Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2009, 20:33   #1
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Piosenki z oblężonego miasta. - SESJA PRZERWANA

Piosenki z oblężonego miasta.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Od-_UHlOcl4[/MEDIA]


21 listopad roku 2010: dzień, który wpiszę się w historię.
Dzień pierwszy zarazy w mieście Malton.
Dzień nowego początku.

I.
Wszystko zaczęło się krótkim newsem na kanale 3.
- John Newman, Fakty po 19, witam państwa.
Znużony, spowity niebieskim światłem obserwowałeś makabryczne obrazy przesuwające się po ekranie.
- Uwaga drastyczne sceny, proszę zabrać dzieci sprzed odbiorników.
Taa... Zasłoń oczy swojej pociechy. I odsłoń je za dwa dni.
Drastyczne sceny zdefiniuje się na nowo.
...kolejna ofiara seryjnego mordercy z Green Valley została znaleziona dziś nad ranem w opuszczonej hali fabrycznej w mieście Malton.
- Boże, to tylko 5 przecznic stąd.
Głupie myśli. Już jutro nic nie będzie wyglądało tak jak dotychczas, a ty przejmujesz się, że nie stać cię na wyprowadzenie się z tej „złej” dzielnicy.
Na ekranie wymiętoszona twarz jakiegoś policyjnego ważniaka informuję cię, żebyś zachował spokój. Nasz furiat-morderca wykańcza tylko żebraków. Tylko te bezdomne zlepki poszarpanych szmat.
Oni nie muszą się martwić. Nie mają telewizji.
Kolejny błysk pokazuje ci zakrwawione prześcieradło, narzucone niedbale na pokiereszowane zwłoki.
Reporterka, swoim seksownym głosem oznajmia, że ciało zostało bardzo brutalnie okaleczone. Wiele śladów ukąszeń. Ciężkie pobicie.
Cały syf tego miasta, wypływa by cię dotknąć z ekranu.
Wyłączasz odbiornik, mówisz, że to straszne i idziesz się położyć.
Jutro musisz wcześnie wstać.

II.
Budzisz się rano. Za oknem dalej ciemno. Budzik stanowczym pikaniem wyciąga cię z łóżka.
6.00 AM
Idziesz do kuchni, robisz sobie kawę, stajesz pod prysznicem, prasujesz koszulę.
7.01 AM
Wychodzisz z domu, zamykasz drzwi na klucz, wsiadasz do swojego audi. Miasto wita cię krwawym świtem.
7.03 AM
Odpalasz silnik. Machasz sąsiadce, goniącej własne życie. Wyjeżdżasz uliczką, na której stoją te wszystkie wychuchane domki.
7.04 AM
Włączasz radio. Nucisz dobrze znaną piosenkę. Dodajesz gazu.
7.05 AM
Dojeżdżasz do zakrętu. Ktoś wybiega na ulicę. Mocne uderzenie. O mój, Boże.
7.06 AM
Zatrzymujesz samochód. Wysiadasz. Biegniesz. Wgnieciona maska. Na ulicy leży martwa kukła.
7.07 AM
Cały we krwi. Boże, zabiłem człowieka. Padasz na kolana. Wyciągasz swoją Nokię. Dzwonisz pod alarmowy.
7.08 AM
Rusza się. Jakie szczęście. Facet żyje. Pogotowie Ratunkowe Malton, Słucham. Otwiera oczy. Patrzy na ciebie. Wzrok pełen nienawiści, wrogości. Momentalnie się podnosi. Jednym skokiem jest przy tobie.
7.09 AM
Powalający odór. Szarpnięcie za ramię. Tępy ból. Komórka wypada z ręki. Krew.

III.
23 listopada. W godzinach porannych kilkadziesiąt milionów Amerykanów wpatrywało się w swoje telewizory. Wiele kilometrów dalej, prezydent, człowiek złożony z ich głosów spokojnym tonem oznajmiał:
- W obszarze Miasta Malton, wykryto dotychczas nieznaną chorobę. Z pierwszych obserwacji można wysnuć kilka wniosków.
Zarażeni stają się bardzo agresywni dla otoczenia, niewrażliwi na ból i inne bodźce.
Zakażenie przenosi się przez kontakt ze śliną i krwią zakażonego.
Nieznany jest jeszcze lek, ani szczepionka, nad którą pracują już najlepsi naukowcy.

W stanach wszystko jest najlepsze.
Tu prezydent nerwowo odchrząknął i smutnym wzrokiem spojrzał na tłum dziennikarzy.
Historyczny materiał.
- Z powodu epidemii, zostaje zmuszony do podjęcia specjalnych środków. Bezpośrednio do Malton, strefy zarazy, zostanie wysłany 75th Regiment Rangerów. Ma on za zadanie wspierać cywilów wewnątrz.
Prezydent zawiesił wzrok na jednym z kamerzystów.
-Tereny okalające miasto zostaną umocnione przez 68th regiment pancerny oraz 4th regiment piechoty. Bezpośrednie wsparcie z powietrza zapewni jednostka SOAR.
Wszystkie grupy mają za zadanie nieść pomoc dla mieszkańców oraz przeciwstawiać się dalszemu roznoszeniu choroby.
Malton zostaje strefą zamkniętą. Nikt nie zostanie wpuszczony, ani wypuszczony z jego terenów.
Jeszcze dziś zostanie wydane specjalne oświadczenie na piśmie. Bez komentarza.

W blasku fleszy, prezydent opuścił konferencje.
Kilkaset kilometrów dalej, przedmieścia, od kilku godzin obserwowały wojsko zajmujące pozycje dookoła miasta.
- Do obywatelów miasta Malton! Zostańcie w domu! Powtarzam zostańcie w domu! Wojsko kontroluje sytuacje! Współpracujcie z nami! Zostańcie w domu!
I tak w kółko. Kontrolują sytuacje.
Jedna z barykad została zaatakowana przez zarażonych. 7 kolejnych ofiar.

IV.
Powoli otwierasz oczy. Od czterech dni cierpisz na bezsenność. Kiedyś lekarz zalecił Ci korzeń waleriany i więcej ruchu. A ty chciałeś tylko paczkę tych czerwonych jak szminka pigułek.
Nic więcej.
A teraz? Śpisz? Ten koszmar tylko ci się śni?
Wydaje się, jakby wszystko było nierzeczywiste. Sen.
Marna kopia, kopii, kopii. Sen.
To przecież nie może być prawdziwe. Sen.
Biali? Zaraza? Śmierć na ulicach? Sen.
Zwlekasz się z skrzypiącego tapczanu.
Człapiesz do kuchni, potykając się po drodze o załadowaną strzelbę.
Ciężkie czasy. Choć myślałeś, że nie może być gorzej.
Przynajmniej nigdy nie łudziłeś się, że coś uda Ci się osiągnąć. Amerykański sen nie chciał Ci się śnić. Nic nie chciało.
Nie znałeś ojca.
Zawsze byłeś popychadłem.
Nieukończone wyższe studia.
Cztery lata pracy na nocną zmianę na zapyziałej stacji benzynowej.
Brak marzeń, planów, sensu.
Twoje to całe, zasrane życie nie było nigdy warte funta kłaków!
Przechodzisz obok drzwi, zastawionych ciężką szafą.
-Tak łatwo mnie nie dopadniecie, skurczybyki.
Ciągle się łudzisz.
Będą, tu już dziś wieczór. Ale ty o tym nie wiesz. I dobrze. Korzystaj z ostatniego dnia.
Otwierasz lodówkę, wyciągasz na wpół wypitą butelkę wódki. Zapasów masz, jeszcze na jakiś tydzień.
I dobrze, bo jak tu teraz wyjść.
Bierzesz głębszy łyk. Krzywisz się.
Podchodzisz do okna. Dwoma palcami rozchylasz rolety.
Kilka błysków.
Zagłuszony odgłos serii karabinu maszynowego. Dwa strzały. Jeszcze jeden. Eksplozja.
Całe miasto tańczy.
Wracasz do swojej kanapy. Po drodze naciągasz na siebie brudną koszulkę.
Włączasz telewizor.
Pasmo awaryjne.
Wielkie logo rządowe, przeciągliwy pisk i przesuwające się małe literki na dole.
Na czerwonym tle.
..ewakuowany. Informacja dla rodzin pod numerem 1.866.744.6366
Tak. Dzwoń. Dowiedz się, że z twoja żona zaginęła, a przyjaciel jest plamą krwi na bruku.
Nie czekaj. Informacja tylko dla rodzin. Więc twój przyjaciel, jeszcze dla ciebie samego żyje.
Głupie myśli. Brak snu.
Klinika została wyłączona z użytku publicznego. Ze względów bezpieczeństwa została otoczona przez wojsko. Najbliższy szpital obsługujący cywilów: Szpital Świętego Edwarda, 7th przecznica.
Teraz to już nawet nie jest ważne czy masz ubezpieczenie zdrowotne.
Wyłączasz telewizor.
Może tym razem zaśniesz.
Przeczekać.

V.
Helikoptery krążą nad przerażonym miastem.
Wszystko runęło. Całe twoje życie. Wymarzona kariera. Piękny dom. Szybki samochód.
Nie jest to nic warte, gdy kulisz się, leżąc w wannie, a snop światła reflektorów śmigłowca, przecina twoje okna.
Zdobywasz się na szczyty swojej odwagi wychylając się zza schronienia. Przez szybę widzisz jak z maszyny wysypują się ulotki. Masz już jedną w domu. Upadła na parapet.

Obywatele Malton.
Z racji sytuacji, w jakiej znalazło się miasto, rząd został zmuszony do wprowadzenia specjalnych środków zapobiegawczych. Od dnia 23 listopada roku 2010, zostaje wprowadzony regulamin, obowiązujący na terenie strefy MALTON, do którego trzeba się bezwzględnie stosować.
1.Miasto zostało otoczone przez siły wojskowe, mające, na celu chronić resztę państwa przed epidemią. Personel cywilny ma całkowity zakaz opuszczania strefy, chronionej przez armię.
2.Jakakolwiek próba, opuszczenia strefy grozi zneutralizowaniem przez personel wojskowy.
3.Strefa patrolowana jest przez specjalne drużyny epidemiologiczne, niosące pomoc mieszkańcom. W razie jakiejkolwiek próby przerwania ich działań, zobowiązane one są do użycia przymusu doraźnego.
4.Zarażeni pozbawieni są jakichkolwiek praw.
5.Każdy mieszkaniec zobowiązany jest do bezwzględnego przestrzegania powyższych punktów.

Czekajcie na dalsze informacje.
Służby porządkowe MALTON.


I gdybyś spojrzał na to z dystansu. Gdybyś miał to streścić.
Nie podchodź do drutów, okalających miasto.
Gdy usłysz silniki transporterów opancerzonych, uciekaj.
Gdy widzisz białego, strzel mu w łeb.
Wyrwij się stąd.

VI.

Kiedyś.. Znaczy się, głupie 6 dni temu.
Ludzie podróżowali. Służbowo. Dla przyjemności.
Wiesz, budzisz się na JFK.
Czy do Mark&Spencer, po tysiące tych niepotrzebnych przedmiotów.
Tak, też nie lubię stać za starą babą z wózkiem pełnym zakupów.
A teraz?
Całe życie marzyłaś o Paryżu. Europa.
A teraz?
Chciałaś jechać tam, ze swoim księciem z bajki.
A teraz?
Miał ci się oświadczyć pod wieżą Eiffla.
A dziś?
Dziś, nie możesz nawet przejść na drugą stronę ulicy.
No dalej, wyjdź z domu.
Po 5 krokach, dostrzeże Cię biały. W całej swojej upiornej postaci. Szara, zimna skóra. Odór zgnilizny. Wykrzywiona wyrazem bólu twarz. Poszargane ubrania, całe we krwi. Cały we krwi.
Po 10, zawyje przeraźliwie. Rozpocznie się polowanie.
Po 15, razem z całym stadem pobiegnie w twoją stronę. Jesteś ofiarą.
Po 20, będziesz rozszarpanym mięsem. Rozwleczonym po asfalcie workiem kości.
Czasami jednak po 5 krokach dostrzeże cię, człowiek.
Po 10 wyjdzie z ukrycia.
Po 15, pomacha do ciebie przyjaźnie.
Po 20 będzie bił kijem. Spokojnie, metodycznie. Aż twoja głowa zmieni się w krwawą miazgę, a ciało w kukłę bez czucia.
Co jeśli jednak, nie spotkasz ani człowieka, ani białego?
Bo oni nie są ludźmi. Pamiętaj o tym.
Mało, kto teraz jest człowiekiem.
Wracając. Co się stanie?
Jak w poprzednim życiu. Kosmos możliwości.
Transporter opancerzony, który nie zwalnia na widok pojedynczego człowieka.
Dzikie psy, które nie jadły od dwóch dni.
Psująca się instalacja gazowa lub elektryczna kuchenka.
Zepsute jedzenie, które wczoraj znalazłeś w rozbitym spożywczaku.
Walący się strop, naruszony wybuchem, kilka dni temu.
Leżący na ziemi niewypał.
Zakażona rana.
Złamana noga.
Brak leków na astmę.
Kosmos możliwości.
Tylko nie pomyśl przypadkiem, że jesteś skazana na śmierć.
To by było za łatwe.
To wszystko można przeżyć. Można przynajmniej spróbować. Choćby miało tylko chodzić o wybór sposobu umierania. Tylko o to, czy wolisz zginąć kuląc się pod swoim łóżkiem, czy próbując wywalczyć sobie drogę na zewnątrz tego piekła.
Tylko o to.
Dam ci radę. Choć wydajesz się przecież taka bystra.
Zapomnij o Paryżu. Poszukaj lepiej czegoś, co strzela.
Wiesz, kieruje wybuch w jedną stronę.
I celuj w głowę. Naciśnij na spust.
Albo znajdź kogoś, kto zasłoni cię własnym ciałem.
Ewentualnie pieniądze. One potrafią prawie wszystko.
A masz tyle?

VII.
Tydzień.
Tylko tyle wystarczyło, by diabeł odnalazł tu, na ziemi dla siebie miejsce.
Tylko tyle wystarczyło, by kiedyś spokojne kilometry betonu stały się piekłem.
Tylko tyle wystarczyło, by piekło znalazło dla siebie tak wielu grzeszników.
7 dni.




Thimoty Payton.


Ulica zasłana była walającymi się stertami śmieci. Nigdzie nie było widać żywej duszy.
Szare budynki naokoło, straszyły pustką powybijanych okien.
Cisza. Absolutna cisza. W samym środku miasta.
Tylko chrzęst szkła pod nogami.



To ci się nie śni. I to jest najgorsze.
Thimoty Payton. Żołnierz 75th regimentu Rangerów. ID: 10236892. Zaginiony w akcji.
Powoli parł do przodu przez sterty gruzy.
Dzieciak, trzymając się jego pasa, niestrudzenie dreptał za nim. Małe, przestraszone oczka błąkały się nieprzytomnie, oglądając świat, którego już nie rozpoznawał.
-Jak Ci na imię?
Milczenie.
Czy ratując małemu życie, nie zostawiając go na pastwę białych, zrobił dobrze?
Naraża się. Naraża i jego.
Doszedł do skrzyżowania. Z wyrwy w rozbitym M113, wystawał okrutnie pokaleczony strzęp człowieka. Wybuch praktycznie zmiótł dolną połowę jego ciała. Gęste, szare wnętrzności wylewały się leniwie na bruk.
Timothy zasłonił małemu oczy i poprowadził kilka metrów dalej. Tam ukląkł, wyciągnął mapę. Kolejny raz sprawdził trasę.
„Aldon Haus”. Najwyższy budynek w mieście. Jeśli miał uciekać to tylko tamtędy.
Dwadzieścia trzy przecznice.
Ewakuacja.
Rozejrzał się dookoła. Dziecko tuliło się do jego nogi.
Pisk opon. Reflektory tnące mrok wczesnego, jesiennego wieczora.
Obrót na pięcie.
Wepchnięcie dzieciaka do ruin budynku.
Drugi raz w ciągu jednego dnia stara uratować mu życie.
Karabin wycelowany w pędzącego po chodniku czarnego Jeepa.
Paraliżujący strach.
Gwałtowne hamowanie.
Maska auta metr od miękkiego ciała.
Oślepiające światła.
Powoli otwierające się drzwi od strony pasażera.


Pat Craven.

To miasto było dla niego stworzone.
Jeep pędził po zniszczonym drodze. Brudne spaliny, oblepiały czarny asfalt. Z głośników sączyli się Stones'i.
- I can't get nov... satisfaction!
Tak. To miasto było dla niego stworzone.
Pędząc, mijał jednostajne ruiny kolejnych budynków.
Spojrzał w tylne lusterko. Nikt oprócz niego nie zakłócał spokojnego letargu Malton.
Godzina 18.03.
Tydzień temu, o tej porze na bulwarze, pałętało się dziesiątki roześmianych małolatów, kilku znudzonych życiem pań i panów po czterdziestce i pojedynczy bezdomni. Kiedyś to było życie.
Życie stłoczonych mas ludzkich. Kłamliwych, egoistycznych ale jednak ukrywających całe zło głęboko wewnątrz.
A teraz?
Wszystko wyszło na wierzch.
Pat nacisnął pedał gazu.
Rozbity neon kina zapraszał do środka.
Podarty plakat reklamowy.
„Nienawiść. Premiera: 21 listopad.”
Jaki pieprzony zbieg okoliczności. Prawdziwy zwiastun przyszłego życia.
A kikuty tych małych, ozdobnych drzewek, tych, które miasto kupiło po to by umilić Ci codzienny marsz do twojej parszywej roboty. One wciąż stały po obydwóch stronach ulicy. Na jednym z nich nabite było ciało pokiereszowanego humanoida. Wciąż rzucał się spazmatycznie.
- Trupy też chcą żyć.
Gwałtowny zakręt w lewo.
Kolejna rozbita przecznica. Miasto znów monotonne.
Z piskiem opon minął wrak transportera opancerzonego.
Zjazd na chodnik.
Reflektory cięły gęsty mrok dookoła.
Niewyraźna sylwetka wyrosła kilkadziesiąt metrów przed autem.
Karabin.
Gwałtowne hamowanie.
Mocne zderzenie głowy z kierownicą. Poduszka nie wystrzeliła.
Pat odchylił się do tyłu. Położył rękę na pulsującym czole.
- Kurrwa...
Drugą ręką wymacał drzwi. Pociągnął za klamkę.
Bezwładnie wypadł na zewnątrz.
Spojrzał w ciemną, nieprzeniknioną noc.
Ogromny napis nad monumentalnym budynkiem głosił „Główna Biblioteka Miejska”.
U celu.



Maximilian Morgan.

Biały Ford toczył się wąskimi uliczkami Malton.
Morgan spojrzał w lusterko.
Antoine siedząc z tyłu beznamiętnie żuł gumę. Na twarzy rysowało się kilka nieprzespanych nocy.
Pogrążone oczy wodziły po gruzach miasta.
- Gdzie właściwie jest ta klinika? Odezwał się nieśmiało Max.
- W lewo.
Samochód posłusznie skręcił. Wyjechali na szeroką, opuszczoną drogę.
- Skąd w ogóle wiesz, że ona tam będzie?
Antoine przez chwilę nie odzywał się. Jego twarz spochmurniała.
Lodowatym głosem wycedził.
-Nie wiem. Nie wiem nic. Dobrze o tym wiesz. Obydwoje wiemy. Ale to moja kobieta. Nie mogę jej tam po prostu zostawić. To chyba chociaż rozumiesz? Po chwili ciszy dodał. -Druga w prawo.
Morgan przeczesał ręką włosy.
To wszystko co stało się przez ostatnie siedem dni jeszcze do niego nie docierało.
Auto podskoczyło na wyboju. Równie dobrze mogło to być ciało.
Tylu zginęło. Tyle śmierci.
Z zamyślenia wyrwał go głos murzyna.
-Na skrzyżowaniu prosto.
Pickup lawirował między gruzami.
-A jeśli nie wpuszczą nas nawet do kliniki? Podobno jest zamknięta. Słyszałeś, sam. W telewizji mówili. A to wszystko, to jest zły pomysł.
Antoine nie odzywał się.
Max znów spojrzał w lusterko.
Kurwa.
Antoine bawił się pistoletem.
Skąd on ma broń, do cholery?!
-Chyba nie masz mnie zamiaru rozwalić?!

Drżący głos, łamał się co zdanie.
-Po tym wszystkim?! Uratowałem Ci życie!
Pasażer spokojnie spojrzał na niego. Błysk szaleństwa w oczach.
-Jedź. Tu w prawo. To tylko 4 przecznice.
Morgan mocniej złapał za kierownicę.


Kaspar Schmeling.

Szybkim krokiem oddalił się od domu.
Zwalczył chęć odwrócenia się. Nie mógł tego zrobić. Nie znalazłby siły by nie zawrócić.
Bertha, Olga, Robert.
Musiał, musiał je na chwilę zostawić.
-Tata, wróci... Wróci... Wyszeptał sam do siebie.
Tylko na chwilę.
Trzeba to zrobić. Olga, najmłodsza córeczka potrzebowała leków.
Tych pomarańczowych tabletek z wgłębieniem układającym się w litery N V R.
Glivec.
Minął róg ulicy. Dom zostawał w tyle.
Doszedł do wylotu osiedla mieszkaniowego. Kiedyś stał tu mały sklep wielobranżowy. Dziś, tak jak mieszkańcy Malton zrujnowany i porzucony.
„Jason&Family shop”
Kaspar obojętnym wzrokiem obrzucił wnętrze, oświetlane księżycową poświatą.
Szkło z rozbitej wystawy na ziemi, kilka przewróconych regałów, obryzgana krwią lada.
Lada.
Obok zdezelowanej, uderzeniami pałki kasy, stał zakurzony karton. Naklejka dumnie głosiła „Arrow Food Distribution Co.”
Cud. Prawdziwy, boski cud tych czasów.
Kaspar przystawiając strzelbę do ramienia, wszedł do sklepu przez wyważone drzwi.
Spokojnym krokiem, rozglądając się dookoła, podszedł do lady.
Bingo.
Karton był zamknięty.
Schmeiling odłożył sztucera na ladę, wyciągając nóż.
Zważył pudło w rękach. Ciężkie.
Położył go z powrotem na ladzie, podniósł nóż, by przeciąć taśmy dzielącego go od zawartości, gdy dostrzegł mały, czarny kształt leżący na ziemi.
Schylił się i podniósł małą latarkę.
Dziś jest mój dobry dzień.
Sprawdził czy działa. Delikatny snop światła przeciął wnętrze.
Uśmiechnął się sam do siebie.
Ciche charczenie za plecami.
Uśmiech stężał na twarzy.
Biali.
Momentalnie odwrócił się na pięcie.
Latarka rozjaśniła dotąd ukrytą w mroku część pomieszczenia.


Mrożący krew w żyłach krzyk.
Czas polowania.


Michael Frenton.

Niebieska poświata komputera zalewała mu twarz. Wdziera się wszędzie. Wypełniała jego krwiobieg. Biła żyłami, tętnicami. Zgodnie z sercem.
-Taak..
Zabezpieczenia kolejnego serwera złamane.
Pobierz. Kliknij. Dalej. Dalej. OK.
Pasek ładowania szybko wypełniał się nowymi danymi.
Przede wszystkim chciał dowiedzieć się jak.
Jak przetrwać kolejny dzień?
Jak to się zaczęło?
Jak to się skończy?
To wszystko musiało mieć swój słaby punkt.
Tysiące kłębiących się myśli.
Niebieska poświata.
Transfer ukończony.
Offline.

Michael powoli wstał z krzesła, przeciągnął się. Zapowiadał się długa noc.
W tym mieście od dawna nie było krótkich.
Przeszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyciągnął z niej butelkę wody. Odkręcił ją i wypił spory łyk.
Cichy dźwięk kroków na zewnątrz.
Frenton powoli podszedł do uchylonego okna swojego mieszkania, na drugim piętrze czynszowej kamienicy. Wyjrzał na ulicę.
Zgarbiona sylwetka powoli wchodziła do stojącego naprzeciwko sklepu, witającego przekrzywionym, żółtym szyldem „Jason&Family shop”. Ruchy nieznajomego nie pozostawiały wątpliwości.
Człowiek.
Co robić?
Michael wciąż wpatrywał się w martwą wystawę sklepu.
Co robić?
Przeraźliwy krzyk jednej z tych bestii. Odgłosy walki.
Co robić?!
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 01-02-2009 o 18:19.
Lost jest offline  
Stary 22-01-2009, 00:06   #2
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Koniec wycieczki. Gwałtowne hamowanie. Wspaniały początek dnia. Mężczyzna odziany w skórzaną kurtkę, czarny sweter, sztruksowe spodnie i wojskowe buty wypadł z auta. Upadł. I leżał przez chwilę w ten sposób. Wyglądało to nieco komicznie. Mętne oczy, zza kurtyny pół-długich, sięgających za kark włosów, wpatrywały się to w napis biblioteki, to z kolei zmieniały punkt zaczepienia na skromne ilości krwi spływającej po czole na beton. Był trochę jak ten biedny, biały trup, wijący się niczym wąż na żelaznym palu. Chociaż zdecydowanie mniej ruchliwy. Ilość niecenzuralnych wyrazów przecinających jego umysł była iście przytłaczająca. Do momentu jak coś zaskoczyło. Jakiś przewód w jego skołatanej głowie zaiskrzył ponownie, całość zaczęła działać poprawnie i pan Craven zerwał się na równe nogi, jak wystrzelony z katapulty. Zrobił to bez niecenzuralnych wyrazów pod nosem, bez agresji, bez wyciągniętej broni do zadania ciosu, czy oddania strzału. Jednak w sposób wyjątkowo prężny i zwinny, którego nie powstydziłby się niejeden współczesny atleta. Spojrzał na stojącą przed nim „parkę” i mimowolnie się uśmiechnął. Szybka analiza faktów pozwoliła stwierdzić, że nie były to, na szczęście, żywe trupy. Dwie osoby, mężczyzna i dziecko. Stróż prawa i porządku. Nie, to nie pasowało. Dzielny obrońca kraju? Ha, to już bardziej. I jego mały zastępca, będący niczym pomocnik super bohatera. Urocze. W tym momencie, pan Pat miał dość dużo możliwości. Mógł by się złościć i kląć. Mógłby się głupio śmiać i przepraszać. Mógłby zrobić bardzo, ale to bardzo wiele innych rzeczy. Ale zdecydował się na postępowanie zupełnie odmienne od tego 99% populacji. Nieznacznie się uśmiechnął, ukłonił do mierzącego w jego stronę mężczyzny. Z niesłychaną pobożnością zgasił odtwarzacz CD w swoim samochodzie. Następnie, bez słowa wyjął kluczyki ze stacyjki i złapał za swój plecak przerzucając go bezstresowo przez ramię. Jak gdyby nigdy nic udał w kierunku biblioteki. W końcu dotarł do celu i nie mógł pozwolić aby taka błahostka jak zabłąkana, wojskowa niania i jej pociecha go powstrzymały. Nucąc pod nosem, ruszył w stronę wrót biblioteki.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 22-01-2009 o 00:20.
Highlander jest offline  
Stary 23-01-2009, 00:20   #3
 
Sahtrok's Avatar
 
Reputacja: 1 Sahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodze
Co robić ?

Pierwsza myśl, taka sama, jak każda poprzednia w ciągu siedmiu ostatnich dni. Nic. Nie wtrącać się, nie wystawiać białym. Nie narażać. Robić swoje i przetrwać. Może przetrwać. Jeśli opatrzność pozwoli. Druga myśl – działać. Nieprzyjemna myśl. Strach. Adrenalina. Złość. Mnóstwo złości. Nie rozładowanej od siedmiu dni, wzbierającej złości i nienawiści. Prawda była taka, że bał się jak diabli, ale cholernie wkurzało go, że biali siedzieli w „jego” sklepie. Dużo łatwiej byłoby zdobywać pożywienie na miejscu i nie musieć udawać się na dłuższe wycieczki po mieście. A obcy gość z pewnością odwróci ich uwagę i może uda się ich wykończyć, kiedy będą nim zajęci. A potem, zanim zlezą się następni wynieść ile się da do mieszkania.

Podjął decyzję. Zepchnął strach w dalsze zakamarki umysłu.
Shotgun, motocyklowa skórzana kurtka z wysokim kołnierzem i zapasowymi nabojami do strzelby w kieszeni, noktowizor, schody, drzwi wyjściowe z kamienicy. Sklep.

Serce waliło mu jak oszalałe, dłonie z całej siły zaciskał na zdobytym dwa dni wcześniej Mossbergu 590. Zabrał go w nocy ze sklepu z bronią wraz z jedynym pudełkiem amunicji jakie tam znalazł. Już później, w domu znalazł w necie wszystko o swoim shotgunie. Dowiedział się, że ma wersję, która mieści osiem pocisków plus jeden w komorze, obejrzał filmy jak się z niego strzela, poznał różnice między swoją 590tką a remingtonem 870, który byłby lepszy gdyby zamierzał polować na indyki. Nie zamierzał. Biali nie przypominali indyków. Indyki nie warczą i nie rzucają się na ludzi gryząc, drapiąc, szarpiąc, okaleczając i zabijając. Indyki nie nawołują się i nie ścigają upatrzonej ofiary. Jego Mossberg natomiast był lepszy na bliskie odległości, reklamowano go jako broń do polowań na grubego zwierza i obrony własnej posiadłości. Gruby zwierz i skuteczna obrona mieszkania przemawiały do jego wyobraźni o wiele lepiej, niż indyki. Cieszył się z tego dokonanego zupełnie przypadkowo wyboru. Później ćwiczył. I nauczył się ładować strzelbę w naprawdę niezłym czasie.

Przełknął ślinę, włączył noktowizor i jak najciszej wszedł do sklepu. Zanim zdążył się rozmyślić i z podkulonym ogonem czmychnąć do swojego mieszkania.
 

Ostatnio edytowane przez Sahtrok : 23-01-2009 o 15:20.
Sahtrok jest offline  
Stary 23-01-2009, 01:19   #4
 
Templarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Templarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwu
Serce Maxa waliło jak oszalałe. Towarzysz niedoli, jakim okazał się Antoine w ostatnich dniach normalności a w pierwszych tej gehenny - miał na twarzy wymalowane to samo uczucie jakie Morgan widział nie raz i nie dwa na froncie.
W oczach chłopaka była desperacja i szaleństwo. Ale jego spokój - beznamiętna obojętność budziła w Maxie przerażenie... Gdyby chłopak chociaż się bał można by go pocieszyć, dotrzeć do jego motywów, wpłynąć na zachowania - a tak zerkający co chwila młody mężczyzna bezowocnie starał się odgadnąć co siedzi w głowie chłopaka.
Jak mawiał sierżant Maxa w czasach o których lepiej zapomnieć- "Nie przypieraj wroga do muru bo będzie walczyć do końca jak szalone zwierzę". Antoine nie był wrogiem. Jeszcze. Jeśli Max jakoś nie załagodzi sytuacji i nie da chłopakowi ostoi normalności, to lepiej nie myśleć, co się może stać.

-Hej! Stary! Spokojnie! -przerwał nerwową ciszę, jednocześnie nie będąc pewnym co powiedzieć - Nikt nie mówi, że nie jedziemy po twoją dziewczynę, przecież właśnie do niej prujemy! Zaraz jak tylko ją znajdziemy to zwyczajnie zabieramy się z powrotem do domu, no nie? Tam będziemy wszyscy bezpieczni. Ty, ona, twój brat i wasza mama. Tam sobie przeczekamy to... - Max zachłysnął się i odkaszlnął z nerwów.
-Tylko błagam, schowaj na chwilkę tę broń - bojąc się spojrzeć chłopakowi w oczy, nawet w lusterku, Morgan skulił się nad kierownicą rozpaczliwie wpatrując się w zagruzowaną drogę przed nimi.
Myśli niespokojnie krążyły wokół schowanego starego bagnetu za paskiem i stojącym na progu załamania lub szaleństwa, siedzącego zaraz za kierowcą chłopakiem. Pot perlił się na zmarszczonym jakby od wysiłku czołem kierowcy...
 
__________________
"All those moments will be lost... In time... Like tears... In the rain. Time to die."

Ostatnio edytowane przez Templarius : 23-01-2009 o 02:00.
Templarius jest offline  
Stary 24-01-2009, 19:06   #5
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
23 przecznice od Aldon House

Przystanęli na chwilę w ruinach zdemolowanego sklepu. Schronili się w cieniu szerokiego gzymsu. Uklęknął i wyciągnął mapę z podręcznego zasobnika, ukląkł rozkładając plan na kolanie. Malec drżąc przylgnął do jego pleców, wpatrywał się wraz z Timem w schemat alei i ulic, który był ich przepustką do ucieczki z tego cholernego miasta.

Liczył powoli i uważnie przecznice, które dzieliły ich od celu – najwyższego budynku w mieście – biurowca Aldon Hous. „Dwadzieścia trzy” – wyszeptał pod nosem… droga przez piekło, przez Gehennę tego co kiedyś było pięknym i zaludnionym miastem. Droga, która mieli odbyć byłaby w zwykły dzień nieco dłuższym spacerkiem. Teraz była walką o przeżycie. Zainfekowani czaili się bowiem w najmniej oczekiwanych miejscach.

Spojrzał na Słońce… powoli zniżało się ku horyzontowi. Dzisiaj zdążą przebyć może jeszcze kilka przecznic… ale potem będą musieli znaleźć jakiś wygodny dach lub inne schronienie przez białymi. Spędził już tak w mieście cztery dni… cztery dni od ewakuacji. Podniósł z ziemi plecak, wypełniony czterema minami typu Claymore i zapasami żarcia. Z supermarketu wziął kilka butelek wody mineralnej i tyle batoników i innych słodyczy, ile tylko się zmieściło. Energia i woda… dwa czynniki warunkujące przetrwanie w ekstremalnie niesprzyjających warunkach. Ciekawe czy sierżanci z Ranger School mieli właśnie to na myśli, mówiąc o ekstremalnie nieprzyjaznych warunkach? Nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać. Sprawdził czy magazynki do snajperki i dwie kasety z nabojami do SAW –a są na swoich miejscach, M24 przerzucił przez plecy. M 249 przestawił w tryb ognia pojedynczego, nie chciał marnować amunicji, a przez te kilka dni wypraktykował oszczędny sposób zabijania białych – headshot – zniszczenie centralnego układu nerwowego wyłączało ich z gry.

Pochylił się nad dzieciakiem:

- Jak masz na imię bohaterze? – starał się by jego głos był ciepły i łagodny.

Chłopiec dotąd patrzył na niego z nieufnością i dystansem… podniósł delikatnie głowę i wyszeptał:

- Alex…

- Miło mi Alex, ja jestem Tim. Jesteś bardzo dzielny wiesz? Naprawdę. Wiesz musimy się schować, przed tymi złymi białymi ludźmi… zrobimy tak. Ja będę szedł przodu i gdy będzie bezpiecznie, dam Ci znać a ty przybiegniesz do mnie? Zgoda? I tak co jakiś czas.

- Nie zostawisz mnie … Tim?

- Jasne, że nie. A z kim zjem te wszystkie Snickersy, które mam w plecaku? Nie bój się, nie stracisz mnie z oczu.

*****

Pochyleni i schowani za dużym kawałkiem żelbetonu, spoglądali z daleka na budynek biblioteki miejskiej. Konkretnie na jej wieżę, która wydawała się być idealnym schronieniem na dzisiejszą noc. Wskazał ją Alexowi:

- Widzisz kolego? Tam spędzimy dziś noc. Będziemy tam bezpieczni jak w zamku.


Sprawdził przez lornetkę teren wokół biblioteki, nie zauważył nigdzie szwendających się zainfekowanych. Wstali i ostrożnie ruszyli chodnikiem w stronę budynku. Zasłonił dziecku widok zmasakrowanego ciała żołnierza, który zamieniony w krwawy strzęp zwisał z burty transportera opancerzonego. Cały korpus wielkokalibrowego karabinu Browninga, wraz z taśmą amunicyjną leżał wyrwany tuż obok wozu, wprost schodów prowadzących do ich miejsca spoczynku.

Nagle zbliżający się mrok wieczora, przeciął snop ostrego światła, a w panującą ciszę wtrącił się odgłos piłowanego silnika jakiejś terenówki. Jakiś świr pędził chodnikiem wprost na nich. Odepchnął chłopczyka w stronę wyry w murze, a sam z bronią gotową do strzału stał na trasie auta. Pisk opon… swąd palonej gumy i chromowany grill Jeepa, zatrzymał się metr od niego.

Głośna muzyka zgasła zaraz po silniku. Położył palec odziany w nomeksową rękawicę na spuście karabinu. Drzwiczki otwarły się by za chwilę zamknąć z umiarkowanym trzaskiem.

Mężczyzna… średniego wzrostu… takiej samej postury…biały… na oko koło trzydziestki o prawie białych włosach. Facet był chyba jebnięty… spojrzał pustym wzrokiem na celującego do niego Rangersa i nawet nie zwolnił. Ruszył w kierunku schodów biblioteki.

- Stój skurwielu… albo rozwalę Ci łeb. Siły zbrojne Stanów Zjednoczonych… zgodnie z przepisami stanu wyjątkowego mam prawo Cię wylegitymować i przeszukać. W razie stawiania oporu, otworzę ogień bez ostrzeżenia.

powtórzył zimno regułkę, której kazali im się nauczyć w śmigłowcu, tuż przed akcją.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 31-01-2009, 14:41   #6
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Podśpiewywał sobie w najlepsze, nie przejmując się pojedynczą chmurką na niebie. Był to kawałek Sabbath’u, który mimo braku popularności charakterystycznej dla innych piosenek, w jakiś nietypowy sposób przypadł mu do gustu i za nic nie mógł wyrzucić go z głowy.
- Evil power disappears…demons worry when the wizard is near…he turns tears into joy...everyone’s happy when the wizard walks by…
Szedł nucąc pod nosem I wtedy…wtedy stało się to. Po raz kolejny, w sposób nieunikniony jak następujące po sobie pory roku. „To” było przyczyną większości antypatii w życiu pana Pata Craven’a. Nie chodziło o to, że inni ludzie nie mogli zostawić go w spokoju i nieustannie go dręczyli. Nie. Problem był znacznie bardziej charakterystyczny niż ten typowy dla wschodzącej gwiazdki muzyki pop. Ogniskował się raczej w tym, że niektórzy osobnicy na siłę starali się narzucić mu swoją wolę. Swój punkt widzenia. Dostosować go, wymodelować, wygiąć, lub złamać. Problem polegał na tym, że ten oto mężczyzna zrobiony był z materiałów, o które łamały się dłuta rzemieślnicze. Niereformowalny. Co nie znaczyło oczywiście że nieustępliwy i bezkompromisowy. Pan Pat zwyczajnie nie znosił autorytetów. Darem od Boga było, gdy owe autorytety w słuszny i sprawiedliwy sposób wypracowały swoje stanowiska. Gorzej jednak, gdy jak ten tutaj, donośnie pieniący żołnierzyk ojczyzny wolności, dostając mundur, dziarę na ramieniu i karabin uważali się za obrońców sprawiedliwości, super bohaterów, którzy tego ranka akurat zapomnieli zabrać swoich mocy z pralni i musieli zadowolić się…kałaszem, M-16, czy czego on tam nie miał. I zawsze, ale to zawsze krzyczeli. W taki mało kreatywny i oklepany sposób. Tego młody mężczyzna w skórzanej kurtce bardzo nie lubił. Nawet za bardzo.
- Hoh? Hmmm…
Wielu ludzi reagowało w dość paniczny sposób, gdy ktoś mierzył do nich z broni. Odrobinę inaczej sprawa miała się z kierowcą Jeepa. Zatrzymał się w pół kroku, urywając podśpiewywanie w gardle. Że też wcześniej na to nie wpadł! Zmarnował swoje życie! Powinien był zostać piosenkarzem. Wtedy ludzie bezgranicznie by go kochali, a wszystko było by prostsze. Jako znany reprezentant mediów, nie musiałby teraz użerać się z tym przemiłym żołnierzykiem i jego pociechą. Pił by szampana przy swym basenie. A tak, cóż…przedstawiciel wojska najwyraźniej nie rozumiał, kiedy ktoś chciał być zostawiony w spokoju. A pan Craven bardzo tego chciał.
- What we've got here is...failure to communicate. Nie wiedziałem, że wojsko strzela teraz do bezbronnych cywilów. Zwłaszcza wojsko…robiące za dobroduszne niańki.
Kontynuował swój marsz, mimo teoretycznego ryzyka utraty głowy, tudzież innej części ciała.
 
Highlander jest offline  
Stary 31-01-2009, 15:06   #7
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Spojrzał na bestię. Potem na paczkę z jedzeniem. A potem znowu na bestię. Ta paczka była potrzebna rodzinie. Niezbędna. W domu w prawdzie było trochę jedzenia, trochę więcej w spiżarce, ale... Nie wystarczało. Poza tym, dzieci nie mogły wyjść z domu, jeżeli go posłuchały, już zabarykadowały drzwi, wszelkie rzeczy Kaspar miał wrzucać do środka przez otwarte okienko w piwnicy, przynajmniej do czasu. Do czasu, aż to wszystko się skończy. Nie mogąc wyjść, nie mogą wejść do spiżarni, to kiedyś była chyba lodownia, wygląda jak stary bunkier. Poza tym, biali już dawno mogliby się dostać. Kto wie, czy czymś nie można się od nich zarazić...

Strzelał już do nich. Z okna, z ulicy, raz odstrzelił jednego z odległości 10 metrów. Ale teraz... Potwór stał ledwo kilka kroków od niego, takich dziecięcych, takich, jakie jeszcze niedawno robiła Olga. Maleńka Olga...

- Wypierdalaj stąd... - wysapał Schmeling. Biały był dziwnie ospały, nieruchawy -zbliżał się, owszem, ale powoli, bardziej jak w filmach grozy, niż na ulicach Malton.

Nie posłuchał. Czemu tu się dziwić.

Krzyk, ale nie taki pełen strachu - bardziej przypominał zawołanie bojowe, takie, jak widuje się w filmach o barbarzyńcach. Strzał - jeden, drugi, trzeci. Potwór przyspieszył. Trzy dziury w jego brzuchu z pewnością osłabiały stwora, ale - jak sądzili niektórzy - działał pod wpływem jakiegoś szału, furii - adrenalina, jeżeli istniała ona w martwych ciałach, napędzała jego mięśnie, znieczulała na ból. Zawsze, nawet po krytycznym strzale (no, nie licząc takich, które powodowały eksplozje łbów), jeszcze biegli. Parę metrów...

Chwyt. Złapali się niczym zapaśnicy. To zresztą całkiem niezłe porównanie, szczególnie dla Niemca, który w młodości, jeszcze w szkole, przez wiele lat startował w szkolnych zawodach zapaśniczych. Potem zresztą jego praca też pomagała mu w nabieraniu krzepy. Mocny uchwyt na dłoniach nieumarłego, chyba dało się usłyszeć gruchot kruszących się kości. "Trup" napiera, próbuje ugryźć, nie potrafi, oparty o ladę człowiek trzyma na dystans wroga swoim kolanem. Nagle puszcza, biały leci prosto na niego, szybkie i wprawne uderzenie w twarz, stwór opada na ziemię.

- No i posprząta... - zaczął Kaspar, lecz w tym momencie poczuł ogromną siłę, z jaką ciało nieumarłego uderzyło o niego. Nawet nie zauważył, kiedy przeleciał wraz z nim przez ladę, lądując tym samym na ziemi.

Zwarci w tym pojedynku legli na podłodze sklepu, nie zauważając zbliżającej się postaci...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 02-02-2009, 12:58   #8
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
...Nie bój się białych...

Trucizna Cię pożre..

...Kto na to zasłużył?




Maximilian Morgan

Auto sunęło po czarnym asfalcie.
- W lewo i prosto.
Mroczne Malton. Miasto śmierci, zarazy i nienawiści.
- Tutaj jedziesz prosto. Pod koniec tej ulicy jest szpital.
Przed nimi, otoczony drutami kolczastymi rozpościerał się potężny gmach kliniki.


Widać było dookoła pojedyncze postacie, pełniące warte na licznych punktach oporu.
Każdy z nich na mocy paragrafu 28, poprawki nadzwyczajnej mógł wprowadzić teraz nabój do komory, odczekać, aż pojazd znajdzie się 100 metrów od niego i po prostu nacisnąć na spust.
Światło reflektorów wojskowych oślepiło na kilka sekund Morgana.
- Antoine.. Mam złe przeczucia, stary..
Charczące megafony zaczęły wydawać rozkazy.
- Zatrzymać pojazd! Zatrzymać pojazd! Stać albo otworzymy ogień!
Zimny metal na skroni.
Szept Antoine wprost do ucha.
- Jedź..
Szaleństwo.



Timothy Payton & Pat Craven

- What we've got here is...failure to communicate. Nie wiedziałem, że wojsko strzela teraz do bezbronnych cywilów. Zwłaszcza wojsko…robiące za dobroduszne niańki.
Timothy podniósł karabin do oka. Powoli przejechał bo sylwetce oddalającego się człowieka.
Takie kruche ludzkie ciało.
Palec odbezpieczył karabin. Muszka wodziła po skórzanej kurtce.


Lekkie pociągnięcie za nogawkę wojskowych spodni.
Payton spojrzał w dół. Mały chłopczyk z przerażeniem w oczach wpatrywał się w SAW'a.
- Nie rób..
Czy zabijanie coś zmienia?
Tim nacisnął na spust. Strzał ostrzegawczy.
Pocisk ukruszył kawał muru tuż obok ciała nieznajomego.
Tamten odwrócił się i lekko się uśmiechnął.
- Close...but no cigar.
Spokojnym krokiem wszedł do budynku.
- Pieprzony psychol. Wycedził Tim. - Chodź, Alex. Idziemy.
Wziął wystraszonego małego za rękę..
Ryk motocyklowych silników. Wielu. Wystrzały.
Ludzie.



Kaspar Schmeling & Michael Frenton.

Szarpnięcia. Uderzenia. Ból.
Taniec naszych czasów.
Bestia atakowała z coraz większą furią. Przegniłe szczęki kłapały tuż nad twarzą Kaspara. Powalający smród.
- Pierdolona... Ty, skurwlu jeden...
Walczący przetoczyli się po ziemi. Ich zespolone ciała uderzyły z hukiem w regał.
Biały wierzgał się i rzucał, starając się dosięgnąć twarzy Niemca.
Żelazny uścisk jednej ręki, starał się utrzymać potwora na dystans, gdy druga rozpaczliwie szukała leżącego gdzieś noża.
Tamten zdołał się wyrwać. Pazury dosięgły twarzy Kaspara.
Głęboka szrama na szczęce.
Mocne uderzenie w czoło.
Szarpnięcia za klapy marynarki.
Dopadł mnie!
- AAAAARRRGGHH!!!
Ostrzę miękko cięło twarz białego.
Czarna posoka trysnęła na Schmelinga.
Bestia rzuciła się do tyłu. Niemiec momentalnie odskoczył.
Strzał. Kolejny.
Przeciwnik zostawiając za sobą krwawą smugę, osunął się na ziemie.
Kaspar wciąż siedział na ziemi, przyglądając się obciętej w połowie śrutem twarzy białego.
Męski głos cicho zapytał - Czy ktoś tu jest?



Kiedyś nad tym myślałem. Wiesz, wpadasz do jakiegoś miejsca z gnatem i strzelasz do wszystkiego co się rusza, a później po prostu wychodzisz.
I nic więcej cię nie obchodzi. Nikt cię nie ściga, nie robi wyrzutów.
Miła perspektywa. I dalej naprawdę uważasz, że każdemu jest źle w nowych czasach?
To jest raj.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 02-02-2009 o 16:52.
Lost jest offline  
Stary 15-02-2009, 13:36   #9
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Taa, jest... - odezwał się Kaspar, podnosząc się z ziemi. Na wszelki wypadek w ręku trzymał już rewoler. Biali białymi, ale najgorszymi skurwielami w Malton byli ludzie. Ktoś, widząc podobną okazję, mógł chcieć wzbogacić się kosztem innego. A że akurat padło na niego? No, trudno...

- I jest uzbrojony, więc nie próbuj żadnych sztuczek... - powiedział w chwilę później jak najtwardszym głosem, wyciągając przy tym drugi rewolwer. To nic, że nie był oburęczny, że mało kiedy strzelał w taki sposób - najważniejsze było to, jak wyglądał. W końcu jego potencjalny przeciwnik nie wiedział nic o zdolnościach strzeleckich staruszka. A poza tym, a nuż trafi?

Spojrzał na truchło zombie. Może właśnie zabił jakiegoś swojego znajomego? Zniekształcone ciało uniemożliwiało rozpoznanie rysów twarzy czy odnalezienie jakichś charakterystycznych znaków. Może dokumenty...? Nie, przecież to nie ma sensu. Bestia miała na sobie jakieś ubranie, ale na tyle porwane i wybrakowane, że cała zawartość ewentualnych kieszeni na pewno już dawno walała się po miejskim bruku.

Anonimowość białych z jednej strony ułatwiała dziurawienie ich łbów, z drugiej zaś strony zasiewała ziarnko niepokoju, z którego z czasem wyrastał prawdziwy, potężny dąb. Bo przecież zabił człowieka. Chorego, szalonego, ale człowieka. Kolejnego...

- Kim jesteś!? - warknął po chwili Schmelling, wyrywając się z refleksji.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 15-02-2009, 13:41   #10
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Pieprzony psychol. – wycedził przez zęby, kolejny pieprzony anarchista, który cały porządek świata ma w dupie, bo liczy się jedynie jego wolność i to ścierwo które mu gra w odtwarzaczu mp3. Przez takich jak on tak się pieprzy ten świat… Tim zwiedził kilka krajów, podczas misji pokojowych, za każdym razem przyczyną konfliktów było „poczucie” wolności, tyle, że kurwa źle rozumianej.

- Chodź, Alex. Idziemy. Musimy uciekać, znajdziemy miejsce do spania?

*****

Wystrzały i ryk motorów pobudziły go do działania. Odgłosy były bardzo wyraźne, byli blisko. Banda degeneratów, jeżdżąca jak szalona strzelająca do wszystkiego co się rusza… było im obojętne czy to człowiek czy biały… szał zabijania… szał mordu… ekstremalne sytuacje robią z ludzi bestie… bestie, które ktoś musiał powstrzymać.

Białowłosy czubek, który kierował się w stronę biblioteki zawrócił, zeskoczył ze schodów i zniknął z jego pola widzenia.

Tim wyciągnął z zasobnika dwie miny Claymor’a. Te małe cacuszka, miały niesamowitą moc rażenia. Niszczyły wszystko i wszystkich w swoim polu rażenia. Rozłożył dwie w poprzek drogi , którą mieli nadjechać motocykliści…. Uzbroił ładunki, a czujniki ruchu same zrobią swoje.





Rzucił się biegiem w kierunku schodów prowadzących do biblioteki. Porwał malca i plecak, robiło się już bardzo ciemno. Biali rozpoczną okres swojej największej aktywności.

Czuł zmęczenie, zarówno trudami uciekania przed ciągłym zagrożeniem, jaki i ciężarem malca, ale wiedział, że nie może się poddać. Dopadli wielkich drzwi biblioteki, w momencie kiedy ryk zbliżających się motorów bliski był apogeum. Noktowizor zarzucony na oczy pozwalał na bezbłędne poruszanie się w mroku ogromnego budynku. „BIURO OCHRONY” – wielka strzałka wskazywała na pokój nr 4 i tam ruszył z malcem, solidne metalowe drzwi, kryły za sobą wnętrze standardowego centrum ochrony budynków użyteczności publicznej. W środku nikogo nie było.

Zamknął za sobą drzwi i czekał na potężny wybuch dwóch zastawionych ładunków wybuchowych.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172