Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2009, 21:27   #1
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Konwój - SESJA PRZERWANA


- Nazywam się Michael.... Michael Roddick. Czy ktoś pytał o mnie ostatnio? Bo widzisz, kotku, miałem się tu spotkać z pewnymi ludźmi - czarnoskóry zagadał do barmanki. Wszedł do baru „Pod Papużką” chwilę wcześniej. Wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany w stare, wojskowe ciuchy, kapelusz z szerokim rondem, taki jakie dawno temu nosili kowboje i przyciemniane okulary na nosie. Wszedł do baru i zatrzymał się w progu, oszołomiony panującym wewnątrz zgiełkiem i zapachem. Z głośników rozmieszczonych po całym pomieszczeniu dobiegały dźwięki elektronicznej muzyki, w rytm muzyki wirowały i mrugały różnokolorowe światła i stroboskopy. Siedzący przy okrągłych, rozmieszczonych bez jakiegokolwiek zamysłu, stolikach ludzie pili i palili. Michael oprócz dominującego zapachu dymu tytoniowego, wyczuł także marihuanę. Wśród napojów dominowało piwo, spożywane wprost z butelek, ale kilku klientów piło też różnokolorowe drinki. Ściągnął okulary i przetarł piekące oczy, które powoli przyzwyczajały się do oświetlenia. Knajpa była pełna. A wszystkie oczy skierowane na niego. Pośród ludzi, którzy mu się teraz przyglądali, znajdowali się ci, z którymi miał w najbliższej przyszłości współpracować. Zastanawiał się, którzy to...

Przed budynkiem dostrzegł kilka samochodów i motocykli. Miał nadzieję, że jeden z wozów należy do kogoś z jego przyszłej ekipy. Specyfika zadania, jakie mieli wykonać wymagała środka transportu, lub chociażby umiejętności prowadzenia samochodu.

Stał w progu i przyglądał się klientom baru. Zdawał sobie sprawę, że takie zachowanie może doprowadzić do bójki, ale był na to przygotowany. Prawa ręka spoczywała na znajdującej się w kaburze Berettcie, więc skłonni do walki goście musieli zdawać sobie sprawę, że nie mają do czynienia z jakimś zawszonym czarnuchem ale z uzbrojonym, zawszonym czarnuchem. Wzrok Michaela prześlizgnął się po pierwszym stoliku. Siedziało przy nim trzech przeciętnych koleżków. Lokalni - pomyślał i przeniósł wzrok na drugi stół. Samotny, starszy mężczyzna ze staromodnymi bokobrodami, sączący piwko i palący cygaro. Dalej dwóch odzianych w skóry, długowłosych młodzieńców. Zapewne właściciele stojących na zewnątrz jednośladów. Chłopaczek w ramonesce, głaskający psa. Tuż nad jego stolikiem, przybity do ściany napis ZWIERZĘTA NIEMILE WIDZIANE. Wielkolud z kwadratową szczęką, pewnie teksańczyk, rozmawiający z zakolczykowanym punkiem. Cała grupa głośno zachowujących się dzieciaków. Znów miejscowi. Kolejny miłośnik cygar, tym razem młodszy, w kowbojskim kapeluszu. W kącie młoda dziewczyna sącząca drinka, obok niej szczupły chłopak o długich, przetłuszczonych włosach. Przy kontuarze dwóch pochłoniętych rozmową facetów w wytartych mundurach i przystojny, schludnie ubrany brunet. Może oni? Nigdy nie zgadnę, trzeba zapytać.

Michael wolnym krokiem skierował się ku ladzie barowej, o którą oparł się niedbale i skinął na odzianą w skórzaną sukienkę, barmankę. Zamówił piwo i zaczął ją wypytywać.
- Nazywam się Michael.... Michael Roddick. Czy ktoś pytał o mnie ostatnio? Bo widzisz, kotku, miałem się tu spotkać z pewnymi ludźmi... - plastikowy słoiczek, wypełniony pastylkami zmienił właściciela. Dziewczyna wrzuciła go do szuflady. Uśmiechnęła się.
- Się wie. Popularny tutaj jesteś, kolego. Patrz tam - wskazała ręką na chłopaka w bojówkach i czerwonej koszuli. Tego, który siedział z dziewczyną. - Przyjechał dzisiaj, kilka godzin temu, Pytał o ciebie, ale chyba przekręcił nazwisko. Nieważne. Ta, z którą siedzi też dopytywała się o ciebie. I jeszcze tamten śmieszny dziadek. I ten kowboj palący cygaro...
- Dzięki kotku... - Michael nie spodziewał się, że wymieni jeszcze kogoś.
- A tego z psem widzisz? Zawszone bydle, ale siły nie było żeby go wyrzucić... I tamten z czubem i kolczykami. Kolego, ależ on zajebistą bryką przyjechał, Może załatwisz mi przejażdżkę, co? - W oczach barmanki widać było, że leci na właścicieli niezłych bryk. A ja się tu na piechotę przywlokłem - pomyślał Michael. - Pech...
- Pomyślę o tym - zapewnił ją. - A co z tego będę miał?

W odpowiedzi pokazała mu środkowego palca, ale równocześnie puściła do niego oko. Potem szybko przeszła na drugą stronę baru, obsłużyć wielkoluda, który zamawiał kolejne piwo. Nim ruszył zbierać ludzi, zagadał do niego brunet stojący przy barze. Przedstawił się jako Avi. No to pierwszy jest. Dobra nasza...

- Siema. Jestem Michael. To jest Avi - wraz z Avim, zawitali do stolika, zajmowanego przez dwójkę jego przyszłych współpracowników. Michael obojgu podał dłoń na powitanie. - Zaraz sobie pogadamy, tylko ściągnę resztę ekipy...

- Jestem Roddick - następnie zagadał do jegomościa z bokobrodami. Gdy się z nim witał, dostrzegł pod stolikiem duży zbiornik i plątaninę rurek. Wskazał stolik, przy którym był chwilę wcześniej. - Tam pogadamy. Zaraz do was dołączę.

Następny w kolejności był chłopak z psem. Michael przedstawił się i zaprosił go do wspólnego stolika. Z obawą spojrzał na siedzącego przy nodze husky. Coś czuję, że przez tego psa będą kłopoty - pomyślał Michael.

- Hej kowboju! Masz do mnie jakiś biznes? - zapytał palącego cygaro mężczyznę, o którego kolano stał oparty antyczny Winchester. - Jestem Michael, poczekaj przy tamtym stole...

Pozostał mu jeszcze chłopaczek od zajebistej bryki. Podszedł do stolika, przy którym siedział.
- Ej! To Twój wózek stał tam przed barem? - zapytał zadziornie. - Bo widzisz, blokował mi podjazd, więc trochę go przesunąłem...
Początkowe zdziwienie na twarzy chłopaka ustąpiło wyrazowi gniewu.
- Hehehehe... Spoko, Żartowałem - Michael uspokajająco wyciągnął rękę w geście przyjaźni. - Jestem Michael Roddick. Będziemy razem pracować. Zapraszam do tamtego stołu.

Gdy już wszyscy zgromadzili się w jednym miejscu, Michael przysunął sobie krzesło od sąsiedniego stołu i usiadł na nim okrakiem. Ramiona skrzyżował na oparciu.

- Jestem Michael Roddick. Mamy razem pracować - powiedział i powiódł wzrokiem po zgromadzonych. - Zostaliście poleceni, więc sądzę, że jesteście co najmniej dobrzy w tym co robicie. Chciałbym wiedzieć co potraficie, a potem pogadamy sobie o naszym wspólnym zadaniu.
 

Ostatnio edytowane przez xeper : 29-12-2009 o 16:19. Powód: zmiana nagłówka
xeper jest offline  
Stary 28-12-2009, 13:27   #2
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wendy siedziała spokojnie przy stoliku, rytmicznie pukając weń czymś, co przywodziło na myśl łuskę po naboju. Czekała cierpliwie, zabijając czas rozmową z chłopakiem obok. Co prawda doktor McKey nigdzie się nie śpieszyło, ale ogrom znudzenia zaczął powoli przebijać się do wnętrza jej umysłu. Dziewczyna miała na sobie szary t-shirt z napisem ”It’s Always Later Than You Think…”, lekko nadgryziony zębem czasu prochowiec z dziwną naszywką, błękitne jeansy, oraz buty wojskowe. Jej długie włosy pozostawały spięte z tyłu, sposobem który podłapała od pewnej chińskiej uzdrowicielki. Łuska uderzyła po raz kolejny. Pojawił się ten, którego wypatrywali.

Mężczyzna imieniem Michael nie zrobił na niej szczególnego wrażenia. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie takiego szaraka. Ot kolejny cwaniaczek, który stara się przeżyć następny dzień na pustkowiu. Jego kolor skóry sprawiał, że w jej rodzinnej mieścinie zaprzęgnięto by go do pługa i użyto do orania pola. Wykrzywiła delikatnie usta, powstrzymując uśmiech. Rasizm. Tak powszechny, tak łatwy do przekazania dzieciom. Czy tajemnicza panna była na tyle płytka żeby znienawidzić mężczyznę za jego kolor skóry? Nie. Miała jednak dość złośliwe poczucie humoru. On z kolei posiadał coś, czego mogli pozazdrościć mu pozostali - informacje na temat potencjalnej góry gambli. Czy była materialistką? Tak. Kto w dzisiejszych czasach nie był?

Minęło może kilka chwil, po czym wszyscy zasiedli, a ona zdała sobie sprawę, że jest jedyną dziewczyną w grupie. Westchnienie. Nie trudno się domyślić, że raczej nie była zadowolona z tego faktu. Ich przyszły pracodawca zaczął pytać o kwalifikacje osób, które miał zamiar „zatrudnić” na czas tej całej eskapady. Ponieważ nikt z zebranych jeszcze się nie odezwał, pani doktor postanowiła natychmiast przejąć inicjatywę.
- Wendy McKey. Jak widać, jestem felczerką…
Uniosła zawieszoną na ramieniu skórzaną torbę, ukazującą czerwony krzyż na białym tle.
- Prawdę mówiąc, podczas potencjalnej strzelaniny będę raczej średnio przydatna, ale gwarantuję, ze nikt inny nie poskłada was tak dobrze jak ja.
Uśmiechnęła się na tą myśl. Bóg jeden wiedział dlaczego.
 
Highlander jest offline  
Stary 28-12-2009, 22:45   #3
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Peter zaparkował na środku prowizorycznego parkingu, pomiędzy grupką motocykli a starą furgonetką. Niech się patrzą, i podziwiają jego cudeńko. niech wiedzą, że nie jest byle kim, w końcu nie byle kto może jeździć Chevroletem, a przynajmniej poza umownymi granicami Detroit. W samym mieście wyło mniej więcej tyle samo samochodów tej marki co na reszcie kontynentu. Pchnął lekko drzwiczki wozu i wszedł wolnym krokiem do budynku. Kiedyś podobno ludzie zamykali samochody na klucz. Zupełnie, jakby nie trafiało do nich, że szybę w aucie można zbić bez pomocy żadnych specjalistycznych narzędzi... Poprawił otrzymany kilka godzin temu sportowy zegarek, nie spojrzał jednak na godzinę. Wiedział, że zdążył. Ba, wiedział nawet, że przyszedł wcześniej. Dobry nawyk, który był wręcz niezbędny w jego fachu. Wchodząc "pod Papużkę" odruchowo przejechał dłonią po włosach, stawiając na sztorc niezbyt bujnego teraz irokeza. Dziwny nawyk. Rozpiął skórzaną kurtkę, w pomieszczeniu panował zaduch i smród. To drugie zbytnio mu nie przeszkadzało, przyzwyczaił się do takich miejsc. Rozejrzał się, jakby od niechcenia, po znajdujących się tu osobach. nie wiedział, jak wygląda Michael, ale podobno "od razu go poznasz, hahaha", jak to powiedział Samuel. Wolał jednak nie polegać na tej cennej wskazówce i "zasięgnąć języka" u barmanki, niestety w niedosłownym tego zwrotu znaczeniu. Tak jak podejrzewał, kolesia jeszcze nie było. A przynajmniej, laska nic o tym nie wiedziała. Rozejrzał się w oszukiwaniu wolnego miejsca. Znalazł jedno, tuż przy wielkim wiejskim chłopie. Usiadł nonszalancko i zapalił papierosa.
- Wyglądasz zajebiście podejrzanie, ale może masz na tyle dobrego serca i godności, żeby poczęstować starszego, chłopcze?- gdyby "dziadek" wystrzeliłby coś takiego do kogoś równie dobrze zbudowanego, jak on, zapewne zostałby co najmniej wyśmiany. Peter jednak wolał nie ryzykować rozruby w barze, nie przepadał za tym. Poza tym, żeby wymyślić taki tekst, dziadek musiał zmarnować sporo czasu. Niech ma. Teksańczyk zaciągnął się raz, drugi, trzeci, ciągle wpatrując się w punka. A dokładniej, w jego kolczyki. Po trzy w każdym uchu, plus ćwiek we brwi. Wyraźnie oceniał, jak posrany może być ten młokos i czy zasługuje na wpierdol.
- Skąd Ty się wziąłeś, po co Ci to całe żelastwo? Przećpałeś tornado, czy to Moloch Cię oznaczył?- chłopak zastanawiał się przez moment, czy to miało być śmieszne, obraźliwie, czy koleś jest po prostu głupi i pytał na serio.
- Pochodzę z Piekła, a tam, po pierwsze nie tykamy tego gówna, a po drugie to my kopiemy dupsko Molochowi i oznaczamy jego maszynki. Bombkami. A wy? Co robicie, oprócz wyprowadzania krów na spacer?- koleś był z Teksasu. Na bank.
- Ooo, to wy, w Piekle też nie przepadacie za tornadowym gównem? No cóż, myślałem że tylko u nas są rozsądni ludzie- rozsądni, pewnie... Pieprzeni rasiści, i tyle. Peter już miał odpowiedzieć, gdy podszedł do niego jakiś fagas.
- Ej! To Twój wózek stał tam przed barem? Bo widzisz, blokował mi podjazd, więc trochę go przesunąłem...
Pierwsza myśl, co to za jebany czarnuch? Druga, czy on sobie kurwa zdaje sprawę, co on mówi? Jeśli ktoś odważyłby się tknąć takie złotko, to albo byłby zajebistym twardzielem, albo kompletnym idiotą. Trzecia myśl, on nie wygląda na tego drugiego... Mimo wszystko junior położył dyskretnie dłonie na biodrach sugerując, że chce wstać, dyskretnie chowając jeden kciuk pod kurtkę i oplótł nim Berettę. Zacisnął zęby i zmrużył oczy. Był wściekły, widać to było pewnie nawet z drugiego końca sali.
- Hehehehe... Spoko, Żartowałem - wystrzelił murzynek, wyciągając dłoń w kierunku wstającego punka- Jestem Michael Roddick. Będziemy razem pracować. Zapraszam do tamtego stołu.
Peter trawił informację. No tak, czyli o to chodziło Samuelowi. Murzyn. I to nie taki zwykły, ale taki z poczuciem humoru. Zajebiście. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, czy by za taki "żart" nie zdzielić czarnucha przez łeb magazynkiem, jednak po kilku głębszych wdechach i zaczerpnięciu wszechobecnego dymu tytoniowego i, na całe szczęście, "marysianego", uścisnął dłoń Michaela.
- Witam, mistrzu- powiedział, przeciągając "s", co nadało mu brzmienia rozwścieczonej kobry.
Podeszli i usiedli przy stole, przy którym znajdowało się kilka osób, a właściwie to już całe grono osób. Peter usiadł na krześle, a chwilę potem znalazł się w pozycji nie będącej już siadem, ale i nie będącej do końca leżeniem. Bujając się lekko na krześle, słuchał murzyna, a potem uroczej Pani Doktór.
- Kochana, a kto niby myślisz, będzie potrzebował składania? Chyba ta, kostka Rubika. Miałem kiedyś taką, sporo wypiłem tylko za to, że pokazywałem innym, jak ją składam w przeciągu kilku minut. Ale kilka osób to podłapała, stało się to zbyt powszechne i ludziska o tym zapomnieli... Ja nazywam się Peter Oswald, jestem kurierem. Jeżdżę, strzelam tak w skrócie. Podobno ma być świetna zabawa i jakaś robótka dla mnie, co, mistrzu?- dodał spoglądając na Michaela i uśmiechając się zawadiacko. Wreszcie coś się będzie działo, wreszcie będzie mógł wypróbować tę dziecinkę w akcji.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 28-12-2009 o 23:00.
Baczy jest offline  
Stary 29-12-2009, 03:13   #4
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
Pod bar wjechało coś co powinno być czterodrzwiowym sedanem, jednak po przeróbkach przypominało pseudo-czołg. Wnętrze, jak na te czasy bardzo dobrze wyposażone, a na zewnątrz samochodu przymocowane były, gdzie nie gdzie powyginane i pordzewiałe na wierzchu pancerne płyty z kolcami, kołpaki wykonane podobnie z kolczastych płyt. Szyby okryte siatką, druty siatki zostały podpiłowane, tak że jakby ktoś przypadkiem chciał się oprzeć o nie, pociąłby sobie paluchy. Przód oraz tył osłonięte były wzmocnionymi zderzakami, a wszystko to, wisiało na wzmocnionym zawieszeniu, skonstruowanym tak, by nadawało wielkości maszynie.
Jason wychodząc z samochodu schował z tyłu, w spodnie, swojego Siga Sauera, którego zawsze miał pod ręką kiedy prowadził.
Kurwa, co za bajzel - pomyślał spoglądając na rozrzucone po podłodze wewnątrz auta śrubki, druciki i inne graty.
Huknął drzwiami. Zamiast zewnętrznej klamki z zamkiem widniał otwór, w który Freeman włożył jakiś pręt, nacisnął i wyciągnął.
Coś trzasnęło na znak, że improwizowany zamek zaskoczył.

Spokojnym krokiem ruszył ku wejściu do Baru. Po chwili wszystkim zebranym w "Pod Papużką" ukazał się szczupły chłopaczyna w czerwonej, pozszywanej koszuli z kieszeniami, spod której widniała czarna koszulka. Czarne, wychodzone bojówki świeciłyby wydarciami na kolanach, gdyby nie przewiązane wokół kolan opaski wymazane jakimś smarem.
Pas z ciemnej skóry pełen małych kieszonek utrzymywał spodnie na miejscu, a do tego przyozdobiony był różnymi naszywkami, dawniej należącymi do drobnych pseudo-gangów spod Detroit, które Jason zdążył sprzątnąć.
Wchodząc wyciągnął z tylnych kieszeni spodni skórzane rękawice bez palców, które założył rozglądając się po obecnych. Z tymi czarnymi, dłuższymi włosami, trochę przetłuszczonymi, pokrytymi kurzem i obecnym wyrazem twarzy wyglądał niczym ćpun. Dodatkowo zarzucał zielonymi oczami po pomieszczeniu próbując szybko wyłowić z niego jakiegoś czarnucha, jednak dla patrzących na niego, mógł wyglądać na takiego co to szuka frajera do obrobienia.
- Hej Ty ! - zawołała za chłopakiem wkurzona barmanka - Zamawiaj coś, albo wypad.
- Już, już... - odpowiedział i machnął ręką na kobietę, typowy manewr, jakby nic nie zamówił to wyszłoby, że jest tu na sępa, dlatego podszedł do lady i zapytał o Michaela, którego jak się za chwilę dowiedział, nie było jeszcze w barze. Odwrócił wzrok od barmanki. - Cipa - pomyślał po czym dokonał szybkiej obserwacji w terenie, a iż wyhaczył tylko jedną dziewczynę, dosiadł się do niej.
- Nie przeszkadzam - stwierdził waląc się z hukiem na siedzenie obok Wendy. Założył ręce za głowę i oparł lewą nogę o kolano prawej ukazując ciężki, czarny, skórzany but, glana z zapięciami na paski. Oczywiście noga oparta była tak by but ułożony był w przeciwnym kierunku do Wendy.

Po chwili gawędzenia z "nowo-poznaną towarzyszką" jego oczom ukazał się czarnoskóry człowiek. Jason poczuł zapach wolności, bo jeżeli ten murzyn to murzyn, o którym właśnie pomyślał, to znaczy że jest już o krok milowy bliżej do spłaty swojego długu.
Na twarzy chłopaka ukazał się połowiczny, szyderczy uśmieszek, a gdy nieznajomy podszedł do ich stolika i przedstawił się jako Michael, spojrzenie Jasona nabrało życia, wręcz szaleństwa.
Gdy już przy stoliku zebrała się cała zgraja osobliwości, obejrzał każdego po kolei zerkając jakby spode łba. Krótki wstęp Pani Doktor wywołał uśmiech na twarzy Freemana, zaś wypowiedź Petera, krótką myśl - Pierdoli o jakiejś kostce, złóż se kostkę klozetową - pokręcił głową i rzucił, już na głos:
- Mówcie mi Jason, podobnie jak Peter jeżdżę i strzelam - skinął głową w stronę Oswalda, po czym opuścił nogę, która wcześniej była oparta o drugą, na podłogę.
 
XIII jest offline  
Stary 30-12-2009, 00:56   #5
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Kowboj wysiadł z samochodu, zamknął drzwi i wszedł do baru „Pod papużką’ jedynego miejsca w mieście wartego tego by zaszczycił go swą obecnością. Wcześniej jednak odwiedził swojego informatora w miasteczku Lakin, dowiedział się między innymi gdzie jeść, gdzie kupić żarcie a gdzie kupić broń, dowiedział się również gdzie kupić amunicję albo gdzie zarobić. Postanowił nie kupować tutaj amunicji gdyż to jakieś marnej jakości samoróbki.

Kowboj wszedł do baru, pierwsze wrażenie, być może najważniejsze, nie było najlepsze, był to typowy bar dwudziestego pierwszego wieku, obserwacja była jednoznaczna: stolik, stolik, czołgający się pijak, stolik.

Jacob podszedł do baru i zamówił whiskey, usiadł w kącie plecami do ściany a twarzą do wejścia. Około godziny, półtorej szklanki whiskey i dwa cygar później w barze pojawił się człowiek pytający kilku ludzi nie wiadomo o co.

-A ty kowboju, masz dla mnie jakiś interes?

Dobre, nawet o tym nie wiedząc nazwał mnie moim pseudonimem.

Kowboj usiadł przy stoliku przy którym siedziało już kilka osób. Murzyn zapytał ich o kwalifikacje.

-Cóż, ja potrafię całkiem nieźle strzelać z tego i z tego.- Powiedział kowboj wyjmując na stół rewolwer magnuma 44 i i strzelbę winchester.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 30-12-2009, 10:51   #6
 
DrutZRuszczkom's Avatar
 
Reputacja: 1 DrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodzeDrutZRuszczkom jest na bardzo dobrej drodze
Aaron siedział sobie spokojnie przy swoim stoliku, popijając wodę. - Eh.. Ile to ja przez ciebie mam kłopotów - powiedział do dużego jak na swoją rasę, sobolowego husky. - Z trudem, udało nam się wejść do środka, mam nadzieję, że to się nam opłaci. - pies tylko zamerdał ogonem, ucieszony tym, że przemawia do niego właściciel. Chłopak spojrzał na stary zegarek który dostał kiedyś od ojca i zaczął rozglądać się po barze. Powinien już tu być Dużo osób przyglądało mu się podejrzanie, Aaron przyzwyczaił się do tego już dawno. Nikt raczej nie przepada za ludźmi, którzy przyjaźnią się ze zwierzętami.

Po krótkiej chwili, do młodzieńca podszedł czarnoskóry mężczyzna ubrany w jakieś wojskowe ubrania. O, to chyba mój pracodawca. Tatuś ostrzegał mnie, żebym nie zadawał się murzynami, popieprzone nauki z Teksasu... Mężczyzna zaprosił chłopaka do stołu, przy którym siedziała już spora grupka osób. Treser spojrzał na swojego psa, który wesoło merdał ogonem. To chyba dobry znak. - pomyślał i dosiadł się do stolika.

Osoby z tej "wesołej gromadki" przedstawiały się po kolei. No super, pani doktor i trzej goście którzy potrafią strzelać, mogę czuć się bezpieczny. - Uśmiechnął się na tą myśl - Ja jestem Aaron, a to Alex, na zewnątrz lata sobie jeszcze mój sokół, Duch. Prócz tego, że prowadzę to małe ZOO, jestem, nie chcąc się chwalić, dobrym tropicielem oraz jeśli w jakiś sposób trafimy na środek pustyni bez pożywienia, picia i transportu, możecie się nie obawiać, potrafię sobie poradzić w takich warunkach. - powiedział, po czym wziął łyk wody. Mam nadzieję, że czegoś nie przekręciłem.
 
__________________
"Bóg wysmarkał nos, a glutem byłeś ty."
DrutZRuszczkom jest offline  
Stary 30-12-2009, 17:39   #7
 
Chomik Maurycy's Avatar
 
Reputacja: 1 Chomik Maurycy nie jest za bardzo znany
Günther czekał. Informacje jakie dostał o potencjalnej pracy, były niezwykle interesujące. Niemniej nie miał w zwyczaju wierzyć komukolwiek. Pojawił się w mieście trzy dni wcześniej i wynająwszy pokój w zamian za naprawę bojlera, rozpoczął przygotowania. Mieszkańcy nie stanowili problemu. Jego mundur, choć pozbawiony dystynkcji, a może właśnie dlatego, budził respekt. Nikt nie zaczepiał go bez potrzeby. Kilku miejscowych twardzieli, którzy próbowali go zaczepiać, wycofało się ostrożnie gdy tylko spojrzał im w oczy. Tak musi wyglądać piekło oglądane przez dziurkę od klucza. A żaden z nich nie chciał być tam, kiedy ktoś te drzwi otworzy...

W czasie jaki mu pozostał do zaplanowanego spotkania, zwiedzał okolicę. Wyszukiwał miejsca dobre na zasadzki, potencjalne drogi ucieczki, dowiedział się w których kierunkach są najbliższe miejscowości lub miejsca, gdzie można znaleźć żywność i wodę.

A potem zostało mu już tylko czekanie. Czas zabijał wykonywaniem drobnych napraw dla tych, którzy ośmielili się go o to poprosić i siedzeniem w barze, obserwując nowoprzybyłych.

Z zainteresowaniem przyglądał się coraz większej liczbie obcych. Zadanie musi być dość skomplikowane, skoro wymaga takiej ilości osób. Tym lepiej. Zbyt długo nie miał przed sobą żadnego wyzwania. Monotonia zaczynała dawać mu się we znaki.

Kiedy Roddick podszedł do niego, tylko skinął głową w odpowiedzi i podszedł do wskazanego stolika.

- Witam. Jestem Günther, choć mogę być bardziej znany pod nadanym mi pseudonimem Teufel. - powiedział miłym dla ucha głosem, ukłonił się wszystkim i usiadł. Spojrzawszy w kierunku Oswalda i Freemana, kontynuował - Jeśli któryś z państwa pojazdów zepsuje się, z całą pewnością będę w stanie postawić go na nogi. - odwróciwszy się w kierunku McKey - Bardzo się cieszę, iż nie będzie na mnie ciążyć odpowiedzialność medyczna za grupę, aczkolwiek spieszę zapewnić, że gdyby to Pani przydarzył się przykry wypadek, jestem przeszkolonym sanitariuszem, a także posiadam pewną wiedzę z dziedziny chirurgii i biologii. Potencjał bojowy uzupełniam na krótkim dystansie, na którym jestem w stanie z powodzeniem rywalizować z każdym RKMem. - zakończył, poklepując dziwną plątaninę rurek, pasków i butli, którą postawił obok krzesła.
 

Ostatnio edytowane przez Chomik Maurycy : 03-01-2010 o 03:12.
Chomik Maurycy jest offline  
Stary 03-01-2010, 01:44   #8
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Avi przybył do Lakin niedługo przed Michaelem. Gdy wysiadł z samochodu przed barem „Pod Papużką” odetchnął głęboko z ulgą. Kierowca który przywiózł go na miejsce pochodził z Detroit i był bez wątpienia szalony. Kierowany przez niego wóz prawie na sto procenty był kiedyś autem sportowym. Został jednak poddany tak wielu przeróbkom że obecnie nie przypominał już niczego. Kanciasty, bez dachu, z trzecią osią dodaną pośrodku, wyglądał jak jakieś pokraczne pudło. Ale rozwijał bez problemu ponad 80 mil na godzinę. A i kierowca, mimo że przez całe tysiąc dwieście mil podróży gadał od rzeczy, znał się na swojej robocie. No i nie wziął ani gambla za całą podróż. Powiedział że koszta pokrył ich wspólny przyjaciel. Avi domyślał się o kogo mogło chodzić, ale nie wypowiedział swoich przypuszczeń na głos.

Avi wszedł do baru spokojnym krokiem. Ku swojemu zadowoleniu spostrzegł że nikt nie zwrócił uwagi na jego przybycie. Miło będzie choć przez chwilę być anonimowym. Podszedł do kontuaru i zamówił jedno piwo. Już po chwili stanęła przed butelka. Nie odzywał się do nikogo, sączył tylko piwo i rozglądał się po lokalu. Dlatego gdy Roddick wkroczył do baru Avi od razu go spostrzegł. Obserwował go przez chwilę, upewniając się że to on jest facetem którego szukał. Na szczęście opis przekazany mu przez pracodawcę był w stu procentach dokładny. Michael podszedł do barmanki i dyskutował z nią przez chwilę. Potem udał się w kierunku jednego ze stolików. Avi uznał że to najlepszy moment na przedstawienie się. Podszedł więc do niego i powitał słowami- Witam. Nazywam się Avi i zdaję się że będziemy razem pracować- to powitanie było może oszczędne, ale zwięzłe. Podążył w kierunku stolika razem z Michaelem. Przedstawiony przez niego, skinął reszcie głową, w geście powitania. Spokojnie czekał aż pozostali przedstawią się i zaprezentują swe zdolności. Sam zaś postanowił ująć wszystko zwięźle.

- Nazywam się Avi ben Jacob. Moją specjalnością jest zabijanie. Potrafię doskonale strzelać z pistoletu, jak i walczyć nożem. Jestem także specjalistą od cichego zabijania.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 03-01-2010, 18:53   #9
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Jestem. Żyje.
Nie liczyłem na łaskę i nie dostałem jej. Wywalczyłem każdy krok, aż tutaj. Idąc od roku po trupach, przyzwyczaiłem się. Dojrzałem do myśli, że tak musi być, że nie ma dla mnie innej drogi, że nacięcia na kolbie mojego karabinu będą tam długo po tym, jak okruchy piasku pustyni, zedrą mięso z mojej martwej twarzy.
Bo taki już był los wyrzutka. Sieroty porzuconej i wyklętej przez swoją jedyną matkę. Przez moje Detroit.
Kiedyś Cię odzyskam. Kiedyś Cię pomszczę.
Bo żyje.

Grey wolnym krokiem wszedł do zadymionej knajpy. Wciągnął do płuc ostatni dym swojego marlboro. Peta rzucił na podłogę i zagasił ciężkim, wojskowym butem. Poprawił rzemień karabinu i oparł się o kontuar.
- Co podać? - Spytała barmanka. Grey otaksował ją wzrokiem. Zastanawiające, jak taka mała kobieta mogła utrzymać tu porządek. Niska, na oko dwudziestokilkuletnia, niebrzydka brunetka. Spod dekoltu poplamionego podkoszulka wynurzała się wytatuowana róża. To wszystko nadawało jej drapieżny charakter.
A może chodziło o ten błysk w oku?
Tak. Z pewnością chodziło o niego.
Tamta zaczęła się się niecierpliwić. Jej palce nerwowo uderzały o klejący się blat. Patrząc na nią przypomniała mu się pewna piosenka. Ta, której słuchał, gdy Czarne Gwiazdy wjeżdżały pierwsze na linię mety.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=seFG7k0_CQs[/MEDIA]

- Więc? - Zapytała. Grey otrząsł się z chwilowego zamyślenia. - Be my little rock and roll queen. - rzucił.
Tamta tylko uśmiechnęła się i postawiła na ladzie ciepłe piwo.
- Może zaczniesz od tego..
- ...A skończymy równocześnie. - Przerwał jej ze śmiechem. Perspektywa zarobieniu kilka gambli napełniała go wesołością, o jaką by się nie podejrzewał.
Czuł się jakby stał na szafocie i do rozpuku śmiał się z obserwującego go tłumu.
Barmanka uśmiechnęła się krzywo i włożyła ręce pod bar. Grey był prawie pewien, że obejmuje nimi strzelbę. Obok niego znikąd pojawił krępy facet, za pewne jeden z ochroniarzy. Koleś wyglądał jak żywcem wyciągnięty z filmów o gliniarzu, który łoi skóry swoim karate każdemu złemu, pod ręką.


Grey wybuchnął kolejną salwą śmiechu. Tamci stali z grobowymi minami. Brakuje im tu poczucia humoru.
Dalej rechocząc, odwrócił się na pięcie i popijając, jak się okazało wygazowane piwo ruszył do jedynego wolnego stolika. Jego miejsce znajdowało w kącie sali, pod zabitym deskami oknem. Mały, co najwyżej dwuosobowy stół stał więc pogrążony w mroku. Idealny punkt, z którego mógł obserwować resztę sali.
Gdy rozsiadł się wygodnie, kolejny raz podszedł do niego ochroniarz. Czy ten skurwl nigdy się od niego nie odczepi?
Nie mógł sobie pozwolić na rozróbę. Był tu umówiony.
Tamten stanął nad nim i ledwo wydukał. - P-p-p-iii-wo. Za-za-za-płać z-z-za nie. Czy-czy-czy gam-ble-ble. - Jąkała, kurwa. Kto by się spodziewał. Grey rzucił na spierdalaj trzy naboje.
I wtedy dobiegły do niego słowa z pobliskiego stolika. Nie takie, które miałyby zmienić jego życie. Nawet nie takie, które zapamiętał by do końca dnia. Ale wróżyły to, po co tu przybył. Gamble. Dużo gambli.
- Jestem Michael Roddick. Mamy razem pracować - rzucił rosły murzyn, górujący nad grupą ludzi. To on. Ten facet był jego kontaktem w tej okolicy.
Grey postanowił się nie odzywać przez jakąś chwilę i czekać na rozwój wydarzeń. Bo, po co im już wiedzieć?
- Zostaliście poleceni, więc sądzę, że jesteście co najmniej dobrzy w tym co robicie. Chciałbym wiedzieć co potraficie, a potem pogadamy sobie o naszym wspólnym zadaniu.
Pierwsza odezwała się siedząca do niego tyłem kobieta. Skręcony kok odsłaniał jej seksowny kark. Stąd wyglądała na szczupłą i dosyć ładną sztukę. Jeśli tak samo dobrze było z każdej strony, to najdalej do końca tego tygodnia będzie jęczeć pod jego ciałem.
- Wendy McKey. Jak widać, jestem felczerką… Uniosła zawieszoną na ramieniu skórzaną torbę, ukazującą czerwony krzyż na białym tle. - Prawdę mówiąc, podczas potencjalnej strzelaniny będę raczej średnio przydatna, ale gwarantuję, ze nikt inny nie poskłada was tak dobrze jak ja.
Będziesz średnio przydatna? Zasłonię cię własnym ciałem, kotku.
- Kochana, a kto niby myślisz, będzie potrzebował składania? - Drugi odezwał się punk z nastroszonym irokezem. Typ kierowcy z Detroit. Takim zawsze trzeba chronić dupsko, żeby nie skończyli owinięci dookoła jakiegoś słupa, czy z kilkoma gramami śrutu w gaciach. Ale mimo tego ich lubił. A może za to?
Mało wymagający przyjaciele, w gruncie rzeczy. Szybko żyją, szybko umierają. - Chyba ta, kostka Rubika. - Kontynuował chłopak. - Miałem kiedyś taką, sporo wypiłem tylko za to, że pokazywałem innym, jak ją składam w przeciągu kilku minut. Ale kilka osób to podłapało, stało się to zbyt powszechne i ludziska o tym zapomnieli... Ja nazywam się Peter Oswald, jestem kurierem. Jeżdżę, strzelam tak w skrócie. Podobno ma być świetna zabawa i jakaś robótka dla mnie, co, mistrzu? - I do tego popierdolony. Grey już go lubił.
- Mówcie mi Jason... rzucił szybko kolejny z nich. - Podobnie jak Peter jeżdżę i strzelam. - To, co powiedział brzmiało, jak "Cześć. Chuja potrafię. Znalazłem się tu przez przypadek. Odstrzelcie mi łeb za pierwszym zakrętem. Proszę.".
Następny poruszył się kowboj z durnym wyrazem twarzy. Facet wyglądał, jakby był opóźniony o kilkanaście latek w rozwoju i do tej pory tego nie zauważył. Pomruczał coś niezrozumiale i poklepał czule swoją strzelbę. Zbyt czule. Grey dałby sobie rękę uciąć, że facet wpychał do jej lufy swojego fiuta i robił to tak długo, aż się nie spuścił albo inny wiejski głupek nie pociągnął za spust.
- Ja jestem Aaron, a to Alex, na zewnątrz lata sobie jeszcze mój sokół, Duch. - następny odezwał się młody chłopak z żółtym irokezem. Mówiąc głaskał swojego psa. Nie miał nic przeciwko zwierzakom, a szczególnie psom. Są takie smaczne. - Prócz tego, że prowadzę to małe ZOO, jestem, nie chcąc się chwalić, dobrym tropicielem oraz jeśli w jakiś sposób trafimy na środek pustyni bez pożywienia, picia i transportu, możecie się nie obawiać, potrafię sobie poradzić w takich warunkach.
Kolejny konkretny facet w ekipie. Czyli nie licząc czarnucha i jego mają trzy do dwóch, że przeżyją rozpierdol, który niechybnie ich czeka.
Ostatecznie nie jest tak źle.
- Witam. Jestem Günther, choć mogę być bardziej znany pod nadanym mi pseudonimem Teufel. - Następny przemówił, tak "przemówił", to najlepsze słowo, gość, który wyglądał, jak z innej epoki. Mundur, wąsy, bokobrody i fryzura przywodziły na myśl czasy sprzed wojny, te które zostały nam tylko na kartach zżółkłych książek. Albo facet wylądował w tym gównie z jednej z nich, albo jest z Federacji. Jednego można było być pewnym. Będzie z niego kawał sukinsyna. - jeśli któryś z państwa pojazdów zepsuje się, z całą pewnością będę w stanie postawić go na nogi. - kontynuował, odwróciwszy się w kierunku niuni - Bardzo się cieszę, iż nie będzie na mnie ciążyć odpowiedzialność medyczna za grupę, aczkolwiek spieszę zapewnić, że gdyby to Pani przydarzył się przykry wypadek, jestem przeszkolonym sanitariuszem, a także posiadam pewną wiedzę z dziedziny chirurgii i biologii. Potencjał bojowy uzupełniam na krótkim dystansie, na którym jestem w stanie z powodzeniem rywalizować z każdym RKMem. - Gdy skończył przemawiać podobny tonem, poklepał stojącą przy nim plątaninę rurek i kabli. Czymkolwiek to coś było, niewątpliwie służyło do zabijania i zapewne doskonale wywiązywało się z powierzonego mu zadania.
- Nazywam się Avi ben Jacob. - Odezwał się kolejny. Facet nie wyglądał nawet na skończonego kretyna. - Moją specjalnością jest zabijanie. Potrafię doskonale strzelać z pistoletu, jak i walczyć nożem. Jestem także specjalistą od cichego zabijania. - Zabijanie, zabijanie. Pierdolenie, pierdolenie. A jednak to debil. I jeszcze pewnie ma przy sobie zajebiście ostry nóż. Kurewsko fajnie.
Gdy nie został już nikt, kto mógłby powiedzieć się jak się nazywa i czemu powinieneś odstrzelić mu łeb za nim wygłosi kolejny taki farmazon, odezwał się Grey. - A ja... - Odpalił papierosa. Płomień zapalniczki rozjaśnił na krótką chwilę jego skrytą w mroku twarz. - Ja jestem Grey. - Całe towarzystwo odwróciło się w jego stronę. On wstał i podszedł do tamtego stolika. - I można stwierdzić, że na kilkaset metrów, dalej jestem waszym aniołem stróżem. - Mówiąc to poklepał przewieszony przez ramię karabin snajperski.


- Więc, co to za robota? - rzucił do czarnucha.
I oby się nie rozczarował.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 15-01-2010 o 23:05.
Lost jest offline  
Stary 07-01-2010, 22:54   #10
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- W takim razie, ja już mniej więcej wiem co i jak. Teraz pewnie Wy chcielibyście się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi…
Znów powiódł po zebranych wzrokiem. Poczekał, aż choć kilkoro z nich pokiwa głowami. Nie zawiódł się. Pokiwali więc kontynuował.
- Całkiem niedaleko stąd jest miasteczko McPherson. Z tego miasteczka ma w najbliższym czasie wyjechać konwój, przewożący leki na zachód. Do Colorado. Będą jechać przebiegającą na północ od Lakin drogą, chyba była to kiedyś międzystanowa 70tka. Nie znam dokładnego terminu przejazdu ani składu konwoju. Jedyne co chcę zrobić to zakosić tą górę gambli, jaką są leki i zniknąć. Desperacko potrzebuję kasy. Planu nie mam, myślę że razem go obmyślimy…

- Jeśli można, chciałbym zadać kilka pytań. Skoro nie zna Pan daty, ani składu konwoju, to skąd mamy pewność, że w ogóle będą jechać tą drogą lub czy mamy odpowiednie środki, aby ich zatrzymać? Należy też wziąć pod uwagę, iż może być to celowa dezinformacja, a prawdziwy konwój będzie jechał inną drogą, jeśli takowa jest dostępna.
Powiedział Teufel spokojnym głosem, po czym zaciągnął się delikatnie cygarem.
- Chciałbym też upewnić się, że zna pan standardowe zasady kontraktów, na jakich pracuję i zapytać się, czy podczas tej misji jak zwykle łupy zostają podzielone równo pomiędzy ocalałych? Z informacji bardziej pomocnych - 0.5 dnia drogi stąd, trasa potencjalnego celu przejeżdża przez niewielki górzysty obszar, idealne miejsce na zasadzkę. Dlatego tę właściwą radziłbym urządzić około 3 km wcześniej, gdzie warunki nie są tak sprzyjające, ale nieprzyjaciel nie będzie spodziewał się ataku na terenie, teoretycznie jej nie sprzyjającym. Najprostszym sposobem rozpoczęcia natarcia i jednocześnie zatrzymania konwoju, będzie rozłożenie kolczatki na trasie przejazdu. Drugim etapem byłoby odpalenie ładunków przeciwpiechotnych, umieszczonych przy bokach jezdni, które powinny uczynić spore spustoszenie w szeregach przeciwnika, próbującego zająć pozycje obronne wokół pojazdów. Pytanie brzmi, czy takimi ładunkami dysponujemy. Jeśli nie, służę pomocą przy ich wykonaniu. Alternatywą, prostszą w wykonaniu, trudniejszą w zrealizowaniu, jest umieszczenie prostopadle do kolczatki, na środku jezdni, i zamaskowanie, dużej ilości np.: czarnego prochu, który zostałby zdetonowany w momencie zatrzymania konwoju, uszkadzając tym samym podwozia wszystkich pojazdów i prawdopodobnie dezorientując załogę na chwilę potrzebną do przeprowadzenia ataku. Zaletą drugiej wersji, jest łatwiejsze wykonanie odpowiedniej substancji chemicznej, trudniejsze jej rozmieszczenie i zdetonowanie.
Śmiech Petera brzmiał jak śmiech hieny - wysoki i… co najmniej, nieco szaleńczy. Przy okazji obecne przy stoliku osoby miały okazję zobaczyć kolczyk w kształcie czaszki wbity w wywalony na wierzch język punka, odbijający migotliwe kolorowe światła stroboskopów. Gadka dziwaka brzmiała tak zajebiście dziwnie dla chłopaka, że nie mógł się powstrzymać. Nie skomentował jednak tego, w końcu facet miał troszkę racji, choćby pytając o podział zdobyczy i kwestionując prawdziwość informacji.

- Co do kontraktów, to jak najbardziej. Dzielimy się po równo. Znaczy Ci, którzy wyjdą z zadymy cało. Z tym że, musimy doliczyć jeszcze jedną działkę. Spadnie ona kolesiowi, który mnie o tym wszystkim poinformował. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.
Raczej stwierdzenie niż pytanie. Michael uśmiechnął się wymuszenie.
- Jest nas wystarczająco dużo aby się podzielić na dwa teamy. Jeden uda się obejrzeć trasę przejazdu, a drugi pojedzie do McPherson, zorientować się w sytuacji. Pasuje Wam? W sprawie zasadzek i sposobu ich wykonania wstrzymałbym się nieco…
W tym momencie inicjatywę podjął Grey.
- Nie przesadzałbym z tym rozeznaniem w mieście. Co, najwyżej trzy niewyróżniające się zbytnio osoby. Większa ilość i ktoś może pokapować, czym jesteśmy zainteresowani. Proponuje siebie, laseczkę i może ty… jak ty miałeś… Oswalda. Reszta przygotuje zasadzkę. Co wy na to?

Pewność siebie chłopaczka z czerwonym irokezem nie była dla panny McKey czymś nieznanym, czy nietypowym. Wendy niejednokrotnie widziała już osobników o podobnej mentalności, którzy zmieniali śpiewkę kiedy tylko szczęście przestawało się do nich uśmiechać. Cała brawura ulatywała, zwykle zastępowana błagalnym, szklistym wzrokiem, którego jedyną przesłankę stanowiło niezmienne „nie pozwól mi umrzeć”. Zignorowała wypowiedź punka, jednak kiedy odezwał się szary jegomość, dziewczyna skontrowała go lodowatym tonem. Aż dziwne, że kiedy mówiła pomieszczenia nie pokrył szron.
- Drogi panie Grey, proszę mi powiedzieć… czy to zbyt wiele prosić żebym w pana umyśle zarysowała się jako osoba, a nie jako przedmiot?
Przypatrywała mu się przez chwilę, po czym stwierdziła:
- Co do podziału, nie brzmi źle, wobec czego nie mam nic przeciwko.
- Oczywiście, moja droga…
Odpowiedział szarak z nutą ironii.
- Więc? Kto jedzie do miasta?

Kowboj także dorzucił swoje trzy grosze.
- Guther tak? Z ładunkami może być pewien problem, co jeśli ciężarówki się zapalą?
Wyjął cygaro, w jego ręku błysnęła zapalniczka marki zippo i używka była już zapalona. Mężczyzna zaciągnął się i dodał coś jeszcze:
- Ja pojadę do miasta, łatwo wyciągam informacje a w trakcie robienia zasadzki wam się nie przydam.

Mimo, że niewiasta dobrze zdawała sobie sprawę z wypaczonej natury wypowiedzi szaraka, była nią zupełnie ukontentowana. Sam fakt skłonienia do niej mężczyzny był wystarczający żeby poprawić jej humor. Dygnęła głową z nieznacznym, niemal pedagogicznym uśmiechem.
- Bardzo dobrze panie Grey. Co do większej ilości osób wypytujących… racja. Może To nas wpędzić w kłopoty, ale jeśli tajemniczy rewolwerowiec jest tak dobry jak mówi, nie mam nic przeciwko żeby wziąć go z nami. Czwórka. W sam raz.
Grey rzucił niechętny wzrok kowbojowi.
- Jasne, niech jedzie. Ktoś musi pilnować auta.
Spojrzał na pozostałych. Nieco bardziej przychylnie.
- To czym jedziemy? Zmieścimy się wszyscy do Chevroleta?

Peter nie spytał, skąd ten cały Gray wie, że jeździ Chevroletem. Domyślił się, że po prostu widać po nim klasę, tak samo jak po samochodzie. Tak, to logiczne. W końcu w tej zawszonej knajpie nie ma nikogo takiego, kto mógłby jeździć taką furą. Oprócz niego.
- Zgadzam się na podzielenie się. To dobry pomysł, myślę że także pojadę do miasta. Uważam że mogę się tam przydać- powiedział Avi, uśmiechając się lekko.
- Jeszcze jedno. Może i nie znam się na takich niuansach jak taktyka, ale wydaje mi się że zasadzka urządzona w miejscu nie nadającym się na zasadzkę nie jest już zasadzką. Stwierdził z dobrze wyczuwalną ironią w głosie.
- Po za tym, używając kolczatek na otwartym terenie, zyskujemy, oprócz zatrzymania się konwoju, gromadę spodziewających się ataku ochroniarzy mających dobre pole widzenia. Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał:
- W jaki sposób grupy będą się ze sobą komunikować? Bez odpowiedniej koordynacji ten plan na pewno się nie uda.

- Jeszcze ktoś chętny na wycieczkę do McPherson?
Murzyn zapytał przedstawicieli grupy. W jego głosie słychać było pewne zniecierpliwienie.
- Chyba będę się musiał rozejrzeć za jakimś autobusem, żebyśmy się wszyscy zabrali…
- Nie śpieszy mi się do miasta, ale służę pomocą w wyciąganiu informacji z opornych. Mam w tym praktykę. A co do zasadzki - gorszym, nie znaczy nienadającym się. Po prostu mniej oczywistym. –
spokojnie odpowiedział Günther, zaciągając się dymem.
- I... jedna uwaga chłopcze... uważaj na ton, dobrze Ci radzę.
Słysząc o problemach transportowych, Jason zabrał głos.
- Mój Behemot jak coś dźwignie pięć osób na luz, ale zawsze można upchnąć kogoś jeszcze.
- No, to może jedźcie tym… Behemotem? Koleś, zaczynasz mnie irytować… i nieco podniecać… ale nieważne, ja na ścisk zmieszczę jeszcze trzy osoby, jedna na fotelu pasażera, no i dwie z tyłu, taka mała wolna przestrzeń… no i jest szyberdach, to znaczy klapa, więc łącznie cztery osoby jakoś się wcisną. Więc jeśli faktycznie tak bardzo chcecie zrobić sobie tam wycieczkę grupową, to jeźdźcie z… behemłotem. Mi to wisi, gdzie trzeba będzie, tam pojadę. Kurwa, za to mi płacą w końcu.

Ostatnie zdanie Peter wypowiedział bardzo poważnie, jakby od tego zależało jego życie, po czym zaśmiał się, tym razem bardziej po ludzku. Ostatnio jakoś częściej mu odbija, ciekawe dlaczego? Jason od razu zripostował:
- Dobrze, że mamy oddzielne maszyny, bo nie chciałbym wylądować z Tobą na tylnym siedzeniu.

- Dobrze, że, jak już mówiłem, nie mam tylnego siedzenia, nie będzie nas korciło. Ale Twoją brykę muszę dokładniej obejrzeć, takie mam zboczenie genetyczne, wybacz.
- Żaden kłopot, a nie koniecznie miałoby być u Ciebie w samochodzie.

Rzucił półuśmiechem w stronę Petera.
- Wpierw to niech się zdecydują ile osób tam ma jechać.

- To może Wy jako kierowcy zadeklarujecie się gdzie kto woli pojechać, co?
Zniecierpliwienie było niemal fizyczną manifestacją na twarzy murzyna.
- O, to mi się podoba, wolna ręka. To lubię, szefie, i szanuję.
Jednak myśli Petera nie szły w parze z jego słowami. Pieprzony murzyn, a potem mnie opierdoli, że "po chuja się do miasta pchałeś, skoro masz wściekliznę?"
- To może ja, korzystając z tego, że mam wybór, to jednak pojadę oblukać drogę i znaleźć jakieś miejsce na przyczajkę. To teraz tylko potrzebny mi ktoś sprytny. Szanowna paniekno, chcesz się przejechać z wujkiem Petem?
Wygłupiał się, jak zwykle. I, jak zwykle, było fajnie. Dziewczyna pokręciła głową przecząco na propozycję młodzika z irokezem.
- Dziękuję Peter, ale raczej sobie daruję. Jak już mówiłam, wolę udać się do miasta.
Nie podłapała jego jakże subtelnego i wyszukanego poczucia humoru.
- Czyli zostaje mi transportowanie naszych zabijaków do miasta ? – przewrócił oczami. - Niech będzie, w sumie mój grat nie rzuca się aż tak w oczy, a jak coś to zawsze można go zdemontować z tej blachy tu na miejscu, tylko potrzebuję chwilkę.
Świetnie przynajmniej nie będę musiał wozić samych fiutów. Jason cieszył się w myślach na słowa Wendy.

- To w takim razie ja się z Tobą zabiorę, chłopcze. Bo chyba pozostali obecni nigdy miasta nie widzieli… – powiedział Teufel do Oswalda, uśmiechając się delikatnie.
- Ktoś jeszcze jest chętny, wspomóc nas swą kreatywnością, mającą na celu wywołanie niemiłego zaskoczenia u naszych oponentów?
Rozejrzał się po grupie; jego wzrok spoczął na Jacobie.
- Aha. Jeszcze taka prośba… kowboju… nie przekręcaj mojego imienia. Taka niewielka prośba starszego człowieka…
Mówiąc to spojrzał w oczy Sandersona. Choć głos był spokojny, to w oczach płonął lód. Od razu widać, że to człowiek przyzwyczajony do wydawania rozkazów. I kurewsko niebezpieczny, kiedy ktoś tych rozkazów wykonać nie chciał.

- Jasne, jak tylko powiesz, co to za ustrojstwo chowasz pod stołem, że się tak, kurwa, wyrażę- Peter zaśmiał się krótko, wskazując głową na jakąś butlę stojącą raczej obok stołu, niż pod nim- Gaz rozweselający? Świetnie to działa, nie ma co. Mutki po nim zaczynają krążyć w kółko wydając dziwne odgłosy i klepiąc się po plecach przyjacielsko. Dasz sztacha przed jazdą?- Spojrzał na Reinharda wzrokiem, który tylko w jego mniemaniu był proszący. Innym kojarzył się raczej ze skurczem mięśni żuchwy i delikatnym wytrzeszczem gałki lewego oka.

Aaron spokojnie przysłuchiwał się całej tej rozmowie.
- Ja i moje zwierzęta raczej nie wzbudzimy zaufania w mieście, prędzej nieufność, dlatego ja wybieram drogę.

- To? To jest flammenwerfer. A co do podziału naszej skromnej drużyny… jesteście pewni, że będziecie mieli wystarczającą siłę ognia, żeby się dyskretnie dopytać o interesujące nas szczegóły? – zapytał Teufel unosząc delikatnie brew.

- Ale jesteście kurwo miastesko nieprofesjonalni. Da niech jedzie trzy, maksymalnie cztery osoby. Proponuje kierowcę, siebie i Wendy. Większa zbieranina przyciągnie uwagę i jest tam w chuj niepotrzebna. Tropiciel i starszy pan od pułapek i jakiś cyngiel razem z resztą niech obstawią drogę. Komunikować się będziemy przez Oswalda. Ma najszybszą brykę. I zamiast ciągle napierdalać ruszajmy, w końcu.
Mówiąc to Grey wstał i spojrzał wyczekująco na grupę.

Wstał Jason ruszył się zaraz po Greyu i przeciągnął się.
- Tylko jak wujek Pete stoi z piciem dla swojej maszyny ? - Zerknął na Oswalda.
- Żeby potem się kurwa nie okazało, że komuś zabrakło paliwa.
- Koło dyszki świeżutkiej, cuchnącej, tylko lekko chrzczonej benzynki, na jakieś 160 kilometrów spokojnej jazdy starczy.
Rozejrzał się lekko zniecierpliwiony, czekając, aż w końcu wszystko ustalą. Nie przeszkadzało mu bycie łącznikiem pomiędzy dwoma grupami, liczył, że kłopoty, w jakie właśnie planują wdepnąć dadzą mu odpowiednią dawkę adrenaliny.

- Jasne "panie" Grey- powiedział rewolwerowiec z ironią w głosie - jak tak bardzo ci przeszkadzam i nie pozwalam ci na małe rande vous z panią doktor, to ja pojadę obejrzeć drogę. Chciałbym przez chwilę dla odmiany poprzebywać z kimś kto ma mózg.
Grey nic nie mówiąc, uśmiechnął się tylko i pokazał kowbojowi faka.
 
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172