Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2011, 10:30   #11
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Jak na człowieka swojej postury, pan baryła miał iście kocie ruchy i gibał się jak mało kto. Widząc improwizowane modyfikacje przeprowadzane na jego latającej maszynie, od razu zanurkował za jeden z przerośniętych agregatów nieopodal schodków wiodących bezpośrednio na lądowisko. Nie wyściubił stamtąd nawet opancerzonego palca. Co nie było w sumie takie dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że ścigała go także trójka innych osób. Z których (jeśli zoom Cass nie kłamał) jedna była w różowym Tee i nie miała ręki. Wciąż żyjący drągal nadal stał jak zastygnięty obok swojego dogorywającego kolegi. Ciężko powiedzieć, czy sparaliżował go strach, czy odłączyły mu się jakieś wtyczki z tyłu łepetyny. Mało ważne. Nastał idealny moment na relokację i dziewczyna nie miała zamiaru go zmarnować. Przerzuciła Sharpshootera przez ramię i wzięła rozpęd. Rytmiczne odgłosy metalu zaginęły gdzieś pośród trwającej ulewy, a ona odbiła się od jednej z płyt podłoża, pozostawiając w niej pamiątkę w postaci trwałego wgniecenia. W dole migały światła ulicy, zaś dziewczynę siła skoku kierowała na sąsiedni dach.

Grawitacja i ciężar nowoczesnego ciała połączyły siły jak dwie wredne pindy, otwarcie spiskując przeciwko niej. Chociaż Cass dobrze odmierzyła pokonywaną odległość i drapnęła się rynny, ta nie wytrzymała dostarczonego obciążenia i zerwała się, ruszając w kierunku chodnika. Panna jakoś nieszczególnie miała ochotę podzielić jej los, wobec czego pośpiesznie chwyciła się jednego z wylotów systemów wentylacyjnych, szczodrze zaścielających boczną ścianę budynku. Zatrzeszczało i zadudniło. Jeden stop potarł o drugi i poszły skromne iskry. Podstępne działania znajomej pana Newtona zostały jednak powstrzymane. Klawo, czadowo, frugo. Oby tak dalej.

- Hah. Spider-man nic na mnie nie ma.

Czyniąc odwołania do klasycznej ikony popkultury, zadowolona ze swojego wyczynu Cass wgramoliła się na dach. Rozciągało się przed nią małe poletko generatorów, a od AV dzieliło ją jakieś 20 metrów. Opozycji ni widu, ni słychu, jeśli nie liczyć jakiegoś jelenia, który ślepo posłał w jej stronę nieco ołowiu. Zapewne cała reszta kotłowała się po drugiej stronie, ale mimo to zdecydowała się zachować ostrożność. Mając świadomość, że powolna 500tka o małej pojemności nie zda się jej na nic w walce na bliską odległość, sięgnęła po swoją Milly. Broń przyjemnie ciążyła w dłoni, dodając dziewczynie pewności siebie. Trzymając głowę nisko, wystartowała jak strzała pomiędzy metalowymi pudłami, obierając za kurs dziurawe, latające pudło na lądowniku.
 
Highlander jest offline  
Stary 01-07-2011, 20:29   #12
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze


Tego wieczoru wszystkie kanały informacyjne będą krzyczeć jednym głosem: POLIGON W CENTRUM MIASTA! Liczba ofiar pójdzie w dziesiątki, a kilka anonimowych twarzy zyska zainteresowanie szerokiej publiki.
Kurz walącego się hotelu opadł szybko przygniatany do ziemi hektolitrami wody lejącej się ciężkich chmur. Prognozy nie dawały nadziei na poprawę- burza zdawała się gromadzić nad Cresecent Street przyciągana odgłosem wystrzałów i zapachem świeżo upuszczonej krwi. Poligon 'Black Lotus' po kwadransie intensywnych wysiłków kilku zaledwie osób został zredukowany do sporego gruzowiska, które niemal stało się ich grobowcem. Na szybkich nogach impreza przeniosła się więc na dach obok.

Stojąca na platformie cywilna av stanowiąca zarówno metę jak i ponowny bieg kusiła perspektywą pionowego startu. W zasięgu wzroku przewijał się również wspomniany przez Vinncent'a deck- łakomy kąsek dla amatorów zarobku, cokolwiek w nim było. To tłumaczyło tłok panujący na dachu i całe zamieszanie. Pomiędzy pionową niagarą deszczu horyzontalnie przeciskały się ołowiane łezki pocisków. Żłobiły tunele w wodospadzie, krzesały iskry o metal. Błyski wystrzałów, grzmoty i błyskawice. Teatr cieni na wodzie nie sprzyjał precyzji ani finezji. Faworyzował fart i przypadek, improwizację. Ten spektakl przypominał raczej łapanie szczęśliwej piłeczki w przepełnionej fluorescencyjnym kauczukiem maszynie losującej -urywającej łapy powolniakom. Zgodnie z zasadami tej gry: szczęśliwy numerek ujawnia się na koniec.

Stary lis Sanders zajął pierwszą zasłonę -za beczką filtrującą deszczówkę- i ostrzelał sześcian za którym Paskuda schronił tyłek. Zapewnił tym nieznajomemu i Charlesowi chwilę na podobny manewr, ale tamtemu dziurek nie przybyło.

W chaotycznej wymianie ognia chętni na deck Vinni'ego rozproszyli się na nowym placu zabaw wedle specyficznych upodobań, jakby był to maraton, a nie szybki sprint. Clad nadal trzymający zdobycz ostrzeliwał pogoń obmyślając lepszy plan, gdy Scar przesunął się w kierunku AV nieomal zgarniając za to kulę od Cass. Odpłacił tym samym trafiając jej cień. Dopadł av- wnętrze kokpitu wyścielała warstwa szklanej kruszonki, a z pulpitu wesoło wyskakiwały iskry. Może jeszcze poleci.

Ostatni magazynek to dobra okazja na zmianę pozycji. Clad istotnie nadawał się na okładkę magazynu 'Główka pracuje'. Tytanowe ostrza rozsunęły się na mechanicznym nadgarstku formując shuriken, silnik elektryczny rozkręcił handsaw do granicy widzialności. Osłaniając się pistoletem wyskoczył zza generatora i ostatni raz zamachnął się Gwiazdeczką, a wyłaniająca się zza rogu akrobatka zapowiadała krwawe żniwo. Handsaw wystrzelił płomieniami z miniaturowych silników odrzutowych i opuścił rękę Clada obierając Cass za cel. Żyłka z poczerniałego metalu podążała za nim formując kolejne esy w powietrzu.

Lawirując pomiędzy generatorami jaskrawa cyber-niewiasta wyleciała na lądowisko unikając nadlatujących z prawej pocisków Clada. Sama posłała kilka kulek w kierunku av, niemal trafiając blond-złamasa, który jakimś cudem wykaraskał się z walącego budynku. Oddał dwukrotnie pociągajac za spust tym samym zmuszając smukłą Cass do zmiany kierunku, by cudem minąć tor lotu kul. Ostatecznie jednak zagrożeniem życia okazało się nadlatujące z boku olbrzymie ostrze. Uniknęła go efektownym ślizgiem po mokrym dachu przyglądając się od dołu jak gigantyczny shuriken przecina krople tuż przed jej oczyma. Plecy trochę się podrapały, ale tym sposobem przebyła dobre kilka metrów znikając za zaplandekowanym ładunkiem na skraju lądowiska, uratowała życie.

Platforma przypominała już kaskady opływające wodą, a opady zdawały się wciąż nasilać uparcie studząc zapał uczestników strzelaniny i nie tylko. Nad poletkiem rozgrzanych generatorów unosił się typowy, rozciągnięty obłok mgły częściowo utrudniając rozeznanie. Gdzieś na horyzoncie pojawiły się czerwone światła kogutów zapowiadających ospałe służby porządkowe. Syreny nasilały się z każdą chwilą.

Kinowym scenom nie było końca. Clad rozkraczony i przygarbiony z niedowierzaniem patrzył na strącone pojedyńczą łuską ostrze, teraz łomoczące nieporadnie na ziemi. Umknął dwóm kolejnym pociskom Zappa, ale nie żarzącym się krótkimi spięciami widełkom tazera, które je goniły. Zdążył tylko mrugnąć gdy ostre druciki wpiły się w poorane zmarszczkami czoło. Bzzzzzt! Wiązanka pomknęła po przewodach wywracając oczy Clada na drugą stronę w momencie przebicia czaszki. Padł na kolana rozdygotany. Zza pakunków wyskoczyła Cass mając solosa jak na widelcu. Kilka metrów wcześniej Scar- równie dobrze widział upadek brzydkiego Clad'a. Widowiskowa strzelanina ustała wraz z pluskiem spod jego kolan. Miniaturowa walizka decka wypadła z dłoni wprost w kałużę ledwie utrzymując pion. Nadszedł czas by któryś z 'tytanów ołowiu' zachował się bardzo aluminiowo -zgarniając reszcie łup sprzed nosa.

Mglistą chmurę przeszyła seria dużego kalibru gdzieś z powietrza. Clad złapał się za pierś- całą dłonią nie zdołał zasłonić sześciocalowej dziury. Z niemym zaskoczeniem i śladem uśmiechu na ustach padł twarzą w wodę. Nad dachem błysnęły policyjne koguty, zamajaczył kształt aerocop'a- kolejna dudniąca seria poorała dach lejami głębokości wiadra, syknęła rakieta- zbliżająca się policyjna av'ka zamieniła się w ognistą kulę wokół czarnego szkieletu lecącą na spotkanie z ziemią kilka metrów od dachu. Mgła rozwiała się pod silnikami prawdziwej maszynki- solidnej, bojowej wersji Hornet wyposażonej w baterię rakiet taktycznych, dwa duże działka i stanowisko HKM-u. Wszystkie lufy skupiły się na samym środku dachu na oko celując w martwego Clad'a, albo jego bagaż podręczny.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 02-07-2011, 02:37   #13
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
http://lastinn.info/newreply.php?do=postreply&t=10134

Zrobiło się przezabawnie, wąska kładka, labirynt na dachu, ostrzał nie wiadomo skąd i pakowanie się w środek tego smrodu na ślepo, można było gratulować. Szybki manewr i schowanie się za kupą żelastwa. Wykrok i błysk serii pocisków z lufy Zappa. Kanonada na dachu, gdzieś tam jeszcze był Charlie, ale chyba miał dość oleju w głowie, żeby kulturalnie się zmyć. Przynajmniej tyle dobrego, póki co wszystko było porażką. Miejska dżungla właśnie pokazywała swoje bagna, noc rozświetlana ogniem pistoletów, wszechobecna wilgoć deszczu, która wpływała na niego mimo całkowitego wyciszenia bodźców, pulsowanie krwi w tytanowej czaszce, to się nie mogło dobrze skończyć. Zamieszanie, sprint, seria, tazer. Zadrutowany psychol padający w kałuże. Sekunda ciszy z podkładem z kropel deszczu i policyjnych syren. Potem już tylko psiarnia zmieniająca się w fajerwerki i seria z działka, którym zazwyczaj polowano na czołgi.


Sanders wiedział że ma tylko jedną szansę, może był w pełni borgiem, ale od tak dawna nie miał dostępu do porządnego sprzętu że powoli tracił krawędź, a ta dziewczynka naprzeciwko wyglądała jak nówka z fabryki. Zapp rzucił się po dek Vincenta, ale słabsza płeć go ubiegła, zwinniejsza, szybsza, młodsza. - Kurwa. - wysyczał cicho pod nosem, dek był już poza jego zasięgiem a ciężki ostrzał łechtał tylko jego chęć przeżycia. Z przewrotu wyprostował się do pełnego sprintu, zignorował AV mając w pamięci co stało się z policyjnym transportem. Na pełnym gazie dobiegł do krawędzi i niczym T800 w negatywie rzucił się na pobliski budynek, mierząc w okno dwa piętra niżej. Otrząsnął się i rozejrzał po pomieszczeniu. Wyglądało na mieszkanie, nawet znalazły się jakieś spodnie, za duże, ale podwinął tylko nogawki i już wiał, przewiązując czymś twarz. Alarm i tak już dawno wył w całym budynku, więc nie przejmował się zbytnio czujnikami. Wypruł przez drzwi i po schodach na sam dół. Do podziemnego parkingu, było w czym wybierać, ale dobrał się do jeepa, który przynajmniej wyglądał jakby był w stanie znieść coś więcej. Stopa z narzędziami szybko poradziła sobie z drzwiami a wtyczką interfejsu szybko spacyfikował wpół inteligentny komputer centralny. Wyjazd był ekspresowy, wyrwał przy okazji podnoszoną barierkę, nic więc dziwnego że ze zdezelowaną maską prawie od razu przykuł czyjąś uwagę i to czyją, opcje były dwie, bikerzy albo sfora korpów na ścigaczach. Żadna z opcji nie była przyjemna.

Światła miasta i ścigaczy migały w szybie oraz lusterkach, mimo ostrych zwrotów i czasami jazdy pod prąd, jego ogon pozostawał cały czas w tej samej odległości, przynajmniej blacharnia była zajęta czym innym, inaczej miałby już całkiem przegwizdane. Tylko że jazda w ten sposób do niczego nie prowadziła, Charlie gdzieś przepadł, ale nie wątpił że chłopak się wywinie na swój sposób. Za to Jane potrzebowała pomocy, z tego co widział jak była wynoszona, przed Zappem tej nocy była jeszcze kupa roboty, a nie mógł nawet jechać w stronę warsztatu na chwilę obecną. Potrzebował radykalnych środków, wyszukał najbliższą studzienkę ściekową i zahamował ostro ustawiając furę wszerz ulicy. Wysiadł i całą siłą oraz ciężarem nadepnął na bok pokrywy, na tyle że dało radę ją zrzucić, chwile później już schodził do kanału. Tu miał przewagę, mimo że kanały burzowe miały w sobie sporo wody, to był przyzwyczajony do biegania takimi przejściami. Po kilku zakrętach wybieranych na oślep zatrzymał się i pogrzebał w pamięci zewnętrznej w poszukiwaniu odpowiedniej trasy i planu tuneli. Przez kilka chwil wydawał się nieobecny a następnie ruszył z kopyta, jakby go całe piekło goniło, jeszcze dwa razy zatrzymywał się żeby sprawdzić drogę, zanim wynurzył się ze studzienki dwie przecznice od swojego miejsca pracy. Bramki zapikały tylko kiedy wchodził, ale zaraz się uspokoiły rozpoznając w ubłoconym i śmierdzącym człowieku swojego. Furgon był zaparkowany w jednej z zatoczek, na podłodze kilka kropel krwi, już chłodnych, co zarejestrował na termowizji. Vincent ze spluwą wychylający się zza jednego z filarów był inną sprawą.
- To tylko ja Vinc - rzucił nie przestając iść w stronę prysznica, wolał zmyć z siebie cały ten syf zanim zabierze się za soloskę.
- Masz go? Widziałeś Charliego? Co to kurwa mać było w ogóle?! - netruner może był niezniszczalny w sieci, ale na żywo jego kompozycja zaczynała się nieco sypać.
- Ktoś spieprzył, nie wiem co tam miałeś, ale wysłali po to sprzęt, którego jeszcze nie ma na rynku, krwawe jopki, ciężki sprzęt, a w odwodzie mieli jeszcze cięższy, hotel nie istnieje, po drodze sprzątneli AV niebieskich, Charlie żył kiedy go ostatnio widziałem, ale zawieruszył się znowu w zamieszaniu. Dek przechwycił czwarty gracz, poza nami, skośnymi, korpami, jopkami, był jeszcze ktoś, nadbiegł z innej strony, dziewczyna, ona ma dek, zaraz zrzucę ci jej zdjęcie. - połowa tyrady była zagłuszona przez plusk prysznica z dezynfektorem. - Co z Jane? - rzucił po dwóch minutach pod natryskiem.
- Jest w komorze, nasza cudotwórczyni się nią zajmuje, ale trzeba ją poskładać. - rzucił Vinc nie widząc sensu dyskusji z Zappem, przynajmniej nie w tym momencie, za dobrze wiedział że i tak nic by to nie dało.


Kiedy Craig zszedł na dół, Petrowa rzuciła mu tylko ciężkie spojrzenie i zajęła się przygotowywaniem stołu i kobiety do operacji. Zapp tylko gwizdnął z wrażenia widząc zniszczenia, zaczęli od oka, które było w kawałkach, właściwie bardziej to w drzazgach. Medyczka zajęła się wyciąganiem kuli i odłamków metalu z najwrażliwszych miejsc, Sanders posiłkował się chipem pomagając jak się dało, głównie ocierając czoło kobiecie ze szczypcami i skalpelem oraz przygotowując najlepszy sprzęt jaki mieli na stanie, chociaż nie było tego wiele, byli kurewsko uziemieni, przynajmniej na jakiś czas. Operacja przeciągała się i oboje jechali na dawce kofeiny, która zmusiłaby zombie do tańca. Tylko zegarek powoli przeskakując minuty pokazywał ile naprawdę im to zajmuje czasu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-07-2011, 14:49   #14
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Cass odebrała pojawienie się latających smerfów jako sygnał do natychmiastowego zmycia się z tej imprezy. W nowopowstałym przekonaniu utwierdziła ją jeszcze mocniej lewitująca zbrojownia, która pojedynczą rakietą zmieniła aerocop’a w zwitek ognistych języków i powykrzywianego metalu. Co takiego było w tej cholernej walizce, że wszyscy w Night City chcieli się pozabijać, żeby dostać ją w swoje łapska? Sekret wiecznej młodości? Jakaś nowa dieta-cud? Nagie fotki Barbary Streisand z lat jej świetności? Cóż, jeśli umiejętności i szczęście dopiszą, niedługo się dowie. Jednak najpierw musi w końcu zacisnąć na tym szatańskim uchwycie swoje metalowe palce. Właśnie nadarzał się ku temu idealny moment, bo pierwotny właściciel miał w klatce piersiowej dziurę jak ta, co zatopiła sławetnego Titanica.

Trzy, dwa, jeden… start! Puściła się dzikim pędem przed siebie, mając gdzieś subtelność i estetykę. Mechanizmy cisnęły ile fabryka dała (dosłownie), a ona stała się rozmazaną smugą srebra, różu i jadowitej zieleni. Jak nocny neon mijany ze zbyt dużą prędkością. Amortyzatory miały przed sobą, ciężkie kilka chwil, podobnie jak parkiet pod nimi. Cel misji znajdował się tuż przed nosem. Gdzieś z boku rejestrowała się sylwetka mężczyzny, który wcześniej walił do niej z małego działa armatniego. Fakt, że koleś na dobrą sprawę był nagi, nie zrobił na dziewczynie zbyt dużego wrażenia. Po tym jak zobaczysz w klubie faceta z głową gekona, atrakcje pokroju zwykłego ekshibicjonizmu mają tendencje do tracenia na posiadanym wcześniej impecie. Zwłaszcza w wykonywanym przez nią zawodzie.

Dopadła do tajemniczej „nagrody” pierwsza, łapczywie ją chwytając. Stopy po raz kolejny tej nocy ukazały wmontowane w nich koła, a ona natychmiast zaczęła zwiększać dystans od szczodrze rozsianych wkoło zagrożeń. Wpadła pomiędzy generatory, wykorzystując je jako skromną zasłonę przed przesiewem przeprowadzanym w strukturze dachu przez nadgorliwego Horneta. Następnie wybiła się z gracją i pomknęła w stronę nadgniłych drzwi, które rozłamały się w drzazgi pod wpływem metalowego tarana jaki stanowiło jej ciało. Lądowanie wiele wspólnego ze wcześniejszą gracją nie miało, bo lewitująca platforma balistyczna posłała za nią rakietę, która rozwaliła sporą część dachu, wybiła ją z trajektorii lotu i w akompaniamencie gruzu posłała po schodach, jak skrzącego, zadrutowanego bączka. Cass przez cały czas trzymała ręce mocno zaciśnięte na decku, chroniąc go tak, jak matka chroniłaby swoje dziecko. Chwiejnie podniosła się na równe nogi i popatrzała na swoją sylwetkę. Zniszczona sukienka, rysy, odłupana farba, drobinki żelbetonu w jej warkoczu. Przejście na dach całkiem zawalone. Walizka cała, bez śladów uszkodzeń. Poszkodowana warknęła.
- Popieprzeni korporacyjni psychole! No tak, bez lakiernika się nie obejdzie…
Ale tak naprawdę, mimo skromnej okrasy wykonanej z narzekania, była z siebie dumna jak jasna cholera. Wręcz promieniowała samozadowoleniem. Bo dlaczego nie? Wszyscy wypruwali sobie nawzajem bebechy o ten kawałek czerni, a to właśnie jej, jej i nikomu innemu udało się go dopaść. Teraz musiała tylko dostać się do czekającego na nią z transportem Lao, mając nadzieję, że nie przyczepił się do niego żaden nadgorliwy glina. Chociaż patrząc na burdel rozkwitający wokół, dobroduszni policjanci powinni mieć tej nocy pełne ręce kłopotów. Nie musieli szukać ich na siłę.

[***]


Nieco większe i kapkę szybsze kółka zatrzymały się na tyłach kasyna należącego do pana Yao. Dwóch naszpikowanych cyborgizacjami karków pilnujących wyjścia przywitało chromowaną dziewuszkę ze stoickim spokojem. Jeden porozumiewawczo kiwnął głową, że może iść dalej i mruknął coś, jakoby szef już na nią czekał. Chcący wtapetować się do środka Lao nie miał tyle szczęścia, jeden z goryli natychmiast zastąpił mu drogę. Cass zatrzymała się po przekroczeniu progu, jednak tylko chwilę.
- Nie da rady, mały. Starczy Ci atrakcji na jedną noc, zmykaj do domu.
- Kiedy ja chciałem zwiedzić kasyno od środka!
- Byłeś w nim już dziesięć tysięcy razy. Uciekaj i pamiętaj, nic dzisiaj nie widziałeś. Ani słowa nikomu.
- Dobra, dobra! Nic nikomu nie powiem, przecież wiesz, że możesz na mnie polegać!
- Wiem… i doceniam to. Wezmę Ci kilka żetonów na pamiątkę. A teraz, nie ma Cię!

Chłopak dał za wygraną i porozumiewawczo przytaknął. Ona nie traciła już ani sekundy, ruszając czym prędzej do gabinetu szefa zlokalizowanego na najwyższym piętrze. Ignorowała brzęk maszyn, szelest zmieniających właścicieli fragmentów plastiku oraz krzątających się chaotycznie krupierów. Natomiast zwiększonego nasilenia pracowników ochrony zignorować nie mogła. Najwidoczniej szef nie chciał, żeby kasyno podzieliło los hotelu. Winda umożliwiła dotarcie na najwyższe piętro, gdzie powitał dziewoję czerwony dywan, otwarte na pełną szerokość złote wrota oraz trzy pary elitarnych goryli. Przedarłszy się przez morze mięśni i cyberkończyn, Cass uniosła do góry decka, niczym Świętego Graala. Nie powiedziała nic, tylko z pokorą umieściła przedmiot na biurku.
 
Highlander jest offline  
Stary 05-07-2011, 19:45   #15
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Oczywiście, na dachu był ktoś jeszcze - szlag jasny by to trafił. Wymiana uprzejmości w postaci pestek 9mm była oczywistym preludium do długiej i zajmującej wiele magazynków znajomości. Jednak kwestia kim jest druga już dzisiaj konserwa na tej imprezie będzie musiała poczekać na dogodniejsze warunki.



Z wnętrza całkiem sympatycznej, choć debilnie cywilnej AVki Lucius wytargał trupa i usadowił się na fotelu. Zanim zatrzasnął drzwi dotknął panela i ociekający słodyczą damski głosik zaczął:
- Dobry wieczór. Witam na pok...
- Zamknij się. Tryb ręczny.
- Tryb ręczny został aktywowany.

Maszyna - o dziwo - postanowiła zastartować. Wyświetliła co prawda listę błędów, która powinna każdemu zjeżyć włosy na głowie, ale Rittenberg je olał zwijając całe okienko do nierzucającego się w oczy paska. Pojazd musiał już oberwać w lewy tylni statecznik, ponieważ ewidentnie w tamtą stronę go ciągnęło... Jednak latał i całkiem dobrze nadawał się do zmiany lokalizacji, nawet z tymi pająkami i dziurami w szybach... Lucius podprowadził maszynę w pobliże Clada - na tyle blisko, aby mieć dobry widok i na tyle daleko, aby być poza zasięgiem solosa. Widok zaś zaiste był przepiękny - zwłaszcza na przelotówce prowadzącej w pobliże hotelu... byłego hotelu.



Trzeba było się stąd zwijać. Scar rozładował magazynek i z kieszeni wyjął kolejny - załadował TE na wszelki wypadek. Stalowa dziewczynka gdzieś zniknęła z oczu, co było niepokojące - samo w sobie. Clad się skończył, co było zadowalające, choć również zaskakująco - miał przy sobie tego pieprzonego deka. Hmmm. Zastanawianie się jednak nie było specjalnie dobrym rozwiązaniem w tej chwili - nie dość, że pojawiła się policyjna AVka, z którą to pudło dużych szans nie miało; to jeszcze do "zguby" wystartowało dwu zawodników. K... Scar nie wygłupiał się nawet ze strzelaniem, pchnął stery aby zbliżyć się do fantu i umożliwić szybką ucieczkę. Szlag! - zaklął na głos kiedy to nieodpowiednia strona dopadła nesesera. Pan "na zapoznanie przyjdzie czas później" rozejrzał się i widząc sytuację na dachu postanowił nie przyłączać się do Luciusa. Co wydawało się mądrym posunięciem w obliczu uzbrojonej policyjnej łatającej budy... Psiarnia z latadła nie popisała się zbytnią inteligencją i zamiast posłać pierwszą serię w Luciusa zaczęła ostrzeliwywać uciekających z dachu. To dało Scarowi kilka sekund na zakręcenie i zwiewanie za najbliższy róg. Ten plan był świetny, ale nie do końca - seria z średniego kalibru działka gliniarzy dosięgnęła tyłu pojazdu i zmieniła go w słonia w składzie porcelany. Zakręt jakoś udało się wyrobić, ale późniejsza kombinacja: reklama, schody pożarowe, bilboard przerobiła przód na jakiś "modern art" i pojazd stał się całkowicie niesterowny i nieużyteczny. Lucek przesunął drzwi i wyskoczył na jakieś schody pożarowe. Lądowania nie można było zaliczyć do perfekcyjnych, więc klnąc na kaprawe lądowanie wprasował się w jakąś szczelinę, aby uniknąć szperacza policyjnej AVki, która jednak zainteresowała się odlatującym...

Sympatyczne kaboom na poziomie ulicy zakończyło żywot pożyczonego pojazdu i spowodowało, że okoliczni mieszkańcy mieli kolejną porcję wrażeń.

*****

Kilka minut później Lucius znalazł się na poziomie ulicy. Okazało się, że artystyczny upadek AVki oprócz policji obserwowali także kolejni szeregowcy Krwawych Kierów. "Merde" - umysł Scara wysilił się na francuski, bo kolejne "kurwa" tego wieczoru nie miałoby już żadnego ładunku emocjonalnego. Zaskoczenie obu stron trwało tylko sekundę - jopki zorientowały się, że to Lucek był pilotem lub pasażerem AVki, której efektowny koniec oglądali, a to wystarczyło do szybkiej konkluzji, że powinni go ukatrupić... Cóż, ta opcja nie wchodziła w grę, więc ścigany dzikim "WAAAGH!!!" Scar wpadł w pierwsze przejście pomiędzy budynkami jakie się wydarzyło... Tor z przeszkodami w małpim gaju jakim okazało się wąskie przejście był cudownym preludium do strzelanki praktycznie na ślepo... Elektronika mogła kompensować wiele spraw i jeszcze więcej ułatwiać, ale nawet tej klasy link nie był w stanie wygrać z instynktem dopalanym czystą adrenaliną i przede wszystkim - wolą przeżycia w tym zasranym świecie...

Kolejne dzikie salto w tył z półtorej śruby, kolejne pestki, kolejne lądowanie... Człowieczeństwo miało jednak swoją cenę - zmęczone piszczelowe mięśnie lewej nogi nie wytrzymały przyłożonego obciążenia i podeszwa poślizgnęła się na mokrym asfalcie, albo innym gównie, które tu leżało. Podparcie... "Jeszcze kilka minut i wypluję płuca" - pomyślał zbierając się do dalszego biegu. Wielkie kosze na śmieci pozwoliły zadekować się na chwilę, musiał zrobić sobie przerwę, złapać choć kilka głębokich oddechów i uspokoić tętno, które od dawna znajdowało się na czerwonej części skali...

Kiery się zgubiły. To było dobre określenie. Lucius był pewny, że początkowo było ich sześciu, kogoś zdjął, ale na pewno nie wszystkich... Może dali sobie spokój z gonieniem go w tym małpim gaju, może dopalacze im się skończyły i odpadli, może... Kurwa, jak to wszystko było tu i teraz nieistotne... Istotne było tylko to, że ich nie było.


*****

Zajebiście, że padało. Fontanna z dziurawej rynny lała się wprost na twarz siedzącego w kucki dzieciaka - militarzysty. Dygotającego całego, zlanego własnym potem i tulącego swój skarb z praktycznie pustym magazynkiem...

*****

Motel "Moulin Rouge" miał coś z pierwowzoru. Czerwień, dużo czerwieni, złota i pluszu. I pokoje na godziny, a apartamenty na doby. Madame Botox w recepcji nawet nie zainteresowała się przechodzącym przez niewielki hall mężczyzną, który drogę znał na pamięć... W końcu to było ich standardowe miejsce schadzek, jedno z kilku standardowych miejsc schadzek... Apartament 9 na drugim piętrze - znany prawie jak własna sypialnia, a może nawet lepiej...




Gdy znalazł się w pokoju przez muzykę przeplatał się dźwięk branego prysznica. W zasadzie nie miał nic przeciwko temu, może nawet powinien spłukać z siebie wieczorny syf. Przez chwilę zastanawiał się czy już teraz nie zająć się analizą danych zebranych wieczorem. Kilku twarzy mógł poszukać w bazach danych; kilku zdarzeń mógł... Szlag... Nie teraz... Wszystko może poczekać... Zrzucił ciuchy gdzieś przy drzwiach tylko gnata wrzucając w szufladkę nocnego stolika koło wielkiego łóżka z nieodzownym lustrem na suficie. Po chwili sam był w łazience zmywając z siebie całe napięcie i jednocześnie - budując zupełnie inne...

...you spin me round like a record; baby...

- Jesteś spięty, co się stało? - zapytała Lukrecja, przesuwając po jego klatce. Uśmiechnęła się miękko co jeszcze bardziej ubarwiło poprzednie pytanie i w uszach Rittenberga finalnie zabrzmiało ono jak: "Jesteś pewny, że ci stanie?"
- Nic się nie stało -
odparł zatapiając usta w jej lewym sutku - proza życia. A kulki całe...
- To może... dziś... po...winniś...my... aaacch...
- Hot and spicy?
- Spicy hot -
odparła precyzyjnie nadeptując jego mały palec u nogi.
- O kuleczce zapomnij - prychnął usiłując nie pokazać, że nadepnięcie zrobiło na nim wrażenie.




I set my sights on you
(and no one else will do)
and I, I've got to have my way now, baby
all I know is that to me
you look like you're having fun
open up your loving arms
watch, out here I come




...some things better to leave unseen...
 
Aschaar jest offline  
Stary 20-07-2011, 20:56   #16
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Cass


Złote ramy obrotowych drzwi 'Twin Dragons'. Bramkarze. Feeria świateł i dymu, brzdęk jednorękich bandytów i plastikowych żetonów. Krzyki podniecenia, krzyki rozpaczy. Windy 'tylko dla autoryzowanego personelu', ale najpierw bramkarze. Złocisty panel z tuzinem numerowanych oczek. Miękki dzwonek i typowa dla dźwigów melodyjka wylewająca się z podsufitki. Kolejny duet goryli.



sala VIP kasyna 'Twin Dragons'


Gabinet Yao zajmował niemal całe piętro. Pół-inteligentny system klimatyzacji pompował przez wnętrza aromaty bambusowej dżungli i kwiatów ji-chiin, ale nie był w stanie całkiem przykryć odoru rozlanej krwi. W olbrzymim pomieszczeniu przepych i przesadna ekstrawagancja walczyły z tradycją i muzealnym zacięciem. Żywe kolory bijące z dalekowschodniej sztuki- złoto przebijające się przez ciemną zieleń bujnej roślinności, a wszystko to tonące w bujnym i kolorowym kwieciu. Czarne, szkliste kafelki pod stopami. Zdobione motywami wprost z Shangri-la czerwone kolumny. Idąc po zielono-złotym dywanie w orientalne wzory młoda kobieta mija kolejne obszerne gabloty po obu stronach. Za pancernymi witrynami w ścianach starannie rozplanowano wystawy- na manekinach pozapinano karmazynowe zbroję samurajów zrobione z czegoś przypominającego łuski smoków, demoniczne maski z pustymi oczodołami. Obok każdego- na stojakach- katany i ninja-to, odpowiednio skrócone i zatknięte za ich plecami sztandary i chorągwie jednego z antycznych daymio. Na czarnych, metalowych stojakach rozsianych po galerii straszyły zabytkowe brzytwy japońskich rycerzy, ozdobne wakizashi z kolorowymi warkoczami, smukłe włócznie no-dachi, ale też kunai'e, shurikeny i dziesiątki innych zabójczych wynalazków dalekowschodnich zbrojmistrzów. Wszystko pilnowane przez kolejne i kolejne dwójki karków w czarnych kopertach i o katowskich minach. Trzeba było mu przyznać- był koneserem samurajskiego szajsu i! hodowcą „koni”.

W kolejnych witrynach jak w klatkach uwięziono duchy kolejnych, feudalnych wojowników gotowych oddać życie za tego czy tamtego- brzmiało znajomo. Zostały po nich jedynie zabawki. Może za pół tysiąca lat, w jakiejś prywatnej kolekcji, znajdzie się cybersprzęt kupiony za grubą kasę i owiany legendą swojego właściciela sprzed wieków. Może będą to zabawki Cass.

Galerię wieńczyła ściana w postaci olbrzymiego akwarium. Litraż mógł z powodzeniem wystarczyć do zapełnienia basenu olimpijskiego, a ilość fauny i bogactwo flory szła w setki, jeśli nie tysiące. Akwarium nie miało ścian. Podtrzymywane jakąś grawitacyjną zabawką w niewidzialnej ramie, wypełnione czymś wodo-podobnym, a i stworzenia przemykające za elementami wyglądały niepokojąco paskudnie. Gdyby ktoś miał czas patrzeć na nie w drodze do Yao odkryłby niemal kosmiczną krainę stworzeń i roślin. Było to jedno ALE: za tym fantazyjnym murem czekał Yao-sama, a jak wielokrotnie i dobitnie podkreślał- bardzo nie lubi czekać. Kamera mrugnęła, a wodna ściana rozsunęła kurtynę w zgrabny prostokąt.

Nad szerokim, masywnym biurkiem połyskiwał blady półksiężyc- łysa glaca szefa szefów, Yao. Nieprzeciętnie duży, o gębie tak zakazanej, że mijani wcześniej goryle zebrani do kupy zdawali się teraz starszakami z zerówki przy zawodowym kilerze. Ubrany w nową, gustowną koszulę z wysokim, białym kołnierzem- w jego rozmiarze pewnie tylko na zamówienie. Od oczodołu przez czoło, łeb, kark i dalej ciągnął się majstersztyk sztuki tatuażu i zarazem znak firmowy Yao- krwistoczerwony smoczy łeb w błyszczącej łusce, szczerzący zęby na każdego w zasięgu. Oko gada zlewało się z błyszczącym metalicznie, karmazynowym, rozbieganym, nakrapianym czernią cyber-okiem, podobno 'made and installed in Chiba'. Nawet zawodnicy pokroju Cass na sam widok szefa dostawali gęsiej i syndromu zwężenia gardła, a plotki jakie krążyły o jego wyczynach mroziły krew w pompce. Wrogowie nazywali go „Wściekłym psem”. Siłę widać było na pierwszy rzut okiem- zbite, masywne cielsko mocno skompresowane i obszyte grubym płaszczem mięśni. Dłonie, które później śnią się w najgorszych koszmarach na własnym gardle. Mimo strasznej aparycji głowa narkobiznesu nie miała jeszcze czterdziestki na karku. Po kątach szeptano jakoby Yao ledwie cztery lata temu zawitał do Night i w niespełna trzy zgromadził w potężnej łapie wpływy wszystkich większych rodzin w chinatown. Wściekły Pies szybko wygryzł sobie drogę na szczyt łańcucha pokarmowego. Od tamtej pory nazywają go Omeno-Yao, czyli „Demonookim” lub „Okiem demona” Yao.
Z zadowoleniem podchodzisz do pulpitu nieznacznie wymachując zdobytym deckiem. Rozwalona, zgnieciona i rozrzucona dookoła biurka makieta Black Lotus zmazała ten uśmieszek z Twojej twarzy.


-Nareszcie ktoś nie dał dupy! - Yao splunął obok siebie- zza rantu biurka wystawały jedynie nogi jakiegoś nieszczęśliwca. Moja mała Cass. Nanyeen, wpuść runnera. -rozkazał komuś przez videofon.

Po chwili do gabinetu -jak przecinek między dwoma dużymi 'Y'- wszedł drobny mężczyzna w towarzystwie miśków. Bez słowa przeszli pokój zbierając po drodze deck i usadzili go jak dzieciaka na wypoczynku. Pocił się jak pedofil na placu zabaw. Trzęsącymi rękoma położył deck na szklanej ławie podtrzymywanej przez dwa wijące się smoki i zaczął stukać w klawisze.


- Masz szczęście mała, że masz ten deck... ale wytłumacz mi to -rozwartymi dłońmi wskazał miszmasz połamanych, drewnianych elementów na biurku, a jego 'oko' z zawrotną prędkością przeskakiwało w z Ciebie na makietę i z powrotem- był wściekły.

(…)


-Skurwiały Kier, wysłał swoich gnoi... Jesteś pewna, że nie było tam Damy? No tak, gdyby była... jebana... I co to za chujki?! Zapłacą za to... tak czy inaczej... - 'Demonooki' wstał i podszedł do okna na patio kasyna, a to zazwyczaj był prolog do zlecenia.


-Szefie..- jeden z goryli pilnujących runnera nieśmiało poprosił o uwagę.


Widząc swoją kolej na zabranie głosu runner poprawił prostokątne okulary, spojrzał jeszcze dwa razy na ekran, przełknął ślinę jakby miał ogłosić wyrok na samego siebie. Był blisko metaforycznego skraju przepaści, a Yao zachodził go od tyłu.


-Udało mi się odszyfrować część danych... To tylko pierwsza warstwa- bez pozostałych masek kodu- bezużyteczna. Reszta najprawdopodobniej jest zamknięta w tym pudle. Problem w tym, że zabezpieczył je samokryptującym, giga-bitowym, autorskim defenderem... chodzi o to, że.. wiedział, że może stracić teczkę.., złamanie kodu może potrwać kilka dni.., raczej tydzień.. i potrzebuję lepszej platformy..., alee.. najszybciej... byłoby znaleźć właściciela..

Puff!


Błysk tłumika i siwa nitka dymu unosząca się z lufy. Wydrążony, różowiutki mózg hakera na nieskalanej tafli ławy. Szef bywał porywczy.

-Bezużyteczni... kretyni..., jebane pijawki!, mam tego dosyć. Teraz.. skup się mała. Chcę mieć tych gości, żywych... szczęśliwych..., kurwa, będziesz strącała nosem pot z ich jąder jeśli to konieczne- chcę mieć te dane i to szybko. Zrób to dla mnie, a Twój limit kredytowy już nigdy nie zaprzątnie Twojej ślicznej główki, jasne? - ruszył w Twoją stronę i złapał za ramiona, ścisnął, niemal podniósł cały czas skanując każdy skrawek ciała 'okiem', opuścił.


Poprawił Ci ubranie po czym bez słowa ruszył w stronę pulpitu. Ze schowka wyskoczył rulon „zielonych”, który szybko poleciał w Twoją stronę. Na oko tysiak.

-Na pierwsze wydatki. Informuj mnie.. i mała, pamiętaj, to zajebiście ważne. - rozparty w fotelu odpalił cygaro i obrócił siedzisko w stronę panoramy.



Zapp


Tego wieczoru w warsztacie panował niespotykany w tym miejscu spokój, cisza. Snopy iskier nie strzelały spod rezanych części karoserii. Brakowało rytmicznych uderzeń o blachy, syku studzonego metalu, złośliwych, ponaglających komentarzy właściciela. Żadna z kilku tuzinów maszyn nie była „na chodzie”, a narzędzie spokojnie leżały -względnie- na swoich miejscach, bezrobotne. Tylko zapalone światła i z rzadka aktywujące się działko jednym strzałem rozpieprzające wielkiego jak pies szczura świadczyło, że warsztat nie wymarł. Cała załoga- zazwyczaj rozsiana po kilku wyspecjalizowanych stanowiskach, pochłonięta własnymi obowiązkami- zniknęła. Zebrani, skupieni w jednym miejscu, w gabinecie technika medycznego, Val. Siedzieli tam prawie całą noc. Operacja Jane trwała godzinami, później nie było wiele różowiej. Nie był to zwykły zabieg ratunkowy, instalacja sprzętu czy boostowanie kolegi. Jane solidnie oberwała- dostała kulkę w swoją zmysłową, skośnooką buźkę i tylko cudem dożyła operacji. Val pociła się nad nią sześć godzin, ale dopięła swego- ustabilizowała koleżankę Zappa. Jane straciła na urodzie i do tej pory nie ocknęła się z komy, ale żyła. Napięcie opadło, nieco. Teraz zza szklanej ściany załoga warsztatu kopciła zaległe kilkugodzinnym zabiegiem fajki, z założonymi rękoma, skupieni na leżącej na stole Omoto i mniej lub bardziej pokrewnych sprawach. Tej nocy wiele się wydarzyło, to było pewne, a mimo tego faktów było jak na lekarstwo.


-Będzie żyła, ale co to za życie, śpiączka... - obejmująca się dyskretnie ze swoją dziewczyną Val była szczera jak zwykle, „sucza cecha”- jak utarło się na warsztacie.

-Możemy coś zrobić?- Sanders jak zwykle, a może jak nigdy dotąd, nie tracił nadziei.


Valentina nie odpowiedziała od razu. Lezba znała się na rzeczy, ba, była jedną z lepszych medyków po tej stronie miasta. Jak przystało na pro'sa miała też swoje wady- między innymi słynną, słowiańską oziębłość.


-Uszkodzenia mózgu są rozległe.. Zapp- już to, że ją zatrzymałam kwalifikuje się do kategorii cudów medycyny...- pro'sa poznasz po ego.

-Nie pierdol Val, pytanie było inne. – Sanders niemal krzyknął, ale ściszył głos, gdy otworzyły się drzwi i wszedł Vinnie.


Został „odespać”, mówił coś o bezpieczeństwie w „tym jebanym bunkrze” i oto o świcie powrócił. Wyglądał jak gwiazda porno sprzed końca drugiego millenium- długawe kędziory włosów, przyciemniane jasnym brązem staromodne okulary, kilkudniowy zarost, faja w gębie i znudzone spojrzenie. Nie miał własnych ciuchów i teraz paradował po warsztacie Zappa w samym -przykrótkim, chyba damskim- żółtym szlafroczku. Uśmiechnął się beztrosko, ale widząc miny reszty tylko nalał sobie kawy i zniknął w kubku. Val sprawiała wrażenie zamyślonej i istotnie- coś wymyśliła.


-Komórki macierzyste... gdybym miała jej komórki mogłabym częściowo zreperować ciało szare, przyspieszyć regenerację. Nie daję gwarancji, na nic, ale...- „cudotwórcy” nigdy takowej nie dawali.

-Skąd do kurwy mamy wziąć jej komórki macierzyste, Val? Popraw mnie jeśli się mylę- komórki macierzyste pobiera się z krwi pępowinowej, tak? - gdzieś o tym słyszałeś.


-Wiem, że jesteście blisko z Jane, ale zapominasz o jej korzeniach Zapp. Jeśli ktoś może mieć tą krew to...- nie skończyła.

-Ping!- bull's-eye.

-Zu-Ping Omoto, prowadzi małą klinikę w metrze dziewiątym. Jeśli ktoś w tym jebanym mieście może jej pomóc, jeśli jest ktoś kto ma te komórki, cokolwiek co pomoże Jane- to nasz jedyny trop...- Val wie o czym mówi, a tym razem nawet podwójnie- to jedyna szansa.



klinika Ping'a w podziemniu stacji 9


Dłuższą ciszę przerwał w końcu Vinnie.

-Zapp.. wiesz, że lubię Jane prawie tak jak ty, kurwa, jeśli istnieje jeszcze coś takiego jak przyjaźń to wiesz, że jestem twoim człowiekiem, ale chyba tracisz rezon. Pamiętasz o skrzynce? O moim decku? Który zajebali nam sprzed nosa? - jego głos odbijał się wewnątrz kubka z kawą i dopiero stamtąd wyskakiwał w powietrze.


-Tyle warta jest dla ciebie ta przyjaźń, Vinnie?! - zrobiło się gorzko.


-Kurwa, stary.. nie rozumiesz. Zabezpieczyłem deck, nie dobiorą się do niego tak łatwo.. mogą tu wpaść w każdej chwili, a raczej nie jesteśmy w formacji obronnej, kminisz mnie, Zapp? Jeśli mamy coś zrobić- zróbmy to szybko, dobrze.., nie spieszy mi się do piachu i wam też nie życzę wycieczki do gleby.-


Dzwonek telefonu i wibracja z Twojej kieszeni. Dzwoni Joe.

-Nie mogę go znaleźć.. jeżdżę od dwóch godzin, pytałem kilku kolesi, nikt go nie widział. Charlie rozpłynął się w powietrzu... -głos Joe'a brzmiał prawie jak wyrok.


Scar


Pięknie jak we śnie. Moulin Rouge- skrawek Elizjum w tym ponurym jak psychiatryk mieście. Jeden z niewielu zakątków Night, na myśl o którym „piekło” nie ciśnie się na usta, a spluwa sama nie wyskakuje z kabury. Usytuowany we względnie bezpiecznym dystrykcie. Dyskretna obsługa i pokoje przytulne jak wzgórek łonowy. I oto bardzo personalne sedno uroku tego miejsca- Lukrecja. Ciepło jej ciała, skóra o fakturze płatków białej róży, delikatny zapach Desiree, który zostawia na Tobie, na pościeli przy każdym spotkaniu- niewidzialny podpis. Unosi się leniwie z ogniska na szyi, karku- najprzyjemniejsze sole trzeźwiące świata. Budzisz się z tępym uśmieszkiem na twarzy.
Woda w jaccuzzi dawno już przestała buzować, ale automatyczny detektor użytkownika nie pozwolił jej wystygnąć. Nagi, osamotniony wracasz ze słodkiego haju seksu i zapomnienia do brutalnej rzeczywistości. 10:38 na zegarze. Lukrecja widocznie wyszła, gdy jeszcze spałeś. W pustych pokojach miłosnego gniazdka unosi się zapach ciepłego śniadania wydobywający się z przemysłowej windy room-service'u. Sałatka szparagowa w sosie z morsa, dietetyczne frytki anyżowe, sok białkowy, kawa, firmowe fajki i zapalniczka z logo M-R dodawane za free do każdego posiłku. Gdzieś w okolicach pralki Twoje ciuchy walają się po podłodze. Za ścianą słychać głośną parkę, której nie starczyło nocy. Co chwila ktoś mija Twoje drzwi przemierzając korytarz motelu.

Brzzzzzzt -widocznie wybiła 11:00 bo...

Klapa w ścianie salonu unosi się i z małego, czarnego prostokąta wyjeżdżają dwa płaskie, przypominające ropuchy, roboty-odkurzacze wsysające wszelkie brudy. Wysuwają teleskopowe ramiona -cieniutkie jak antena samochodowa- i z chirurgiczną precyzją ścielą łóżko, zbierają śmieci z podłogi, wąskim ciurkiem podlewają kwiaty doniczkowe, dopinają zerwane zasłony. Gdy jedna samobieżna konewka pielęgnuje kolejne palmy, gdy jego/jej bliźniak komicznie odbił się od nóg stolika, który musieliście 'niechcący' przestawić ubiegłego wieczoru. Na podłogę spadła niebieska koperta formatu a4- papeteria której zazwyczaj używa Lu podsyłając tropy. Zlecenia bywały najróżniejsze, dobrze płatne i nieopłacalne, banalne i niewykonalne, intrygujące i nudne jak niedzielny obiad z rodzicami. Nigdy nie wiesz- dopóki nie skończysz, a to właśnie czyni tę robotę tak cholernie satysfakcjonującą. Otworzyłeś kopertę, by zobaczyć „co tym razem?” przyniosła Twoja ptaszyna. Zdjęcie dziewczyny- około 17 lat, ładna buzia, dobre ciuchy i zdrowa aparycja, białe ząbki i oczy. „Porwana dla okupu.”



Park Ipsen'a – widok z okien na ulice


Ostatnia znana lokalizacja: stare Ipsen-Park, okolice Warsav Tavern”. Park Ipsen'a- jedno z większych osiedli mega-blokowisk robotniczych, idealnych dla 'niższej-średniej' miejskiej utopii- bezpiecznej, przyjaznej, ekologicznej. Przynajmniej takie miały być. Zamiast tego 'mega-bity' stały się podatną ziemią dla rekordowej, toczącej miasto do dziś przestępczości i nieludzkiej biedzie, którą cierpią najsłabsi obywatele- podobno sam projektant A. Ipsen oszalał z żalu i strzelił samobója.

Zapachowy podpis u dołu papeterii. Pięć setek w gotówce i paydrive opatrzony logo Ienova Bank oraz ciekłokrystaliczną kwotą o słodkim brzmieniu „no limit”. Wystarczy przyjąć robotę dzwoniąc pod odpowiedni numer.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 29-07-2011, 19:30   #17
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Lucek w końcu otworzył oczy. Nad ranem wylądowali w jacuzzi... Potem... no, właśnie co było potem? Chyba, tak naprawdę go to nie obchodziło... Teraz musiało być już późne rano... Wyciągnął się z wody i ta na chwilę ponownie się wzburzyła.


Poszukał ręcznika i owinął się leniwie szukając zegara. Był w zasadzie pewien, że Lukrecji już nie ma - zawsze znikała zanim się budził... Może nawet w ostatnim drinku coś było? Nie dbał o to, tak naprawdę. Te zniknięcia były częścią rytuału; ich rytuału. Gdzieś za ścianą jakaś parka jeszcze finiszowała - cóż może nie zdążyli w nocy, albo wtedy woleli posłuchać tego co działo się tutaj? Mężczyzna uśmiechnął się i podniósł z podłogi paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i zapalił. Była prawie jedenasta i trzeba było się powoli zbierać z pokoju, w którym doba kończyła się "w samo południe". Jakoś namierzył swoje ciuchy i wyciągnął pada. Zrzucił kilka najwyraźniejszych zdjęć uczestników wczorajszej imprezy na dysk urządzenia i wpisał proste zapytanie. Zostawił maszynę, aby zrobiła swoje i zajął się zbieraniem się do kupy. Z hotelowego stolika spadła koperta i Rittenberg przez chwilę patrzył tępym wzrokiem na nią. Potem podniósł ją i kilkakrotnie obrócił w rękach mając gdzieś, że stoi na środku pokoju nawet bez listka figowego...



Z hotelowej windy wyjechało śniadanie - takie jak lubił - wysokokaloryczne i proste. Żadnych crossaintów, babeczek, tościków i innych wynalazków z miodem, twarożkiem, dżemem i kakao. Coś konkretnego, pikantnego i pozwalającego się skoncentrować na wspominaniu wrażeń z nocy... Okraszone sałatką i kawą oraz - oczywiście - paczką fajek na drogę. Godząc jedzenie i ubieranie się myślał o tym co stało się poprzedniego wieczora. Stało się wiele i paradoksalnie - nic jednocześnie. Dużo danych, z których zupełnie nic nie wynikało. W zasadzie to na wczorajszej sprawie nic nie zyskał, może trochę stracił. Trzeba będzie po prostu bardziej uważać na Kiery i tyle. Cała sprawę można było spokojnie olać ciepłym moczem i tylko doglądać, aby nie pryskała na boki.

Ustawił stolik w mniej więcej tej samej pozycji, w jakiej znajdował się wczoraj wieczorem i otworzył kopertę. Robota wyglądała na jedną z tych interesujących - tych na których można się było poślizgać i poślizgnąć, ale... z czegoś trzeba było żyć. Schował wszystko z powrotem do koperty, zabrał pada i rozejrzał się po pokoju, czy na pewno nic nie zostało...


*****


Kilka minut później wsiadł do samochodu i przełączył na radio. Przeskoczył kilkanaście stacji łapiąc jakieś wiadomości. O wczorajszej rozróbie mówiono niewiele, bez szczegółów i raczej chaotycznie. "NCPD posądza kartele narkotykowe o walki o wpływy"; "W wydarzenia zamieszana chińska triada"; "Zaledwie kilka ofiar wśród cywili" - coś co byle dziennikarzyna był w stanie napisać na kolanie na 5 sekund przed wejściem na wizję... Ktoś, może sam Yao, zaczął już mocno tuszować sprawę, albo gra była naprawdę poważna i nikomu nie zależało na zawiadamianiu kolejnych graczy...

Maszyna niczego nie znalazła - cóż - zdjęcia nie były najlepsze, w końcu miał co robić wczorajszego wieczora... Choć z drugiej strony - może bardziej - ktoś dbał o swoją prywatność, albo prywatność swoich psiaków. Nie było to specjalnie istotne - w zasadzie całą wczorajszą akcję Lucek spisywał już w koszta całej działalności. Zamknął laptopa i odpalił samochód. Kilka przecznic dalej zjechał ponownie do krawężnika i wszedł do sklepu. Zamiana eurodołków na magazynki do TE odbyła się szybko i z minimalną ilością słów. Rittenberg udawał, że pokazuje papiery swoje i broni; sprzedawca udawał, że je sprawdza... Po prostu pięknie i cudownie. Jak zwykle w Night City.
O zaginionej dziewczynie też niczego nie było w żadnych oficjalnych kanałach. Szkoda, bo wolałby wiedzieć wcześniej w co się pakuje. Pozostawała opcja pojechania do Ipsen Park i wypytania ludzi. Jak dobrze kojarzył to "Warsav Tawern" nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle dziesiątek innych spelun w okolicy; co najwyżej tym, że - przejrzał swoją prywatną bazę wiedzy o ludziach i miejscach - była prowadzona przez jakiegoś fixera o ksywie "Polak", imigranta. W końcu odpalił silnik i zmienił muzykę.



Kilkanaście minut później oglądał zza policyjnej holo-taśmy resztki hotelu "Black Lotus". Co prawda po gruzowisku nadal kręcili się śledczy usiłując coś wywąchać, ale w pobliżu taśm było stanowczo za dużo tajniaków. Nie było więc specjalnie czego szukać, zwłaszcza, ze jeden z tajniaków zaczął się dziwnie przyglądać kierowcy stojącego przy krawężniku Mitsubishi. Lucek pomyślał, że gdzieś, któraś kamera mogła zarejestrować jego - w końcu dość charakterystyczną - facjatę... Tajniak zaczął iść w kierunku samochodu, więc Rittenberg postanowił się odmeldować. Wóz miał lewe blachy, zresztą stracił się na tyle szybko, że tamten nie miał wielkich szans na przyjrzenie się kierowcy, mimo, że koniecznie chciał doprowadzić do zatrzymania samochodu... Jak zwykle po takiej akcji kierowca szybko wjechał w pierwszą sensownie wyglądający zaułek i wyciągnął spod siedzenia drugi komplet blach. Zerwanie przyczepionych na magnesy rejestracji i zastąpienie ich kolejnymi zajęło sekundy. Stare znalazły się pod siedzeniem pasażera - może jeszcze do czegoś się przydadzą...


*****


Zupełnie dla odprężenia jadąc jedną z miejskich obwodnic - na tyle wolno, aby żaden nadgorliwy gliniarz nie przypieprzył się do prędkości i jednocześnie na tyle szybko, aby żaden inteligentny gliniarz nie przypieprzył się do tego, że sportowy wózek turla się z przepisową prędkością - Lucek myślał o wczorajszej akcji w hotelu. I tym co dowiedział się w nocy od Lukrecji. Kiedy, zupełnie przy okazji, powiedział jej, że Clad wyleciał z biznesu - Lukrecja stwierdziła, że gość zniknął już kilka tygodni temu i wszyscy myśleli, że w końcu spotkał się ze Stwórcą i skreślili go z list. Jednak zainteresowało ją to na tyle, że w jednej z przerw na papierosa wykonała kilka telefonów. To pieprzone miasto nigdy nie spało i czasami informacje rozchodziły się lotem błyskawicy, a pytania otrzymywały odpowiedź zanim jeszcze zostały wypowiedziane.


Telefon Lukrecji - kolejny, robiony za zamówienie, w obudowie z czarnego onyksu zdobionego złotem - zaczął odgrywać jakąś spokojną muzyczkę i kobieta odłożyła cienkiego, prawie dopalonego Davidson'a. Odbyła krótką rozmowę, odłożyła telefon i zaciągnęła się po raz ostatni. Wolno wypuściła dym i zgniotła niedopałek w popielnicy:
- Hmm, okazało się, że Clad pracuje... pracował - poprawiła niespiesznie - dla Zeta-Tech'u, który wykupił jego dupę z jakiejś niezłej kabały. Jeszcze kieliszek wina - nie czekając na odpowiedź nalała dwa najwyraźniej jej myśli krążyły jeszcze wokół informacji, jakie właśnie uzyskała. Dla Rittenberga to też była ważna informacja...
 
Aschaar jest offline  
Stary 02-08-2011, 21:18   #18
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Jakby całkiem przypadkiem lunch wypadł w knajpie Panny Pi. Lucek zamówił cokolwiek z karty i usiadł przy bocznym stoliku. Pi przemknęła gdzieś na horyzoncie zdarzeń i po chwili z głośników umieszczonych gdzieś w oparciu loży, zwykle nadających muzykę, odezwał się kobiecy głos:
- Wiesz coś na temat wczorajszego numeru z Czarnym Lotosem?
- Właśnie o to chciałem Cię zapytać - odparł Lucek pomiędzy kęsami. Umieszczenie mikrofonów w talerzach było pomysłem co najmniej intrygującym - dla tych, którzy wiedzieli... Dorzucił po krótkiej chwili, Pi i tak by się dowiedziała, prędzej czy później, więc szkoda było podchodów - byłem w pobliżu, ale żadnych ciekawych obserwacji... Jest biznes do zrobienia - powiedział rozkładając na stole gazetę z zdjęciem zaginionej wewnątrz i wymieniająć nazwisko - Okolice Ipsen Park - dokończył.
- Hmm... Nie moja dzielnica, na tym zadupiu jestem ślepa... i głucha. Jakieś story?
- Właśnie story to nie gra. Ta dziewczyna nie wygląda na takiego Kopciuszka, który by się tam szwędał, nic o niej nie wiadomo, a kwota na operację jest zacna... Więc wszystko do kupy po prostu śmierdzi.
- Mogę popytać u znajomych na salonach, może ktoś coś wie, albo będzie kojarzył.
- Bez szaleństw, jeszcze się za tą robotę nie wziąłem...
- Oboje wiemy, że się weźmiesz. Na razie...

Rittenberg przewrócił stronę gazety jakby dalej kontynuując lekturę do obiadu. Pi miała sporo racji. Jakiejś roboty potrzebował - pieniądze nie spadały z nieba, a za coś żyć było trzeba. Równie dobrze można było z tego. Zresztą jego niepisany układ z Lukrecją też domagał się brania pod uwagę... w tej całej sytuacji. Rittenberg wyszedł z lokalu i wsiadł do samochodu. Ruszył wolno w kierunku Ipsen Park.


Knajpa Polaka faktycznie nie wyróżniała się niczym szczególnym. BYło jeszcze na tyle jasno i w na tyle uczęszczanym miejscu, że postawiony prawie centralnie pod knajpą samochód nie powinien zniknąć; a przynajmniej nie bez wszczęcia alarmu...

Znalazł się przy barze i zamówił coś z sensowniejszych, znaczy droższych drinków i, gdy szklanka wylądowała przed nim, pokazał zdjęcie zaginionej z frontalnym atakiem:
- Moja znajoma, podobno ktoś ją tutaj widział zanim rozpłynęła się w powietrzu. Ile? - zapytał z wyraźną dwuznacznością jednocześnie chowając telefon i wskazując wzrokiem szklankę. W tym mieście wszystko i wszyscy mieli swoją cenę...
 
Aschaar jest offline  
Stary 07-08-2011, 01:20   #19
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Poza ruchami Valentiny i cichym szumem maszynerii nie było słychać za wiele na tym poziomie, u góry produkcja szczurzego mięsa do okolicznej knajpki szła jak zwykle w miare spokojnie. Wcinając prawdziwe mięso zamiast sztucznego gówna, które podawali w większości jadłodajni na mieście, ludzie i tak byli w niebo wzięci. Poza koneserami takimi jak Sanders, który umiał rozróżniać szczurzyznę praktycznie gatunkowo, kiedy się kończył prowiant, mało kto się kapował że Fried Chicken był zwykłym szczurem, przerobionym na kotlety pociskiem z M-60. Zapp zwyczajnie przysypiał, podłączony do systemu wizyjnego z góry, sprawdzając jedynie odruchowo co się dzieje, kiedy czujniki coś wykryły. Nastroje nie były najlepsze, nic w tym zresztą dziwnego, ktoś ich ewidentnie wystawił, prawdopodobnie ten sam ktoś ich też szukał, nie biegało się w okolicy wylatujących w powietrze hoteli triady bez żadnych konsekwencji. W tym mieście było wielu ludzi o bardzo długich rękach. Zresztą sprzęt który był tam użyty, jasno wskazywał że mieli do czynienia z korporacją. Kiery były tylko zasłoną dymną mającą zmydlić oczy, nie był to zwykły akt bezmyślnej przemocy z ich strony, musieli mieć konkretne rozkazy i dostęp do arsenału, który poza testowymi poligonami jeszcze świata nie widział. Na w pół śpiący tok jego myśli przerwała medyk ze swoją radosną diagnozą...
- Komórki macierzyste? Mam Ci je przywieźć z bukietem nano róż czy przepustką na stacje Europa w vipowskim wejściem? - parsknął niemalże. - Pewnie że Ping może mieć, przejść się do niego nie zawadzi, kto wie, może będzie miał i będziesz mogła się pobawić jak z Repley w Obcym. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, podobało mu to. - Skoro o tym mowa, może wszyscy sobie machniemy kopie zapasowe?

Właśnie gdy się rozkręcał, do budynku wszedł Vinc, więc ostygł nieco z zapędami i zszedł na ziemię, trzeba było zwyczajnie ruszyć dupę do kliniki Pinga, ale najpierw pogadać z runerem, bo wszystko tutaj śmierdziało jak rzadka kupa.

- Słuchaj Vincent, odsuń to wszystko na bok na tą chwile i ogarnij fakty. Hotel Yao leży w gruzach a w wiadomościach wspominają o tym jakby jakiś chłopaczek ze śrutówką postrzelił w dupę okolicznego handlarza starociami. Na miejscu był sprzęt korporacji, którego wojsko jeszcze nie ma. Kiery wiedziały gdzie i co dokładnie chcą, poza tym mieli ze sobą solosa opancerzonego bardziej niż Dragon i z cackami, o których jeszcze nawet nie chodzą plotki na czarnym rynku, a wiem co mówię. Krótko rzecz ujmując, ktoś nas wystawił i chciał ten deck bardziej niż ćpun na głodzie kolejnej działki, a graczy było więcej. Jeśli faktycznie tak zabezpieczyłeś ten deck, to potrzebują Cię żywego i zgodzę się z tobą że poruszą niebo i ziemię. Nie mamy za wiele czasu, najlepiej żebyś nie pozostawał w jednym miejscu, jeśli być celem, to lepiej ruchomym. - chwile pukał palcami o wargi w zamyśleniu. - Dowiedz się jak najwięcej o Krwawych Kierach, nie chcę tej ulicznej gadki, chcę faktów, gdzie, kto, z kim i jak się do nich dostać, będę musiał sobie uciąć pogawędkę z kimś na szczycie, dość niemiłą. Więc muszę być przygotowany, więc zajmij się tym kiedy ja będę próbował załatwić coś dla Jane. Zrozumiano? - Jego tyradę przerwał telefon od Joe, wieści były kiepskie, ale Charlie był dużym chłopcem i mogło się zdarzyć że wróci, w kawałkach i do szycia, ale wróci. Co nie zmieniało faktu że Kiery mogły coś wiedzieć i miał zamiar od nich sporo wyciągnąć. Runner coś wspominał o jechaniu do Spire'a, pomysł nie był głupi sam w sobie a z Pingiem lepiej było załatwić wszystko samemu.

- Vincent, weźmiesz Joe i pojedziecie do Spire'a chcę mieć wszystkie detale transakcji, kto co komu i komu jeszcze wspominał w tym czasie o Twoich danych, zdaje się że to najgorętszy towar w mieście, więc wóz albo przewóz. Lance, przygotuj mi ze dwa paski plastiku, jadę na wizytę ale nie mam wrażenie że mogę się na coś natknąć. No skoro już wszyscy wiedzą co maja robić to ruszać dupska. Nie ma czasu na żywienie hemoroidów.

***

Niecałą godzinę później, po śniadaniu, solidnej porcji kawy i doprowadzeniu się do stanu używalności, wyszedł na ulice, rozejrzawszy się dokładnie dookoła. Miał zamiar pojechać kombinacją autobusów i kolejki, teraz w normalnych ubraniach i z okularami przeciwsłonecznymi na nosie mógł udawać najzwyklejszego obywatela w tym milionowym mieście. Takiego, jakich setki tysięcy codziennie napędzało trybiki molocha, nalewając kawę, naprawiając boty, dbając o sieć energetyczną. Kamuflaż maksymalny, nawet twarz, którą miał, poza oczami była produkowana niemalże fabrycznie, najwyższy stopień uniformizacji, Nowy Wspaniały Świat, idea wcielona w życie. Tylko w duchu śmiał się ironicznie, na twarzy za to malował mu się tylko zmęczony obraz człowieka wyzutego z człowieczeństwa, taki sam jak reszcie ludzi dookoła.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 14-08-2011, 18:24   #20
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze


Cass



Załamanie pogody kontrastowało z pnącym się w górę wykresem kariery Cass. Omeno-Yao jak zwykle wyraził się precyzyjnie co do kolejnego zlecenia, a to było już zdecydowanie ambitniejsze zadanie niż dotychczasowe przesyłki i asekuracje. Brzmiało jak awans. Deszcz z powodzeniem mógł udawać aplauz i szum rozentuzjazmowanego tłumu. To jednak wiązało się ze zwiększeniem kompetencji i odpowiedzialności. Wymagało przemyślenia. Paradoksalnie ulewa pasowała do przechadzki roztargnionymi deszczem ulicami. Cass na pewno nie chciała zawieść oczekiwań wymagającego szefa chińskiej mafii o wymownej ksywie- 'Szalonooki'. Pytanie, które obecnie stało przed nowo-nominowaną brzmiało więc: jak do cholery znaleźć tych amatorów i cholernego runnera z hasłem do skrzynki. Było już nieco po północy. Spacer się przedłużał, a ulewa zaniosła się chyba na dobre. Ulice przerzedziły się z przechodniów. Rzęsisty deszcz zalewał niemal ulice, a studzienki ratujące chodniki Night przed potopem przypominały już miniaturowe wiry podwodne.


Za którymś rogiem rozmyślania przerwał bezdomny. Z wyglądu zupełnie niegroźny- stary ćpun i świrus jakich wielu w alejkach. Ten na przykład przypominał zapijaczonego clowna po rehab'ie albo dwóch- wypudrowany, kościsty ryj, odrosty od zafarbowanych zieloną farbą i zaczesanych do tyłu włosów, podkrążone oczy i nadzwyczaj uwydatnione usta. Przez dwa, trzy oddechy patrzył na 'Shocka jak zahipnotyzowany. Wzbudził jej podejrzenia. Sięgnął za pazuchę, ale ona już ze złośliwym uśmieszkiem celowała w łysiejące czoło czubka. Uśmiechnął się automatycznie starzejąc się o jakieś dwadzieścia lat, poczciwie. Zza poły sprutej marynarki wyciągnął podniszczoną parasolkę, którą zaprezentował Cass. Przejechał dłonią po pokrowcu, a z rączki wytrysnęły kolorowe kwiaty ułożone w podniszczony, ale bujny bukiecik wycelowany w panią Taylor. Poczciwina-clown jak omen mający poprawić jej humor.
Coś cyknęło -gdy palce clowna zacisnęły się na dole wiązanki. Pojedyncze płatki zawirowały nad bukietem przeszyte strzałką z ampułką. Igła wbiła się w szyję soloski. Błyskawicznie padła na ziemię mrużąc oczy.


-Wygląda, że to Twój szczęśliwy dzień- Shocka... - stojący nad nią clown poprawił ucioraną marynarkę uśmiechając się szeroko.

***


Sztuczny sen wywołany chemicznym miksem przypominał doznaniami garść kwasów zapitych litrowym izotonikiem. Paranoiczna przejażdżka wagonikiem ulepionym z makaronu po tunelu obłędu i bzdury. Groteskowe gęby wszelkiej maści błaznów powykrzywiane w przesadnej emocji utrwalonej w maskach. Zmieniające się ciągle kolorowe bochomazy raz rozciągające się jak kisiel w próżni, a za chwilę strzelający wokół feerią sztucznych ognii i kalejdoskopem oślepiających świateł. Chore melodie akompaniujące stukotowi drobnych kółek uderzających o tory. Torowisko urywa się za zakrętem jakby tam spadało się w niebyt. Im jednak bliżej tym wyraźniej widać coś bardziej złowieszczego. Trasa wycieczki kończy się w ustach olbrzymiego clowna, a może to jedynie bramka do kolejnego odcinka koszmaru. Przesadnie wielkie siekacze olbrzyma, jaskrawy makijaż i drapieżne, wycelowane w Cass oczy.


Oczy Cass rozwarły powieki. Clown ze snu stoi przed kobietą, ale tym razem oprócz głowy, zarośniętego, kaprawego ryja ma też otyły tułów owinięty w iście rzeźnicki fartuch. W poszytych czarnymi włosami gołych rękach trzyma chirurgiczne narzędzia kapiące krwią. Uśmiecha się psychodelicznie do unieruchomionej solo. Na jego ramieniu pojawia się ręka. Clown odstępuje na bok, a zza niego wychodzi znajomy z przykrego żartu kloszard. Dobry humor promieniował z niego tak, że „pieniądze szczęścia nie dają” zdawało się najoczywistszą mantrą. Dziarskim krokiem zbliżył się do 'krzesła' na którym siedziała, w zasięg światła. Podniszczony garniak kiedyś mógł mieć szyk, ale było to jakieś sto plam i przetarć temu.


- Jestem człowiekiem starej daty, więc pozwól, że się przedstawię... jestem Roxso, nie odpowiadaj- nie mogłaś o mnie słyszeć, a ja Ciebie już znam. Mój kolega to właściciel tej zacnej placówki- Butch, chociaż wołają na niego „Dziadek”. Więc.. Skoro już się obudziłaś, Kwiatuszku, skup się i opowiadaj. Krótko, rzeczowo. Rozumiesz? Chce wiedzieć wszystko o walizce... -był zniszczony jak zaległy na spodzie sterty, pordzewiały i pogięty Dodge- głos przypominał ścieranie dwóch liści papieru ściernego, a usta okrążone koronką blizn wykrzywiały się pod nieludzkimi kątami.


Harda Cass bez wahania splunęła paskudzie w pysk. Kloszard wygiął się jakby soloska pluła wrzątkiem- pojedyncze, dłuższe kosmyki włosów wyskoczyły na jego blade czoło. Wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni chustką wytarł twarz. Cieniowane oczy clowna zwęziły się, a brwi ściąnęły na wysokie czoło zmarszczki.


-..chyba się nie zrozumieliśmy, Kwiatuszku. Pamiętasz jak powiedziałem, że to Twój szczęśliwy dzień...? - Roxso podszedł bardzo blisko, położył rękę na jej szyi i obszedł dziewczynę dookoła długo milcząc.


- ...żartowałem! -momentalnie poczucie zagrożenia wzrosło gdy jego zimna ręka dotknęła karku, zza jej pleców zaniósł się śmiech komedianta, a przed nią malowała się przykra perspektywa.


Na tyłach pirackiej kliniki „Dziadka”, w pomieszczeniu 'specjalnym', naprzeciw fotela widok był niepocieszający dla 'specjalnych pacjentów'. Cała ściana zabudowana została w półki poziome i pionowe tworząc kilka tuzinów prostokątnych komórek. W każdej wnęce ustawiono już szesnastocalowy słój medyczny. Z tub wypełnionych oleistą mazią spoglądały pary spetryfikowanych twarzy- całe głowy odcięte u szyi. Galeria mordu. Każda ze zdekapitowanych ofiar patrzyła teraz na Cass z niemym uśmiechem- zapewne po jednym z „żartów” Roxso.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172