lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

-2- 28-08-2011 02:46

Mściwy Duch/Furiacor
Oko Grozy, ukryta fałda czasu/Oko Grozy, uskok Stołpu

Wybrańcy

- Nie, tak, tak, nie i tak sądzę. - głos czarnoksiężnika Czarnego Legionu był niewiele więcej niż ostrym szeptem. Już wcześniej z nim rozmawiając dostrzegli, że głównym zaburzeniem nabytym przez dziesięć tysięcy lat - poza gargantuicznym ego i przewyższającą je ambicją - była nieustanna żądza wikłania się w drobne gry słowne, choćby na chwilę oddalające jego myśli od służby Abbadonowi. Szedł powoli, bezdźwięcznie, podobnie jak oni wszyscy. Nadludzkie zmysły Sabathiel były w niewielkim stopniu upośledzone, ale pozostali nie mieli wątpliwości, że okręt żywi się zmysłami tych na pokładzie.

Na końcu zostaje tylko gniew, czego przykładem zdawali się być członkowie Czarnego Legionu.
- Jeżeli jesteście przesądni, powinniście wiedzieć, że tym korytarzem podążał sam Światły zarżnąć... - wstrzymał się na chwilę, po czym zaczął odpowiadać na wcześniej zadane pytania, nie odwracając się do ich czwórki.

- Wasza czwórka ma nadzorować i upewnić się co do wykonania zadania, nie informując waszych watażków o niczym do czasu dostarczenia Niszczycielowi czegokolwiek od was zażądał. Będziecie się przemieszczać na pokładzie Furiacora, krążownika Władców Nocy. Kapitan Nihl Sietsche będzie do Waszej dyspozycji jak długo nie będziecie go prowokować... - przerwał, podkreślając ostatnie zdanie. - Na miejscu czekać będzie urządzająca blokadę zasłona dymna w postaci czterech zdradzieckich kapitanów, każdy dowodzący Imperialnym krążownikiem, oraz niewielkie wsparcie piratów. To nie jest wiele, ale jeżeli nie dacie się zlokalizować, powinni powstrzymać dowolną natychmiastową responsę... drugiej fali wroga nie będzie. - wyszli z długiego korytarza do pomieszczenia o sklepieniu niknącym w górze w obłoku, który nie był złożony z fizycznej materii. Przed nimi znajdowały się konsolety ze spaczniomaszynerią lokalizacyjną, transmisyjną i same panele teleportacyjne w formie pozłacanych kręgów o średnicy dostatecznie dużej, by ulokował się w jednym cały oddział. Zaraphiston wskazał jedną z nich. zaś dowódca wybrańców podszedł poinstruować sługę - zwykłego człowieka w szarym mundurze marynarki, wydającego się całkiem zwykłym oficerem floty gdyby nie czworo oczu i emblematy Mrocznych Bogów oraz Legionu. Wnet serwitorzy, niewolnicy i mutanci - Upadli i Potępieni - ukończyli rozpoczętą wcześniej konfigurację teleportera.

- Napotkacie niezliczone rzesze regimentów Sił Obrony Planetarnej. W układzie znajduje się też cała kompania Mrocznych Aniołów, w stolicy, odcięci od zaopatrzenia orbitalnego i przygwożdżeni bombardowaniem. Imperium wysłało na pewno siły szybkiego reagowania, ale nie będą zbyt liczne. Wróg ma jednak pełną kontrolę i przewagę pod każdym względem... Nie obchodzi mnie, czy będziecie cisi. - wskazał Legionistę Alpha - Jeżeli uznacie to za metodę, działajcie w ten sposób. Nie obrażę się, jeżeli podbijecie ten system, a nawet podzielicie je na własne rekreacyjne królestwa. Macie wykonać polecenia lorda Abbadona. Nic więcej, nic mniej. Nie liczcie na cichych sojuszników z naszej strony, może macie własnych. Cały segment jest opanowany przez naszych agentów... - kontynuował wyzywające spojrzenie zza krwistoczerwonych, emanujących mdłą poświatą wizjerów, po czym zerknął na Febrisa, nakazując gestem się im ustawić.

- Nie liczcie na sojuszników. Za to pionków i okazji powinniście mieć pod dostatkiem. Niech wam bogowie sprzyjają... - skinął głową czterookiemu oficerowi, który przejechał dłonią po łysej głowie, zmawiając jakieś pełne szaleńczego bełkotu dziękczynienie.

Poczuli usychanie. Obaj Nadludzie wielokrotnie mieli do czynienia z teleporterami, zwłaszcza Alpharius. W pewnym momencie wszystko ucichło. Momentalnie tracili czucie w każdej cząstce ciała pozostając z samym pulsującym doznaniem w okolicy skroni i zupełnej ciemności.

Pojawili się jak zniknęli - równocześnie, dzięki swoim darom, mutacji, implantom i łasce bogów delikatnie odczuwając skutki przeniesienia. Było to jak doznanie nagłego hamowania na niewielkim odcinku, jakby z wielkiego pędu w pustce nagle zmuszeni byli stanąć na nogach, zwalniając z niewyobrażalnej prędkości do znieruchomienia na przestrzeni milimetrów. Odczuwali zdrętwienie, jakby demoniczna i ludzka krew po raz pierwszy krążyła po ich żyłach.

Teleporter po drugiej stronie do złudzenia przypominał arenę.

Podpowiedziały im to nadludzkie zmysły. Pomieszczenie było analogiczne - budowane w tym samym millenium na dwóch okrętach liniowych, choć na Mściwym Duchu było znacznie większe. Arena będąca teleporterem jednak miała ponad piętnaście metrów promienia. Wyznaczona została czterometrowym spadkiem z trybuny, znaczonym u góry szpicami służącymi najwyraźniej Władcom za pale.
Nie było oczywistej drogi na trybunę, zajmowaną przez Astartes zakutych w zmrok. Było ich kilkunastu i dobrze się kryli na wyższych poziomach.

Strateg miał pewien problem z widzeniem, podobnie jak Febris. Obaj nadrabiali jednak swoim nadnaturalnym wzrokiem. Ten drugi zresztą pamiętał Arenę, na której Władcy czasem urządzali potyczki gladiatorskie między swoimi zastraszonymi niewolnikami, raz na tysiące przypadków indoktrynując szczególnie uzdolnionego i, jeżeli wierzyć temu, co słyszał, pozwalając mu wstąpić w ich szeregi.

Na Arenie znajdowało pięć Pomiotów Chaosu, dookoła nich. Nie czekając na sygnał ruszyły, gdy tylko pomiędzy nimi znalazła się ofiara, którą mogły osiągnąć!

Władcy obserwowali ich w ciemności i w milczeniu.

pteroslaw 28-08-2011 18:06

Ardor ledwie zachwiał się pod wpływem tego co sprawiło, że inkwizytor leżał na ziemi krwawiąc. Paladyn ustał na nogach jedynie dlatego, iż powtarzał kantyczkę rozgrzeszenie szarych rycerzy zwaną sześćset sześćdziesięcioma sześcioma tajemnymi słowami. To pozwoliło Ardorowi zachować część koncentracji. Mimo to Paladyn widział co działo się w osnowie, czystą, skoncentrowaną zemstę. To co tak często widział wśród demonów. Psionicy się uwolnili, Ardor wiedział, że to na pewno nie Orientis, nikt w imperium nie miał mocy by złamać taką ilość psalmów nicości i świętych znaków ochronnych. Na szczęscie nie wszyscy więźniowie byli psionikami. Szary rycerz miał na sobie jedyną rzecz którą mógł się bronić przed atakami, Rosarius, prezent od kapelana którego uratował ze szponów demonów. Inkwizytorka zgłosiła kod czarny jednocześnie patrząc na Ardora jakby planowała go zabić, tylko z powodu jakiegoś człowieka z Ordo Xenos. Paladyn przejąłby się tym bardziej gdyby inkwizytorka nie musiała zadzierać głowy by spojrzeć na twarz rycerza.

Ardor widział co się dzieje, wiedział też, że Ordo Hereticus nie potrafi z tym walczyć. Ordo Malleus skrywa tajemnice nie dostępne nikomu innemu, skrywają wszelką wiedzę o demonach znaną ludzkości, znają prawdziwe imona bestii, wiedzą jak nikt inny jak walczyć z chaosem i jego kreaturami. Widział setki demonów, wiedział też co żyje w immaterium.

Paladyn popatrzył na leżących przedstawicieli Triumwiratu, wystąpił przed nich zasłaniając wszystkich swoim własnym ciałem. Ardor bał się użyć swoich zdolności psionicznych, nie wiadział czy siła która zniszczyła zabezpieczenia nie będzie oddziaływać na jego psionikę. Był jednak Astartes nie znającym strachu, Astartes który zabił każdego z czterech większych demonów uzbrojony jedynie w broń nemezis, odziany jedynie w tunikę. Był jednym z Paladynów. Zwrócił się do inkwizytorki.

-Nie wiem co miał na myśli inkwizytor, ale to co się stało to potęga wymykająca się naszym zmysłom. W tym kierunku zmierzają już szary rycerze i gwardia imperium. Nie zostawiliby Triumwiratu. Musimy stąd wszystkich zabrać.- To mówiąc Paladyn wyjął spod tuniki rosarius.

Komiko 28-08-2011 19:49

- Prawda jest gorzka... Wiedzieliśmy, że Ojciec nas okłamuje... Pole Gallera nie chroni przed żadną... szkodliwą radiacją... -

Orientis mamrotał bardziej do siebie niż pozostałych, jego głos przesycony był bólem nie mniejszym niż ten, który brzmiał w słowach Marines, którym ostrze dopiero co przebiło jedno z serc. Legionista nie zauważył nawet, że z jego nozdrzy leniwie skapywały pojedyńcze krople krwi. Na czole wystąpiły krople potu, zupełnie jak u mężczyzny rozpalonego w śmiertelnej gorączce. Teraz już wiedział co, lub kto był źródłem anomalii wypełniających Osnowę. Osnowę, która była naturalnym przedłużeniem jego umysłu, jego własnością, tak samo jak każda planeta i każdy księżyc w Galaktyce należała do ludzkiego gatunku, gatunku, który za sprawą psioniki miał wspiąć się na kolejny szczebel ewolucji i zapanować nad wszystkimi aspektami otaczającego go wszechświata, tak jak zwiastował jego kroczący po ziemi Ojciec. W psioniku narosła irytacja... między wystrzałem z orczego boltera na trawionej wojną ludzkiej kolonii, a atakiem psionicznym na taką skalę w podprzestrzeni nie było różnicy, kara była tylko jedna, a było nią unicestwienie.

- WON!!!!!!!!! -

Jego dłonie zacisnęły się w pięści, którymi podpierał się o podłogę, a pomieszczenie i przylegający do niego korytarz przeszył psioniczny okrzyk, dosłyszalny nawet dla tych, którzy nie posiadali nadprzyrodzonych zdolności. W ślad za okrzykiem, od Orientisa rozeszła się psioniczna fala, ów astralny podmuch miał odegnać nieporządanych gości od niego i pozostałych dzieci Terry. Mistyk żywił też nadzieję, że wydobywający się z wnętrza jego duszy we wszystkich kierunkach podmuch rozedrze usiłujące się nim posilić bydle na strzępy. Później spróbował utrzymać mentalną tarczę na ścianach pomieszczenia, tak by żadna nieproszona myśl czy energia, zrodzona z mięsistego mózgu czy podobnie jak atakujące ich stworzenia zrodzona sama z siebie, się do nich nie przedarła.

- Co to kurwa jest...? -

Nie zważał na regulaminowe słownictwo, był wstrząśnięty tym co właśnie działo się wokół nich. Kronikarz drżał na całym ciele i jednocześnie kątem oka zachaczył o postać Ardora. Jednocześnie starał się ocenić czy jego działania przyniosły efekt i czy bestia odczepiła się od jego "aury".

- Wierzę ci Orczamać... Nie zdziwi mnie już nic... Próbowaliście kontrolować je mentalnie? Sprawiają wrażenie bezmyślnych... -

Dla Orientisa kluczową sprawą było określenie czy mają do czynienia z żyjącymi w Osnowie zwierzętami, czy czymś co mogłoby wykazywać się samoświadomością. W tym pierwszym przypadku miał prawo sądzić, że przynajmniej niektórym z tych istot mógłby nakazać podjęcie odwrotu. Cały czas nie wstawał z podłogi, starał się ze wszystkich sił odegnać monstra, zachować koncentrację.

Zell 28-08-2011 20:49

Wszystko zaczęło się chrzanić.
Ciężko było pracować, kiedy pacjent zaczynał się rzucać, a wszystko wokół po prostu oszalało. Aleena zaczęła się obawiać, że będzie musiała zająć się także dwójką pozostałych Inkwizytorów, ale szczęśliwie oboje jakoś się pozbierali, a najlepiej wyglądała przedstawicielka Ordo Hereticus.
Siostra wiedziała, że jako najwyraźniej jedyna, niepsioniczna osoba w tym pomieszczeniu, nie może w żaden sposób dopomóc w staraniach ochrony tego miejsca, nie licząc gorliwej modlitwy. Musiała zająć się poszkodowaną członkinią Triumwiratu, przygotować ją na opuszczenie tego rejonu...
- Inkwizytorko. Uśpię cię teraz, to najlepsze wyjście. - Aleena nie oczekiwała na zgodę, czy reakcję. Wiedziała, że jest to konieczne, inaczej sam transport rannej będzie mordęgą dla niej samej, oraz całej reszty. Odsłoniła rękę Coirue, po czym przysunęła swoją lewą dłoń. Z jednego z palców Siostry wysunęła się igła, zaś sama Aleena przez chwilę ustalała dawkę, jaka ma opuścić niewielką fiolkę, ukrytą w nadgarstku, a kiedy ta była gotowa, wstrzyknęła ją Inkwizytorce. Założyła jeszcze jeden okular, pojedynczą soczewkę, która pozwalała jej zobaczyć na własne oczy zniszczenia kośćca, jakich dokonało uderzenie w ścianę. Skrzywiła się, widząc ich rozmiar.
- Tutaj nic więcej nie zrobię. - zwróciła się do pozostałych Inkwizytorów - Sądzę, że uda się ją przenieść. - stwierdziła, nie do końca pewna tych słów, dalej przyglądając się połamanej Coirue, zastanawiając się jaki sposób przeniesienia jej, będzie najmniej szkodliwy.
Była zbyt skupiona na tym zadaniu, aby przejmować się więźniem oraz jego relacjami z resztą obecnych osób. Na razie najwyraźniej jakoś sobie radzili, więc Aleena mogła powrócić do badania.

Stalowy 28-08-2011 21:40

Żelazny Kruk przyglądał się odczytom wnioskując i tworząc w swojej głowie teorie na temat tej sytuacji.
Jego wokoder zatrzeszczał. Strumień elektronicznych dźwięków przeszył powietrze. Binarną paplaninę odebrał Duch Maszyny, który przeszukał zebrane dane i jeszcze raz przedstawił je techmarinowi tym razem w podobnym strumieniu dźwięków, które dla postronnego były niezrozumiałymi odgłosami maszynerii.
Mowa maszyn - techlingua. Przeznaczona do wymiany masy suchych danych w oka mgnieniu.
Haajve pogładził pancerną rękawicą wypełnienie szczęki, jakie mu założono po Fidelis Libertum.

- Kapitanie Py. Będziemy kontynuować zwiad. Flota potrzebuje czujki przed sobą. - powiedział powoli swoim naturalnym głosem - Korekcja kursu i pełna gotowość. Przygotujcie naszych astropatów, aby w razie jakiegoś nieprzewidzianego obrotu losu byli w stanie wysłać powiadomienie pozostałym.

Darth 30-08-2011 01:30

Gregor słysząc szept odwrócił się i z uśmiechem odpowiedział pułkownikowi:
- Nie ustalaliśmy jeszcze szczegółów dotyczących rozmieszczenia sił więc nie było jeszcze okazji. Gdybyś interesował się trochę historią mojego pułku wiedziałbyś że zawsze zgłaszamy się do najtrudniejszych zadań. Inne regimenty najwyraźniej nie dają sobie rady na takich stanowiskach - dodał złośliwie i upił łyk alkoholu z kieliszka.
- Wygląda na to, że światy śmierci idealnie pasują pańskiemu pułkowi, lordzie komisarzu. - równie lodowatym tonem odparł Jonas. - Najwyraźniej inne regimenty nie mają płaszczy zimowych. Mogę kazać pożyczyć nasze pałatki, przydadzą się wam. Chętnie podzielę się z innymi wieścią, o waszym męstwie i odporności na braki atmosfery. - skierował spojrzenie prosto w oczy komisarza. Agripinaanin czuł się najwyraźniej w całym sektorze jak u siebie.
Gregor odwzajemnił spojrzenie Agripinaanskiego pułkownika i odparł - Moi ludzie wychowali się na świecie śmierci pułkowniku. Brak atmosfery, trujące gazy, zima nuklearna, to wszystko nam nie straszne. Niemniej jest pewna sprawa którą chciałbym z panem omówić, skoro już rozmawiamy. - spojrzenie Malrathora stwardniało - Jako przedstawiciel Imperialnego Komisariatu chciałbym uzyskać od pana wyjaśnienia na temat wczorajszego incydentu z pańskim sierżantem. W jaki sposób mogło dojść w pańskim pułku do takiego braku dyscypliny iż sytuacja miała miejsce? Zorganizowany atak na sojuszniczy regiment? To nie powinno się zdarzyć. - Gregor miał zamiar rozwiązać tą sytuację tu i teraz. Był lordem komisarzem, jedną z najbardziej wpływowych postaci na okręcie. Jeżeli Porway chciał wojny to wojnę otrzyma. I przegra.
- Nie doszło do żadnego oficjalnego wyjaśnienia sprawy, lordzie komisarzu. Jest pan zaaranżowany w sprawę jako komisarz regimentu, brak członka Departamento Munitorum z zewnątrz. - oficer zmrużył oczy i poprawił kołnierz wolną dłonią. Dopił likier i odstawił kieliszek na szklankę przechodzącego obok serwitora. - Ktoś mógłby pomyśleć, że wykorzystuje lord swój autorytet, by chronić swoich ludzi, albo ukrywać braki dyscypliny we własnej jednostce. Ja nie zauważyłem niesubordynacji u moich podwładnych.

Gregor powoli zaczynał tracić cierpliwość. Porway najwyraźniej cierpiał na nieuleczalną tępotę lub naprawdę dużo wypił. Nie starając się ukryć pogardy w głosie powiedział - Ty tępy szczeniaku. Naprawdę oskarżasz mnie o nie dopełnienie obowiązków i krycie moich żołnierzy? Twój sierżant zaatakował moich żołnierzy i w jakiś sposób zdołał zebrać całą drużynę, dziesięciu ludzi, do pomocy. W chwili gdy dotarłem na miejsce twoi ludzie próbowali rzucić się z nożami na moich. Wyjątkowo głupi pomysł nawiasem mówiąc. Oddział który zaatakowali to weterani Opitaru. Wygrywali rozprawy nożowe z kultystami chaosu. - komisarz odetchnął głęboko by się uspokoić. - Uratowałem życie dziesięciu twoich żołnierzy pułkowniku. Macie przed sobą obiecującą karierę w służbie Imperatora. Nie spieprzcie tego przez głupią niechęć. Nie wydajecie się złym człowiekiem i tylko dlatego daję wam szansę by wyjaśnić to bez oficjalnego procesu. Konflikt ze mną będzie twoim końcem, pułkowniku. - Gregor miał nadzieję że uda mu się przemówić do rozsądku oficera. Naprawdę nie lubił niszczyć ludzi. Co nie znaczy że nie był do tego zdolny.
- Jeżeli wszczynacie ze mną konflikt, lordzie komisarzu - Porway mówił spokojnie, z kamienną twarzą, patrząc prosto przez siebie - To istotnie, mam kłopoty. Drobniejsi rangą dowódcy nie mają jak się obronić przed niechęcią starszych rangą. Radziłbym jednak, to nie groźba, a głos... doradcy niższego stopniem, skierować swój gniew tam, gdzie przynależy. - skierował spojrzenie na Gregora. - Czeka nas wojna lada moment, a my już mamy problemy. Wierzę, że pańscy wspaniali żołnierze podołają szturmowi, ale zawsze skrzydłowo jakiś regiment musi pełnić rolę wsparcia szturmu. - splótł palce dłoni za plecami. - Aby zabezpieczyć pozycje. Mamy w tym doświadczenie, a to ważne. Nawet najlepszy regiment Gwardii nie przetrwa długo ognia krzyżowego.
- Oczywiście. Nie chcielibyśmy tego. Na szczęście mamy też wsparcie artylerii. Oczywiście czasami zdarza się otrzymać błędne współrzędne, ale nie tak znów często. I dobrze gdyż moja artyleria pułkowa może oczyścić obszar wielkości kilku kilometrów kwadratowych z życia w mniej niż trzydzieści minut. Poza tym my w Krieg mamy niewiarygodną zdolność do przeżywania niemożliwych sytuacji. Ale, odbiegam od tematu. Mam nadzieję że żaden pożałowania godny incydent jak ten wczorajszy nie będzie miał miejsca w najbliższej przyszłości. Cieszę się że sobie to wyjaśniliśmy. - Stwierdził grzecznie Gregor. W myślach z kolei zapisał sobie by wykorzystać wszystkie wpływy jakie posiadali on i Hans by wysłać Porwaya jak najdalej od jego pułku. Najlepiej na stanowisko gdzie jego kariera będzie mogła zdechnąć w ciszy i spokoju.
- No tak. Artyleria polowa zawsze była strachem wrogów Gwardii. - uśmiechnął się nieco rozmówca Malrathora. - Dlatego wykonują rajdy na nią gdy, na przykład, liczący na jej osłonę żołnierz imperialny szturmuje. Od tego są regimenty zabezpieczeń. Coś mi mówi, że dobrze się uzupełniamy i nasi generałowie to dostrzegają. Źle byłoby kontynuować takie stosunki... lordzie
- O tak. Byłoby wielce niefortunne gdyby złe stosunki między naszymi regimenty doprowadziły do pogorszenia jakości naszej służby Imperatorowi. Mam nadzieję że tak się nie stanie. - Gdyby jednak tak się stało to Gregor obiecał sobie w myślach że Porway skończy z Kriegańskim bagnetem w gardle - Liczę na to że nasza współpraca będzie owocna. Słyszałem wiele dobrego na temat waszego pułku i liczę na to że prawda dorównuje raportom.

Jonas westchnął, jakby odpuścił sobie odzywki na tę chwilę. Uśmiechnął się krzywo. - Szkoda, że tak się między nami ułożyło. Sądzę, że żadne incydenty między naszymi ludźmi nie dotrą więcej do naszych uszu, ale naprawdę sądzę, lordzie Malrathor, że będziemy musieli współpracować w najbliższym czasie. Zostaliśmy pozbawieni wsparcia Szarych Rycerzy i Inkwizycji, głównej siły uderzeniowej i orbitalnej. - zatrzymał serwitora prowadzącego drugi kurs, wziął kieliszek z likierem, ale także butelkę stojącą na tacy. Zignorował ostrzegawcze migotanie czerwonej diody zastępującej lewe oko półczłowieka i dolał sobie, po czym przechylił butelkę i skinął pytająco głową na naczynie trzymane przez komisarza. - Plan zajęcia ostatnich dwóch planet i okopania się był bardzo dobry, ale nagle to wróg ma przewagę w kosmosie.
Gregor również ciężko westchnął. - Najgorszy jest fakt że człowiek przywyka do tego coś na pewno pójdzie źle. 120 lat w gwardii, w tym 100 w Korpusach Śmierci. Zawsze najgorsze pozycje, najtrudniejsze odcinki, najbardziej śmiercionośne zadania. Straciłem dłoń w walce z chaosem, widziałem jak tysiące żołnierzy umierają. Ta kampania od początku wyglądała paskudnie, ale im dalej tym gorzej to widzę. Zwyciężymy w końcu, zawsze zwyciężamy. Różnica polega na cenie krwi jaką przyjdzie nam zapłacić. - Gregor zawsze kiedy trochę wypił wpadał w nieco melancholijny nastrój - Mnie jednak nie pozostaje nic prócz walki. Obaj znamy się na swojej robocie. Obaj służymy Imperatorowi. Jesteśmy w stanie współpracować mimo wszystkiego co nas dzieli w Jego imię. Zniknięcie Czarnego Okrętu martwi mnie, ale mimo to sądzę że mamy dość sił jeżeli będziemy działać dostatecznie szybko. Rzecz polega na tym by dostać się na powierzchnię planet. Jeżeli są one w całości zajęte przez chaos to nie mamy szans. Niemniej od ostatniego komunikatu minęło nie tak znowu dużo czasu. Zarówno Yntil jak i Albitern Ultima są dość silnie ufortyfikowane, powinny się dalej trzymać. Jeżeli będziemy mieli szczęście będziemy musieli tylko wesprzeć siły lokalne. Jeśli nie... cóż, Imperator chroni.
- Kontradmirał, generałowie i Astartes pewnie nie będą chcieli czekać na resztę floty i zaufają, że Yntil się utrzymał. - młodszy dowódca wzruszył ramionami. - Myślę, że będą chcieli rzucić wszystko na stolicę albo Nowy Korynt. Chociaż ustalą to najpierw z Wami, lordzie Komisarzu. Co wy sądzicie o tej sytuacji? Ja myślę, że wszyscy tutaj są skazani na śmierć, pytanie brzmi, ile ta śmierć może dać innym.

Gregor uśmiechnął się krzywo - Teraz mówi pan jak Krieganin, pułkowniku. Osobiście sądzę że mamy sporą szansę że przeżyjemy tę kampanię. Gwardia zawsze tak wyglądała i będziecie wyglądać. Niemożliwe szanse, niemniej czasami uda się przeżyć. Na Opitarze straciłem 80 tysięcy żołnierzy. Niemniej weterani tej kampanii, w tym ja, ciągle służą Imperatorowi. Wszystko tak naprawdę zależy od szczęścia. I od tego czy arcynieprzyjaciel zdobył w końcu jakiś kompetentnych dowódców zamiast kretynów potrafiących jedynie szarżować na ślepo. Przy zasobach z Yntil oraz Albitern Ultima powinniśmy być w stanie odbić pozostałe planety systemu. Sądzę że następny w kolejności będzie Nowy Korynt, potem Garrix, a dopiero w następnej kolejności stolica systemu jako planeta o niższej wartości strategicznej. Oczywiście mogę się mylić, generałom też zdarza się popełniać niewiarygodne głupoty.
- Podoba mi się ta strategia. Nie podoba mi się zaistniała sytuacja. - zauważył Jonas. - Wszystkie planety na raz straciły łączność... z Oka niczego nie przekazano. Muszą mieć jakiś plan i być bardzo przebiegli, wiedzą, że będą walczyć z flotą całego sektora. Nie liczyłbym na ślepą szarżę. Myślę, że wiedzą, że chcemy iść na przetrzymanie. Może nawet nie zdobyli wszystkich planet, albo żadnej. W końcu na dowolnej z nich jest więcej plutonów SOB niż żołnierzy w naszej małej flocie. - zamyślił się, unosząc kieliszek. - Za szczęście, w takim razie.
Za szczęście - potwierdził Gregor po czym obaj wychylili swoje kieliszki. - Wie pan pułkowniku, Krieganie mają ciekawy sposób na rozwiązywanie tego typu problemów z morale. Oni po prostu wierzą że ich przeznaczeniem i celem w życiu jest śmierć za imperatora. Mimo iż nie zawsze się z tym zgadzam, bardzo ułatwia mi to pracę. Ani jednej egzekucji za tchórzostwo w obrębie ostatnich stu lat. Z biegiem lat myślę że w ten sposób jest łatwiej. Zresztą to nie jest ważne. Jesteśmy Imperialną Gwardią, młotem Imperatora. Obojętnie czy zginiemy czy przeżyjemy możemy przyczynić się do zwycięstwa Imperium w tym systemie. Możemy zginąć. Możemy przeżyć. Niezależnie od tego Imperium przetrwa. To zawsze jakieś pocieszenie.
Porway uśmiechnął się. Melancholijnie, jak przedtem Gregor. Młodszy oficer też miał wojenne wspomnienia, do których mógł jedynie się uśmiechnąć.
- Pułkownik Porway dziękuje za wzmacniającą morale dyskusję, Komisarzu. Oddalę się teraz, bo generałowie i kontradmirał chcą chyba z lordem zamienić słów. - z tymi słowy zasalutował i odszedł na bok, wdając się w rozmowę z umundurowanym a czarno dowódcą szturmowców. Gregor z kolei odwrócił się i odszedł w kierunku dowódców wyższych stopniem, myśląc po drodze że pułkownik Porway, mimo początkowych niesnasek okazał się być interesującym człowiekiem. Komisarz uważał że w przyszłości mogą obaj nawiązać udaną współpracę.

Komiko 03-09-2011 10:57

-Nie wiem co miał na myśli inkwizytor, ale to co się stało to potęga wymykająca się naszym zmysłom. W tym kierunku zmierzają już szary rycerze i gwardia imperium. Nie zostawiliby Triumwiratu. Musimy stąd wszystkich zabrać.- To mówiąc Paladyn wyjął spod tuniki rosarius.
- Lada moment możemy mieć demoniczną infestację na Czarnym Okręcie inkwizycji. To się, stało, paladynie Domitianus! - syknęła inkwizytor Koln. Jej nerwowe spojrzenia w stronę korytarza wskazywały wyraźnie, że sama sądziła, iż sytuacja wymknęła się spod czyjejkolwiek kontroli. - Podejrzewam, że gdybyś wykonywał rozkazy, jakie ci wydano, do niczego by nie doszło.
-Rozkazy zaznaczam zostały mi wydane bezpodstawnie i bezprawnie. Zgodnie z całą moją wiedzą nikt z nas nie mógł tego spowodować, ani więzień, ani ja, ani inkwizytor. Jeżeli tu zostaniemy możemy zginąć, nawet ja nie mogę zabijać demonów gołymi rękami, a jakiekolwiek użycie psioniki do obrony może być brzemienne w skutkach. Musimy dostać się do zbrojowni, tam jest mój pancerz terminatorski i moje uzbrojenie.
- Poszło sobie... - Stwierdził jak gdyby nigdy nic Orientis, kiedy zdał sobie sprawę, że dziwaczna istota już nie żeruje na jego wewnętrznej energii. Odetchnął z wielką ulgą i powoli wstał na nogi, następnie ruszył w stronę pozostałych i skarcił ich sykliwie.
- Dość tych kłótni, zachowujecie się jak dzieci... Samo uciekanie też nie na wiele się zda. Pomyślcie lepiej jak się tego pozbyć... I oddajcie mi wreszcie pancerz... - Postanowił napomknąć o swojej zbroi na wypadek, gdyby pozostali zapomnieli o jego wcześniejszym zapytaniu dotyczaącym tego, gdzie ta się znajduje.
Aleena oderwała się od badania kośćca poszkodowanej i spojrzała na Inkwizytorkę Koln, niezbyt zachwycona małą kłótnią, prowadzoną z Domitianusem.
- Transport Inkwizytorki będzie utrudniony, ale nie niemożliwy, chociaż nie wykluczam, że spowoduje on dodatkowe uszkodzenia, do tych już obecnych. - zerknęła na
Orientisa - Będzie spała, ale zostawienie jej tu... - urwała, uznając że każdy z obecnych doskonale wie, jak to się skończy - Musicie też ją wziąć pod uwagę przy planowaniu... Sama jej nie przeniosę.
- Mógłbym ją unieść w niezmienionej pozycji siłą umyslłu, ale jeżeli to świństwo znowu mnie zaatakuje, zapewne nie zdołam zachować odpowiedniej koncentracji i szanowna dama runie jak kłoda w wodę... Wolałbym nie robić tego na własną odpowiedzialność... - Odchrząknął znacząco spoglądając na medyczkę, potem przeniósł wzrok na Paladyna. - Można je zgładzić bronią konwencjonalną? -
Koln zamilkła. Mantamales, najwyraźniej uznawszy, że musi wziąć sprawy we własne ręce splunął krwią i podniósł się, oparty o ścianę i oddychając ciężko.
- Ty... głupcze... - splunął zaczerwienioną plwociną. - Jestem Inkwizytorem, namiestnikiem woli Imperatora. Mam prawo, a raczej obowiązek skazywać światy na Exterminatus dla dobra ludzkości. Nikt nigdy nie nakazał dzielić się wiedzą o wszystkich moich posunięciach i danych wywiadowczych z żołnierzami, jakkolwiek doświadczonymi. - zakasłał dłużej, siadając na ziemi.
- Masz wykonać rozkaz, a nie wiedzieć, dlaczego ci go wydano. Jeżeli wyjdziemy z tego żywi, w co jako psionik wątpię, odpowiesz za to.
Koln tylko objęła ich wzrokiem, po czym ruszyła wzdłuż ściany do drzwi najbliższej celi. Upiorne odgłosy wydawane przez więźniów towarzyszyły im cały czas.
Ardor całkowicie zignorował gadaninę Mantamalesa, głównie dlatego, że miał go po prostu dosyć. Zwrócił się natomiast do Orientisa i Aleeny.
-Twój pancerz jest zapewne tam gdzie mój, w zbrojowni. Hospitalerko, czy rany inkwizytorki mogą bardzo się pogorszyć jeżeli ją podniosę i zaniosę do skrzydła medycznego? Pytam bo wtedy byłaby w miarę bezpieczna, powinno ją objąć pole ochronne rosariusa. Owszem można je zgładzić bronią konwecjonalną, dowiodła tego gwardia i marines.
- Na pewno mniej się pogorszą, niż jeśliby miała zostać tutaj i czekać na pewną śmierć - Siostra westchnęła ciężko. Męczyła ją ta kłótnia, a i sama nie miała najmniejszej ochoty brać w niej udziału - Najbardziej trzeba uważać na głowę oraz łopatki, ale jeżeli uda się ją przenieść w miarę ostrożnie, nic gorszego stać się nie powinno... a przynajmniej nic śmiertelnego. Upadek mógłby ją nawet zabić, w tym stanie.
- Musimy ją zostawić, jeżeli chcemy w ogóle przeżyć. Nasze szanse są dostatecznie małe. - wybełkotał inkwizytor, rękawem ścierając krew wypływającą obficie z nosa. Koln ustawiła się przy drzwiach jak Arbitrator gotów do szturmu na pokój i czekała na znak, koniec dyskusji, resztę lub coś jeszcze innego.
- Panna Patrycja nie powinna teraz samotnie przemierzać korytarzy. Jeśli mamy wszyscy przeżyć ruszajcie, a ja zostanę z ranną. Wasza medyczka nie uchroni jej przed tymi potworami... Pancerz może zaczekać, demony czy nie, w razie potrzeby odeślę je spowrotem między bajki własnymi zębami. Jeśli przeżyjecie, przyślecie po nas kogoś. Czas ucieka, lepiej już ruszajcie. - Orientis poruszylł głowę tak, że wskazalł podbródkiem w stronę korytarza i przystanął obok leżącej inkwizytor Coirue.
Ardor pokręcił głową.
-Ordo Malleus nie zostawia swoich w tyle, przeciwnie do Ordo Xenos. Potrzebujecie mnie żeby przeżyć.- To mówiąc Paladyn delikatnie podniósł inkwizytorkę.- Jako, że inkwizytorka Koln ma broń powinna iść na szpicy. Wszyscy wstawać i idziemy.- Ardor odwrócił się w stronę drzwi, uważając by inkwizytorka nie poruszała się w jego ramionach.
Orientis uniósł nieznacznie brew w wyrazie lekkiego zdziwienia i równie lekko się uśmiechnął.
- Nareszcie prawi jak mój brat... O ile pozwolicie mi sobie towarzyszyć, będę sondował korytarze. Jeśli wykryję cokolwiek nieludzkiego, pójdziemy inną drogą. Przynajmniej do czasu, aż znajdziemy broń lub nie trafimy na wsparcie. - Dodał trzy grosze od siebie, jak przystało na kogoś kto uwielbia się mądrzyć i gotów do wyjścia zwrócił się w stronę inkwizytora Mantamales’a, by następnie w przyjaznym geście, wskazać mu otwartą dłonią drzwi.
Aleena spojrzała niedowierzająco na Inkwizytora, kiedy ten uznał, że należy pozostawić członkinię Triumwiratu, ale zanim zdołała wypowiedzieć swoje zdanie, Orientis i Ardor przedstawili swoje. Siostra powstała i uśmiechnęła się do trzymającego ranną Ardora, okazując tym samym swoje poparcie. Wyciągnęła także swoją broń, laspistolet, chociaż nie miała nadziei na obronę czymś takim, ale przynajmniej czuła się pewniej, czując ją w dłoni. Ruszyła obok Ardora, co chwila spoglądając na trzymaną Inkwizytorkę, monitorując jej stan. Nie skomentowała na głos słów Mentamalesa, ale jej spojrzenie wyrażało wystarczającą pogardę dla takiego zachowania.
Inkwizytor podniósł się, kolejno zerknając na każde z zakonników. Ostatecznie podszedł dwa kroki, spuszczając wzrok.
- To nie twoja wina. - powiedział do Orientisa. - Wyłącznie jego.
- Możemy i... - Patricia Koln urwała pytanie, gdy nagle rozczapierzona i szponiasta, ale bez wątpienia ludzka dłoń dosłownie wypłynęła z zakrytego metalową płytą okienka celi, chwytając ją za dłoń. Kobieta z trudem wstrzymała isę przed krzyknięciem, ale wpakowała dwa pociski pistoletu do środka celi, które spotkały się z wyciem przypominającym bardziej górski wiatr niż żywego człowieka. Psionicy słyszeli je też na drugiej płaszczyźnie i byli pewni, że istota, której dłoń puściła i zsunęła się do wnętrza celi, jest martwa.
Ardor popatrzył na łapę, mutację postępowały, Paladyn powiedział:
-Jak widać mogą zostać zabici, jeden strzał w głowę wystarczy. Nie możemy się zatrzymywać. Inkwizytorko, nadaj komunikat, że kierujemy się w stronę wyjścia, żeby nie zaczęli strzelać gdy wyjdziemy.
- Amunicji starczy mi na dojście do trzeciej strefy, więc musimy liczyć, że to oni nas znajdą. Zajdziemy jak się daleko da. I tak musimy czyścić wszystkie cele. - podeszła do przeciwległych drzwi, wyszarpując okienko i błyskawicznie oddając dwa strzały. Wyjęła magazynek, licząc coś. - Nie chcemy chyba, aby w pewnej chwili zaszli nas z obu stron. Pytanie, ilu stało się Bramami, czy jakkolwiek wy z Malleus to nazywacie.
-Jestem sobie w stanie poradzić z jednym gatunkiem demonów bez użycia rąk, ale do walki z resztą potrzebuję mieć miecz. Nie zwlekajmy więcej idziemy!- Ardor ruszyl powoli korytarzem.

MadWolf 03-09-2011 19:42

Podążając za czarnoksiężnikiem do komory teleportacyjnej Febris słuchał nie przerywając i odnotowując w myślach wszystkie informacje. Doprawdy tym razem trafiła im się wspaniała okazja, cały system jako pole do popisu i żadnego bezpośredniego nadzoru... no może z wyjątkiem wyrozumiałego spojrzenia Praojca.
Teleportacja przebiegła sprawnie i tylko dzięki swemu darowi był w stanie, choćby przelotnie, poczuć jak wielką odległość pokonali w mgnieniu oka. Przeciągnął się ze zgrzytem płyt pancerza by pozbyć się pozostałej po przeniesieniu sztywności gdy jego wzrok przykuły groteskowe kształty pomiotów.
Doprawdy – parsknął – Władcy Nocy potrafią być jak mali chłopcy – ze swobodą zrodzoną z tysięcy lat praktyki dobył broni - nie przepuszczą żadnej okazji do zabawy.
Ze śmiechem zebrał otaczające go pasma energii, splatając je w morderczy czar. Przewody psychicznego kaptura napęczniały od bulgoczącej cieczy tłoczonej do mózgu czarownika, a otaczająca go aura zgęstniała od tysięcy tłustych much wypełzających z każdej szczeliny jego pancerza.
W stronę najbliższego z potworów wystrzeliły trzy kule utkane z pulsującej Spaczni, by z głuchym mlaśnięciem wbić się w nabrzmiały korpus i powykręcane kończyny. Z kilkunastu ust stwora dobył się przerażający wrzask, gdy pociski dokonywały swego ponurego dzieła. Tam gdzie padły ciało gniło w ułamkach sekund i zbrązowiałymi fragmentami odpadało od kości a żarłoczne larwy wgryzały się w jeszcze nienaruszone organy.
Ach jakże łatwo splata się zaklęcia zniszczenia w tak sprzyjającej atmosferze – przemknęło mu przez myśl, ale dywagacje nad panującą na okręcie aurą musiały poczekać gdyż nadciągał niezgrabnie drugi z przeciwników. Wystrzał antycznego pistoletu zagłuszył na moment ryk szarżującej bestii. Eksplodujący pocisk zmasakrował niemal ludzką głowę wystającą z brzucha poczwary, ale w tym samym momencie na całym jej ciele otwarły się dziesiątki oczu. Każde zdawało się należeć do innego gatunku, ale wszystkie wpatrywały się we wroga z tak samo zapiekłą nienawiścią. Febris zdążył jeszcze zasłonić się wibrującym od psychicznych emanacji ostrzem zanim plugastwo zasypało go swymi chaotycznymi atakami. Mimo prymitywnego wyglądu wysłużony miecz przecinał ciało i kość z łatwością charakterystyczną dla broni energetycznej. Ignorując pazurzaste łapy próbujące sięgnąć jego twarzy rąbał bezlitośnie, nieludzkiej sile przeciwnika przeciwstawiając millenia doświadczenia i furię kosmicznego marine.

Seachmall 04-09-2011 12:16

Strateg podążał za Zaphastionem i zapamiętywał odpowiedzi jakich czarnoksiężnik udzielił. Całym system do podboju, tyle pól bitew, tyle możliwości... Taktyk potrząsnął głową rozwiewając rozmarzenie kiedy usłyszał, że będą podróżować z Władcami Nocy. Astarates specjalizujący się w terroryzowaniu swych przeciwników. Wydawało mu się, że kiedyś z nimi walczył, jeszcze za czasów kiedy służył Imperium, paskudna bitwa.
Kiedy teleportacja dobiegła końca Tzeentchianin sprawdził czy wszystkie jego kończyny są na miejscu. Z niejakim zadowoleniem zauważył ze zarówno on jak i Lystra wyglądają tak jak zanim ich powłoki zostały rozdarte na cząsteczki. Poruszył szyją wywołując przyjemne chrupnięcie i rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Głośno westchnął kiedy zobaczył swoich przeciwników.
-No nie... czuję się urażony.- pokręcił delikatnie głową -Odrzuty i słabeuszy na nas wysyłają.- uniósł rękę i wycelował otwartą dłonią w najbliższe z poczwar. Powietrze wypełniło się zapachem ozonu, kiedy psioniczny piorun wystrzelił z jego dłoni trafiając bestię w brzuch. Efekt nie był tak spektakularny jak w przypadku Febrisa, ale Pomiot na pewno to poczuł. Poczwara wydała z siebie bolesne stęknięcie, ale ruszyła dalej. Strateg Chaosu zachichotał delikatnie i podniósł dłoń nieco wyżej. Trzy pioruny wystrzeliły ponownie wypełniając powietrze zapachem ozonu i trafiły Pomiot prosto w głowę. Tym razem nie było, żadnego dźwięku, siła uderzenia niemalże rozsadziła głowę Pomiotowi. Taktyk oparł się spokojnie na lasce i spojrzał jak idzie jego towarzyszom. W między czasie jego kruk poleciał do truchła i zaczął posilać się.

Arvelus 04-09-2011 12:43

Wszystkie mięśnie zadrgały w ciele Serafa. Zawsze tak miał. Jakby przygotowywał je do wysiłku. Czyli muszą wyrżnąć cały pokład więzienny. Niech będzie. Rozkaz to rozkaz.
Sihas pewniej chwycił swoją broń w dłoniach.
- Zaczęło się... - Powiedział na głos. - Wy! - Zwrócił się do szturmowców - Kto tutaj dowodzi?
Jego wspomnienia związane z inkwizycją były... No cóż. Przynajmniej nieprzyjemne , ale cóż. Rozkaz to rozkaz. Miał tylko nadzieję, że ci żołnierze są lepiej przygotowani do akcji pod względem ekwipunku niż towarzyszący im szarzy rycerze...
Jeden ze szturmowców przerwał zbrojenie się i zerknął na Sihasa. Gdy dostrzegł oznaczenia kapitańskie, niechętnie zasalutował.
- Sir! Dowodzi inkwizytor Koln, sir. Mamy z nią łączność, nie wiemy jedynie, jak długo. - przekazał gestem kilka niezrozumiałych dla Sihasa gestów, najpewniej własny język gestów wypracowany przez szturmowców jako rodzaj szyfru dla oczu wroga. Pozostała czwórka obstawiła drzwi. Serwitor, według kapitana z twarzą wykrzywioną niesmakiem, dość niespotykanie jak na bezrozumnego automatona, podszedł do konsolki.
- Wy tam nie wejdziecie, bracie Sprawiedliwy. - Serafin nie kojarzył większości szturmowców na pokładzie, ale kojarzył większość oficerów. Ten tutaj, oficer bez stopnia, to sierżant Hokan Kordic, który wielokrotnie towarzyszył Inkwizytor przy naradach dowódczych wespół z siedemnastką innych w jego randze i dwudziestką starszych stopniem. Astartes pamiętał nazwiska wszystkich.
- Jesteście nieuzbrojeni. - stwierdził, patrząc na ich miecze. - Zginiecie natychmiast.
- Wiara mą opoką, odwaga mym orężem. Idziemy tam gdzie jesteśmy potrzebni. Jeśli macie jakąś na zbyciu przyjmiemy z radością, ale jeśli nie to będziemy walczyć aż połamiemy miecze, a potem będziemy bić pięściami i gryźć. Prawda bracia?!
-Aye!- odpowiedziała churem pozostała piątka
Sihas sceptycznie spojrzał na szarych rycerzy.
- Pozwolę się wtrącić... Nie wątpię w wasze umiejętności i wasz zapał... Ale nasz towarzysz ma rację. Bez pancerzy jesteście niezwykle osłabieni i podatni na ataki wroga... Jest nas garstka, więc zachowajmy ostrożność
-Nie znamy lęku, ale to nie oznacza, że chcemy ginąć. Wiemy, że bez pancerzy jesteśmy bardziej śmiertelni i, że musimy dostosować sposób działania do aktualnej sytuacji. Może to głupie pytanie... ale czy nikt nie ma tej dodatkowej sztuki broni?- tu zwrócił się do wszystkich... może szturmowcy mieliby, poza główną, jeszcze pistolety...
- Mamy pistolety, a w stojakach i skrzyniach jest dużo broni bocznej i kontaktowej, pistolety, strzelby rozpryskowe... Bierzcie co chcecie, ale nie wpuszczę was do przybycia większych sił, możecie być jedynie rezerwą. Jako dowódca tego odcinka nie będę miał na sumieniu oddziału Szarych Rycerzy!
-Sierżancie. Pamięta pan komunikat? W środku jest CAŁY TRIUMWIRAT! Bez eskorty! Chcesz ICH mieć na sumieniu?
- Kordic, gdzie jesteście do cholery? Mamy duży problem! - wszyscy zebrani usłyszeli ustawione na tryb głośny kom-złącze szturmowca.
- W drodze, pani. - odpowiedział tylko. -Co do was... właśnie dlatego my idziemy. Przebijemy się do nich i ochronimy aż przybędą większe siły. Wiem, że dla was wskoczenie w pancerz to ponad godzina, więc zostańcie i pilnujcie, aby nic nie przedostało się na tę stronę, od wewnątrz. Będziemy musieli się szybko uwinąć. - odwrócił głowę do Sihasa. - Sir, udacie się z nami? Widzę, że macie uzbrojenie.
Kapitan zrobił krzywą minę.
- I tak mnie wzywano... Cóż. Przynajmniej ta audiencja będzie ciekawsza niż pozostałe.
Dobrze kłamał. Dobrze udawał. Nie wiedział oczywiście, że Blint wie. Sihas jasno stwierdził, że szturmowiec chce go zabrać bez względu na to, co zastaną w środku i zaprowadzić do ochrony inkwizytor. Pozostawiając jej decyzję co do jego losu. Nie miał oporów przed wykorzystaniem jego życia dla osiągnięcia celu. Pytanie tylko, czy ten cel istotnie przypadkiem nie uświęcał środków.
Cóż, kapitan znał odpowiedź.
Twarz Serafa tężała z każdą chwilą. Był niemal pewny, że tam są demony, a prawo Szarych Rycerzy mówiło, że nikt spoza Astartes i inkwizycji nie ma prawa ich widzieć i przeżyć
-Postawię sprawę jasno. Wchodzimy do środka. Czy to się podoba czy nie. Tadeusie... zostaniecie pilnować, w razie problemów od razu składacie raport wyżej. Nikt i nic nie ma prawa tędy wyjść. Uzbroić się.- Astartes posłusznie wzięli po strzelbie udarowej i po granacie hukowo-błyskowym, tylko Kronus zabrał dymny, sam Seraf natomiast najlepiej czuł się z pistoletem w jednej i mieczem w drugiej ręce. Może to było mało profesjonalne, ale granaty musiał słożyć do kieszeni.
- Kapitanie... - szturmowiec zwrócił się bezpośrednio do Sihasa. - Proszę zabronić mi wpuszczania ich do środka.
- Nie zrobię tego... Chociaż bardzo bym chciał. Cokolwiek się tam stało jest to zbyt niebezpieczne, żeby to ignorować. Jakimkolwiek uzbrojeniem by nie dysponowali to i tak są jednymi z najbardziej elitarnych oddziałów w służbie Imperatora. Trzeba doprowadzić bezpiecznie Triumwirat za wszelką cenę. - Sam się dziwię, że to mówię - Pomyślał i skrzywił się - Zamiast tego przygotować się. Straciliśmy i tak za dużo ludzi. I mam prośbę bracie - Zwrócił się do Szarego Rycerza - Nie wykazujcie większej brawury niż to będzie potrzebne, coś mi się zdaje, że musimy być ostrożni...
-Brawura, żądza walki, czy własnej chwały nie jest drogą słóg Imperatora. Nie musisz się o to bać, kapitanie. Cieszę się, że to pan tu dowodzi. Więc pospieszmy się. Niedługo może nie być kogo ratować.
- Dziękuję, kapitan Sihas Blint do usług - Skłonił lekko głowę i odwrócił się do szturmowców - Wiem, że nie podlegacie bezpośrednio mi, ale siedzimy w tym samym gównie. Jeśli nie dotrzemy tam na czas to wolę nie myśleć co stanie się z wami ze mną... Więc czas ruszyć dupę. Wszyscy gotowi?
- Tylko nie wejdźcie nam w linię ognia... Żaden z was. - skwitował kapitan i dał znak.
Seraf podszedł jeszcze do Tadeusa i zamienił z nim kilka słów tak, że nikt inny nie mógł tego słyszeć.
-Znasz zasady. Nikt nie ma prawa opuścić pokładu więziennego jeśli nie jest Astartes, lub z inkwizycji, a istnieje choćby cień szansy, że widział demona...
-Aye, bracie, nikt nie przejdzie.
Serwitor wcisnął odpowiednią runę na konsoli, po czym drzwi rozwarły się w pionie, znikając w ścianie. Jeszcze przed otwarciem jeden ze szturmowćów wrzucił granat hukowo błyskowy. Eksplozja ogłuszyła na chwilę wszystkich poza szturmowcami - Sihasa boleśnie, ale implant uszny uchronił Astartes przed dyskomfortem. Żołnierze inkwizycji wskoczyli do środka, prowadząc ogień do niewidocznych jeszcze celów.
- Oczyśćcie za nami nieotwarte cele! - krzyknął do Astartes jeden ze szturmowców. - Ruchy, podwójna szybkość!
-Wykonać- rzucił Serafin do swojego oddziału. Zaraz dwójkami doskoczyli do cel, jeden ją otwierał, drugi rozsmarowywał na ścianie więźnia strzelbą udarową, gdy ten pierwszy go osłaniał. Pary nie działały razem, ale po kolei. Gdy pierwsza zajmował się więźniem, druga dobiegała do kolejnej celi i obserwowała czy z pierwszą wszystko w porządku. Aby nie wyszło tak, że jednocześnie wyskoczą dwaj psionicy na tyle potężni by sprawić problemy.
Sihas szedł powoli za swoimi towarzyszami lustrując otoczenie. Śmierć. Wyczuwał ją. Widział ją. Każdy z jego towarzyszy mógł się tylko cieszyć, że nie dostrzega tego co on. Był jednak twardy, twardsi niż oni wszyscy tutaj. Po prostu szedł.
- Powoli i ostrożnie! Nie zróbcie niczego głupiego! Nie możemy dać się zaskoczyć!
- Pierdolę ostrożność! - okrzyknął dowódca szturmowców. Jego oddział przebiegł między trupami już nie ludzkich istot, których przemiany nie dało sę jednak rozpoznać. Byli to inni szturmowcy, pełniący wartę wewnątrz. Dwóch. Nie mieli nawet na głowach hełmów. Według Sihasa wpatrywali się z wyrzutem pustym, ale ruchliwych oczu w mijających ich, jeszcze niedawnych towarzyszy broni. Wiedział, że najpewniej musieli oszaleć, ale ich towarzysze nie szczędzili czasu na pytania i danie im szansy. Szybko znikneli z oczu w korytarzu, co chwila rozświetlając panującą ciemność łuną czerwonych wiązek laserowych, zostawiając sprawdzających w żmudny sposób cele Astartes. W pewnym momencie jeden z braci Eheliona wkroczył do otwartej celi, ale zawahał się, nie strzelając.
Seraf natychmiast dostrzegł brak huku strzelby
-Strzelaj! Na imię Imperatora!- zakrzyknął.
- Wszystko w porządku. Cela jest pusta. - odparł, i ruszył dalej z jego partnerem. Czterech Astartes działało sprawnie, pozostawiając kapitana Sihasa Blinta oraz Sprawiedliwego jako zabezpieczenie.
Oczyszczanie szło nader sprawnie. Zbyt sprawnie, jak dla Sprawiedliwego, ale może to kwestia szczęścia. Psionicy nie byli poddani mutacji, żaden też nie stał się nosicielem demona. Wydawali isę za to oszaleć, jak najprawdopodobniej pilnująca każdej sekcji para szturmowców. Dwóch stąd już wyeliminowano - Kod Czarny i tak nie dawał im szans. Doszli do włazu drugiej sekcji wysadzonego w powietrze.
Jedyne, co sprawiedliwy mógł czemukolwiek zarzucić, to kwestia nieprzypadkowości tego co zaszło. Jeżeli ktoś wymierzył atak w inkwizytorów zdawał się wybrać miejsce. Ponadto psionicy tam, gdzie znajdowali się inkwizytorzy byli zdecydowanie silniejszymi bytami, i bardziej podatnymi na wpływ istot Osnowy.
Obaj dowódcy zdawali sobie sprawę, że piątka szturmowców to może być zbyt mało.
Serafin skakał zygzakiem, tak aby móc, w razie potrzeby, natychmiast wspomóc dwójkę która właśnie otwierała celę. Wszystkie mięśnie jego ciała były gotowe do natychmiastowej reakcji. Oba serca biły równo i szybko, ale pozostawał spokojny. Martwił się tylko o piątkę co wyleciała do przodu. Mijali koljne grodzie i ciała. Zbliżali się.
Jeden z braci otworzył kolejne drzwi, drugi przyskoczył i wypalił ze strzelby. Wtem goła ręka psionika wydobyła się z sąsiedniej celi, nieudolnie próbując chwycić Astartesa, który się uchylił. Cherub wypalił do niej ze strzelby i znowu zniknęła za metalem.
- Sekcja druga... - wymruczał.
Po drugiej stronie dwójka braci podeszła do kolejnej celi.

Dla Sihasa szli niezwykle powoli. Jego zmysły czasem wariowały w ten sposób, gdy czuł się gorzej. Wydawało mu się to dziwne, że istota za metalem wydała się poruszać normalnie, a czas dla zachowania kontrastu, proporcji szybkości zwalniał do właściwego poziomu. Wyglądało to dla niego tak, jakby szyba była przerzroczysta, a ponętnych kształtów kobieta niczym animowany czarny kontur przelewał się przyklejony doń po drugiej stronie.
- Tak, tak... Marines nie umieją postępować z damami. Myślisz, że trening im wystarczy zanim znowu zaczną obrażać inkwizytor swoim prostackim sposobem życia? - zapytał Sihasa komisarz Kas Venku. Stał z nim ramię w ramię, przypatrując się dwóm płynącym jak muchy w smole Astartes.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172