Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 15:37   #1
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
[Fallout] Lucir Polvo - SESJA ZAWIESZONA

LUCIR POLVO
AKT :01:
ZŁOMOWISKO MARZEŃ


Cisza. To potrafiło doprowadzić do szału, szukało się czegokolwiek, byleby tylko się czymś zająć, nawet najbłachszą rzeczą. Szumem w uszach od wiatru i idącego wraz z nim piasku, tupotem braminich kopyt, nawet zgrzytem zębów, jeśli ktoś tak miał. Gdzie okiem nie sięgnąć pustynia. Potrafiła się tak ciągnąć milami, a nawet jeśli się kończyła, to tylko po to, by po drugiej stronie urwiska znów się zaczęła. Tak było wszędzie, postnuklearny świat był przeklinany przez wielu. Jedni żałowali za te straszliwe zniszczenia, które wyrządzili starożytni, inni czcili bóstwa by nie pogrążyć się całkowicie. Powroty do przeszłości czy wróżebne przepowiednie przyszłości nie pomagały. Teraźniejszość była przygniatającą agonią trawiącą dzisiejszy świat, cal po calu, każdego człowieka. Czy to biednego farmera, który nie potrafił wyżywić swojej rodziny, czy to żebraków, którzy próbowali za wszelką cenę tylko przeżyć kolejny dzień.
Ból ogarniał wszystkich. Nie przeznaczono im takiego życia, nie przeznaczono im cierpieć za Wielką Pożogę spowodowaną przez zapomnianych przedwiecznych. Ale nawet te uczucia nie łączyły ludzi. Dzieliły ich jeszcze bardziej, na gorszych i lepszych, na czarnych i białych, na ludzi i mutantów. Zawsze mógł się znaleźć jakiś podział. Zawsze się zresztą znajdywał. Wojny trwały, gdy jedna się kończyła, zaczynała się druga. O wszystko, co tylko jeszcze dało się ze sobą wziąć w takich czasach. Żywność, woda, paliwo, kapsle. Nic się nie marnowało, nikt nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Wszędobylska bieda dotykała każdą istotę żyjącą na tej ziemii, czy to zwierzę czy nie...

2166r. - 16 Grudnia - 17:54
Słońce powoli zachodziło za błyszczącym w jego majestatycznym blasku, pokrytym piaskiem horyzoncie. Daleko na zachodzie, z górzystym tłem kalifornijskich urwisk, tańczyły ptaki. Sępy kręciły się koło siebie w kółko, co chwila siadając na tym bezludziu by sprawdzić, czy na ziemii nie ma comida. Oczy spoglądały niecierpliwie na wóz, jakby z nadzieją na pożywienie. Nie miały jednak odwagi tam się chociażby zbliżyć, widząc ludzi. Karawana trwała już tak w ruchu kilka dni, może cztery. Nikt już nie liczył, to nie było ważne. Każdego obchodziły jedynie godziny, które zostały do końca. Każdy miał nadzieję, że po drodze nic się nie stanie i dotrą na miejsce cali i zdrowi.
Wyruszyli z Amistad Tar, każdy jeden. Trudno powiedzieć jak się tam znaleźli.

Może dlatego, że to jedno z nielicznych miast, którego nie dotknęła susza. Może dlatego, że było jednym z niewielu, które mieściło się w północnej części Kalifornii. Ale teraz to nie ważne, nie martwili się o to, ani jeden. Przypadek, jak zawsze. Podpięli się do karawany, zapłacili kilka blaszek by pokryć nawodnienie brahminów i mały napiwek dla przewodnika. Razem jakieś trzydzieści kapsli od osoby. Nie dużo jak na wyprawę do innego miasta, nie był jakimś straszliwym zdziercą jak inni. Miłosierni ludzie jednak istnieli, nie w dużych ilościach, ale jednak, dla takich warto było żyć i podtrzymać gatunek, jakikolwiek by nie był.

Miękkie siedzenia niczego nie zmieniały, każdy patrzył się spode łba na innego. Raczej ciemne wnętrze wozu przykrytego wielką płachtą koloru pustynnego moro wydawało się lekko klaustrofobiczne. Wąska szpara na tyłach przez którą do środka wpadały nieznaczne ilości światła ukazywała twarz niskiego, chudego i zgarbionego człowieka. Długie, siwe włosy, bokobrody, broda i wąsy prawie zakrywały jego twarz. Wydawał się wszystkim najżałośniejszą osobą, jaką widzieli w życiu. Jednocześnie najbiedniejszą i niektórym aż kręciła się w oku łza gdy patrzyli na niego, nieszczęśliwie przetrzepującego kieszenie swojej podartej kurtki i spodni w poszukiwaniu chociaż kawałka chleba. Chociaż resztek z konserwy, na nim się to jednak nie zdawało. Każda kryjówka, nawet jedna sprytnie schowana pod kołnierzem, była pusta. Wypadały z nich jedynie kawałki brudu i jakieś włókna. Wyglądał, jakby nawet je chciał zjeść.

Nie był zresztą jedyną osobą w środku, w prawym rogu, tuż przy końcu, siedział naprawdę stary jegomość. Uśmiechał się jakby sam do siebie, szczerząc żółte zęby, jednocześnie patrząc na swoje ręce, wycierając je z tłuszczu o ubranie. Łysiał, to była jedna z głównych cech, jego nieliczne siwe włosy nadal trwały na głowie, ale środek był całkiem łysy, gdzieś na tyłach także brakowało włosów, w dodatku niesymetrycznie. Zmarszczki wyglądały, jakby już od wielu, wielu lat gościły na jego twarzy, a jego lekko wybielone oko sprawiało, że wszystkim wydawało się, jakby był na nie ślepy. Wydawał się nie zwracać uwagi na trepa pośrodku, prawie jakby nie chciał na niego patrzeć. Zgrzyt, bo tak się też zwał, zaczął dłubać palcem w nosie, starannie wyciągając maź i wycierając ją gdzieś o płachtę karawany. Nie zrażał się tym, że inni na niego patrzą, na ziemii były lepsze rzeczy do roboty niż zaprzątanie sobie głowy takimi błahostkami.

Jedną z takich rzeczy było czyszczenie karabinu. To też robił Lenvin, wychudzony acz wysoki człowiek z obszernymi goglami zasłaniającymi mu prawie pół twarzy. Były czarne z zewnątrz, toteż nie dało się zobaczyć jego wyrazu twarzy w całości. Pieszczotliwie przesuwał brudną, przetrzewioną przez smród szmatką po broni. To nie była może dobra myśliwka, ale na pewno dobrze utrzymana. Lufa, chociaż wykonana improwizacyjnie z gazrurki, była czysta i lśniąca, wewnątrz chyba też, nie było mowy o przestrzeleniu lufy. Jednak reszta nie wyglądała tak zadbanie. Włosy nie były ścinane widocznie od dawna, a łupież gęsto krył się na jego głowie. Obszerny, ale wcale niski nos był w połowie przykryty przez gogle, wyglądało to trochę śmiesznie, ale Lenvin się tym nie przejmował. Nawet na nikogo nie patrzył.

Kolejny, znów starzec. Nieco podobny do biedaka. Patrzył się beznamiętnie w drewniane dechy, które łatały dziury w wozie, wystawały z dziury w małym, zszarzałym dywaniku. Spoglądał nieco wstydliwie, lub raczej ostrożnie, na wszystkich, którzy siedzieli w środku. Nazywał się Jeff, ale i tak nikt tak do niego nie mówił, raczej Zszywacz, ale odnosiło się to do jego zawodu. Nikt jednak nie patrzył na niego z pogardą czy wzrokiem sokoła tropiącego coś, widzieli te historyjki kolegów, którym pomógł. A pomagał wielu, w tych terenach niewielu było honorowych samarytaninów, ten się wyróżniał. Podróżował po pustkowiach i opatrywał rany z mistrzowską precyzją w zamian za jedzenie. Był zdecydowanie najbardziej kojarzonym człowiekiem w tej karawanie.

Ostatnią osobą, która usadowiła się w tej arce oniryzmu był były żołnierz Bractwa. Nikt jednak tego nie wiedział, co było dla niego szczęściem lub pechem, zależnie od tego jak by na to nie patrzeć. Zwał się Davy, jego twarz to była pierwsza rzecz na jaką dało się zwrócić uwagę. Wyraźne rany z przeszłości i całkowicie ogolona głowa. Być może posiadał żyletkę, ponieważ tak krótko nożyczki nie cięły, już wielu próbowało. Trzymał w rękach M1911, w drugiej niewielkich rozmiarów szczoteczkę, którą delikatnie smarował lufę by była czysta. Nie patrzył się na innych, po prostu nie musiał, nie obchodzili go...

- Osiemnasta. Za chwilę będziemy. - Powiedział ochrypłym głosem Houd. - Ile będzie za dzisiaj?
- Jakieś siedemdziesiąt na gwinta. - Odrzekł mu siedzący obok popędzacz braminów.
- Ostatnio ciągle spadamy, chyba trzeba otworzyć coś jeszcze. Może wygwizd?
- Jeszcze nas Bractwo złapie, przestać pierdolić.
- Ja mam przestać pierdolić? Jak nas zatrzymają to i tak jesteśmy skończeni! - Zniżył chwilę później ton, by pasażerowie nie słyszeli. - Za takie pieniądze nie mogę się nawet godnie wysrać.
- Słuchaj, jak ktoś się podłapie to dzisiaj jeszcze zdążymy zarobić w drodze do salonu, do jutra będziemy w Hubie.
- Bylebyśmy wyszli na plus.
- Nie bój się, załatwię to już u Grypsa. Załatwię to...
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 23-08-2010 o 21:48.
Ghoster jest offline  
Stary 23-08-2010, 17:20   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Davy siedział polerując broń. Był ubrany w mundur koloru pustynnego moro. Wyraźnie stary, wielokrotnie zszywany i reperowany. Nie prezentował się tak godnie jak 5 lat wcześniej, ale on nie służył do prezentowania się, ale ukrywania.
Poza M1911 Davy miał jeszcze jakiś karabin owinięty materiałem. Davy nie miał wielu nawyków, jednym z nich był niemal bezwarunkowy odruch czyszczenia broni. Kiedyś miał prawdziwego desert eagla, ale mu się rozpadł. Karabin nie mógł mu się rozpaść, nie mógł i już. Lepszego nie znajdzie, co jak co ale to przeklęte Bractwo miało najlepszy sprzęt...

Siedział w kącie, z głową zwróconą w bok, toteż nikt nie widział drugiej strony jego twarzy, a on zdawał się ją specjalnie ukrywać. Wciąż tylko czyścił do blasku pistolet wielokrotnie rozkładając go na części aby pozbyć się wszelkiego pyłu. Znowu składając, krytycznie oceniając odgłosy jakie wydaje podczas przeładowania, znów rozkręcając i dalej czyszcząc. O broń trzeba dbać jak o kobietę. No ba! Nawet bardziej. Kobieta nie zatnie się podczas strzelaniny z powodu ziarnka piasku które dostało się jej pod koszulę. Na koniec nasmarował wnętrze tłuszczem kojota którego upolował kilka dni temu, ostatecznie złożył, owinął materiałem i schował do plecaka.

Spojrzał na staruszka przeszukującego wszystkie kieszenie. Gdyby teraz on spojrzał na niego zobaczyłby, że koło 1/3 twarzy kryje mu stalowa półmaska zasłaniająca lewy kącik ust, cały policzek, kończąca się tuż przy uchu. Widać było wystające spod niej blizny. Jakby ktoś pociął mu twarz nożem. Głęboko... bardzo głęboko. Część lewego ucha była ucięta na wysokości właśnie tej blizny, tuż przy skroni. Maska trzymała się na tasiemkach obchodzących dookoła jego twarz. Westchnął głęboko widząc głód w oczach starca. Głęboko mu współczuł. Wiedział co to znaczy, ale sam miał bardzo niewiele... a z resztą...
Wyciągnął z plecaka konserwę, otwieracz i pół bochenka chleba... po chwili namysłu odłożył ćwiartkę
-Starcze
Zawołał go i podrzucił do niego... teraz zostały mu już racje tylko 3 dni. Wiedział, że najpewniej jeszcze tego pożałuje, ale zrobił to co trzeba było...
 
Arvelus jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:02   #3
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Jeff znowu przemierzał pustkowia i zupełnie mu to nie przeszkadzało. To było częścią jego życia. Prawie tak samo ważną jak leczenie. Musiał iść przed siebie bo czuł taki imperatyw, bo mimo wszystko nadal czuł się Żukiem, a Żuk musi iść i toczyć przed sobą swoją kulę. Szkoda tylko, że składa się ona z gnoju...

Dość!

Zszywacz przerwał rozmyślania i uniósł głowę. Wtedy uświadomił sobie, że nadal dręczy go kac. *Klin klinem?* Jego myśli powędrowały do torby. Do zawiniątka, które się w niej znajdowało, a właściwie to do zawartości owego zawiniątka - ognistego płynu, który dawał ukojenie i wyciszał. Oraz powodował nostalgię, której Jeff w tym momencie wolał uniknąć. Powiódł spojrzeniem po twarzach innych pasażerów. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na starcu szukającym jedzenia. Może i chciałby mu pomóc, ale miał z tym jeden zasadniczy problem - sam nie posiadał jedzenia. Nie potrzebował go zbyt wiele. Przez lata przyzwyczaił się do małych porcji. Zresztą nie był też jakimś młodzieniaszkiem, który mógłby jeszcze urosnąć. Uśmiechnął się do tej myśli.
Jeff nie miał już ochoty na przyglądanie się towarzyszom podróży, ani na myślenie o nich. Usadowił się odrobinę wygodniej na swoim miejscu starając się nie poszturchiwać siedzących obok osób i wrócił do obserwacji desek oraz plandeki. Obserwacje nie przyniosły żadnych ciekawych wyników więc poprawił swój stary i brudny płaszcz a następnie przymknął oczy.

Po krótkiej chwili wychwycił jakiś ruch. Powoli podniósł powieki odsłaniając ciemnoniebieskie oczy. Zobaczył jak mężczyzna, który do tej pory czyścił swój karabin, podzielił się jedzeniem ze starcem. Na pooranej zmarszczkami twarzy Zszywacza zagościł szczery uśmiech. Spojrzał na mężczyznę ubranego w mundur i skinął głową w jego kierunku. Z tego gestu dało się odczytać uznanie. *Jednak jeszcze nie wszyscy dobrzy ludzi zginęli z ręki sukinsynów gotowych sprzedać własne matki* - pomyślał o towarzyszu podróży.
 
seto jest offline  
Stary 23-08-2010, 20:04   #4
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jako, że Lenvin nigdy wcześniej nie miał zbyt wielu czasu wolnego, wpadł tylko na jedno zajęcie. Czyszczeniem karabinu zajmował się już od dobrych paru minut. Szmatka której używał w tym celu była już naprawdę brudna, ale co nie było w obecnych czasach. Również osoby znajdujące się z nim w karawanie nie były zbytnio domyte, Len zresztą też. Tylko, że on miał wszystkie zęby, a to już coś.

Mimo warunków podróży wolał to dużo bardziej niż pieszą wędrówkę. Jeśli Lenvin się nie pomylił, miał trzydzieści dwa lata. Bodajże dwadzieścia dwa lata spędzone na wędrówce. Jego nogi mimo przyzwyczajenia, bolały bardzo często podczas chodzenia. Dlatego to, że jest wieziony stanowiło miłą odmianę.

Zapach, apokaliptycznego świata był dla nozdrzy chudego, wysokiego faceta przyjemny. Wszędobylski piach działał na Lenvina kojąco. Gdy szedł i na horyzoncie widział jak odleglejsze miejsca migoczą w żarze słońca jakby gdzieś się paliło, napawało go spokojem. Zastanawiał się czasem jak wyglądało by jego życie gdyby wojna nigdy nie wybuchła. Jednak nie miał pomysłu jak mogło by wyglądać życie przed wojną.

Zakończył swoje filozoficzne myśli zanim na dobre je zaczął i sprawdził stan magazynka. Dziesięć naboi kalibru .233 FMJ, w porządku. Schował karabin do pokrowca i przewiesił go przez plecy. Poprawił gogle i poprawił się w pozycji siedzącej, gdyż tak jak podczas dłuższej pieszej wędrówki, tak też podczas mimo wszystko, mało wygodnej wędrówki, bolał go tyłek.

Nawet nie pomyślał żeby się zdrzemnąć, nawet jeśli byli tu tacy, którzy dzielili się jedzeniem z innymi, to wolał nie ryzykować. Nie rozglądał się po towarzyszach, ale wsłuchał się w rozmowę dwóch osobników z karawany, najwyraźniej podróż miała się ku końcowi i bardzo dobrze.

Len chrząknął i troszkę zaczęło go kusić by rozejrzeć się po osobnikach otaczających go. Ciekawość czy nuda? Raczej ciężko było o kogoś naprawdę ciekawego, ktoś dobry a ktoś zły. Wciąż parzył na swoje buty, znoszone, zniszczone, zdrapane buty. Ile już je miał? Rok? Dwa? Wyglądały jakby nosił je ze czterdzieści lat, ale zaraz przestało go to interesować. Wzrok przeniósł na swoje dłonie. Ile już granatów nimi rzucił? Dziesiątki? Setki? To nie ważne. Ważne było ile ludzi uśmiercił, czy to pociągając za spust, chwytając za nóż i w końcu rzucając granatem. Śmierć otaczało go jak każdego człowieka w tym upadłym świecie, ale przez tyle lat nic go to nie obchodziło. Był obojętny tak jak wszyscy. Ale coś w nim pękło jakiś czas temu. Coś co mówiło mu, że czas na zmiany. Zmiany miał zamiar zaprowadzić sam i to dosyć radykalnie jeśli zajdzie taka potrzeba.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 23-08-2010, 21:47   #5
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
- Ja... - Wybąkał wstydliwie starzec, sięgając wychudzoną, drżącą dłonią w kierunku kawałka chleba podanego mu przez Davyego. - ...Dziękuję. - Rzekł, lekko się garbiąc. Wziął jeszcze od Aotha konserwę i otwieracz. Może i zmniejszyło to jego porcje, ale skoro był już koniec podróży, praca mogła się znaleźć szybko, szczególnie w Złomowie, szczególnie dla kogoś takiego jak on.
Starzec zaczął niepewnie gryźć chleb, widać było, że utracił ponad połowę zębów i jedyne czego używał, to zachartowane dziąsła i lewe siekacze.

- Jesteśmy na miejscu! - Powiedział Houd, zaglądając do środka karawany, wyściubiając łeb tuż koło biedaka. - Macie jakieś pięć minut i staniemy, dalej się pożegnamy. - Powiedział. Wszyscy patrzyli wprost na niego, ale nie jak na rosłego człowieka o kruczo-czarnych włosach i piwnych oczach, a jak na dobrego przyjaciela, dzięki któremu nie trzeba było samemu męczyć się na pustkowiach.
Szczególnie dziękował mu w myślach Jeff, wiedząc, że mnóstwo lat spędził na pustyni. W końcu należał mu się za to wszystko luksus, w końcu pojechał karawaną i postanowił, że miasto w którym się usadowił niegdyś, potrzebuje lekarza, którego stać na karawanę, a nie wątpliwego człowieka, co to przyszedł tu piechotą przez pustkowia.
Chwilę później Houd odsłonił przednią część płachty, tak, że zza pakunków, które znajdowały się pomiędzy przewoźnikiem a biedakiem, dało się ujrzeć miasto.

Nareszcie, po takim czasie, widzicie to. Z początku wyglądało jak miraż wyrastający wprost z pustynnych równin, jednak to co widzieliście było prawdziwe. Miasto z krwi i kości, a raczej benzyny i metalu. Pojawiło się po prostu przed waszym wzrokiem, ukazując sterty pojazdów, silników, ekceleratorów, baterii i śmieci układających się razem w mury, które wyznaczały granicę pomiędzy niebezpieczną dziczą a, mimo wszystko także niebezpiecznym, przystankiem cywilizacji. Pośrodku widniała brama, masywne przejście wyżłobione w ładunkach ciężarowych, przynajmniej czterech, na górze sterczały rury z których unosił się dym, a przed wejściem oraz w jego połowie przy stoliku siedzieli strażnicy w wytartych pancerzach wykonanych ze skóry i obłożonych metalowymi płytkami, mniej więcej równomiernie i każdy tak samo, by wyglądali podobnie.
Zszywacz widział już to miasto, jednak nadal robiło wrażenie. Było jednym z największych, jakie wszyscy pasażerowie karawany widzieli kiedykolwiek.
Złomowisko niespełnionych marzeń...
 
Ghoster jest offline  
Stary 23-08-2010, 21:57   #6
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Dzienne światło początkowo oślepiło Jeffa, który od dłuższego czasu przebywał w ciemnej ciężarówce. Wzmógł się ból głowy. Teoretycznie mógł zażyć pigułki, ale nigdy by się na to nie zdobył. Po pierwsze: ból był zbyt słaby, po drugie tabletki były przeznaczone dla pacjentów.

Zszywacz powoli wyszedł z pojazdu. Świerze powietrze (o ile w tych czasach można mówić o świeżym powietrzu) orzeźwiło go i osłabiło ból. Bystrym wzrokiem zlustrował okolicę,

Złomowo. Miasto,w którym dziesiątki lat temu zaczęła się przygoda. Miasto, które nie przestawało go zadziwiać. Był w nim jakieś... nieważne. W każdym bądź razie sporo zmieniło się od jego ostatniej wizyty. Przybyło trochę ludzi oraz oczywiście złomu. Wszystko zdawało się być pokryte jeszcze większą warstwą rdzy niż ostatnio. Miasto wyglądało na takie, które potrzebuje mechanika, a jego mieszkańcy lekarza.

Starzec postąpił parę kroków do przodu. Poprawił długie włosy, które próbowały wejść mu do oczu. Następnie rozpiął swój lniany płaszcz odsłaniają starą, zniszczoną i rozsuniętą kurtkę ze skóry brahmina pod którą znajdowała się czarna koszula. Jeff sięgnął do prawej kieszeni płaszcza. Wyjął mały medalion wykonany z kawałka deski z namalowanym czerwonym krzyżem na białym tle oraz rzemyka. Zawiesił go na szyi. W tym momencie przypomniał sobie że zostawił w pojeździe swoje torby. Szybko wrócił do niego i wyciągnął dużą skórzaną torbę, która przewiesił przez ramię oraz małą walizkę, którą niósł w lewej ręce. Był gotowy do wykonywania swojej pracy.

-Jestem tu pierwszy raz. Wiecie gdzie może się zgłosić strzelec, bądź mechanik szukając roboty? - Zszywacz usłyszał głos mężczyzny, który podzielił się jedzeniem z żebrakiem. Spojrzał na niego. Zobaczył twarz, która nie dość, że była pokryta paskudnymi bliznami to jeszcze jej fragment był metalowy. Jeff nie wzdrygnął się, jego twarzy nie zmienił żaden grymas. Widział już gorsze rzeczy i nie miał zamiaru oceniać człowieka po jego twarzy.
-Na twoim miejscu najpierw poszedł bym do baru. Kiedyś była koło niego tablica ogłoszeń. Może jest dalej. Kto wie? Ja tam idę więc mogę cię zaprowadzić. - Głos starca był obojętny. Jeff zmarszczył czoło - Ewentualnie możesz popytać u handlarzy albo mechaników, któryś z nich może potrzebować pomocy.
 
seto jest offline  
Stary 23-08-2010, 22:50   #7
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Po zastanowieniu Davy dał starcowi drugą ćwiartkę którą wcześniej odłożył
-Wybacz staruszku, ale mam tylko 1 otwieracz. Mógłbyś mi go oddać jak otworzysz?
No i spokojnie poczekał. Widząc, że, biedakowi, idzie to średnio wziął od niego i otwieracz i konserwę. Szybkim, wyćwiczonym już ruchem otworzył uśmiechając się przyjaźnie, choć w efekcie jego twarz zrobiła się po prostu mniej wroga, stalowa maska, wyraźne blizny i chłód w oczach, a do tego dosyć nietypowy sposób patrzenia w oczy... (odwracając głowę tak aby maska nie była zbyt widoczna) skutecznie pozbawiały możliwości, aby ktoś mógł powiedzieć, że wygląda przyjaźnie. Nie można powiedzieć aby Davy się tym nie przejmował. Kiedyś był całkiem przystojny, a teraz kobietę mógł sobie co najwyżej kupić, ale uznawał wyższość czynów nad wyglądem. Z resztą nie miał wyboru. Gdyby miał dostosować swoje czyny do wyglądu został handlarzem niewolników, przywódcą szajki bandytów, najemnym mordercą, bądź po prostu wrócił w szeregi Bractwa...

-Dzięki Houd
Odpowiedział i dalej jechał w milczeniu patrząc na pustkowia, a niedługo potem Złomowisko.

-Jestem tu pierwszy raz. Wiecie gdzie może się zgłosić strzelec, bądź mechanik szukając roboty?
Zapytał całą ekipę tuż po wyskoczeniu na świeże, prażące powietrze
 
Arvelus jest offline  
Stary 23-08-2010, 23:24   #8
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Len wyskoczył w wozu ostatni. Rozciągnął się, był wysokim mężczyzna. Te dwa metry robiły by wrażenie gdyby nie był tak chudy. Upewnił się czy wszystko ma i spojrzał w stronę słońca, dziś parzyło gorzej niż wczoraj, straszne.

Złomowo było największym miastem jakie Lenvin do tej pory widział, ale nie robiło wrażenia. Tak jak wszystkie inne osady było ono zbiorowiskiem blaszanym chatek, no, przynajmniej w większości i z tej perspektywy.

Len podskoczył w miejscu trzy razy na rozgrzewkę i znów poprawił gogle. Prawie się uśmiechnął. Jeśli miał sobie tutaj ułożyć życie to najpierw potrzeba mu pracy. Wskazujący palec prawej dłoni przyłożył, na wpół zgięty do ust i wlepił wzrok w but, którym lekko tupał.

Oszpecony mężczyzna zadał pytanie do wszystkich naraz jakby czytał w myślach Lenvinowi, albo po prostu też szukał pracy. W końcu, kto zdrowy na zmysłach nie chciał zarobić parę pieniążków? Jeszcze lepiej się złożyło, że ktoś mu odpowiedział, starszy mężczyzna którego wiedza na temat miasta wskazywała na to, że był już w Złomowie.

Len ożywił się w sekundę i wtrącił słówko.
-Chętnie... Mógłbyś mnie zaprowadzić. Byłbym wdzięczny.
W tym momencie wysoki mężczyzna uświadomił sobie, że to jego pierwsze słowa od miesiąca. Szczęście, że nie zapomniał jak się mówi.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 24-08-2010, 11:31   #9
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Zgrzyt

Zgrzyt spojrzał w niebo i zmarszczył brwi z powodu oślepiającego światła. Następnie, zdjął swoją, starą jak świat czapkę z daszkiem i podrapał się po łysinie. Zakładając ją z powrotem na głowę poprawił, na wpół oderwany znaczek "NBA". Nie chciał go stracić. Uważał bowiem, że dodaje mu atrakcyjności.

Nagle dostrzegł miasto. Popatrzył się chwile na wyłaniające się z za horyzontu budowle po czym zamlaskał jak lama i stwierdził beznamiętnie:

- Dużo złomu.

Widząc jak starzec rzuca się na konserwę zaczął się śmiać.

- Smacznego dziadu!

Krzyknął w jego stronę chichocząc się swoją pełną podziurawionych zębów paszczą.

- Masz i ode mnie! Bo jeszcze chłopie zemdlesz!

Po tych słowach rzucił mu kawałek mięsa ze szczura po czym zainicjował, godny przedyskutowania pomysł.

- Na miejscu zapraszam na obiad. Szef kuchni Zgrzyt będzie dzisiaj gotował. Normalnie zrobię tak. Na pierwsze danie smażone bramińskie jajca. Paluszki lizać. A jak jeszcze się przyprawi to kuuuuurwa, orgazm w gębie. Daje słowo.

Rozmarzył się liżąc wyschnięte usta.

- A na dokładkę zupka z fiutka. Nie no kurwa. Żartuje. Fiut nie jadalny. Znaczy nie w całości. Kiedyś próbowałem zeżreć całego ale mówię wam nie próbujta tego bo potem sraka, że ja pierdole. Poważnie wam mówię.

Po tych słowach spojrzał na innych sprawdzając czy oby na pewno wzięli jego radę do serca.

- Na serio to ja zrobię "Wodniaka". Tylko sita kurwa nie mam. W sumie chuj może być i bez sita. Bo to się robi tak: Bierzesz bramińskie albo szczurze wnętrzności. A potem wrzucasz to do gara i gotujesz. Czaicie nie? No, i to się gotuje i gotuje i gotuje aż się całe w chuj rozgotuje. A potem odsącza się wodę. I tylko wodę się pije. Bo tego co zostanie na dnie nikt normalny nie tknie. Bo szkoda. Lepiej konfitury zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 24-08-2010 o 11:38.
Ghoster jest offline  
Stary 24-08-2010, 16:44   #10
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
-Nie obraź się...- "a w sumie obraź i weź spier..." pomyślał w krótkiej pauzie- ale nie ciągnął mnie te rarytasy. Moje podniebienie nie jest przyzwyczajone do zbyt częstego... orgazmu, więc zadowolę się konserwą, kawałkiem chleba i wędzonego kojota, jeśli pozwolisz.
Mówił prawie cały czas obojętnie, choć jakby ktoś się przysłuchał i zastanowił to nie miałby problemu z dostrzeżeniem nutki pogardy

-Ja tez pójdę z panem. Widać pan zna lepiej to miasto
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172