Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2010, 17:30   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[NS 1,5 / ST] Sedona - moja ostatnia walka... - SESJA PRZERWANA

Mężczyzna usiadł na kamieniu i wystawił twarz w kierunku słońca... Było cicho, ciepło, przyjemnie... Siedział tak przez dobrą godzinę - w końcu gdzie miał się spieszyć? W jakiś sposób był szczęśliwy...


Tu i Teraz.


Słońce powoli chowało się za horyzont i kiedy promienie słońca ogrzewały słabiej jego twarz otworzył oczy.



Panorama zapierała dech w piersiach. Skały lśniły czerwienią, wyglądały jakby ktoś dokładnie wysmarował je krwią... Słońce rozbłyskiwało swoimi ostatnimi promieniami tuż nad linią horyzontu przypominając...

Zamknął oczy i odetchnął...

Za chwilę zacznie zmierzchać, skałki w nocy były bardzo niebezpieczne; nawet w dzień bywały niebezpieczne... Wstał i szybko zaczął schodzić w dół, w kierunku miasta.

*****

G. zszedł na drogę i na chwile zamarł w bezruchu. Gdzieś z tyłu osypywały się jeszcze potrącone przez niego kamienie. Zabawne, że dźwięk, który nigdy mu się bardzo nie podobał i powodował przypływ adrenaliny, teraz – od kilkunastu dni - sprawiał mu swoistą przyjemność. W dolinie Verde nie było zwierząt, ptaków; panowała absolutna cisza, chyba że wiatr postanawiał szumieć w drzewach, ale nawet on nie kwapił się, aby robić to zbyt często. Ta cisza w pewien sposób przerażała, ale był szczęśliwy, że tu był.

Podążył szeroką ulicą do domu. Mijając kolejne wielkie i puste domy myślał o ich poprzednich mieszkańcach. Klimat doskonale konserwował budynki i okolicę. Trawa była może zeschnięta, ale reszta wyglądała jakby gospodarze wyjechali tylko na miesięczny urlop. Rozłożyste wille, tak typowo amerykańskie – z szerokimi podjazdami, garażami na co najmniej dwa samochody i obowiązkowym basenem z tyłu... Teraz nikomu nie potrzebni świadkowie dawnej zamożności ludzi tu mieszkających, ludzi, których już dawno nie ma...



*****


Wszedł do siebie i wszedł na piętro. Z tarasu znacznie lepiej się komunikowało. Zapalił latarkę i poczekał na odpowiedź.
- Wszystko OK. - nadał morsem kiedy odpowiedź nadeszła. Zabawne, że to z czego zrezygnowano kilkadziesiąt lat temu nagle okazywało się przydatne.
- Wpadnij do mnie. Kod 5.

Niecałą godzinę później był w domu Szeryfa. Rozmowa dość szybko dotarła do sedna sprawy. Sedno sprawy oczywiście było związane z kolejną wycieczką turystyczno – krajoznawczą, a właściwie kilkoma wycieczkami. Wiadomo – ludzie musieli gadać, uwielbiali plotki, podania, mity. Pechowo Sedona była takim mitem. Mitem, w którym było ziarno prawdy – nikt komu udało się tu dotrzeć stąd nie odchodził. Okolica była spokojna, doskonale zachowana – jakby wojna nigdy się nie wydarzyła, jakby koniec świata nie nastąpił... Tak, miejsce miało swoje ciemne strony, ale...

- … też jestem nowy; tak po prawdzie. Nie wiem wszystkiego i w razie wpadki...
- G. Ktoś przecież cię widział. -
Starsza kobieta zaoponowała.
- Wiem, będzie ciekawiej... Zgadzam się, że to ryzykowne, ale zawsze takie zagranie było ryzykowne. Jak powiedział Doktorek – utrzymywanie ich za długo w śpiączce może być niebezpieczne. Poza tym – coś musimy zrobić. Prawda?
- Jak zamierzasz się wytłumaczyć jeżeli ktoś cię pozna?
- Jeszcze nie wiem. Coś wymyślę.


*****

Chłopak zszedł na dół i spojrzał na salon. Światło wpadało przez odsłonięte okna i oświetlało wnętrze. Gdyby nie to, że... cholera, teraz nie miało żadnego znaczenia... Wzrok prześlizgnął się po sprzęcie, a kroki skierowały do kuchni.





Nalał wody do szklanki i wyszedł na taras. Widok zapierał dech w piersi, kiedy wschodzące słońce zmieniało kolory skał okalających miasto. Marzenie się spełniło i to nie jedno, ale dwa jednocześnie, chociaż zagadka pozostała. Nie podejrzewał, aby ktokolwiek znalazł ten kawałek papieru zaszyty pod podszewką kurtki. Przez ten miesiąc zdołał się zaprzyjaźnić z niektórymi tutejszymi, w jakiś sposób został zaakceptowany i zaufali mu. Jednak on sam nie potrafił nikomu, tak do końca, zaufać... Na rozwiązanie zagadki miał jeszcze czas...


*****




- Co jest Doktorku?
- Próbki są czyste
– mężczyzna oderwał się od laptopa i uśmiechnął – Układ nerwowy psa rozsypie się za jakiś tydzień, góra dwa. Nie wiem jak to ugryźć i nic na to nie poradzę. Ludzie... przeżyją w Dolinie przynajmniej przez jakiś czas. Wolałbym... Zresztą moje zdanie znasz.
- Owszem. Jednak nie mogę nikogo zmusić do tego, aby wyjechał...
- Podobnie jak nie możesz im powiedzieć o zagrożeniu...
- Tym bardziej o DENEBRIS.
- Kobieta, może pięćdziesięcioletnia, ubrana w biały szpitalny kitel podeszła do rozmawiających. - David, myślę, że nie mamy innej możliwości, jak rozegranie tego w zwykły sposób...
- Dobrze. Jedźmy do aresztu, czas zagrać małe przedstawienie.

Kilkadziesiąt minut później, kilkadziesiąt kilometrów dalej...

- G. ściąłeś się?
- Tak, trochę
– chłopak poprawił skórzaną kurtkę – nie jest to wiele, ale... Na kogoś szczególnie trzeba uważać? A, jeszcze trochę świeżej krwi... - zerwał strup na skroni.
- Nie. Chyba. Znaczy na psa... Tyle, że nie chcę go zabijać tylko za to, że jest psem.
- Jack, uśpij mnie też. Głupio będzie wyglądać, jak obudzę się pierwszy...
- OK. Jakby co...
- Wolę nie.
- mężczyzna położył się na pryczy i nawet nie starał walczyć z sennością jaka błyskawicznie go ogarnęła po ukłuciu...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 23-08-2010 o 17:27.
Aschaar jest offline  
Stary 23-08-2010, 19:52   #2
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Wydawało się że gangerzy nie ruszyli jego śladem, w końcu żadnego z nich nie zabił, a okazję przecież miał. Kwestia była taka, że jakby któregoś kropnął to na pewno by mu nie odpuścili, a tak mieli go gdzieś. Kac jaki mieli po nocnej imprezie też pewnie zrobił swoje. Problem pojawił się później, gdy Angus skapnął się, że nie wziął wody.

"Cholera, pieprzony dureń, idiota, kretyn." - klął na siebie, gdy słońce coraz bardziej przypiekało. Na szczęście spotkał na swej drodze człowieka. Tuco opowiadał mu kiedyś o ludziach z pustkowi, samotnie przemierzających pustynię, ale nie sądził że spotka któregoś z nich. Gościu właśnie coś pichcił i Angus pewnie zdołałby go wyminąć bez zwracania uwagi, ale niestety potrzebował wody.

Facet był niepozorny i nie miał przy sobie broni, no przynajmniej nie było jej widać. Przedstawił się jako Jonasz Eppes i wyglądał jakby nie dawno sturlał się ze żlebu.

- Wiesz - rzekł do O'Briana - noga ześliznęła mi się z kamienia i wypieprzyłem orła aż miło i to na dodatek nie jeden raz.

Historia wydawała się być wiarygodną, ale Angus wolał być ostrożnym. Nie od razu zjadł żarcie i wypił wodę którymi poczęstował go Eppes, poczekał aż nieznajomy zrobi to pierwszy.

- Angus, nie daleko stąd na północy jest kilka starych magazynów wojskowych, gdzie jest pełno takich konserw - powiedział Jonasz z pełnymi ustami - moglibyśmy razem rzucić na nie okiem, może znaleźlibyśmy coś ciekawszego niż konserwy.
-Czemu sam tam nie poszedłeś?
-Wiesz samemu trochę strach.
-Kurczę wolałbym się oddalić stąd jak najszybciej. Kilku gangerów może mnie ścigać, choć wydaje mi się że odpuścili, ale wolę nie ryzykować.

Po godzinie odpoczynku i gadania o niczym ruszyli razem, widocznie nieznajomy potrzebował towarzystwa. Popołudniu Eppes chciał udać się do fajnego miejsca na obozowisko, jednak trzeba było sporo zboczyć i Angus się nie zgodził. Pora była wczesna i wolał nie zmieniać wyznaczonego kierunku.

Gdy schodzili ze żlebu, stało się to przed czym ostrzegał go Tuco i nie pomogły mu ani wyuczone odruchy ani wrodzona odporność na chemiczne świństwo. Eppes odwrócił jego uwagę i poczuł tylko ukłucie w kark. Po sekundzie Angus nie widział nawet jak zwalił się na kamienie.
 
Komtur jest offline  
Stary 24-08-2010, 10:35   #3
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Swoim zwyczajem Echo nie potrafiła usiedzieć spokojnie w jednym miejscu dłużej niż przez trzydzieści sekund nawet prowadząc samochód kiedy przypadła jej kolej. Jadąc stanową siedemnastką, bębniła palcami w kierownicę zapewne doprowadzając tym kolegów do szału, lecz z drugiej strony lepiej by siedziała za kółkiem, gdzie miała chociaż zajęcie, niż bezczynnie tkwiła w fotelu pasażera, gdzie wierciła się niemiłosiernie nie wiedząc gdzie podziać ręce. Nawiasem mówiąc, strasznie ją świerzbiło by przeszukać kieszenie towarzyszy, ale przez wzgląd na, hm… dobre nowojorskie wychowanie i trening silnej woli postanowiła trzymać rączki przy sobie. Pyro pewnie by się nie zdziwił, przyzwyczajony do jej dziwactw, lecz Cassidy był niemal jak obcy.

Autostrada prowadziła z Phoenix na północ była dobrze oznaczona i w miarę równa, przez co Echo prawdopodobnie mogła jechać nią z zamkniętymi oczyma. Od wielu dni nie spotkali na drodze żywej duszy i nie spodziewali się zobaczyć jeszcze przez jakiś czas. Tak w każdym razie myślała, więc pozwoliła sobie na rodzaj psychicznego relaksu i nie rozglądała się czujnie na boki. Powietrze było tu niemiłosiernie gorące i suche, przez co czuła jak sprana zgniłozielona koszulka i włosy lepią się jej do karku i pleców. Kilkadziesiąt kilometrów za wymarłym miastem Phoenix natknęli się na pierwsze żywe rośliny, a gdy wjechali między wzgórza było jeszcze dziwniej – rośliny nagle zrobiły się ciemnozielone, jakby bagienne, a powietrze duszne i wilgotne. Miejscami przypominało to tropikalną dżunglę. Oprócz szumu liści nie słyszeli nic, żadnych zwierząt, kompletnie nic. Było to trochę przerażające przez co Echo spięła się i dodała gazu, choć nie przestała bębnić palcami w kierownicę. Skoro nic się nie poruszało to nie było strachu.

Nie doczekawszy się reakcji skupiła się znów na drodze. Jeżeli Sedona, tak jak mówił Pyro, była dość dużą mieściną na pewno była oznaczona na którymś zjeździe z autostrady. Minęli jeden taki, ujechali z dwa kilometry i Echo zatrzymała się gwałtownie, unosząc się w fotelu by lepiej zobaczyć to, co miała przed sobą. Kilkunastometrowy kawał metalu i asfaltu zerwał się przed laty i teraz leżał kilkadziesiąt metrów w dole.

Echo przez chwilę zastanawiała się czy gdyby rozpędziła ich mydelniczkę to zdołałaby przeskoczyć wyrwę, ale po kilku minutach kontemplacji odrzuciła ten pomysł jako zbyt ryzykowny. „Gdyby Tony tu był zapewne chciałby spróbować”, pomyślała wycofując pickupa. Nie było innej rady - zawróciła do miniętego niedawno zjazdu wybudowanego w typowym amerykańskim stylu. Droga, na którą ich wyprowadził była wąska i strasznie kluczyła między skałami. Echo, przeklinając cicho, to dodawała gazu, to zwalniała siedząc sztywno w fotelu. Przestała bębnić palcami w kierownicę, zaciskając na niej dłonie tak mocno, że pobielały jej palce. Nagle znów zahamowała i niemal automatycznie wrzuciła wsteczny i wycofała samochód w większą gęstwinę.

-Wiecie co, mi się to nie podoba. Wygląda na zasadzkę, śmierdzi zasadzką ... to musi być zasadzka, kumple – pierwszy odezwał się Cassidy.
- Tu coś śmierdzi, jest za cicho i za spokojnie - szepnął Pyro, rozglądając się wokół.
Tropiciel wziął głęboki oddech po czym uśmiechnął się szeroko
-No, zdecydowanie ktoś chce nas tu zrobić w bambuku ... to co rzucimy monetą kto wyjdzie na czuja?
- Jak się człowiek nie myje to śmierdzi – wtrąciła Echo, przewracając oczami. - Ja mogę wyjść, ale wy przepchniecie ten złom.
- To nie czas na żarty - uciął krótko dowcipne uwagi reszty Jack. - Nie chcemy chyba zarobić kulki?

Cassidy
popatrzył na Pyro.
-No wiesz to zależy, jak dorzucą do tego żarcie, to może nie być tak źle ... - po tych słowach jednak wyciągnął lornetkę, wychylił się przez okno i zaczął przeglądać okolice
- I jak widzisz coś? - niecierpliwił się Pyro. - Jak nie to przesuwamy złom i jedziemy dalej, stojąc tutaj jesteśmy jak na strzelnicy.
-Wygląda, że jest czysto - odpowiedział mu tropiciel
- No to do roboty - zatarł ręce Daniels, karabin przerzucił przez plecy i zaparł się o karoserię samochodu.
Echo wyskoczyła z wozu oparła się o maskę.
- Dobrze ci idzie – zaśmiała się. Nie miała zamiaru przyłożyć ręki do przesunięcia tego złomu.
- Bardzo śmieszne - skrzywił się Jack - nie za wygodnie Ci tak?
- Bardzo wygodnie, dziękuję za troskę - uśmiech zrobił się szerszy, ale nie ruszyła się ani o centymetr. - To bardzo miłe z twojej strony.
Cassidy gwiżdżąc podszedł do pozostałej dwójki
-No dobra, pomogę ci kolego ... przy okazji słyszałeś ten kawał o Australijczyku, który utopił się w piwie?
przy tym pytaniu tropiciel poprawił swój sprzęt podchodząc do jednego z samochodów.
- Nie, nie słyszałem - krótko odprł Pyro - ale jak nie ruszysz swojej dupy i nie pomożesz, to Ciebie też utopię, jak tylko znajdę odpowiednią ilość cieczy... jakiejkolwiek cieczy.

Cassidy
wzruszył ramionami i zaparł się o ciężarówkę
-Obawiam się, że nie udałoby się to, jestem z Miami, potrafię pływać ... a co do kawału ... pewnego dnia w gorzelni utopił się Mike, więc jego kumple wysłali delikatnego Jacka żeby powiedział to jego żonie ... wraca więc Jack po godzinie ze skrzykną Fostera ... "Skąd masz piwo?" pytają kumple "Żona Mike'a mi dała", "Jak to powiedziałeś jej, że jej mąż nie żyje i dostałeś browara ... jak?" "Gdy otworzyła drzwi zapytałem czy jest wdową Mike'a. Powiedziała, że nie jest wdową ... to ja na to, a założysz się o skrzynkę piwa?"

- Niezłe stary, niezłe - zaśmiał się zabójca maszyn - ale teraz pchaj.
-Prosta zasada ... - odpowiedział mu Cassidy pomagając przepchać ciężarówkę.

Echo
z trudem przestała się śmiać i już miała zapytać o co chodzi z tą zasadą, gdy ciszę tej zapomnianej przez Boga i ludzi drogi zakłóciły trzy jednoczesne wystrzały. Z szyi wyszarpnęła nabój zakończony igłą, przez co oczy otworzyły się jej szerzej niż zazwyczaj w takich sytuacjach. Równocześnie poczuła, że robi się jej słabo, trochę sennie. W następnej chwili osunęła się na ziemię z cichym jęknięciem.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 24-08-2010, 15:10   #4
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Przedmieścia Phoenix wyglądały na opuszczone lub jeszcze bardziej opuszczone. Lokalny przewodnik bez przerwy mówił o tym, że Phoenix było miastem duchów. Nie było specjalnie zniszczone, ale też nic w nim nie było. Wielkie zagłady chemiczne na południowym wschodzie miasta na początku końca wyleciały w powietrze i przykryły miasto i okolicę chmurą toksycznego draństwa. Chyba nawet karaluchy tego nie przetrwały. Teraz? Teraz na przedmieściach jest lepiej, w centrum - może jest lepiej, ale nikt tam nie był... Bo i po co się narażać? W mieście jest pełno mumii, niektóre nawet wyglądają jakby zajmowały się pracą czy domem, siedzą na ławeczkach w parkach... Ludzie zginęli szybko i cicho w oparach gazu. klimat jest cholernie ciepły, suchy... Im bardziej w centrum tym więcej takich... mumii. To był dziwny krajobraz, cichy, pusty...

Od czasu do czasu zalatywało jakimś chemicznym świństwem i przewodnik poszedł swoją drogą. Klient uparcie szedł gdzieś. Gdzie - nigdy nie powiedział. Kiedy stracili z oczu przewodnika i minęło kilkadziesiąt minut powiedział:
- O tym gdzie teraz jestem, wiesz tylko Ty i ja. Czas zakończyć naszą współpracę. Dziękuję. Dalej... Dalej wolę iść sam. Może się kiedyś spotkamy.

Uścisk ręki i to by było na tyle jak mawiają w tym fachu...

Trzeba było zabrać się za coś nowego... Okazja nadarzyła się dość szybko. Może nie na zarobek, ale na wydostanie się z tej paskudnej okolicy. Facet jechał do Flangstaff z jakimś towarem i jak powiedział "przydałoby mu się towarzystwo". Gadułą był strasznym, opowiadał o wszystkim począwszy od rodziny skończywszy na zadrapaniach na lakierze ciężarówki. Jechał jakimiś bocznymi drogami twierdząc, że autostrada jest uszkodzona, bo most się zawalił. To jego gadanie doprowadzało do... zwłaszcza jak po raz piąty mówił o tym samym. Frank długo patrzył przez okno vana. Przytakując od czasu do czasu i rzucając zdawkowe uwagi próbował zamaskować całkowity brak zainteresowania. Wydawało się, że droga przebiegnie bez problemów, jednak...

gdyby nie czujność i refleks sprężynowiec kierowcy wylądowałby w klatce piersiowej Franka. Szarpanina w jadącym samochodzie, na krętej, wąskiej drodze mogła zakończyć się tylko w jeden sposób... Nóż w końcu wylądował w kierowcy, ale furgonetka stoczyła się ze skarpy i efektownie zakończyła swój rajd na wielkim głazie. Zdezelowany pas tylko częściowo powstrzymał ruch ciała Franka, który z impetem uderzył w deskę rozdzielczą i stracił przytomność.
 
Latin jest offline  
Stary 25-08-2010, 10:45   #5
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Trącony podeszwą mocnego, wojskowego buta kamyk poturlał się w dół, pociągając za sobą kilka mniejszych i większych kamieni. Wspinający się na skaliste zbocze mężczyzna zatrzymał się, by otrzeć pot z czoła i zwilżyć usta odrobiną zalatującej stęchlizną wody z manierki. Dyszał ciężko, co mogło świadczyć o długiej wspinaczce, lub o...
- Trzymaj się, Rusty, jeszcze trochę wytrzymaj... - wymamrotał do siebie, przeczesując palcami obfitą brodę oraz poprawiając niesforne, przetykane siwizną blond kosmyki włosów wyłażące spod podziurawionego kulami w kilku miejscach hełmu amerykańskiego rangersa z czasów konfliktu w Wietnamie, najprawdopodobniej wygrzebanego z ruinach jakiegoś muzeum.

Resztę wyglądu tego na oko 50-letniego mężczyzny dopełniał postrzępiony, powycierany i noszący ślady wielokrotnych napraw skórzany ciemnobrązowy płaszcz, miękko wyprawione, również skórzane spodnie i wysokie, mocne wojskowe buty z rożnokolorowymi splątanymi kawałkami sznurówek. Pod płaszczem można było dostrzec pierwotnie oliwkowy, teraz spłowiały T-shirt z niemal niewidoczną grafiką z płyty heavy-metalowego, popularnego niegdyś bandu Metallica - "Kill'em All". Z nadruku poza kilkoma plamami odczytać dało się właśnie tytuł płyty, z surowym i jakże aktualnym w obecnych czasach przesłaniem kontrastowały różowe szkła gogli spawalniczych, dla wygody założone na hełm. Ze zdjętego z pleców, leżącego teraz u stóp mężczyzny poplamionego, dziurawego i wypełnionego różnymi klamotami plecaka mężczyzna wydobył brudną, półtoralitrową flaszkę, z której pociągnął spory łyk. Ukontentowany płynnym ogniem spływającym w dół przełyku zamknął oczy, a po krótkim namyśle sięgnął do paczki Lucky Strike'ów zatkniętej za paskiem otaczającym dzwon hełmu. Po kilku próbach zdezelowana benzynowa zapalniczka zaskoczyła, a mężczyzna z lubością zaciągnął się dymem z prawdziwych przedwojennych papierosów. A że palenie nie bardzo pasowało do przeprawy przez góry? Pies to gryzł.

Na wspomnienie zmutowanych burków, na jakie natknął się jakiś czas temu, zanim jeszcze dotarł do Vegas, bezwiednie podrapał się po udzie, gdzie jedna z bestii zostawiła mu pamiątkę w postaci poszarpanej blizny długości męskiej dłoni.





Ruszył dalej, właściwy kierunek uprzednio potwierdzając za pomocą pordzewiałego, aczkolwiek wciąż działającego kompasu i niemalże cudem wyciągniętej za garść prochów od niemal kompletnie szalonego szczura z Vegas strony ze starego atlasu, na której zaznaczono położenie różnych miejsc, w tym Sedony. Sam nie wiedząc do końca dlaczego ruszył z Vegas międzystanową 40-tką, by później odbić na południe 17-tką. Nie obyło się bez kilku przygód, ale jego instynkt i łut szczęścia zdołały uchronić go przed nieprzyjemnościami. W sumie była to codzienność w jego fachu. Teraz przedzierał się przez czerwono zabarwione skały, bowiem za nimi miała być Dolina Verde. I Sedona.


Oczywiście coś musiało pójść nie tak. Atlas, z którego pochodziła kartka musiał być albo niedokładny, albo popełnił gdzieś błąd i źle odczytał punkty orientacyjne. Tak naprawdę nie bardzo wiedział, gdzie się aktualnie znajduje. Gdzieś w Arizonie, to pewne. Szedł jednak dalej, mając nadzieję, że jeśli nie na Sedonę, to trafi na starą drogę 89A, biegnącą równolegle do międzystanowej 17-tki. W każdym razie starał się iść na wschód, zgodnie ze wskazaniami kompasu.


Wraz z wysokością zauważył dziwne cechy terenu. Spodziewał się jeszcze większej posuchy, właściwie zero roślinności, a tymczasem gdzieniegdzie, szczególnie w rozpadlinach dostrzegał coraz bujniejsze pnącza, szerokie, rozłożyste liście, a nawet młode drzewka. Fakt, gdzieś tutaj mógł kiedyś płynąć potok, pozostawiając za sobą szczeliny wypełnione mętną, skażoną wodą, ale...
"Skąd na tej pieprzonej pustyni tyle tego zielonego paskudztwa...?" - zastanowił się wreszcie, kiedy za skalistym grzbietem zamiast kolejnych stert skał dostrzegł coś w rodzaju zagajnika. Cholernie zielonego zagajnika pełnego napierającej na siebie roślinności. Wszystko porośnięte było mchem i aż czuć było słodko-zgniły zaduch, kiedy tylko powiało z tej strony.


Wciąż nie było widać żadnego śladu ludzkiej obecności, dlatego Rusty, nie mając innego pomysłu wzruszył w końcu ramionami i poprawiając sprzączki plecaka ruszył w zielony gąszcz.
- Nie radzę tamtędy iść. - Głos młodego chłopaka był kompletnym zaskoczeniem i Rusty zamarł.
- Dlaczego? Kim jeste... - zaczął się obracać, jednak nim dojrzał rozmówcę poczuł w ustach słodkawy smak jakby mocno dojrzałej gruszki, po czym zgasło światło.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 25-08-2010, 11:06   #6
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Cyryl rozwalił się wygodnie na fotelu. Ach, co za szczęście. Trafić na furgonetkę właśnie wtedy, kiedy odpadają mu nogi. Cholerna dwukółka wcale nie pomagała, w zasadzie była nawet utrudnieniem. Ale jak inaczej miałby nieść tyle śmieci? Tak czy inaczej, myślenie było zbyt męczące, żeby zawracać sobie nim głowę, w czasie rozkoszowania się odpoczynkiem. Tak, znalezienie jakiegoś transportu w takim miejscu jak to było fartowne. A co dopiero namówienie kierowcy do podwózki, kiedy jest się półnagim facetem w idiotycznym kapeluszu. Nie musiał nawet prosić, sam dostał propozycję.

Mike Hold - tak miał na imię zbawca-wybawca medyka. Najwyraźniej był nie tylko kurierem, ale też głupolem. Co prawda zarówno on, jak i lekarz nie wyglądali na kogoś kto podtruwa żarcie, (no, w każdym razie ten pierwszy) co nie zmieniało faktu, że wymienianie się płynami ustrojowymi było obrzydliwe. Szczególnie kiedy bawiący się w kucharza Cyryl, miąchał wczoraj obślinioną łyżką jajecznicę dla obojga.
- Zresztą w ślinie nie ma nic ohydnego. Chyba nie. Lepiej o tym nie myśleć. Tak jest, to tylko... coś tam. -wymamrotał pod nosem, zwracając tym samym uwagę Mike'a.
- Co ty tam gadasz?
- Nic, nie ważne. Uważaj na drogę. Nie chciałbym zderzyć się z innym samochodem przez twoją nieuwagę.
- A widzisz gdzieś tu jakieś samochody?
- Uch, jakieś muszą być. Po prostu miałem przez ostatni tydzień pecha. Hej! Trafiłem na ciebie! Widzisz? Miałem rację. Gdybyśmy spotkali się w tej chwili, mógłbyś mnie potrącić.
- Gdybyśmy spotkali się teraz, nie gadałbym do pustego siedzenia.
- Skąd niby ja mam o tym wiedzieć?

Kierowca nie odpowiedział.

Cyryl machnął ręką i ułożył się wygodniej w fotelu. Żałosne! Dlaczego kiedy rozmawiał wychylał się do przodu?! Wystarczyłoby wdepnąć... wjechać w kamień i wybiłby głową szybę. Zerknął podejrzliwie na dywanik w postaci szmatki ze śladami krwi, która leżała pod jego nogami. Hm... ktoś tu się brzydko bawił. A może... a może... och nie! Hold był mordercą! Tak jest, wabił swoje ofiary do wozu, wywoził z daleka od jakichkolwiek ludzi i... i... i mordował! Medyk wstrzymał oddech i zaczął wpatrywać się w twarz towarzysza, marszcząc brwi. Paskudna! Na pewno pragnął mieć taki piękny i szlachetny nos jak on. Ach! Pewnie zamierzał go wyciąć i zastąpić. Cyryl zaśmiał się histerycznie zwracając uwagę Mike'a.
- Co jest?
- C-co mówisz? Nic, nic. Przypomniało mi się coś śmiesznego.


Kiedy kierowca się odwrócił, sanitariusz wpakował rękę do kieszeni płaszcza i wyjął plastikowy pojemnik z napisem "trucizna". Dziwne. Nie przypominał sobie, żeby miał przy sobie tuciznę. To musiał być jakiś podstęp. Tak jest, kłamstwo. Otworzył pudełko i powąchał. Całe było pełne małych, białych tabletek. Wyjął jedną z nich, i połknął popijając spirytusem z manierki. Zakrztusił się, o mało nie opluwając szyby.

- Więc to jednak woda jest w karnistrze, a nie spirytus. Co się z nim stało? - Cyryla przeszył dreszcz.
Znowu gadał do siebie. Od kiedy opuścił dom, powoli zaczął się od tego odzwyczajać. Tam i tak granic między myślami a słowem znaleźć łatwo nie było, ale wszędzie poza nim... Lekarz palnął się w głowę, przybliżając do oczu pojemniczek. Zaczął drapać paznokciem kartkę z "trucizną". Kiedy napis zaczął odłazić od plastiku, pod spodem widać było następny: "Leki".
- Ha! Więc to było nie tak!
- Cyryl, zaczynasz mnie wkurzać.
- Wybacz Mike
.

Czemu je tak zamaskował? Hm... mniejsza o to, skoro zrobił tak wcześniej, musiało mieć to jakiś powód. Zaczął obmacywać kieszenie i schowki. Lubił swoje ubranie, co nie znaczyło, że miał w nim pożądek. Kiedy wreszcie znalazł taśmę klejącą, przykleił wcześniejszy napis na ten, który znajdował się pod spodem. Odetchnął głęboko. Leki powinny już działać. Świat stał się taki... mniej niebezpieczny. Właśnie, po co Hold miałby go zabijać?

Medyk owinął się szczelniej płaszczem. Co prawda było cholernie gorąco, ale kiedy światło nie padało na niego bezpośrednio, ciepła nigdy nie było za wiele. Och, czuł się świetnie. Wypoczęty po długiej wędrówce, z brzuchem pełnym śniadania zrobionego przez Mike'a. Zachciało mu się spać.
- To nietypowe, od kiedy mam takie napady? Nad Missisipi wytrzymywałem po dwa dni z rzędu.
- Cyryl!
- Przestań zwracać na mnie uwagę!

Lekarz pogrążył się w leniwych, przedsennych myślach, które zresztą po chwili przestały być leniwe. Rzeczywiście nie wyglądało to na naturalne... więc pewnie nie było!
- Ty sukinsynu, co było w tym żarciu?!
Hold uśmiechnął się tylko i wrócił do patrzenia na drogę. Cyryl nie miał siły. Zasnął.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 26-08-2010, 22:19   #7
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
ŁUP!!

Mężczyzna padł na ziemię, rozdzierając sobie spodnie na kolanie. Klnąc pod nosem podniósł się leniwie i usiadł na ziemi, wpatrując się tępym wzrokiem i z otwartymi ustami w kamień o który się potknął. Z jego rozciętej przez upadek dłoni zaczynała sączyć się krew, jednak jego cały czas bardziej interesował wystający kamień.

-”... a może ktoś go tu specjalnie postawił, żebym się wypierdolił. To znaczy, że ktoś mnie śledzi... Albo...”- wędrowiec klepnął się dwa razy dłońmi w twarz- Uspokój się...- powiedział sam do siebie, wstał i ruszył dalej na wschód.

Wędrowiec szedł chwiejnym i niepewnym krokiem. Ktoś kto spotkałby go na szlaku nie miałby raczej ochoty na rozmowę z nim. Jego mętny i jakby nieobecny wzrok w połączeniu z blizną na połowie twarzy nie sprawiały przyjaznego wrażenia. Ubraniem nie odróżniał się bardziej od innych podróżnych, poza skórzanym kapeluszem, który częściej przytroczony był do torby przewieszonej przez ramię, niż na jego głowie.

Po kolejnych dwóch godzinach drogi postanowił zrobić sobie przerwę. Wdrapał się na większą skałkę i usiadł na niej po turecku. Gdy odpalał papierosa zauważył gdzieś na północ od niego innego podróżnika. Widząc kierunek w którym szedł nieznajomy King- bo tak się zawsze przedstawiał- wiedział, że prędzej czy później ich drogi się skrzyżują. Wziął łyk wody z metalowej manierki i ruszył dalej przez skalisty teren.
Słońce pomału schodziło w kierunku horyzontu, gdy King natknął się na widzianego wcześniej mężczyznę. Instynktownie chwycił za spust karabinu przewieszonego przez ramię, jednak lufę trzymał cały czas skierowaną w dół.


Nieznajomy był podobnej budowy co King. Miał dłuższe, ciemne włosy i duże piwne oczy, które cały czas mrużył. Nie widać było, żeby miał przy sobie broń, na plecach miał tylko plecak-kostkę, co sugerowało, że mieszka gdzieś niedaleko. Nikt nie wychodzi w dłuższą podróż z tylko takim pakunkiem.

- No proszę. - odezwał się, gdy zobaczył nadchodzącego Kinga- Nie sądziłem, że kogoś tu spotkam.
- A jednak...- odpowiedział. Dopiero teraz zauważył, że mężczyzna jest pokaleczony na całym ciele- Przygody na szlaku?- zapytał wskazując głową na zakrwawione rany.
- Idąc w takim terenie nie trudno o zadrapania, pokaleczyłem się o skały. A ty? Skąd idziesz?
- Z zachodu
- burknął.
- Spokojnie. Jestem po prostu ciekaw.- zaśmiał się i sięgnął do kieszeni- Peta?- wyciągnął pogniecioną paczkę i poczęstował go.

Mężczyźni usiedli robiąc sobie przerwę. Po chwili przybysz wyciągnął dwie wojskowe racje żywnościowe i jedną z nich rzucił Kingowi.
- Jedz, mam tego pełno.- powiedział rozpakowując paczkę.- Na północ stąd trafiłem na jakieś stare magazyny wojskowe. Nie zwiedzałem całości, bo właściwie cholera wie jakie gówno się tam zamontowało na stałe. Szukam ludzi, którzy by mi w tym pomogli, hm? Co ty na to?
- Powodzenia... I dzięki za jedzenie.-
odpowiedział niemrawo.
- Nie jesteś zbyt rozmowny, co?- zaśmiał się.- Lubię cię. Nazywam się Jonasz Eppes.- powiedział z uśmiechem- Niedaleko stąd widziałem dobre miejsce na nocleg. Powiedzmy, że będę się czuł bezpiecznie, kiedy będzie ze mną ktoś z bronią- wskazał na oparty o skałę obok Kinga MP5.
King odniósł wrażenie, że przybysz chce nakłonić go do zmiany kierunku drogi.
- Słuchaj...
- westchnął- Nie wiem, o co ci kurwa chodzi, ale nie mam zamiaru zawracać. Idę na wschód. Nie wiem skąd pochodzisz, ale powinieneś wiedzieć, że nie proponuje się wspólnego noclegu ledwo poznanej osobie... zwłaszcza facetowi.- Zgasił papierosa i wstał- Nie mam nic przeciwko, żebyś szedł ze mną, ale lepiej mnie nie wkurwiaj.

Ruszyli w dalszą drogę w milczeniu. Właściwie Kingowi pasowała taka cisza. Cały czas zastanawiał się, czy dobrze robi, że ponownie zaufał jakiemuś frajerowi, jednak miał nadzieję, że tym razem się nie przejedzie na swojej naiwności. Słońce zaczynało już zachodzić, gdy doszli do stromego, skalistego zbocza.

- Ej!- usłyszał za sobą, gdy był już prawie na samym dole. Gdy chciał się odwrócić, poczuł nagłe ukłucie w kark i padł na ziemię.

- "Kurwa... znowu... "
 
Zak jest offline  
Stary 27-08-2010, 19:24   #8
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 002

„Kurwa mać...” - dwa słowa zamykały w sobie zarówno napierdajającą czapę, wywrócony na drugą stronę żołądek i całą resztę... Myśli powoli zwalniały i stabilizowały się w swej szalonej karuzeli... Dźwięki i obrazy zaczynały docierać do mózgu. Sufit był brudny i farba w kolorze brudno-nijakim łuszczyła się w niektórych miejscach płatami; prycza była twarda i zdecydowanie za wąska. Wystarczyło się podnieść, aby stwierdzić, że prycza stanowi część wyposażenia celi, niewielkiej celi. Cela jednak nie miała sanitariatu, więc raczej był to areszt nie więzienie.



Na skraju pryczy leżał codzienny zestaw szczęścia, ale poza nim wszystko zniknęło. Całe wyposażenie, zawartość kieszeni... wszystko.

Cele miały jakieś 3 na 3 metra, wąskie okienka prawie przy suficie i solidne stalowe kraty oddzielające jedne od drugich. Ułożone były w duże „U” - u podstawy sześć, po bokach trzy cele; wewnątrz tego układu – cztery dodatkowe ułożone w kwadrat 2x2. Wystarczyło się rozejrzeć, aby zobaczyć, że znaczna część cel jest obsadzona.

Pierwsza z zewnętrznych cel była pusta. W drugiej celi na samym środku leżał pies, a obok niego jakaś strzykawka. W celi naprzeciwko psa znajdowała się kupa trudnych do zidentyfikowania szmat majestatycznie zgarbiona nad własnym światem najwyraźniej skupiającym się na czymś co wyglądało na rączkę od marketowego wózka. W drugiej obsadzonej celi w środkowym kwadracie znajdował się mężczyzna, szatyn, średniego wzrostu, o przeciętnej budowie ciała. Ubrany w wytarte dżinsy, szary podkoszulek i czarną polarową bluzę, na pryczy leżała stara skórzana kurtka. Jego buty wojskowe podniszczone buty co jakiś czas stukały o beton posadzki. Cela koło psa zajmowana była przez mężczyznę niezbyt wysokiego... W zasadzie to można powiedzieć, że jest dość niski... No dobra dobra, facet ma ledwie metr pięćdziesiąt, ale za to do ułomków nie należy co widać nawet przez kilka warstw łachmanów i zeszmacony płaszcz. Tak jak wskazuje poprzednie zdanie facet wygląda jak szczur. Narożna cela zajmowana była przez mężczyznę o szczupłej budowie, bladej cerze ubranego w pomarańczowy T-shirt i koszulę w kratę. Koło pryczy leżał prawdopodobnie płaszcz, rękawice i gogle.




W piątej w kolejności celi na pryczy siedział młody mężczyzna. Ciemne, krócej ścięte włosy znajdowały się w nieładzie; ze skroni sączyła się krew, ale najwidoczniej zupełnie mu to nie przeszkadzało. Na goły tors zarzuconą miał tylko skórzaną kurtkę. Czarne bojówki wpuszczone były w wysokie buty nie do końca wyglądające na wojskowe. Przez chwilę po ocknięciu szukał czegoś w kieszeni spodni po czym wyciągnął portfel i przez chwilę przyglądał się jego zawartości. Następna cela zawierała swoistą osobliwość - niemłody już mężczyzna z długimi, gęsto przetykane siwizną blond włosy oraz równie pokaźną brodą. W postrzępionym, powycieranym i wielokrotnie naprawianym skórzanym płaszczu, miękko wyprawionych skórzanych spodniach i mocnych, wojskowe buty z kolorowymi, poplątanymi sznurówkami wyglądał na swoisty relikt minionej epoki, epoki „przed... wszystkim”.W kolejnej osadzono mężczyzna przeciętnej budowy o krótkich (niedbale i nierówno) ściętych, czarnych włosach z wielką, paskudną blizną i kilkudniowym zarostem na twarzy. Brązowe, widocznie zmęczone oczy, oraz zmieszany wyraz twarzy (wygląda jak skacowany). Ubrany w wyraźnie za duże wypłowiałe i podarte ciemne bojówki włożone w buty traperskie. Na górze podkoszulek bez rękawów i stara, ciemno zielona kurtka wojskowa. W kolejnej, narożnej, celi osadzono mężczyznę średniego wzrostu, około 185cm, nieźle zbudowanego. Blondyna, o ubiór uniwersalnym, nie rzucającym się w oczy - kurtka, bojówki w ciemnych kolorach (bliskich czerni). Nie ma cech charakterystycznych, które by go wyróżniały. Kolejna cela była zajmowana przez niską i szczupłą, a przez to dość niepozorną, kobietę. Jej długie – najwyraźniej wiecznie rozpuszczone brązowe włosy sprawiały wrażenie zadbanych. Ubrana w znoszone dżinsy, koszulkę z krótkim rękawem i solidne buty, sprawiała wrażenie zupełnie nie pasującej do tego towarzystwa. W celi obok niej siedział czarnowłosy, wysoki mężczyzna o niebieskich oczach. Biały, aczkolwiek bardziej ciemniejszego pigmentu, może dobrze opalony, może jakiś mieszaniec? Pomimo całej sytuacji wyglądał na wyluzowanego. Na głowie czarny kapelusz Stetsona z wbitymi w niego kłami aligatora, i kamizelka ze skóry aż nadto wyraźnie określały jego pochodzenie... Ostatnią celę zajmował czarnowłosy, krótko ścięty mężczyzna w okolicach trzydziestki. Ubrany w spodnie mundurowe i czarną bluzę, wysokie wojskowe buty. Można było dostrzec bliznę na prawej skroni.



*****




Minęło kilkanaście minut zanim drzwi się otwarły i mężczyzna w mundurze szeryfa pojawił się na korytarzyku pomiędzy celami. W kaburze przy pasie miał broń, jednak była ona zabezpieczona.

- Proszę państwa! Chwila uwagi. Nazywam się David Goob i jestem tutejszym szeryfem. Warunki w jakich się znajdujecie są tymczasowe. Znajdujecie się w areszcie w Biridgeport w Dolinie Verde. Nie będę owijał w bawełnę. Północna część doliny, a także większość okolicznych gór jest poważnie skażona, nie tylko chemicznie. Mapa z poziomem ogólnego skażenia wisi w recepcji. Południowy krzyżyk to miejsce gdzie jesteście. Północny to pewne mityczne miasto na S... Jak ktoś jest bardzo zainteresowany... Nieistotne. To, że się tutaj znaleźliście może uratowało komuś życie. Podziękowania zbyteczne, zrobiliśmy to dla własnego bezpieczeństwa. Żadne z was nie jest mutantem, nasz lekarz zrobił stosowne badania. Skażenie w dolinie i jej okolicach jest niestety różnorodne. Jakkolwiek, na ludzi praktycznie nie działa – w jasnych strefach; co nie znaczy, że jest bezpieczne. Przez kilka dni człowiek odczuwa bóle głowy, które stopniowo zanikają; niestety później organizm przyzwyczaja się do zmian i zaczyna ich wymagać... Po jakimś tygodniu Dolina Verde działa jak narkotyk – kiedy ją opuszczasz zaczynasz być na głodzie. Zwierzęta znacznie gorzej to znoszą - stają się niekontrolowalne i agresywne. Mutantom odbija czapa i wpadają w furię – to tak w skrócie. Co do psa... Moim zdaniem powinien iść po piachu, nie zamierzam ryzykować tego że kogokolwiek tu zagryzie czy pogryzie, staramy się wieść tak zwane „normalne życie” i w dolinie jest kilkanaście dzieci.... Jednak ze względu na różnicę zdań... Koło zwierzęcia leży strzykawka ze środkiem pobudzającym, ale właściciel bierze pełną odpowiedzialność za zwierze. Jeżeli pies zrobi cokolwiek co będzie miało znamiona ataku, zostanie zastrzelony bez ostrzeżenia.
Wasze rzeczy znajdują się na parkingu przed aresztem na polach z numerem odpowiadającym numerowi celi. Droga, przy której stoi ten budynek, w kierunku południowo-wschodnim prowadzi do autostrady 17 – nie jest to łatwa droga, szczególnie dla samochodu, ale jest bezpieczna. Autostradą trzeba się udać na południe w kierunku Phoenix i objechać Dolinę Verde. Północna część autostrady jest nieprzejezdna, zawalona - będąc dokładnym, i znacznie silniej skażona. Liczę na to, że się rozumiemy i nie nikt nie będzie musiał marnować amunicji...

- Witam w Dolinie Verde, kilkadziesiąt lat temu mógłbym zaproponować kilkanaście ciekawych i wartych zobaczenia miejsc; teraz raczej nie ma czego polecać. Chyba szybki wyjazd jeżeli ktoś nie planuje tutaj spędzić reszty życia – dodał wyciągając z kieszeni klucz i kolejno otwierając cele. - Popilnuję waszego ekwipunku na parkingu, aby nikt się nie pomylił... a potem zrobicie co zechcecie.


*****

Krótki korytarzyk prowadził do pokoju, który zapewne służył do przesłuchań, za nim znajdowało się dość duże pomieszczenie z kilkoma biurkami, kontuarem dzielącym pomieszczenie na dwie części i kilkunastoma krzesłami. Wszystko sprawiało wrażenie nieużywanego od jakiegoś czasu prowincjonalnego posterunku policji. Posterunku, pozostawionego w całkowicie nienaruszonym stanie. Komputery porozstawiane na biurkach, gazety i czasopisma na stolikach. Sztuczna roślinność była tylko trochę zakurzona... W jakiś sposób to wszystko nie pasowało do znanego wszystkim obrazu splądrowanego świata.



Na tablicy przywieszono dużą mapę ze słabo widocznym w rogu podpisem: „Satelita INOX9: Skażenie ogólne. Dolina Verde / Arizona. 445875447845:47”. Na osobnej kartce widniał diagram z kolorami odpowiadającymi poziomowi skażenia – najjaśniejsze obszary zdjęcia miały już opis: „szkodliwe dla ludzi, niebezpieczne dla zwierząt”. Najciemniejsze obszary oznaczone były jako „śmiertelne”.
 
Aschaar jest offline  
Stary 28-08-2010, 12:24   #9
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Angus podniósł się z pryczy, ale pełna świadomość długo nie mogła do niego wrócić. Świat wirował jak na karuzeli, co chwila wznosząc się i opadając. Minęła dłuższa chwila zanim wszystko się uspokoiło. O'Brian rozejrzał się wokoło i stwierdził że nie był jedynym, który wpadł w pułapkę. Tak samo jak on, siedząc w osobnych celach odzyskiwali świadomość lub już ją odzyskali.

Nie bardzo wiedział co o tym sądzić - "Cholera mam nadzieję, że nie trafię znowu na jakąś niewolniczą farmę. Ale jak nie na farmę to o co może chodzić porywaczom." - przez chwilę wyobraził sobie makabryczne obrazy o kanibalach, mutantach i dewiantach seksualnych. - "Jednak wolę już farmę."

Na szczęście jego wątpliwości szybko zostały rozwiane przez miejscowego szeryfa, który zwięźle wyłuszczył im sytuację, a następnie wypuścił.

"Hmm...Tyle zachodu żeby uratować nam dupska? Dziwne, prędzej powiedziałbym, że chcą nas od czegoś odstraszyć. Kurczę i to legendarne miasto na S, ale mi się trafiło jak ślepej kurze ziarno."

Angus wyszedł z celi i ruszył za innymi i tak samo jak reszta przyjrzał się mapie, a raczej zdjęciu satelitarnemu.

"Co tu jest grane? Albo skażenie istniało już przed wojną, albo mają łączność z którymś z satelitów! No chyba że skażenie powstało w pierwszych dniach wojny, gdzie wszystko jeszcze działało. Tylko skąd satelita miał sprzęt do mierzenia takiego promieniowania, przecież nikt wtedy nie słyszał o skażeniu powodującym uzależnienie. Dziwne, bardzo dziwne." - pomyślał akurat w chwili gdy minął go wychodzący z celi Eppes, przynajmniej tak mu się wydawało, więc poszedł za nim. Dobrze zrobił bo wdał się w rozmowę z jednym ze współwięźniów i Angus usłyszał, że to nie jest Jonasz Eppes tylko jego brat Gary.

"Dziwne wszystko dziwne" - O'Brian wzruszył ramionami i poszedł po swoje klamoty. Wszystko było nie tknięte, leki, Browning i nawet "plastik". Sprawdził jeszcze detonatory, zastanawiając się jednocześnie co robić dalej.
"Powęszę tu trochę, a potem podejmę decyzję."
 
Komtur jest offline  
Stary 28-08-2010, 13:16   #10
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Echo miała w plecaku butelkę whiskey, ale wiedziała, że na pewno tam ciągle jest, nie wypili jej w drodze. Więc dlaczego głowa bolała ja tak jak po nieprzespanej, przepitej nocy i pomimo zamkniętych oczu miała wrażenie, że cały świat się kręci przyprawiając ją o mdłości? Nie odważyła się unieść powiek by rozejrzeć się wokół siebie, ale pod palcami wyczuwała szorstki materiał i chłód metalowej ramy. Leżała na czymś wąskim i niezbyt wygodnym. Wsłuchując się w ciszę miała wrażenie, że jest w jakimś zamkniętym pomieszczeniu. Może szpital? W końcu zostali postrzeleni... Ale na tamtym odludziu nie było nikogo.

Zacisnęła rękę w pięść czując napływającą falę zirytowania. Trzeba było zawrócić i znaleźć inną drogę, a nie pchać się w oczywistą pułapkę. Czyżby Cassidy działał w zmowie z tamtymi? To przecież on zapewniał ich, że nikogo nie widać. Wystawił ich! Pieprzony drań! Jak tylko stanie na nogi odszuka go nogi z dupy powyrywa i każe mu zjeść jego własny kapelusz z tymi okropnymi zębami aligatora. A potem go zastrzeli. Tak, to będzie dobre. I zawiezie go do tej jego mokrej dziury, obciąży ciało i wrzuci do wody by go zjadły aligatory. Gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, próbując uspokoić przyspieszone tętno. Znów dała się ponieść swoim emocjom, znów zaczęła szukać wrogów, tam gdzie ich nie ma. Jej psycha z każdym rokiem była coraz bardziej poryta. "Przestań sobie wyobrażać" nakazała sobie w myśli, zaciskając mocno powieki, by po chwili uchylić je delikatnie ryzykując spojrzenie spod opuszczonych rzęs, a potem gwałtownie otworzyć oczy szeroko i usiąść na wąskiej pryczy. Znajdowała się w więzieniu. Echo miała ochotę zacząć śmiać się histerycznie. W świecie, w którym organy ścigania teoretycznie nie istniały, a o sądach się tylko słyszy w opowiadaniach starszych, musiała się znaleźć w tak absurdalnym miejscu. I na dodatek straciła swój ekwipunek, nie licząc tego, co zostawiono na malutkim stoliku przy pryczy, co szybko zebrała i wsunęła do kieszeni. Bez znajomego ciężaru Betty czuła się naga, a najbardziej szkoda jej było tego pickupa... Wprawdzie mogła postarać się o nowy wóz, ale jednak żal pozostanie. Dobry kawał złomu, nie ma co.

Powoli spuściła obute w solidne buty stopy dziwiąc się, że ciągle je ma na nogach. Dobre buty to rarytas. Obrzuciła bacznym spojrzeniem osoby znajdujące się w celach, które były w zasięgu jej wzroku, lecz nie znalazła żadnych znajomych twarzy. Nutka niepokoju znów wdarła się w jej umysł. A jeśli oboje współpracowali z tamtymi...? Potrząsnęła głową. "Co za bzdura, Echo, skup się i wydostań się stąd!" nakazała sobie. "Ale najpierw zorientuj się, gdzie są twoi chłopcy." Obejrzała zamek przy kratach, po czym zaczęła rozglądać się za czymś z czego mogłaby zrobić wytrych. Przeklinała samą siebie, że nie wsunęła do buta ani jednego kawałka drutu. Trzeba będzie to nadrobić jak będzie tylko miała okazję.

Już miała otworzyć usta by wezwać swoich kumpli po imieniu, gdy szczęk zamka uświadomił jej, że nie są już sami. Szybko usiadła na pryczy starając się nadać swojej twarzy trochę nieprzytomny wyraz. Skoro naszprycowano ich jakimiś środkami usypiającymi to pewnie tak właśnie mieli wyglądać.

Spod przymkniętych powiek przyglądała się temu pożal się Boże szeryfowi i uważnie słuchała, co mówi. Im więcej mówił tym bardziej nieodparte wrażenie miała, że ich kantuje. Nie była może orłem w dziedzinie fizyki wyższej, ale uzależniające promieniowanie? No halo, każde mądrzejsze dziecko wie, że promieniowanie zabija albo nie. Czy on NAPRAWDĘ myśli, że wszyscy są takimi kretynami, że nie zauważą, że facet wciska im kit? W każdym razie nie bardzo przekonała ją jego przemowa, a gdy otworzył jej celę rzuciła mu powłóczyste, badawcze spojrzenie. Gdyby była przesiąknięta do szpiku kości ideologią nowojorczyków zapewne posłuchała by się szeryfa, wzruszyła ramionami i wyjechała z doliny. Ale w tych okolicznościach nie było o tym nawet mowy. Nie po tym jak do nich strzelano. Zresztą Posterunek za dobrze płacił by teraz to tak zostawić. Wyskoczyła z celi jak oparzona i uśmiechnęła się szeroko na widok wychodzących z cel obok kumpli.
- Tu jesteście! - zawołała z ledwie wyczuwalną w głosie ulgą. Nie to żeby się martwiła czy jakoś specjalnie tęskniła. Ot, kwestia przyzwyczajenia.

W pokoju, do którego zaprowadził ich wąski korytarzyk było coś dziwnego. Sam wystrój nie pasował do znanego jej świata. Oderwane od rzeczywistości miejsce, gdzie wszystko przypominało o utraconej codzienności. Poczuła się właśnie tak, jak mogłaby się czuć Dorotka lądując w krainie Oz.

Przyjrzała się wiszącej na ścianie mapie. Do Sedony nie było wcale tak daleko jak na jej gust, a po drodze mogli chyba liczyć na jakieś mniejsze osady. Szeryf coś wspominał o dzieciach w dolinie. Zresztą to nie ona wyznaczała drogę do celu - tym miał się zając Pyro, względnie Cassidy. Ona miała inne rzeczy na głowie.

Z względnie chłodnego wnętrza posterunku wyszli na prażący beton parkingu. Ich pickup stał sobie grzecznie na oko nienaruszony, ale dla pewności Echo sprawdziła czy nic nie zniknęło z samochodu i czy ich krążownik szos w ogóle zapali. Gdy stwierdziła, że wszystko wydaje się w porządku oparła się o drzwiczki i czekała na swoich kumpli.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172