Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2010, 09:52   #1
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
[Neuroshima] Złomowisko - SESJA PRZERWANA

Tutaj będziecie pisać swoje dzienniki. Umieśćcie też avatary.
 
Roni jest offline  
Stary 14-02-2010, 21:44   #2
 
BrodaPL's Avatar
 
Reputacja: 1 BrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodzeBrodaPL jest na bardzo dobrej drodze
W Howardzie nie ma ani krztyny poszanowania dla świętej techniki starożytnych, czemu dał dzisiaj dowód waląc w błyszczącą limuzynę klasy A! To przecież przedwojenny artefakt stworzony przez starożytnych inżynierów! Czy ten tępak tego nie dostrzega? Całe szczęście Peter jest bardziej opanowany i zrównoważony. Chociaż odnoszę wrażenie, że on czasem ma mnie za wariata. Technoniusie, na MegaHertza! Dlaczego ci wszyscy ludzie są tacy ślepi i zarozumiali?
W ogóle, denerwuje mnie ten cały Howard. Zawsze mnie denerwował. Zero poszanowania dla jakichkolwiek świętości. Po prostu zero zasad moralnych. Może uda mi się zasiać ziarenko mądrości Technoniusa w jego bluźnierczym sercu. Eh... Tak w ogóle to ciekawe ilu braci uda mi się nawrócić na jedyną prawdziwą wiarę Technoramu. Cholera! Pieprzony Howard! Jedynego normalnego człowieka jakiego spotkaliśmy na naszej drodze bestialsko okradł i za nic miał sobie moje protesty. A już byłem tak blisko, żeby przekonać tą zbłądzoną duszę do naszej technicznej wspólnoty. I zero, ale to ZERO poszanowania dla świętych niezbadanych dziwów świata. A można z nich się przecież tyle nauczyć! Czy On tego niedostrzega? Samo strzelanie do tych wspaniałych drzew
świecących prawdziwą zielenią apokalipsy. Aż czuć było od nich nieskalaną moc gamma... Te drzewa były całkowicie fascynujące! Jak można tak zwyczajnie bezcześcić... Ach nieważne! Będę musiał coś z tym zrobić. Bo tak dalej być nie może!
 

Ostatnio edytowane przez BrodaPL : 14-02-2010 o 21:48.
BrodaPL jest offline  
Stary 14-02-2010, 22:04   #3
 
Lotar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwu
Dzienniczek

Dziennik Wyprawy
Data: 14.02.2010 Sweet Valentines Day


Nasza przygoda rozpoczęła się od marszu w stronę nadchodzących wrażeń. Z dziwnych przyczyn moja postać dostała mógzospięcia () i nie pamiętałem niczego poza tym, że razem ze Śmierdzielem i Staruchem służyłem na froncie. Większym zaufaniem i przyjaźnią darzyłem Petera Simonsa gdyż:
1. Z Radagastem znałem się wcześniej, a i poglądami politycznymi bliżej mi było do Łowcy Mutków.
2. I tu wychodzi druga sprawa. Mój tradycjonalista z Teksasu nie przepada za religijnymi fanatykami ze Salt Lake City.
W każdym razie kroczyliśmy dzielnie poprzez ostępy, amerykańskiej pustyni gdy zauważyliśmy elegancką gablotę jadącą w naszym kierunku. Nauczyłem się podczas tych kilkudziesięciu lat parszywego życia, że każda okazja jest dobra żeby się wzbogacić i żeby wszystko stracić. Więc chciałem zatrzymać limuzynę żeby faceta skroić, ale się nie udało...

Następnie znaleźliśmy obozowisko tego bogacza z limuzyny. Oprócz śmieci, które zostawił napotkaliśmy truchło jakiegoś zwierza. Obaj ze Śmierdzielem zachowaliśmy spokój i zbadaliśmy co to za czort, ale Staruch spiął dupsko i bredził, żeby nie dotykać zwłok. W końcu zostawiliśmy to tak jak było i poszliśmy spać, wcześniej jednak wyznaczając warty. Pech chciał żeby na mojej warcie było słychać jakieś szuranie. Nie byłem w stanie określić skąd to dochodziło i w ogóle co to jest, ale miałem przeczucie że to Kitchiny albo Technomorfy. A ja... cóż trudno się przyznać, ale boje się wszelkiego rodzaju blaszaków podobnych do insektów, wiec obudziłem Śmierdziela. Dźwięk ustał, ale razem trochę poczuwaliśmy i poszliśmy spać.

Nad rankiem kolejna niespodzianka. Ktoś wylał na opony Śmierdziela kwas solny, ale był to jakiś niewydarzeniec bo tak na prawdę nic się nie stało. Pete postanowił wytropić co go tak urządziło. Chciałem z nim iść, ale musiałem zostać i przypilnować Starucha gdyż dziwnie zapadł w śpiączkę. Śmierdziel długo się w myśliwego nie pobawił bo zaraz wrócił, a że fanatyk się obudził to ruszyliśmy w drogę.

Kilka godzin marszu i znowu niezapomniane wrażenia. Na jakimś pagórku znaleźliśmy jakiegoś człowieka przyszpilonego do krzyża. Nastąpiła burza mózgów kto i za co go przybił, którą przerwały jakieś stwory, które z palcem w du** pokonaliśmy.

Ściemniło się, a my w poszukiwaniu noclegu natrafiliśmy na jakieś dziwnie świecące drzewa. A pomiędzy nimi na drucie siedziały jakieś ptaszyska. Coś we mnie spowodowało złość i gniew na te durne ptaki. Po prostu nie mogłem ścierpieć że sobie tak siedzą na drzewie, które mnie i moich towarzyszów wprawiło w zdziwienie. Więc wziąłem spluwę w łapę i wystrzeliłem do jednego z tych wrednych zwierząt. Jeden strzał, jedna kula i po problemie. Chciałem ruszać dalej ale Staruch z kolei chciał tą pieprzoną faunę badać, a Śmierdziel - sam nie wiem czego chciał. Doszedłem do wniosku, że jak nie będą mieli na co się gapić to pójdziemy dalej. Przycelowałem i posłałem kulkę w to piekielne drzewo. Rozwaliłem troszkę kory, ale od razu odrosło to chałatarstwo. Więc zacząłem strzelać jak szalony! Nikt nie przeżyje po moich strzałach, a tym bardziej jakieś pieprzone drzewo! Nie zważając na komentarze o mojej inteligencji posłałem jeszcze ze dwa pociski, ale to na nic się zdało. Staruszek wyjął swój notesik i ostrożnie zaczął zbliżać się do roślinki tykając ją kijem. To również mnie wkurzyło - czego tu się bać! Wyrwałem mu badyl z łap i zacząłem walić w korę. BEZSKUTECZNIE!!!!!
I to by było na tyle jeśli chodzi o superroślinkę. Morgan zebrał trochę próbek i ruszyliśmy dalej bo nastał ranek...

Przeć przez siebie aż do Detroit - przynajmniej tak myślałem, że do Detroit - narzuciłem ostre tempo marszu. Z mgły która nas osaczyła zaczęły wydobywać się zarysy miasta. Ale mnie bardziej zainteresowała sylwetka, która kroczyła ku nam. Był to jakiś żebrak, który wyglądał jak szczur. I znowu odezwała się ciemniejsza strona mojej osobowości. Głupiec powinien mieć więcej rozumu. Postapo to brutalny świat. Trzeba kogoś zabić żeby nie zostać zabitym. Najpierw chciałem sprawę rozegrać po lubownie - przyłożyłem spluwę do jego skroni i poprosiłem ładnie o wszystkie kosztowności, które ma przy sobie. Jak mi obdartus powiedział, że nie ma nic to spojrzałem na jego ubranie. Dałoby się wymienić na trochę żarcia więc kazałem mu ściągać. Dobrze, że posłuchał bo skończyłby źle, ale znowu Staruch wciął się w moje sprawy. Chciał wyrwać mi moje łupy i ciągle mamrotał że to grzech, że tak nie wolno. Pokazałem swoją wyższość. Przewróciłem go i pouczyłem żeby się nie wtrącał.

Przed przestąpieniem progów Widmowego Miasta, nasza przygoda skończyła się na pójściu LULU.
 
Lotar jest offline  
Stary 16-02-2010, 17:46   #4
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jestem Peter Simons. Ze względu na moją dolegliwość - Syndrom Obcego oraz zamiłowanie do mikstur chemicznych przezwany Śmierdzielem. Urodziłem się w Hegemonii, a od pewnego czasu tępię tych, którzy zabili moich przyjaciół - mutantów. Tak, jestem Łowcą Mutków, jak wyraźnie wskazuje przewieszony przez moje ramię Pogromca. Nie, nie podnieca mnie zabijanie kogokolwiek, ale to ścierwo musi zostać wytępione. A poza tym zwykle dobrze mi płacą.
Zaiste, niezbadane są koleje losu. Można by się zastanawiać jak z ciepłego południa Stanów, trafiłem na północ. Konkretnie na front, na wojnę z Molochem. Sam się ciągle zastanawiam i nie znajduję odpowiedzi. W każdym razie trafiłem, walczyłem i przeżyłem, a to już spore osiągnięcie. Teraz powoli wracam do swojego poprzedniego zajęcia: szukania i wykonywania zleceń na zabijanie mutantów. Ze mną podróżuje dwóch moich przyjaciół z frontu. Jeden to Howard Flumer narwany rewolwerowiec z Teksasu. Jest złośliwy, nieodpowiedzialny i ma zapędy sadystyczne. Drugi to "Staruch", czyli Morgan Werkel. Ten dla odmiany jest fanatykiem, który oczekuje, że maszyny zbawią świat... czy coś w tym stylu. Szczerze mówiąc nie nadążam za nim. Ma strasznie nieżyciowe podejście do... życia właśnie i niewłaściwie poukładane priorytety.
I z takimi właśnie idiotami przyszło mi podróżować. Mam jeszcze motocykl z świecącym pustką bakiem i pistolet z ostatnimi nabojami. Sama radość. Ale coś czuję, że wkrótce mój los się odmieni. Oby na lepsze.

Idziemy przez pustkowie. Nie mamy konkretnego celu. Wszyscy trzej mamy nadzieję, że uda się znaleźć mniej więcej bezpieczne miejsce i jakąś robotę. Ale tutaj? Tutaj jest tylko piach, trochę skałek, ew. suchorośla. Pusto i nudno. A ja na dodatek muszę prowadzić swój motocykl, zamiast na nim pojechać do najbliższego miasta, bo po pierwsze musiałbym zostawić tych dwóch idiotów, którzy beze mnie zginą na pewno, a po drugie żaden z nas nie ma mapy, więc nie wiemy, gdzie jest najbliższe miasto. Cóż więc nam pozostaje? Idziemy przed siebie i w końcu coś znajdziemy.
Najpierw znaleźliśmy jakiegoś dziwaka, dziwniejszego od nas trzech razem wziętych. konkretnie to nas minął na drodze, na tyle na ile kawałek pustkowia bardziej ubity niż jego otoczenie zasługuje na miano drogi. A mimo wszystko nieczęsto się na pustkowiu spotyka gości w limuzynach. Ale przejechał nie zaszczycając nas uwagą. Nie wiem z reszta po co Howard próbował zwrócić na nas jego uwagę. Niech sobie świrus jedzie w swoją stronę, my idziemy w swoją.
Kawałek za miejscem spotkania trafiliśmy na obozowisko tych gości (wariata i jego szofera), choć zostało już z niego tylko dogasające ognisko i zwłoki jakiegoś zmutowanego psa, z twardą skórą i metalowymi zębami. Potrzeba było czterech pocisków z Magnuma, żeby go zabić. Na szczęście nie nasze pociski, tylko tego kierowcy zapewne, więc mnie nie wzruszają.
Zostaliśmy na nocleg. Howard w czasie swojej warty słyszał jakieś kroki, ale gdy mnie obudził był całkowity spokój. Dopiero nad ranem się okazało, że mój motocykl jest częściowo oblany cieczą, która mi wygląda na kwas siarkowy. Na szczęście niewystarczająco stężony, żeby coś zepsuć. Poszedłem po śladach tego co się kręciło przy motocyklu i znalazłem wylegującego się na skale psa, podobnego do tego, który leżał martwy przy "obozie". Ale ta bestia była większa. Nie opłacało się ryzykować za darmo, więc wycofałem się i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Howard wypatrzył na skale coś błyszczącego. Chcieliśmy wysłać Starucha na zwiad, żeby sprawdził, czy to coś niebezpiecznego. Za bardzo się bał, więc w końcu poszliśmy wszyscy, zostawiając tylko motor, bo podejście było za strome. Okazało się, że to ukrzyżowany facet, z diademem z jakiegoś szkła (pewnie potłuczona butelka). Wg. mnie skonał koło północy, może trochę po. Ślady wskazywały na to, że na tamten świat odprowadzał go z tuzin oprawców i pewnie gapiów. Obok leżała tabliczka, która pewnie urwała się z krzyża, a głosiła "Zgodnie ze zwyczajem". Czyżby zdrajca gangu? Staruch twierdzi, że raczej heretyk, ale pewnie się nie dowiemy. Zaczęli się jeszcze kłócić, czy zdejmować faceta, ale nie słuchałem ich, tylko poszedłem z powrotem w dół, a oni na szczęście za mną.
Na ścieżce zaatakowały nas trzy Croats. Najwidoczniej nie wiedziały z kim zaczynają, bo jednego usiekłem ja, drugiego na spółkę ze Staruchem, zanim jeszcze do nas dobiegły. Trzeci uderzył Howarda, ale błyskawicznie za to zapłacił, a cios był mniej więcej tak szkodliwy jak mocne klepnięcie w plecy.
Dalsza droga przebiegała bez przeszkód. Już się zaczynało ściemniać, gdy dotarliśmy do jakiegoś lasu. Zainteresowani światłem między drzewami postanowiliśmy jeszcze raz zboczyć z drogi i sprawdzić, czy znajdziemy tam bezpieczne miejsce na nocleg. Niestety znaleźliśmy tylko dwa świecące drzewa, a na sznurku między nimi trzy kłapiące dziobami ptaki. Howard zaczął na nich wyładowywać swoje frustracje (głównie na drzewach, bo ptaki się spłoszyły), a Staruch chyba się wahał między poddaniem drzew dokładnemu badaniu, a oddaniem im hołdu. Chwilę się psychopaci pokłócili, ale w końcu ruszyliśmy dalej i wędrowaliśmy aż do świtu, kiedy to wyszliśmy z lasu. Napotkaliśmy jakiegoś szczura, którego Howard chciał obrabować, a Staruch obronić, ale końca dyskusji nie widziałem, bo mój organizm powoli zaczynał się buntować. Odszedłem więc nieco na bok i ułożyłem do snu. Nawet nie widziałem jak wśród opadającej już mgły pojawiło się miasto.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 27-02-2010, 19:34   #5
 
Lotar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwuLotar jest godny podziwu
Wstęp
Opowiem wam historyjkę. Taką opowiastkę do podusi. Możecie zamknąć oczka, wsunąć się pod kocyk, do łóżeczka i nastroszyć uszy. Będzie to opowieść o trzech popieprzeńcach. Trójce przyjaciół… no może „przyjaciele” to za duże słowo. Wierni towarzysze? Nie! Zgrana Ekipa? Nie, w żadnym razie! Trójka ludzi, których połączył los! O, tak będzie nieźle.
Więc trójka ludzi, których los połączył ze sobą, scalił ich wspólną wojaczką przeciwko złemu wcielonemu – Molochowi. Nie zginęli na froncie. Nie było im to pisane. Jednak nie mieli gdzie wracać. Nie mieli domu, ani rodziny, ani przyjaciół. Byli sami. Mieli tylko siebie i mimo różnych celów, charakterów, motywacji i priorytetów ciągle trzymali się razem. I ja tam byłem. Widziałem co robili. Widziałem do czego są zdolni. Widziałem co potrafiła ta dwójka. Dlaczego tylko dwójka? Bo trzecim bohaterem byłem ja…


Dziennik Wyprawy
Data: 24.02.2010 Fall of Chelsea FC

Ehem, jedyne co pamiętam to to, że zasnąłem sobie smacznie przed Widmowym Miastem. Zasnąłem albo zemdlałem. Właściwie to i tego nie pamiętam. Pewne jest, że zamknąłem powieki, wygodnie usadowiłem się w jakimś rowie czy dołku i odleciałem w krainę snów.

Obudziłem się w jakimś pokoiku. Leżałem na sianie czy może słomianej karimacie? Nie wiem, nie zastanawiało mnie to. Chciałem za to dowidzieć się jak ja tu do cholery trafiłem. Szybkie ruchy rękami, jakby macanko żeby sprawdzić czy wszystko mam na swoim miejscu. Nie wycieli mi nic? Nic nie brakuje? Może jakie mutanty albo medyczne ścierwo żądne eksperymentowania na niewinnych ludziach? Ale nie, jednak nie ma nic. Eee znaczy się wszystko jest na swoim miejscu czyli wszystko OK. A teraz gdzie ja do cholery jestem ? Co to za cholerny pokój? Gdzie jest Śmierdziuch i Staruch? Te wszystkie pytania bombardują mój umysł, a ja nie mam się czym obronić. Nie znam odpowiedzi.

Ktoś nadchodzi! Przyjaciel cz wróg? – pytam się. Za chwilę zapyta mój Desert Angel – tak nazwałem mojego Orła Pustyni. Szybko ręka do kabury, zaciska się na kolbie przenośnej armatki. I już celujemy. Pewnie i spokojnie wcelowuje w stronę wejścia, w stronę drzwi. Spodziewam się najgorszego. Kanibali, mutantów, gangerów czy molochowego ścierwa… co z tego, że te wszystkie osoby najpewniej nie położyłyby mnie do łóżka i nie zostawiły z bronią przy boku, ale wiecie… adrenalina wspomaga działanie, nie myślenie.

Więc nadchodzi moja potwora. Idzie, wydaje się całą wieczność by w końcu wyjrzeć zza rogu by ukazać swoją parszywą, wstrętną, obrzydliwą, paskudną i wykrzywioną mordę należącą do…
Śmierdziela. Tak tego samego Śmierdziela z którym spałem w rowie. Tego samego popieprzonego Meksa, który lata z Pogromcą za bandami milusińskich mutków.

Rzucam mu się na szyje, obejmuje, całuje po policzkach i rozpłakuję się mówiąc jak bardzo mi było go brak.
BEZ JAJ!
Uwierzyliście w to? Ale z was frajerzy!!!

Wstaje z podłogi, podbiegam do Meksa i na dzień dobry sprzedaje mu prztyczka w nos. Zasypuje pytaniami, które zadawałem sam sobie. Okazało się, że ominęła mnie nie licha bitwa. Sam sobie odpoczywałem, a w Mieście Mgieł mutki zrobiły powstanie. Chłopaki się wykrwawiali, całą amunicje wystrzelali, a ja sobie odpoczywałem!? I za to kolejny prztyczek w nos dla naszego łowcy.

Ze Staruchem coś było nie tak. Ciągle spał. Nie wiem czy to była jego choroba, którą wyloso… znaczy się choroba, którą został naznaczony, jak to większość mieszkańców świata Postapo z wyjątkiem oczywiście Teksasu gdzie ludzie są zdrowi jak konie na których jeżdżą.

Staruch na sianku, które było moim leżem użyczonym jego starym kościom wyglądał jak bobas. Pięknie ssał kciuk, a i ta jego pielucha… Aż chciało się krzyknąć, kopnąć w dupsko żeby się obudził!
Ale nie na to była pora.
Czekało mnie spotkanie z mieszkańcami tego złomu. Była to jakaś sekta. Bardzo mili i do tego poczęstowali nas nie najgorszym jedzeniem co wcale w świecie Postapo nie jest takie powszednie. Pewnie za to, że chłopaczki dzielnie z mutkami walczyli, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy. Po prostu jadłem. Byłem głodny to jadłem. Podczas gdy wystąpił ich przywódca.

Józef – tak miał na imię. Uraczył mnie opowieścią o genezie swojej sekty. Chętnie zamieniłbym się w misjonarza i sprowadził te biedne, grzeszne owieczki na jedyną ścieżkę do wiecznie zielonych pastwisk. Zrobiłbym to albo humanitarnie, albo w stylu średniowiecznych krzyżowców. To całe chrzanienie o tym, że wierzą w Nowy Testament, a w Stary nie wydawało się protestantowi takiemu jak ja głupie. Jakby nie było ich prorokiem był Jesus. Gość bodajże z SLC (a jakże!) wyruszył w świat i zwerbował dwunastu chłopa. Osiedlili się tu, a najlepiej na tym wyszedł niejaki Jerry. Judasz – znaczy się Jerry nakapował Jesusa, psom z hegemonii, a ci ukrzyżowali go. Teraz trzeba Jerrego znaleźć! Ale gdzie on jest? No pytam się, gdzie?

Nie trzeba było długo czekać. Do sali wleciał jakiś gówniarz wykrzykując:
„Jerry ukrywa się wśród śmieci!!!”
Chodź tu dzieciaku! Przykładam lufe do skroni i pytam się skąd wie o takich rewelacjach?
„Od informatora”
Gdzie ten informator? – Pytam się
„Nie powiem! Strzelaj! Strzelaj jeśli masz jaja!”
Więc strzeliłem. Nie będzie mnie byle gówniarz testować. Jeden strzał, jedno ciało i jeden worek na śmieci. Tyle mi było potrzeba. Józek, Śmierdziel i jeszcze paru gości zaczęło się strzępić. Ale co oni mnie obchodzą? Ja chce odpowiedzi!

Odpowiedzi, których miał mi udzielić Józek, ale on mnie ignorował – a Howarda Flumera się nie ignoruje, nie testuje, nie zaczepia, nie prowokuje, nie rozkazuje się mu… Długa ta lista, ale wystarczy jedna rzecz żeby podpaść kowbojowi z Dallas. Wdałem się w bójkę z Józkiem.

Józek – chłop jak dąb, ja TROCHĘ mniejszy ale nie mniej bitny. Z nie małą motywacją dokopania temu ignorantowi i heretykowi doskoczyłem do tego dewianta. Raz, dwa, trzy i jeszcze kilka ciosów. Zasapałem się jak nigdy, a on stoi jakbym nic nie zrobił! Jemu wystarczył raz. Jeden, ale silny, wystarczająco żeby powalić mnie na ziemie. A ja zbyt pokiereszowany żeby się podnieść.

Nie mogłem się podnieść. Moja głowa… Chyba ktoś dołożył jej kilka kilogramów, bo nigdy tyle nie ważyła. A ja nigdy nie zapominam! Niech Józek to zapamięta…

P. S. Dzięki Śmierdziel za twoją wydatną pomoc i wspieranie mnie w każdym momencie jak przystało na ludzi złączonych razem przez los…
 
Lotar jest offline  
Stary 06-03-2010, 18:52   #6
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jeśli powiem, że wydarzył się cud, to co pomyślicie? Pewnie wyobrazicie sobie spadające z nieba płomienie, słońce świecące w środku nocy, albo przynajmniej wody Missisipi rozstępujące się przed nami, prawda? Ale ja sądzę, że cud nie musi być spektakularny.
No więc: wydarzył się cud. Obudziłem się. Tak, dokładnie tak. Żadnych gromów, żadnego blasku. Po prostu się obudziłem. Ale obudziłem się w jednym kawałku, z całym swoim dobytkiem na miejscu i nie niepokojony w ciągu nocy przez nikogo. Nawet motocykla mi jakiś zmutowany pies nie oszczał tym razem. Gdyby któryś z towarzyszących mi idiotów stał na warcie, to pewnie nie byłbym tak zaskooczony tym sukcesem. Ale nie. Obaj się posnęli, nie zadając sobie najmniejszego trudu zabezpieczenia pseudoobozowiska. A spaliśmy niemalże dobę. Jednak zmęczony organizm upomniał się o swoje.
Gdy już wstaliśmy i zjedliśmy śniadanie, przyszedł czas zwiedzić pobliskie miasto. Szczerze mówiąc nazwa miasto niezbyt przystoi tej ruinie, ale lepszego określenia nie znajduję. Gdy zbliżyliśmy się, okazało się, że żyją tu ludzie. I dobrze, i źle. Okazało się, że żyją tu też mutanty. Też i dobrze, i źle. Bo i ludzie, i mutanty mają brzydką tendencję sprawiania problemów. Ale jeśli gdzieś są ludzie I mutanty, to jest tam też popyt na łowców mutantów. A to już jest dobre. Jeden łowca najwidoczniej tu był, bo ciągnął właśnie za sobą hellodermę. Choć może zdechła z głodu, a on tylko przywłaszczył sobie truchło. Nieistotne. Wkroczyliśmy do miasta. Ludzie, łażący tam i siam, uśmiechali się do mnie przyjaźnie. Nie przepadam za takimi uśmiechami. Podejrzliwy się przez nie robię. Ale prawdopodobnie jest to zwykłe wazeliniarstwo - wiedzą, że mnie potrzebują, to są sympatyczni. Na Starucha i Howarda nie zwracali zbytnio uwagi. Howard na nich z resztą też nie. Jakiś taki tępy wzrok miał. W znaczeniu, że bardziej tępy niż zwykle. Jakby się nie wyspał, hehe.
Poszliśmy do dużego budynku, wyglądającego jak wieża strażnicza. Tam właśnie koleś zawlókł swoją jaszczurkę. Z resztą wyglądało na to, że jest to centrum miasta i jedyny budynek, który nie wygląda jakby się po nim Juggernaut przetoczył. Znaleźliśmy jakiś bar, dostaliśmy piwo na koszt firmy (ja w kuflu, Staruch w słoiku, wyraźnie mają popyt na moje usługi) i przytoczył się do nas jakiś Lynda Madaras. Tak, ten Lynda, nie ta Lynda. Choć szczerze mówiąc pewności nie mam. Wygląda na to, że tutejszy szeryf. Dopytał się o powód przybycia, ale na dłuższą rozmowę nie starczyło czasu. Ktoś przybiegł i cośtam wykrzyczał. Dla mnie nie miało to większego sensu, ale zrozumiałem, że są atakowani. Zaraz zebrała się grupka bojowa, z szeryfem na czele. Ja i Staruch postanowiliśmy się przyłączyć, żeby od razu pokazać na co nas stać. Precyzyjnie mnie stać. Napastnikami byli Croats. Dotarliśmy wszyscy do jakiejś barykady, przy której toczyła się walka. Swojego Colta błyskawicznie opróżniłem (całe dwa naboje miałem) i przestawiłem się na strzelanie z Pogromcy. Na szczęście ten gość, który zabiło helodermę miał trochę amunicji i się podzielił. Może źle go osądzałem. Może jednak wie, jak sobie radzić z mutkami. Walka minęła dość szybko, mimo że jeszcze heloderma się przypałętała, oprócz dzieciaków. Mi się udało zatłuc 4 croats, co może nie powala na kolana, ale przynajmniej nie strzelałem jak głupi.
Po walce wróciliśmy do wieży, a Staruch zasnął. Zupełnie jakby, jak zasugerował Howard, wyczerpała mu się bateria. Może ten wyznawca techno jest androidem wyprodukowanym przez Molocha? Trzeba będzie to sprawdzić. Tymczasem zostawliśmy go w pokoju i poszliśmy zjeść kolację. Przykleił się do nas Józef, tragarz jaszczurek... no dobrze, łowca mutków. Później przykleiła się jeszcze reszta jego wesołej zgrai, zwącej się Pielgrzymami i szerzącej wiarę na pustkowiach. Normalnie takiej jazdy to chyba ze dwa tysiące lat nie było. Przewodził im jakiś Jesus Hernandez, ale ich kumpel, Jerry wydał go gangowi z Minneapolis, któremu Jesus się wcześniej naraził. A gangerzy przybili go do krzyża. Teraz jego kumple szukają zdrajcy, a precyzyjnie chcą, żebyśmy my go znaleźli. Jakiś dzieciak twierdził, że Jerry jest w mieście, ale niestety nic więcej nie chciał powiedzieć, więc go Howard zabił. I jak tu z takim niezrównoważonym psychicznie wariatem wytrzymać? On mi kiedyś ładnej biedy napyta. Z resztą zaraz wdał się w bójkę z Józefem. Trochę oberwał, ale na szczęście udało się załagodzić sytuację. Rozstaliśmy się w nieco nerwowej atmosferze, ale spotkamy się rano i rozmówimy dokładniej.
Nie mając nic konstruktywnego do roboty postanowiłem znaleźć amunicję .45'' APC do mojego Colta, sprawdzić, czy Staruch krwawi i iść spać.
Ten dzień był zwariowany, ale wygląda na to, że znaleźliśmy dobre miejsce. Dość bezpieczne i z możliwością zarobku. Żeby tylko nas ludzie zbyt szybko nie znienawidzili za zabijanie im dzieci.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 30-03-2010, 20:52   #7
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Sesja do zamknięcia.
 
Roni jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172