Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2013, 16:10   #1
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
[Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... - PARS PRIMA



Jest to czas legend.

Potężne armie ścierają się w walce o dominację nad galaktyką.
Nieskończone szeregi żołnierzy są chaotycznie dosyłane na tysiące pól bitew przeciw obcym, zdrajcom i gorszym zagrożeniom, podczas gdy najstraszniejszy wróg Imperium zdaje się czekać. Cieszący się względnym spokojem admirałowie i generałowie Jego armii czują na sobie nienawistne spojrzenie Oka, które nie było martwe - ledwie uśpione.

Zmierzch ostatniego wieku supremacji Ludzkości nadchodzi.

Przebijające nieboskłony wieże monumentalnych konglomeracji są bastionami świadectwa władzy Imperatora tam, gdzie nie zostały obrócone w gruzy przez niezliczonych wrogów. Triumfy odnoszone na milionach światów zapewniają utrzymanie kurczących się granic Jego domeny dzięki poświęceniom wojowników, zarówno potężnych jak i zaledwie licznych.

Pierwszymi i najlepszymi pośród nich są Astartes, nadheroiczne byty, które prowadzą armie Imperatora do zwycięstwa za zwycięstwem. Są niepowstrzymani i wyśmienici w wojennym rzemiośle, szczytowym osiągnięciem genetycznych eksperymentów Imperatora. To najpotężniejsi ludzcy wojownicy jakich galaktyka kiedykolwiek poznała, za wyjątkiem ich poprzedników...

Zorganizowani w niewielkie kompanie przynależące do tysięcy Zakonów, Kosmiczni Marines bronią galaktyki w imię Imperatora przed obcymi, zdrajcami i swymi poprzednikami, którzy te granice wyznaczyli.

W rzeczy samej sprostać muszą przerażającym oponentom. Z genetycznymi przewagami Marines, milleniami doświadczenia bojowego i błogosławieństwami Mrocznych Bogów niewiele jest groźniejszych istot w galaktyce. Są oni wojownikami mającymi dostatecznie silną wolę, zdolności i potęgę by być największymi bohaterami Ludzkości. Ich tragedią jest fakt, że z wyboru są jej największym nemezis.

Podczas gdy płomienie wojny rozprzestrzeniają się po Segmencie Obscuras, wszyscy najwięksi czempioni ludzkości dawno zawiedli. Jedyną linią obrony przed Ciemnością jest nieustanna rozdzierająca walka na wyniszczenie prowadzona przez zwykłych żołnierzy.



CZĘŚĆ I: Zwiastowanie
 
-2- jest offline  
Stary 03-06-2013, 20:54   #2
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Galaktyka jest pełna wrogów: ohydnych mutantów, zdradzieckich Xeno, plugawych Heretyków, jednak żaden nie wzbudza gniewu i odrazy ludzkości bardziej niż Astartes, którzy porzucili Imperatora.


Granice Poznania
rzeczywistość zmian, Osnowa



Strateg Chaosu, Febris Abominius

Coś się zmieniło.

Była to zmiana subtelna, ledwo zauważalna w nieuporządkowanych torach, jakie przecinały drugą rzeczywistość. Była bardziej odczuwalna, niż możliwa do ogarnięcia. Delikatne przeczucie, nikłe doznanie, że nastąpiła zmiana... ale czy zmiany powinny dziwić? Czy powinny zwracać uwagę? Jednakże coś w nich było innego albo tak dyktowały odczucia. Coś, co zdawało się skupiać na obu czarnoksiężnikach, wirować wokół ich obecności niczym nieposkromiony podmuch wiatru, zataczając koła, jak rozbawione, beztroskie dziecko... tylko przez każdego z nich widziane było w innej formie. Bardziej... odpowiedniej.

To, co interesowało Stratega, to sama zmiana, której ku swojej irytacji nie mógł całkowicie ogarnąć. Za każdym razem, kiedy sięgał ku niej rozmywała się ona, przeciekając mu przez palce, nic nie robiąc sobie ze starań sługi Tzeentcha... udowadniając jak wiele mu naprawdę brakuje, aby zrozumieć drogi swojego boga.

Febris odczuwał zmianę jako chorobę, która trawiła nici rzeczywistości wprawiając ją w drżenia, kiedy starała się podburzyć jej podstawy. Gniły, obrastały pleśnią i kawałkami kruszały, rozplątując się, a kiedy jedna z nich wreszcie odpadała, wiązała się z inną dającą jej jeszcze podporę, o ile była wystarczająco silna. Reszta, słaba, poddawała się sile wiatru zmian ulatując w zapomnienie.

A może jednak nie?

Przewidywalność nie była cechą tej rzeczywistości, która nawet nie posiadała własnych praw, będąc rządzona wszystkim i niczym. Nie do poznania.

Coś się zmieniło... Coś powstało.

Cichy, ledwo słyszalny szept, odległy o niezmierzone odległości... a może jednak bliski, przylegający do ich ciał niczym druga skóra? Przylegający do cząstki ich istnienia.

Odległość była tylko iluzją.

Ledwo słyszalny... tylko czy naprawdę słyszalny? Czy to ich uszy odebrały przekaz? Czy w ogóle brali pod uwagę tak prosty scenariusz?

Dwa słowa dotarły do umysłu obu czarnoksiężników. Dwa słowa, które brzmiały...



Wnętrza Twierdzy Arbites
Twierdza Arbites, pierwszy poziom



Strateg Chaosu

...widzę cię.


Milczenie żołnierzy było niemą zgodą na przedstawiony plan. Strateg zdał sobie sprawę, że ma przed sobą ludzi, dla których sytuacja w jakiej się znaleźli była nowością; sytuacją, do jakiej nie przygotuje w pełni nawet najlepszy trening. Dopiero bitewny zamęt miał ocenić ich zdolności w sposób ostateczny, poddając krwawej próbie.

Próbie śmiertelnej dla części z nich.

Jericho nie był pewien czy żołnierze przystali na plan zgadzając się z nim w pełni, czy z powodu autorytetu jaki wzbudzał kulawy psyker. Stał się dla nich dowódcą, którego rozkazy miały poprowadzić ich do boju, a każda decyzja postawić na szali ich życia. Ufali w jego umiejętności, ufali jego ocenie sytuacji... ale czy ufali we własne możliwości?

Nie było już czasu tego testować.

Ośmiu żołnierzy ponownie ustawiło się parami, sytuując Stratega między czwórkami, w ten sposób oferując mu tyle bezpieczeństwa, na ile to było możliwe. W skupieniu ruszyli przed siebie uważnie stawiając każdy krok, licząc pokonywane stopnie. czarnoksiężnik zdał sobie sprawę w jak słabej znaleźli się oni pozycji, skupieni w niewielkiej przestrzeni, pnąc się powoli w górę ku nieznanemu terenowi. Nie mógł już jednak zmienić planu, a jedynie podążać już ustalonym.

Docierali już na szczyt niewysokich schodów, gdy zmysły Stratega wyczuły zbliżające się zagrożenie. Zdążył krzyknąć ostrzegawczo zatrzymując żołnierzy przed wychyleniem się za ostatni załom schodów, kiedy z góry został rzucony granat. Stojący na przedzie inżynier i weteran cofnęli się odruchowo, ale zamiast spodziewanego, zabójczego wybuchu z granatu wydobył się dym zasnuwający górę schodów ciemnością. Minęła może chwila, gdy pierwsza salwa pocisków przeszyła dym, uderzając niegroźnie w ścianę naprzeciw wyjścia. Żołnierze wycofali się jeszcze kawałek, z nerwowością zerkając przed siebie. Jeden z inżynierów na przedzie odwrócił się do Stratega.

- Sir, jakie rozkazy? - zwrócił się do swojego dowódcy z nutą niepewności w głosie.

Musieli pokładać w nim ufność, bo w tej chwili jedynie on i Imperator mogli przechylić szalę na korzyść ich zwycięstwa.

I przeżycia.



Pylon 7-my
nawodny port-podwodny monument mieszkalny, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Febris Abominius

...przybliż się.


Porzucone korytarze pylonu zdawały się ciągnąć kilometrami... co miało w sobie dużo prawdy. Miejsca, o których każdy wolał zapomnieć i trzymać się od nich jak najdalej, niczym od zarażonych Plagą Niewiary. Nie było w tym nic dziwnego, skoro właśnie tutaj najczęściej kończyli chorzy i wyrzuceni poza społeczeństwo. Osoby, których chciano się pozbyć lub które same postanowiły z różnych przyczyn opuścić zamieszkałe rewiry. Grodzie mające oddzielać sektory smętnie spoglądały na przemieszczającego się korytarzem Febrisa podczas sprawdzania porzuconych korytarzy, pokryte rdzą, zabrudzone szlamem, obdarte z całej godności, jaką kiedyś posiadały. Kroki Maga Rozkładu rozchlapywały niewielkie kałuże, a do butów przyklejało się błoto zmieszane z nieczystościami. W powietrzu czuć było chorobliwą wilgoć zdającą się osadzać na płucach, mającą mdłosłodki smak, którym ociekało.

Jakby cała przestrzeń była wielkim zbiornikiem ścieku i śmierci.

Febris nawet nie starał się omijać wody. W korytarzu słyszał jedynie swoje kroki dźwięczące w pustych przestrzeniach przy akompaniamencie ściekającej z sufitu wody, wydawałoby się w równych odstępach. Smętna muzyka rozbrzmiewała towarzysząc poszukiwaniom czarnoksiężnika. Te zapomniane przez mieszkańców sektory kryły tajemnice, które dla Febrisa były skarbami. Porzucone ciała nieszczęśników pokonanych przez choroby, głód czy okrucieństwo ludzi znajdowały tutaj miejsce spoczynku. Magus uśmiechnął się do siebie i odetchnął powietrzem noszącym znamiona słodkiej woni rozkładu, intensywniejszej od tej, którą zadawało się być ono przesiąknięte. Mogło to oznaczać zwłoki, na tyle świeże, aby wciąż nosiły w sobie wspomnienia życia... Leżały gdzieś pogrążone w ciemnościach jednego z wielkich pomieszczeń jakby w oczekiwaniu na osobę, która przygarnie je pod swoje skrzydła. Kogoś, kto ich nie odrzuci lecz utuli w ich wiecznym śnie, niczym dobry ojciec swoje przestraszone dziecię.

Nie wiedziały, że ich właściciele już dawno zostali objęci przez Ojca.

Woda skapywała leniwie z sufitu, spomiędzy plątaniny kabli, które przywodziły na myśl wijące się wnętrzności.

Miejsce, do którego zmierzał było otulone ciemnością, jednak to nie przeszkadzało Febrisowi. Nie potrzebował tych pośledniejszych zmysłów. Bez strachu, który nic nie znaczył dla kogoś, kto przyjął do siebie błogosławieństwa Nurgla, zagłębił się w mroki pomieszczenia i korytarzy. Usłyszał pisk szczura, który uciekał w popłochu przed zbliżającym się demonem śmierci. Małe łapki rozchlapywały wodę, a ten odgłos nikł szybko w głębi korytarza. Magus nie śpieszył się idąc spokojnie acz pewnie wdychając wszechobecny, przyjemny odór rozkładu.

Kapanie wydawało się przyśpieszać.

Niespodziewane poruszenie zaalarmowało Febrisa, chociaż powodowało ono jedynie drażniące zmysły mrowienie skóry. Po zamilknięciu odgłosu kroków, jakie sprawiał zdradziecki Astartes pomieszczenie nie wypełniło się całkowitą ciszą. Woda, jaka spływała po ścianach, kapała z góry i zaścielała podłogę mieszająca się z kawałkami ciał zdawała się nabrać własnego życia, podobnie jak ta znajdująca się w dziesiątkach małych zbiorników, które go otaczały. Każda kropla upominała się o swoje prawa.

Wtedy zobaczył falowanie.

Początkowo nie zwracało ono na siebie szczególnej uwagi do momentu, jak zdało się sobie sprawę, że we wszechogarniającej ciemności nie widać nic innego, jak właśnie te zmarszczenia tafli wody, będące doskonale widoczne pomimo braku światła. Czy jednak one same je wydzielały? Falowały kałuże, cała woda zdawała się drgać w tylko sobie znanym rytmie. Febris nie widział, ale czuł w jakiś sposób podświadomie, że to samo dzieje się z zawartością zbiorniczków.

Minęło ledwo kilka sekund zanim do dźwięków, jakie wydawała woda dołączył kolejny płynący własną falą nie od zbiorników do Febrisa, ale na odwrót, jakby miał swoje źródło właśnie u niego. Siewca zarazy usłyszał najpierw cichy szum wody, który miał być jedynie tłem, jak się okazało, a później głos...

- Jestem rad, że udało ci się wydostać z Łzawiciela, Lordzie Abominius.

...czarnoksiężnika Władców Nocy, Aslytha.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-06-2013 o 20:44.
Zell jest offline  
Stary 04-06-2013, 15:20   #3
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
komnata diagnostyczna, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Malrathor i pozostali przyboczni odeszli, odprowadzeni, poza kompleks pałacowy i na lądowisko. Sędzia-wywiadowca przekazał dwóm Astarte że zostali przyprowadzeni wraz z Gregorem pod strażą i jedyne osoby, jakie napotkali, to ewidentnie wrogo nastawiona do przybyszów oficer w stopniu komodora oraz o wiele bardziej dyplomatyczny i mediatorski starszy senator o nazwisku Omar Gordeo. Mała jednak szansa, by Aniołowie mieli mieć z nimi styczność, zwłaszcza, że obydwoje wyruszali w towarzystwie lorda komisarza do twierdzy-posterunku Aex II by przegrupować się z Ardorem i kapitanem Sihasem.

Ich dwóch czekało jednak inne zadanie.

W pałacowym kompleksie wybudowanym na sieci skalistych wysepek istniały pomieszczenia wszelkiego przeznaczenia. W mniej wykorzystywanych niższych poziomów byli prowadzeni teraz przez pojedynczego żołnierza, który wszelkie wątpliwości, skonsternowanie, niechęć czy nienawiść czy strach czy wszystko inne skrywał za perfekcyjną maską obojętności, choć jasnym było, że to tylko bardzo dobrze wyuczona poza.

Prowadził ich korytarzami, które tutaj, piętro wyżej, miały gotycko łukowe, bardzo wysokie sklepienia i stropy, a ściany pokryte były wnękami na świece, draperiami o religijnej tematyce, często skupione na śmierci, wszystko wraz z kunsztownymi ceramicznymi płytkami, którymi wyłożone całe ściany w kolorach kości, bieli, jasnego brązu lub szarości. Korytarz wywoływał niesamowite wrażenie i jasnym było, że wszystkie inne podobne, ciągnące się setkami metrów są identyczne. Tyberion miał je wryte w pamięć. Na tym poziomie, poświęconym sprawom duchowym, była kaplica gdzie wymordowano jego braci. Właśnie do niej prowadził ich żołnierz, napawając rycerza mniej lękiem, a bardziej uzasadnioną obawą... Jednak w tej chwili ich los nie leżał w ich rękach i bardziej zależał od słowności gubernatora.

Wszechobecny cień rozpomarańczowiony był na ich sylwetkach i ścianach ogniem niezliczonych świec. Mijali krypty, kapliczki oddane majestatowi i aspektom Imperatora, biblioteki i archiwa oddane nauczaniom, gdzieniegdzie dostrzegali skrybów w habitach, nielicznych członków kleru, ich akolitów, innych żołnierzy. Nieliczni spoglądali z przestrachem na zakutego w karmazyn Tyberiona. Inni, o wiele liczniejsi, z niechęcią na żołnierza o kamiennym obliczu i mundurze koloru krwi. Nikt naprawdę nie zwracał uwagi na Sorcane'a.

Wielokrotnie mijali krwawe ślady pozostałe po dziele Tyberiona lub jego brata, który tak jak on wyrwał się z kaplicy, ale nie dotrwał spotkania ze zbrojmistrzem. Jednak... jednak...

Jego bracia...?

Cienie skupiały się wszędzie dookoła, a mieli wrażenie, że ponad nieznaczącymi sługami Boga-Imperatora obserwuje ich ktoś, COŚ jeszcze.

Dotarli do kaplicy. Odlane ze spiżu wrota, o płaskorzeźbowej sylwetce anonimowego primarchy i skrzydlatych ludziach, dawniej aniołach, zostały wybite i niemal zupełnie roztopione, tworząc skręconą i rozczapierzoną jak końcówka urwanego przewodu grzywę między framugą, ścianą, podłogą i sufitem. Starcie musiało być krótkie, i bardzo krwawe. Przed wejściem w dość wąskim korytarzu stłoczonych było przynajmniej tuzin kapłanów, chodzących w tę i z powrotem, intonujących kakofonicznie różne, niezgrane ze sobą liturgii i modły chroniące przez złymi mocami i Osnową, z kadzidłami w dłoniach i chustami na twarzach. Chustami chroniącymi przed złem, lub zarazą.

Podłoże po którym chodzili było potrzaskane od ciężkich kroków, eksplozji pocisków z bolterów, potężnych ciosów, całe zroszone uświęconą wodą i balsamem i niedomyte z kałuż krwi.

Kapłani rozstąpili się przed nimi. Weszli do kaplicy o posągach świętych, potrzaskanych, ścianach nadpalonych, nadtopionych, suficie obitym z ceramiki i tynku, pojedynczym witrażu nad pękniętym w pół ołtarzem z marmuru cudownie ocalałym, rozświetlonym ustawioną za nim świeczką. Pojedynczy spowiednik usytuowany nieco z boku klęcząc z Rosariusem w dłoniach zmawiał w ciszy jakąś modlitwę i toczył walkę o świętość tego miejsca w miejscu zupełnie niedostępnym dla Aniołów.

Dziewięć ciał leżało na środku kaplicy, dziewięciu pancernych kolosów w karmazynie braci Tyberiona. Egzemplariusze z daleka mogli się wydawać ułożeni w scenie jakiegoś heroicznego poświęcenia, martwi, wszyscy na plecach z oczami zza hełmu wpatrzonymi w niebo, lub choćby sufit, o pancerzach osmalonych, ich częściach odstrzelonych, potrzaskanych od pocisków i granatów, niemal zerwanych fragmentach kończyn, wypalonych głębokich otworach w korpusach lub zupełnie wypalonych kończynach i głowach od broni plazmowej lub zupełnie anihilowanych w makabryczny sposób przez broń termiczną. Jeden, przywódca, leżał w centrum z dłonią zaciśniętą na mieczu.

Ośmiu tworzyło ramiona gwiazdy.

Tutaj nie było świec.

Dwunastu krążyło przed wejściem, chroniąc, by nic złowrogiego nie wydostało się na zewnątrz, żywego czy martwego.

Żołnierz czekał, nie ośmieliwszy się wstąpić.

Samotny kapłan w ciszy zmawiał modlitwę, przebierając palcami kolejne fragmenty różańca.



pokład nieznanego niszczyciela SOB
mostek, około osiem mil od Aex II, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Sihas Blint

Pokład przechylał się, gdy niszczyciel bujał się na falach. Było to dla kapitana Elyzjan nowe doświadczenie, na okrętach gwiezdnych nigdy tego nie doznał. Było mu niedobrze, równie niedobrze co na Statecznym, którego załoga ich wyłowiła i przypłaciła to w większości życiem.

Stał teraz po przeciwnej stronie drzwi do dowódcy jednostki na mostku statku, w swoistym pacie, gdyż tamten dobył już broni i najpewniej trzymał ją wycelowaną w wejście. Kapitan Elizjan miał przewagę sprawności fizycznej, lat doświadczeń i elitarnego wyszkolenia, no i lepszą broń, nie miał jednak pancerza i mimo jego instynktu nie był kuloodporny. To jego instynkt zabójcy podpowiadał mu właśnie, że nie jest kuloodporny, nie miał na sobie nawet Elizjańskiej lekkiej kamizelki po przepłynięciu kilku kilometrów wodą.

Nie wiedział też nic o starszym mężczyźnie jako jednostce ani ogólnie o poziomie wyszkolenia dowódców okrętów na Koryncie.

Po drugiej stronie usłyszał trzask radia, tym razem podszedł dostatecznie blisko, by usłyszeć dość wyraźnie niesamowicie zniekształcony szumami vox-transmisji głos.

- Tu kapitan Ischlieau do wszystkich jednostek! – usłyszał głos kobiety, która, jak domyślił się była dowódcą jedynego krążownika w zgrupowaniu i dowodziła całą operacją przejęcia twierdzy – Zmiana rozkazów, Astarte i jego ludzki pomocnik mają zostać pochwyceni żywcem. W razie braku dostatecznych sił wycofać się i przegrupować do przyczółka w twierdzy. Zgrupowanie „Scylla” zmierza ku nam w tej chwili. Eksterminacja zdradzieckich arbites pozostaje rozkazem drugorzędnym. Bez odbioru.

Zapadła może nie cisza, lecz głos ustąpił odgłosom maszynerii, uderzających fal. Działa zaprzestały ostrzału, jednak Sihas domyślał się, że nie ma to związku z nowym rozkazem – dowódca okrętu nie przekazał go nigdzie dalej. Raczej oznaczało to, że piechota morska wdarła się do twierdzy i opanowała ją prawie całą.

Nie mógł zaatakować podczas transmisji, bo mężczyzna ani drgnął. Mógł podjąć ryzyko, ale z czym się to wiązało? Jego działania, które inni uważali za ryzykowne, dla kapitana Elizjan mogły być co najwyżej skalkulowane. Znał swoje zdolności, pamiętał, czego nauczył go Tal, jakie talenta w nim obudził dawny towarzysz broni na długo zanim został starszym stopniem oficerem.

- Czas działa na twoją niekorzyść, zdajesz sobie sprawę. - jak na zawołanie odezwał się znajomy głos zza niego. Wyjaśniając ewentualnie wątpliwości, Tal stał po przeciwnej stronie schodów, wyimaginowany równie bardzo jak jego broń skierowana w dół schodów, gdy jakby „osłaniał” podejście do Blinta. Tylko, że nie osłaniał.

- Nie mówię tylko o tu i teraz. Mówię o... wszystkim. - uśmiechnął się jego dawny kompan, uśmiechając odartą ze skóry twarzą.



Aex II
korytarze, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Kayle Slovinsky

Snajper przebrany w czarny mundur i czerwony pancerz piechura morskiego 68-ósmego pułku SOB Koryntu wybiegł w górę schodów, wolniejszym truchtem by być niesłyszalnym, ze standardowym lokalnym karabinem laserowym piechoty morskiej, przynajmniej krótkim, ale nienajlepszym do walki w takich miejscach. Wyskoczył z korytarza, już pustego, którym wcześniej tu dobiegł i stanął twarzą w twarz z pełnym oddziałem dzierżących karabinki laserowe elitarnych SOBowców, którzy desantowali się chyba z Walkirii zmuszając go kilkanaście – kilkadziesiąt? Minut wcześniej do ucieczki. Zatrzymał się jak wryty przed dziesięcioma mężczyznami klęczącymi pod ścianami po obu stronach korytarza, z bronią wymierzoną w stronę z której przybiegł – w niego.
Nie nadszedł jednak koniec. Stojący na przedzie żołnierz wskazał mu uniwersalnym wojskowym językiem migowym by przeszedł między nimi. Nie wydawali się zestresowani czy podekscytowani – bardziej niż powinni w środku akcji wojskowej. Raczej chodziło o to, że nie wykazywali wrogości czy ostrożności względem niego. Prosty manewr z przebraniem się zajął dużo czasu (dość, by tutaj przybyli), ale zadziałał.

Gorzej, że mieli miotacz ognia, mieli dwa granatniki i masę innego sprzętu i byli więcej niż przygotowani do wybicia każdego z reszty, od której wrócił. Gdy przechodził między nimi, dwóch – sierżant i inny młodszy mężczyzna również oderwało się od ściany potruchtało za nim. Sierżant położył mu rękę na ramieniu i obrócił ku sobie. Twarz sprawiała przyjazne wrażenie profesjonalisty, który próbuje wykonać swoje rozkazy. Był oczywiście wrogiem, tylko o tym nie wiedział.

- Wszystko gra, uspokój się. Jesteś ranny?? Zresztą... - obejrzał raz dwa snajpera w poszukiwaniu ran, biorąc stres Kayle za szok, chyba po stracie oddziału czy ogólnym zagubieniu w kompleksie – Jesteś bezpieczny. Musimy wiedzieć, ilu ich tam jest, jak wygląda pomieszczenie, jaką mają broń, potem odeślemy cię do medyka, dobrze? Skup się.

Ardor Domitianus

Wszystko ma swoją cenę.

Paladyn biegł najszybciej jak umiał, Duch jego pancerza wył, jego umysł wył, Osnowa wyła, porzucił pole siłowe w połowie biegu do wejścia. Czuł każde kolejne trafienie z lasera, nie jak pchnięcie bo laser nie przekazywał żadnej siły, ale jak bolesne pieczenie, gdzieniegdzie przechodzące do płuc jak gdyby dawno przebili pancerz i skórę i ranili jego organy, czuł infernalne gorąco gdy systemy chłodzenia nie nadążały, został zupełnie oślepiony gdy hełm wyłączył jego wizjery by ratować jego oczy gdy wiązka wielkokalibrowego multi-lasera z Walkirii objęła jego głowę, zachwiał się gdy obok niego wybuchł granat.

To mogło być po prostu odrobinę zbyt wiele, nawet jak dla doświadczonego paladyna.

- Tu kapitan Ischlieau do wszystkich jednostek! – usłyszał głos kobiety, która, jak domyślił się była dowódcą jedynego krążownika w zgrupowaniu i dowodziła całą operacją przejęcia twierdzy, wyłapany przez jego pancerz. Poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu i zobaczył promień lasera wychodzący z niego od frontu, przeciwnej strony niż do niego strzelali.

Zmiana rozkazów, Astarte i jego ludzki pomocnik mają zostać pochwyceni żywcem. – Wrota twierdzy, teraz pogięte przez trafienie z jednego z okrętów ale jeszcze nie sforsowane przez wroga, zdawały się tak odległe.

W razie braku dostatecznych sił wycofać się i przegru- – głos został gwałtownie urwany gdy
duch pancerza zamilkł i zagasł swoim przyrodzonym blaskiem widocznym w jego hełmie. Przez wizjery widział jak przez szpary, bez żadnego wspomagania. Pancerz nagle stał się niesamowicie ciężki.

Był sam, a jego wrogów był legion.

Wiedział już, że nie dojdzie. Zdecydował się zostać, niewątpliwie kupił Arbitrom trochę czasu. Jednak druga Walkiria wyładowała już ludzi, czy podołają jednej grupie sił specjalnych Koryntu? Ilu jeszcze przedostało się do twierdzy? Gubił się w chaosie walki. Mógł się równie dobrze odwrócić i walczyć do końca.

Ujrzał, że żołnierze SOB widząc jego odwrót wyskoczyli ze swoich łodzi desantowych, nabrawszy odwagi, czy może nadziei na powalenie go. Ujrzał jednego z nich, celującego granatnikiem prosto w niego...

Siła eksplozji musiała odgnieść pancerz i powaliła go na plecy, czuł przyrodzoną potomkom Imperatora intuicją wewnętrzne krwawienia w korpusie i okolicach dwóch z trzech płuc. Nie było to groźne dla jego życia, ale był świadom, jak ranny i ogłuszony był. Nie miał pojęcia gdzie jest bolter gdy przybiegło do niego kilku, może kilkunastu SOBowców celując w jego pierś karabiny laserowe i bagnety. Tak naprawdę tworzyli tylko osłonę dla niego, zakładał, że ich towarzysze nie będą im strzelać w plecy. Gdyby tylko miał broń...

Obok jego wyrzuconej w bok od obalenia prawicy znajdowała się rękojeść eldarskiego ostrza, które jak gdyby samo chciało odnaleźć jego dłoń.

Pomiędzy żołnierzami przecisnęła się niższego stopnia oficer, której towarzyszyło czterech operatorów broni termicznej których uśmiercił najdalej kilka minut temu. W oczach kobiety, w zasadzie dziewczyny ujrzał jakoby była oszalała z gniewu, z szablą niechybnie energetyczną przez okablowanie i charakterystyczny obwód dosłownie takim szybkim i gniewnym krokiem jak przyszła wstąpiła na powalonego tytana i jedną dłoń opierając na jego hełmie, przytknęła szablę do słabszych łączeń pancerza na jego szyi. Zauważył ją w ostatniej chwili, a pancerz ciążył niesamowicie. Ale zdał sobie sprawę już wcześniej, że przegrali. Pytaniem pozostawało, co można było jeszcze wygrać.

- ZAPŁACISZ ZA KAŻDEGO Z MOICH PODKOMENDNYCH, HERETYCKI PSIE! - wywrzeszczała młoda oficer. Prawdopodobnie tylko dyscyplina powstrzymywała ją od pchnięcia szablą, ale łatwo byłoby to zmienić by coś zyskać lub umrzeć.

Eldarskie ostrze korciło i prosiło aż czuł mrowienie w palcach.



Korweta rodu Gordeo
w drodze do Aex II, przestrzeń powietrzna Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Johnatan Trax


Wahadłowiec trząsł się na niskich i ciemnych chmurach, raz po raz pochłanianych przez mleczną biel ogarniającą całe ciemne niebo gdy kolejne błyskawice burzy, w zasadzie sztormu ogarniały Kopiec na oceanie. Wnętrze wahadłowca było urządzone z myślą o wygodzie pasażerów – pierwsza taka okazja odkąd większość z trzech żołnierzy Gwardii, sług inkwizycji pamiętało. Jednak wygodne obrotowe fotele i stolik z plecionymi chwytakami na kubki z parującym naparem nie zwiększały ich poczucia bezpieczeństwa, czy przez eskortę dwóch eskadr ciężkich myśliwców Thunderbolt, czy przez sam sztorm właśnie. Paradoksalnie poczucie bezpieczeństwa zwiększał gospodarz, przez spokój którym emanował, aksamitny głęboki głos czy samą obecność. Gdy słudzy inkwizycji zgodnie z planem lorda-komisarza chcieli zabrać do fortecy-posterunku Aex II jakiegoś oficjalnego urzędnika, ich przewodnik, senator który powitał Gregora i arbites na lądowisku, zaproponował swoją kandydaturę i wygodę skorzystania z jego własnego, niekontrolowanego przez siły pałacowe luksusowego transportu.

Teraz, senator Omar Gordeo, od którego nazwisko było identyczne z nazwą jednego z pięciu opływów, na jakie dzieliło się oceaniczne miasto, siedział naprzeciwko nich z uśmiechem spokoju i zadowolenia, odziany w wygodną szatę kolorów niebieskiego i purpury i złota, przypominającą przytulnością, wygodą i kameralnością szlafrok. Lustrował Boryę i Johnatana, których wcześniej nie widział, zaciekawionym spojrzeniem, niepomny na turbulencje.

Siedzieli w centralnej, gościnno-konferencyjnej części wahadłowca, bogato urządzonej, komfortowej z obrotowymi fotelami obijanymi jakąś zapadającą się skórą dawno wymarłego morskiego gatunku i wypełnioną suwenirami z całego systemu Albitern i spoza, w otoczeniu wyłączonych ekranów wideoaudiencyjnych. Pomieszczenie było przyjemnie naświetlone, acz nie przesadnie. Wszyscy trzej sędziowie siedzieli z ponurą zaciętością zmierzając do swojego domu, co do którego wiedzieli że jest oblegany i że zostanie zniszczony. Mieli ze sobą torbę do której kolektywnie wrzucili cały dobytek zabrany z sanktuarium arcymagosa – gospodarz nie miał nic przeciwko, tak jak najwidoczniej nie miał nic przeciwko podróżowaniu w obecności groźnych i uzbrojonych gości.

Siwowłosy i poza tym w kwiecie wieku senator, przewyższający wzrostem dwóch z trzech sług inkwizycji opierał na zaciśniętej luźno pięści podbródek jak gdyby coś rozważał.

- Zgrupowanie „Scylla” już zmierza ku fortecy Aex II i jedyna niewygoda w tym wszystkim, jaka nas czeka, to konieczność przejścia do łodzi lub mniej wygodnego transportu powietrznego, nie sądzę też by roztropnym było zabierać broń lub sędziów, acz wszyscy mogą zaczekać tutaj. Transport i załoga należą do mojego domu, dlatego nie nastąpi żadna intruzja prywatności... Natomiast jeżeli to wciąż aktualne, mogę wam zaoferować transmisję orbitalną i rozmowę.

Borya ledwie świadomie wyczuwał na sobie wzrok niemożliwie starego i nienaturalnie odmłodzonego senatora, pocąc się i nieco dusząc. Ciężko mu się oddychało, może przez wysokość. Miał przez chwilę wrażenie, że czarna chmura za szybą przybrała kształt, pewien kształt kojarzy ze śmiercią, ze snu, jakiego doświadczył w swoim czasie i mimowolnie zastanawiał się, czy się jeszcze pojawi. Johnatanowi i Gregorowi przesłaniające ocean niskie chmury kojarzyć się mogły najwyżej z ciemnością i tym, czego nie widać.

- Być może w międzyczasie macie jakieś pytania odnośnie naszej... pięknej planety? - zapytał, przerwawszy by uprzejmie zakryć usta dłonią przy kaszlnięciu.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-06-2013 o 22:19.
Zell jest offline  
Stary 11-06-2013, 00:05   #4
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Otulająca go niczym dary Ojca ciemność wydawała się wibrować w rytm przenoszonych przez Pustkę słów. Chłonął atmosferę tego miejsca na równi z przyjemnym mrowieniem jakie towarzyszyło echom mocy sączącej się ze szczelin wydartych w rzeczywistości.
- Aslyth - mruknął z uśmiechem - Czyżby twój kapitan zainteresował się moimi poczynaniami, czy może nareszcie pragniesz porzucić swą bezcelową egzystencję i przyłączysz się do sług Pana Zarazy? Wiesz przecież że z radością mogę poprowadzić cię ku wyrozumiałemu obliczu Nurgla...

- Nie jest to ani jedno, ani drugie. - zniekształcony nieco szumem wody głos Aslytha rozbrzmiewał echem - Po spadnięciu Łzawiciela na Nowy Korynt próbowaliśmy się skontaktować z tobą, Lordzie Abominius, Lordem Axisgulem i Strategiem Chaosu, ale bezskutecznie... Aż do teraz.

- Byłbym zdumiony gdyby wam się powiodło - odparł Febris - Osnowa wokół planety jest ciężka od emanacji i choć ich natura wydaje się znajoma, to źródło tego fenomenu pozostaje tajemnicą.
Wypowiadając te słowa uświadomił sobie jak bardzo drażni go brak tej wiedzy.
- Ktoś kto uwolnił te siły włada godną zazdrości mocą...

- Niemniej udało się nam doprowadzić przynajmniej do tego kontaktu. - pogłos jego wypowiedzi przywodził na myśl spadające krople, uderzające w rozmokły grunt - Czy gdzieś niedaleko znajdują się także twoi dwaj towarzysze?

- Ja i sługa Pierzastego zostaliśmy rozdzieleni podczas upadku... co do Rzeźnika - odruchowo wzruszył ramionami - Cóż, nie udało nam się do niego dotrzeć na czas i znajdował się w opłakanym stanie. Nie wiem czy dał radę przeżyć podróż przez Immaterium... nie wiem czy Strategowi mogło wystarczająco zależeć na utrzymaniu go przy życiu - wyszczerzył się do pustego korytarza.

- Rozumiem. - odparł czarnoksiężnik - Osnowa jest nieprzewidywalna w końcu. - nastąpiła krótka pauza - Czy z twojej strony, Lordzie, nastąpiły postępy w misji?

- Moje przygotowania są zakrojone na dość szeroką skalę i wkrótce wydadzą owoce... jeżeli cel lub jego koordynaty znajdują się na planecie to z pewnością będą nasze.

- Wybacz dociekliwość, ale jak długie to będzie oczekiwanie? - zapytał Aslyth z mokrym pogłosem.

- Tak długie jak to będzie konieczne - odparł flegmatycznie - ale wciąż nie wyjaśniłeś mi skąd to niespodziewane zainteresowanie moją osobą... twierdzisz iż nie działasz na rozkaz swego kapitana, więc czyj?

- Twierdziłem tylko, że nie chodziło o twoje poczynania jako takie, Lordzie, co nie znaczy, że nie działam na rozkaz kapitana. Interesowało nas, co stało się z wami, odkąd Łzawiciel został strącony na Korynt. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy udało wam się przetrwać... a sam Korynt także jest wielką zagadką, jak sam stwierdziłeś. - kolejna pauza - Tak długie, jak konieczne... Muszę niestety stwierdzić, że czas nie jest dla nas sojusznikiem... - urwał.

- Rozumiem, ale obawiam się iż jeśli nie dopilnuję by pewne sprawy doprowadzono do końca to zaprzepaszczę szanse powodzenia pozostałych przedsięwzięć... oczywiście jestem na to gotowy gdyby zaistniała taka konieczność. - dodał po chwili wahania - Jednakże z pomocą z zewnątrz, być może... Tak, gdybym był w stanie połączyć siły z innymi Wybrańcami lub otrzymał jakiekolwiek wsparcie wtedy moje przygotowania można by skrócić.

- Do czego byłaby potrzebna pomoc, o której mówisz?

- Przede wszystkim brakuje mi kompetentnych pomocników gdyż mimo najszczerszych chęci nie mogę być wszędzie na raz. - mruknął niechętnie - Idealny byłby ktoś radzący sobie z infiltracją różnych środowisk, gdyż jak dotąd nie udało mi się nawiązać kontaktu z żadnym kultem czy rezydentem sprzymierzonych sił. Sam usiłuję stworzyć węzeł zarazy który być może przyciągnie z czasem tych którzy wiedzą czego szukać, ale jak sam wspomniałeś nie mamy czasu na bierne oczekiwanie... Udało mi się za to pozyskać dostęp do tutejszej szlachty, lecz to może być ślepy zaułek. Z drugiej strony, czy spotkałeś kiedyś zbiorowisko arystokratów które nie byłoby do cna przeżarte korupcją?

- Byłoby to sprzeczne z jakąkolwiek naturą. - przyznał Aslyth - Ale właśnie czas jest naszym wielkim problemem. Furiacor nie ma nieskończonych możliwości jeżeli chodzi o unikanie floty Imperialnej, a one zmniejszają się coraz bardziej i trzeba to mieć na względzie.

- Jeśli masz pomysł jak wam pomóc to zamieniam się w słuch, ale nie wiem jak mógłbym wpłynąć na plany floty pościgowej z powierzchni planety... - sługa Zaraźnika zmrużył oczy - ale być może gubernator planety mógłby. Jak sądzisz, opłacałoby się szturmować jego pałac dla małej dywersji?

- Na razie Furiacor ma jeszcze możliwości manewru, ale nie chcemy ich się pozbawiać całkowicie. Jeżeli zaś mówisz o planie... Nie znamy dokładnej sytuacji na planecie. Nie jestem też przekonany, czy szturm na pałac zdziałałby coś konkretnego, jeżeli chodzi o wpłynięcie na plany floty.

- W takim razie włączę do gry zebrane dotychczas siły... czy będziemy w stanie nawiązać kontakt gdyby sytuacja uległa zmianie? Lub gdyby udało ci się odnaleźć Stratega ... jeśli żyje to z pewnością przebywa na planecie...

- Odnalazłem cię teraz, Lordzie, odnajdę jeszcze raz. - cichutki szum wody tworzył tło dla zdania - Będę jeszcze szukał Stratega oraz Lorda Axisgula i mam nadzieję znaleźć ich żywych. Zgłoszę się do Ciebie w razie jakichkolwiek... zmian.
- W takim razie żegnaj i niechaj Ojciec obdarzy cię wszelkimi łaskami.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 11-06-2013, 22:58   #5
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Strateg spojrzał na żołnierza po czym skinął głową.
- Przemieszcze dym i granat w ich stronę. Kiedy przykryje ich, macie wejść na tyle, aby wasze karabiny miały na nich zasięg i chcę szłyszeć strzały aż oni nie padną.- Jericho rozłożył ręce po czym energicznie złączył je w cichym klaśnięciu. Żołnierze poczuli sinly wiatr na plecach, który szybko zaczął zdmuchiwać dym w górę schodów, w kierunku ich przeciwnków. Strateg chwycił psionicznie dymiący granat i cisnął nim w tym samym kierunku.
- Szybko, zanim rzucą w nas czymś mniej zabawnym!

Przestrzeń schodów była ograniczona, więc z ośmiu żołnierzy mogło w miarę bezpiecznie wychylić się tylko dwóch, maksymalnie trzech. Żołnierze wykonali rozkaz Stratega i tylko jak psyker odrzucił granat w kierunku skrytych dymem Arbites rozpoczęli oni własny ostrzał. Odpowiedzią były również strzały ich niewidocznych przez dym przeciwników, ale te bardzo szybko ustały... i nastała cisza; cisza przerywana prawie nieustającymi odgłosami toczącej się zażartej bitwy na zewnątrz i dźwiękami wystrzałów ciężkiej broni.
- Przepuśćcie mnie. Jakby to była pułapka mam największe szanse ją przeżyć.- Jericho wyminął żołnierzy przykucając przy ziemi, następnie sięgnął umysłem wzdłuż korytarza starając się znaleźć ich przeciwników.
Wciaż znajdowali się na górze, chociaż Strateg nie był pewien ich stanu. Niemniej wydawało się, że wszyscy przetrwali ostrzał jego żołnierzy, a psyker był prawie pewien, że wyczuwa pięć umysłów Arbites, z czego dwóch znajdowało się dość blisko wejścia na górę. Czekali. Tylko na co?

Żołnierze w ciszy i napięciu czekali na dalsze rozkazy, chociaż Strateg kątem oka zobaczył, że spojrzeli oni z pewnym zaskoczeniem na niego, kiedy ten zwyczajnie przykucnął pomimo nogi, na którą cały czas zdawał się kuleć.
Strateg westchnął, ręką nakazał żołnierzom na razie opuścić broń. Mocno oparł się na lasce, aby się wyprostować.
- Funkcjonariusze Arbites! Opuśćcie broń i uda nam się to rozwiązać bezkrwawo! - wątpił, aby posłuchali, da to jednak im szansę na ustalenie ich dokładniejszej pozycji i morale.
Granat dymny wciąż niestrudzenie wypuszczał z siebie zakrywający obraz obłok.
Strateg wyczuł pewne delikatne poruszenie na górze, ale nikt nie odpowiedział na jego wezwanie. Dwóch Arbites skrytych przy wejściu nie drgnęło nawet, jednak trzech pozostałych zmieniło swoje pozycje, najpewniej skrywając się za lepszymi osłonami. Sytuacja wydawała się patowa... Ale czy na pewno?

Jericho westchnął i przytknął dłoń do ściany, starając się wyczuć obecność pułapek wzdłuż schodów.
Nie wyczuł żadnego zagrożenia, choć nie mógł mieć całkowitej pewności co do swoich przeczuć. Mógł mieć jednak do czego innego. Koncentrując się na otoczeniu wychwycił kątem percepcji, że na górze, w stronę oczekujących Arbites zbliżali się inni.
-Cholera...- spojrzał na żołnierzy za sobą- Wycofać się, w dół schodów. Zmierza do nich wsparcie. Będziemy musieli ustalić własne pole bitwy.
Żołnierze spojrzeli po sobie, najwyraźniej nie do końca przekonani co do tego pomysłu, jednak nie zaprotestowali. Ostrożnie skierowali się w dół, jednak Strateg usłyszał z tyłu głos weterana.
- To jest jednak ich teren... - wypowiedział myśl, która najwyraźniej dręczyła cały ten na szybko zawiązany oddział.
Jericho spojrzał na żołnierzy.
- Wiem, że sprawa nie wygląda najciekawiej. Szarżowanie jednak pod górę może kosztować większość z was życie. Jeżeli jednak znajdziemy chociażby pomieszczenie, gdzie będziemy mogli się osłonić, zdołamy się pozbyć przeciwnika bezstratnie.- "lub z minimalnymi stratami" pomyślał.

Odpowiedziała mu niema zgoda, a przynajmniej miał nadzieję, że milczenie właśnie to oznaczało. Schodząc na dół żołnierze oglądali się za siebie jakby w obawie, że przeciwnik postanowi za nimi się udać i strzelać zza załomu schodów, co było również możliwe, jak zdał sobie sprawę Jericho. Pomimo tych obaw nie nastąpił atak Arbites, do których posiłki musiały już dotrzeć, bo jak wyczuł Strateg nie były one daleko... Dlaczego więc jeszcze nie powzięli pościgu?

Oddział znalazł się na parterze w niewielkim pomieszczeniu, z którego na górę prowadziły schody. Już przechodząc przez nie Tzeentchianinowi rzuciły się w oczy ciężkie, metalowe szafki ustawione rzędem pod jedną ze ścian, jak i proste kolumny podtrzymujące strop.
- Sprawdźcie zawartość szaf, ja upewnię się, że nikt do nas nie zmierza. - Strateg wrócił do schodów i sięgnął umysłem na ich szczyt starając się wychwycić myśli Arbites.
Gdyby nie był doświadczonym psionikiem odgłosy walki i wybuchy, jakie rozbrzmiewały z zewnątrz mogłyby go porządnie rozproszyć. Na szczęście tysiąclecia życia i praktyk nauczyły go koncentracji, która okazała się tak pomocna przy zawierusze, jaka panowała na polu bitwy za tymi ścianami.
Wyczuł... Poruszenie. Podświadomie wiedział, że zgromadzeni na górze Arbites muszą się przegrupowywać, aby tym sprawniej poradzić sobie z przeciwnikiem. Nie miał jednak pewności czy wiedzieli oni, że ich wróg nie stoi już na schodach, a oczekuje na dole na ich przybycie... O ile takie miało nastąpić. Niemniej miał prawie pewność, że nie pozostawią ich samym sobie...
Szafki okazały się pełne wyposażenia, ale nie tego dla Arbites, i nie z przeznaczeniem bojowym. Były to kombinezony mechaników, narzędzia i wszelki ubiór potrzebny tym, którzy dbali, aby to miejsce, jak i zacumowane statki, utrzymać w dobrym stanie.

Strateg przyjrzał się zawartości szafek. Smar mógłby być użyteczny gdyby mieli więcej czasu. Jednak... nie potrafił się oprzeć potencjałowi. Puszki ze smarem uniosły się i przefrunęły w stronę Weterana Psykera.
-Postarajcie się przewalić szafki na bok, zrobimy z nich osłonę. Ja zgotuję kilka problemów dla naszych przeciwników. - nie czekając na odpowiedź Strateg wrócił ponownie do schodów, otworzył psionicznie puszki i wylał zawartość na schody gdzieś w połowie drogi. Miał nadzieję, że to spowolni Arbiterów... lub spontanicznie przyśpieszy.
Przewalenie szafek na bok wymagało jednak wysiłku, nawet od żołnierzy. Były one spore, ciężkie, a co najgorsze całkowicie nieporęczne. Niemniej jednak ósemka zdołała przewrócić na bok cztery szafy, wyrzuciwszy wpierw najcięższą ich zawartość, co niestety spowolniło całe zadanie. Kurtki, kombinezony i drobniejsze rzeczy wypadły z przewróconych szafek na podłogę, a mniejsze pojemniki potoczyły się po podłodze dźwięcząc metalicznie o jej powierzchnię, wtórując odgłosowi przewracanych szaf. Nie było jednak większego strachu o szczególnie zwrócenie uwagi stojących jeszcze na górze Arbites wszelkim hałasem, jaki to spowodowało. Odgłosy walki dość skutecznie ograniczały zasięg słuchu, a tam, gdzie znajdowali się ich przeciwnicy, najpewniej niedaleko ciężkich bolterów, na pewno było jeszcze ciężej.

Jericho kiwnął głową, ponaglił żołnierzy aby stanęli za nim, kiedy zaczął ustawiać szafy. Dwie z nich ustawił jedna przy drugiej, aby zasłoniły jak największą część pomieszczenia. Trzecią szafę ustawił na środku między nimi, aby cała barykada nabrała odrobiny grubości. Ostatnią z nich ustawił na płasko na pozostałych szafach. Dla tej miał szczególne przeznaczenie.
Dopiero po ustawieniu szaf zorientował się, że żołnierze patrzą cały czas na niego w całkowitym skupieniu, ściskając broń, a szczególne robiła to ta czwórka, która dotarła do nich później. Strategowi wydawało się, że wyczuwa obawę... ale wobec kogo? Czekających na górze Arbites, czy... Jego samego?
- To... - wydusił z siebie jeden z czwórki, która dołączyła później, ale zanim zdołał dokończyć wypowiedź od strony schodów rozległ się głuchy odgłos kroków. Ostrożnych kroków.
Gestem dłoni Strateg nakazał oddziałowi skryć się za osłoną.
- Pomówimy kiedy się nimi zajmiemy..- wyszeptał - Jak tylko oberwą ode mnie, strzelać, aż nie przestaną się ruszać.
Te słowa ucięły chęć rozmowy, jak i zbliżający się dźwięk kroków, o ile zwykli ludzie byli w stanie go usłyszeć poprzez całą wrzawę, jaka panowała na zewnątrz... ale tego Strateg nie był pewien. Żołnierze czekali w skupieniu na dalszy rozwój wydarzeń... i nie musieli czekać długo.

Strateg poprawnie wyliczył odległość, jaką musieli ich przeciwnicy przebyć, zanim dotarliby do plamy smaru, jaką wylał on na schody. Usłyszeli odgłos ześlizgiwania się z jednego ze schodków i głuche uderzenie, a zapewne tylko sytuacja powstrzymała osobę przed wydaniem okrzyku wściekłości... jednak usłyszeli ciche sapnięcie zaskoczenia.
Przez chwilę nic się nie działo. Nie było żadnego dźwięku pochodzącego od nich lub od Arbites na schodach. Wydawało się, że próbują ich przetrzymać, zmusić do wychylenia się pierwszym... na szczęście nie czekali zbyt długo. Strateg dzięki swoim wyczulonym zmysłom ponownie usłyszał ostrożne, tym razem o wiele bardziej, kroki... Wróg się zbliżał.
Pierwszy z Arbites wszedł w ich pole widzenia.
Czarnoksiężnik skupił się na ostatniej z szaf, uniósł ją delikatnie, aby nie zawadziła o pozostałe kiedy ruszy. Ponownie przekazał dłoniom, aby żołnierze się nie ruszali i czekali na znak.
Pierwszy z Arbites stanął na podłodze, a za nim szedł ubezpieczający go partner. Zobaczyli jeszcze trzech idących, jednak za trzecim najpewniej szedł także jeszcze jeden, wyczuł Strateg. Stawiali ostrożnie kroki, a broń mieli wycelowaną przed siebie, w stronę ukrytych za szafami żołnierzy. Widząc barykadę zatrzymali się niepewnie i zaczęli wycofywać. Pierwszy również zaczął się cofać, gdy zobaczył nieznacznie unoszącą się w górze szafę. Nerwowo uniósł broń i strzelił w niewielką szczelinę, jaka utworzyła się pomiędzy unoszącą się szafą a leżącą.
Spudłował całkowicie, co nie było wielkim zdziwieniem, posyłając kulę niegroźnie w metal szafy. Obudziło to jednak pozostałych Arbites, którzy również mieli zamiar wystrzelić.
Strateg zebrał siły i cisnął psionicznie szafą w Arbites. Miał nadzieję, że nie zabije tym wszystkich, żeby oddział miał w co postrzelać. Następnie podniósł się i otworzył ogień z pistoletu laserowego... ech, wspomnienia.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 17-06-2013, 17:53   #6
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kayle Slovinski

- Mało ich, lecz dobrych Sir! Nie zdążyliśmy zauważyć dokładnie pomieszczenia gdy cały oddział padł na jedną salwę. Nie trafili mnie bo stałem za Skarskym. Jest dwóch po prawej i jeden po lewej. Wszyscy ze standardowymi karabinami Sir. Nie dużo ale dobrze strzelają. - Odpowiedział Sierżantowi mając nadzieję, że ten nie znał nazwisk wszystkich, o których mówił.
- Dobra, oddział, przygotować się do “wyplenienia”. - wyszeptał do jednego z dwóch weteranów dowódca. Tamten, z oznaczeniami wskazującymi na rangę kaprala, skinął tylko głową i wrócił do oddziału, językiem migowym przekazując polecenia, zasłonięte sylwetką sierżanta i drugiego żołnierza. Niektórzy weterani sięgali do plecaków kolegów przed nimi po granaty, również na krańcu lufy operatora miotacza ognia zapalił się niewielki płomyk.
- Spójrz na mnie. - sierżant skupił na sobie wzrok Kayle’a. - Wróć i zaraportuj wszystko pani porucznik. Zdołasz sam wrócić, czy mam posłać z Tobą kogoś, szeregowy?
-Dam radę Sir! - Odwrócił się na pięcie w stronę wyjścia i liczył na cud, którym mógłby być chyba jedynie Astrate próbujący wrócić z frontu. W trakcie całej rozmowy szukał sposobu na pozbycie się oddziału wrogów, jednak dziesięciu na jednego w bliskim starciu było prawie niemożliwe. Prawie... Jedyny sposób to wystarczająco silna eksplozja. Jednak skąd taką uzykać jeśli go ciągle obserwuje sierżant. Gdyby tylko znalazł jakiś dobry karabin snajperski i dobrą skrytkę mógłby pozbyć się sierżanta i zdetonować miotacz ognia. O skrytkę nie było trudno - korytarze twierdzy były w sekcji ze skrzyżowaniem, zdawało się również, że poza tym oddziałem nie było nikogo w pobliżu. Sierżant czekał, aż Kayle się oddali by wydać oddziałowi rozkaz do ataku. Nie miał jednak broni wyborowej i nie mógł na nią liczyć - miał standardowy krótki karabin laserowy piechoty Koryntu. Fakt że był krótki nie ograniczał jego celności, a laser nawet bardziej nadawał się do zdetonowania kanistra z Promethium, paliwa do miotacza, niż kula. Trafienie również nie było problemem. Jednak nie było mowy o skrytym pozbyciu się sierżanta. Musiał podjąć decyzję - oddalić się i zanim zniknie z zasięgu wzroku strzelić w kanister, zabijając eksplozją większość, ale wiedział, że nie wszystkich; po prostu uciec i liczyć na silny opór Arbites czy jeszcze coś innego?
Snajper dokładnie obserwował sierżanta, czuł na plecach jego wzrok, jednak był czujny. Wiedział, że przy takim uzbrojeniu ten jeden oddział jest w stanie zniszczyć obronę dowództwa zanim ci zdążą ich zaatakować. Pozostało mu tylko jedno, zniknąć z zasięgu wzroku, skryć się, zdetonować kanister i uciec niepostrzeżenie. Dużo czasu nie miał, jednak nie mógł pozwolić na śmierć generała lub kogokolwiek innego z dowództwa.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 22-06-2013, 16:33   #7
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
HAAJVE I TYBERION

Bandaż który zasłaniał oczy techpiechura zdradzał jego tymczasową ślepotę. Dziwnie to kontrastowało z mundurem i pancerzem arbitratora, jednak postawa i twarz zdradzały iż nie jest on stróżem prawa. Przed wyjściem z kaplicy zbrojmistrz wyposażył się w kilka drobnych przedmiotów, które zapakował do zasobników przy pasie. Na czole niósł teraz również prostą obręcz z pojedynczym pikt-nagrywaczem. To urządzenie podłączył kablem bezpośrednio do swojego mózgu, aby móc odbierać obraz tego co się dzieje wokół. Co prawda ostatnie godziny w których mógł się posługiwać wyłącznie pozostałymi zmysłami, bardzo je wyostrzyły, jednak tutaj brak wizji mógł okazać się aż nazbyt kłopotliwy. Obraz z jednego okularu, uzależniony też od ruchu wyłącznie głowy, nie gałek ocznych i co chwila przerywany i niewyraźny przez uszkodzone okablowanie czaszkowe nie był niczym na czym mógłby polegać przy jakiejkolwiek dynamicznej czynności, ale do statycznych oględzin ciał w zupełności wystarczał. Był też lepszy oczywiście niż zupełny brak wzroku.

Haajve przemierzał boży przybytek bez jakiegokolwiek poruszenia na twarzy, pomimo iż zmysły szalały. Dziwna prezencja... obserwowanie. Nieczyste moce. To nie wróżyło nic dobrego.

Kiedy jednak dotarli do wrót i zajrzeli do wnętrza w jego umyśle pojawiło się zasadnicze pytanie.

“Na Wszechsjasza i Złoty Tron. Cóż tu się wydarzyło?”

Haajve w tym momencie bardzo zatęsknił za starym kapelanem Sihem Tolhlokem. On by z pewnością wiedział co czynić w tej sytuacji... Imperatorze, jakże Techkapłan Szóstej Kompanii tęsknił w takich chwilach za towarzyszem broni, który zginął na Magnax.

Przez moment zbrojmistrz stał w miejscu po czym sięgnął dłonią do jednego z zasobników. Nabrał na palce odrobinę świętego smaru i nakreślił ochronny symbol na kirysie swojego pancerza, dokładnie na sercu, a następnie ten sam na swoim czole. Podobnie poczynił z pancerzem Tyberiona nie pytając się nawet towarzysza o zgodę. Na koniec Sorcane wyjął z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza krążek z połączoną Imperialną Aquilą i Opus Machiną. Wtarł w niego resztkę smaru z palców i zacisnął w dłoni. W duszy zaczął modlić się do Imperatora.
Zwrócił głowę w stronę Tyberiona i skinął mu.

Zbrojmistrz obszedł krąg ciał przyglądając się mu po czym uklęknął przed ołtarzem i zmówił cichą modlitwę. Dopiero teraz przygotowany podszedł do ciał marines, aby dokonać oględzin.

Tyberion, nie wchodząc zbyt głęboko do pomieszczenia, przyjrzał się ciałom. 9. Do tego sierżant pośrodku.

- Co tu robi ciało sierżanta? - zapytał. Do nikogo konkretnego, żądał odpowiedzi.
Głowa Zbrojmistrza powędrowała w górę na pytanie Egzemplariusza. Czyżby...? Nieważne. Sorcane wrócił do oględzin.
 
Stalowy jest offline  
Stary 03-07-2013, 18:15   #8
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Trax, Ruka, Gregor

Gregor pochylił się delikatnie do przodu, opierając dłonie na swoim mieczu. Wyraźnie cieszył się momentem spokoju, sytuacja ostatnich kilku godzin sprawiała u niego niewiarygodną frustrację.
- Mniej na temat planety, a bardziej jej mieszkańców, senatorze. - rzucił z pewną dozą szacunku w głosie lord komisarz. Częściowo z przyzwyczajenia w działaniu z politykami, a częściowo dlatego że senator dotychczas nie dał mu powodów do innego zachowania. - Chciałbym was zapytać, co sądzicie o gubernatorze? - rzucił po prostu, jak gdyby to była zupełnie normalna konwersacja, bez żadnych ograniczeń. - Wydaje się żyć w dużym stresie, pomijając obecny... incydent.
- To dobry człowiek, oddany mniej wpływowym od niego. - senator przemawiał grzecznie, ale bez przesadnego dworskiego ceremoniału, jakim powitał komisarza w pałacu - Jednak regent jest regenetem, a ten regent nie dość że włada półtora roku dłużej, niż by chciał, to jeszcze od... zmiany układu sił w stolicy jest de facto głową całego systemu. Nie dziwię się, że boi się każdej niewiadomej, lordzie.
- Możliwe że zabiorę mu cześć problemów z głowy. - powiedział jak gdyby od niechcenia Gregor. - Plan zakłada wyeliminowanie Fidelis Libertum. Chcę się ich pozbyć. W sytuacji zbyt dużej ilości zmiennych... należy zmniejszyć ilość zmiennych. - zastanowił się przez moment - Możliwe że wykorzystam do tego lokalne siły... - zawahał się... by westchnąć po momencie. - Senatorze... jak tak naprawdę przedstawia się sytuacja tutaj, na Koryncie? Jeśli przeniosę lokalne siły do stolicy by zgnieść Libertum... planeta przetrwa taką zmianę, czy też wszystko się tutaj zawali?
- Nie jestem specjalistą od spraw wojskowości, naprawdę nie wiem. - pokręcił głową z uprzejmym uśmiechem Omar. - Jednakże... zaraza obejmuje całą planetę. Ludzie się burzą, przeciw władzy, armii, samemu Imperium, nieskutecznej kwarantannie, bezsilności uzdrowicieli. Z powodu stolicy mamy problemy z dostawami żywności z Sybil, panuje głód. Szlachta próbowała raczej unikać problemu, przynajmniej do niedawna. Desperacja popycha wielu w objęcia heretyckich sekt, nawet w moim własnym rodzie... - pokręcił głową, milcząc. - Czy na planetę przybędzie inkwizytor we własnej osobie? Również...

Przez chwilę przyglądał się milcząco Johnatanowi i Boryi, jakby zastanawiając się, czy stosowne jest rozmawianie bezpośrednio z nimi. Rzucił okiem na lorda komisarza by ustalić, czy ten nie ma nic przeciwko bezpośredniemu rozmawianiu z jego domniemanymi przełożonymi, ale w zasadzie od razu przeszedł do słów.
- Nie mogę nie zauważyć, Czcigodni Akolici, ale rozpoznaję po waszym umundorowaniu wasze sławne w tych stronach regimenty. Czy zostaliście wciągnięci do służby tu i teraz, niedawno? Czy Szturmowcy i Pierworodni przybyli jako część odsieczy? Co w tej chwili robią? Co powiedzieli wam wasi dowódcy odnośnie operacji systemie Albitern?
- Sluzim w inkvizici od lat, ale nevosum jakie ma to znaczenie. Ostatnia co věděm o Pierworodnych to, że przeprowadzili desant na Ultimę, ale rychle się wycofali. Všechną istotną wiedzę jaką posiadam posiada też lord komisare, wiec prosim go pytać.
- Inkwizytor nie przybędzie. - rzucił spokojnie Gregor - Na chwilę obecną znajduje się poza naszym zasięgiem. Wedle mojej wiedzy, całość sił oczekuje w tej chwili na rozkazy w przestrzeni kosmicznej. Posiadam możliwość by wystawić ich gdzie tylko będzie konieczne. Czy to odpowiada na wasze pytanie, Senatorze?
- W rzeczy samej, to uspokaja moje obawy. - uśmiechnął się starszy mężczyzna. - Jak już mówiłem, istnieje możliwość wydania takowych, lub po prostu połączenia z kimkolwiek z Waszego zgrupowania floty nim przybędziemy na miejsce... O ile nie przeceniłem naszych możliwości czasowych. - stwierdził, wyglądając przez pobliskie okno i mrużąc brwi, po czym uśmiechnął się do Johnatana. - To jest, jeżeli zaspokoiłem waszą potrzebę informacji. Niedługo będziemy na miejscu...

Blint

Blint spuścił zasmucony głowę. Wiedział dokładnie o co chodzi towarzyszowi i zalała go fala przerażania na myśl o tym co się może zdarzyć.
- Nie poddam się dopóki będę żywy... - Powiedział cicho i podniósł dumnie głowę. Podjął decyzję, gdy tylko w środku zapadła cisza.
Powoli wkroczył do środka, mając w ręce broń w gotowości. To było spore ryzyko, ale kapitan rzadko kiedy miał okazję polegać na chłodnych kalkulacjach - opierał się raczej na instynkcie, a to, że jeszcze żył, było najlepszym świadectwem tego, iż do tej pory było to dobre założenie.
- Witaj kapitanie - Powiedział głośno - Wie pan kim jestem, prawda? - Mierzył wzrokiem wrogiego dowódcę, jego całe ciało czekało w gotowości.
 

Ostatnio edytowane przez -2- : 04-07-2013 o 12:13.
-2- jest offline  
Stary 04-07-2013, 13:20   #9
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kaplica Jedynego Władcy Ludzkości

komnata świątynna, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt


Haajve Sorcane, Tyberion

...nos ab hostes custodi...

Cisza otulająca kaplicę przerywana jedynie szeptem modlitewnym klęczącego w wyrazie pokory kapłana, kontrastowała z dziewięcioma ciałami poległych Egzemplariuszy. Zdawała się szydzić z kapłanów i ich starań, szydzić ze stojącego przed wejściem żołnierza, z dwóch Astartes, którzy wkroczyli w te święte progi.

Z Tyberiona, który powinien być dziesiąty.

...non sine hoc templum ingredi...

Obrażenia jakich doznali Egzemplariusze lepiej niż słowa świadczyły o zażartości boju jaki został stoczony w tym uświęconym miejscu. Leżący, uśpieni wiecznym snem Egzemplariusze zdawali się być wpatrzeni w sufit w niemej skardze, żądając ukarania winnych. Morderców, którzy ważyli się podnieść rękę na Synów Imperatora. Na Ojca Haajve i Tyberiona. Zdrada?

Kapłan niestudzenie szeptał modlitwę.

...non sine credentes nocere...

Obaj Astartes przyglądali się leżącym na ziemi kolosom. Czy to była zdrada? Czy może wypowiedziane w porę ostrzeżenie? Kto miał rację? Haajve wysunął rękę, aby zdjąć hełm poległego Egzemplariusza. Aby poznać prawdę.

...sine veri...

Modlitwa urwała się.

Nagłe przerwanie potoku świętych słów zaalarmowało Haajve i Tyberiona. Zwrócili głowy w stronę klęczącego kapłana żeby zobaczyć na jego obliczu szok i przerażenie... ale to nie na nim skupili uwagę. Metaliczne skrzypienie zbroi rozległo się w pomieszczeniu, kiedy jeden z martwych Egzemplariuszy podnosił się na nogi wbiwszy spojrzenie w obu Astartes. Niczym drapieżny ptak doskoczył do klęczącego w osłupieniu kapłana i chwycił go za szaty unosząc do góry, stawiając na nogach. Przez chwilę mierzył zebranych spojrzeniem zza wizjerów hełmu... I wtedy się odezwał.

- Siła będzie fałszem. - wychrypiał Astarte, który powinien być martwy - Niemoc gorzką prawdą. Zapomniany przypomni o sobie i zostanie zapamiętany poprzez zagładę. W cierpieniu będzie odkupienie, a w śmierci zbawienie.

Kiedy przebrzmiało ostatnie słowo wokół zapanowała niezmącona już niczym cisza.



pokład nieznanego niszczyciela SOB

mostek, około osiem mil od Aex II, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt


Sihas Blint

Sihas stanął oko w oko w człowiekiem, na którego spotkanie sam wyszedł. Kapitan okazał się być starszym, ale wciąż w doskonałej formie, człowiekiem. Jego czarne włosy gdzieniegdzie były poprzeplatane cienkimi paskami siwizny, jednak postawa, jak i spojrzenie jakim obdarzył Blinta należały do młodszego i silniejszego człowieka, niż na to wyglądał. Mundur kapitański świadczył o randze, jak i o drodze, jaką musiał przebyć kapitan, aby stać się tym, kim był. Tak jak spodziewał się Elizjanin jego przeciwnik celował w niego, obserwując uważnie każdy ruch Blinta, wypatrując nawet najmniejszej oznaki zagrożenia z jego strony. Stał oddalony na tyle, aby nie ryzykować bezpośredniego starcia. Lufa wymierzona była bezbłędnie.

Chciał być pierwszy.

Światełka diodek umieszczonych przy ekranach nawigacyjnych błyszczały spokojnie, czasem tylko zmieniając natężenie światła. Wyświetlane dane zmieniały się leniwie, a ten spokój nie pasował do rozgrywających się wydarzeń na samym mostku.

- Rzuć broń. - pierwsze słowa kapitana zabrzmiały silnie, a ton nie znosił sprzeciwu - Poddaj się.

- Myślisz, że daruje ci zabicie jego ludzi? - Tal patrzył na Blinta stojąc po prawicy kapitana.


Aex II

korytarze, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt


Kayle Slovinsky

Kayle podjął decyzję. Zdetonowanie zbiornika z Promethium wydawało się najrozsądniejsze w tej sytuacji, jeżeli zależało mu nie tylko na uratowaniu własnej skóry, ale także wspomożeniu dowództwa. Odprowadzanemu wzrokiem sierżanta Kayle'owi wydawało się, iż ten nigdy się nie odwróci. Snajper liczył w myśli każdy krok, jednocześnie odmierzając odległość jaką przeszedł, chcąc mieć pewność, że nie oddali się zbyt daleko.

W pewnym momencie odważył się odwrócić głowę, aby spojrzeć za siebie, na oddział, który pozostawił z tyłu. Sierżant nie zwracał już na niego uwagi, a jedynie dawał ostatnie rozkazy swoim ludziom i nakazał mobilizację. Za chwilę mieli ruszyć dalej, do boju. Nie było wiele czasu. Kayle chwycił pewniej karabin laserowy i skrył się za załomem drzwi. Odczekał chwilę, która trwała dwa oddechy po czym wychylił się i wycelował. Stabilna ręka snajpera oraz wprawne oko pozwoliły mu szybko namierzyć cel. Jeden oddech dzielił go od strzału, kiedy irracjonalna myśl przemknęła mu przez głowę.

Co jeżeli spudłuje?

Kayle przymrużył oczy i strzelił.

Reakcja była natychmiastowa. Wiązka laseru przebiła się przez zbiornik Promethium wywołując zapłon zawartości. Kula ognia błyskawicznie objęła najbliżej stojących żołnierzy, a wybuch rozniósł się po korytarzach. Jego gorąco doleciało do ukrytego snajpera, jednak nie było na tyle silne, aby w jakikolwiek sposób zaszkodzić, nawet jeżeli nie zdążyłby się ponownie przed nim ukryć.

A później rozległy się krzyki. Krzyki bólu, zaskoczenia i wściekłości oznaczały jedno. Nie wszyscy zginęli, chociaż teraz zapewne byli na chwilę odgrodzeni od snajpera.

Aex II
przystań, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt


Ardor Domitianus, Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Czas zdawał się płynąć jakby inaczej gdy powrócili do miejsca, z którego mogli myśleć że zaczną.

Vostroyański operator i sanitariusz wojskowy z Cadii raptem wyruszyli stąd do Pałacu Gubernatora, gdzie arcymagos przywrócił im kończyny i uzdrowił ich ciała, choć wciąż Jonatan czuł się pewniej wspierając o ściany z nogą jak gdyby protezą czy odrętwiałą, odessaną ze krwi – była tam, lecz jego władza nad kończyną była dla niego wątpliwa. Choć z każdym krokiem czuł się pewniej, substancje wzmacniające jego ciało i umysł przestały działać kilka godzin temu.

Volodyjovic z kolei chodził lepiej, choć był niemożebnie blady od utraty krwi, drżał od lekkiej gorączki i temperatury – nic z czym by sobie nie był radził i w warunkach bojowych – lecz zapach soli i ropy z morza Koryntu przyprawiał go o mdłości i dreszcze. Był też niemożebnie bardziej zmęczony niż medyk walką o ich wolność i życie, jaka nastąpiła w pałacu.

Z ich trzech Malrathor nie wyszedł de facto dużo lepiej, mimo że jego rola ostatnio sprowadzała się do poszerzania jego autorytetu przez prezencję i wywieranie wpływów i zbieranie informacji. Lord komisarz zdawał sobie sprawę że nie spał od wyruszenia z fortecy, nie jadł jak pozostali żołnierze, ale nie podano mu nawet substancji odżywczych przy okazji ich operacji. Humor mógł mieć dowolnie podły lub dobry, ale zmęczone i brudne ciało domagało się swojego.

Mieli jednak jeszcze jedną rzecz do załatwienia, a i potem nie wyglądało na to by mieli uzyskać bezpieczne schronienie. W ich stanie nic dziwnego że czas kompresował się; zawijał, zmieniał kierunek – minęła jak gdyby wieczność, a ile w rzeczywistości? Dwie doby? Trzy? Cztery?

Sześć? Siedem? Osiem? Dziewięć?

Równie dobrze mogłoby być tyle, gdyby niedokładne obliczenia nie przeczyły niemożliwości takiego wydarzenia. Jednak bliskość Oka Grozy, inny tryb dobowy na odległej planecie i brak kontaktu z Administratum sprawiały że przeciekał im jak myśli we śnie.

Jak we śnie czuli się również gdy wyszli z ekskluzywnego transportu za senatorem i jego dwójką ochroniarzy w purpurowo-czarnych mundurach ze złotym obszyciem, adamantowych kirysach i hełmach o maskach jak lustra weneckie, przesłaniających twarze i odbijających oblicza. Po ruchach ich głów widać było że równie uważnie obserwują otaczających ich żołnierzy Koryntu, jak też sługi inkwizycji.

A otaczający ich żołnierze... Cały fort-posterunek Arbites...

Mury były gdzieniegdzie rozerwane wielkokalibrowymi pociskami artyleryjskimi z bezlitosnej kanonady. Prowadzące na przystań adamantowe wrota, poskręcane i pozginane jak tania blacha został w wielu miejscach odparowane przez broń termiczną. Na samej podziurawionej w niektórych miejscach przez pociski artyleryjskie i wybuchy przystani ułożone były ciała – wszędzie otaczały ich tuziny ciał; zdecydowana większość nakryta improwizowanymi całunami z wojskowych przeciwsztormowych pałatek morskich, gdzie indziej wijących się i pozbawionych kończych od pocisków z bolterów, zarówno ciężkich – ich gniazda w murach rozdarte, zniszczone, wysadzone – jak też prawdopodobnie jednego zwykłego. Wszędzie słychać było jęki i krzyki okaleczonych i umierających, którym próbowali pomóc towarzysze i garstka sanitariuszy. Gdy senator zszedł z pokładu, niewielu żołnierzy zdawało się go rozpoznać, ale grupa poinformowana radiowo o ich przybyciu, najpewniej dowodzenia, podeszła składając salut, zarówno jemu, jak i lordowi komisarzowi i pozostałym żołnierzom. Można było wnioskować, że nikt nie poinformował ich o „reszcie” grupy inkwizycyjnej, dlatego nie rozpoznali w trójce towarzyszy gubernatora żadnego zagrożenia, tylko niewielką grupę doradców wojskowych.

Senator ominął żołnierzy z uprzejmym uśmiechem mamrocząc coś o tym, że nie jest wojskowym i nie należy mu salutować, po czym starając się omijać ciała i nie przeszkadzać wszechobecnym i zajętym żołnierzom po masakrze i nie patrzeć na trupy pływające dookoła przystani, stopniowo wyławiane, podejść do wrót, gdzie ich oczom ukazał się...

Anioł leżał w czarnym pancerzu, chyba częściowo dezaktywowanym. Zdołał zdjąć hełm wcześniej i rozpoznali po ociekająćym krwią obliczu Ardora. Korpus miał przepalony w wielu miejscach, zbroja Astarte była odgnieciona od potężnych sił czyli eksplozji. Wyglądał jak gdyby był na skraju śmierci, przynajmniej gdyby był zwykłym człowiekiem. Domitanus rozpoznał natychmiast trójkę towarzyszy w towarzystwie kogoś wyglądającego na starego, dekadenckiego i wpływowego urzędnika o siwych włosach i purpurowej todze z masą symboliki Koryntu, której nie mógł rozpoznać ani zidentyfikować.

Oczywiście Anioł nie leżał tak po prostu. Po obu stronach w przykucnięciu trójka żołnierzy byłą jak posagi z marmuru, ani drgających, z karabinami i ich bagnetami wycelowanymi w twarz paladyna wyglądając jakiegokolwiek ruchu. Najwidoczniej dowodząca chwilowo całą operacją, młoda porucznik, bardziej dziewczyna niż kobieta o podobnie zakrwawionej i pokrytej sadzą twarzy i włosach szarych od dymu zasalutowała im z pustym spojrzeniem.

- Porucznik Dolores Sonyan melduje pochwycenie głównego celu operacji! Cel został pochwycony żywcem... na skutek... poświęcenia wielu żołnierzy. - głos nieco załamał jej się na koniec i sprawiała wrażenie oczekiwania na pozwolenie dekapitacji Astrate przypasaną szablą energetyczną.
 
-2- jest offline  
Stary 04-07-2013, 13:35   #10
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wnętrze Twierdzy Arbites
Twierdza Arbites, pierwszy poziom


Strateg Chaosu

Olbrzymi pocisk wystrzelił trajektorią akurat na szarżujących Arbitrów, zgrywając się z otwarciem ognia przez broniących się SOBowców.

Słychać było olbrzymi trzask gdy drugi ze zbiegających przyjął większość siły uderzenia, która rozpłaszczyła go, zmiażdżyła i złamała o schody, uśmiercając w ułamku, sekundy. Kolejny za nim wrzasnął gdy noga i biodra zostały pogruchotane między telekinetycznie ciśniętą szafą i kamiennymi schodami. Pierwszy wyskoczył pod pociskiem, padając na ziemię w pomieszczeniu i zaczął oddawać strzał raz po raz w stronę żołnierzy.

Wszystko trwało, jak zwykle, ułamki sekund, łącznie składając się na sekund walki sześć.
Trafienie z lasera w leżącego w pomieszczeniu Arbitratora, w głowę, zostawiając raptem odparowującą z farbą smugę na hełmie. Strzały ze strzelby jeden, i drugi, i trzeci zabijający wychylającego się zza kolumny żołnierza, odłamkami trafiające trzykrotnie drugiego obok niego przeorując nogę i rękę i twarz; odłamki zatrzymane o pancerz na korpusie i hełm na twarzy. Pocisk który wystrzelił i zakręcił za kolejną kolumną, przebijając pierś trzeciego żołnierza. Czwarty, który podbiega do leżącego Arbitratora i przestrzeliwuje-przepala mu szyję z kręgosłupem zabijając na miejscu, kończyny z bronią i uniesiona głowa opadły na podłogę. Ten sam żołnierz podziurawiony, nie, poszarpany ostrzałem ze schodów. Ranny, unieruchomiony na schodach arbiter w końcu podnoszący karabinek i puszczający serię po całym pomieszczeniu, głównie w Stratega, nie wyrządzając mu krzywdy gdy strzały z pistoletu psionika wreszcie przebijają wzmaniany pancerz i płuco, powodując opadnięcie na schodach ciężko rannego gdy opróżnił większość magazynka. Inni żołnierze, którzy strzelali wespół z dowódcą w Arbitra, nie trafiając mimo małego dystansu lub nie przebijając pancerza czy samej metalowej szafki, roztapiając ją na rannym wrogu. Pojedynczy strzał z klatki schodowej, który przebija hełm wbijając pancerną osłonę do środka, ku twarzy – nie z lasera, z broni amunicyjnej, od jednego z towarzyszy Arbitra na schodach. Granat zaczepny wpuszczony do pomieszczenia dla osłony ucieczki dwóch Arbites na schodach. Jeden żołnierz, który chciał rzucić się na pomoc martwemu towarzyszowi przy schodach, zabójcy pierwszego z napastników, powstrzymany przez Stratega i ocalony przed zroszeniem całego pomieszczenia odłamkami, które utkwiły również w kolumnach za którymi się skryli i osłonięta była reszta.

Wreszcie, coś w rodzaju ciszy.

O ile łatwiej by było w pełni uwolnić swój potencjał psioniczny, po prostu iść tam i zabić wszystkich Arbites... Byli tylko ludźmi, pełnymi determinacji... Ale ludźmi.

Na co Koryntianie, na co koryntiańscy żołnierze?

Dziwne obce myśli przerwało Strategowi poruszenie po przeciwnej stronie pomieszczenia; twierdza była jak labirynt. Żołnierze natychmiast skierowali tam broń, jednak z Korytarza relatywnie cicho wbiegł do środka pochylony żołnierz w czerwieni i czerni, jak oni. Podbiegł prosto do Stratega, najpewniej łącznik. To oznaczało, że łączność radiowa została przerwana.

Starszy sierżancie? - zapytał niepewnie, salutując – Porucznik Ghaine nie żyje, porucznik Lascus została ciężko ranna. Mam rozkaz przekazać panu, że obejmuje pan dowodzenie nad odcinkiem, sir! - wysapał, gdy reszta żołnierzy rozglądała się w poszukiwaniu zagrożeń z bronią w gotowości.

Pylon 7-my
nawodny port-podwodny monument mieszkalny, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Febris Abominius

Nadchodził czas działania...

W wylęgarni życia i śmierci, w Pylonie zamieszkałym przed kilkadziesiąt tysięcy ludzi wszyscy bez wyjątku byli już zakażeni. Nie była to kwestia celowych działań, lecz raczej efekt uboczny eksperymentów. Nie żeby ktoś mógł się zorientować, że to rodzaj drugorzędnego epicentrum plagi. Również żołnierze na górze, i każdy kto tu przybywał, i każdy kto stąd odpływał musiał zachorować i umrzeć i żyć na nowo, czy o tym wiedział czy nie.

”Dotarłam do pałacu, doktorze i nie wpuścili mnie do archiwów, nawet gdy pociągnęłam za wszystkie sznurki. Mój patriarcha powiedział, że jeżeli chcę myśleć o przyszłości powinnam zaciągnąć się do korpusu oficerskiego, a matka go poparła! Banda głupców.” przypominał sobie nie mające znaczenia słowa drobnej szlachcianki, która również była chora, a której wygląd miał czas przeistoczyć... jak by chciał. W zależności jaki miał plan.
”Ale gdy byłam w pałacu gubernatora, dowiedziałam się że rzeczywiście jest tam dostojnik Bractwa... Arcymagos Biologis Nervosum, mówią na niego. Ponoć cudotwórca, który zamiast implantów przywraca kalekom utracone kończyny. Długo był na Loix, zanim przybył do pałacu na zaproszenie gubernatora.”

Nie mogła więcej się dla niego dowiedzieć, ale jeżeli wymyślił by adekwatne zadanie, może mogła coś dla niego zrobić?

”Miasta nie da się podtopić w żaden sposób, nie musisz się tym martwić!” uśmiechnął się w jego wspomnieniach kolejny pionek, nieomal umierając od kaszlu w który przeszedł śmiech, samozwańczy kapitan Velran Droh, idealny reprezentant koryntiańskich szmuglerów, morskich piratów, wyławiaczy ciał, złomiarzy, ludzi na wysyłki. ”Korynt nie ma śluz, które by regulowały poziom oceanu, to byłoby zbyt trudne, zbyt dużo wody! To w końcu Ocean Wewnętrzny, no nie? No i jednak do Atrium Gubernatoris ciężko się dostać, ta wyspa to forteca. Już jest przecie kwarantanna i blokada między Opływami, a tam już zupełnie wszystko kontrolują. Pływa tam trochę statków zaopatrzeniowych, sporo zaopatrzenia idzie też drogą powietrzną. Największym problemem marynarka i Pierwsza Flota, strzelają i zatapiają każdego kto nie zatrzyma się, nie podda kontroli, to trochę samobójstwo. Duży ładunek raczej nie przejdzie, ale mógłbym znaleźć skąd z Płaskowyżu idą ładunki do pałacu... Albo można by przekupić kogoś z samej Pierwszej Floty by dostarczyć jakiś niewielki ładunek lub pasażera...”

Przypomniał sobie szepty sług Wszechojca, Pana Życia, zewsząd, z każdego umierającego, z każdego przeistaczającego się. Słyszał ich wyraźniej w swoich medytacjach, w swoim wysłuchiwaniu gdy poświęcał im ofiary, przez swój własny umysł jak psionika, jak bramy, lecz nie wpuszczając ich całkiem, nie pozwalając im w ich głodowi opanować własnego naczynia pozwolił im zakosztować smaku ciała innych, obdarowując innych nasieniem własnej mocy.

Krzyki tych, którzy ujrzeli, usłyszeli, poczuli, wszystko to a zarazem żadne – Osnowę, były jedynie testamentem żądzy demonów. Krzyki te przeistoczyły się w jęki istot poskręcanych, gnijących, schorowanych, niezdolnych, upokorzonych...
A jednak żywych.
W każdej chwili umierających, jak wynikało z samej natury, z samej substancji życia.

Wyczuwał ich; wyczuwał liczne sługi swojego boga, wszechobecne, napierające na barierę rzeczywistości, żądne jak ropa z narosłego bąbla wyprysnąć i skazić wszystko dookoła, przeistoczyć, pochłonąć wszystko dookoła.To nie artefakt, szeptali mu, a on wiedział o czym mówią.

Coś jego ojca było tuż za horyzontem, czego zwierzchnikiem była plaga. Oni... Oni byli tu tylko z jej powodu. Przez tę plagę ten świat był już ich, wiedzieli o tym, nie mogli jednak wytrzymać nieliniowej wieczności w Osnowie jaką były tygodnie, może dni dzielące ich od żniw w rzeczywistości.

To zaraza wołała ich i napełniała mocą. To zaraza... napełniała jego samego mocą. Febris czuł to. Był jak w królestwie swoich. Było też jakieś piękno w morowej agonii tego świata, które chciałoby się zatrzymać, wespół z tym co Ci wszyscy oślepieni przez Eklezję głupcy uważali za cierpienie, a co było wybawieniem. Zagubione dzieci...

Był jednak wciąż śmiertelnikiem i wciąż w rzeczywistości, a ta miała swoje zasady. Nie przypadkiem demony nie wzięły w posiadanie tego świata... jeszcze. Chciałby stworzyć bramę, która bardzo ułatwiłaby mu działanie... jednak wyczuwał nie jedną, a dwie konkurujące siły. Potęgi wręcz, w nieznaczącej kosmologicznie skali tej planety. Dlatego i tylko dlatego brama nie powstała samoistnie na jedynej glebie, której nie można było podkopać.

Potrzebował psioników. Astropatów... psioników wojennych... sług inkwizycji... Nieodnalezionych w masie ludzkiej, skorodowanych koszmarami zagubionych samotnych istnień...

Im łatwiej było ich znaleźć, odpowiednio z tych grup, tym drudniej było ich zdobyć i tym więcej czasu wymagało ich przeistoczenie... ale miał opcje.

Z tego wszystkiego, jako Zakażony Anioł w morzu śmiertelników, choć musiałby niebywale długo czekać by zakazić wszystkich z dziesiątek miliardów, miał inne opcje. Mógł zdecydować, co zrobić.

Miał też pewne odgórne cele, niestety. Ale można je było zrealizować na różne sposoby.

A choć jego skorupa, dawniej jego pancerz wspomagany odrastała na jego skórze dopiero i daleka była od pełnej ochrony jaką się cieszył na okręcie Egzemplariuszy, pozostałe dary zostały mu przyniesione przez sługi, te których nie zachował i tak.

Nadszedł czas działania.
 
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172