do swoich zajęć. Widziałeś szewca, który właśnie przed warsztatem kleił buty. Obok niego oparta o ścianę była dwururka. W warsztacie obok cieśla kroił deski, u jego pasa wisiał rewolwer. Najwyraźniej ludzie z miasta potrafili dbać o swoje bezpieczeństwo.

Po chwili z transu wyrwały Cię dwie osoby wchodzące do baru. Kobieta stricte latynoskiej urody oraz Indianin. Oboje usiedli przy stoliku obok okna i zamówili napitek oraz coś do jedzenia. Kobieta była urodziwa, ale broń wisząca u jej boku skutecznie odstraszała Cię przed zagadnięciem do niej. Czerwonoskóry był już starszawy i nie odnosił się do niej jak do swojej laski, tak więc uświadomiłeś sobie że to pewnie jej przyjaciel. Wyglądał na bardzo miłego człowieka. Po chwili do knajpy wszedł jeszcze jeden mężczyzna. Najwyraźniej bandyta. Przechodząc obok Ciebie kopnął w krzesło na tyle potężnie że z niego spadłeś. Byłeś zbyt osłabiony by otwarcie się bić, ale wiedziałeś iż w razie konieczności będziesz w stanie wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił.
– Sory koleś. - Powiedział człowiek, po czym podszedł do dwójki pozostałych gości i zaczął coś gadać…
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)
Bulny jest offline  
Stary 08-02-2008, 17:53   #2
 
maciek.bz's Avatar
 
Reputacja: 1 maciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skałmaciek.bz jest jak klejnot wśród skał
Coyote


Coyote z ulgą przyjął fakt, że wreszcie skończyła się ta męcząca dla niego podróż. Teraz siedział rozłożony na krześle i popijał, jak to mówią Indianie "ognistą wodę". W drugiej ręcę trzymał fajkę, z której co chwila pociągał kolejne porcje dymu we wnętrze swoich płuc. Po wyczerpującej podróży nadszedł wreszcie czas na relaks. Wkrótce nadszedł ten wspaniały moment. Spojrzał na Michelle, która najwyraźniej coś do niego mówiła. Chciał ją poprosić, żeby trzymała swoją głowę, która kręciła się z coraz większą szybkością oraz żeby mówiła wyraźniej. Widząc, że jego prośby nie odnoszą skutku Coyote przechylił głowę do tyłu i zamknął oczy przenosząc się do innego świata. Świata jego fantazji i marzeń. Świata, w którym ludzie są wiecznie uśmiechnięci. Świata, w którym nie ma robotów. Marzył sennie przymykając powieki. Z tego błogiego stanu wyrwał go głos:

- To wasze auto? Rekwirujemy je…

Przymrużonym okiem spojrzał na mężczyznę, który je wypowiedział. Był dość potężnie zbudowany, miał długie włosy, czerwoną bandamę na głowie, spodnie moro i biały podkoszulek. W ręku trzymał kastet.

Żegnaj mój wspaniały świecie. Niedługo wrócę. - pomyślał. Obraz i dźwięk momentalnie mu się wyostrzyły. Spojrzał na torbę, w której cichutko grzechotał jego wspaniały towarzysz Shlazzar, młody grzechotnik, którego Coyote znalazł na pustyni. Wreszcie postanowił wstać, co przyszło mu z trudem. Teraz dopiero można go było zobaczyć w całej okazałości. Niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany mężczyzna. Jego włosy były już właściwie siwe, ale Indianin nie wyglądał na starego. Ubrany był w jasną skórzaną kurtkę i spodnie z tego samego materiału. Za pasem dumnie błyszczał się Desert Eagle, a na plecach przymocowany był bumerang. Na szyi miał wisor z drewnianą statuetką przedstawiającą sokoła. Indianin z czcią odłożył fajkę na stolik i z uśmiechem na ustach swoimi przekrwionymi oczami spojrzał człowieka w bandamie mówiąc:

- Witam cię przyjacielu, co za wspaniała dziś pogoda. A więc chcesz od nas pożyczyć samochód ? Jeżeli o mnie chodzi to bardzo chętnie ci go użyczę. Dla mnie to nawet lepiej, w końcu o wiele zdrowiej będzie mi się przejść na piechotę, niż wozić się tym żelastwem.
Indianin uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Istnieje jednak mały kłopot. Niestety nie jest to mój samochód, a mojej towarzyszki Michelle. Z tego co widzę ona przykłada do niego wielką wagę i wątpie, że chce go pożyczyć. W każdym razie jestem zmuszony ci odmówić.

Coyote wciąż patrzył na mężczyznę Nie przestając się uśmiechać. Poklepał go jeszcze przyjacielsko po łopatkach. Nie spodziewał się kłopotów, ze strony tego człowieka. Z resztą, gdyby takie nawet wystąpiły to miał przecież pistolet, a na plecach bumerang.
 
maciek.bz jest offline  
Stary 09-02-2008, 00:29   #3
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
Sid chwycił zimną szklankę w dłoń, odpił trochę napoju i wziął szklankę pod światło Nie ma co wypuścił ostentacyjnie powietrze z ust, wpatrując się w szklankę i tu czystością nie grzeszą, cholera, kiedyś ponoć tak nie było, w barach czysto, przytulnie, czyste szklanki- tak mówiła mi Kelly, czy to prawda, już nigdy się nie dowiem, ale zawsze można pomarzyć Lekki grymas ust pojawił się na twarzy, prawie jak uśmiech...
Rozejrzał się po okolicy, nie różniła się niczym od tych, których czasem odwiedzał urywając się z Posterunku. Wszyscy uzbrojeni po zęby, dzieci jeśli w ogóle są babrają się w radioaktywnym piachu, pewnie i one, wyposażone są w jakąś gazrurkę, znalezioną przy zdychającym degeneracie... Życie. Chemik smętnie przejechał tylko głową po tych "krajobrazach".
Pociągnął drugi łyk z obsmarowanej czymś szklanki, poprawił się na stoliku i w tym momencie weszła para- Indianin i Latynoska Nie no myślałem, że era par lolitek i staruszków dawno minęła, jednak nadal jest ,modne żerować na podstarzałych modelach przyjrzał się im uważnie eee niemożliwe nie wyglądają nawet jakby byli w sobie zauroczeni... dobrze, że powierzchowne obserwacje mylą... popił IceTea to zupełnie tak jak w chemii, taaa.
Poczuł, że robi mu się zdeczko za gorąco, zdjął podziurawioną arafatkę z szyi, przewiązał ją przez szelki swej kostki równie zdewastowanej co wraki w Detroit choć pewnie i te były w lepszym stanie. Teraz można było zobaczyć twarz przybysza, lekko zaokrąglona, ozdobiona małymi, ciemnozielonymi oczyma z wysokim czołem.Brązowe, kręcone włosy wystawały jedynie z tyłu spod bandany, uwiązanej na głowie. Na lewym policzku zaś można było dostrzec pokaźną szramę ciągnącą się aż do szyi, jakby po wypaleniu, ale z daleka nie dało się dokładnie ocenić.
Wzrok jego przykuł gość, który właśnie wszedł do baru- ciemne włosy, czerwona bandama, przeczuwał, nie wiedzieć czemu, że niedługo może być "gorąco". Nie mylił się, gdy mężczyzna przechodził kopnął jego stolik tak, że Sid wylądował na glebie, rozlewając resztkę zawartości szklanki, w odpowiedzi usłyszał tylko:
– Sory koleś.
Nieco osłabiony, podniósł się powoli z ziemi otrzepał swe wojskowe spodnie moro oraz flanelową koszulę, wyraźnie o kilka rozmiarów za dużą.
Koleś!? ojj, przegiął...
W tym momencie dostrzegł kastet na jego dłoni a za oknem grupę zbirów kręcących się przy czarnym coupe, domyślił się, że to wóz Indianina i Latynoski. Za to, że został znieważony teraz mógł tylko pomóc parze. Kierując się w stronę zbira rzekł:
-Eee Ty!, Kolo- zabierasz swoich ziomków i zabieracie swoje tyłasy poza miasto, oczywiście bez bryki ona zostaje w rękach tej damy, w razie gdyby twój mózg miał jakieś problemy z przetrawieniem tego co Ci powiedział Indianin . Mówiąc to instynktownie kierował rękę w stronę kabury, by upewnić się, że pistolet nadal się tam znajduje, bo chyba będzie potrzebny.
 

Ostatnio edytowane przez Verax : 03-04-2008 o 17:49.
Verax jest offline  
Stary 09-02-2008, 01:34   #4
 
Kud*aty's Avatar
 
Reputacja: 1 Kud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłość
Michelle

Roswell, w końcu! - krzyknęła kobieta siedząca w czarnym dość szybko poruszającym się cabrio widząc z dala zarysy miasta. Pustynia która otaczała ich przez większość podróży zaczęła dziłać Mishelle na nerwy. Kilkakrotnie wraz z Coyote przejeżdżali obok ubranych w czarną skórę grangerów, którzy na pierwszy rzut oka nie szukali zwady. To wydawał się jej nadzwyczaj dziwne. W czasie podróży wielu takich widziała i jakoś żaden z nich nie był taki spokojny. Z reguły trzeba było ich samemu uspokajać. Chwilę później wysiadła ze swojego umiłowanego Coupe idealnie zaparkowanego pod knajpą i wraz ze swoim uśmiechniętym towarzyszem weszła do baru chowając kluczyki od samochodu do kieszeni. Dopiero teraz można było zobaczyć dokładnie jak jest ubrana i jak wygląda. Była średniego wzrostu dość szczupłą kobietą o latynoskiej urodzie. Nawet ładna choć to zależało raczej od gustu. Włosy miała upięte w kok lecz mimo wszystko kilka kosmyków zdołało się z niego wydostać. Jasno brązowe bojówki, czarne adidasy, biały podkoszulek pobrudzony olejem i rożnego rodzaju smarami odkrywający pępuszek i opinający się lekko na piersiach. Przez ramię przerzuconą miała czarną skórę a na szyi łańcuszek zakończony srebrną blaszką z wybitymi literami. Na prawej ręce znajdowała się drewniana bransoletka. Kobieta skierowała się od razu w stronę barmana zamawiając Ice Tea.
Przykro mi, ale prowadzę. Kiedy indziej spróbuję piwka - powiedziała puszczając oczko do gospodarza ;]. Parę sekund później Rodriguez siedziała przy stoliku ze zjaranym Indianinem popijając zmrożoną cytrynową herbatkę. Niestety, jej spokój został zmącony przez kilku cwaniaków kręcących się koło jej wozu. O nie - pomyślała - tego za wiele! Zaraz pokarzę tym szczylom, że cudzej własności się nie rusza! I już wstawała by do nich podejść, lecz nagle zagrodził jej drogę jakiś przypakowany facet w spodniach moro, białej podkoszulce i czerwonej bandamie. W ręku zabłyszczał mu kastet.

- To wasze auto? Rekwirujemy je… Powiedział niskim gburowatym głosem. Zdawał się być bardzo pewnym siebie.

Dla Michelle był to cios poniżej pasa. Mogła oddać spluwę, kasę, ubranie i wszystko inne, ale nie samochód. To będzie rzecz której będzie bronić do upadłego. Rzecz w tym, że upaść może bardzo szybko nie robiąc krzywdy napastnikowi. Z lekkim drżeniem nóg, które powodowała wzbierająca w kobiecie panika podniosła się, i zrobił to również Coyote, lecz on miał problem ze wstaniem z innego powodu. Kobieto! Tu chodzi o Twój wóz! Nie sraj w gacie tylko coś zrób! - jakiś wewnętrzny głos krzyczał właśnie na nią. Po krótkiej chwili opamiętał się. Uwagę pakera przykuł czerwonoskóry:

- Witam cię przyjacielu, co za wspaniała dziś pogoda. A więc chcesz od nas pożyczyć samochód ? Jeżeli o mnie chodzi to bardzo chętnie ci go użyczę. Dla mnie to nawet lepiej, w końcu o wiele zdrowiej będzie mi się przejść na piechotę, niż wozić się tym żelastwem.
Indianin uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Istnieje jednak mały kłopot. Niestety nie jest to mój samochód, a mojej towarzyszki Michelle. Z tego co widzę ona przykłada do niego wielką wagę i wątpię, że chce go pożyczyć. W każdym razie jestem zmuszony ci odmówić.

Gdy skończył Michelle chciała udusić go, wypruć mu flaki, odstrzelić... głowę - cokolwiek byle by dobrze podziękować za tak potrzebne w tej chwili wsparcie.

A może mój towarzysz obstawi Ci kilka gramów zioła i tak się rozejdziemy? Ma tego dużo i na pewno będzie bardzo szczęśliwy mogąc Cię nim poczęstować! Rozwiążmy tę sprawę polubownie - odgryzła się.

Lecz teraz przyszedł jej w pomoc pewien mężczyzna, którego wcześniej nie zauważyła. W karczmie było wystarczająco ciemno by nie dostrzec jego twarzy. Niemniej jednak kobieta wpatrywała się w niego...

-Eee Ty!, Kolo- zabierasz swoich ziomków i zabieracie swoje tyłasy poza miasto, oczywiście bez bryki ona zostaje w rękach tej damy, w razie gdyby twój mózg miał jakieś problemy z przetrawieniem tego co Ci powiedział Indianin.

Dzięki wielkie - powiedziała w myślach do nieznajomego i wykorzystując chwilową dezorientację wyjęła swoją pukawkę i skierowała w stronę agresora robiąc kilka kroków w tył...

Odejdź razem ze swoimi kumplami! - krzyknęła
 
__________________
Nie-Kud*aty, ale ciągle z metalu...
Kud*aty jest offline  
Stary 09-02-2008, 10:08   #5
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
*****

Łazik podskakiwał na wyboistej drodze miasteczka, upstrzonej najróżniejszymi śmieciami i odpadkami. Tim siedział na pace sześciokołowego quada, osłaniając oczy przed słońcem wojskowym kapeluszem. Na szczęście jego mundur izolował choć trochę jego ciało od porażających promieni słonecznych. Trzymając nonszalancko swoje wymuskane M 24 na kolanach, obserwował mieszkańców miasteczka. Obserwował… nie dał poznać po sobie, że cokolwiek go zaskoczyło czy zainteresowało. Chłodne spojrzenie jego szarych oczu przemykało po osadzie, starał się zapamiętać każdy możliwy szczegół otoczenia i mapę terenu. „Zawsze może się przydać” – pomyślał uśmiechając się pod nosem… Taki już miał nawyk… bycie żołnierzem nie jest łatwe… bycie strzelcem wyborowym nie jest łatwe w ogóle… „lepiej jest mieć zawsze plan B”. Choć akurat przy takim kompanie jak Alex, nie musiał się bać o swoje plecy. Sierżant dbał oto, by nikt się nie dobrał im do skóry z bliska… jego Minimi potrafiło urządzić prawdziwe piekło… dwaj gangerzy na szmaciarskich motorach mieli możliwość przekonać się o tym nieledwie wczoraj…

„Podkowa to chyba znak ich gangu?” – pomyślał widząc trzeciego z kolei motocyklistę, z takimi insygniami wymalowanymi na baku. „Skąd sukinkoty mają tyle paliwska, żeby się wozić po całym mieście non – stop?” Na razie nie dane mu było się dowiedzieć… Podrapał się po dwudniowym zaroście, pokrywającym jego ogorzałą twarz banditos.

Alex zaparkował ich pojazd przed czymś, co miało wyglądać na bar. Niechlujny szyld i równie niechlujny napis na nim, jednoznacznie określał status miejsca. Nowojorczyk ustawił quada na wprost okna, będąc w barze, mogą mieć na niego oko. Łańcuch, owinięty wokół przedniej pół-osi i przymocowany kłódką do filaru zadaszenia, powinien skutecznie odwlec w czasie próbę przywłaszczenia sobie ich własności. Napis wymalowany na burcie pojazdu: ”Jak mnie ruszysz, właściciel odstrzeli Ci jaja” – nie mógł mieć takich właściwości.

Podejrzany typ, w bandanie owiniętej wokół szpetnej mordy wchodził właśnie do środka. Po drodze, rzucił im pogardliwe spojrzenie. Gorąca meksykańska krew wzburzyła się na chwilę w kapralu Paytonie, ale zachował spokój. „W końcu nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności” – wypluł żutą od dłuższego czasu wykałaczkę.


Alex pewnie pchnął drzwi od speluny, sprawiając, ze wydały charakterystyczny trzask. Tim wiedział, że sierżant zrobił to specjalnie, lubił zwracać na siebie uwagę – „Oj tak..”. Przypomniało mu się jak kiedyś w Arkansas też weszli do takiego baru… szkoda im było właściciela, po tym jak opuszczali to co z niego zostało… „Ale takie życie, jak to mówią… shit happens”

Poczuł przyjemny chłód w środku, dający dawkę niezłego orzeźwienia po długiej jeździe przez pustkowia. Nie narzekał, był przyzwyczajony do trudnych warunków - w sumie gdzie może być gorzej niż na Froncie? Wnętrze było obskurne, tak jak się spodziewał, szum agregatu na zapleczu początkowo trochę przeszkadzał, ale dało się wytrzymać.

Bardziej zaskoczyła go sytuacja w barze. Na wejściu powitał ich facet leżący na podłodze – gość się aż gotował ze złości idąc w kierunku tego mięśniaka z bandaną, którego zauważyli przy wejściu. Indianin i jakaś laska – „niezła Conchita” – pomyślał spoglądając na jej latynoską twarz, gadali teraz z tym oprychem. Czuł napięcie w powietrzu… „to się źle skończy” – konkludowała widząc Alexa podchodzącego do całego towarzystwa. Rozumieli się bez słów, Tim zajął pozycję przy drzwiach, nieco z boku, zgrzyt rygla od zamka jego snajperki, umieszczający pocisk w komorze, był słyszalny chyba wszystkim gościom. Czasem tylko to wystarczało i gadka sierżanta – w końcu O’Coonor i jego rkm, stanowili dość wybuchowy duet, a Alex potrafił tak wkręcić różnych lamusów, ze zmykali w podskokach tam gdzie Moloch mówi dobranoc… A jak nie podziała? – przypomniało mu się Arkansas…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 09-02-2008, 12:10   #6
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Alexander, który jak zwykle zasiadał za kierownicą ich pojazdu. Payton nie nadawał się do ostrzejszej jazdy, a niestety tylko tak można było określić ich podróż do tego miasteczka. Przejechali przez pustynię, ubitą piaszczystą drogą. W dawnych czasach mieszkańcy tego kraju nie zechcieliby nawet się przejść po takiej, dzisiaj katowali po niej swoje pojazdy. O'Connor nie bał się o łazik, w końcu został stworzony do takich rzeczy. Swoje przeszedł ratując im parę razy dupę z opresji i swoje jeszcze przejdzie, co do tego nie było dwóch zdań.

Jechali w milczeniu, w końcu znali się tyle czasu, że czasami nie było o czym gadać. Poza tym gdy wjechali do miasteczka, mieli lepsze rzeczy do roboty niż strzępienie jęzora po próżnicy. Oboje obserwowali mieszkańców i mijające ich pojazdy, chociaż oczywiście Alex jako kierowca, robił to bardziej mimochodem. Jego uwagę przykuli gangerzy rozbijający się po miasteczku motorami. Skoro byli gotowi na takie bądź co bądź marnotrawstwo benzyny, mogło oznaczać to, że gdzieś niedaleko znajdował się jakiś jej składzik. Dobrze by się składało, bo im niewiele już zostało. "Kolejny plus naszego wozu, to to że jest strasznie oszczędny. Jak ktoś dzisiaj wybiera się gdzieś krążownikiem szos, to musi być z Detroit, albo jakimś pieprzonym chemikiem wynalazcą".

W końcu dojechał pod bar i zaparkował. Razem ze swoim towarzyszem zabezpieczyli pojazd, przed ewentualnym amatorem cudzych rzeczy. Sierżant od niechcenia rzucił spojrzeniem na oprychów siedzących przy samochodzie. Kiedy jeden z nich wszedł do baru popatrzył na Tima

-Chyba szykują się kłopoty, chodzimy się przywitać- po tych słowach zarzucił swoją broń na ramię i ruszył w stronę spelunki.

Kiedy znalazł się w środku wyprostował się na pełną wysokość, trzymając karabin niby od niechcenia przyjrzał się nielicznym gościom. Jeden bardzo wielki i bardzo szpetny facet wymieniał właśnie uprzejmości z indiańcem i jakąś laską, pochodzącą chyba ze stron Pytona.

Widział jak kapral zajmuje strategiczne miejsce przy drzwiach, dzięki temu miał widok na ulicę i kumpli tego matołka, oraz mógł spokojnie obserwować to co będzie się zaraz tutaj działo. Na twarzy zabójcy maszyn pojawił się drapieżny uśmiech, uwielbiał to zwracać na siebie uwagę. Szczególnie, że nie musiał nikogo zabijać, ten gnojek jeżeli ma w sobie choć trochę zdrowego rozsądku powinien podkulić ogon i spieprzać w stronę neodżungli. Tymczasem Indianiec, próbował przemówić byczkowi do zdrowego rozsądku. "Słaba strategia" pomyślał nowojorczyk.

Sierżant kaszlnął tak aby wszyscy zwrócili na niego uwagę. Kiedy to się stało uśmiechnął się szeroko do wszystkich.

-Przepraszam, ale właśnie przejeżdżaliśmy tędy z kumplem i postanowiliśmy wpaść. Słuchajcie bo od wczoraj nie daje mi to spokoju. Czy wiecie, kto śpiewał piosenkę "For whom the bell tolls?"- kiedy wszyscy popatrzyli na niego zastanawiając się o co może chodzić zawiesił swój wzrok na bandycie.

-Ja pieprzę, ale z ciebie brzydal kolego. Wyglądasz jak taki mój kumpel z frontu ... po tym jak mobsprzęt przejchał mu po twarzy - Irlandczyk podszedł do faceta na około 4 metry. Gdyby tamten zdecydował się ruszyć zdąży podnieść swoją broń

-Wiesz co, nie wiem o co tutaj chodzi, ale zdaje mi się, że jesteś nie miły dla tego państwa tutaj. My w Nowym Yorku, nie lubimy takich, którzy napastują spokojnych ludzi. Chcesz z kimś powalczyć? Leć na północ tam siedzi wujek moloch, kiedy walisz do jego sprzętu z takiego karabinka jak ten, a on rozpada się na dwie połówki ... czujesz niesamowitą satysfakcję.
-
O'Connor przerwał na chwilę swoją przemowę uśmiechając się szeroko

-A teraz dam ci przyjacielską radę. Przeproś to państwo za wszelkie kłopoty jakie sprawiłeś, wyjdź do swoich kumpli i wybierzcie się na wycieczkę po stanach. Nie wiem pojedźcie zobaczyć wielki kanon albo mount rushmore. Słyszałem, że muzeum sztuki w Bostonie jest też ciekawe ... wiesz dlaczego daje ci tą radę? Mam nadzieję, że masz trochę rozsądku, ja i mój kumpel od paru dni nie mięliśmy okazji rozwalić nikogo poza paroma gangerami i jesteśmy strasznie wkurzeni ... łapiesz o co mi biega? -

Alexander
kiwnął głową w stronę drzwi -To się wynoś i nie zapomnij przysłać kartki z wakacji-
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 09-02-2008, 16:36   #7
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qhtgxS6z9yo[/MEDIA]

- Ta czerwony frajerze. I może potem kupimy sobie kawkę i zjemy pączka co? - Powiedział osiłek z perfidnym uśmieszkiem na twarzy. Barman w tym czasie zirytowany wyciągnął z pod lady pompkę mierząc w całe towarzystwo po kolei. Zazwyczaj celował w osobę która aktualnie mówiła.

Najpierw na jego cel poszedł indianin. Potem wkurzony człowiek, który właśnie podniósł się z ziemi i podszedł z oburzoną miną do gangera, podnosząc na niego głos. Napastnik jednak nie odwracał się w jego stronę patrząc na Michelle która również pełna złości przemówiła. Potem jednak, gdy do baru weszło dwóch uzbrojonych po zęby kolesi, właściciel speluny odłożył gnata na ladę, gdyż sam mógł zostać wzięty za agresora. Po prostu czekał już tylko na rozwój wydarzeń.

Gdy jeden z mężczyzn stanął przy drzwiach i odbezpieczył swój karabin snajperski, gość w bandamie najwyraźniej drgnął i wypuścił z ręki kastet, który upadł z brzdękiem na drewnianą podłogę. Widać było iż zna się na broni, gdyż zwykły laik miałby problemy z rozpoznaniem brzmienia zamka, a po tym gościu widać było, że zaczął się bać. Wszystkiego dopełnił O'Connor podchodząc do niego. Nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie o piosenkę, lecz gdy wypowiedział tekst o "przyjacielskiej radzie" człowiek popatrzył na niego. Może jeszcze nie srał ze strachu, ale widać było że boi się już o swoje życie.

- Najmocniej przepraszam za sprawione przez nas problemy. Postaramy się nie wchodzić już państwu w drogę. - Rzekł bandyta, po czym obrócił się w stronę drzwi. Gdy szedł do wyjścia obrócił głowę w kierunku samochodu Michelle. Towarzysze osiłka, którzy tam byli momentalnie zniknęli bez śladu. Tim mimowolnie skierował głowę tam gdzie patrzył ganger i ujrzał również nadjeżdżającego jeepa z ckm'em na pace. W środku siedział koleś wyglądający na szeryfa. Po wyrazie twarzy wychodzącego mężczyzny można było wydedukować iż nie rusza go widok nadjeżdżającego stróża prawa. Wyszedł jedynie i już miał trzasnąć drzwiami, gdy wychylił się jeszcze mówiąc:
- Metallica... - Potem odszedł. Przez okno zobaczyliście jak macha ręką szeryfowi w geście powitalnym. Sędzia odwdzięczył się tym samym, po czym wszedł do środka.

- Czołem Malcolm! - przywitał się z barmanem - Dla mnie to co zwykle.
Po tych słowach gospodarz wyciągnął z pod lady butelkę przedwojennej whyskey. Było jej już bardzo mało. Może na dwie szklaneczki by starczyło. Właściciel nalał trochę do jednej szklanki, po czym zakręcił korek i podał alkohol stróżowi prawa. Tamten usiadł przed ladą, po czym obrócił się i popatrzył na was mówiąc:
- No co się tak gapicie. Widzę że poznaliście już Arthura. Miły koleś nie? - Jego mina wskazywała na to, wcale nie przejmował się napadem na was. Można było z niej wyczytać nawet rozbawienie. Perfidne bezczelne rozbawienie waszą sytuacją. No dobra... Koleś może nie życzył wam źle, ale postawa faceta delikatnie was denerwowała.
- Pewnie żeście przyjezdni? Tak... On zawsze szuka przyjezdnych frajerów żeby ich postraszyć i przejechać się parę razy po mieście ich wozami. W gruncie rzeczy jest nieszkodliwy. Auta potem zwraca... Co z tego że z pustym bakiem? Co was sprowadza na takie zadupie? - Ciągnął sącząc powoli trunek...
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 10-02-2008 o 23:31.
Bulny jest offline  
Stary 12-02-2008, 18:56   #8
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Alexander zabezpieczył swój karabin i głową dał znak Timowi, żeby ruszył za nim. Spokojnym krokiem, nie zwracając więcej uwagi na osoby, które być może przed chwilą uratował od przymusowego dłuższego pobytu w tej dziurze. Podszedł do baru, zajmując miejsce na jednym z wolnych stołków obok szeryfa. Z jednej z kieszeni kurtki wyciągnął cygaro, nożem odciął
końcówkę. Spojrzał na barmana, który wyciągnął spod lady zapalniczkę. Po chwili Irlandczyk delektował się niepowtarzalnym smakiem tytoniu. Wypuścił kłąb dymu, na jego twarzy gościł błogi uśmiech, w tym momencie emanował spokojem i opanowaniem. Kto by przypuszczał, że jeszcze przed chwilą, był gotowy zabić człowieka, gdyby tamten spróbował zrobić coś głupiego. Po chwili odwrócił się w stronę szeryfa:
-Wydajesz się kimś ważnym w tej mieścinie. Jestem Alexander O'Connor a mój przyjaciel to Tim Pyton - mówiąc to wskazał ręką na Meksykanina, który zdążył zabezpieczyć swój karabin i podejść do kontuaru.

Gdy tylko Tim znalazł się w zasięgu ręki sierżant wyjął z kieszeni jeszcze jedno cygaro i podał mu. Chwilę obserwował jak kumpel wykonuje czynności związane z odpaleniem ukochanej przez niego trucizny. Po czym ponownie popatrzył na szeryfa

-Jesteśmy ekspertami od rozwiązywania problemów. Słyszeliśmy, ze macie tu taki. Wujek Moloch chce się wprowadzić w okolicę. Widzisz przyjacielu, możemy mu wysłać nakaz eksmisji od was ... oczywiście nie za darmo, a jak wiadomo wynajęcie ekspertów kosztuje -

Po swoich słowach popatrzył na resztę osób zebranych w barze, a kiedy Pyton skończył wypowiadać swoją kwestię odezwał się ponownie uśmiechając się drapieżnie
-Oczywiście cena może wzrosnąć zależnie od stopnia skomplikowania roboty, w końcu to nasze dupy a ja się do swojej bardzo przyzwyczaiłem. Dlatego potrzebuję sporej zachęty, żeby ryzykować odstrzelenie jej przez jakąś maszynę. Będzie się wam to jednak opłacać ... wiesz jak to jest, jeżeli ktoś niedoświadczony bierze się za coś na czym się nie zna, może się to skończyć źle ... szczególnie dla niego -

Ponownie zamilkł pozwalając przyjacielowi na wypowiedzenie kolejnej kwestii i myśli mającej uświadomić temu człowiekowi, że tylko oni są w stanie pomóc w pozbyciu się ich kłopotów
-Więc jak będzie ile jesteście gotowi odpalić za pozbycie się tego gówna z waszego podwórka?-
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 12-02-2008, 20:09   #9
 
Kud*aty's Avatar
 
Reputacja: 1 Kud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłośćKud*aty ma wspaniałą przyszłość
Mischelle

Pomoc przyszła również z drugiej strony. Dwóch kolesi wbiło właśnie do speluny, choć z początku nie zostali zauważeni. Dopiero, gdy jeden z nich kaszlną a drugi, jak się wydawało kobiecie odbezpieczył broń zwrócono na nich uwagę. Bonito modelo – pomyślała patrząc na gościa z karabinem snajperskim. Po chwili drugi z nich przemówił do osiłka. Poprzedzający jego słowa szczęk zamka najwyraźniej zadziałał na korzyść. Przemówienie nie było długie aczkolwiek osiągnęło pożądany cel. Przypakowany chłoptaś zaczął opuszczać knajpę. Gdy doszedł do drzwi powiedział jeszcze: Metallica i zniknął. Mischelle zabezpieczyła broń, po czym schowała ją do kabury i schyliła się podnosząc pozostawiony przez bandziora kastet.

Może sie przydać - powiedziała podrzucając go chwilę w ręce a następnie schowała go do kieszeni - dzięki chłopaki - dodała nie rozpędzając się dalej mimo chęci widząc jak jeden z mężczyzn odchodzi do baru siadając przy tutejszym "stróżu prawa" i odpowiada mu na pytanie. Może się przysiądziesz? - zagadnęła do faceta ze szramą na policzku siadając przy swoim stoliku przy oknie zerkając co jakiś czas na samochód.

W tym miejscu lepiej było trzymać się razem. Mischelle o tym wiedziała. Ilu idiotów wpadnie jeszcze do tawerny chcąc zarekwirować wóz, kasę, broń... Ci przyszli z kastetami, kolejni mogą przyjść z pałami, a następni z... Tak, tak wyglądała nie tylko ta przeklęta mieścina ale i zasrane Stany, Meksyk, i cały ten powojenny świat. Przy takich rozważaniach skończyła napój. Gdy tylko szeryf skończył gadać z tym zabójczym duetem kobieta podeszła do niego wolnym i spokojnym krokiem po chwili mówiąc:

W moim samochodzie kończy sie benzyna, a zawartość mojego portfela zmniejsza z zawrotną prędkością. Chce sobie dorobić... normalnie - dodała widząc uśmiech na twarzy "Obrońcy Texasu". Z zawodu jestem technikiem. Potrafię naprawić każdy pojazd zahaczając o lodówkę kończąc na wodoodpornym zegarku jeśli, urządzenie owe da się jeszcze naprawić. W tym miasteczku na pewno macie kilka samochodów stojących od dłuższego czasu na słońcu ponieważ nie chcą odpalić. Ja doprowadzę do tego, że odpalą i będą zapieprzać po tych pustkowiach jak nowe. Jeśli macie już mechanika zrobię to taniej niż on. Co ty na to?
 
__________________
Nie-Kud*aty, ale ciągle z metalu...
Kud*aty jest offline  
Stary 13-02-2008, 00:56   #10
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
*****

Zakapior odwrócił się na pięcie po komentarzu O'Connora. W sumie nie zdziwiło to Tima, jeszcze się taki twardziel nie znalazł, co by przyjął na klatę serię z Minimi i przeżył. No... nie wspominając tego wielkiego jak minivan mutasa, co to go zakatrupiliśmy dwa miechy temu nad Missisipi. A ten koleś zwyczajnie wymiękł.

Mijając Tima, znów posłał mu mordercze spojrzenie. Ale chyba trafiło pod zły adres... żołnierz zatrzymał cwaniaczka w drzwiach, silnym pchnięciem sadzając gościa w miejscu. Odryglował zamek od snajperki, nabój z brzękiem opuścił komorę. Wziął go do ręki, pokazując bandziorowi na wysokości twarzy. Słońce błyskało na wypolerowanej mosiężnej łusce naboju kalibru 7.62x51mm NATO (.308 win). - To maleństwo będzie na Ciebie czekać, gringo. W razie jakbyś znowu sprawiał kłopoty. - mówił to z kpiącym uśmieszkiem na ogorzałej od słońca twarzy, chowając nabój do kieszeni munduru.

*****

Sierżant już rozmawiał z szeryfem. Tim poczęstował się cygarem od Alexa, aromatyczny zapach tytoniu wypełniał jego płuca, po tak długiej jeździe, naprawdę dawało niezłego kopa w płuca. Payton spokojnie słuchał słów O'Connora, wiedział, że nowojorczyk nie da się wpuścić w maliny. Kiedy jednak omawiał kwestię zawodowstwa i kosztów usługi, wtrącił swoje trzy grosze:

- Profesjonalna usługa nie jest tania szeryfie, ale masz przynajmniej pewność, że nie zesramy się na widok pierwszego napotkanego przerośniętego tostera. I nie wrócimy do Roswell spieprzając w podskokach, mając na karku hordę mobsprzętu. Znamy się na tej robocie, kiedyś Front nazywaliśmy domem... - zaciągnął się znów tytoniową używką. Czekał na odpowiedź "stróża" prawa i porządku. Spoglądał przez okno czy ich pojazd jeszcze stoi, ale widać miejscowym łachmytom, przeszła już ochota na czyjeś zabawki.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 13-02-2008 o 20:14.
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172