Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2010, 03:21   #1
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] ZIMNE CIEPŁO - SESJA ZAWIESZONA

Był poniedziałek, dokładnie środek miesiąca października 2020 roku, Ostróda - miasteczko w woj. warmińsko-mazurskim. Deszczowe chmury sunęły wolno z południa. Zapowiadało się na odwilż. Joahim Brendel z pochodzenia Żyd, zamieszkujący przez większość swojego życia w Londynie, zakrył szczelnie szyję kołnierzem swojego czarnego płaszcza, którego w tym miesiącu jeszcze nie zdejmował. Długa, szara, żydowska broda wystawała ze szczeliny poruszając się wolno w miarę gdy oddychał. A oddychał ciężko, raz po raz pokaszlując. Był to kaszel człowieka, w którego organizmie rozgrywała się wojna pomiędzy życiem a śmiercią. Joahim zatrzymał się. Nie miał już siły iść dalej. Był głodny, ale nie był też już w stanie zdobyć dla siebie pożywienia. Rozejrzał się wkoło, jak gdyby z nadzieją, że może ktoś mu pomoże. Wszędzie tylko pnie drzew, fragmenty rozwalonych budynków, wraki samochodów. Jego wzrok zatrzymał się na pociągu osobowym, którego dwa wagony zwisały z nieistniejącego już wiaduktu kolejowego. Wycieńczony osunął się na ziemię opierając plecy o pordzewiałą blachę jakiegoś samochodu. Poraz ostatni już zakręcił pejsa. Jego dłoń, na której widać było ślady promieniowania radioaktywnego opadła mu na uda. Oddychał jeszcze przez chwilę a potem zwyczajnie umarł na siedząco w swoim czarnym żydowskim kapeluszu.

Cyrus i Ivan, obydwoje w wieku około czterdziestki, poznali się w bardzo nietypowy sposób. Zobaczyli swoje sylwetki daleko na horyzoncie będąc już na terenie byłej Polski. Teraz nie było już granic pomiędzy państwami i to, gdzie się znajdowali mogło mieć znaczenie jedynie pod względem strategicznym. Obydwaj z karabinami i plecakami na plecach. Każdy z nich stał na wzniesieniu, stanowiąc łatwy cel w razie, gdyby ten drugi zechciał zaatakować. Stali tak przez minutę nieruchomo mierząc się wzrokiem, badając z daleka zagrożenie. I niemalże jednocześnie dostrzegli w dzielącej ich dolinie jakiś szybki ruch, jakieś duże biegnące zwierzę. Obydwoje zdziwili się bardzo, gdy okazało się, że był to lew, który musiał chyba uciec niedawno z jakiegoś zoo. Razem postanowili na niego zapolować. Zwierzę, być może ostatnie z tego gatunku, nie miało szans przeciwko wystrzałom z broni palnej.

Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi. Słońce powoli zaczynało chować się za wzgórzami. Robiło się coraz zimniej. Już teraz było 10 stopni poniżej zera. Kto by się spodziewał takiego mrozu na początku października? Co prawda w tym roku śnieg spadł już w czerwcu... Cyrus i Ivan podróżowali teraz razem na południe nic do siebie nie mówiąc. Szli wzdłuż dwupasmowej ulicy przysypanej na przemian śniegiem i pyłem. Po obu stronach ciągnęły się niezmierzone pustkowia skąpo porośnięte trawą. Niegdyś podobno rosło w tych okolicach zboże. Mijali setki stojących samochodów. Wszystkie te samochody podążały niegdyś na północ na obydwu pasach ruchu. Większość maszyn załadowana była dobytkiem, takim jak sprzęt rtv, małe zabytkowe meble i kosztowności. Pasażerowie najwyraźniej musieli iść dalej pieszo i wszystko wskazywało na to, że zabrali ze sobą żywność, o ile jakąś posiadali. Od czasu do czasu Cyrus i Ivan widzieli jakiegoś trupa albo kilka trupów siedzących wewnątrz samochodu, najczęściej z poparzeniami albo ranami, do których mogło dojść na skutek pożaru lub wybuchu jakiegoś granatu. Droga, którą podróżowali coraz częściej nasiekana była dziurami. Coraz częściej samochody albo leżały, albo stały w poprzek drogi, czarne od spalenizny sprzed kilku miesięcy, zaczynające już rdzewieć. Daleko w oddali widzieli, że droga robi się pusta właśnie tam, gdzie po prawej stronie jest zjazd w stronę jakiegoś niewielkiego obróconego w zgliszcza miasta. Właśnie do tego miasta postanowili się udać. Minął tydzień od wyżej wspomnianego polowania na lwa. Zapasy lwiego mięsa skończyły się. Oczywiście nie zjedli wszystkiego co posiadali. Część mięsa byli zmuszeni wyrzucić, bo się zepsuło. Nadszedł najwyższy czas, by zaopatrzyć się w nowy prowiant.

W pokaźnym podziemnym garażu jakiegoś pawilonu sklepowego Rumunka Truda siedziała sobie za kierownicą dostawczego samochodu. Jej tylko wiadomym było, jakich ziół używała do produkowania skrętów, spośród których jeden tkwił w jej 90-letnich ustach. Koła samochodu dostawczego znajdowały się w połowie pod brudnoszarym lodem. Garaż w dużej mierze przetrwał to, co działo się na zewnątrz. Co prawda sufit po jednej jego stronie obsunął się całkowicie i cieknąca z zewnątrz woda zalała wnętrze do wysokości kolan, ale teraz ta woda była już zamarznięta i można było po niej chodzić zupełnie jak po betonie. Druga strona garażu była niemalże nienaruszona i nawet jej nie zalało, bo znajdowała się nieco powyżej. Stało tam kilka samochodów osobowych, rozszabrowanych, co można było wywnioskować z ich wyglądu. Szyby w nich były powybijane, pootwierane na oścież były drzwi i bagażniki. W niektórych brakowało samochodach brakowało nawet kół. W garażu, jak to zwykle bywa, było jeszcze zimniej niż na powierzchni - jakieś 15 stopni poniżej zera. W tylnej części wana, w którym siedziała Truda, tliło się delikatnie ognisko, do którego co jakiś czas dorzucała szmaty i deski z krzeseł.

Przez ostatnie cztery dni Gabriel brnął przez to, co kiedyś nazywało się lasami. Niegdyś bujne, zielone drzewa, krzewy, trawy, mchy i porosty teraz prezentowały się zupełnie inaczej. Gdziekolwiek spojrzeć, podłoże miało kolor jasnoszarego zamarzniętego błota, z którego wystawały jedynie pnie drzew i połamane gałęzie tak, jakby ktoś jednym ruchem ogromnej siekiery odciął wszystkie to, co rosło kilka metrów nad ziemią. Zamarznięte błoto, po którym szedł było mieszaniną ziemi i wszechobecnego pyłu. Z każdym krokiem słychać jak chrupie pod jego trepami. Teraz już coraz częściej Gabriel widział w świetle zachodzącego fragmenty jakichś rozwalonych niskich domków jednorodzinnych i garaży, co świadczyło o tym, że dotarł na peryferie jakiegoś miasteczka. To była dobra wiadomość, zważywszy na fakt, że od rana nic nie jadł. Może tutaj uda się znaleźć coś do jedzenia. Właśnie dziś rano skończył się wszelaki prowiant jaki posiadał, który składał się z kilku puszek fasolki w sosie pomidorowym, zakonserwowanego tuńczyka i plastikowej butelki przefiltrowanej z trudem wody o metalicznym smaku. W dzisiejszych czasach we wszystkim należy się doszukiwać czegoś pozytywnego. Przynajmniej jego prawie zupełnie pusty plecak przestał mu ciążyć. W powietrzu unosił się smród świeżo palonych lakierowanych desek. Czarny dym unosił się gdzieś spomiędzy gruzowiska z dziury w ziemi.

Fragment stojącego na skarpie czteropiętrowego bloku był od kilku miesięcy najwyższym punktem w tym miasteczku, odkąd na skutek ataku rakietowego zawaliła się wieża telewizyjna. Ów fragment budynku od tygodnia był schronieniem Krzysztofa. Mężczyzna leżał w pokoju gościnnym na kanapie. Nad jego głową szeleściła płachta z grubej folii, którą sam zainstalował, w miejsce brakującego sufitu. Przez półmetrowej wielkości dziurę w ścianie oglądał widok z czwartego piętra na rozciągające się nieopodal miasteczko. Jego wzrok przyciągnął unoszący się nad zgliszczami dym w miejscu, w którym go wcześniej nie widział.

W tym samym bloku, piętro niżej od dwóch dni mieszkała również Midori. Przyszła nocą zauważywszy światło ognia na czwartym piętrze budynku. Z Krzysztofem spotkali się na samym dole klatki schodowej. Wypatrzył ją z góry gdy jeszcze była daleko i czekał na nią. Obydwoje nie dysponowali żadną bronią palną, nie przyszło więc im na myśl, żeby rzucać w siebie kamieniami. Ona odezwała się pierwsza po angielsku pytając, czy nic by jej nie zrobił, gdyby zechciała ogrzać się przy ognisku. On ze swoim nauczonym w Polsce językiem angielskim z trudem, ale zdołał zrozumieć, o czym mówiła. Zgodził się. Przez następne dni obydwoje mieszkali na trzecim piętrze, bo tam było dziur w ścianach i wiatr wiał tylko przez dziurę w suficie. Rozmawiali ze sobą od czasu do czasu. Na środku pokoju rozpalili ognisko. Ogólnie cały budynek w każdej chwili mógł się zawalić, ale fragment wokół tej jednej klatki schodowej sprawiał wrażenie konstrukcji nadal jeszcze godnej zaufania. Teraz ona na trzecim piętrze starała się wysuszyć nad ogniem wyprane w deszczówce skarpetki, a on leżał na czwartym piętrze na kanapie gapiąc się w dziurę w ścianie.
 

Ostatnio edytowane przez Mal : 13-03-2010 o 04:09.
Mal jest offline  
Stary 28-03-2010, 22:07   #2
 
Megg's Avatar
 
Reputacja: 1 Megg nie jest za bardzo znany
Zaniosła się paskudnym kaszlem zasłaniając usta rękawem. Otoczonymi niezliczoną ilością zmarszczek oczami obserwowała niewielki płomień, który nieustannie podsycała. Owinęła się szczelniej burym płaszczem i trzęsącą ręką dorzuciła kilka desek, które powoli zaczął trawić ogień. Trzask wilgotnego drewna niósł się po pustym garażu podziemnym. Dym wił się w powietrzu nad głową starowiny i utworzył malownicze kłębowisko, kiedy wypuściła z płuc to, czym przed chwilą zaciągnęła się głęboko. Niedopałek skręta ugasiła na blaszanej części samochodu, w którym siedziała i pociągnęła nosem donośnie.

U jej stóp ułożone było kilka puszek z fasolką, które cudem ocalały i które znalazła w zgliszczach supermarketu w ruderach pawilonu sklepowego. Bez zbędnego pośpiechu rozważała sposoby otwarcia puszek bez użycia otwieracza. Miała czas. Jak zwykle – nie bez powodu przeżyła 90 lat. „Grunt to wszystko robić we właściwym momencie.” Pokiwała do siebie głową i znów zakaszlała. Głód jeszcze jej nie doskwierał, nauczyła się jeść niewiele, małymi porcjami. A jadła całkiem niedawno.


Gdzieś obok położyła swój kostur. „A czy tego sztywnego kawału drzewa nie można nazwać przyjacielem? Matka Natura podarowała mi go, żeby mnie wspierał, jak nikt. Biada temu, kto stanie mi na drodze. Obroni mnie mój druh.” Wykrzywiła pomarszczone wargi w uśmiechu. Nie raz, nie dwa zdarzyło jej się potraktować kosturem przeciwnika. Jakoś musiała sobie radzić.

Jedyne, co dawało jej się we znaki, to chłód. Mimo rozpalonego ogniska i wbrew pozorom ciepłego płaszcza z kapturem, Truda lekko dygotała. Zaczęła więc nucić melodię znaną jej od lat. Nie pamiętała dokładnie, gdzie ją usłyszała, ale gdyby ją zapytano, od razu skleciłaby krótką historię, najlepiej opatrzoną morałem. Bezwiednie zmrużyła jedno oko wpatrując się w ogień i zatopiła się w myślach.
 
__________________
Jędza i nędza.
Megg jest offline  
Stary 29-03-2010, 21:59   #3
 
Fallenhuman's Avatar
 
Reputacja: 1 Fallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znanyFallenhuman nie jest za bardzo znany
Małe ognisko, rozpalone w bębnie przewróconej pralki strzelało iskrami i malowało czarny wzór na suficie pomieszczenia, które zapewne nie aż tak dawno temu służyło jako salon. Drobne języki płomieni próbowały wspiąć się coraz wyżej, jeden na drugim, lecz chłodny wiatr docierający z niedokładnie zabitych okien szybko gasił ich zapał w wędrówce ku niebu i raz za razem z powrotem spychał je w czeluść pralkowego bębna. Cienie na ścianach wspinały się wyżej, jakby chciały zobaczyć cóż stało się z walczącym żywiołem, który mimo ciągłych porażek cały czas podejmował kolejną próbę. Obok, otulana szczelnie w parę warstw starych, zapleśniałych koców siedziała Midori, susząc ostatnie części swojej garderoby i grzejąc zmarznięte, lecz w końcu czyste stopy.

Dwudniowy postój w tym miejscu bez wątpienia dobrze jej zrobił. Od wielu tygodni nie widziała żywej duszy. W zasadzie gdyby nie głos babci już dawno zrezygnowałaby z dalszej podróży. Tylko dzięki niej odnajdywała determinację do przebierania nogami i robieniu następnych kroków. Z resztą organizm i tak już miał dość. To małe ognisko i przeświadczenie, że przyjaźnie nastawiona istota ludzka jest w pobliżu pozwoliły jej odpocząć. Trwała dłuższą chwilę w bezruchu wpatrując się w jaskrawy taniec ognia.

”Mój dom, jest tam gdzie serce, tylko serce ma już dość tej tułaczki. A niedługo znów przyjdzie pora wyruszenia na trakt. Ciekawe czy Krzysztof będzie chciał ruszyć razem ze mną? Zawsze duszy byłoby odrobinę lżej"
Cienie, na chwil kilka zaledwie, ułożyły się w twarze bliskich. Bliskich, którzy odrzucili ją i odeszli. Niewidoczne, urojone oczy patrzyły z wyrzutem. Midori, nie zważając na fakt, że ma na sobie tylko koszulę, zerwała się i ruszyła biegiem na czwarte piętro. Biegła, czując na plecach przemieszczające się za nią cienie przeszłości, od których nie mogła uciec. Z hukiem otworzyła drzwi. Mróz i kawałki gruzy wbite w stopy poczuła dopiero gdy zobaczyła zdziwioną twarz niedawno poznanego Polaka.

Nogi odmówiły posłuszeństwa. Padła na kolana wzniecając kłąb kurzu w powietrze, który powoli ciężko wzniósł się w zimnym , wilgotnym powietrzu.
"Co ja robię? W jaki sposób on może mi pomóc? Przecież nie zastąpi mi Dereka." Łzy napłynęły do oczu. "Hej, tak nie można. Chris nie zasłużył, żeby widzieć mnie w takim stanie."
Starła łzę, zanim ta zdążyła spłynąć po policzku. Wstała powoli i zbliżyła się do kanapy, na której siedział Polak.
-Wydawało mi się, że coś słyszałam. Zauważyłeś coś?- powiedziała lekko zachrypniętym głosem. Mówiła wolno i wyraźnie.
Czekając na odpowiedź objęła się rękoma starając się zachować jak najwięcej ciepła, bo mimo iż od ogniska oddaliła się minutę wcześniej zimno zdawało się wgryzać w każdy fragment ciała. Miała nadzieję, że to kłamstwo choć odrobinę uspokoi mężczyznę i wytłumaczy jej zachowanie.
 
Fallenhuman jest offline  
Stary 29-03-2010, 22:34   #4
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Życie? Czym ono jest w obecnych czasach? Dużo nad tym myślałem i doszedłem do jednego, być może słusznego wniosku. Życie w obecnych czasach nie jest niczym innym, niż karą Boską za ludzką pyszność i chciwość. Dostali w posiadanie jedną planetę, ale im było mało.
I teraz tak dobrze prosperująca cywilizacja, leżała w swoich własnych wybroczynach z ran, które również sama sobie zadała.
Lecz Ci do dostali ostatnią szansę, musieli ją wykorzystać.
I jedną z takich osób był z całą pewnością Cyrus. Cyrus Parker z Ameryki.

Cyrus wędrował wraz z jakimś Rosjaninem. Nie mogli się dogadać w swoich rodowych językach, ale rozumieli się jakoś po polsku. Języku który Cyrus zdążył chociaż trochę opanować podczas pobytu w wiosce kilkadziesiąt kilometrów dalej. W wiosce w której mieszkali jego oprawcy i mordercy jego siostry.
Ale to była przeszłość, a liczyła się przyszłość. A przyszłość dla tamtej wioski była następująca. Zagłada z rąk łaknącego zemsty Amerykanina.
Parkerowi żołądek z głodu ssało coraz bardziej, a zapasy mięsa dawno się skończyły. Aktualnie została mu tylko jedna konserwa którą dostał od szabrowników, którzy uratowali mu życie. I tą konserwę zostawił sobie na czarną godzinę. Czyżby nadchodził czas otwarcia konserwy, a następnie śmierć z głodu? Nie. Miał jeszcze dwie manierki wody. Z całą pewnością w nadchodzących dniach znajdzie coś do jedzenia. Chociażby w miasteczku, w którym jak uzgodnił (z wielkim trudem, ale jednak) z Rosjaninem, przenocują i o szabrują budynki.
Nagle wzrok Cyrusa przykuła łuna ogniska bijąca z okna, kilkupiętrowego bloku. Klepnął w ramię towarzysza i powiedział słabą, lecz rozumianą polszczyzną:
- Tam być może człowiek. On mieć może food... jee... jedzenie. Może go odwiedzić i pogadać. Jak być wróg to my go załatwić i tam spać.
Nie czekając na reakcję towarzysza Parker ruszył w kierunku budynku. Od razu w jego nozdrza uderzył smród dymu. Zaczął wchodzić po szczerbatych stopniach, kierując się na piętro w którym migotało światło ogniska. Na wszelki wypadek już na dole przeładował i uzupełnił magazynek amunicją, której zapas również się kurczył. A broń jaką się posługiwał, był to "prawie" nowy AK-47 ze składaną kolbą.
Kiedy był prawie przy drzwiach usłyszał damski głos:
-Wydawało mi się, że coś słyszałam. Zauważyłeś coś?
Cholera. Jak mogli mnie usłyszeć? - gorączkowo rozmyślał amerykaniec.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 29-03-2010 o 22:37.
SWAT jest offline  
Stary 31-03-2010, 23:01   #5
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
"Śmierć. Zniszczenie. Pożoga. Błyskawice wokół mnie. Pamiętam każdy błysk. Spalone lasy. Zniszczone pola. Zrujnowane miasta. Tyle pozostało z niegdyś dumnej Ziemi. Praktycznie nic. Pustka. To nie jest życie, tylko egzystencja. Wszędzie martwi ludzie. Okradnięci przez jakieś hieny. Na przykład przeze mnie. Gabriel. Z Niemiec. Kiedyś. Teraz jestem potworem. I dobrze mi z tym."

Wysoki Niemiec przechodził przez spalony las. Można było wyczuć tą atmosferę grozy i opuszczenia.
"Muszę coś zjeść."
Po raz setny spojrzał do prawie pustego plecaka. Miał tam parę niezbędnych rzeczy, lecz jedzenia nie było. Zjadł resztę. Teraz ma kilka dni na znalezienie wody i pożywienia, albo zginie. Zarzucił plecak na ramię i rozejrzał się. Zza linii "lasu" widoczne były jakieś dachy. Valeden wbiegł na niskie wzgórze i padł na ziemię.
"Cholera. Same ruiny."
Wstał, po czym zaczął powoli schodzić na dół. Drobnymi krokami przemierzał stok. Wszedł na zrujnowaną ulicę. Asfalt był pokryty siatką pęknięć.
"Eh. Szkoda."
Ruszył przed siebie. Mijał zniszczone domy, wielkie leje po bombach i zburzone mury. Gdy postawił nogę na ziemi, coś pisnęło pod jego butem. Ukucnął i ujrzał dziecięcą lalkę. Jakaś dziewczynka musiała ją zgubić. Gabriel podniósł zabawkę i cisnął nią jak najdalej przed siebie. Nie miał zamiaru się rozczulać. Nie był taki. Już nie. Nagle poczuł ścisk w brzuchu. Zgiął się wpół i przycisnął ręce do miejsca, gdzie leży żołądek.
"Muszę coś zjeść. Szybko."
Gdy ból trochę minął, podszedł do najbliższych ruin i mocnym kopnięciem wyrwał drzwi z zawiasów. Spojrzał do środka, lecz wnętrze było kompletnie puste.
"Spóźniłem się."
Wrócił zatem na zrujnowaną drogę. Rozejrzał się i spostrzegł nikły dym.
"Ognisko?"
Wyciągnął napiętą kuszę i zaczął się skradać.
 
Roni jest offline  
Stary 15-04-2010, 19:20   #6
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
Gabriel Valeden dotarł do skarpy od południa. Na skarpie tej stał czteropiętrowy budynek z którego na czwartym piętrze wyraźnie unosił się dym. Na stronę południową nie wychodziło prawie żadne okno w tym budynku, oprócz może tych małych okienek w łazienkach i ubikacjach. Było tak za sprawą wysokich na ponad 10 metrów topoli, które rosły gęsto od strony lasu. Przynajmniej kiedyś rosły. Teraz wyglądały jak wbite w ziemię spalone zapałki i miały najwyżej 3 metry wysokości. Widok ze skarpy zapierał dech w piersi. Las przestał istnieć, a to co z niego zostało przewrócone było w kierunku północnym. Gdzieś tam daleko na zachodzie spośród zgliszczy wielkiego hangaru, który kiedyś był chyba jakimś pawilonem handlowym, tlił się kolejny dym. Oczywiście Gabriel nie mógł wiedzieć, że w podziemiach owego pawilonu w wanie siedziała sobie dygocąc z zimna pewna staruszka - Truda Pacurar i raz po raz dorzucała jakieś szmaty lub deski do małego ogniska.

Gabriel był o jakieś 50 metrów od budynku skradając się z napiętą kuszą, gdy dostrzegł żołnierza w jasnym stroju wojskowym. Ten żołnierz - Ivan Swołoszczow schował w pośpiechu nóż, wyjął kałasznikowa i zniknął we wnętrzu budynku....

Tak, tak... zdecydowanie był tutaj jeszcze jeden post napisany przez Bolokantak-a. Ale ów post zniknął, gdy na Lastinn-ie usuwano jakąś awarię. Napisałem więc w wielkim skrócie, że Ivan Swołoszczow poszedł do budynku krok w krok za Cyrusem Parkerem.


...Gabriel nie wiedział w sumie, czy żołnierz go dostrzegł i dlatego postanowił się skryć, czy może po prostu ten żołnierz wcale go nie widział. Gabriel nie mógł też wiedzieć, że wewnątrz budynku na wysokości drugiego piętra znajdował się jeszcze jeden uzbrojony w kałasznikowa człowiek - Cyrus Parker - starający się bezszelestnie dotrzeć piętro wyżej , gdzie w bębnie przewróconej pralki automatycznej paliło się ognisko. Nierealnym było wspinać się bezszelestnie po częściowo zawalonych betonowych schodach trzymając się powyginanych stalowych poręczy. Krok za krokiem spod nóg sypał się gruz. Cyrus dotarł na trzecie piętro. Drzwi od mieszkania po prawej stronie były otwarte, drzwi od mieszkania na wprost były zamknięte, a drzwi po lewej stronie w ogóle brakowało wraz ze ścianą, w której kiedyś były zamontowane i mieszkaniem, do którego niegdyś prowadziły. Przez tą wielką dziurę z powodzeniem można było zobaczyć sąsiednią klatkę schodową. Cały ten budynek w każdej chwili groził zawaleniem. W samym wejściu do mieszkania po prawej leżała wyżej wspomniana pralka automatyczna. Kłęby dymu leciały w stronę wnętrza mieszkania. Z czwartego piętra doszedł Cyrusa jakiś kobiecy głos - głos Kabayashi Midori. Ktoś tam na czwartym piętrze rozmawiał po polsku.

Tymczasem październikowe słońce chowało się coraz niżej za horyzont...
 

Ostatnio edytowane przez Mal : 15-04-2010 o 19:49.
Mal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172