Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2009, 18:34   #1
Ren
 
Ren's Avatar
 
Reputacja: 0 Ren nie jest zbyt sławny w tych okolicachRen nie jest zbyt sławny w tych okolicach
[Fallout] The Dude, the Mad and the Deadly - SESJA PRZERWANA

Słońce, stukot kół, szuranie nóg braminów na spękanej ziemi. Noc, cisza gwiazd, zapach świtu. I znów to samo i znów od początku. Podróż w tej karawanie zdawała się nie mieć końca. Dla niektórych, takich jak Jonathan Case, długie przemierzanie martwych, zasnutych piaskiem bezdroży gdzie widać tylko szarą linię horyzontu i pustkowi było czymś, co znał, choć od niedawna i z czym się pogodził. Zaciskał gorące palce na zimnej stali karabinu. Był w pracy, jak właściwie wszyscy tutaj. Aby pojechać karawaną trzeba było albo zapłacić i umieć trochę strzelać albo umieć zajebiście strzelać by chronić tyłki tych co strzelają tylko trochę. Przy tej ostatniej opcji to tobie wpadało kilka kapsli do kieszeni. Case’owi nie podobała się cisza, tak jak nie podobała się Mattowi. Matt chciał ataku Reiderów by móc wystrzelać te szumowiny co do nogi, oddać kolejna kolejną przysługę ludzkości, wymierzyć sprawiedliwość. I skreślić kolejny występek poprzedniego życia, na wspomnienie którego miejskie cwaniaczki srały w portki ze strachu. Kathrine była podobnie jak on niecierpliwa. Chciała już być na miejscu, zacząć nowe życie. Cóż, początki bywają trudne… Dla Rustego, Junktown to tylko (a może aż) kolejne miejsce, które może coś wiedzieć, które może coś przypomnieć. Popalał swoje „piętnaście kapsli za paczkę” i przecierał obrzyna szmatką. Czystszy już być nie mógł, ale co tam. Dorian, ostatni, który dołączył do karawany, był najbardziej niespokojny. Z początku rozglądał się ciągle wkoło, jakby spodziewał się lada chwila ataku niewidzialnych supermutantów . Ale potem i on się uspokoił – magia pustkowi. Zresztą czego tu się bać, jego banicja na pewno już dobiegła końca… prawda?

Już blisko. Niemal podświadomie zbieracie w myślach informacje, które usłyszeliście podczas podróży. Po ataku zabłąkanych band mutantów jakieś 30 lat temu, burmistrz Killian Darkwater miał spore problemy z utrzymaniem ludzi w kupie. Podobno został „wysłany na emeryturę” przez zabójcę z Hub. Teraz nikt tak naprawdę nie rządzi. Szeryf – stary człowiek imieniem Saul – robi co może żeby utrzymać spokój. Ostatnie plotki głoszą, że mieszkańcy podzielili się na dwa obozy: jeden pod przewodnictwem Sheili Darkwater, drugi popierający sprzedawcę z Hub, Tyrona. Obie frakcje starają się przejąć kontrolę nad Junktown. Niewiele, ale dobre i to na początek. O tym, że Junktown nigdy nie było miejscem dla religijnych czy prawych ludzi i tak wiedzieli wszyscy. Tak samo jak o tym, że zawsze był tam szeryf, który trzymał wszystko razem, kiedy wszystko inne zawodziło.

Nagle na horyzoncie zamajaczyło miasto. jest jeszcze kilka mil drogi stąd, ale już czujecie wielką ulgę widząc ten kawał złomu na środku pustyni. Ciepły wiatr niesie do was zapach i smak cywilizacji.
 
Ren jest offline  
Stary 30-09-2009, 21:36   #2
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Skup się, Case…- powtarzał sobie w myślach - Moment przed osiągnięciem upragnionego celu podróży… Jedna z najniebezpieczniejszych chwil, kiedy umysł traci czujność, kiedy zamykasz już oczy myśląc o zdjęciu cholernych butów, wyciągnięciu się wreszcie na prawdziwym posłaniu... Kiedy twoje reakcje stają się odrobinę wolniejsze…-

Zbyt wiele widział już ludzi, którym w takich momentach zabrakło tych ułamków sekund reakcji. Takich, którzy uwierzyli sygnałom o bezpieczeństwie cielesnej powłoki, które zaczął wysyłać już ich organizm na widok schronienia… W takich właśnie chwilach Case spinał się w sobie najbardziej, mimo dużego już zmęczenia koncentrował się i zmuszał do wytężonej uwagi. Tak jak go uczono. Tak jak teraz…

Lustrował uważnie wzrokiem pylisty, zasnuty szarością krajobraz. Podniósł głowę. Brudne, przybierające miejscami fantasmagoryczne, nierzeczywiste barwy chmury przesuwały się wolniutko po niebie. Przymknął na moment powieki, tylko na chwilę, a zaraz potem wzrok mężczyzny znów wyłowił znajomy aż do obrzydzenia kolor piachu. Piach… Piach był jednych z najgorszych wrogów podróżujących w tych okolicach. Spowalniał tempo podróży. Wciskał się zmęczonym ludziom w oczy, powodując podrażnienia, przenikał w każdą szczelinę, w drogocenne zapasy żywności. W metalowe części mechanizmów, powodując często nieobliczalne w skutkach awarie w najmniej odpowiednich do tego momentach…Takie chociażby, jak zacięcia broni…

Zaczął poruszać się odrobinę wolniej, mięśnie na karku napięły się, a oczy poczęły niespokojnie lustrować odległy horyzont – naprzemiennie po obu stronach tego, co próbowało pretendować do miana traktu. Odgłosy jadącej karawany zostały gdzieś daleko, jakby dobiegały zza wytłumionych dźwiękoszczelnym materiałem ścian. Został z nich tylko jeden dźwięk, cichy, regularny chrzęst podeszw ciężkich butów na piaszczystym podłożu. Case pochylił się nieznacznie do przodu i przygarbił, przez co jego chód zaczął przypominać skradanie się, ale mimo to człowiek ten nadal utrzymywał forsowne tempo marszu.

Sylwetka mężczyzny nie była zbyt imponująca, choć noszony przez niego strój i ekwipunek wpływały na fakt, iż wydawała się być nieco potężniejsza niż w istocie. Zbroja ochronna z ciemnych, połyskujących płyt należała do standardowego wyposażenia sił naziemnych...Przed wojną...Kiedyś wskazywała na przynależność do określonych formacji wojskowych. Dziś, noszący coś podobnego człowiek mógł być właściwie każdym, równie dobrze członkiem miejskich oddziałów policyjnych, jak pospolitym gangerem czy bandytą, który dopiero co zdarł takie cacko z jeszcze dymiącego, martwego ciała...Na korpus narzucono ponadto wykonane z jakiegoś tworzywa sztucznego okrycie, bezrękawnik, prawdopodobnie o brudnozielonym odcieniu, a obecnie znacznie zabrudzone zaschłym błotem. Pokryty pyłem hełm był przywiązany z tyłu, na solidnie ściśniętym skórzanymi paskami plecaku, w sąsiedztwie kołyszącej się menażki i przytroczonej na skos niewielkiej łopaty. Zamiast niego, mężczyzna nosił na głowie czarną, przylegającą ciasno czapkę. O fizjonomii tego człowieka niewiele dało się powiedzieć, ponieważ dolną część twarzy i nos zasłaniała stale szara chusta, a oczy – nieprzepuszczające światła ochronne gogle o owalnym, dość podłużnym kształcie. Wyraźnie militarnego charakteru stroju dopełniały luźnego kroju wojskowe spodnie, wzmacniane na kolanach twardymi ochraniaczami i wysokie, sznurowane buciory, a także przymocowane do pasa płaskie, zapinane na małe sprzączki zasobniki.



Dłonie Case’a zaciskały się na długim karabinie snajperskim, wykonanym prawie w całości z metalowych elementów, wyposażonym w lunetę. Chłodny dotyk stali był jedną z tych rzeczy, która pozwalała utrzymywać kontakt z rzeczywistością podczas wielodniowego, monotonnego marszu przez posępne pustkowie poznaczone z rzadka ponurymi pozostałościami dawnych ludzkich siedzib. Zacisnął palce na broni jeszcze bardziej, aż pobielały, po czym odetchnął ciężko rozluźniając nieco uchwyt. Utrzymując się z niejakim wysiłkiem we wzmożonym stanie koncentracji, rzucił pierwsze niechętne spojrzenie na wyłaniające się na krawędzi widoczności kontury złomowiska pretendującego bezczelnie do miana miasta…Szybko odwrócił wzrok od zabudowań i powrócił do obserwacji poboczy, ale jego myśli zaczęły już krążyć wokół tego, co może czekać ich w Junktown…

- Skup się, Case…- przystanął na chwilę i przywołał się do porządku.
Umysł znów zogniskował się jedynie na wyłowieniu potencjalnego zagrożenia dla uczestników wyprawy, na ukończeniu zadania, którego podjął się Case. Rozglądając się ostrożnie, mężczyzna ruszył dalej, a cień przedłużonej lufy jego karabinu przesuwał się powoli po brudnej ziemi, niczym wskazówka słonecznego zegara…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 05-10-2009 o 19:14.
arm1tage jest offline  
Stary 01-10-2009, 23:32   #3
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
-Piasek, kur...- Wyrwał się tylko niezadowolony głos Doriana, który przypominał jedynie skargę na coś, czego żadnymi siłami nie mógł zmienić, bo jak tu zmienić pustkowia? Miejsce, które prędzej zmieni człowieka, niźli swoje odwieczne zwyczaje. Dorian splunął tylko na ziemię kolejny raz, pozbywając się uciążliwych drobinek piasku, które jakby na złość stale dążyły do osadzania się na jego wargach oraz języku.

Przez większą część drogi był niespokojny... jakby spodziewał się ataku, bądź zdarzenia, które mogło cokolwiek zmienić. Od czasu do czasu rozglądał się nerwowo na boki, przeczesując wzrokiem olbrzymie połacie terenu. Pusto. Nie zmieniało to jednak faktu, iż jego palce odruchowo gładziły drewnianą kolbę AK-112, który był przewieszony z boku, zaraz obok pistoletu Colt 6520. Pustkowia nauczyły Doriana paru rzeczy, kto nie miał broni z góry skazany był na śmierć. Takich rzeczy powinno się już uczyć dzieciaki, które dorosły na tyle, by wypowiadać słowa "mama, tata i papu". Nie zmieniało to jednak faktu, że jako żołnierz lub ochroniarz sprawdzał się raczej marnie. Po prostu ubzdurał sobie, że jeśli będzie obładowany bronią, to wrogie kule zaczną zmieniać swój kierunek.

Z wyglądu nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był jednym z wielu ludzi pustkowi, którzy bali się otwarcie wojować z kimkolwiek, a za świeże mięso daliby sobie strzelić w łeb. Żarcie znajdywane na pustkowiach wystarczało na utrzymanie go w jako tako dobrym stanie. Na sobie nosił zwyczajne ubrania, wygrzebane z jakiegoś zatęchłego miejsca, którego nigdy nie chciałby odwiedzać ponownie. Spodnie, podkoszulek w stylu amerykańskiej armii, dobre buty oraz kurtka zrobiona z jakiejś zwyczajnej tkaniny. Miał zielone oczy, średniej długości brązowe włosy i spokojny, skupiony wyraz twarzy. Tyle dało się o nim powiedzieć z wyglądu.

W końcu uczucie zdenerwowania opuściło go, by zamienić się w niesprecyzowane odczucie radości i niepewności zarazem. Jego banicja skończyła się. Słuszna, czy nie słuszna, przetrwał ją udowadniając samemu sobie, że jest bardzo trudny do zdarcia. Widok miasta zadziwił go lekko, wszak Dorian nie był przyzwyczajony do widoku tylu ludzi mieszkających w jednym miejscu. Dla niego kupa blachy, posklecana w domy oraz ogrodzenia, pretendowały do miana "Odrodzonego miasta Ameryki". Na razie najlepszym zajęciem, było poznanie kogokolwiek z ludzi, którzy wędrowali w karawanie razem z nim. -Co się tak spinasz, koleś?- Zagadał do Case`a równając się z nim krokiem. -Dlaczego zasłaniasz twarz? Pewnie jakaś łuszczyca popromienna, a skóra odłazi Ci płatami. Nie martw się, słyszałem, że gdzieś po pustkowiach krąży alchemik Joe, który leczy ludzi z takich chorób. Poza tym... pewnie nie podoba się to dziewczynom, prawda?- Wskazał gestem dłoni na kobietę wędrującą w karawanie (Kathrine). Dorian nie miał żadnego problemu z tym, żeby "zagadać" do kogoś obcego, zwłaszcza, że mogło to zdekoncentrować ich głównego "obrońcę".
 

Ostatnio edytowane przez Araks3 : 05-10-2009 o 22:13.
Araks3 jest offline  
Stary 03-10-2009, 20:00   #4
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Długie dni i jeszcze dłuższe noce podczas podróży z karawaną były katorgą. Każdego mogło to wyczerpać, nawet największego osiłka. Drobne osoby miały jeszcze gorzej, zmęczenie zdawało się przychodzić ze zdwojoną siłą.


Co ja sobie myślałam? Całe życie spędziłam na tamtym zadupiu a teraz nagle taka podróż. Będę szczęściarą jeśli w ogóle dożyję dotarcia do Junktown. Ciekawe co to będzie za miasto. Ludzie trochę gadali, ale co innego słowa a co innego zobaczyć to na własne oczy. Mijaliśmy parę wioseczek po drodze, lecz to tylko maleńkie osady. Tak naprawdę nigdy nie widziałam większego miasta. Duże miasto, duże zepsucie. Będzie trzeba temu zepsuciu trochę pomóc.


Ze względu na to kim jestem wolałam się bardzo nie wychylać w czasie podróży. Nie zagadywałam pierwsza, starałam się nikogo nie wkurzać, po prostu być niewidoczna. Szło mi to całkiem dobrze, przez cały okres podróży rozmawiałam o pogodzie, o pustyni, pogodzie, słońcu, raidersach... a, wspomniałam, że o pogodzie? Raz ktoś zapytał po co jadę do Junktown. Zbyłam go jakąś głupotą, coś o odszukaniu jakiegoś dalekiego krewnego. Na szczęście nie chciał wracać do tamtej rozmowy. I tak był ohydnie brzydki.


Karawana składała się z wielu różnych osobowości. Niewiele tu było kobiet, dlatego budziły pewne zainteresowanie. Jeden misiek po golnięciu trochę jakiejś gorzałki zaczął się przystawiać do pewnej blondyny. Nie przewidział, że ta kruszyna może dać mocnego kopa w klejnoty. Przez cały następny dzień był dziwnie milczący. A wszyscy, łącznie ze mną, mieli temat do śmiechu i żartów.


I tak idąc przez te cholerne pustkowia w końcu na horyzoncie dało się zauważyć masę żelastwa. Cóż, nie wygląda to zbyt zachęcająco. Otrzepałam z siebie kurz, jakbym już teraz miała wejść „na salony”. Nie dało to zbytniego efektu, kremowa niegdyś koszula była już zupełnie szara od brudu i pyłu. Gdybym stanęła nieruchomo pewnie zniknęłabym na tle piachu. No ok, musiałabym zarzucić chustę na włosy, tylko one by się wyróżniały swoim ciemnym kolorem.


Usłyszałam z lewej strony jakąś rozmowę i mimowolnie zaczęłam słuchać. Hahaha, jaka śmieszna pogawędka. „Skoro idziemy już po pustyni to może porozmawiajmy o naszych nieprzyjemnych chorobach. Ja na przykład mam wrzody w dupie” - takiego rozwoju tej rozmowy można się było spodziewać. Tylko czekałam aż ten mocniej okryty zaraz coś odszczeknie. Ehh, i jeszcze koleś tu palcem pokazuje, nieładnie. Gdy powiódł wzrokiem za swoim palcem bezczelnie pokazałam mu język. Mam nadzieję że pokryty pyłem język było widać na pokrytej pyłem twarzy. W każdym razie zabawny ten przyjazny człowieczek. Jak on przeżył do wieku dorosłości?


Ahhh, miasto. A w nim pełno rdzy, zepsucia, hazardu, morderstw i seksu. Może w końcu zaznam tego ostatniego? W mojej wiosce jakoś nie było zbytniego wyboru. Albo brzydki, albo gruby albo stary. Teraz wybór będzie większy. Nawet pan przyjacielski wydaje się całkiem zachęcający. Jeśli spojrzy się drugi raz normalnie puszczę do niego oko. Pewnie się zarumieni hahaha.


I tak oto starając się myśleć o głupotach odpędzałam myśli o tym co nas czeka. Inaczej zwariowałabym z podekscytowania.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 05-10-2009 o 22:56.
Redone jest offline  
Stary 04-10-2009, 01:48   #5
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Rusty dojrzał kolejny znak postawiony w pasie spękanej ziemi otaczającej nieduże zagłębienie u stóp zwietrzałego głazu. Piasek w samym środku był ciemniejszy, co mogło świadczyć o źródle wody tuż pod powierzchnią, jednak nawet bardzo spragniony nie odważyłby się jej ruszyć.
Chociaż gdyby nie karawana, to kto wie... może właśnie umierałby w męczarniach wywołanych chorobą popromienną. Jego zapas wody skończył się zdecydowanie zbyt szybko, jak na jego gust. Trafić w tej sytuacji na karawanę zmierzającą w tę samą stronę to jak wygrana na loterii Vault-Tec.

- Gratulujemy! Wygrałeś jedno miejsce w jednej z naszych wspaniałych Krypt! Nasz przedstawiciel skontaktuje się z Tobą w ciągu siedmiu dni. Pamiętaj, że wygrana na loterii gwarantuje Twojej rodzinie miejsce w pierwszym szeregu żegnających przyszłych mieszkańców naszych nowoczesnych i stylowo wyposażonych schronów... - mamrocząc do siebie Rusty zaczął przedrzeźniać głos z holotaśmy reklamowej Vault-Tec, jaką udało mu się kiedyś znaleźć. - Bla... bla... bla... - dodał z przekąsem, po czym napluł na mijany właśnie ostrzegający przed skażoną wodą znak, co sprawiło mu radochę niczym 5-letniemu chłopcu. Rozpierającą go dumę z wyczynu miał wypisaną na twarzy.

Doprawdy dziwny widok w przypadku tego na oko 50-60 letniego mężczyzny w goglach spawalniczych z różowymi szkłami, w postrzępionym, powycieranym i noszącym ślady wielu napraw skórzanym płaszczu, spodniach z braminiej skóry, mocnych wojskowych butach, za to z poplątanymi kolorowymi sznurówkami i spłowiałym oliwkowym T-shircie z niemal niedostrzegalnym logo Nuka-Coli. Jeśli do tego dodać gęsto przetykane siwizną długie blond włosy i takąż brodę wystające spod hełmu amerykańskiego żołnierza z czasów wojny w Wietnamie z zatkniętą za paskiem biegnącym dookoła niego nieśmiertelną paczką Lucky Strike'ów (za 15 kapsli jedna!), to otrzymamy właśnie Rusty'ego - sprawiającego wrażenie nie do końca poczytalnego, mamroczącego do siebie i kompletnie nieprzewidywalnego osobnika. Przy powyższych cechach fakt, że nadużywa alkoholu i dymi niczym parowóz to niemal zalety...

Poczuł jakiś dziwny zapach. Zaczął węszyć, głośno wciągając i wypuszczając nosem powietrze. Po chwili powąchał się pod lewym, a następnie prawym ramieniem sprawdzając, czy to właśnie on, ale potrząsnął głową przecząco. Zmarszczył nos i brwi, myśląc intensywnie.
Nagle otworzył szeroko oczy i rozejrzał się po horyzoncie.


W oddali majaczyła jakaś osada. Niewiele widząc, przetarł gogle rękawem płaszcza. Więcej by pomogło, gdyby wytarł grubą warstwę brudu od wewnątrz szkieł. Zamrugał kilkakrotnie.
Junktown. Zabawne, ale słyszał tę nazwę już od kilku chwil, ale dopiero teraz sobie przypomniał o co chodzi. Kolejna osada, jaką planował odwiedzić na swoje drodze do... no właśnie czego?
Chyba czegoś szukał, ale... zapomniał już czego. Podrapał się paluchem po czole i wyszczerzył pożółkłe, noszące ślady próchnicy zęby w szerokim uśmiechu. Ktoś idący obok mógłby stwierdzić, że szczerzy się do zadka bramina, za którym szedł... - i nie była to wcale nietrafna ocena.


- Dupa... jak ta tutaj. Znowu zapomniałem... - ponownie dało się słyszeć ciche mamrotanie. Jego ręka bezwiednie powędrowała na wysokość mostka i namacała nieduży, mniejszy od dłoni płaski przedmiot zawieszony na łańcuszku na szyi. Jego talizman.

~Krypta! - zaraz sobie przypomniał. ~Gdzieś tu może być Krypta... Może nawet ta... - monolog, jaki często prowadził ze sobą rozgrywał się tym razem w jego głowie. Ktoś uważnie obserwujący Rusty'ego mógłby być nawet zdziwiony, że ten nie mruczy nic pod nosem, jak to zwykł robić. Jeszcze dziwniejsze było pojawienie się w jego bladoniebieskich, jakby wypranych z koloru oczach niepokojącego błysku, jakby iskierki, a jego ruchy zyskały nieco pewności i energii, którą przytłumiała dotychczasowa apatia. Znowu miał MOTYWACJĘ.

Nie tracąc czasu dobył z poplamionego i podartego plecaka brudną, niemal nieprzejrzystą butelkę, w której przelewał się jakiś przeźroczysty płyn i pociągnął kilka solidnych łyków. Oczywiście "przeźroczysty" w przypadku tej cieczy jest tylko terminem umownym, ale Rusty'emu w ogóle to nie przeszkadzało. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko papierosa, więc szybko znalazł pomiętą paczkę i zapałki.

Z błogostanem na zarośniętej gębie, dziarskim krokiem ruszył dalej... Do Junktown!
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 05-10-2009 o 20:53.
Gob1in jest offline  
Stary 04-10-2009, 18:46   #6
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Twarz Case’a zwróciła się w kierunku głosu, ale tylko o kilkanaście stopni. Na przybrudzonych piachem powierzchniach gogli ledwo widoczne odbicie pustynnego krajobrazu zmieniło się odrobinę.
Na moment skoncentrował się na stanie technicznym przewieszonego przez ramię młodzika AK-112, na ile było to możliwe z tej odległości.
- Pustkowia nauczyły go, by nosic ze sobą broń...- przemknęło mu przez myśl – Dobrze. Jednak nie nauczyły go jeszcze innych rzeczy, które zmniejszały prawdopodobieństwo narażania się na szwank.

Przez dłuższą chwilę tamtemu wydawało się, że mężczyzna w ogóle nie nawiąże rozmowy. Wzrok powrócił do skanowania otwartej przestrzeni, na dłużej zatrzymał się na zwietrzałym głazie; szukał obiektów, za którymi mogłyby czekać nieprzyjemne i niedostrzeżone wcześniej niespodzianki. Nieoczekiwanie jednak, wśród chrzęstu butów na piachu, ci przemieszczający się bliżej podróżnicy usłyszeli spokojny, niski i cichy głos.

- Posłuchaj, żoł...-
zaczął z przyzwyczajenia, ale po chwili poprawił się – Posłuchaj, chłopcze... Gdybym naprawdę był jednym z tych, których choroba pozbawiła twarzy, mógłbyś leżeć teraz z niekorzystnie wyglądającym otworem w piersi lub głowie. Tacy ludzie nie lubią żartów z ich dolegliwości, są na ich punkcie szczególnie drażliwi...Na twoim miejscu nie ryzykowałbym rozmów o przykrych chorobach, zwłaszcza z kimś, kogo nie znasz, a kto trzyma już w rękach broń gotową do strzału, podczas gdy ty jesteś parę cennych chwil do tyłu, potrzebnych ci, by wyciągnąć i odbezpieczyć swoją własną. Nie zrozum mnie źle, nie płacą mi za pouczanie ani nie mam zamiaru ci grozić. Moim zadaniem jest doprowadzenie tego konwoju do miejsca przeznaczenia, a potencjalne kłótnie i strzelaniny mogą tylko osłabić siłę bojową naszego...-
Przerwał, jakby w ostatniej chwili zmienił zdanie co do ostatniego słowa.
-...Naszej wycieczki...- dokończył i zamilkł na moment, obrzucając jeszcze krótkim spojrzeniem żółtawy znak ostrzegawczy.

Ci, którzy słyszeli wypowiedź mężczyzny o zasłoniętej twarzy mogli odnieść wrażenie, jakby posługiwał się on innym językiem. Było to trudne do uchwycenia lub opisania, język nieznajomego był niby zrozumiały, ale jednocześnie wyraźnie odmienny – jak gdyby Case był obcokrajowcem próbującym dosć nieudolnie używać mowy tubylczej. Nie, to też nie było to, akcent tego człowieka był wyraźnie amerykański, jednak trącił momentami jakąś staroświeckością...Niektórzy podróżnicy karawany, słyszący już wcześniej jego krótkie, rzeczowe odzywki podczas wcześniejszych etapów podróży, zauważyli, że z ust mężczyzny padało czasami słowo, które nie było na pewno w użyciu już od wielu, wielu lat...

Przez jakiś czas Case’owi wybrzmiewały jeszcze w uszach jego własne słowa. Dawno już nie wymówił tyle słów naraz, jego własna intonacja i ton głosu wydał mu się dziwny, jakby nienależący do niego samego, inny niż nosił we własnej pamięci. Tak dawno nie rozmawiał już tak naprawdę z istotą ludzką, w terminach dłuższych niż było to konieczne dla doprowadzenia danej transakcji lub innej sprawy do końca...

Była też inna rzecz, której nie robił już dość dawno...

Gdy młodzik pokazywał palcem, Case odruchowo podążył na chwilę wzrokiem za tym gestem, napotykając to młode ciało...Poszarzałe od piachu ubranie i warstwa pyłu pokrywająca twarz dziewczyny nie były w stanie ukryć do końca faktu, iż podróżuje z nimi atrakcyjna kobieta z krwi i kości, o drobnym ciele, o którego cieple na pewno marzyła większość mężczyzn z karawany. Biorąc pod uwagę, że nie kręcił się wokół niej żaden uzbrojony opiekun – prawie cud, że w warunkach odosobnienia nie doszło w podróży do jakiegoś aktu przemocy na wiadomym tle. Mogło to oznaczać jednak również to, iż panienka potrafi w razie potrzeby zadbać o siebie. Nie mówiąc już o tym, że Case widział już w swoim życiu piękne ciało, które po zrzuceniu ubrania ukazało przytroczone do tułowia ładunki wybuchowe...Pomimo tych wszystkich rozmyślań, ciało Case’a wiedziało swoje i gdy tylko mężczyzna rozpoznał znajome odczucie, które rozpoczęło z wolna w nim narastać, odwrócił głowę usiłując na nowo skupić się na celu.

- Co do Pań...- powiedział jeszcze bezpośrednio do faceta, który nadal szedł krok krok tuż obok – Jestem przekonany, że z twoją nieskazitelną młodą buzią jesteś lepszym ode mnie fachowcem od łamania niewieścich serc. Jedno jednak wiem na pewno, dziewczyny nie lubią facetów których tematem rozmowy jest łuszczyca i odpadająca skóra. Zresztą, przed nami miasto. Nawet gdyby moją twarz żarł trąd, zdziwiłbym się bardzo, gdyby Ameryka zmieniła się na tyle, by w mieście nie znalazły się kobiety gotowe przymknąc na to oko za odpowiednio dużą ilośc kapsli.-
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 05-10-2009 o 20:18.
arm1tage jest offline  
Stary 04-10-2009, 21:39   #7
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
-To zależy. Znałem kiedyś kulawego Johna, któremu nie przeszkadzały zbytnio żarty na temat jego nogi, a nawet sam docinał sobie, że prędzej noc zastanie, niż dojdzie do baru na szklankę whisky.- Odpowiedział spokojnie Dorian, komentując słowa najemnika, który twierdził iż luźna uwaga na czyiś temat może przysporzyć mu parę dodatkowych otworów w ciele. Na przykład w głowie. -Poza tym... to logiczne, że w karawanie nikt do siebie strzelać nie będzie, chyba że lubi wesołe spotkania z bandami supermutantów w przetrzebionym "własnym" składzie.- Dodał jeszcze Dorian, rozglądając się na boki. Pustynia, pustynia i... żółta tabliczka ze znakiem radiacji. Jakby podczas swojej banicji za mało się ich naoglądał, przy prawie każdej większej drodze.

Uwagę młodzieńca, zwrócił też nietypowe słownictwo i sposób mowy najemnika. Coś mu mówiło, że kiedyś słyszał podobną mowę... jakby relikt z przeszłych lat, które minęły już dawno temu. Powoli zaczynał sobie przypominać, kiedy słyszał podobny akcent wymawianych słów. -W naszej... -Tutaj Dorian zawiesił na chwilę swój głos, jakby nie był pewny czy należy mówić skąd pochodził. Nie chciał wyjść na jakiegoś barana z wioski, gdzie wieczorem zwijali asfalt z drogi krajowej. -W naszej wiosce, był taki człowiek, który mówił podobnie do ciebie i używał wielu niezrozumiałych słów. Mówił, że jest jakiś uczonym bjorogiem... banjogiem... biologiem. Gadał, że ludzie kiedyś żyli w takich stalowych miastach i dało się pić wodę ze strumieni, a potem nie wypadały włosy. Wiadomo, że od razu wszyscy go za jakiegoś pomylonego wzięli, śmierć od wielkiego Oma wróżyli, bo może naprawdę się tej wody z dzisiejszego strumienia napił. Zamieszkał z nami, po kilku latach przestał pieprzyć głupoty, wziął sobie Kate do domu, zaczął hodować takie rośliny z dużymi czerwonymi owocami na co wołał "pomidory", a potem mu się zmarło.- Zakończył swoją opowieść, drapiąc się po głowie w wyrazie zamyślenia. -Ty też jesteś takim uczonym? Albo cię może taki wychowywał?- Zapytał Dorian, dalej wędrując spokojnie krok w krok obok niego.

Widząc jak wskazana przez niego kobieta wytknęła mu język, pokazał jej symboliczny środkowy palec, który był rozpoznawalny w całych zasranych stanach. Uprzejmość, za uprzejmość krótko mówiąc.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem słysząc skwitowanie charakteru miasta oraz kobiet znajdujących się w nim. Naprawdę niczego więcej nie trzeba było dodawać. -Dorian jestem.- Rzucił krótko przedstawiając się, po czym spojrzał na starszego mężczyznę wyciągającego fajki. Papierosy na pustkowiach były czymś znacznie lepszym, niż znalezienie nienapromieniowanego zbiornika z wodą. -Poza tym... kobiety nie muszą mnie lubić. One mają tylko wskakiwać do mojego łóżka. Hej, Starcze! Podziel się fajkami w ramach zawiązywania przyjaźni drużynowych!- Zawołał do starszego człowieka, wędrującego razem z nim w karawanie. Jak jemu chciało się palić... ostatni raz papierosa miał z... pół roku temu, jak nie więcej.
 

Ostatnio edytowane przez Araks3 : 05-10-2009 o 22:12.
Araks3 jest offline  
Stary 04-10-2009, 22:58   #8
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Nie ładnie! Bardzo nieładnie. Chłopak źle odbiera zachęcające gesty. Chociaż... pokazanie palca oznacza "idź się pierdol". Tylko z kim? Rozejrzałam się po karawanie. Nie, tu nie ma żadnych ciasteczek do schrupania. A dalsza rozmowa ... Doriana? ... tylko utwierdza w przekonaniu że ten koleś powinien już dawno zginąć. Może szczęściarz jakiś?

A gdyby tak? Ciekawe ile tutaj będzie miał szczęścia, choć młody raczej nie dorównuje mi refleksem. Wykorzystując chwilę kiedy patrzył w innym kierunku cicho potruchtałam do niego i pstryknęłam go palcem w ucho z innej strony niż byłam przedtem.

- Ojej, potknęłam się, przepraszam drogi kolego - mówiłam z nieukrywanym wyrazem rozbawienia na twarzy. Aż miło popatrzeć na jego zaskoczoną minę.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 05-10-2009 o 22:57.
Redone jest offline  
Stary 05-10-2009, 00:08   #9
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Rusty zdziwiony spojrzał na dwójkę mężczyzn, a następnie obejrzał się za siebie, jakby szukając wzrokiem "starca", którego wołał jeden z nich. Nikogo. Obrócił głowę z powrotem w ich stronę i spojrzał pytająco. Wzrok tego z automatem na plecach był skierowany wprost na niego, jednak dla pewności Rusty paluchem wystającym z rękawiczki bez palców stuknął się w pierś. Dla formalności - Rusty jedną rękawiczkę miał z barwionej na czarno skóry, a drugą, na lewej dłoni, z jakiegoś czerwonego, poplamionego materiału. Całość pasowała do jego stylu jak ulał.

~Taa, to do mnie. - skwitował w myślach. ~Czego się drze? - zapytał równie milcząco.

W czasie całej sceny papieros w kąciku ust brodatego mężczyzny kiwał się niebezpiecznie, jakby grożąc właścicielowi brody podpaleniem bujnego zarostu. Szczęśliwie, a może po prostu dzięki latom doświadczeń tak się nie stało i w poplątanych kędziorach utknął jedynie strącony podmuchem ciepłego, suchego powietrza popiół ze spalonej papierosowej krajanki.

Zbliżył się do rozmawiających podróżników, wyciągając, nie bez pewnego wahania, niemiłosiernie pomiętą paczkę w stronę tego bez chusty na twarzy. Mimo wzroku, w którym kryła się nadzieja, że jego uzbrojony w broń wyborową towarzysz nie zechce się przyłączyć do uszczuplania jego cennych zapasów, dziwnym trafem byłby w stanie przeżyć i to. To pewnie dalej skrywana gdzieś w środku wdzięczność za udostępnienie, nie bez odpowiedniej opłaty, czystej wody z zapasów karawany, gdy w oczy zaglądało mu widmo śmierci z pragnienia kilka dni wcześniej. A co mu tam!

- Piętnaście kapsli za paczkę... - mruknął, jakby ta informacja miała sprawić, że poczęstowany jeszcze bardziej doceni papierosy pochodzące sprzed Wojny. Fakt, że kosztowały prawie dwa razy tyle, co te skręcane z tytoniu z takim trudem hodowanego na nieurodzajnych Pustkowiach, ale mimo zmian w technologii wytwarzania nie było czuć wielkiej różnicy. Tu chodziło raczej o styl, za który jedni byli skłonni słono płacić, a który wielu innych kwitowało wzruszaniem ramionami i pukaniem w czoło.

Potknął się o jakąś nierówność terenu, omal nie upadając na ziemię. Jego dobytek przytroczony do paska, plecaka i wszelkich możliwych miejsc na płaszczu zagrzechotał niczym pełniący dyżur w kuchni skaut na obozie, waleniem w garnki dając znać innym o zbiórce na posiłek.
~No tak - czaszka bramina czyhająca na nieostrożnego wędrowca, by wywrócić go, pozbawić przytomności i pożreć rozpuszczając ciało w kwasie mrówkowym. Że co? Że niby czaszki bramina nie pożerają ludzi? Może i nie, ale współpracują w tym procederze z kretoszczurami. Tak. Bez wątpienia. - wewnętrzny monolog zakończył się utwierdzeniem w ogólnoświatowym spisku padłych braminów i pustynnych padlinożerców.

Rusty wyszczerzył się, prezentując pożółkłe i dotknięte próchnicą zęby. Jego mina zdawała się mówić: "Wszystko OK. To było w planie!". Pozbierał się szybko i ogarnął swój dobytek, sprawdzając, czy wszystko na miejscu. Dołączył do nie zatrzymującej się dwójki.

- Możecie mówić na mnie Rusty... - wypalił po dalszych pięciu minutach ciszy, nie odrywając wzroku od niezmiernie ciekawych kształtów obłoku pyłu gnanego przez bezlitosny wiatr wiejący na Pustkowiach, przez co nie wiadomo było, czy gada do siebie, czy do nich.
Tak naprawdę Rusty bezczelnie, choć ukradkiem, zezował w stronę całkiem zgrabnej kobiety, jaka pojawiła się w pobliżu. W końcu może i wyglądał na dziadka, ale tak naprawdę nie miał nawet pięćdziesiątki. Cmoknął z uznaniem, znowu dla niepoznaki patrząc w inną stronę. Nie zamierzał brać się za łby z tymi młodszymi od siebie byczkami.
- Taki los, psia jego mać... - pożalił się światu, po czym splunął na ziemię.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 05-10-2009 o 21:00.
Gob1in jest offline  
Stary 05-10-2009, 20:36   #10
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Case. - przedstawił się zwięźle Case.

Rzucił to głośno, na tyle głośno by w razie czego nie musieć tego powtarzać każdemu z osobna. Wyglądało na to, że zależy mu raczej na sympatii kobiet, bo zgodnie ze swoim przekonaniem nie ciągnął już ani przez chwilę wątku uroczej pogawędki o zmianach popromiennych.

- Różnie mnie już ludzie nazywali... - chusta na twarzy mężczyzny poruszyła się nieco, co mogło, ale nie musiało oznaczać uśmiech - Ale nikt jeszcze nie nazwał mnie uczonym. Nie, żaden ze mnie uczony...-
Zamyślił się, przypominając sobie ostatnich ludzi, mieniących się uczonymi, których miał okazję spotkać...Nie były to najlepsze ze wspomnień, biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację...Zdecydowanie, w rankingu Case'a uczeni spadli o parę oczek. O ładnych parę oczek.
Niech mnie, prawdziwe Lucky Strike...Zarośnięty człowiek, który wyciągnął ku nim rękę częstując tytoniem nosił wszelkie znamiona szaleńca, ale mimo to Case nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że Rusty nie wzbudza w nim wyraźnej obawy. Przeciwnie, ze wszystkich podróżników karawany, w tym nowym świecie to on paradoksalnie wydawał się być najbardziej na miejscu. Myśli Case'a krążyły dłuższy czas wokół znajomego logo papierosów, jakby kurczowo trzymając się wspomnień tamtego świata. Świata, którego już nie ma...

Tymczasem młodzi z karawany rozpoczęli odwieczny godowy taniec...Widząc to, Case westchnął tylko i powrócił do tego, za co mu płacili. Ciężki, wojskowy but wgniótł w glebę czaszkę bramina, która wydała przy tym głuchy odgłos.
Karawana była już sporo dalej, sprawiając z dużej odległości wrażenie jakiejś zasranej fatamorgany, pochodu zmęczonych duchów, a wystająca z ziemi, pęknięta, wdeptana przez Case'a do połowy czaszka wciąż odprowadzała podróżników wzrokiem pustego oczodołu...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 07-10-2009 o 19:54.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172