Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2011, 13:12   #191
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
W ferworze pracy i natłoku wydarzeń, James zupełnie zapomniał, że zarażeni istnieją naprawdę. Wszystko, co robili, robili po to, żeby się przed nimi obronić, ale bezpośredniego kontaktu z chorobą dawno już nie mieli, nie licząc incydentu w biurze Granta.

No, to ciach!

W ciągu jednej sekundy, dyrektor odzyskał całą pamięć. Zaraza zwaliła się na nich potężnym ciosem. Udało im się uniknąć powodzi, ale teraz zalała ich fala zarażonych, z którą niewiele tak naprawdę mogli zrobić. Mimo oddawanych strzałów, zarażonych przybywało i przybywało, nadpływali ze wszystkich stron, jakby się wzajemnie nawoływali i napędzali.

James był pośród tego wszystkiego i nie za bardzo mógł reagować, bo na rękach miał cały czas, drącego się w niebogłosy Juniora.

-Kto zdrów, niech ewakuuje się do głównego budynku!!!!! - krzyknął, ile tylko miał sił w płucach i sam zaczął biec w kierunku swojej siedziby, którą przejęli po dawnej dyktatorce.

Kilka osób posłuchało, inni pobiegli w sobie tylko znanym kierunku. Z każdej strony słychać było coraz rzadsze strzały. Krzyki ludzkie często urywały się nagle, inne przeradzały się w skowyt rozdzieranych żywcem ludzi. Sytuacja była makabryczna.

-Szefie, szybko! - krzyczał stojący w drzwiach ochroniarz. Przerażonym wzrokiem rozglądał się dokoła, wypatrując zarażonych. Kiedy tylko James z Juniorem na rękach wbiegli za próg, młody mężczyzna zamknął drzwi z hukiem. James słyszał kroki za sobą, jednak nie mógł wiedzieć czy biegli za nim zarażeni czy nie. Mógł modlić się o jedną z dwóch rzeczy: aby byli to zarażeni, bądź aby nigdy nie dowiedział się że byli to żywi ludzie.

W drzwi zaczęły drapać paznokcie i zęby głodnych mieszkańców miasteczka.

Uzbrojeni, zajęli miejsca w oknach na wyższych kondygnacjach. Z tej perspektywy mogli łatwiej się ostrzeliwać.

-Ty - wskazał jednego z ochroniarzy. -Zostaniesz na dole. Jak dam ci znać, to znaczy że masz otworzyć drzwi i wpuścić ocalałych. Ja będę wszystko widział z okna.

Sytuacja nie była wesoła. W środku był tylko Grant z Juniorem i trzech innych uzbrojonych mężczyzn. Udało im się również wpuścić do środka kilka osób, które nie miały przy sobie broni. Tym samym przyjęli na siebie odpowiedzialność za nich, bez żadnego wsparcia z ich strony.

Ostrzeliwanie się może i przynosiłoby efekty, gdyby nie to, że zarażeni reagowali, jak smok: z jednej odciętej głowy, wyrastały dwie.

James rozglądał się za innymi możliwościami ewakuacji i ucieczki z miasteczka. Opuścić niezauważenie budynek nie było problemem, gorzej było, jeśli mieli pozyskać jakiś samochód. Akcja byłaby zbyt ryzykowna, a grant nie wyobrażał sobie siebie biegnącego przez las z Juniorem na rękach.

Lanie wrzątkiem też było chyba bez sensu. Nie pozostało mu nic innego, jak zweryfikować w tych trudnych warunkach, czy to co widział u siebie w biurze, było prawdą, czy tylko mu się przewidziało. Czy wzrok zarażonej na widok Juniora na chwilę się odmienił, czy to fantazja Jamesa podsuwała mu chore pomysły.

Udało mu się z pomocą nieuzbrojonych mieszkańców sklecić prowizoryczną leżankę dla małego i opasać ją linami, które umożliwią natychmiastowe wciągnięcie malca z powrotem do góry.

Z tak przygotowanym bolidem podeszli do okna i we dwóch złapali za liny, powoli opuszczając małego w kierunku wściekłej hordy, na tyle jednak wysoko, żeby ich wściekłe łapy nie mogły go dopaść.

-Hej! Spójrzcie tutaj – zawołał Grant.

Junior płakał niemiłosiernie.

***


Simon wiedział jedno: pozostawanie tu nie ma sensu. Żołnierze ogołocili dom z tego, co mieli ogołocić i w tym samym momencie, budynek przestał być dla nich fortecą, z której mogliby się bronić. No bo niby czym? Tymi marnymi pistoletami, które łaskawie zostawili im mundurowi?

A kawałek dalej, grant na pewno zamartwiał się, co się z nimi dzieje. Tam powinni być bezpieczni, udało im się przecież stworzyć nieźle strzeżony teren.

Żeby odpalić samochód, trzeba było najpierw wybić szybę, później pogrzebać przy kablach, ale w końcu usłyszeli przyjemny głos silnika.

Gdy tylko wszyscy znaleźli się w środku, ruszył w kierunku Tonopah.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 05-12-2011, 13:12   #192
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
W korku przed którym stał Charles nie panowało żadne poruszenie. Nikt na nikogo nie trąbił. Nie było wyzwisk pod adresem "dupy wołowej nie kierowcy". Żadna baba nie utrudniała ruchu tym, że akurat błyszczyk z ust jej się starł i musiała go poprawić. Dzieci nie bawiły się na tylnym siedzeniu, wrzeszcząc i skacząc. Żadne radio nie reklamowało nowych prezerwatyw firmy "Durex" ze specjalnymi wypustkami dającymi przyjemność obojgu partnerów.

Zamiast tego wszystkiego była przejmująca cisza. Charles poruszał się powoli z przygotowaną do strzału bronią. W samochodach nie było nikogo. Nagle jego uszu dobiegł dziwny dźwięk, przypominający przecinający powietrze strzał z kuszy czy łuku. Ułamek sekundy później tuż za nim na ziemię zwalił się martwy zombie. Strzała wystawała z tyłu jego głowy. Mężczyzna nie mógł otrząsnąć się z faktu, iż o mało nie zginął przez swoją nieuwagę. Dopiero po chwili dostrzegł wynurzającą się z krzaków obok drogi postać, która prawdopodobnie była jego wybawcą.

Na ulicy pojawiła się kobieta z łukiem. Domysły Charles'a co do pochodzenia dziwnego dźwięku były więc prawidłowe. Sama kobieta celowała w eks-policjanta kolejną strzałą nałożoną na cięciwę.


-Ugryzł cię ten albo inny?- zadała krótkie acz treściwe pytanie.
Była bardzo ładna. Długie, czarne włosy spięte miała gumką z tyłu głowy. Delikatne, bardzo kobiece rysy nadawały jej niemal nieziemskiej urody. Oczy koloru ciemnozielonego były niemal hipnotyzującego. Charles dopiero po chwili pokiwał głową przecząco, odpowiadając na zadane pytanie. Kobieta opuściła łuk, zdejmując strzałę z cięciwy.
-Wybacz, nie chcę ryzykować. Anna.- przedstawiła się, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny.


**************************************

Budynek był oblężony. Niczym średniowieczna twierdza. Trupy dobijały się do drzwi czując zapach świeżego mięsa. Pomysł Jamesa na wypuszczenie na specjalnie przygotowanej linie Juniora nie przypadł nikomu do gustu, jednak dotychczas jego decyzje były niezwykle trafne.

Nosidełko zawisło niewiele ponad zasięgiem rąk zarażonych. Ku zdziwieniu wszystkich ocalonych, truposze wpatrywały się w płaczący koszyk zahipnotyzowane. Nie robiły kompletnie nic po za wpatrywaniem się w płaczącego Juniora. Nic ponadto. Żadnych łez. Żadnego uczłowieczenia, na co liczył prawdopodobnie James.

Za to pisk kobiety znajdującej się w pomieszczeniu obok zmusiły wszystkich do zaprzestania dziwnego eksperymentu. Kiedy Junior znalazł się już bezpieczny ponownie w ramionach James'a wszyscy pobiegli do piszczącej kobiety. Stała ona na stole, piszcząc w niebogłosy. Na ziemi obok stołu znajdowało się kilka szczurów. Zwykłych, szarych szczurów. Mężczyźni odetchnęli, spodziewali się bowiem znacznie gorszej sytuacji. Odetchnęli, choć w cale nie powinni.

Dopiero po chwili Mark, wysoki farmer zauważył, że szczury zachowują się niezwykle dziwnie. Kiedy zbliżył się do jednego, krzyknął niczym kobieta i odskoczył od gryzonia jeszcze szybciej niż kobieta wbiegła na stół. Szczur był zarażony.


Co gorsza, z łazienki wychodziły kolejne szczury. Było ich coraz więcej, a każdy nosił na sobie znamiona epidemii.


**************************************

Koła samochodu zawirowały w błocie, by po chwili wystrzelić samochód do przodu. Simon rozjechał kilka truposzy, nie przejmując się tym do momentu aż szyba była zbyt brudna by cokolwiek zobaczyć. Kilkukrotne wciśnięcie wajchy odpowiedzialnej za spryskiwacze do szyb nie przyniosły efektu. Najwidoczniej nikt nie pomyślał o sprawdzeniu poziomu płynu do spryskiwaczy. Simon musiał się zatrzymać.
-Pójdę przemyć szybę.- zaofiarowała się czarnoskóra kobieta, która powoli wracała do siebie.
Wyskoczyła z samochodu, rozglądając się po okolicy. Mężczyźni siedzący z przodu odbezpieczyli i przeładowali broń. W oddali majaczyły pojedyncze sylwetki zombie, żadna jednak bezpośrednio nie zagrażała trójce uciekinierów. Kobieta zaczęła przecierać szybę kawałkiem szmaty. Szło jej to całkiem dobrze, zamoczona w kałuży szmata sprawdzała się idealnie.

Kiedy już kończyła wydarzyło się coś co najmniej dziwnego i niespodziewanego. Niemal zapadła się pod ziemię, znikając przed maską z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Kiedy mężczyźni wyskoczyli z samochodów, krzyk murzynki rozdzierał okolicę. Kiedy jej dopadli, była wciągnięta niemal do połowy pod samochód. Dwaj mężczyźni bez problemu wyciągnęli ją spod pojazdu.

Jej nogi były poważnie pogryzione. Rozległe rany obficie krwawiły i nie rokowały dobrze dla kobiety. Spod samochodu dobiegało warczenie i charczenie charakterystyczne dla zarażonych. Shaun schylił się ostrożnie zaglądając pod samochód. Był tam przyczepiony zombie, a raczej to co z niego zostało, czyli górna część klatki piersiowej z głową i jedną ręką. Za samochodem ciągnął się czerwony ślad pozostawiony przez organy wewnętrzne zarażonego. Warczał i wyciągał rękę w kierunku Shauna.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 08-12-2011, 12:33   #193
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Szczury?

„Kurwa, kurwa, kurwa” - klął w myślach Grant, przestając powoli widzieć dla siebie i pozostałych jakąkolwiek szansę na przetrwanie. Z minuty na minutę było coraz gorzej i nie było widać żadnego światełka w tunelu.

Junior nie zadziałał. Zarażeni wcale nie zaczęli okazywać na jego widok ludzkich emocji. Atakowali dalej. Nie było żadnej szansy, żeby się ich stąd pozbyć.

James rozglądał się po pomieszczeniu, szukał rozwiązania, szukał czegoś, co uratuje ich tyłki – ucieczkę stąd traktował jako ostateczność.

W pewnym momencie zobaczył. Zobaczył coś, co mogłoby się udać.

-Wszyscy na stoły! - krzyknął. - A ty, łap! - rzucił nieuzbrojonemu mieszkańcowi zapalniczkę. -Odpal ją i przytknij do tej czujki przeciwpożarowej. Reszta niech nie waży się schodzić na podłogę! Ty, przy drzwiach, na mój znak otworzysz i też wskakujesz na stół! Ja strzelę w te przewody i poczęstujemy ich i te szczury prądem.

Wszystko było na dobrej drodze do kolejnego drobnego zwycięstwa nad zarazą, gdyby nie to, że nie przewidział, że przecież cały czas ten czas woda ze zbiorników z systemu przeciwpożarowego była wykorzystywana do codziennego życia. Ben przytknął zapaloną zapalniczkę do czujki, tryskacze się uruchomiły i... gdzieniegdzie spadło kilka kropel, w niektórych miejscach nawet mały strumień, ale to wszystko za mało, żeby w jakikolwiek sposób móc wykorzystać wodę jako przewodnik.

„Kurwa, kurwa, kurwa!” - klął w myślach James, wiedząc już, że jedyne co im zostało, to ucieczka. Zdążył jeszcze chwycić plecak z podstawowymi rzeczami dla Juniora i zawołał:

-Ewakuujcie się ludzie! Przez okna z tyłu budynku!

Zdobycie samochodu graniczyło z cudem, dlatego kroki skierowali od razu w stronę lasu. Biegł, a z nim dwóch innych mężczyzn. Reszta została w budynku. Nie było czasu na zastanawianie się nad ich losem. Trzeba było biec. Biec. Biec przed siebie i liczyć na jakieś cholerne szczęście, żeby wyjść z tego cało.

James zamknął tym samym kolejny rozdział swojego życia: Tonopah. Tego miasteczka już nie było i nikt nie będzie pamiętał, że James Grant był tam kiedyś burmistrzem.

Nikt.

***

Wiadomo było, że łatwo nie będzie. Zaraza nie odpuszczała, a oni nie mieli czasu na dłuższe dyskusje z epidemią, jeśli chcieli cało dojechać do Tonopah. Niemniej jednak, krótki postój na przetarcie szyb okazał się niezbędny. Ich broń o słabym zasięgu, bo tak można nazwać pistolety, które dostali od żołnierzy, nie jest czymś, co by powstrzymało atakujące ich hordy, dlatego samochód musiał być używany jako taran, a to zdecydowanie skracało jego żywotność. Ale mieli już niedaleko.

I było ich coraz mniej.

Najpierw czarnoskóra, która potwierdziła, że zarażeni potrafią schwytać się dosłownie wszystkiego. Nic więcej nie mogli zrobić. Musieli ją tu zostawić. Simon wskoczył błyskawicznie do samochodu i wołał do Shauna:

-Wskakuj, nic tu po nas! - naciskając przy tym pedał gazu, jakby nie mógł się już doczekać, kiedy na najbliższych wertepach pozbędą się pasażera na gapę. Shaun wskoczył do samochodu i... wyskoczył znowu, ględząc coś o bagażniku i czymś jeszcze. Simon nie wytrzymał i ruszył z miejsca, obserwując jak postać wiecznej gaduły znika mu w tylnym lusterku.

Byle do przodu. Byle dalej. Byle do Tonopah i Jamesa.

Droga sprawiała mu niemało problemów, bo nie jechał główną drogą, żeby nie musieć przebijać się miasteczko, które mijali jadąc do elektrowni. Liczył, że wymijając je z daleka, uniknie kilku niepotrzebnych starć. Ale bezdroża również były zarażone. Dopadały ich nie tylko ludzkie wraki, ale i chore zwierzęta, które z pasją rzucały się prosto koła. Do tego dochodziły liczne nierówności terenu i Simon klika razy bliski był dachowania.

Ratowały go stalowe nerwy. I adrenalina, która kazała mu ciągle przeć do przodu.

O Shaunie zdążył już zapomnieć. Teraz ważne było, żeby tylko nie zgubić drogi.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 12-12-2011 o 12:08.
emilski jest offline  
Stary 08-12-2011, 22:10   #194
 
Lechun's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skałLechun jest jak klejnot wśród skał
Cisza. Charles nie słyszał nic, prócz własnego oddechu. Uruchomił wszystkie zmysły, by zarejestrować czyjąkolwiek obecność. Każdy nerw jego ciała był gotowy do działania. Był czujny jak jeszcze nigdy.

To wszystko było za mało.

Dopiero tajemniczy świst i dźwięk padanego ciała uzmysłowiło mu, jak blisko był śmierci. Jak łatwo się do niego zakraść i wbić zęby w ramię. Jak łatwo mu strzelić w plecy. Jak łatwo go uśmiercić.
Serce podeszło mu do gardła, z trudem też powstrzymał odruch wymiotny. Chyba nigdy nie przyzwyczai się do niebezpieczeństwa i śmierci. Gdy źródło wystrzelonej strzały(naprawdę ładna kobieta) zapytała go o ugryzienie, pokręcił przecząco głową. Ona celowała do niego do niego z łuku, on do niej z pistoletu. Nie miał żadnych wątpliwości, że zawahałaby się strzelić. W przeciwieństwie do niego. Na szczęście opuściła łuk.
-Wybacz, nie chcę ryzykować. Anna.- przedstawiła się, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny.
- Charles... I miło poznać, mimo... okoliczności. - odpowiedział, opuszczając broń. Nie zrobił tego wcześniej z jednego powodu: zapomniał o niej. Jeszcze był szoku. - Jesteś tu sama?
- Tak. - odparła nieco smutniejszym tonem a blask dotychczas widoczny w jej oczach mocno przygasł. - A ty? Jesteś z kimś czy sam? Masz jedzenie? Broń? - zaczęła zadawać pytania.
Charles mimowolnie zacisnął dłonie na broni i automatycznie włączyło mu się czerwone światełko. A jeśli to pułapka? - Jest nas dwójka. Ja i mój partner, Jimmy. Niedługo nas dogoni. A jedzenia mamy, starczy dla trzech osób. Gorzej z bronią...
Kobieta popatrzyła na niego z delikatnym uśmiechem.
- To dobrze, łatwiej nam będzie przeżyć.- dodała, po czym wyjęła szybkim, pwrawnym ruchem strzałę z głowy truposza. Na widok zdziwionego spojrzenia Charles’a odpowiedziała - Nie mam wielu strzał. Staram się dbać o te, które mam. - kiedy skończyła wycierać strzałę w ubranie truposza spytała przyglądając się nowo poznanemu mężczyźnie.
- Przedstawisz się czy mam mówić do ciebie per pan?- z coraz śmielszym uśmiechem spytała.
- Już mówiłem, Charles. Funkcjonariusz Charles Williams, z policji stanowej. Chyba. Znaczy, że chyba mówiłem... No - podrapał się po głowie, przy okazji poprawiając czapkę policyjną. - Jak udało ci się tutaj przeżyć?
- Wybacz, jestem nieco rokojarzona.-
z lekkim rumieńcem wstydu odpowiedziała kobieta - W okolicy mój dziadek miał domek w lesie, był myśliwym. Jak wybuchła ta zaraza to uciekłam tutaj, nie wiedziałam gdzie mogłabym jechać. No i jakoś tutaj żyję. W okolicy jest całkiem sporo samochodów, czasami udaje mi się coś znaleźć do jedzenia. Jeśli ty i twój przyjaciel będziecie chcieli to możecie na kolację wpaść do mnie.- dodała z mrugnięciem oka.
To brzmiało nie tylko prawdopodobnie. Sam by tak zrobił, gdyby tylko miał możliwość i odpowiednie umiejętności, by przeżyć. Niestety, był tylko cholernym mieszczuchem, który domki w lesie widział wyłącznie na urlopie. A i to nieczęsto.
- Jak daleko stąd jest ten domek? - schował broń do kabury. Jednak jej nie zapinał.
- Piętnaście minut piechotą. - odpowiedziała kobieta, mocując na łuku wydobytą z zombie strzałę. Charles odwrócił głowę w stronę radiowozu. Przecież go tak nie zostawi!
- Autem się dojedzie? -Kobieta pokręciła przecząco głową.
- Nie od tej strony.-
- Trudno. W takim razie chodźmy. - powiedział, włączając alarm. Jak ktoś spróbuje się włamać, STWORY mu to uniemożliwią. Plan marny, bo i on później nie wejdzie... Ale zawsze to jakiś plan...
- Nie czekamy na twojego partnera? - spytała zdziwiona Anna.
- Mam krótkofalówkę.
Kobieta bez słowa ruszyła między drzewa. W międzyczasie na cięciwę łuku naciągnęła kolejną strzałę. Charles kątem oka zobaczył przypięty do paska duży, myśliwski nóż. Kobieta miała jak widać umiejętności niezbędne do przeżycia w świecie opanowanym przez zombie i była przygotowana na niejedno.

***

Dwie skulone sylwetki pozoli przemieżały las. Zarówno Anna jak i Charles starali poruszać się jak najciszej tylko potrafili. Mimo bacznej obserwacji okolicy nigdy nie było wiadomo gdzie mógł czaić się jakiś zarażony.
Spacerek po lesie trwał około dwudziestu minut. Po tym czasie pomiędzy drzewami zamajaczył wysoki, drewniany płot. Kobieta podeszła do furtki i otworzyła je schowanym w kieszeni spodni kluczem. Kiedy oboje znaleźli się za płotem, Charles poczuł się jakby znalazł się w innym świecie. Na grządkach rosły pomidory i ogórki. Główki sałaty wyrastały tuż obok. Na drzewach dojrzewały jabłka i gruszki. Obok drzew stał nieduży drewniany domek.


Kobieta widząc zdziwienie swojego gościa uśmiechnęła się delikatnie.
- Mówiłam że próbuję sobie jakoś dawać radę.-
- Nie sądziłem, że tu może być aż tak... Normalnie...
- Uwierz mi, nie jes tak zawsze. Bardzo często truposze dobijają się do bramy.
- dodała z niewesołą miną.
- Wierzę... - szybko dodał.
- Chodź do środka. Umyjesz się, może coś zjesz.- zmieniła temat. Wzmianka o kąpieli wypowiedziana była pół żartem pół serio, bo w rzeczywistości Charles nie pachniał najładniej.

Nie musiała powtarzać dwa razy.
 
__________________
Maturzysto! Podczas gdy Ty czytasz podpis jakiegoś grafomana, matura zbliża się wielkimi krokami. Gratuluję priorytetów. :D
Lechun jest offline  
Stary 13-12-2011, 12:59   #195
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Simon

Prędkościomierz wskazywał zdecydowanie za wysoką wartość. Kierowca nie zwracał jednak na to uwagi. Kiedy wyjechał w końcu na asfaltową drogę ryzyko wypadku zmalało znacznie. Śliska nawierzchnia nie była może zbyt bezpieczna, jednak bezpieczniejsza niż gruntowa, zasłana dziurami dróżka.

Samochód pokonywał kolejne kilometry. Miasteczko majaczyło pomiędzy drzewami. Simon odetchnął z ulgą. Zaczął zwalniać przez pierwszymi zabudowaniami i mostkiem prowadzącym na teren twierdzy ocalałych. Przemknął przez drewnianą konstrukcję lekko zaniepokojony brakiem strażników.

Samochód minął jeden z budynków, wjeżdżając na plac główny miasta. Gdyby prędkościomierz nie wskazywał 60km/h, Simonowi prawdopodobnie udałoby się wyhamować. Wciśnięty do podłogi pedał hamulca nie dał nic. Koła straciły przyczepność na mokrej nawierzchni, a rozpędzony pojazd wpadł w dziki tłum zombie. Oczy Simona rozszerzyły się z przerażenia. Stał w morzu głodnych trupów. Błyskawicznie otoczyły pojazd, uderzając w karoserię i szyby rękami i głowami. Trupy robiły wszystko, aby dostać się do mięsa. Wszelkie próby manewrowania spełzły na niczym. Kilka przejechanych zarażonych trupów utrudniło jazdę czy to do przodu, czy to do tyłu. Silnik rzęził z powodu przegrzania. Simon tracił zimną krew.

Szyby z tyłu samochodu uległy pod naporem ciał. Mężczyzna chwycił drżącymi dłońmi broń, którą otrzymał od wojskowych. Nawet pełen magazynek nie dawał mu szans na rozprawienie się z hordą, która go oblegała. Popatrzył na to, co zostało z tego świata ze łzami w oczach. Nie był typem bohatera. Nie był twardy jak skała. Chciał żyć. Nie miał jednak wyjścia. Odbezpieczył broń i włożył do ust. Zamknął oczy, a powietrze rozdarł huk wystrzału.



James

James biegł przed siebie bez wytchnienia. Nie zwracał uwagi na rozcięcia na twarzy spowodowane gałązkami. Nie odwracał się. Wolał nie wiedzieć czy ma za sobą grupę zarażonych.

Kiedy płuca nie mogły już nadążyć z pobieraniem odpowiedniej ilości tlenu a mięśnie paliły żywym ogniem, mężczyzna stanął w miejscu. Łapczywie oddychał, modląc się o brak pościgu. Bóg czy ten, w kogo wierzył musiał go wysłuchać. W końcu nie miał teraz zbyt dużo pracy.

Las w około był pusty. Ani żywej czy nieżywej duszy. Zwierząt też nie było. James siadł na zimnej, mokrej ziemi. Musiał odpocząć. Junior na szczęście nie płakał. Mogło to zwabić zarażonych.

Po kilkunastu minutach były dyrektor i burmistrz wstał, otrzepując spodnie z liści i mchu. Ruszył w kierunku przeciwnym do tego, z którego przybył. Przedzierał się przez krzaki i nierówne podłoże. Stracił poczucie czasu. Nie wiedział gdzie jest i kiedy przyjdzie noc.

Po przebyciu kilku kilometrów jego oczy ujrzały wysoki, drewniany płot. Za nim musiał znajdować się dom z żywymi ludźmi, w powietrze unosił się bowiem słup dymu.

Charles

Wnętrze domku było bardzo ciekawie urządzone. Na dole znajdował się salonik z kominkiem, łazienka oraz kuchnia. Na górze ulokowano trzy małe pokoje, każde z łóżkiem i szafkami. Na pierwszy rzut oka kobieta mieszkała w nim sama. W domku panował niezwykły porządek. Każdy przedmiot miał swoje miejsce.

Po wzięciu gorącego prysznica Charles poczuł się jakby odżył. Anna wzięła jego rzeczy do prania, więc musiał chodzić w ręczniku i jej starym szlafroku, więc wyglądał co najmniej dziwnie. Nie przejmował się tym jednak. Po raz pierwszy od dawna nie musiał martwić się o przetrwanie.

Siedział w fotelu wpatrując się w płonące w kominku drwa. Z odpoczynku wyrwał go głos Anny.
-Charles, mamy gościa.- mężczyzna jak oparzony zerwał się z fotela. Ruszył do kuchni, gdzie siedziała kobieta. Jak się okazało, miała ona zamontowany system monitoringu w około domu. Jedna z kamer uchwyciła wysokiego, starszego mężczyznę z dzieckiem na ramieniu, który przyglądał się domowi.
-Co robimy?- spytała Charles'a.

Shaun

Shaun stał na drodze patrząc, jak samochód odjeżdża bez niego. Nie wiedział czemu facet zostawił go samego na pastwę zombie. Nie miał broni, nie miał jedzenia, nie wiedział gdzie jest.

Z rozmyśleń wyrwał go dźwięk charczenia wydobywający się zza pleców mężczyzny. Kiedy się odwrócił, zobaczył kilka żywych trupów zmierzających w jego stronę. bez namysłu ruszył przed siebie, gnając ile sił w nogach.

Wybiegł z lasu, zostawiając zarażonych daleko za sobą. W oddali w odległości kilkudziesięciu kilometrów, majaczyło dość duże miasto. W okolicy nie było widać żadnych zabudowań. Jedna droga prowadziła do biegnącej dalej autostrady, która z kolei prowadziła do miasta.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 13-12-2011 o 13:06.
daamian87 jest offline  
Stary 19-12-2011, 11:26   #196
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Biegł do upadłego. Aż zaczęło zmierzchać. Zbyt zajęty był myślą o ocaleniu życia Juniorowi, żeby zwrócić uwagę, że w pewnym momencie przestał słyszeć ciężkie oddechy innych, towarzyszących mu osób. Nie zauważył, że od jakiegoś czasu biegnie już sam, ściskając tylko w ramionach Juniora. Nie zwracał uwagi, czy biegnie po ścieżce, czy przez sam środek krzaków, które kaleczyły jego twarz swoimi gałązkami. Biegł, jak w szale, a serce o mało nie wyskoczyło mu na zewnątrz.

Dopiero po jakimś czasie zatrzymał się. Doszedł chyba do krańca swoich sił. Stał, ściskając niemowlę i dysząc. Złapała go kolka. Przez pewien czas nie mógł w ogóle się ruszyć. Później zaczął dostrzegać szczegóły: był sam, nie wiedział gdzie jest, robiło mu się zimno, zbliżała się noc. Jak nie znajdzie żadnego schronienia, będzie musiał zacząć budować szałas, chociaż nie – w szałasie nie będzie zbyt bezpiecznie. Noc musieliby spędzić chyba gdzieś na drzewie.

Ruszył się z miejsca i kontynuował wędrówkę. Póki był dobrej myśli, póki miał jeszcze nadzieję.

Okazało się, że dobrze zrobił, ruszając dalej do przodu, bo wkrótce przed nim wyrósł jak spod ziemi, wysoki płot, a za nim niemalże uśmiechał się do niego, całkiem ładny domek. Prawie jak z katalogu. W dodatku dymiło z komina, a to mogło oznaczać tylko jedno: ludzie! Zdrowi ludzie!

Obszedł ogrodzenie dokoła, aż znalazł furtkę i nacisnął dzwonek. Po chwili wyszedł do niego starszy facet i wpuścił go do środka. W środku była jeszcze kobieta. Była... też jak z katalogu. Ładna. Bardzo ładna. Ale najważniejsze, że była kobietą. A on przecież ściskał cały czas w rękach niemowlaka. Anna, bo tak się przedstawiła, wzięła malucha od Jamesa i zniknęła w innym pomieszczeniu. Grant doniósł jej jeszcze swój plecak, w którym miał kilka rzeczy dla Juniora.

Wreszcie ktoś zdjął z niego to brzemię, ten ciężar. Junior co prawda był uroczy, można go było nawet pokochać jak własnego syna, którego nigdy się nie miało, ale to była jednak straszna odpowiedzialność w tych czasach, kiedy za każdym rogiem czaiła się śmierć, a nie wiedziało się do końca, jak takim maluchem trzeba się zajmować. Dopiero, gdy ta odpowiedzialność została zdjęta z Jamesa, poczuł jej ciężar i jak teraz nagle zrobiło mu się lekko.

Usiadł na kanapie i ciężko oparł głowę o poduszki. Chciał zamienić kilka słów z tym mężczyzną, porozmawiać, wymienić historiami, ale nagle na jego oczy usiadło coś niezmiernie ciężkiego... powieki nie mogły dłużej utrzymać tego ciężaru... usta wypowiedziały tylko kilka słów... Chrrrr...

Chrrrr....
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 21-12-2011, 12:41   #197
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Zupełnie nie tutaj zaparkowałem. No nic, trzeba będzie spróbować złapać stopa. - powiedział Shaun i poszedł w stronę autostrady. Nie było żadnych zabudowań, ale wydawało się, że zza każdego krzaka patrzą na niego oczy martwego zła. Z uśmiechem jednak szedł dalej, bo nie ma się co poddawać. Niech sobie patrzą. Niech notują. Tak właśnie można przeżyć wszystko. Z drugiej strony bardzo ciężko znaleźć miejsce parkingowe w dzisiejszych czasach. Zwłaszcza, gdy te pieprzone parkometry są dosłownie wszędzie. Czasem nie da się zaparkować, żeby nie wjechać na ten badziew. Okazuje się też, że nawet jak nie ma parkometra to trzeba go poszukać samemu, bo płacić trzeba zawsze i wszędzie. Pewnie nawet na dach wchodzą te demoniczne sługusy żywego zła. No, ale to już przecież nie te czasy. Teraz już wszyscy nie żyją. Wcześniej chodzili z bloczkami wypisywania mandatów, a teraz chodzą z rozdziawionymi mordami. Wcześniej żerowali na pieniądzach, a teraz na mięsie. Tyle różnic, a jednak wszystko pozostaje takie samo. Shaun zaczął sobie podśpiewywać cicho, gdy w oddali zobaczył ze cztery żywe trupy. Wyobraził sobie, że to są diamenty. Takie z ramionami, nogami i śmierdzącym oddechem. Dziwne diamenty. Dziwne czasy.

I used to think she was the greatest thing
I really cared, gave her a diamond ring
She said she'd rather die than ever leave me
Well I never saw her face since then
And if the law don't get her then I will-
Four little diamonds

Żywe trupy jakoś nie zainteresowały się Shaunem. Może to wcale nie były żywe trupy. Ktokolwiek to był to nie miał zbyt dobrego wzroku. Z drugiej strony odległość była dość duża. A niech sobie chodzą jak chcą. Nawet nie próbują wejść na autostradę, do której Shaun niewiadomo po kiego grzyba się kierował. Pewnie nic z tego nie będzie. Całej tej autostrady. Znał miejsca gdzie nie było autostrad. Gdzie plany budownicze były realizowane prawie po stu latach, a i tak każdy miesiąc przynosił nowe opóźnienia. Urząd odpowiedzialny za budowanie wyprawiał tylko kolejne bankiety, tańce, szańce, a nawet cośtam z koparkami, laserami i bajerami. Cała ta forsa szła na wóde, koks i dziwki. A to co złodziejskie łapy nie sięgnęły, istne okruchy szły na budowanie. Albo na ściemnianie. Afery wybuchały szybko gaszone przez zespoły propagandowe. W sumie cała ta afera z żywymi trupami to też wina skorumpowanych polityków i urzędników. Nagle się okazało, że wszystko to pic. Nikt nie miał kasy na walkę z żywymi trupami. No i specjalnie też nie walczyli. Po prostu ludzie zdychali, a Shaun w tym czasie grał na różnych konsolach i na komputerze. Nie przejmował się zbytnio wszystkim zwłaszcza, gdy usłyszał, że jego narzeczona zginęła w Anglii. Akurat rozmawiał z nią przez Skype, gdy żywe trupy wsypały się do niej do mieszkania i wszystkich pozabijały. Zapłakany nacisnął Internet Explorer, a tam wyświetliła się jego strona startowa generująca różne obrazki. Obrazkiem tamtej chwili był:


Idąc dalej całym tym błotem Shaun pomyślał, że powinien mieć buty do golfa. Nie sposób chodzić po tym gównie. Potrzeba butów do golfa! Ale za chwilę przecież dojdzie na autostradę, a tam będzie potrzebny jedynie kij do golfa. Nie bardzo wiedział skąd przyszło mu do głowy cały ten interes z golfem. Grał jedynie w minigolfa i SimGolf. Znał zasady. Nigdy nie grał w prawdziwego choć kiedyś udawał rycerza w sklepie sportowym. Założył na głowę kask futbolu amerykańskiego i maskę bramkarza hokejowego. Do tego ochraniacze, kij bejsbolowy i kij do golfa i kopał piłkę do siatkówki po całym sklepie aż go ochrona wyrzuciła. To były czasy. Jak wczasy. Na nogach miał Adidasy. A jutro będzie miał zakwasy. Na autostradzie były pasy i brakowało mu kasy. Zjadłby ananasy, bo brakuje mu masy. Shaun z piosenki przeszedł na rymy. Ciekawe czy jest jakiś gaz w powietrzu. To możliwe. To bardzo możliwe, że rząd zrzucał jeszcze jakiś gaz ogłupiający na społeczeństwo, bo to aż niemożliwe, żeby tak łatwo wszyscy dali się zabić przez wyjątkowo tępe żywe trupy.

Shaun w końcu dotarł do tej cholernej autostrady. Przestał podśpiewywać, a tylko pod nosem powiedział:
- Powoli, powoli, bo się rozpierdoli. - po czym podniósł twardy kij do krykieta pierwszej klasy, który nie złamie się na żadnej głowie. Jego właściciel z odstrzeloną głową w tym czasie leżał sobie na asfalcie jakby się opalał. Shaun przyjrzał się mu zwracając uwagę na buty. Dobre, wojskowe buciory, których Shaun nigdy by nie założył. Skradał się powoli między samochodami powtarzając sobie: Trzeba być cicho. Trzeba być cicho. i nagle zaczął tupać próbując strącić całe błoto ze swoich butów. Pomógł sobie też kijem. Są tu jakieś żywe trupy? Nie bardzo. Prócz kilku przypiętych pasami, które teraz się wierzgały niczym w świecie żywego zła psy za siatką, gdy się przechodziło obok chodnikiem. Shaun postanowił iść w przeciwnym kierunku niż duże miasto przy okazji szukając kampera. W jednym słabym serialu widział, że dach kampera to całkiem niezłe miejsce, żeby się ukryć, gdy martwe zło w dużej hordzie patroluje autostradę. Choć w sumie nie miało to żadnego sensu, że żywe trupy akurat trzymałyby się asfaltu... no chyba, że ich też uwierał brak butów do golfa. Może warto byłoby gdzieś znaleźć buty do golfa? Nie. To bez sensu. Nie potrzebował butów do golfa. Potrzebował jedynie świętego spokoju.
 
Anonim jest offline  
Stary 27-12-2011, 19:50   #198
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
James i Charles


James otworzył oczy. Leżał na miękkim materacu, przykryty ciepłym i suchym kocem. Dopiero po chwili wróciły wspomnienia. Domek. Trafił na domek z dwójką ocalałych. Kobieta zajęła się dzieckiem. Wszystko było dobrze. Chyba. W około panowała nieznośna cisza. Nie było słychać kompletnie nic. Ani kroków, ani niczyjego oddechu. Z jednej strony to dobrze, oznaczało to że w pobliżu nie ma trupów. Z drugiej jednak James zaczął się lekko niepokoić, bowiem z tego co pamiętał w domu były jeszcze dwie dorosłe osoby i jedno dziecko.

Wstał z łóżka, odrzucając na sofę koc. Przeciągnął się, rozprostowując ręce i plecy. Już wstawał, gdy kątem oka dostrzegł siedzących w kuchni mężczyznę i kobietę. Usilnie się w coś wpatrywali, nie wydając przy tym ani jednego dźwięku. James skierował się w ich stronę.

Kiedy znalazł się za plecami siedzącej kobiety, zobaczył kilka małych telewizorów na których wyświetlany był obraz z okolicy. Dopiero po chwili był dyrektor zorientował się, że jest to system monitoringu najbliższej okolicy. Uśmiechnął się na widok tak dobrego systemu zabezpieczeń. Mina zrzedła mu jednak dość szybko. W okolicy pałętały się trupy. Niewiele, kilka sztuk, jednak zawsze coś. Dwa z nich stały przy bramce, uderzając w nią miarowo swoimi zgniłymi rękoma.
-Nie wiem czy długo wytrzyma, nie atakowały mnie tutaj nigdy.- wyszeptała kobieta, nie odrywając wzroku od telewizorów.

Do dwóch trupów podeszły kolejne trzy, przyłączając się do próby sforsowania drzwi. Z każdym ciosem materiał oddzielający ocalałych od trupów zdawał się być coraz słabszy.


Shaun


Autostrada zasłana była opuszczonymi samochodami. W większości znajdowały się bagaże i przedmioty osobiste byłych właścicieli. Liczne ślady krwi jasno wskazywały na to, co mogło się tutaj dziać wcześniej. W kilku pojazdach żywe trupy szamotały się coraz mocniej, chcąc dostać się do swojego posiłku. Świeżego, dobrego mięsa.

Shaun przemierzał kolejne metry ostrożnie stawiając każdy krok. Obserwował okolicę, chcąc upewnić się że żaden z trupów nie jest na wolności i nie zaatakuje go. Ku jego radości, wszystkie nie-żywe stworzenia znajdowały się w samochodach.

Większość pojazdów była w bardzo złym stanie. Powybijane szyby, zniszczona karoseria. W większości też wszystkie przedmioty znajdowały się na miejscu, czyli w torbach. Jednak po kilkudziesięciu metrach Shaun spostrzegł, że bagażniki pojazdów są otwarte, a wszystko co znajdowało się wewnątrz było dokładnie przeszukane i wyselekcjonowane. Co więcej, w okolicy pojazdu który przewoził wodę widniały świeże ślady wody. Mogło to oznaczać jedynie to, że w pobliżu są ocaleni.

Przypuszczenia Shauna potwierdziły się kilkaset metrów dalej. Barierka prowadząca do lasu była wyłamana, a na błocie widniały świeże ślady opon, pochodzące zapewne od samochodu terenowego dużego kalibru.

Shaun musiał zdecydować. Poszukiwać ocalałych, czy iść dalej w swoim kierunku.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 08-01-2012, 20:25   #199
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Stanął i podrapał się po głowie. Przypomniał sobie mgliście bandytów, którzy wybili żołnierzy. Przecież ci żołnierze gościli Shauna w luksusowych warunkach! A może było odwrotnie? Może to bandyci gościli go? A żołnierze ich pozabijali? Ech. Nie bardzo wiedział o co chodzi, ale znalazł pudełko czerwonych balonów i butlę z gazem do nich w jednym samochodzie. Ciekawe na cholerę ktoś brał taki sprzęt. Czy to ważne? Nadmuchał je i sznurkami poprzywiązywał do różnych przedmiotów. Plastikowe żołnierzyki poleciały, jak i: łopatka z takiego samego materiału, kanapka, kilka kapsli, dłoń żywego trupa. Najwięcej baloników było potrzebnych, żeby uniosły wciąż ruchomą głowę żywego trupa. W końcu i ona odleciała. Tak patrzył na te 99 czerwonych balonów jak odlatywały coraz dalej i zanucił sobie Nena - 99 Luftballons German Version - YouTube I na tej zabawie spędził cały dzień. W końcu nadszedł zachód, więc wziął kilka ciężkich (i ostrych!) przedmiotów, namiot i sprzęt do rozbijania namiotów (takie metalowe zaczepy i młotki). Wdrapał się na ciężarówkę z wodą i tam rozłożył swoje schronienie na noc. Dzięki wbitym kołkom miał pewność, że w śnie nie zsunie się z dachu i nie zleci. Namiot natomiast zapewnił ochronę przed ptasimi odchodami. Dość szybko zasnął, gdy w jego głowie wciąż grała piosenka o balonach.

Sen Shauna był dziwny. Podróżował zielonym, nadźwiękowym pociągiem zwanym Akrada po pojedynczej szynie będącej częścią Astralnej Magistrali Kolejowej. Ta konkretna kolejka kursowała między R'lyeh, a zakazaną i bluźnierczą Carcossą, nad którą świeciła gwiazda Aldebaran goszcząca dzieci Fomalhaut! W pociągu tym Shaun nie był sam, a siedziała z nim iście oryginalna grupa. Był tam łysy Tomisław jak i człowiek z dużą ilością bomb wciąż i wciąż powtarzający dialog. Saper bredził coś o tym, że nikt go nie docenia, ale zmienią zdanie, gdy wysadzi wszystko w powietrze, a Tomisław z tępym wyrazem twarzy jedynie drapał się po głowie albo przyglądał się dziwnej, deskopodobnej rzeczy, którą trzymał w rękach. Oprócz nich był tam srogi rewolwerowiec ze starożytnym instrumentem muzycznym: rogiem. Wyraźnie jego zdrowie był dość słabe i tylko co jakiś czas pokasływał w rękaw nie zwracając na nikogo uwagi. Miał misję i jechał na kolejne spotkanie z przeznaczeniem. Ci trzej podróżowali osobno, ale były też zwarte grupy. Jedną z nich była latynoska drużyna jakiejś pogańskiej gry, która rozmawiała o sposobie przyrządzania mięsa ludzkiego, a druga to młodzi żołnierze w starodawnych mundurach z bronią przypominającą I Wojnę Światową. Shaun nie miał z nikim większego kontaktu aż przybyli żabowaci słudzy Cthulhu podający posiłek. Zupa była dziwna, a drugie było dosłownie niezidentyfikowane. Najszybciej pałaszowali to wygłodzeni latynosi, a rewolwerowiec z drugiej strony nie tknął niczego. Shaun zagadał rewolwerowca czemu nic nie je, a ten tylko zaczął bredzić coś o kwiatach i wysokich budynkach. Nie tylko był chory fizycznie, ale i psychicznie. Może nawet bardziej niż saper, który wlaśnie opowiadał Tomisławowi po raz setny jak to wysadził kiedyś swoich wrogów w powietrze. Ponoć na koniec na parkingu przed budynkiem tak ładnie uruchomił bomby, że z lotu ptaka płonące samochody wyglądały jak trupia czaszka. W końcu wszedł do przedziału konduktor. A był to niecodzienny widok, gdyż był to samozwańczy bóg w rzeczywistości będący skrzyżowaniem żołwia, krokodyla, szynszyla i kaktusa, a z jego olbrzymich i plugawych ust wystawała piszczałka przebijająca conajmniej kilka wymiarów. Nikt nie patrzył w tamtym kierunku, bo to tylko powodowało coraz większy obłęd, gdy ludzki umysł próbował zrozumieć istotę takiej mnogości. Dziwna istota wysyczała, że docierają do Carcossy, temperatura wynosi 44 stopnie Celsjusza, a wilgotność powietrza jest bliska nieskończoności, gdyby nie dwa małe karły na zachód od drogi czternastej.

W tym momencie Shauna zbudziły odgłosy strzałów. Na szczęście już świtało. Duża grupa uchodźców rozprawiła się z hordą żywych trupów, która próbowała przewrócić ciężarówkę z wodą, na której spał Shaun. Dziwne, że nic z tego przez sen nie czuł. Nie schodząc z ciężarówki Shaun podziękował przybyszom i ku jemu zdziwieniu byli to niemal wszyscy ze snu (może prócz obrzydliwych i żabopodobnych dzieci Ojca Dagony i Matki Hydry i ohydnego i plugawego konduktora pochodzącego prawdopodobnie z Fomalhaut gdzie każda bluźniercza istota bogiem się zwie). Był tu chory i obsesyjny Rewolwerowiec, nie mniej psychiczny Saper, głupi, łysy i gruby Tomisław, wygłodniali latynosi (sztuk: 2; w zimowych kurtkach) jak i czterech wystraszonych lecz zdeterminowanych młodzieńców w mundurach niemieckich z okresu I Wojny Światowej. Shaun zapytał ich dokąd zmierzają, ale każdy z nich szedł gdzieś indziej i żaden z nich nie wiedział czemu stanowią grupę... po chwili Shaun nie wiedział, czy są prawdziwi czy stanowią jedynie halucynację. Chętnie by się do nich dołączył, gdyby istnieli, ale jeżeli to tylko ułuda, wymysł chorego umysłu to wolałby jednak zostać na autostradzie. Wcześniejsi bandyci czy żołnierze (obojętne w tych warunkach) chcieli wyraźnie, żeby zostawić ich w spokoju, więc wchodząc do lasu Shaun przypadkowo mógłby naruszyć ich teren i dostać kulkę. Miał nadzieję, że czerwone baloniki dotarły do odpowiednich miejsc. Zwłaszcza spadająca głowa żywego trupa mogła być dla kogoś wyjątkowym trollem społecznym. Shaun w sumie był z siebie dumny, że ktoś takiego psikusa mógł dostać. Postanowił samemu nigdzie nie iść... no chyba, że ta grupa to nie halucynacja.
 
Anonim jest offline  
Stary 14-01-2012, 12:10   #200
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
James był bardzo zmęczony. Ta odrobina snu, którego zaznał na niewygodnej kanapie, nie pomogła mu za bardzo odpocząć. Otworzył oczy i powoli zaczął poznawać nowe otoczenie, w jakim się znalazł. To był jakiś letniskowy domek. W środku był jeszcze facet, o imieniu Charles oraz śliczna dziewczyna z łukiem. Grant uśmiechnął się do siebie, bo przypomniał sobie młodzieńcze fantazje, kiedy to chłopcy wyobrażają najseksowniejsze babki na świecie. Zawsze jadą konno i polują z łukiem, mają naprężone mięśnie i ciasno opięty podkoszulek, pod którym sterczą dwa twarde zakończenia pięknych krągłości. Anna była właśnie taka – dziewczyna z młodzieńczych snów, bohaterka wilgotnych westchnień amerykańskich nastolatków.

Co ona tu robiła? To był jej dom. Charles przybłąkał się, tak samo jak James. Obaj faceci mogliby być jej ojcami. Różnica wieku rzeczywiście była spora.

Skromne śniadanie. Skromne, bo jedzenia dużo nie mieli – góra na cztery dni. Do tego kawa, herbata. Anna na szczęście zajęła się Juniorem, który wreszcie mógł spokojnie spać w pokoju na górze. Ale coś z tym trzeba było zrobić, bo mleka dla bobasa zaraz zabraknie.

Dom był uzbrojony w system kamer. To pozwalało mieszkańcom monitorować otoczenie bez wychodzenia na zewnątrz. Gdy Grant zobaczył trzy monitory w kuchni, pokazujące czarno biały obraz okolicy domku, poczuł się jak w budce strażniczej. Wszystko wyglądało tak, jakby mieszkańcy od zawsze mieli jakieś problemy z nieproszonymi gośćmi, albo mieli coś do ukrycia. Po prostu.

Nieważne. Problem tkwił gdzie indziej. I po chwili pojawił się w obiektywach kamer. A właściwie kilka problemów. Zarażeni. Zaczynali powoli schodzić się wokół domku. Nie było ich dużo. Mała grupka, niepewnie węszących, zgniłych ciał. Jakby nie byli do końca pewni, czy w domku jest coś ciekawego.

To było już za dużo dla Granta. To był przesyt. Gwóźdź do trumny. Opadł z sił, ale też z nadziei i poczucia jakiegokolwiek sensu. Ileż można uciekać? Uciekać przed czym? Jak to jest wszędzie. Jeszcze Anna wspomniała, że przez jakiś czas był sygnał na CB z las Vegas, ale też zanikł. Gdyby chociaż był jakiś najmniejszy promyk, że uciekną tam i tam, choćby i sto tysięcy mil stąd, ale jeśli tam dotrą, to będą ocaleni. Ale jest inaczej, każdy mały sukces Jamesa jest zaraz niwelowany przez kolejne zniekształcone twarze czegoś, co nie ma prawa istnieć.

Grant opadł z sił. Poddał się. Nie widział żadnych szans. Broni mają malutko: dwa pistolety, strzelba Charlesa, łuk dziewczyny, kilka naboi. Jedzenia wystarczy im na cztery dni. A na górze śpi Junior, który już teraz prawie nie ma co jeść. Niech się dzieje co chce. Niech zeżrą go i całą resztę, niech to się już skończy. Niech się skończy.

Zawiesił ciężko głowę na rękach które oparł na stole obok parującej herbaty.

-Panowie, do cholery! Jesteśmy myślącymi, inteligentnymi ludźmi. Dokopmy tym tępym, zimnym skurczybykom! - to była Anna. Jej okrzyk entuzjazmu sprawił, że James podskoczył. Widać, że nie miała jeszcze dużego kontaktu z zarazą.

-Dziewczyno, żeby ich pokonać, potrzebujemy porządnego arsenału. W tej sytuacji możemy albo czekać, albo biec przed siebie i liczyć na to, że gdzieś jest jeszcze miejsce, gdzie ich nie ma. A tak przy okazji, masz może samochód? - Grant znowu zaczął szukać rozwiązań i układać plany. Robił to wbrew sobie, ale jego poczucie przyzwoitości nie pozwoliło mu inaczej. Całe życie był menedżerem, prowadził szkołę, podejmował decyzje, prowadził ze sobą ludzi. Nie może teraz pozwolić na zbicie się ze stanowiska. To nie było w jego stylu, nawet jeśli kompletnie nie miał na to ani sił, ani ochoty.

Poczucie przyzwoitości przywołało go do porządku, ale wciąż miał w sobie morze goryczy.

-Ja mam - odpowiedział mężczyzna. -Szczerze, to zupełnie o nim zapomniałem. Jest kilkadziesiąt metrów stąd, ale ja tam nie trafię sam - mówiąc to popatrzył na siedzącą dziewczynę. -Niedaleko stąd to jest. Ale tutaj jest wszystko. Woda, łózka, nawet prąd mamy!- mówił z drżeniem w głosie.

-To jedźmy. I tak nie możemy tutaj zostać, bo zdechniemy z głodu prędzej czy później. Zajmiesz się małym? - ostatnie pytanie Grant skierował błagalnie w stronę kobiety.

-Jedzenie możemy zdobyć. Nie chcę się stąd ruszać - z rezygnacją w głosie, Anna próbowała sprzeciwić się propozycji Jamesa.

Rzeczywiście, mieli tu dobrą miejscówkę, a jeśli gdzieś niedaleko można zdobyć jedzenie, to trzeba spróbować.

-Może zróbmy to po dawnemu. Ty zostaniesz z małym, a mężczyźni pojadą na polowanie. Nie ma sensu brać dziecka w tę zawieruchę – Grant zaproponował nieśmiało. - Daleko jest do miasta?

-Godzina drogi. A co z tymi, tutaj? - wskazała obraz na monitorach.

-A to! - rzucił James, wyrywając z rąk Charlesa strzelbę. Wyszedł na podwórko, usuwając precyzyjnymi strzałami zarażonych. Miał tego dosyć, niech zdychają. A później do miasta. I modlił się w duchu, żeby Anna rzeczywiście chciała zostać z małym.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172