lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

necron1501 29-11-2011 22:42

Wyznawca potoczył wzrokiem po zebranych narzędziach, wyobrażając sobie ich działanie. Z wielką chęcią przetestowałby parę z nich, lecz nie było to miejsce i czas na to.
- Znając waszą przemyślaną strategię rozdzielicie siły aby jednocześnie pozbawić głowy i drogi ucieczki. Ja natomiast wezmę udział w uderzeniu na pokład startowy, prawdopodobnie tam napotkamy większy opór. Czy tak to widzisz? - powiedział, przytwierdzając miecz do pleców, topór do swego boku.
- Natarłszy wszystkimi możliwymi drogami. Znawszy słabe punkty. Dreadclawy, teleportacja, transportowce, atak od próżni, wyciąwszy pokład... - wyliczał Patroszyciel - Pytawszy, którędy ty wybrawszy i podzieliwszy decyzję.
- Dobrze więc, z jaką grupą podążę? - odpowiedział, uśmiechając się. Zlustrował Władców szykujących się do natarcia
- Który z nich poprowadzi natarcie na pasy startowe?
- Ja poprowadzę. Jestem Patroszycielem. To moje zadanie.
- Dobrze zatem, będziesz mym bratem w tym pięknym momencie. Ale lojalnie ostrzegam, że już na miejscu nie będę w 100 % w stanie odpowiednio podążać za rozkazami.
- Nie jestem szalony - nieświadomie skłamał rozmówca Axisgula - Wiemy, do czego jesteś zdolny. Będziemy trzymać się na bezpieczny dystans...
- Dobrze zatem, nie znam waszego systemu przygotowań, co teraz? - zapytał, widząc że większość zebranych jest już gotowa.
- Dreadclaw... - spokojnie zapytał Patroszyciel - ...czy inny środek transportu?
- Dreadclaw. Szybko i skutecznie. Dobrze więc, przystąpmy do dzieła,
- Za mną. Czekawszy na znak kapitana. Nic nie wykonawszy bez jego rozkazu. - po czym ruszył do głównego korytarza statku, prowadząc Axisgula i połowę obecnych w pomieszczeniu Władców w stronę, jak się domyślał Pożeracz Światów, podkładów startowych, gdzie czekały dziesiątki gotowych kapsuł i niewiele liczniejsi od nich renegaccy Astartes.
Axis rozjerzał się po pomieszczeniu. Władcy przygotowywali się do szturmu, ostatni raz sprawdzając czy wszystko jest w porządku z ich ekwipunkiem. Jak za starych dobrych czasów w trakcie Krucjaty. Otrząsnął się ze wspomnień, gdy jeszcze jego wiara dopiero kiełkowała.
- Dobrze więc, czy jest jakaś różnica do której kapsuły powinienem wejść?
- Nie dla ciebie... - stwierdził Patroszyciel, odwracając się do towarzyszącego im oddziału Władców. Każdy z nawet szeregowych Piechurów inaczej przyzdobił swój pancerz elementami mogącymi sprawiać przerażające wrażenie w ograniczonej widoczności, wszyscy liczyli amunicję, granaty, sprawdzali czy łatwo dobyć mieczy, broni łańcuchowej, noży. Byli gotowi. Bez słowa jeden po drugim zaczęli wchodzić na opuszczoną pod Dreadclawem platformę, która miała ich wszystkich wraz z Khornitą zabrać do środka, podnosząc się do poziomu podłogi - stając się podłogą.
- Mamy tutaj kilku wyznawców Boga Czaszek. Z naszą pogardą czy bez niej, możesz głosić jego błogosławieństwo jako jego czempion. Niech to będzie odstępstwo od reguły Nihla...
- Tak więc uczynię, czas przystąpić do dzieła i pokazać im fałsz ich Boga - powiedział, po czym wraz z Patroszycielem ruszył w stronę platformy.


Musieli czekać.
Władcy zabezpieczyli się unieruchamianymi uprzężami, utrzymującymi ich na pozycji podczas nieważkiej podróży. Dreadclaw z pewnością będzie wirował z zawrotną prędkością, wytwarzając odśrodkową siłę imitującą ciążenie, sprawiającą, że będzie im się wydawało iż spoczywają, leżąc, oparci o ściany bryły na planie pięciokąta, stanowiącej główny kadłub.



Z przypominającego trans oczekiwania wyrwał ich trzask radiowy, poprzedzający spłycony vox-przekaźnikiem głos Nihla.
- Jednostki abordażowe start.
Nie poczuli przyspieszenia, gdyż Dreadclawy nie startowały z pokładów startowych jak zwykłe jednostki transportowe - Dreadclawy nie miały takich możliwości lotu i manewrowania i były bronią krótszego zasięgu, były jednak przechowywane w szybach, gdzie wciągano je na poziom wejścia z korytarza prowadzącego do sekcji desantowej ze zbrojownią. Do wypuszczenia zwyczajnie wciągające je po szynach zaczepy chowały się w szybie, a sztuczna grawitacja okrętu pozwalała maszynie samej wyślizgnąć się i wypaść z okrętu w próżnię.
Poczuli przyspieszenie - uczucie spadania wraz z urwaną windą. Axisgul nawet zaczął przypominać sobie takie doświadczenie...
Następnie nieważkość. Wreszcie, wnętrze rozjarzyła setka czerwonych świateł, kąpiących ich pancerze w szkarłatnej poświacie, ożyły i zaczęły wydawać dźwięki w binarnym języku silniki logiczne maszyny, cogitatory na niewielkich ekranach, umieszczone nad ich głowami, tak, by osoba na przeciwko mogła zeń odczytać dotyczące siebie dane, zasypały się informacjami. Ciche buczenie niewielkiego generatora zasilanego paliwem z rzadkich, wysokoenergetycznych gazów pozwoliło wydedukować, że uruchomione zostały główne silniki maszyny. Przejmujące zimno sprawiło, że własny pancerz Axisgula wykrzyczał do niego ostrzegawczym sygnałem, iż temperatura spadła do temperatury próźni i spaczony duch jego pancerza, jak określili by zabobonni i zacofani Imperiałowie, a program, jak wiedział on, przełączył wszystkie funkcje na ogrzanie jego ciała, jak też zachowanie wzroku i słuchu w hełmie.

Wtedy poczuli wyraźnie, ciążenie. Maszyna zaczęła się obracać, Wszystkie silniki, także manewrowe były sprawne. Dreadclaw był gotów.
Od komunikatu kapitana, z którym teraz nie mieli już żadnej łączności, minęły może cztery sekundy.

- Ciemność zabrawszy...? - skierował do ósemki swych braci zapytanie Patroszyciel. Odpowiedzieli mu najwyraźniej na kanale łączności, nie zamierzając informować pasażera, który im towarzyszył o szczegółach ich działania.

Lecieli może przez minutę. Każda sekunda Axisgulowi zdawałą się minutą. Nie chodziło o strach przed śmiercią, ale zwykłą niepewność. Desant tego typu, jak każdy, jak każda bitwa kosmiczna przydawać mogły pokory, uwypuklały siłę jednostki i jej słabość wobec bezmiaru kosmosu. Przypomniał sobie, że kiedyś, w dniach krucjaty, pewien Władca ku ironii odrzekł, że żołnierz Piechoty Kosmicznej może być bogiem bitwy, ale bez okrętu międzygwiezdnego jest bezwartościowy dla wojny. Władcy zawsze utrzymywali silną flotę. Inny Kosmiczny Marine, członek Księżycowych Wilków, jak się wówczas zwała banda Horusa, stwierdził, że mogą być tymi, którzy przywracają zagubionych na łono ludzkości, ale władzę nad istnieniem ich wszystkich trzymają kapitanowie.
- Decyzja jest moja. - w tych antycznych czasach sodparł jeden z nich, zapytany, o to, czy odizolowana populacja planety może rozwinąć odrębną i godną cywilizację.

Potężne uderzenie wyrwało sługę Boga Czaszek z myśli o chwale dni minionych. Dni słabości i ignoracji, służby i niewoli... czy nie?

Znowu poczuli grawitację, choć nie wynikającą z ruchu obrotowego. Dreadclaw momentalnie obrócił się gwałtownie, tak, iż poczuli, że ciążenie znajduje się z boku kapsuły, po lewym boku Pożeracza Światów. Władcom najwidoczniej to nie przeszkadzało, gdyż jeden z nich, dzierżący bolter, którego lufę okalała wyjąca czaszka wcale nie będąca artystycznym dziełem, z wielką siłą wcisnął nogą ziejący w podłożu przycisk desantu.
Z sykiem nastąpiła dekompresja, oni poczuli ciepło i krzyki z zewnątrz, ale nie zobaczyli światła. Podłoga wysunęła się w dół z kapsuły, równolegle do podłoża i uderzyła w jakąś pionową powierzchnię. Nic nie było widać, gdyż spowijał ich całun smolistego, czarnego dymu od którego niewątpliwie zwykli śmiertelnicy się krztusili i przymykali łzawiące oczy.
Uprzęże, przymocowane teraz jedynie do pojedynczych prętów będących szynami, na których wyjechało podłoże wraz z nimi, będące częścią “szponów” kapsuły, którymi ta wbiła się w pionową powierzchnię, puściły. Władcy jednak chwycili się najwyraźniej wcześniej owych szponów i objąłszy je pancernymi ramionami, pancerne horrory ruszyły w stronę posadzki, aktywując najpewniej magnetyczne buty - Axisgul mimo uruchomionych wszystkich filtrów i spektrów wizji nie dostrzegł zbyt wyraźnie ich sylwetek. Czymkolwiek była substancja zapewniająca dym, została dobrana nieprzypadkowo.
Tylko Patroszyciel pozostał.
- Gromadzą się, nawet nie znająć swego strachu. Zwiąż ich, morduj ich, jedna figura. My zabijemy każdego kto wejdzie w dym i dojdziemy na pozycję. Astartes wkrótce tu będą. Będziemy gotowi, lecz wpierw SZERZ STRACH KRWIĄ! - nieomal zakrzyknął Patroszyciel i Axisgul zdał sobie sprawę, iż głos słyszany był w hełmie. Istotnie nie próbowali nawiązać połączenia krótkiego zasięgu, ale jego hełm i tak wychwytywał każdą niezabezpieczoną częstotliwość.

Niewiele ich było podczas bitwy kosmicznej.

Wtem i Patroszyciel zniknął mu, gdzieś na pionowej ścianie.

Khornista odpiął uprząż która w przeciwieństwie do pozostałych się nie otworzyła, po czym wzorem poprzedników objął ramieniem szynę i opadł w dym. Filtry mimo pracowania na pełnych obrotach nie zapewniły mu odpowiedniej widoczności, czuł się jakby ich w ogóle nie posiadał. Klnąc na brak widoczności, odpiął topór łapiąc go w lewą dłoń. Miecz nadal trzymał przytwierdzony do pleców. Czując znajomy kształt w dłoni ruszył przed siebie chcąc wydostać się z dymu, nie było sensu w nim zostawać.

MadWolf 29-11-2011 23:28

Loix, dziedziniec monastyru

Legionista uniósł dłoń, by wszyscy się zatrzymali i by ich uciszyć, gdy Widma już zajęły bezpieczne pozycje i padłszy z braku osłony, wymierzyły lufy broni długiej w kolejne wrota. Anonimowy członek legionu Alpha przez chwilę obracał powoli głowę, wciąż trzymając dłoń w powietrzu. W końcu opuścił ją i przemówił.
- Lądowisko... i kwatery gości. Słyszę także modlitwę w katedrze, cichą, ale nikt tam nie walczy.
- ORAZ w kuźni... - ciężko było stwierdzić, czy uśmiech Miriael jest pełnym lubieżności grymasem gdy jej spojrzenie wwiercało się w Legionistę, czy też może jedynie korzysta z każdej sytuacji do napawania się wyższością nad zaprzedanymi Mrocznym Bogom Astartes.
Legionista skinął głowa.
- Możliwe... W każdym razie czas chyba się rozdzielić. Ciebie najmniej się ima broni marsjańskiego ścierwa... Wybieraj zatem. - rzucił do Febrisa.
- Przykładna rzeź... Khornita zawyłby pewnie z radości na taki widok - mruknął do siebie Sługa Zaraźnika - No cóż, chętnie sprawdziłbym kto wygrywa, ale zaciekawiła mnie Katedra. Tamci niech się wyżynają - potoczył szerokim gestem po otaczającym ich pobojowisku - i bez naszej pomocy idzie im całkiem sprawnie, choć nie wstrzymuję was przed sprawdzeniem co tam się dzieje.

Ruszył ku wybranym wrotom, a ciała które mijał nabrzmiewały pełnymi ropy pęcherzami i pęczniały od wzbierających w nich trupich wyziewów. Pojawiające się znikąd chmary robaków zaczynały ucztę na psującym się mięsie. Zapach krwi i śmierci powoli ustępował przenikliwej woni rozkładu.
- In nomine Pestilencia, in nomine Vermis - recytował po drodze - Spraw Ojcze aby twe kwiaty zakwitły bujnie w tej żyznej glebie niczym w Twych błogosławionych ogrodach...
Gdy Magus dotarł na miejsce, Syrena zniknęła mu już oczu, podczas gdy Alpharius przejął osobiście dowodzenie nad oddziałem komandosów podległych Władcom Nocy i najwyraźniej czuł się w swoim żywiole. Jakimś sposobem, korzystając ze znalezionych w różnych miejscach placu boju materiałów wybuchowych i narzędzi zdołali utworzyć wyrwę we wrotach i w skoordynowany sposób przedostali się na drugą stronę, otwierając ogień zanim jeszcze zniknęli po drugiej stronie.
To było jednak daleko. Upajający się ofiarą swojego pana Febris wychwytywał poszczególne słowa i sentencje modlitwy.

Tibi et igni, machina
honos praecursor patrona
logis animus apicis
natu claviclarius excidii.


- Wasz bożek mechanizmów nie ma władzy nad niczyim losem! - Zbliżając się do wrót Febris podniósł głos i zacisnął pięści. Powietrze wokół niego zgęstniało od nadprzyrodzonych sił gdy wykrzykiwał słowa zaklęcia w języku tak plugawym że zwykłym śmiertelnikom odbierał zmysły. Na placu przed drzwiami rozpętało się istne pandemonium gdy czarnoksiężnik splatał swe zaklęcie, a moce które uwalniał przepływały przez pobojowisko wprawiając ciała w szaleńcze drgawki. Martwe usta otwierały się do krzyku, ale jedyne co wydostawało się na zewnątrz to strumienie robactwa i żółci. Nabrzmiałe brzuchy ofiar wydymały się pod wewnętrznym naporem by po chwili uwolnić z obrzydliwym mlaśnięciem roje niewielkich stworów. Oślizgłe miniaturki Wielkiego Nieczystego z uciechą wdzierały się do rzeczywistego świata i świergocząc w mrocznej mowie zaroiły się wokół stóp magusa, który w bezruchu czekał aż przepływające wichry Osnowy osiągną swe apogeum.
- Pokażę wam moc prawdziwego boga, głupcy! – wykrzyknął wreszcie, a niewidzialna siła runęła na zaporę wspomagana jego wściekłością – Szukacie schronienia przed śmiercią w maszynie, ale śmierć właśnie was odnalazła! – Zaśmiał się przepełniony mocą i ruszył naprzód dobywając broni, a poprzedzające go Nurgliki wtórowały mu swoimi piskliwymi głosami.
Wrota rozdarły się, tak pod naporem psionicznego ataku jak i korozyjnego dotyku Dzieci Rozkładu. Jednakże gdy Febris przestąpił próg, mógł zostać nieco zaskoczony.
Kolumnady prowadziły wzdłuż obu ścian aż do schodów z trzech stron umożliwiających podejście wzwyż o jego wzrost do ołtarza, nad którym wisiał dorównujący renegackiemu Astartesowi dzwon. Ściany widniały freskami scen kultu Wszechsjasza, adamantowe dla odmiany od reszty pomieszczenia kolumny pokrywały niezliczone, nachodzące na siebie wzory składające się z prostych figur geometrycznych, stanowiące bezcenne zapiski konstrukcyjne... jakichś technologii. Całą powierzchnię podłogi między kolumnami, wejściem a schodami, w prostokącie o polu dwanaście na sześć metrów - tyle dzieliło go od schodków, tak szeroko rozstawiona była kolumnada, całą tę powierzchnię wypełniało wgłębienie w kształcie świętego symbolu Mechanicus, niezwykle szczegółowe odwzorowanie wklęsłej czaszki z implantami i obręczą. Jakby miało być wypełnione metalem do odlania elementu. Niewielkie kanaliki prowadziły doń od schodków.
Na tych zaś Febris Abominatius dostrzegł klęczącą postać, osobliwość w porównaniu z sześcioma niemal rozczłonkowanymi korpusami kapłanów maszyn dookoła. Korpusami, ponieważ zbyt wiele w nich metalu by nazwać je ciałami. Osoba zdawała się na niego czekać, bowiem podniosła się i odwróciła gdy tylko przestąpił próg, a pomieszczenie omiótł wzrokiem w jednej sekundzie.

...absolvatis
aequatis
apostolus
solus...


...ciągnął, powoli schodząc ze schodów, w stronę Febrisa.

Smagnięte wolą magusa niczym biczem Nurgliki wyprysnęły do przodu tworząc przed nim żywą zaporę. Niewysokie i pozornie niezdarne szczerzyły przerośnięte zębiska wpatrując się ze złośliwą radością w lokatora katedry.
- Cordis cineri pax – pokój popiołom serca bracie – Powitał nadchodzącą postać serdecznym tonem – Spodziewałem się zastać tu tech-kapłanów o zatrutych stalą ciałach i splugawionych duszach, a rzeź zastaję i jej nieznanego sprawcę. Kim jesteś mścicielu? - był już prawie pewny że ta wyprawa nie jest tylko stratą czasu, a wypełniająca go moc Pustki tylko potęgowała jego dobry nastrój.
Osobnik na chwilę znieruchomiał, przyglądając się Febrisowi uważnie.
- Sądzisz, że mnie zwiedziesz słowem przeciwstawnym twemu jestestwu...? - zapytał metalicznym, sztucznym głosem nieznajomy, jak gdyby zadawał pytanie retoryczne, wypadł ostatecznie zupełnie bez przekonania i zupełnie zbity z tropu, nieruchomiejąc na schodach.
- Gdzieżby – zaśmiał się opancerzony kolos – przypuszczam że w końcu będziemy musieli się pozabijać... ale może nie dzisiaj – dokończył poważniejąc – Widzisz, w mej niekończącej się pielgrzymce po Pustce natrafiłem na uśpione umysły tutejszych psioników. Wiedziony ciekawością podążyłem za ich bezgłosym śpiewem i wynurzyłem się w tym krwawym śnie na jawie... Czy oświecisz mnie co do natury tych gwałtownych zajść? Być może nasze cele nie są tak przeciwstawne bym musiał ci wchodzić w drogę...
- Jestem tu tylko po to, by odzyskać co moje. Nie uznałem za stosowne pytać kapłanów o pozwolenie... ani oddawać im inicjatywy w aktach gwałtu. - odparł rozmówca Febrisa.
Febris zamyślił się nad słowami nieznajomego - Bez dwóch zdań szaleniec, ale cóż takiego może być tutaj ukryte?
- W takim razie mam propozycję – zaczął ostrożnie - pomogę ci w zamian za zaspokojenie mojej ciekawości. Gdy uznam że wiem już dość, podejmę na nowo moją wędrówkę. Być może tylko po to zostałem tu przysłany by upewnić się że wykonałeś swą misję? - dodał zamyślonym tonem – Nie raz się już zdarzało, że choć niezrozumiałe, wydarzenia w których brałem udział obracały się korzyść... - Umyślnie nie powiedział czyją korzyść miał na myśli.
- Jeżeliś po to samo, wiesz doskonale, co było tu skryte. Mam już, co mi potrzebne...
- Już to masz? - wzruszył ramionami - Nie musisz się obawiać, nie pożądam błyskotek które mogłeś wykraść z katedry chłopcze.
Odpowiedzią był śmiech, tak sztuczny jak sam głos.
- Widzę, czym jesteś. Nie możesz nie być zaskoczony. Nie możesz być ode mnie starszy. Jednak nie musisz się obawiać...
Febris aż się uśmiechnął na tak protekcjonalny ton nieznajomego. Może i ten stwór przysłużył się nieumyślnie naszej sprawie wyłączając z rozgrywki obsługę bazy na Loix, ale chyba nie dowiem się czego mógłby dokonać gdybym go stąd wypuścił...
- Mówisz zagadkami, a ja wyjątkowo nie mam czasu na puste gry - oznajmił swym pogodnym głosem, gromadząc jednocześnie pasma mocy - Kim jesteś i czego pożądałeś aż tak by uzasadnić tą rzeź?
- Nie mam czasu na żadne gry, puste czy nie. Jedynie Ty stoisz na mojej drodze. Ustąp, a po poszlakach sam odnajdziesz, jeśli czas ci pozwoli, obchodzisz mnie tyle, co sam Imperator. - to mówiąc strzepnął posokę z dzierżonego zakrzywionego ostrza i ruszył, spokojnym krokiem acz o napiętych mięśniach, jakby gotów do skoku i szykujący się na wszystko, tak na okoliczność, gdyby Febris ustąpił na bok, jak też dobył broni i postanowił odpowiedzi zdobywać zostawiwszy za sobą jego trupa.
Magus cofnął się kiwając głową. Jaka szkoda, ale nie stać mnie na luksus niepewności... To doprawdy byłby przedni żart bogów gdyby on wynosił właśnie cel naszych poszukiwań.
W tym momencie katedrę wypełnił jazgot zebranych wokół niego stworów, które z opętańczym wyciem rzuciły się na nieznajomego zabójcę. Powietrze zgęstniało od przepływającej mocy gdy Czarnoksiężnik wymierzył w przeciwnika starożytny miecz.
- Giń! - wycedził z kultywowaną przez tysiąclecia nienawiścią do wszystkiego co żywe, a z ociekającego trucizną ostrza wystrzeliły kule czystego zepsucia.
Dosięgnęły celu z upiornym sykiem, przywodzącym na myśl padlinożercę ssącego tłuszcz z uschłego już niemal trupa a zarazem coś na kształt trawionej kwasem stali. Zarazem mniejsze istoty ruszyły się by oblec wroga jako wszy...
...z mniejszą zajadłośćią. Kule zaś zdawały się przeżreć szaty i wniknąć w metal, który stanowił powłokę w miejsce skóry i zatopiły się weń, jakby go rozpuszczając, choć też niespodziewanie głęboko. Jakby kwas nie dość był silny lub raczej, stracił swą moc po części przed dojściem celu.
Jego oponent zgiął się początkowo, konwulsyjnie, jakby oczekując niezapowiedzianej agonii, po chwili jednak jasnym było dla niego, że coś go ochroniło.
- We Władztwie Nieśmiertelnych bogowie nie mają władzy. - rzekł jedynie, rozkładając ramiona, jakby zapraszając Febrisa do ponowienia ataku.
Podczas gdy nurgliki desperacko wczepiały się w nogi zabójcy spaczony Marine swobodnym ruchem uniósł pistolet i raz po raz pociągając za spust ruszył do przeciwnika. Podczas gdy wciąż nosząca ślady misternego zdobienia broń wypluwała z siebie eksplodujące pociski magus przelewał strumienie spaczonej energii w antyczny miecz. Jeden cios tej straszliwej broni był w stanie położyć kres życiu niemal każdej istoty.
- TAK! METAL PRZECIW ME... - nagle głos, sztuczny i mechaniczny został urwany, gdy pod wpływem ekpslozji pierwszego pocisku bolterowego oponent zatoczył się, pod wpływem drugiego i kolejnych zroszony odłamkami nie tylko legł na schodach plecami, wsparty na ręku, lecz skóra jego głowy, odsłonięta, zdarta została gradem szrapnelowym. I choć od wewnątrz okrwawiona, nie było tam krwi.
Z szybkością właściwą Astartes a reakcją spowolnioną może jedynie przez apatyczność darowaną przez Ojca Nurgle’a wraz z błogosławieństwami sprawiła, że chwilę potem Febris był tuż przy nim. Oponent ten zaś, zamachując się własnym hakiem jakby zamierzał go wpić prosto w bok Abominatiusa na wysokości jednego z serc, rzekł:
- Obaczymsięznów... - jakoś szybko, nienaturalnie, w sposób zwężony mechanicznie i tylko nadludzki słuch dawnego członka chwalebnej Piechoty Kosmicznej wyłapał ten przypominający nierówny zgrzyt, pojedynczy dźwięk, nim jego ostrze przeszło od obojczyka do żebra, rozpoławiając jego wroga.
Obie zaś połowy podskórnie były maszyną, nie ciałem.

Zell 30-11-2011 23:20

Ardor, Aleena, Ruka

Gdy tylko zostawili inkwizytor Ruka rozmasował mocno czoło, tam gdzie nie miał stalowej płyty, zjechał w dół odginając dolne powieki i wargę, a na koniec złapał się za wąsa i pociągnął go ze sporą siłą, aż palce zsunęły się z niego. Do czorta! Raport mu każe pisać?! Kim on jest? Kmieciem?
-No tia... to jeno inwazja osnowców... nie powaga... plazmamiot wcale a wcalem sie nie przyda na foncie - zamkną się gdy tylko zdał sobie sprawę, że zrzędzi całkiem na głos, z odrobiną niepewności rozejrzał się po reakcjach przygłupiej siostrzyczki i tego olbrzyma, z którym wolałby nie walczyć, nawet gdyby ten obiecał używać jedynie małego palca.
Aleena przelotnie zerknęła na narzekającego Rukę, najwyraźniej nie mając ochoty komentować jego zachowania. Spojrzała za to uważnie na Ardora i zapytała:
- Bracie, jak się czujesz? Wybacz, że na razie więcej pomóc nie mogę...
Ardor popatrzył na hospitalerkę i może nieco mniej grzecznie niż chciał powiedział:
-Czuję się okropnie. Cały oddział przechwytywaczy oddał swe życie w służbie imperatora, ratując triumwirat i nas. Wybacz mi teraz, ale dostałem zadanie. Dziękuję za pomoc.- Po tym podszedł do inter komu, uzyskując dostęp do sieci komunikacyjnej statku powiedział:
-Mówi Ardor Domitianus. Niech wszyscy członkowie Ordo Malleus zbiorą się w zbrojowni.- Ardor oprócz tego, że zamierzał wypełnić zadanie zlecone mu przez inkwizytorkę, chciał jeszcze przemówić do swych braci.
Gdy ujrzał, że zrzędzenie zostało zignorowane, Borya niemalże westchnął z ulgą. Dobra, więc do dzieła. Ma zadanie. Może uda się kogoś ubic po drodze. Przyszedł tu w pancerzu w pełnym ekwipunku. Gdzie go zanieśli? Cholera... przecież mu wyraźnie powiedzieli i pokazali gdzie go kładą. Tylko ostatnie wspomnienia w ogóle się rozmywają. Job to...
-Wiem!- uderzył pięścią w otwartą dłoń. Schowek. Tuż obok łóżka, na którym kazał mu leżeć jakiś rudzielec. Uśmiechną się jakby zastał kochankę, czekającą na niego w łóżku, gdy tylko zobaczył swój pancerz i oręż. Ubrał się ruszył do kwater przybocznych inkwizycji. Tam najlepiej zacząć. Chyba.
Aleena była już przyzwyczajona do nieprzyjemnych reakcji pacjentów, więc nie przejęła się kolejną, a przerzucanie irytacji z powodu straty kompanów na medyków było dość powszechne. Najwyraźniej Szarzy Rycerze nie stanowili wyjątku w tej kwestii.
Siostra próbowała ułożyć sobie w głowie plan działania, sposób na opanowanie zadania. Największy problem stanowił fakt, iż sekcja medyczna nie mieściła całości strat, niemniej od najprostszych rzeczy należało zacząć. Postanowiła najpierw porozmawiać z medykiem, który przejął dowodzenie w czasie rozpoczęcia się piekła. Jednocześnie chciała sprawdzić także stan Astartesa oraz kobiety, którymi to zajmowała się przed pojawieniem się problematycznego mężczyzny. Nie mogła ich po prostu porzucić.

Aleena

Aleena wreszcie pozbyła się pijaka z sekcji szpitalnej. Zastanawiało ją, czy ten cały rozkaz, który trzymał go na miejscu został zdjęty poleceniem Coirue... Na szczęście nie było to jej zmartwienie.
Najpierw postanowiła wywiedzieć się tyle, ile będzie w stanie od głównego medyka. Kiedy go zlokalizowała, podeszła i rozpoczęła zapytała:
- Potrzebuję danych dotyczących liczebności tych, których straciliśmy oraz rannych. Wiem, że to naprawdę kiepski moment, jak i z dokładnością będzie problem...
Mężczyzna przymknął oczy, kładąc dłonie na skronie i wzdychając głęboko.
- Nie liczymy dokładnie! Każę każdemu wpisywać na pergamin kreskę za każdego co kona, ale nie wszyscy tu pióro umieją chwycić, a nikt nie ma na to czasu! Gubimy się sami w rachubach. Będą to szacunki bardzo przybliżone, siostro. Pergamin umarłych jest w magazynie medykamentów, ale nie ręczę, że wszyscy go piszą, a i nikt tego nie zliczył. Może to dziesiątki, może setki.
- Podejrzewam, że nie liczycie. - odparła Siostra - Zawsze lepiej pomagać rannym, niż liczyć w tym czasie martwych. - rozejrzała siępo sali - Niemniej takie polecenie dostałam... Musimy zrozumieć rozmiar zniszczeń... - położyła dłoń na ramieniu medyka - Miej wiarę. Już naprawdę dokonaliście wiele. Czy przynajmniej zmniejszył się napływ rannych?
- Przepraszam siostro. - zreflektował się sanitariusz, przecierając czoło i napotykając zmęczonymi oczyma jej wzrok - Niestety, zastępu rannych końca nie ma, ale jeżeli nie chcemy zamienić ich na zastęp umarłych, działać wciąż będziemy. Każę wydzielić jej serwitora do liczenia tamtych, a im powiem, że priorytetem jest liczyć umarłych i ciężej okaleczonych.
- Dziękuję. - skinęła głową. Wiedziała, że oszacowanie liczebności rannych, którzy dotarli do sekcji szpitalnej nie wyczerpuje liczebności strat ogólnych... - Praca wszystkich medyków jest nie do przecenienia, szczególnie w obliczu takiej katastrofy. - zdjęła dłoń z ramienia mężczyzny - Musimy wrócić do swoich obowiązków... Imperator custodiet.
- Et solus divini. - dodał medyk, po czym odszedł do swojego pomocnika, nakazując mu skrzyknąć na moment wszystkich zajętych pacjentami mniej pilnymi niźli konającymi.

W duchu Aleena również czuła zmęczenie krytyczną sytuacją, ale na zewnątrz starała się nie dać po sobie tego poznać. Wiara wspomagała morale, a morale działanie. Jeżeli wszyscy poddaliby się emocjom... Co by zdziałali?
Zanim ruszyła dowiedzieć się o reszcie strat, skierowała się do Astartesa oraz kobiety, którymi niedawno (a może już wieki temu?) pomagała. Chciała sprawdzić, czy ci wciąż żyją, w jakim są stanie...
Kobieta, po podaniu przez jakiegoś przemyślniejszego medyka siłą może środków uspokajających pogrążona była w silnym, farmakologicznym śnie, choć wykrzywione oblicze jej mówiło, że sny nie są spokojne, choć równie dobrze może i każdy ocalały od dziś za wyjątkiem samego Triumwiratu do dnia zasiąścia u boku Imperatora miał spać koszmarami. Szary Rycerz tymczasem na badawcze spojrzenie Aleeny odpowiedział tym samym, nie mając też wiele do zrobienia z własnymi oczyma wobec braku wyrwanych powiek, lecz nie odezwał się słowem. Oboje żyli... choć nie wydawało się prawdopodobnym, by któregokolwiek ocalało na duszy, ale było to drugorzędne zmartwienie. Choć nie dla wszystkich.
Aleena podeszła najpierw do kobiety, szybko sprawdzając aparaturę medyczną, po czym zbadała ranną powierzchownie, tak dla własnej pewności. Po tym skierowała się do Rycerza, tak samo analizując jego zapisy medyczne pod kątem wszelkich zmian.
- Bracie... - odezwała się w pewnym momencie, kiedy zakończyła już oględziny - Wybacz, że o to pytam... Ale byłeś w środku zdarzeń... O wiele bardziej ode mnie rozumiesz wielkość zagrożenia. - “szczególnie w przypadku takiego przeciwnika” przeszło Siostrze przez myśl - Jak wielu... Mogło dzisiejszego dnia znaleźć się u boku Imperatora? Jaki ogrom zniszczeń mógł zostać spowodowany poza tym, co widać? - mimowolnie rozejrzała się po sali, czując gorycz, ale nie chcąc jej ukazać.
- Niczym żeglarze w czasach antycznej Terry płynęliśmy przez ocean pełen głębinowych potworów, których kształty znamy, ale obce nam i groźne. Podróży takich wiele, w tej jednak okręt cały płynął czas cały pod wodą. Nie byłoby bluźnierczym ani niewiarygodnym, gdybym patrzył na wszystkich, którzy ocaleli, choć rozum podpowiada, że tak nie jest... - wyszeptał.
Aleena nie odpowiedziała, pozostawiona własnym myślom. Siła katastrofy była tak wielka, iż nie można było wątpić w najczarniejsze scenariusze dotyczące strat. Skinęła głową Astartesowi, jeszcze na moment zawieszając wzrok na jego obrażeniach, jakby chciała się upewnić, że nic się nie zmieniło przez te minuty, a może była to nieświadoma próba oddalenia się od przykrego obowiązku? Siostra zdołała się szybko otrząsnąć z tego bezsensownego i bezproduktywnego stanu. Skierowała się do magazynu medykamentów chcąc sprawdzić jak wielu martwych zostało oficjalnie zapisanych.

Zastała tam zwój pergaminu do zapisywania modlitw, jak też skrawki, niektóre zapisane litaniami do Imperatora, które odarto z trupów i umierających by było na czym oznaczać. Liczebność naznaczonych nań kresek oznaczających okaleczonych i krzyży oznajmiających zgon, zapisanych w bezładzie na wymiętym arkuszu, zatrważała. Na pojedynczym metalowym regale, gdzie wszystkie ułożono, jakby ogarnąć na szybko wzrokiem zawaloną pergaminami półkę wydawało się, że są to setki, a mieli to być nie wszyscy. Dotyczyło to zaś tylko tych z przedziału medycznego.
Aleena oparła się ciężko o jedną z półek. Regularna bitwa na planecie również zbierała swoje żniwa, ale to było coś zupełnie nowego. Taka ilość ofiar, na ograniczonym obszarze, w tak krótkim czasie... a do tego braki we wszelkich środkach, jak i ludziach, mogących pomóc opanować sytuację. Przez moment Siostra nie wiedziała,czy uda się opanować piekło, jak bardzo wzrośnie liczba kresek na każdym, dostępnym skrawku pergaminu...
Zaczęła się modlić. Modlić za tych, którzy zjednoczyli się dzisiejszego dnia z Imperatorem, jak i za tych wciąż toczących boje o przetrwanie, nie tylko w korytarzach. Modlitwa była krótka, bo i czas niesprzyjający. Trzeba było zorientować się co do możliwej liczby ofiar, które nie znalazły miejsca spoczynku w sekcji szpitalnej, a najlepszym źródłem informacji wydawali się być szturmowcy znajdujący się niedaleko. Aleena przetarła oczy, po czym opuściła pokój, udając się poza sekcję szpitalną w poszukiwaniu szturmowców, którzy wszak krążyli także w tych okolicach.

Kiedy opuściła szpital zaczęła się zastanawiać, czy mają przynajmniej zapas środków pobudzających. Jeszcze kilka godzin, a przemęczeni medycy na pewno będą ich potrzebowali.
Wychodząc ujrzała już, jak jakiś medyk kawałek rękawa zapisany od medyków wnosił, pełen kresek i krzyży, do pomieszczenie, które właśnie opuściła. Wyszedłszy zaś na korytarz spostrzegła grupę szturmowców, chyba podoficerów, którym rozkazy przekazywała kobieta w stopniu porucznika, również całkiem w czarnym pancerzu skorupowym. Teraz jednak już żołnierze pozdejmowali ciężkie hełmy, być dać odpocząć karkom i odtajać przegrzanym czołom. Przerwała, widząc siostrę i powitała ją znakiem Aquili.
Aleena odpowiedziała tym samym znakiem i przybliżyła się do kobiety.
- Witajcie. - skinęła głową także pozostałym szturmowcom - Muszę określić ogrom strat, jakich doznaliśmy w trakcie tego ataku. - wyjaśniła wprost - Potrzebuję wszelkich informacji, które pomogłyby się mi zorientować w ilości poległych oraz ciężko rannych, jako że na pewno nie każdy został przetransportowany do sekcji medycznej. Przemierzaliście statek, więc wiecie jak wygląda sytuacja poza tym kompleksem.
- Ponad siedmiuset naszych nie żyje. - odpowiedziała jej kobieta rzeczowym tonem, siłą zachowując pozbawiony emocji głos - W większości zabezpieczono maszynownię, także mostek ocalał. Z tego co wiemy, sekcje z bronią zostały niemal doszczętnie wybite. Nie mamy także informacji o sekcjach sług, ale nikogo nie skierowano do ich ratowania. Ktokolwiek służył w trzewiach okrętu, również niechybnie poległ. Nie ocalał żaden z wiezionych na okręcie ośmiu tysięcy psioników. Wstępnie wiemy na pewno, że z około stu dwudziestu tysięcy załogi, na jakieś trzydzieści tysięcy najprawdopodobniej nie więcej jak osiem tysięcy ocalało. Resztę szacujemy my i sawanci, to jest adepci. Na mostku muszą wiedzieć więcej, jak też nasz pułkownik, mogę kazać się z nim skontaktować.
Aleena pokiwała głową.
- Byłabym wdzięczna. - stwierdziła, zapamiętując otrzymane informacje. Wolała jak na razie, aby liczby pozostały liczbami, nie zaś ilością określającą martwe sługi Imperatora.
- Rozkażę. To może jednak potrwać chwilę, zanim będzie można się z nim łączyć. W razie czego jego także szukać na mostku. - skłoniła się oficer, po czym gestem wezwała vox-łącznościowca.
- Proś o połączenie z pułkownikiem co trzy minuty. Powiedz, że chodzi o liczbę poległych na okręcie i gotowość raportu, dla medyków. - po czym go odesłała.
- Mogę usłużyć jakoś jeszcze?
- Dziękuję. Tyle wystarczy. - stwierdziła Siostra - Wrócę do sekcji szpitalnej, tam będę czekać.
Aleena powróciła do miejsca swej pracy. Dwanaście godzin... Wiele czasu, aby wspomóc rannych oraz siły medyczne. Gorzej, że nieproszony “gość” wciąż znajdował się nieopodal pacjentów. Miała cichą nadzieję, że Coirue powiadomiona o tym problemie dowie się przynajmniej, kto go sprowadził na barki medyków...

Seachmall 30-11-2011 23:37

Strateg westchnął gdy ujrzał dramatyczne wejście pojazdu Astartes. Reakcja zebranych w okolicy członków załogi zbytnio go nie zdziwiła. Załodze widocznie brakowało dyscypliny i oddania, ale podejrzewał, że nie pożyją dość długo aby zrozumieć swój błąd. Nie mając wielu więcej opcji Strateg ukrył się pozostając, poza zasięgiem piechurów. Zanim podejmie jakieś decyzje postanowił przyjrzeć się co nadludzie robią z członkami załogi i z ich ciałami. Nie był tchórzem, ale lepiej żyć, aby walczyć innego dnia niż zginąć w bezsensownej walce.
W tym czasie Astartes już pod osłoną porzuconych maszyn na lądowisku rozpierzchli się, podzieleni na niewielkie pododziały bojowe, siejąc spustoszenie z bolterów. Przemieszczali się jak najbliżej wyjść z pokładu, chcąc przedostać się wgłąb korytarzy okrętu, gdzie mogliby siać prawdziwe spustoszenie. Niewielka grupka ruszyła wraz z jakiegoś rodzaju technicznym serwitorem do drabinki prowadzącej na kładką, na której się znajdował Strateg - czy może precyzyjniej, jej fragment po przeciwnej stronie pomieszczenie, gdzie koło konsolety sterującej włazami pokładu startowego kilku techników na szybko zebrało się, zgarniając strzelby bojowe, które miały jednak nikłe szanse powstrzymać Astartes. Jastrząb, którym tu się dostali z kolei uniósł się w powietrze ponad maszynami, na niewielką wysokość, jakby zamierzał stąd uciec zostawiwszy śmiercionośny ładunek.
Może nawet miał taki zamiar, albowiem obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i wciąż osłaniając Piechotę Kosmiczną z czterech ciężkich bolterów, z głównego, potężnego działa na grzbiecie otworzył ogień do burty. Pierwszy strzał niemal zwalił wszystkich w hangarze z nóg - za wyjątkiem posiadających buty magnetyczne Astartes. Oczywistym było, że maszyna nie tyle lub nie tylko chce się wynieść - chodziło przede wszystkim o dekompresję, całkiem dla Astartes niegroźną.
Oficer, który prowadził psionika do wahadłowca stał chwilę przejęty zgrozą, niezdolny do podjęcia jakiegokolwiek działania, po czym krzyknął do Stratega.
- Za mną! Zaprowadzę na inny pokład startowy, może jeszcze nie jest zbyt późno!

Kolejne wstrząśnięcie całego pokładu oznajmiło pierwsze niezatrzymane przez tarcze trafienie w pokład, zapewne część ostrzału następującego zanim krążowniki uderzeniowe znajdą się w bezpośredniej bliskości, zdolne do przeprowadzenia abordażu w bardziej dramatyczny sposób. Ostrzał miał zabić możliwie wielką część załogi, rozpocząć pożary i uszkodzić uzbrojenie, jak też przeładować tarcze... wraz z deflektorami teleportacyjnymi. Pytaniem nie było, czy Astartes teleportowali elitarny oddział, ale raczej gdzie na pokładzie Zbawiennego ten się znajduje.
Strateg postanowił nie czekać,aby się przekonać gdzie konkretnie pojawi się oddział Terminatorów i ruszył za prowadzącym go oficerem. Uważał jednak, aby się nie ujawnić znajdującym się poniżej Astartes, przy okazji uważał, czy rzeczony oficer nie prowadzi go prosto w otwartą przestrzeń na przywitanie pocisków z broni Piechurów.
Tak jednak się nie stało. Szybko obaj zniknęli w korytarzu, którym przybyli, za sobą zostawiając huk eksplozji i broni, jak też próbujących salwować się ucieczką załogantów. Przebiegli może dwa poprzeczne i jedną stację bojową, którą właśnie opuszczali żołnierze Navis Nobilitae, obecnie zdrajcy służący jeszcze przed chwilą Coldierowi, w liczbie może dwóch tuzinów, zbrojeni w strzelby, granatniki i karabiny laserowe a opancerzeni w proste, chroniące jedynie od frontu kirysy z mieszanki ceramitu i adamantu, na wzór pancerzy skorupowych.
Jasnym było, iż napotkawszy Egzemplariuszy, żaden nie zdoła nawet uciec.

Tymczasem dwadzięscia, i dziesięć metrów i już rysowało się przed nimi zbawienie: dotarli do kolejnego pokładu startowego. Wszystkie windy hydrauliczne były opuszczone i już nie wynosiły upchanych poniżej w swoistej ładowni maszyn, nie mieszczących się na pokładzie; większość powierzchni hangaru była też pusta, bo każda maszyna, która mogła ruszyła do boju; tu w zasięgu wzroku jedna zdołała mimo ostrzału i uszkodzeń wylądować i właśnie ją inżynierowie gasili, gdzie indziej próbowano usunąć usterkę z maszyn, które od początku działać nie chciały, zapewne wobec braku pomocy nazbyt religijnych, acz wiele umiejących techkapłanów.

Oficer niewiele pytając zbiegł po kratowanych schodkach z kładki, gdzie byli na podobną ołowiowi posadzkę, trzy piętra, jakby go jacyś aniołowie zemsty za zdradę gonili, zatrzymawszy się jedynie, by Strategowi pokazać jeden z wahadłowców mających służyć do transportu między okrętami; również była to Aquila, acz musiała istnieć przyczyna, dla której wpierw skierowany został do innej maszyny. W porównaniu z poprzednią sytuacją było wręcz cicho wokół.
Strateg spojrzał na statek zamyślając się chwilę.
-Ucayli została w tamtym wahadłowcu, prawda?- nie miał zamiaru opuszczać tego statku z pustymi rękoma.Spojrzał na oficera oczekując odpowiedzi.
- Ja... Nie wiem, sir, tak sądzę! A jeśli tak, jest zgubiona! - w rozgorączkowanej mowie i płynącym wartko po czole pocie widać było, że jego rozmówca z trudem panuje nad paniką i liczył już na wartkie ocalenie, najwyraźniej też jego osoby i zaskoczony jest wynikłymi komplikacjami.
Strateg westchnął i położył dłoń na ramieniu oficera.
-Oddychajcie żołnierzu, panika tylko zmniejszy wasze szanse na przeżycie. Idźcie do tego wahadłowca i zarządźcie rozpoczęcie procedur startowych. Jeżeli nie zjawie się w przeciągu 20 minut, lub jeżeli Astartesi pojawią się przede mną, a wy tak wysoce cenicie sobie własną skórę, to odlatujcie beze mnie.- po tych słowach Strateg ostrożnie ruszył z powrotem na poprzedni pokład startowy, puszczając Lystrę przodem, oglądając świat jej oczami i poszukując możliwego zagrożenia.
Przez chwilę jeszcze oficer został tam, obserwując w niedowierzaniu oddalającego się Stratega, ale najwyraźniej zamierzał wykonać rozkaz, nie trzeba go też było przynaglać do ruszenia ku jedynej, wydawałoby się, opcji, zbawienia.

Lystra pokonał własnymi oczyma pokonywany wcześniej korytarz aż wyleciał do włazu, uprzednio będącego wejściem na pokład startowy zaatakowany przez rycerzy. Właz był zamknięty, wszystkie szkłem osłaniane pochodnie i lampy migotały, wskazując awaryjne zamknięcie wrót. Zanim też Strateg się zbliżył, oczyma tymi spostrzegł ślad żaru z przecinaka plazmowego, powoli żłobiącego w grodzi otwór. Szybko też stygł w miejscach, w których przecinak przeszedł, zostawiając nadtrawioną gorącem powłokę, stygnięcie zaś przypisać można było dehermetyzacji całego chyba pokładu startowego.
Strateg westchnął i przywołał Lystrę z powrotem do siebie, była szansa, że Ucayli przetrwała wewnątrz wahadłowca, ale bez metody dotarcia do niej sprawa wyglądała beznadziejnie. Odwrócił się i ruszył znowu do poprzedniego pokładu. Nie sprawdzał nigdy czy nawet ze swymi darami, jest w stanie przetrwać próżnie, a obecna sytuacja nie służyła eksperymentom. Kiedy dotarł na pokład startowy ruszył do wahadłowca gdzie najpewniej czekał na niego oficer.
Ten siedział już wewnątrz, a silniki zostały uruchomione i maszyna była gotowa do odlotu w każdej chwili. Strateg wbiegł po rampie z Lystrą na ramieniu, oficerowi niemal się wymsknęło “chwała niech będzie Imper...”, po czym opanowawszy się, zapiął uprząż bezpieczeństwa na zajmowanym jednym z sześciu miejsc i sięgnął po mikrofon przymocowany do skomplikowanego cogitatora, umocowanego do ściany dzielącej kokpit pilota od niemal luksusowego przedziału pasażerskiego.
- Startuj, jeśli ci życie miłe! Nic tu po nas.
Zabezpieczony i niemal luksusowy wahadłowiec oficerski wzniósł się, a jeden z odległych i wielkich włazów prowadzących do tuneli, którymi pokład startowy opuszczały bombowce i myśliwce, począł się rozsuwać. Strateg poczuł przyspieszenie i zniknęli w długim szybie, gdy zaś tylko zamknął się za nimi, podobny dalej przed nimi rozwarł się, wyrzucając ich w próżnię...
Strateg usmiechnął się pod swoją chustą.
-Brawo, wydostaliście nas stamtąd, pytanie teraz czy wiecie gdzie się teraz udać?- Taktyka zastanawiało jak duża odległość dzieliła ich od najbliższej sojuszniczej jednostki. Nie mógł sobie jednak wybaczyć stracenie Ucayli, zmarnował kilka godzin na przesłuchaniu, które w końcu nic mu nie dało.
...prosto w środek starcia.
Kopuła u niskiego sufitu przedziału pasażerskiego co i rusz poza zasłoną gwiazd ukazywała rozbłyski i mijające ich maszyny. Dookoła niczym wściekły rój, myśliwce broniły paradoksalnie mniejszym, ale przez to trudniejszym do trafienia Jastrzębiom przystępu do Zbawiennego, te się jednak co i rusz przedzierały w różnych miejscach, a i wrogie Furie brały udział w starciu osłaniając pełne Astartes transportery - tak, że ciężko było się połapać, czyje ciężkie myśliwce walczą po czyjej stronie. Jedno spojrzenie powiedziało Strategowi, że dawno już przerwano pozory formacji i walka, dalece mniej niż skoordynowała, zamieniła się jakby w rzeź toczącą się u podbrzusza behemota.
Którego bok zaś gorzał od ognia. Stal, zgliszcza, płomienie i chyba nawet sylwetki ludzkie niczym strumień uchodzący pod ciśnieniem z przebitego pojemnika wyzierał w próżnię z płomiennego zapadliska w miejscu jednego z gniazd wieżyczek obrony krótkiego zasięgu, które to znalazły się wpierw pod ogniem potężnych akceleratorów i baterii dwóch krążowników uderzeniowych Astartes. Wprawdzie Zbawienny obrócił się już dziobem by wypuścić torpedy, te wypuszczone jednak późno przeszły przez przybliżoną pozycję jednego z krążowników, najpewniej wobec grubego pancerza lekkich jednostek uderzeniowych nie czyniąc dużych strat. Manewrowne zaś maszyny Piechoty Kosmicznej, przeznaczone do podboju planet były zarazem najgorszym możliwym oponentem dla osamotnionego lotniskowca, któremu brakło lanc, a przewaga liczebna musiała go dobić.
I wtem, Strateg sądził, że dojrzał jakby nadzieję, choć przybyło z nią i podejrzenie. Cogitator zawył, gdy jego czujniki dalekiego zasięgu wykryły poza skrajem niewielkiej, kosmicznej bitwy, w której życie traciły z każdą sekundą setki osób, nie jedną, jak mógł mieć nadzieję i liczyć, ale dwie jednostki. Obie zaś pojawiły się równie niespodziewanie, w dość bliskim zasięgu, zwłaszcza, że w takiej bliskości Aquila pobierała jedynie automatycznie odczyt z czujników samego Zbawiennego.
Strateg delikatnie zaklął widząc dezorganizację całej bitwy. Strateg spojrzał na skaner po czym odebrał oficerowi mikrofon.
-Sugeruję udać się w stronę nowo przybyłych statków. Jest szansa, że chociaż jeden z nich jest po naszej stronie, a na pewno w tej chwili żaden z nich do nas nie strzela.-po czym odłożył mikrofon i spokojnie usiadł na fotelu. Cokolwiek się stanie, stanie się z woli Tzeentcha, a Strateg miał przygotowaną w zanadrzu sztuczkę na ocalenie siebie przed śmiercią.
- Sir, melduję, że statek od strony Przedmurza dryfuje, choć wykazuje pełną aktywność według czujników, nieznana klasa. Druga jednostka porusza się wektorem natarcia od strony gwiazdy i po prędkości wnoszę, że mamy do czynienia z eskortowcem lub lekkim krążownikiem. - dodał pilot, nie wiedząc zapewne, komu wyjaśnia, ani dlaczego objaśnienia do przekazywanej informacji nie mają znaczenia.
Furiacor był krążownikiem, ale czy lekkim. Strateg nie był aż tak obeznany ze szczególnymi jednostkami międzygwiezdnymi, ale o ile pamiętał, powstać miało piętnaście jednostek klasy Ubój, gdzieś po upływie 33. milennium. Nie miało to jednak znaczenia, tym co miało znaczenie był fakt, że jednostkę wyposażono w prototypowy silnik, którego plany uległy bezpowrotnej utracie, gdy jedyną kuźnię je zawierającą ostrzelał ostatni jej produkt. To mógł być Furiacor. Mógł to jednak również być kolejny krążownik uderzeniowy Astartes lub jednostka klasy Nieustraszony.
Strateg zamyślił się chwilę.
-Proszę ruszać dalej, rozpocznijcie nadawanie prośby o identyfikację w stronę nadciągającego statku.- nie Imperialni, lub nawet sam Furiacor mogą odpowiedzieć, a to by pomogło w zaplanowaniu dalszych działań.
- Tak jest sir. Wykorzystamy łączność jednostki macierzystej, aby nas nie namierzono. - głośnik pozbawiał głosu pilota emocji, choć i ten musiał być zdenerwowany, kierując nieuzbrojoną jednostką w środku walki. Natychmiast oddalił się od pokładów startowych i mostka, podejrzewając, że Imperiałowie uznają likwidację tych dwóch sekcji statku za priorytet.
- Jednostka o wektorze minus 6-minus 2-12, zidenfytifkuj się.
- Sie bellen vor Lust... - nadeszła nie do końca zrozumiała odpowiedź, w jakimś staroterrańskim języku, który Strateg mógł zidentyfikować, że pochodził sprzed unifikacji. Rozpoznał jednak nawet przez łączność radiową idealnie beznamiętny ton kapitana Sietche.
Strateg uśmiechnął się. Spojrzał na oficera.
-Mamy szczęście. Pilot, proszę mnie połączyć.- odczekał chwilę, aby rozkaz został wykonany -Kapitanie Siethe, miło słyszeć znowu twój głos, już myślałem, że zostawicie mnie na pastwę losu.
- Lord Abbadon obiecał mi zbyt wiele, by porzucać jego sojuszników. Nie znoszę też głodu wojny ilekroć patrzę muszę na takie widowisko z boku. - odparł kapitan, niepomny na jakąkolwiek dyskrecję czy subtelność. Oficerowi siedzącemu naprzeciwko Stratega oczy niemal wyszły z orbit i wstrzymał oddech. Pilota nie widzieli, ale jeżeli słyszał, zbyt zajęty był manewrami uników. Wreszcie wyminął własny krążownik i ruszył prosto w stronę, z której nadciągała odsiecz.
-Muszę przyznać wasi lojalistyczni bracia wzięli mnie trochę z zaskoczenia. Nie znoszę kiedy mnie to spotyka, co gorsza najpewniej straciłem osobę, która miała dostarczyć nam potrzebnych informacji.- uśmiechnął się - Podejrzewam jednak,że wojownicy Imperium, którzy biorą udział w tej batalii również mają nie mało sekretów do podzielenia się. Chętnie je z nich wyciągnę.
- Zobaczymy, co da się zrobić. Nasi informatorzy z różnych stacji nasłuchowych, jak też astropaci spostrzegli nowego gracza. Mamy nie tylko trzy lekkie krążowniki i flotyllę eskortowców, ale też Czarny Okręt w systemie. Zniszczę co będę w stanie a potem ucieknę. Przede wszystkim zniszczyć trzeba jednak Zbawiennego, zbyt wiele o nas zdradzić może, a ja chętnie poczekam, aż możliwie wielu tam braci utulę... ogniem.
-Jeżeli jakimś cudem wyleci z niego wahadłowiec, proszę go przechwycić. A tak, to miłej zabawy. Ja w tym momencie jestem w niewielkim wahadłowcu gdzieś między wami a tą batalią, jeżeli będziecie wstanie nas przechwycić...
- Odkąd Axisgul Pożeracz opuścił mój czuj, czuję się niezmiernie samotnie na pokładzie dowódczym. Z przyjemnością wezmę kogoś dzielącego ze mną odpowiedzialność za me decyzje. Cenię twój umysł, Strategu i z przyjemnością udowodnię ci wyższość mojego żywiołu. - i dalej ciszej słychać go było - Wsteczne wypal! Trzecia wektora dwa.
Strateg usiadł z powrotem w fotelu i spojrzał na oficera.
-Zamknijcie usta, muchy nie mają aż takich wartości odżywczych.- zaśmiał się delikatnie- Gratuluje, dostąpiliście niewątpliwego zaszczytu poznania kapitana Siethe z Władców Nocy.- ponownie uśmiechnął się pod chustą -To będzie... zacne.
Oficer znieruchomiał i zamknął oczy po prostu, pewnie nie wiedząc, czy czeka go przetrwanie, męki, jakaś nieświęta inicjacja czy po prostu śmierć. W tym czasie pilot na pełnej mocy silników wyprowadził ich z dala od pola bitwy, tak, że Zbawienny wydawał się jeno wielkości modelu okrętu bojowego, który dziecko mogłoby trzymać w ręku. Z racji odległości oczywiście krążowników uderzeniowych w ogóle widać nie było, ale co i rusz rozbłyskały zatrzymane przez tarcze pociski z akceleratorów i baterii, a sam lotniskowiec otoczony był ruchliwym rojem. Z przeciwka zaś, w dwukrotnie większym dystansie pokazał się obiekt widziany tylko dodatkowymi, nadśmiertelnymi zmysłami Stratega, koloru próżni i pustki, sunący prosto ku nim.

Komiko 01-12-2011 13:26

- Wiele? Chce mi panienka zasugerować, że posiada wiele odpowiedzi. Podstawowe pytanie brzmi jednak, czego oczekujecie w zamian. - Kronikarz nie odpowiadał inkwizytorce na jej badawcze spojrzenie, sam podobnym wzrokiem skupiał się na pustce znajdującej się gdzieś pod sufitem..
- My nie oczekujemy niczego. Imperator jednak oczekuje tylko posłuszeństwa. - przez chwilę zastanawiała się nad sformułowaniem kolejnych słów - Oferujemy ci... możliwość dalszej służby.
- Służę mu do śmierci, z waszą łaską, albo i bez niej... - Odparł z niesmakiem i opuścił wzrok na kobietę.
- Musicie zrozumieć, że jestem w stanie wspierać was z całego serca... Ale przyjmowanie od was bezpośrednich rozkazów jest obrazą mojego intelektu... -
- Od kogo zatem chciałbyś je przyjmować, aby cię to nie obrażało? - zapytała poważnym tonem.
- Mam od tego Primarchę i starszych kronikarzy... A i na kolejną delegację do Systemu Solaris planowałem się udać, wcześniej czy później... Czemu nie możecie zgodnie z procedurami przekazać mojej osoby pod dowództwo Legionu? -
Przez chwilę kobieta rozważałą odpowiedź. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem, kręcąc głową. Powstrzymała się jednak od westchnięcia.
- Naprawdę, nie powiedzieli ci nic, prawda? Będę brutalnie szczera. Twój Legion jest... ekskomunikowany przez samego Imperatora.
Orientis przypatrywał się zasmuconej, drobnej istocie przez krótką chwilą, starając się zrozumieć znaczenie jej słów. Kiedy poprzez plamy rozlanej po jego mózgu amnezji dotarł do dawnej lekcji historii lekko opuścił kąciki ust i odwrócił głowę w prawą stronę.
- Ekskomunikowany... śliczny archaizm. To przez nich? Przez obcych z osnowy? - Miał wrażenie, że stopniowo, z każdym jego oddechem coraz większy ciężar opada na jego barki, zupełnie jakby ciśnienie miało zmiażdżyć jego ciało.
- To nie obcy. Te istoty to raptem fragmenty większych, potężnych świadomości składających się z grzechów widniejących w umysłach każdego z rodzaju ludzkiego... bożkowie, którzy towarzyszyli nam od zarania dziejów, o których nie mieliśmy pojęcia. Te same byty, które zatruły duszę połowy primarchów po zakończeniu Wielkiej Krucjaty, a wraz z nimi niemal połowy rodzaju ludzkiego. - wyjaśniła inkwizytor, tonem i wahaniem wskazując, iż wystrzegała się recytacji na rzecz stosowania własnych wyrażeń.
- Rozdarła Imperium i nieomal doprowadziła do zagłady wszystkiego, co kiedykolwiek On stworzył. Herezja Horusa, bo tak nazywany jest ten okres.
- Nasi Terrańscy przodkowie wierzyli w coś takiego... wiara nie bierze się znikąd, więc pytanie co na tysiące lat zmydliło nam oczy? - Kronikarz wziął głęboki wdech i przełknął ślinę, chcąc na twarzy powstrzymać wypływ emocji rodzących się w jego duszy i sercu. - Kochałem Horusa... wielbiłem... kim był mój ojciec? -
Inkwizytor skierowała wzrok na bok, nie chcąc bezpośrednio oglądać c

hwili słabości Astartesa. Można było to uznać za gest lekceważenia, choć wiadomym było, że miało raczej pozwolić mu zachować godność lub, co nienaturalne teraz, ale normalniejsze w jego czasach, zwyczajnie kobieta mu współczuła.
- Jak już rzekłam... twój Legion czekała ekskomunika. Posągu Magnusa nie ma, jak niektórych, pośród strażników Alei Primarchów na Terrze.
Syn Prospero cieszył się, że Inkwizytor odwróciła spojrzenie, dzięki temu nie dostrzegła pojedyńczej kropli która pociekła mu po prawym policzku ku brodzie, a potem odlepiając się od niej pomknęła ku ziemi. Przed zamglonym spojrzeniem Orientisa przez chwilę migotało oślepiające światło monumentalnych, alabastrowych konstrukcji, pobłyskujące na potężnych, czerwonych płytach pancerza jego dowódcy.



- Nie wiem czy się na cokolwiek przydam... Skoro zawiedli magowie znacznie potężniejsi, ale jeśli wzbogacę się o waszą wiedzę i wasze praktyczne doświadczenia, których mój ojciec nie posiadł to... może ci panienki bożkowie wrócą do lasu straszyć dzikusów. - Z kolejnym gorzkim uśmiechem, odegnał od siebie chwilową słabość i sentymenty, które zbombardowały go razem z powrotem wspomnień.
- Nie jesteś jednym z nich. Nie odwróciłeś się od Imperatora podczas Herezji. To jedyne, co jest w tej chwili ważne. Wciąż jest zastosowanie dla kogoś o twojej wiedzy i talentach, jeżeli i ty będziesz skłonny walczyć dalej. - wyjaśniła kobieta - Inkwizycja powstała by zwalczać zagrożenia z wewnątrz, z zewnątrz Imperium... i spoza percepcji. Takie jak demony, które niemal opanowały okręt. Imperium wygrało podczas Herezji i wypędziło zdrajców do miejsca, gdzie rzeczywistość splata się z Immaterium, ale na co dzień pogrąża się w zepsuciu, dekadencji i ludzie sami zapraszają mrok. To nieprzemijające i niewidoczne zagrożenie. Ale... twoi bracia, jak inni ocalali, też gdzieś tam są.
- Widziałem. Widziałem rycerza w rdzawej zbroi, kiedy walczyłem z psionikami, którzy towarzyszyli demonowi... i wcześniej, możliwe, że kiedy spałem w celi. Mówił zagadkami nie posiadającymi sensu, jakby chciał mnie sprowokować do bezsensownych prób zrozumienia, o czym bredzi... Sądzisz, że można... nie chodzi mi o przebaczenie, ale nie zasłużyli na taki los, wcale nie byłem bardziej lojalny od nich, kiedyś. -
Coirue odwróciła głowę i spojrzała ponownie na olbrzyma, tym razem jednak jej wzrok zawierał coś pomiędzy melancholijnym smutkiem a surowością. Może jedno i drugie.
- Dokonali wyboru. Archiwa mówiły o członkach renegackich Legionów, którzy opowiedzieli się po stronie Imperatora. Ty nigdy nie wypowiedziałeś posłuszeństwa. Nigdy nie zdradziłeś. Twoi bracia jednak... ci którzy przeżyli... Nie mogę stwierdzić, że są innymi osobami, ale zapomnij o lojalności wobec nich. Jesteś dla nich pionkiem. Od dziesięciu tysięcy lat pogrążają się w aktach deprawacji i okrucieństwach względem zwykłych ludzi, z trudem powstrzymywani przez lojalnych Adeptus Astartes i zwykłych żołnierzy Gwardii Imperialnej. Ich dusze zostały zaprzedane, poczytalność ich opuściła, pozostawiając sługi swoich bogów, za jedyny cel mające absolutną władzę.
- Czasami jedynym lekiem na chorobę jest eutanazja, ale należy przy tym pamiętać, że jest to choroba. Sama nienawiść wobec takich szaleńców i nas czyni okrutnymi pani inkwizytor... Ale możesz być pewna, że będe dla nich równie litościwy co dla załogantów, których rozstrzelałem pół godziny temu. Opowiesz mi jak z tym walczyć? Ich obecność źle wpływa na moje psioniczne wyczulenie, momentami przeszkadzało mi to w potyczce. - Orientis posłał kobiecie lekki uśmiech, którym zdawał się prosić by ta się nie denerwowała.
- Czyja obecność? - zapytała kobieta, próbując dociec, co dokładnie kronikarz ma na myśli.
- Demonów? Opętanych marynarzy? Opętanych psioników? Może tego, który mi się objawiał? Ty mi powiedz, nie potrafię zidentyfikować źródła zagrożenia, kiedy doświadczam, tylu nowych doznań. -
- Zacznijmy od tego, że za twoich czasów, o ile moja wiedza jest prawdziwa, Osnowa była pustym oceanem. Teraz wypełniona jest przez... Nienazwane, jak też latorośl Mrocznych Potęg. Zwykłe dusze są widoczne dla wyczulonych psioników w Osnowie, jednak zbyt wątłe dla jej naturalnych bytów. - przerwała na chwilę, jakby analizując znaczenie tego, co ma zamiar powiedzieć - Psionicy jednak jaśnieją jako zaproszenie do żeru dla pasożytów Osnowy... i znacznie gorszych bytów. Wszyscy psionicy muszą zostać zabrani na Terrę w celu zbadania siły ich woli. Dostatecznie silni zostają wyeksponowani na blask Jego duszy, na zawsze z nią związani i chronieni. Niechronieni psionicy mogą stać się marionetką mrocznych potęg, niekontrolowanym bytem bólu i szału a w najgorszym wypadku, bramą, przez którą nieskończone zastępy demonów przechodzą do rzeczywistości. Jeden psionik... - powiedziała z naciskiem na to zdanie - ...może zgubić całą planetę. Dlatego między innymi zadanie inkwizycji jest tak ważne. Wszystko, co zrodzone w Osnowie jest niebezpieczne dla silnych dusz, takich jak Twoja własna. Jesteśmy jednak daleko od Terry i obawiam się, że będziesz musiał wytrwać. Nie jestem specjalistką, ale na pewno nie zaszkodzi modlitwa, którą praktykują wszyscy psionicy. Więcej może ci zdradzić inkwizytor Mantamales... mój współpracownik, który towarzyszył mi, paladynowi Ardorowi, siostrze Medalae oraz inkwizytor Koln podczas ataku. On sam jest psionikiem.
- On się mnie boi. Chciał mojej śmierci, może zdradzi więcej jeśli porozmawiasz z nim pod moją nieobecność. Chociaż Inkwizytor Koln poleciła mi, bym zgłosił się do niego po nowy pancerz. Będzie mi miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć. - Marines rozejrzał się jeszcze raz po całym pomieszczeniu. - A odbiegając na chwilę od tematu, nie jadłem śniadania. Nie wiem czy o tym wiesz panno Courie, ale po bitwie smakuje najlepiej. Nie przepadasz chyba za przemocą prawda? -
Kobieta westchnęła, przecierając dłonią czoło i opierając się łokciami o blat.
- Robię wszystko, co konieczne do wypełnienia moich obowiązków w ramach świętego oficjum. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko racjom polowym. Szturmowcy się z nimi nie rozstają nawet na pokładzie, a wątpię, aby wielu kucharzy miało możliwość przyrządzić coś... bardziej godnego. - na ułamek sekundy na delikatnej twarzy pojawił się psotny uśmiech, choć mógł być równie dobrze wymysłem wyobraźni Orientisa. - Zaprowadzę cię do Mantamalesa, jest najpewniej na mostku. Sama muszę dowiedzieć się od kapitana, jaka jest sytuacja na okręcie... i w systemie, do którego zmierzaliśmy.
Astartes odetchnął lekko, sytuacja była tak beznadziejna, że obrócenie jej w jeden wielki żart. Żałował nieco, że przyszło mu walczyć u boku Szarych Dziwaków, a nie Kosmicznych Wilków, których trunki zapewne byłyby w stanie poruszyć jego organizm, i pozwolić mu dosłownie wyrzygać z siebie smutki.
- Zadowolę się nawet suchym chlebem... Jadła panienka kiedyś kaktus? W domu często zostawiali nas na pustyni na kilka dni... To prawie jak obieranie wędzonej makreli, tylko ości są trochę większe, a słońce nie zostawia posmaku jak węgiel. - Zapraszającym gestem dłoni wskazał Inkwizytorce drzwi wejściowe, chcąc ją przepuścić.
- Chciałbym jeszcze wiedzieć, dokąd zmierza wasz okręt.
Kobieta wstała z gracją i dumnie ruszyła, prowadząc Orientisa, sposób zachowania był zapewne odpowiedzią na szarmanckie i nietypowe zachowanie rycerza. Było w tym jednak więcej dyplomacji i odczytania obyczaju, wedle któregu żył Orientis, niż szlacheckiej arogancji. Najwidoczniej Coirue dbała o każdy szczegół. Mijając Orientisa, odpowiedziała na jego pytanie.
- Powinniśmy przybyć do systemu Albitern, w sektorze Agripinaa... z którym utraciliśmy kontakt, a który jest częścią zbrojeniowego zaopatrzenia Wrót Cadiańskich, stanowiących układ sektorów otaczający i strzegący obszaru galaktyki znanego jako Oko Grozy. Siedziby i więzienia tych, którzy odpowiadają za Herezję.
- Mam jeszcze dwa pytania. Dlaczego obudziliście mnie akurat teraz? I drugie, czy wszyscy moi bracia padli ofiarą szaleństwa? Mam wrażenie, że nic mi się nie stało tylko dlatego, że znalazłem się z dala od reszty Legionu, ale może ktoś przebywał w innych zakątkach galaktyki, gdzieś gdzie nie sięgnęły macki herezji? Pytam o to, ponieważ czuję się trochę nieswojo. Byliśmy szkoleni przede wszystkim z myślą o pracy zespołowej, oczywiście mogę współpracować z braćmi noszącymi geny innych Primarchów. Ale wspólna krew daje jednak najlepsze efekty w boju. - Z lekkim uśmiechem zrównał się w marszu z kobietą.
- Z mojego rozkazu byłeś trzymany w uśpieniu... Sądziłam, że winniśmy ci oszczedzić świata, jakim się stał. - wyznała z pewnym wahaniem w głosie inkwizytor, gdy przechodzili przez sekcję medyczną. Wstrzymała się z odpowiedzią na drugie pytanie, aż wyszli z pomieszczenia pustym korytarzem, prowadzącym do jednego z głównych pasaży tego pokładu - Imperium upada. Uwiązane w nieskończoną wojnę na wszystkich frontach, atakowane przez niezliczonych obcych, podkopywane przez rebelie trwa wciąż tylko dzięki krwi i ciału robotników i żołnierzy, zaprzepaszczanych w tysiącach konfliktów. Zdrajcy z krucjaty zaś pojawiali się okazjonalnie, jednak ostatnie stulecie spędzili w uśpieniu, w ciszy. Mantamales potwierdził moją teorię, że Oko nie jest spokojne. Cokolwiek planują, twoja wiedza okaże się kluczowa. Wierzymy, że ma to początek w systemie Albitern, jak też zidentyfikowaliśmy, jak wierzymy, jednego z nich, ukrywającego się gdzieś w systemie, najpewniej szerzącego niepokój i siejącego rebelię. Mając dziesięć tysięcy lat doświadczenia wojennego i intryganckiego są bardzo niebezpieczni i dość potężni, by samodzielnie doprowadzić do rewolty. Wierzę, że pomożesz go wytropić i wyeliminować...
Kronikarz w zamyśleniu analizował sytuację o, której opowiadała dziewczyna z czysto taktycznego punktu widzenia.
- Jeśli Imperator został tak ciężko ranny jak mówią wasi paladyni, a sytuacja jest tak ciężka powinniście porzucić kolonie na rubieżach spirali. Ewakuować całą ludność, zebrać ją bliżej serca Imperium i umocnić tamtejsze fortyfikacje. W gęstej masie łatwiej się bronić, dalekie ziemie powinny pozostać pod naszą opieką. Do czasu, aż wspólnie zdołamy się przegrupować i uderzyć z większą siłą. To nam Najwyższy nakazywał, aby nigdy się nie cofać, nie wam. Jestem przekonany, że sam wydałby wam podobny rozkaz Locannah... On nie ceni uporu samego w sobie, jedynie upór w dążeniu do skuteczności. Władanie galaktyką nie polega na zasiedleniu i zasiedzeniu przez kolonistów miliarda planet, tylko na zgładzeniu konkurencji. Gdybyście nie byli tak młodzi, pamiętali go, może państwo trzymałoby się mocniej. Ale skoro błądzicie po omacku wisząc na nici splecionej z dobrych chęci i przekazów historycznych, wnioskuję, że ani jeden z Primarchów nie dożył wieku dziesięciu tysięcy lat, mylę się? -
- Ani jeden z tych po naszej stronie. - lakonicznie odpowiedziała inkwizytorka, mimo uszu puszczając zwrócenie się do niej po imieniu czy pouczenia taktyczne. - Natomiast Wysocy Lordowie Terry, Jego namiestnicy słusznie czynią, nie pozwalając na odwrót. Zmniejsza to zasięg wroga dowolnego rodzaju i daje realną wartość działań opóźniających. Skupienie ludności nie wchodzi w grę. Miasta-ule i tak są zatłoczone, najpewniej bardziej niż za... Twojego życia. Największym wrogiem pozostaje zaś wróg wewnętrzny. Wyświadczcie mi przysługę i przynajmniej w formalnych sytuacjach i czyjejkolwiek obecności tytułujcie mnie, kronikarzu.
- Wybacz, przez całe życie nie miałem czasu na bliższe kontakty z ludźmi, a jeśli już kogoś tytułowałem, to tylko lokalnych monarchów, albo wysokich rangą oficerów.. Moje podejście do prowadzenia wojny wynika z mojej podświadomości, przypuszczam, że miną lata nim zda sobie ona sprawę, że dysponujemy dwukrotnie mniejszymi siłami. Dwadzieścia Legionów, a dziesięć to kolosalna różnica. Dlatego wyszedłem z założenia, że podołalibyśmy z częściowym utrzymaniem pozycji do czasu, aż się przegrupujecie... A co się stało z armią imperialną? Pamiętam moje pochwycenie, wasi żołnierze są słabsi niż ci, których wystawiano nam do pomocy. Nie przeszli żadnych modyfikacji. -
- Dwadzieście legionów jest niczym, wobec potęgi, jaką dysponuje współcześnie Imperium. Wciąż jest to za mało. - inkwizytorka odwróciła głowę od rozmówcy i skierowała spojrzenie przed siebie, w korytarz, którym zmierzali - Gwardia Imperialna jest zróżnicowana. Nie pamiętam twojego pochwycenia i nie wiem nawet, jakich żołnierzy wystawiono do tej operacji. Nadzorował ją, ponownie, Mantamales, najstarszy z Triumwiratu. Na moją prośbę podzieli się tę wiedzą.
- Od początku chciał się mnie pozbyć... Nie chcieli mnie pochwycić, strzelali bez ostrzeżenia. Chwileczkę... kiedy zbudziłem się na okręcie, wszyscy Astartes byli martwi. Ale nie tyczyło się to wszystkich pasażerów. Czy poza mną pochwycono kogoś jeszcze? Pamiętam walkę, to jak starałem się opuścić okręt, ale to jak mnie schwytano to po prostu czarna dziura. - Mężczyzna znów zainteresował się szczegółami, odstępując od luźnej pogadanki.
- Nie wiem. - po prostu odpowiedziała mu agentka Ordo Malleus - Zwyczajnie nie wiem. - stwierdziła, choć przez chwilowe zawahanie kronikarz poznać mógł iż posługiwała się półprawdą, o ile nie posunęłaby się do otwartego kłamstwa... choć równie dobrze całe wrażenie zajść mogło w nowym, nieznanym Immaterium.
- Obiecałem cywilom, że ich ochronię kiedy ludzie Mentalesa postanowili wszystkich wymordować... - Stwierdził wymawiając każde słowo z naciskiem, który był ni to oskarżycielski, ni to pretensjonalny i zacisnął wargi w niezadowolonym grymasie, w chwili, gdy wymawiał nazwisko Inkwizytora Ordo Xenos dało się wręcz wyczuć nutkę nienawiści. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, że Kronikarz nie był zachwycony z prawdopodobieństwa wystrzelania osób pozostawionych przez los jego opiece.
- To możliwe, ale i nie rzadkie. Wielu sług krew jest przelewana dla dobra Imperium. Tędy. - rzekła, wiodąc kronikarza bez zakonu ku windzie, która zabrać ich miała na mostek, gdzie spodziewali się napotkać inkwizytora Geo Mantamalesa.

Arvelus 01-12-2011 17:58

Ruka D’yavola, też zwany Boryą Wołodyjowiczem
Chłopak kroczył korytarzem czujnie nasłuchując i mając oczy otwarte. Zaglądał za każdy róg, gotowy by odparować każdego napotkanego heretyka, lub nawet demona. Nie był to przejaw ostrożności. Bardzie... nadziei. Chciał kogoś... lub coś, spotkać i bał się, że ominie go okazja. Niestety, pomieszczenia otwierane jedno po drugim - cele misjonarzy i kleryków Eklezji, śłużących Triumwiratowi, równie surowe pokoje sług wojowników czy bardziej luksusowe kwatery wyznaczone adeptom, skrybom, psionikom, nietykalnym o pozorach innej profesji czy dwójce akolitów z Ordo Malleus albo były puste, albo przeglądane przez szturmowców, którzy byli już na miejscu ocalić kogo i co się dało. W większości zaś zastał ciała niedoszłych towarzyszy służby, zmasakrowane ponad miarę. Te istoty zaś nie pozostawiały po sobie nawet ścierwa. Kilku podoficerów i dowódców oddziałów z może dwóch plutonów, która przetrząsała dla bezpieczeństwa Triumwiratu tę część pomieszczeń, samodzielnych acz niewielkich komnat rozlokowanych po obu stronach trzech równolegle biegnących korytarzy kiwało krótko przecząco głowami, na znak, że nikt nie ocalał tutaj, witając Vostroyanina świętym znakiem imperialnej Aquili gdy dość im się chciało lub skinieniem głowy znając jego urząd po egzotycznym wyglądzie i wisiorku wyeksponowanym na piersi a o szyję zaczepionym, gdy brakło im sił lub poczucia celowości.
Ruka podszedł do pierwszego, wyższego rangą jakiego spotkał. Z plebsem przecie nie będzie gadał
- Witaju, tawariszt. Zlecono mi misyję by sporządzić listę zgonów wśród świty inkwizycyjnej. Widzę, że tu jeno chyba szczur przeżył... Widzieliście kogoś z moich? - gdy oglądał martwe ciała powoli rósł w nim pewien niepokój. Odrzucał go od siebie jako słabość. Jako żałosny, ale jednak nie potrafił go całkowicie odrzucić.
- Imperator chroni. - odparł religijnym pozdrowieniem porucznik szturmowców, który nie zdjął hełmu do rozmowy, ale czego też się spodziewać po choćby i patrycjańskim synu, ale sierocie do wojny jedynie chowanej - Dostaliśmy rozkaz wspomóc ich, a raczej szturmowców broniących bakburtowego wejścia, ale ruszył tu istny natłok istot, a zanim zerwano łączność, krzyknęli w trwodze, że diabły z dwu stron nachodzą. Pewno wina to psioników, choć dziwi to, dziwi. Tak czy siak nie mieli szans, byli chyba celem abominatia... - wzruszył opancerzonymi ramionami oficer - Kogo szczególnego szukacie? Poidentyfikowaliśmy już zgony pewne, a i wiemy kto z podkomendnych inkwizytorów życie postradał w trzewiach okrętu z początkiem życia. Niewielu chyba ocaleć zdołało...
- Konkretnie jeno jednej... Elisbeth zwanej Wroniąstrzałą<będę jeszcze kombinował>- stwierdził ponuro, wciąż sobie powtarzając moralizującą formułkę
- Nie znam. To chyba kto spoza tych tutaj. - żołnierz rzucił spojrzeniem po pomieszczeniu.
Borya zamkną oczy wzdychając z ulgą.
- To dobrze - powiedział do siebie po czym znów wzniósł spojrzenie na oficera - Wszyscy przyboczni brali udział w tej obronie? Przecież część powysyłano gdzie indziej... - na wpół zgadywał. Wiedział, że jego oddział wysłano do obrony dalej, jako ciężkie wsparcie szturmowców, ale nie miał pewności, czy aby na pewno resztę porozsyłano gdzie indziej.
- Niemożliwe. Kto tu był od początku, tu został zaskoczony, odcięty i zarżnięty. Reszta musiała być gdzie indziej od tego ataku.
Wołodyjowicz zmarszczył czoło starając sobie przypomnieć o której podniósł się alarm.
- O której nastąpił ten atak?
- My... byliśmy w Osnowie. Nie mamy pojęcia. Nie da się mierzyć czasu w Osnowie, jeno przed wejściem i po ucieczce. - odparł nagle zirytowany szturmowiec.
- Job mnie która jest na prawdę. Ile czasu minęło od alarmu do ataku? Gówno warte dokładne dane. Chcę wiedzieć, czy był czas by ci co dostali zadania się rozeszli
- Nie mam pojęcia. - przyznał sie do niewiedzy porucznik. wzruszając ramionami - Chuj wie. Chędożyć. To i tak nie ma znaczenia.
- Ma znaczenie. Bo od tego zależy czy jeszcze żyje ktoś ze świty. Ja zostałem wysłany jeszcze przed tym jak wszyscy się zebrali. Jeśli świta miała czas się rozejść do przydzielonych zadań to znaczy, że Elis... znaczy, że ktoś jeszcze może dychać. Więc zastanów się i odpowiedz na moje pytanie.
- Nie wiem. Moim zdaniem nie było tu żadnych zadań. Jeno spali, albo i czuwali, zaczęło się inferno, walczyli, szturmowcy im przyszli z odsieczą, pluton, któryśmy mieli wesprzeć, próbowaliśmy im pomóc, lecz nie zdołaliśmy. Nikt nie przeżył. Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło. - wyjaśnił szybko porucznik, najwyraźniej dość mając swego rozmówcy z różnych powodów, jak też bojąc się o własną skórę.
- Rozumiem. Imperator chroni - stwierdził sucho i złożył lewą dłoń w połowę dwugłowego orzełka, bo prawą musiał przytrzymywał plazmę, wiszącą na skórzanym pasie przerzuconym przez bark. Następnie skierował się głębiej. Co jakiś czas zapytał szturmowca o tą masakrę, ale sam nie spodzieał się dowiedzieć więcej. Wszyscy potwierdzali też, że nikt nie przeżył najwyraźniej, i szukali raczej niewynalezionych wciąż zagrożeń i istot sprwoadzających szaleństwo a ukrytych pośród komnat, lecz wyglądało, że oczyzczono tę sekcję. Zginąć tu musiały prawie trzy ćwierci członków świty Triumwiratu, niewypowiedzianie wielu specjalistów i jednostke wybitnych i uzdolnionych - jak sam Wołodyjowicz. Szturmowcy bardziej oczywiście przejęli się poległymi towarzyszami, niektórzy wręcz Rukę pytali, jak wygląda sytuacja w innych miejscach okrętu, choć oczywiście nie miał wiedzy im odpowiedzieć. Choć opowiadał te skrawki informacji jakie usłyszał w szpitalu. Trzy czwarte to nie wszyscy. Choć znając moc chaosu, brak ciał o niczym nie świadczył, więc mogli też wszyscy zginąć. Nie chciał myśleć, że wszyscy jego kumple od kielicha gryzą piach. Znaczy pokład. Rozkazy wydawała Koln. Ona będzie coś wiedzieć, ale gdzie ona jest? To było kolejne pytanie, które zadał kolejnym spotkanym. Tu jednak jasno powiedziano im, że z niewiele tego co z łączności wynika, niedawno okręt uspokojony został po wyjściu z Osnowy, jako że inkwizytor Koln przemówiła przez vox-głośniki okrętowe, a jej żołnierski ton i pewność siebie wraz ze słowami przekonały, że sytuacja opanowana, przemówić tak zaś mogła jedynie z katedry mostka okrętowego na pokładzie dowódczym. Musi się trochę przejść, ale przynajmniej już wie co robić. Poprawił Chwyt na plazmie i ruszył wciąż szukając kłopotów.

Darth 01-12-2011 23:20

- Panowie - podniósł glos John - posiłki są w drodze, nie traćcie nadziei, Imperator jest, był i będzie z nami, wrogowie nie mogą złamać naszego oporu tak długo jak nasza wiara w niego plonie w naszych sercach! Znajdźcie w sobie sile i walczcie do ostatniej kropli krwi! Zginąć za Imperatora to największy zaszczyt dla Cadianina! Jednak nic nieznaczące klęski są zbędne! To jest planeta Imperium, nie pozwólcie by zepsucie ja ogarnęło! Jeśli pozwolimy im na rebelie tutaj, wkrótce ogarnie ona więcej systemów aż w końcu dotrze do waszych rodzinnych domów, nie pozwólcie na to! W imię Imperatora, zajmijcie pozycje i odpierajcie te szumowiny tak długo jak dacie rade! - rozejrzał się po żołnierzach, westchnął i rzucił już mniej wzniosłym tonem - rannych przenosić do krateru pod ta kupa gruzów - wskazał palcem na lej po pocisku moździerzowym - potrzebuje dwóch ochotników do pomocy jeśli zrobi się gorąco, bez bezpośredniego rozkazu mojego albo komisarza utrzymywać pozycje, do roboty!
Słysząc małą przemowę lekarza Gregor nie mógł zrobić nic innego jak uśmiechnąć się pod nosem. Jeśli każdy będzie wstanie inspirować, to on w końcu zostanie bez roboty. Odwrócił się do zebranych żołnierzy i spokojnym, acz stanowczym i doskonale słyszalnym głosem powiedział.
- Stoimy w obliczu przeciwnika, to prawda. Ale nie cofniemy się ani o krok. Nasze wahanie będzie kosztować życie nas i naszych towarzyszy. I dlatego nie będziemy się wahać. Utrzymujemy pozycję do nadejścia posiłków. Wybrać pozycje, przygotować broń. Zarządzam wolny ogień od chwili zauważenia przeciwnika. Śmierć wrogom Imperatora. Chwała Imperatorowi.
Patrząc jak żołnierze błyskawicznie zajmują stanowiska komisarz dyskretnym ruchem przywołał do siebie Johna. Powiedział do niego szybko i cicho, tak by nikt inny nie usłyszał.
- Jest pewna sprawa którą musisz się zająć. Ustal którzy ranni nadają się do przeniesienia w razie odwrotu. Jeżeli będziemy musieli się wycofać, zabijemy tych których nie możemy zabrać ze sobą. Mam nadzieję że do tego nie dojdzie, ale musimy być gotowi na wszelkie sytuacje.
-Aye Sir, większość naszych rannych chłopaków to ciężkie rany postrzałowe bądź rozczłonkowanie, żaden z tych którzy połatani nie trzymają stanowisk nie da rady zwlec się z pryczy o własnych siłach, możemy ich przenosić ale szczerze mówiąc nie jestem pewien o ile reszta będzie na siłach to robić, zdrowych ubywa rannych przybywa, większość z tych walczących ledwo trzyma się na nogach kryjąc się za barykada i trzymając ogień obszarowy, obawiam się ze jedyne co będziemy mogli zrobić w trakcie odwrotu to zostawić tym rannym którzy są przytomni lasgun i dać im szanse spowolnić nieprzyjaciela zarabiając tym samym chwalebna śmierć w imię Imperatora, część z nich to młodziki i to oni ucierpieli najciężej, ich wiara nie jest tak mocna jak większości z nas, ale nie będą mieli wyboru, będą walczyć do utraty ostatniej kropli krwi. - przerwał i rozejrzał się - Sir, miedzy nami, jakie są szanse na posiłki, jakie siły wysłano na pomoc? Jaka jest sytuacja na orbicie i w Administratorium? jesteśmy odcięci, nie mamy żadnych informacji nie wspominając o zasobach..
Słysząc o stanie rannych lord komisarz kiwnął głową.
- Jeżeli się wycofamy, przytomnym karabin, nieprzytomnym kula w łeb. Lepsze to niż zostawić ich kultystom. Jeżeli zaś chodzi o inne informacje... żeby była jasność, to zostaje między nami. Dwa plutony cadianczyków idą do nas w ramach posiłków. Reszta frontu jest chwilowo w impasie.
- Z kim my walczymy? To zwykła rebelia? wygląda na dobrze zorganizowana, zwykły niezadowolony motłoch nie byłby w stanie wyrżnąć w pień tak wielu dobrych żołnierzy walczących przecież od lat, szkolonych do takich sytuacji.. Odcięto komunikacje i dostawy, jesteśmy w rozsypce, nie wiemy nawet czy linia frontu istnieje, ludzie się boja, nie dziwie im się..
Gregor westchnął ciężko.
- To chaos - splunął z pogardą na ziemię - A przynajmniej wygląda na chaos. Aby ogarnąć cały system w tak krótkim okresie czasu... widziałem to już wcześniej. Towarzyszy broni rzucających się sobie do gardeł, całe światy ogarnięte szaleństwem w godziny. Linia frontu istnieje, cztery elitarne regimenty są już na planecie, następne są w drodze, Mamy na orbicie flotę, następne regimenty, Jesteśmy wysuniętą strażą, elitarnymi oddziałami. Więcej oddziałów Imperium podąża za nami.
Komisarz potarł w zamyśleniu brodę.
- Mamy jeszcze odrobinę czasu zanim nadejdą. A ja miałbym pewne pytanie do ciebie. - Oczy Gregora błysnęły zainteresowaniem - Czy myślałeś kiedyś o karierze oficera politycznego?
John zaśmiał się pod nosem - bez obrazy Sir ale nigdy nie interesowałem się polityka, jestem prostym żołnierzem, wiem czego potrzebują moi chłopacy, jak ich połatać i zmotywować do dalszej walki, nasłuchałem się tez dość żeby na poczekaniu obmyślić i wprowadzić w plan strategie, ale nie przepadam za polityka, służę w gwardii od wielu lat, nie potrafiłbym wysyłać żołnierzy na pewna śmierć ze świadomością ze mógłbym być z nimi i ratować co się da, wole służyć imperatorowi czynnie i oddając swoje życie lub nie, Jego święta wola, przysłużyć się Imperium, oferta jest jak najbardziej zacna, jednak wątpię czy dobrze czułbym się z nią - spojrzał na komisarza i uśmiechnął się - podejrzewam ze ty sam Sir nie potrafiłbyś odmówić sobie wpakowania kilku serii z laspistola w kolejne szumowiny zagrażające imperium prawda?
Gregor również się uśmiechnął - Nie, oczywiście że nie. Niemniej jednym z powodów dla których ja żyje, a tylu innych zginęło jest fakt że potrafię rozpoznać talent. Potrafisz zmotywować ludzi, potrafisz przewodzić ludziom. Jeżeli zaś chodzi o posyłanie żołnierzy na śmierć to masz bardzo potoczne wyobrażenie o naszej instytucji... a przynajmniej większości naszej instytucji. Egzekucja to ostateczność. Funkcją komisarza jest, a przynajmniej powinno być, przewodzenie przez przykład. My prowadzimy każdy atak, chronimy tyły w czasie każdego odwrotu. Ty masz wspaniałe perspektywy, jeśli chwyciłbyś tą szansę. A polityka? Nikt z nas nie przepada za polityką. Prawda jest taka że dla dobrego oficera politycznego najważniejsi są jego żołnierze. My prowadzimy ludzi. Jeżeli oni zginą, to my też. Jeżeli oni zwyciężą, to my też. - Komisarz spojrzał na niego bystro - A ty masz prawdziwy potencjał. Widać to jak na dłoni... jeśli wiesz jak patrzeć.
Medyk zastanowił się przez chwile pocierając skroń - Rozumiem twoje argumenty Sir, na pewno taka rola jest wysoce ceniona i wdzięczna, rozumiem tez jak to wygląda, powiem szczerze ze oferta jest warta przemyślenia choć nie jestem pewien czy jestem w stanie zmienić moje nastawienie i wstąpić w wasze szeregi, od lat jestem gwardzista, medykiem, pomagam chłopakom i zdobywam ich szacunek i posłuszeństwo ciężką pracą a nie ranga, ufają mi, lubię te robotę, spełniam się w niej, może nie jest to najlepsza fucha o jakiej można zamarzyć jednak robię to już tyle lat ze nie wyobrażam sobie robić czego innego - spojrzał na słaniających się Cadianczyków - Oni potrzebuje nie tylko lidera ale i brata broni, szanują i są posłuszni randze, ale walczą o wiele lepiej wiedząc ze walczą jeden za drugiego, taką więź można osiągnąć jedynie walcząc ramie w ramie na równych zasadach, ja pomagam tobie a ty mnie. Ale komuż znać wole Imperatora, przemyślę to, jednak potrzebuje trochę czasu, jeśli uznam ze to jest właśnie to czego się ode mnie oczekuje to niewątpliwie się zgodzę, jednak na razie wole pozostać w sferze rozważań i zrobić co w mojej mocy żeby utrzymać te cholerne ruiny Sir.
Gregor uśmiechnął się szeroko - Więc pozostawmy przyszłość w spokoju. Będziemy teraz walczyć ramię w ramię przeciwko wrogom Imperatora. Niemniej wrócimy do tej rozmowy. -
komisarz chwycił mocniej karabin i ruszył w kierunku gruzów. Stanął na jednym z betonowych bloków, gdzie był doskonale widoczny dla wszystkich gwardzistów, a sam miał doskonały widok na wroga. Uśmiechnął się. John mógł mieć talent, ale za nim prócz talentu stało sto lat doświadczenia i powaga komisariatu. Ryknął potężnym głosem.
- Żołnierze Imperatora wysłuchajcie mnie! W tej oto chwalebnej godzinie stajemy w ruinach by walczyć z wrogami Imperium! Mimo iż mają oni przewagę liczebną brak im cnot którymi dysponujemy my! Dyscypliny, wiary, wytrwałości! Przede wszystkim jednak brak im motywacji! My bowiem walczymy nie tylko o nasze życia, lecz także o życia naszych towarzyszy broni i przyjaciół, a także o życie każdego obywatela Imperium! To ludzie jak my stanowią ostoję Imperium! To dzięki nam ludziom takim jak my Imperium istnieje! My bowiem jesteśmy boskim młotem Imperatora który miażdży jego wrogów! My jesteśmy Jego tarczą, za którą chronią się jego poddani! Jesteśmy Imperialną Gwardią i nie cofniemy się ani o krok dopóki każdy z wrogów ludzkości nie padnie trupem u naszych stóp! A jeśli zginiemy, będziemy mogli z czystym sumieniem stanąć przed Jego tronem i z dumą patrzeć na osiągnięcia naszych towarzyszy! Imperator Chroni! Wieczna Chwała Imperatorowi!
Komisarz patrzył w dal na zbliżających się żołnierzy wroga. Jego umysł oczyścił się z myśli i był skupiony tylko na jednym. Na walce w imię Imperatora.

W dali słychać było głos recytujący coś przez megafon, ale zniekształcony dźwięk nie dochodził do nich w zrozumiałem formie. Nagle, jakby ożywione, odezwały się moździerze. Żołnierze ponownie usłyszeli świst, tym razem zwielokrotniony. Wszyscy położyli się w okopie, a dwa, trzy, cztery, sześć, dziewięć pocisków przeorało ruiny, w których byli skryci. Jeden z żołnierzy PDF obecnych w grupie jęknął słabo gdy salwa baterii ucichła i ucichł, choć nie sposobna na szybko stwierdzić, czy przetrwał.

Wtem rozległ się z dwu stron na wprost i prawo gremialny krzyk, jakby zwiastujący zwycięstwo a zarazem popychający do walki i ruszyli.

Pierwszym rzutem oka dobre pięć tuzinów niemal równocześnie wychynęło z budynków, podzielonych na niewielkie fale, sprintując po nierównym terenie w stronę ich umocnień ze stron, skąd wcześniej słyszeli okrzyk. Szczęściem obrońców wieczna zima nie sprzyjała natarciom. Wróg równie był zziębnięty, wyraźnie widać było parujące wydechy z takiego dystansu.

Gwardziści od razu otworzyli ogień, pierwszym wciśnięciem spustu kładąc może połowę swej liczby, drugą jednak wstrzeloną w biegnącą szeroką tyralierą gromadę, po sekundzie może. I sekunda znaczyła wiele, bowiem wróg bardzo był nieodległy. A zmniejszał dystans w przerażającym tempie - choć ślizgali się, choć pod ostrzałem, ciągnąc krzyk jakby zwycięstwa i rozpaczy zmierzali do nich, ku okopowi.

Druga sekunda. Kolejnych pięć sylwetek znikło ze wzroku, przynajmniej ranionych strzałami.
Doświadczonemu komisarzowi i medykowi wydawało się, że wystrzelają tę tłuszczę na nich szarżującą, gdy rozległ się świst ponowny raptem w trzeciej sekundzie...

Lord komisarz był niewzruszony zarówno pociskami moździerzowymi jak i nacierającą piechotą. Był oficerem pułku oblężniczego Krieg. Widział o wiele potężniejsze natarcia i o wiele potężniejszy ostrzał. Ufając w siłę swojego pola załamującego celem obrony przed odłamkami stał, spokojnie celując i zdejmując kolejnych żołnierzy celnymi, pojedynczymi strzałami z karabinu. Widział wyraźnie że wrogie oddziały dążą do zwarcia, i postanowił że utrzymanie pozycji, przy obecnych siłach i stosunkowo niewielkim ostrzale artyleryjskim ze strony wroga, jest wysoce prawdopodobne. Ryknął w kierunku żołnierzy:
- Nie cofać się ani o krok! Utrzymać ogień i przygotować się do walki w zwarciu! Śmierć wrogom Imperatora!
John szybko ocenił sytuacje, nie było tragicznie, przewaga liczebna po stronie wroga, jednak pogoda i teren sprzyjają obrońcą, postanowił nie ryzykować, rzucił się w głąb rumowiska i zaczął pakować do apteczki co tylko zdołał znaleźć w pośpiechu, rzucił jeden z zapasowych magazynków najbliższemu gwardziście i zawiesił lasgun na ramieniu, odwrócił się spoglądając na walczących, wciąż skulony wrócił pod barykadę z cegieł, położył apteczkę na ziemi, przyłożył lodowata kolbę karabinu do ramienia i mierząc dokładnie każdy strzał, starał kłaść się przeciwników nie marnując ani jednego strzału, nie było łatwo zważając na drżące z zimna ręce i przeciwników pędzących i ślizgających się na niepewnym gruncie, przywarł do barykady jak mógł najdokładniej, wolał nie ryzykować postrzału, zważając na to ze nie zostało ich zbyt wielu, a on był jedynym który mógł to co z nich zostanie ratować, zaklął słysząc puste klikniecie karabinu i wyciągnął ostatni magazynek żeby przeładować - OSTATNI! - Ryknął i znów przymierzył.

Salwa uderzyła z całym impetem w nieruszających się obrońców, trzymanych strachem, koniecznością i wreszcie rozkazem w miejscu. Kolejne dziewięć pocisków moździerzowych eksplodowało pomiędzy nimi, gdy celowniczy moździerzy wstrzelali się, zapewne pozwalając sobie jedynie na dwie salwy.

Malrathor
stał jak inspirująca figura, ściągając strzały których promienie jako i pociski traciły energię jak i zakrzywiane były nim sięgnęły celu, choć nie w pełni i nigdy wszystkie. Czuł pieczenie niejednokroć na swojej piersi, wiedząc, że życie mu ratują pole i kirys komisarza. Gdy pocisk moździerza eksplodował, siła uderzeniowa zwaliła go z nóg i niewielkiego usypiska, choć odłamki nie uczyniły mu dużej krzywdy mimo bezpośredniej bliskości - wiedział jednak po smaku krwi w ustach, padając na plecy, że niejedną bliznę do kolekcji mu przysporzą. Trax zdążył przystrzelać ze zwalniającymi napastnikami, którzy ze strachu i chęci przetrwania w części legli płasko niedaleko okopu i zaczęli oddawać strzały, choć większość żyjących wciąż biegła, toteż wróg i dodatkową przeszkodę miał aby wycelować i wystrzelić. Gdy pocisk moździerzowy wybuchł w wale za nim, poczuł, jak leci twarzą na potłuczone cegły. Podparł się dłońmi i osłonił ręką i podniósł, słysząc jakiś mechaniczny warkot zamiast świstu, choć najbliższym co widział, był towarzysz broni przerzucony przez wał z cegieł za którym się schował, o urwanej połowie ciała i całkiem bez życia.
Podnieśli się jak szybko mogli i strzelali już nie szczędząc amunicji, a każde trafienie było śmiertelne. Trzech, czterech napastników - wyraźnie widzieć mogli, że byli to żołnierze regimentu Sił Obrony Planetarnej, tacy, jak jeden z gwardzistów z nimi broniący okopu, obecnie martwy od moździerza - wbiegło przez wał, tylko po to, by zostać ściętymi wiązkami laserowymi. Ręce drżały z wycieńczenia, krwawienia i poparzeń, zdali sobie bowiem sprawę, że każdy z nich odniósł pomniejsze obrażenia i poparzenia, zapewne też byli naszpikowani odłamkami jak zwierzyna śrutem myśliwego. Warkot narastał z góry i gdy ostatnie półtora tuzina zebrało się, tych, którzy legli w pół drogi lub bliżej, by ostatnim atakiem wymieść ostatnich obrońców, strumień ognia z powietrza wyciął ich, potęgując skok adrenaliny, jakiego doświadczył Trax wobec głuchego kliknięcia spustu przy opróżnionej baterii czy faktu, że Malrathorowi, który po wybuchu podniósł broń do strzału przyszło na myśl, że on chroniony polem, a broń lufę mieć urwaną musi.

Wielkokalibrowe pociski rozerwały może dziesięciu z ludzi i ostatni, niewątpliwie z krzykiem, wstrzymani od szturmu na pasie ziemi niczyjej, rozpoczęli bezłądny zupełnie odwrót, jaki Johnatan pamiętał z chwili, gdy oddzielił się od swojego plutonu, który został rozbity momentalnie. Nad uciekającymi śmignęła sylwetka myśliwca Thunderbolt, oni zaś żyli.
Mogli zmienić broń, zabrać umarłym amunicję i nie pozwolić tamtym na ucieczkę. Jednak w chwili zdumienia, która nastąpiła zaledwie w dwudziestej sekundzie od początku szturmu spostrzegli, że oni dwaj i wróg metr może przed okopem przetrwali, a ostatni ze świszczącym oddechem nie na długo.

Trax zarzucił karabin przez ramie, przeskoczył nad barykada i dopadł do ledwie żyjącego przeciwnika, przyjrzał się mundurowi rozpoznając Siły Obrony Planetarnej - Kto wami dowodzi - syknął potrząsając niedobitkiem - gadaj - jednocześnie zaczął przeszukiwać kieszenie nieszczęśnika i oceniając jego stan, jeśli da rade niewielkim kosztem przedłużyć mu życie na tyle żeby dało wycisnąć się z niego informacje, to było to warte zmarnowania części mizernych zasobów.

- Ffffff... - świszczący z nowego otwory na szyi żołnierz skierował na Traxa nienawistne, ale i pełne jakby uniesienia oczy, a wydawało się, że chce jakby splunąć, jednak charkot jego przekształcił się w słowo jakby. - Fffffidelis... - Zdołał wygwizdać.

- Fidelis?- sięgnął do apteczki tylko po to żeby zakląć i zdać sobie sprawę ze zostawił ja za barykada, wstał i ruszył w tym kierunku wołając do komisarza - Sir! mamy tu jednego! ale nie wiem ile jeszcze pożyje! - wgramolił się na rumowisko i rozejrzał po zmasakrowanych towarzyszach - ponownie zaklął, splunął i z apteczka w ręku wrócił do rannego, otworzył ja i zaczął wygrzebywać potrzebne “narzędzia”, mrucząc pod nosem z niezadowolenia i starając się połatać krtań charczącego żołnierza.

Gregor odrzucił bezużyteczny karabin na bok, podniósł czapkę która upadła przy jego upadku i podszedł do lekarza opatrującego jeńca. Kiwnął z aprobatą głową, patrząc na jeńca z uwagą, szukając oznak chaosu, heretyckich znaków, mutacji. Spojrzał jeńcowi głęboko w oczy i powiedział spokojnie, a było w tym spokoju coś co sprawiło że instynktownie wzbudzało strach.
- Czy służysz mrocznym bogom? Kim jest Fidelis?
Gregor wiedział że jest w stanie uzyskać odpowiedzi. Jeśli jeniec nie będzie chciał współpracować... sztuki przesłuchań uczył go dowódca “Żniwiarzy”, Heidi Karstein a i sam komisarz nie był w tej sztuce kiepscy. Jeżeli jeniec nie będzie mówił... Gregor znał conajmniej trzy sposoby torturowania jeńców na poczekaniu, a mógł wymyślić więcej jeśli się postarał.
- Nie... Fide... fide... Lib... - gwizdał i próbował mówić jeniec, ale powietrze mu uciekało. W pewnym momencie zaniechał prób wyjaśnień, i spojrzał pełnym wyrzutu i nienawiści wzrokiem na Traxa. - Zdrajcy. - zdołał syknąć jednym wyrazem.
- Zdrajcy... - twarz Gregora stwardniała - Służę Imperatorowi, zdrajco. - wyciągnął długi kriegański bagnet zza pasa - A jeżeli natychmiast nie zaczniesz mówić, obetnę ci palce. Pojedynczo. Rozumiemy się? - Gregor w tym samym czasie obserwował uważnie Traxa. Ten człowiek właśnie stracił całą swoją jednostkę. Komisarz wiedział jakie to uczucie. Był jednak po prostu ciekaw reakcji lekarza, na fakt że jego towarzysze broni są martwi.
Przez chwilę jeniec próbował zebrać głos, powietrze, gdy medyk położył mu gazę udarową na wypalony w szyi tuż nad napierśnikiem otwór. Wtedy zaczerpnąwszy powietrza na poły wygwizdał wysokim głosem:
- Libertum... - I znowu przerwał, przenosząc wzrok na myśliwce przelatujące szykiem ponad nimi, i bombowce, atakujące w całym mieście zaciekłą falą i co chwila strącane przez zaporowy ogień flak. Radiostacja zaś ożyła niespodziewanie:
- Tu Strzała-Trzy, tu Strzała-Trzy, czy ktokolwiek przeżył?! Odbiór! - głos przerywany był wieloma zakłóceniami oraz niskiej klasy pewnie sprzętem łącznościowym, ale bez trudu rozpoznać było, iż mówiła kobieta, zapewne z pułku cyrthańskiego, jak Malrathor przypomniał sobie z odprawy.
Lord komisarz wstał i błyskawicznie podszedł do radiostacji.
- Tu Lord Komisarz Gregor Malrathor z 187. regimentu oblężniczego Krieg. Wraz ze mną jest niejaki John Trax ze 101. Cadiańskiej. Oprócz nas byli jeszcze ranni, ale z tego co się orientuje żaden nie przeżył ostrzału moździerzowego. Zostaliśmy zaatakowani przez przeważające siły nieprzyjaciela. Czy w pobliżu są jakieś jednostki sojusznicze, Odbiór?
- Dzięki niech będą Imperatorowi, myślałam, żeśmy zbyt późno przybyli. Z kokpitu widzę sytuację dookoła. Jakieś pięćset metrów na północ od was zebrała się chyba i cała kompania, na wschodzie macie walki, lecz nie rozpoznaję mundurów. Południe czyste. Z zachodu biegną do was jakieś mniejsze siły, zbliżę się by ich rozpoznać. Dalej za nimi pół mili jakiejś wielka walka w całej dzielnicy. Dalej na północy tyralierą ruszają nie piechurzy, tylko całe kompanie. Odbiór.
- Strzała-Trzy, potrzebuję rozpoznanie wojsk dookoła naszej pozycji. Zwłaszcza sił zbliżających się z zachodu i tych stacjonujących na północy, jak najszybciej, odbiór.
- Przyjęłam. - odezwała się krótko pilot myśliwca, który na ich oczach odłączony od formacji wzniósł się i zanurkował nisko nad budynkami lotem koszącym, w stronę zachodnią.
W tym samym czasie ranny żołnierz, wróg, opatrywany przez Traxa przesuwał oczy to na lorda komisarza, to na medyka.
- Zdrajcy i głupcy... - Wystękał. - Niewola minie... administratorum upadnie i nastanie Imperator...
- Nastanie Imperator? Zajmujące, naprawdę. Mam dla ciebie interesującą informację. - Gregor schylił się i podniósł leżący w pobliżu lasgun. - Imperator już panuje... heretyku. - Lord komisarz przystawił jeńcowi karabin do głowy i wystrzelił. Odwrócił się do Johna.
- Sprawdź czy ktokolwiek z naszych rannych przeżył ostrzał. Jeśli nie, zbierz to co uważasz za przydatne. Niedługo opuścimy te ruiny. - Powiedziawszy to wrócił do Vox.
Medyk skrzywił się widząc egzekucje, widział ich zbyt wiele, twarze zabitych migały mu przed oczami ale tylko skłonił się -Aye, sir!- i ruszył przeszukać rumowisko za nim, nie pochwalał tej polityki, wiedział ze jest skuteczna i nieunikniona, jest jednak medykiem, ratuje życia, zabija tylko kiedy musi zrobić w obronie własnej, wzdrygnął się i ruszył dalej, przeszukując kieszenie zabitych, zbierając baterie i podręczne zestawy z zaopatrzeniem zarówno pomiędzy swoimi, jak i wrogami.
Wrócił po chwili niosąc w ramionach kilka granatów, baterii do laguna i 2 torby z racjami polowymi - niewiele tego i w większości nie nadaje się zbytnio do użytku ale to wszystko co mamy, żadnych ocalałych, apteczka cala chociaż mocno nadszarpnięta, racje może na kilka dni dla nas dwóch, amunicji... - spojrzał na baterie - może 5 pełnych - na nic więcej nie możemy liczyć niestety.

-2- 01-12-2011 23:23

Żaden mąż nie śmiał napotkać jego gorejącego wzroku i hetmanowie klanów poznali od niego prawdziwą naturę Bogów i sposoby niesienia śmierci wrogom.



front Beta
dysza cieplna 44, gruzy starej kotłowni, miasto Hefaistos

Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Ponownie ciepło wracało. Ruiny i gruzy, o powietrzu zimnym i drażniącym dymem i pyłem, śnieg raz roztapiany, raz na lód zamrażany, odłamki cegieł, brud i ciała. Zarówno Gregor jak i Johnatan czuli znaczne zmęczenie, choć jednemu siły odjęła katastrofa i późniejsze ciągnięcie przez żołnierza, który zaciągnięty do jamy z pozostałymi rannymi został może zabity odłamkami, lecz z pewnością zasypany. Medyk z kolei czuł wyraźnie słabość wynikającą z racjonowania żywności, spożywania śniegu zamiast picia, głębokiego zimna i częstych zmian temperatury oraz braków we śnie. Teraz doszły im liczne drobne rany, lecz żyli.

Tuż przed nimi pobojowisko po natarciu przypominało iście koszmarną scenę. Ponad głowami widzieli lądowniki klasy Arvus zmierzające do lądowiska, bombowce Maruder i myśliwce Grom, wspierające piechotę mającą naprzeciw sobie liczebniejszego wroga. Odwagę piloci opłacali kosztownie we własnej krwi, bowiem mimo, że zdecydowana większość wieżyczek przeciwlotniczych była już uciszona, nieliczne pozostałe wciąż gęsto i niemal bezkarnie pluły ogniem - tylko tyle uciszyć mogli Elizjanie i Harakoni w pierwszym zrzucie.

Gdy Lord Komisarz i medyk zebrali surowce, znaleźli, przede wszystkim u wroga dość baterii do karabinów laserowych by toczyć jeszcze kilka bojów oraz po pięć granatów, akurat na ich kieszenie. Baterie pochowali do ładownic, których lord komisarz przytroczył zdjętych z trupa Cadianina - nie była to standardowa część jego ekwipunku, szczęściem szabla ocalała.

Po może minucie vox-radiostacja ponownie ożyła z trzaskiem.

- Tu strzała-trzy, tu strzała-trzy, na zachodzie macie Cadian w nieznanych mi barwach, na północy zaś kompania obdartusów i trochę pancernych. To Savlarianie i Harakon. Szykują pozycje obronne, odbiór.

W ich linii wzroku na zachodzie pojawiły się sylwetki. Żołnierze cadiańscy. Ruszyli w ich stronę truchtem, choć cały oddział ubezpieczał przemarsz od strony północnej, drugi od południowej. Dotarli do nich całkiem szybko, dostrzegając w osuwisku dobrą pozycję obronną. Kolejne pociski z moździerzy mogłyby ich poszatkować, ale strzelcy moździerzy wroga, gdziekolwiek byli, zapewne zmienili pozycję, wspierając już kogo innego i sądząc, że ta pozycja należy do ich jednostek. Lub może Strzała Trzy ich wystrzelała.

- Tu AO. - rozległ się z vox-radiostacji głos znanego lordowi-komisarzowi pułkownika. Hans brzmiał równie nieugięcie co zwykle, lecz jego rozkazy początkowo nie dotarły do zrozumienia Malrathorowi. - Z rozkazu Skrie, do wszystkich jednostek: wycofać się do lądowiska. Powtarzam, wycofać się do lądowiska. Pozostali zostaną zapamiętani przez Imperatora i niechaj opóźnią pościg wroga.
- Tu EE, AO, błagam, wstrzymajcie rozkazy! Okazuje się, że wszyscy wrogowie mają karabiny laserowe wzór XVI! Prawie dotarliśmy do Leja, tu na skraju jest sterownia głównej powierzchownej ciepłowni! Wzór XVI ma słabe układy i w niskich temperaturach zacina się przy próbie oddania strzału. Jesteśmy jakieś pięćdziesiąt metrów od ciepłowni i utknęliśmy pod ciężkim ostrzałem! Dajcie nam wsparcia, a rozbroimy wszystkich wrogów!
- Odmawiam, EE. Rozumiem, że jesteście otoczeni przez wroga, ale spróbujcie się przebić, a jeżeli nie możecie, Imperator z wami. AO bez odbioru.
- Odmawiam wycofania się! AO, czekaj! Na Wiecznie Krwawiące Rany, ktokolwiek mnie słyszy! Jesteśmy na południe od Leja! Niech ktoś nas wesprze! Mamy ciepłownię w zasięgu wzroku! - wołał na poły gniewnie, na poły rozpaczliwie EE.

Nikt mu nie odpowiedział i radiostacja zamarła ciszą.

W tym czasie wymęczeni Cadianie podeszli do zasięgu uściśnięcia ręki. Zajęli bez pytania pozycje, natychmiast przechodząc dwoma plutonami do obrony okrężnej.

Jedyny obecny porucznik, zamiast czapki oficerskiej noszący hełm, zarzucił nietypowy dla swojej rangi karabin laserowy na ramię podchodząc do Malrathora i zasalutował.


- Porucznik Veese melduje się na rozkaz, lordzie komisarzu! Widzę, że nie jesteśmy mu aż tak bardzo potrzebni. - rzucił, na moment kierując oczy na pobojowisko i podejście do ich pozycji, pełne trupów z Sił Obrony Planetarnej.



Quaere
mostek, Czarny Okręt, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Ardor Domitianus

Paladyn ruszył, spowity jedynie w swe poszarpane już szaty do zbrojowni, w której wcześniej pobrał broń. Dotarł na miejsce, obstawione przez szturmowców, wydających wszelkie uzbrojenie wszelkiego rodzaju technikom, sługom i każdemu praktycznie, kto się po nią zgłosił. Najpewniej połowa zbyt dobrze się nią nie potrafiła posługiwać, ale jednak była to diametralna różnica dla ich bezpieczeństwa.

Wszedł do części przeznaczonej dla Szarych Rycerzy. Oczekiwał pewien czas, widząc, iż może trzecia część jego braci pobrała pancerze i broń. Zastanawiać się jeno mógł, ilu z nich przeżyło.

W ciągu kwadransa może, w zupełnej ciszy do zbrojowni weszła jedna postać, żołnierz Piechoty Kosmicznej - jak sam Ardor. Miał na sobie pancerz wspomagany, a z pasa tródzielnego zwisał u boku bolter. Miał też wiele innego, egzotyczniejszego ekwipunku i uzbrojenia.

Zbroja jego była czarna, a naramiennik wskazywał, iż był Mrocznym Aniołem.

Stanął w milczeniu, wpierw mierząc paladyna wzrokiem, potem pochylając głowę.

- Więcej nikt nie przyjdzie...

Aleena Medalae, Artair Nidon, Borya Wolodyjovic, Orientis, Sihas Blint

Każde skierowało się na pokład dowódczy Czarnego Okrętu, zwanego mostkiem. Orientis, który był nadludzkim członkiem Adeptus Astartes, a zarazem towarzyszył inkwizytor Coirue szedł bez problemu przez rozstępujących się obecnych na mostku. Pozostali, przybyli w różnym czasie przeciskać wręcz się musieli przez ciżbę, choć i szybko siebie dostrzegli.

Kapitan był na tronie kapitańskim, przekazując do głośnika komendy, głos jego znacznie donośniejszy w ten sposób co i rusz zagłuszał niemal wszystko. Oficerowie i specjaliści przekrzykiwali się przy diagnostyce systemów okrętu, aktualizowaniu listy zabezpieczonych jego części, zliczaniu potwierdzonych zgonów, łączeniu się z różnymi sekcjami i osobistościami pokładu. Dołączyła do nich cała masa adeptów, o kablach wchodzących w czaszkę, widać było techkapłana i pułkownika szturmowców, o randze zaznaczonej jedynie trzema literami "V" na hełmie i lewym naramienniku, rozmawiających donośnie w oczekiwaniu aż im inkwizytorzy Triumwiratu poświęcą chwilę, także tutaj szturmowcy zabezpieczali chwilowo kluczowy i krytyczny obszar okrętu, który jednak uniknął demonicznego ataku, okrętowi spowiednicy błogosławili ściany sali, by chronić je przed złym i dziękczynili modlitwami samemu Imperatorowi. Nie oni jedni zresztą.

Wszyscy odczuwali zaś zmęczenie, wszechobecny po wyjściu z Osnowy ostry zapach ozonu, pot perliście skraplający się na skórze, na mostku było relatywnie ciemno mimo wszystkich źródeł światłą i szerokiego na dziesiątki metrów i wysokiego na kilku rosłych mężczyzn iluminatora, ukazującego bezmiar kosmosu.

Widać było planetę, stanowiącą tło dla miniaturowych i bardzo odległych rozbłysków światła.

Gdy Coirue zbliżała się do dyskutujących Koln i Mantamalesa, słychać było wyraźnie ich dyskusję.

- Wciąż nie ma wieści o ponad trzydziestu tysiącach załogi! Musimy ich dozbroić i tam posłać! Wezwać wsparcie od pozostałych naszych jednostek! - przytaczał Mantamales
- Nasi szturmowcy muszą nam wystarczyć. Nie ma na to czasu, Dronamraju i generałowie zaczęli lądowanie na Ultima i są uwiązani.
- To rzecz drugorzędna! Wciąż nie jesteśmy bezpieczni, okręt ma braki i nie jest zdolny do wzięcia udziału w bitwie kosmicznej!
- CO CHCESZ ABYM UCZYNIŁA?! - wydarła się na niego Patricia, której cierpliwość zniknęła zupełnie na tę chwilę, twarz jej poczerwieniała i wykrzywiła się grymasem.
- Rozkaż tym idiotom dosłać nam Gwardzistów! Zatrzymaj okręt!
- W czym problem? - ze spokojem wtrąciła się Coirue.
- 18 000 przed nami starcie kosmiczne. - wtrącił się kapitan, odrywając usta od mikrofonu, który kablem był połączony aż z rozległą aparaturą podłączoną do prawej poręczy tronu, wraz z niewielką konsolą - Dwa krążowniki uderzeniowe towarzyszących nam Astartes przeciw nieznanemu lotniskowcowi klasy Dyktator. Dorzynają go właśnie, ale skanery wykryły Ubój wchodzący do starcia.
- Chaos. - wyszeptała Coirue, sprawiając, że w najbliższym otoczeniu wszyscy umilkli.
- Cała naprzód. Ognia bez rozkazu. - dodała po chwili.
- Nie. - wtrącił Mantamales - Jakkolwiek uzbrojony by nie był okręt, przy całych sekcjach uśpionych mamy pomniejszoną siłę ognia, a jeżeli wpadnie im do głowy pomysł abordażu... - zawiesił, nie kończąc myśli.
- Nie możemy się po prostu przyglądać. - wtrąciła Koln.
- Może skonsultuj się z doradcami z Twojej świty? - zadrwił członek Ordo Xenos, a twarz inkwizytorki stężała natychmiast - Zobacz, idzie tu jeden. On akurat na oko może nie jest wybitnym strategiem, ale może powie, czy ktokolwiek jeszcze ocalał.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Haajve Sorcane, Max Vogt

Po krótkim, acz intensywnym boju wszyscy żołnierze zjechali na linie, szybko rozbiegając się pomiędzy ciałami i dobijając rannych. Cztery wejścia prowadziły tutaj. W każdym stanął jeden z Kruczej Gwardii. Jeden oddział podzielił się na cztery sekcje i dwóch Gwardzistów wsparło każdego. Bardziej przetrzebiona jednostka, która pierwsza ruszyła do walki i do której tymczasowo przynależał Vogt zebrała się pod działem, czekając na rozkazy. Podoficer w stopniu starszego sierżanta przeżegnał się za każdego z pięciu jego zabitych żołnierzy. Stali tam ocalali i sam strzelec wyborowy. Niektórzy dozbroili się w skuteczne w ciasnych korytarzach i pomieszczeniach strzelby załogi.

Po krótkiej chwili dołączyli do nich białohełmy sierżant i jakiś kolos w pomarańczowym kombinezonie technika i ze stalowym, garnkowym hełmem na głowie, z plastykową barwioną osłoną twarzy. Od razu uderzały jego rozmiary i ruchy zbliżone do towarzyszących im członków Kruczej Gwardii.

- Żołnierze, to techpiechur Haajve Sorcane, mój brat, który przebywał na okręcie. Ma najwięcej informacji o miejscu przebywania kapitana Tobiasa Py i jak widać, nie schwytali go tak bardzo jak chcieli...

Gwardziści zasalutowali przybyłemu, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, ani czego się od nich oczekuje.

- Potrzebuję jednego ochotnika, który weźmie mundur któregoś z techników. Wykorzystacie zamieszanie i spróbujecie przedostać się między załogę. Najważniejsze jest czas i zaskoczenie, będziecie mogli zbliżyć się do kapitana i być może reszty załogi i ich uwolnić. Nawet nam przebicie się zajmie więcej czasu, którego w tej walce nie mamy, poza tym stracili by go bez zwłoki.
- Sir, jeżeli mógłbym, sierżant Vogt z wami pójdzie. - skinął głową starszy sierżant oddziału - Nie jest zgranym członkiem jednostki, poza tym to snajper. Przywykł działać w dwuosobowych pododdziałach, no i skrytszy jest nawet od nas.

Dowódca Astartes skinął głową, mierząc spojrzeniem wskazanego skinieniem głowy Chykosianina. Po tym zwrócił się jednak do Sorcane'a.

- Dziwnie się czuję, wysyłając przełożonego do działania niebezpiecznego, ale nie mamy wyboru. Przygotujcie się i poprowadź go. Jeden z braci zostanie zabezpieczać korytarz, którym wyjdziecie, a reszta ruszy i zacznie nacierać, abyśmy wszędzie w okolicy wywarli na nich nacisk. Nie będą mieli nawet czasu wnikać, kto wy jesteście.[/i]

Po czym złożył ręce w znak Aquili i odwrócił, nawiązując połączenie z pilotem Jastrzębia.



krążownik uderzeniowy Rycerzy Przykładności
przedział startowy, krążownik uderzeniowy Astartes, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Axisgul

Krew dla boga krwi.
Czaszki do tronu czaszek.
Zabijaj. Bierz. Pal. ZABIJAJ! BIERZ! PAL!

Axisgul wypadł z dymu. Otaczały go trzy pospiesznie ładowane Jastrzębie Gromu i znacznie większych myśliwców klasy Furia. Ujrzał kilka sylwetek techników w szarych mundurach lub pomarańczowych kombinezonach, z ust których wyrwał się okrzyk zaskoczenia.

Oprócz tego ujrzał jednak również dwa oddziały Adeptus Astartes, którzy na chwilę się nie zawahali, już wcześniej spostrzegając, co się dzieje! Niemal dwudziestu żołnierzy piechoty Kosmicznej czekało pod najbliższym Jastrzębiem. Na widok Axisgula obaj sierżanci mechanicznie, równocześnie zakrzyknęli komendę:
- OGNIA!

Wszystkie dźwięki zniknęły w huraganie pocisków bolterowych, on zaś poczuł siłę napierających na jego kończyny, twarz, pierś, wybuchów, nie czyniących krzywdy dzięki jego pancerzowi... Jeszcze.

Póki jest trwały, póki nie znaleźli szpary.

Technicy uciekli, kilka serwitorów pozostało bezmyślnie i czekało dalej. Adeptus Astartes również stali w miejscu, w rozciągniętej tyralierze, którą zbliżali się do dymu.

Huragan pocisków z bolterów spadł na niego.




Mulciberis Albitern
katedra, monastyr-forteca Adeptus Mechanicus, system Albitern, okolice równika Loix

Febris Abomitianus

Jego ofiara skonała niemal natychmiast. W tejże chwili Febris zauważył ciekawostkę, iż osobnik był niewidoczny w Osnowie. Świadomość przyszła z czasem i wiedział, że następnym razem dostrzegając taki fenomen zdałby sobie z niego sprawę, jednak widzenie w Osnowie stało mu się tak naturalnym, a zarazem podświadomość sama siebie musiała uspokajać, że być może techkapłan swoją duszę poświęcił dla zachowania w maszynie mózgu.

Pochylił się nad ciałem, gdy przyszło mu do głowy, że może spogląda na, jeżeli o głowę chodzi, skórę zdartą z ofiary w wieży astropatów, o której wspomniał Legionista. Szybko jednak okazało się, że maska gazowa była nieprzypadkowa - twarz w całości była ludzka, przynajmniej z zewnątrz. Ciało uginało się pod naciskiem zakutego w wiecznie korodujące adamantium palca.

Przyjrzał się wówczas mechanicznym wnętrznościom oponenta. Co jak co, ale nie miał sobie wielu równych jeżeli o bebechy chodzi. Widok zaś był bardzo zajmujący.

Maszyna wydawała się skonstruowana z ciemnego metalu będącego na granicy bycia metalem właśnie i jakimś twardym kamieniem szlachetnym. Wtem spostrzegł pomiędzy elementami mechanizmów zbyt skonstruowanych dla niego - i jak na jego oko, dla kogokolwiek z Mechanicus - w sztucznym kręgosłupie pęk nerwów, biegnących wzdłuż ciała.

Człowiek czy maszyna?

Samo pytanie rozwiewało wszelkie wątpliwości, choć miał i kilka innych poszlak.

Podszedł z kolei do ołtarza. W jego płycie istniało wiele punktów obramowanych szparą, kwadratowym wgłębieniem okalającym runę, środek zaś stanowił ekran. Ołtarz był jakiegoś rodzaju cogitatorem podłączonym do...?

Obecnie jednak monitor był uśpiony i martwy. Próba uruchomienia silnika logicznego runą Przyzwania (Ducha Maszyny) nie wywarła jakiegokolwiek skutku.

- Lądowisko jest nasze. - usłyszał od strony wejścia głos Legionisty, który zbliżył się niesłyszalnie, choć jego nadejście było dla Abominatiusa całkiem w Osnowie widoczne.
- Jakieś odkrycia?



Furiacor
mostek, krążownik klasy Ubój, system Albitern, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Krążownik klasy Ubój zwolnił znacznie i ukazał się przez kopułę w całej okazałości.

Sześciokilometrowy behemot dorównywał wielkością Zbawiennego i przerastał nieco oba krążowniki uderzeniowe. Choć nie posiadał ani wzmocnionego dziobu, ani wyrzutni torped - standardu każdej imperialnej jednostki - absolutnie żadna lojalistyczna jednostka poza pancernikiem klasy Odwet nie przewyższał go burtową siłą ognia na krótkie i średnie dystanse.

Wahadłowiec zbliżył się do niewielkiej zatoki startowej, która nie dorównywała przedziałom startowym, w jakie wyposażone był Zbawienny czy nawet krążowniki uderzeniowe Astartes, jednakże wystarczyła do podjęcia kilkunastu niewielkich jednostek. Aquila zagłębiła się w czeluści w podbrzuszu Furciacora i po chwili osiadła na stalowej płycie lądownika. Widział także, że otacza ich może dziesięć niewielkich, kilkuosobowych czarnych lądowników, przypominających adamantowe... kolce. Wielkie kolce wyposażone w silniki manewrowe i silnik główny, o wzmocnionym trzonie. Trzon zaś miał kilka wgłębień okalających go dookoła, wąskich szpar stanowiących okręgi. Najwyraźniej niewielka jednostka desantowa została zaprojektowana by wbić się w okręt wroga a następnie, zależnie od uzyskanej głębokości, odczepić odpowiednią część trzonu i przedostać się na pokład. Zabrani zostać mają inną metodą. Wokół każdego wahadłowca szturmowego czekało dwóch, trzech Władców sprawdzając broń i czekając na rozkaz.

Pilot otworzył rampę. Gdy Strateg zszedł na pokład Furiacora, czekał już na nich oddział Widm. Chwilę później do Stratega dołączył blady oficer ze Zbawiennego o obliczu równie nieruchomym co maski żołnierzy Władców. Dwóch z nich ruszyło w stronę kokpitu by wydobyć stamtąd pilota, który pozostał na miejscu sparaliżowany paniką i zastanawiający się zapewne, co zrobił i gdzie trafił.

Przetrwanie ma swoją cenę.

- Kapitan Sietche życzy sobie towarzysza na mostku, sir, gdy już zdecydujecie, co z nimi zrobić. - skłonił się dowódca oddziału, o masce przystrojonej kilkunastoma metalowymi kolcami i zadziorami biegnącymi za głowę.

Później doszli spokojnie na mostek.

Przy ekranach taktycznych, wskazujących tym razem obracające się, holograficzne modele biorących udział w starciu krążowników z wyświetlaną charakterystyką danych wynikających z konstrukcji, zebranych przez czujniki i domniemanych przez silniki logiczne stali Aslyth z członkiem Mrocznych Mechanicus, w milczeniu analizując sytuację.

Nihl zaś był w swym żywiole.

- Szpony Zgrozy osiągnęły cel?
- Potwierdzenie ze wszystkich kapsuł, panie! - zawołał jeden z oficerów przy konsoli, nadzorujący tylko i wyłącznie łączność i przesyłane informacje o stanie technicznym wspomnianych.
- Sternik dwadzieścia, minus dwadzieścia pięć! - wydał pełnym siły głosem kapitan, nakazując delikatny skręt w prawo i obniżenie dziobu bez operowania konkretnym wektorem.
- Tak jest, panie!
- Wyłączyć wszystkie silniki manewrowe po zakończeniu zwrotu! Wstrzymać ogień, dopóki artylerzyści rufowi obu burt nie potwierdzą wejścia w kąt minimalny strzału! Baterie dziobowe na sterburtę! Blokować na celu! - po czym odwrócił się na tronie do Stratega, bez powitania przechodząc do wyjaśnień jak gdyby psionik nigdy nie opuścił pokładu dowódczego.

- Przewidziałem ich trasę, są ograniczeni przez bezwładność statków i chęć odniesienia zwycięstwa. Wejdziemy gładko między nich i wykorzystamy każdą broń Furiacora na obu burtach przeciw nim, koncentrując się na jednostce Kruczej Gwardii. Posłałem Szpony Lęku na Rycerzy Przykładności, jeżeli posiadasz jakiekolwiek informacje o nich, chętnie wysłucham. Gdy słabsza salwa pozbawi ich śmiesznej tarczy, łodzie szturmowe wkroczą do akcji, jak też oddział teleportacyjny. Ten jeden statek nie opuści walki, zaś większość Piechoty Kosmicznej z jednostki Kruczej Gwardii jest na Zbawiennym. O ile ich odgonimy, zgnieciemy ten okaleczony wrak, jaki został po lotniskowcu.

Przerwał na chwilę, koncentrując czarne oczy na Strategu w zadumie.

- Kapitanowie blokady zmierzają tutaj, by włączyć się do walki. Wkrótce będą tu Imperialni. Jeżeli ucieknę, blokada nie będzie miała jak wygrać, lecz jeśli zwyciężymy... Nawet eskortowiec nie ucieknie Furiacorowi. - przerwał ponownie, przez chwilę stukając opancerzonymi palcami o poręcz bazaltowego tronu.

- Powiedz słowo, a rozegramy wojnę o ten system w ciągu najbliższych godzin.

Stalowy 05-12-2011 23:17

Haajve Sorcane, Max Vogt

Sorcane skinął głową i złożył dłonie w zębatkę w odpowiedzi na gest swego brata.
Zbrojmistrz wyłowił wzrokiem wskazanego gwardzistę. Snajper... ciekawe jak on się dostał tutaj do oddziałów abordażowych. A z resztą. Czy to ważne? Ważne że będzie miał teraz towarzysza... i może chwilę odpocząć.
- Sierżancie Vogt. - rzekł kładąc łapsko na ramieniu żołnierza - Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować. Na czas tego zadania masz mnie traktować jakbym był twoim kolegą z oddziału, a póki co nie stój jak słup soli... Wybierz sobie coś do przebrania i dozbrój się w odpowiednie narzędzia. Ja muszę na chwilę odejść i się podładować. Jakieś pytania?
Ochotnik posłał zabójcze spojrzenie starszemu sierżantowi. Świetnie, misja na tyłach wroga... Ale czy on wyglądał na cholernego samobójcę? Był snajperem, nie jakimś komandosem.
- Techpiechurze Sorcane, ciekaw jestem jak mamy przejść przez linie wroga.
- Ależ to proste. Zedrzyj ciuch z któregoś z poległych - Haajve bez skrępowania pokazał ręką po pobojowisku - Prosta mistyfikacja. Na pewno nie nabiorą się na fortel z rannym więc zwyczajnie wmówi się heretykom, że uciekamy przed natarciem... Wybierz najlepiej jeden z tych kombinezonów żaroodpornych - wskazał trupy inżynierów - Jeżeli na barykadzie będzie gorąco, cóż... spróbuję zdetonować ich zapasy paliwa do miotaczy ognia.. o ile będą je na barykadzie mieli. Naszym zadaniem jest dostać się na pokład medyczny. Mam tylko nadzieję, że unikniemy konieczności przedzierania się przez tunele serwisowe... nie znając planów okrętu możemy się tam łatwo pogubić.
- Dobra, niech będzie, ale widzę pewną lukę w twoim planie. Nie wyglądasz na technika. Wiesz, jesteś trochę wyrośnięty...
- Żaden problem. Ten kombinezon co mam jest od techników pracujących przy kadziach z odpadami. Na mrocznych pokładach toleruje się lekkie mutacje, póki załoganci pracują tak jak należy. Z resztą... To jest statek heretyków, prawda? Nikt też nie widział Kosmicznego Marine bez pancerza wspomaganego.
Max zastanowił się chwilę. Czy widział Marine bez pancerza? Niby był na ich statku, ale jakoś nie miał okazji. Może ich w ogóle nie zdejmują?
- Nie mogę nie przyznać ci racji.
Haajve tylko skinął głową.
- W porządku. Wybierz coś do przebrania.
Techpiechur odszedł powolnym krokiem i przystanął przy jednym z paneli. Zlustrował urządzenie po czym zdjął rękawice od kombinezonu ukazując swoje dłonie... jedną naturalną o prawie białej skórze z dziwnymi czarnymi tatuażami, drugą cybernetyczną, obie sporo większe niż ludzkie. Uniósł dłonie nad konsolę i zaczął cicho intonować. Elektuaże zaczęły się powoli rozjaśniać opalizująco przez ciemnoniebieski, aż do prawie białego, kiedy techkapłan położył dłonie na urządzeniu z którego zaczął czerpać moc do napełnienia swojej cewki potentia. Iskry i łuki elektryczne zaczęły przeskakiwać z urządzenia na elektuaże.
- Duchu Maszyny. Udziel mi swej czystej mocy. Wspomóż mnie w mojej misji ku chwale Wszechsjasza.
Zakończywszy rytuał Sorcane skłonił się lekko przed konsolą. Pozbył się dodatkowych strzelb, zostawił sobie jedną i przyszykował sobie zapas amunicji. Potem ruszył z powrotem do swojego nowego towarzysza ładując strzelbę śrutem podśpiewując przy tym.

Kto chce niechaj słucha,
A kto nie chce niech nie słucha
Tak jak balsam są dla ucha
Gwiezdne opowieści

W Agripinie moc jest przygód
Ciągle bój czy wojna jaka
Chaosycie w mordę przywal
Lub wsadź w gacie kraka

Załadował i odbezpieczył strzelbę z głośnym satysfakcjonującym trzaskiem.
- Gotów?
- Jasne - odparł Max. W czasie gdy techpiechur odprawiał jakieś rytuały snajper przygotowywał się do misji na swój sposób. Z jednego z martwych inżynierów ściągnął kombinezon, w miarę niezakrwawiony i mniej więcej pasujący. Mniej więcej, trochę ciasny był, ale dało się chodzić. Do jego zalet należała ognioodporność i w sumie nic po za tym.
- Pamiętaj o hełmie... i lepiej nie targaj ze sobą karabinu laserowego... jako inżynier bardziej będzie ci pasować pistolet albo strzelba.
- Naprawdę? - Sierżant uniósł brew, niby to w zdziwieniu. Nie lubił gdy traktowano go jak idiotę... Ale najwidoczniej Kosmiczna Piechota była przekonana, że wszyscy którzy nie przeszli morderczego trenningu są kompletnymi sierotami niepotrafiącymi sobie poradzić na polu walki.
Sorcane wskazał jednego z zabitych inżynierów. Tego który miał nogę rozoraną łomem.
- Spytaj tego tam.
- Mhmmm - snajper zgarnął jeden z hełmów (całkiem niezły pomysł - nie będzie widać jego mechanicznego oka) oraz wymienił karabin na strzelbę. Miał nadzieję, że nie będzie musiał jej używać, zbyt blisko trzeba się było znaleźć wroga. - Dobra, chodźmy.
Kruk tylko skinął głową i ruszył do jednego z wyjściowych korytarzy przy którym stróżował jeden z jego Braci.

Seachmall 06-12-2011 19:15

Strateg spojrzał na oficera i pilota. Uśmiechnął się delikatnie.
-Zostawcie ich, pilot może zostać ze swoją maszyną, natomiast pan Hirrenstein pójdzie ze mną. -spojrzał na oficera - Armia, którą dowodziłem już nie istnieje, przyda mi się oficer z pańskim doświadczeniem i zdolnością szybkiego myślenia. Nie czekając na odpowiedź Strateg ruszył za grupą Astartes, która ich przywitała, do kapitana Siethe.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się ekranom i obserwował machinę wojenną kapitana. Kiedy ten zadał swoje pytania Strateg uniósł swoją laskę do pozycji poziomej. Ponownie zmieniła się w szachownicę, wykonał na niej kilka ruchów królową, zbijając nią dwa gońce a następnie zbliżające się pionki, w przeciągu kilku ruchów po stronie przeciwnika został tylko król. Najwyraźniej niezadowolony z wyniku, cofnął się do swego pierwszego ruchu królową, usuwając gońce, ale następnie odsunął się od pionków. Zapowiadało się jakby gra mogłaby się toczyć jeszcze wiele tur.
-Egzemplariusze specjalizują się w abordażu, powinniście się przygotować na taką ewentualność kiedy znajdziecie się między ich statkiem a statkiem Kruczej Gwardii.
Natomiast jeżeli mogę mieć prośbę kapitanie, jak najbardziej usuń swoich lojalistycznych braci z tego systemu, ale następnie oddal się. Jeżeli zbyt szybko przejmiemy ten system Imperium może przysłać siły odbijające zanim robimy to po co tu przybyliśmy. - spojrzał na Lystrę zastanawiając się przez chwilę nad czymś -Martwi mnie jeszcze ten Czarny Statek, który pojawił się w systemie. Czy on dołączy do batalii?

Nihl uśmiechnął się uśmiechem człowieka zaspokojonego fizycznie.
- Gdyby nie Zbawienny zrobiłbym wszystko, by umożliwić im abordaż, choćby i równoczesny. Niewolniku! - skierował się do jednego z bladoskórych oficerów przy konsolach - Pozycja i odległość Czarnego Okrętu, tylko względna.
- Bez zmian panie, błąd pomiarowy 210. - odparł spokojnym tonem mężczyzna.

Tym razem Nihl się zastanowił.
- To bez sensu. Mają porównywalną z nami siłę ognia. Mamy więcej czasu, czy mniej czasu na wykończenie wroga?
- Sir, krążownik Kruczej Gwardii dokonuje ostrego zwrotu. - ludzki adiutant Nihla wskazał na ekran taktyczny.
- Będą próbowali ostrzału całą burtą od naszej rufy. Tarcze powinny wytrzymać.
- Wszystko jedno. - skomentował swoim sztucznym głosem techkapłan-renegat. - Gdy przybędzie reszta okrętów blokady, nie będzie to miało znaczenia.

- Strategu... - ponownie zaczął kapitan, analizując wyświetloną sytuację. - Kiedy już skończymy z jednostką Egzemplariuszy... Zabierać się za drugi krążownik uderzeniowy, czy kończyć Zbawiennego? Jeżeli Czarny Okręt wejdzie do walki, możemy wygrać, ale ja wolę pewne zwycięstwa niż pojedynek nożowników, z całym szacunkiem dla moich podwładnych. - komentarz Sietche’a spotkał się ze szczerym rechotem Aslytha, który również odwrócił się do potężniejszego odeń psionika.

Strateg przyglądał się przez chwilę szachownicy, jeden z pionków zmienił przynależność z czarnej na białą. Przez chwilę nic nie uległo zmianie, nagle korona z Króla znikła.
-Zniszczcie Zbawiennego, jeżeli oni wyjawią jakieś informacje wrogowi... do tego kilku Egzemplariuszy już jest na pokładzie.- spojrzał na nowo przybyły pionek na szachownicy. Spodziewał silniejszej figury niż się pojawiła.
-Kapitanie, czy jet jakaś metoda na sprawdzenie stanu Czarnego Statku? Moje zmysły go czują, ale nie są aż tak wyostrzone, abym widział więcej. Macie Nawigatora, lub coś o podobnej mocy?- spojrzał na Nihila- Jedyna batalia godna uwagi to ta, którą na pewno wygrasz.
- Nasz astropata nie stwierdził w ogóle OBECNOŚCI astropaty na ich okręcie. - wyręczył kapitana Aslyth - Upewniłem się co do tego, że się nie pomylił. Najbardziej niespotykane.
Strateg zamyślił się chwilę patrząc na szachownicę.
-Może to oznaczać, że są osłabieni. Tak czy inaczej zignorujmy ich na razie i zajmijmy się tą batalią przed nami... chociaż. - Strateg zadrżał - Nie, Czarny Statek nie stanowi raczej zagrożenia.- zamyślił się ponownie nad szachownicą -Jednak kapitanie. Proponuje jednak zajęciem się Kruczej Gwardii po Egzemplariuszach, rzucili nam wyzwanie, a jest
szansa, że Zbawienny jest do ocalenia.
- Zrobię, co się da. Czas działa jeszcze przez chwilę na naszą korzyść. - pancerny palec wcisnął oznaczony runą przycisk na oparciu tronu kapitańskiego - czterdzieści pięć w lewo. Informować mnie o wykonaniu zadanego zwrotu. - przerwał i cały tron odwrócił się przodem do Stratega, spojrzenie kapitana zaś wyrażało zdziwienie, mimo ich czerni i kamiennej twarzy.
- Dlaczego sądzisz, że Czarny Okręt nie stanowi zagrożenia?
-Powiedzmy, że posiadam informatorów wewnątrz Osnowy. Ostrzegli mnie o krążownikach i Czarnym Okręcie, ale stwierdzili, że nie będzie stanowił problemu. Brak Astropaty po opuszczeni Osnowy może oznaczać trzy rzeczy: 1. Nigdy go nie mieli, co jest równie niedorzeczne jak nie posiadanie Nawigatora. 2. Był bunt wśród załogi i Atropata był ofiarą. 3. Doszło do innego “nieszczęścia”, które kosztowało Astropatę życie. Dwie ostatnie możliwości oznaczają, że ich siły musiały ucierpieć, a więc mogą mieć wątpliwości czy przetrwają wtrącenie się do tej batalii.

Nihl Sietche wstał, patrząc przez chwilę na Stratega i jakby oceniając jego prawdomówność. W końcu na jego twarz wypełzł jeden z najbardziej diabelskich uśmiechów, jakie Strateg w swoim długim życiu widział. Nie był to przebłysk geniuszu dowódcy, który opracował niesamowity plan, nie była to też satysfakcja człowieka potężnego, który zwielokrotnił swoją moc.
Bardziej przypominało to gwałciciela, który dopadł swoją ofiarę bezbronną, daleko od cywilizacji. Błyskawicznie kapitan okrętu aktywował ponownie runą makrofon.
- Zmienić kierunek, podaję w stopniach, 160-minus 30-25, prowadzić ostrzał, do wszystkich kapsuł - dokonać sabotażu, zmiana celów: spowolnienie wroga, maszynownia, generatory, silniki, mostek, układy sterujące. Dryfować. Odbierzemy was wycofując się w stronę Loix. Maszynownia, po zakończeniu zwrotu cała naprzód.

Mimo spokojnego tonu, Astartes był podekscytowany. Emanował żądzą krwi. Podszedł do stołu taktycznego, uważnie obserwując zmianę położenia Furiacora.

- Jeżeli widzicie luki, w moim planie, czas je zrewidować Strategu, ale zapewniam, że poza może Pożeraczami Światów posiadam najzdolniejszą w zdobywaniu okrętów załogę, jaką widziała galaktyka.

-Luka numer jeden: Opierasz sukces swego planu na moim spostrzeżeniu nie popartym faktami. Luka numer dwa: rzucasz się na wroga nie wiedząc jaka jest jego faktyczna sytuacja. Luka numer trzy: zostawiasz swoich ludzi z tyłu, gdzie mogą zostać złapani. Luka numer cztery: Krucza Gwardia przymierza się, aby w nas strzelać a ty, bądź co bądź, pokazujesz im swój zad i silniki. Na razie to chyba pierwsze rzeczy jakie mi przychodzą do głowy.

- Jeżeli twoje spostrzeżenie jest fałszywe, poinformujesz mnie teraz aby uniknąć bolesnej śmierci z rąk naszych wrogów. - zauważył kapitan - Co do pozostałych, jestem gotów zaryzykować. W najgorszym wypadku pozostawią Zbawiennego, dając im szansę na wycofanie się do najbliższej jednostki blokady. Poinformuję zbliżających się kapitanów, aby nie ważyli się otworzyć ognia. Nie chcielibyście sami zdobywać informacji z okrętu flagowego naszego wroga...?
Strateg spokojnie spojrzał kapitanowi Siethe w oczy.
-Nie wiem czy moje spostrzeżenie jest fałszywe. Brak Astropaty nasuwa tylko takie możliwości, no jeszcze jest możliwe, że okazał się zdrajcą i został stracony za to, ale... nie wiem nigdy nie widziałem Astropaty zdrajcy z Czarnego Okrętu. To twój statek lordzie Nihil. Co do informacji, jedyną osobą, która by coś wiedziała to kapitan i inkwizytor. Pierwszy najpewniej się zastrzeli kiedy wejdziemy na mostek, a drugi... jestem nie najgorszy w torturach, ale słyszałem, że ci co dowodzą tymi statkami są do złamania tylko przez Mroczne Eldary, lub najzajadlejszych Slaaneshytów o ile on też nie odbierze sobie życia.
- Naprawdę, Strategu, rozumiem, że planowanie to twój najprzedniejszy plan, ale widzę na własne oczy... - rzekł Nihl, podchodząc i zdejmując z niej białą damę - ...że możesz władać umysłami w równym stopniu co my władamy ich strachem, bez potrzeby dla bólu. My zaś możemy przegrać gońca za trzymaną przeze mnie figurę bazując na prawdziwości twych wieści i ich zachowaniu. Nie wart ten bój uwagi tylko dlatego, że zwycięstwo nie jest pewne?
Strateg patrzył przez chwilę na białą damę, i na resztę swej szachownicy. Widział oczami swego umysłu możliwości, akcje, reakcje. Szachownica zaczęła się zmieniać, momentalnie doszło kolejne pole szachowe z własnym zestawem szachów o innych kolorach niż te wcześniej, później kolejne przecinające pod kątem oba pola i kolejne będące poza tymi trzema, na tym znajdował się pojedynczy czerwony król.
-Dobrze. Jest to gra warta ryzyka, przyznam. Rozumiem kapitanie, że zechcesz zachować królową dla siebie?- spojrzał na trzymaną przez kapitana figurę.
Władca Nocy obejrzał dokładnie figurę, po czym odstawił ją na szachownicę.
- Nawigatorzy mają własną grę, rozgrywającą się w trzech wymiarach i pomagającą zrozumieć absurdalne wzorce Osnowy. Pewnej chwili tej wojny stoczymy w niej potyczkę o coś... ważnego i spornego dla nas dwu. Umowa...? - nie czekając na odpowiedź, wrócił na tron i ponownie spojrzał na ekran taktyczny.
Szachownica powróciła do swojej oryginalnej formy, Strateg nie był pewny czy Nihil zignorował to co zobaczył, czy po prostu tego nie pojął.
-Stoi. Gdzie planujesz rozpocząć abordaż?- spojrzał na ekran taktyczny, przy którym stał kapitan Władców Nocy.
Nihl przez chwilę milczał, obserwując zmieniającą się sytuację na ekranie taktycznym. W końcu widocznym było, że wrogi okręt, do którego się zbliżają, wykonuje skręt by mieć wroga od strony burty.
- Myślę, że spróbujemy ich staranować i unieruchomić promieniami ciągnikowymi. Moi podkomendni mogą spokojnie spacerować po ich poszyciu w poszukiwaniu wejścia... Istnieje też kilka... przejść w sekcjach dziobowych. Furiacor ucierpi na tym, ale to najszybsza metoda. Pytaniem jest, tym samym, które zadałem Axisgulowi Pożeraczowi... czy zechcesz dołączyć do grupy abordażującej? Tutaj nie będziemy się bawić w sabotaż, chcemy wyciąć lub pochwycić całą załogę.
Strateg zastanowił się chwilę, szachownica ponownie zmieniła się w jego laskę. Taktyk spojrzał na Lystrę, niema wymiana zdań potrwała chwilę.
-Nie jestem Khornitą, aby czuć radość z rozlewu krwi. Jednak sądzę, że moja obecność może pomóc twym ludziom. Mam tylko jedną sugestię, poślij kogoś do generatorów. Nie jeden raz straciłem ludzi bo załoga wolała wysadzić się w powietrze.
- Mam nawet pewien pomysł. Moi podwładni w pancerzach terminatorskich wciąż czekają, nie mogąc się doczekać zadania. Istotna uwaga. - skinął głową w uznaniu Sietche. - Jeszcze przywykniesz do tego typu bitew.
Strateg zaśmiał się delikatnie.
-Osobiście wolę bitwy na powierzchni. Krzyki ludzi, ryk maszyn, zapach prochu, ozonu, krwi, potu, strachu, nadziei, braterstwa, nienawiści. To... - pokazał ręką na ekran taktyczny- jest zbyt syntetyczne dla mnie. Zniszczyć wroga nigdy nie widząc strachu w jego oczach. Podejrzewam, że dlatego wynaleziono abordaż.

- Więc wolisz pławić się w strachu...? - zapytał nagle Aslyth, a jego sykliwy i przepełniony perfidią głos wydawał się tym razem bardziej niż zwykle insynuować, że rozmówca zostanie oceniony na podstawie odpowiedzi, a oceniający nie ma skrupułów w postępowaniu z tymi, którzy nie przejdą jego testu, jakkolwiek nierealną groźbą by to było w relacji akurat tych dwóch psioników.
-Strachu? Czuję się urażony, że insynuujesz, że ograniczam się do jednej emocji. Ja pławię się w bitwie, oddycham wojną, kocham wojnę. Kocham ofensywę, kocham defensywę, kocham odwrót, kocham kontratak, kocham huk dział, kocham krzyk agonii rannych, kocham wygrywać i uczę się z przegranych.- spojrzał na Aslytha - I proszę nie próbuj nazywać Khornitą, moim ostatecznym marzeniem było wygrać bitwę bez strat po żadnej ze stron.
- Co za zwycięstwo z braku strat? Możesz wziąć jeńców, ale ostatecznie, musisz zniszczyć ideologię: w umyśle lub w ciele!
-Co za zwycięstwo? Zniszczyć ideologię? Co ty gadasz? Jeżeli wygram a nikt nie zginął oznacza to jedno. Moja taktyka była idealna. Dokonałem ruchów, które doprowadziły do przegranej wroga bez oddania jednego strzału. - uśmiechnął się- Nie jesteś żołnierzem Aslyth, nie prawdziwym. Nie wiesz jak to jest być śmiertelnikiem i modlić się przed każdą bitwą, aby twoi przeciwnicy nie zabili ciebie. Ja wiem i dlatego chciałem, ciągle chcę tego dokonać. Bitwa bez strat, żaden pocisk nie opuści żadnej lufy, a i tak wygram. To będzie wspaniałe.
- W moim mniemaniu, zwycięstwo ostateczne to takie, które nie kosztuje ciebie, zwiększa twoją potęgę i co najważniejsze, sprawia, że twój wróg nigdy nie będzie w stanie wystąpić przeciwko tobie. Osiągnąć je możesz, gdy nie wie, że walczy; gdy jego wrogiem jest własny strach i wyobrażenia o tobie. Możesz w ten sposób wygrywać przez millenia i gdyby nie była to hipoteza równie teoretyczna co twoja, tylko tak walczyłby nasz Legion. - kontrargumentował czarnoksiężnik, opierając się na przyozdobionym ornamentyką śmierci kosturze i kierując spojrzenie na szachownicę.
- Białe tracą króla... raz na wszystkie partie.
-Zwycięstwo ostateczne?Coś takiego nie istnieje, nawet jeżeli zabijesz wszystkich wrogów, wszystkich neutralnych , to zostaną twoi sojusznicy, którzy zmienią się we wrogów z braku kogoś do walczenia z nim. - Strateg uśmiechnął się delikatnie - Jeżeli zabijesz i ich to w końcu sam staniesz się swoim wrogiem. I nie rozumiesz czegoś czarnoksiężniku, ja nie chcę prowadzić wojny, w której nikt nie zginie. Chcę wygrać tylko jedną bitwę w ten sposób. Jeden jedyny raz, zmierzyć się z równym sobie przeciwnikiem i dokonać Szach- Matu bez straty żadnego pionka ani czarnego, ani białego. Czy to dużo?
- Nie wiem. A dokonałeś tego? - zaśmiał się czarnoksiężnik. - Nie jestem żołnierzem, ale nie próbuj nawet insynuować, że zapomniałem jak to jest być śmiertelnikiem. Życzę ci szczęścia w twoim dążeniu i żałuję wielce, że taki umysł podąża za takimi wysublimowanymi, niecelowymi i idealistycznymi marzeniami. Dziwi mnie, że potrzebujesz upewniać się co do własnego geniuszu. Może czas, abyś zgromadził dookoła siebie armię, wierną tylko tobie, która by to miała za zadanie zaraz po zwyciężaniu... kogokolwiek ci kaprys wskaże.
Strateg spojrzał na swoją laskę i westchnął.
-Tylko na szachownicy, ale jest to jak najbardziej możliwe. Trudne, ale możliwe. Jedno marzenie, nie czyni mnie słabszym czy gorszym.Ty nie masz małego pobocznego celu, którego spełnienie wywołałoby śmiech za każdym razem gdy o tym pomyślisz? Nie chciałbyś poznać tajemnic Czarnej Biblioteki, albo wielkiego planu Tzeentcha? Każdy ma jakąś aspirację, której wykonanie sprawiłoby, że ta rzeczywistość nie byłaby taka...no jaka jest. - spojrzał na czarnoksiężnika -Jestem w pełni świadom swego geniuszu, ale chce poznać jego granice, ale jeżeli je ujrzę to chcę je pokonać. Ale to jednak coś na czas po tej misji.
- Znam waszą obsesję, Czcicieli Intryganta, dotyczącą Czarnej Biblioteki. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, jest czymś innym niż się nam wszystkim wydaje i to wy dążycie bardziej do tego, co chcecie spostrzec! - intonacja wyrazów sprawiała wrażenie, że czarnoksiężnik chyba byłby zapluł siebie i swojego rozmówcę, gdyby nie hełm, przemawiał albo z pasją, albo z szaleństwem - Dlatego właśnie małe, poboczne cele, które słabi tego świata, są tak niebezpieczne. Twoje dążenie, gdy dojrzysz, że może się urzeczywistnić, może cię kiedyś kosztować zwycięstwo.
-Och, oszczędź mi ględzenia, jak to ty mnie znasz. Gówno o mnie wiesz i o moich ambicjach najwyraźniej. Czarna Biblioteka to cel Ahrimana, mnie nie mogłaby ona mniej obchodzić.
- Ahriman zaś cieszy się niełaską, zupełnie jak ty... - zarechotał ponownie czarnoksiężnik. - Doprawdy, muszę przyznać, że jesteś chyba najciekawszym wyborem Niszczyciela, choć moi bracia zdają się ciebie lekceważyć w większyFm stopniu niż kapitan.
Strateg uniósł brew, ale nie skomentował pierwszego zdania czarnoksiężnika.
-Lekceważenie jest częstą reakcją na mnie. - teatralnie rozłożył ręce, ukazując całą swoją formę - Wyglądam prawie jak typowy Gwardzista i tu leży moja przewaga.
- Nie tylko wyglądasz... - dwuznacznie skomentował Aslyth, lecz w tym momencie odwrócił się do nich Nihl.
- Powinniście się obaj przygotować. Być może moglibyście dostać się bezpośrednio na mostek wroga. Przynajmniej mniej rzucający się w oczy... - przypomniał im prezentowany wcześniej przez Stratega kamuflaż.
- Natarcie będzie miało za zadanie przede wszystkim oczyszczenie generatorium i da nam trochę czasu. Martwię się, czy w ogniu walki nie zginie nikt istotny.
Strateg uśmiechnął się i spojrzał na Nihla.
-Ja już jestem gotowy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172