Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2008, 00:49   #1
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] "Wyścig" - SESJA PRZERWANA

*****

Chłodne powietrze niesione przez wiatr znad Atlantyku, przeganiało chmury ciężkiej mgły znad Nowego Yorku. Nad warstwę oparów wybijały się kikuty, pięknych i smukłych niegdyś wieżowców, będących chlubą Big Apple. Na ulicach powoli zaczynało się życie, ludzie śpieszyli do pracy, nieliczne prywatne auta śmigały między oczyszczonymi z gruzów ulicami.
„Powojenny NY to miasto kontrastów” – myślał Payton, siedząc na wieżyczce swojego Bradleya. „Na każdej ulicy uzbrojona milicja zapewniająca bezpieczeństwo i porządek, a co noc giną obywatele. Pieprzona paranoja, cały ten świat jest popieprzony” – przez jego głowę przewijało się tysiące myśli. A w dzisiejszy dzień miał dużo na głowie. Zresztą zawsze miał… życie człowieka, który trzyma łapę na całym eksporcie broni z NY w resztę Zasranych Stanów, nie było łatwe. Stare kontakty z Radą Miasta i ze Sztabu były bardzo przydatne... w końcu jako pułkownik U.S. Army miało się te znajomości. Wszystkim była na rękę jego działalność, miasto upychało broń wytworzoną w nowo otwartych manufakturach, a on zapewniał pełną dyskrecję i bezpieczeństwo… i wszyscy byli szczęśliwi.

Chociaż dzisiejszy dzień, był wyjątkowy nawet jak na standardy doznać handlarza bronią. Dziś ruszał Cannonball... Wielki Wyścig… duża impreza, gdzie w grę wchodziły duże gamble. Ten cwaniaczek z Vegas Marlon De Rossi, zorganizował grupę napaleńców – bogaczy o szemranej reputacji, który ufundowali nagrodę, a to wszystko po to by się założyć. Założyć o to, który z popaprańców, biorących udział w Wyścigu dotrze do Los Angeles, dokładnie na drugim końcu, tego złamanego atomowym holocaustem kontynentu. Po drodze Moloch, mutanty, cholerni gangerzy i cała masa innego śmiecia… szumnie nazywającego się ludźmi. Cywilizacja była tu w NY, no może jeszcze Apallachy, Texas i Posterunek… reszta była atrakcyjna tylko jako rynek zbytu. No może niektórzy… w życiu nie sprzedałby nawet starego Springfielda gangerowi.

Spoglądał z dumą na ulice swojego miasta, jeśli ktoś miałby odbudować Stany to tylko nowojorczycy, zwarci, zdyscyplinowani i ambitni ludzie.

Dał znak kierowcy pojazdu by skierował kolumnę pojazdów w kierunku obrzeży miasta. Nie chciał tych wszystkich racerów w mieście. Mogły by być niepotrzebne spięcia… a tak Rada nie przeszkadzała mu w przygotowaniach i w mieście był spokój. W jego fachu trzeba umieć być elastycznym… zupełnie jak 10 lat temu na Froncie. Moloch to podstępny skurwiel, trzeba mieć zawsze w zanadrzu plan awaryjny, jakąś opcję, tylnią furtkę… bo inaczej już po nim. Widać był w tym dobry… bo dożył 47 lat…

*****


Utwardzony plac na południowych rubieżach miasta, był już poza kordonem betonowych zapór i nieprzeniknionym pasie wież strażniczych. Teraz został wypełniony tłumem ludzi, pojazdów, namiotów i straganów. Kierowcy i mechanicy dopieszczali swoje cacka przed startem. Krzątali się z kluczami, oponami, laptopami i innymi narzędziami wokół swoich pojazdów, niektórzy byli całkowicie oddani przygotowaniom. Inni wręcz przeciwnie ostatnie chwile przed startem spędzali w objęciach pięknych, skąpo ubranych kociaków.

Ilość pojazdów oszałamiała. Począwszy od motocykli… popularnych przed wojną cross-ówek, poprzez ścigacze i dostojne, dosłownie ociekające chromem choopery. Z drobnego sprzętu, dało się zauważyć jeszcze czterokołowce. Przy swoich odpicowanych „amerykańskich mięśniakach” stali dumnie Sand Runnersi – największy gang z Detroit wystawił silną ekipę. Były też sportowe bryczki, lśniące czerwienią Ferrari i żółcią Lamborghini, ale Payton wątpił, by ujechali chociaż z 50 mil, bez awarii. „Te plastikowe zabaweczki są po prostu niepraktyczne”. Na widok kilku terenówek, w tym potężnych Hammerów, pokiwał z uznaniem głową, dla niego był to o niebo lepszy wybór, twarda terenówka na pewno poradzi sobie lepiej niż wymuskany sportowy wózek. Chociaż, nie założyłby się o to. „W końcu cholera wie, co te świry mają pod maskami”.

Na tym nie skończył się jeszcze przegląd pojazdów i ich właścicieli, właśnie mijali grupę Teksańczyków, którzy o ile się nie mylił, mieli zamiar wystartować w Wyścigu kombajnem zbożowym. Wielka zielona maszyna robiła wrażenia, a zwłaszcza jeżąca się ostrzami pięciometrowa przystawka do koszenia zboża, zamontowana na jej przedzie.

Było kilka pojazdów opancerzonych… sam zastanawiał się, skąd je wzięli. „Musieli chyba, jakąś bazę wojskową odgrzebać, albo przedwojenny magazyn Gwardii Narodowej”, bo większość sprzętu wyglądała na starsze roczniki. Na widok radzieckiego BWP, mocno się zdziwił, „ten to chyba z muzeum się urwał”.

Kiedy myślał, że już nic go nie zdziwi… zdziwił się… na widok wysokiego na dwa piętra słoniowatego stworzenia – gigamuta. Patrzył z podziwem na biegających wokół wielkiego zwierzęcia czerwonoskórych, a jeszcze większy podziw wzbudził w nim M2 zamontowany na grzbiecie stworzenia, na specjalnym wielkim „siodle”, obsługiwany przez dwóch Indiańców. „A mówią, że czerwoni nic tylko na pustyni siedzą i do niczego się nie przydają.”

*****

Wreszcie dotarł do celu swojej podróży, wielki solidny namiot, otoczony był wianuszkiem uzbrojonych po zęby ochroniarzy. Z satysfakcją zaobserwował w rękach jednego z nich M4, pochodzące z jego kontyngentów. „A więc Alvarez też zdecydował się przystąpić do zakładów” – pomyślał, patrząc na trzymającego karabin osiłka.

Wewnątrz namiotu panował przyjemny chłód, szum klimatyzatora tłumaczył wszystko. Przy stole siedziała piątka facetów. Właśnie grali w pokera, wokół nich kręciły się z drinkami piękne, odziane tylko w bikini kobiety. Payton zlustrował szybko wzrokiem postacie gości.

Tony Formoza, szef nowej prężnej szajki z Miami, która w niedługim czasie zdobyła wielkie wpływy w Zatoce Meksykańskiej. Odziany w kurtkę ze skóry aligatora, wyraźnie wyróżniał się na tle pozostałych. Obok niego z prawej strony siedział Alvarez, wielki, potężny meksykanin, ponoć prawa ręka Abrahama Bano – El Genenelrala – obecnie trzęsącego Hegemonią i co ważniejsze, jednego z większych odbiorców zabawek Pytona. Dalej ubrany w hawajską koszulę blondyn, o kanciastej twarzy – Ed Greenlake – obecnie najbardziej wpływowy człowiek Los Angeles… odradzającego się w szybkim tempie z monstrualnych trzęsień ziemi, mających miejsce na początku wojny. George Wilson – latyfundysta z Texasu, właściciel ogromnych włości, stad bydła i stad… mutantów, do pracy oczywiście. Ponoć śmiertelność wśród jego niewolników była najwyższa w całym Stanie.

Piątą postać znał… można powiedzieć dość dobrze. Mężczyzna około pięćdziesiątki, jego czarne włosy, gdzieniegdzie poznaczone już były pasmami siwizny. Ubrany jak zawsze w cholernie drogi garnitur…od jakiegoś Armatniego… ale pułkownik nie miał pojęcia kto to. Zresztą nie obchodziło go w co się ubierał szef półświatka z Vegas, ważne, że brał duże ilości towaru i płacił od ręki… dla niego i Rady to był najbardziej przekonujący argument. Podszedł do Marlona de Rossi, dwa kociaki siedzące na kolanach mafioza zeszły widząc zbliżającego się wojskowego.

- Cześć Marlon, masz dobry gust… - powiedział, patrząc na oddalające się dziewczynki – Wszystko gotowe? Zakłady złożone?

-Jasne, zdziwiłbyś się wiedząc, ilu znudzonych bogaczów dziejszych czasów, pragnęło takiej zabawy. Areny już im nie wystarczą, ale cóż w końcu dzięki temu my zbijemy mała fortunkę - po tych słowach człowiek zaśmiał się krótko -Gotowy do sędziowania?

- Jasne, mam nadzieję, że Ci panowie, siedzący tu z Tobą też gotowi są na niezapomniane wrażenia? Załatwiłem im transport do Los Angeles, będą tam za dwa dni... załatwiłem im lot samolotem NY... prześlę Ci rachunek Marlon. A teraz do dzieła, wysłałem już ludzi, by rozdali uczestniką numerki, bez niego na mecie nie otrzymają nagrody. Resztę powiemy im jeszcze przed startem, wobec tego zapraszam, Marlon na Start, i panów również.

-Oczywiście, że ci panowie są gotowi, to zresztą jedni z najlepszych klientów, ale jeszcze sporo ludzi w Vegas siedzi, nawet takich zwykłych, a rachunek chętnie gdybyś wiedział, ile można w dzisiejszych czasach zarobić, gdy pewne instytucje nie ograniczają przedsiębiorczości - po tych słowach Marlon podniósł się -Hej Pułkowniku, opowiem ci kawał który usłyszałem przed wojną. Skąd wiemy, że CIA nie brało udziału w zamachu na Kenedyego?

- Nie mam pojęcia Marlon… skąd? – zapytał uśmiechając się.

- Ponieważ facet nie żyje – zaśmiał się perliście gangster, a pułkownik zawtórował mu donośnie.

- Dobre, jak kurwa Boga kocham dobre... dawno się tak nie uśmiałem. Ale koniec przyjemności... myślę, że na nas już czas?

De Rossi skinął głową -Taa, zbieramy się przy okazji pogadamy o poszerzeniu twoich rynków zbytu, za mały procencik, mogę ci nowych klientów znaleźć, ale myślę, że o tym nie tutaj porozmawiamy - Mafioso uśmiechnął się szeroko i ruszył w stronę wyjścia

- No myślę, że tą sprawę omówimy po Wyścigu. – powiedział i poczekał, aż wszyscy goście Marlona wyjdą.

*****

Zaraz po wyjściu z namiotu otoczył ich tłum ochroniarzy. Widać, każdy z nowobogackich przywiózł ze sobą małą armię. Pułkownik poszedł do swojego oddziału… i poprowadził prominentów przez tłum. Na linii startowej stali i czekali już wszyscy uczestnicy… wszystkie silniki były jeszcze wyłączone. Marlon wyszedł przed tłum i przez podany mu przez pułkownika Pytona megafon przemówił:

-Nazywam się Marlon De Rossi i jestem jednym z organizatorów tego wyścigu. Pewnie zadajecie sobie pytanie, dlaczego. Cóż w dzisiejszych przepraszam za określenie posranych czasach, nie ma telewizji, internetu, ani innych rzeczy, które 30 lat temu wszyscy braliśmy za pewnik. Jednakże pozostaliśmy ludźmi i nadal czekamy na rozrywkę, pomyślałem sobie, że mogę taką dostarczyć. W końcu ten wyścig tym ma być, rozrywką dla kibiców, którzy wierzcie mi znajdą się, rozrywką dla kierowców i uczestników. Dla was, którzy będziecie przemierzali tereny dzisiejszych stanów, będzie to również szansa na poznanie miejsc, których nigdy nie mielibyście okazji odwiedzić, macie również szansę osiągnąć nieśmiertelność. Mój szanowny kolega Pułkownik, powiedzałby pewnie wam, że nieśmiertelność czeka na froncie północy, mógłby powiedzieć, o żołnierzach, którzy osiągnęli ją ginąc na plażach małych wysp. A ja wam mówię, że tak nie jest. Wbrew temu, co śpiewała Tina Turner, ludzie potrzebują kolejnych bohaterów i wy możecie nimi zostać. Jeżeli zwyciężycie staniecie się słynniejszy niż jakikolwiek członek ligi z Detroit. Nawet w dzisiejszym świecie informacja potrafi się przemieszczać, ludzie będą was podziwiać, będą o was opowiadać. Te historie z czasem rozrosną się w legendę, a legendy będą żyć długo po tym, gdy wy juz odejdziecie. – zrobił krótką przerwę na złapanie oddechu i kontynuował dalej. -Wracając myślą, do opowieści o żołnierzach, my też tutaj walczymy, Moloch mógł próbować nas zniszczyć, my jednak wystawiamy mu wielki jak Nevada środkowy palec i mówimy: Pierdol się. Pokazujemy mu, że nie zniszczy czegoś co by nowojorczycy określili jako nasz sposób życia. Nie będziemy rozpaczać, ale chwycimy los w swoje ręce i ruszymy do przodu, pokażemy że jesteśmy żywi, że jeszcze potrafimy się bawić. – znów krótka pauza, dla wywołania odpowiedniego efektu.

Teraz głos zabrał pułkownik: - Pamiętajcie o jednej regule Cannonball’a –tu nie ma żadnych zasad. Nas nie obchodzi to, którędy pojedziecie by dostać się do Los Angeles. Macie jednak po drodze jedno zadanie, nie pokazujcie się na mecie bez stalowego numerka, który otrzymaliście na starcie. Oprócz tego każdy team musi mieć na mecie, co najmniej jeden skalp mutanta i jedną część maszyny Molocha, jakiejkolwiek. Niech te zmagania przy okazji przyniosą Stanom jakieś konkretne korzyści. Myślę, że to już wszystko. Puść ich Marlon.

-Dobra rozgadałem się, a teraz czas przejść do najważniejszego, liczę że duch rywalizacji nie opuści was do końca, w końcu każdy chce zdobyć nagrodę, ale będzie mogła to zrobić tylko jedna ekipa. Powiem wam, że nie mogę się doczekać, aby zobaczyć kto to będzie, dlatego jak mawiał pewien człowiek: Gaz do dechy i Rock'n'Roll. Niech zwycięży najlepszy!!!

*****

Silniki zaryczały, koła uniosły tumany kurzu w powietrze. Ruszyli… w stronę horyzontu. „Go west” – jak śpiewali w jednej piosence. Pułkownik spojrzał na Marlona, ten uśmiechnął się porozumiewawczo i odszedł do swojego śmigłowca – stary Huey, prezentował się okazale.

Payton też ruszył w kierunku swoich ludzi. Bradley i Stryker, czekały w gotowości, a wraz z wozami 16 żołnierzy Korpusu Piechoty Morskiej, ci którzy kiedyś postanowili iść za swoim pułkownikiem w paszczę Molocha, teraz wraz z nim, ruszali za szalonymi zawodnikami. Miał nadzieję, że po drodze nie będzie musiał zbierać zbyt dużo trupów…

*****
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 13-03-2008, 02:33   #2
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Nad Nowym Jorkiem unosiła się chmura dymu.

Dziesiątki potężnych silników wybijało wojenny rytm, warcząc, porykując, prowokując się nawzajem. „No chodź, sprawdź mnie!”. „Myślisz, że jesteś szybki?”. „Fiu, fiu, patrz, jakie ta ma zderzaczki!”. Zdawały się prowadzić krzyczaną konwersację, niezrozumiałą dla większości…
Ale Doug rozumiał.
Czasami wydawało mu się, że rozumie te samochodowe pogawędki lepiej niż mowę ludzką. Ale można to spokojnie zrzucić na karb szaleństwa... Jak
wszystko w dzisiejszych czasach. Włącznie z samym pomysłem startowania w Wyścigu.

Mężczyzna stał sztywno, oparty o drzwi kierowcy swojej puszki, i lustrował swych przyszłych przeciwników wnikliwym spojrzeniem wiecznie półprzymkniętych oczu. Dziś w N.Y. można było znaleźć całe Zasrane Stany… Hegemończycy na harleyach i Humveech, Teksańczycy w jeepach i przemodelowanych maszynach rolniczych, dzieciaki z Detroit i Vegas z lśniącymi lakierem mięśniakami europejskich, przedwojennych marek. A nawet banda czerwonych poganiaczy starających się uspokoić kolosalnego gigamuta, który przestępował z nogi na nogę, zaniepokojony zapachem spalin i warkotem silników. Gdyby bestia wpadła w przerażenie w samym centrum Nowego Jorku, pan pułkownik Timothy miałby parę nocek zarwanych na zaprowadzaniu porządku.
Właśnie. Timothy.

Barwna postać. Doug pamiętał go – albo przynajmniej słyszał kiedyś to nazwisko. Na wojnie poznanie imienia dowódcy to sprawa pierwszorzędna, nawet jeśli jest się cywilnym mechanikiem.
Weteran zastanawiał się, czy pułkownik rozpozna jego, ale szybko doszedł do wniosku, że raczej nie – nie pamiętanie imion swoich żołnierzy to sprawa pierwszorzędna dla każdego dowódcy, nawet jeśli jest się oficerem. Przed wojną takie cos byłoby pewnie nie do pomyślenia… teraz większość rozkazów brzmiała ‘Hejty! Chonotu!’, zamiast ‘Szeregowcu Yankovic, do mnie!’. Może to i lepiej?

Mechanik spuścił skromnie wzrok, gdy obok przejechał jakiś groźnie wyglądający gang motocyklowy, i wbił tępo wzrok w małą, metalową blaszkę z numerkiem, którą ściskał do tej pory w dłoni. Korzystając z chwili wytchnienia od nachalnego lustrowania tej całej wielostanowej zbieraniny, która zaległa ulice Nowego Jorku, mężczyzna obrócił głowę i zerknął na wzdłuż linii startu, na której już zresztą stał. Kolejne maszyny podjeżdżały, zatrzymywały się i gasły. W moment zrobiło się bardzo cicho. Nikt nie chciał zagłuszyć „START!!!”u.

Spojrzenia kilkudziesięciu par oczu spadło na niejakiego pana de Rossi, capo vegasiańskiej powierzchni, który podreptywał właśnie wzdłuż poziomego sznura pojazdów, gotów wygłosić przemowę, i maszerującego tuż za nim po żołniersku Timothy’ego. Właśnie, powierzchni. W Vegas nie ma podziemia. Nie jest potrzebne – wszystkie ciemne interesy ubija się w biały dzień pod gołym niebem. Umarło Prawo, niech żyje prawo!...

Z westchnieniem, Doug wskoczył zręcznie za kółko swojego piaskowego Maxxa, włożył kluczyk do stacyjki(z przyzwyczajenia - mógł odpalić brykę na przynajmniej dziesięć tylko jemu znanych sposobów) i otworzył okno, by lepiej słyszeć, cóż ciekawego powie im na ‘do widzenia’ pan de Rossi, opierając dłoń na kolbie spoczywającego w skórzanym pokrowcu włoskiego Mossberga590, wystającą tuż obok jego lewego kolana.

-Nazywam się Marlon De Rossi…- Doug słuchał uważnie, wpatrując się w deskę rozdzielczą.

Najbardziej zainteresował go motyw z trofeami, gdy głos zabrał już pan pułkownik w celu wyjaśnienia zagadnień technicznych Wielkiego Kurwa Wyścigu. Skalp mutanta i fragment maszyny Molocha… nie cackają się. Nie było tego w początkowych planach(początkowych plotkach?), ale to właściwie tylko formalność – prędzej czy później i tak natrafisz na plemię mutków, albo zagubionego czajniczka. Nawet nie trzeba będzie szukać. A jeśli chodzi o poradzenie sobie… no cóż. Chyba nikt nie spodziewał się, że WKW będzie miłym spotkaniem towarzyskim, albo grzeczną konkurencją na rodzinnym pikniku?
Mimo to… było tu tak wielu młodych, tak wielu niedoświadczonych, bez odpowiedniego sprzętu, bez żywności, zapasu paliwa… Doug wątpił, by na metę dojechała choć dziesiąta część uczestników. A to przecież jeszcze dzieci…

-Niech zwycięży najlepszy!!!- Wydarł się wojskowy. Zaryczały silniki, tuman kurzu wzbił się pod niebo. Wystartowali, a każdy wiedział już, że to on jest najlepszy, widział oczyma wyobraźni bajeczne nagrody, sławę i bogactwo, który spadną na niego ja puchowa pościel, gdy tylko wygra. A na pewno wygra. Jak mógłby przegrać? Jest przecież za młody na porażkę i śmierć na pustyni. Jest przecież nieśmiertelny - urodził się przecież po największym katakliźmie w dziejach. Ma DE w gaciach i chevroleta pod dupskiem – mogą mu naskoczyć. Wtedy zrobi z nimi porządek.
I tak całe kilkadziesiąt szczenięcych umysłów, zamkniętych w zakutych łbach, ograniczonych przez poczucie własnej wartości…

I parę innych. Nielicznych, ale zignorowanie ich istnienia byłoby wielką nierozwagą. Prawdziwi gracze – ci, którzy jadą Wygrać, nie wygrać, albo po prostu grać. Ludzie, którzy spędzili całe życie w fotelu kierowcy, z dłońmi zesztywniałymi od ciągłego naparzania z karabinu. Tych… tych trzeba wziąć pod uwagę. Bo jeśli tego nie zrobisz – jesteś jak ci młodzi.

Jesteś trupem.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"
K.D. jest offline  
Stary 13-03-2008, 13:48   #3
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Nu, lordzie, rusz się, sprawdź co tam gadają...- mruknął Iwan kolejny raz mocząc swe wielkie, spękane od słońca wargi w filiżance herbaty. Nigdy nie zrozumie tej manii, co może być dobrego w naparze z jakiegoś zielska. Pije się to bo grzeje w chwilach, kiedy nie można pociągnąć czystej, z wódką czy rumem też smakuje nieźle- ale tak samą, dla przyjemności? Bez cukru!? A do tego Harting za żadne skarby nie pozwalał mu dolewać do jego napoju samogonu. "Bezcześcisz najwyśmienitszy smak Anglii!", wołał.

Biedni są ci Anglicy.

- Po krótkim przemyśleniu zaistniałej sytuacji przychylę się do twej uprzejmej prośby, carze. - powiedział bez cienia ironii czy sarkazmu, ze swoją wrodzoną flegmą, Anglik.

- Nu, a przy okazji jak kukniesz za Tanią...- uśmiechnął się spod wąsa Rosjanin.

- Panna Andrews przedstawia się jako Tess, nie zaś...- mruknął Harting, dopijając herbatę

- Nu, a Dżugaszwili wołał na siebie Stalin, a to jeden zasranetc był!- warknął Romanow.

Jego towarzysz tylko pokręcił głową z zażenowaniem i wysiadł z wozu. Korzystając z okazji, Bear jednym ruchem wyjął spod kupy koców leżących w rogu wozu flaszkę niedawno upędzonej wódki i dolał jej do herbaty. Dopiero teraz mógł przełknąć zawartość filiżanki ze smakiem, oblizując się przy tym ze smakiem.

W gruncie rzeczy ciekawiło go, co dzieje się z Tess. Młoda dziewczyna, chociaż była już przesiąknięta duchem Ameryki, ciągle przypominała mu dom. A przy tym było na czym oko zawiesić, bo miała śliczną, rosyjską urodę. Chciała wrócić do domu, on mógł jej w tym pomóc- i tak zaczęli podróżować razem. I chociaż z początku jej obecność w wozie była krępująca, z czasem stała się główną motywacją dla obu mężczyzn do starań by prezentować się jak najlepiej. Iwan miał nadzieję, że nie dojdzie między nimi do rywalizacji...

Pociągnął jeszcze parę większych łyków, po czym sam wyszedł na zewnątrz.

Za dużo czasu spędzam w wozie, pomyślał przeciągając się. Zdawało się, że wszystkie jego kości rozprostowały się w tej samej chwili, zaś trzask przez nie wydawany przebił się nawet przez warkot setek silników. Rozejrzał się wokoło, by po chwili uśmiechnąć się z politowaniem. Cóż ci ludzie chcieli zdziałać podróżując takimi wózkami? Tu sportowe Ferrari, które musiało kosztować tysiące, a któremu na pierwszy wyboju rozwali się zawieszenie, tam znowu dwukółka ze starą szkapą i zdziwaczałym farmerem... Co ciągnie tak tych wszystkich ludzi do wyścigu? Przecież większość z nich zginie. Pieniądze? A może chodzi po prostu o cel na tym chorym świecie? Car wielokrotnie słyszał takie słowa- każdemu brakowało celu, nikt nie wiedział co może ze sobą zrobić, dlatego podejmowali się największych nawet szaleństw. On nie miał takich problemów. Doskonale wiedział po co tu jest, od kiedy i do kiedy. I wcale nie lubił Stanów.

- Czy mógłbym tu na chwilę cara prosić...?- usłyszał spokojny, lecz tym razem nieco głośniejszy głos Hartinga. Mówił głośno, znaczy się- zły był. Tylko głosem czasem okazywał emocje.

Po zrobieniu paru kroków Iwan zrozumiał skąd nerwy u Anglika- stał otoczony przez czwórkę jakichś młodych punków, którzy chyba właśnie zaczęli porównywać swojego stylowego cadillaca do brudnego, odrapanego i ciężkiego wozu pancernego. Trzeba dodać, że o ile podejście Romanowa do wozu było stricte użytkowe, tak Harting zawsze upierał się, iż ich wóz nawet w wyglądzie jest dużo lepszy od wszelkich innych samochodów. "Wygląda jak bizon, naprawdę! Duch Ameryki!", wołał zawsze. Po prostu zapominał, iż duch ten wyprodukowany był w Rosji...

- Cuś nie tak, przyjaciele?- spytał, stając między dzieciakami.

- O czym wy tu kurwa gadacie!?- zawołał jeden z nich, łysy koleś z toną kolczyków i bez paru zębów- Jakim prawem ten pedał w melniku w ogóle usiłuje porównać wasz wrak do naszego wózka prosto od najlepszego dealera w mieście!? Ile wyciąga to gówno!? Trzydziestkę!? Nasz sto osiemdziesiąt bez żadnego problemu! A do tego...

- Cisza!
- ryknął car- Bo zasadnicza różnica między naszym a waszym wozem polega na jego trwałości. Nu, może nie rozumiecie, to ja pokażę. Patrzcie więc. Nasz wóz ma zderzak, mocny jak gorzała z Moskwy, wasz za to...- zrobił dwa kroki w kierunku wozu, chwycił mocno oczojebnie chromowany zderzak i mocnym ruchem oderwał go od samochodu, wprawiając tym samym obserwujących go w niemałe osłupienie- już nie ma.

Nie czekali na odpowiedź, odwrócili się i ruszyli w kierunku wozu. Pod nosem Hartinga pojawił się delikatny uśmiech- nieczęsto mu się to zdarzało, tylko w chwilach maksymalnej satysfakcji.

- Pokazałeś młodzikom kto tu jest arystokracją...

- Nu ba!
- zaśmiał się Iwan, wchodząc do BTRa.

Chwilę później rozległ się sygnał do rozpoczęcia wyścigu. Harting zajął już stanowisko z karabinem snajperskim przy oknie, Iwan wskoczył za kierownicę i uruchomił silniki. Samochód grzał się, z rury wylatywały czarne obłoki spalin... Czekali tylko na Tess.

Gdzie ta mała się podziewa!?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 13-03-2008, 15:36   #4
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Było bardzo gorąco.
Karol zastanawiał się, co jest tego przyczyną.
Zapewne to czekanie, strasznie dobija.Pomyślał, obchodząc swojego Hummera H2, przeglądając się, czy wszystko jest w porządku.
-James, sprawdź silnik, nie chcę, aby zatrzymał się tuż po starcie, dodatkowo przed tym gigamutem, bo źle skończymy, a nie chcę skończyć jako jajecznica z puszki. Ken, zamuntuj karabin, ale jeszcze nie odbezpieczaj. Ja zaraz wrócę.
Miał nadzieje, że chłopaki zrobią wszystko jak należy.

Natomiast Karol miał zamiar sprawdzić konkurencję.
Poza gigamutem, traktorem i lambo z prześwitem tak małym, że nawet buta tam nie wetkniesz, nic go nie dziwiło. Były SUV'y, terenówki, nawet wozy opancerzone.
Widział scene, jak rosł meżczyzna odrywa zderzak z jakiegoś muscla, zobaczył namiot z niezłą obstawą.
Całe dziwactwo z całego świata się tu zebrało, warto było przystąpić do wyścigu.Pomyślał, wracając do auta.

Ciekawe było to, co tak duża liczba ludzi tu robi, tym bardziej, że
i tak mają małe szanse na wygraną.
Każdy ma małe szanse. Być może to dlatego?
Być może każdy z nich chciał oderwać się od rutyny dnia codziennego, zmienić coś w swoim zasranym życiu.
Ale czy tylko to jest ich celem? Bo jeśli tak, to na pewno nie wygrają, tylko ten, który ma jakiś cel, ważny dla niego, bez którego nie widzi normalnego życia. To się nazywa motywacja.
-Gotowe chłopaki?-spytał, otwierając drzwi kierowcy i wsiadając.
Dopasował dłonie do kierownicy, rozsiadł się wygodnie, ale tak, by nie przeszkadzało mu to podczas jazdy. Karabin już stał na swym miejscu, a James opuścił maskę.
-Zabawę czas rozpocząć...
 

Ostatnio edytowane przez Rainrir : 13-03-2008 o 15:52.
Rainrir jest offline  
Stary 13-03-2008, 15:38   #5
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
W powietrzu było czuć smród. Nowy York ma swój charakterystyczny zapach, ale teraz został wzmocniony przez tą całą zbieraninę dziwaków i dzikusów. Dobrze, że chociaż Harting ma jeszcze odpowiednie maniery i nie wrzuca przecinków co piąte słowo. I nawet chętnie dzieli się herbatą, naprawdę wspaniały człowiek.

Tess nie do końca sama wiedziała co myśleć o carze. Niby twierdzi, ze jest potomkiem rodziny królewskiej, a jednak jego zachowanie i sposób mówienia nie są tak przekonujące. Nie mniej jednak Iwan to niezwykle sympatyczny człowiek, i dogadują się dość dobrze. No, czasem Tess się wkurza gdy do herbaty dolewa jej jakiegoś świństwa, i jeszcze myśli, że nie zauważy. Albo szturcha go co 20 minut bo za głośno chrapie. Takie życie.

Ogólnie kobieta cieszyła się, że trafiła na tych dwóch. Od czasu gdy jeżdżą razem jej życie stało się zabawne. To nie jest już jeden dzień powtarzany w kółko, wręcz przeciwnie, każda doba ma inny wymiar. Nowe miejsca, nowi ludzie, Tess jest tym zafascynowana. Dopiero teraz czuje, że naprawdę żyje. A jesli okaże się, że Iwan naprawdę będzie władał Rosją (w co raczej nie wierzyła, ale może jednak), to będzie miała wtyki na najwyższych szczeblach.

Dziewczyna zastanawiała się jak to jest możliwe, że choć nigdy nie była w Rosji, tęskni za tym krajem. To chyba ta nadzieja, że tam jest lepiej niż w Zasranych Stanach. Wszędzie jest lepiej.

Tess przechadzała się wśród różnych, dziwacznych pojazdów. Nie interesowała się samochodami kompletnie, i nie miała o nich zbyt dużego pojęcia. Ale fajnie popatrzeć na takie zamieszanie. I ile fajnych facetów się tu kręci. Szczególnie jeden wpadł jej w oko. Taki ciemnowłosy, dobrze zbudowany. Kiedy spojrzał się w jej kierunku uśmiechnęła się do niego i postanowiła podejść.

- Widzę, że także startujesz w wyścigu. Powodzenia.

Powiedziała do niego i zniknęła wśród tłumu. Czas wracać do towarzyszy, bo jeszcze pojadą bez niej. Gdzie oni sie podziali? A, tu są. No, to czeka ich niezła jazda. Pewnie dla niektórych to niebezpieczny wyścig, ale w takim wozie każdy czułby się bezpiecznie. Moze i na pierwszy rzut oka nie wyglądał zachęcająco, ale w środku był dość wygodny, w końcu spędzają w nim tyle czasu. No i car dba o swoich towarzyszy, jeśli gdzieś w Stanach jest bezpiecznie, to właśnie w tym pojeździe.

Tess wskoczyła zwinnym ruchem do wozu i przywitała się z czekającymi już na nią osobami.

- здравствуйте - rzuciła. - To co, ruszamy?
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 13-03-2008, 16:03   #6
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Ryk silników, kurz, smród spalin, śmiechy kierowców i panienek, które ich zbawiały przed wyścigiem. Na ten jeden dzień Nowy Jork stał się zupełnie innym miastem.
Nic dziwnego, przecież za chwilę miał się rozpocząć wielki wyścig „Cannonball”- największe wydarzenie od wybuchu wojny.

Na obrzeżach miasta znajdował się Park Maszyn, miejsce gdzie znajdowali się wszyscy raiderzy ze swoimi furami. Niektórzy zabawiali się z praktycznie nagimi dziewczętami, a inni dopieszczali swoje samochody, tak jak Roy, zwykły facet z Vegas.
Brudny od sadzy i kurzu mężczyzna sprawdzał każdą część w swoim samochodzie. Musiał mieć pewność, że się na nim nie zawiedzie.
Z wnętrza pojazdu samochodu dobiegały odgłosy muzyki, puszczanej z radia. Piosenka, która aktualnie leciała, dziwnie pasowała do sytuacji.
Roy majstrował przy samochodzie, kiwając się do jej rytmu i nucąc dobrze mu znane słowa:

”Riders on the storm.
Riders on the storm.
Into this house we're born
Into this world we're thrown ...”


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SMvfAYEaE8c[/MEDIA]

-Jeszcze jedna śrubka i skończone- powiedział sam do siebie, dokręcając ostatni element. Zamknął maskę i z uśmiechem wyciągnął papierosa, który po chwili tlił się w jego ustach. Tak… Piękne podsumowanie pracy.

Jego uwagę przykuł mężczyzna, ubrany w skórzaną kurtkę i spodnie, stojący przy swoim Jeepie ze sporą rzeszą pół nagich panienek, wsłuchanych w jego opowieści wyciągnięte prosto z dupy. Jego słowa aż śmierdziały ściemą, w końcu nikt w pojedynkę nie rozwali całego plemienia super- mutantów… Runner uśmiechnął się tylko słysząc te bzdury. Wiedział, że ten facet jedzie na pewną śmierć, wiedział też, że pośród tych wszystkich ludzi jest więcej takich cwaniaków.

W pewnym momencie ów facet zobaczył śmiejącego się Roya.

-Coś ci się kurwa nie podoba !?- krzyknął robiąc krok do przodu

-Skąd, wszystko mi się podoba- odkrzyknął- a szczególnie twoje bajeczki!- zaśmiał się pod nosem. Drwiny widocznie zdenerwowały faceta.

-Takiś cwany? Zobaczymy się na trasie, wtedy pokażesz co potrafisz, dupku- odpowiedział i poszedł razem z dziewczynami w kierunku namiotów.

O’Neil zaśmiał się ponownie. Wyścig nie zdążył się dobrze rozpocząć a on już znalazł sobie wroga.
-Więc do zobaczenia…- dodał cicho, poważniejąc.

Podszedł do swoich rzeczy i wrzucił je do bagażnika. Wziął ze sobą tylko wodę i swój karabin, które położył na siedzeniu pasażera, które i tak było cały czas wolne, ponieważ
do rajdu przystąpił samotnie.
Wychodził z założenia, że nic nie zastąpi samotnej jazdy z prędkością 150km/h i włączonym na cały regulator radiu.

Po chwili Roy podjechał do linii startu, aby wysłuchać Płk. Pytona i Marlona de Rossi, którego O’Neil kojarzył z Vegas. Nigdy go nie poznał osobiście, ale w mieście dużo o nim mówiono… Bardzo dużo.

„Skalp mutanta i część jakiejś maszyny”- jedyny warunek otrzymania nagrody. Runner spojrzał na swoją metalową tabliczkę z numerem.

-No nic, będzie trzeba zapolować w czasie drogi- uśmiechnął się na myśl o sprzątnięciu jakiegoś mutasa z bezpiecznej odległości swoją snajperką, wprost nie mógł się doczekać.
Chwycił pewnie kierownicę i poprawił się w fotelu.

„No to jazda”- pomyślał, gazując samochód przed startem.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 13-03-2008 o 18:14.
Zak jest offline  
Stary 13-03-2008, 16:22   #7
Lio
 
Lio's Avatar
 
Reputacja: 1 Lio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputacjęLio ma wspaniałą reputację
- Popatrz no mała. - rzucił przez ramię do dziewczyny siedzącej na fotelu pasażera, kiedy rozsiadł się na masce swojego Chevroleta. - Miło widzieć, że dzieciaki mają zabawę. Tak w ogóle to po co oni tu przyjechali? - jego głos stawał się coraz bardziej znużony. - Idioci z jednym słoniem mechanicznym, nieco podrasowanym promieniowaniem trzeba przyznać, ale przynajmniej jako jedyni z całej tej zbieraniny zasługują na jakikolwiek komentarz.

Pokiwał głową, poprawił czapeczkę i okulary. Keiko nieustannie coś robiła, wiedział, że nie ma co jej przeszkadzać, kiedy skończy sama przyjdzie. Zresztą, nie miał nawet specjalnej ochoty na konwersację, wpatrywał się jedynie w trasę, którą niedługo przyjdzie mu pokonać. Kolejna przeszkoda, w zasadzie co to za wielkie halo? Gorsze trasy pokonywał idąc między blokami swojej dzielnicy.

Tak naprawdę problem jest tylko jeden. Nie byli to przeciwnicy, mutanci, maszyny, czy reszta tego pokręconego świata, problem stanowił fakt, że cholernie nie lubił opuszczać Nowego Jorku. Nie ma jednak innego wyjścia, skoro startuje w tym wyścigu to zrobi to po co tu przyjechał.

- Nie potrzebny mi karabin maszynowy na masce, dopóki mam głowę na karku. - rzucił pod nosem, zajmując miejsce kierowcy.
- Dobrze powiedziane partnerze. - Keiko z uśmiechem powitała Travisa, jednocześnie uderzając go pięścią w ramię.
- Pora ruszać. - silnik zawarczał, po chwili zaczynając wydawać z siebie całą gamę niezbyt przyjemnych dźwięków.
 
__________________
Może być sto postaw i ułożeń miecza, ale zwyciężasz tylko jedną.
- Yagyū Munenori
Lio jest offline  
Stary 13-03-2008, 16:53   #8
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Malcolm siedział na siedzeniu przy otwartych drzwiach kończąc właśnie zakładać naciąg na swój kochany werbel Black Panthera zrobiony z ręcznie młotkowanego brązu. Reszta jego zestawu leżała obok, w paczce po 21-calowym monitorze LG. Gdy skończył robotę uderzył w naciąg instrumentu srebrną pałką. Ach, brzmienie było ciepłe i selektywne, nie przypominało to werbli z nagrań jakich słuchał Malcolm. Choć nie, kiedyś miał okazję posłuchać sobie takiego fajnego jazzowego zespołu - "Blood, Sweat and Tears". Tak, brzmienie bębna było idealnie takie samo. W każdym razie uśmiechnięty mężczyzna położył instrument na kolanach spojrzał na Rosjanina, któremu pomagał jego najlepszy kumpel - John.

- Niet tawariszu! Te mniejsze! - krzyczał Ruski, leżący pod wozem, ze swoim typowym akcentem.
- Dobra, dobra, już daję.... To ta? - Odpowiedział Fieldstone mechanikowi, wyciągając śrubę ze skrzynki ze skrzynki.
- Tak, to ten... Dawaju. - Pavlov wziął śrubokręt , po czym zaczął dalej grzebać. Usterka nie była zbyt duża, wystarczyło załatać pewną mała dziurkę w podwoziu, więc naprawa nie była zbyt skomplikowana.

Po chwili obcokrajowiec wylazł z pod wozu, ze słowani:
- Skończone. Jedziemy tawarisze!
Fieldstone wlazł na fotel kierowcy, rosjanin zajął fotel obok, a Baker przesiadł się do tyłu. Ta pozycja nie była jednak typową dla niego. Gdy wóz ruszył, Malcolm wstał z kanapy, obrócił się do tyłu i otwierając szyberdach usadził się wygodnie na przednich fotelach, które specjalnie zostały do siebie trochę przybliżone. Nim jednak to zrobił, wziął z pod nóg, leżący w pochwie stary miecz obosieczny i razem z nim wyłonił się z samochodu. Facet oparł jedną rękę o dach auta, a drugą machał mieczem, podczas gdy John manewrował pomiędzy ludźmi. Gdy ich Polymouth przemieszczał się krętymi uliczkami "Wielkiego Jabłka" koleś mógł zobaczyć wszystko. Od starych rozpierdzielonych crossów, aż po wozy bojowe i... Gigamuta.

Widząc wielkiego stwora, Malcolm uradowany krzyknął do kierowcy:
- Ale bym se go teraz tak włócznią dziabnął!
- Spokój! Póki jesteśmy w mieście masz być grzeczny! Pajal? - odpowiedział mu kierowca, pod koniec zdania naśladując nieudolnie akcent jadącego z nimi rosjanina. Na odpowiedź kompana, perkusista zareagował jedynie cichym warkotem.
I tak go dorwę za miastem... - pomyślał rozglądając się dalej.

W NY można było zobaczyć każdego. Zaczynając na tępych Hegemończykach, poprzez popieprzonych gości z Salt Lake - choć religia wyznawana przez tych typków, zwana "Kultem Forda", bardzo podobała się Detroitczykowi. No skoro o Detroit mowa. Nie mogło tu zabraknąć popieprzeńców z rodzimego miasteczka. Gdy wóz w którym siedział Malcolm mijał odpicowanego Forda Mustanga zauważył tam swojego starego znajomego.
- Garry! - Krzyknął w stronę ziomka, machając mu mieczem. Kumpel odpowiedział mu tym samym, z tym iż on w ręce trzymał Uzi.
Niezła konkurencja... - pomyślał Baker obserwując resztę startujących.

Po chwili jednak jego wzrok utkwił w jednym punkcie. W wielkim, odrapanym wozie bojowym siedziała przepiękna kobieta. Choć takie zachowanie nie było w typie chłopaka, to tym razem jednak zamilkł przypatrując się jej bliżej. Cisza, która dochodziła z góry zaskoczyła resztę teamu, który również popatrzył się w tamtą stronę. Siedzący u góry Malcolm w tym czasie spojrzał pod prawym ramieniem na swojego "brata", który również przypatrywał się lasce.
Tiaa... Narumakowane - pomyślał drummer kierując spojrzenie znowu w stronę anioła. - Podróżuje z dwoma kolesiami, co może być przeszkodą - znowu naszło mu na myśl, gdy zobaczył jakichś dwóch "arystokratów" w wozie. - No, ale nie dla Johna. Cóż, zdrowa rywalizacja - uśmiechnął się chudzielec odwracając w końcu wzrok.

Gdy wózek dojechał już na miejsce startu, a John usadowił go między dwoma motorami, na których siedzieli jacyś goście z pod ciemnej gwiazdy. Jeden - jakiś długowłosy szatan, ubrany cały na czarno (Nathaniel). drugi był gruby w wyglądał jak typowy amerykański tępak na Harleyu. Pałkerowi od razu na myśl przyszło, aby tuż po starcie staranować obu gości, aczkolwiek prowadzący gitarmen ma honor, i poczeka z tym co najmniej kilometr. Nie wiadomo jednak, czy wóz nie odjedzie za daleko. Przy jego przyspieszeniu i umiejętnościach Fieldstone'a nie było to trudne. Ruski mówił, że jakby tej bryce doczepić skrzydła, to by odleciała. Trzeba się kiedyś przekonać, czy to prawda.

Malcolm usiadł tym razem już na wygodnej kanapie, i wziął werbel do rąk. Nie przysłuchiwał się słowom organizatorów. Interesował go jedynie rychły start ich maszynki. Bez problemu jednak w warkocie silników wyłapał słowa mówiące o trofeach, które trzeba dowieźć do mety.
- To co chłopaki? - zapytał towarzyszy z uśmiechem na twarzy - Jak zwykle przedobrzymy i przywleczemy im jakiegoś całego łowcę, nie?

Nim skończył mówić rozległa się komenda startu. Gdyby wyścig ten odbywał się przed wojną słowa komentatora teraz ciągnęłyby się w nieskończoność:
- IIIIII POOOOOSZLIIIIIIII! Z PRRRAAAAAAWEEEEEEJ JAAAAAAAKBYYYYY SZYYYYYYBCIEEEEEEEEEJ! ALE INDIAŃCE NIE DAJĄ ZA WYGRANĄ!!!!

John oczywiście zapuścił jakąś skoczną muzyczkę, a prędkość wozu niemal wgniotła biedną, siedzącą z tyłu, chudzinę w fotel...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=R_HKns1XEFM[/MEDIA]
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 13-03-2008 o 17:10. Powód: No muzyczkę musiałem dać :razz:
Bulny jest offline  
Stary 13-03-2008, 17:14   #9
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Wampierz porozumiał się wzrokiem z Kenem i przewrócił oczami - co On sobie wyobraża? Chłopak może się puszyć ale jak coś się schrzani będzie wlepiał w niego te błękitne oczka -napraw to, napraw tamto... proszę. Ale dobra, na to przyjdzie czas potem. -Mów mi Wampierz, wypomniał mu po raz kolejny - W Zasranych Stanach Jamesów są tysiące, a Wampierz był tylko jeden - ot co!

W gruncie rzeczy wóz był przygotowany na wszystko, Nix spędził nad nim morze czasu i wpakował w niego wszystko co było pod ręką - co nie zmieniało tego że co kilka godzin słyszał to samo zdanie -"James, sprawdź silnik"- wrzucił wszystkie narzędzia z powrotem do skrzynki, trzasnął klapą bagażnika i podreptał w stronę "odprawy", spoglądając co chwila na Indiańców i ich zwierzątko - czerep mutanta to nie problem...Lamborghini? Lamborghini? Jezusiczku, co to tu robiło? Z niedowierzaniem podszedł do mydelniczki i poklepał lekko jej karoserię, jeszcze się wgniecie?

-Czego tu szukasz brudasie? Spieprzaj mi z tąd raz dwa!

Przyciemniana szyba się opuściła i ze środka darł na niego mordę jakiś wypindrzony gnojek co tylko spowodowało paskudny uśmiech na twarzy Wampierza, niewidoczny niestety pod szmatami które ową twarz zakrywały. Facet obrócił się i ruszył za oddalającym się Karolem.

-- Pamiętajcie o jednej regule Cannonball’a –tu nie ma żadnych zasad... - już pokochał ten wyścig, widząc że jego kierowca sięga po numerek wyrwał się do przodu i zgarnął mu go prosto sprzed nosa -Ja to wezmę - uśmiech nie schodził mu z twarzy, nareszcie nadeszło coś na co od tak dawna się przygotowywał. Widząc że wszyscy przygotowują się do startu szarpnął bezczelnie Karola za fraki i ruszył truchtem w stronę ich Hammera, bezczelnie zrzucił wszytko co leżało na kanapie na wykładzinę i uwalił się z tyłu. Stuknął tylko Kena w ramie - Nie przyzwyczajaj się za bardzo, za jakiś czas przesiadka- rozwalony przez małą pozostałość po oknie (resztę zajmowały pancerne płyty) przyglądał się innym racerom - tuż obok stał ten dupek w lamborghini - daleko nie zajedzie, już Wampierz się oto postara, będąc w zaciemnionym pomieszczeniu odwinął chusty oplątujące mu łeb, gogle zsunął na szyję i przez chwilę leżał zastanawiając się którędy najlepiej jechać. Po kilku minutach odpiął kaburę z Beretką która boleśnie wpinała mu się w dupsko, wyciągnął z kieszeni drugi magazynek i wsadził zawiniątko w schowek na drzwiach. Przez chwilę przypatrywał się przydupasowi uśmiechająć się, już nie tak miło, raczej paskudnie, zwierzęcą - policzą się za miastem. Odwrócił wzrok od "cytrynki" i dalej lustrował plac startowy -O kur...- Wymskło mu się gdy zobaczył grupkę starych znajomych z Vegas, zagrzebał się głębiej i do startu nie wychylał łba za szybę.
 

Ostatnio edytowane przez Potwór : 13-03-2008 o 17:37.
Potwór jest offline  
Stary 13-03-2008, 18:12   #10
 
Hertion's Avatar
 
Reputacja: 1 Hertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znanyHertion wkrótce będzie znany
"Ale gówna się tu zebrało" pomyślał rozglądając się po linii startowej swym jedynym okiem. Tu jakiś wąsacz rozpieprza samochody, tam inny wywija mieczem, jeszcze jeden zadowala się półnagimi panienkami. Westchnął. Popatrzył na maszyny i gigamuta. Chętnie by go zdjął. Nie ma to jak zabić mutanta. Tylu cwaniaków, idiotów, niedoświadczonych i niekompetentnych zebrało się w NY. Makabra. Poprawił glany i swoją przyjaciółkę - strzelbę na mutki. Wstał z motoru i uśmiechnął się perfidnie do gościa z Lamborghini. Zdechnie po pierwszych kilku godzinach. Zobaczył wóz opancerzony i zagwizdnął. Poprawił włosy i pociągnął z samogonu. Z powrotem usiadł na siodełku swojej maszyny. Odebrał numerek i na słowa o trofeach uśmiechnął się i spuścił tajemniczo głowę.

Po chwili zobaczył punka podjeżdżającego do linii startowej. Zamknął się w sobie czekając tylko na jedno. Na start. Miał już dosyć pierdzielenia bez celu. Raz po raz ktoś coś palnął, przeklął czy zaśmiał idiotycznie. Podłubał w pustym oczodole wydłubując piasek.


- Muszę sobie coś sprawić na ten upierdliwy oczodół... - odrzekł sam do siebie.

Popatrzył na laski przechadzające się po strefie startowej. Niektóre były naprawdę fajne. Otrząsnął się i zacharczał silnik. Popatrzył jednym okiem na punka i pomyślał o korzystnej znajomości. Zacharczał silnik i zamknęły się powieki. Po chwili usłyszał komendę startu. Wystartował...
 
__________________
Kiedy rodzisz się, nawet góry toną we krwi...

I nastał czas że wylał Hades!!!
Hertion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172