Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2009, 21:56   #1
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
[Storytelling - Postapokaliptyczne] Karmazynowe Nieba (+18) - SESJA ZAWIESZONA

** Prolog **





Sędziwy staruszek wolnym, pewnym krokiem przemierzał coś, co kiedyś, dawno temu nazwałby domem. Dziś, jest to namiastka ukochanej ojczyzny. Przysiąc mógł, jakby to było wczoraj, niebieskie niebo, bujne trawy i roślinność. A resztka wspomnień, jaka w nim dalej brzemię, mówi mu, że to co teraz widzi, to tylko zły sen, powtarza sobie to zawsze co wieczór I co ranek przeklina, że ten sen nie chce się skończyć.
Otulony w stary płaszcz, przystanął na chwilę, spojrzał na horyzont ukazujący jak z chwili na chwilę słońce jest coraz niżej, chyląc się ku ziemi. Tylko tak można było odgadnąć jaka jest pora dnia, słońce skąpane w krwistych chmurach ogrzewało nuklearne pustkowia czerwoną poświatą... O ile dobrze kalkulował, przed zmierzchem powinien ujrzeć swój wyznaczony punkt na pożółkłej, przedwojennej mapie.

*****

-Jazda! Głupie konie! – Wrzasnął ubrany w starą bejzbolówkę łysielec, który robił za woźnicę.
Karawana właśnie była zaledwie godzinę drogi od Mazogrodu. Miejsca które jak żadne inne znane tym ludziom było prawie całkowicie niezależne, a mieszkańcy miasta, cieszyli się względnie spokojnym i bezpiecznym żywotem, a bynajmniej tylko tyle wiedział młody chłopak siedzący na naczepie.
Handlarze w tych trudnych czasach zadziwiająco dobrze sobie radzą. Stać ich niemalże na wszystko. Posiadają osobistych goryli, ochraniające ich często grube dupska, broń, żywność, wodę pitną I całe haremy kobiet. Handel niewolnikami kwitł bardzo dobrze, a im młodsza kurewka u boku, tym lepsza wizytówka u swoich kontrahentów.
3 stare ciężarówki, najpewniej pochodzenia wojskowego, co mogłoby tłumaczyć ich ciemno-oliwkową karoserię dzielnie pokonywały kolejne połacie pustkowi. Do każdej ciężarówki doczepiony był powoź złożony z czterech koni. Po dwa w każdym rzędzie.
Pierwsza ciężarówka w której siedział chłopak, musiała na coś nierównego wjechać jedną osią, Ciało chłopaka poleciało, lekko do przodu, a później odbił się z powrotem o twardą ścianę. Ciemne włosy naszły mu na oczy, I spojrzał na swojego kompana, który właśnie delektował się dymem papierosowym:

-Te młody, chcesz bucha? – zagaił do niego niewiele starszy od niego chłopak.
Ciemnowłosy chłopak mimo, że nie lubił palić, to nie chciał odmówić tak małostkowej rozrywce. Każda okazja do poznania jest dobra.
-Adam – przedstawił się starszy wyciągając rękę
-Antoni – Odwzajemnił uścisk dłoni i wypuścił kłębek dymu z ust
Spojrzał wgłąb ciężarówki, przyglądając się różnorakim przedmiotom znajdującym się wewnątrz.
-Czy wszystko czym Władimir handluje to tylko śmiecie, jakie znalazł na zgliszczach? – Zapytał trochę ośmielony do starszego konwojenta.
-Nie, nie wszystko, ten szmelc to dla motłochu. Meble, materace, koce, wszystko jest gówno warte, w porównaniu do tego co jest w środkowej ciężarówce.
-A co takiego tam niby jest? – spytał zaciekawienie Antoni.
-Broń i amunicja – odparł. - Ponoć nawet jest w niezłym stanie, no i jest warta majątek. Wymienimy to na żywność i wodę pitną, z której słynie ten cały Mazogród.
Anton obrócił głowę i zerknął w stronę sąsiedniej ciężarówki.
Jedyne co ją wyróżniało, to większa liczba uzbrojonych mężczyzn, nic poza tym.
Wyjęty silnik I zaspawany częściowo spód maski, umożliwiał wystarczająco dużo miejsca by uplasował się wewnątrz grubas z postępującą chorobą popromienną, ciskający niemiłosiernie batem w stronę koni.
Za nim, w środku ciężarówki, a dokładniej na miejscu kierowcy siedział roześmiany Wąsaty Władimir popijając wodę z manierki. Ubrany w przewiewną koszulę i ciemne okulary , wędrowny kupiec, który podróżował od ruin do ruin, węsząc co cenniejsze rzeczy i odsprzedając klienteli, często dwukrotnie przepłacając rzeczywistą wartość towaru. A obok Władimira, siedziała śliczna dziewczyna. Niewysoka, zgrabna, ciemnowłosa nastolatka, nie była starsza od Antoniego, który właśnie przez dłuższą chwilę podziwiał jej urodę.
-Młody, nawet tak się nie gap na nią – Adam brutalnie sprowadził chłopaka na ziemię.
- A co siostrzyczka? Muszę mieć błogosławieństwo brata by móc na nią popatrzeć? – Uśmiechnął się by Adam nie miał wątpliwości, że to był żart.
-Heh, był taki Arek przed Tobą. Pracował jeszcze dłużej niż ja, u Władka, ponad dobre pięć lat.
-No i? Co ma to wspólnego z nią?
-Kiedyś trafiliśmy na coś dużego. Opuszczona stacja paliw pod Zambrowem, która na pierwszy rzut oka wydawała się pusta, miała dobre kilka ton sześciennych zapasu. – Tu zrobił pauzę, by złapać chwilę oddechu i uraczyć się solidnym łykiem wody, odstawił wojskową manierkę i kontynuował – Cynk o położeniu tej stacji, kosztował tyle, co dziesięć takich konwojów.
-Mazogród kupił ten cynk?
-Nie wiem, za nisko jestem by takie szczegóły wiedzieć. Mniejsza o to – Machnął ręką – Pamiętam jak szef powiedział, że chlanie i ćpanie do białego rana będzie. Taa… Arek trochę wtedy przesadził, podszedł do dziuni szefa i zaczął ją bajerować.
-No to chyba nic strasznego?
-Napruty jak skurwysyn był – sprostował Adam, wpatrując w nieodgadnioną dal – Powiedział do niej coś w stylu “Chodź piękna, zatańczysz na moim bananie”, coś coś…
Mała się wystraszyła I poszła się poskarżyć “tatusiowi”.
-Nieciekawie dla gościa, Władimir to wredny typ.
-Nie musisz mi tego mówić, stłukł go jak psa jakimś prętem. Następnego ranka, przywiązali ledwie przytomnego do jakiegoś odosobnionego drzewa, woźnicom kazał chłostać aż do kości…
Anton nieświadomie przełknął ślinę, mając przed oczyma wizję jak to jego przywiązują i biczują
-A na końcu osobiście wziął spluwę i odstrzelił mu jaja… Kurwa jak on się darł i zwijał z bólu… - pokręcił smutno głową - Nikomu wtedy nie było do śmiechu. Arek to był dobry kumpel, tylko, że wypić lubił za bardzo. Pewnie do tej pory jakieś dzikie psy zeżarły, albo inne pojeby. Już niejedną historię słyszałem o kanibalach.
-Dobra skutecznie mnie zniechęciłeś do niej – Oznajmił Antoni słuchając nieprawdopodobnych rewelacji
-No mam nadzieję, bo jak spylimy te cacka w Mazogrodzie, to sądzę, że też jakieś chlanie się będzie szykować. Więc pamiętaj o tym
-Jak się zapomnę, to daj mi chociaż spluwę z jedną kulą. Wolałbym sobie strzelić w łeb niż tak skończyć
-Załatwione – Odparł Adam I obaj zaczęli się śmiać przez krótką chwilę.
-Byłeś w Mazogrodzie? Jak tam jest? – Spytał podniecony wyrostek, drapiąc się po nodze, przez ciemne bojówki
-Dla mnie dziura, jak każda inna – Odparł niewzruszony tematem - Jedyne co trzyma te miasto w ryzach to dobra woda pitna. Cały region jest zależny od Mazogrodu dzięki temu. Bandy Warszawiaków długo plądrowały te ziemie, zanim obecny burmistrz nie wparował ze swoimi ludźmi i nie zrobił z nimi porządku. Niczym się nie różnił od nich prawdę mówiąc, tylko na starość zachciało mu się cywilizację odbudowywać… Puste pierdolenie
Antoni się nawet nie zlustrował, jak konie ciągnęły wozy, akurat wzdłuż prawego brzegu Narwi. Mazogród był już niedaleko.


*****

Starzec zdjął gogle ze swojej głowy, by móc w całej okazałości podziwiać miejsce swego przeznaczenia – Mazogród. Na swoich mapach nie był w stanie konkretnie wytoczyć współrzędnych miasta, dopiero po splądrowaniu jednego z opuszczonych schronów nabrał co do tego jednoznacznej pewności, że miasto przed wojną nosiło nazwę Różan. Raz jeszcze spojrzał na zachodzące słońce nad pożółkłą Narwią. Tu I tak miał na czym zawiesić oko, gdzie nie gdzie rosły drzewa a I flora nadrzeczna wyglądała całkiem normalnie. Mało tego, spostrzegł rzecz całkowicie rzadką, nie dość, że istniało tu życie, to jeszcze mieszkańcy Mazogrodu sami uprawiali rolę. Pola porastało zboże. Starzec splunął ponuro w podziwie. Każde inne miasto posiadające własne źródło pożywienia, było rozkradane przez wygłodniałe bandy dzikusów, tu jednak widać dbali o swoje interesy, wyznaczające granice pól druty kolczaste i stróżówki pełniły rolę przedpola miasta, sprawiając, że mieszkańcy tych kilku chat na polach czuli się bezpiecznie. Wziął głęboki wdech I ruszył ku miastu.
Już nie mógł się doczekać spotkania z dowódcą tego miejsca. Zamierzał zostać na parę dni, zebrać załogę I splądrować to co zostało, z okolicznych schronów. O ile nikt go wcześniej nie uprzedził. Mijał polną dróżką pola, na której dumnie pęczniały złote kłosy, usłyszał coś, czego od wielu tygodni nie miał okazji usłyszeć, harmidru miejskigo. Kilometr dzielił go od miasta, a już stąd słyszał donośny gwar wydostający się z miasta. Z miejsca za polami, na szerokość całego miasta ciągnął się kamienny mur, zastawiany szczątkami dawnej cywilizacji. Sterty samochodów pełniły funkcję stróżówek, a dziury w murze, sprytnie zastawiano drutem kolczastym. Im coraz bliżej był miasta, tym coraz wyraźniej widział, jak na murze mieniły się barwy rozbitego szkła. Pewnie strażnicy nie lubili obcych. Z resztą co się dziwić, po co wpuszczać kogoś z zewnątrz do swojego małego raju na ziemi.
Ujrzał na końcu ścieżki otwartą na wszerz bramę i kilku strażników donośnie rozmawiających ze sobą. Ubrani w skórzane kombinezony wyróżniali się spośród niedobitków powojennej Polski.Przepasane na plecach kałachy, skutecznie odstraszały zgłodniałe hordy. Pole kończyło się na równi z murem.

- A Ty dokąd dziadku? – Usłyszał od jednego z strażników
- Jestem tylko wędrownym starcem, chciałem tylko posilić się w waszym legendarnym mieście przed kolejną podróżą – Odpowiedział
-Pierwszy raz w mieście, huh? – Zagaił drugi ze strażników
-Dobra wchodź, tylko pamiętaj, bez żadnych numerów. Na opuszczonym boisku jest noclegownia dla przybyszów – Oznajmił ten pierwszy I wyjął z kieszeni mały notatnik, odznaczając coś przy nim – Dziś 34 Ludzi weszło, a wyszło kilku ruskich, kurwa zapomniałem zaznaczyć ilu ich było, miałeś mi przypomnieć! - Wydarł się na swojego kolegę
-No to Ty odpowiadasz przed Woronowem hehe.
-Śmieszne kurwa, znowu racji pitnej nie dostanę. Dobra chuj wpiszę 5, kto by tam ruskich naliczył – Oznajmił i oddał się wodzom fantazji bazgrać w notesiku.
Staruszek nie postrzeżenie wkradł się do środka miasta, nie przerywając w dywagacjom młodym chłopakom, którzy wyraźnie mieli skomplikowane problemy.
W wejściu uderzył go smród, jaki wydawało miasto, stęchlizny, potu, szczyn, gówna i Bóg jeden wie czego jeszcze. Ale przynajmniej tętniło tu na pierwszy rzut oka życie, a w twarz biło przyjemne ciepło. Przy podpalonych koksownikach stali starsi ludzie, możliwe że niewiele między nimi a Starcem panowała różnica wieku. Staruszek zdjął powoli kaptur i uśmiechnął się. Nie wierzył, że jeszcze takie miejsca istnieją na świecie. Widział sporo w życiu, ale zdecydowaną większość spędził w schronach i na pustkowiach, podróżując od punktu „A” do punktu „B”, kierując się swoją niezawodną mapką. Podziwiając sterczące domy i kamienice ruszył szczęśliwy, że pomimo tak zacnego wieku, dalej ma na tyle jasny umysł, że jeszcze potrafi bezbłędnie wytaczać szlaki.
Kątem oka zobaczył jak grupka rosłych chłopaków mu się bacznie przygląda, byli Rosjanami, gaworzyli coś po swojemu. Starzec znał dość biegle rosyjski, ale słuch już nie ten sam był, usłyszał zdaje się najważniejszy wydźwięk dyskusji:

-Idia napadijenije tiewo diaduszka! – Oznajmił najbardziej pobudzony młodzieniec i w dwójkę ruszyli ku starca.
Sędziwe dłonie, zacisnęły już pięści i czekały na reakcję wyrostków
-Wujek? No nie wierzę kupe lat! – krzyknął ten śmielszy, z wyraźnie rozbawioną miną – Może dasz mi coś? Nie dostałem od Ciebie nic, od moich piątych urodzin!
-Spierdalaj... – Odparł starzec półszeptem, a jego rozgniewane oczy, jasno mówiły, że lepiej nie podchodzić zbyt blisko
-No diadiuszka! Nie podskakuj! – Oznajmił drugi, wyjmując scyzor z kieszeni z którego zręcznie wyskoczyło ostrze.
Siwizna w tych trudnych czasach była rzadkością. Ci którzy zdawałoby się powinni być otaczani szczególnym szacunkiem, są najłatwiejszymi ofiarami do łupu. Starzec nie był specjalnie rosły, ale swoje gabaryty miał jak na swój wiek, czoło dumnie podniesione do góry, tylko bardziej frustrowało dwóch młodych rosjan. Szarpnął ramionami, a dłonie wpadły sprytnie ukryte dwie giwery, akurat by każdy z gnojków mógł podziwiać lufę od środka
-Powiedziałem spierdalać...- Wkurzony głos nasilał się, ale pomimo tak przeważającej przewagi, uśmiech jednemu z nich wcale nie zrzedł z twarzy, podczas gdy drugi ładnie się przestraszył
-Może byśmy.... – Starał się powiedzieć ten bardziej zlany potem, ale nagle Starzec poczuł na sobie jakiś przedmiot, upadł na kolano, ściskając zęby z bólu.
-Kolejny cwaniak widzę! – Odparł głos z rosyjskim akcentem zza jego pleców
-No diaduszka, koniec z Tobą! - Krzyknął największy chojrak, trzymający nóż, tuż nad głową klękającego seniora.
Gdy zamknął oczy i oczekiwał na najgorsze, usłyszał tupot ciężkich butów i poczuł odepchnięcie wyrostków od niego. Otwarł swe zmęczone życiem oczy i ujrzał, jak jakiś facet w sile wieku, napierdala bandytów. Facet rześki, ubrany w ciemne dżinsy, dobre skórzane buty, a z ciemnego t-shirta ładnie wystawały bicepsy. Gdy on był w ich wieku, na takich cwaniaków mówiło się dresy – popularna subkultura w przedwojennej Polsce, ale dziś nazwałby ich skurwysynami.
Po chwili cała trójka napastników leżała na ziemi, a człowiek który ich obezwładnił, pomógł podnieść się pobitemu.
-Kurwy! Mówiłem wam , wara od miasta! – Wydarł się obrońca patrząc w stronę bramy, z której przybył starzec – Franek! Bierz chłopaków i zajmij się nimi, nie chce ich więcej widzieć!
-Tak Szefie! – Podbiegł strażnik, który wcześniej właśnie naliczyć nie mógł swoich zgub.
Nim minęła chwila strażnicy odprowadzali chuliganów poza granice swojego miasta

-Przepraszam, za tą niemiłą sytuację, żal ich rozstrzelać. Ale daję głowę, że więcej tu nie wejdą – Odparł jego wybawiciel.
-Mają szczęście, zmęczony byłem i dałem się zaskoczyć, w normalnej sytuacji byście ich wynosili w plastikowych workach – odpowiedział lekko zażenowany obłudną skutecznością obrony miasta.- Jak Cię zwą synu? Chciałbym Ci podziękować.
-Bartłomiej Woronow, dowódca straży Mazogrodu, prawa ręka burmistrza. Właśnie szedłem zobaczyć jak idzie chłopakom przy południowej bramie i powiedzieć im by już zamykali wrota, a tu takie cuda...
-Nic nie szkodzi, nie z takich ran człowiek się wylizywał, Józef Schindler – Odparł starzec i na znak zgody uścisnęli sobie dłonie. – Byłaby taka możliwość porozmawiania z Robertem Maciejewskim? To mój stary znajomy.
-Ehh stary znajomy? Jest w drugiej części miasta, kupcy mieli dziś przywieźć nową dostawę broni. Sam muszę przypilnować tą bandę Kupca – Kontynuował prowadząc nieznajomego do hangarów we wschodniej części miasta. Pokazując przy tym uroki miasta.

*****

Wschodnia Dzielnica Mazogrodu

Tymczasem od wschodniej bramy wjeżdżał konwój Władimira, ochrona całkiem szybko i sprawnie zarekwirowała broń ochroniarzom. Nakaz Woronowa, każdy mieszkaniec ma prawo do broni, przyjezdnym rekwirowano broń. Wyjątkiem był Józef Shindler, który niepozornie przekradł się przez nieuważną straż. Ale przy takiej transakcji, jakim był handel bronią, nie było mowy o nieprofesjonalizmie. Każda z ciężarówek wjechała w inną uliczkę, zważywszy na utrudniony ruch miejski, przy takiej dostawie.

Rozbrojeni Antoni wraz z Adamem dzielnie znosili trudy podróży. Młodszy chłopak był niezmiernie ucieszony na widok tak znanego miasta, ale czar mitu, szybko prysł gdy wjechali do środka. Z trudem przemieszczali się po ciasnych uliczkach, tłumy dzieciaków, którzy witali ich niczym bogów zasłaniając koniom i tak skrepowanego możliwość ruchu, pomimo tej całej euforii spowodowanej ich przybyciem, Antoni dostrzegł dość prozaiczną rzecz, na środku ulicy jeden z gwardzistów miejskich zasłania kawałkiem prześcieradła, starszą, martwą kobiecinę, wyschniętą niemal na wiór. Te dwa obrazki tak strasznie kontrastowały w postrzeganiu tego miejsca, że sam już nie wiedział co ma o tym myśleć. Im bardziej zagłębiali się w mieścinę, tym widział coraz więcej nieszczęśliwych ludzi, na wielu z tych twarzach, wciąż wpisana była choroba popromienna. Niektórzy mieli tylko inną karnację skóry, zżółkniętą, lub rzadziej już występującą już odmianą zieloną.
Ale inni mieli dużo gorsze wady, zniekształcone twarze co nie których były żywcem wyjęte jak z najczarniejszych koszmarów. Adam wziął do ręki jeden z kartonów pełnym zabawek, który leżał w ich ciężarówce. Wyjął i zaczął rozrzucać biegnącym za ich wozem dzieciom.
-Nie handlujemy tym? – Spytał zaciekawiony Antoni
-Nakaz Władimira młody. Na odchodne, ludzie sami będą nam dawać zapasy na drogę – Antoni zrozumiał brutalne prawa tego świata.

Podczas gdy ciężarówka Antoniego dopiero dojeżdżała do bram hangaru, dwie inne już były w środku i żołnierze zaczęli wyładowywać zawartość konwoju:

-Pięć tysięcy sztuk naboi typu 7.72mm, tysiąc sztuk naboi typu 5.56mm, dwadzieścia osiem sztuk Kałasznikowa... – Zaczął wyliczać zbrojmistrz straży miasta licząc skrzynie.
Władimir wraz ze swoją nieletnią kochanką stali w centralnej hali i patrzyli jak konie z wątpliwą prędkością ciągną za sobą ciężarówkę.
-Odstawcie konie do wodopoju. Zasłużyły sobie – Oznajmił Kupiec – Adam! Weź nowego i rozładowujcie te skrzynie do magazynu! Ino migiem!
Antoni wziął ze sobą na zapas butelkę wody, zszedł na ziemię i zaczął odbierać ciężkie pudła od Adama.


Tymczasem nad Mazogrodem nastała noc...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 02-03-2009 o 22:27.
Extremal jest offline  
Stary 02-03-2009, 23:33   #2
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Piąta rano. Od dziecka budziłem się o tej porze i przez ostatnie trzydzieści lat nic się pod tym względem nie zmieniło. Spojrzałem zza prowizorycznego okna. Niebo zdawało się pulsować fluorescencyjną poświatą.
To nie była jednak żadna poświata, po prostu kwitła na nim tęczowa wstęga zorzy. Jeden z mniej śmiertelnych skutków ubocznych eksplozji nuklearnych w atmosferze i zjonizowania atmosfery.
Byłem już ubrany więc założyłem tylko ciężkie wojskowe buty i wyszedłem na zewnątrz.
Piąta godzina, pora zaczynać obchód stanowisk.

Mazogród nie był jakąś metropolią. Z pewnością nie było to bogate Południe, gdzie ponoć zachowały się nawet miasta które miały ponad sto tysięcy ludzi.
Biorąc jednak pod uwagę, że cały Północny Erg wyglądał jak zakątek piekła, Mazogród był czymś w rodzaju oazy na pustyni. Swoją drogą to nie jest tylko poetycka przenośnia.
- Dzień dobry, Kapitanie - mój zastępca, Franciszek Szyper przywitał mnie gdy tylko przekroczyłem próg drzwi.
Spojrzałem na niego spode łba. Niespecjalnie lubiłem, kiedy się tak do mnie zwracali, ale cóż poradzić. Widzicie - ja nigdy nie byłem kapitanem, nie w wojskowym znaczeniu.
Kapitanem był mój tatko, który spierdolił z rosyjskiej armii, gdy zaczęło się robić zbyt gorąco na Froncie Dżihadu w końcowej fazie wojny. W międzyczasie pomógł aktualnemu burmistrzowi przejąć miasto, po czym zajął miejsce dowódcy straży. Pewnie byłby nim do dzisiaj, gdyby nie urwała mu dupy jakaś zapomniana islamska mina.
Nigdy nie było mi żal starego skurwysyna.
W każdym razie, mazogrodzkim zwyczajem, zawód dziedziczyło się po ojcu. Może to i sprawiało, że czasem za coś zabierali się ludzie którzy nie mieli do tego talentu, ale gwarantowało to ciągłość produkcji. A przecież lepiej jeść niesmaczny chleb, niż być głodnym. Kto zaś się nie chciał Prawu podporządkować, ten kończył na szubienicy, lub jako niewolnik. A wtedy nie miał już żadnego wyboru w kwestii wyboru profesji.
Na Pustyni po prostu nie było czasu żeby się z kimkolwiek pierdolić w półśrodki.
- Dobry - mruknąłem do swojego adiutanta - Coś nowego?
- Na trzeciej Czujce sygnalizują karawanę. Dotrze tu koło południa.
- Mhm... Powiedz chłopakom, żeby wszystkich obszukali porządnie. Nie tak, jak kurwa poprzednio, że musieliśmy do nich pruć z granatników. I niech dopilnują, żeby odprowadzili daninę do skarbu. A jak nie będą chcieli, to niech nasi rozwalą kilku dla przykładu.
Szyper kiwnął głową i oddalił się w kierunku bramy.

Moglibyście zapytać, czemu nie użył krótkofalówki? Otóż, krótkofalówki nie miał tutaj nikt. Po wojnie były gówno warte. Poziom zakłóceń podczas dnia spowodowany nadmierną jonizacją atmosfery był tak duży, że nie można było usłyszeć nic poza trzaskami i szumem. Trochę lepiej było w nocy, kiedy zachodziło Słońce, ale też nie na tyle żeby gra była warta świeczki.
W Mazogrodzie wykorzystywaliśmy jedynie fale średnie, znane z tego, że choć kapryśne, to pozwalały na dość długodystansowe rozmowy.
Między dachami domów ciągnęły się ferrytowe druty, które służyły jako antena do nadajnika i odbiornika. Codziennie po zachodzie słońca rozpoczynaliśmy nasłuch, w nadziei, że uda nam się nawiązać łączność z Południem. Do tej pory bez większych sukcesów, chociaż kilka razy udało nam się nawiązać kontakt z jakimiś wsiunami leżącymi w okolicach Autarchii Poznańskiej...
W każdym razie nie nadawało się to w żadnym wypadku do komunikacji wewnętrznej. Wobec tego musieliśmy się uciec do bardziej prymitywnych środków.
Każda wysunięta za miasto Czujka posiadała heliograf - urządzenie działające na zasadzie odbijania promieni świetlnych przez lustra. Heliografiści posługiwali się zmodyfikowanym alfabetem Morse'a. Minus tego systemu był taki, że w nocy nie miał on prawa działać i musieliśmy się wtedy posiłkować semaforami morskimi, a te zżerały dużo cennego prądu...
Trzecia Czujka, z której nadano sygnał o karawanie, wysunięta była jakieś siedem kilometrów od miasta. Przy takiej pogodzie jak dzisiaj widoczność na Pustyni sięgała nawet dziesięciu, dwunastu kilometrów. Biorąc więc pod uwagę średnią prędkość karawany, rzeczywiście mogła ona dotrzeć tu dopiero koło południa.

Franek dołączył do mnie kiedy sprawdzałem raporty na Głównej Wieży - metalowej, żeliwnej wysokiej konstrukcji zwieńczonej płaską platformą. Budynek taki był nam potrzebny, żeby widzieć z daleka błyski z Czujek. Poza tym najeżyliśmy go stanowiskami strzelniczymi, więc w razie czego pełnił też rolę punktu obronnego.
- No co tam, Franek? - zagadałem.
- Na dole są gotowi do przyjęcia karawany.
- I dobrze. Co na obrzeżach?
- Spokój i cisza. Sidła też o dziwo puste.
Większość zwierząt nie przeżyła wojny. Często to co przeżyło, było tak potwornie zdeformowane, że jego zabicie było istnym aktem miłosierdzia. Ale najczęsciej to, co przetrwało i miało dość siły żeby się przystosować, było na tyle niebezpieczne, że co noc musieliśmy zakładać sidła. Zwierzęta często robiły się głodne i podchodziły blisko miasta. A nawet jeden taki metawilk zrobiłby niezły burdel zanim zdążylibyśmy go zabić. Stwory te pokryte były czymś w rodzaju pancerza. Nigdy się im nie przyjrzeliśmy, bo kazałem palić od razu ścierwa które z nich zostawały. Franek twierdził, że ten pancerz jest chitynowy, ale od kiedy chityna wytrzymuje serię z wojskowego cekaemu? A metawilki i tak nie były najgorszą rzeczą jaka mogła przyleźć do miasta z pustyni.
- Gdzie są? - zapytał się Szyper.
- Druga Czujka ich przed chwilą sygnalizowała.
- Czyli jeszcze z sześć kilometrów...

Jeszcze przed wpuszczeniem karawany, postanowiłem zrobić krótki obchód po samym mieście. Niedaleko poszedłem, kiedy moim oczom ukazała się grupka młodocianych wyrostków zaczepiających jakiegoś starca. Młodzieńcy szwargotali ze sobą w tym makabrycznym rosyjsko-bałtycko-polskim dialekcie który cechował ludzi z Obrzeża.
Uniosłem brew - stary wyraźnie chciał się postawić. Ale nie miał szans. Byli oni co prawda chuderlawi i wyraźnie zmęczeni podróżą, ale dziadek swoje złote lata miał wyraźnie za sobą. Widząc co się święci zacząłem biec w tamtym kierunku. Za sobą usłyszałem tupot butów Szypra.
Dopadłem ich w ostatniej chwili. Jeden szykował się do zarżnięcia swojej ofiary - jednak takie wałki nie odchodzą w moim mieście. A już szczególnie nie wtedy kiedy jestem w pobliżu.
Tego który wymachiwał kosą złapałem za nadgarstek i wbiłem mu ostrze w udo. Padł na ziemię. Drugi zanim się obejrzał dostał cios prosto w splot słoneczny. Trzeci był tak przerażony, że wystarczył na niego tradycyjny prawy sierpowy.
Mój tatko może był skurwysynem, ale nauczył mnie kilku pożytecznych rzeczy.
Pomogłem wstać staremu człowiekowi. Trójka bandytów gramoliła się z ziemi.
- Kurwy! Mówiłem wam, wara od miasta! – wydarłem się na leżących – Franek! Bierz chłopaków i zajmij się nimi, nie chce ich więcej widzieć!
- Ta jest, szefie! - służbiście krzyknął Szyper i wespół ze strażnikami złapał ich za szmaty wlekąc w stronę bramy. Przez chwilę zastanawiałem się.
- Franek! - krzyknąłem w końcu.
- Kapitanie?
- Zmieniam zdanie. Zrobimy z kurew użytek. Załóż im kajdanki na nogi i wyślij na pola. Popracują pół roku to im rozum z dupy do głowy wróci.
- Tak jest!
I tak właśnie toczyło się życie w Mazogrodzie. Prawo było surowe, ale rzadko kiedy skazywano na śmierć. Ludzkie ręce, których ciągle brakowało do pracy były zbyt cenne. A niewolników zawsze było zbyt mało.

Starzec, czy raczej Józef Schindler, okazał się być ciekawym człowiekiem. Przede wszystkim pierwszy raz widziałem kogoś tak starego. To prawdziwy cud, że on jeszcze żył... Pewnie pamiętał czasy przedwojnia. W przeciwieństwie jednak do moich towarzyszy, nigdy nie zawracałem sobie jednak dupy snami o "ziemi utraconej". Co ma być to będzie, żyjemy tym co jest, co mamy... Takie roztrząsanie doprowadzało zawsze do opuszczenia gardy. A okoliczne bandy tylko na to czekały.
Eskortowałem starca w kierunku hangarów. Stary chciał się widzieć z Burmistrzem. Ciekaw byłem po jaką cholerę.

Burmistrz nie był osobą którą wzbudzała zaufanie wyglądem. Nalana twarz, przekrwione oczy... Poza tym charakter, w którym główną maksymą było: "po trupach do celu". Jak na ironię były to cechy doskonale pasujące do roli przywódcy mieściny na środku Pustyni.
Jeśli zaś chodzi o moje z nim relacje... No cóż, i ja i on zdawaliśmy sobie sprawę, że nie poradzimy sobie bez siebie. I na tym najlepiej poprzestać.

- Skąd właściwie idziecie, panie Schindler? - próbowałem nawiązać rozmowę, jednocześnie uzyskując kilka ważnych faktów - I co was tutaj sprowadza?

Wreszcie zobaczyłem wjeżdżającą do miasta karawanę.
- No, tutaj się z panem żegnam. Burmistrza znajdzie pan po drugiej stronie hangarów - powiedziałem do starca - W razie kłopotów, zwykle jestem tam - wskazałem głową na Główną Wieżę, górującą swoją wielkością nad miastem.
Uścisnąłem dłoń Schindlera, po czym szybkim krokiem oddaliłem się w kierunku karawany. Miałem zamiar porozmawiać z Władimirem, zanim uzbroi mi połowę cywili w mieście...
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 03-03-2009 o 00:31.
Chrapek jest offline  
Stary 07-03-2009, 20:42   #3
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ciężarówka w której jechał Antoni wjechała w jakąś dziurę jakich było pełno na polskich powojennych drogach, chłopak poleciał do przodu i odbił się lekko od ściany. Zirytowany odgarnął ciemną grzywkę z oczu. Spojrzał po ciężarówce i przyjrzał się swemu towarzyszowi podróży. Chłopak, niewiele od niego starszy, góra dwudziestoletni siedział i palił fajka.
-Te młody, chcesz bucha?
Antoni chwilę się wahał w końcu skinął głową. Wziął papierosa i potężnie się nim zaciągnął co wywołało atak kaszlu. Jego starszy towarzysz uśmiechnął się z rozbawieniem i lekkim politowaniem. Wyciągnął do niego rękę.
-Adam.
-Antoni.

Po przełamaniu pierwszych rozmów, Antoni postanowił pociągnąć rozmowę dalej.
-Czy wszystko czym Władimir handluje to tylko śmiecie, jakie znalazł na zgliszczach?
-Nie, nie wszystko, ten szmelc to dla motłochu. Meble, materace, koce, wszystko jest gówno warte, w porównaniu do tego co jest w środkowej ciężarówce.
-A co takiego tam niby jest?

Chłopak był wyraźnie zaciekawiony.
-Broń i amunicja. Ponoć nawet jest w niezłym stanie, no i jest warta majątek. Wymienimy to na żywność i wodę pitną, z której słynie ten cały Mazogród.
Antoni przyjrzał się ciężarówce. Duża liczba zbrojnych mogła równie dobrze oznaczać cenny ładunek jak i to, że Władymir lubi mieć dobrze chroniony tyłek. Wzrok chłopaka szybko przeszedł z szefa karawany na młodą, ładną, zdrową dziewczynę mniej więcej jego rówieśniczkę. Konwojent obserwował ją przez dłuższą chwilę nim jego towarzysz nie zwrócił mu uwagi.
-Młody, nawet tak się nie gap na nią.
Antoni niechętnie przeniósł wzrok na Adama.
-A co siostrzyczka? Muszę mieć błogosławieństwo brata by móc na nią popatrzeć?
Jako, że różnie może być z poczuciem humoru ludzi, uśmiechnął się dodatkowo akcentując, że to żart.
-Heh, był taki Arek przed Tobą. Pracował jeszcze dłużej niż ja, u Władka, ponad dobre pięć lat.
-No i? Co ma to wspólnego z nią?
-Kiedyś trafiliśmy na coś dużego. Opuszczona stacja paliw pod Zambrowem, która na pierwszy rzut oka wydawała się pusta, miała dobre kilka ton sześciennych zapasu. Cynk o położeniu tej stacji, kosztował tyle, co dziesięć takich konwojów.
-Mazogród kupił ten cynk?

Anton wolał być dobrze zorientowany w sytuacji. Takie informacje jak kto dla kogo pracuje i kto na czym łapę trzyma są użyteczne.
-Nie wiem, za nisko jestem by takie szczegóły wiedzieć. Mniejsza o to. Pamiętam jak szef powiedział, że chlanie i ćpanie do białego rana będzie. Taa… Arek trochę wtedy przesadził, podszedł do dziuni szefa i zaczął ją bajerować.
-No to chyba nic strasznego?
-Napruty jak skurwysyn był. Powiedział do niej coś w stylu “Chodź piękna, zatańczysz na moim bananie”, coś coś… Mała się wystraszyła I poszła się poskarżyć “tatusiowi”.

"Koleś miał gadane i umiał podejść dziewczynę, ale chyba w burdelu."
-Nieciekawie dla gościa, Władimir to wredny typ.
-Nie musisz mi tego mówić, stłukł go jak psa jakimś prętem. Następnego ranka, przywiązali ledwie przytomnego do jakiegoś odosobnionego drzewa, woźnicom kazał chłostać aż do kości…

Chłopak przełknął ślinę, wizja w której to on był na miejscu Arka nie należała do najmilszych. Dziewczyna przestałaby być tak interesująca, Anton wolał już nawet nie patrzeć w jej stronę.
-A na końcu osobiście wziął spluwę i odstrzelił mu jaja… Kurwa jak on się darł i zwijał z bólu… Nikomu wtedy nie było do śmiechu. Arek to był dobry kumpel, tylko, że wypić lubił za bardzo. Pewnie do tej pory jakieś dzikie psy zeżarły, albo inne pojeby. Już niejedną historię słyszałem o kanibalach.
W głosie Adama było słychać smutek, Anton mu się nie dziwił. On nie znał Arka a było mu go żal.
-Dobra skutecznie mnie zniechęciłeś do niej.
-No mam nadzieję, bo jak spylimy te cacka w Mazogrodzie, to sądzę, że też jakieś chlanie się będzie szykować. Więc pamiętaj o tym.
-Jak się zapomnę, to daj mi chociaż spluwę z jedną kulą. Wolałbym sobie strzelić w łeb niż tak skończyć.

I taka była prawda, Anton wolałby popełnić sepuku tępym, pordzewiałym nożem niż oddać się w ręce Władymira.
-Załatwione.
Obaj wybuchneli śmiechem, chociaż chłopakowi do śmiechu nie było, ciągle miał przed oczami wizję tego co Władymir zrobił Arkowi.
-Byłeś w Mazogrodzie? Jak tam jest?
W głosie Antona można było usłyszeć wyraźne podniecenie, lubił nowe miasta, każde miało swoją specyfikę.
-Dla mnie dziura, jak każda inna. Jedyne co trzyma te miasto w ryzach to dobra woda pitna. Cały region jest zależny od Mazogrodu dzięki temu. Bandy Warszawiaków długo plądrowały te ziemie, zanim obecny burmistrz nie wparował ze swoimi ludźmi i nie zrobił z nimi porządku. Niczym się nie różnił od nich prawdę mówiąc, tylko na starość zachciało mu się cywilizację odbudowywać… Puste pierdolenie.

***

W końcu dojechali do miasta, strażnicy miejscy zaczęli ich rozbrajać, Anton popatrzył jak inni oddają broń i sam oddał strażnikom pistolet. Strażnik, który go rozbrajał z zaciekawieniem przyjrzał się bardzo dobrze zachowanemu glockowi 21, w przeciwieństwie do większości broni właściciel tego pistoletu nie musiał się martwić, że pistolet nie wypali. Anton miał nadzieję, że strażnik nie przywłaszczy sobie pistoletu nie chcąc narazić się ludziom Władymira. Chłopak wskoczył z powrotem na ciężarówkę, nie czuł się bezbronny, miał jeszcze nóż i potrafił się nim obronić. Ruszyli dalej, ludzie witali ich z radością. Dzieci biegły za wozami jakby czekały na coś, chłopak daleko w tłumię zobaczył jak strażnik zasłania trupa starszej kobiety, która pewnie umarła z głodu. Jak te dzieci mogą się cieszyć? Ten świat był pełen kontrastów. Mazogród nie był taki zły, w wielu miastach zostawiliby ciało kobiety na ulicy.
Adam sięgnął po karton z zabawkami i zaczął rozrzucać je dzieciom.
-Nie handlujemy tym?
Antona wyraźnie zdziwiło pozbywanie się czegoś na czym można zarobić.
"Może Władymir nie jest taki zły a stłukł Arka nie dla zachowania twarzy a dlatego, że naprawdę coś czuje do tej dziewczyny?"
-Nakaz Władimira młody. Na odchodne, ludzie sami będą nam dawać zapasy na drogę.
Wyobrażenia Antoniego o pracodawcy legły w gruzach.
"Jednak jest skurwysynem, jak każdy."

Wjechali w końcu do hangaru, Anton cieszył się, że w końcu dostanie zapłatę i będzie miał wolne.
-Adam! Weź nowego i rozładowujcie te skrzynie do magazynu! Ino migiem!
Wizja wolnego legła w gruzach. Anton włożył butelkę wody do kieszeni bojówek i zaczął odbierać skrzynie od Adama, chciał to skończyć jak najszybciej.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-03-2009, 16:05   #4
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Nie ma to jak miasto z zasadami, gdzie można rozprostować w spokoju stare kości, zagadnął do siebie w duchu Józef. Nic nie mogło się równać z tym, co było kiedyś, ale ile to już czasu minęło… Nigdy jednak nie zdążył się przyzwyczaić do tego świata. To nie był normalny świat, to nie była ta ułuda, w której kiedyś dano mu żyć. Ten świat jest jednak o wiele prawdziwszy… To wszystko jest wytworem człowieka. Gdzie się nie ruszysz, możesz natknąć się na wrak z różnymi pozostałościami. Co za skurwiel wpadłby na to, aby usmażyć całą rodzinkę w takim wraku?

Starze zmarszczył czoło, gogle wyraźnie odbiły na nim swój kształt. Wiatr nie był już taki, aby musiał się odsłaniać przed piaskiem. Schował okulary do kieszeni swojego płaszcza, i ruszył piaszczystą drogą, co jakiś czas odczuwając butem ukryte pod piaskiem twardsze kawałki skał. Tu musiała być kiedyś droga.

Miasto ma strażników. Cholera, jasne, że mieli ich od samych początków. To chyba jedna z najbardziej „ucywilizowanych” osad w promieniu kilkuset kilometrów. Nie liczył oczywiście osad zarządzanych przez wojskowych. Ci jednak byli bardziej popieprzeni, niż gnojki, które miały czelność zaczepić go zaraz po przekroczeniu bramy. Pieprzone sukinsyny. Józef nienawidził płaszczyć się o swoje życie, gdzieś w głębi duszy czekał na swój koniec już od wielu lat. Od momentu, kiedy wszystko wywróciło się do góry nogami.

Otworzył oczy. Stał przed nim jakiś młodzik, poganiający to ruskie ścierwo. Nie lubił być zdany na laskę innych. Niesety, to już nie te lata… Bartłomiej Woronow, nie wszyscy mogli sobie pozwolić na nazwiska. Chodzi bardziej o to, że teraz to było już mało znaczące, od, relikt sprzed wojny. I tak wszyscy wołali na niego staruch, facet z poharataną gębą zawsze będzie nazywany wytrzeszczem, albo zakazaną mordą, a strażnik, strażnikiem. Numer jeden, dwa… Woronow, z ruska trochę brzmiało. Nie cierpiał ruskich. Od czasu wojny, w końcu miał wiedział, czyje bomby pierwsze dopadły Polskę. Jednak to nie było takie ważne, nie teraz… Nie ma się za co mścić. Tylko głupiec porwałby się w mgłę, skrywającą tajemnice o wiele bardziej mroczne niż zabójstwo setek milionów ludzi. Facet zaproponował mu swoje towarzystwo do Maciejewskiego, tego starego skurczybyka. Swoją drogą Woronow musiał być nowy, skoro nie słyszał o Józefie. Albo nie przejmował się tym, co się wokół niego działo.

- Skąd właściwie idziecie, panie Schindler? – padło pytanie. Po chwili kolejne. – I co was tutaj sprowadza?

Staruszek spojrzał bystro na niego swoimi oczyma o kolorze turkusu, i chwilę potrwało, zanim się odezwał. Skąd właściwie idziecie? Nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Szedł znikąd, z miejsca do miejsca, nie mógł wytrzymać w jednym miejscu. Przed wojną mieszkał w Wielkopolsce, ale teraz to pustynia, jakich wiele. Czasem z daleka, przy dobrej pogodzie, można było ujrzeć z kilkunastu kilometrów wystające spod piachu betonowe bloki i słupy Poznania, stolicy pyrlandii. Teraz to miejsce jest nawet bardziej niebezpieczne i zdradliwe niż dziura warszawska. Chociaż, dawne miasta z południa mógłby walczyć o statystykę posiadania największego ścierwa na ziemi.

- Ze świata.- odparł po krótkiej chwili. – Przychodzę ze świata, to jedyne, co mi przychodzi do głowy.
Na jego twarzy pojawiło się coś, co można by nazwać uśmiechem, ale spośród tych wszystkich zmarszczek i zapadniętych policzków efekt był odwrotny od zamierzonego.
- Ze świata jestem, a więc świat mnie tutaj sprowadza. Maciejewski, jak się zdaje, burmistrz tej mieściny, a jak mówiłem, mój stary znajomy, to jest bardziej namacalny powód. Widzisz, czasami w takim wieku, jak mój, nachodzą człowieka różne refleksje, jedną z nich jest tęsknota. Mówiąc krócej, stęskniłem się za nim, mam nadzieje, że na zdrowie nie narzeka, co ja niestety nie mogę powiedzieć…

Nim skończył, już byli na miejscu. Woronowi się widać spieszyło, Schindler domyślał się, czym spowodowany jest taki pośpiech.
- No, tutaj się z panem żegnam. Burmistrza znajdzie pan po drugiej stronie hangarów – powiedział. – W razie kłopotów, zwykle jestem tam – wskazał na Główną Wieżę, górującą swoją wielkością nad miastem.

Starzec uścisnął mu dłoń.
- Dzięki za pomoc. – odparł na pożegnanie. Rozejrzał się dookoła.
- Gdzie to ja… a. – namacał w rękawach dobrze ukrytą broń. Jeden, stary Vis i kompozytowy Glock stanowiły całkiem niezły tandem, w szczególności na pustyni. Mając na celu spotkanie się z burmistrzem jeszcze przed zmrokiem, ruszył mu na spotkanie.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 10-03-2009 o 17:44.
Revan jest offline  
Stary 11-03-2009, 18:31   #5
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu


Srebrzysty księżyc górował na nieboskłonie, tuląc dzień do snu. Mazogród pracował na 3 zmiany, taka jest cena za dominację w regionie, każdy obywatel znał swoje miejsce w szeregach i wiedział jakie obowiązki do niego należą. Na polach, gdzie mieszkali ludzie trudniący się rolą, wspinali się na po drabinach na szczyt swoich izb mieszkalnych i zapalali pochodnie w szklanych kloszach, oświetlając tereny wzdłuż miasta, po to by wartownicy na murach i stróżówkach mogli lepiej pilnować siatek i drutów kolczastych odgradzających miasto od dziczy. Izby rolników skonstruowane były stylem prowizorycznym, od gratów począwszy na drewnie kończąc.

*****

Wschodnia Dzielnica Mazogrodu

-Zmierzch! Zamykać bramy i sprowadzić psy! –Rozległ się donośny tenor nad miastem.
Woronow zadarł wzrok do góry, będąc z siebie dumnym z dobrze wyszkolonego strażnika. Dobrze wiedział, że niełatwo przy tak słabych warunkach wyszkolić dostatecznie dobrze żołnierzy, tym bardziej był z siebie zadowolony, że udało mu się wychować na nowo tego starego Ukraińca Adriana co się darł nad nim.
-Zmiana Warty! – Kontynuował Ukrainiec z wieżyczki, którą Bartłomiej miał już za plecami.
Hangary ciągnęły się na cała długość jednej z wylotowych ulic Mazogrodu. Te puste stalowe konstrukcje w przeszłości były halami produkcyjnymi Toyoty, w ramach rosnących cen ropy na świecie i hale montażowe upadały, na długo jeszcze przed wojną.
Dziś to właśnie tu, toczyło się życie dawnego Różanu. Mieścił się tu rynek, magazyny sprzętu, zbrojownia, nawet częściowo koszary tu się mieściły, a z niezagospodarowanej całej przestrzeni hangarów, część sąsiadująca z rynkiem zamieszkują najbiedniejsi ludzie, Miejsce te, było namiastką slumsów, ale w dzisiejszym świecie, nieważne było jak się mieszka, ale priorytetową sprawą było samo przetrwanie. Garnizon nie bez kozery był postawiony w tym miejscu, bliskie sąsiedztwo z główną, wschodnią bramą miasta, z bazarem i najniebezpieczniejsza okolicą zmusiło miasto do wybudowania tu drugiego garnizonu.
Bazarek, przez który przewijało się setki ludzi przez całą dobę, można tam było kupić wszystko, od tandetnego fatałaszka ze świńskiej skóry, po drogocenną żywność i rarytasy, w postaci warzyw. Harmider donosił się głośnym echem po całej wschodniej dzielnicy, a na ulicy zaczął się robić tłok. Godzina policyjna nie obowiązywała dziś tej części miasta, nigdy nie obowiązywała w ostatnie dni lata. Woronow zamyśliwszy się na chwilę, zauważył nawet jak psy wartownicze prowadzone przez jednego z uzbrojonych mężczyzn ujadają, z wściekłością wilków na nieopodal bawiące się dzieci.
”Co za cymbał” – Pomyślał Woronow na ten widok, wiedząc, że nie można ludzi szczuć psami gwizdnął na palcach zwracając się do innego, ryżego wartownika, który właśnie mijał dowódcę straży z nad przeciwka:
- Ej, Ty! – Wskazał palcem na zdezorientowanego w pierwszej chwili strażnika – Każ temu debilowi założyć psom kagańce! Na chuj mu tłumaczyłem, że w mieście ma zakładać kagańce, a dopiero zdejmować na polach? Jak pogryzą jakieś dziecko, to osobiście skręcę mu kark!
-Tak jest Kapitanie! – Zasalutował pociesznie żołnierz, poprawiając szelkę uwieszoną na ramieniu od Kałacha i oddalił się w stronę psiarza. Woronow przystanął i z niekrytym cynicznym uśmiechem podziwiał jak męczą się obaj z zakładaniem psom skórzanych kagańców na pyski.
Żołnierze Mazogrodu darzyli Woronowa sporym respektem, sam był uważany za człowieka czynu, który zawsze i wszędzie stawia na swoim i nikt nie kwestionuje jego oddania miastu. A każdy kto miał inne zdanie na ten temat, kończył w najlepszym wypadku zakuty w dybach jako niewolnik. Bartłomiej spuścił wzrok z dwóch podopiecznych i ruszył w dalsza stronę wzdłuż hangarów, mrok ulic oświetlał blask pochodni przed domami, a niebo oświetlały ostre halogeny, z wieżyczek i murów miasta...

*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Hala magazynów

Antoni tymczasem popijał wodę, siedząc na skrzyniach z bronią, zastanawiając się, skąd wzięli prąd w tych gigantycznych halach, oświetlając metalowego potwora, jakim niewątpliwie były hangary. Zdawało się, że to największy budynek w mieście, a możliwe, że i największy jaki kiedykolwiek widział w swoim krótkim życiu. Dopiero co skończyli wyładowywać z Adamem sprzęt w halach hangaru.
-Tylko nie pierdnij bo wyjebie nas w powietrze – Roześmiał się stojący obok Adam, a na krótko ostrzyżonej czaszce zawitał uśmiech.
Ciemnowłosy chłopak, nie miał nawet siły się roześmiać, przyłożył butelkę do ust i mimowolnie spojrzał na ponętny tyłek młodziutkiej dziewczyny u boku Władimira. Wzrokiem rozbierał ją, mierząc od dołu w górę urodziwe piękno, zgrabne nogi, wcięcie w talii... I dopiero spostrzegł się, że dziewczyna również na niego spogląda, śmiejąc się do siebie przy tym. Antoni speszony, odwrócił wzrok, a na jego twarzy pojawiły się obfite rumieńce.
Władimir akurat rozmawiał z siwym jegomościem ubrany w grafitowy garnitur. Widać było, że ubranie nie jest pierwszej świeżości, ale na tle pozostałych prezentował się bardzo okazale.Właśnie poprawiał na nosie okulary.
-Więc ile tego masz razem? Władimirze?
-Około 50 sztuk broni automatycznej, 12 RPG, ze 30 granatów w tym dwa z zbiornikami kwasowymi – Odchrząknął Rosjanin gładząc ciemny wąs – A amunicji starczy ci na tyle, że spokojnie starczyłoby na obronę miasta na kilka tygodni!
-Pewnie jakiś Białoruski poligon splądrowałeś, co? – Zagaił spoufalając się -100 baryłek wody powinno Ci wystarczyć.
Nawet spod ciemnych okularów Władimira, można było dostrzec wydobywający się blask oczu, a kąciki wąsów podniosły się do góry.
-Jest Pan nad wyraz hojny, panie burmistrzu, a może coś na drogę dorzucili do jedzenia?
Elegancki człowiek w szczerosrebrnych włosach spojrzał na kupca spode łba.
-Jesteście moimi gośćmi. Ugoszczę was, nakarmię i napoję, ale żywność na drogę, sami sobie musicie kupić u ludzi na bazarze – Wskazał palcem w stronę sąsiedniej hali, która oddzielona od tej była od magazynów sporym włazem. –Ale to jutro dobijemy targu, przebyliście sporą drogę, rozumiem, ze chcielibyście spocząć, miejsca dla Ciebie i Twoich ludzi znajdą się w motelu dla przybyłych, znajdującej się na drugiej stronie ulicy. Woronow chce jeszcze z Tobą przedyskutować sprawy formalne, ja jestem laik. To mój zastępca, powinien być lada chwila, Ja muszę sprawdzić raporty w garnizonie. Zatem do jutra – Burmistrz delikatnie pochylił czoło, dając sygnał Władimirowi, że spotkanie dobiegło końca, w odpowiedzi kupiec pochylił się w pas.
Po hali krzątanina narastała z chwili na chwilę, Władimir przyzwyczajony do tego, że przynajmniej po podróży gospodarze innych miast pozwalają na chwilę odpoczynku, w Mazogrodzie rzecz była z goła odmienna. W myśl burmistrza, żadna chwila nie mogła być zmarnowana. Dyscyplina wojskowa strażników pozwalała sprawnie rządzić mu miastem.
-Adam, Nowy podejdźcie tu! – Krzyknął Władimir, odczekując dosłownie chwilę, nim Burmistrz nie zniknął w kolejnym włazie prowadzącym do Garnizonu, obstawionym przez ciężkozbrojnych żołnierzy.
Adam i Antoni posłusznie podeszli przed obliczę swojego Pracodawcy:
-Bierzcie swoje giwerki i idźcie się rozejrzeć. W mieście mam informatora, Wiktor Krawczyk się zwie. Ma coś ekstra dla mnie – Odpowiedział z zacięciem na ustach ciemny Rosjanin
-Wiktor...? – Adam próbował zapytać ponownie jak nazywa się człowiek którego mają odnaleźć
-Krawczyk głąbie! – Wydarł się Władimir, nagle chłopaki przypomniały sobie, jak to impulsywny jest ich szef. – Dobra a teraz won mi stąd, zanim się wkurwię! Jeszcze Woronow coś wywęszy! Krawczyk przekazał mi cynk, że odnaleźli bunkier gdzieś na południe od Mazogrodu. Obiecał dać mi współrzędne. – Rzucił zza pazuchy chłopakom ich broń, którą zdali strażnikom u bram miasta.– To prezent od Wujka Władimira, drogo się cenią Ci strażnicy...
Anton schował swojego niezawodnego Glocka21 i ruszył bez zbędnych szmerów za Adamem.
-A i jeszcze coś! – Usłyszeli za sobą i odwrócili się w stronę Władimira – Moja kotka chce mieć jakąś ładną pamiątkę z tej mieściny. Rano się widzimy tutaj, dobijamy targu i spadamy stąd. – Chłopaki kiwnęli głową i oddalili się w stronę bazaru.
”Będziemy mieli problemy” – Przeszło przez myśl Antoniemu.
-Nie martw się – Odrzekł Adam, patrząc na zmartwioną minę Antoniego – Kupców nikt nie rusza, tylko nie machaj nikomu spluwą przed twarzą, bo skończymy na szubienicy...


*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Wejście do Drugiego Garnizonu

-Shindler? – Zagaił ciekawsko jeden ze strażników – Nic mi to nie mówi
-Woronow pozwolił mi spotkać się z burmistrzem.... – Odpowiedział z niesmakiem Józef, jednak wcale lichej tej obrony nie mają.
-Dobra zaprowadzę Cię – Odpowiedział drugi ze strażników strzegący wrót do garnizonu hangarowego. – Tylko pamiętaj, jeśli nie jesteś jego znajomym, to masz przejebane – Dopowiedział z szyderczym uśmiechem.
Józef przemilczał zniewagę, wiedział, że nie ma takiej możliwości. Obaj znacie się kopę lat, razem za pan brat przemierzając pustkowia, kiedy większość z tych gołowąsów nie była nawet w planach swoich rodziców.
Mineli halę, w której rozładowywali się właśnie kupcy, i dotarli do stóp włazu do garnizonu. Dwaj strażnicy, obici w metalowe pancerze, pamiętające czasy wojny bacznie obserwowali Józefa. Jeden z nich miał nad wyraz sporą ochotę by przemacać szaty Starca w poszukiwaniu dóbr, ale jak tylko usłyszał, że owy Starzec ma błogosławieństwo Woronowa, momentalnie wypadł mu ten pomysł głowy.
-Otwórz – Powiedział bardziej rosły z ciężkozbrojnych żołnierzy do kolegi w okienku koło włazu. Wrota rozsunęły się, a wewnątrz Józef zobaczył raptem średniej szerokości halę, po której krzątali się żołnierze, Shindler idąc wolniejszym krokiem mimowolnie z wrodzonej ludzkiej ciekawości przyglądał się jak wyglądał taki garnizon. Z jednej strony, stojaki na broń, prężnie zdobiły ściany, gdzie nie gdzie żołnierze siedzieli przy stolikach, jedząc kolacje odpoczywali tutaj w przerwach, co nie którzy palili rozmawiając z kolegami, a jeszcze inni spali, przykryci kocami. Jeszcze inni ostrzyli noże, a jeszcze inni siłowali się między sobą na ręce, gromadząc w okół siebie kilku osobową widownię. Józef potknął się zagapiony, o metalowe stopnie, prowadzące do górnego pomieszczenia, z dołu ten widok nie robił wrażenia, dopiero widząc z góry, liczbę żołnierzy dotarło do niego w jaki sposób podporządkowali sobie te niespokojne regiony.
-Czemu tylu żołnierzy siedzi w garnizonach? – Zagaił do towarzyszącego mu żołnierza
-Zmiana warty właśnie trwa, jedni właśnie dopiero co przyszli z domów, drudzy szykują się do powrotu, do swoich kobiet i dzieci – Odpowiedział ze znużeniem w głosie -To tu – Odpowiedział i otworzył drzwi, w środku siedział za biurkiem twarzą do drzwi, nie kto inny jak jego stary znajomy, Burmistrz Robert Maciejewski.
-Chyba oślepłem na starość widząc tu Ciebie! – Odparł burmistrz wyraźnie zaskoczony obecnością Józefa. – Zostawcie nas samych! – Dodał po chwili.
Józef z wyższością spojrzał na żołnierza – Możecie odejść żołnierzu – Zaintonował mu salutem i wszedł do biura burmistrza, zamykając za sobą drzwi przed nosem żołnierza.

*****

Dzielnica Wschodnia – Hangary – Hala Magazynów

Kapitan Woronow pewnym, szybkim krokiem wpadł do środka Hangarów, potwierdzając przybycie starca, podającego jako znajomego burmistrza. Wszedł do środka magazynów i w oczy rzucił mu się w oczy Władimir, wąsaty przyjemniaczek, który nigdy nie zdejmował swoich ciemnych okularów z oczu, Woronowa rozśmieszyła wizja, niesamowitego zeza pod tą ciemną zasłoną , tym bardziej, że panowie zbytnio nie darzyli siebie nawzajem sympatią. Podszedł do niego.
-Kapitan Woronow, jak miło pana znowu widzieć.... – Odpowiedział Władimir tuląc się do swojej lolitki, której nie odpuszcza nawet na krok.
- Bez pierdolenia mi tu Władimir – Wygarnął bez ogródek Bartłomiej zakładając ściśnięte pieści na biodrach – Ty wiesz i ja wiem, że coś na lewo tu kombinujesz!
-Ależ skądże znowu, panie Kapitanie... – Dodał zagryzając wargi w złości Władimir.
-Żadnej sprzedaży broni na lewo, narkotyków i pamiętaj o swoim limicie kupna niewolników.
-Tak wiem, jeszcze pięciu mogę u was kupić... – Odparł tonem głosu, jakby zniechęcającym do dalszej rozmowy, ale Woronow nie przejął się słabą mową ciała Władimira.
-No to się cieszę – Zadowolony z siebie Bartłomiej spojrzał za siebie i krzyknął do jednego z kręcących się po hali strażników
- Sprowadźcie mi Ludwika! Fakturę musi wystawić! – Wydarł się na cała halę, słysząc w uszach wielokrotne echo swojego głosu. - „Jeszcze tego kurwa brakowało, bym papierową robotą się zajmował” – Pomyślał
-Kapitanie! – Usłyszał z drugiej strony hali, i zauważył ryżego strażnika, którego wcześniej poganiał do pomocy w zakładaniu psom kagańców.
-Co znowu? – Odpowiedział Woronow, czując ulgę na sercu, że więcej na ta zakazaną gębę Władimira patrzeć nie będzie musiał.
- Kiedy zapadła noc i włączyliśmy radia 2 i 5 nie odpowiadają... – Odpowiedział zakodowanym szyfrem, żołnierz, który wkładając wysiłek w jak najszybsze dobiegnięcie do Woronowa, obrodziły pulsujące poliki ze zmęczenia. – Pana adiutant czeka koło wschodniej bramy.
-Franek? Miał dziś być przy południowej...
-Grzegorz Jóźwiak panie Kapitanie!
-Ah Józek – Ogarnął Bartłomieja jęk zrozumienia, lecz po chwili zlustrował się, że poważna jest sytuacja, kiedy Grzegorz zwany Józkiem przez nazwisko opuścił główny garnizon z centrum miasta i ruszył pod bramę.
-Kazał panu zgłosić się do Głównej Wieży i ustalić łączność...
-Dobra, wiem co robić! – Wydarl się poruszony Woronow – Muszę się pożegnać, jeszcze się zobaczymy. – Powiedział wyraźnie poruszony i truchtem ruszył ku wyjścia.
Władimir z udawanym przejęciem spojrzał na swoją ślicznotkę:
-Czyżby kłopoty w raju? – Zagaił do niej, wkładając grubą, spoconą rękę pod jej spódnicę...


*****
Dzielnica Wschodnia – Hangary – Drugi Garnizon

-Sporo minęło od naszego ostatniego spotkania – Zagadnął Józef
-I bardzo sporo się zmieniło od tamtego czasu Shindler – zripostował mu Burmistrz – Znowu w podróży? Nie myślałeś by przestać gonić za przeszłością, skrytą pod ziemią i dożyć spokojnej starości?
Józef nie odpowiedział, myślał w głębi duszy co mu odpowiedzieć.
-Doszły Cię pewno słuchy, że odkryli 02...I zgaduję, że własnie po to do mnie przyszedłeś?
-Dokładnie...- Odparł ściszonym głosem
-Szukaliśmy go kopę lat, a on był tu, pod naszym nosem na wyciągnięciu ręki – Kontynuował burmistrz – Ale to już nie te lata...
-Marudzisz – Odparł cynicznie do starego przyjaciela.
-Ile to lat minęło? 20-25?... – Zanurzył się we wspomnieniach Maciejewski
-33 – Krótko przerwał dywagacje Józef, zasiadając naprzeciw swojego rozmówcy.
-33... – Powtórzył ściszonym głosem po nim - Że Ty jeszcze masz tyle sił, w ogóle cudem jest to, że jeszcze żyjesz. Mało który człowiek jest w stanie przeżyć na pustkowiach dłużej niż tydzień... No nie wliczając w to dzikich bestii i bandziorów.
-A kto powiedział, że ja jestem człowiekiem? –Intrygująco odpowiedział mu Józef
-Nie żartuj sobie ze mną – Machnął ręką łudząc się, że to załagodzi atmosferę rozmowy – Pamiętasz czym był ten bunkier?
-Bunkrem wzorowanym na 01, jednak w rzeczywistości ponoć nawet do pięt mu nie dosięgał.
-01 to mit, legenda! – Krzyknął Maciejewski, przekrzywiając okulary na nosie
Józef nic nie odpowiedział, oparł łokcie o blat biurka, a dłonie splecione ze sobą palcami, opierał o swą sędziwą brodę.
-Zrozum Józef, nie możesz walczyć z wiatrakami, jeśli ktoś miałby odnaleźć kompleks 01, to już dawno byśmy to zrobili!
-Wiem, że istnieje, tylko trzeba dorwać się do 02 by ustalić dokładne położenie pierwowzoru...
-Ty chyba na prawdę nie jesteś człowiekiem, nikt inny, poza Tobą nie wierzył by w tej bajki, przez przeszło 33 lat...
-Znalazłbym, gdy by Ci się nie zachciało przejmować tego miasta...
Maciejewski przełknął te słowa, dość frasobliwie
-Ty wiesz co znaczy te miasto? Dla tych ludzi?
-Tak wiem, jest rajem... Oazą na pierdolonej pustyni – teatralnie wywrócił oczy – O tym zawsze marzyłeś
-I moje marzenie się ziściło! – Odpowiedział radośnie – Twardą ręką co prawda rządzę, ale tego wymagają czasy...
Józef przyjrzał się barakowi, w którym akurat siedzieli
-I to nazywasz marzeniem?
-Nie bądź śmieszny – zignorował zaczepkę słowną – Nie mieszkam przecież tu, Hangary są sercem miasta. Tu mieszka najwięcej ludzi, skupionych w okół bazaru.
-Widziałem pola przed miastem... – Odparł Józef
- W istocie. 2 hektary wgłąb lądu od każdej bramy, północnej, wschodniej i południowej i dodatkowe 3 za mostem na drugim brzegu Narwi. Za przedpole miasta pełnią właśnie nasze pola uprawne, narazie jest to tylko zboże. Nic innego, bardziej urodzajnego nie chce wyrosnąć, a jak już coś rośnie to zmutowane.
-Wiadomo, że żywność nie jest zmutowana?
Burmistrz popatrzył na niego z niedowierzaniem
-Powietrze nawet jest skażone... – Odparł ze smutkiem w głosie- Ale nie łupimy już więcej sąsiednich wiosek sami sobie wytwarzamy żywność...
-Wiesz co się stało z Warszawą, i pozwalasz swoim ludziom pić wodę z tej rzeki?
-Nie pozwalam, kilka łyków tej wody bez przygotowania i człowiek już staje się napromieniowany - Odparł
-To jak...
-Pamiętasz jak w 2053 przeczesaliśmy ten bunkier koło obwodu Kalingradzkiego?
-Ruskie desta... destu..
-Destylatory chemiczne, usuwające promieniowanie z skażonej wody.
-Ale to były tylko plany...
-Ponownie przeczesaliśmy tamtą kryptę, już z prototypami, wystarczyło tylko je podłączyć pod Turbiny wodne.
Józef z nadmiaru rewelacji przetarł oczy ze zdumienia. – Ale żeby móc obsłużyć takie oczyszczalnie to trzeba mieć prąd...
-Mamy prąd.- Młyny oprócz mielenia ziarna w jakimś stopniu wytwarzają też prąd. Dzięki turbinom wodnym, własnej roboty – Widząc podziw Józefa, kontynuował dalej – Trzy elektrownie wietrzne też mamy na drugim brzegu rzeki i to one dają nam najwięcej prądu.
-Ulice oświetlane są podpalonymi kubłami na śmieci i pochodniami... Tylko w tych pomieszczeniach się świeciło sztucznym światłem.
-Monopol na prąd mam ja i wojsko, wykorzystujemy tylko niezbędne minimum, lwią cześć prądu zabiera nam oczyszczalnia... – Odpowiedział – Zwykli ludzie radzą sobie na własną rękę... Młyny, destylatory i generatory prądu są w dzielnicy nadbrzeżnej, zwanej potocznie portem.
-Ładnie, ładnie. – Mruczał pod nosem Józef.
-To, o czym mam Ci jeszcze opowiedzieć? – Wyjął spod szuflady kilka map i wręczył je swojemu przyjacielowi z dawnych lat.
Shindler rozprostował mapę, na której widoczna była cześć Mazowsza, Podlasia, Ergu pólnocnego, ziemi Świętokrzyskiej i kawałek Lubelszczyzny. Na niektórych miejscach czerwonymi punktami zaznaczone były bunkry, krypty i inne schrony przed wojenne, jak się okazało było ich całkiem sporo, a w większości Józef już miał przyjemność spenetrować. Nieznane mu były miejsca zaznaczone w okolicy Warszawy i bunkru pod Kielcami. O dziwo nie widział na mapie zaznaczonego numeru 02...

*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni z Adamem raźnie ruszyli wzdłuż oświetlonej jarzeniówkami alejki. Było tu głośno, gwarno i duszno. Żadnych okien bohaterowie nie zdołali ujrzeć, a wentylacja chyba nie spisywała się najlepiej w tym miejscu, szczęście, że przyszła noc i powietrze stało się wilgotniejsze. Ale pomimo tych wszystkich wad, było tu kolorowo i wesoło. Dzieci bawiące się przebiegały im pod nogami, kuso ubrane dzie3czyny ofiarowały im najróżniejsze usługi, namolni sprzedawcy przez 30 minut próbowali wcisnąć Antoniemu bezcenny dywan. Próbowali różnorakich smakołyków, takie jak szczury obtoczone w tłuszczu, jaszczurki nabitej jak szaszłyk no i legendarnego, polskiego schabowego. Nikt nie chciał im powiedzieć, z czego to mięso było, ale było wyborne.
-Kupujemy coś Twojej lubej? Haha! – Roześmiał się Adam, szturchają za ramię Antoniego.
-No nie wiem... – Odparł niemrawo Szczupły chłopak.
-Widziałem jak na nią patrzysz, masz na nią ochotę, a widziałem też jak ona patrzy na Ciebie... Jak jeszcze nie powiedziała nic staremu, to może, może – Drążył dalej temat Adam, złączył kciuk z palcem wskazującym, a palcem drugiej ręki wsadził w owy okrąg.
-Głupek – Odwzajemnił kuksańca – Dobrze, że oddał nam Władimir broń.
-Przyda nam się na obcym terenie. Tylko pamiętaj, użyć jej w ostateczności. To co kupujemy jej coś?
-Kasy za dużo już nie mamy.
-Coś mam uciułanego na czarną godzinę, kilka euro się znajdzie.
Antoni przez dobrą chwilę obserwował dookoła głowy, co by tu jej kupić, od straganu do straganu ceny się różniły, a i coraz więcej rzeczy mu się podobało, ale nad wyraz wpadły mu w oko, wisiorek z czerwonych pereł, zwieńczony sercem, mała dziewczynka sprzedawała upominki w jakimś kartonie. Na drugim stoisku z Rosłym, obrośniętym gościem za nim układała się czerwona chusta, w sam raz pasowałaby do jej sukienki, pomyślał Chłopak. A na trzecim straganie, stara babinka opasana w ciemne burnusy miała wysublimowane pachnidła.
”Nie stać nas na wszystko” – Pomyślał Antoni, ale jeśli chciał zdobyć jej względy to wypadałoby oprócz podarunku zaleconego od Władimira, kupić coś ekstra od siebie... Może coś ukraść, pożyczyć? Po rozmyślaniu przypomniał sobie chłopak, że jeszcze popytać się trzeba ludzi o Wiktora Krawczyka.

*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

Woronow, z rudawym przydupasem u boku nie zatrzymywali się na postoje, ciemne ulice oświetlane pochodniami, były widokiem normalnym. Za dużo nie było widać w zaułkach, ale dla Bartłomieja Woronowa, który wychował się i patrzył jak miasto z zapadającej się nory przeobraża się w dominującą siłę w okolicy znał te miasto od podszewki. Właśnie wdrapywali się do Wieży Głównej;
-Kapitanie!- Krzyknął Adrian, dowódca zmiany który darł się wcześniej nad Woronowem, salutując na baczność – Sierżant Jóźwiak jest przy bramie i czeka na dalsze instrukcje od Pana!
-Najpierw to powiedzcie, co się tu do kurwy nędzy dzieje! – Rzekł zmęczony i od niechcenia machnął ręką w geście salutu.
-Zwiadowcy ze wschodu nie dają znaku życia!
„Może ich Metawilki wpierdoliły” – Pomyślał pół żartem-pół serio Woronow, ale ze wzgląd na morale, postanowił nie być aż tak cyniczny: - Zdajcie dokładny raport!
-O godzinie 21 „5” dała informację do trzeciej czujki na wschodzie, że stracił sygnał z latarki zwiadowczej „2”, więc poszedł na rekonesans w poszukiwaniu zaginionego . Od tamtej pory ślad po nich zaginął.
-Może bestie ich dopadły? – Nie wytrzymał i w końcu musiał tą tezę wysnuć.
-Żeby to takie proste było panie Kapitanie – Spochmurniał Adrian – Czujka mówiła, że ostatnia wiadomość „piątki” przerwała seria strzałów...
-Kur... – Nim dokończył kląć Woronow, brygadzista dalej kontynuował
-Ale to nie najgorsze...
-A co się jeszcze stało?
-Utraciliśmy łączność z trzecią czujką... Jakie rozkazy?



Księżyc w najlepsze górował na ciemnym niebie, i nic nie wskazywało na to, że ta noc będzie inna niż każda. Zupełnie inna...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 06-04-2009 o 16:39.
Extremal jest offline  
Stary 13-03-2009, 16:05   #6
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- Skąd właściwie idziecie, panie Schindler? – zapytałem – I co was tutaj sprowadza?
- Ze świata.- odparł po krótkiej chwili. – Przychodzę ze świata, to jedyne, co mi przychodzi do głowy.
Skrzywiłem się. Jako człowiek do bólu pragmatyczny nie lubiłem takiej gówno wartej poezji, czy innych tego typu głodnych metafor. Stary coś ukrywał, czułem to w jego postawie, w tym, że zawahał się, zanim odpowiedział na moje pytanie. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby wysłać kogoś, kto będzie miał na niego oko dopóki będzie przebywał w Mazogrodzie.

Spojrzałem w górę. Zmiana wachty jak zwykle odbywała się w doskonałym porządku. Niełatwo było wyszkolić w ten sposób ludzi którzy nie mieli żadnego kodeksu moralnego, żadnych zahamowań; jedynie instynkt przetrwania. Ale to właśnie ten instynkt zmusił ich do zaakceptowania nowych warunków, do tego by wykorzystywać pełnię swoich możliwości. Oczywiście nie obyło się bez publicznych egzekucji, zniewoleń i wypędzeń. Ale w końcu, metodą kija i marchewki, udało mi się zrobić z bandy darmozjadów najlepszych żołnierzy na Północnym Ergu. Jasne, że to nie było to co gdzie indziej, ale na miarę naszych możliwości wystarczało...
Przynajmniej jak do tej pory.
- Zmiana Warty! - krzyknął z góry Adrian. Stary Ukrainiec był symbolem przemian. Znakiem tego, że z kogoś, kto żywił się ludzkimi zwłokami i okradał masowe groby, da się wyszkolić na towarzysza broni. Aczkolwiek nikt chyba nigdy już mu do końca nie zaufa.
- Priekriasna noc, kapitanie! - krzyknął do mnie Adrian i zamachał ręką.
Skinąłem mu głową na powitanie.
Noc rzeczywiście była ładna, choć czuć było w mieście pewne napięcie. To pewnie ta karawana; takie rzeczy zawsze burzą spokój.
Szybkim krokiem oddaliłem się w kierunku hangarów.
Zanim tam dotarłem, zdążyłem jeszcze opierdolić cymbała, który prowadził ze sobą psy wartownicze bez kagańców.
Niestety nie wszystkich da się naprostować od razu. Zapamiętałem sobie jego ryżą gębę. Kilkanaście batów na Rynku i będzie na drugi raz pamiętał, żeby pilnować swoich podopiecznych.

Władimira znałem już od jakiegoś czasu. Podobno brał udział w wojnie (czego nie byłem w stanie powiedzieć, bo był tak zasuszony, że nie potrafiłem stwierdzić jego wieku). Potem bawił się w rosyjskiego nacjonalistę gdzieś na wschodnich Rubieżach. A w końcu docenił siłę handlu i założył swój mały (moi informatorzy twierdzili, że wcale nie taki mały) interes.
Ale oczywiście, żadnej z tych informacji nie sposób było zweryfikować.
Zresztą, Władimira mogłem nie lubić i nie wierzyć mu ani na jotę, ale jego karawany były miastu potrzebne. Handel z zewnątrz zawsze jest pożyteczny, a poza tym nowa broń dla mojej Straży nie przypełznie do Mazogrodu sama.

Energicznym ruchem wszedłem do wnętrza Hangarów. Władimir stał oparty o skrzynki ze sprzętem.
Czasami zastanawiałem się, czy on tego sprzętu po prostu nie rabuje z okolicznych wiosek, czy nawet miast. Ale co, czy miałem być rycerzem na białym koniu, który pilnuje moralności na tym skurwionym świecie? Dopóki Władimir przywoził sprzęt nam i nie próbował nas rabować, wszystko w moim mniemaniu było w porządku.
Nie zdążyłem się jednak porządnie rozmówić z tym wąsatym kawałkiem gówna, gdy do hangaru wpadł jeden z moich żołnierzy.
- Kapitanie!
- Co znowu?!
- Kiedy zapadła noc i włączyliśmy radia, dwójka i piątka nie odpowiadają...
Przygryzłem wargi. Po zapadnięciu zmroku zawsze sprawdzano meldunki z okolicznych Czujek. Brak odpowiedzi z dwóch nadajników całkowicie wykluczał naturalną awarię. Coś się działo, coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
- Muszę się pożegnać - warknąłem w kierunku Władimira - Jeszcze się zobaczymy.
Biegiem udałem się w kierunku Głównej Wieży.

Ledwo wdrapałem się na Wieżę zasypał mnie grad pytań i meldunków. Ludzie wyglądali na pokrzepionych moją obecnością i tym, że zdejmę im z karku ciężar podejmowania decyzji. Machnąłem ręką w przypływie frustracji:
- Najpierw to powiedzcie, co się tu do kurwy nędzy dzieje!
- O godzinie 21 „5” dała informację do trzeciej czujki na wschodzie, że stracił sygnał z latarki zwiadowczej „2”, więc poszedł na rekonesans w poszukiwaniu zaginionego. Od tamtej pory ślad po nich zaginął.
- Może bestie ich dopadły?
- Żeby to takie proste było panie Kapitanie. Czujka mówiła, że ostatnia wiadomość „piątki” przerwała seria strzałów...
- Kur...
- Ale to nie najgorsze...
- A co się jeszcze stało?
- Utraciliśmy łączność z trzecią czujką... Jakie rozkazy?
- Kurwa - wreszcie dokończyłem przekleństwo. Oparłem się rękoma o metalową barierkę.

Pamiętałem do dzisiaj jak do miasta udało się wedrzeć grupie Wnętrowcow. Kurwy przylazły tutaj w poszukiwaniu łupów aż z Warszawy. Nigdy bym nie podejrzewał, że będą tak zdesperowani, żeby przeleźć przez cały Północny Erg. Swoją drogą, sam nie wiem gdzie oni sprzedają te wszystkie organy które wytną ludziom.
W każdym razie udało im się rozbić obóz z polową rzeźnią (którą nazywają "szpitalem"), tuż za miastem, a przez Mazogród przeprowadzili linię frontu. Zanim udało nam się ich wypchnąć z miasta, zdążyli uprowadzić i pociąć jedną trzecią populacji. Oczywiście, też żeśmy kilku złapali.
W ich przypadku akurat nie było mowy o karze niewolnictwa - Burmistrz specjalnym rozkazem skazał ich wtedy na śmierć przez zamęczenie. Jako człowiek przywiązany do tradycji, postawiłem po prostu postawić przed miastem krzyże i przybiłem do nich złapanych Wnętrowców.
Rekordziści zdychali nawet przez dwa dni.
Ale oczywiście większość z nich uciekła. Naszych zostawili na miejscu, zabierając ze sobą tylko organy które z nich powycinali. Nie muszę chyba mówić, że większość z nich nie przeżyła następnych kilku godzin.
Wnętrowcy nie przejmowali się ani znieczuleniem, ani higieną, ani tym bardziej dobrem "pacjenta". No, może pilnowali żeby nie umarł podczas operacji, bo to by zmarnowało organy które wycinali. Ale potem wrzucali go po prostu do dołu i zasypywali, nawet jeśli jeszcze żył.
Przypomniało mi się to wydarzenie, bo też zaczęło się od zamilknięcia posterunków obwodowych.
Ale wtedy nie mieliśmy takiej siły ognia jaką dysponujemy dzisiaj.
- Zaciągnąć blokady na bramy - powiedziałem w końcu - Warty bojowe na murach. Franek, zbierz z dziesięciu ludzi - zwróciłem się do swojego adiutanta - Weźcie noktowizory i automaty. Sprawdźcie wszystkie czujki.
Odwróciłem się do sygnalisty.
- Powiadomić pozostałe posterunki. Mają strzelać do wszystkiego co się na nich krzywo spojrzy. I niech ktoś mi sprowadzi tutaj sierżanta Jóźwiaka!

Miałem złe przeczucia co do Władimira. Jego karawana przyjeżdża i nagle przestają się odzywać posterunki? Wyglądało mi to na źle skoordynowany atak-pułapkę. W każdym razie, wolałem dmuchać na zimne.
- Józek - powiedziałem, gdy stanął przede mną sierżant - Przejmij Grupę Szybkiego Reagowania. Odetnijcie hangary, aresztujcie Władimira. Zgarnijcie jego ludzi z miasta. Zamknijcie ich wszystkich w hangarze i trzymajcie pod bronią. Jeżeli się będzie któryś stawał - zastrzelcie. Zrozumiano, sierżancie?
GRS był moim najnowszym wynalazkiem. Najlepiej wyszkoleni żołnierze, z najlepszym sprzętem na jaki było nas stać. Kiedyś byliby elitarnymi komandosami, teraz byli czymś więcej niż bandą umundurowanych zbirów. Ale na przebierańców Władimira wystarczali z pewnością.
- Józek! - krzyknąłem do oddalającego się żołnierza - Pamiętaj znaleźć naszego informatora u ludzi Władimira i przyprowadź go tutaj!
Byłbym głupcem gdybym nie miał wtyki i szpiega w karawanie Władimira. Była ona zbyt strategicznym zjawiskiem dla Mazogrodu, a jej dowódca zbyt niebezpiecznym człowiekiem. Dlatego prośbą, groźbą i walutą zwerbowałem jednego z ich ludzi na konfidenta.
Teraz się dopiero okaże, czy cała gra w pozyskanie szpiega okaże się warta świeczki. Raz jeszcze oparłem się o barierkę.
- A taka ładna noc się zapowiadała... - mruknąłem.
Zorza na niebie rozkwitła fioletową wstęgą.
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 13-03-2009 o 21:30.
Chrapek jest offline  
Stary 18-03-2009, 23:45   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
- Hah. – uśmiechnął się pod nosem stary Józef, wertując mapę. Na nosie miał jakieś grubsze szkiełka w lekko powyginanych drucianych oprawkach, wyglądał w nich bardziej jak jakiś średniowieczny kleryk, niźli przeszukiwacz schronów. Ale takie było jego zajęcie. Każdy się chwytał tego, co mógł, jedni rabowali, inni się sprzedawali, jeszcze inni zarządzali jakąś dziurą jak ten Mazogród, a on wspominał czynnie czasy przedwojenne. Na mapie nie było zaznaczonego bunkru 02, ale Schindler podejrzewał jego lokalizację. Jednak, żeby do niego dotrzeć, trzeba było się przejść spory kawałek drogi.

Stuknął palcem w jakiś punkt na mapie, i pokazał go druchowi.
- Pamiętasz, co tu było?
Maciejewski wyglądał, jakby próbował sobie przypomnieć, jednak wyraz jego twarzy zdradzał inny efekt od zamierzonego.
- Niezbyt, ale możesz mnie uświadomić.
- Naprawdę nic nie pamiętasz? 27 lat temu, kwiecień bodajże. Słońce parzy, większość dawno pozamieniała się w piaskowe bałwany, taki wiatr był.
- Że też ty masz pamięć do takich rzeczy! Ledwo pamiętam co robiłem tydzień temu, a ty mi tutaj z takimi rzeczami wyjeżdżasz. Mów od razu, a nie…
- To miasto cię zmiękczyło. Widać, nudno tutaj macie, a ty nie pamiętasz, jak wpadliśmy do tego bunkra, co miał być niby tym jednym z poważniejszych wypadów na naszej drodze. Już mieliśmy się tam dostać, otwieramy właz, a tam co? Przedwojenne zapasy kondomów, dmuchanych lal i innych zabawek rodem z sex shopu. – jak to powiedział, na twarzy wykwitło mu cos w rodzaju zażenowania, które potem zamieniło się w uśmieszek, silnie kojarzący się ze szczeniakiem śliniących się do gołych babek w świerszczyku. Maciejewski chwilę walczył z sobą, po czym wybuchnął cichym, acz szczerym śmiechem. Józef także zaczął się śmiać. Po chwili wreszcie się uspokoili.
- Do dzisiaj mi się śmiać chce, gdy o tym wspominam. – odparł burmistrz. – To były czasy… i najlepsze, że to był ten cały schron 64, za którym tyle tak lataliśmy, i zbieraliśmy ludzi znających się na elektronice, bo ponoć jakieś stare, działające zabezpieczenia tam się znajdowały. I tak w końcu wybraliśmy się tam sami.
- Ech… gdyby to było takie proste. Widzisz, to nie była 64.
- Jak to nie? Przecież oznaczenia na włazie dokładnie wskazywały na prawdziwość schronu.
- To był schron remontowy, 64b, przeznaczony jako magazyn i hangar dla pojazdów mających za zadanie badać skażenie terenu, tylko jakiś sukinsyn musiał nieźle namieszać.
- Skąd to wiesz?
- Byłem tam. I znalazłem 64.
- A niech mnie, niezły z ciebie sukinsyn, staruszku. Było tam coś jeszcze?
- Tiaa. Kupa niedziałającego sprzętu, pełno transporterów, gdzieś jakiś wrak śmigłowca mi mignął, poza tym, żadnych rewelacji.

Józef przez chwilę jeszcze oglądał mapy, po czym zdjął z nosa swoje druciaki i rozsiadł się wygodniej.
- Teraz konkrety. - zaczął poważnie Józef. - Chcę wiedzieć, ilu ludzi byłbyś mi w stanie przydzielić jako ekspedycje do 02?
Burmistrz spojrzał podejrzliwie, wiedział, że z Shindler nie prowadzi wycieczek szkolnych. Pamięta do dziś, jak jego człowieka przytargali w dwóch częściach, uaktywniając systemy bezpieczeństwa w jednym ze schronów.
- 14. Zrób mi przysługę i doprowadź chociaż 5 cało z powrotem. Przydzielę ci Śniegosia i jego odział. - Podrapał się po głowie w zadumie, grzebiąc we wspomnieniach. - Ostatnio i tak nadmiar ludzi mamy, z wszystkich okolic się schodzą. Ale by dostać się do straży trzeba być obywatelem. Włóczęgi najczęściej zostają wygnani z granic miasta, z takimi same kłopoty.
- Mam nadzieje, że nikt inny nie będzie nam przeszkadzał w naszym małym rekonesansie...
- W promieniu 30-50 km nikt nie ośmieli się podnieśc na nas ręki, a im dalej od miasta, tym wiadomo. Coraz gorzej. Bez odpowiedniego sprzętu nie ma co się wybierać w kierunku Warszawy, sam wiesz co się tam dzieje.
-02, to nie tylko propagandowy mit. Wiem, że najlepiej działasz solo, ale żeby splądrować tą kryptę, potrzeba całej armi takich jak Ty.
- Przy odrobinie szczęścia twoja mała armia sama się doposaży na tych wypadach. Wtedy można myśleć o łapaniu większej przynęty. Dlatego proszę cię o wsparcie. To, czego szukam, wam się nie przyda, ale jak dobrze wiesz, pełno jest tam rzeczy, które mogą się przydać swojej osadzie... Swoją drogą, nie myślałeś, aby się stąd wyrwać?
-Większej przynęty - na sędziwej twarzy Maciejewskiego, zawitał srogi uśmiech - Dawno nie spałeś widać, tu nie ma czego plądrować, dookoła tylko dzikusy i pustynia. Ja pragnę tylko, by ludzkość znów stanęła na nogach - dodał z dumą w głosie. Shindler domyślił się z kontekstu dalszej odpowiedzi - Zwiedziłem cały Północny Erg, przez całe życie kryjąc się przed zabójczym słońcem w cieniu, a wędrując w nocy. Tu, w Mazogrodzie, przynajmniej jest namiastka życia
- Chodziło mi raczej o 01 i 2... Wiem, jak tutaj wygląda, istna sielanka, nie licząc nierozgarniętych band rusinów i ukraińców.
- 01 i 02... - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Stary lis z Ciebie, a powiedz co Tobie na stare lata przyjdzie z tych bunkrów? Zostań tu ze mną, w moim mieście, Twoje doświadczenie może wiele dobrego tu zmienić.
- Nawet jak ci powiem, to nie zrozumiesz. - zaczął smutnie Józef. - Siedzenie w miejscu to nie dla mnie. Widzisz jest pewna różnica, pomiędzy tym, co było kiedyś, a tym, co jest teraz. Masz szczęście, że nie znasz tej różnicy, a ja pecha, że nie zginąłem razem razem z innymi. Powiedzmy, że przez to, co robie, więcej takich jak ty ma pożytek. A ja po prostu tym żyje, nawet teraz, po tylu latach, kiedy te informacje są warte garść piachu, wiem, co te skurwysny knuły za "normalnych" czasów. I jest jeszcze coś, ale wiesz o co chodzi.

Burmistrz z drugiej strony biurka bacznie przyglądał się Józefowi, wsłuchując się w ich sens.
- Może i nudnie tu, ale za to żyję szczęśliwie. Za każdym razem słyszę jak ktoś na ulicy nazywa to miejsce "domem", to zawsze napełniam się dumą. szczerze chcesz, skonać jak kundel na rozgrzanych piaskach, obżarty najpierw z mięsa, a resztę wpierdolony przez mrówki i karaluchy?
- Ostre słowa, ale w pełni oddają taki sens. Jak miałabym tak skonać, śmierć dopadła by mnie już kilkanaście lat temu. I pewno taka jest mi pisana. Tak naprawdę mam to gdzieś, jak i gdzie umrę, jestem tylko wrakiem człowieka, reliktem z czasów sprzed wielkiej wojny, wielkiego oczyszczenia, wielkiej fali i wielkiej odnowy. Pieprzenie. – Józef teatralnie podparł ręką swoje czoło. Jego twarz wyglądała na bardzo zmęczoną. Burmistrz go wyprzedził, zanim cokolwiek powiedział.
- Pewno jesteś zmęczony podróżą.
- Czytasz w moich myślach.
- Prześpij się w moich skromnych progach, a z pewnością jest to jakaś różnica od piasków pustyni, a rano na pewno zmienisz zdanie.
- Wątpię, ale nie omieszkam skorzystać z twoich dobrodziejstw. – rzekł uradowany staruszek, na samą myśl o wygodnym łóżku, po czym zakończyli swoją rozmowę.
 
Revan jest offline  
Stary 07-04-2009, 21:33   #8
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Na murach bram panowała bardzo nerwowa atmosfera. Nieczęsto Bartłomiej Woronow decyduje się na takie środki zapobiegawcze, ale wartownicy wiedzieli, że to pragmatyczny człowiek i nie robiłby tego, jeśli nie byłoby konieczne.
-Dobra! Zamykamy! – Krzyknął młody mężczyzna, nie miał 20 lat pilnując czy brama aby na pewno solidnie się zamyka. Obok niego grupa ludzi pomagała zakładać ciężkie dechy, podpierając bramę wschodnią. Sześcioro ludzi, którzy nie byli w pełni sił, dźwigało nadludzki ciężar bagatela 300-400 kg, żołnierze którzy dokręcali właśnie kołowrót od bramy, ani myśleli by tracić siły, prawo nakazywało w stanie wyjątkowym do pełnej mobilizacji wszystkich obywateli.
Nad tym całym zbiegowiskiem główną pieczę trzymał sam Woronow, chłód jaki zaczął się robić po zmierzchu sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach, chwilę dygocząc się z zimna wziął z wieszaka wieży czarną, skórzaną kurtkę. Wartownicy przy każdej zmianie, wymieniali się nią więc nie była pierwszej świeżości . Jednym ruchem nałożył ją sobie na grzbiet, w pierwszej chwili poczuł w niej jeszcze większy chłód i pot którym kurtka była przesiąknięta
-Lepsze to, niż marznięcie na krótki rękaw – powiedział pod nosem opierając się łokciem na barierze. Stał i nasłuchiwał przez fale radiowe informacji od czujek. Podobnie jak wtedy, stał nocą na czatach, jego zmiana powinna skończyć się dobrą godzinę temu, ale obowiązki są na pierwszym planie i tym razem. Odwrócił głowę i spojrzał na radiotelegrafistę który z uchem przystawionym do głośnika majstrował dłonią pokrętłem, by wyłapać jakikolwiek szum.
-I jak nam idzie? – Zagaił do swojego podwładnego
-Bez zmian panie Kapitanie! Cisza w eterze. – Odpowiedział z zakłopotaną miną, wiedząc mimikę twarzy niezadowolonego z tego faktu Kapitana.
Woronow poprawił kołnierz kurtki, która gryzła go w szyję i spoglądał na mury raz jeszcze i dwóch dumnie powiewających sztandarów flagi polskiej. Jako tradycjonalista Woronow wiedział, ze ten symbol budzi emocje, inni upatrywali w tej fladze jedynej nadziei, inni spoglądali na nią z przez pryzmat obawy i lęku, ale nikt nie pozostawał wobec niej obojętny.
-Czekamy dalej...


*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni poprawił swoją zjeżoną od gorąca grzywkę, nachodzącą mu na oczy. Kiedy kontrast oczu mu się scalił w jeden obraz spoglądał na czerwoną chustę, którą kupił od rosłego faceta, nie kosztowała dużo, 5 euro za kawałek czerwonego prześcieradła to dobra cena na wschód od Wisły. A bynajmniej z tego co z niej zostało... Adam i Antoni skryli się pod jakimś blaszakiem, znajdując cień od palących lamp, które nie dawały spokoju. Zupełnie niczym slońce na pustyni paliło go w oczy, ciekaw był jak tutejsi z tym wytrzymują, mając tak niewiele sami niewiele potrzebują.
-Tak właściwie to sporo się cenią skurwysynki – Odpowiedział siedzący na jakimś taborecie Adam – Za kotlet 10 euro... Przecież za te pieniądze starczyłoby wody pitnej na kilka dni!
-Spodziewałeś się sprawiedliwych cen w tym mieście? – Odpowiedział niemrawo Antoni. – Patrząc na niektóre szczurze gęby to nie mam wątpliwości, że sprzedaliby własne córki do burdelu by trochę zarobić.
-To częsta praktyka akurat – Wzruszył ramionami siedząc i drapiąc się po udzie.
-Pełno tu straży... – wyhaczył kątem oka uzbrojone sylwetki pomiędzy wyżartym od rdzy żelastwem.
-Straży?!- Zaniepokoił się i skoczył na równe nogi, przystawiając oko do jednej z dziur – Niedobrze.
-Czemu niedobrze? Nic nie zrobiliśmy.
-Szukają mnie...

*****

Ulice Mazogrodu


Shindler i burmistrz Maciejewski w asyście dwóch żołnierzy zmierzali ku rezydencji burmistrza i ratusza w jednym. Mroczne miasto wydaje się bardziej złowrogie niż noc w głuszy gdzieś na pustkowiach, podpowiadało przeczucie Józefowi, ciągle mając w pamięci pierwsze chwile przybycia do Mazogrodu, jak grupka rosyjskiego ścierwa bestialsko go napadła, dobrze, że w okolicy był ten cały Woronow, który też zalatywał Rosjaninem.
-Ten twój Kapitan straży... Długo u Ciebie służy? – Przerwał krępującą ciszę jaką nastała
-Bartłomiej? – Wyraźnie zaciekawiony Burmistrz wolał upewnić się, czy obaj myślą o tym samym człowieku. Józef przytaknął głową, dając burmistrzowi do zrozumienia, że jednak nie myślą o dwóch różnych osobach. – Jest u mnie od dnia w którym się narodził. Jego ojciec służył u mnie praktycznie od końca wojny, nazywał się Dimitrij, parszywy rusek z niego był, podczas pierwszego etapu wojny walczył w obwodzie Kalingradzkim, ale jak wiesz długo nie utrzymaliśmy się tam. Sowieci wygnali naszych na zachód, a oni starali się utrzymać wschód Polski, napierdalając się kolejne lata z arabami.
-Dezerter? – Rzucił słowo klucz Shindler
-Poniekąd, nienawidził każdego, kto nie gawarożył w jego ojczystym, a najbardziej właśnie turbanów nienawidził. Na Podkarpaciu przetrzebili całą jego jednostkę, kilku brudasów z kałachami i granatnikami... On sam zasłonił własną piersią ważną personę, czy to pułkownik był, czy nawet generał, nawet nie wiem. Był szum w mediach, nawet przez jakiś czas był na ustach całej Matuszki Rosji. Jak szeregowy narażając własne życie ratuję ważnego oficera, z miejsca z soldata awansowany został do rangi kapitana. Ulotna jest starcza pamięć.
-Rozumiem – Odparł Shindler, nie chcąc już więcej ciągnąc za język swojego przyjaciela, dla którego demencja nie okazała się łaskawa.
-Widzę, że zanudzam przyjacielu? – Uśmiechnął się i położył dłoń na zmęczonym ramieniu wędrowca.. Tu Burmistrz wyciągnął rękę by nakazać straży się zatrzymać, razem z nimi stanął Shindler.
-Przed nami dzielnica portowa – Oznajmił Maciejewski, jak gdyby nigdy nic, nie zwracając na przemilczany wyraz twarzy Shindlera. – Kiedyś kwitło tutaj centrum Mazogrodu, ale w miarę rozwoju miasta, musieliśmy przenieść centrum bardziej wgłąb lądu. Opary i wyziewy znad Narwi są trujące, bez odpowiednich lekarstw antyradiacyjnych i masek przeciw gazowych nawet nie ma co się zbliżać.
-Mieszkają tam ludzie? – Zagaił zaciekawiony Shindler, stając podświadomie na palcach, by więcej móc dostrzec, ale zmęczone oko dojrzało tylko tlące się w oddali pochodnie i blask ognia odbijający się w taflach napromieniowanej wody.
- Żyją tylko obywatele tzw, obywatele drugiej kategorii.
-Czyli jacy?
-Niewolnicy, skazani, przybysze, nawet zamknięte osiedle dla obywateli w których choroba popromienna jest zbyt zaawansowana, społeczeństwo domagało się tego, gdyż ropy i tocząca się z nich krew również była radiacyjna. Słowem wszyscy Ci, którzy nawet jak umrą, to nie odczujemy ich straty. Każdego dnia grabarze pracują tam jak straż, na trzy zmiany.
-To tam jest miejscowy stadion dla wędrowców?
-Tak. Właśnie tam, a skąd o nim wiesz?
-A usłyszałem, jak ludzie o nim mówili – Przypomniał mu się fakt, jak jeden ze strażników nakazał właśnie mu się tam udać na spoczynek, dotarło do niego, że człowiek jest gówno wart, liczy się dobro ogółu.
-Dobre musicie mieć te destylatory, skoro uzdatniacie ta wodę do picia.
- Woda nie jest dużo groźniej napromieniowana od powietrza, którym oddychamy, ani od słońca które nas za dnia ogrzewa, ale zbyt długie przebywanie bezpośrednio nad rzeką zabija każdego. Tylko karaluchy niekiedy wypełzną na brzeg. Czasem coś gorszego... Ale to już rzadkość, odkąd wykarczowaliśmy połowę tego zżółkłego lasu na drugim brzegu.


*****

Wschodnia Dzielnica – Hangary – Bazar

Antoni i Adam przedzierali się przez hałastrę w stronę wyjścia z hangarów
-Powiesz przed kim uciekamy? – Zapytał nerwowo Antoni, nie będąc do końca świadomym tego co się właśnie dzieje.
-Może później Ci wyjaśnię, narazie nie ma na to czasu. Musimy stąd spierdalać jak najprędzej!
Antoni odwrócił się za siebie i zauważył jak sprzedawca u którego kupował chustę właśnie skarży się strażnikom, którzy o dziwo... wyróżniali się na tle pozostałych, ciężka broń, ciężkie pancerze taktyczne, wyglądali zupełnie jak zawodowa armia, która rozpoznawalna była, ze względu na całą makulaturę pokrywającą jego dawną mieścinę, na każdych billboardach, na każdych transpoarentach hasła bojowe nawołujące do wcielania się w struktury wojskowe, mające na celu obronę ojczyzny, nomen omen miały uchronić ludzi właśnie przed tym, co ich spotkało. dziś są jedynie pożółkłymi świstkami papieru.
-Adam chyba nas widzieli... – Powiedział niepewnie Antoni i złapał towarzysza za rękę, ciągle wlepiając w oczy w tamten stragan.
-Stać! – Ryknął wyższy z trójki Grupy Szybkiego Reagowania i puścili się za nimi.
Adamowi nie musiał wyjaśniać co się dzieje, zdawało się, że on i tak lepiej wiedział o co chodzi. Pełnym pędem zawadzali o różnorakie stragany, popychając ludzi na wąskich ścieżce, co akurat znajdowali się na drodze. Inny strażnik zauważył jak znad przeciwka biegną uciekinierzy, a za nimi elitarna grupa Mazogrodu, nie zdążył nawet ostrzec ich, ani namierzyć ich na muszce, gdyż z bara Adam potraktował delikwenta, ten przewracając się z zaciśniętym na palcu kałachu oddał nieumyślnie serię strzałów w poddasze hangarów.
Wzrok wszystkich ludzi skierowały się właśnie ku dwóm uciekinierom, dym z lufy karabinu, jeszcze nie dogasł, a już lezącego wartownika przeskoczyli żołnierze szybkiego reagowania. Adrenalina dodawała skrzydeł, co do tego nie ma wątpliwości, Na drodze przemytników stanęła grupka mieszkańców, z rozwścieczonymi minami zagradzając im drogę ucieczki. W ich dłoniach aż lśniło się od noży, kastetów i gwoździ wbitych w drewniane pały.
-No to mamy przeje... – starał się wydusić z siebie zdyszany Adam, przerywając ucieczkę i podnosząc ręce do góry.
-Co ty kurwa robisz? Zabiją nas!
-Nie rób głupstw, to i tak już bez znaczenia.
Antoni chwilę rozglądał się to lewo, to w prawo szukając alternatywnej drogi ucieczki. Trzech bydlaków wyrosło zza jego pleców niczym widma.
-No i kurwa warto było? – Zagaił jeden z nich, donośnym basem z szarym kewlarem dla rozróżnienia od pozostałych ciemno-oliwkowych.
Antoni odwrócił się, gotów wyciągnąć z kabury swoją broń, czekając tylko na sposobność ku temu.
-Te oni mają broń? – Spostrzegł się najwyższy celując już doń z ciężkiego półautomatu
-Jakie rozkazy były? – Zapytał się ponownie ten z innym pancerzem – Żywi, czy martwi?
-Bez róznicy, ale z martwych nic nie wyciągniemy, przyjebię mu z kolby to się nauczy! – oznajmił trzymający ich na celowniku, po czym szybkim krokiem podszedł i zdzielił go przez łeb, aż ten osunął się na ziemię. Usłyszał jeszcze nad sobą głos Adama, który próbował coś wyperswadować, słyszał też głos tego z niskim głosem, nie rozumiał słów, ale słyszał jedynie ich głosy. Odwrócił głowę jego oczom ukazał się jego towarzysz, nie wyglądał na skorego do pomocy. Błagalnym wzrokiem spojrzał na ludzi, którzy zagrodzili mu drogę, całkowicie bez krzty emocji spoglądali na nich, jakby to co widzą, działo się na co dzień.
-Zobacz chojraka...
-Myśli jebany, że go nie widzimy.
-Żywotny chłopaczyna, jeszcze raz mu wypierdolę dla pewności... – I jak powiedział, tak zrobił, Antoni poczuł ponownie twardą kolbę, tym razem dostał w okolice nerek. Z głuchym krzykiem, Antoni próbował zachować równowagę, opierając się na łokciach, oprawca stojąc nad nim ponownie coś mówił i znowu nie rozumiał słów, słyszał tylko ich śmiechy, a ponownie przed oczyma zobaczył zbliżające się kolano do jego twarzy.


*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

Woronow, nie mogąc już usiedzieć na miejscu kręcił się, robiąc kopiec Kościuszki na swojej głównej wieży dowodzenia. Cisza z rozpoznania wyraźnie go niepokoiła, a i cisza z przechwycenia Władimira i jego ludzi była nad wyraz irytująca.
-Kapitanie! – usłyszał głos, a zimny metal rozchodził się po całej konstrukcji, niosąc wraz z drganiami odgłos zbliżających się kroków.
-Mówcie żołnierzu – bez pardonu rzucił do zbliżającego się strażnika.
-Sierżant Jóźwiak melduje, zadanie wykonane! – odpowiedział stojąc na baczność, ciężko dysząc jeden z Oddziału Szybkiego Reagowania. Na twarzy Woronowa, malował się subtelny uśmiech.
-Zdajcie raport
-W magazynach był Władimir i jego główna świta. Byli wyraźnie zaskoczeni naszą obecnością. Mamy dwóch rannych, zdjęliśmy im 6, drugie tyle postrzelonych. Dwóch zbiegów próbowało nam się ulotnić z hangarów, ale zostali uchwyceni, podobno jednym z nich był pański szpieg. Skonfiskowaliśmy całą ich broń w dodatku.
-Wiadomo już czy to ich robota?
-Zarówno Władimir jak i nasz szpieg nic o tym nie wiedzą...
-Wiemy czy mówią prawdę?
-Jesteśmy prawie pewni., właśnie przesłuchujemy resztę.
Woronowi ponownie przypomniało się zdarzenie z Wnętrowcami, jak jednego z nich osobiście przesłuchiwał, jak się okazało był to jeden z ich przywódców. Nie zapomniał tego obłąkanego wzroku i tepej wyrazy mordy, pogłoski chodziły, że wycinali organy dla zysku, ale chuj ich wie, czy sami ich nie zżerali. Wygrali walkę z nimi, wystawiając na widok publiczny ukrzyżowanie ich pobratymców, zmiękli wtedy dość ostro, co złamało ich morale. Później wystarczyło tylko w pododdziałach ludzi porozsyłać by łapać i zabijać ich jak zwierzęta łowne. Od tamtej pory, aż tak skomplikowanej sytuacji nie kojarzy, nie wliczając grupę dzikusów, będących tak zdesperowanych, że płynęli kilkanaście kilometrów wzdłuż Narwi by zaatakować pod osłoną nocy dzielnicę nadbrzeżną, przez innych potocznie nazwanej portem. Wypłynęła może trzydziestoosobowa grupa, a dopłynęła może połowa. Uzbrojeni po zeby wypięli w pień kilka rodzin, dopóki wartownicy nie przebili się przez ciężki odział. Do dziś Woronow ma uczucie, jakby Narew płynęła jeszcze pełna zwłok przez jego miasto.
-Panie Woronow, chyba coś złapałem! – Krzyknął rozpromieniony swym sukcesem radiotelegrafista
Ożywienie Wieży Głównej w środku nocy to nie lada wyczyn, nawet obserwatorzy zeszli ze swoich bocianich gniazd, by się przysłuchać rewelacjom.
-Przełącz na głośno mówiący! – Oznajmił Żołnierz GSR.
Gościu przy stacji, oniemiał, nagle pobladł a na twarzy malowało się przerażenie.
Napięta atmosfera udzieliła się pozostałym zebranym.
-No do chuja, włącz ten głośnik! – Wydarł się Woronow, podchodząc pod radio i wciskając pstryczek, po chwili do ich uszu dotarł szum fal radiowych:

-SZsz...szsz... Szsz..Halo..słySZszsz mnie ktoś?(Przez szum fal słychać wymianę ognia) SZsz Kur.. SZsz Napierdalają nas! Tu SzZzSz... – Radiotelegrafsta dokręcił by wyłapać lepsze fale radiowe i otrzymać lepszy odbiór, akurat w momencie wzywania ratunku - Powtarzam Mazogród Słyszycie mnie? Tu druga czujka, jesteśmy pod ciężkim ostrzałem, Prosimy pilnie o wsparcie! ( Ponownie słychać tym razem klarownie echa odstrzałów wydobywających się z głośników.)
-Tu Kapitan Woronow, kto was atakuje? – Drygnął z miejsca Bartłomiej i chwycił do ręki mikrofon.
-To na nic Kapitanie... – Powiedział smutno radiotelegrafista – To nagranie sprzed co najmniej godziny, zakodowane na ciągłe powtarzanie. Pewnie jeszcze nawet posiłki do nich nie dotarły.. - Dowódcy straży mimowolnie opadła ręka trzymająca mikrofon przy ustach, wsłuchując się dalej w wiadomość.
- Proszę o wsparcie, bo nas wykończą! – wydobywało się dalej z radia. – Wykończą nas, atakują nas ze wsSZsz ...ząd! Nie wiem kurwa ilu SZSz Czerwone ślepia.... Nie zostawiajcie nSzszs...(Wiadomość przerwały odgłosy strzałów z karabinów maszynowych, po czym nastała cisza i zaplątana wiadomość ponownie obiegała eter) Halo, słyszy mnie ktoSzsz... Kurwa! Napierdalają w nas z ciężkiej broni! (Słychać krzyk tak donośny, jakby ktoś był żywcem wycinany przez Wnętrowców) Tu druga czujka!...



*****

Centrum Mazogrodu

Shindler już ledwo stał na nogach, dzień pełen wrażeń to był, bez dwóch zdań. Mazogród wcale nie był taką zapadłą dziurą, jaką mógł się z pozoru wydawać. Kilkutysięczne miasto, sprawowane silną obroną to prawdziwa rzadkość. Shindler przez chwilę zastanawiał się, jakim cudem burmistrz może poruszać się po tak niebezpiecznych ulicach, bo obrona dwóch żołnierzy, to naprawdę nie jest wielka przeszkoda, jakby ktoś chciał go zamordować, zrobiłby to, bez większego problemu. Chcieć to móc. Ale jego dawny przyjaciel, w niczym nie przypominał mu tego łobuza, którym był w przeszłości, co wspólnie przemierzali pustkowia odkrywając sekrety spod nuklearnej skorupy, które nigdy nie miałyby prawa zobaczyć światła słonecznego. Ale w nim dostrzegał charyzmę, wodza który nie czyni z siebie wielkim, a czyni swoje dzieło wielkie. Ludzie poszliby za nim w ogień, gdy by o to poprosił. Shindlerowi przeszła wizja przez skołowany starczy umysł, jak świat wygląda hen dalej, czy też są ludzie pokroju burmistrza Maciejewskiego? Czy jest to ostatni, prawdziwy bastion cywilizacji.
-Jesteśmy – Odparł Burmistrz, przecierając oczy. – Grubo po północy już
-Czuję się, jakbym całe wieki nie spał.
Shindler stanął przed Ratuszem. Najwyższy i najokazalszym budynkiem jaki mijał tego dnia i tej nocy w tym mieście.
-Ładnie się urządziłeś...
Nagle z ciemności wyłoniła się groteskowa postać wątłej kobiety w sędziwym już wieku. Jednak więcej uchowało się starców, niż możnaby się spodziewać. Bo gdzie jak indziej jak nie tu? Kobieta odziana w jakiś burnus, żywcem wyglądał jak u arabskich szturmowców, którzy wtapiali się w pustynne pejzaże. Jak na ciche i spokojne okolice widok zbłąkanej babinki
-Co tutaj stara robisz? Tylko Hangary nie mają godziny policyjnej, wracaj do swego domostwa – Wydarł się jeden z żołnierzy wskazując palcem mrok, z którego Kobieta wyszła.
Babinka zaczęła pląsać się po ulicy, gaworząc coś po litewsku, bądź innym wschodnim językiem. Na pewno nie był to rosyjski.
-Pewnie z dzielnicy portowej jest... – Dodał cicho pod nosem Shindler.
-Całkiem możliwe – Odpowiedział Burmistrz – Dać obłąkanej wodę i żarcia z ratuszu i niech wraca do siebie, jeszcze żebracy po nocach się pałętać mi tu będą.
-Ale panie, Kapitan rozkazał bezwzględną deportację do stadionu na wypadek...
-Wiem co Woronow Ci kazał, bo razem to wymyśliliśmy.
Babinka zaczęła wrzeszczeć i pokazywać spod burnusa swe zwisające wdzięki, obłęd w oczach rysował się niemal z demonicznym uśmiechem.
- Dość tego, do karceru z nią! – Krzyknął jeden ze strażników do drugiego, po czym obaj ruszyli w jej stronę.
Shindler pytająco spojrzał w stronę Maciejewskiego.
-Efekt choroby popromiennej
-Wyglądała na całkiem zdrową.
-Choroba popromienna, to nie tylko mutacje zewnętrzne, one pojawiają się na końcu. Najpierw są komplikacje wewnętrzne, które bezpośrednio wpływają na psychikę. – Tu Maciejewski spojrzał na obłąkaną staruchę, która zastawiała się nogami, byleby jej nie zabierała straż, szamotała się, pluła i próbowała gryźć ich, na nic jej oporu się nie stały w mocarnych ramionach dwóch mężczyzn.
-Co z nią będzie?
-Najpierw trafi do zamkniętego osiedla, pod zarzutem choroby popromiennej, tak długo, dopóki jej się nie poprawi.
-To chyba często się nie zdarza, cudowne ozdrowienie samo z siebie.
-Nie było jeszcze takiego przypadku, by ktokolwiek stamtąd wylazł...
Obaj raźnie ruszyli w stronę dworu, bo tak trzeba by było nazwać to miejsce, ze ratuszem w starym tego słowa znaczeniu miało wspólne godło polskie nad wejściem i dumnie powiewające sztandary biało – czerwone.

Straż stanęła na baczność, na widok swojego przywódcy. W ich oczach był kimś znacznie więcej, niż w sztywnych ramach rozumienia słowo burmistrz, generał, prezydent, guru, dyktator, każdy synonim byłby w tym wypadku równoznaczny.
Nieopodal znajdował się tutaj główny garnizon, więc wszyscy w okolicy mogli spać bezpiecznie. Bynajmniej tak się wydawało.
Luksus i rozpych bił z środka ratuszu, przedwojenne portrety Króli polskich zdobiły główny hol, a z sufitu zwisał pierwszorzędny żyrandol zdobiony jakimś unikatowym drewnem
-Dąb czysty – Oznajmił Maciejewski, kiedy Shindler z baczną uwagą przyglądał się oświetleniu.
-Dąb... Takie cuda mam przed oczyma, jeszcze z czasów kiedy byłem dzieckiem.
-Stolarz jakiś podarował mi w prezencie, taka mała korupcja, by się wkraść w moje łaski i nadać mu z pierwszej ręki obywatelstwo, jemu i jego rodzinie. Sasza zaprowadzi Cię do pokoju gościnnego i zadba o Twoje potrzeby. Jutro omówimy dokładnie szczegóły wyprawy pod Warszawę, odpoczywaj, przyda Ci się spokojny spoczynek, dobrej nocy.
-Wzajemnie – Shindler skinął głową i udał się za niewolnicą. Po schodach na górę.
I jak się mógł przekonać Shindler, że ów luksus był bardzo pozorny, im wyższe piętro, tym większy syf i odpadający tynk z ścian tworzył coraz większy kontrast ogólnego wystroju.
Na trzecim piętrze w końcu skręcili w korytarz i służka włożyła klucz do zamka, przekręciła nim dwa razy w prawo i pchnęła drzwi do środka, odsuwając się od nich i gestem dłoni zapraszając gościa do środka.
Shindler wstał do środka, patrząc na wygodne, posłane łóżko, na urodziwy widok zza okna, na cały Mazogród i na butelkę starego dobrego Jacka Danielsa, rocznik 32. Wiedział, że u kolekcjonerów za jedną taką butelkę, nawet pustą, wystarczyłoby odlać się do niej i wmówić delikwentowi, że pije przed wojennego, amerykańskiego „sikacza”
-Czy mogę dla pana jeszcze coś zrobić? – Oznajmiła młoda dziewczyna

*****

Centrum Mazogrodu – Główna Wieża

-Nie siać paniki debile! – warknął Woronow, wyraźnie wkurwiony, na widok poddenerwowanych zbrojnych – A wy dwaj wracać mi na punkty obserwacyjne i notować mi o jak coś nowego pojawi się na horyzoncie.
Zakodowana wiadomość powtórzyła się jeszcze z trzy razy, po czym nie udało się nawiązać łączności z żadną z czujek. Stukał się po głowie, mysląc co tu się stać mogło.
”Czerwone ślepia... Mutanty? Ale skąd by mieli ciężki sprzęt, wyrzutnie rakiet, granatniki?”- Przeszło mu przez myśl.
Do jego uszu dobiegła krzątanina w okół głównej, wschodniej bramy ludzie nerwowo migotali halogenami po polach i darli się do siebie.
-To sierżant!
-Kapitan zabronił otwierania bram...
-Biorę to na swoją odpowiedzialność!– toczyła się rozmowa w oddali
”Co się tam dzieje?” – Przeszło mu przez głowę.
Wartownicy zaczęli ponownie otwierać bramę, przy każdym kołowrotku pieczołowicie machało z 3 ludzi. Światła z głównej wieży skierowały się na bramę tak samo jak i wszystkie ciekawskie oczy spoglądały właśnie na ten moment.
Wrota bramy delikatnie się rozwarły, akurat tak by mogło przejść dwóch ludzi i zniknąć zza murami. Nie minęła chwila jak obaj wrócili z podpierającym się o nich Frankiem Szyperem, Woronow rozpoznałby tą służalczą gębę choćby na końcu świata.
-Dobra, zamykamy!- I ponownie rozpoczęli zamykać bramę.
Harmider i skowyt psów roznosił się nad zwykle głośnym miastem, tym razem oprócz tego zaczęła panować nerwowa atmosfera.
Woronow już po chwili był przed bramą, nad Frankiem stał okrąg żołnierzy, podając mu wodę. Na jego oczach przez tą grupę przebijał się lekarz do środka.
-Dośc ekscesów jak na jedną noc, co tu się dzieje?! Mówiłem nie otwierać bram! – Krzyknął Kapitan zobaczywszy zbiegowisko. Żołnierze chcąc uniknąć gniewu swojego dowódcy, rozpierzchli się bardzo szybko na swoje stanowiska.
Na ziemi leżał zalany, prawdopodobnie własną krwią Franciszek, postrzelony w nogi, z ciężką blizną po nożu na twarzy, traf tak chciał, że owa blizna akurat przechodziła przez jedno z oczu, lekarze właśnie go poili morfiną i polewali jakimiś roztworami rany, bo spirytus do reszty wypaliłby mu oko.
-Kur... waaa!– Zagryzł się w język Franek, czując dotkliwy ból, z drugiego oka obficie ciekły łzy z bólu, inny żołnierz poinstruowany przez sanitariusza by trzymał go, ledwo co miał siły by go utrzymać, a był spokojnie z 20kg cięższy i o łeb wyższy od niego.
Woronow oniemiał, w jednej chwili Franek to jeden z najlepszych ludzi jacy pod nim służyli.
-Sam był? Gdzie go znaleźliście?
-Mieszkańcy z pól wezwali nas, by sprawdzić kto po ich polu się szwenda Kapitanie, kiedy byliśmy już na miejscu, nikogo nie zauważyliśmy to psy go zwietrzyły.
-Kilka ran postrzałowych na nogach i ta paskudna blizna na twarzy, powinien się wylizać mimo wszystko, ale na oko...- Odparł jeden z sanitariuszy opatrujących Franka.
Drugi na biało ubrany z czerwonym krzyżem na plecach i ramieniu pokiwał smętnie głową
-Nie będzie widzieć. Musimy go zabrać do Garnizonu by wyjąć kule, za ciemno tu jest na to.
-Chwila, dajcie mi moment. Franek słyszysz mnie? – pochylił się nad przyjacielem
-Kapitanie to pan? – Wycharczał cedząc zakrwawione zęby. – Myślałem, że już nie dojdę, tak się cieszę...
-Później o tym pogadamy, najpierw powiedz co tam się stało!
Franek ciężko próbował złapać oddech, grymas bólu na twarzy jakby jeszcze się wzmógł.
-No dalej! Wykrztuś to z siebie! Na czujkach giną nasi ludzie, gdzie Twój odział?!
-Przepraszam Kapitanie, zawiodłem... – głos mu się urwał i zaczął szlochać – Będę widział? Powiedzcie szczerze... Nic nie widzę.
Chwila ciszy zapanowała nad nimi, sanitariusze, żołnierz trzymający wiercącego się Franka jak i sam Woronow nie wiedzieli co mu powiedzieć.
-Na jedno oko będzie pan widział...
-Lekarze zrobią wszystko co mogą - poklepał rannego towarzysza po ramieniu – Powiedz, co się stało? – Złagodził ton głosu, każda chwila zwłoki mogło ich srogo kosztować
-Doszliśmy do pierwszej czujki, nasi na sygnały świetlne nie odpowiadali, wiedzieliśmy, że stało się coś niedobrego. – Z rannego oka Franka toczyła się piana odkażająca i wyciekała ropa, znad obdartej powieki widać było przepołowioną gałkę oczną. Adrenalina i podana przed chwilą morfina sporo robiły, by uśmierzyć jego ból. – Nawet nie wiedzieliśmy kto nas zaatakował, poruszali się niczym duchy... Zauważyliśmy ich zaraz po tym, jak rzucili w nas flarę.
-Jak flara was tak przetrzebić mogła?
-Flara? Kurwa usłyszałem świst i wybuch nad głową, odłamki poraniły mi nogi i się wyjebałem.
”Pocisk z moździerza?” – Pomyślał przerażony Woronow.
-Później zaczęło się piekło, pruli do nas zewsząd, nie wiem co to za broń była, ale jak widziałem co z Liwońskim zrobiła... – Gile i inne enzymy zaczęły wydobywać się z jego nosa. – Miał nasz najcięższy pancerz, a jego „fragmenty” fruwały w powietrzu jakby granat go rozsadził. Ale to nie był żaden pocisk, jakiś pierdolony karabin tak napierdalał. Leżąc na ziemi widziałem tylko jak cofa się krokami do tyłu dziurawiąc jak jakiegoś manekina, oderwało mu ręce, a on sam jak upadł martwy to był już miazgą. Później próbowałem się wyczołgać z tego piekła, jakiś skurwysyn wbił mi nóż w plecy, a chwilę później obrócił mnie na plecy... skurwysyn wyglądał jak diabeł.
-Co masz na myśli?
-Nie widziałem go dokładnie, ale głosił jebany jakieś morały z dupy wzięte i te oczy... Przykuwały uwagę.
-Może czerwone? – Spytał pobladły Woronow
-Jak krew czerwone...

Woronowi przez głowę przeleciała wizja noszące czerwone ślepia monstrum. Sam nie wiedział ile prawdy jest w tym ile teraz słyszy, strach i śmierć znajomych to czynniki które odbierały jakąkolwiek logikę. Lecz fakt utraty jednych z najlepszych ludzi w jednej chwili nie budził w nim optymistycznych wizji. Czuł jak go mrok nocy ogarnia bez reszty i poczuł jak te ślepia przeszywają go, paraliżują strachem umysł i duszę... Niczym mgliste, zimne spojrzenie śmierci.


-Uciekłem, nie wiem jak, pamiętam tylko, że ten co mi to zrobił z okiem, padł od dragunova jednego z naszych.
-Ruscy to byli? – Przesłuchiwał dalej Woronow, wyrwany z objęć zmory która go właśnie nawiedziła.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem, mówili coś, ale było tak głośno, że nic nie zrozumiałem... Padł gnój martwy na ziemię, a ja jakoś się wyczołgałem stamtąd wołałem pomocy, ale nikt nie usłyszał... Reszta na pewno zginęła. – Czuł jakie następne pytanie Woronow zada – Czujki są już stracone, boję się, że wszystkie.
-Dobrze, że jesteś tu – Dodał pocieszająco – Zabierzcie i zaopiekujcie się nim.
Sanitariusza zabrali rannego sierżanta na noszach, a on sam ponownie zamyślony wracał do Wieży centralnej, czekali tam na niego Jóźwiak ze szpiegiem. Woronow był pewien, że jeśli w tym czymś maczał swoje palce Władimir to osobiście skręciłby mu kark.
Dochodził już do szczytu wieży, widział znajdującego się na niej sierżanta Jóźwiaka i Adama, konfidenta na swoich usługach w szeregach Władimira. Nim wszyscy zdążyli uścisnąć sobie powitalnie dłoń, eksplozja wstrząsnęła fasadą wieży, telegrafista spadł z krzesła, ludzie przerażeni w panice wybiegli na ulicę patrząc co się dzieje.
-Kapitanie! – krzyknął jeden z obserwatorów. – Północna wieżyczka płonie!
Woronow nim zdążył się obejrzeć i zobaczył na oczach jak runie czujka, odczuwając lekki powiew ciepła na twarzy.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 07-04-2009 o 21:45.
Extremal jest offline  
Stary 16-04-2009, 17:12   #9
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Kiedy poczułem, że kroi się coś większego? Może już wtedy, kiedy okazało się, że nasz szpieg milczy jak grób.
Czułem, jak opanowanie powoli przeradza się w gniew, strach, wszystko to, czego dobry dowódca powinien się wystrzegać.
- Wiadomo już czy to ich robota?
- Zarówno Władimir jak i nasz szpieg nic o tym nie wiedzą... - odpowiedział mi sierżant.
Przez chwilę zastanawiałem się, co teraz zrobić.
- Zabierzcie się za tego szpiega... Solidnie - powiedziałem do Jóźwiaka. Miałem nadzieję, że zrozumie o co chodzi - A jak skończycie, to go rozwalcie. I tak jest już dla nas spalony.
Pieprzony szpieg i tak nie mógłby już wrócić teraz do Władimira, nawet zakładając, że ten ostatni nie ma nic wspólnego z atakiem na Mazogród. A poza tym i tak pożytek z niego był jak z koziej dupy.
- Panie Woronow, chyba coś złapałem! - usłyszałem za swoimi plecami. Kazałem przełączyć na głośnik.
Struga zimnego potu popłynęła po moich plecach.

Po tym jak przynieśli do miasta Franka, bankowo już wiedziałem, że ktoś się za nas zabrał na serio. Pytanie tylko - kto. Ale to w sumie było gówno warte pytanie, bo najważniejsze było żeby się obronić. Trupy mogliśmy pooglądać później. Północna wieżyczka płonęła trupiobladym blaskiem. Widocznie zapalił się magazyn flar.
- Słuchajcie mnie, sierżancie - powiedziałem - Ściągnijcie wszystkie posterunki do miasta i obsadźcie na murach. Rozdajcie z magazynów broń mężczyznom i kobietom. Chorych i dzieci do schronów. Tylko, kurwa, Jóźwiak, nie pakuj mi przypadkiem popromiennych do tych schronów. Im i tak chuj pomoże.
Burmistrz kiedyś, w przypływie dobrego humoru, pozwolił zrobić kilka cementowych wylewek. Wieśniakom udało się z tego skombinować kilka małych schronów. Nie przetrwałyby one uderzenia czymś większym; ba, pewnie rozsypałyby się przy mocniejszym jebnięciu z panzerfausta - ale przed zwykłymi kulami ochraniały. A nie sądzę, żeby ci którzy atakowali Mazogród fatygowali się z czymś większym.
Sam stary wieprz miał własny, porządny bunkier, ale nawet ja nie wiedziałem gdzie dokładnie go sobie wybudował, w takiej tajemnicy to trzymał. Gnida, zdążył wybić całą ekipę budowlaną, zanim zdążyłem ich "przesłuchać".
- Ty, młody! - krzyknąłem na radiotelegrafistę - Wypierdalaj do burmistrza i zamelduj mu, że miasto jest atakowane! Tylko niech mi żaden chuj nie włącza syreny alarmowej!
Panika to była ostatnia rzecz jakiej potrzebowałem.
- Tak jest, kapitanie!
Spojrzałem na młodzika. Jakoś nie miałem pewności, czy nie spierdoli widząc co się dookoła święci.
- Jóźwiak, poślij kogoś ze swoich razem z nim! - rzuciłem. Wolałem mieć pewność. Wziąłem do ręki lornetkę i spojrzałem na horyzont. Nic nie było widać.
- Za dziesięć minut wygasić mi całe miasto - mruknąłem. Nie wiedziałem, czy jednak zgnilce nie mają jakiejś artylerii. Po co miałem więc im oświetlać cel.
- Idę do Władimira - powiedziałem w końcu - Jóźwiak, wyślij kogoś jeszcze do Czarnobyla. Może ktoś będzie chciał walczyć. Daj im broń w razie czego.
- Im?
- A kurwa komu, aniołkom w niebie? Wypierdalaj!
- Tak jest!
Czarnobyl to była dzielnica Mazogrodu w której mieszkali popromienni. Wiedziałem, że większość z nich czeka paskudna, bolesna śmierć, więc może będą chcieli ją sobie skrócić walcząc za własne rodziny. Albo po prostu dla samego faktu, że przy odrobinie szczęścia od kuli nie umiera się miesiącami w przeciwieństwie do choroby popromiennej.

Stanąłem przed hangarem w którym byli ludzie Władimira. Kazałem ich wyprowadzać pojedyńczo na zewnątrz i rozstrzelać. W takiej sytuacji jak teraz, nie mogłem sobie pozwolić na ryzyko, jakim byli ludzie od karawany. Co by było, gdyby nagle zaatakowali nas w samym mieście? Nie bylibyśmy się w stanie obronić walcząc na dwa fronty.
- Ich broń i zapasy skonfiskować i wysłać do żołnierzy na Rynek! - krzyknąłem - Niech rozdają ją ludziom!
W asyście żołnierzy wszedłem do środka hangaru. Władimir nie zgrywał już takiego chojraka. Obok niego siedziała jego dupeńka, której, nagłym przypływem litości nie kazałem jeszcze rozwalić. Jeszcze.
- No co, Władimir, dalej będziesz pierdolił farmazony, czy też cię zajebać? Bo nie mam wiele czasu... - podszedłem do więźnia i od niechcenia sprzedałem mu kopa pod żebra. Mocnego. Usłyszałem chrupnięcie żeber a Władimir przewrócił się na glebę kaszląc i krztusząc.
- Nie chcesz mówić? - kolejny cios - No to może trzeba do sprawy podejść subtelniej? - ruchem głowy wskazałem żołnierzom na dziwkę Władimira.
Kiedy się za nią zabierali, podniosłem z ziemi przewrócone krzesło i usiadłem patrząc na leżącego ciągle więźnia.
Nie sprawiało mi jakiejś szczególnej przyjemności wydanie rozkazu zgwałcenia tej dziewczyny, no, może poza miną tego pieprzonego Ruska. Ale też nie miałem przed tym jakichś oporów. Twardy świat i twarde zasady. Jeżeli szybko się wszystkiego nie dowiem, to zginie dużo ludzi. I zginę ja, a moje życie ceniłem sobie dużo bardziej od życia jakiejś rosyjskiej dziwki.
Kiedy żołnierze skończyli podszedłem do Władimira.
- To jak, powiesz kto mi właśnie napierdala w miasto, czy chcesz skończyć jak ona? Wiesz, żołnierze nie mają nic przeciwko żeby i ciebie przecwelić...
To pewnie była nie do końca prawda, szczególnie, że dopiero co bzyknęli całkiem ładną dziewuchę. Ale rozkaz to rozkaz. A zresztą ich samopoczucie chuj mnie obchodziło.
Chciałem skończyć z Władimirem jak najszybciej, strzelić mu w łeb i wrócić na Wieżę. Nie wiedziałem jak długo chłopaki będą sobie w stanie poradzić bez dowódcy.
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172