Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 17:31   #1
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
[Fallout] Więzienna cela. - SESJA PRZERWANA

Pamiętaj, o tym jednym, małym dziecku.



Nazwij dzisiejszy świat piekłem.
Wpadnij w ten banał. No już. Zrób to. Płacz razem z innymi nad tym, co już dawno się stało. Nad całą tą wojną, wybuchami spalającymi planetę, nad milionami zabitych, którzy nie zdążyli nawet krzyknąć, nad upadkiem naszej, kochanej cywilizacji. Nad tym jak skomląc o przegniłe ścierwo tego, co nam zostało, liże buty swojemu panu.
I zastanawiaj się. Czy można było to cofnąć? Czy gdybyś żył w tamtych czasach, zrobiłbyś coś? Na pewno byś zrobił. Wierzysz, że dałbyś radę zatrzymać to wszystko. Jak prawdziwy Bóg. A on chyba umarł. Albo zniknął. Może wszystko go przerosło? Może odszedł, z krwawymi ranami na dłoniach, nie obracając się za siebie?
Ale Tobie by się udało. Tak mówisz. Dlatego, że wiesz, co czekało by na tych, którzy pozwolą odnieść światu porażkę. A może po prostu pieprzę? Pewnie nie dałbyś rady. Nie chciałbyś dać. Jesteś tylko gównem. Żyjesz, oddychasz, myślisz, ale dalej jako gówno. Nic więcej.
Zgadzasz się ze mną?

Dalej szlochaj. Nad tym, co widzisz już dziś. Zgnilizną toczącą resztki ocalonych, dogorywające truchło, pełzające w pyle. Spójrz na nich wszystkich. Spójrz na siebie. Gdy buszujesz w ruinach jakiegoś dawnego osiedla, poszukując czegoś, czego jeszcze inni nie zdążyli wyrwać temu cmentarzysku. Spójrz.
Przypomnij sobie.
Jak wszedłeś wolnym krokiem do starego budynku, chyba ratusza, a pod nogami trzaskało rozbite szkło. Znalazłeś się w dużym hallu, w którym królowała podarta już i brudna, rozwieszona na ścianie flaga Zjednoczonych Stanów Ameryki. Rozejrzałeś się po pomieszczeniu, przepędziłeś, z obskurnej nory śmierdzącego Ghoula i wtedy je znalazłeś. Stało tam rozbite, niedbale oparte o ścianę. Prawie twoje człowieczeństwo. Wzdrygnąłeś się na jego widok, myśląc, że ktoś nagle wyszedł Ci naprzeciw. Brudny wędrowiec, zabijaka z obciętą dwururką przytroczoną do uda. Dopiero po sekundzie dotarło do Ciebie, że patrzysz na własne odbicie w lustrze. Na obraz człowieka, który dawno już wypadł z twej pamięci.
Taki nieistotny. Taki niedoskonały. Taki bezużyteczny.


***

- Jedź! Jedź kurwa! - Wydzierał się ranny pasażer. Śrut rozszarpał mu całe przedramię. Mężczyzna próbował tamować krwawienie, jednak posoka wciąż przesiąkała przez brudne szmaty. - Przecież jadę! - Wykrzyczał histerycznie młody chłopak. Kolejne kule zastukotały o karoserie.
Mają ich.
- Dobra, zrobimy tak - bełkotał pasażer, próbując przekrzyczeć ryk dożynanego silnika. - Tu, zaraz za tamtym wzgórzem są ruiny! - Zapauzował, ładując jedną ręką strzelbę. - Słuchasz mnie dzieciaku?! - Rzucił to roztrzęsionego kierowcy. Ten tylko skinął głową. Ciężkie krople potu wystąpiły na jego czoło. - Wjedziesz w nie! Porzucimy wóz i spróbujemy dostać tamtych, jednego po drugim. Inaczej nie damy chujom rady!
- Zginiemy.. - wyszeptał chłopak. Jak na potwierdzenie kula roztrzaskała jedno z lusterek.

***

Wioska. Miała nawet nazwę. Prostą, pochodzącą od największego skarbu miejscowych. Brahmin City.
Osada powstała już po wojnie. Duża grupa okolicznych farmerów i pastuchów, około dwustu osób postanowiła zebrać się razem i wybudować enklawę, na tej sprzyjającej uprawie i wypasowi zwierząt okolicy. Miejscowi nie byli głupi. Wiedzieli, że ziemia, na której żyją jest prawdziwym bogactwem, które zapewne w niedalekich czasach przyjdzie im bronić. Pojedynczo byli łatwym celem dla pojawiających się tu, co jakiś czas bandytów.
W miarę bezkonfliktowo wybrali wspólnego przywódcę - Jonathana Stone, który sprawnie pokierował szybko rozwijającą się społecznością. Facet i jego rodzina cieszyli się powszechnym szacunkiem, jako właściciele jednego z największych stad bydła w okolicy.
Tak w ciągu kilku lat teren pastwisk został otoczony tzw. "dużym murem" - wysokim, ziemnym wałem, poprzetykanym, co jakiś czas wieżyczkami strażniczymi i małymi barakami, w których odpoczywali strudzeni dniem pasterze. Wewnątrz pasły się brahminy, a rolnicy uprawiali swoje pola. Między zagonami znajdowały się domy, tych, którym nie odpowiadał miejski gwar.
W samym centrum plantacji ogrodzone, tak zwanym "małym murem" stało miasto. Kilkadziesiąt domów, mały sklepik, bar, kowal oraz ratusz pełniący także funkcje komisariatu i więzienia.
Miasta pilnują straże, uzbrojone w strzelby i pałki. Na wjeździe w obręb "małego muru" zwyczajowo straże przeszukują przyjezdnych i konfiskują im broń, którą można odebrać przy wyjeździe z miasta. Raczej nic nie ginie.

Koniec końców coś musiało się spieprzyć.
Pierwszemu odbiło najmłodszemu ze Stonesów.

Eric - buńczuczny nastolatek wpadł na wydawało mu się genialny pomysł. Postanowił sprzedawać nadwyżki żywności, które produkowało osiedle. Wypakował więc dwie ciężarówki po brzegi ziemniakami i razem z kilkoma uzbrojonymi chłopakami ruszyli do najbliższego miasta - Springfield.
Słuch po nich zaginął. Posłaniec, który został wysłany do sąsiadującego osiedla został odesłany z żądaniem okupu, które było wypisane na świstku papieru, wbitym w jego głowę. Ojciec Erica, Jonathan wpadł w furię. Nie był jednak głupi. Wiedział, że wypowiadanie otwartej wojny Springfield, zamieszkałym przez liczną grupę bandziorów będzie samobójstwem. Zwrócił się więc do grupy miejscowych zabijaków, którzy często zatrzymywali się w Brahmin City. Los Diablos, przewodzony przez niejaką Rike.

Kobietę, która zaczynała, jako przewodnik i kurier, teraz wydaje rozkazy kilkunastu facetom. Kiedyś jeszcze będzie o niej głośno.
A nagroda za następną robótkę miała być sowita.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bMMV_RoEMxE[/MEDIA]

Ze zwisającego z brudnej ściany głośnika powoli sączyła się melodia. Gęsty i nieprzenikniony dym papierosowy, aż wżerał się w skórę. Przy ladzie gruby barman z politowaniem przyglądał się drugiemu końcu sali, gdzie Rika i jej ludzie rozsiedli się przy największym ze stołów i przepytywali ogonek stojących przed nimi kobiet i mężczyzn.
- Panie, co tu się dzieje? - Zapytał z uśmiechem jakiś włóczęga. - Spierdalaj - wycedził barman. - Spierdalaj albo coś zamów - dodał po chwili. Keith Haskel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Na stół poleciał nabój. Barman sięgnął pod ladę i wyciągnął stamtąd brudny kufel, do którego nalał po brzegi miejscowego sikacza. Keith jednym haustem wypił połowę i znów zapytał. - Więc? - Słyszałeś o tym kretynie Ericu? - Barmanowi odpowiedział przeczący gest głową. - Nowy? Od razu po tobie widać. - Spojrzał na tamtego z niechęcią. - Eric. Syn burmistrza. Dzieciak wyrwał się z dwoma ciężarówkami żarcia na wschód do tych pierdolonych dzikusów ze Springfield.. - Przerwał spluwając na podłogę. - Jebani.. pewnie zabili chłopaka i zabrali transport. Jego tatulek.. znaczy burmistrz wkurwił się i wynajął kilku ludzi, żeby nie robić wojen. Rozumiesz głupku? - Kolejny pocisk zadźwięczał na ladzie. Kufel magicznie wypełnił się po brzegi. - Jest tu kilku silnych chłopów, ale tamci.. to bandyci. Nie szukamy kłopotów, a rąk potrzebujemy do pracy, a nie odstrzelonych. - Zaśmiał się donośnie ze swojego kiepskiego żartu. - Więc wynajęliśmy Rike i jej gang - pokazał na ludzi stłoczonych w głębi sali. - Mają załatwić sprawę. Tylko, że ostatnio dostali trochę w dupę i kilku z nich padło trupem. Jednak, jak tak patrzę na ekipę.. - z kąta sali dobiegł ich donośny śmiech. - To chyba nie są jakoś szczególnie załamani. Pewnie się świnie obłowiły, a teraz jeszcze ta robótka dla burmistrza. Z tego też będzie niezła kasa. - Barman otaksował Keitha wzrokiem. - Ale Ty nie masz nawet, co się tam pchać, łamago. W ogóle, to wypieprzaj, albo zamawiaj, prosty układ, co? - Barman nalewając kolejny kufel, przerwał i zerknął na drzwi.
- Kurw.. - wymamrotał pod nosem. - Widzisz jakie mamy tu problemy przez takich jak wy śmieciarzy? - Wskazał na drzwi, gdzie żylasty wykidajło próbował zasłonić drogę obszarpanemu staruszkowi. Tamten protestował i próbował go minąć, jednak ochroniarz twardo przystawał na swoim. W końcu z całej siły popchnął Turduka, bo tak zwał się starzec, aż ten potknął się i wywrócił w przydrożne błoto. Wtedy do bramkarza szybkim krokiem podszedł umięśniony mężczyzna i z całej siły wyrżnął tamtego otwartą dłonią w kark. - Coś Ci powiem, skurczybyku. Może twój tatuś rządzi w tej wszawej knajpie, ale Rika na kilka chwil przejęła ten lokal. I za mojej zmiany, nie będziesz nikogo, kto tu chcę wejść i się przyłączyć, zatrzymywał. - Siłacz o wyglądzie raczej farmera, niż bandyty, odsłonił schowany pod flanelową koszulą rewolwer. - Okej, okej, Thomas.. ja tylko tak, no wiesz.. żartowałem... - Powiedział przerażony chudzielec i pospiesznie odwrócił się w stronę wciąż siedzącego w błocie dziadka. - Zapraszamy.. zapraszamy... Drink na koszt firmy. - Barman słysząc to krzyknął w stronę drzwi. - Po moim trupie!
Siedzący w mrocznym kącie sali Hawk obserwował całą scenę z rozbawieniem. Sącząc piwo zastanawiał się, gdzie udać się dalej. A może kilka dni przesiedzieć w tej zapyziałej wiosce? Z zamyślenia wyrwała go sylwetka mężczyzny, który odsunął krzesło naprzeciwko niego.
- Mogę się dosiąść? - Zapytał i nie czekając na odpowiedź zajął miejsce po drugiej stronie stolika. - Ładne miejsce, co? - Zapytał tamten nieco zmieszany. Hawk milczał. Obserwował przybysza. Ubrany w zniszczony garnitur, młodziak z dziwnym kapeluszem na przetłuszczonych włosach. Na pewno nie stąd. - Może napijemy się razem, co? - Mężczyzna wstał, wrócił do baru i przyniósł dwa kufle piwa. Postawił jeden przed Hawkiem, a chciwie wypił swój. Wziął głęboki oddech i wtedy łowca, mimo gwaru usłyszał. Dźwięk odbezpieczanego rewolweru. Spojrzał w twarz tamtego. Walczyła na niej panika i grymas, który miał pewnie oznaczać "jestem najtwardszym skurwlem w okolicy". - Pozdrowienia zza grobu od Kasteli, Hawk - wydyszał. - A teraz rączki na stół i wychodzimy stąd. Tylko bez gwałtownych ruchów.
Siedząca niedaleko Charo przeklinała półmrok panujący w lokalu. Niewątpliwie jeden z tych gości miał zamiar rozwalić drugiego. Tylko, który którego? I co zrobić, żeby nie stanąć na linii ognia?
Może nic? Może nie warto nawet drgnąć?

Czas niemocy.


***

Płacz, myśląc o świecie, tym, który ma nadejść. Absolutnym końcu wszystkiego. Śmierć twoja, ich, kogokolwiek, to nieważne. Zastanów się, czy było warto. Czekać, aż do teraz. Czemu wtedy kiedy znalazłeś już na to siłę, nie przystawiłeś sobie pistoletu do krtani i nie pociągnąłeś za spust? Umierałbyś wystarczająco długo, by zdążyć się nacieszyć chwilą, w której odchodzisz.
Tak, właśnie by było.

Wiesz już wszystko. Wiesz, jak niewiele jesteś wart. Wiesz, że nie jesteś w stanie nic zrobić dla tego świata. Wiesz, że nawet Ci na tym nie zależy.
Chcesz to zmienić? Nie? A jeśli ktoś zmieni to za Ciebie? Używając twojego ciała, jako narzędzia?
Nie na wiele rzeczy masz wpływ. Zdajesz sobie z tego sprawę doskonale.
 
Lost jest offline  
Stary 27-08-2010, 17:37   #2
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Był wędrowcem. A raczej Wędrowcem, te imię bowiem przyjął już dawno temu, ledwie kilkadziesiąt dni po opuszczeniu czarnej czeluści podziemi. Zaraz potem, jak dowiedział się, że tym samym mógł przeżyć, mógł dłużej żyć na zdezelowanym świecie, na którym pozostali prawdopodobnie tylko skurwiele chcące ujebać ci łeb a potem ograbić stygnące zwłoki. Dobrze, że chociaż był facetem, tych czasem ignorowano. Po co narażać się na wybebeszenie przez celny strzał z obrzyna? Ale kobiety... kobiety to była inna sprawa. Potrafili rzucać się i ginąć, byleby sobie podupczyć. A że z bandy ktoś odpadł to nawet lepiej, bo więcej żarcia dla mniejszej grupy.
Tak, świat w którym przyszło mu żyć był niezwykle sympatyczny i przepełniony optymizmem.

Keith nie wtrącał się w sprawy innych i bardzo mu zależało na tym, by inni nie wtrącali się do tych jego. Życie toczyło się swoim rytmem, a bohaterowie dawno zdechli. Wędrowiec doskonale o tym wiedział, przemierzając pustynie starego USA. Nie widział altruizmu, samarytanie co najwyżej dostawali kosę w plecy, wiara upadła a to co pozostało, było tym za co kiedyś wsadzano do więzień. Tak jakby na świecie byli już tylko ci kryminaliści.
Czarna wizja, co?
Ciekawe jak można by sobie ułożyć inną. Tak jak ci w tej zadupiastej wsi, nieco mniej pustynnej od reszty świata? No i co im z tego przyszło? Dziwne, że wciąż żyli, najwyraźniej pobliskim miastom nie doskwierał głód jakoś szczególnie mocno. Albo wciąż mieli fanty na wymianę. Pewnie, niedługo się to zmieni, ale wtedy Keith będzie już daleko stąd. Tym razem kierował się na południe, zaznaczając kolejne konkretne punkty swojej podróży na mocno podniszczonej mapie. Jak zwykle bez celu i z celem jednocześnie. Nie lubił jak mu przerywano, chyba, że sam się w coś postanowił wpakować. Za coś trzeba było żyć.

Wygląd nie wyróżniał go wśród tłumu. Może ta ciemna cera, murzyńska. Nie tak wielu takich jak on przetrwało, prawda? Skurwysyny wolały chować pod ziemią białasów. Ta złość to też echo przeszłości. Tak jak zmarszczki przy oczach, nierównie ścinane czarne włosy i broda, która nigdy chyba nie była gładko wygolona. Spokojne, brązowe oczy, często chowane za ciemnymi okularami. I białe zęby, o tak, piękne białe zęby. Zdrowe i prawie nie bolały. Zmęczona twarz człowieka, który tylko chce, by dano mu spokój. Do tego długi, pocerowany i zakurzony brązowy płaszcz, zakrywający resztę ciała. Pod spodem, gdy rozpiął kapotę, mocno używana kamizelka kevlarowa i reszta ciuchów. Brudnych, ale w miarę pozbawionych dziur. Na głowie stary kapelusz, na nogach solidne, długie buty. Wysoki, ale nie za bardzo, czy zadbany nie wiadomo. Płaszcz i reszta ubrania zakrywały szczegóły, podobnie jak broń. Tylko solidny pas zwiastował, że coś tam do niego domocował.

Stojąc teraz w marnej knajpie, w której jednakże mieli przynajmniej żarcie i picie, beznamiętnie patrzył na wydarzenia, zainteresowany bardziej pociesznym dziadem niż tutejszym gangiem. Drugi kufel sączył wolniej, zastanawiając się, jak taki stary dziad wyraźnie nie stąd przeżył tak długo. Niektórzy zdawali się mieć zajebiste szczęście nawet w takim świecie, w jakim obecnie żyli. Keith szybko stracił nim zainteresowanie, kiwając jeszcze raz na barmana.
- Nie lubicie obcych, co? Wygodnie wam tu, tacy jak ja to już śmieciarz. Wasza sprawa, nie moja. Daj coś do żarcia.
Zignorował prychnięcie, sięgając do kieszeni i turlając przez ladę jeszcze dwa naboje.
- Więcej, przybłędo.
Keith wciąż był szybki. Widać to było w tym jak teraz się odwrócił, zbliżając twarz do twarzy barmana.
- Tyle się należy. Patrząc na twoich gości, to na twoim miejscu cieszyłbym się, że cokolwiek zarobisz.
Łyknął znów z kufla i błysnął gospodarzowi zębami. Był spokojny, ale przez chwilę na pewno nie wyglądał na bezbronnego przybłędę. Czas się było zainteresować tutejszymi. podlazł do ich stolika, a gdy zrobiło się tam wystarczająco cicho, podsunął sobie taboret i usiadł na nim, stawiając swój browar czy co to tam było na stoliku. Nie przejął się szczególnie nieprzyjemnymi spojrzeniami, ale jedna z dłoni wymacała schowaną pod kapotą broń.
- Straciliście ponoć kogoś. Znam życie i znam odbieranie życia, mogę pomóc. Za równy podział fantów po całej sprawie. Znają was tam, prawda? Mnie nie. Mam jeszcze kilka innych zalet. Zwę się Wędrowiec. Stoi?
Bezceremonialnie wyciągnął dłoń ku Rice. Druga wciąż spoczywała na spuście obrzyna. Różnie ludzie reagowali, zwłaszcza frajerzy, którzy zwali się gangami.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-08-2010, 12:02   #3
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
„Im dłużej żyjemy, tym bardziej życie nas zadziwia, pokazuje nam rzeczy których istnienia kiedyś nawet nie podejrzewaliśmy i obala teorie, które uznaliśmy za pewnik. Nasz świat wywraca się do góry nogami, lecz my stoimy. Jesteśmy Łowcami, zostaliśmy stworzeni i wyszkoleni, by dostrzegać to, co ukryte, by pamiętać to, co zapomniane, by wierzyć w to, czego inni nie uznają oraz by robić to, czego inni nie są w stanie zrobić. Ciągle się rozwijamy, a każdy kolejny dzień zmienia cząstkę nas samych. Każde doświadczenie nas umacnia, fizycznie i duchowo. I mimo iż perfekcja nie istnieje, My nieustannie do niej dążymy.”
***

Ryk silnika był nieprzyjemny. Nie przez swoją nachalność, nie przez chęć zagłuszenia wszystkiego wokół, ani również nie przez niebezpieczeństwo, które mógł sprowadzić na swojego Pana. Wszystkie negatywne emocje były spowodowane sytuacją, w jakiej znalazł się Hawk.
Uciekał.

Nie lubił się wycofywać, ani po nieudanej akcji, ani przed odwetem ze strony nieprzychylnych mu osób, był zbyt porywczy i waleczny. Ale jednak lata nauki i zasady wpajane mu przez całe jego życie przezwyciężyły naturę mężczyzny. Niektórzy nazwaliby to instynktem samozachowawczym, chęcią utrzymania się przy życiu, ale on i jemu podobni nazywali to po prostu rozsądkiem. Wszak nie można zawsze wygrywać, grunt to podejmować właściwe decyzje. Inteligencja, wiedza i spokój już nie raz uratowały go przed śmiercią, nie mógł więc nagle się im sprzeciwić.

Zatrzymał się przy ruinach jakiejś rozległej posiadłości. Właściwie, to zostały po niej tylko fundamenty rozciągające się na kilkuset metrach kwadratowych. Umiejscowiona przy drodze, z dala on innych zabudowań, popękany asfalt był prawdopodobnie niewielkim parkingiem, a sam budynek przydrożnym kilkupiętrowym zajazdem. Albo raczej motelem, co mogłoby tłumaczyć brak śladów stacji benzynowej oraz grube fundamenty i ramę pozostałą prawdopodobnie po neonie, leżącą teraz na ziemi przed byłym wejściem.

Jedynie część południowej ściany sięgała dwóch metrów, i to za nią zatrzymał się Łowca. Był na tyle daleko, że mógł sobie pozwolić na dokładniejsze opatrzenie rany. Zdjął płaszcz, kamizelkę kuloodporną i koszulę, odwiązując prowizoryczną opaskę uciskową. Kula przebiła lewe ramię na wylot, na szczęście. Operacje na samym sobie nie były najmocniejszą stroną Hawka. Dość, że musi samemu zaszyć dziury z obu stron. Nie było to łatwe, ale dzięki buzującej jeszcze adrenalinie, udało się połatać rękę. Jeszcze tylko założyć opatrunek, i gotowe. To pół godziny nie mogło być uznane za stracone.
Przed wyjazdem obejrzał jeszcze kamizelkę. Czuł, że kilka razy oberwał, był jednak ciekaw dokładnej liczby trafień. Naliczył ich pięć. Niewiele, jak na taką jatkę. Cud, że żadna nie przebiła się przez stary ochraniacz. Był już w takim stanie, że nie było sensu go zakładać, tylko niepotrzebnie się spoci. Zostawił kamizelkę pod murem, przysypaną piachem, nawet nie rzucała się za bardzo w oczy.

***

Który to już dzień jazdy? Nie ważne, szczęśliwi czasu nie liczą, a reszcie też to nic nie da... Tak sobie myślę, czy dobrze zrobiłem, przyjmując to zlecenie? Może powinienem po prostu wynieść się z miasta i zostawić starego Kahrama z jego problemami? Kastela nie dadzą tak łatwo za wygraną, i mimo iż zapłata była hojna, może się okazać, że nie zdążę wydać nawet kapsla. To może być moja ostatnia robota, wiedziałem o tym, a mimo wszystko, zgodziłem się...
Dlaczego?
...
A dlaczego On wyjechał? Ze starości? Chciał spokojnie przeżyć ostatnie lata? Spadła jego wydajność fizyczna i umysłowa? Nie wiem, i wątpię, żebym kiedykolwiek się dowiedział. W końcu nie na wszystkie pytania dostajemy odpowiedzi. A już na pewno nie na te, na których nam zależy.




***

Brahmin City. Urocze miasteczko. Uroczy mieszkańcy.
Na tyle rozsądni i dbający o swoje życie, żeby zadbać o swoje bezpieczeństwo. Na tyle ograniczeni i bez fantazji, żeby nazwać osadę gatunkiem bydła. Tworzą zamkniętą, nieomal samowystarczalną społeczność i gardzą przybyszami.
Urocze miejsce.

***
Strażnicy przy wewnętrznym murze nie byli zbyt spostrzegawczy. Bez trudu można było wnieść do wewnątrz rewolwer lub kilka noży. Ale wyglądali i zachowywali się groźnie, a dla większości przybyszów i miejscowych to starczało.
Hawk zdecydował się nie igrać z mieszkańcami tego cudownego przybytku i oddał im strzelby, rewolwer, trzy z czterech noży (ostrze ukryte pod wysoką cholewką zostawił, tak na wszelki wypadek) oraz dość oryginalną włócznię. To wszystko, wraz z motocyklem, zostawił trójce tubylców, zabierając ze sobą tylko plecak. Nikt w tej mieścinie nie chciał kłopotów z przybyszami. W ogóle nikt tutaj nie chciał przybyszów, ale jeśli już jakiś się pojawia, nie powinni mu robić problemów ani tym bardziej okradać go. Każda uzbrojona osoba to potencjalny członek gangu, a że broń nosiła większość ludzi w obecnym gówniany świecie, każdy mógł sprowadzić na nich nieszczęście.

Knajpa była jedynym miejscem, gdzie można było odpocząć. Nie mógł tu liczyć na dobre piwo, ale twarde krzesło będzie miłą odmianą od siedziska choppera.
Wszedł do środka i zaczął lustrować pomieszczenie. Gęsty dym tytoniowy nie przeszkadzał mu, sprawiał tylko, że jego sylwetka nie była tak wyrazista. Posępna, spokojna muzyka również była mu obojętna, była zbyt delikatna, żeby zniekształcić rozmowy obecnych. To wszystko było tutaj na takiej samej zasadzie, jak ludzie czy przedmioty. Można je swobodnie zignorować, zupełnie jakby ich tu nie było. Można zapomnieć o ich istnieniu, skupić się tylko na tym, co nas interesuje i tylko to dopuszczając do naszych uszu i oczu, do nozdrzy i skóry.

- Piwo- rzucił krótko do barmana, zdejmując kaptur i kładąc na ladzie kilka kapsli. Musi się ich zacząć pozbywać.
Barmanowi widocznie podobała się zwięzłość przybysza, bowiem napełnił kufel bez zrzędzenia. Hawk skinął głową i udał się w upatrzony już kąt, najsłabiej oświetlone miejsce w barze. Usiał wygodnie, położył plecak na podłodze owijając paskiem kostkę, i odprężył się, wyłączając wszelkie zmysły. Odciął się od tego całego gówna, w które zmienił się Świat.
A mogło być tak pięknie, gdyby nie chciwość i kurestwo ludzkiej rasy... Widział piękno natury, widział cuda architektury i sztuki... Widział to wszystko, co jest przeciwieństwem obecnej rzeczywistości i wiedział, że tak kiedyś wyglądały Stany Zjednoczone Ameryki. A teraz niektórzy zapomnieli nawet tej nazwy.

Otworzył oczy i powrócił do karczmy, oczyszczając myśli ze wspomnień miejsca, w którym ludzie żyją jak dawniej. Widział je gdy miał jakieś 6 czy 7 lat, ale pamięta wszystko bardzo dokładnie. To miejsce gdzieś tam jest...
Czyżby On właśnie tam wyjechał? Czyżby chciał szukać tego mitycznego miasta, które przecież jednak istnieje, był tam, widział, słyszał i czuł.
Wyrzucił to z głowy, i skupił się na zbieraniu informacji. Może i on zacznie szukać? Może warto poświęcić temu ostatnie chwile życia? Nie, nie teraz. Wiedział, że nie może teraz o tym myśleć, to zbyt mocno rozprasza jego umysł.

Upił łyk piwa, pobudzając tak niedoceniany przez wszystkich zmysł smaku. Gdyby ten zmysł miał twarz, ta zapewne wykrzywiłaby się teraz w grymasie niezadowolenia. Piwo było ohydne, a jedynym jego plusem była temperatura. Nie wrzało.
Ledwo wyczuwalna goryczka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, powodując niedosyt. Piana, tak bardzo lubiana przez mężczyznę, która wiele mówi o napoju, była wielkim nieobecnym w kuflu. Prawdopodobnie nawet siki pienią się dłużej, i chwała im za to. Można je dzięki temu łatwo odróżnić od farbowanej wody, nie trzeba nawet wąchać.
Rozejrzał się dyskretnie po sali, upijając kolejny, niewielki łyk, wyłapując tę nutkę goryczy dzięki której nazywano tę ciecz piwem. Barman rozmawiający niechętnie z jakimś murzynem. Uchował się, rodzynek. Pijaczyna, próbujący zatopić smutki w marnym piwie. Będzie mu trudno.
Ale, swoją drogą... Co może smucić mieszkańca takiego miasteczka? Pracę ma, tutaj wszyscy mają jakieś obowiązki, dzięki temu są w stanie utrzymywać swoją niepodległość. Żona dała komuś innemu? Może, chociaż niewiele jest obecnie kobiet, które się nie sprzedają. W końcu to towar, który przez kilkanaście lat się nie zużywa, a klient często wraca po więcej. Seks to jedna z niewielu przyjemności, jakie pozostały ludziom, których nie rajcuje napadanie i zabijanie innych. Nie ma kin i teatrów, koncertów ani zawodów sportowych. Przeżycie zajmuje ludziom zbyt dużo czasu i zabiera zbyt dużo sił, a szarość ulic i własnego mieszkania przytłacza ich i wpędza w depresję.

Zamrugał powoli i obserwował dalej. Grupa ludzi. Nie wyglądali na strażników, tamci wszyscy mięli strzelby, a u niektórych z tych tutaj widać było tylko broń krótką. Gangsterzy, albo ochroniarze kobiety, wokół której wszyscy byli zgromadzeni. Wyłapał ledwo zrozumiałe słowa barmana i przeniósł wzrok na jego usta. Opowiadał właśnie czarnuchowi o sytuacji w mieście i o owym gangu.
Eric. Springfield. Rika.
Kodował wszystko w pamięci.
Jakiś młodzieniec siedzący nieopodal wspomagany przez kolegów, próbował przełamać strach i zgłosić się do Riki.
- Ale co mam powiedzieć?- stremowany spytał kolegów.
- No podejdź i powiedz, że chcesz dołączyć do Los Diablos i pomóc im skopać tyłki tych chujów ze wschodu, i tyle, zaczną Ci zadawać pytania, jak innym. Czego się kurwa boisz?
Los Diablos.
Dobry informator musi mieć nie tylko umiejętności, ale i szczęście. Po chwili chłopak zdecydowanie stał i ruszył w kierunku gangu. Zuch.
Pojawił się jednak inny młodzieniec, który od razy wydał się Łowcy podejrzany. I nie chodziło o oryginalny ubiór, obecnie każdy nosił, co chciał, i nikomu to nie przeszkadzało. Łachy czy garnitur, co za różnica? Ważne żebyś nie pyskował i umiał przetrwać w "prowizorycznych miasteczkach", jak i poza nimi. Podejrzane było jednak to, że przysiadł się akurat do niego. Człowiek, który siada w kącie baru nie szuka raczej towarzystwa, nie chce się nikomu zwierzać ze swoich problemów i raczej nie ma ochoty, żeby ktoś zasłaniał mu widok ściany naprzeciwko. Jeśli się dosiadł, to musi mieć w tym jakiś interes, a interesy na obcym terenie mogą być niebezpieczne.
Chłopak bezpardonowo dosiadł się, przynosząc dwa kufle piwa i stawiając je na stole. Wlał w siebie jednym haustem pół litra cieszy i odsapnął głęboko. Łowca cały czas próbował wyczytać z młodzieńca, czego od niego chce, i udało mu się to. Starał się nie okazywać zaskoczenia. Dźwięk odciąganego cyngla jednego ze starszych modeli rewolweru. Zapewne załadowany pociskami dum-dum kalibru .44. Z takiej odległości nie pomogłaby kamizelka, nawet, gdyby nie zostawił jej po drodze i gdyby nie była podziurawiona. Wiedzieli, że Hawk nie nosi ciężkich pancerzy, więc uznali, że to wystarczy. W sumie, mieli rację.

- Pozdrowienia zza grobu od Kasteli, Hawk - wysyczał cicho młodzieniec, którego twarz wykazywała zarówno determinację, jak i strach.- A teraz rączki na stół i wychodzimy stąd. Tylko bez gwałtownych ruchów.
Łowca, wiedząc, że nie znajduje się w najlepszej sytuacji, położył obie dłonie na blacie i pochylił się w stronę rozmówcy, świdrując go błękitnymi oczyma. Starał się zachować spokój, w końcu nie raz już był w poważnych tarapatach, nie było się czum podniecać.
Był pod wrażeniem, że znaleźli go tak szybko. Nie spodziewał się tego, niestety stracił chwilowo czujność, i teraz może nie mieć czasu, żeby tego pożałować. Nie mógł się jednak poddawać, w końcu jego przeciwnik był zwykłym nowicjuszem z bronią w ręku, rozkazem dudniącym w głowie i przestrachem w sercu. To nie była sytuacja bez wyjścia.

- Jak myślisz, co Ty tu robisz? Hm?? Podpowiedzieć Ci?- mężczyzna mówił cicho, tak by ograniczyć ilość podsłuchujących oraz by zagęścić atmosferę. Ludzie nie lubią, gdy się do nich szepcze, źle to znoszą.
Napastnik, jak się można było tego spodziewać, był kompletnie skołowany zaistniałą sytuacją. Spodziewał się raczej popisu siły ze strony Łowcy. Łowcy, który teraz był zwierzyną. Ale tylko tymczasowo.

- Przysłali Cię tutaj, bez wsparcia. Pewnie wielu samotnych błąka się po innych miastach szukając mnie. Pomyśl... Wiesz przecież chyba, co zrobiłem z Księciem i jego sługusami? Nie myślisz chyba, że jeden człowiek, i to tak młody, jak ty, mógłby mnie zaskoczyć i zabić? Czekają, aż zginiesz, aż stracą z Tobą kontakt i przez to wyśledzą mnie. Jesteś tylko przynętą. Nie wierzą w ciebie, i wiesz co? Słusznie. Myślisz, że uciekając przed rodziną Kasteli pozwoliłbym sobie na siedzenie zupełnie bez broni w barze, czyli miejscu, w którym zaczyna się szukać zbiega, gdybym był tu sam? Widzisz tamtą grupę? - wskazał palcem na gang Riki. Postanowił wykorzystać informacje, które zdobył odkąd tu wszedł.

- To tutejszy gang, Los Diablos. Oni trzęsą tym miastem i okolicami. Tamta babka to Rika, ich przywódczyni i moja szefowa. Już kiedyś współpracowaliśmy razem, i z otwartymi ramionami przyjęła mnie ponownie. Rozejrzyj się jeszcze raz- wszyscy mają Cię na oku. Czekają na Twój błąd, na jeden fałszywy ruch.- mężczyzna stojący przy wejściu właśnie wypchnął za drzwi jakiegoś starca. Jeden z gangerów podszedł do wykidajła.

- O, patrz teraz- powiedział Hawk, mając nadzieję na pokaz siły i władzy członka Los Diablos. I tak się stało, szczupły mężczyzna ze strachem wycofał się, skarcony przez osiłka.- Oni tu rządzą, również w tym barze. Dam Ci jednak szansę. Możesz wyjść i pojechać dalej, zapominając o tym, że mnie tu spotkałeś. Bo jeśli nie, zginiesz. Los Diablos nie znają litości...- powoli sięgnął po swoje niedopite jeszcze piwo i zaczął je sączyć, czekając na ruch chłopaka.

Przemowa wyraźnie dała chłopakowi do myślenia. Może nawet opuścił lekko broń, proces myślowy mógł pochłaniać zbyt dużo energii, żeby mógł jednocześnie trzymać rewolwer prosto, jednak nie można było ryzykować. Zapatrzył się na chwilę w pusty kufel, pewnie teraz przydałoby mu się ponownie wsparcie wodnistego "trunku". Przez moment Hawk chciał podsunąć mu swój nietknięty kufel, jednak ludzie po alkoholu robią różne dziwne i głupie rzeczy. A dzieciak musiał wybrać dobrze. Musiał stąd odejść.
Na skroni chłopaka pojawiła się strużka potu. Spojrzał ponownie na Łowcę i niemrawo odezwał się.

- To może... Może chciałbyś się dogadać?
Chciwy. Jeszcze będzie chciał coś na tym zyskać. Ale jeśli ma się obejść bez ryzyka i rękoczynów, mężczyzna musiał się zgodzić.
- Dobra. Masz jakieś konkretne propozycje?
- Daj mi jakąś broń. Albo amunicję. Dużo amunicji.
- Mam półautomatyczną strzelbę powtarzalną, magazynek na siedem naboi, na na krótki i średni zasięg- zabójcza
- przemilczał fakt, że nie miał nawet okazji sprawdzić, czy działa.
- N-no dobra... to... Umowa stoi?- zająknął się chłopak.
Strzelba za życie. Przeciętny człowiek uznałby to za dobry układ, jednak Hawk zdawał sobie sprawę, że mógł uniknąć tej sytuacji, przez co nie był zadowolony z zakończenia sprawy.
- Umowa stoi.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 28-08-2010, 13:39   #4
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Siedząca przy swoim stoliku Charo z zadowoleniem przyjmowała fakt, że nikt jej nie zaczepiał. Półmrok panujący w pomieszczeniu choć raz działał na jej korzyść. Z pewnością pomagała też znaleziona niedawno czapka, naciągnięta teraz głęboko na czoło i kryjąca jej gęste, granatowoczarne włosy. Rozpięty płaszcz rozchylał się odsłaniając porozciągany sweter. Jego za długie poły wystawały z rękawów i opadając luźno poniżej nadgarstków przykrywały drobne dłonie. Dziewczyna nie rozglądała się wokół. Grzebiąc w talerzu z resztami jedzenia miała czas na rozmyślania. Dość posępne biorąc pod uwagę obecny stan jej majątku. Nie pozostało jej praktycznie nic. Wyłączając rzeczy, których pozbywać się nie chciała, a względy rozsądku mówiły, że wręcz nie mogła. Zaspokojenie głodu udobruchało ją trochę i wprawiło w nieco lepszy nastrój, nie rozwiązało niestety innych problemów. Pozostanie w tym mieście nie miało sensu. Za kilka dni nie miałaby czym opłacić pobytu. Nie mówiąc już o propozycjach, których nawet nie chciała słyszeć. Kupczenie własnym ciałem nie wchodziło w grę. Wolała szukać szczęścia na pustyni. Dotykać nie pozwalała się nikomu, wyrzucając z pamięci te kilka przykrych doświadczeń. Zsunęła się niżej na krześle, długie nogi wyciągając pod stołem.

Gęste od dymu powietrze drażniło, paskudnym smrodem wciskając się nozdrza. Narastający w barze hałas irytował ją. Wytrącał z zadumy. Niestety, na wynajęcie pokoju było jeszcze zbyt wcześnie. Nie mogła więc, pomimo chęci, ułożyć się wygodnie i zasnąć. Odciąć się od tłumu niedomytych ciał i zapachu przetrawionego alkoholu. W głębi sali było źródło jej niepokoju, a także jak dowiedziała się z zasłyszanej rozmowy, możliwe źródło przyszłych zarobków. Człowiek, który chwilę wcześniej rozmawiał o tym z barmanem przeciskał się teraz w tamtym kierunku. Nie próbowała śledzić wzrokiem jego sylwetki. Odgłos kroków szybko umilkł, bar w gruncie rzeczy nie był taki duży. Do pozornie nie zainteresowanej dziewczyny dobiegło jeszcze głośne szuranie drewnianych nóg krzesła i stuknięcie kufla o blat.

Zanim jednak wsłuchała się w padające słowa doszło ją coś jeszcze. Znacznie, znacznie bliżej. Mimowolnie uniosła głowę w tę stronę. Przy pobliskim stole znajdowało się dwóch mężczyzn. Jeden nieco młodszy i sądząc po ledwo wychwytywanym drżeniu głosu bardziej zdenerwowany. Nie widziała broni, cichego kliknięcia nie pomyliłaby jednak z niczym innym. Charo spięła się, gotowa uskoczyć w każdej chwili. Rozpoznanie, który z nich mierzył nie było łatwe. Przynajmniej dopóki nie zdradził się słowami. Na wyjście teraz było już prawdopodobnie za późno. Mijając ich przez przypadek oberwać. Kierunek do tyłu też nie był najszczęśliwszy. Za dużo skłębionych ciał, za dużo nadpobudliwych rąk. Co robić? Na wplątanie się w żadną aferę nie miała ochoty. Na to nie miewa się jej nigdy. Zwłaszcza bezinteresownie. Nie wiedząc nawet kto jest kim. Sapnęła cicho. Nie znosiła zabijania. Nie wśród ludzi. Nie miało znaczenia, że nie ona była ofiarą. Mogła przecież stać się nią w każdej chwili. Miała zwyczaj unikania problemów, zwłaszcza jeśli przyjmowały formę burd i bijatyk, nie potrafiła jednak beznamiętnie odwrócić się od śmierci. Nie dla tego, że chciała być bardziej ludzka. Pomimo świata, w którym przyszło jej żyć przemoc wydawała się czymś niezrozumiałym. Niepomiernie dziwnym i wstrętnym. Charo nie sprowokowana nie wyciągała broni nigdy.

Chwilę wcześniej była już prawie gotowa, by pójść w ślady innych i porozmawiać z grupą Los Diablos siedzących w sali. Teraz czekała w napięciu na rozwój wypadków. Na reakcję drugiego mężczyzny. Spłoszonym spojrzeniem omiotła smugę światła przy wyjściu. Miała nadzieję, że wyjdą nie zakłóciwszy panującego wewnątrz kruchego spokoju. Miała nadzieję, że siedzący bez ruchu mężczyzna trzaśnie młodego w pysk i na tym się skończy cała awantura. Cudze racje nie obchodziły jej ani trochę. Leżącą obok torbę przysunęła do siebie. Powietrze, choć wydawało się to niemożliwe, zgęstniało bardziej. Nogi, wcześniej wygodnie wyciągnięte teraz gotowe były w każdej chwili odbić się od podłogi. Dziewczyna siedziała, pozornie nie zainteresowana niczym. Zdradzały ją oczy i wcześniejsze rozbiegane spojrzenie. Za plecami gwar rozmów, ktoś kasłał, ktoś siadał, trącając szklany kufel, zaskwierczał gdzieś gaszony papieros. Przed nią przyspieszony oddech i pełna napięcia cisza.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 28-08-2010, 13:47   #5
 
Dzony Kombajn's Avatar
 
Reputacja: 1 Dzony Kombajn nie jest za bardzo znany
- ¡Joder...! - starzec upadł na plecy, odpływając na chwilę.

***

Ileż czasu minęło od ostatniej strawy? Jak długo nogi były w napięciu, tracąc nadzieję na odpoczynek? Któż to wie, jedynie najbardziej tajemniczy z los magos mają wgląd do umysłów ludzi.

- Quieto... Quieto... (Spokojnie... Spokojnie...) - ciche szepty dały się słyszeć jedynie autorowi. Dla szarego, przeciętnego zjadacza czegokolwiek zjadliwego czołgający się w dolinie dziad byłby najśmieszniejszym widokiem dekady, jednak na ten moment czekał od dawna. Dziś Turduk zaostrzył dzidę nie na darmo - dorodny samiec półtorametrowego szczura o czerwonej sierści wypełzł z pieczary, wywąchując wszelakie zapachy niebezpieczeństwa, szczerząc przy tym swe bordowe od zakrzepłej krwi siekacze.
- ¡Ay, mi madre, un perro del infierno! ¡Este es el Diablo Rojo! (A niech mnie, piekielny ogar! To Czerwony Diabeł!) - okrzyki spowodowane ekscytacją nie miały końca. Wyczekiwał go, odnalazł źródło swych nieszczęść i nagle cała jego podróż miałaby się skończyć tu i teraz? Tak, dzida w dłoń! Zbyt długo czekał na rozwiązanie swego problemu. Giń besti...! - czyjś potężny cios pozbawił Turduka przytomności.

***

Po opuszczeniu swej wioski, Turduk skierował się na południe. O wyprawianiu się w tamte rejony jednoznacznie wypowiadała się starszyzna z lat jego młodości. Miasto Feniksa, zasilane duszami mężnych, aczkolwiek na tyle głupich, by pchać się w paszczę lwa; żelazne rydwany śmierci, stalowa la cerbatana z pociskami śmierci w rękach każdego łotra, konstrukcje wysokie i rozdzierające niebo, co obrażało samych bogów - tak, to wystarczające powody, które skutecznie odstraszały każdego śmiałka od zapuszczania się z dala od domu.
Tymczasem, nieco bliżej, w okolicach martwego lasu Tusayan, przyjazne plemię zostało naznaczone palcem boga śmierci, co parę dni zaglądając do spokojnej kongregacji. Początkowo znikali najmłodsi, co wzbudzało jedynie rozpacz rodziny, jednak brak jakichkolwiek śladów sugerował, iż były to własnowolne ucieczki. Wszelkie wątpliwości rozwiało zapadnięcie się pod ziemię Mbambane, rosłego posłańca wioski, który kursował na trasie północ-południe. Pech Turduka chciał, iż porwania rozpoczęły się podczas jego pobytu w gościnie, co naturalnie zrzuciło wszelkie podejrzenia na sędziwego tribala. Szemrano, iż pożera on dusze swych ofiar, by kontynuować żywot, jednak nikt otwarcie nie przyznał się przed dziadem, że pragnie jego odejścia. Napięcie musiało zostać rozładowane, toteż starsza wioski wezwała go do siebie:

- Rafiki, samahani! (Przyjacielu, przepraszam!) Twoja dusza ma plamę, Ty wiesz! Szukać przyczyn swego pecha musisz, Ty wiesz! Shetani ekundu (Czerwony Diabeł), Twoim przeznaczeniem. Iść Ty teraz, gonić teraz. Kwa heri!



Wiele tygodni spędził na tropieniu el Diablo Rojo, poznał nowe obyczaje, kultury. Stalowe las cerbatanas okazały się być karabinami, rydwany - martwymi dziś wrakami, które straszą rdzawym kolorem i metalicznym dudnieniem, będąc jednocześnie czyjąś ścianą w salonie. Jego misja mogłaby okazać się farsą, gdyby nie identyczne symptomy, które wykazywała mieścina Ridgewater. Wystarczyłoby podstawić innych bohaterów, a historia zatoczyłaby koło. Dolina w pobliżu wydawała się być świetnym miejscem, na rozpoczęcie poszukiwań, taaak, stary nos nigdy nie zawodzi.

- Quieto... Quieto... (Spokojnie... Spokojnie...)



***



Dziadyga ocknął się, odkrywając, iż leży cały pokryty w błocie.

- Puta de mierda... Kwa nini (Dlaczego?) Turduk jest leżący? Się nie leżało, a stało, kwa bahati mbaya. - Tribal podniósł się powoli i wszedł niezwykle ostrożnie do karczmy, sprawdzając, czy popychający go ochroniarz znowu tego spróbuje.

Oszołomiony twardym lądowaniem, odzyskaniem przytomności w przedziwnym miejscu oraz obskurnym wnętrzem speluny, przepełnione dymem i parszywymi mordami, zdał sobie sprawę, że nie jest już w dolinie i nie ma w swych rękach mocy odwrócenia parszywego losu, zawył ze wszystkich sił:
- ¡¿Dónde esta el Diablo Rojo?! (Gdzie jest Czerwony Diabeł?!) Aaa!!!
 
Dzony Kombajn jest offline  
Stary 02-09-2010, 21:46   #6
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Jedna po drugiej. Raz zwykła, raz z wydrążonymi nacięciami.
Ignac leżąc na betonowej posadzce, roztrzęsionymi dłońmi starał się ładować, jak najdokładniej kolejne naboje. Obok niego leżał stosik już pełnych magazynków i jeszcze pustych skorup. Wziął do ręki kolejny pocisk. Przejechał paznokciem po wyciętych przez niego pilnikiem rowkach. Mimo swojej, opłakanej sytuacji uśmiechnął się. Widział już nieraz, jakie zniszczenie niosą jego wyroby. Najlepsze po tej stronie Missisipi.
Był rusznikarzem w Springfield, parę dobrych lat włóczył się z bandą, aż w końcu wszyscy dotarli i osiedlili się w tym miejscu. Było w porządku. Naprawdę nieźle. Przez kilka naprawdę dobrych miesięcy.
A dziś? Dziś wszystko się spieprzyło.
Z zamyślenia wybudził go cichy jęk zza ściany. - Cicho, Whiskey... - Wyszeptał w ciemność. - Cicho. Uspokój się.. błagam, bo tu przyjdą - jęk jednak nie ustawał. Powoli zamieniał się coraz to głośniejszy skowyt. Ignac walcząc ze swoim sparaliżowanym strachem ciałem, powoli podniósł się na rękach i przeczołgał przez wyważony strzęp drzwi do sąsiedniego pokoju. Światło księżyca przesiąkało przez rozbity dach, oświetlając całe pomieszczenie. Na środku, w kałuży czarnej krwi leżał drugi mężczyzna. Z rozszarpanego uda wystawał kawał złamanej kości i chyba wyrwanego ścięgna. Musiał go opatrzyć i to jak najszybciej. Ignac miał nadzieje, że jego kumpel wytrzyma noc i nad ranem uda im się zwiać z tego piekła. Zresztą nie po to go tu przytachał, żeby pozwolić mu tak po prostu zdechnąć. Powoli podciągnął się do przyjaciela. Spojrzał mu w prosto w rozwarte szeroko oczy. Ani przerażone, ani pełne bólu. Nieobecne. Jakby dostrzegające już rzeczy, których my jeszcze nie możemy. Ignac ścisnął mocniej pistolet. W uszach wibrował mu głos Whiskey, który zamieniał się już w krzyk. Na zewnątrz dało się usłyszeć ryk i dudnienie wielu kroków. Zbliżały się. W oczach nieruchome Ignaca powoli kwitły łzy.
- Wybacz, stary.. - wydusił w końcu z siebie. - Wybacz - zerwał się i rzucił do ucieczki. Zaraz za sobą usłyszał mocne uderzenia w naprędce ustawioną barykadę i szaleńczy skowyt. Skoczył do pokoju obok i pospiesznie zebrał wszystkie magazynki. Gdy pakował ostatni z nich do skórzanej kurtki szafa, która blokowała dostępu do budynku upadła z łoskotem. Krzyk Whiskey uderzył jeszcze mocniej, by w sekundę zostać przecięty.
Ignac nie zastanawiając się ani sekundy wpakował cały magazynek w cienką, drewnianą ściankę dzielącą dwa pomieszczenia.
Będzie żył. Powiedz to. Wykrzycz to w twarz światu. Przekonaj go, że tak będzie
- ŻYĆ! - Krzyk odbił się echem po betonowych ścianach, zawisł w powietrzu i nieubłaganie zamilkł.
Nie rozśmieszaj mnie.
Budynek przepełniła znów niesamowita cisza. Wdzierająca się w ucho, świdrująca ciało, zalewająca serce. Nagle, jeden po drugim, mącąc ten jeden koszmar i tworząc następny, rozlegały się skowyty. Szły po niego. Były coraz bliżej.
Pusta skorupa ze stukotem upadła na ziemię. Ignac załadował kolejny magazynek. W drugim pokoju coś wciąż się ruszało, kłębiło, gotowało do skoku. Chciało rozerwać mu gardło i pławić się w jego krwi.
Żyć? Oddychać? Czuć bicie własnego serca?
Ignac znów się uśmiechnął. Jak skazaniec na szafocie. Kolejne pociski pomknęły w stronę tamtych.
Żegnajcie.

***

Kolejność tych wszystkich wydarzeń nie jest ważna. Po co Ci ona? Właściwie to ciągle stoimy w jednym miejscu kręcąc się w kółko. Szukamy kogoś, kogo moglibyśmy nazwać Zbawicielem. On by zatrzymał nasz szalony taniec. Stałby się bohaterem. Pasożytem naszej ofiary. Tego nędznego życia.

***

Keith Haskel.

- Straciliście ponoć kogoś. Znam życie i znam odbieranie życia, mogę pomóc. Za równy podział fantów po całej sprawie. Znają was tam, prawda? Mnie nie. Mam jeszcze kilka innych zalet. Zwę się Wędrowiec. Stoi? - Powiedział obszarpaniec podając rękę Rice. Kobieta spojrzała na wyciągniętą dłoń, przeniosła wzrok na postawnego murzyna i skinęła tylko głową na swojego towarzysza.
Tamten, zmęczony życiem mężczyzna o pomiętej twarzy odezwał się, jakby z wysiłkiem. - Richard. - Przedstawił się pośpiesznie. - Kontrakt wygląda tak. Sprzęt znaleziony podczas akcji jest do równego podziału dla wszystkich uczestników. Działkę tych, którzy zginęli zbiera miasto - kontynuował monotonnym głosem. - Nagrodę burmistrza w jedzeniu, amunicji i paliwie dzielimy inaczej. Połowę całości zbiera Los Diablos. Druga połowa jest dla równego podziału dla ocalałych najemników. - Keith rzucił okiem za plecy rozmówcy. Dwóch członków Los Diablos siedziało przed rozłożonym na stole kawałku papieru, na którym chyba narysowana była mapa miasta. Jeden z nich pokazywał drugiemu niektóre z budynków i chwilę szeptał. Do Haskela dobiegły strzępy słów. - ...bym go trzymał... tu też nieźle... Sądzisz?...- Od tamtych odwróciło mu uwagę chrząknięcie Richarda. Ten westchnął i kontynuował. - Zaliczka to dwie działki Jetu. Broń własna. Warunki nienegocjowalne. - Richard uważnie przyjrzał się czarnemu. Jego twarz na chwilę odzyskała trochę życia. - Powiem Ci coś. Wyglądasz na bystrego i silnego gościa. Zgódź się. Pokażesz klasę, odpalimy Ci więcej. - Jego oblicze znów przysłoniło zmęczenie. - To co? Umowa stoi?

Turduk

- Cicho, cicho dziadku. - Odległy głos z trudem docierał do świadomości Turduka. - Ja może wojownik, ale ja wiedzieć, ja pomóc. - Starzec poczuł ciężką dłoń na swoim czole. - Ty gorący, jak pustynia, ale ja wiedzieć, ja pomóc. - Ktoś niewprawnie rozchylił mu usta i włożył w nie jakąś pigułkę. - Ja znaleźć je daleko stąd, za pustynią, w strasznych, ohh, strasznych ruinach. One pomóc, bo ja wiedzieć, że one pomóc. Mi pomóc.
Turduk otworzył niechętnie oczy. Nad nim siedział, spowity w kłębach siwego dymu, młody Tribal.
Uśmiechał się widząc, że tamten powoli dochodzi do siebie. - Pij, pij staruszku. - Powiedział, podając mu bukłak. - Dobra woda, bardzo dobra woda. - Turduk łapczywie wychylił całą zawartość. - Ja ci pomóc, staruszku, bo staruszek będzie pomóc mi. - Turduk prawie nie słuchał, ciężko oddychając. - Ty jesteś mądry, bardzo mądry, ja to wiem, bo masz twarz starego i siwe włosy masz. Tacy są mądrzy, a ja silny. Silny tak, że w pojedynkę powalę szpona śmierci! Bardzo silny! I my razem, my razem, ja i Ty, to będziemy mieć dużo, dużo wszystkiego. Ty chcesz mieć dużo? Ja chcę mieć dużo! - Wojownik zachichotał. - Ja mieć plan jak mieć dużo. Ta kobieta, zła kobieta, ona jedzie do Sfrinfing. I my za nią i ona zabije tych, co mają dużo, oni zabiją ją, a my wtedy zabierzemy dużo i mieć dużo! Dobry plan, dobry? Powiedz, że dobry! - Wojownik patrzył wyczekująco na Turduka. Jego twarz rozdzielał wielki uśmiech. - I ja więcej. Ja więcej. Jest, bo mieć blaszany! Ja umiem jeździć blaszanym! A on szybszy niż koń! O wiele! Ja go schować, ale ja tobie pokazać, bo Ty jesteś wielki przyjaciel Krudusa! Ja Krudus! Krudus, a Ty? Ty jak? - Krudus zaczął potrząsać starcem, wyczekując odpowiedzi. Wtedy w samym środku tego kłębowiska ludzkiego wybuchły pierwsze pociski.

***

Eric ciężko oddychał. Plecami opierał się o zniszczony mur, wsłuchując się w powoli oddalające się kroki. - Odchodzą, na pewno odchodzą. - Poruszał bez głośnie wargami. Sekundy dłużyły się godzinami, kiedy skulony za gruzem, czekał na swoją kolej. Nagle powietrze przeciął huk pojedynczego wystrzału strzelby, później krótkiej kanonady. I długi, porażający krzyk. - Nie żyje? - Odezwał się głos z głębi ruin. - Trup! - Odpowiedział mu drugi, roztrzęsionym głosem. - Ale Rudy dostał! Kurwa mać! Wszystko.. z niego wylazło! Kurwa! Zszywacz, kuźwa dawaj tu! Zszywać! - Dało się słyszeć kroki. - To nie jest kurwa ten. - Mówił pierwszy głos. - Koleś jest stary i czarnuch, a ten którego szukamy to młody, biały chłopak. Zszywacz zostań z Rudym. Reszta za mną!

***

Hawk

Hawk spojrzał na chłopaka. Jego twarz przerażona, zroszona, co chwile wycieranym potem, trzęsące się ręce, zgarbiona sylwetka. - Ch-chodźmy - wyrzucił z siebie. Niepewny, drgający głos. Łowca wstał. Tamten wciąż jednak siedział na swoim miejscu. I wtedy Hawk to zobaczył. Ledwo dostrzegalny błysk w oczach. Błysk płatnego mordercy, myśliwego zaciskającego pazury na swojej, jeszcze żywej ofierze.
Płyta zarzęziła, głośnik trzasnął i zamilkł. Sekunda ciszy przed burzą.
Łowca doskonale usłyszał trzask iglicy uderzającej o nabój. Zamknął oczy wiedząc, że to już koniec.
Strzał jednak nie padł. Twarz tamtego zrzedła. - Kurw.. - wysyczał. Pocisk nie wypalił. W moment kufel rozbryznął się na twarzy płatnego mordercy. Krwawa smuga zasłoniła mu widok. Kolejne dwa pociski poszybowały obok głowy Hawka. Ten odepchnął od siebie rozgrzaną lufę i mocnym uderzeniem jeszcze bardziej zdezorientował przeciwnika. Tamten zamachnął się w powietrzu nożem, który wysunął się w prawie magiczny sposób z rękawa. Hawk odskoczył przed ciosem, pozwalając brzytwie przeciąć powietrze. Zabójca uśmiechnął się szpetnie. Z łatwością wycelował w oddaloną o dwa kroki ofiarę i nacisnął na spust.
Trzask iglicy. Kolejny niewypał. Do trzech razy sztuka.
Hawk dłużej nie czekał. Wyszarpał zza cholewy buta nóż i jednym ruchem rozpłatał tamtemu gardło. Ciało z hukiem upadło na ziemię.
Sztuka.
Łowca ciężko usiadł na swoim, starym miejscu i odetchnął. Starannym ruchem wytarł nóż o marynarkę tamtego. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że cały bar przygląda się jego ruchom. Z wielkim uśmiechem podeszła do niego, wyciągając rękę kobietą, którą miejscowi zwali Rika. - Witaj w Los Diablos. - powiedziała i wybuchnęła głośnym śmiechem.
- A kto to kurwa posprząta?! - Krzykną zza lady barman.

Rika.


Rika była zmęczona, kurewsko zmęczona. Cały ten syf w około po prostu jakoś źle wpływa na ludzi. No i miała tremę przed kolejnym zadaniem, ale tego nikomu nie powiedziałaby nawet na ucho. Nie można zdradzać się ze swoimi uczuciami, szczególnie jeśli są negatywne. Takie wyznania mogą Cię zniszczyć, i nie ważne czy jesteś w jakiejś wiosce na końcu świata czy w cholernym New Reno.

Knajpa też jej się nie podobała, smród spoconych i niemytych ciał, zdaje się że też smród moczu, ale ciężko go wyczuć wśród setek innych zapachów. Krzesło uwierało ją w łopatki. Ogólnie chujowo.

No i kogo ona miała wybrać? Czy ktokolwiek będzie się nadawał? Nie lubiła przyjmować nowych ludzi, a jeszcze bardziej nie lubiła tracić starych. To byli świetni kompanii. A Ci tu? Jedni starzy drudzy za młodzi. Czy oni w ogóle umieli trzymać broń?

Jej uwagę wciąż przyciągała dziewczyna siedząca gdzieś za mgłą oparów z papierosa. Długie włosy, które pewnie ciężko rozczesać po całym dniu. Zgrabna sylwetka, kuszące usta. Rika chciałaby tak wyglądać, lecz wiedziała, że wyglądanie zbyt ładnie nie budzi należnego szacunku.

Na szczęście wkrótce okazało się że nawet są tu ludzie, którzy mogą się do czegoś nadawać. Niejaki Keith, gada sensownie, wygląda na w miarę sprawnego. Zobaczymy jak się sprawdzi w akcji. Za to na pewno w akcji sprawdzi się ten koleś, Hawk. Widać, że nie boi się mieć krwi na rękach, to dobrze wróży na przyszłość. Po całej akcji odezwał się barman.

- A kto to kurwa posprząta?!
- Ten kto pyta - odpowiedziała Rika. Ton jej głosu nie pozwalał na dyskusję.

- Widzę że potrafisz robić użytek z rąk i noża. A jak z twoim strzelaniem?
- spytała Hawk'a.
- Skromnie przyznam, że bardzo dobrze. Z resztą, potrafię korzystać z wielu rzeczy, zaradny ze mnie chłopak - za odpowiednią opłata, oczywiście
- Oczywiście. Mam jednak nadzieję, że nie korzystasz też za dużo z języka, i nie będziesz sprawiał kłopotów. Jakoś mam złe przeczucia co do ciebie.

- Bez obaw, nie jestem zbyt wylewny, jeśli sytuacja tego nie wymaga. I nie przysporzę Ci kłopotów, ale i nie uchronię Cię przed ściągnięciem ich sobie na głowę.
- Kłopoty to chyba moja specjalność, tak samo jak pozbywanie się ich. Ale skoro twierdzisz, że nie będziesz kłopotem, czuje się spokojniejsza. Powiedzmy że wierzę. Pogadaj jeszcze z resztą, lepiej się trochę poznać.

Hawk skinął tylko nieznacznie głową i zabrał swoje rzeczy spod ławy. - Jestem Hawk- powiedział głośniej, tak by zarówno Rika jak i jej podwładni go usłyszeli. - To co, kiedy ruszamy do Springfield?- spytał spoglądając na nowego pracodawcę.
- Jak tylko wszyscy będą gotowi, chciałabym wyruszyć jak najszybciej, nie ma co zwlekać. - odpowiedziała Rika.
- Mogę ruszać w każdej chwili, muszę tylko odebrać broń i motocykl od stróżów. Tylko daj mi znać.- Powiedział, po czym usiadł przy kolejnym stole, który w żaden sposób nie odczuł tej małej strzelaniny sprzed kilku minut. Oparł głowę na rękach i pogrążył się w zamyśleniu.


Nowi gadali ze starymi z grupy, a Rika nie mogła już dłużej czekać czy ta dziewczyna ma zamiar się zgłosić czy nie.
- Hej, ty, śliczna. Podejdź tu do nas na moment - rzuciła do Charo.

Miała zamiar sprawdzić czy dziewczyna sie nadaje, czy potrafi trzymać broń, i najważniejsze, czy potrafi jej użyć. Jeśli posiada te umiejętności będzie kolejną dziewczyną w Los Diablos. Oczywiście miała co do niej też inne plany, i bardzo chciała by udało je się zrealizować.
 

Ostatnio edytowane przez Lost : 02-09-2010 o 21:51.
Lost jest offline  
Stary 02-09-2010, 21:54   #7
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Gangi. Miał ochotę zaśmiać się im w twarz, przy tym konspiracyjnym gadaniu i przedstawianiu co i jak stoi. Niestety brakowało mu kapsli i gambli, zabijanie było sposobem na zyskanie gratów, dzięki którym znów nie musiałby wsadzać nosa w nieswoje sprawy. Nigdy tego nie lubił i unikał, gdy tylko mógł. To sprawiało, że stawał się rozpoznawalny. Ludzie zaczynali zadawać swoje idiotyczne pytania, na które odpowiedzi tak na prawdę nawet nie były im potrzebne. Ale chcieli je znać. Niektórzy nawet chcieli zabijać, gdy odmówiło się na nie odpowiedzi. Świat stał się doprawdy niezwykle śmieszny.
Spojrzał w oczy brodatemu, który raczej więcej lat niż sam Keith to nie miał. Za to trzymał się gorzej, zmęczony pewnie udawaniem twardziela. Oni wszyscy udawali twardzieli. Najlepiej było to widać, gdy dostawał taki kulkę w brzuch i zdychał powoli.
Zdecydowanie najlepiej.
Wędrowiec wyszczerzył się prawie radośnie. Wyciągnął rękę jeszcze raz, mocno ściskając tę należącą do nowego pracodawcy.
- Zgoda.
Nie zamierzał jednak z nimi bratać się zbyt długo. Był samotnikiem i uważał to za dobre. Wstał od stołu, wracając na swoje miejsce przy barze.

Prawie nie zwrócił uwagi na krótką walkę, po której padł trup, brudząc i tak już niezbyt czystą podłogę. Można by powiedzieć: zwyczajna rzecz. Zwycięzca był zwycięzcą, nawet jak wyglądał jak fajfusowaty wymoczek, który przeżył to cudem, ale teraz będzie się obnosił z tym na cały zrujnowany świat. Nie jego sprawa, chociaż sądząc po reakcji szefowej, gęba ta nie zniknie mu z oczu w najbliższym czasie. Dopiero jak ją ktoś odstrzeli.
Wziął kolejny łyk słabego piwa. Wydawałoby się, że mając tu tyle żarcia, powinni umieć zrobić lepsze. Może po prostu byli partaczami?
Odstawił pusty kufel, przypatrując się bliżej znajdującym się w barze ludziom. Dzikusów skwitował pełnym ironii uśmiechem, po kobiecie tylko przesunął spojrzeniem, nie chcąc wyjść na takiego, który za bardzo się nią interesuje. Ładne kobiety, w dodatku samotne, nie miały tu łatwego życia. Lepiej miały te brzydkie, pokoju Riki, przy czym w ich przypadku lepiej było, jak nie otwierały japy. Parsknął cicho, słysząc rozmowę, jaką odbyła z tym całym "Hawkiem". "Jakoś mam złe przeczucia co do ciebie".
Czy ludzie byli na prawdę tak tępi? Koleś właśnie zaszlachtował drugiego, a ta go bierze do gangu i przy okazji twierdzi, że ma złe przeczucia.
Przynajmniej wiadomo, kto będzie podesłany jako zwiadowca. Pierwszy do odstrzału.
Chociaż sam podejrzewał tego starucha czy rozmawiającego z nim tribala.
Zresztą. Nie jego sprawa.

Wstał ze stołka, wywołując jego krótkie skrzypnięcie i zwracając na siebie uwagę kilku osób. Nie lubił tych spojrzeń, naruszały pewną sferę, którą zawsze tworzył wokół siebie, zwłaszcza w nowym miejscu. Przeszedł przez bar, nie rozglądając się i tylko na chwilę zatrzymując przy szefowej Los Diablos.
- Będę na zewnątrz. Gdy zbierzecie wszystkich i przyjdzie do ustalania co i jak trzeba zrobić, niech ktoś mnie zawoła.
Wyszedł, zamiatając podłogę długim płaszczem, nie czekając na odpowiedź nawet przez chwilę. Będzie im potrzebny to zawołają, nie będzie, to on też miał ich w dupie. W grę wchodziło także zbieranie ochłapów po trupach, Wędrowcowi było wszystko jedno. Cała ta zabawa pewnie mogłaby się skończyć pokojowo, gdyby jedna i druga strona nie zaczęły pruć w siebie z kaemów. Przed barem rozejrzał się, dostrzegając swój cel - mały, ledwo trzymający się w całości sklepik. Uśmiechnął się sam do siebie, ruszając przed siebie i cicho nucąc słowa piosenki, poznanej tak dawno temu...

Here was I, a gypsy,
looking for a world to roam in,
Now the world is in my arms.
No more endless searching for a place to feel at home in...


Zajrzał do środka, zanim pchnął wykonane z blachy drzwi. W środku nic go nie zaskoczyło. Przy ścianach stały krzywe regały, zastawione wszelkiego rodzaju śmieciem, który nikomu nigdy nie bywał potrzebny. To co było ważne i cenne sprzedawca, wąsaty, nieźle podtuczony chłop, trzymał albo pod ladą, albo na niewielkim zapleczu.
- Nie prowadzę tu rozdawnictwa brudasie! Tu trzeba płacić!
Keith westchnął, niezrażony podchodząc do lady. Zawsze było to samo, trzeba przyznać, że przeżyło niewielu czarnych. A jeśli dodawało się do tego niezbyt ładny wygląd, można by pomyśleć, że Wędrowiec faktycznie kupować nie zamierza. Nie zamierzał też spierać się z grubasem, stawiając przez nim czerwony nabój.
- Potrzebuję tego.
- Nie mam.

Haskel jeszcze raz westchnął, wyjmując kilka niepotrzebnych mu naboi kalibru 5.56.
- Może znajdę trochę śrutu.
Dorzucił jeszcze kilka pocisków.
- Mają być całe. Muszę się przydać Los Diablos, inaczej wasz burmistrz nie ma co liczyć na powodzenie akcji.
Posłał mu przeciągłe spojrzenie. Zazwyczaj wolał obywać się bez takich argumentów, ale teraz nie miał wiele czasu na szykowanie amunicji.
 
__________________
If I can't be my own
I'd feel better dead
Sekal jest offline  
Stary 02-09-2010, 22:32   #8
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Ch-chodźmy.
Zabójca wahał się. Nie był pewien, pytanie tylko, czego? Tak, jasne, podjętej decyzji, ale jaka ona jest? Oszuka zleceniodawcę, czy ofiarę? Pozornie wybór był banalny, jednak w obecnej sytuacji było to znacznie bardziej poważne. Jeśli wystrzeli, prawdopodobnie zginie, jeśli odejdzie, ma szansę przeżyć, w końcu jego przełożeni nie muszą dowiedzieć się o jego niesubordynacji.
Hawk wstał powoli. Ich wzrok się spotkał, wokół zapadła głucha cisza najbardziej wyczuwalna właśnie dla ich. Chłopak nadal siedział, a jego oczy mówiły wszystko. "Już po tobie."
Zdecydował.

***

Gdzie popełniłem błąd?
Jest wiele możliwości. Gdybym nie oddawał broni, mógłbym to inaczej rozegrać. Mógłbym go zabić zaraz po tym, jak jego ręka zjechała pod stół.
Mogłem też przywalić mu kuflem, gdy podczas mojej gadki rozglądał się nerwowo po sali.
Ale nie, mi się zachciało pokojowego rozwiązania...
Mogłem nie brać w ogóle tego zlecenia.
Nie, nie mogłem. To akurat pewne, musiałem to zrobić. Kurwa. Wielu powiedziałoby, że to głupota, kretynizm, samobójstwo. Wiedziałem to, z resztą podzielam zdanie tych ostatnich... Ale nie mogłem tego nie zrobić.
Chyba takie było moje przeznaczenie. Wieczna ucieczka przed mściwą mafią, aż do śmierci ich bossa, lub mojej.
I to już koniec.
Aż trudno uwierzyć.




***

W męczącej, przeciągającej ciszy dało się słyszeć iglicę uderzającą w spłonkę. I tutaj powinna skończyć się historia Hawk'a, jednego z wielu, którzy popełnili błąd. Nie ma jednak błędów niewybaczalnych, w końcu błąd to błąd. To, co się z nim stanie i jakie przyniesie ze sobą konsekwencje zależy od wielu procesów, zjawisk i istot.
Nie ma jednak błędów niewybaczalnych. Są tylko takie, których akurat nie wybaczono.

***

Stuknięcie przerwało ciszę, nie nastąpił jednak wyczekiwany huk wystrzału. Chłopak zdążył zaledwie jęknąć, zanim kufel z resztkami niedopitego piwa roztrzaskał się na jego głowie. Łowca nie zamierzał zmarnować danej mu okazji i naprawił swój błąd. A przynajmniej, starał się to zrobić.
Zabójca wyjął pistolet spod stołu i wystrzelił dwukrotnie w ofiarę, walcząc z otumanieniem, oba strzały chybiły. Fart.
Mężczyzna zdołał złapać lewą ręką za nadgarstek trzymający broń i odsunąć go na bok, w kierunku ściany, prawą zaś wymierzył mordercy mocnego sierpowego. Musiał jednak puścić go i odskoczyć przed ostrzem, którym nagle zaczął chaotycznie machać oponent. Wiedział, że to pułapka, jednak nie miał innego wyjścia. Napiął mięśnie, już miał się pochylić, gdy chłopak szybko wymierzył w niego broń.
Kolejny, nic nie niosący ze sobą stuk.
Kolejny niewypał.

Hawk nie zwolnił ani na chwilę. Nie zamarł gdy zauważył lufę wycelowaną w jego głowę, a za nią, na drugim planie pełen satysfakcji i nienawiści uśmieszek. Nie pokonał wielkiej odległości przez ten ułamek sekundy, ale i nie poddał się gdy spojrzał w oczy śmierci. Nie popełnił tego samego błędu drugi raz.
Płynnie wyciągnął niewielki nóż z wysokiej cholewy buta. Ćwiczył ten pozornie prosty element, żeby ograniczyć potrzebny czas do minimum. Już kilkukrotnie przekonał się, że było warto.
Przechylony do przodu zamachnął się, czując opór, gdy wbił się w krtań, jednak ostrze nie zatrzymało się, przecięło głęboko gardło i poleciało kawałek dalej, aż sterująca nią ręka jej nie wyhamowała.

Trup padł na podłogę. Zachował przytomność jeszcze na sekundę, może dwie, nie był w stanie jednak nic zrobić. Stało się.
Hawk usiadł na starym miejscu i przez chwilę przyglądał się swojemu "dziełu". Potem podniósł głowę i przyjrzał się reszcie obecnych. Wszyscy na niego patrzyli, choćby przelotnie. Każdy był ciekaw, o co poszło, co będzie dalej, i czy zwycięzca zabierze pistolet, czy może zostawi fant przy ciele, ot tak, z roztargnienia czy szoku.
Mężczyzna najpierw wytarł nóż z krwi i schował go, potem przeszukał ciało, pistolet zaś schował za pas, pod płaszczem. Gdy podniósł głowę, stałą przed nim Rika.

To była krótka rozmowa, która zręcznie udawała "rozmowę rekrutacyjną". Wymienić przydatne umiejętności, pokazać swój bezkonfliktowy charakter i błysnąć odrobiną inteligencji i już.
Był członkiem Los Diablos.
Przedstawił się grzecznie, w końcu i tak nie miało to większego znaczenia. Zgłosił gotowość swojemu nowemu pracodawcy i usadowił się przy stole w głębi karczmy.
Nie to, żeby uniknięcie śmierci zmusiło go do refleksji, ale chciał posiedzieć w spokoju, wyciszyć się, doprowadzić do mentalnej równowagi przed akcją. Położył łokcie na stole i złączył dłonie w modlitewnym geście. Broda oparła się o kciuki, a palce wskazujące dotykały nasady nosa, tuż pomiędzy oczami. Usłyszał jeszcze, jak Rika przywołuje do siebie jakąś szczupłą dziewczynę siedzącą spokojnie przed nim. Nadal obserwował otoczenie, nasłuchiwał, jednak pozwolił sobie na dokładniejsze przemyślenie sytuacji, jak miała miejsce dosłownie przed chwilą. Skąpstwo lub niedokładność jakiegoś rusznikarza, może nawet tego młodego zabójcy, sprawiła że aż dwa naboje nie wystrzeliły. O czymś takim trzeba było pomyśleć.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 02-09-2010, 23:10   #9
 
Dzony Kombajn's Avatar
 
Reputacja: 1 Dzony Kombajn nie jest za bardzo znany
Cóż się dzieje? Świat zawirował, duchy zaryczały przez moment, ukazując swą moc, zwalając starca z nóg. Nogi już stare, ale nigdy nie zwalono z nóg Turduka, bo Turduka zwalić się z nóg nie da, jedynie duchy to potrafią, ale Turduk słucha.

Turduk kusikiliza.

- Maldito sea... (Niech to...) - cichy szept zdał się słyszeć z wysuszonych ust. Starzec był rozpalony do czerwoności, nieprzychylny los rzucał nim po pustyni o wiele dłużej, niż był skłonny spamiętać.

- Ja może wojownik, ale ja wiedzieć, ja pomóc.

Głos z zaświatów oferuje życie. Jakże życie może oferować, Turduk ma silne serce, silne nogi, to jego jest życie. Umorduje skorpiona, ogon wyrwie z truchła, życia nie trzeba, kiedy życie jest w nim.

Kaszel, piekący ból przebił się przez moment nieświadomości.

Czyżby... jednak?

- Ja znaleźć je daleko stąd, za pustynią, w strasznych, ohh, strasznych ruinach. One pomóc, bo ja wiedzieć, że one pomóc. Mi pomóc.

Głos z zaświatów, nakazuje życie! Atakuje, wpycha duszę z powrotem! ¡Vete! Nie nakazuj żyć...

- Kitu gani hii? (Co to jest?) - Starzec przeżuł chwilę gumową tabletkę, szybko jednak połykając gorzką zawartość. Otworzył oczy, gdy poczuł się nieco pewniej.


- Malaika vijana anaokoa un viejo... (Młody anioł ratuje starca...)


- Ty jesteś mądry, bardzo mądry, ja to wiem, bo masz twarz starego i siwe włosy masz. Tacy są mądrzy, a ja silny. Silny tak, że w pojedynkę powalę szpona śmierci! Bardzo silny! I my razem, my razem, ja i Ty, to będziemy mieć dużo, dużo wszystkiego. Ty chcesz mieć dużo? Ja chcę mieć dużo! Ta kobieta, zła kobieta, ona jedzie do Sfrinfing. I my za nią i ona zabije tych, co mają dużo, oni zabiją ją, a my wtedy zabierzemy dużo i mieć dużo! Dobry plan, dobry? Powiedz, że dobry!


Pastylka z każdą minutą coraz silniej działała kojąco na stare ciało, toteż Turduk był w stanie wymamrotać więcej, niż dotychczas.

- Sfringfing, Ty mówisz mnie? Co dużo mieć, my chcemy? My mamy dużo mięska, jadać, mniam, mniam, ciam, ciam! - Turduk wyciągnął zza szarego od kurzu swetra zasuszone kawały mięcha, miejscami podgniłe i ponownie zasuszone. - A, że Ty plan tu masz. - Spojrzał w stronę siedzącej Riki. - Mwanamke mbaya (zła kobieta), umrą oni, umrą nie oni, my nie umrą. ¡Bueno!


- I ja więcej. Ja więcej. Jest, bo mieć blaszany! Ja umiem jeździć blaszanym! A on szybszy niż koń! O wiele! Ja go schować, ale ja tobie pokazać, bo Ty jesteś wielki przyjaciel Krudusa! Ja Krudus! Krudus, a Ty? Ty jak?


- ¿Un carro de acero? (Stalowy rydwan?) ¡Qué diablo! Mimi Turduk (jestem Turduk), nogi podnieść, wyjść! Iść, my! Mgła ze smoczych igieł płonących w paszczach ludzi kłuje Turduka w serce. Fuera, rafiki. (Na zewnątrz, przyjacielu.)




Strzały pojawiły się znikąd, co prędko rozbudziło starca, zmuszając go jednak do czołgania się.

- ¡A la salida, al carro de acero, rapido! (Do wyjścia, do stalowego rydwanu, szybko!).
 
Dzony Kombajn jest offline  
Stary 03-09-2010, 12:23   #10
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Charo nazwana śliczną drgnęła i skuliła się nieznacznie. Rozmowy zaczynające się od tych słów rzadko kiedy kończyły się dobrze. Nie podobał jej się śmiech kobiety. Obcesowa reakcja na śmierć niedoszłego zabójcy. Ona sama nie widziała żadnych powodów do dumy. Choć w dziwny sposób cieszyła się, że nie zginął zaatakowany. Całe zajście skutecznie pogorszyło jej i tak posępny nastrój. Zapach krwi uparcie przedzierał się przez kłęby dymu, nie pozwalając jej się odprężyć. A teraz jeszcze to zaproszenie. Zbyt długo widać się zastanawiała. Po trosze wbrew sobie postanowiła odpowiedzieć. Ostatecznie nie mogła pozwolić, by okazja do zarobku przeszła jej koło nosa. Nawet jeśli obcowanie z ludźmi ich pokroju nie wydawało jej się zbyt przyjemne.

Nie siedziała. Po pierwszym nieudanym strzale była już na nogach, teraz pozostawało więc tylko przedrzeć się na drugi koniec sali. Ręka nie pilnowała pustego miejsca przy pasie. Charo skupiała się na omijaniu przeszkód. Potknąć się to ostatnie czego, by chciała. Wzrok miała utkwiony w kobiecie. Przynajmniej w miejscu, z którego dobiegał jej głos. Dalej od wejścia rozróżnianie poszczególnych sylwetek przychodziło jej z jeszcze większym trudem. Ktoś na moment zastąpił jej drogę. Instynktownie uchyliła się przed wyciągniętą ręką i syknęła niezadowolona. Nogą otarła się o coś twardego. Nawet nie spojrzała. Zatrzymała się dopiero przed kobietą.

- Charo. To moje imię – uśmiechnęła się z przekąsem i uprzedzając cokolwiek, co mogłaby powiedzieć tamta rzuciła jeszcze – Chcę jechać z wami.

Kłamstwo. Nie czuła się przy nich pewnie. Na przekór temu szurnęła stopą przysuwając sobie krzesło. To samo, o które otarła się po drodze. Poprawiła czapkę na głowie i mankiety swetra. Bez kontaktu wzrokowego wydawała się być bardziej skupiona na sobie samej niż pozostałych siedzących przy stole. Przebywanie w środku baru męczyło ją coraz bardziej. Nie znosiła takich wnętrz. Nie kiedy musiała poznawać innych. Zapachy poszczególnych osób mieszały się. Tych, którzy siedzieli we względnej ciszy było jej jeszcze ciężej wyłowić. Po słabej woni prochu poznawała, że mężczyzna, który chwilę wcześniej przedstawił się jako Hawk siedział dość blisko niej. Innego z zainteresowanych najwyraźniej minęła po drodze. Ciekawa była dlaczego kobieta zawołała właśnie ją. Miała tylko nadzieję, że nie widziała w niej celu obraźliwych komentarzy i uwłaczających propozycji. Choć na dobrą sprawę propozycje wspólnego zabijania też nie były najlepsze. Charo chwalić się nie zamierzała. W uszach brzmiały jej jeszcze zapewnienia tamtego mężczyzny. Odbieranie życie było widać cenioną umiejętnością.

Podniosła wzrok na wysokość twarzy przywódczyni gangu, wlepiając na moment spojrzenie lekko zamglonych oczu w niewyraźny cień. Wyciągnęła przed siebie nogi i przeciągając się na krześle odchyliła do tyłu.

- Wasze warunki słyszałam. Nie odstawię niezamierzonych popisów, dość powiedzieć, że wiem na co się piszę. – Mówiła spokojnym głosem, bez cienia wahania. Z kieszeni kurtki wyciągnęła przeciwsłoneczne okulary i nie przejmując się półmrokiem panującym w pomieszczeniu założyła je sobie na nos. Spokojnie czekała na niechybne komentarze. Cierpliwość była w końcu częścią jej natury. Odprężyła się nieznacznie. Z rękami zwisającymi swobodnie z oparcia uśmiechnęła się niespiesznie do tej, która ją zawołała. Uwagi o niewłaściwym tonie postanowiła zachować dla siebie. Będzie na nie jeszcze czas, jeśli się z nimi zabierze. Podobnie, jak będzie jeszcze czas na poznanie wszystkich osób. A przynajmniej na dokładne się im przyjrzenie. Teraz kiedy jeden z nich wyszedł, Charo postanowiła możliwie szybko iść w jego ślady. Na zewnątrz dopasuje do siebie elementy układanki. Tembr głosów, szmer ubrań. O wiele łatwiej było prowadzić rozmowę widząc emocje na twarzach rozmówców. Tutaj była tego pozbawiona.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172