lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Caine 04-09-2011 14:08

Tkwił w pustce, łechtany przyjemnie przez bezmiar otchłani. Uwielbiał to uczucie i najchętniej oddałby mu się bez reszty. Kiedy jednak przestrzeń zaczęła wibrować, wiedział już, że po drugiej stronie nie czeka ich zwyczajowe powitanie. Ledwo pojawił się na ubitej ziemi areny i już unosił bolter szturmowy, miecz energetyczny zapulsował w pancernej rękawicy. Mózg Syna Hydry zaczął przetrawiać setki informacji, analizować dziesiątki sytuacji i możliwości. Jego oczy zmieniały kolor ogarniając błyskawicznie całe otoczenie. Nim pierwszy z pomiotów ryknął wściekle i ruszył do ataku, Alpharius był gotowy do działania. Nawet we wspomaganej zbroi poczuł odrzut gdy kolejne pociski rozrywające opuszczały lufę jego broni. Mierzył w nogi bestii, która bardziej niż cokolwiek innego przypominała jeża. Gdy kule zmiażdżyły jedno z kolan pomiotu i cielsko runęło do przodu, Legionista ruszył mu na spotkanie. Wpadł na mutanta w pełnym pędzie. Dał się słyszeć paskudny trzask łamanych kości gdy kolejne kolce nie wytrzymywały zderzenia z ceramicznym pancerzem. Ostrze wbiło się w cielsko przeciwnika. Kosmiczny przyszpilił go do ziemi, przygniótł kolanem po czym wystrzelił z przyłożenia w miejsce, gdzie powinna znajdować się głowa potwora. Kątem oka cały czas śledził sytuację. Widział Febrisa, który po tym jak rozniósł pierwszego z przeciwników teraz rąbał z wprawą kolejnego. Widział Stratega, który stał spokojnie wsparty na lasce. Chyba nie zamierzał już włączać się do walki. W końcu spojrzał w stronę Miriael. Syrena z niesłychaną gracją tańczyła dookoła pomiotu, który wydawał się być stworzony z cienia. Alpharius jego obawiał się najbardziej. Myślał, że ich broń nie będzie w stanie poważnie zaszkodzić niematerialnemu ciału potwora. Uspokoił się jednak widząc jak demoniczne ostrze Kochanki Mrocznego Księcia zostawia kolejne szerokie bruzdy na cienistym stworze, który nagle stał się bardzo materialny. Bawiła się z przeciwnikiem niemal flirtując z nim, całując samym koniuszkiem miecza. Ciężko było oderwać wzrok od jej ciała, jej twarzy, wirujących włosów... Alpharius potrząsnął mocno głową, ledwo wracając do rzeczywistości. Musiał skupić się na planie i na tym, że Sabathiel była mu potrzebna.
Poderwał się znad truchła pomiotu.
- Miriael! - ryknął, ruszając biegiem w stronę ściany okalającej arenę.


Kobieta zwinęła się w eleganckim piruecie unikając kolejnego ciosu przeciwnika. Znów go drasnęła, przecinając ścięgna tuż pod kolanem bestii. Slaanesh uwielbiał gdy tak się bawiła. Wiedziała, że kochał oglądać swoją wybrankę w tańcu. Usłyszała zawołanie Legionisty, posłała mu szybkie spojrzenie i od razu pojęła czego od niej oczekuje. Oderwała się od pomiotu z cichym westchnieniem. Nie lubiła zostawiać niedokończonych spraw. Pomknęła w stronę Alphariusa, wyskoczyła lekko i odbiła od przygotowanych dłoni. Kosmiczny wyrzucił ją wysoko w górę. Zobaczyła jeszcze lecący obok granat i przymknęła oczy. Głośny huk rozdarł przestrzeń areny a gdy Syrena otworzyła powieki lądując miękko na wyższym poziomie areny zobaczyła oszołomionych granatem rozbłyskowym Władców Nocy. Rzuciła się w przód wyciągając pistolet, prześliznęła zwinnie pomiędzy wojownikami i znalazła tuż przed Kapitanem Nihl'em Sietsche. Lufa przepięknie zdobionego pistoletu znalazła się pomiędzy oczami Kosmicznego.
- A teraz przywitaj się należycie bo pozostanie mi życzyć kolorowych snów. - powiedziała ze słodkim uśmiechem.
W tym samym momencie Alpharius kończył walkę Miriael. Poraniona przez Syrenę bestia wydawała się błagać o szybki koniec. Legionista wpadł na nią, wbił pancerne rękawice w szeroką bruzdę na piersi mutanta po czym uniósł cielsko do góry i rozdarł je na pół, kończąc widowisko. Agonalne wycie wypełniło pomieszczenie.

Sirion 04-09-2011 19:01

- Gotów... - szepnął Uryan do Kaina.
Sihas spojrzał na swojego starego znajomego. W głębi serca ucieszył się, że go zobaczył, jednak zdecydowanie lepiej wyglądał za życia. Bez brzydkiej rany na gardle.

- Każdy korzysta ze wszystkie najlepiej jak umie... - Astartes i tak byli zajęci i nie zwracali na niego uwagi - Ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że żołnierze nie lubią, kiedy zwraca się im uwagę, prawda? - Uśmiechnął się.
Astartes przerwali na chwilę, spoglądając zdziwieni na kapitana. Ten tego jednak nie zauważał.

- Dałbyś wiarę, że to Garrick? Zabił mnie, bo kazałem jemu i Lani przerwać to. Romans w wojsku zawsze źle się kończy, tylko pomogłem. Zawsze wiedziałem, że gośc ma nierówno pod suwitem. - komisarz zarechotał cicho. Wieść była dosyć szokująca. Zarówno Garrick jak i Lani żyli. Jedno potencjalnie mogło stać się ofiarą jego choroby psychicznej.

- Oho... - stwierdził, szukając czegoś w kieszeni przepastnego płaszcza oficer polityczny, gdy jeden z Astartes w zwolnionym tempie otworzył drzwi. - Dżentelmeni. - skomentował, gdy drugi wkroczył do środka i wystrzelił.

- Zapalisz? - zapytał Sihasa komisarz, wyciągając swoją srebrną papierośnicę, która została w pokoju Sihasa na pokładzie “Wyznawcy”. Wyjął jednego papierosa i zapalił od pistoletu laserowego ustawionego na niską wiązkę energii.

Dwóch Astartes zerknęło do oczyszczonego przed chwilą pomieszczenia, sądząc może, że się przesłyszeli i ruszyli dalej. Pozostali byli zajęci, gdy kapitan przemawiał i pewnie uznali, że mówi do Serafina, zostawiając go z tę sytuacją.

- Nie dzięki... Ograniczam, to szkodzi zdrowiu. - Spojrzał na Marines w akcji - Moim zdaniem grzeczniej by było gdyby wcześniej zapukali... Nie sądzisz?

-Nie. Mają zabijać, a nie być grzeczni- odpowiedział nieco ostro Seraf który chcąc, nie chcąc słyszał tę “rozmowę”. A przynajmniej to co mówił Sihas. Cóż... o ile pierwsze zdania mógł uznać za wypowiedziane w jego kierunku, choć w niezrozumiałym kontekście, to kolejne zdecydowanie było zupełnie na inny temat... Ludziom czasem odbija, ale powinien pozostać skupiony i to właśnie była mało subtelna sugestia by pozostał.

Komisarz zaśmiał się.
- Jak zawsze wstrzemięźliwy. Pewnego dnia, bardzo poharatany, będziesz umierał. Przyjdę w te pędy i dam Ci ostatnią okazję posmakować trzydziestoletniego samobójstwa. I nie przejmuj się tymi kretynami, myślą, że są królami świata, za chwilę ich stosunek do kobiet zostanie pomszczony. - wskazał Astartes przy przeciwległych drzwiach do pomieszczenia.

- Nie wątpię... Ciekawe tylko kogo będziecie potem męczyć... - Powiedział już ciszej, niemal do siebie. Był jednak pewien, że komisarz to słyszał.

- Co tam mruczysz pod nosem? Ostatni raz robiłeś tak jak nie wiedziałem, czy cię wesprzeć słowem czy zastrzelić, jak umarł... kto to był? - zdjął czapkę, głowiąc się.

W tymczasie Giaed otworzył drzwi, a Cherub wskoczył do środka by oddać strzał. zanim jednak zdążył, lufa jego broni została gwałtownie szarpnięta w górę i obaj dowódcy wiedzieli, że ZANIM w grę wchodził odrzut broni. Po chwili długi na czterdzieści centymetrów purpurowy szpon wychynął ze środka, rozcinając mu prawą rękę - na wylot. Astartes nie krzyczeli z bólu, ale wszyscy słyszeli pełne cierpienia jęknięcie. Jego towarzysz wykonał strzał do wewnątrz na ślepo, ale spotkało się to z przebiciem pierwszego rycerza z nadludzką szybkością - jego torsu - wciągnięciem go do celi.

-Cofnąć się!- Krzyknął Seraf i strzelił wgłąb ciemności celi laserem, ale w górę, tylko tyle by na pół sekundy rozświetlić wnętrze. Pozostała trójka już stała gotowa do strzału.

- Super... Kolejny towarzysz - Sihas, nie przejął się zbytnio śmiercią rycerza. Smierć towarzyszła mu od zawsze i kroczyła za nim. A właściwie u jego boku. Cóż... Dla jego towarzyszy chyba nie będzie zbytnim pocieszeniem, że za jakiś czas jeśli z tego wyjdą, będzie mógł przekazać im pozdrowienia od ich poległego brata...

Wytężył zmysły i przysunął broń. Cokolwiek tam siedziało miał to na celowniku. Niech się tylko wychyli...

Wszyscy tu zebrani wiedzieli, że demonice Tej, Która Pożąda przybierają zawsze przy pierwszym wejrzeniu postać osoby, która jest największym, najbardziej skrytym pragnieniem patrzącego - nie było istoty ludzkiej istniejącej ponad to, za wyjątkiem świętych. Tym bardziej ruszony został kapitan Blint, w świetle wystrzału z pistoletu widząc przez chwilę wewnątrz przerażoną twarz wspomnianej przez komisarza Lani. Nie był też pewien, czy jego była myśl by pomścić mord dokonany na oficerze politycznym...
Czy nie popadał w obłęd aż tak bardzo, że szukał wymówki dla zaspokojenia własnych celów.

Serafin nie okazywał w przeciwieństwie do Gwardzisty znaków zwątpienia czy szoku, co nie zmieniało faktu, iż wystąpiło. Mógł tylko zgadywać, kogo zobaczył każdy z jego braci, on jednak ujrzał uśmiechniętą twarz adetpki Ath, która nieomal zginęła dosłownie minuty temu, dzięki której tu w ogóle przyszedł. Przez głowę przeszła mu myśl, że może to raczej demony wykorzystują przeświadczenie ludzi o tym, kogo się ujrzy, by doprowadzić ich do niepoczytalności.

-Zabić- warknął strzelając tak szybko jak potrafił. Jego bracia już nacisnęli spusty nim skończył mówić i nie poprzestali na jednym razie. Wiedzieli o demonach, wiedzieli jakie są potężne, dla tego nie żałowali amunicji.
Sihas nie dał się zwieść. Doskonale wiedział co widział teraz... To była pokusa, tylko pokusa. Chociaż, TYLKO czy może AŻ? Rozmyślał nad tym. Przez pewien czas chęć rzucenia broni i pójścia do Lani była nie do odparcia. Widział to wszystko w swoim umyśle... Ale co dalej? Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę ze sobą. Analizował wszystkie za i przeciw. Konfrontował w umyśle dwa zaprzeczające sobie rozwiązania. Wziął głęboki oddech i strzelił. Podjął decyzję. Tutaj nie było czasu na sentymenty.

Bracia nie potrzebowali światła do takiej walki. Wypalili równo, raz za razem ze strzelb, zmniejszając dystans. Gdy zapadła ciemność, każdy oddał jeszcze po dwa strzały.

- Połowa amunicji. - zakomunikowął Uryan.

- Moja kolej. - rzucił swoim niskim i dość aksamitnym na Astartesa głosem Giaed i ruszył przed siebie, wchodząc do pomieszczenia. Rozejrzał się... w chwili, w której zerknął na moment w bok na ciało towarzysza skryte w ciemności z korytarza wyskoczyła nadludzko szybka i odrażająca istota!



Demonica prześlizgnęła się w niewielkiej szparze, potężnym uderzeniem dwóch rąk-szponów przeorawszy pierś Piechura i wyrzucając go przed siebie na korytarz, podczas gdy dwie pozostałe rece z wielką siłą wyrwały mu broń i cisnęły wgłąb pomieszczenia!

Ehelion doskoczył z nadludzkim refleksem do istoty, wykonując błyskawiczny sztych który latorośl Osnowy zupełnie ominęła, chowając się za nim by uniknąć postrzelenia przez zwykłego, niegroźnego Gwardzistę...

Nie zdążyła. Serafinowi gwiazdy wyskoczyły przed oczyma, gdy centymetry od jego twarzy minęły trzy potężne wiązki laserowe wystrzelone jedna po drugiej, z idealną precyzją - dwie do zabicia, trzecia, gdy kapitan zauważył, że demon się poruszył jeszcze upadając, zanim znikł mu z pola ostrzału. Ciało uderzyło metalową posadzkę i na oczach zebranych zaczęło znikać z materialnego świata, co dla nich wyglądało jak parowanie materii.

Zapadła cisza.
Kapitan wypuścił powietrze z płuc. Trzy strzały, trzy trafienia. Perfekcyjnie.
- Wszyscy cali? Co to było...? - Zapytał swoich towarzyszy.

-Przesuńcie się, dajcie światło. Giaed, nic ci nie jest? - zapytał rozglądając się za Cherubem, ale znalazł tylko zmasakrowane zwłoki. Chyba więcej niż jednej osoby. Nie był w stanie rozróżnić która część należy do którego ciała.

-Pokój ci bracie... kroczysz teraz po prawicy Imperatora.

-Jestem cały, bracie - stwierdził ranny marines.

Serafin podszedł do gwardzisty

-Gratuluję świetnego strzału. Masz oko, albo szczęście. Z resztą na jedno wychodzi...- nim Sihas zdążył jakkolwiek zareagować został powalony na ziemię. To Ehelion zdzielił go w twarz wierzchem pięści, nie szczędząc przy tym siły. Byleby tylko nie złamać mu szczęki.

-Jeszcze raz powiesz “super” czy coś w tym stylu, bo ktoś z naszych umarł, nie ważne czy to ktoś z moich braci, gwardzista, inkwizytor czy cywil, to osobiście cię wypatroszę...

Sihas wstał powoli.
- Uwierz mi, powiem to nieraz. Każdy kiedyś zginie, prędzej czy później. I lepiej jeśli uświadomicie to sobie jak najwcześniej. Wasze życie jest zbyt cenne, żeby tracić je w taki sposób, więc... DO KURWY NĘDZY ZACZNIJCIE MNIE SŁUCHAĆ! Jeśli będziecie pozwalali sobie na takie zachowanie to niedługo zobaczymy się w innym świecie. Nie jesteście nieśmiertelni, a bez pancerzy tracicie większość, ze swojego potencjału. Im szybciej to do was dotrze tym mniej osób tutaj zginie...

Seraf złapał za frak gwardzistę i przyciągnął bardzo blisko siebie
-Nie żartowałem z tym wypatroszeniem... nie masz o nas zielonego pojęcia. Widziałem więcej śmierci niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jest ona częścią nas wszystkich. Nie boję się jej. Nie opłakuję Cheruba. Stoi teraz po prawicy Imperatora. Zginął w walce w jego imieniu. Ale każdy kto się cieszy ze śmierci kogoś z mych braci jest mym wrogiem. Chcesz być mym wrogiem?

-Bracie... spokojnie - Uryan położył rękę na ramieniu Eheliona. Po sekundzie Seraf oswobodził gwardzistę.

- Potrzeba zająć miejsce Cheruba. Ja chcę widzieć wszystkich.

- Seraf, odpuść. - rzucił Giaed, który zdążył już podnieść broń. Rany zdawały się nie mieć na niego żadnego wpływu. - Wciąż mamy zadanie do wykonania. Zastąp Cheruba, Sprawiedliwy. - pozwolił sobie na takie zachowanie tylko dlatego, że byli braćmi z oddziału. Normalnie nie dyskutowali przy obcych.
Astartes kłócili się, a dla kapitana Blinta, który upadł z powrotem na ziemię gdy tylko został wypuszczony wszystko znów zwolniło. Nie widział swoich dawnych mar. Poza wyjątkami może. Czuł pot rycerzy i własną krew na twarzy ich słowa teraz dochodziły do niego jak zza lustra. To znaczy...

- Oto co dostajesz za swoją wspaniałą służbę. - wypowiedział prowokująco znany mu młody mężczyzna. Tal stał tuż przed nim, z ironicznym uśmieszkiem się mu przyglądając.

- Zabiłeś ją, zabiłeś dziesiątki, nie - setki! Sam! - Zawołał z zachwytem, padając na kolana i niebezpiecznie przybliżając twarz.

Tej marze Sihas nigdy nie umiał w pełni się oprzeć. Widział ją rzadko, ale zawsze bardziej wiarygodnie. Lani była odległa pokusą.

Tal był osobą, z którą dzielił wszystko - tak intymnie, jak dwie osoby tylko mogą. Był to bardzo wstydliwy temat. Żaden z nich nigdy by się nie podzielił nim z dowódcą. A Tal Harek był dobrym towarzyszem broni... najlepszym. Razem tworzyli niepokonany zespół. Nie do zatrzymania.

- Wiem o czym myslisz... - wyszeptał, nachylając się i jedną ręką obejmując głowę Sihasa. - Byliśmy tak dobrzy... my dwaj dalibyśmy radę im trzem... - zaczął scałowywać krew z jego twarzy. - Czy czasami żałujesz? - wyszeptał, patrząc mu w oczy własnymi, hipnotycznie brązowymi, w kolorze cyny. - Dlaczego? Dlaczego mnie wtedy zostawiłeś? W czym oni są lepsi? - wskazał ręką na Astartes. - W czym oni wszyscy są lepsi? - przesunął się za Blinta.

Giaed tylko obrzucił wzrokiem lekko nieprzytomnego kapitana, po czym zerknął na Serafina.
- Bracie... Ruszajmy. Wolę zaufać Tobie, niż obitemu przez ciebie gwardziście. - odparł. - Wiem, że nie cierpisz długiej broni, więc otwieraj mi drzwi, będzie dobrze. Mamy mało czasu.

Sprawiedliwy kiwną głową
-Wstawaj!- Rzucił brutalnie do Sihasa. Z pewnym trudem włożył miecz za pasek spodni, po czym ruszyli dalej

-Jeden otwiera, drugi strzela z głębi korytarza. Nie zbliżajcie się na zasięg ramienia... nie ważne czyjego.- zastanawiał kiedy w końcu go dorwie śmierć? Widział już wiele martwych towarzyszy. Każdy jeden zdawał się zabierać cząstkę jego własnego życia ze sobą wypełniając jego serca pustką... umysł apatią... nie wiedział czy byłby w stanie kontynuować walkę gdyby nie wiara, że Imperator patrzy, chroni go, a u jego boku czeka upatrzone dla niego miejsce...

Sihas spojrzał głęboko w oczy wytworowi własnego umysłu.
- W czym są lepsi? Oni... Żyją... - Powiedział cicho - Nie mogę tego powiedzieć o Tobie. Chyba nigdy nie mogłem... A teraz także o sobie... Wszystko to bardziej przypomina koszmar niż jawę... I czy brakuje mi Ciebie? Czasami... Odczuwam tą pustkę po utracie, ale cóż. Zmieniłeś moje życie... I chyba ku zaskoczeniu nas obojga bardzo mi pomogłeś. Więc... Nie wiem czy to ci kiedyś powiedziałem, ale... Dziękuję...

Sihas zdawał się nie słyszeć odgłosów wydawanych przez marines. Wszystko było dla niego takie... Nieistotne. To, że Astartes już kontynuowali pochód, a rozmowa odbywała się z głośnym tłem huków strzelb też nie miało znaczenia.

-2- 05-09-2011 17:55

Naszymi wrogami był naród Otmanu, ludzie miast służących Niebiańskiemu Bóstwu.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis

Obaj rycerze wyczuwali cierpienie i potęgę psioników skrywanych przez runiczne cele. Ich agonalny szał odbijał się opętańczo na ich psychice.
Opętańczo... niemal dosłownie.

Patricia Koln dorwała się do konsolety, przewracając operującego przy niej serwitora i rzucając Aleenie pistolet bolterowy.

- Biegnijcie... dołączę jak tylko zagazuję wszystkie cele.
- Na większości nie zrobi to wrażenia. - zauważył cierpko Mantamales. Nie skomentowała, tylko zaczęła uzyskiwać dostęp do komend konsoli, korzystając z różnych niezrozumiale oznaczonych run.

Ominęli bezpiecznie większość cel, dochodząc do do wyjścia z sekcji. Gródź była otwarta na oścież, dwóch stróżujących przy niej szturmowców zniknęło bez śladu. Upiorne krzyki się nasilały.

Serafin Ehelion, Sihas Blint

Koniec trzeciej sekcji. Astartes postępowali naprzód, a Blint tuż za nimi, gdy już pozbierał się. Trwało to może sekundę, gdy jego nieżyjący towarzysz broni zniknął.

- Słyszycie ten syk? - zapytał Giaed.
- Musieli zwolnić gaz do cel. Mniejsza, inkwizytorzy są już niedaleko. - rzucił, przeskakując nad ciałami czwórki szturmowców, którzy kilka minut wcześniej ich wyprzedzili.
- Zamknięte... Ktoś ma materiały wybuchowe?
- Na pokładzie i ze sobą?
Jeden z Astartes skierował znaczące spojrzenie na kapitana Gwardii.

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis

Adrenalina krążyła w żyłach wszystkich przytomnych członków uciekającej grupy. W kilka sekund pokonali pięćdziesięciometrowy korytarz, docierając do zamkniętej grodzi. Mantamales obejrzał się, za Patricią Koln. Powinna już podążać za nimi. Nic nie wydostało się z cel dalej. Najpotężniejsi psionicy byli najlepiej odizolowani.
Szaleństwo grało na umysłach dwóch psionicznych Astartes, którzy mimo pozornej odporności Mantamalesa widzieli, iż ma podobne do nich problemy z koncentracją i zachowaniem poczytalności. W końcu inkwizytor podszedł do konsoli i sekwencją wciśniętych run otworzył właz za którym znajdowali się...

Serafin Ehelion, Sihas Blint

...i pozostali rycerze z jednostki przechwytywaczy rozstąpili się na boki. Właz został otwarty, ukazując ich oczom grupę składającą się ze znanego Szarym Rycerzom paladyna, siostry-chirurga z Adepta Sororitas służącej Triumwiratowi za medyka i oprawcę ich więźniów, niepocieszonego inkwizytora Mantamalesa oraz innego, nieznanego im członka Piechoty Kosmicznej, najpewniej ze Szwadronów Śmierci.
Inkwizytor Coirue niesiona przez jednego z kolosów była nieprzytomna, choć poza strużką krwi wypływającą z kącika ust nie wydawała się być ciężko ranna.
- Na rany Imperatora, już myśleliśmy... - zaczął Giaed, gdy...

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion, Sihas Blint

Zapadła ciemność. Nienaturalna, nieprzenikniona nawet dla oczu Astartes.

Wszyscy oni poza Aleeną odczuli ból w jądrze jestestwa. Dookoła nich cele się otworzyły, uwalniając śmiercionośny gaz. Większość nie była zajmowana przez nic, co żyje.
Szarzy Rycerze i Orientis przez psioniczny dar, Sihas przez spotęgowanie własnego szaleństwa a siostra Medalae jedynie przez współdzielony z innymi nadnaturalny strach emanujący z otaczających ich bytów byli świadomi obecności trzech istot, dwóch, które wydostały się z cel w sekcji trzeciej i jednej która pojawiła się z korytarza, z którego uciekali.

Demony śmierci-rozkładu i żądny krwi demon wojny. I coś ponad ich obu.

W samej chwili zapadnięcia ciemności przechwytywacze utworzyli kordon wokół grupy towarzyszącej dwójce inkwizytorów Triumwiratu. Herold Zmian rozświetlił korytarz sekcji czwartej, ukazując w jaskrawym, wielobarwnym świetle swoją dwumetrową sylwetkę o wielu twarzach, wijącą się mackami i wieloma udręczonymi twarzami. Oblicze z koszmarów. Trzy pioruny, bardziej zmierzająca ku nim pozostałość z wyrywanej i zasysanej przez demona rzeczywistości uderzyły w sylwetki Astartes.
Seraf rozpoznał wiedział, że to byli jego podkomendni, jego bracia.
Kain wrzasnął, padając. Uryan jedynie sapnął, opierając się o ścianę, gdy i jego sięgnął nienaturalny promień. Giaed nawet nie wydał z siebie dźwięku, osuwając się na posadzkę.
Z przeciwnej strony dobiegł ryk Herolda Wojny, ruszającego na nich. Obecność tych istot atakowała wszystkie zmysły psioników. Szarzy Rycerze byli na to przygotowani. Orientis odczuwał cierpienie, ale zachowywał kontrolę przez czystą siłę woli i własny potencjał. Mantamales jednak był inkwizytorem Ordo Xenos.
Zaczął wrzeszczeć do zdarcia gardłą i dalej, gdy krew trysnęła z jego nosa ze słyszalnym chluśnięciem, gdy zataczając się padł pod ścianą i zwinął w pozycję embrionalną.

Zagłada nadchodziła w każdej formie z obu stron.

Wyznawca
lekki krążownik klasy Nieustraszony, głęboka przestrzeń, obrzeża systemu Albitern

Gregor Malrathor

Kontradmirał oczekiwał w dwójki generałów i jeszcze jednej sylwetki.. agripinaański dowódca odziany w niemal identyczny galowy mundur co Porway, ale znacznie bogaciej zdobiony, przystrojony złotymi epoletami i z białymi rękawiczkami popijał nieustannie serwowany alkohol, przyglądając się rozmowie Malrathora i Porwaya z ciekawością, acz spoglądając na komisarza nie ujawniał w spojrzeniu cienia wrogości. Z pewnością jednak rozbawienie. Nazywał się Karl Kartholm i był najpewniej jednym z niewielu dowódców całego sektora Agripiina, który osiągnął ten zaszczyt. Jego pierś niemal uginała się pod ciężarem odznaczeń.

Drugi generał prezentował się znacznie mniej okazale - jego mundur był dobrze skrojony, ale ciemnoszary, a jedynymi zdobieniami był imperialny orzeł po stronie serca i gwiazdki generalskie. Skinął komisarzowi głową na powitanie. Malrathor, zawczasu przygotowany, nie znając jego regimentu dowiedział się, że to Riv Skrie dowodzący pułkiem pancernym z Valkii. Podobnie jak Kartholm był mężczyzną w sile wieku, wyglądającym na kończącego czwartą dekadę życia i pewnie dwukrotnie starszym.

Ostatnia osoba to może dochodzący trzydziestki blondwłosy mężczyzna obcięty krótko przy samej czaszce ubrany, jakby był gotowy do walki. Miał na sobie jedynie czarny mundur - polowy, oraz pas i szelki taktyczne, tymczasowo z odłączonymi wszelkimi pokrowcami i bez kabury. Stał na baczność z rękoma za plecami. Zasalutował komisarzowi.

- Panowie, pozwólcie, że przedstawię wam najstarszego stopniem członka Munitorum naszej wyprawy. Lord Komisarz Gregor Malrathor. - wyjaśnił pozostałym Dronamraju, po czym odwrócił się do najprawdopodobniej najmłodszego stopniem i najstarszego wiekiem mężczyzny w ich mniejszym gronie.

- Próbowaliśmy podjąć decyzje taktyczne związane z nawiązaniem łączności z Propagnaculum. Jeżeli dowódca towarzyszących nam Astartes z Kruczej Gwardii się nie myli, urządzenia łącznościowe na Ynthil oraz Ultima zostały zniszczone, dlatego Propagnaculum nie może nawiązać z nimi połączenia. Miał tam miejsce bunt, ale sytuacja wydaje się opanowana. I tutaj dochodzimy do pewnego sporu. - wskazał gestem pozostałych dowódców.
- Obaj kapitanowie Astartes uważają, że powinniśmy czym prędzej uderzać na stolicę, która rewoltowała jeszcze zanim usłyszeliśmy o jakichkolwiek problemach i uratować przebywającą tam kompanię Mrocznych Aniołów. Chcą pomóc swoim braciom pozbawionym floty. Rzecz jest o tyle istotna, że jeżeli wierzyć Kruczej Gwardii, tam stacjonują wszystkie siły orbitalne wroga... cztery krążowniki.

- Obecnym tutaj generałom spodobał się pomysł zagnieżdżenia się na Ynthil i Ultima, autorstwa lorda. Naturalnie, nie wiemy, po czyjej jest stronie, bo nie możemy nawiązać z nimi łączności... nie odbierają albo nie mają jak. To miałoby jednak umożliwić nam stworzenie silnego przyczółku i doczekanie właściwych sił.

- Jednak takie działanie zakrawa na tchórzostwo i brak wyobraźni taktycznej. - wtrącił bezczelnie stojący na baczność blondyn. - Znając przybliżone siły wroga i wiedząc, że tak daleko od Wrót Cadiańskich nie może uzyskać niczego ważnego, mamy najpewniej do czynienia z rajdem. Te cztery krążowniki to imperialny typ, zgodnie z SOS Mrocznych Aniołów, renegaci i piraci. Muszą wykonywać rajd i najpewniej połakomili się na wizję genoziarna Astartes, które mogliby zaoferować naszym wrogom w Oku Grozy.

Dronamraju zerknął niepewnie na młodszego mężczyznę, który mu przerwał. Upewnił się, że tamten powiedział wszystko, co zamierzał. Po chwili kontynuował, odchrząknąwszy.
- Cóż, zupełnie jak ja, pułkownik szturmowców Jonathan Ryze jest zdania, że powinniśmy zająć Nowy Korynt. Wróg jest obecnie zaskoczony i jakkolwiek pokonałby w takiej sile stacje orbitalne i mógł po dokowaniu uzupełnić zaopatrzenie paliwowe, bez którego daleko nie uciekną, nasza flota i bez takiego stacjonarnego wsparcia da im radę. Co więcej, moglibyśmy wysadzić jednostki Gwardii i zostawić do przetransportowania dla licznej floty transportowców, a szpica mogłaby bez strachu o jednostki piechoty i konieczność niewygodnego transportu podjąć pościg i walkę...

- Dlatego zwróciliśmy się do lorda. - przerwał mu Agripiinańczyk. - Trzy miejsca ataku i dwa głosy za każdym. Jako najwyższy rangą przedstawiciel Munitorum, jest pan najodpowiedniejszą osobą, by wobec tego podjąć decyzję. - wyjaśnił, czemu aprobująco przytaknął Skrie. - Zwłaszcza, że chyba wszyscy znamy pańskie zdanie...

Cichacz
niszczyciel klasy Kobra, głęboka przestrzeń w strefie czujników Propagnaculum

Haajve Sorcane

Długie godziny trwał ich lot. Większość tego czasu spędzili na obserwacji z mostka, w zupełnej ciszy, powiększającego się pasa asteroid. W zupełnej ciszy okręt dryfując z wielką prędkością przemknął przez pierścień.
- Nasze głosy pozostają puste. Słyszymy echo krzyków w Osnowie, ale nie ma głosów. - wychrypiał główny astropata pokładowy. - Nikogo naszych talentów.
- Jeszcze kilkadziesiąt minut i wyjdziemy z zasięgu ich skanerów. - zapewnił rycerza kapitan Py, wracając na swój kapitański tron i zasiadając w nim.
W tym momencie pokładem wstrząsnęła eksplozja!

Większość stojących na mostku oficerów, techadeptów i serwitorów zwaliła się na metalową posadzkę. Także Sorcane się zachwiał.
- NA ZŁOTY TRON, co do...
- Panie, połączenie vox-transmisyjne z pokładu amunicyjnego!
- Na główny głośnik, migiem!
- Pożar w luku torpedowym! Torpeda załadowana do prawego luku eksplodowała! Techkapłan Galosi nie żyje, podobnie jak większość techników! - zabrzmiał zniekształcony i rozhisteryzowany głos jednego z inżynierów.
Na oczach Sorcane'a, usta kapitana zwęziły się ze stresu, oczy nieco wybałuszyły. Jako dowódca niszczyciela musiał mieć stosunkowo niewielkie doświadczenie... Na pewno to nie był częsty przypadek. Przypadek? W takiej chwili?
- Zróbcie wszystko aby ugasić pożar. Jeżeli nie opanujemy tego, zostaniemy w mig wykryci. - zakomunikował, tężejąc w skupieniu, jakkolwiek nieprawdopodobne wydawało się wykonanie rozkazu. Z mostka widać było zostawiany na trasie niewielkiego eskortowca ślad z metalowych fragmentów dziobu i luku torpedowego. Cud, że jednostka nie została rozerwana eksplozją.
Sytuacja szybko wymykała się spod kontroli.

-2- 05-09-2011 18:48

Furiacor
krążownik klasy Ubój, Oko Grozy, uskok Stołpu

Wybrańcy

Władcy Nocy znieruchomieli wpół drogi do wycelowania w syrenę setką bolterów, obawiając się, że ruch przekona ją do działania. Nieomal rzucili się na nią towarzyszący Nihlowi Astartes, obdarzeni nadludzką szybkością.
byt wolni by zareagować na sytuację czy zapobiec zastrzeleniu kapitana, jak wydawało się, zdawali sobie sprawę. Zastygli w pół skoku.
Zapadłaby cisza, gdyby nie...

Ostatni, piąty pomiot zaszarżował z odgłosem brzęczenia, jakby echa ludzkiego głosu zagłuszanego rojem os. Febris akurat wykończył swoją ofiarę z satysfakcjonującym rozcięciem wydobywając z niej miecz, gdy szarżująca istota przyspieszyła, pokonując dzielący ich dystans szybciej, niż nawet oni przewidywali.
Potężny cios posłał muskularnego ramienia grubości torsu sługi Nurgle'a posłał tego ostatniego na bok, dobre trzy metry, aż pancerz zarył o adamantowe podłoże. To oczywiście było za mało, by wyrządzić mu trwałą krzywdę. Był niemal po środku areny, pomiędzy trzema nadludźmi, szarżując...
- Dość już widziałem. - wyszeptał Sietche... ignorując syrenę.
W niższych partiach rozległa się seria strzałów z bolterów, trwająca może ułamek sekundy. Miriael widziała... słyszała doskonale, że się nie obrócili. Pociski przeorały ciało Pomiotu ze wszystkich stron, wydobywając zeń agonalny ryk, odłamki wybuchowej amunicji zadźwięczały rozbijając się o pancerze Alphariusa i Febrisa czy o metalowe podłoże u stóp nieco bezpieczniej ustawionego Stratega.
- Życzyłabyś, gdyby nie Abbadon. - aksamitnym i donośnym głosem wyszeptał Sietche, - którego słowa docierały do wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu dzięki ich wyostrzonym zmysłom. - Zamknąłby cię żywcem w sarkofagu na swojej barce, na wieczność odcinając od wszelkich doznań. Możesz też spróbować się z dwiema setkami moich podkomendnych licząc, że nie zrobią ci tego samego. - dodał, przeciągając sylaby. Przez chwilę obserwował... ją? W milczeniu, wciąż nieporuszony i o twarzy bez wyrazu, choć nie dało się stwierdzić przez głęboko czarne oczy, na czym właściwie skupia wzrok.
- Doceniam trud syreno, ale nie jesteś największym wojownikiem na pokładzie.

W tym samym momencie zmysły Miriael wychwyciły dobiegający z bezpiecznego wnętrza hełmu cichy szept jednego z przybocznych Nihla.
- Wpuśćcie go...

Rozwarły się skryte w ciemności wielkie odrzwia, będące zarazem pancernymi wrotami - zakończone bardzo ostrym łukiem i wysokie dostatecznie, by wszedł nimi drednot. Eskortowany przez dwóch Drapieżców do środka został olbrzym przewyższający nieco większość Astartes, na pewno Władców Nocy. Zakuty w biały pancerz zdobiony czerwienią i złotem, stylem utrzymany w tradycjach wojowników antycznej Terry... jeżeli nie liczyć symboliki boga krwi.
Zdecydowanie nie potrzebował eskorty. Towarzyszenie mu, w razie gdyby zdecydował się wystąpić przeciwko załodze okrętu byłoby za to bardzo dotkliwą i śmiertelną karą. U pasa dzierżył zdradzający wzorem wiek topór łańcuchowy.
- Zatem... wycofasz się...- ponownie wyszeptał, słyszany przez wszystkich - Czy też może urządzimy tutaj wspaniałą batalię ku czci Krwawego? Na waszym miejscu... nie pozostawiałbym jej wyboru.

necron1501 11-09-2011 14:58

Czuł znudzenie. Od jakiegoś już czasu podróżował na statku Nihla Sietsche. Monotonia była przeogromna, nic ciekawego się nie wydarzyło, nawet nie miał z kim potrenować, wszyscy unikali go niczym ognia, parszywego demona nie chcą mu przyzwać. Co prawda zabił za to jednego czarnoksiężnika, ale jaka to zabawa. Dlatego na wieść, że na statku pojawiło się czterech czempionów, Axisgul niesamowicie się ożywił. Jedynie prywatna prośba kapitana powstrzymała go przed przywitaniem gości. Jednak, na wiadomość że ma zmierzać na arenę, poczuł przepływ ogromną radość, jedynie dwójka „ochroniarzy” powstrzymała go przed biegiem w tamtym kierunku.

Krew. To było pierwszy zapach jaki wyłapał po wejściu na arenę.
Widok również prezentował się interesująco: dwójka czempionów stała na płycie, wyznawca Boga Zgniłka leżał gdzieś z boku, a Slaaneshowa obłudnica trzymała głowę gospodarza w potrzasku. Przepiękny początek dnia. Radość przepełniająca Axisgula wydobyła się z niego w postaci radosnego śmiechu.

- Pięknie, pięknie, mordujcie więcej! Chcę zobaczyć jak sobie poradzicie z statkiem pełnym gospodarzy! - mówił, w przerwach pomiędzy radosnym uniesieniem - Ty, tam, dziwko Slaanesha, jesteś w stanie wykończyć ponad 200 weteranów? Muszę to zobaczyć, jak rozwłóczą twe truchło po całym statku! - powiedział z obrzydliwym uśmiechem pojawiającym się na jego twarzy. Dawno nie miał okazji oglądać pięknego spektaklu, wojna zaczynała tracić na swym uroku, lecz teraz nadzieja do niego wróciła.

- Nihl, widzę że masz lekki problem na głowie, ciekawe czy to wytrzymasz – powiedział śmiejąc się dalej. Ciekaw był jego reakcji. Jednego był jednak pewien: czuł że to nie skończy się bezkrwawo, czuł to charakterystyczne mrowienie.

Zell 11-09-2011 15:37

“Cherubie... zaraz będziesz się gęsto tłumaczył, z tego, że dałeś się zabić...” przeleciała Serafowi myśl przez głowę.
-W imię Imperatora!- zakrzykną wyszarpując miecz, z taką siłą, że przeciął skórzany pas. Spadającymi portkami będzie się martwił kiedy indziej.
-Ognia bracia!- krzyknął, mimo, że już nie dowodził, od kiedy był w towarzystwie paladyna Ardora, zaczął strzelać najszybciej jak tylko potrafił, jednocześnie wznosząc miecz by móc szybko zaatakować wręcz
Sihas spróbował się opanować i przyklęknął na jedno kolano przybliżając jednocześnie broń do siebie. Nie pierwszy raz musiał stanąć oko w oko ze śmiercią. Widział zbliżające się do niego sylwetki, jednak dopiero po chwili rozpoznał znajome twarze uzbrojonych ludzi idących w jego stronę...
“To kolejna mara, to tylko złudzenie” - Powtarzał sobie w myślach. Musiał spośród nich wszystkich odnaleźć prawdziwe zagrożenie i je wyeliminować. Przenosił wzrok z jednego celu na drugi, uważnie się każdemu przyglądając.
- Rozumiem, że nikt mi nie powie z czym dokładnie walczymy? - Mruknął nieco zrezygnowany. Miał nadzieję, że wymiana kilku słów z kimkolwiek kto jest realny pomoże mu w odzyskaniu kontroli nad swoim umysłem.
Ardor zaczął modlić się do Imperatora. Paladyn zignorował gwardzistę, powiedział tylko jedna rzecz, która przy dużej ilości szczęścia mogłaby im pomoc w walce z demonami.
-Bracia, niechaj każdy szary rycerz wykrzyczy swe imię, tylko na Imperatora pełne.- Gdy to powiedział wziął głęboki oddech i krzyknął- ARDOR DOMITIANUS.
Orientis ze zdumieniem przyglądał się jak wróg kładzie jego braci trupem niczym muchy. Miał ochotę zapytać ich dlaczego podobnie jak on nie nosili oni pancerzy, w jego przypadku było to zrozumiałe, w końcu do niedawna był jeszcze więźniem, ale oni? Oddział, który przybył im z odsieczą przypominał mu grupę ludzkich wczasowiczów. Kronikarz nie miał jednak czasu na pytania, tym bardziej na złośliwości. Rzucił okiem na dziwadło, które miotało piorunami, pozostałe nie zaprezentowały zdolności walki dystansowej, ale wyglądały równie nieprzyjemnie... Gdyby miał więcej czasu na rozpatrywanie ich wyglądu, zapewne by zwymiotował... Trzeba było działać szybko więc skupił swoją rozchwianą uwagę na najbardziej wyrywnym z potworów. Nie chcąc dopuścić by szarżująca bestia uśmierciła, którąś z osób, które nadal dzierżyły broń palną uklęknął na oba kolana i oczyścił umysł z trawiących go wątpliwości, oraz z egoistycznego przywiązywania uwagi do własnych, mentalnych tortur. Przymykając powieki wziął głęboki wdech i rozpostarł szeroko ręce. Kiedy otworzył oczy by znów ujrzeć pędzącego demona, wykonał wydech i gwałtownie uniósł obie dłonie do góry. Atak kinetyczny został wymierzony w całe cielsko bestii, Marine chciał zaatakował od spodu, tak by z całą zebraną w sobie siłą wyrzucić ją w powietrze, i roztrzaskać jej rogaty łeb o sufit korytarza, lub przy pełnym powodzeniu, uczynić z większej części stwora rozmytą po suficie, krwawą plamę.
Chociaż Aleena nie odczuwała tego bólu, jaki ogarniał resztę, nie oznaczało to, iż nie przejął jej w pewnym momencie strach. Poczuła jego lodowaty uścisk w gardle, jednak szybko nakazała sobie spokój, jaki starała się wytrenować oraz udoskonalić, przez te wszystkie lata. Panikujący medyk, o drżących z przerażenia dłoniach, był najzwyczajniej nieprzydatny Imperium i samemu Imperatorowi.
Kiedy zaczęło się piekło, Siostra rzuciła się w stronę jednej ze ścian i przylgnęła do niej, chcąc uniknąć znajdowania się na linii kolejnego ataku. Nie posiadała wystarczającej broni czy pancerza, ale nie oznaczało to, iż miała zamknąć oczy i modlić się... chociaż modlitwa nie opuszczała jej umysłu. Miast jednak oczekiwać bezczynnie, wycelowała w odrażającego stwora o wielu twarzach, stworzonego przez plugawe moce Chaosu, na zgubę wiernych Imperatorowi. Wiedziała, że najpewniej otrzymany pistolet bolterowy, nie zrobi większego wrażenia na tym pomiocie, jednak i tak strzeliła w jego stronę, dodając do tego strzału własną siłę wiary. Mimo wszystko czuła nieprzyjemny uścisk w żołądku, kiedy patrzyła na formę tego demona...

Ciemność litościwie skryła marę na jawie przed ich oczyma, ale mogło to jedynie uwydatnić zmysły, które posiadał każdy człowiek, a które znaleźć zastosowanie mogły jedynie w próbie przetrwania tego koszmaru.
Z wewnętrznej strony kompleksu, od miejsca, gdzie ostatnio widać było demona o wielu obliczach rozległa się seria strzałów. Dogorywający Szary Rycerz, pozbawiony pancerza i umierający zrobił co mógł, wpakowując w istotę całą komorę nabojową i raniąc ją dostatecznie, by chwilę po okrzyku paladyna Ardora wycie tysiąca potępieńców zagłuszyło wszystko - nawet odgłosy wystrzałów. Wesprzeć go próbował Jego brat i przywódca. Seraf wypalił na oślep praktycznie cały magazynek, w zupełnej ciemności oświetlając ich twarze przy błyskach towarzyszących odpaleniom pocisków z pistoletu. Wiedział, że większość trafiła, to było jednak za mało.
W tym czasie krwistoczerwony herold wojny zaszedłby go z przeciwka, zachwiał się jednak pod wpływem działań Orientisa. Kronikarz jednak sam był zaskoczony - spodziewał się przeistoczyć wroga w miazgę na suficie niewysokiego korytarza, ten jednak w Osnowie w samej swej esencji wyślizgnął się mu niczym garść piasku między rozcapierzonymi palcami. Płomiennie gorącego piasku, który na jego umysłu zostawił pulsujące ślady bólu, pogłębiając jego cierpienie, ale w żadnym razie nie wyłączając go z walki - jak choćby inkwizytora Geo Mantamalesa.
Spowolniło to jednak szarżę humanoidalnego koszmaru, który wydał z siebie ryk składający się z okrzyków rannych, szczeku stali, strzałów i eksplozji - wszystkich odgłosów wojny, ciśniętych o ich uszy równocześnie w zagłuszający sposób, gdy oba demony przeszły w crescendo. Ehelion odwrócił się w porę by dojrzeć zagrożenie i w ostatniej chwili uniknąć ciosu demona.
Nie on był jednak głównym celem, a paladyn Domitianus, który zmuszony był uskoczyć w tył w celu uniknięcia rozpłatania jego głowy przez potężny topór przewyższającego go demona Khorne’a, jak go zidentyfikował. Ten był niezwykłym zagrożeniem, jednak w jego boku, korzystając z braku równowagi oponenta miecz zagłębił Sprawiedliwy przechwytywaczy, wykonawszy szerokie cięcie na oślep.
Wojna zabrzmiała dwukrotnie w zupełnej ciemności.
Na to czekał Sihas Blint. Żaden z duchów jego przeszłości, oponentów czy sojuszników tak nie brzmiał. Rozpoznawszy zagrożenie, zareagował natychmiast opróżniając całą baterię w jednej wiązce energii - prosto w źródło dźwięku, wypalając głowę nadistoty i na ułamek sekundy oślepiając towarzyszy nieoczekiwanym blaskiem. Ciało wyparowało zanim zdążyło uderzyć o ziemię.
Aleena była jednak odwrócona w drugą stronę, mając w pamięci przerażający i wysysający poczytalność z umysłu obraz teraz niewątpliwie rannej istoty. Wystrzeliła przynajmniej dwukrotnie w ciemność, bez potwierdzenia trafienia. Blask z karabinu laserowego kapitana gwardii oświetlił jej korytarz, ujawniając piekielne oblicza górujące nad ich niedawnym więźniem, który przedstawił się jako Orientis.
Bez wahania wypuściła serię opróżniając połowę magazynka. Po takim zużyciu amunicji zorientowała się dopiero, że napastnik zniknął, jedynym śladem jego obecności była widoczna przez moment w blasku ostrzału purpurowa mgiełka. Nie miała wątpliwości, że ocaliła życie Astartesa.
Kronikarz też o tym wiedział.

Wtedy doszedł do nich - wszystkich - obleśny, mlaskający i mokry śmiech ostatniego upiora, który niespiesznie człapał w ich stronę nieomal dochodząc już do linii składającej się z Serafa i Sihasa. Do uszu wszystkich, nawet w zupełnej ciemności dochodziło brzęczenie rojów much, które sfrunęły z jego ciała w ich stronę.
W ich brzęczeniu ledwie słychać było swobodnie wydostający się z cel trujący gaz mający za zadanie unicestwić wciąż tkwiących w celach więźniów.

Ardor skupił całą swoją siłę woli, całą swoją wiarę na jednym tylko celu, uratowania triumwiratu. Z całej siły swego umysł uderzył w demona zarazy, próbując zrobić to co tak często szarzy rycerze robili w bitwie. Wygnać demona z tego świata. Robiąc to Ardor powtarzał pod nosem kilka prostych słów:
-Jestem synem Imperatora, on moją tarczą, wiara jest mym orężem.
Ale nie atakował on sam, bo do szarży ruszył ostatni z oddziału przechwytywaczy. Ich dowódca, Seraf wypełniony świętym gniewem po stracie najbliższych przyjaciół. Ostrzelał demona póki mógł, po czym pchnął z głębokiego wykroku.
Kapitan zignorował towarzyszących mu marines. Oni mieli swoje sposoby walki, a on swoje i jak na razie to on żył, a większość rycerzy udała się w lepszy świat.
Pierwszy raz spotykał się z czymś takim twarzą w twarz i nie za bardzo wiedział jakie są słabe strony tego stwora, ale cóż... Na dłuższe badanie chyba nie będzie czasu.
- Uwaga! Odsuńcie się wszyscy! - Krzyknął do pozostałych, odbezpieczył dwa granaty odłamkowe i rzucił je w pobliże demona. Przypuszczał, że to go nie zabije, ale może dać im trochę czasu na działanie.
Aleena wciąż przyciskała się plecami do ściany, nakazując swoim dłoniom spokój. Nie drżała, trzymając pewnie pistolet bolterowy, ale niepotrzebne myśli zaśmiecały jej umysł. Wiedziała, że musi się skoncentrować, tak jak przy zajmowaniu się rannymi, na polu bitwy, nie zważając na otaczający ją zamęt, skupiając się jedynie na jak najlepszym wykonaniu zadania. Przymrużyła oczy, celując w nadchodzącego demona, ale nie zaczęła strzelać. Zużyła już połowę magazynka, chociaż nie żałowała tej straty, a na pewno nie powinien jej żałować Orientis. Mimo to czekała cierpliwie na najlepszy moment do oddania strzału, starając się zbytnio nie myśleć o formie tego, co kroczyło w ich stronę.
Legionista nie zamierzał teraz nikomu dziękować za uratowanie życia, głównie dlatego, że wciąż nie był pewien czy siostra nie odłożyła jego śmierci o zaledwie kilka minut, a może nawet sekund. Wciąż martwiło go, że czerwony demon okazał się częściowo odporny na jego moce telekinetyczne, wiedział, że jeżeli przeżyją to będzie musiał dokładnie wypytać towarzyszy o metody walki z każdym rodzajem takich istot., Nie chcąc powtarzać błędu, przez jakąś sekundę zamierzał po omacku odnaleźć jedną z leżących gdzieś na ziemi strzelb... Jednak puszczenie granatów w ruch razem z szarżującym piechurem uniemożliwiło mu odnalezienie broni. Wciąż klęcząc, póki jeszcze widział oba lecące obiekty uniósł prawą dłoń. Skupiając się na nich wykonał kinetyczne pchnięcie, ale znacznie słabsze od tego, którym chciał zgładzić Khornowe bydle. Spróbował po prostu nadać im większą siłę lotu, tak by nie upadły pod nogami potwora, tylko jakieś dwa, lub trzy metry za nim. Był pewien, że w takim wypadku i tak zwalą bestię z nóg i zapewne rozerwą jej plecy na strzępy, mogło to jednak ograniczyć obrażenia Serafina z rozerwania na strzępy do poparzeń i nacięć wywołanych odłamkami.

Stalowy 11-09-2011 20:53

Haajve Sorcane

Krzyż na drogę i łopata w plecy - pomyślałem rozglądając się po mostku. Prędko nałożyłem na głowę hełm i sprawdziłem wszystkie jego systemy. Podłączyłem się natychmiast do jednego z gniazd tronu kapitańskiego, aby samemu dostać pełen raport od Duchów Maszyny.
- Kapitanie Py! Czy prócz Techkapłana Galosi jest ktoś jeszcze kompetentny w załodze, zdolny ogarnąć na miejscu ten bałagan? - pytam ostro i stanowczo przeglądając dane - Ma ktoś jakieś pomysły?
- Nie wiem, czy techkapłan jest do tego kompetenetny... był. - wybełkotał kapitan, myślami skupiony na problemie - Pożar nie jest problemem. Problemem jest potencjalna eksplozja drugiej torpedy. Adiutant - zwrócił się do lexmechanika kontrolującego integralność poszycia kadłuba i monitorujące jego stan systemy - Rozhermetyzować natychmiast całą sekcję dziobową.
- Sir, znajduje się tam 396 osób z pięćset pięćdziesięcio dwuosobowej załogi. - poinstruował go obojętnym tonem adiutant.
- Kapitanie. Dajcie im tyle czasu ile wymaga regulamin treningów do założenia skafandrów awaryjnych albo i mniej. Utrata wykwalifikowanej załogi również będzie dla nas bólem. Miejcie kontakt ze mną przez vox. Zajmę się wszystkim na miejscu. - rzekłem.
Poprawiłem swój pas. Znowu trzeba wszystko doglądać samemu. Narzędzia są... broń jest... serworamię jest.
- Ewentualną pomoc wezmę z pośród ocalałych.
Kapitan skinął głową.
- Odciąć wszystkie wyjścia z sekcji. - zwrócił się do jednego z oficerów, których Haajve niezbyt rozróżniał. - Daję wam sześć minut, techkapłanie. Po tym czasie rozhermetyzowuję, z wami w środku czy bez. Nie możemy ryzykować że druga torpeda... - zahawał się na moment - Ulegnie przedwczesnej detonacji w luku.
- Oczywiście. Pancerz wspomagany jest przystosowany do działania w próżni.
- Tak, ale nie będziemy mogli zrobić nic, by cię zabrać jeżeli zostaniesz wyssany z pokładu. - dodał ponuro kapitan Py.
- Uprzedźcie mnie minutę przed. Zabezpieczę się. A jeżeli mnie wyśsie... cóż przeskanujcie najbliższe asteroidy... pewnie którejś się chwycę. - zaśmiałem się i ruszyłem do wyjścia.
Na prywatnym voxie do kapitana dodałem:
- Jeżeli rozbrojenie torpedy będzie przekraczać moje możliwości wtedy niech najważniejsi członkowie załogi i pasażerowie załadują się do wachadłowców i niech lecą do reszty floty.

Darth 11-09-2011 23:30

Gregor uśmiechnął się. A był to ten rodzaj uśmiechu na widok którego Kriegańscy weterani truchleli ze strachu.
- Masz czelności oskarżać lorda komisarza korpusów śmierci z krieg o tchórzostwo synu? Albo jesteś bardzo głupi albo masz życzenie śmierci. Zamilknij. Albo nie, wyjaśnij w jakiż to cudowny sposób cztery okręty zdołały zatrzymać komunikację w całym systemie. Jestem bardzo ciekaw twoich wywodów. - odwrócił się do reszty oficerów - Jak zapewne się domyślacie jestem za okopaniem się na dwóch skrajnych planetach systemu dopóki nie przybędzie reszta floty lub nie otrzymamy stu procentowej pewności że Propagnaculum jest w całości w naszych rękach. A i tak nawiasem mówiąc pułkowniku Ryze, światy kopców-miast w tym systemie stanowią pokaźne źródło rekrutów dla Cadii. Powiedzmy że jakiś szalony watażka zaatakuje z Oka Terroru i Abbadon zorientuje się że nasza obrona jest osłabiona, hm? Będziemy mieli na głowie następną Czarną Krucjatę. Ten system jest ważny strategicznie i z tego tytułu jego odbicie ma największy priorytet. Bohaterskie szarże może pan sobie urządzać kiedy indziej.
Obaj generałowie nie kryjąc uśmiechu skinęli głową i stuknęli szlankami w ramach toastu. Skrie zawołał jednego z serwitorów tacą, by podał drinka komisarzowi.
Kontradmirał, jeżeli był niezadowolony, ukrył to dobrze.
- Mam czelność stwierdzać, że decyzja lorda-komisarza zapewni mu poparcie wszystkich tchórzy z naszej grupy bojowej. - kontynuował o tym samym, obojętnym wyrazie twarzy Ryze, wicąż na baczność... nawet patrząc na wprost przed siebie, a nie na Gregora. - Nie znamy metody zagłuszenia, i dlatego odcięcie drogi ucieczki piratom jest absolutnie kluczowe strategicznie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa bunty miały miejsce nie tylko na Congruatiorze. Propagnaculum możemy w całości wyminąć, nawet jeżeli są tam jacyś szaleńcy mimo przebywania w środku sektora gotowi walczyć za Mroczne Potęgi, z pewnością nie narażą życia dla bandy pirackich kapitanów. Kopce miasta, jakkolwiek zasobne, są kluczowe dla systemu i dlatego najważniejszy z nich dla Gwardii planuję zabezpieczyć zanim okopiemy się na mało waznych światach rubieży. Choć, lordzie komisarzu, mają minimalne znaczenie dla Wrót Cadiańskich jak się obawiam. JA służyłem w tamtym obszarze, w przeciwieństwie do lorda, dlatego sądzę, że mam lepsze rozeznanie w sytuacji. - zakończył wywód, po którym dwójka generałów mierzyła go wzrokiem w osłupieniu, zaś kontradmirał pozwolił sobie na niewielki uśmiech.
Gregor nie mógł powstrzymać złośliwego uśmiechu - I jak rozumiem fakt że służył pan w tamtym regionie powoduje że zna pan lepiej wartość strategiczną planet w tym regionie? Najwyraźniej doszedł też pan do wniosku że cztery okręty piratów z oka w jakiś cudowny sposób zdobyły zapomnianą przez Imperatora technologię która pozwala im zagłuszać cały system planetarny? Niech też mi pan wyjaśni dlaczego to w pana opinii jeden z dwóch światów kuźni w sektorze i jego najpotężniejsza planeta-forteca są bez znaczenia? A w kwestii oskarżenia jak rozumiem planuje pan przedstawić formalne oskarżenie do Komisariatu w którym poinformuje ich pan że dwójka generałów oraz lord komisarz dopuścili się aktu tchórzostwa? Jeżeli tak to spotkamy się podczas rozprawy. Jeżeli nie to przestań mnie obrażać albo dostaniesz w mordę. Dowodziłem oddziałami szturmowców zanim urodzili się twoi rodzice. Wiem jak zdobywać systemy gwiezdne.
- Najwidoczniej nie miał pan do czynienia z okolicami Oka, na co pański regiment wskazuje, lordzie komisarzu. - stwierdził Ryze, nie poruszywszy się o milimetr. - Zdobywanie systemów gwiezdnych proszę pozostawić generałom, a specjalny zwiad, działania niekonwencjonalne i schwytanie wroga żywcem w celu poszerzenia informacji o jego możliwościach na terenie własnym, mnie.
- Ciągle powtarzasz się w kwestii swojej służby w okolicach oka pułkowniku, choć tak naprawdę nie masz się czym chwalić. Odpierałeś ataki band chaosu które wyszły z Oka? Wybierz się kiedyś ze mną oblegać planetę-fortecę opanowaną przez heretyków. A kiedy będziesz czołgał się w błocie pod ostrzałem setek dział, kiedy będziesz prowadził oddziały szturmowe na okopanego wroga, kiedy przyjdzie ci płacić setkami żołnierzy i tygodniami czasu za zdobycie kilku metrów umocnień, wtedy możesz powiedzieć że widziałeś wojnę. Wyjaśnię ci to w ten sposób: Jeśli ty masz rację, zniszczymy tych twoich "Piratów" i system będzie bezpieczny. Jeśli ja mam rację to podążając za twoim planem doprowadzimy do śmierci naszych żołnierzy i nie zyskamy nic. Dlatego proponuję się okopać dopóki nie będziemy wiedzieli co dokładnie dzieje się w systemie. I dlatego wysuwam tę propozycję. W czasie gdy my okopiemy się na dwóch skrajnych planetach systemu ty z kolei weźmiesz jeden okręt i dowiesz się co się dzieje i czy meldunki są zgodne z prawdą. Bo faktu że przeciwnik mógł otrzymać posiłki w czasie gdy straciliśmy kontakt z system oczywiście nie wziąłeś pod uwagę. W ten sposób uzyskamy potrzebne informacje i nie stracimy naszej siły uderzeniowej w przypadku gdybym jednak miał rację.
- Widziałem wojnę, przemierzając korytarze tych fortec wroga zanim zostały zdobyte, nie bacząc na stukrotną przewagę liczebną wroga i własny ostrzał artyleryjski. - pułkownik odwrócił głowę, napotykając spojrzenie Malrathora. - Jeśli mam rację, dowiemy się, jak piraci unicestwili łączność. Jeżeli nie mam, nawiążemy walkę o najważniejszy system planety, ważniejszy od stolicy. Nie dowiemy się co ma miejsce siedząc na skrajnych planetach. Życie naszych żołnierzy nie jest ważne, ważne jest dowiedzieć się, jak zagłuszono tę łączność, zanim ci piraci nawiążą kontakt z kimkolwiek z Oka. Wątpię, aby wciąż tu byli do czasu aż przybędzie nasze zaplecze z floty, ale to akademicki problem. Skoro wypowiedzieliście się, lordzie, wykorzystam jako bazę Waszą propozycję i zabiorę jeden z okrętów i mój pułk.
- To nie wchodzi w grę! - rzucił oburzony Dronamraju.
- A mnie podoba się ta propozycja... - wtrącił agripiinański generał.
Gregor skinął głową - Jeżeli jesteście w stanie dostarczyć informacje które zaświadczą o tym że flota nie zostanie zniszczona w wyniku zasadzki lub przez wielokrotnie przeważające siły wroga, osobiście przygotuję plan ataku w głąb systemu poczynając od Nowego Koryntu i Garrixu. Wykorzystamy wtedy zewnętrzne planety oraz ich zasoby do dalszego natarcia. Klasyczna strategia oblężnicza. Zajęcie pozycji, okopanie się, zwiad, zajęcie następnych pozycji. W pełni popieram ten projekt. Lepiej stracić jeden okręt niż całą flotę.
Szturmowiec wzruszył ramionami.
- W najgorszym wypadku cała chwała spłynie na mnie.
Jesteśmy więc zgodni? - lord komisarz spojrzał po oficerach - Nasze główne siły okopią się na planetach Yntil i Albitern Ultima, przygotowując jednocześnie plan ataku na Nowy Korynt i Garrix. Pułkownik Jonathan Ryze przeprowadzi rozpoznanie bojem i oceni czy nasze siły są wystarczające do odbicia systemu. Weźmie on ze sobą jeden okręt wybrany przez kontradmirała. Są jakieś uwagi?
- Jedna. - wtrącił Ryze. - Skoro nie wiecie, czy Ynthil i Ultima są po naszej stronie... może zdecydujecie się jednak na desant? Bez działań wywiadowczych szturmowców nic nie jest pewne... - dodał dowódca szturmowców, ponownie stając na baczność.
- Co do tego nie ma wątpliwości. Dopóki nie uzyskamy wyraźnego potwierdzenia że jest inaczej traktujemy każdą planety systemu jako potencjalne pole bitwy. Dlatego proponuję byśmy przeszli do planów desantu na obu planetach. Panowie, czekam na propozycje.
- Jeżeli zamierzacie wykorzystać moje siły, możemy przeprowadzić rozpoznanie bojem. Znamy główne siedziby dowodzenia, nie potrzebujemy informacji o tylnych wejściach. - stwierdził od niechcenia Ryze. - Ponadto mogę przydzielić kilka kompanii rozbitych na oddziały jako wsparcie zwiększające potencjał sił konwencjonalnych.
- Po kolei. - wtrącił Skrie - Stoimy przed poważnym wyzwaniem logistycznym, jakim jest uziemieni naszych sił. Nie możemy ryzykować próby oblegania takiej planety, musimy być pewni. Piechota zwyczajnie powymarza szturmując...
- Mamy jednostki desantowe, Elysian i żołnierzy Harakonu. Mogą z powodzeniem zająć lądowiska. Jednak sam klimat obu planet działa przeciw nam. Łatwiej będzie nam zająć Ultimę, jeżeli do czegokolwiek miałoby dojść i tam doprowadzić do mobilizacji. Potrzebny będzie tylko regiment wyznaczony do pierwszego lądowania, czekający w powietrzu jeszcze podczas gdy Elysianie i Harakoni będą walczyć o pozycje... Potem wszyscy rzucą się szturmem do podziemnych miast, mam rację?
Gregor potarł brodę w zamyśleniu. - Sądzę że możemy to przeprowadzić w ten sposób. Elysianie i Harakoni opanują lądowiska na Ultimie. Następnie ja i mój pułk schodzimy na powierzchnię planety. Moi ludzie doskonale radzą sobie w podziemiach. Moi ludzie, z niewielkim wsparciem żołnierzy pułkownika Ryze opanują przyczółek w podziemnych miastach, a następnie sprowadzimy resztę żołnierzy. Wybijemy wszystkich ludzi arcynieprzyjaciela znajdujących się na planecie, a następnie wykorzystamy jej zasoby do ataku na Yntil. Poza tym może się okazać że miasto-forteca na powierzchni planety zostało przejęte przez heretyków. W takim wypadku mój regiment jest najlepiej przystosowany do zdobycia takiej fortecy. Gdy już zajmiemy Ultimę wykorzystamy jej zasoby ludzi oraz sprzętu by szybko zdobyć Yntil. Niemniej mój regiment nie jest w pełni sił. Będziemy potrzebować jakiegoś wsparcia jeżeli miasto-forteca na powierzchni zostało zajęte. Proponowałbym Vostroyan. Z punktu widzenia stosunków między regimentowych moim ludziom łatwiej będzie współpracować z nimi niż jakimikolwiek innymi regimentami.
Generałowie z zadowoleniem skinęli głowami.
- W pierwszej fazie będziecie mieli wsparcie ostrzału orbitalnego oraz lotnictwo siedemdziesiątego myśliwsko-wielozadaniowego Cyrthan. - dodał Skrie - Plan jest dokładny. W pierwszym zrzucie idą Elysianie i Harakoni. Ci, którzy przetrwają desant pomogą drugiej fali, czyli wam i Vostroyanom zająć miasto. Potem ześlemy jakiś pułk wsparcia do zabezpieczenia lądowisk. - Poinformujemy resztę. Pułkownikowi i lordowi poradziłbym udać się do własnych sił. Wykorzystamy efekt zaskoczenia. Przewidywany czas rozpoczęcia działań to pięć godzin.
Ryze zasalutował, po czym żołnierskim krokiem ruszył do jednej z wind ulokowanych z tyłu mostka. Drugi generał ruszył pomiędzy wciąż dyskutujący sztab dowódczy, szukając oficera pułku wsparcia naziemnego, przypisanego do Gwardii a nie marynarki.
- W takim razie ja również udam się do swoich żołnierzy by przeprowadzić finałową inspekcję przed desantem. Panowie, żegnam. - powiedział Gregor po czym szybkim krokiem udał się w kierunku swoich kwater by przebrać się w mundur polowy i dołączyć do żołnierzy w ostatecznym przeglądzie.

-2- 12-09-2011 23:11

Przez wieki przeczesywali sawanny, polując na nas, lecz wraz z nadejściem Proroka wszystko to uległo zmianie.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion, Sihas Blint

Eksplozja granatu uśmierciła większość nienaturalnych much, przeszywając śmiejącego się demona rozkładu setkami odłamków - na wylot, jak przekonał się Seraf, gdy cała jego skóra od frontu pocięta została ognistymi odłamkami miedzi, a siła uderzeniowa zwaliła go z nóg. Nastąpiło to może sekundę po głuchym kliknięciu dochodzącym z magazynka, świadczącym o wyczerpaniu amunicji.
Ostrzał z bezpośredniego bliska nie przyniósł rezultatu, zaś anioł został zupełnie zaskoczony przez kapitana Gwardii, który leżał za nim, nienaruszony. Padł w tył od razu po ciśnięciu granatów, a teraz z pozycji leżącej przetoczył się w tył jakby wykonując przewrót, średnio skoordynowany, ale przynajmniej oddalający go od demona.

Herold zdawał się wyśmiewać modlitwy siostry i egzorcyzmy paladyna. Wybuch spryskał większość z nich posoką, która przypominała treść żołądkową. Nawet Astartes nieomal zwymiotowali. Wysiłki Ardora zdołały jednak utrzymać owady latorośli Pana Śmierci na dystans.

Granat ranił istotę, kapitan Gwardii usunął się z drogi a anioł Imperatora rozpłaszczony został na podłodze i zaraz miał ją zbrukać własną krwią, przebity przez zakrzywione ostrze monstrum. Monstrum, które wydzielało wszechogarniającą i nie do pomylenia woń gnijących ran... Odpaliła resztę pocisków, jeden po drugim a potem całą serię.

Pełzający na dwóch nogach koszmar nie zdawał się jej zauważać.

Za nimi zajaśniała czerwonawa poświata, oświetlająca zbrukany odrażającymi fragmentami nierzeczywistej istoty korytarz i fragment jej samej.
Potem nastała błękitna świetlistość.

Zanim powolny upiór przebił ranionego rycerza, który ustawił miecz do niemożliwego parowania, seria obłoków plazmy pochłonęła jego formę, oślepiając Serafa i pozbawiając go dzierżącej miecz prawej dłoni.

Niewybredny ostrzał miałby też zabić resztę. Jeden wydawało się pochłonie imponującą sylwetkę paladyna, wciąż trzymającego nieprzytomną inkwizytor Coirue, jednak blask rozstąpił się tuż przed nim, a jego skórę poparzyły głęboko jedynie błękitnawe iskry.
Pole ochronne generowane przez Różaniec uratowało im życie.

Drugi miał minął kapitana Blinta i pochłonąć szpitalniczkę Medalae oraz Orientisa. Nagle wystąpił jednak przed nich wciąż wstrzymujący oddech Mantamales z rozłożonymi na boki rękoma i półprzymkniętymi oczyma, spod których dobiegało mdłe, ale białe światło. Identyczna bariera rozjarzyła się przed nimi, a w chwili zetknięcia z nią kuli plazmy obie po prostu zniknęły. Równocześnie inkwizytor doznał spazmu, przez który zwalił się na ścianę, ledwie stojąc na nogach. Z pewnością brak pozostałych demonów umożliwił mu w ogóle to działanie.

Zamknął oczy, osuwając się po ścianie. Krew nie tyle ściekała co otwarcie wypływała mu z naczyń krwionośnych wewnątrz nosa i kącików ust, sprawiając, że całą brodę i szyję miał czerwoną od własnej krwi.

Wciąż też wstrzymywał oddech, zdała sobie sprawę Aleena, gdy roczki przed jej oczyma przyćmiły czerwone światło rzucane przez wizjery i zaawansowane celowniki broni szturmowców, którzy do nich dotarli. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa w stopniu, w którym nie mogła poruszyć ręką trzymającą wciąż pistolet. Odczuwała niedowład tej kończyny, gdy bez jej kontroli broń wypadła z jej chwytu.
W płucach zaś bez ostrzeżenia rozgorzał płomień bólu, zupełnie nie kontrolowany. Nie mogła oddychać i krztusiła się. Widziała, że musiała paść na kolana, a Mantamales gestem nakazał chyba jednemu z Astartes coś... czego już nie widziała... i wskazał na nią. Ostatnim widokiem, zanim wszystko przyćmiła ciemność był jeden ze szturmowców podbiegający do inkwizytora i podający mu własny aparat tlenowy z maski.

Sihas widział to samo. Widział, jak siostra się osuwa. Jego płuca walczyły jeszcze chwilę ale przez jego własną siłę woli. Nie czuł kończyn, ale zdołał je zmusić do posłuszeństwa, do powstania z pozycji na czworaka. Widział, jak obok niego siostra z Adepta Sororitas - Hospitaller - osuwa się powoli na ziemię. Obejrzał się po korytarzu. W mdłym świetle czerwieni skóra uśmiechającego się pożądliwie i z satysfakcją Tala miała kolor krwi. Był to ostatni widok, zanim ogarnęła go ciemność...

Ardor Domitianus, Orientis, Serafin Ehelion

Przybyła piątka szturmowców z dwoma operatorami miotaczy plazmowych. Gdyby nie niesamowita skuteczność i siła broni, pewnie zginęliby chwilę po nich.
- Sir, potrzebujecie natychmiastowej pomocy. - usłyszeli po krótkim trzasku uruchamianego vox-głośnika hełmu sierżanta.
- Zamknij się. - odparował Mantamales o głosie zniekształconym przez cenny aparat oddechowy, którym co kilka oddechów dzielił się z nim jeden z szeregowych żołnierzy.
- Ty, będziesz dzielił się tlenem z inkwizytor Coirue - poinstruował drugiego szeregowca, który przerzucił broń na ramię i podszedł do Ardora trzymającego nieprzytomną kobietę. Zdjął maskę i przyłożył do twarzy agentki Ordo Malleus.
- Wy dwaj, ubezpieczacie przód i tył. - zakomenderował do operatorów broni plazmowej, którzy zajęli bez słowa pozycje i czekali na znak do przemieszczania się.
W tym czasie sierżant podszedł do Serafa i chwycił drugą dłoń anioła obiema rękoma, nie bez wysiłku pomagając kolosowi wstać.
- Wy. - zwrócił się do Orientisa, Eheliona i sierżanta inkwizytor z Ordo Xenos. - Zabierzcie ich.

Sierżant chwycił pod lewe ramię nieprzytomnego Sihasa, skinieniem głowy zachęcając przechwytywacza, by mu pomógł. Mantamales odczekał, aż Orientis zabierze siostrę Medalae. Skinął głową, wykazując, że nie uznaje już kronikarza za wroga.

Kiedy jednak skrzyżował wzrok z Ardorem, widać wyraźnie było, że to jeszcze nie koniec.

Aleena Medalae, Sihas Blint

Aleena otworzyła oczy. Znajdowała się w jasnym, oświetlonym pomieszczeniu, nie pasującym do większości ciemnych korytarzy Czarnego Okrętu. Pomieszczenie wyglądało znajomo. Była to sekcja szpitalna, w której spędzała większość czasu na statku.

Poza białymi ścianami rozpoznała po kształcie i wielkości pomieszczenia, gdzie jest dokładnie. Leżała w łóżku, nie w swoim pancerzu czy szatach, ale w białej tunice dla długoterminowych pacjentów. Łóżek na tym niewielkim oddziale było sześć, po trzy pod obiema ścianami. Ona zajmowała środkowe.

Doszedł do niej ból w płucach, z jakim wiązał się każdy oddech. Na twarz założony miała respirator. Na stojaku obok łóżka zawieszona była kroplówka oraz workowaty filtr powietrza, rozwierający się za każdym razem, gdy robiła wydech i zwijający, gdy wdychała oczyszczony tlen.

Nie była tutaj sama - sąsiednie łóżko na końcu pomieszczenia zajmował kapitan Gwardii, którego zapamiętała z tamtego korytarza, gdzie... gdzie... napotkali... te... istoty.

Z żołnierzem obeszli się nieco mniej delikatnie - był wciąż w mundurze i zdarto z niego pas i szelki taktyczne, oporządzenie bojowe i całą broń, zostawiając jedynie jego beżowy mundur, w którym został do łóżka przypięty unieruchamiającymi pasami.

Wyglądało na to, że z kimś rozmawiał, mimo respiratora.. W chwili, gdy się obudziła kończył zdanie i zerknął tylko na nią, ale nie mówił nic więcej. Nikogo w pomieszczeniu nie było.

Po kilku długich i ciągnących się minutach kotarę odgarnęła opancerzona ręka jednego ze szturmowców, który zajrzał do środka. Jeżeli nie liczyć hełmu, miał przy sobie cały rynsztunek jakby gotowy był na misję w każdej sekundzie.

- Wybudziła się. oboje są przytomni. - wypowiedział do vox-komunikatora i zniknął z powrotem za kotarą. Słychać było ruch i przestawianie jakichś mebli oraz zbieranie sprzętu przez szturmowców i po chwili do pomieszczenia wszedł ich dowódca. Nie miał żadnych odznaczeń oficerskich, ale jego postawa wskazywała, że należał raczej do ludzi wydających rozkazy niż je wykonujący.

Nie miał przy sobie broni poza pistoletem. Wszedł, nieśpiesznie spacerując i podchodząc do ich łóżek. Oparł lewą dłoń o dolną poręcz łóżka, które zajmowała siostra szpitalnik, ale wpatrzony był w kapitana.

- Odesłałem personel medyczny. Nie zadawajcie żadnych pytań. Ze względu na wewnętrzne bezpieczeństwo na okręcie interesuje mnie dokładny opis wydarzeń i raport z tego, co zaszło na całe trzy godziny zanim odpłynęliście. Co widzieliście i słyszeliście. Raport sytuacyjny. Zbierzcie przez chwilę myśli... - czarny hełm o jarzących się czerwono wizjerach, przypominających rozżarzone ogniki, odwrócił się w stronę siostry - I przekażcie te informacje. Sytuacja na okręcie jest krytyczna. Żadnych pytań. Wszystko mi jedno, które zaczyna, tylko nie wchodźcie sobie w słowo.

Przez chwilę postukał palcami w pancerną płytę na prawym udzie.
- Zamieniam się w słuch.

Sihas zauważył, że kabura tego tutaj jest odpięta, a to mogło oznaczać tylko jedno.
Wiedzieli, albo się spodziewali. Nikt by tutaj nie zauważył, gdyby ich uśmiercono i zabrano stamtąd.
Gdyby nie więzy, nie uprzęże... Leżał tutaj bez ruchu, milcząc od kilkudziesięciu minut przynajmniej, nie słyszał jednak, żeby ktokolwiek zbierał się w pomieszczeniu za kotarą. Nie czuł też żadnego zapachu, jedyne co dochodziło do jego nozdrzy to świeży i mocny, przyprawiający o ból głowy tlen.

Siostra nie wiedziała... nie miała skąd wiedzieć, czego nie mówić. Ich wersje nie mogą być niezgodne. Jakiekolwiek podejrzenia oznaczają śmierć, a nie jest powiedziane, że ten tutaj nie zastrzeli ich i tak dla bezpieczeństwa. Ale jeżeli chcą mieć szanse, ona nie może...

Tylko jak jej to przekazać?

Ardor Domitianus, Orientis, Seraf Ehelion

Szturmowcy zabrali ich z tamtej z pokładu więziennego. Gdy tylko minęli pierwszą gródź, napotkali zabezpieczający teren pluton. Gdy przybył drugi, jednak grupa szturmowców ruszyła wgłąb pokładu oczyścić pozostałe cele z niedobitków i odnaleźć inkwizytor Koln z Ordo Hereticus.

Drugi pluton zajął się ich eskortą. Jak wynikało ze słów ich porucznika, cały okręt zamienił się w prawdziwe pole bitwy. Na szczęście gdy tylko ogłoszono kod czarny, zabezpieczono wszystkie windy pokładowe i większość krytycznych lokacji Czarnego Okrętu.

Do złych wieści należał fakt, że o ile łączność z mostkiem była, o tyle nikt wysłany tam nie wrócił. Według kapitana główny astropata nie żył a to, co wyszło z jego oczu zabiło połowę obecnych ludzi, a nawigator zapadł w katatoniczną śpiączkę. Coś też próbowało się bezustannie dobić do nich od strony szybu windy. Te prowadzące na mostek zaczynały się niewiele poniżej, w głównej wartowni okrętowej stanowiącej zabezpieczenie przed natarciem abordażowym na wspomniany mostek.
Wraz z pobliskimi korytarzami, był to martwy punkt okrętu. Z wysłanymi tam tracono łączność.

Na szczęście dla dwójki ich nieprzytomnych ludzkich towarzyszy, niewielka sekcja medyczna była pod kontrolą żołnierzy w czarnych pancerzach, korytarze tam prowadzące relatywnie bezpieczne. Szturmowcy i tak mieli problem - musieli w niewiele ponad dwa tysiące osób opanować chaos, który wybuchł obsadzonym ponad sto tysięcy ludzi załogi krążowniku.

Tamtą dwójkę zabrano, a oni skierowani zostali do niewielkiego składu inżynieryjnego, który był bezpieczny. Od zewnątrz korytarz obstawiono szturmowcami, a już w środku skierowany do nich medyk - niewątpliwie nie będący szturmowcem, za to przez Serafa rozpoznany jako członek świty inkwizytor Coirue. Ocucił ją także przy użyciu soli trzeźwiących.

Szarzy Rycerze oczywiście chcieli dozbroić się, teraz, gdy zrobili wszystko co mogli dla Triumwiratu. Coirue jednak ich wstrzymała.

Minęła godzina od kiedy na pokładzie rozpoczął się chaos.

***

Pomieszczenie miało może pięć na siedem metrów. Szczęśliwie dla Astartes, strop był ulokowany dość wysoko. Zgodnie z przyzwalającym gestem inkwizytorki z Ordo Malleus rozsiedli się na metalowych pudłach będących sześcianami o może metrowej krawędzi. Lampa pod sufitem migotała dając z przerwami słabe światło.

Obok wejścia siedział na ziemi nonszalancko Geo Mantamales, w dłoni trzymając serię wydruków-meldunków dotyczących stanu Czarnego Okrętu oraz długą na kilkanaście stron listę psioników znajdujących się na pokładzie, wyznaczonych jako cele do zlikwidowania, zgodnie z bazą danych. Przeglądając ją, od razu przeszedł do drugiej strony od końca, rozważając długo przed wykreśleniem kilku nazwisk.

Istniało duże prawdopodobieństwo, że większość z wykreślonych nazwisk to i tak już nieżyjące osoby. Członek Ordo Xenos nie wydawał się jednak śpieszyć czy być szczególnie poruszony tym faktem. Ignorował wszystko i wszystkich dookoła.

Inkwizytor stała zaś oparta o jedno z pudeł, nieco pochylona, by młody medyk Gwardii wcielony do jej świty mógł swobodnie okręcać jej tors bandażem, który stanowił podłoże prowizorycznego usztywnienia.

Przez ostatnie piętnaście minut Mantamales wyjaśniał jej, co zaszło zanim straciła przytomność.
W pewnym momencie, na koniec spojrzał badawczo na Serafa, po czym zakomunikował:

- Pozostali Twoi bracia... Cóż, obawiam się, że większość z waszej grupy towarzyszącej nam nie żyje. W tym tamci, którzy nie udali się z tobą po nas. - wzruszył ramionami.
- Moje kondolencje, Sprawiedliwy. - cichym nieomal jak szept głosem, o uspokajającej barwie powiedziała inkwizytor z Ordo Malleus, bez cienia ironii. - Część oddała swoje życie, by nas uratować, a pozostali musieli polec oko w oko z wrogiem, którego przysięgali zwalczać. Niewątpliwie są teraz u boku Imperatora, niech jego łaska będzie dla nas tarczą w tej strasznej chwili.

Jej twarz ściągnęła się w maskę cierpienia gdy tylko ściągnięty został z kolei bandaż przez medyka, po czym zaczął spryskiwać go jakąś usztywniającą materiał substancją. Bardzo próbował zachować obojętny wyraz twarzy, ale fakt operowania inkwizytor i sama fizyczna bliskość wobec kobiety, którą niektórzy uważali za świętą wprawiała go w widoczne zakłopotanie, ku uciesze inkwizytora z Ordo Xenos.

- Paladynie... Ardorze Domitianus... - zaczęła, powoli pozwalając słowom przeniknąć uszy słuchających - Jesteś aniołem śmierci Imperatora. Jesteś też żołnierzem. Jeżeli pojęcie łańcucha dowodzenia nie jest ci obce, muszę uznać, że znaczenie słowa Triumwirat jest. - stwierdziła po prostu - Inkwizytor Mantamales najwidoczniej posiadał wiedzę, jakiej ty nie posiadałeś. Tak jak dowódca posiada wiedzę, jaką nie dysponuje żołnierz. Żołnierz ufa mu, wykonując rozkaz. Dzięki temu armia Najwyższego działa sprawnie i likwiduje zagrożenia. Inkwizytor Ordo Xenos może nakazać Exterminatus względem dowolnej planety, jeżeli uzna za to adekwatne rozwiązanie jej problemu. Jest namiestnikiem woli Imperatora, przemierzającym gwiazdy. Jak ja. Wiemy też, że o ile sam... Orientis - skierowała spojrzenie na kronikarza - Nie wywołał tej katastrofy, gdybyś go zabił, do niczego by nie doszło. Sam zdecyduj, czy warto było zapłacić tę cenę. Ponad osiem tysięcy przewożonych na tym okręcie psioników i ofiary latorośli Osnowy to jedna strona szali. - westchnęła z bólu.

- W skrócie - rzucił Geo Mantamales, nie podnoszą oczu znad listy - Jesteś winny temu całemu burdelowi.

Członkini Triumwiratu spojrzała tylko przelotnie na towarzysza, ale po chwili kontynuowała.
- Zwalniam cię z twoich obowiązków i odbieram honory paladyńskie. Możesz powiedzieć, co masz na swoją obronę, albo od razu przyjąć pokutę. - zakończyła bezceremonialnie.

W pewnym momencie drzwi zostały otwarte na oścież i do środka weszła Patricia Koln. Nie była ranna, ale kasłała zawzięcie, a wzrok miała nieobecny. Większość odwróciła głowy, zaskoczona jej wejściem.

Zamknęła jedne z nielicznych na całym okręcie drzwi umieszczone na zawiasach i podeszła kilka kroków do jednego z pudeł, stając niemal na baczność.

- Przedział więzienny oczyszczony, z mostkiem... bez zmian.
- Pole Gellera zabezpieczone? - zapytała Coirue.
- Tak, obstawili je Szarzy Rycerze. Ci, którzy wciąż żyją.
- Myślałem, żeś się udusiła. - rzucił od niechcenia Mantamales.
- Miałam czym oddychać. uwzględniało to płuca serwitora. Tego co obsługiwał konsolę.
- Rozumiem...

Członkini Ordo Malleus zignorowała dwójkę współpracowników i skierowała się do trzech Astartes.

- Posłuchajcie mnie wszyscy trzej. Jeden niewątpliwie potrzebuje lada moment nowej ręki, drugi ma poważne zarzuty z których musi się wybronić a trzeci, o ile wiem, nic nie wie i chce wyjaśnień. Teraz jest na nie czas. - medyk odszedł na bok, a kobieta z trudem wyprostowała się. - Dopóki ten okręt nie wyjdzie z Osnowy, możemy być martwi w każdej chwili. Chcę zorganizować oddział szturmowy złożony z najlepszych dostępnych mi podkomendnych - na czas całej tej kampanii... - stwierdziła, wprawiając Orientisa w dalszą konsternacją.
- Niech będę przeklęta, jeżeli przede mną nie znajduje się właściwy rdzeń, złożony z trzech elementów...

Haajve Sorcane

Niszczyciel miał raptem trzy czwarte kilometra długości od dziobu do silników, toteż po wydostaniu się z windy pokonał dzielącą go drogą przez raptem dwie minuty. Gdy pokonywał ciasne korytarze, wyjące syreny Ducha Maszyny rozświetlające ciemność nie pozwalały mu zlekceważyć niebezpieczeństwa.

Pokonał otwarte na oścież grodzie i dotarł do sekcji dziobowo-torpedowej. Jego nozdrza wypełniła woń przepuszczanych przez nieaktywny filtr hełmu chemikaliów wybuchowych, kadzideł i ludzkiego potu. Pomieszczenie było ciemne, rozjaśniane jedynie łuną ognia i ostrzegawczymi żarnikami.



- CIĄGNĄĆ! - w przeciwieństwie do obrazu, jaki zapadł mu w pamięć, bosman ponaglał załogę do działania odwrotnego niż zwyczajowe - wyciągali torpedę z luku. Drugi luk znajdował się nieomal w urwanej części. Czerwone żarniki ostrzegawcze przy drzwiach do korytarza łączącego luki informował o dekompresji korytarza pomiędzy.
- CIĄGNĄĆ! - powtórzył w takt komendę bosman. Dopiero teraz Haajve zdał sobie sprawę, że dookoła trwa gorejący pożar. Torpedę ciągnęła może połowa wyznaczonych do tego załogantów, reszta bowiem różnymi niepalnymi cieczami zalewałąźródła ognia, rzucającego pomarańczową poświatę na ciemne ściany.
- CIĄ... - zaczął bosman.

Nastąpił wybuch. I panika.

Torpeda zawisła połowicznie, frontem wciąż w luku, połową zaś wystając z niego i nieco się przechyliła przy donośnym zgrzycie metalu. Pomiędzy tłumem eksplodował granat. Załoganci wrzasnęli, rozbiegając się byle dalej - o ile dobrze to ocenił, Sorcane ujrzał ponad dwadzieścia ciał, ruszających się i nie.

Bosman został zaś w harmidrze postrzelony. Leżał we własnej krwi, trzymając się za szyję. Spomiędzy palców wypływała mu krew.

Wtem rozległa się seria strzałów. Sabotażystów musiało być więcej niż jeden...

- ZAPOMNIJCIE O NICH! ROZPIEPRZCIE TĘ TORPEDĘ! - krzyknął... ktoś.

Dookoła rozgorzał... chaos.

-2- 13-09-2011 00:58

Miriael Sabathiel

Sabathiel zmrużyła powieki spoglądając ponad lufą pistoletu w oczy kapitana.
Uśmiechnęła się do niego ciepło czując wyraźnie zapach khornity wchodzącego do pomieszczenia.
- Niszczyciel czułby do Ciebie tylko pogardę gdyby się dowiedział, że jesteś zdany na moją łaskę kapitanie. - w jej spojrzeniu błysnęło rozbawienie. - A dodatkowo teraz chowasz się za Pożeraczem?
Uśmiech nie schodził jej z warg gdy po chwili dodała ciągle tym samym przyjemnym głosem.
- Bądź tak miły i poproś swoich wojowników by rzucili broń.
- Chciałem sprawdzić jak duże kłopoty mogą sprawić moi pasażerowie syreno... Tylko głupiec na przeciwwadze własnego życia stawia próbę zastraszenia władcy strachu. - nieco poetycko, ale pewnie stwierdził kapitan.
Miriael wybuchnęła śmiechem.
- Tylko głupiec na przeciwwadze życia stawia ego. Nie jesteś władcą strachu tylko sługą... - ciągnęła.
W tym momencie jego spięte mięśnie zareagowały. Sabathiel obdarzona przez swego patrona czułymi zmysłami i doskonałą percepcją wiedziała, że może spokojnie dopowiedzieć swoje.
- Śmierci. - z ręki kapitana, dla niej niezwykle powoli zaczął się wysuwać zestaw trzech szponów energetycznych, aktywowanych najpewniej przez neuro-złącze. Nie musiała reagować, bo jako trup nie będzie miał dostateczne zasięgu. Jego trup znieruchomieje, zanim wyrządzi jej krzywdę.
- Pozdrów ją ode mnie. - syknęła naciskając spust.
Nie mógł zdążyć.
I nie zdążył.

Furiacor
krążownik klasy Ubój, Oko Grozy, uskok Stołpu

Strateg Chaosu

Gdy drzwi się uchyliły i wszedł sługa Boga Krwi, eskortowany przez dwóch Drapieżców - członków kultu zaczętego nomen omen przez Władców Nocy, jakkolwiek niefortunnym sformułowaniem wobec w większości ateistycznego legionu by to było - ujrzał arenę w innych barwach.

Jej wymiary znał. Szybko podzielił sobie zgodnie znakami na cztery sekcje. Wejście było od południowej strony... rzuciło światło na resztę. Pięć rzędów na ich trybunie. Widać czasem musiało tu być naprawdę tłoczno - setka Kosmicznej Piechoty, oczywiście z legionu, zmieściłaby się przy niewielkim tłoku.

Z południowej strony nadszedł wojownik Khorne'a. Eskortowany przez dwóch Drapieżców. Po lewej stronie wejścia zobaczył trzech Władców, po prawej - dwóch.

W północnym skrzydle oświetlony przez chwilę Nihl Sietche i Sabathiel tuż obok niego. Po jego prawej dwóch weteranów... Wybrańców lub poruczników. Czy dowolnych przybocznych. Po lewej jeden. Tak. Poza tym w rzędach niżej jeszcze dwóch nie tak... naznaczonych jak tamci.

W zachodnim skrzydle ośmiu, we wschodnim jedenastu. W północnej części areny był anonimowy członek Legionu Alpha, któy do teraz się nie przedstawił. We wschodniej Febris. W południowej Pożeracz. W zachodniej on sam.

Nieco niepokojącym było, jak niewiele wie o Legioniście Alpha. O władcach wiedział dość wiele. Wiedza o wrogu była kluczem do zwycięstwa.

Rozdzielony fragmentarycznie Legion tutaj musiał być jedną z większych grup. Na sali widział ich trochę, ale jeżeli nawet uznać, że wyznawca Władcy Wojny wyolbrzymia, byłoby ich naprawdę dużo. Ciekawostka taktyczna.

Wtem rozległ się strzał, a ich kapitan chyba upadł. Natychmiast tam na trybunie doszło do walki.

Jak to ktoś kiedyś ujął, Chaos znalazł niewiele paliwa do rozpalenia nienawiści we Władcach Nocy. Wszystko było wypalone nienawiścią do Imperatora już wcześniej, dlatego w tak niewielkim stopniu ziarno zasiane w Konradzie Curze nie wykiełkowało w zbyt wielu jego podwładnych. Może nawet ci tutaj wciąż byli... bractwem.

Grunt że byli dość nerwowi.

- ANI DRGNIJ! RZUĆ TĘ LASKĘ! NA ZIEMIĘ! - wyłapał krzyki jednego z czterech Władców, którzy zeskoczyli tuż koło niego celując z pistoletów bolterowych... głównie z pistoletów i dobywając broni białej. Przekrzykiwali się wzajemnie nakazując mu rozbrojenie się i padnięcie plackiem na ziemię.
Skojarzenie z zestresowanym na pierwszej akcji oddziałem żandarmerii Gwardii zatrzymującej zidentyfikowanego szpiega czy zdrajcę samo się nasunęło.

Oni byli tylko trzykroć bardziej narwani i o dziesięć tysięcy lat nadczłowieczeństwa niebezpieczniejsi... Tylko... po spełnieniu ich żądań... co dalej?

Alpharius

Sytuacja była dość klarowna. Na górze rozgorzała walka służki Mrocznego Księcia z doświadczonymi i preferującymi walkę wręcz oponentami.
Mogła się w każdej chwili wycofać, czy wygrać? Mogło się to rozstrzygnąć bardzo szybko. W każdym razie ona już wiedziała.

Władcy Nocy jednak pamiętali kto umożliwił Syrenie dotarcie do ich kapitana. W wyobraźni słyszał najbardziej doświadczonych z nich na vox-złączu koordynujących grupę i wzywających wsparcie.

Ci najbliżsi otworzyli ogień ponad murem, w trybie automatycznym, licząc na wykorzystanie luk w pancerzu przez prawdopodobieństwo a nie mierzone strzały. Wiedzieli, co robią, nie znali tylko jego możliwości.
W tej samej chwili kilku wyskoczyło obok Stratega Chaosu. Nie zajmowali się jednak nim, choć oczywiście ktoś z nich go obserwował. Instynktownie to wiedział.
Jednak obok Febrisa czwórka wyskoczyła z trybun i ruszyła w jego stronę...
Jeden dzierżył miecz i długi łańcuch, którym kręcił okręgi w powietrzu.
Jeden miał topór, który nawet on musiał dzierżyć oburącz.
Jeden miał szpony, jakże naturalne dla tego Legionu.
Jeden , okazało się, dzielił ciało z demonem i jego ręce miały więcej nadnaturalnej nienaturalnej broni naturalnej niż był w stanie zliczyć zanim się zetrą.

Zbliżając się liczyli całkiem słusznie na ogień zaporowy swoich braci. Oczywiście, przy takim natężeniu liczyli, że ogień zaporowy może i zabić czy choćby ranić...

Axisgul

Drapieżcy równocześnie odwrócili głowę w stronę sługi Khorne'a, chcąc się upewnić, że nie zabije ich on zanim zdążą zareagować.
- Nawet nie myśl o dołączeniu do walki. - przestrzegł go bez przekonania jeden z nich. Przyglądali się starciu, najwyraźniej dosyć zadowoleni, że nie muszą potykać się z Czempionami Abbadona.
Zresztą elita ich kompanii to musiało być w ich mniemaniu aż nadto dla takiego wroga.

Wtedy nadeszło...
Odczuł to pragnienie. Mrowienie przeszło w co w innego gdy do jego nozdrzy dotarła krew Nihla.
Poczuł ogarniającą go furię... Czuł się jak na odwyku od ulubionego narkotyku, jak pacjent przytułku dla obłąkanych, któremu na czas śpiączki farmakologicznej odmówiono leków.
Ta śpiączka trwała zbyt długo.

Wiedział oczywiście, jak może to kontrolować... walcząc, jednak z opanowaniem, z perfekcją, z precyzją.
Khorne wymagał od niego dzisiaj krwi za swoje dary, jemu pozostawiając, jak będzie walczył i przeciw komu.

Tylko... z kim? Czy było trzecie wyjście?
Czy miał walczyć z Wybrańcami Abbadona? Pamiętał swoje zadanie. Z Władcami Nocy? Wiedział, że tylko oni będą w stanie zabrać Furiacora za uskok stołpu. Jako nawigatorzy, infiltratorzy i szybcy najeźdźcy cieszyli się sławą, która nadrabiała brak zdolności bojowej w skali większych legionów czy brak potęgi zapewnianej przez Mrocznych Bogów.

A pozostali Wybrańcy mogą mu być jeszcze potrzebni...

Miriael Sabathiel

Odczuła sadystyczną satysfakcję gdy odczuła odrzut broni. Czas momentami przeciągał się dla niej, w koordynacji z jej nadludzkim refleksem. Miało to istotne zastosowania w jej oddaniu dla Tej, Która Pożąda.
Koniec końców, każda przyjemność powinna trwać jak najdłużej.

Z uwielbieniem obserwowała, jak krew tryska z przeoranej odłamkami twarzy Nihla Sietche.

Zbyt oczywiste.
Zbyt proste.

Pod wpływem strzału odwrócił się, padając...
Z trudem się uchyliła w ostatniej chwili przed zaskakującym dokończeniem cięcia szponów energetycznych. Odchyliła tors i cofnęła rękę, jednak jej pistolet został przecięty przy komorze nabojowej. Bezużyteczne.

Pociski zagłębiły się w twarzy kapitana, może nawet rozrywając jedno oko, jednak Astartes, zwłaszcza skąpani w nienawiści i walczący od dziesięciu milleniów Astartes nie na długo byli pod wpływem takiego bólu. Ich organizmy były dostosowane do ignorowania tak prymitywnego cierpienia w porównaniu z dziesiątkami nieskomplikowanych metod, które przyszły jej na myśl w tej sekundzie.

Pole refrakcyjne...
Dlatego nie miał hełmu. Dlatego tak wielu dowódców, lojalistycznych głupców czy wyznawców mrocznych potęg rezygnowało z hełmów. Oznaka statusu. Oznaka braku strachu.
Władca Nocy musiał być pozbawiony strachu.

Upadł i tak by się przetoczyć przez bark. Nad nim przeskoczył jeden z dwóch jego pomagierów, nie zamierzając dopuścić do pościgu ze strony siostry. Walczył dwoma długimi na dobre czterdzieści centymetrów nożami czy sztyletami w jakiejś opanowanej do perfekcji egzotycznej ewolucji stylu ulicznych gangsterów.
Z drugiej strony już do niej dobiegał napastnik wyposażony jedynie w miecz łańcuchowy i pistolet.

Tamten drugi obok Sietche'a także miał pistolet... plazmowy. Charakterystyczny gwizd oznaczał, że kondensował ładunek plazmowy do maksymalnej siły.

- ŻYWCEM SUKĘ! - na poły wywrzeszczał, na poły wycharczał... z wyraźną pożądliwością w głosie, który mógł wydawać z siebie tylko osobnik wyniszczony najmocniejszymi narkotykami jakie oferowała galaktyka.
Był chyba także Drapieżcą, ale w przeciwieństwie do eskorty barbarzyńcy Khorne'a, nie miał plecaka skokowego. Czekał na okazję.

Dookoła rozbłysły strzały i harmider walki.
Było w tym jednak coś, czym nie mogła się nie delektować.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172