Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2011, 21:39   #1
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
THE END[autorski] Cień i Proch -I- Anastopol

(W rękach trzymasz solidną, kilkuset stronicową książkę w czarnej oprawie. Przecierasz kurz, by odczytać tytuł. To rewers wydawnictwa, ale notka autora, zdjęcie, treść.., choć częściowo nieczytelne, przykuwają twoją uwagę.)

Damien Aulcroft - urodzony... 96 roku C.T. ... naukowiec i publicysta, ojciec nowożytnego reportażu ...

...doprowadziło do przesilenia magii w krainach. Zapanował chaos... Wrota wymiarów otwarły się, skrzyżowały i zapętliły otwierając drogę Horrorom i innym Istotom do naszego planu. Pogrom trwał niemal dwa stulecia... pozamykani w kaerach, pogrzebani za życia. Przypadkowi awanturnicy wymarli. Woluminy niebezpiecznej magii przykrył kurz strachu, pajęczyna niezrozumienia snuta przez mroczne wieki. Potrzebowaliśmy czegoś stabilniejszego, materialnego. Z pomocą przyszła technologia. Niezawodna, ulepszalna, stała- to dzięki niej zdobywamy nasze krainy na nowo. Jest rok 146 po przebudzeniu ziemi... Horrory odeszły..., ale Istoty kroczą między nami zaburząjąc równowagę. Pasje zeszły z cosmosis... starsze, ...zapomniane bóstwa rozpaczliwie trzymają się naszego planu... Świat poszedł do przodu- właśnie dzięki takim osobliwościom jak Oni, nieustraszonym inkwizytorom postępu, ....
Pomiędzy szarymi obywatelami, a szarymi eminencjami istnieje specyficzna nisza. Na krawędzi monety, którą jedni tłoczą zacierając ręce na zysk, a inni gryzą, czy aby nie psuta- poruszają się ludzie wyjątkowi... Nie zawsze szlachetni, rzadko nawet zasługującym na miano bohaterów. To jednak Oni dokonali rzeczy największych napędzając tryby cywilizacyjnej maszyny. O złych występkach ludzie zapominają, a na kanwie reszty powstają legendy na kolejne wieki. Legendy, które pokonają przeznaczenie śmiertelnych- śmiertelność. Życie doczesne bowiem, to tylko...


(Reszta notki jest nieczytelna. Obracasz sześcian w dłoniach, by zobaczyć front książki. Złocista czcionka bez ilustracji głosi: )

Cień i Proch
- Księga I -
Anastopol

(Zgodnie z głupim, młodzieńczym przyzwyczajeniem otwierasz gdzieś w samym środku i zaczynasz śledzić tekst. Gruba czcionka na żółtych stronicach nadal jest bardzo wyraźna, drukarska- strony przesiąknięte tuszem przemysłowym wydzielają charakterystyczny, sentymentalny zapach odległych czasów... Gdzieniegdzie mazaki urywają zdanie w połowie, indziej tylko wyraz, jeszcze indziej wyrwano całą stronę.)
 

Ostatnio edytowane przez majk : 08-01-2011 o 00:48.
majk jest offline  
Stary 08-01-2011, 23:34   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[13 Januarus 146 roku C.T.] Aula Maiorus Akademii w Nowym Kratas

- To... to... to się w głowie nie mieści! Co za impertynencja! Te poglądy... - purpurowy i ledwie łapiący oddech Rektor nie do końca potrafił poprawnie się wysłowić. Zdawał sobie sprawę z faktu, że musiał postawić jakiekolwiek zarzuty merytoryczne lub znacząco spuścić z tonu. Chciał czy nie, nauka szła do przodu i jego niezmienne przez czwarte dziesięciolecie rektorskie poglądy zaczynały coraz bardziej przypominać naukowy skansen. Trwał jednak na swoim stanowisku jak niezmienna skała, z równie niezmiennymi poglądami.
- To się w głowie nie mieści - powtórzył i z zadziwiająca - jak na jego wiek - szybkością opuścił pomieszczenie w asyście swoich najwierniejszych adoratorów; odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami reszty obecnych. Zapadła niezręczna cisza, ktoś chrząknął znacząco, szurnęło przesunięte krzesło.
- Tak... - profesor Zigov wstał i rozejrzał się po zebranym gremium. Nikt jednak nie zamierzał przerywać jego wypowiedzi. - Przyznaję, że pierwszy raz w mojej karierze jestem świadkiem takiego wydarzenia. Jako etykowi niech mi wolno będzie powiedzieć, że każdy powinien sam w swoim sercu i umyśle ocenić to co zaszło na tej sali. Ocenić i zamknąć to zdarzenie. Zamknąć na wieki. Również każdy z nas powinien, mimo wszystko, ocenić pańską pracę... - spojrzał na młodego mężczyznę i uśmiechnął się niezręcznie - choć nie będzie to miało mocy prawnej.
- Musze się z kolego nie zgodzić - jest nas tutaj 17. Co znaczy, że stanowimy bezwzględną większość Audytu. Jeżeli wszyscy przychylimy się do pracy pana Blake’a to w mojej ocenie stopień zostanie uznany; wypada bowiem założyć, że osoby które opuściły salę są przeciwne.
Przez salę ponownie przeszedł szmer i kilka szybkich rozmów.
- Czy są pytania? Zatem.
- Panie Blake, w swojej pracy podnosi pan tezę...


*****

[14 Januarus 146 roku C.T.] tereny Akademii, gabinet Calibrusa Valeen'a - dziekana katedry technicznej

- Panie Blake, będę z panem szczery. Na tej uczelni, zwłaszcza na moim wydziale, nie ma dla pana miejsca. Jednak, przyznaję z przykrością , ma pan grono wielbicieli wśród równie pomylonych pseudo naukowców. Mam więc dla pana propozycję. Podpisze pański tytuł jeżeli opuści pan Uniwersytet. Co pan na to?
- To chyba najrozsądniejsze wyjście. - odpowiedziałem już jako magisterius Blake, choć w tej chwili nie wyobrażałem sobie życia poza Uczelnią. Co ja mogłem robić z dala od pracy naukowej? Ale z drugiej strony pozostawanie na miejscu i walka z piętrzącymi się sztucznymi przeciwnościami, powolne spychanie na boczny tor i odsuwanie w cień dorobku naukowego było skazywaniem się na powolną śmierć naukową. To nie była opcja, jaką dobrowolnie mógłbym podjąć. - Mój list rezygnacyjny otrzyma pan tego samego dnia, kiedy ja formalnie otrzymam tytuł. Mam przyjemność pożegnać.


*****

[20 Januarus 146 roku C.T.] skrzydło mieszkalne Akademii; pokój prywatny

Moja rezygnacja odbiła się szerokim echem na Uczelni. W końcu nazwisko było powszechnie znane, byłem jednym z najmłodszych w historii Uczelni naukowców, spekulowano nawet, że wkrótce obejmę własną katedrę. Ja po prostu szybko się uczyłem, w zdecydowanej większości przypadków wystarczyło, ze raz coś przeczytam, abym był w stanie zapamiętać i wykorzystać te informacje. Interesowało mnie wszystko, nie... interesował mnie człowiek i mechanizmy jakie doprowadziły do tego, że był w tym, a nie innym miejscu historii. Nazwałem to ewolucją. Ludzie, którzy byli przed nami byli inni, rozumowali inaczej, potrafili mniej, wiedzieli mniej. Rozsądnym było założenie, że ludzie, którzy będą po nas też będą inni, będą wiedzieli więcej, potrafili więcej. To prowadziło do wniosku, ze świat nie do końca jest taki jak go postrzegamy, że widzimy jego część... Miałem nadzieję, ze zrozumienie drogi jaką przebył człowiek od “wczoraj” do “dzisiaj” pozwoli na zajrzenie w to co może się stać “jutro”. Takie ewolucyjne podejście tłumaczyło wiele rzeczy, obalało wiele twierdzeń - jak chociażby to mówiące o tym, że rolnicy są mniej inteligentni niż mieszkańcy miast. Ja sam byłem synem piekarza z małego miasteczka. Gdybym faktycznie był mniej inteligentny niż mieszkańcy stolicy - nie byłbym tym kim byłem teraz...

To wszystko jednak nie zmieniało stanu rzeczy. Byłem wykształconym, młodym facetem, który samotnie mieszkał w niewielkim mieszkaniu zastawio0nym książkami, papierami i artefaktami, lub ich wiernymi kopiami... Chwilowo zajmowałem się niczym. Bo pisanie artykułów do prasy popularnej nie można było nazwać zajęciem.
Na prowincję nie mógłbym wrócić. Oszalałbym po dwu tygodniach. Nie chodziło o warunki, byłem przyzwyczajony do spania w obozowiskach z dala od cywilizacji, w końcu byłem archeologiem... Chodziło o to, że musiałem coś robić, musiałem czymś zajmować mój mózg... Czymkolwiek co było bardziej skomplikowane niż krzyżówka...

List... Zamknąłem drzwi i rozerwałem kopertę.
 
Aschaar jest offline  
Stary 09-01-2011, 01:02   #3
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
[22 Mayus 141 roku C.T.] Góry Tylońskie, obóz-posterunek Kling Flint'a

Noc, jak to noc, była ciemna i zimna. Razem z Jaskółką stałem na warcie. Z chłopakami pilnowaliśmy wtedy obozu tych co grzebią w ziemi, 'archeolodzy', coś takiego. Ważne było, że płacili, ponoć szukali jakichś artefaktów, ale jak wspominałem, nie ważne, ważne, że płacili. Pytanie brzmiało: Czego archeolodzy boją się na tyle by wynająć nas, znanych przez większość jako: „skurwiele, cholery”, dużo rzadziej nazywano nas kompanią, jeszcze rzadziej ludźmi, chociaż ludzie stanowili główny trzon naszych chłopaków. Było też u nas kilkunastu krasnoludów, no i jeden elf, niejaki Pustułka, ponoć nazywano go tak bo świetnie strzelał, miał wzrok sokoła. Jaskółkę nazywano tak bo kilka razy nas opuszczał, ale zawsze wracał. Mnie nazywano Kruk, chyba z powodu koloru włosów. Miałem lepiej niż taki Dusigrosz, wiadomo dlaczego go tak nazywaliśmy. Jaskółka wyciągnął swój najnowszy nabytek, jakiś rodzaj muszkietu. Nasza kompania miała długą tradycje nie używania wszelkiej broni palnej, Jaskółka próbował przetrzeć szlak, jednak skutecznie mu w tym przeszkadzałem i gdy on mówił o zaletach muszkietów, ja odpowiadałem zaletami kusz i łuków. Takie nasze drobne sprzeczki "kto ma rację" były niemal tradycją kompanii. Fach najemnika nie różni się bowiem od innych pod tym względem- wiedza o broni, szkołach fechtunku, surowcach na broń i pancerz- mogły okazać się decydujące, pomiędzy życiem i śmiercią, w najmniej oczekiwanym momencie. Tak szkolili się młodzi, tak starzy z doświadczonych przemieniali się w Mentorów- kompania miała długą, piękną tradycję. W przeciwieństwie do tych gówniarskich band rewolwerowców sprzedających starą za magazynek- byliśmy jak bracia, jak rodzina. Noc była zimna, lecz nagle zrobiło mi się gorąco, nie byłem czarodziejem, ale niebezpieczeństwo wyczuwałem, mówili mi, coś o jakimś szóstym zmyśle, ja myślę, że to instynkt. Miecz wiszący u pasa dodawał mi otuchy.
-Obudź kapitana- Powiedziałem do Jaskółki- nawet nie zaprotestował, wiedział, że nie każę budzić kapitana bez powodu.
Z kapitanem byłem po imieniu, krew niejednego skurwiela z nim przelałem, człowiek to był spokojny, opanowany, no i myślący. Zawsze wymyślił jakiś plan, mało ludzi, krasnoludów pod jego komendą umiera, kapitan jak marzenie. Kapitan miał na imię Flint, choć znany był jako Zapałka, od jego krótko obciętych włosów. Zapałka przyszedł razem z Jaskółką po kilku minutach, gorąco które czułem przerodziło się w zimne mrówki ganiające mi po karku. Coś czułem, ktoś mnie obserwował, czułem to.
-Co się dzieje Kruk? -Flint dobrze mnie znał.
-Ktoś nas obserwuje. Widziałem poruszające się liście, a noc jest bezwietrzna.
-Masz te swoje przeczucia?
-Też. -znał mnie świetnie.
-Dobra, Jaskółka leć obudzić Górala, Dusigrosza, Pustułkę, Górnika, Kowala i Złotko.
-Jasne, szefe.

Jaskółka poleciał, a my w napięciu czekaliśmy, nic nie robiliśmy tylko wpatrywaliśmy się w las, ja co prawda na chwilę przerwałem, żeby poprawić miecz, ale to szczegóły o których nie wspomina się w opowieściach. Kapitan co pewien czas spoglądał za siebie patrząc czy nie nadchodzi Jaskółka. On jednak nadszedł trochę niespodziewanie, razem z nim było dwóch krasnoludów, elf i trzech ludzi, razem z nami było nas dziewięciu. Kapitan rozdał zadania błyskawicznie:
-Pustułka idź na zachód na zwiad, Góral, Złotko na wschód, idźcie najdalej na trzysta metrów od obozu, możecie tu być potrzebni w każdym momencie. Górnik, Kowal, wy weźcie kuszę i znajdźcie sobie jakieś dobre stanowiska strzeleckie. Ja razem z Jaskółką, Krukiem i Dusigroszem Zostajemy tutaj, jeśli nas zaatakują to będziemy ich odpierać tak długo jak tylko zdołamy. Jaskółka przygotuj tą swoją zabawkę na strzał alarmowy.- Strzał alarmowy,- kapitan tak nazywał strzał który Jaskółka oddawał by zaalarmować cały główny obóz. Uzyskiwaliśmy go w prosty sposób- do muszkietu nie dawaliśmy kuli tylko dużą ilość prochu, tyle żeby nie rozsadziło lufy, później celowaliśmy w niebo... Huk niemiłosierny, ale słyszalny na ogromne odległości, budziło to nawet Śpiocha, na ten sygnał cała kompania w ciągu kilku minut była gotowa do boju, nawet zgrupowana w oddziały. Strzał alarmowy był naszą polisą ubezpieczeniową, w razie czego budzimy całą kompanie i nas wyciągną. W pewnym momencie kapitan zorientował się, że zapomniał o jednym członku naszej ekipy.
-Jaskółka leć jeszcze po Pokera.- Poker był naszym lekarzem, a nazywaliśmy go tak dlatego, że zawsze wygrywał w... pokera.
Jaskółka pobiegł. Obydwaj przedstawiciele rasy krasnoludzkiej oddalili się razem ze swoimi kuszami. Ja razem z kapitanem i Dusigroszem usiedliśmy po barykadą którą rozstawiliśmy już pierwszego dnia po rozbiciu obozu. Nasi zwiadowcy zniknęli w leśnej gęstwinie, a nasza trójka zastygła w oczekiwaniu. Po kilku minutach przybył Poker i Jaskółka. Lekarz miał przy sobie brązową, skórzaną torbę w której trzymał swoje narzędzia.
- Co się dzieje? -wysapał zdyszany.
- Kruk kogoś widział.
- Może to tylko wiatr?
-Wzrok którym spojrzałem na medyka natychmiast go upewnił.

Po chwili wrócił Pustułka, zameldował on, że nic nie zobaczył, Góral i złotko którzy wrócili chwilę później też nic nie znaleźli i już mieliśmy się rozejść do namiotów gdy strzała wbiła się w barykadę. Wszyscy natychmiast dobyliśmy broni. Ja, Złotko, Kapitan, Góral i Dusigrosz dobyliśmy mieczy. Pustułka szybko nałożył strzałę na cięciwę a w ręce Jaskółki błyskawicznie pojawił się swoisty wachlarz z noży do rzucania. Po chwili z lasu wyłoniło się kilkanaście uzbrojonych postaci. Mieli nad nami dużą przewagę liczebną. Byliśmy -bądź co bądź- jedną z najlepszych kompanii w krainach- ale NIGDY nie poddajemy się przeważającej liczbie wrogów. To jedna z zasad Kling, polityka firmy. Kapitan porwał muszkiet i wystrzelił w powietrze, huk rzucił go na ziemię, jednak efekty były widoczne od razu. Zamieszanie w namiotach było oznaką tego, że każdy mężczyzna w obozie chwycił za broń i był gotów do walki. Po chwili wszyscy zebrali się przy barykadzie. W tym czasie zdążyliśmy już powalić kilku przeciwników. Nie mieliśmy żadnego pojęcia kim są nasi napastnicy, ważne było tylko to, że umierali dokładnie tak samo jak przedstawiciele innych ras. Rąbaliśmy aż miło. Unik, cięcie, trup, sparować uderzenie, ciąć, trup. Gdy dołączyli się inni w ciągu kilku minut było już po walce.

[23 Mayus 141 roku C.T.] Góry Tylońskie, stanowisko archeologów

Kapitan poszedł do grzebaczy, jak nazywaliśmy archeologów, przy ognisku. Zapytał ich wprost. Gdy dowiedział się, że szukają wejścia do zapieczętowanych magazynów pobliskiego kaeru zrobił im dziką awanturę i kazał przynieść sobie kopię kontraktu. Wiem, bo stałem kilka kroków od niego- specjalnie, lubiłem patrzeć jak Flint załatwia "te" sprawy. Wszyscy wiedzą czego szuka się w kaerach, a co można znaleźć w tych jeszcze zapieczętowanych.
-Pan chyba ze mnie kpi! Nie tak się umawialiśmy panie Aulcroft,.. nie tak.. -gdy wąsaty młodzik z uśmiechem na twarzy wręczał kapitanowi kontrakt ten niemal rozerwał kartkę wyrywając ją z ręki dzieciaka.
Z czerwoną z nerwów gębą czytał na głos, że "kompania nie musi wywiązać się z zawartego kontraktu jeśli zleceniodawca zatai bądź zakłamie szczegóły dotyczące zlecenia". Kapitan zabrał pieniądze za zadanie, kazał zwijać obóz i ruszać...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 09-01-2011, 01:11   #4
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
[ok. -226 roku C.T.] Kanion Ilzvale


Wynurzyłem się z Żywogłazu jeszcze przed Pogromem. Młody i naiwny, podróżowałem przez krainy szykujące się do odparcia Horrorów, o wiele bardziej niebezpieczne niż dziś. 24 lata pielgrzymowałem wzdłuż i wszerz Barsawii. W przededniu Długiej Nocy osiadłem w Toussard- niezależnym mieście, niedużym, ale bogatym, dumnym z własnego kaeru. Tam poznałem Basileusa, mego ludzkiego przyjaciela. Był wtedy głównym doradcą burmistrza, mędrcem, magiczną podporą. Był niespotykanie godnym przeciwnikiem w dyspucie, sam kiedyś podróżował. "Toussard mnie potrzebuje"-mówił. Jak się później okazało- kaer Toussard był wadliwy, osłony zbyt słabe, a na snucie wątków nowych barier było już za późno. Zbyt czuły na niedolę innych Dawców Imion. Chciałem pomóc. Razem z magiem dniami opracowywaliśmy makabryczny projekt- na wszystkich jego planach w samym środku widniała sylwetka obsydianina, mnie.


[ok. -224 C.T.] Toussard, samotnia Basileusa; kaer Toussard


Byłem młody, naiwny i z dala od swojego Żywogłazu oraz mądrości przodków. Było oczywiste że to co miało się ze mną stać było całkowicie wbrew filozofii każdego obsydianina ale nie było czasu, ani żeby się zastanowić, ani tym bardziej żeby tworzyć plany od nowa. Zaraz wszyscy się zbiorą i rozpoczną rytuał. Ataki horrorów z dnia na dzień są coraz mocniejsze więc jest to jedyne sensowne wyjście. Już są, położyłem się na przygotowanej wcześniej kamiennej płycie, pełnej symboli, których znaczeń w połowie nie znałem. Ręce położone wzdłuż ciała, mój oddech spokojny, jeszcze kilka mających pokrzepić mnie komentarzy. Odpływam w sen, magiczny sen, prawie tak głęboki jak powrót do Żywogłazu. Obudził mnie porażający ból, wiedziałem że ma boleć, dlatego właśnie uśpili mnie w taki sposób, ale nie wyobrażałem sobie że coś takiego jest możliwe. Orichalk wiązał się z moim ciałem, czułem jak esencja żywiołów mnie przenika i zastępuje moje kości, każdy okruch oznakowany magicznymi symbolami. Wrzeszczałem, na szczęście nie za długo, nawet ja nie wytrzymam takiego bólu zbyt długo, po chwili straciłem przytomność. Obudziłem się ponoć po kilku dniach, jako jeden wielki kłębek bólu, wiem o czym mówię, każdy nerw wypalony, kości spopielone i zastąpione magicznym metalem. Pierwsze kilka tygodni uczyłem się na nowo chodzić, byłem teraz cięższy, o wiele, nieporównywalnie. Miałem ochotę zamordować mojego przyjaciela który mi to zrobił, ale wiedziałem że taka jest cena za szansę na przeżycie długiej nocy. Nie wspomniałem jeszcze o ręce, cała pokryta symbolami, połączenie pieczęci przeciwko horrorom, szczytu magii sprzed Długiej Nocy i krasnoludzkiej eksperymentalnej technologii, te małe bystre dranie wiedziały co robią. Moją rękę zastąpili sztuczną, stworzoną z tego samego materiału, jaki teraz stanowiły moje kości. Tylko czemu to tak wszystko bolało, w mojej głowie panowały chaos, ból i iskierka nadziei że to wszystko nie było na darmo. Wyglądało obiecująco, póki co żaden horror nie sforsował zapór, chociaż czułem jak próbują przebić osłony. Było zbyt pięknie żeby mogło to trwać wiecznie... po kilku miesiącach usnąłem i zapadłem w długi sen, bardzo długi sen, nie przewidzieliśmy tego z Basileusem, obsydianin siedzący za długo pod ziemią zapada się w sobie, potrzebujemy powietrza, otwartej przestrzeni, naszego żywokamienia... tego wszystkiego mi zabrakło, to był długi sen bez snów...


[ok. - 40 C.T.] Kaer Toussard, komnata Strażnika; korytarze kaeru


Przebudziłem się z krzykiem, zwierzęcym wrzaskiem dobywającym się z mojej zastałej krtani, tylko przypadkiem zauważyłem że pokrywają mnie pajęczyny, tylko jedna myśl pulsowała mi w głowie. Horrory! nie wiedziałem gdzie jestem, jak długo spałem, kim jestem. To powinny być moje pierwsze skojarzenia i pytania. Zamiast tego moje oczy przesłoniła czerwona mgła wściekłości, furii podsycanej bólem kiedy pieczęci których stanowiłem integralną część uginały się i powoli pękały. Wiedziałem że kilka się przedostało, czułem to całym sobą, nie wiedziałem skąd wiem. Na chwiejących się nogach dotarłem do sali dziennej kaeru, ale ujrzałem tam coś gorszego od koszmarów. Horrory ucztujące w najlepsze na mieszkańcach, ludzi rzucających się na siebie, wypruwających nawzajem flaki, wydłubujących oczy i pożerających je, byle tylko zadowolić bestie. Rzuciłem się w wir walki, jak zemsta bogów, widziałeś kiedyś co się dzieje z horrorem kiedy oberwie orichalkiem? No więc ja wcześniej też nie, ale z tego przecież były zbudowane wszystkie osłony, w ślepym amoku rzuciłem się na nie z gołymi pięściami, ja, mój orichalkowy szkielet i taka też ręka. Były jeszcze zamroczone przejściem przez zapory, na dodatek ja sam byłem częścią systemu obronnego, co z tego że byłem pokryty pajęczynami. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem wtedy krzyk bólu horrora, niesamowite, przerażające, odbierające zmysły. Najpiękniejsze było jednak to, że gdy udało mi się zranić tego, na którego wpadłem w swoim szale, cała reszta rzuciła się na niego, nie wiem, czy była to walka o dominację, eliminacja słabszych, skołowanie barierami, nie obchodziło mnie to wtedy. Łupałem całe kłębowisko swoją zapieczętowaną ręką, jak młotem. Oczywiście że się na mnie rzucały, wgryzały, szarpały, ale zaraz odskakiwały jak poparzone. Cały krwawiłem a mimo tego dalej tłukłem je w amoku. Każdy kolejny zraniony, stawał się ofiarą swoich pobratymców. Nie wiem jak długo trwała ta rzeź, ale dwa uciekły, słabe, za to dość przebiegłe. Wspólnymi siłami zdołaliśmy oczyścić główną komnatę z konstruktów, które zdążyły spłodzić, a kiedy tylko poczułem skazę horrora na którymś z mieszkańców, zamieniałem go w mokrą plamę, rodziny prawie się na mnie rzuciły, ale wiedzieli że trzeba działać natychmiast i zminimalizować straty jak się tylko da. Ciągle nie pamiętałem kim jestem, ale czułem że muszę podążać ścieżką, że w tym miejscu jest specjalny szlak którym muszę podążać, codziennie. Tak więc ruszyłem, moja krew powoli wsiąkała w ścieżkę, nikt mnie nie opatrzył i tylko legendarna obsydiańska siła i wytrzymałość, wspomagana moim nowym szkieletem, poczuciem obowiązku i cichą wściekłością parły mnie naprzód. Odtworzyłem przynajmniej część wzorów, na dodatek całkiem nieświadomie podsyciłem je swoją krwią. Ofiara krwi, mimo, że nieświadoma- działała. Tysiące kroków później... padłem prawie bez tchu na posadzkę głównej sali kaeru, prawie martwy, głodny jak wilk, po blisko dwustu zimach letargu. Mieszkańcy chyba zapomnieli kim byłem, zupełnie jak ja, Długa Noc zabrała tak wiele. Kiedyś, to było tak dawno, dziecko podeszło do mnie i zaczęło opatrywać, później, ktoś inny przyniósł wody. Nie czułem żadnego głodu, ni pragnienia. Pamiętam tylko pojedyncze zdania z tego co do mnie mówili. Podobno elementaliści zajęli się niedobitkami potwornych przeciwników. Pogrom miał się ku końcowi.

Powoli wracałem do siebie, mieszkańcy nazwali mnie Golem, pasowało to do mnie, przecież nie byłem czymś naturalnym. Znowu wszystko szło pięknie przez kilka miesięcy..., lat... znowu zasnąłem. Zew był nie do odparcia, naturalny, nieunikniony.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 09-01-2011, 18:06   #5
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
[13 Decemberus 58 roku C.T.] zgliszcza cyrku braci Caldneyi - Nowe Kratas

Nic nie wiem o swoich rodzicach. I prawdę powiedziawszy nie interesuję się zdobyciem wiedzy na ich temat. Zostałem znaleziony przez grupę bandytów, gdy w koszyku płynąłem rzeką. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. Bardziej prawdopodobnym jest, że bandyci zabili moich rodziców a mnie wzięli na wychowanie. Nie byłby to z resztą pierwszy raz, gdy ta banda przywłaszcza sobie cudze dziecko. Zanosiło się na to, że dalsze życie miało upłynąć mi wśród niewielkiej grupki zbójów, w ich kryjówce gdzieś w lesie, nieopodal osady. Odkąd pamiętam byłem szkolony na jednego z bandytów. Strzelanie z broni palnej, szermierka, walka wręcz, poprzez zabawę w podchody nauka skradania i tropienia śladów. Tak wyglądał niemal każdy dzień. Raz na jakiś czas byłem wywożony w dzicz z dala od obozu, gdzie uzbrojony tylko w krótki miecz musiałem przeżyć siedem dni. Zdarzało się też, że byłem zabierany do pobliskiego miasteczka i zapoznawany z niektórymi z naszych zleceniodawców.

[13 Decemberus 71 roku C.T.] okolice Nowego Kratas

Wataha zbirów i gwałcicieli, wszyscy od prawie trzydziestu lat pod życiową kreską. Nie mieli pojęcia ile miałem tygodni gdy mnie znaleźli. Dobrze, że w ogóle znali kalendarz. Dzisiaj był dzień trzynastych urodzin. A raczej dzień, w którym minęło trzynaście lat odkąd trafiłem pod opiekę bandytów. Starym zwyczajem bandy zostałem wzięty na pierwszą zbójecką wyprawę. Naszym celem okazał się powóz arystokratów przejeżdżających w pobliżu. Dla grupy była to zwyczajna wyprawa. Dla mnie sprawdzian, od którego uzależnione było dalsze życie.
Wszystko szło zgodnie z planem moich opiekunów. Do czasu aż na mojej drodze nie stanął mały chłopiec. Miał może pięć, góra sześć lat Nie mogłem go zabić. To było jeszcze dziecko. Jednak herszta to nie obchodziło. Osobiście pozbawił chłopca życia a mnie ukarał w obozie.
- Okazywanie litości i współczucia prowadzi do zguby. - Takie były jego słowa, gdy pozbawiał mnie lewego oka. To okaleczenie nie pozostawiło śladu jedynie na moim ciele. Ślad pozostał również na mojej psychice. Od tego dnia wyzbyłem się całkowicie litości i współczucia. Nawet moje sumienie siedziało cicho po kolejnych morderstwach. Sprawiło to, że w bandzie zaczęli uważać mnie za następcę herszta. Przez to zaczęli ode mnie wymagać coraz więcej. Gdy ponosiłem porażkę byłem karany dotkliwiej niż inni. Stałem się pozbawionym skrupułów draniem, który, pomimo że był jeszcze młodzikiem mógł niejednego dorosłego wprawić w osłupienie.

[2 Februarus 74 roku C.T.] Ulice Nowego Kratas

Rozumiem, że od kandydata na następcę herszta wymaga się więcej niż od innych. Rozumiem, że jako elf wzbudzę mniejsze zainteresowanie stróżów prawa niż inni bandyci. Ale to jeszcze nie powód by wysyłać mnie do miasta po zlecenie dziesiąty raz z rzędu. Zaczynam mieć już tego dość. Gdybym, chociaż mógł w tym mieście dłużej zostać. Ale nie. Idź do tego i tego, załatw to i to i wracaj przed południem. By ich wszystkich szlag trafił. Dlaczego ci parszywi stróże prawa jeszcze się nie zainteresowali naszym obozem? Szczególnie, gdy mnie tam nie ma. Przynajmniej miałbym wolną rękę w działaniach i nikt by mnie nie ograniczał. O a jednak się nami interesują. Wyznaczyli nagrodę za nasze głowy. Tylko nie ma, kto na nas donieść. Po naszych napadach pozostają tylko trupy. A gdybym ja ich zdradził? Jakby nie patrzeć herszt powinien być ze mnie dumny, z piachu. Postąpiłbym zgodnie z jego naukami bym liczył się tylko z samym sobą i nikim innym. Tak…

[2 Mayus 74 roku C.T] Dom w Nowym Kratas

Zdrada wyszła mi na dobre. I kto by pomyślał, że na posterunku uwierzą mi w bajeczkę, że na obóz natknąłem się w czasie polowania. Co za idioci. W sumie to dla mnie lepiej. W solidnym domu mieszka się zdecydowanie lepiej niż w lepiance. O tak. Musieliśmy bardzo dać się we znaki miastu, skoro tak wysoką nagrodę za nas wyznaczyli. W sumie to dobrze. Przynajmniej jeszcze przez miesiąc nie muszę martwić się o pieniądze na życie. Później wynajmę się jakiemuś z naszych starych zleceniodawców. Z pewnością znajdzie się dla mnie jakaś robota.
Teraz jak mi się nie uda wykonać zadania to tylko nie dostanę pieniędzy. Już nikt nigdy nie będzie mnie bił. Jeśli nawet ktoś spróbuje będzie to ostatnia rzecz w jego życiu.
Zdecydowanie lepiej jest być wolnym i żyć na własny rachunek.

[15 Augustus 93 roku C.T.] Siedziba Lizy Sesith

- Witam znowu, Jednooki – uśmiechnęła się do mnie, a raczej do mojej sakiewki. – Komu tym razem podpadłeś..?
Nie zabiłem jej lata temu. Byłem bardzo zadowolony z tej decyzji, daleko zaszła. Byliśmy podobnymi osobami w odmiennych zawodach, ambitnymi ponad zdrowie, upartymi. Kilka razy wyciągnęła mnie z niezłego szamba. Kilka razy musiałem zdjąć kogoś, kto jej zagrażał.
- Dobrze wiesz. I nie zadawaj tych swoich durnych pytań.
Wkurzało mnie jak ktoś zadawał pytania, na które znał odpowiedź. Na moje nieszczęście wszyscy urzędnicy, od których brałem zlecenia wykazywali tą samą cechę. Widać była to ich zawodowa przypadłość.
- Ciesz się, że masz znajomości we władzach. Inaczej już dawno byś wisiał. – Zaśmiała się. Jej śmiech sprawił, że po karku przeszły mnie ciarki. – Standardowa należność. Ty płacisz ja zajmę się resztą. Znasz przecież procedury.
Tak, znałem procedury. Gdy prawo zaczynało się o mnie upominać zleceniodawcy dbali o to by mi się krzywda nie działa. Co prawda żądali za to opłat, lecz lepsze to niż dyndanie na szubienicy. Przez ostatnie dwadzieścia lat schemat się powtarzał. Popełniłem jakieś przestępstwo, stróże prawa zaczynali za mną węszyć, a ja przychodziłem do jednego nich z pewną ilością złota i problem na następne pięć przestępstw był załatwiany. Życie na własny rachunek z całą pewnością nie było tanie.

[28 Februarus 120 roku C.T] Siedziba inżyniera Gusraka Barilda

- Proszę nie zabijaj mnie. – Krasnolud klęczał przede mną błagalnie patrząc w moją twarz. Gdyby wiedział, że jego prośby na nic się nie zdadzą. Wycelowałem rewolwer między jego oczy. Palec położyłem na spuście.
- Zapłacę. Zapłacę za swoje życie. – Krasnolud w końcu zaczął mówić językiem zrozumiałym dla mnie.
- Podaj swoją ofertę - wysyczałem przez zęby nie przestając celować.
- Mam broń. Broń, której nikt nie ma. Tak. Wspaniałą broń. Tylko ty jeden będziesz ją miał. – Krasnolud był pierwszym, który nie jąkał się w takich sytuacjach. Ba nawet wypowiadał całe zdania.
- Pokaż. Tylko twarzą do mnie.
Krasnolud wstał i podszedł do jednej z wiszących na ścianie gablot. Powoli wyjął zza kołnierza wisiorek-klucz i otworzył zamek szafki. Wyjął stamtąd dwa krótkie miecze. Nie były to jednak zwykłe miecze. W każdy z nich wmontowany był rewolwer.
- Proszę. Weź i mnie oszczędź. To najcenniejsze, co mam, unikat, wyniosę sie z miasta, ale błagam... -nie uronił ani łzy, wyraz jego twarzy był bardzo zdeterminowany
Pociągnąłem za spust. Kula pognała w stronę krasnoluda, szybciej niż ten zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Miał rację. "Unikat" i tak już zostanie.

[23 Iunius 143 roku C.T] Siedziba Aldera Sesith

Władza się zmienia. Nie da się tego uniknąć. Jedni przychodzą inni odchodzą. Każdy nowy chce skorzystać z moich usług. Na brak roboty narzekać nie muszę. Zawsze coś się znajdzie. Gdyby nie moje łapówki nagroda za moją głowę ściągnęłaby na mnie niezłe kłopoty.
- Znowu nabroiłeś? – podobnie jak jego matka, Alder zadawał te same idiotyczne pytania. – Masz problem. Wsadzili nam nowego, który kieruje się wyższymi wartościami. Nie da się go przekupić. Może sprawić ci kłopoty. Cała reszta nie będzie ci zagrażać.
Od ponad sześćdziesięciu lat w zawodzie jeszcze nie spotkałem urzędnika, którego nie da się przekupić. Widać nowy musiał być urzędnikiem z powołania. To oznaczało kłopoty.
- Przekup tych, których się da. Nowym sam się zajmę.
- Wiesz, że nie możesz go zabić? Ściągnęłoby ci to na głowę jeszcze większe kłopoty. Urzędnicy, pomimo, że chętnie przyjmują twoje łapówki zapomnieliby o nich gdybyś go zabił. Mam nadzieję, że rozumiesz.
Tak rozumiałem. Aż za dobrze. Znów musiałem zacząć uważać. Dlaczego tacy ludzie się rodzili? Przez nich były tylko same kłopoty. Interes marniał, pieniądz musi przecież krążyć.
[1 Februarus 146 roku C.T.] Nowe Kratas; Wschodnia Przystań
Nowy sprawił mi więcej kłopotów niż przypuszczałem. Tak wygodne akcje w mieście skończyły się z potrojeniem patroli, modernizacją uzbrojenia i reformą przepisów miasta. Odkąd się pojawił musiałem unikać Kratas, ta jego śmieszna milicja wewnętrzna pilnuje wszystkich moich wtyk. Sam chodzi po ulicach z kilkoma ochroniarzami. Skurwiel. Od dwóch tygodni siedzę we wschodnim mieście, przyczajam się. Po prawdzie tu też da się żyć i choć przypomina mi to moje pierwsze skoki to jest w tym coś pięknego. Radosna improwizacja, adrenalina, gambling życiem. Na myśl o jutrze dostawałem gęsiej skórki podniecenia, kolejny skok. Słowa Pit'a jak najpiękniejsza melodia obijały się po wnętrzu mojej czaszki pobudzając fantazję. Profil się zmienił, z zabójstw zszedłem na mniej szkodliwe napady, a że czasem ktoś stawiał opór... Jutro robię Hekstusa 8, duży towarowiec. Pit dał cynk, w których ładowniach znajdę najlepsze fanty, kupiec już czeka. Oby do jutra, później mogę zacząć nowe życie... Z dala od Kratas Od nowa.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 11-01-2011, 19:36   #6
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0aWTRuPfFTo&feature=related[/MEDIA]

Blake
[2 Februarus 146 roku C.T.] Nowe Kratas; Wschodnia Przystań; Dok 2

Późny wieczór zmieniał się już we wczesną noc. Bezchmurne niebo błyszczało nieregularnym diamentowym wzorem, mistycznie spokojne i kojące. Dużo niżej wielkie talerze wypolerowanej blachy oświetlały doki źrenicami żarówek. Tutaj nikt nie myślał o odpoczynku, śnie, dok tętnił życiem. Krzyki komend, metaliczny pisk hamulców, dudnienie skrzyń, zgrzyt zębatek, dzwonienie łańcuchów. Przeciągły, zgrzytliwy śpiew przeciążonej metalowej konstrukcji. Jedyny wehikuł dokujący obecnie we wschodniej przystani -gigantyczny transporter kompanii handlowej Hekstusów- majaczył w ciemnościach, miał niecałą godzinę by opuścić Nowe Kratas. Wyglądało to wręcz jakby to Kratas miało godzinę by wejść na pokład.
Okręt był tak kolosalny, że zdawało się to możliwe- sam był jak mobilne miasto, latająca, metalowa wyspa. Mimo tego prawie bezgłośnie unosił się kilkaset metrów nad zboczem góry. Z zainteresowaniem oglądałeś cud techniki throalskiej marynarki powietrznej- dno pokryte panelami kinetycznymi Brauna co jakiś czas iskrzyło. Podstawy wiedzy fizycznej wystarczyły, by wiedzieć, że to spięcia zbyt mocno rozpędzonych protonów wypadających z matryc paneli. Jeden wytrącał drugi, drugi trzeci.. reakcja łańcuchowa- w skali makro proces był widoczny jako miniaturowe błyskawice wspinające się po powierzchni nośnej, mini-grzmot, raczej niegroźny trzask. Hekstus 8 był jednak towarowcem, nie statkiem pasażerskim. Przepastne ładownie mieściły tysiące ton towaru, które z Nowego Kratas przemierzały na jego pokładzie tysiące kilometrów. Silniki pracowały pewnie na drogich paliwach kopalnych, a koszta techniki przy takim tonażu wynosiły pewnie równowartość kilku kursów. Funkcja przewozu osób była tym droższa dla zdeterminowanych.
Wielkie metalowe skrzynie wyjeżdżały z otchłani przepastnych magazynów na wagonach-platformach. Nad torowiskiem ciągnęły się napięte kable o które iskrząc ocierało się specjalne rusztowanie masztu umieszczone na każdym pojeździe. Stary, wytatuowany ork, woźnica wózka, ze zgrzytem hamował przy skrzyżowaniach torowisk, ze stęknięciem przechylał przytorową wajchę po czym jechał dokładnie tam gdzie zamierzał, parkując zawsze przy pustym stanowisku. Tam już czekało kilkunastu chłopa, ludzi i orków, trollów. Stary ork zdjął czapkę i otarł wydobytą z kieszeni chustą zielonkawą łysinę, siwiznę z tyłu głowy. W zależności od siły rzucacza- każdy chwytał jedno z metalowych pudeł lub zarzucał na ramię, a potem kierował się przez spuszczony właz do wnętrza dziobu statku. Nie mogli nosić daleko, po chwili wracali z pustymi rękoma. Umazani w brudach i smarach, ociekający potem- wszyscy jak jeden mąż zapakowani w sztywne portki na szelkach i granatowe czapki. Zerkali na Ciebie niechętnie, gotowi splunąć. Jak w ukropie uwijali się ze zwalnianiem zamka, zapinaniem kolejnym metalowych skrzyń w uprząż dźwigów, które przenosiły towary nad przepaścią wprost na pokład. Dalsze ich losy były na razie tajemnicą- ginęły za wysokimi burtami, w ciemności przepastnej jak brzuch bestii ładowni.
Po jednej z burt spuszczano na linach półkę, a dwóch chłopców przyświecało latarniami na powierzchnię dna. "Ubytek!"- krzyknął jeden. Oślepiający błysk pojawił się i zniknął w szklanej źrenicy urządzenia do wypełniania "ubytków", kable ciągnięły się razem z linami z wnętrza statku.
Przebiłeś się z bagażami przez załadunkowy tor przeszkód i ulewę wyzwisk, w kierunku składanego mostu na pokład. W ręku trzymasz zmięte dwa kawałki papieru. Bilet- czy raczej paszport- pozwalający na podróż hekstusiańską barką do imperialnej guwernii, Anastopola, kurier przyniósł w samą porę, bo dziś rano. Druga kartka przyszła przed kilkoma tygodniami. Depesza od starego znajomego przeszła jeszcze uniwersytecką cenzurę, ale była odpowiednio sformułowana.

[depesza]
Pozdrownie z Anastopola przyjacielu,
w raz z najnowszymi wieściami.
Wprost sam nie daję wiary, ale udało się! Prawie bez komplikacji.
Mecenasi są szczodrzy jak nigdzie indziej.
Znalazłem też coś ważkiego dla Twojego studium. Odwiedź mnie jak tylko zdołasz.
Artemis.
[koniec depeszy]


Most na pokład był szerszy niż wyglądał z daleka. Grupa osób przy nim również. Wysoki, odziany w uniform i spraną marynarską czapkę osobnik najwyraźniej zarządzający wstępem na pokład stoi do Ciebie tyłem. Rozmawia z dwójką dżentelmenów w czarnych frakach i melonikach na głowach. Gdzieś w tle oczy przykuł jaskrawy odcień różu. W połowie mostku odziana w różową suknię dama, która spoglądała na Ciebie dotychczas, odwróciła wzrok i ruszyła przed siebie. Mimo, że chroniła się równie różową parasolką to niemal nagie plecy, skóra o kolorze hebanu i białe koronki przyprawiały o zawroty głowy pobliskich pracowników i nie tylko pracowników. Za nią podążyła dwójka szykownych jegomościów w melonikach, najwyraźniej zadowolonych z zakończonych pertraktacji. Kapitan nadal jakby wyczuł Cię za plecami, odwrócił się. Bardzo wysoki młody człowiek o słomiano-żółtych włosach przepasanych brązowym rzemieniem gogli uśmiechnął się szeroko. Zanurzył szpiczasty nos w swoich listach, odezwał się, najwyraźniej nie znajdując na liście nikogo pasującego do twojej aparycji.
-Mogę w czymś pomóc..? -popatrzył na Ciebie z ewidentnie ciekawskim zacięciem.

(…)
Wejście na pokład nie było tak trudne jak wyobrażałeś sobie jeszcze w murach akademii, choć złoto nie jest jedyną walutą, jeszcze Ci go nie brakowało. Twoje rzeczy zaniesiono do kajuty, która wcześniej musiała być wcześniej jednym z magazynów. Niedomyta podłoga I bukiet niewybrednych zapachów znaczył go bezlitośnie- z drugiej strony zapewniało to dozę prywatności I miejsce na Twoje graty. Może rano kajuta wyda się przytulniejsza albo spontaniczna przyjemność osłodzi Ci niewygody, do tej pory jesteś skazany na smród lub spacer. Za to jutro jest pierwszym dniem reszty Twojego życia, poza gniazdem alma mater, na własną rękę. Nieodkryte wątki twojej teorii ewolucji, zapomniane przez czas miejsca, zakazana wiedza- moc wiedzy - na wyciągnięcie ręki. Etykieta tej półki nauki ostrzega: “sięgać ostrożnie”.

Kruk
[2 Februarus 146 roku C.T.] Nowe Kratas; Wschodnia Przystań ; barka- Hekstus 8

Depesza z centrali Kling przyszła wczoraj, przed południem, gdy razem z chłopakami jedliście późne śniadanie w knajpie pięknej Sue. Nowe zlecenie: Anastopol. Kapitan przydzielił Ci trzech ludzi, twoich starych kompanów- Pokera, Jaskółkę i Złotko- do pomocy. "Na miejscu" -jak mówił- "znajdzie Cię człowiek, który z góry zapłacił za wasze dupska. Postarajcie się, a czeka was długi urlop, chłopaki."- taa, akurat- pomyślałeś. Flint na pożegnanie poklepał Cię po ramieniu skromnym “Uważajcie, tam..”, ale te jego smutne minki, mówił poważnie.
Anastopol. Co nieco słyszałeś o imperialnej kolonii throalczyków, ba, pięć lat temu na jednym z tamtejszych stoków Gór Tylońskich stoczyłeś piękną potyczkę i pobrałeś ważną lekcję życia najemnika. Teraz wiatry znowu wieją w kierunku guberni imienia samego Imperatora, Anastera Varulusa. Wsiedliście na pokład na Centralnej, krataskiej przystani najbliżej Placu Nowo-powstańców, centrum Nowego Kratas. Zdarzyło Ci się już latać, ale Hekstus 8 zadziwiał wytrwaniejszych od Ciebie podniebnych podróżnych. Olbrzymi, opływowy, cały z jednolitego metalu- szczyt techniki Imperium Throalum stworzony do przewożenia bezpieczniejszą drogą powietrzną tysięcy ton towarów pomiędzy koloniami I guwerniami we wpływach Imperatora. W końcu Hekstusowie były jednym z większych rodów dworu w stolicy, a ich okręty kwalifikowały się pod imperialną flotę handlową. Kapitan statku bardzo chętnie przyjął wasze złoto za kajutę, możliwe, że słyszał coście za jedni. Renoma firmy ostatnio często was wyprzedzała, Klingi urosły przez lata. Może miał jeszcze jakieś inne motywy.
Otwarłeś oczy.
Nie dało się spać. Prycza twarda jak plecy smokożółwia, chłopaki z nudów wzięli się za trening, ci na zewnątrz tłukli pudłami o pokład od przeszło godziny. Wasza kajuta przypominała wnętrze dawno temu opróżnionej puszki z paprykarzem- blaszana, z rdzawymi zaciekami na każdym metrze i podobnymi, już wielobarwnymi “malunkami”, przesiąknięte potem marynarzy. Ramy łóżek pospawane z metalowych rurek i prętów, sprężyny I cieńki materac. Jakby połowy brakowało. Rude koce ułożone w nogach każdej pryczy. Jaskółka i Złotko siedzieli na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, bez koszul, w samych tylko skórzanych spodniach. Obydwaj jednakowo skupieni. Jaskółka zamachnął się i trzasnął otwartą ręką w gębę Złotka. Ten jak za dotknięciem różdżki spurpurowiał, ale utrzymał nerwy na wodzy- z boku doskonale widziałeś jak szybko druh pracuje przeponą by wyrównać tętno. Zaciskając oczy wojak wykonał kilka serii szybkich oddechów. Zmiana. Jaskółka z nawiązką dostał w pysk wielkim łapskiem kompana, aż się zakołysał. Seria szybkich wdechów i kolejna zmiana. Każdy najemnik Kling uczy się rozwijać ciało i umysł, równomiernie. Zmięłeś przekleństwo w ustach wiedząc, że mogą tak godzinami. Apropos, Poker przepadł gdzieś jakąś godzinę temu w drodze do kuchni i do tej pory się nie zjawił.
(...)
-...Uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudd.. uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudd.... -sygnał dźwiękowy statku przypominał wycie jakiegoś antycznego, przed-krachowego molocha.

Wyjrzałeś przez niewielkie, okrągłe okienko gęsto zanitowanego luksferu. Wcześniej z tej wysokości widać było jedynie belki dokowiska, zbocze góry- teraz te kontrukcje oddalały się, odbiliście od przystani w Nowym Kratas. Kolejne zlecenie dla Kling- które to już? Niepoliczalne- w końcu całe życie spędziłeś jako jeden z nich. Wojsko jak rodzina czy rodzina jak wojsko- tak czy inaczej to skrót twojej egzystencji. Niektórych z kompanii znałeś “od takiego”, niektórym sypnęłeś już garść piachu na pożegnanie. “Przywództwo to suma porażek obróconych w przyszłe zwycięstwa”- jak kiedyś górnolotnie wyraził się Flint, a twój pierwszy dzień w tej roli jest bliżej niż mógłbyś mniemać.

Jednooki
[2 Februarus 146 roku C.T] Wschodnie Nowe Kratas; Powietrzna Przystań; pokład Hekstusa 8

Bez większych trudności przedostałeś się na pokład barki. O ile przy kadłubie panowała gorączka załadunku I napraw, to już z tyłu, od strony pierwszego dokowiska, nie było nikogo kto stanąłby Ci na drodze. Wspinaczka po rusztowaniach przystani kosztowała sporo wysiłku, ale udało się. Z pomocą kotwiczki na linie wspięłeś się po burcie na wysokość otwartego okna. Postanowiłeś skorzystać z nieoczekiwanego skrótu do ładowni. Wielka, oszklona kajuta znajdująca się na kuprze statku musiała należeć do kapitana. Bogacki wystrój w throalskim wydaniu. Solidnej grubości wysokie katedry foteli z ciemnego metalu obitych czerwonym zamszem przywodził na myśl kwaterę jenerała, monarchy- a należał do kapitana 8-smego statku floty. Szerokie na sześć kroków biurko przystawało bardziej na rzeźbiony piedestał czy ołtarz niż mebel - jak przystało na gabinet krasnoludzkiego ważniaka- całe kunsztownie pospawane z brązowych kątowników misternej konstrukcji, załamań I belek wspornych. Metalowa sieć podpierała złocisty blat przypominający ramę obrazu. Grubą jak konar, z litego złotego kruszcu. Powierzchnię stołu wykonano ze srebrzystego metalu, ponacinanego drobną jak sito siatką kwadratowych kostek. Wpadłeś na nie wskakując do środka, oparłeś się rękoma na rozłożonych na nim papierach. Nic ciekawego. Rozjerzałeś się po pomieszczeniu- trochę sztuki, ciężĸich antyków i mnóstwo złomu. Całe tuziny żelaznych rzeźb i patentów, większość zupełnie dla Ciebie niezrozumiała. Na piedestale metalowe popiersie krasnoluda spoglądało na Ciebie gniewnym wzrokiem dawno zmarłego monarchy, etykieta brzmiała: Venglar I Varulus. Wielkie, nieprzeciętnie zadbane łoże z baldachimem zaścielono szkarłatnymi narzutami z haftem zachodzącego słońca. Kominek bezgłośnie I bezskutecznie trzaskał iskrami w twoją stronę zza szklanej ramy drzwiczek, zestaw pogrzebaczy na stojaku zadzwonił gdy niechcący go kopnęłeś zagapiwszy się na wielki portret Imperatora wiszący w tym centralnym miejscu kajuty- nad paleniskiem. “Anaster I Varulus”- wyglądał na kawał groźnego skurwysyna. Pod nim w drewnianych ramkach czarnobiałe zdjęcia małego chłopca z ojcem, bez wątpienia. Vis a vis podłużnego, rozkładanego fotela. Fikuśny stolik na alkohol, throalska prasa. Kilka pamiątek, raczej bezwartościowych dla całego świata poza samym właścicielem. Mimo tego pozornego bogactwa kapitan nie posiadał chyba niczego, co mieściłoby się w twoim pożądaniu.

(...)
...bez słowa omijasz kolejne rzędy ułożonych w stosy kontenerów różnej wielkości, masowy towar, również poza twoim zainteresowaniem. Przemykasz zacienionymi alejkami dóbr, nie wiadomo skąd i dokąd, wiezionych przez marynarzy. Skutecznie unikając ich wzroku, bez wzniecania niezdrowego zainteresowania dotarłeś do niewielkich magazynów na dolnym pokładzie. "3" - wyryto na blaszanej tabliczce przy zamykanej kołem wysokiej śluzie, to tu. Zamek umieszczony w centrum gwiazdy-klamki wyglądał na skomplikowany, ale Pit był tym razem świetnie poinformowany, przed skokiem. Przyłożyłeś scyzorykowate urządzenie, które Ci dał, do zamka- to zabrzęczało i zawibrowało w twojej dłoni. Gdy puściłeś- samo utrzymywało się w zamku, wydawało ciche cykanie, zamek drzwi strzelił. Otwarte. Chwyciłeś koło, przekręciłeś ostrożnie i pociągnęłeś właz do siebie. Stos skrzyń przykryty płachtą, którą szybko zrzuciłeś, z tyłu jakaś rzeźba w błyszczącym pancerzu. Radość mieszała się z niepewnością. Jeszcze raz cofnęłeś się do korytarza, nikogo. Z nadzieją na ustach podważyłeś wieko pierwszej szkatuły jaka wpadła Ci w ręce. Blask jaki się z niej wylał zadowolił by najwybredniejszego rabusia, zadowalał również Ciebie- desperacko szukającego środków na nowe życie. Masywny naszyjnik z najczystszego złota, garść różnokolorowych obrączek z orientalnego szkła, drobne łańcuszki i liczne sztuki egzotycznej biżuterii. A to wszystko w pierwszej z brzegu skrzynce- Pit zasłużył na premię. W ciasnej kanciapie na dnie statku błyszczało coś jeszcze. Wysoko ponad piramidą zapaczkowanych skarbów dwa mętne, błękitne klejnoty świeciły bladym blaskiem- rzeźba w błyszczących blachach wlepiała w Ciebie dwoje żywych oczu.

(…)
Hekstus 8 odbił od krataskiej przystani nim zdążyłeś dobiec na górny pokład. Późniejsza utarczka z załogantami przysporzyła ci kilka siniaków, im zwichniętej ręki I złamanego nosa, kapitanowi samych strat. Mimo to jakoś zdołałeś wyłgać się z całej kabały I wyjść z niej w jednym kawałku, utargowałeś nawet wilczy bilet do Anastopola. O cenie za tą przygodę kapitan obiecał jeszcze z Tobą pomówić, chyba mówił poważnie. Może potrzebował kogoś takiego jak ty- zimnego, bez sumienia-, a bez pracy nie ma kołaczy... Bogactwa leżą pono na ulicy, wystarczy się nachylić- Kratas, Anastopol czy inne gówno- ktoś taki jak Ty odnajdzie je wszędzie. Plan ucieczki od przeszłości pokrętnie sam zaczął się materializować- po trupach do celu, jak mawiał siwy Jahrek.

Golem
[2 Februarus 146 roku C.T.] Wschodnie Nowe Kratas; Powietrzna przystań; dolne ładownie Hekstusa 8

Z wielkim trudem i umiarkowaną ulgą, znowu, podniosłeś powieki w zupełnie obcym Ci miejscu. Ciemne pomieszczenie o metalowych ścianach wypełnione skrzyniami, kartonami gratów. Na pewno nie był to kaer Toussard.. ani żaden inny. Nagle zdałeś sobie sprawę, że Twoje oczy zmieniły się, widzenie uległo znaczącej poprawie. W hermetycznym pomieszczeniu nie okien, pochodni, niczego co mogło dawać światło. Ty jednak świetnie widzisz najmniejsze szczegóły pomieszczenia jak na łące w samo południe. Podniosłeś rękę by przetrzeć oczy, coś pękło. Dopiero zdałeś sobie sprawę, że jesteś przywiązany czymś w rodzaju sznura do platformy za twoimi plecami. Twoja ręka- też wydawała się inna, nieswoja. Bez trudu oswobodziłeś górne kończyny i dokładnie je obejrzałeś. Orichalkowy wszczep zmienił się, stopniowo krystalizował się w miejscach protez tkanek, zmienił Ciebie. Obsydiańskie pięści pokrywała teraz warstwa twardych mikro-kryształków tego rzadkiego metalu. Przedramiona pokrył giętki pancerz pokrewnego pochodzenia. Dwie płyty torsowe przypominały stopioną powierzchnię dwóch meteorytów, prawdziwie obsydiański napierśnik. Poniższe, pomniejsze wszczepy zdawały się grupować, łączyć żyłkami metalu- wszystkie rozrosły się w Twoim wnętrzu gdy spałeś. Samokontrola była czystą abstrakcją. Orichalk zawsze miał swoją cenę, taką czy inną, a Ciebie możnaby określić samobieżną kopalnią cennego surowca- nie wielką, ale zawsze. Wygląda na to, że ktoś wziął Cię za przed-krachowy pomnik czy coś podobnego i zapakował jak mebel, z innymi cennymi gratami. W dodatku do zamka drzwi klaustrofobicznego pomieszczenia ktoś wsadza klucz, otwiera metalową śluzę. Więzy napięły się, zatrzeszczały i pękły. Drogę do drzwi zagradza kilka skrzyń ułożonych w podłużny stos, kartony I płachta. Za nimi zdumiony, acz uzbrojony, młody elf ze zgrozą spogląda w twoje zmodyfikowane, obsydiańskie ślepia.
Najgorsza jednak w zaistniałej sytuacji jest świadomość, to nieprzyjemnie znajome uczucie, że nie masz najmniejszego pojęcia gdzie, kiedy i dlaczego jesteś? Jak się tu znalazłeś i co z Toussard? Co dalej? W rozgrzewanej dopiero czaszce kołatało się jedynie imię. Twoje imię- Golem.
(...)
Kapitan statku nie ukrywał niezadowolenia z Twojej rezurekcji, miałeś wręcz wrażenie, że wiedział o iskrze życia w twoim wnętrzu od samego początku. Próbował nawet spacyfikować Cię przy pomocy kilku drabów jednak nawet połączona siła setki powietrznych marynarzy mogłaby nie starczyć do zdobycia tej skały. Bez swojej broni dawałeś sobie radę, choć myśl o kafarze Spadającej Gwiazdy i tym, że może znajdować się na pokładzie krzepiła twoje kamienne serce. Ogień zapłonął w nim na nowo, mocno. Dowódca okrętu szybko to pojął, zaniechał nieprzyjemności chyba w obawie, że w końcu tupniesz nóżką i wybijesz dziurę w pokładzie. Ty, swoją obsydiańską częścią ego, chciałeś tylko świętego spokoju w drodze do Anastopola, czy gdziekolwiek indziej. Po utracone wspomnienia czy nowe życie- sam nie byłeś do końca pewien. Obsydian jednak nikt nie ponagla- dziś przekonałeś o tym całą zgromadzoną załogę, a przy okazji zdobyłeś nieco czasu, którego jako jednemu z niewielu Tobie podobnych chronicznie brakuje, od samego wyjścia z Żywogłazu.

Wszyscy:

Dzień na Hekstusie zaczynał się z wejściem dziennej zmiany na stanowiska punktualnie za 5 ósma. Jak na gwizdek tupot setek buciorów wzdłuż wszystkich klatek schodowych zwiastowały to wydarzenie. Kolejnym zwiastunem był nieprzyjemny pisk w megafonie nad twoją głową- “..zobaczysz jak to się robi młody.. Pobudka panicze! Zapraszamy szacownych gości na statku na śniadanko, kto pierwszy ten zje.. hehe.. mówiłem ci..?..”- męski, chrypliwy głos był prawie tak cierpki jak pisk urządzenia- komunikat dowcipnisia był tak dowcipny jak on sam, ale zadanie spełnił.
Klatki schodowe były już puste gdy wdrapywałeś się do góry. Na każdej klatce znajdował się plan statku w razie ewakuacji oraz duży, kwadratowy zegar. Wchodząc do hallu podpokładu nie dało się nie zauważyć bijącego serca stalowego leviatana- monumentalnego silnika. Zabudowany złocistą kopułą -nieregularną I niesymetryczną, ale idealną- z ruchomymi elementami, wirującymi filtrami i buchającą z zakamarków parą. Wzorzystym systemem okrągłych monitorów do pomiaru oleju w którym utopiono maszynerię. Takt tłoków jak bicie serca olbrzyma. Hall był bardzo wysoki, dwu poziomowy. Na dole krzątali się załoganci -majtkowie i robotnicy-, kursowały wózki z cynowymi blachami, niektóre wózki przejeżdżały przez salę przykryte rudymi kocami. Stołówka jeszcze wydawała posiłki, niektórzy dojadali w pojedyńczych grupach przy szczelnie zajętych stolikach szelkowców. Nad nimi na metalowych platformach stanowiska brygadzistów i inżynierów, panele pomiarów i obsługi. Postawiłeś kilka kroków w stronę jadłodajni. Metaliczny szczęk znienacka przeszył salę- ku twojemu zdziwieniu boki-burty statku na pewnej wysokości zaczęły się rozsuwać. Za nimi była jeszcze gruba, zbrojona szyba. Dziesiątki metalowych listw synchronicznie uniosło się, obróciło i przesunęło do góry wpuszczając do hallu snopy światła. Silnik w ich centrum mienił się jak samo jądro ziemi.
Stojąca za ladą kobiecina w białym fartuchu miała twarz faktury zużytej pieluchy, z dolnej jej wargi niedbale zwisał pet papierosa o niepokojąco długim popiole. Kobieta uniosła prawą brew znacznie wyżej niż byś się spodziewał, zapytała bez ogródek:
-Co podać paniczowi?- jeśli jaszczury z Jerrols mogłyby mówić to operowałyby taką jak ona barwą głosu.
 
majk jest offline  
Stary 17-01-2011, 23:07   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[2 Februarus 146 roku C.T.] dok 2;

Przystań w Katras potrafiła zrobić wrażenie nawet na kimś kto widział ją już po raz kolejny. Jednak jak zwykle statek, którym miałem podróżować nie był ekskluzywnym liniowcem jak "Królowa Matylda" przycumowana przy nabrzeżu doku 5.


Powędrowałem do doku drugiego i omiotłem wzrokiem znacznie mniejszą i biedniejszą krypę.

-Mogę w czymś pomóc...? - zapytał młody człowiek w mundurze, który krzątał się wokół statku.
Uśmiech na chwilę zawisł na moich ustach. “A wyglądam na takiego co potrzebuje pomocy?”, “Oczywiście, że nie”, “Właściwie tak” i kilka innych odpowiedzi przemknęło mi przez głowę, jednak póki co żadna z nich nie była jednocześnie grzeczna, prawdziwa i zadowalająca obie strony:
- Intrygujący statek - to też nie do końca była prawda, ale: - Jonas Blake - wyciągam rękę przyglądając się mężczyźnie.
- Mirco - nie był wiele starszy ode mnie, miał silny uścisk -, statek nudny jak tylko to możliwe w przypadku barki, ale zdarzają się ciekawsze chwile. Chociaż podobno w Anastopolu ostatnimi czasy też wiele się dzieje, rozumiem, że to Cię tam wiedzie?
- Owszem - odwracam się, aby swobodnie rozejrzeć się - kierunek Anastopol, ale udaję się do przyjaciela, prawdę powiedziawszy nie wiem nic o żadnych ciekawych wydarzeniach... Nie myślałeś nad przeniesieniem się gdzieś - skoro tutaj nudno i jakby tak “nieludzko” wśród kadry? - dodałem widząc w zasadzie tylko krasnoludów w epoletach kadry.
- Och, źle mnie zrozumiałeś: to jak staż - prawie każdy zaczynał od handlowców. Poczekaj, spotkamy się za kilka lat, zobaczymy co wtedy powiesz patrząc na mój statek. Admirał Mirco... - facet ewidentnie się rozmarzył, a duch na chwilę opuścił jego ciało.
- A rozumiem... To spełnienia marzeń w krótkim czasie... Wspominałeś coś o ciekawych wydarzeniach w Anastopolu?
Młody oficer na chwilę połknął język, jakby zawstydzały go jego własne ambicje, odwrócił wzrok.
- Raczej nieciekawych... Wybacz, odbijamy, już czas. Na drugim końcu mostu stoi postawny gentelman o hebanowej skórze, Pan Marloe, powołaj się na mnie, a znajdzie Ci możliwie najlepszą kwaterę. Porozmawiamy jeszcze, mam nadzieję.
Uśmiechnął się zawadiacko i skierował się do zamykanych już platform załadunkowych.
- Również mam taką nadzieję - powiedziałem do jego pleców. W zasadzie było mi obojętne czy słyszał czy nie. Czas było zaokrętować się na to pudło...
 
Aschaar jest offline  
Stary 17-01-2011, 23:24   #8
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
[2 Februarus 146 roku C.T.] dolny pokład Hekstusa 8; ładownie


Jestem... nieco skołowany, sen zabrał mi tak wiele, wiem że to nie mój pierwszy, ale teraz to nieistotne. Kim jestem... czym jestem? Wdycham głęboko powietrze, nie rozpoznaję niczego, ani jednego zapachu lub widoku, no może poza kurzem i pajęczynami. W głowie odbija mi się echem jakaś nazwa, golem... nie, to nie golem, to Golem. Tak, to ja, teraz pamiętam, chociaż nie, to nie jest moje imię, straciłem swoje, to ktoś mi nadał, ale póki co starczy. Podniosłem wzrok i dostrzegłem elfa, uzbrojonego, wydawał się przerażony, przyznaję, nie byłem w szczytowej formie, miała być tylko drzemka upiększająca a ile przespałem, dni, lata, wieki? Zrobiłem jedyną rozsądną rzecz.
- Zjadłbym coś, masz coś może? - mój głos jest łamliwy, przez chwilę zastanawiam się czy jakiś pająk nie uwił sobie tam gniazda, może po prostu tak długo nic nie mówiłem że prawie zapomniałem jak się to robi. Stoję spokojnie, nie chcę go nastraszyć jeszcze bardziej, nie stanowi specjalnego zagrożenia, nie jakieś sensowne, wiem że jest mnie mniej, czegoś mi brak, nie tylko wspomnień, czegoś czego pilnowałem, zagrożenia przed którym miałem strzec siebie lub innych? Wszystkie rozważania przerywa burczenie moich dwóch żołądków.
- Ty, co tu jesteś przestań robić sobie głupie żarty i pokaż się. Nie jesteś przecież tchórzem? Uznał chyba że jestem posąg i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu osoby, która do niego mówiła.
- Widzisz mnie, przecież, chyba że jesteś ślepy? - zaczynam strzepywać z siebie pajęczyny, powolnymi delikatnymi ruchami, jakbym musiał się najpierw solidnie przeciągnąć.
Cofnął się zaskoczony. Posąg nie dość, że mówił to jeszcze się poruszał.
- Nie jestem ślepy. Widzę cię dobrze. Tylko, że? Posągi nie powinny mówić ani się ruszać.
- Niesamowite, nieprawdaż? Może mi powiesz co to za miejsce, ostatnie co pamiętam to kaer. - zaczynam oglądać swoje ciało, dużo się w nim pozmieniało.
- To jest ładownia powietrznej barki. - Tyle informacji powinno mi wystarczyć jak mu się wydawało, chyba więcej udzielać nie zamierzał. Powoli położył dłoń na rękojeści krótkiego miecza.
- Powietrzna barka, hmm. Therańska, kryształowych łupieżców? Za wiele mi to nie mówi, Kaer Toussard, tam powinienem się znajdować, wiesz coś na ten temat? - Wymruczałem niskim dudniącym głosem.
- Nie wiem skąd się tu wziąłeś, dlaczego tu jesteś i kto cię tu przytaszczył. Wiem za to, że twoje nagłe ożywienie jest mi wyjątkowo nie na rękę.
- Mi trochę nie na rękę jest to że ktoś w ogóle mnie tu przytaszczył, no cóż, mogło być chyba gorzej. - mówię powoli, wygląda jakbym nie przejmował się zupełnie lekką groźbą w jego głosie. - Będę musiał chyba wyjść się popytać w takim razie. - dokańczam z lekkim uśmiechem.
- Tu właśnie pojawia się problem. Jako szanujący się przestępca nie mogę pozwolić Ci wyjść. Jako ja dodatkowo nie mogę pozwolić być został przy życiu, chyba, że przedstawisz mi jakiejś oferty, która mogłaby mnie zainteresować. - Prawą ręką drapał się po ramieniu, by w razie, czego mieć bliżej do rękojeści karabinu.
Podszedłem do niego nieco bliżej, teraz właściwie dostrzegł jak wygląda moje ciało, jak kamień, pokryty spękaniami, do tego po wierzchu przebiegają żyłki orichalku wrośniętego we mnie, na piersiach dwie płyty jak stopione meteoryty.
- Tak, mam dla Ciebie ofertę, ty się odsuniesz z mojej drogi a ja nie zamienię Cię w mokrą plamę. - mówię z lekkim uśmiechem. Cała ładownia lekko drży pod moimi krokami.
- Nie o taką ofertę mi się rozchodziło, lecz biorąc pod uwagę twoje argumenty jestem gotów na nią przystać. - Niemal warcząc, z wściekłością wypisaną na twarzy odsunął się na bok.
- Cieszy mnie że się rozumiemy. - Odsunąłem skrzynie stojące na swojej drodze, jakby były puste a nie wyładowane różnymi dobrami. Moja przeszło dwumetrowa sylwetka przecisnęła się obok elfa i ruszyłem w kierunku korytarzy i pokładów statku.
- Bądź tak łaskaw nie wspominać, że mnie widziałeś. Nie potrzeba mi tu obsługi barki. - rzucił za mną z rezygnacją.
- Przecież nikogo tu nie ma, tylko ładownia pełna bezwartościowych gratów. - rzuciłem na odchodne, ale nie byłem pewien czy faktycznie to usłyszał, bo dźwięk bardziej przypominał dudnienie kamieni a akustyka wszystko potwornie zniekształcała.
Nie czekając na potwierdzenie, czy usłyszał to, co powiedziałem, czy co innego zabrał się za dalsze popełnianie złodziejskiego precedensu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 19-01-2011, 00:26   #9
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[3 Februarus 146 roku C.T.] ok. 08:20; podpokład okrętu

Siedząc i przeżuwając wolno zamówione “cokolwiek”, o którym wolałem nie wiedzieć czym naprawdę jest i dlaczego smakuje jak dobrze wygotowana podeszwa... Rozejrzałem się po sali kubryka. Lot miał trwać dzień, wiec liczyłem na to, że uda się go jakoś przetrwać. Warunki były jakie były, powiedzmy sobie szczerze - mogły być dożo lepsze i jednocześnie - dużo gorsze... Ekspedycje archeologiczne, czy nawet jakieś badania terenowe, które trzeba było uskuteczniać co jakiś czas też dawały popalić. Jednak to co niektórych doprowadzało do pasji, mnie sprawiało swoistą radość. Pozwalało oderwać się od pracy naukowej, poukładanego życia. Teraz co prawda poukładanego życia już nie było, ale wszystko się zmieniało...

Przeczesałem ręką krótkie, jasnobrązowe, stojące włosy i ponownie prześlizgnąłem wzrokiem po sali. Nie wyglądało to na nachalne przyglądanie się komukolwiek, ale pozwoliło - tym razem - zatrzymać wzrok na co ciekawszych osobach. Które zaczęły pojawiać się w sali. Niewątpliwa ozdobą, jeżeli można było użyć tego słowa, był gigantyczny, zwłaszcza w porównaniu do reszty sali i zgromadzonych w niej sprzętów i osób, obsydian. To, samo w sobie, było już ciekawą obserwacją i w zasadzie dobrze byłoby znaleźć jakiś sposób na zagajenie rozmowy... Lekko z boku jakiś typ mało kulturalnie, acz wyjątkowo kwieciście zwracał się do kilku kobiet, które nie wyglądały na część załogi. Głownie, jeżeli nie tylko męskiej załogi. Oczywiście - można było pospieszyć z pomocą owym damom, ale prawda była taka, że skoro już ktoś wybierał się w taką podróż, to albo wiedział co robi, albo - nie powinien się wybierać. Póki co paniom nie groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo, więc sprawa pozostała tylko pod obserwacją. Znacznie ciekawsza była obserwacja środowiska.

Społeczeństwo jako takie prezentowało zdecydowanie model społeczeństwa produkcyjnego, którego struktura społeczna, system wartości, a przede wszystkim charakter społeczny jednostek kształtowane są przez działalność nieantagonistyczną - głownie: produkcję i handel, ze znacznym wpływem nauki i kultury... O tyle społeczeństwo na tym statku prezentowało się zupełnie inaczej. Główną grupę - w zasadzie zdecydowaną większość - stanowili marynarze, w jednakowych, monotonnych, wyzutych z indywidualności uniformach z logiem rodu Hextusów.


Z samego założenia było to więc społeczeństwo masowe – z natury swojej bierne, nieodczuwające emocji, zgniecione w swej indywidualności przez negatywne procesy związane z industrializacją i urbanizacją. Społeczeństwo zmuszone do zintegrowania, a przez to pozbawione normalnych, tradycyjnych, struktur i zależności społecznych; pozbawione wartości, norm i kontroli społecznej. Wtłoczone w zmechanizowany i monotonny tryb pracy wyznaczającej równocześnie rytm życia. Społeczeństwo, które brutalnie i - niestety - całkowicie logicznie można było porównać do społeczeństwa niewolniczego. Oczywiście - oficjalnie niewolnictwo było “beee” - w końcu otwarte i nowoczesne społeczeństwo Throalu nie mogło sobie pozwolić na tak zacofane poglądy jak zniewolenie jednostki. Tyle, że prawda była taka, że większość społeczeństwa, zwłaszcza w miastach, nie miała wyboru - musiała albo pracować, albo zdechnąć z głodu w rynsztoku. A ponieważ nie miała wyboru - fikcją była wolność... Fikcją było również równouprawnienie rasowe... Fikcją w tym społeczeństwie było wiele rzeczy i dlatego prędzej czy później musiało dojść do przełomu. To było jedyne logiczne rozwiązanie.

“Breja w kolorze starego gówna” - jak poetycko nazywał obozowe żarcie jeden z starszych profesorów, z którym podczas studiów byłem na jednym z wyjazdów w teren; stała się zimna w czasie, kiedy dłubiąc w niej łyżką obserwowałem pracowników obecnych na sali. W ciągu tych kilku minut ich społeczeństwo; właściwie poprawniej: społeczeństwo - jakie zbudowano dla nich na tym statku zostało rozłożone na części, ocenione, poskładane z powrotem i... znów się nudziłem. No, może nie do końca - jedynym elementem niepasującym do rasistowskiego, beznadziejnego, miałkiego, prymitywnego strukturalnie i mentalnie społeczeństwa latającej krypy był kapitan. Który pod kilkoma względami kapitanem być nie powinien... tak samo jak ja nie powinienem obronić audytu... Na chwilę wróciłem myślami do rozmowy z doków. Intrygujące.
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-01-2011, 01:44   #10
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Zostawiłem swoich kompanów w kajucie, miecz zostawiłem w kajucie, jednak noże zabrałem, nigdzie nie ruszałem się bez noża. Miałem zbyt wiele blizn zadanych wtedy gdy nie miałem broni by ruszyć się bez czegoś czym mógłbym się obronić. Z jakiegoś powodu ludzie często mnie atakowali bez wyraźnego powodu. Może chcieli sprawdzić czy "ten Kruk" jest naprawdę tak dobry jak mówią. Jednak najbardziej mnie zastanawiała jedna rzecz. "Co jest w Anastopolu"? Dlaczego kapitan wysłał tylko czterech ludzi? Mieliśmy przetrzeć szlak? Z kompanią trudno byłoby nam się skontaktować, niemal ciągle są w ruchu. Chłopaki jednak gotowi byliby skoczyć za nami w ogień. Byłem pewien, że gdybyśmy tylko wysłali prośbę o pomoc ktoś by przyszedł. Przez pewien czas kręciłem się po pokładzie, nie interesowało mnie nic co ktoś mógłby mi powiedzieć, nie byłem rozmowny, w kompanii rozmawia się na różne tematy, jednak na statku można rozmawiać głównie o tym o co w kompanii nie pytaliśmy. Kim jesteś, dlaczego tu jesteś, dokąd chcesz trafić? "Każdy ma swoje tajemnice" tego uczymy każdego najemnika. Szczerze mówiąc nie znam historii żadnego członka kompanii. Nikt nie zna też mojej historii.

***

-Co podać paniczowi?
-Rumu i czegoś do jedzenia- Odpowiedziałem, głos mam pasujący do twarzy, odrzuca ludzi. jednak w kompanii nikt o to nie dba, z takim głosem nie mógłbym być nikim innym.

Dostałem swój alkohol i jakiś kawał mięsa, wyjąłem jeden ze swoich noży i powoli kroiłem mięso. Pozostało mi czekać, aż coś się wydarzy, na pokładzie moglem co najwyżej pogadać ze Złotkiem i pokłócić się z Jaskółką.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172