Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2008, 01:43   #1
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Show must go on! - SESJA ZAWIESZONA

Spotkanie







24.06.2036
49° 15’ N; 6° 41’ E
Niebo zachmurzone, przelotne opady
Dawna granica niemiecko francuska







[MEDIA]http://rajdandrzejkowy.googlepages.com/ACDC-HighwayToHell.mp3[/MEDIA]

Droga jest pusta. Od kilku dni nie spotkałeś na niej nikogo. Nagle gdzieś się rozpłynęły te miliony. Może to i dobrze. Droga daje złudne poczucie celu, a w między czasie wmówiłeś sam sobie, że samotność i zimny wiatr to prawdziwa wolność.

Ciekawe gdzie podziali się ci ludzie. Może uciekli, albo nie żyją. To zabawne, że wszyscy postanowili uciekać. Ale gdzie uciec skoro cały świat szlag trafił? Nie ważne, jest droga. Drogi gdzieś prowadzą, tak to już jest.

Na wielkiej, zardzewiałej reklamie półnaga modelka błyszczy w uśmiechu ku chwale jakiejś firmy. Nazwa firmy już nic nie znaczy, nie ma znaczenia czy produkowali gumę do żucia czy samochody. Tego już nie ma. Nic już nie ma.

Kilka samochodów stoi w poprzek asfaltowego szlaku. Niby nic. Ani śladu ludzi. Ludzi trzeba się bać. Ludzie są różni. Teraz każdy kto ma gnata sądzi, że jest królem świata. Ludziom odbija gdy nikt ich nie trzyma za mordę. Trzeba uważać, może ktoś tam siedzi między tymi wrakami i mierzy ci prosto między oczy. Może właśnie bierze poprawkę na wiatr i lekko unosi lufę do góry. Palec powoli zmierza do spustu. Słyszałeś to kliknięcie? Kilka samochodów w poprzek drogi i już wariujesz, zaraz zaczniesz widzieć duchy. Nie, nie duchy - ludzi. Ludzie są straszniejsi od duchów bo naprawdę są...

Ten zjazd też musi gdzieś prowadzić. Wąska droga między polami, którymi nikt się nie zajmuje. Jakiś znak zbyt zardzewiały żeby rozpoznać co na nim jest. Motel 1 km... Można odpocząć. Choć dzień lub dwa. Chyba ci się nie spieszy?

Motel spogląda na drogę pustymi oczodołami wybitych okien. Drzwi zapraszająco wyrwane z zawiasów. To raczej pensjonacik niż motel. Dwa domki, ten mniejszy musiał należeć do właścicieli. Kryty dachem parking, ciągle stoi tam kilka pordzewiałych gratów, które już nigdy nie ruszą. Pod butami trzeszczy potłuczone szkło. Coś tu się paliło. Na stercie spalonych mebli leży absurdalnie czysta lalka.



Słychać jakiś głos. Jeden, a może dwa. Ktoś tam jest. W tył! nie ma gdzie się ukryć. Idą...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 24-06-2008 o 04:23.
Avaron jest offline  
Stary 24-06-2008, 11:22   #2
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że tylko śmierć wydaje się być sensowna - powiedział sobie gorzko Rikard.
Ostatniej nocy jak zwykle nocował przy poboczu autostrady. Tym razem zdecydował się znaleźć bardziej cywilizowany nocleg. Zszedł z głównej drogi, kontynuując podróż nieco bardziej na południe. Wiedział, że jest już blisko granicy francuskiej.
Wędrował ulicą przed siebie. Dopóki było pusto, dało się wytrzymać tą całą samotność. Lecz gdy zaczął natykać się na wraki samochodów, miał ochotę krzyczeć na całe gardło. To dało mu świadomość, jak bardzo zagubiony jest na świecie. Że żyje prawdopodobnie dzięki szczęściu. Gdzie podziali się właściciele tych pojazdów? Są martwi, ranni... może szukają nadziei pomiędzy cywilizacyjnym cmentarzyskiem jak on? A jeśli czatują na niego, chcąc ograbić z pozostałego ekwipunku...? Ciaśniej otulił się swoją kurtką. Czuł nieracjonalny strach – podejrzewał, że podobny do strachu jaki czują wierzący przed bogiem.

Tak oto kończy się kolejny rozdział w życiu ludzkości.

Nie chciał tędy dalej iść. Skręcił w polną dróżkę (? Kiedyś to musiały być uczęszczaną ulicą). Nie był pewien co znajduje się na jej końcu, ale dalsza wędrówka między wrakami była wykluczona. W pobliżu z ziemi wystawał znak. Drogowy? Nie. Był zardzewiały, jednak zdołał wyczytać w nim słowo „Motel”. Doskonały zbieg okoliczności, wreszcie Rikard zaśnie w łóżku. Może być zapluskwione i zawszone – ale zawsze łóżko. Szedł ścieżką, a wręcz biegł, bacząc aby nie zgubić swoich rzeczy.

Motel był w tragicznym stanie. Wyglądał bardziej na duży grobowiec, niż miejsce w którym chciałoby się przespać. Jednak Nygaard mógłby spać nawet i tutaj. Byle dało mu to choć kawałek poczucia, że coś z dawnego świata istnieje.
- Wszystko przez tych cholernych materialistów, stawiających pieniądz ponad ludzi – stwierdził na głos. - O, i jest nawet parking! Po cholerę dzisiaj parking...
Spojrzał ponuro na sterty spalonych mebli. Na wierzchu leżała czysta lalka, co musiało świadczyć o niedawnej obecności mieszkańców. Stanął przed drzwiami większego domku, po czym uchylił zniszczone drzwi. Nie zaczął jednak zwiedzania pensjonatu. Usiadł na pierwszym stopniu schodów w pobliżu. Odłożył tobołek na bok. Czuł ssanie w żołądku, ale postanowił zostawić rezerwy pożywienia na inną okazję. Spuścił głowę, zakrył ją rękami, zamknął oczy i myślał.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 24-06-2008, 12:08   #3
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Biegł. Cały czas biegł. Wciąż słyszał za sobą głosy ludzi. Nie było czasu wspierać się o laskę, z którą zwykł podróżować. Nie było czasu odwrócić się i nawoływać do pokoju czy pojednania. Nie było czasu paść na kolana i się modlić. To i tak nie miałoby sensu. God is dead – wszem i wobec głosił nasmarowany czerwoną farbą napis na bazylice św. Piotra w Rzymie. Umarł Bóg, umarła wiara, umarł kościół. W tej właśnie kolejności. Ta cholerna koloratka miała zapewnić bezpieczeństwo, a tylko sprowadziła mu na głowę wściekły tłum. Wciąż biegł. Na szczęście lubił kiedyś sporty i wciąż trzymał formę. Zaczynało brakować mu tchu. Chyba ich zgubił. Nadal biegł. Stanął dopiero, gdy zabrakło mu sił na postąpienie kolejnego kroku. Dopiero wtedy przekonał się, że nikt nie dyszał mu nad karkiem od ładnych kilku kilometrów. Oddalił się od głównej drogi i swojego celu. Lecz cóż z tego? Jego cel był ulotny. Mógł sobie znaleźć inny. Zresztą bał się tam wrócić. To nie Filipiny, gdzie nikt nie podniósłby ręki na katolickiego księdza, a nawet jeśli, to groziłoby mu tylko pobicie. Ci tutaj byli jak wściekłe, wygłodniałe wilki. Rozszarpaliby go żywcem. Największą ironią było to, że te same osoby jeszcze niedawno rozszarpałyby każdego, kto powiedziałby złe słowo na kościół, czy w jakikolwiek inny sposób wyróżniał się z tłumu, na przykład swoją orientacją seksualną.

Watykan polecił mu kiedyś zapoznać się z jedną z książek Ericha von Danikena. Kościół chciał ustosunkować się do tez w niej zawartych, a raczej wytknąć ich kłamliwość. Teraz nie trzeba by nawet jej otwierać, żeby to zrobić. Wszystko z powodu tytułu, jaki autor jej nadał w tamtych pięknych i spokojnych czasach: „Dzień sądu ostatecznego trwa od dawna”. Dobre sobie. Powinien zobaczyć to co się teraz dzieje. Natychmiast zweryfikowałby swoje poglądy co do przeszłości.

Ksiądz Giovanni wsparł się o swój podróżny kij i ruszył dalej. Tylko to mu zostało: imię które przybrał w Watykanie, filipińska escrima, która służyła mu jako laska – pamiątka ze starych, dobrych czasów prowadzenia misji w tamtym kraju i iść dalej. Te trzy rzeczy i nic więcej. Miał też talię kart, coś do jedzenia, sportowy plecak alpinusa i parę innych pierdółek, ale to się nie liczy. Dotarł do jakiegoś zajazdu. Był tak zmęczony, że przestało go obchodzić, czy na miejscu jest ktoś, kto będzie chciał go zlinczować. Chciał tylko odpocząć. Odpocząć, albo położyć się i umrzeć. Coraz częściej myślał o śmierci. Jakiś czas temu przestał nawet bać się grzechu samobójstwa. W końcu jakiego do cholery grzechu? I tak był już żywym trupem. Od razu skierował się do największego budynku.
- Pochwalony – Burknął pod nosem, gdy przekraczał próg. Nie baczył czy ktoś jest w środku. Po prostu odezwał się w nim stary nawyk. Doszedł do jakiegoś powyginanego krzesła przy zwęglonym stoliku i opadł na nie bez sił.
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 24-06-2008 o 14:35.
Keth jest offline  
Stary 24-06-2008, 20:27   #4
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
Wygląda na trochę opuszczony… Świetnie, w końcu jakieś lokum. Ileż można spać pod gołym niebem?… - Max od dawna nie był w tak dobrym humorze. Wczoraj mógł odświeżyć się i wyprać ciuchy w dość czystym jeziorze, a dzisiaj prawdopodobnie będzie nocować w pensjonaciku. Niezbyt zachęcająco wyglądającym, ale jednak. Spojrzał do swojej torby. Oprócz ciuchów, perfum, kilku przydatnych przedmiotów i walających się, bezwartościowych już papierków były tam trzy puszki konserw i dwie półtoralitrowe wody mineralne - tyle prowiantu zostało mu po tygodniowym marszu przez lasy, z dala od cywilizacji.

Jak nie znajdę tam jedzenia, to pojutrze będę wpiepszać już tylko jagody… ale i tak jest lepiej niż dobrze.– pomyślał Max. Włączył sobie „Coma – Leszek Żukowski” i cicho podśpiewując pomaszerował w kierunku hotelu.


Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd.




Z przyzwyczajenia spojrzał na swojego złotego Rolexa, którego dostał od ojca kilka lat temu na urodziny – była 15:34.

Podchodząc do domków spojrzał przez okno i zobaczył w nim dwie postaci. Zastanawiał się chwilę, czy nie zająć po prostu drugiego, mniejszego lokalu, ale zrezygnował z tego pomysłu. Przez tydzień nikogo nie spotkałem… w sumie nie będę za bardzo narzekał, bo to oszczędza kłopotów, ale jednak dobrze jest czasem pogadać… w życiu jak w pokerze, czasami trzeba zaryzykować. Chciał jeszcze przesłuchać sobie ponownie „Coma - Chaos Kontrolowany”, ale postanowił już zdjąć słuchawki z uszu..


- Cześć
– powiedział po polsku stojąc w drzwiach… a raczej w futrynie, bo drzwi nie było. Przecież oni pewnie nie mówią po polsku… jesteśmy gdzieś w zachodnich Niemczech. Mógłbym przejść na niemiecki, ale lepiej znam angielski.

- Dzień dobry – spróbował po angielsku, a widząc koloratkę jednego z nich dodał – Niech będzie pochwalony.

Czekał na reakcję swoich rozmówców i taksował wzrokiem pomieszczenie.
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 24-06-2008 o 20:31.
Vincent jest offline  
Stary 24-06-2008, 21:54   #5
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dwie postaci szły powoli po czarnej nitce autostrady. Obojętnie mijali kolejne wraki samochodów- w końcu widzieli ich już tyle. Obaj z plecakami na plecach, obaj zarośnięci, obaj wlokący swoje skurzane kurtki za sobą. Zbyt gorąco było na nie.
Na początku tej wyprawy, a zdawało im się, że minęły już tygodnie, chcieli dotrzeć do Strasburga, do swoich rodzin. Teraz nie wierzyli już w to, że trafią na właściwą drogę, ani w to, że spotkają tam swoich bliskich. Ale szli nadal. Siłą inercji.
Chris, wysoki brunet, kiedyś dość przystojny, teraz ciężko by to było osądzić z powodu zarostu, szedł trochę bardziej z przodu.
-No i system upadł. Chyba o to walczyliśmy, nie?- po raz tysięczny w ciągu tych dni rozważał ten sam dylemat- I co dalej? Chciało by się, jak stary Augusto, powiedzieć, że prawdziwa anarchia to nie "fuck the system", tylko "get up, stand up". Ale przecież tu nie ma kto powstawać!
-Easy rider, co nie?- z tych smutnych myśli wyrwał go głos przyjaciela, Leona. Trochę niższy, lepiej zbudowany, w odróżnieniu od Chrisa próbował w miarę możliwości walczyć z zarostem. W tej chwili, trzymanym kałasznikowem wskazywał ciągnącą się po horyzont drogę.
- Ta, tylko czemu zasuwamy z buta? Trzeba było zabrać te motory, które Ci pokazywałem.
-To nie były motory, to były harleye.
-A czyje to były harleye?- Chris czuł, dokąd zmierza ten dialog. Kontynuował. Siłą inercji.
-Zeda.
-A kto to jest Zed?
-Zed's dead baby, Zed's dead.- po tych słowach obaj zaczęli się śmiać na całe gardło. Prawdopodobnie taki dźwięk nie rozległ się w okolicy od miesięcy. Po chwili śmiech zaczął przechodzić w wycie, a oni padli na rozgrzany asfalt. Dzika radość szybko zniknęła, za to wreszcie dogoniła ich rozpacz, której nie dopuszczali do siebie już tyle czasu.
-Mam to gdzieś, może połóżmy się tu i poczekajmy, aż zdechniemy?- Chris pierwszy wyrzucił z siebie to, co obaj myśleli. Leon nie odpowiedział. Przez kilka minut leżeli bez ruchu, jakby faktycznie chcieli wcielić ten plan w życie. Nagle Chris syknął - Hej, chyba coś widziałem. Kogoś wręcz.
-Co? Gdzie?- jego towarzysz nagle się ożywił. Czyżby ślad cywilizacji? To byłby pierwszy od Paryża. Tylko czy to dobrze?
-Tam, ktoś chyba wszedł w tamtą uliczkę. Wstawaj, nie możemy go zgubić z oczu.
Nagle jakiś przypadkowy przechodzić wydał im się znakiem z Nieba, obietnicą zbawienia. Ruszyli w tamtą stronę. Człowiek, którego ponoć widział Chris, szybko zniknął im z oczu, zobaczyli tylko tabliczkę: "Motel 1 km".

Jakiś czas później dotarli do dwóch domków, które musiał być obiecanym motelem. O dziwo, zgodnie z oczekiwaniami, na progu zobaczyli grupę ludzi. Tubylcy nie wyglądali na groźnych, więc ruszyli szybko w ich stronę.
-Witajcie, dobrzy ludzie!- krzyknął Chris, po francusku oczywiście, a Leon pomachał do nich ręką, nie myśląc, jakie wrażenie może wywrzeć dwóch brodatych typów, w tym jeden machający karabinem.
 

Ostatnio edytowane przez Wojnar : 25-06-2008 o 15:16.
Wojnar jest offline  
Stary 25-06-2008, 18:20   #6
 
sante's Avatar
 
Reputacja: 1 sante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodzesante jest na bardzo dobrej drodze
Philippe Cotillard stanął na środku asfaltowej, pustej drogi. Drobne kropelki deszczu spływały mu po ciemnych okularach. Nie było zimno, ale dłuższe przebywanie w odsłoniętym od deszczu miejscu nie było wesołe. Chłopak spojrzał za siebie, zobaczył pustą drogę, przed sobą ujrzał to samo. Nie było sensu wracać, ruszył dalej. Żółte pasma na asfalcie przewijały się pod stopami Francuza w niezwykle wolnym tempie.
- Muszę załatwić sobie rower – zrobił zamyśloną minę by po chwili stwierdzić z niezadowoleniem, ze właściwie ma inne priorytety – zanim poszukam roweru, muszę znaleźć sobie jakąś panienkę. Jak ja dawno się z żądną nie zabawiałeeeem! – wydarł się na cały głos, żaląc się światu, Bogu czy jakiejkolwiek inne istocie, które mogła go usłyszeć.

W niezbyt ciekawym humorze ruszył w dalszą drogę. Aby chociaż trochę zabić czas, wyciągnął paczkę z papierosami, włożył do ust jedną sztukę i odpalił ją od ledwo płonącej zapałki. Jaskrawo czerwony żar zaświecił się, czego natychmiastowym efektem był obłoczek trującego dymu, który zawsze przynosił palącemu dawkę ulgi i ukojenia dla zmęczonego ciała.

Szedł może jeszcze parę dobrych godzin, gdy natknął się na znak przy drodze. Znak niósł radosną nowinę, w pobliżu znajdował się motel. Niewiele się zastanawiając ruszył dalej, tym razem jednak szybszym tempem, licząc, że do owego motelu zajdzie w dość krótkim czasie.

Piętnaście minut później dotarł przed dwa zniszczone budynki. Niestety zastany widok nie był tym czego oczekiwał.
- Cholera, pewnie nawet nikogo w środku nie ma – podrażniony ruszył do większego budynku, który zapewne był owym motelem. W środku ku jego zaskoczeniu było już pięc osób. Dwóch zarośnięty gości, w tym jeden z kałaszem, ksiądz oraz jakiś dwóch innych facetów.
- Eeee bez panienek. – podsumował przed samym sobą obecny stan rzeczy
- Witam! – zawołał do obecnych w taki sposób by mu papieros nie wypadł z buzi, jednocześnie podniósł rękę w geście przywitania – Ktoś z was jest z obsługi tego uroczego miejsca? – z lekko ironicznym uśmieszkiem zapytał obecnych i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. – Philippe jestem, no i oczywiście mam nadzieję, że rozumiecie po angielsku, ewentualnie mogę mówić po francusku, ale coś mi się widzi, że tym językiem wielu z was nie mówi.

Cotillard podszedł do lady, za którą pewnie kiedyś stał ktoś z recepcji. Wszedł za nią, położył futerał na ladzie, a samemu rozejrzał się po pułkach.
- Co my tu mamy… - szeptem skitował start swoich poszukiwań czegokolwiek.
Szperając po starych, zakurzonych pułkach znalazł jedynie książkę telefoniczną sprzed trzech lat, dziesięć euro centów i jedną dziurawą skarpetę, która zapewne służyła za ścierkę ostatniemu mieszkańcowi tego zrujnowanego budynku.
- Panowie to tak długo tu siedzą? – zwrócił się do obecnych jednocześnie bawiąc się znaleziona monetą – wiecie może coś na temat pokoi w tym uroczym miejscu? Jak coś rezerwacje robię na ten z widokiem na parking. Potłuczone szyby w oknach mogą wpuszczać noca trochę ziąbu do pomieszczenia, ale nie ma to jak świeże, nocne powietrze, co nie? Zresztą zauważyliście, w jaki sposób są zniszczone?-

Chłopak wyszedł zza lady i ruszył równym krokiem przez pomieszczenie rozmyślając nad tymi niezwykłymi oknami.
- Prawdziwe piękno – słowa zaakcentował potwierdzającym ruchem ręki – dotychczas świat żył w sztywnych ramach, a teraz dzięki rewolucji mamy wolność myśli! Dusza dziś nie musi skrywać w sobie artystycznego powołania, bo jakby nie patrzeć nikt już nam nie może powiedzieć byśmy nie robili tak, czy siak. Te okna są sztuką stworzoną w chwili uniesienia, czy właśnie nie takiej sztuki powinno się szukać? Chwila, uczucie, sposobność to są te trzy czynniki tworzące coś czego nikt nie może powtórzyć.-

Młody chłopak w garniturze przystanął na moment i spojrzał ponownie po obecnych. Ściągnął powoli ciemne okulary z nosa i spojrzał na osobnika siedzącego na schodach.
- Spalmy to miejsce! – podszedł do niego i stanął jakiś metr przed nim, cały czas patrząc mu w oczy – wiem, ze patrząc na ten świat który cię otacza, masz ochotę go zniszczyć. Jesteś wściekły na świat za to jaki się stał. Daj temu upust – zrobił obrót dookoła własnej osi jednocześnie rozchylając ręce w geście jaki księża czynią gdy błogosławią swe owieczki – Wszyscy dajcie upust swej złości. Spalmy to miejsce! – splunął na podłogę papierosa który zapewne dopalił się już dobre parę godzin temu podczas podróży niekończącą się drogą z żółtymi pasmami pośrodku.
 
__________________
"War. War never changes" by Ron Perlman "Fallout"
sante jest offline  
Stary 26-06-2008, 11:12   #7
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Ten motel zdawał się być opuszczony… Duży dzisiaj ruch na drogach. Każdy idzie z jednego miejsca do innego, szukając czegoś lepszego. Z zachodu na wschód. Ze wschodu na południe. Z południa na północ i tak dalej. Zapomnieli, że nie ma już lepszych miejsc…

Pierwszego powitania nie zrozumiał. To musiał być jakiś słowiański język. Dużo w nim tych wszystkich śmiesznych „si” i „ci”. Ciekawe, co robi tutaj ktoś objęty opieką Rosjan, albo nawet i sam Rosjanin. Na szczęście znał angielski. To dobrze, Giovanni też znał, musiał się nauczyć przed wyjazdem do Filipin. Nawiasem mówiąc, był lingwistą. Dobrze, będzie do kogo gębę otworzyć, tylko broń Boże nawracać...
- Grettings. Pochwalony. –Odpowiedział poprawną angielszczyzną bez większych emocji związanych z tym słowem. Miał dość bycia księdzem. Ponoć większość z nich, gdy dożywała tego wieku, albo popadała w alkoholizm, albo w nerwicę.
Póki co, nie poświęcił gościowi większej uwagi. Zbierał siły. Wyjął z kieszeni talię kart i jak gdyby nigdy nic, zaczął ją tasować do pasjansa. Akurat miał odpalać papierosa, gdy weszli kolejni ludzie. Tym razem omal nie spadł z krzesła. Dużo czytał o rosnących w siłę i liczbę francuskich muzułmaninach wtedy, kiedy jeszcze były gazety. Te dwa brodate typy jak ulał pasowały do opisu. Mam przesrane, przesrane, przesrane… Pomyślał gorączkowo, luzując przy tym koloratkę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to na nic. Gdyby miał chociaż jakąś bluzę. Ale nie, od stóp do głowy ubrany był jak typowy papista. Psia krew! Rozejrzał się dookoła, spojrzeniem zaszczutego zwierza. Uniesiony karabin wywołał dodatkowe doznania. Twarz księdza pokryły krople obfitego potu.
- Witajcie dobrzy ludzie! – Zawołał jeden z brodatych, francuskich talibów. Przynajmniej do takiej rangi urośli w oczach Giovanniego.
Dobrzy, dobrzy. Jeszcze mnie nie zobaczył. Może by tak pod stół… Nie, wtedy tylko zwrócę na siebie uwagę. Odrobina godności do cholery! Giovanni ostatecznie zrezygnował z jakiejkolwiek formy obrony. Powoli wyjął z kieszeni wymiętego papierosa i odpalił go swoją paliwową zapalniczką, cichutko jakby nie chciał zakłócić ciszy, która zapadła. Z obecnością mężczyzn oswoił się dopiero po kilkunastu minutach, po czym wrócił do swojego pasjansa. Teraz już całkiem musiał odreagować. Długo się nie odzywał. Początkowo nawet nie zareagował na przybycie kolejnego gościa. Naszło go za to na filozofowanie. Zastanawiał się, jak to możliwe, że dał się zastraszyć do tego stopnia i ile osób reaguje teraz podobnie. Doszedł do wniosku, że wiele i że czas z tym skończyć. Teraz Znalazł sobie nową rozrywkę. Z zaciekawieniem przyglądał się mężczyźnie w garniturze.

- Waryjat, najprawdziwszy waryjat… - Mruknął po niemiecku z lekką naleciałością bawarskiego akcentu, wyraźnie zaintrygowany.

Księżulo podniósł się z krzesła. Podszedł do artysty i zaczął mówić po angielsku, uśmiechając się przy tym dobrotliwie.

- Płomienne spojrzenie, dumna postawa, artystyczna dusza. Pięknie, pięknie, ale czy nie sądzisz, że taka forma ekspresji, jak palenie i niszczenie ostatnio jakby się, hmm… przejadła? Mało w tym teraz indywidualności. Powinieneś tworzyć nowe wzorce, a nie powielać już istniejące, albowiem to marność. Cytując księgę Koheleta: Vanitas vanitatum et omina vanitas. Pamiętaj synu. Ale nie martw się, mam coś w sam raz dla twoich delikatnych rączek. Co powiesz na sadzenie tulipanów?

Na koniec klepnął go w ramię, imitując typowo ojcowski gest.
 

Ostatnio edytowane przez Keth : 29-06-2008 o 15:34.
Keth jest offline  
Stary 26-06-2008, 15:47   #8
 
Sufflot's Avatar
 
Reputacja: 1 Sufflot nie jest za bardzo znany
Mateusz "Kowal" Kowalik
Jak pusto, jak cicho-pomyślał Mateusz-Nadal nie mogę się przyzwyczaić.
Wędrówka od samej Polski aż tutaj, gdzieś do byłej granicy Niemiecko-Francuskiej nie przyzwyczaiła go do ciszy. Wędrował sam, rzadko spotykał ludzi, a mimo to nie mógł zrozumieć wszechobecnej ciszy. Bał się jej. Napawała go lękiem.
-K*rwa, tak bardzo kochałem gwar Warszawy...
Z Plecaka wyjął paczkę papierosów i odpalił jednego, zaciągnął się. Cudowny smak. Szkoda że zostało tak niewiele.
Padał deszcz, skuter warczał cichutko, Mateusz nucił melodię swej ulubionej piosenki zespołu Sabbaton. 40-1 opowiadała historię wiernych i walecznych polskich żołnierzy. Jeszcze kilka lat temu walczył o odrodzenie Polskości w Polsce, a teraz ? Teraz nie ma już nic. Polska nie istnieje, tak jak dziesiątki, setki państw całego świata. Tylko puste ulice, od czasu do czasu strzały, dzieci z głodem w oczach. Cholerny świat...
Zajechał przed motel, zniszczony budynek, symbol upadku cywilizacji XXI wieku.
Usłyszał głosy. W dzisiejszych czasach lepiej wędrować samemu, lepiej unikać ludzi. Odbezpieczył glocka, poprawił w dłoni, wyrzucił papierosa wspominając wspaniały smak tytoniu i wszedł do budynku.
Taki tłum jest rzadkością w tych parszywych czasach.
-Cześć...hello.
Stał w miejscu i nie wiedział co powiedzieć co zrobić. Powoli stawał się dzikusem, dopiero teraz przypomniał sobie że od dwóch miesięcy nie widział żywego człowieka, nie licząc faceta który próbował mu ukraść skuter, ale on się nie liczy. On już nie żyje.
Tak jak cały świat.
 
Sufflot jest offline  
Stary 26-06-2008, 16:44   #9
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Z braku jakiejś żywszej reakcji obecnych, dwaj anarchiści weszli do motelu i zrzucili swoje bagaże w kącie. Chris obrzucił fachowym okiem ściany i sufit motelu. Mimo pozornej ruiny, wydawało się, że sam budynek jest w dobrym stanie. Dośc dobrym, by zostać tu na kilka dni.
-To co, Leon, zostajemy tu na trochę? W zasadzie nigdzie już nam się nie spieszy, a tutaj może nawet to towarzystwo da się jakoś bardziej zrozuszać- powiedział na ucho towarzyszowi, tak żeby inni nie słyszeli.
-Jasne, czemu nie. Reszta nie wygląda groźnie- rozwalił się obok plecaków, położył się karabin na kolanach i zaczął grzebać w bagażach w poszukiwaniu prowiantu.
Przegryźli po jednym sucharze, po czym Chris zostawił przyjaciela z bagażami i ruszył na krótkie zwiedzanie nowego lokum. Buszował przez jakiś czas po pokojach, sprawdzając, czy gdzieś nie ma większych zniszczeń, które nadają się do zamieszkania, jak mają się łóżka, co zostało z kuchni i łazienki. Nie spodziewał się wiele, ale sprawdzić nie zaszkodzi.
Gdy wrócił do zgromadzonych, była tam już jedna nowa postać. Typ w garniturze, ale nie jakiś biznesmen, raczej typ artysty- elegancika. Cwaniaczek, jednym słowem. I nawijał już coś dziwnego. Po angielsku, więc prawdopodobnie wszyscy rozumieli. Nowo przybyły mocno różnił się od zobojętniałej reszty. Chris zatrzymał się, słuchając z pewnym zdziwieniem. Gdy usłyszał propozycję spalenia motelu, spojrzał zaniepokojony na Leona. I faktycznie, ten trzymał już pewnie karabin, i podnosił się na nogi, żeby w razie czego ostatecznie powstrzymać podpalacza. Na szczęście szybciej zareagował ksiądz.
-Niezła gadka, widać, że ksiądz niegłupi. Pytanie, czy to zadziała- pomyślał, po czym ruszył do zgromadzonych.
-Panowie, apelowałbym o o niepalenie tego budynku. Domyślam się, że wszyscy tu jesteśmy przypadkowymi przechodniami- mówił spokojnym tonem z szeroko rozłożonymi rękami - No, uchodźcami. Nie wiem, jak wy, ale ja i mój przyjaciel mamy zamiar tu na trochę zostać, więc, po pierwsze, pierwszy, który spróbuje podłożyć ogień, oberwie- nie zabrzmiało to przekonująco, Chris nigdy nie preferował przemocy. Dla podkreślenia słów zdeptał rzuconego przez artystę peta- A po drugie, jeśli ktoś jeszcze chce tu zostać, proponuję trochę to ogarnąć. Załatać pare dziur i zaprowadzić ogólny porządek. Co wy na to?
 
Wojnar jest offline  
Stary 26-06-2008, 18:14   #10
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
"Cholera, musiałem przysnąć!" - zaklął w duchu Nygaard. Wstał z niewygodnej pozycji i przetarł oczy. W motelu było więcej osób niż ostatnio. Niech to diabli, powinien uważać na siebie - mógł już nie żyć. Wciąż znajdował się w zrujnowanym budynku, tobołek leżał obok - cały. Spójrzmy na zebranych.

Ksiądz. Jeszcze księdza tu brakowało. Jego stosunek do duchowieństwa był obojętny - nie rozumiał zatwardziałych antyklerykałów, ale również w tej warstwie postrzegał zepsucie społeczne. Ponadto nie wierzył w Boga.

Dwóch mężczyzn... wnioskuję, że z wyglądu i dialektu musi być gdzieś z Bałkanów. Brodaci przybysze. Zapewne anarchiści. Czyli blisko ideologicznie. Może da się z nimi dogadać. Jakiś szalony "artysta" - kolejny z tych wizjonerów. Więc głos, który słyszał w snach rzekomo mówiący o spaleniu tego miejsca, musiał należeć do niego.

Czas najwyższy jakoś się przedstawić;
- Greetings from Norway - rzekł po angielsku. - Comrades!
Lepiej byłoby mu mówić w języku niemieckim, ale nie był pewien jak wiele z tych osób potrafi się nim posługiwać. Liczył również na miłe przywitanie. Jeśli nie to kulkę w łeb dostanie szybciej niż to przewidzi. Dla Rikarda to obojętne.
 
Terrapodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172