Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-06-2008, 00:19   #1
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
[NS 1.5] Ofiary - SESJA PRZERWANA

No dobra skoro już umoczyłem dzioba, a ta trąbka nie odpuszcza to mogę zapodawać dalej. O czym to ja… a tak, miało być o dzielnych herosach z pustkowi uganiających się za wstrętnym grubasem. Właściwie wszystko zaczęło się od trzech osób…
Żeby udowodnić Wam, że nie jestem pierwszym lepszym ściemniaczem z autostrady podam Wam nawet kilka dat z pościgu za Bennym. Oczywiście według kalendarza z Saint Louis.
A tak, tak – trzy osoby…

21 lipca 2052 Tim Pyton

Wiecie to jest tak - Hegemoniści pożerają własne psy, Teksańczycy zaprzęgają do bron mutki, a faceci z Missisipi to mają chyba kwas w żyłach i na co dzień żreją rybcie, po których Wam jelita skręciłyby się w supeł. Trzeba jednak być naprawdę twardym sukinkotem, żeby przetrwać na bagnach Everglades. Komary latają tam dywizjonami po sto sztuk, a każdy roznosi takie choróbska, przy którym moje Mount Rashmour to tycia sraczka. W trawie kryją się jadowite węże, w bajorach zmutowane Megatory, a na resztkach autostrad straszy Motorway Patrol.
Wydawałoby się, że mały grubasek nie powinien tam przetrwać. Jednak wyszczekany lekarz z Miami z torba pełną prochów na bagnach może być zbawieniem. O ile nie jest pieprzonym szklarzem… wtedy taki dupek nie może liczyć na litość twardzieli z bagien.


Tim Pyton już zahaczając o Stalket w Titusville – największy bazar łowców na Florydzie - słyszał co nieco o oszuście podającym się za lekarza z Miami. Dopiero jednak w małej wiosce przy Key Stone Heights, dowiedział się jak niejaki Benny Kuleczka nabił w butelkę okolicznych mieszkańców, sprzedając im trefne lekarstwa i narkotyki.

W niewielkim domu-hoteliku szefa wioski – Jacka - przy skromnym posiłku Tropiciel usłyszał dokładną historię, jak to konował opchnął swój towar ludziom z okolicy i wkupił się w łaski jednej karawany FISTu. Oczywiście fistaszkom również dostało się parę porcji trefnego stuffu. Dzięki temu kurdupel ściągnął na swój tłusty karczek nie tylko wściekłość mieszkańców okolicy, ale poważnej firmy dbającej o transport na całym przylądku i nawet po za nim. A przynajmniej jednego z jej kierowców i jego, smutnego (bo niezaćpanego) kumpla.
Jack – stary tropiciel osiadły w wiosce po utracie lewej nogi - przykuśtykał do siedzącego przy niewielkim stoliku Tima. Nie ściągnąwszy nawet kapelusza zwalił się na krzesło obok.


– Wiesz, nie będę owijał w bawełnę – widzę, że jesteś tropicielem, a za dorwanie tego małego dupka my i kilka okolicznych mieścin ściepnęło się na całkiem sporą sumkę. Ja już nie jestem w stanie ruszyć w pościg, a Stalkerzy z Titusa się w takie rzeczy nie bawią. – westchnął
- Możemy dać Ci sprzęt i suchy prowiant na podróż, oraz namiary na kolesia z FISTu, który miał z do czynienia grubasem. Za zwrot, albo lepiej zwrot i rekompensatę krzywd, będziesz miał wdzięczność i gamble ludzi stąd po Titusa i Sait Augustine. Choć młotki De Avilesa nie chcą się w ogóle przyznać, że dały się wyrolować. Chłopaki z Orlando też pewnie coś dorzuca od siebie. Co Ty na to?-


27 lipca 2052 Axel Roth

Karmazynowa kula ukrywała powoli swe oblicze za widnokręgiem, dając odetchnąć umęczonej skwarem ziemi. Mieszkańcy niewielkiej osady wybudowanej na gruzach miasta Meridian odetchnęli z ulgą; choć ostatnie dni były dla nich udręką nie tylko ze względu na upał.
Dokładnie dwa dni wcześniej niepozorny gruby człowieczek odwiedził ich skromne osiedle oferując prochy i nasiona mutującej kukurydzy zdolnej rosnąć na jałowej ziemi. Wielu ludzi uwierzyło w jego szczery uśmiech i łzawą historię o ucieczce przez bagna Florydy. Praktycznie każdy z nich kupił coś od zgnębionego przez łowców niewolników Anioła Miłosierdzia imieniem Benny.
Każdy z nich potem twierdził, że mężczyzna – pewnikiem mutant - musiał wpłynąć jakoś na ich umysł, zaszczepiając w nich chęć kupna jego, jak się okazało lipnego, towaru. Większość prochów okazała się aspiryną, albo Tic-Tacami. Worki pełne były nasion chwastów i drobin gruzu. Nawet, jeśli była tam kukurydza w większości przegniła. Tylko nieliczne próbki oferowanych przez handlarza towarów, okazały się przydatne – niestety zupełnie nie współmiernie do zapłaconych za nie gambli.
Teraz, gdy słońce odpuściło trochę ludziom i ziemi, mieszkańcy Nowej Meridy ruszyli do niewielkiej knajpy, by dać upust swoim emocjom – głównie klnąc, na czym świat stoi.

Axel „Red Whip” Roth, miała nieszczęście znajdować się w tej jednej kanciapie, którą mieszkańcy okolic Meridian zwali „Pubem u Willisa”. Jak dotąd poza swoją osadą widziała gruzy Jackson i niewiele więcej ponad oparami Missisipi. Zwłaszcza tam nie można było narzekać na brak zatrudnienia - teoretycznie fachowcy z jej branży mieli dużo roboty w Pasie Śmierci. Teoretycznie… Jej niestety nie wiodło się najlepiej - paliwo kosztowało, tak samo zresztą jak żarcie i prochy. Na razie miała jeszcze zapasy, ale jeśli przestój będzie trwał dalej, zostanie jej tylko zabawa w Hycla.
Pewnie, dlatego zwróciła uwagę na opowieści o mutancie-mesmerycie zwanym Bennym Kuleczką.
Zanim jednak zdołała pomyśleć o możliwych korzyściach płynących z sarkania kilku wieśniaków, do jej stolika lekko utykając podszedł właściciel baru.


Dobrze zbudowany mężczyzna koło sześćdziesiątki, o zupełnie łysej głowie wpatrywał się w nią uważnie błękitem swych oczu. Był ubrany w brudne spodnie, które okrywał szary fartuszek i koszulkę bez rękawów. Położył na jej stoliku szklankę przeźroczystego płynu i powiedział spokojnym głosem:
- wybacz, ale zauważyłem sprzęt, jakim się posługujesz i pomyślałem, że moglibyśmy pogawędzić przy szklaneczce oczyszczonej wody o niewielkim mutancim biznesie i gamblach do zarobienia– w jego oczach czaił się smutek, nadzieja i … strach-niepewność, może skrywany szacunek.


29 lipca 2052 Paul Moronow

W Federacji Apallachów, rzadko kto skarży się na upał - oczywiście prócz możnych i paniczyków, a to z prostej przyczyny: większość zwyczajnych ludzi ma tam większe zmartwienia. Choćby katorżnicza praca pod ziemią przy wydobyciu rudy, lub harówka w hutach, gdzie temperatura zewnętrzna zawsze wydaję się jakaś taka… rześka. Niby to nie jest niewolnictwo, tylko system kastowy i lenny; w praktyce jednak mamy do czynienia z władzą prawie absolutną i wyzyskiem ludzi.

Birmingham pod tym względem niewiele różni się od reszty F.A., choć jest właściwie jej przedmurzem. Szare budynki skupione wokół jednej czynnej kopalni żelaza straszą dziurawymi oknami i połatanymi murami. Gdzieniegdzie biegną kable zasilające nieliczne pracujące przy przetwórstwie maszyny. W nocy miasteczko zamiera. Ludzie zapadają w kamienny sen.


Jednak od dwóch dni, nawet tutejszy władyka - rycerz i wasal kogoś potężniejszego od niego – za każdym razem gdy zamknie oczy myśli o tym, jak bardzo dał się wycackać handlarzynie z Detroit imieniem Benny Kuleczka. Oddał sporo wartościowych gambli w paliwie za pudło nic nie wartych części. Fakt, kilka z nich poprawiło pracę maszyn w odlewni - jednak zaraz następnego dnia ich usterki o mały włos nie doprowadziły całej fabryczki do katastrofy.
Sir Gurney, musiał znaleźć kogoś w miarę neutralnego, kto nie wykorzysta jego błędu by podkopać jego pozycję wśród szlachty. Zresztą nie mógł wysłać żadnego ze swych rycerzy na misje – potrzebował ich do obrany miasteczka – wszystkich pięciu…
Na szczęście w Birmingham pojawił się idealny kandydat.

Z brzuchem pełnym darmowego - a przede wszystkim mięsnego - obiadu Paul Moronow zasiadł w niewielkim gabinecie „burmistrza” Birmingham. Pokój był wysprzątany i obłożony błyszczącą boazerią. Stało tam samotne drewniane biurko i dwa niewielkie fotele. Dywan był – i tyle w zasadzie wystarczy o nim powiedzieć.
Naprzeciw Najemnika siedział niewysoki szczupły mężczyzna w średnim wieku i uśmiechał się przyjaźnie.


- Pozwoliłem sobie uraczyć Pana posiłkiem, by zaprosić na krótką rozmowę o interesach – odezwał się łagodnie
- Moi ludzie donieśli mi, jakoby był Pan podróżnikiem obeznanym z niebezpieczeństwami dalekich podróży, któremu nie obce jest używanie broni palnej. Musi Pan wiedzieć, że dla tak prostych ludzi, jak moi poddani oddalanie się poza miasto to już jest nie lada wyczyn. – przerwał jakby próbując zebrać myśli
- Musi Pan też zrozumieć, że nasza społeczność jest stosunkowo mała, chociaż na biedę narzekać nie możemy. Niewielka liczba ludności sprawia, że jesteśmy narażeni na różnego rodzaje ataki z zewnątrz. Póki co moi rycerze sprawnie bronią nas przed gangami, jednak kilka dni temu zdarzyła się w naszym mieście drobna, nieprzyjemna sprawa. Otóż zostaliśmy oszukani przez pewnego wędrownego handlarza. Chciałbym wiec zatrudnić Pana celem odnalezienia tego szkodnika i odzyskania zagrabionych nam dóbr. Zapewniam niezbędne wyposażenie na podróż i oczywiście sowitą nagrodę po powrocie.
Mężczyzna zawiesił głos wpatrując się uważnie w twarz Paula.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 01-06-2008 o 00:25.
Nightcrawler jest offline  
Stary 01-06-2008, 23:17   #2
 
Idrith's Avatar
 
Reputacja: 1 Idrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skał

Axel nie odczuwała obrzydliwości knajpy w stopniu równym z innymi ludźmi, wydała jej się nawet nieco przytulna, gdy na pierwszy rzut oka nie zauważyła wewnątrz żadnych małych, obślizgłych kształtów rojących się na podłodze. Szczury węszące po kątach były całkiem „proporcjonalne” a to napełniło ją poczuciem bezpieczeństwa. Motocykl zaparkowała blisko, tak że mogła ukradkiem widzieć go przez dziurę zwaną szumnie oknem, gdy usiadła przy stoliku nieopodal. Z plecaka wyciągnęła otwartą, w połowie zjedzoną konserwę i zaczęła dłubać w niej nożem, nabijając podejrzanie wyglądające kawałki na ostrze i niespiesznie unosząc do ust.
Gdy mężczyzna zbliżył się do niej, przez chwilę jeszcze nie przerywała rytualnej konsumpcji, lecz gdy tylko w powietrzu zawisło słowo „gamble” powoli odłożyła nóż. Podniosła wzrok i niedbale splunęła na podłogę tym, co właśnie miała w ustach. I tak jej nie smakowało.
- Więc mów.– powiedziała ochryple, przypatrując się facetowi i pozwalając aby i on błądził wzrokiem po jej, jakże ślicznej twarzyczce. Blizny na jej lewym policzku musiały wyglądać upiornie po całym dniu morderczej jazdy... Bardzo ją cieszyło wrażenie jakie sprawia i przez ułamek sekundy miała ochotę zachichotać z radosnej złośliwości. Widząc zakłopotanie mężczyzny dodała:
- Co mi możesz zaoferować? – jednocześnie stwierdzając w myślach że facet nie jest jeszcze chyba taki stary. Może uda jej się podnieść zyski i przespać za darmo w łóżku...
 
Idrith jest offline  
Stary 02-06-2008, 16:41   #3
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
Paul taszcząc plecak z całym ekwipunkiem, wszedł do pokoju za burmistrzem tego całego cyrku. Pokój wyglądał na schludny, był dosyć ładnie urządzony, mimo niewielkiej ilości przedmiotów. Najemnik usiadł na jednym z niewygodnych foteli i zastanawiał się po jaką cholerę został tutaj 'zaproszony':
- O tutaj, tutaj proszę postawić...dziękuję.-Z rozmyślań wyrwały go słowa burmistrza, a przed nim i Paulem położono talerze z posiłkiem. Dosyć przyjemny zapach zapanował w całym, niewielkim pomieszczeniu. Danie składało się z kawałka słabo podsmażonej wieprzowiny, nieświeżej kukurydzy.

******
Widać było, że Paul uważnie wsłuchał się w słowa burmistrza Birmingham. Gdy ów skończył i z nadzieją spojrzał w twarz najemnika, zapadła chwila ciszy. Warunki, jak i nagroda została podana jasno. Paul wstał z krzesła i zaczął krążyć po pokoju, gładząc swój już wcale niemały zarost. W końcu przystanął, spojrzał na siedzącego za biurkiem człowieka i przemówił:
- Lepiej nie mogłeś trafić, burmistrzu. Zajmuję się takimi sprawami, w zasadzie mój 'zawód' na niczym innym nie polega.- twarz burmistrza rozpromieniła się, a Paul kontynuował- Cholera, to chyba ten posiłek tak mnie przekonał.- w tym momencie najemnik spróbował się uśmiechnąć, w jego fachy, uśmiechanie nie było wcale takie łatwe- Dobrze, jestem w stanie zrobić do dla Ciebie..dla Brimgh...dla miasta.
 
Maciekafc jest offline  
Stary 04-06-2008, 19:13   #4
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lato było cholernie gorące tego roku… nie żeby pogoda była normalna, bo po Wojnie nic nie było normalne… nic nie było takie samo. Zagłada zmieniła wszystko… nawet pogodę… o tej porze roku przed wojną bagna Everglades były tak przypieczone suszą, że jedna zapałka mogła załatwić dni ciężkiej pracy strażakom z całego Półwyspu… a teraz? Przeklęty upał osiągał 40 stopni Celsjusza w cieniu…a wilgotność powietrza była tak wysoka, że żar dosłownie rozdymał płuca… Płuca każdego frajera, który nie pochodził z Florydy… a Tim był tak cholernie rdzennym mieszkańcem tych okolic jak pieprzone aligatory.

Na targu w Stalket za dość przyzwoite gamble opchnął skóry upolowanych Megatorów… a teraz w pokrowcu na plecach tkwił lśniący nowością karabin. Musiał przyznać, że kosztował go dwa miesiące uganiania się za gadzinami po Everglades… ale M 24 z wojskowych zapasów był wart swojej ceny… a dobra broń w jego zawodzie to podstawa… polowanie na bestie (niektórzy ludzie u Tima także podpadali pod tę kategorię) wymagało solidnego sprzętu… i umiejętności. O uszy obiła mu się także wieść, że jakiś cwaniaczek podając się za lekarza wyruchał nieźle miejscowych spylając im podrobione leki i dragi… zamiast spodziewanych medykamentów opchnął im M&M i zabarwioną na żółto mąkę… miasteczko wrzało. Nie mógł jednak uwierzyć w to, że dwaj kierowcy F.I.S.T – u, także dali się obrobić łachudrze… „pewnie jakieś plotki, De Aviles nie zatrudnia przecież byle kogo, a już na pewno nie kogoś kto daje się kleszczyć byle pacanowi”. F.I.S.T to przecież największa i w zasadzie jedyna firma transportowa na całym Półwyspie… ponoć podczas wojny kierowcy tej spedycji dobrali się do magazynów firmowych, wchodząc w posiadanie potężnej ilości gambli w ciekawych towarach. Teraz ich ciężarówki przemierzały to co zostało z dróg Florydy… trudniąc się transportem towarów, ludzi i .. informacji. Dobry kierowca, monter czy kurier mógł nieźle u nich zarobić.

Mała wioska niedaleko Key Stone Heights, szumnie nazywająca się Green Water, była typową powojenną osadą, którą można było opisać trzema słowami: „syf, kiła i mogiła”. Wioska była zbiorowiskiem prowizorycznych chatek, skleconych z drewna, płyt stalowej blachy, błota, liści palmowych i czego tam jeszcze znaleźli pod ręką. W tych okolicach nie opłacało się budować trwalszych budowli… bo częste tornada po prostu regularnie je niszczyły. Wyjątkiem był stary hotelik – knajpa, prężąca dumnie drewniane odrzwia na środku osady. „Normalnie, kurwa centrum kulturalne…” - z ironią pomyślał przekraczając próg spelunki.

Wystrój knajpy miło go zaskoczył… nie było wszędobylskiego brudu i smrodu… może nie przypominało to Grand Hotelu, ale było całkiem przyzwoicie. Ławy były czyste… a ściany świeżo pobielone gaszonym wapnem… wnętrze było jasne… „zbyt jasne…” – pomyślał zawiedziony, w takich miejscach ciężko było sprawić by ludzie zauważali Cię jakby mniej. Pyton nie lubił być zauważany… przynajmniej przez niektórych i niezbyt często.

Dwie paczki przedwojennych fajek wystarczyły by dostać coś do żarcia. Zajął miejsce przy tylnym wyjściu, ale tak by przez rozwartą okiennice mieć pogląd na podwórzec knajpki. Po chwili zgrabna, opalona dziewczyna przyniosła mu posiłek składający się z gotowanych kolb kukurydzy i mięsa, w którym Tim rozpoznawał wieprzowinę, przynajmniej taką miał nadzieję. Zagryzł kilka razy po czym wyjął z małego zasobnika przy pasie małe pudełeczko z tabletkami. Połknął dwie zapijając wodą z manierki – zawsze pił tylko sprawdzone trunki, a ostatnio jego nadwyrężone nerki dawały mu o sobie znać. Miał szczęście, że lekarstwa były w miarę dostępne…


Kończył posiłek kiedy przysiadł się do niego, a raczej zwalił ciężko na ławę facet w kapeluszu ozdobionym zębami aligatora… Jack, właściciel zajazdu i były tropiciel, jeden z Megatorów urwał mu nogę, od tego czasu był skazany na prowadzenie tej budy…

– Wiesz, nie będę owijał w bawełnę – widzę, że jesteś tropicielem, a za dorwanie tego małego dupka my i kilka okolicznych mieścin ściepnęło się na całkiem sporą sumkę. Ja już nie jestem w stanie ruszyć w pościg, a Stalkerzy z Titusa się w takie rzeczy nie bawią. – facet bez prezentacji przeszedł od razu do rzeczy. Tim chwilkę lustrował wzrokiem swojego rozmówcę, potem odezwał się:

- Słyszałem, że nieźle namieszał w okolicy, musi być dobry skoro złoił dupę takim cwaniaczkom jak Ci od karawan? Kilku tutejszych też zrobił w konia…

- Możemy dać Ci sprzęt i suchy prowiant na podróż, oraz namiary na kolesia z FISTu, który miał z do czynienia grubasem. – Tamten kontynuował. - Za zwrot, albo lepiej zwrot i rekompensatę krzywd, będziesz miał wdzięczność i gamble ludzi stąd po Titusa i Sait Augustine. Choć młotki De Avilesa nie chcą się w ogóle przyznać, że dały się wyrolować. Chłopaki z Orlando też pewnie coś dorzuca od siebie. Co Ty na to?

- Hmm… aktualnie nie mam roboty, sezon na aligatory też się kończy, może to będzie dobra okazja by wypróbować moją nową spluwę? – zaśmiał się pod nosem. – Ale żarty na bok, powiedzmy, że się zgadzam? Co dokładnie możecie mi zaoferować? Na pewno potrzebuję lekarstw i żarcia… co jeszcze dorzucicie? – dokończył rzeczowym głosem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 06-06-2008, 21:25   #5
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Każdy z nich potrzebował gambli, zresztą kto nie potrzebuje –na przykład ja – pamiętacie jeszcze o tym, że mi się paliwo skończyło ? he he no dobra, dobra już mówię co z nimi…

Tim

Jack kiwnął głowa i nieznacznie się uśmiechnął. Nie dając po sobie poznać odetchnął z ulga, gdyż miał już dość narzekań ciot ze swojej wioski.
No to tak- spojrzał prosto w oczy Tima –damy Ci butelkę aspiryny i trochę popularniejszych drugów – możemy się dogadać, co Ci trza konkretnie. Z żarcia suszone mięcho, które starczy na 7 do 10 dni wędrówki, plus jakieś owoce, tak ze 2 kilo, plus dwa literki oczyszczonej wody, albo samogonu. Od siebie dorzucę na start 5 paczek Sieczki – no wiesz „Big Redów”. Co tam jeszcze aha namiot składany w poręcznej torbie – używałem go przez dobrych kilka lat – porządny przed wojenny nieprzemakalny materiał. – wyglądało na to, że Stary tropiciel zaczął się rozkręcać, przypominając sobie co to jemu na szlaku za czasów dwunogiej młodości było potrzebne.
-Do tego trochę amunicji, ze 15 naboi 9 mm, 7 sztuk 7,62 i z 5 sztuk .45 APC. Jak chcesz dorzucę też dobrą maczetę i lewy but z Crocka - przy ostatnim stwierdzeniu ryknął szczerym śmiechem. Uspokoiwszy się po chwili dodał szybko:
- Transport też Ci załatwimy, tylko musisz się dostać pod Jacksonsville. Stamtąd zgarnie Cię Modo – to ten fistaszek, co go gruby wyrolował. Natomiast gdzie udał się nasz „ulubiony” szklarz, już Ci tam powiedzą-
Jack skończył, krzywiąc się przy wymawianiu słowa „ulubiony”, po czym spojrzał na Tima, gotując się by, w miarę swego kalectwa, wyskoczyć i przynieść towar młodemu tropicielowi.

Axel

Właściciel knajpki uśmiechnął się zadowolony i z widoczną na twarzy ulgą odpowiedział kobiecie:
- głównie chodzi nam o to by ktoś odzyskał fanty, lub ich równowartość, od tego przebiegłego „mutka”- skrzywił się z niesmakiem
- choć ja się na tym nie znam, bo mi wyglądał jak zwykły spasiony kurdupel. Ludzie jednak mówią, że to Mesmer jakiś, że w głowach namieszał, że menstrualnie czy jakoś do handlu zmuszał. Jeśli tak - no to wiadomo ścierwa trzeba się pozbyć, jak nie to niech po prostu zwróci, co zabrał i spieprza, gdzie Helodermy zimują.- urwał poirytowany. Potrząsnął głową i podjął spokojniej:
- Co do gambli to tak - na początek na pewno kanister benzyny, zestaw narzędzi i parę części, które mogą Ci się przydać do motoru. Do tego dziesięciodniowy zapas potrzebnych Ci leków, plus z kilka dodatkowych sztuk jakiegoś popularnego procha, na handel. – poskrobał się po łysej czaszce i po namyśle dodał:
-No i oczywiście prowiant, słoik marynowanych ryb – nie martw się oczyszczonych, mam znajomego w Jackson, który się na tym zna. Trochę tutejszego chleba i parę konserw. Plus jakieś 20 naboi 9 mm. – wyglądało na to, że próbował wyczyta z twarzy Red Whip czy to starczy na początek. Po chwili dodał jednak z wahaniem:
- Nie wiemy dokładnie gdzie ten handlarz się udał, wydawało się, że jechał w stronę Atlanty, ale mógł gdzieś odbić po drodze. Ugadałem się, więc z pewnym kurierem, który ma się dla mnie wywiedzieć gdzie Benny się udał. Facet będzie tu jutro z informacjami - jak coś proponuje, więc darmowy nocleg i jedzenie do jutra.- uśmiechnął się nieznacznie.

Paul
- Fantastycznie – ryknął z entuzjazmem Sir Gunrey zrywając się z fotela. Po chwili, jakby się opamiętawszy opadł z powrotem na fotel wskazując Paulowi siedzisko naprzeciw
- W kwestii szczegółów: na wstępie otrzyma Pan …- zamilkł jakby w myślach kalkulował, spojrzał przelotnie na bagaż i sprzęt najemnika, by kontynuować z uśmiechem:
- 20 sztuk naboi 9 mm, 10 sztuk 7,62mm. Do wyboru ok. 20 sztuk leków, jednak nie więcej niż 10 sztuk pojedynczego specyfiku. Dodatkowo trochę tutejszych wyrobów spożywczych… kolejna pauza i kolejne kalkulacje - dajmy na to 15 bułek i 2 bochenki chleba, do tego pół kilo marynatów. Mam nadzieję, że to starczy Panu na podróż. Mój człowiek przekaże Panu jeszcze trochę, tak zwanych lajtowych gambli na handel, np. tytoń czy jakieś proste narzędzia. –
Przerwał kładąc łokcie na drewnianym blacie i splatając przed sobą dłonie. W tej chwili, gdy uśmiech zniknął z jego twarzy, wydał się Paulowi o wiele starszy.
- Istotne jest jeszcze to, by w miarę możliwości działał Pan, jakby to powiedzieć po cichutki – podjął po chwili poważnym, prawie grobowym tonem – mój człowiek zawiezie Pana do Atlanty, gdzie pojechał Benny Kuleczka – poszukiwany handlarz. Tam skontaktuję się Pan Barmanem imieniem Tantus – prowadzi on knajpę Merkury w zachodniej części miasta, będzie Panu w stanie udzielić pomocy w znalezieniu naszego szkodnika. Jeśli… – jakby dla podkreślenia wagi zbliżających się słów, wskazujący palec prawicy burmistrza wystrzelił powyżej jego głowę –jeśli spotka się Pan z ludźmi Barona Montgomery, lub jego asystentami, proszę nie wspominać o problemach, jakie Benny sprawił tu w Birmingham. Za wszelkie problemy i nieprzyjemności ze strony tamtejszego władyki zapłacę Panu ekstra. Nie chce by ten mężczyzna się, o czymkolwiek dowiedział, mam nadzieję, że się rozumiemy? Bo jeśli tak to za godzinę rusza Pan z moim adiutantem Michaelem Smith z placu głównego ! –
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 09-06-2008, 12:55   #6
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
Po wypowiedzianych słowach burmistrza, Paul szczerze, szeroko uśmiechnął się i wstał. Nie lubiał dużo mówić, odzywał się gdy było to konieczne. Sir Gunrey najwidoczniej zrozumiał intencje najemnika, podniósł się ze swojego masywnego, zniszczonego fotela i ruszył do drzwi. Cały budynek, w którym mieścił się gabinet burmistrza, nie był tak ładnie urządzony, ba.. nie był w ogólę urządzony. Korytarze nie były długie, a sam budynek miał jedno piętro. Nagie, niepomalowane niczym ściany, a w nich kilka drzwi po dwóch stronach, dosyć nieprzyjemne miejsce. Burmistrz po wyjściu z gabinetu skierował się do malutkich drzwi , pierwszych przy schodach prowadzących w dół. Niewątpliwie był to jakiś magazyn. Po otwarciu drzwi, Paula 'uderzyła' woń spiżarni. W pewnej chwili przez myśli najemnika przeszła niechęć do tych produktów, myślał o odmówieniu, jednak szybko odrzucił ten pomysł, uśmiechnał się gdy burmistrz wyszedł z ciemności małego pomieszczenia, w rękach trzymał wszystko o czym wspomniał:
- Tak jak mówiłem.. chleb, marynaty..- mówił przekazując kolejne produkty najemnikowi-amunicja.. chyba wszystko.- Paul polubił tego człowieka. Bardzo sympatyczny, szczery. Jeszcze ten uśmiech, który rozświetlał całą łysą głowę, twarz...nawet troszkę komicznie to wyglądało.
- Dobrze... teraz zaprowadzę cie do wyjścia, bardzo się spieszę, będziesz musiał wybaczyć mi to..- W ramach odpowiedzi Paul kiwnął głową.
Taszcząc wszystko w rękach, powoli zszedł ze schodów, a następnie wyszedł z budynku. Najemnik oślepiony nagłym 'atakiem' słońca, zamknął oczy. Gdy je otworzył, burmistrza już nie było.
"No ładnie.."-Czasu jeszcze było aż nadto dużo do przyjazdu niejakiego Michaela. Chorleny upał dawał się we znaki, a przeszło godzinę trzeba jakoś zagospodarować. Paul, dalej stojąc przed budynkiem burmistrza, myślał o sposobach spędzania czasu. Z braku pomysłów, nawet tych słabszych, Paul usiadł na schodach, nielicznych, budynku burmistrza Birmingham.

*********

Ruch w całym mieście, a może miasteczko bardziej pasowałoby do tego miejsca? Nie mniej, ruch był bardzo niewielki, w godzinach roboczych, chociaż pracuje się tutaj zapewne przez całą dobę, przechodziło kilka osób, głównie młodziaków-głupców, którzy sytlizowali się na wielkich pustynnych wojowników, a tak naprawdę gówno potrafili i tak samo wygladali. Godzina minęła dosyć szybko, sprawdzenie i zapakowanie podarków, a później dogłębne czyszczenie 'Sprigna', tak.. teraz chodził jak z nut! Przy czyszczeniu zamka (tak, tego od karabinu), wielki warkot i nieprzyjemny hałas (a hałas w jakiejkolwiek postaci może być przyjemny?) zwrócił uwagę najemnika. Paul podniósł głowę, jego przypuszczenia okazały się prawdziwe- przyjechał ten cały Michael. Samochód, ktorym przybył, nie wyglądał najlepiej. Stary, w kilku miejscach rdzewiejący Buggie, a ten Michael? Dumny młodziak, nie lepszy od tych, których najemnik widział na ulicy, chociaż czymś się wyróżniał, miał przypiętego do pasa 'Peacemakera'. Ubrany był w wytarte jeansy, wojskowe buty - wyglądające na całkiem porządne, i t-shirt z gównianym napisem. Chłopak, nie gasząc silnika wysiadł z samochodu, towarzyszyło temu okropny skrzyp otwieranych drzwi. Podszedł do wstającego najemnika, z wielkim uśmiechem na twarzy zasłoniętej przez dłuższe blond włosy, nie wiedząc czemu Paul poczuł niechęć do tego chłopaczka.
- To Ciebie mam zabrać, tak? Jestem Michael Smith, no.. to jedźmy już.. przed nami długa droga. Jak Cię zwą?
- Jestem Paul. Ile trwa podróż do Atalanty, co?
- Około 15 godzin.. tym..tym pojazdem
- Szlag..strasznie długo. Dobra, ruszajmy.
10 minut później obaj mężczyźni siedzieli w samochodzie. Nie było to przyjemne. Siedzenia twarde, niewygodne. Samochód strasznie telepał się, i te okropne ryki wydawane przez silnik. Wbrew samym niedogodnością, Buggie jechał dosyć szybko, jego wygląd nie zdradzał, że taki złom, może poruszać się tak żwawo.
- Hej Paul, patrz na prawo. To tutaj kiedyś stało potężne miasto jakim było Birmingham, teraz sam widzisz.. kupa nawet nie gruzu- słowa Michaela zakończyło westchnięcie. Jechali już dobre 10 minut. Najemnik rozejrzał się, wyglądnął przez szybę. Rzeczywiście, kupa niczego, spaczona ziemia, gruz, wszelkie pozostałości zostały maksymalnie wykorzystane przy budowie nowego Birgmingham. Bez tej całej kopalni, miasto nie istniało by.. Paul pogrążył się w rozmyślaniach, próbował odtowrzyć całe miasto w wyobraźni..
 
Maciekafc jest offline  
Stary 12-06-2008, 12:51   #7
 
Idrith's Avatar
 
Reputacja: 1 Idrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skałIdrith jest jak klejnot wśród skał
Axel z miną tchnącą ironią słuchała wywodu mężczyzny, bawiąc się paskiem maski przeciwgazowej która leżała przed nią na stoliku. Kiedy skończył, niedbale cedząc słowa zapytała:
- Czy ty sobie jaja robisz? – przez chwilę badała wzrokiem jego twarz, sprawdzając czy ostatnie zdanie do niego dotarło, po czym dodała:
- Co to ma znaczyć „niech spieprza”? Co to ma cholera znaczyć? Widziałeś tu mutanta i chcesz żeby wydymał innych frajerów tak jak was? Pomijając to że jest wynaturzonym, przeklętym ścierwem które należy rozwalić? – Zapomniana, stojąca na brudnym blacie konserwa przeleciała przez knajpę i uderzyła w ścianę, rozbryzgując resztki nieświeżego mięsa. Kobieta dyszała wściekłością, przypominała teraz dzikie zwierzę które zwietrzyło trop i tylko czeka aby się zerwać z łańcucha. – Zapamiętaj to, panie barman czy jak cię tam zwą. Mutant to bestia dla której nie ma litości. Zwłaszcza dla mesmeryty który potrafi opętać ofiarę jednym spojrzeniem. Zapamiętaj.- Axel potoczyła wokoło błędnym wzrokiem, po czym poprawiła ręką zmierzwione włosy i wykrzywiła usta w grymasie który chyba miał być uśmiechem. Rozbawiło ją zszokowane spojrzenie rozmówcy.
- Tak czy owak, biorę tą robotę. Tylko daj coś innego zamiast konserw, rzygam tym świństwem. – wstała, poprawiając postrzępioną koszulkę która zsuwając się z ramienia prawie że odkryła jej kobiece wdzięki. – To gdzie jest ten pokój dla mnie? Dawno nie dostałam kolacji do łóżka. – zażartowała, jednak w jej ustach wszelkie dowcipy brzmiały szorstko i nie mogły zatrzeć wrażenia jakie robiły jej płonące wściekłością oczy kiedy mówiono o wynaturzonych.


* * *

„Wonderful Bitch „- przeczytała, kiedy otworzyła oczy wraz z pierwszymi promieniami suchego, nuklearnego poranka. Był to podpis widniejący pod wiszącym na ścianie plakatem przedstawiającym półleżącą, nagą kobietę oplatającą udami zwalony pień drzewa. Axel zastanowiła się nad tym, jaka bezsensowna była sztuka przed wojną. Kiedy znudziła ją już bezcelowa kontemplacja wstała i zaczęła szukać ubrań wśród stosów poplamionych gazet, resztek zapleśniałego jedzenia i żelastwa zawalającego podłogę. Facet na łóżku westchnął przez sen. Axel ubrała się, wiedząc że koleś nie śpi tylko przygląda się jej spod zmrużonych powiek.
- Wisisz mi za to coś extra. – powiedziała głośno i wyszła trzaskając drzwiami ze zwykłą kobiecą złośliwością. Niespiesznym krokiem zeszła na dół sprawdzić motocykl i przygotować go przed dalszą drogą.
 
Idrith jest offline  
Stary 13-06-2008, 22:38   #8
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Jack skończył wreszcie wyliczać fanty, będące zaliczką za zgarnięcie "przyszywanego" konowała. Przerwał staremu tropicielowi wyliczankę: - Dobra, biorę prochy, tytoń, żarcie, amunicje i namiot, maczetę i buta możesz sobie zostawić - powiedział uśmiechając się krzywo do zleceniodawcy. - Namiot też wezmę, z reguły nie używam, ale może w Jacksonsville uda mi się go przehandlować za jakąś dobrą lornetkę.Mam jeszcze jedno pytanie: wolicie go bardziej żywego czy bardziej martwego? Bo mnie to wsio rybka...

Właściciel zajazdu popatrzył przez chwilę na Tima, zabił komara siadającego mu na przedramieniu i powiedział zimno: - Jak Ci wygodnie, oszukał nas, niech się teraz on martwi - kropla potu spłynęła po nosie Jacka. Zbliżało się południe i temperatura była najwyższa, a wysoka wilgotność robiła swoje. "Starzeje się chłopina" - pomyślał Tim wstając od posiłku. Na jego skórze nie było prawie śladu potu, nic w tym dziwnego skoro dorastał w samym centrum tego egzotycznego post - piekła. Założył torbę na ramię, karabin przewiesił przez pierś. - Przynoś graty Jack, wyruszam zaraz... nie ma co zwlekać - jego głos stał się twardy - ten mały skurwysyn z każdą chwilą się oddala, a wraz z nim moja zapłata.I byłbym zapomniał opisz mi dokładnie tego F.I.S.T -aszka, jak na dzisiejsze czasy Jacksonsville jest dość duże, a nie zamierzam tracić czasu na szukanie jakiegoś cholernego frajera...

*****

Objuczony nowymi fantami i plecakiem wyruszył z miasteczka. Szybko odnalazł szlak ku Jacksonsville... podróż powinna mu zająć nie więcej niż 2 dni. Mógł poprosić Jacka o transport wodny, na pewno jakiś kuter albo inna łajba podwiozłaby go do Jacksonsville, ale wolał nie ryzykować. O tej porze roku Ocean był bardziej kapryśny niż dziwka z Nowego Orleanu, bardziej ufał własnym nogom i swojej spluwie. Zanucił pod nosem swoją ulubioną melodię, patrząc uważnie na szlak wokoło. Dżungla była agresywna, ścieżka była szerokości jednego wozu a roślinność ciągle próbowała go sobie z powrotem zawłaszczyć... nie ma co po Zagładzie... tylko przyrodzie jest chyba lepiej... Zanucił kolejna zwrotkę...
*****

Big wheels keep on turnin'
carry me home to my ´kin.
Singing songs about the southland
I miss ole Bamy once again
and I think it's a sin yes.

Well I heard Mr. Young sing about her
well I heard ole Neil put her down.
Well I hope Neil Young will remember
a southern man don't need him around anyhow.

Sweet home Alabama
where the skies are so blue
sweet home Alabama
Lord I'm coming home to you.

In Birmingham they love the gouvernour
booh
booh
booh.
Now we all did what we could do
now Watergate does not bother me
does your concience bother you. Tell the truth

Sweet home Alabama
where the skies are so blue
sweet home Alabama
Lord I'm coming home to you.

*****


 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 21-06-2008, 21:55   #9
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Tim

Jack przyniósł zamówienie Tima i nie siadając pokrótce wyjaśnił:
- cóż, dla mnie Jacksonsville to cholerna kupa gruzu po tym, jak Kubańce czy inne komuchy wypieprzyły swoje Warheady w bazę US Navy. Nie wiem, czego tam chcą fistaszki, ale nie wydajemy się, by kradli złom hehe. Zresztą nieważne. dla nas Ważny jest jeden z nich – Modo. Wielki chłop o szarej skórze – podobno to jakaś choroba dodatkowo bez kępy kłaków na łbie. Gdyby nie był świetnym kierowcą i nie znał się jako tako na mechanice myślę, że nie zagrzałby wśród tego buractwa miejsca. Jednak chłopaki potrzebują dobrych kierowców, a do podróży US1 czy siedemdziesiatkąpiątką na większe odległości trzeba mieć jajca ze stali i olej napędowy w żyłach. Modo mało gada, chodzi zawsze w skórzanej kamizelce z emblematem płonącej czaszki. Dość spokojny gość, a jak dochodzi do spięć to nie bawi się w dyplomacje, tylko sprzedaje plombę z siłą kafara. Ostatnio towarzyszy mu jakiś białas z Miami imieniem Vince – drobny cwaniak i ćpun. Ponoć zna się na geografii czy jakiejś innej gadzinie… Mówią, że z Basureros odławiał gamble z zalanych części miasta.-
Weteran zdawał się skończyć swój wywód. Widać było po jego minie, że ma już na dziś dość ględzenia i najchętniej rozparłby się w fotelu ze szklaneczką bimbru.
- Na pewno ich znajdziesz, nie będę Cię więc już tu trzymał – trzym się i powodzenia. pożegnał gościa i ruszył w stronę swoich pokoi.


Ciężko było przejść przez bagna Everglades nie zawadzając o jakiś krzol. Dalej - ciężko było wyjść z tamtejszych krzaków bez rodzinki kleszczy wraz z ich kuzynami i siostrzeńcami od strony cioci Czarnej Wdowy na spodniach z dodatkiem rozhulanego gangu wściekłych komarów bzyczących wkoło głowy.
Normalka na Florydzie – Tim dobrze znał te okolice, wiedział które węże zostawia się w spokoju, które da się zjeść, a którym trzeba rzucić psiaka na pożarcie by się odczepiły. Dlatego też tropiciel bezproblemowo dotarł wieczorem 23 lipca do Jacksonsville. Samego miasta właściwie nie zobaczył. Jedyne, co świadczyło o jego tam obecności była średnio zarośnięta droga szerokości dwóch ciężarówek i wyzierające z gęstwiny buszu betonowostalowe szkielety budynków.
Przy samej drodze, na starym parkingu Fistaszki urządzili swój obóz. Aktualnie stały tam tylko trzy sześciokołowe ciężarówki – pamiątka po US Army. Paliło się jedno ognisko między dwoma namiotami, a czterech, znudzonych kolesi pilnowało całego majdanu. Wszędzie poustawiane były jakieś skrzynie plus kilka mniejszych, z których wystawały szyjki butelek. Żaden z wartowników nie zauważył tropiciela przedzierającego się przez gęstwinę w ich stronę.
Tim nigdzie nie widział szaroskórego kierowcy…



Axel

Dziwnym sposobem, gdy łowczymi wyszła rano z pokoju i przechodziła przez główne pomieszczenie knajpy znikoma ilość gości umilkła i z większym zapałem zaczęła pochłaniać serwowaną na śniadanie jajecznicę. Jedynie kelnerka przystanęła na chwile i skinęła głową w stronę kobiety z nieznacznym błyskiem podziwu w zielonych oczach. Większość ludzi żyjących w okolicach Missisipi niecierpiała mutantów, lecz przywykła, że niektórzy są nieszkodliwi i można z nimi nawet czasem pohandlować. Zresztą im dalej w stronę F.A. tym częściej łatka mutka była przylepiana do niektórych zwykłych mieszkańców Pasa Śmierci.
Łowców szanowali jednak wszyscy, choć nie zmienia to faktu, że unikano ich o ile nie byli akurat potrzebni. Axel doświadczała tego właśnie na własnej skórze. Plusem sytuacji było to, ze nikt nie deptał jej po nogach, nie nagabywał i ogólnie wszyscy dawali spokój, jak to bywa w przypadku większości, dajmy na to, fanatyków religijnych – z szacunkiem, ale z dystansem.

Po kilku chwilach z budynku leniwie wypełzł Willis i przekazał kobiecie dwie sakwy motocyklowe wypchane gamblami. Nie patrząc jej w oczy rzucił tylko
- nie ma tam już konserw zastąpiłem je marynatami i suszonym mięsem.- odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem. Stanąwszy drzwiach krzyknął:
- Mac chodźże tu i powiedz Pani, czego się dowiedziałeś o grubym.
Wymijając barmana z budynku wyszedł młody, maksymalnie siedemnastoletni chłopak, wycierający jakąś szmatą mokre włosy.

Uśmiechnął się do Red Whip i skinął głowa na powitanie:
-Jestem Mac kurier na trasie FA –Missisipi, miło poznać kobietę, która wstrząsnęła tą wiochą.- uśmiechnął się szelmowsko i od razu kontynuował:
- Ten śmierdziel Benny zahaczył o Birmingham, ale na krótko, i praktycznie zaraz ruszył w stronę Atlanty. Z tego, co mi mówił ziomek, gruby tłukł się rozklekotanym Chevy i powinien dziś dotrzeć do miasta. Atlanta to spora mieścina, więc może tam zabawić dłużej; myślę, że go tam przydybiesz i nawet starczy Ci chwili na cudną siarczanożółtą jajeczniczkę made by Rose Willis – mrugnął okiem i zawrócił do środka budynku, w którym już wcześniej zniknął barman.
Axel została sama…


Paul

Birmingham przed wojną nie było jakąś tam wielgachna metropolią, ale wiece, miało kilka KFC, parę McDonaldów, ze cztery duże szklane biurowce, hutę stali i kilka kopalni. Ogólnie miasto pełną gębą i ładnie się zawaliło – tak, że sporo gambli dało się wyciągnąć, a kopalnie odrestaurować.

Zatopiony w myślach Paul zauważył ze opuszczają gruzowisko i wyjeżdżają na jałową glebę porośnięta pożółkłą trawa – taki krajobraz miał oglądać przez najbliższe kilkanaście godzin.
Michale również stracił chęć do gadania i zajął się jazdą – o ile ciągłe podskakiwanie, skrzypienie i straszny smród podłego oleju napędowego można nazwać w ogóle jazdą.
Monotonia obrazu wkrótce poszarzała i przeszła w ciemnoburą noc. Gwiazd nie było widać prawie wcale przez napływające od strony Pasa Śmierci ciężkie chmury. Z tych jednak obłoczków nikt się nie cieszył, nawet w tak upalna porę roku.
- jak chcesz prześpij się, jak coś to cię obudzę-- zaproponował Mike zapalając jedyny działający przedni reflektor i odgarniając niesforną grzywkę z oczu.

W podskakującym Buggy ciężko jednak było nawet myśleć o zaśnięciu. Paul musiał się ograniczyć do przerywanej, co chwila drzemki.
W pewnym momencie Mike zwolnił i wyłączył lampę patrząc na coś po swojej lewej.
- tam jakieś światła poruszają się, ale chyba nie w naszą stronę-
Najemnik wychylił się i ujrzał pięć pojedynczych reflektorów w odległości około kilometra poruszających się dość chaotycznie równolegle do ich trasy…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 27-06-2008, 23:18   #10
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dym poczuł już z odległości mili. Charakterystyczny zapach palenia wilgotnego drewna gryzł w zatoki nosowe i drażnił gardło. "Czy ich pojebało... każda alhama w promieniu dwóch mil wpierdoli ich na śniadanie jeśli nie przestaną." Podążał dalej przez zarośla, uważnie sprawdzając teren przed sobą, suche liście czy trzask łamanej zeschniętej gałązki, alarmowały lepiej w dzisiejszych czasach niż pieprzony system alarmowy sprzed wojny. Przerzucił karabin przez plecy, tak by nie zawadzał mu przy skradaniu się przez zarośla. Dotarł wreszcie w pobliże obozowiska.

Stanął w cieniu, ogorzała od słońca i zakurzona twarz doskonale stapiała się z mrokiem nocy. Zmrużył oczy, tak by rzęsy zakrywały lśnienie oczu - w ciemności to one były najbardziej widoczne, i obserwował biwak F.I.S.T - aszków. Trzy stare sześciokołowe ciężarówki stanowiły schedę po amerykańskiej armii, teraz służyły powojennym transportowcom. Czterech ludzi kręciło się po obozie, pełniąc służbę wartowniczą.

Pyton wyciągnął z pochwy przy pasie kukri, stalowe ostrze zalśniło w blasku ogniska... wyszedł z cienia, stając niedaleko ogniska. Złapał kukri za tępą stronę ostrza i ostentacyjnie zaczynając czyścić sobie paznokcie odezwał się: - Przysłał mnie Jack... nie wiecie gdzie jest facet o ksywie Modo... ponoć to jego wydymał Benny Kuleczka? Nie wiedzę go wśród was... a ponoć on ma mi zapewnić transport, jeśli mam dorwać małego skurwiela.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172