Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2008, 17:43   #1
 
miś gry's Avatar
 
Reputacja: 0 miś gry może tylko marzyć o lepszym jutrze
[Neuroshima]"Cholerne Indiańce" - SESJA PRZERWANA

...Pod wieczór cała ekipa stała już pod bramą miasta.Wszyscy czekali na burmistrza. Po dziesięciu minutach wyszedł prowadząc przed sobą Indianina a przy tym celując do niego z DEagle. Po kilku sprzeczkach kiedy wyruszyć doszliście do wniosku że lepiej będzie od razu,a nie rano ponieważ niema czasu do stracenia.Wszyscy po sprawdzeniu broni zaczeli wsiadać na swe wierzchowce lub do pojazdów. Jeniec szedł przywiązany sznurem do konia burmistrza.po chwili wszyscy zaczeli pędzić w mrok pustyni.
 
__________________
GG 12706903
miś gry jest offline  
Stary 19-03-2008, 22:12   #2
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Burmistrz Alan Prescott siedział w gabinecie, troszkę staro urządzonym jednakże jak na te czasy urząd był najlepiej wyposażonym miejscem w tej zapchanej dziurze zwanej Dodge City. Burmistrz siedział na obskurnie obdartym siedzeniu a przed sobą miał porozrzucane papiery i dokumenty będące bez znaczenia w tym społeczeństwie. Alan wstał i stanął w oknie

"Dlaczego tutaj nie ma okien, walę takie życie, ciekawe kiedy tamten przybędzie i dopełni zemsty, to już prawie 4 lata od tamtego momentu, kurwa"- pomyślał i zaklnął.

Rozglądał się przez chwilę a potem usiadł na miejsce uderzając w stół ze złości a kurz wzleciał do góry. Dokumenty aż wzdrygnęło i poruszyły się nie znacznie. Cały ten element nie miał znaczenia.

"Mam dosyć siedzenia w miejscu, kurde, tak nie może być! Codziennie nudy, kiedyś to kochałem, wciąż lubię ale jeszcze nigdy nie miałem szansy oddania krwi za moich "poddanych" "- pomyślał a myśli kłębiły się w umyśle.

Wtedy do gabinetu weszła jego sekretareczka, lubił obracać się w kręgu dziewek, lubił sobie ulżyć a taką właśnie miał szansę. Nazywa się Lilly. Ładnie kręci pupcią po moim.....
Nigdy nie zapomnę jej wyglądu i jej obroży na szyi. Tak ładnie to tylko ona wygląda. Ciekawe kto ma kluczyk do tej obroży, ale to jest mój kotek...

Niecałe 2 godziny później do gabinetu wparował kowboj około trzydziestki- to był Clint EastWood
-Panie burmistrzu mam wieści...-wycedził zdyszany-trzynastu sztywnych Indiańców... dwóch ciężko rannych...nie przeżyją... jednego złapaliśmy...
-A nasi?? -zapytał Alan.
-Pięciu martwych... trzech lekko rannych dwóch porwali...
-KOGO?!
-dr.Hokinsa i jego syna
-Musimy ich odbić! Hokins jest jedynym lekarzem w osadzie a jego syn zawsze trochę pomagał bez niego ranni długo nie pociągną! Zbierz ludzi na placu!
- rozkazał Alan Prescott

"Dobrze, że nie wszedł jakąś godzinę temu, bo zastałby mnie z sekretarką sam na sam, teraz dałem jej wolne więc poszła do domu. Ciekawe od jak dawna zatracam się w moich poglądach, coraz częściej mam wrażenie że zdradzam sam siebie..." - pomyślał jednocześnie przygotowując się.

Wziął swojego chromowanego deagla a naboje w paczkach wsunął do spodni od stroju podróżniczego. Na głowę założył stary, jeszcze przedwojenny kapelusz kowbojski, który świetnie chronił głowę przed słońcem i nadawał wygląd, przecież najważniejsza jest klasa!

Po 30 minutach burmistrz wyszedł tylnymi drzwiami po konia, który był przywiązany do belki.
- Witaj Kasztanko, dobrze cię widzieć, masz tutaj coś na przekąskę - powiedział i dał ciastko konikowi. Odwiązał przyjaciółkę i razem pojechali na plac przed ratuszem gdzie z oddali widać było kupę ludzi którzy stali w tumanie kurzu.
"To będzie trudne, ale trzeba się zmierzyć z losem" - pomyślał i podjechał do ludzi. Grabarz Tony Hawk chciał mu podsunąć krzesło abym stanął.

- Mój drogi mam ją - pokazując na klacz powiedział z ironią. Przełknął ślinę i zaczął mówić:
-Ludzie! po dzieszejszej obronie miasta wielu z nas poległo a inni są ranni ale niestety porwali Hokinsa i jego syna- po tłumie przebiegła fala szeptów-musimy zorganizować akcje ratowniczą bo cholera jasna wie co teraz te dzikusy z niemi robią! musimy skompletować drużynę liczącą przynajmniej 6 osób! kto zgłasza się na ochotnika??

W tłumie podniosła się jedna ręka. To był najemnik!
"Kurwa, jakieś ścierwo, które pewnie chce księżniczkę za żonę i kupę sprzętu."
Nazywał się Kojot, potem zgłosiło się tylko 3 jeźdźców.
 

Ostatnio edytowane przez Maciass0 : 21-03-2008 o 09:18.
Maciass0 jest offline  
Stary 20-03-2008, 16:44   #3
mjl
 
mjl's Avatar
 
Reputacja: 1 mjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwu
Toma obudził hałas. Na początku wziął to za efekt cholernego kaca, ale coś wydawało mu się nie tak. Otworzył oczy, rozejrzał się wokoło siebie. Znajdował się w brudnej, zapchlonej karczmie w Dogde City. Był szczególnie zły, bo po dostaniu się do miasta wykiwały go dziwki.

Ostatkiem sił zmusił swego konia do skierowania się w kierunku tej dziury. Chciał się tu zrelaksować, odpocząć by niedługo znowu wyruszyć w drogę. Gdy wygrał z karczmarzem w karty trochę gambli, chciał je jakoś wydać. Cały Tom… Mając gamble, przepuszczał je na whisky i dziwki. Niejednokrotnie uciekał z miasta, po zrobieniu jakiejś rozróby po pijaku. A w Dodge City było tak.
Poszedł do Domu Uciech. Po wypiciu jednego drinka stracić przytomność.

Musiały czegoś mi dosypać – myślał sobie.
Nawet zwykłym, głupim kurwom udało się mnie wykiwać… Starzeję się? Obudził się rano, bez ubrania przed burdelem.
Odegram się na nich – wrzeszczał mu próżny głosik w głowie.
Otrząsnął się z wspomnień. Wstał, rozglądając się za swoim ubraniem. Wypatrzył swoją starą, wytartą, flanelową koszulę i dziurawe dżinsy. Gdy ruszył się po nie z łóżka, nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł jak długi przed nim.

KURWA, STARZEJĘ SIĘ. – stwierdził.
Po paru nieudolnych próbach znalezienia butów, w końcu je znalazł. Stare, zniszczone, z cholewami ale i wygodne – jego kochane buciki. Hałas nasilał się. Tom wyjrzał przez okno, obserwując biegających w tą i z powrotem ludzi.
Na pewno wydarzyło się coś złego. Ciekawe, czy tylko mogę na tym jakoś zarobić. – pytał siebie w duchu. Czegoś mu jeszcze w swoim ekwipunku brakowało… Koszula, spodnie, stara bielizna, kapelusz, ukochane buciki..
BROŃ, GDZIE MOJE MAGNUM? Przeszukał cały pokój, znalazł je pod poduszką. Wyszedł z karczmy, wziął konia i powoli ruszył w kierunku zamieszania. Chciało mu się pić, bolała go głowa… Słońce nieubłaganie raziło… - czuł się źle. Zobaczył tłum ludzi. Jakiś pajac wspiął się na krzesło, by lepiej go było widać.

„Ludzie! po dzisiejszej obronie miasta wielu z nas poległo a inni są ranni ale niestety porwali Hokinsa i jego syna…” Bla, Bla Bla… - Do rzeczy chłopie, do rzeczy. - mruknął pod nosem

Śmieszny jegomość nadal przemawiał. „Musimy zorganizować akcje ratowniczą bo cholera jasna wie co teraz te dzikusy z niemi robią! musimy skompletować drużynę liczącą przynajmniej 6 osób! kto zgłasza się na ochotnika??” W tłumie podniosła się ręka. Jej właściciel zaczął przemawiać. „Jestem Kojot i mam gdzieś tych indian i waszą opinie o mnie. Pójdę na tą wyprawę pod jednym warunkiem będe mógł zabrać wszystkie rzeczy tych indiańców których zabije.” – Już mi się podobasz, wiesz, co w życiu ważne - pomyślał w duchu Tom.
-"Dobrze. Bierz wszystko a nawet więcej, jak chcesz"-powiedziała ta ciota. -"Chyba nie pozwolicie żebym musiał odbijać Hokinsa sam z panem Kojotem??"

Tom już miał zawracać konia i pozostawiając ludzi swoim sprawom i problemom, odjechać. Lecz nagle zdarzyło się coś dziwnego. Stara babcia stojąca za koniem Toma, uderzyła jego dzielne zwierzę w zad. Koń pociągnął Toma do przodu i zatrzymał się koło burmistrza. A to stara flądra – pomyślał sobie i przyjrzał się kobiecie. Na swej zwiędłej twarzy widniał jej wredny uśmieszek.
Popatrzył na ludzi dookoła. Patrzyli na niego jak na bohatera, podobało mu się to. Nagle w jego głowie zaświtała pewna myśl. Ja – bohater. A tam gdzie jest bohater, są dziwki i gamble. Z szerokim uśmiechem uścisnął dłoń chyba-Burmistrza i ustawił się koło najemnika. Gdy przechodził koło urzędnika, ten wykrzywił się, poczuł odór tytoniu, potu i whisky.
 
__________________
Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala...
Jaki z tego morał?
"Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty."

Ostatnio edytowane przez mjl : 20-03-2008 o 20:11.
mjl jest offline  
Stary 21-03-2008, 10:01   #4
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
"Tylko tylu? Tylko tylu się zgłosiło, kurde przecież indiańce nas zmiażdżą jeśli dojdzie do walki." - myślał i szukał rozwiązania w tej sprawie.
Burmistrz rozejrzał się po zgromadzonych i zobaczył przerażenie w oczach ludzi, wszyscy szeptali i rozmawiali, nie wiedzieli co robić.
- Nie bójcie się, panowie kowboje pomogą nam uratować doktora i jego syna, damy radę. Musimy znaleźć indian, i odzyskamy naszych, niechaj dzieje się wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba! Odejdzcie do domów, z Bogiem! - powiedział i odwrócił się w stronę kowbojów. - Spotkamy się w moim biurze za godzinę a dopiero wtedy pojedziemy. Nazywam się Alan a wy? Pana Kojota już znam, jeśli uratujemy naszych ludzi bez przelewu krwi dostaniecie to co znajdziemy wartościowego w naszym mieście plus to co weźmiecie od indiańców. Wiem, że są oni bardzo agresywni wobec białych.

Proszę pana - Alan zwrócił się do najemnika mającego samochód. - Możemy w pańskim samochodzie wozić wodę i paszę dla naszych koni? Do zobaczenia za godzinę w moim gabinecie

Burmistrz zawrócił Kasztankę za "ratusz" i tylnymi drzwiami wrócił do gabinetu, usiadł i szykował się na przyjęcie najemników. Myślał o planach walki, wymiany, a nawet ucieczki jeśli nie poszłoby po ich myśli.
"To będzie trudne"- pomyślał i usiadł na fotelu
 
Maciass0 jest offline  
Stary 24-03-2008, 21:26   #5
mjl
 
mjl's Avatar
 
Reputacja: 1 mjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwu
Tom wolną godzinę spędził w karczmie. Obserwował z daleka swojego towarzysza . Nie podobał mu się. Za dużo cwaniaków w tej ekipie. - myślał sobie. Gdy podeszła do niego urocza pani, która obsługiwała tam, bohater poszedł na całość.

"Co podać, mój dzielny kowboju?"

Tom rzucił jej przewlekłe spojrzenie. Niewątpliwie była ładna... Rude, zadbane włosy spadające na ramiona, zielone, prześliczne oczy i ta figura...
Witam, moja droga. A co dokładnie chcesz mi zaoferować?

Kelnerka rzuciła mu ciekawe spojrzenie, najwyraźniej nie zrozumiała aluzji. - Typowe, piękna, ale i głupia. Takie uwielbiał...
"Mamy tu dobre whisky" - powiedziała jakby czytając w jego myślach.
Niewątpliwie uwielbiał ten szlachetny trunek, ale teraz nie to chodziło mu po głowie.

Może urwiemy się stąd na 10 min, co?
I nagle stało się. Ta głupia idiotka zorientowała się o co chodzi.
"Co ty sobie myślisz, obleśna świnio? To, że wyrzucono cię z burdelu, nie upoważnia cię do zachowywania się w ten sposób!"

Potem było tylko gorzej. Tom rzucił jej zachłanne spojrzenie, a ona uderzyła go dość mocno w twarz. Akurat krzesło było przechylone do tyłu i runął uderzając się głową o drewnianą podłogę.

Wywołało to śmiech u sporej części gości, kelnerka odeszła obrażona.

Co się ze mną dzieje? Nawet głupiej, puszczalskiej krowy nie udało mi się zaliczyć- klnął na siebie w duchu.

Na wyjście rzucił w stronę rudowłosej niewiasty:
A jak będzie z robótką ręczną?

Tego było za wiele, gdy dosiadał konia usłyszał dźwięk odbezpieczanej broni i długo, długo nic. Nagle z baru wyleciał pocisk. CHYBIŁ. Tomowi więcej nie trzeba było. Pospieszył konia i ruszył w kierunku gabinetu burmistrza. Nie wiedział, że "chybiony" strzał przedziurawił mu kapelusz.

Gdy burmistrz zobaczył jego kapelusz, starał się nie wybuchnąć śmiechem.
 
__________________
Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala...
Jaki z tego morał?
"Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty."

Ostatnio edytowane przez mjl : 14-04-2008 o 15:41.
mjl jest offline  
Stary 12-04-2008, 11:52   #6
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Gdy kowboje wparowali do pokoju burmistrza ten wzdrygnął się na ich widok. Wstał a jego fotel odskoczył na parę centymetrów. Delikatnie się zachwiał. Widząc ich powiedział:
- Witajcie, i siadajcie- wskazał na krzesła przed stołem.

Gabinet był ciemny. Na stole burmistrza stał stary telefon, który miał funkcję wizualną i czekał na poprawę świata. Zapewne był znaleziony w jakimś muzeum, bo tylko na to zasługiwał. Na stole, na samym środku leżała podkładka do pisania a na prawej stronie stołu stały dokumenty wciąż nie wypełnione i wciąż donoszone przez sekretarkę, która stała teraz przy szafeczkach na lewo od stołu. Gabinet rozświetlało parę lamp, jednak nadal było w nim ciemno, bo jedyne okno było zasłonięte przez żaluzje. Na ziemi był rozłożony kremowy, gęstowłosy dywan, który wyciszał wszystkie dźwięki. Na prawo od drzwi stała ławka, zapewne działała jako poczekalnia. Pokój był ochładzany przez słabo napędzany wiatrak. Widocznie w pobliżu tego miasteczka musiała być jakaś elektrownia atomowa. Znajdowali się w Texsasie więc takowe elektrownie bodajże dwa są.


Kowboje zobaczyli pokój i bardzo się zdziwili ponieważ parę rzeczy po prostu nie było ruszane z miejsca po wojnie. Grzejnik, radio na stoliku (nawet widoczny jest kabel) oraz ogromna szafa w rogu dawała nastrój starego, nigdzie nie widzianego świata.

- Widzę że podoba wam się mój pokój, jestem koneserem takich staroci, bardzo tęsknię za tamtymi czasami sprzed wojny. Widziałem wiele książek i powiem wam że teraz jesteśmy w piekle i płacimy za własne grzechy. To tylko przez ludzi żyjemy w takim stanie w jakim jesteśmy. Pragnę naprawy świata i dlatego musimy zmiażdżyć indiańców albo ich przepłoszyć. Moi drodzy - Wypowiedział monolog burmistrz i sam usiadł na swoim fotelu. Rozsiadł się wygodnie i zaczął dalej mówić - Mam pewien plan. Nie wiem czy widzieliście tego naszego zakładnika indiańca. Jest na dole uwiązany aby nie uciekł pod okiem strażnika. Plan jest taki, jedziemy na spotkanie z indiańcami i chcemy wymienić tego czerwonoskórego na naszych ludzi. Jeśli się nam uda to będziemy chcieli dać im w zamian pewne przyprawy. Powiem wam, że to będzie trucizna, która powinna ich pozabijać gdy będą robić te swoje przeklęte jedzenie z mutosaren i mutobizonów. Co wy na to?

Kowboje zamyślili się, nie wiedzieli co mówić, było to trochę dziwne, lecz z nutką prawdy i odnajdywali w tym drogę do sukcesu, ale trzeba było to dobrze przemyśleć

-To jest dobry pomysł, ale jeśli nie przyjmą wymiany, albo indianiec będzie z innego plemienia? Wtedy to przecież nas zmasakrują zatrutymi strzałami lub czymś takim. Nie wiemy czy boją się broni palnej. Ja natomiast mam pewną propozycję abyśmi z samochodu jakiegoś zrobili pułapkę. Umiem robić bomby z samochodu - odezwał się jeden z kowboi. Był to zapewne Tom Sayer bo miał przestrzelony kapelusz. - Przepraszam że się nie przedstawiłem, nazywam się Tom

- A ja John - wtrącił drugi - miło mi że mogę wam pomóc

- A więc trzeba znaleźć samochód, hmmm w naszym mieście są raczej same konie, nie ma samochodów więc będziemy musieli go sprowadzić z innego miasta, chyba że... - Alan spojrzał na Johna - Pan przecież ma samochód!
 
Maciass0 jest offline  
Stary 19-04-2008, 10:07   #7
mjl
 
mjl's Avatar
 
Reputacja: 1 mjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwu
Tom po wejściu do pomieszczenia rzucił krótkie spojrzenie całemu gabinetowi. Ten, niewątpliwie był zadbany, lecz jakby śmieszył Sawyer’a.
”Po co komu telefon w tych czasach?” – myślał.
Po wysłuchaniu przemowy burmistrza odpowiedział.
-Nie, jednak pomysł z samochodem nie wypali… Myślę, że lepiej zaopatrzyć Indiańca w materiały wybuchowe, wysłać go do nich a potem wysadzić, gdy tylko przywita się z żoną.… - mówił, uśmiechając się głupio.
-Jednak jak zrobić to, żeby doszedł do nich i wybuchł przy nich a nie gdzieś na pustynii. – ciągnął.

Tu pozwolił sobie na chwilę przerwy i ruszył się po szklankę wody. Nalewając sobie po sam brzeg, odpowiedział jakby w zamyśleniu:
-Myślę, że gdybyśmy odpowiednio go naćpali, ucięli język i skierowali na wioskę Indiańców, to dałoby efekt.
-Co wy na to? – zapytał, wypijając wodę jednym łykiem.
Burmistrz jakby się zamyślił, by po chwili odpowiedzieć:
-Jestem pełen obaw, czy to aby na pewno będzie dobry pomysł. Jeśli Indianiec zawróci w naszym kierunku i wybuchnie przy nas? – pytał Toma wyzywającym tonem.
-Albo jeśli coś pójdzie nie tak i staniemy się mutantami?! – wrzeszczał.
Nerwy mu widocznie puściły, bo ruszył się po szklaneczkę whisky. Tom widząc, że burmistrz pije whisky, a on sam wodę, szybko nalał i sobie.

-Wszystko pójdzie dobrze. – rzekł John, wytrącając tych dwoje z zadumy.
Tom ciągle dolewał sobie whisky.
-Ale póki co nie mamy materiałów wybuchowych. – rzekł przyglądając się Alanowi.
-Gdzie możemy je zdobyć? – zapytał pytająco.
 
__________________
Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala...
Jaki z tego morał?
"Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty."
mjl jest offline  
Stary 28-04-2008, 12:29   #8
 
Blady's Avatar
 
Reputacja: 1 Blady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemuBlady to imię znane każdemu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wu0VRsVCQ48[/MEDIA]
Scott z dużą prędkością podjechał swoim czarnym mustangiem z 1972r pod miejski ratusz. Gwałtownie zahamował hamulcem ręcznym odwracając wóz o dziewięćdziesiąt stopni, mocno kurząc na drodze przy okazji. Dobrze wiedział że był już spóźniony. Od barmana z wioski dowiedział się że burmistrz potrzebuje paru pomocników do odbicia zakładników których pojmali czerwonoskórzy.



Szybko wyciągnął kluczyki ze stacyjki, wsadził je do kieszeni, sięgnął po kapelusz spoczywający na czerwonej skórze siedzenia pasażerskiego i lekko się śpiesząc podszedł pod drewniane drzwi ratusza. Wiatr rozwiewał jego długie włosy. Nigdy nie wiązał ich w żadną pytkę ani kitkę. Lubił to uczucie. Na nogach miał już mocno wysłużone kowbojki i stare, lekko podarte jeansy. Na torsie zwisała, lekko powiewając stara bawełniana koszula którą Scott uwielbiał.



Prawie biegiem wtargnął do biura burmistrza.
- Witajcie panowie. Przepraszam za spóźnienie ale macie w tej wiosce bardzo dobre piwo i aż szkoda mi było go nie dopić. - Powitał wszystkich uśmiechając się szeroko.
Widać było że na szczęście za dużo go nie ominęło. Najwyraźniej narada dopiero co się zaczynała.
Najpierw wysłuchał monologu burmistrza. Widać było że koleś jest mocno wierzący. W sumie to tak jak Scott. Wierzył w boga, choć w tych czasach było trudno znaleźć jaki kol wiek nie zrównany z ziemią kościół. Do tego ten koleś liczył jeszcze na poprawę sytuacji w kraju. Liczył na koniec wojny. Ale w jednym go już totalnie poje...o.
- Chyba nie myślisz że przybyłem tu po to by nafaszerować swój wóz ładunkami wybuchowymi a potem go wysadzić. Przybyłem tutaj aby coś zarobić a nie tylko stracić. Mam mało amunicji więc jakbyś nie wiedział w czym mi zapłacić to wiedz że przyjmuje pociski kalibru 9mm.

Następnie Scott wysłuchał dość dziwnych pomysłów innego kowboja.
- Jak wyślemy tego kolesia do wioski żeby ją całą rozwalił to chyba już nie odzyskamy też naszych zakładników. Zginą razem z innymi. Moim zdaniem wymiana to najlepsze wyjście. Przynajmniej będziemy wiedzieć że nasi są cali. A jeśli nie będą to możemy zrobić to samo z naszym zakładnikiem. - mówił nalewając sobie whisky. Najwyraźniej w gabinecie była samoobsługa. - Wydaje mi się jeszcze że czerwonoskóry może niebyć za bardzo skłonny mówić nam gdzie jest obóz jego braci. Honor bracia. To są wojownicy.
Gdy skończył mówić zaśmiał się głośno z tego co sam powiedział. Jeszcze chwilę wszyscy postali w ciszy po czym głos zabrał Scott:
- No to komu w drogę temu czas. Może jedzmy już co?
 
__________________
What do you see in the dark, when the Demons come for you?

Ostatnio edytowane przez Blady : 29-04-2008 o 21:17.
Blady jest offline  
Stary 01-05-2008, 12:31   #9
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
- Proszę państwa, nazywam się Kojot i ja pomogę wam dostać się do pewnej kopalni gdzie ukryłem kilka lat temu ładunki wybuchowe, zastawimy pułapkę na tamtych - doszedł ich głos z cienia gdzie nie dochodziło światło i po chwili wyszedł z tamtąd pewien kowboj. Jego buty były ciężkie a głos bassowy. W ręku miał Winchestera, którego oparł na ramieniu



Przeszedł kilka kroków aż znalazł się pod drewnianym, masywnym stole i rozejrzał się po zebranych. Z jego twarzy, teraz oświetlonej dało się wywnioskować, że to jego nie pierwsza wyprawa przeciw ińdiańcom. Miał blizny. John i Tom oraz Alan stali się teraz towarzyszami Kojota i muszą odbić zakładników z wioski ińdiańców. Muszą ruszać już niedługo a już się ściemnia.

- Panowie, musimy ruszać, tak jak powiedział pan John.
- No to do boju!
- krzykneli jednocześnie.

Po chwili wychodzili z gabinetu i wyszli na zewnątrz
 
Maciass0 jest offline  
Stary 01-05-2008, 17:30   #10
mjl
 
mjl's Avatar
 
Reputacja: 1 mjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwumjl jest godny podziwu
Biali zostawili Indiańca w pomieszczeniu koło gabinetu burmistrza. Był to obskurny schowek, w którym niegdyś trzymano prowiant. Czerwonoskóry starał się stąd uwolnić. Stalowe kajdanki pocierał o drewniane ramię krzesła. Był do tego stopnia zdesperowany, że próbował najgłupszych metod, aby tylko się uwolnić.
Był to przystojny, młody wojownik.

Plamą dla jego honoru było to, że przez niego biali dotrą do obozu i uwolnią tych swoich. Nie mógł czekać. Musiał coś zrobić… Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Jego umysł pracował intensywnie i nagle wpadł na szaleńczy pomysł.


******


Tom przyglądał się Kojotowi. Widział go już wcześniej i niejako sama jego postać robiła na nim wrażenie. Nie chciał mieć w nim wroga. Wyglądał na bezwzględnego i chaotycznego. Charakterkiem Tom był do niego podobny, lecz działaniem nie. Tom dość łatwo potrafił sobie wyobrazić sytuację, w której Kojot rozwala komuś głowę, a on sam miał opory przed czymś takim. Sawyer szanował ludzkie życie, jednak lubił oszukiwać. Wykorzystywał jednak do tego potęgę swego charakteru, a nie rozgrzane do czerwoności kule. Sawyer powiedział:
-No, to bierzmy tego indiańca i ruszajmy!
Wstał z krzesła i popatrzył na burmistrza.
-A gdzie on jest? – zapytał.
Postać burmistrza wstała i otworzyła drzwi.
-Tutaj.
Tak więc Tom podszedł do czerwonoskórego i próbował podnieść tego z krzesła. Jednak wojownik gwałtownie wstał i uderzył Toma w twarz. Cowboy padł na ziemię, a indianiec wybiegł ze swego więzienia. Kojot momentalnie zdjął Winchestera i strzelił. Kula zatrzymała się w głowie młodego, a ten padł bez życia.
Wstający Tom rzekł:
-Właśnie nasza sytuacja stała się beznadziejna.
Podszedł do butelki whisky i zdrowo z niej pociągnął.
 
__________________
Idzie basista przez ulicę, patrzy a tam mur przed nim. Stoi przed nim i stoi, a wkrótce mur się rozwala...
Jaki z tego morał?
"Albo basista jest głupi albo niedorozwinięty."

Ostatnio edytowane przez mjl : 01-05-2008 o 17:35.
mjl jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172