Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-06-2011, 22:33   #1
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[Autorski Storytelling] Star Wars: Cienie Wojny

Star Wars: Cienie Wojny
W Republice Galaktycznej zapanował chaos.
Kolejne wielkie konflikty zbrojne takie jak
Wojna Mandaloriańska oraz Wielka Wojna Galaktyczna
doprowadziły do zrujnowania Republikańskiej gospodarki
oraz podziału terenów Republiki z Wielkim Imperium Sithów.
Wiele wolnych systemów, wiernych Republice,
znalazło się pod dyktatorskimi rządami Imperatora.
Nastał nowy czas walk wewnętrznych, nazwany Zimną Wojną.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sFvQOc4xS2k[/MEDIA]

Mgławica Nexus

-Dobrze… Teraz tu przytrzymaj…- głos dobiegający spod głównego silnika nadprzestrzennego zdradzał ogromne skupienie. Ciche trzaski lutownicy, grzechot obcążków oraz poirytowane syknięcia mieszały się z jednostajnym szumem szwankującego urządzenia.- Jesteś beznadziejny!

Łebek prostego droida naprawczego opadł nieco z powodu niezadowolenia jego twórcy. Wsunięty pod silnik arkanianin spojrzał gniewnie na małego blaszaka, po czym wrócił do precyzyjnej roboty jaką była naprawa uszkodzonego napędu. Snop iskier trysnął na jego bladą twarz, gdy jednocześnie próbował przytrzymać dwa przewody i zlutować je ze sobą.

-Nie przeszkadzam ci?- zapytał gniewnie, ssąc oparzony kciuk. Robot podniósł jednooką główkę i spojrzał na pokryte sadzą oblicze właściciela. Zapiszczał cicho, od razu wracając do swoich obowiązków.

Mięła minuta.

Dwie.

Trzy.

Pod naprawianym urządzeniem znów rozległ się rozsierdzony głos Zarkoha
Adascy, najemnego pilota i żołnierza.

-Słowo daję, rozmontuję cię i zrobię z ciebie termos!

-BIIP, BIIP, BOOP!- w piskach droida dało się rozpoznać nutę oburzenia.

Widoczne pod silnikiem nogi pilota jakby się rozluźniły.

-Jakby nam się kredyty nie kończyły to zleciłbym to komuś na Couruscant.

-BOOP.

-Wiem, wiem. A teraz weź to złap tutaj i się nie ruszaj. Na trzy włącz opływ. Raz, dwa… Trzy!

Silnik zawył wysokim trelem, obwieszczając pełną gotowość do skoku. Zadowolony Zarkoh chwycił się brzegu pulpitu ochronnego i zwinnie wysunął spod generatora. Szybkim krokiem ruszył w stronę mostka.

-Komputer, kurs dwa dziewięć dziewięć. Wchodzimy w nadprzestrzeń…- zamilknął, zauważywszy czerwoną diodę migającą na panelu intercomu. Nikt nie miał dostępu do jego częstotliwości kodowanej. Oprócz jednej osoby.
Szponiasta dłoń chłopaka anulowała odpowiednimi przyciskami ostatni rozkaz. Sam młodzieniec usiadł ostrożnie na fotelu i uruchomił przekaz. Zmarszczył lekko brwi, widząc znajomą, brodatą twarz.

-Witaj, Zarkoh…- An’Shaed Heater uśmiechnął się z hologramu.

Tatooine


-Co panu podać?

Zgrzytliwy głos droida-barmana wyrwał mężczyznę z zamyślenia. Ostatnia robota była dobrze płatna, ale kiedy to było? Dorabianie jako ochroniarz w Anchorhead też powinno mieć jakieś granice. Pieniędzy nie było z tego za dużo, ale przynajmniej nie topniały one w zastraszającym tempie. I o to właśnie chodziło. Każdy orze jak może.

-Co panu podać?

Droid zapytał ponownie, jednym ze swoich ośmiu ramion pukając w stół przed zamyślonym mężczyzną. Nie był w stanie zarejestrować jego skrytej w cieniu twarzy. Nie miał za bardzo rozbudowanego SI, ale nie podobało mu się to. I ten dziwny hełm, leżący obok przybysza na barze.

-Czapka na wieszak, i co panu podać?- zaskrzeczał ponownie.

-„Czapka” zostanie tam gdzie jest. Adrees. W czystej szklance.- odpowiedział Kelevra, przenosząc na robota lśniące w cieniu oczy. Trudno, oj trudno było go wyprowadzić z równowagi. Ale ten droid wyraźnie chciał tego dopiąć.

-Nasze szklanki zawsze są czyste.- wyburczał, jednocześnie napełniając naczynie błękitnym płynem. Po krótkim rzucie obiektywu na klienta postanowił nalać mu pełną szklankę.- Proszę. Adrees.

Mandalorianin powoli sięgnął po trunek i wypił do dna. Jego ciemna sylwetka odchyliła się do tyłu, gdy jednym, ekonomicznym ruchem wychylił szklankę. Ze stukotem odstawił ją na bar, zostawiając obok pięć kredytek.

Droid spojrzał na niego z zainteresowaniem, gdy przekaźnik zainstalowany w karwaszu najemnika zawibrował delikatnie. Slevin aktywował połączenie i założył na głowę hełm. Siedział przez chwilę nieruchomo, odsłuchując i oglądając wiadomość na wewnętrznym monitorze swojego hełmu. Barman, kierując się łatką swojego SI nazywaną „Zainteresowanie się klientem” zagadnął lekko.

-Ważna wiadomość?

Kelevra obrócił w jego stronę wizjer hełmu.

-Interesy?- robot spróbował ponownie, delikatnie odsuwając się od mężczyzny.

-Powiedzmy…- mruknął, ruszając w stronę wyjścia.

Zewnętrzne Rubieża, Kashyyyk

Jaszczuroludź zasyczał głośno, machając w powietrzu kościstymi nogami. Dwie mocarne łapy zaciskały się na jego szyi, powoli miażdżąc krtań i tchawicę. Wszystko poszło nie tak. Wszystko.


Zaczęło się od zwykłej wyprawy w okolice Kashyyyk. Mała, odizolowana osada. Atak, porwanie a potem wypuszczenie jeńców, upolowanie ich i finalne obdarcie trucheł ze skóry. To było proste. Potem jeszcze jedna wyprawa. I jeszcze jedna. I jeszcze jedna… Borq nie pamiętał ile razy porywał tych przeklętych wookich z ich śmierdzącego świata.

Ostatnia wyprawa okazała się błędem. Wylądowali na odległej polanie niedaleko morza i zdjęli osłony, by móc wyładować sieci oraz klatki. Pierwszy zginął Harrq’s siedzący w kokpicie. Skumulowana wiązka z kuszy energetycznej robiła szybę i urwała Trandoshaninowi głowę. Zaraz po nim padli Veerq i Slimr. Zielone pociski przechodziły przez nich na wylot.

Potem Norqer spanikował i zaczął uciekać w las. Za nim pobiegli Coll oraz Jaganna. Jego śliczna Jaganna. Sadystyczna i piękna. Wszystko co z niej zostało to głowa, która wytoczyła się z zarośli. Tak samo głowy Colla i Norgera.

A potem to wyszło z krzaków.

Wookie nie był za wielki jak na standardy swojej rasy. Miał srebrno-brązowe futro, aktualnie ubrudzone krwią przyjaciół Borqa. Jaszczur próbował strzelić do napastnika, ale nie zdążył. Nie wiedział jakim cudem coś tak wielkiego może być równie szybkie. A teraz umierał, duszony przez najgorszego wroga swojej rasy.

Lowchawwa nigdy nie był przesadnie okrutny. Zabijał, tropił i pozbywał się zagrożeń dla swojego ludu. Ale te… bestie przekroczyły wszelkie granice. Atakowały raz za razem, kolejne osady, nawet nie dbając o zmianę kierunku porwań. To było wręcz dziecinnie łatwe. A kiedy wylądowali i otworzyli klapę, nozdrza Lowiego wypełnił najgorszy swąd świata.

Krew jego braci.

Nie pamiętał niczego z walki. Atakował, zabijał i mścił się za krzywdy swojego ludu. Jak wiele lat do tej pory. Dopiero po godzinie odzyskał zmysły, by na trzeźwo ocenić sytuację. Statek jaszczurów płonął, tak samo jak ich truchła wrzucone do środka. Tak samo jak skóry tych których torturowali i okaleczali.
Z ponurych myśli wyrwał go dopiero pisk komunikatora zamontowanego w jego myśliwcu ukrytym nieopodal. Wookie wstał powoli z klęczek i ruszył w stronę swojego statku. Dobrze wiedział kto chciał się z nim skontaktować. I widział też że mu nie odmówi.

Nar Shadda


-Jesteś pewien że on tu jest?

-Tak, mój informator nie kłamie

-Wiesz że rada Huttów nas zabije, jeśli nie pomścimy tej zniewagi… ?

-Kurwa, zamknij się w końcu, mam tylko jeden strzał.

Corrin zamilknął, słysząc przekleństwo z ust swojego brata. Od lat robili w tym biznesie. Odszukaj, zabij i odbierz pieniądze. Prosty zarobek. I przez te wszystkie lata nie pamiętał by Vascal zaklął lub zrugał go w czasie roboty.

-Denerwujesz się, tak?- zapytał przez komunikator, siedząc w barze w którym najpewniej znajdował się ich cel.

Vascal poprawił ostrość lunety, tkwiąc w oknie budynku naprzeciwko speluny. Karabin wsparty na jego ramieniu zaczynał mu powoli ciążyć.

-Facet wlazł do pałacu, wyciągnął dziewczynę, uciekł a potem rozwalił wszystkich którzy go ścigali. On nie jest amatorem, Corr.

-Ty też nie jesteś.- zabójca uśmiechnął się leciutko i upił łyk Krwi Wampy. Nie miał pojęcia z czego był ten drink, ale przyjemnie odganiał troski.

-Witam…- Corrin zamarł, gdy tuż przy jego ucho rozległ się spokojny głos. Może nie tyle chodziło o głos, co o blaster przyłożony do jego pleców. Nikt nie mógłby… Nie powinien… A jednak. Morderca westchnął, powoli schodząc ze stołka.- Szlag

-Też bym to tak określił. Jak mnie znaleźliście?

Corr przeklinał w myślach, prowadzony przez całą długość baru. Wiedział że się nie wyrwie. Chwyt jego niedoszłego celu świadczył o tym że nie była to dla niego pierwszyzna.

-Więc?- ponaglił, mocniej dociskając broń do pleców zabójcy.

-My… My…- westchnął.- Dostaliśmy cynk od jakiegoś informatora. Mówił że chodzisz tu.

-Tak. To prawda. To byłem ja. Przekażcie Huttom że biznes to biznes, i niech mi dadzą spokój. Dziewczyna nie jest chyba warta ich żyć, co?

Corrin zaniemówił. Ten facet groził największemu klanowi przestępców w galaktyce. Nawet nie zauważył gdy wyszli z budynku. Otrzeźwił go dopiero przerażony krzyk brata.

-Corr, do cholery! Co to ma być?!

-To on nas tu ściągnął. Wiedział od początku

-Wiesz co masz przekazać?

Corrin obejrzał się niepewnie przez ramię by zobaczyć… Cholera, ten gówniarz był pewnie młodszy od niego. Mimo to skinął głową.

-Tak.

-To dobrze.

Mężczyzna poczuł jak coś popycha go do przodu z niesamowitą siłą. Jednocześnie Vascal krzyknął z bólu, gdy granat błyskowy odpalony za plecami jego brata oślepił go, psując jednocześnie mechanizm noktowizyjny w jego karabinie.

W tym samym czasie, po drugiej stronie szerokiego pasa ruchu śmigaczy nikt nawet nie zauważył szczupłej postaci w płaszczu która tajemniczym sposobem przebyła dwadzieścia metrów przepaści, dzielącej jedną ścieżkę pieszych od drugiej.

Marcus uśmiechnął się pod nosem i uruchomił z powrotem komunikator.

-Wybacz, staruszku. Miałem trochę rzeczy na głowie. Teraz mogę rozmawiać.
An’Shaed Heater uśmiechnął się, a jego wyświetlana przez hologram twarz nieco wyostrzyła się
.

Orvax IV

-Pośpieszcie się! Nie mógł uciec daleko!

Spora grupa zbirów biegła krętymi jak labirynt uliczkami wielkiego targowiska niewolników, odtrącając na boki prostytutki oraz handlarzy. Najwyższy z nich, dowódca rasy weequay, rozejrzał się gniewnie dookoła. Jego liczne warkocze zafurkotały w powietrzu gdy omiatał wzrokiem ciemne uliczki. Noc na Orvax nie oznaczała ciemności. Co najwyżej większą ilość cieni czy zakamarków do ukrycia. Pod względem oświetlenia, planeta dorównywała Couruscant.


Najemnik zmrużył oczy, widząc w oddali drobną postać wbiegającą do opuszczonego budynku mieszkalnego.

-Tam jest!- ryknął gniewnie, uruchamiając komunikator.- Do wszystkich grup. Cel jest w sektorze Assit, w głównym budynku mieszkalnym!

Wszyscy jego ludzie ruszyli tam od razu. Po opuszczonej dzielnicy miasta poniosło się echo prawie pięćdziesięciu stóp. Stojący obok weequaya rębajło skrzywił się mocno.

-Po co nasz aż tylu po tę jedną pchłę?

-Ta pchła jest niebezpieczniejsza niż wygląda.- warknął, powstrzymując się od zdzielenia podwładnego. Tylko by go po tym ręka zabolała.

-Nie wygląda

Potężna eksplozja zagłuszyła kolejne słowa dryblasa. Budynek do którego wbiegli niemal wszyscy ludzie łowcy głów, Ohina Namru, zmienił się w wielki kwiat ognia i latających we wszystkie strony betonowych płyt. Gorący powiew poniósł za sobą pył aż na plac gdzie stał oniemiały najemnik.

-No… Teraz szefowi wierzę.- mruknął rębacz, z trudem dobierając słowa.

Stojący nieopodal Siódmy wzruszył ramionami, nie do końca zadowolony z efektu. Pozbył się praktycznie wszystkich swoich materiałów wybuchowych, jeśli nie liczyć granatów które zostawił sobie. Mimo to mieszanka ciekłego gazu i bomb termicznych nie zapewniła dostatecznie jasnego płomienia. Cóż, przynajmniej pozbył się pogoni.

Spokojnym krokiem oddalił się z placu. Z kieszeni wyjął drżący komunikator. Mały hologram informował o wiadomości od Heatera.

Couruscant


Postawny mężczyzna zamówił kolejnego drinka. Był zdenerwowany i było to widać. Alkohol nie pomagał mu się odprężać, pił szybko, nie czując smaku.

- Ile można na niego czekać… - mruknął rozzłoszczony zerkając na wiszący nad barem zegar. Dochodziła 23.

Dziewczyna szła szybko, pewnie, jej sylwetka otulona ciemnym płaszczem zlewała się z mrokiem nocy. Mimo ze szła prosto przed siebie wydawało się, że wybiera te kawałki ulicy, gdzie nie dociera światło rzucane przez lampy i neony. Przystanęła przed wejściem do baru i zrzuciła kaptur. Duże, bystre oczy zalśniły na śniadej twarzy. Była ładna, ale pierwsze słowo, które nasuwało się, kiedy się na nią patrzyło to „miła”. Budziła pozytywne emocje, kiedy się uśmiechała, każdy myślał „jaka miła dziewczyna. Dobrze było by mieć taką żonę/córkę/przyjaciółkę”. Jej twarz wyrażała spokój, niosła obietnice relaksujących wieczorów przy kominku, pikników na zielonej trawie i miłego plotkowania w czasie wspólnych zakupów. Przeczesała palcami skręcone włosy, teraz – na skutek wieczornej wilgoci - zwinięte w ciasne ruloniki.

Odetchnęła głęboko, uspokajając ciało po szybkim marszu, przywołała na twarz uśmiech i pewnym krokiem weszła do baru. Za trzymała się w drzwiach i rozejrzała. Kilka osób odwróciła się i spojrzało na nią – „Co taka miła dziewczyna robi tutaj po nocy?” Na twarzach wypisane było nieme pytanie „Zabłądziła?”. Kilka osób wykonało ruch, jakby chciało się podnieść ze stołka, ale ona uśmiechnęła się szerzej i podeszła szybko do postawnego mężczyzny przy barze.

Usiadła.

- Dla mnie sok – powiedziała do barmana.

- Czekasz na mnie – stwierdziła patrząc na Postawnego.

Ten podniósł spojrzenie znad szklanki. - Niestety nie – powiedział ze szczerym żalem - Ale jak załatwię moje sprawy, mogę cie odwieźć do domu… Nie powinnaś..

Spojrzała mu w oczy, przyjacielsko, bez cienia kokieterii. – Jestem Patric Zahe.

- Patric? – przejechał spojrzeniem po jej sylwetce. Zdecydowanie nie chłopięcej.

- Patricia. Możesz do mnie mówić Patric, albo Trish, jak wolisz. Słyszałam, że wiesz coś na temat Huttów. Przemytu.

Mężczyzna spłoszył się. – To nie tak.. – zaprzeczył – Nie mieliśmy rozmawiać o Huttach, umawialiśmy się na coś innego.. - wykonał ruch, jakby chciał wstać. Dziewczyna dotknęła jego ramienia. – Spokojnie – powiedziała – możesz mi zaufać. Kyle twierdzi, że jeżeli z kimś warto rozmawiać o Huutach w tym mieście, to tylko z tobą. Kazał ci powtórzyć „ Pamiętaj o Tatooine, Boyle

Mężczyzna spojrzał na dziewczynę. Uważnie, zaciekawienie przytłumiło lęk w jego oczach – Znasz Kyle’a? – spytał niepewnie.

- Tak – Trisha uśmiechnęła się jeszcze szerzej – osobiście wyciągnęłam go z wiezienia. No, może nie całkiem osobiście – jeden znajomy zrobił to dla mnie. Kyle jest mi bardzo wdzięczny i ma nadzieje, że mi pomożesz.

- Pomożesz Boyle? – zapytała, a w jej oczach była nadzieja tak wielka, że Postawny nie mógł powiedzieć nic innego niż „Tak”, Nie odmawia się tak miłym dziewczynom. Szczególnie, jeśli potrafią doprowadzić do zwolnienia naszych przyjaciół skazanych – niesłusznie oczywiście – na 15 lat za przemyt.

Pół godziny później Paticia Zahne wyszła z baru, wyjmując z kieszeni uniwersalny nośnik danych oraz najnowszej generacji komunikator. Widoczna na nim twarz uśmiechnęła się do dziewczyny.

-I jak, trudno było?- mężczyzna zapytał się, nawet nie poddając wątpliwościom tego że zdobyła informacje. Miała dar. Wspaniały dar do przekonywania innych do swoich racji czy też słów.

-Łatwiej niż sądziłam. Już przesyłam ci dane.

-Jesteś aniołem, Trisha!

-A ostatnio mówiłeś że skarbem.- nadąsała się leciutko by po chwili uśmiechnąć do mocodawcy.- Poczekaj chwilkę. Mam rozmowę na drugiej linii

Spokojnie kliknęła na małą runę „Połącz” migającą przy podobiźnie An’Shaed Heatera.

-No witam.- uśmiechnęła się leciutko do oka komunikatora.

Moonus Mandel, biuro An’Shaeda Heatera

Przybycie do granicznego systemu Bothan było nie tak trudne jak zdawało się większości z was. Prywatne statki, myśliwce, szmuglerzy, ludzie którzy winni wam byli przysługi…

I w końcu dotarliście na tę odległą ale silnie zurbanizowaną planetę na wezwanie wspólnego przyjaciela. Gabinet w którym poproszono was o zaczekanie na Heatera był przytulnie urządzony. Kanapy, stoliki, fotele i do tego dużo zielonych kwiatów na tle jasnej, drewnianej boazerii pokrywającej ściany i podłogę. Miękki dywan wydawał się pochłaniać wasze stopy aż po kostki. Pełny barek kusił egzotycznymi drinkami oraz paterami jedzenia.
Każde z was pojawiło się tam, wezwane przez majora. Każde z was usłyszało o sytuacji kryzysowej i trudnym zdaniu. I oto czekaliście tam w swoim towarzystwie, nie wiedząc co was czekało.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 21-06-2011 o 00:21.
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172