Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2013, 11:52   #291
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Fluorescencyjne oznaczenia dróg ewakuacyjnych potęgowały wrażenie lepkiej ciemności zalegającej podmiejską kanalizację. Czarny jak smoła mrok mógł skrywać niezmierzoną przestrzeń, ale starożytny sługa Mrocznych Potęg nie potrzebował wzroku by orientować się w swym otoczeniu. W ciszy chłonął atmosferę powolnej krzątaniny jaka wypełniała te najgłębsze podmiejskie korytarze. Główna śluza, ostatni przystanek w drodze do oceanu tych wszystkich rzeczy których mieszkańcy powierzchni nie chcieli w swoim świecie, wypełniona była nieśpieszną, ale też nieustającą krzątaniną setek postaci. Pomimo braku światła kroczyły bez wahania poprzez kanały dopływowe wykonując zadaną im pracę, znosząc kolejne ciała na pokrytą brudem posadzkę. Dekady, jeśli nie stulecia, ciągłego spławiania nieczystości pozostawiły tą część kanalizacji pełną skarbów których istnienia obywatele planety nawet nie podejrzewali.
- Morderstwa, zdrada i choroby - złowieszczy szept zakłócił pracę potwornych robotników. Pozbawione wyrazu twarze zwróciły się do źródła głosu swego pana, wodząc za jego eteryczną sylwetką pustymi oczami.
Niczym mróz malujący szyby fantastycznymi wzorami tak ta bezcielesna istota znaczyła podłoże siecią plugawych glifów, którymi otoczone były rosnące stosy ciał. Zieleniejące kości i przeżarte zgnilizną mięso mieszało się na nich ze świeżymi ciałami tych którzy szukali schronienia przed chłodem nocy w studzienkach kotłowni.
- Bezdomni, pijacy i awanturnicy - kontynuował cień - ci których nikt nie szuka i na których nikomu nie zależy. Porzuceni... lecz nie obawiajcie się, bowiem teraz jesteście w ramionach Ojca!
Zanim w korytarzach przebrzmiało echo wibrującego śmiechu po zjawie nie było już śladu, lecz trud zbieraczy trwał nadal, a z każdą chwilą do pracujących przyłączał się kolejny Milczący.

- Masz chwilę, Ovide? - Lear nawet zaskoczył Febrisa. Mag Rozkładu doskonale dostrzegał wszystkie dusze otaczających go istot, więc wiedział, kiedy lekarz zbliżał się do niego gdy opracowywał nowe panaceum, przynoszące chorym większy zakres władzy Ojca, sądził jednak, że jego gospodarz przybył jedynie po leki, antyseptyki czy jakiś preparat chemiczny. Przez wszystkie te dni rzadko odzywał się w ogóle, jeżeli już to tylko odpowiadając na pytania swojego współpracownika. Czarnoksiężnik Straży Śmierci wyczuł coś jeszcze: z niezwykłym oporem zaraza wreszcie zaczynała bardzo powoli kiełkować w lekarzu, który w nieznany sposób opierał jej się przez nie wiadomo jak długo będąc pośród niej, a opór był dopiero przełamywany przez fizyczną obecność szerzyciela rozkładu. Nawet wówczas postęp choroby przypominał powolne okupowanie krwią każdego metra ziemi niczyjej przez żołnierzy.
- Obawiam się, że wreszcie choroba ubiega się o to, co jej należne. - wyjaśnił niejednoznacznie, potwierdzając jednak przeczucie wypaczonego psionika - Jeżeli to nie problem... jeśli mógłbyś - rozważał coś przez chwilę, nie wpatrując się pustkę, lecz prosto w oczy swojego rozmówcy - Jest ktoś, z kim chciałbym uzyskać pokój, zanim nie będę w stanie. Daleko stąd. Musiałbym pozostawić szpital w twoich rękach. Być może nie zdołam powrócić.
W ciszy, która na chwilę zapadła, słychać było tylko pojękiwanie chorych i umierających. Zanim jednak mogła paść jakakolwiek odpowiedź czy kontynuacja, obydwaj usłyszeli od strony nieoświetlonego wejścia nawoływanie przez znajomy, acz znacznie słabszy i zachrypły od wydzieliny głos.

- Później dokończymy tę rozmowę. To Droh, przywiózł kolejną dostawę ciał. Nawet nie zauważyłem, że już upłynęły... dni - odparł lekarz, po czym zostawił Ovide’a przy stole laboratoryjnym.
Kapitan-szuja był punktualny, choć tylko w interesach - nie przeszkadzało to Learowi. Gdy tylko zakończył swoje interesy z lekarzem, przeszedł przez szpital, jakoś bez dawnej odrazy do pacjentów, kaszląc dość morderczo i podszedł do pracującego akurat nad kolejną wersją “szczepionki” Ovide’a.
- Mój przyjacielu, sukces! - złapał jedną swą dłonią drugą i potrząsnął nimi, niby celebrując zwycięstwo - Pamiętasz może, co mi mówiłeś, że poszukujesz tego magosa z Mechanicus? Nic nie mówiłem doktorkowi, ale tak się składa, że wiemy, gdzie jest. Prowadzi jakąś... klinikę... sanktuarium? - podrapał się po głowie, zastanawiając, po czym zaczął odkasływać rzadką flegmę w szybko wyjętą ścierę zabrudzoną smarem. Wyglądał mizernie - to jest silnie...
- W ogóle, jakiś czas temu wybył sobie rzeczywiście z planety i niedawno wrócił. Jego miejsce, niestety mieści się w Pałacu Gubernatora. - wzruszył ramionami - Ale jeżeli masz jakieś sznurki do pociągnięcia, lub coś mogę dla Ciebie zrobić, daj znać...

Upewniwszy się że Lear jest poza zasięgiem słuchu Przeklęty nachylił się do cuchnącego spalinami i samogonem kapitana.
- Tak przyjacielu , drobiazg, lecz niezwykle ważny - ujął kaszlącego obwiesia pod ramię i wciąż mówiąc poprowadził w stronę gabinetu - muszę przekazać niewielką paczkę pracującemu przy konserwacji śluz znajomemu.
- Eeee czemu ja? Przecież każdy może to dla ciebie zrobić...
- Nie w miejskich wodociągach - tłumaczył cierpliwie - ale na Murze. Sam rozumiesz, wielotygodniowe zmiany, długie wachty. Przecież ci ludzie pracują bez wytchnienia by zapewnić bezpieczeństwo całemu miastu...
- No, gdyby tam coś się stało... - bruzdy na czole marynarza pogłębiły się gdy próbował sobie wyobrazić konsekwencje uszkodzenia śluz filtracyjnych. Bez tych pompujących hektolitry wody urządzeń, otaczająca miasto woda szybko zmieniłaby się w gęstą i śmierdzącą breję. Korzystające z siły oceanicznych prądów zapory kontrolowały zarówno poziom jak i jakość wody w sztucznej zatoce.
- Dlatego musimy dbać o naszych przyjaciół, prawda?
- He, no jasne, to trochę nie po drodze, ale Shultz pływa tam z zaopatrzeniem, dogadamy się jakoś.
- Doskonale - mruknął zadowolony sadzając w gabinecie swojego pacjenta - to może wiesz też kto wozi zaopatrzenie na wyspę gubernatora?
- Głównie Obrona Planetarna i paru cywilnych kontraktorów, ale tych nie znam. Za to wiem z kim i gdzie piją - dodał szybko widząc rozczarowane spojrzenie Ovidiusza - nie będzie problemem o nich podpytać.
- Cieszę się przyjacielu - gruba igła bez trudu przebiła skórę - Cieszy mnie że możemy sobie na wzajem pomagać.
Droh przyglądał się obojętnie jak szpitalna strzykawka wtłacza mu do żył gęsty lek.
- Pewnie - rzucił nieobecnie - po to są przyjaciele... Tylko, widzisz, ten twój znajomek jakoś się nazywa? Każdy Opływ to inna strefa kwarantanny i sobie znajomkami co przekazać, ale ty go znasz, nie ja... do Muru nikt się nawet nie zbliży bez, Imperatorze chroń, pozwoleń - uśmiechnął się chytrze Droh, kończąc rzężącym kaszlem. Gdy się uspokoił, dokończył: - Lub znajomych właśnie co by wpuścili. Musisz mi coś dać, powiedzieć kto albo jak... - wytarł przepoconą twarz rękawem, jakkolwiek choroba zżerała szmuglera-wyłowiciela trupów zabijając większość zmysłów i rozsądku, ostatnim, co się jeszcze nie poddało była jego biegłość w załatwianiu szemranych spraw.
- Słusznie - skinął głową fałszywy lekarz - słyszałeś może o Vikshy?
- A kto by w dokach nie słyszał? Parę razy woziliśmy jego przesyłki - Droh uśmiechnął się głupkowato, dla takich szumowin to musiał być nie lada zaszczyt - słyszałem że arbitrzy go zaskoczyli w południowej dzielnicy w zeszłym tygodniu. Pewnie się gdzieś przyczaił i liże rany... - oprych zawiesił głos a na jego topornej gębie odbił się iście tytaniczny wysiłek myślowy - Łataliście go tutaj?
- Powiedzmy że nasz dobry doktor zna się z Panem Vikshą nie od wczoraj - Febris niedawno odkrył że drań zaopatrywał klinikę od miesięcy - i to jego znajomi złożyli zamówienie.
- A my je wypełnimy, no przecież kto jak kto ale on na pewno ma swoich ludzi w urzędzie...
- ... i stąd przepustki - dokończył za niego czarnoksiężnik.
- JASna sprawa - podniósł głos od wykrztuszenia wydzieliny na cudem w porę wydobytą z przepastnej kieszeni sztormiaka szmatę zaczernioną od smaru - Nie widzę w takim razie przeciwwskazań, Ovide. Zrobię to od razu.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 19-02-2013, 23:02   #292
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Strateg Chaosu

Jericho dopadł do operatora radia.
- Połącz mnie z pozostałymi łodziami.
- Tak jest, sir! - krzyknął operator by jego głos nie został zagłuszony przez huraganowy ogień prowadzony z twierdzy. Podał mu słuchawkę i przez chwilę ustawiał częstotliwość, po czym rozwarł wargi wykrzykując niesłyszalne potwierdzenie. Dla podkreślenia pokazał uniesiony kciuk.
-Do wszystkich łodzi. Tu Jericho Tobalek! Obsługa KM-ów niech rozpocznie ogień zaporowy, nie próbujcie celować i tak nic nie zobaczycie! Podnosić poziom ostrzału i przenieść go potem na ściany. Nie pozwolić tym skurwielom z gniazd na ostrzał! Każda z łodzi, niech wyrzuci granat na 2-3 metry do przodu. Żołnierze! Wybiegać jak tylko usłyszycie wybuch!- wyjął pistolet laserowy i podszedł do Chevrienne - Musimy opuścić łodzie!
Oficer podniosła się, wstając. Strateg zauważył, że całe plecy jej munduru - w zasadzie już prawie cała kurtka munduru - zaczerwieniła się krwią od ran z odłamków. Kobieta mimo upływu kilku sekund wyraźnie pobladła. W odpowiedzi skinęła głową i wyjęła z pochwy szablę, powoli i ostrożnie.
W tym czasie inny żołnierz wyciągnął swojego towarzysza ze stanowiska KMu i wskoczył tam, szybko chwytając za broń i otwierając ogień zgodnie z dyrektywami sługi Tzeencha. Ten zorientował się również, że reszta łodzi przestrzega wydanego rozkazu - przynajmniej w obrębie ich plutonu. Przez moment z trudem uzyskana koordynacja uciszyła ostrzał ich wrogów z przystani, a nawet część ciężkich bolterów.
Stojący na przedzie inżynier z granatnikiem przygotował broń.
- Na rozkaz! - wykrzyknął, oczekując na znak na wystrzelenie i rozpoczęcie natarcia.
- Imperator broni... - Strateg delikatnie potrząsł głową - Ognia! - spojrzał na Chevrienne. Przykro będzie patrzeć jak umiera, ale nie może tu teraz zostać... abstrakcyjnie tam będzie bezpieczniej.
- Za Imperatora! - wrzasnął grenadier dla dodania sobie animuszu i wypalił w miejsce, z którego wcześniej zostali ostrzelani. Sługa pana zmian wyczuł, jak jedno życie w tamtym punkcie momentalnie gaśnie, rozmyte w Osnowie. Grenadier wybiegł pod górę, a za nim żołnierz-weteran pozostały przy życiu poza medykiem (który został z rannym w łodzi, tak jak człowiek przy KMie) oraz trójka pozostałych inżynierów i porucznik. Ruszyli pędem ku ścianie, aby jak najszybciej wyjść z pola rażenia ciężkich bolterów. Jeden z inżynierów biegł tuż przy Strategu, osłaniając bronią i własnym ciałem utykającego sierżanta sztabowego, lub tak o nim myślał.
Wreszcie dotarli do ściany, przez mgłę. Po drodze jeden z inżynierów, ten, który prowadził, został trafiony jakąś przypadkową serią i został dosłownie rozpruty tam gdzie był biegł. Strateg obejrzał się, i widział - a raczej wyczuł - że gdzieniegdzie drobne grupki oderwały się od łodzi, jednak nie było to powszechnie skuteczne - zwłaszcza nie w drugim, towarzyszącym im plutonie. Wiedział też, a w niektórych wypadkach wyczuwał, że pary czy nawet drobne grupki żołnierzy we mgle nie były wyzwaniem dla sędziów. Potrzeba im było koncentracji... lub szybkiego wejścia do środka.
Inżynier z karabinem laserowym, który osłaniał go, przeżegnał się przestąpiwszy ciało poległego towarzysza. Spojrzał przelotnie na Chevrienne, której wyraz twarzy świadczył, że nie była w pełni obecna, i od razu zwrócił się do Stratega. Miał młodzieńczą brodę, w tej chwili całą czerwoną - nie rudą, czerwoną od krwi towarzyszy.
- CO DALEJ, SIR?! - wykrzyknął, a i tak z trudem był słyszany.
- Masz ładunki wybuchowe żołnierzu? - Strateg również spojrzał na panią porucznik. “Jeszcze nie umieraj. Masz bitwę do wygrania”
- TAK JEST, ALE NIE WYSTARCZĄ NA ŚCIANĘ TWIERDZY! - przekrzykiwał bitwę - STARCZYŁOBY NA WROTA CZY WŁAZ!
- Oni wszyscy tam zaraz poumierają... - szepnęła do siebie Chevrienne, ściągając na chwilę uwagę żołnierzy. Zupełnie niewzruszona tym, spojrzała na Stratega:
- Zrobisz wejście do twierdzy w minutę?
- Jeżeli mogę...- odszedł kawałek od grupy, przykładając dłonie do ściany - Lepiej się odsuńcie! - następnie zaczął szeptać pod nosem - I'tzeen, I'khao khar aqshy. - następnie zaczął wtłaczać energię z Osnowy prosto w ścianę przed nim, wypełniając nią nie doskonałości, przerwy. dziurki od korozji. Kiedy zakończył rozkazał energii wysadzić mur przed sobą. Miał tylko nadzieję, że nikt nie słyszał jego mowy Chaosu. I że nikt nie oberwie kawałkami muru.

Eksplozja była nagła i gwałtowna. Strateg usłyszał łomot implozji gdy w sekundę po uwolnieniu mocy mur zapadł się nieco sam w siebie w jakimś innym wymiarze, po czym jego obszar o wysokości psionika i rozpiętości jego ramion wstrzelił do środka, niczym kolosalny pocisk o grubości dwóch metrów, rozbijając się na tysiące kawałków po drugiej stronie. Tynk i betonowe fragmenty opadały z górnej części wyrwy. Pozostałym przy życiu weteranowi i inżynierom opadły szczęki. Porucznik otaksowała to tylko jakimś obłąkańczym wzrokiem i skinęła z uznaniem.
- Uciszcie jakoś te gniazda. Uratuj tylu moich chłopców ilu się da! - krzyknęła, gdy trafienie w fortecę jednego z ich okrętów niemal zagłuszyło jej słowa - Do zobaczenia w środku... - zakończyła i z szablą w dłoni ruszyła w mgłę, biegnąc wzdłuż szerokiego na cztery metry mola, do kolejnych, wciąż nie opuszczonych łodzi desantowych. Jak Strateg wiedział, by przez przykład osobisty powyciągać z nich żołnierzy. Z dookoła świszczącymi pociskami i uzbrojonymi Arbitrami.
- Pani porucznik! Cholera! Kurwa! - krzyknął weteran z jej oddziału dowódczego, przeciskając się przez inżynierów, ale zniknęła już im z oczu, choć Strateg wyczuwał jej duszę.
- PROPONUJĘ WEJŚĆ DO ŚRODKA! - nie sprecyzował do kogo się zwraca inżynier z karabinem laserowym - JUŻ! - choć decyzja należała ostatecznie do sierżanta sztabowego.
-Wy pierwsi! Znaleźć mi te cholerne gniazda. Porucznik da sobie radę!- poczekał, aż wszyscy wejdą ciągle upewniając się, że Chevrienne żyje po czym sam przeszedł przez dziurę. Żołnierze już się podzielili na pary, ustawiwszy się pod ścianą i zabezpieczając obie strony korytarza. Byli z prawej strony litery U skierowanej na północ, więc idąc w lewo dotarliby do jednego z krańców twierdzy, jej narożnika, w prawo zaś przemieszczaliby się ku środkowi. Na tym jednak ich wiedza o strukturze twierdzy się kończyła, choć Strateg wyczuwał sześciu pojedynczych Arbitrów obsługujących ciężkie boltery na piętrze nad nimi, siedzących wzdłuż całego wybrzeża, oraz jedenastkę Arbitrów na nabrzeżu i drugie tyle gdzieś w głębi twierdzy. Chevrienne chyba żyła, ale zniknęła w większej gromadzie gwardzistów, którzy wreszcie, najpewniej widząc swojego oficera biegnącego wzdłuż nabrzeża odważyli się, lub byli dostatecznie zawstydzeni, by wyjść.
Strateg rozejrzał się po żołnierzach oceniając ich zdolność w walce, bardziej pod względem zdrowia niż ekwipunku.
-Najpierw musimy uciszyć te boltery... albo lepiej przejąć. Są nad nami, idziemy w lewo najpewniej będą tam schody na górne piętro. Postarajcie się usunąć obsługę bolterów cicho. Poderżnijcie im gardła, albo przystawcie broń do głów, posłuży to jako drobny tłumik. Jakieś pytania?
Żołnierze, szkoleni do niedawna, krótko ale intensywnie przez Jericho skinęli głowami. Ruszyli formacją, z jednym jako tylna straż, odczekując, aż sierżant zajmie pozycję jako piąty po środku nich i powoli zaczęli się przemieszczać we wskazanym kierunku. Minęli zamknięte wrota, szpica zatrzymał oddział gestem i drugi w szeregu obrócił się do Stratega, wskazując na konsolę.
- Otwieramy, sir?
- Chwileczkę. - Jericho podszedł do drzwi i przyłożył do nich rękę. Starał się wyczuć otoczenie w poszukiwaniu zagrożeń, ładunków wybuchowych, Arbiterów z bronią po drugiej stronie, czegoś co by poważnie zaszkodziło grupie. Na zewnątrz wciąż trwała gwałtowna wymiana ognia, ale mimo wielkiej przewagi Arbitrów w wyszkoleniu, sprzęcie i poświęceniu dziesiątka nie była w stanie powstrzymać blisko pięciokrotnie liczebniejszych wrogów, nawet z wsparciem ciężkich bolterów. To jest była w stanie - ale stanowiska mieli uciszyć niedługo. Jericho wiedział, że jeżeli ktoś dobrze założył ładunki wybuchowe, jego zmysły mogą nie wystarczyć - nie specjalizował się w Prekognicji, a przewidzenie możliwych wydarzeń było jedynym wyjściem. Jednak jakakolwiek zasadzka ze strony stricte żyjących Arbites nie wchodziła w grę.
Strateg kiwnął głową i odsunął się od drzwi. Nie wyczuwał zagrożenia, ale też nigdy nie był najlepszy w tych sprawach.
Inżynier skinął głową, po czym poszedł do drzwi i przelotnie spojrzawszy na konsolę pokazał kciuk skierowany w dół, zaznaczając, że została zablokowana kodem. Przystąpił do metodycznego obkładania ładunkami wybuchowymi środkowej szpary, miejsca styku wrót-włazu-śluzy. Jedynka czekał na pozycji, na decyzję Stratega - nie zrobienie niczego, czyli oczekiwanie aż ładunek zostanie założony, dwójka wróci na pozycję lub coś innego się wydarzy, lub też to, że ktoś - sierżant sztabowy lub przekierowany żołnierz za nim lub ostatni w pochodzie zajmie miejsce dwójki i położy mu rękę na ramieniu, dając cichy znak do podjęcia marszu.
Jericho spojrzał na chwilę w stronę, z której przyszli po czym dał reszcie znak, aby czekać na wysadzenie i osłaniać tyły na wypadek gdyby Arbitrzy mieli zamiar ich zajść. Żołnierze czekali na pozycjach, ubezpieczając inżyniera. Strateg nie był pewien, co robią w tym czasie arbitrzy w twierdzy, ale był pewny, że nie tracą czasu, również ostrzeliwując tych, którzy wciąż pozostawali na zewnątrz, choć wyczuwał, że kolejna grupa ich żołnierzy wpadła do środka i ruszyła w stronę centrum twierdzy.
Po niecałej, ale bardzo nerwowej minucie inżynier pokazał uniesiony kciuk i wrócił na pozycję dwójki. Cały ludzki wąż cofnął się nieco od wnęki wrót. Inżynier, który kurczowo zaciskał w dłoni detonator drutem połączony z ładunkami zakrzyknął:
- WYSADZAM! - po czym wgniótł przycisk w urządzenie. Eksplozja nie była bardzo silna, ale adamantowe wrota, choć same nie doznały uszkodzeń, zostały niemal odstrzelone na zewnątrz. Nie zostały rozwarte zupełnie, ale powstała szpara więcej niż wystarczyła by swobodnie przez nie przechodzić. W kilka sekund wzdłuż ściany do wejścia zbliżyło się i wpadło czterech żołnierzy, osmalonych, zadymionych, dwóch rannych, ale wszystkich zdolnych do walki. - Swoi! - krzyknął pierwszy, wbiegając. Chyba byli z różnych oddziałów, nie mieli też operatora radiostacji.
- Jak wygląda sytuacja na zewnątrz? - w między czasie zajrzał do szpary, aby zobaczyć co ich czeka.
- Nie jesteśmy pewni! - odpowiedział podniesionym szeptem ten sam żołnierz, który pierwszy wbiegł do środka. Zajęli już pozycje pod ścianami celując, na wypadek nagłego pojawienia się arbitrów, tylko rozmówca opuścił broń i odwrócił się do sierżanta sztabowego. - Zobaczyliśmy nagle, jak z mgły nadbrzeżem przybiegła porucznik Lascus, niemal siłą wytargała sierżanta Feyna z łodzi i pobiegła dalej, a my ruszyliśmy, ale raptem wypadliśmy z łodzi, zaczęli strzelać z każdej strony. Tylko my dobiegliśmy do ściany i ostrzeliwaliśmy się, celując w rozbłyski ze stanowisk strzeleckich. Słyszeliśmy chyba większą szarżę na bagnety, na zewnątrz na pewno trwa jakaś walka wręcz we mgle!
-Nie najlepiej, ale możemy mieć nadzieję, że odciągną ich uwagę na tyle długo... któryś z was obsługiwał kiedyś Cieżki Bolter? - wątpił, aby broń tego kalibru kiedyś dostała się w pobliże tych żołnierzy, ale mógł mieć nadzieję. Tak samo, jak to, że broń Arbitrów była przenośna.
- Nie, sire. Piechoty morskiej nie szkolą w ciężkich broniach. Jest jakaś różnica między nim a kaemem? - zapytał inżynier, który nieformalnie stał się drugim w szczeblu dowództwa niewielkiej grupy ocalałych z łodzi Stratega, odkąd porucznik się odłączyła.
-Niewielka, ale nie będzie sensu zabierać ich z nami. Pytam na wypadek, gdyby nasi na zewnątrz mieli więcej problemów, niż daliby sobie radę.- Strateg spojrzał na resztę oddziału. Żołnierze byli gotowi i oczekiwali na rozkazy.
-Dobrze, ruszamy dalej na górę uciszyć te gniazda z Bolterami, dać naszym chłopcom złapać oddech. Jeżeli będzie źle dwóch z was zostanie przy jednej z broni i wesprze nasze oddziały, trzeci zostanie, aby ich pilnować. Reszta ruszy ze mną dalej w głąb, aby oczyścić nieco drogę dla reszty. Jakieś obiekcje?
 
Seachmall jest offline  
Stary 24-02-2013, 15:10   #293
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Paladyn nie wiedział co robić, z tyłu napływały kolejne siły nieprzyjaciela, ale za to do środka twierdzy wkraczali ludzie uzbrojeni w broń termiczną, zdolną przebić się przez jego pancerz. Ardor podjął decyzję dosyć szybko. “Imperatorze chroń”, mruknął pod nosem, po czym zaczął powoli iść w kierunku ludzi wchodzących do twierdzy. Swoje życie zawierzył polu siłowemu generowanemu przez Rosarius. Krocząc powoli, Paladyn podniósł rękę w której znajdował się pistolet bolterowy.

Zaczął pojedynczymi strzałami strzelać do przeciwników, licząc na to, że systemy celownicze pancerza działają bez zarzutu. Te w rzeczy samej były na najwyższym poziomie. Przy minimalnym tylko geście i poprzez rozpoznanie samych myśli paladyna serwomechanizmy skierowały jego rękę prosto na najbliższego z czterech operatorów i akustyczny grom cisnął nim jak kukłą o ścianę twierdzy nim krwawa mgiełka w miejscu gdzie stał się rozwiała. Trzej pozostali żołnierze zaczęli się obracać ku paladynowi, ich karmazynowe pancerze dodatkowo w czerwieni krwi ich towarzysza, składając ręce i oczy do strzału. Jeden nie zdołał skończyć, również rozerwany pociskiem ze świętej broni paladyna, o krok im bliższego.

Dwóch pozostałych wystrzeliło.
Jeden nie trafił.

Rosarius na piersi Astarte rozgrzał się tak, że ten czuł palący gorąc przez swoje implantowane płyty pod skórą klatki piersiowej. Powietrze między nim a SOBowcem wystrzeliło strumieniem w górę, w przeciwieństwie do raptem falującego powietrza w upalne dni nad metalem czy kamieniem. Pancerz na sekundę zagasł od gorąca, a potem znowu w wizjerach pojawił się obraz. Duch wrzeszczał o przegrzaniu wszystkich systemów.

Rosarius... chyba pękł?

Ręka paladyna automatycznie kierowała się ku następnemu celowi, o jakim to celu by nie był pomyślał. Nie mógł jednak zdążyć zastrzelić obu nim ponownie wystrzelą.

Ardor zdawał sobie sprawę, że nie da rady zastrzelić obu mężczyzn, no właśnie, zastrzelić. Paladyn działał instynktownie, upuścił miecz i wyciągnął drugą rękę w stronę, drugiego przeciwnika. Na koniuszkach jego palców zaczęła zbierać się elekryczność. Natomiast druga dłoń naciskała już spust boltera. Jednocześnie w kierunku jego przeciwników wystrzeliła błyskawica, oraz kilka pocisków, po jednym rodzaju ataku, na przeciwnika.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 02-03-2013, 17:50   #294
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prorok był zadowolony z mojej odpowiedzi i powiedział, że będą podróżował z nim poza wicher i że również będę wojownikiem Bogów.

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
komnata narad, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Gregor Malrathor, Johnatan Trax

Ciemne, industrialne pomieszczenie o ścianach stanowiących metalowe kratownice, za którymi biegnące przewody nikły w ciemności, nijak nie pasowało do niedawno widzianego przepychu reszty kompleksu pałacowego i bardziej się kojarzyło Johnatanowi z korytarzami statku kosmicznego, który przywiózł jego i towarzyszy z jego pułku do sektora Agripiina, systemu Albitern, na planetę Ultima... z której skończył tutaj. Podłoga również była metalowa. Pomieszczenie wypełnione było licznymi, sporymi ekranami na ścianach i zwisającymi spod sufitu – to jedno było charakterystyczne, jak też obecne na podłokietnikach równie zimnych, metalowych foteli konsolety. Na środku pomieszczenia, taktyczny stół, większy, cięższy i raczej nie składany, ale rozpoznawał, że służył do wyświetlania hologramów ponad jego powierzchnią, widocznych dla każdego, kto przy stole usiadł. Pełen był diod, mniejszych ekraników, przycisków z nieznanymi mu runami, ale wiedział, do czego służy. Widział taki i pułkownika, raz, gdy przydzielony był do szpitala polowego ulokowanego w tym samym przyczółku, co sztab regimentu.

Całość czyniło, jak rozumiał współrównie z Gregorem, rodzaj pomieszczenia konferencyjnego albo pomieszczenia dowodzenia. Na co takie metalicznie zabunkrowane pomieszczenie było potrzebne cudownemu uzdrowicielowi z sekcji biologicznej Adeptus Mechanicus pozostawało tajemnicą, ale logicznym było, że tutaj mogli spokojnie porozmawiać bez nadzoru. Jedyny aktywny element uruchomionej aparatury to niewielki wzmacniacz, do którego Arcturus podłączył swój własny komunikator wyjęty z ucha i odczepiony od szyi. Krążył po pomieszczeniu w tę i z powrotem, z dziwnym przypływem pasji wynikłej niewątpliwie z gniewu i żądzy zemsty, choć twarz wciąż miał spokojną. Dla odmiany młodziutki słomianowłosy radiooperator siedział przy stole na jednym z krzeseł, zupełnie oklapnięty, miętoląc skraj płaszcza balistycznego zawieszonego na oparciu jego siedziska. Wziął go ze sobą jeszcze przed wyjściem z ich transportera, z bagażnika, na wypadek kłopotów.

-Sytuacja spokojna, wciąż uprzątają ciała swoich, odbiór. – z trzaskiem odezwał się we wzmacniaczu zniekształcony białym szumem głos drugiego z towarzyszących sędziemu Hagendathowi arbitrów, kierowca wspomnianej karocy antygrawitacyjnej. - Pierwszoregimentowcy wyglądają, jakby chcieli na nas iść mimo rozkazu i nas wszystkich ponabijać na pale. Muszą być albo naprawdę zdyscyplinowani, albo naprawdę bać się Egzemplariusza. – dodał po chwili. Zgłaszał się co dziesięć minut dla spokoju sędziego i pełnił wartę przy samym wejściu do świątyni Mechanicus. Adepci arcymagosa wynieśli ciała uśmierconych przez Traxa, Boryę i Tyberiona przed kompleks. Volodyjovic zresztą wciąż odczuwał tę walkę. Byłw stanie lekkiej euforii, ale boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, na ile silnie wywołana jest chemikaliami. Został w pełni wybudzony godzinę wcześniej i adept powiedział mu: „Twoje ciało jest wypełniona Sokami Sił abyś mógł działać i nie potrzebował odpoczynku, jednak nie możesz zapomnieć, na ile zostało uszkodzone. Kolejna rana może je zabić z powodu szoku.” W pomieszczeniu naprzeciwko zresztą sprawdzana była w tej chwili genetyczna tożsamość tego ostatniego. Z jednej strony, gdyby okazał się Władcą Nocy, byliby na strasznej pozycji. Z drugiej strony, jak wszystko wskazywało, gdyby okazał się być po prostu Egzemplariuszem... cała sytuacja robiła się niesłychanie dziwna.

- Musieli mieć to przygotowane. - mówił spokojnie dowódca posterunku, w którym wypoczywali przez półtorej doby – Na planecie znajdują się 293 twierdze-posterunki, oraz Forteca Planetarna Adeptus Arbites. Aby odciąć łączność i zdobyć wszystkie, nawet z większością sędziów aktywnych w Kopcu, musieli zebrać przynajmniej tysiąc okrętów wojennych z pełnymi załogami, załadunkiem bojowym i żołnierzami Sił Obrony Planetarnej. Wszystko w największej tajemnicy. Czekał tylko na pretekst. Byliście tylko pretekstem... - z niedowierzaniem i, chyba na skraju załamania jakiejś mentalnej bariery, powtarzał sędzia. Przerwał mu jednak, co zaskakujące, jego młody podkomendny.
- Jak przeżyliście? - odezwał się dźwięcznym głosem radiooperator, przerywając przełożonemu i patrząc na Johnatana i Rukę. – Może widzieliście coś, co mogło mieć znaczenie. Powinniśmy próbować odtworzyć chronologicznie wydarzenia aby wiedzieć, czy coś nam umknęło... Sir? - tutaj spojrzał na lorda komisarza – I co dalej?



świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
komnata diagnostyczna, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Arcymagos nie tylko udostępnił jedną z sal świątyni, poświęconą wyłącznie zaawansowanej diagnostyce, ale przeznaczył także ich przewodnika – swojego adepta, który mu się sprzeciwił, opowiadając się za pomocą sługom inkwizycji – do pomocy, jak gdyby nie chcąc go widzieć przez możliwie długi czas. Ten szybko wyjaśnił Sorcane'owi kwestię prywatności.
- Mój słuch istnieje wciąż jedynie dzięki implantom. - tłumaczył przez wokoder swojej na stałe wczepionej maski gazowej – Wyłączę go na czas całej procedury i wezwany gestem mogę posłużyć oczyma, Aniele, które u Ciebie potrzebują czasu na ozdrowienie. Mamy tu niemal dowolną aparaturę do diagnostyki ciał i maszyn. Korzystaj do woli i gestem nakaż mi słuchać, gdybyś pytał mnie o dostępność czy język ubłagania Duchów, którejkolwiek z maszyn-obserwatorów.

Z tymi słowy usunął się pod drzwi sali, obserwując Sorcane'a, co widział Tyberion, na wypadek wspomnianej konieczności pomocy, dłonie złożył natomiast do modlitwy – zdawałoby się, wypełniającej każdy moment jego życia niepoświęcony na służbę innym. Egzemplariusz pozostawił broń pod pieczą innych adeptów, skoro nie była mu teraz konieczna, korzystając z możliwości oczyszczenia jej, ukojenia Ducha i pobłogosławienia balsamami Wszechsjasza. Rzadko
zdarzała się taka okazja w ostatnich dniach, gdy nie miał kontaktu z żadnym zbrojmistrzem (poza Żelaznym Krukiem, który go właśnie sprawdzał, choć wydawał się... co najmniej ekscentryczny jak na syna Coraxa), a teraz, gdy Łzawiciel spoczął w odmętach...

Przyszedł czas na operację, po której trzeba będzie skonsultować dalsze poczynania i los każdego z nich z lordem komisarzem.


Aex II
przystań, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt


Ardor Domitianus

Puścił miecz.
Miecz jednak nie puścił jego.
Już w chwili, w której Ardor zdecydował jakie podjąć działania, jakby nie było odwrotu, czyniąc z siebie naczynie, lejek przez który przepuści i przefiltruje ułamek głebin potęgi Osnowy, proces był nieodwracalny, jednak jedna rzecz, tak prosty gest jak upuszczenie czegoś nie zadziałał. Jakaś wola przeciwstawiła się jego własnej, i gdy potęga narastała by w rzeczywistym świecie ujść koniuszkami jego palców, zamiast wyciągnąć dłoń ku tym, którym anioł zwiastował zagładę, wyciągnął przed siebie ostrze obcej rasy.
Mają oczy... usłyszał ponownie w swoich myślach, mimo szumu myśli, mimo skrzeku Ducha pancerza Kruków, mimo kanonady okrętów, mimo ognia ciężkich bolterów, mimo krzyków rannych i umierających i rozkazujących wciąż żyć.

Rozbłysło i zgasło, gdy mniej promień, a bardziej dosłowna błyskawica połączyła miecz i jego cel, operatora broni termicznej, tak szybko że światło które rozbłysło rozświetliło pomost jak eksplozja pocisku artyleryjskiego; tak potężnie, że nie dało się powiedzieć, czy błyskawica wystrzeliła od miecza do żołnierza czy w drugą stronę. I jakby z nieskończenie drobnym opóźnieniem tysięcznych
części sekund, nawet mniejszym, raptem istniejącym lecz zauważalnym, żołnierz w sposób kontrastujący z pięknem i czystością ostrza i błyskawicy rozpadł się na tuzin krwawych, mięsnych kawałków, które wystrzeliły parabolicznie na wszystkie strony.

Eksplozja pocisku bolterowego w głowie drugiego z jego celów niemal zupełnie mu przy tym umknęła, choć trwała podobnie długo i zakończenie również miała podobne.

Żołnierze w czarnych mundurach i czerwonych pancerzach wzoru cadiańskiego stwierdzili chyba, że to dość. Ci, którzy pozostawali bliżej łodzi z okrzykami wystrzeliwali tyle wściekle, co nieskutecznie do paladyna, w ich oczach przerażenie. Wszyscy na pomoście rozbiegli się – Ci, którym bliżej było do wyrwy w murze znikali w twierdzy, Ci, którym bliżej do łodzi cofali się, czasem strzelając, byle znaleźć się dalej od rycerza. Jak na potwierdzenie tego duch jego pancerza podchwycił zniekształconą i pełną szumu transmisję, niewątpliwie z pobliskiej vox-radiostacji:
- ...pluton Hei, potrzebujemy wsparcia, potrzebujemy NATYCHMIASTOWEGO WSPARCIA! Muysimy się wycofać! Astarte Chaosu wymordował dwie drużyny i oddział dowódczy, nie mamy czym go zatrzymać, porucznik i ponad czterdziestu ludzi są gdzieś w twierdzy! Zabierzcie nas stąd!

Również w tym czasie paladyn dostrzegł dwa wektorowce bojowe Walkiria, które na pełnej prędkości, niemal szybciej niż biegł dźwięk podleciały nad twierdzę, gwałtownie zwalniając. Zawisły niedaleko wieży, w której mieściły się latarnia, kwatera Arcturusa i kilka innych rzeczy, gdzie gniazdo miał mieć snajper. Nie mógł nic zrobić w ich kwestii i oddziałów, które stamtąd dostaną się do twierdzy, ale jasnym było, że jak tylko skończą ich wysadzać, stanie się jedynym celem ich ciężkich multi-laserów pokładowych. Duch pancerza Kruków już teraz przestrzegał przed licznymi uszkodzeniami od karabinów laserowych, i jeżeli wszyscy przerażeni fizylierzy wroga teraz się na nim skupią, też długo nie wytrzyma. Choć gdyby mógł jakoś powstrzymać te Walkirie przed desantem kilkunastu żołnierzy do wieży... Lub powstrzymać resztę przed powrotem do twierdzy... a może bardziej był potrzebny wewnątrz?

Pierwszy etap bitwy przeszedł w drugą fazę; należało zadecydować, co dalej.



Aex II
korytarze, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Kayle Slovinsky

Biegł, początkowo na oślep.

Nieprzyzwyczajony, nieprzygotowany do walki w zamkniętych przestrzeniach snajper-zwiadowca przypomniał sobie, jak nawet w sytuacji, gdy bunkier dowodzenia jego generałem został zaatakowany przez znikających niczym duchy rebeliantów Fidelis Libertum, on sam był na zewnątrz, do fortyfikacji wpadł, gdy oczyszczono zewnętrzny perymetr, by osobiście ewakuować Childana z pomocą jego adjutanta.

Był też gwardzistą Imperialnym, zdyscyplinowanym żołnierzem walczącym w imię Imperatora. Zdołał się uspokoić po boleśnie długiej chwili. Nie oczyściło to korytarzy z gryzącego, duszącego dymu ani nie poprawiło sytuacji, że szukał po omacku zejścia do niższej kondygnacji upadającej twierdzy, w której jest uwięziony. To generał go tak załatwił; zresztą też tu był ugotowany.

Biegnąc wzdłuż ściany z karabinem od arbiterki słyszał słabo przez strzelaninę jej podniesiony głos, chyba frazę „Poddaję się!”. Po chwili okrzyk zaskoczenia jednego z napastników, zagłuszony eksplozją kilku granatów.

Adeptus Arbites nigdy się nie poddają. Ich wrogowie najwidoczniej tego nie wiedzieli. Kayle również nie, ale wzbogacenie o tę wiedzę mogło się okazać kluczowe w najbliższym czasie, abstrahując od kolejnego sługi Imperatora, który odszedł na spoczynek. Po prostu nie widział opcji, by twierdzę dało się utrzymać.

W jakimś rozwidleniu śmignął na wprost i gdzieś z boku, niedaleko, usłyszał okrzyk zaskoczenia. Obrócił się i odruchowo wystrzelił, przez mgłę ujrzał zarys ludzkiej sylwetki upadającej z bronią. Instynkt zadziałał. Zza niego, od strony w którą biegł, korytarz zalała czerwona łuna od wystrzału z karabinu laserowego, nieodzownie należącego do ich wrogów. Nie myśląc nawet o tym, czy to on był celem odwrócił się znów z bronią. Żołnierz nie widział go, ale był wystrzelił w sufit gdy inna sylwetka w płaszczu balistycznych widocznym nawet w dymie uderzyła jakiegoś rodzaju buławą w hełm i głowę oponenta. Trzaskowi pękającego hełmu i kości towarzyszył trzask wyładowania elektrycznego. Kolejne ciało padło na ziemię.

- Tutaj! Swoi! – zawołał demonciznie zniekształćonym przez wokoder głosem arbiter. Kayle bez wahania przebiegł obok niego, a sędzia, z charakterystyczną bronią stróżów Lex Imperialis i zdolną go zupełnie zasłonić tarczą balistyczną pozostał w korytarzu, broniąc dostępu kolejnym wrogom.

Slovinsky zbiegł wreszcie po schodach o których mówiła mu porucznik i dotarł do pomieszczenia w kstałcie litery Delta, gdzie schody wychodziły na jeden z wierzchołków. Pomieszczenie mogło mieć piętnaście metrów długości, było największym jak się mogło wydawać w twierdzy. Pierwsze, co zauważył, to ułożone worki z piaskiem i barykady pod przeciwległą ścianą, oraz miny leżące mniej więcej co metr i łądunki podczepione pod sufit. Za workami trójka arbitrów, mierzących w niego. Obok nich, oparte o ścianę, chyba całe uzbrojenie i amunicja, jakie byli w stanie donieść w ciągu ostatnich paru godzin. Gdyby chcieli, lub gdyby miny były uzbrojone, już by nie żył. I tak takie przygotowania wydawały mu się absurdalne, ale czyniły z pomieszczenia potencjalnie prawdziwą rzeźnię dla każdego, kto chciałby się wedrzeć nieproszony. Nie była to doskonała obrona, ale na pewno imponująca jak na powstałą w bardzo krótkim czasie.

W pozostałych wierzchołkach Delty/kątach pomieszczenia znajdowały się okrągłe włazy o średnicy może półtora metra, zakręcone solidnie, pokryte skroploną wilgocią i wyglądające, jak gdyby nie były otwierane od lat. Mógł tylko zgadywać, do czego służyły. Na środku przeciwległej ściany, za workami z piaskiem i plecami trójki arbitrów znajdowały się uchylone solidne stalowe drzwi znacznej grubości i na pancernych zawiasach, skąd widział oświetlenie z monitorów o konsol silników logicznych, radiostacji i innej maszynerii używanej w stanowiskach dowódczych jakie widział w wersji polowej w jego własnym regimencie, nieraz obsługiwane przez Kapłanów Maszyny. Jeden z arbitrów nakazał mu gestem, by przeszedł. Snajper przebył raz-dwa strefę śmierci i wszedł do pomieszczenia, mijając zdeterminowanych obrońców.

W środku, poza pokrywającymi wszystkie ściany konsolami, zwisającym z sufitu okablowaniem i monitorami przedstawiającymi w różnej skali twierdzę, okolice wyspy oraz całą planetę, i wiele innych, wraz z jakimiś sonarami i skanerami, znalazł ocalałe osoby, które mógł mieć nadzieję tu znaleźć. Na miejscu była opanowana, łysa kobieta w średnim wieku i pancerzu arbites, którą zapamiętał jako koroner. Był też Childan w swoim płaszczu i rękawiczkach i wciąż półobecnym spojrzeniu. Zdawał się z całej siły spróbować zwalczyć wpływ narkotyku na jego mózg. Poza tym był też astropata o zdeformowanej połowie twarzy i cybernetycznych oczach zastępujących te, które normalnie były u nich martwe. Jeszcze jakiś arbiter, którego nie znał, również w depersonalizującym hełmie. Obsługiwał większość aparatury i jako jedyny nie obrócił głowy w stronę wchodzącego strzelca wyborowego.

- Dzięki niech będą Imperatorowi! - z trudem wybełkotał generał.
- Raport sytuacyjny, i powiedz mi, że widziałeś gdziekolwiek Blinta. - ucięła natomiast rzeczowo Koroner.



pokład nieznanego niszczyciela SOB
klatka schodowa, około osiem mil od Aex II, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Sihas Blint

Kapitan w skoordynowany sposób, ignorując wszystkie wspomnienia szkolenia i słowa instruktorów brzmiące „dwóch da radę, jeden sam musi zginąć” nie mógł nie wspominać współpracy z Talem. Był niemal pewien, że gdyby jego partner... był tutaj, dałby bez problemu radę. Wychylił się z bronią zza wejścia do nadbudówki i wpadł do środka gdy tylko nie spostrzegł wroga. Teraz nie miał pewności, że nikt go nie zajdzie od tyłu. Gdyby tylko jego towarzysz, lub choćby ten arbiter, był tutaj...


Dostał się do nadbudówki. Słyszał wyraźnie odgłosy ciężkiej maszynerii dochodzące spod pokładu, wystrzały dział z zewnątrz, wytłumione metalowymi ścianami. W tym wszystkim niemal nikły głosy i trzask radia ze strony schodów prowadzących na górę – na pewno nie pomieszczenie nad nim, tylko jeszcze wyżej. Przed schodami i dalej na schodach prowadzących w dół widział widział ciała marynarzy z prostymi strzelbami, poszatkowane pociskami z broni arbitra. Oprócz tego dwa widział za narożnikiem korytarza prowadzącego za schody, do niezbadanych pomieszczeń.

Przypomniało mu się nieco błądzenie po Łzawicielu, kiedy czarnoksiężnicy chaosu ich zaskoczyli i udało im się jakoś wydostać z pomieszczenia w chaosie, który wynikł z jednoczesnego ataku Władców Nocy na krążownik uderzeniowy Astartes. Tam był zupełnie zagubiony. Tutaj, naprzeciwko schodów dostrzegł na planie prosty szkic i schemat pokładów:

4 mostek operacyjny.
3 pomieszczenie łączności.
2 mostek strategiczny.
1 koje oficerów.
0 klatka schodowa/zbrojownia oficerska.
-1 mesa.
-2 koje załogi
-3 komnaty maszyn

Jasnym było, w którą stronę udał się nie znający jego planu arbiter.
Jak zwykł powtarzać pułkownik jego pułku, jeżeli coś może się nie udać, nie może się udać.

Pozostał sam, mokry, z bronią i z decyzją, co dalej. Zaskakująco, jego choroba go opuściła... na teraz. Zawsze go opuszczała, gdy mogłaby zagrozić jego życiu...



lądownik specjalnego przeznaczenia Burzownik IX
pokład startowy, lotniskowiec Heironymus, granica Opływu Gordeo



Aleena Medalae

Gwiazda Albitern wyprzedziła ich lot i powoli niknęła po drugiej stronie horyzontu, nieznacznie szybciej obiegając nieboskłon niż święte Sol majestatycznie przepływało po niebie świętej Terry. Doba tutaj miała tylko dwadzieścia godzin. Ostatnie godziny po ich krótkim postoju przebiegały spokojnie i we względnej ciszy. Pilot realizował polecenie w pełni. Przyciskiem wywołał płaski ekran, który wyjechał pionowo zza przyrządów sterowniczych w górę, przesłaniając ciemne niebo, nieodróżnialne niemal od wody, wraz z ostrym słońcem. Zamiast tego czarno biały, ale bardziej kontrastowy obraz wyświetlony został na ekranie zakrywającym przeszklenie kokpitu. Samotny okręt z jednej strony robił wielkie wrażenie, z drugiej strony wydawał się dziwnie delikatny i bezbronny jak na cokolwiek należącego do sił zbrojnych Imperium.


- Burzownik 9 do Heironymusa, proszę o pozwolenie na lądowania w celu zatankowania. Powtarzam, burzownik 9 do Heironymusa, proszę o pozwolenie na lądowanie w celu zatankowania... odbiór.
- Tu Heironymus, powiedziano nam o odwołaniu waszej misji i zawróceniu, co tu robicie? Odbiór.

Pilot spojrzał na Aleenę z pewną zgaszoną determinacją, po czym znowu skupił się na przyrządach i rozmowie z mostkiem lotniskowca.
-Zatankowaliśmy tylko na wymierzoną odległość do lotniskowca by nie obciążać maszyny, zaplanowany kurs miał jak najszybszy. W momencie odwołania lotu nie starczyłoby nam paliwa na powrót. Myśleliśmy, że ktoś was poinformował, odbiór.
- Nie mieliśmy informacji. Połączymy się z Atrium, czekajcie na pozwolenie, odbiór.
- Heironymus, z całym szacunkiem, sir! - warknął pilot – Jestem na resztce paliwa misją nakazaną przez samego gubernatora i mam w określonym czasie wrócić do pałacu. Sprawdzajcie jak wylądujemy i podczas tankowania, bo nie mam zamiaru czekać aż wyłowicie mój lądownik z wody jeśli spadnę!

Chwila ciszy.

- Burzownik 9, tu Heironymus, macie pozwolenie na lądowanie.

Pilot odetchnął z ulgą. Wyglądał, jakby limit stresu związanego z blefowaniem wyczerpał na ten dzień. W ciągu kolejnych pięciu minut spokojnie, proceduralnie ustawił maszynę na odpowiednim podejściu i podszedł do lądowania – poziomego, jak wolno lecący myśliwiec, a nie pionowego jak jego maszyna. Dolny ciąg mógłby spalić powierzchnię pokładu. Aleenie przez chwilę naprawdę się wydawało, że spadną, ale wylądowali na odpowiednim stanowisku, maszyna łagodnie osiadła na pokładzie.

W pewnym momencie pilot aż podskoczył, gdy ktoś zapukał w zewnętrzny właz. Słychać było stłumiony głos jakiegoś mechanika:
- To chwilę potrwa, możesz zrobić sobie przerwę!
- Zostanę! - odkrzyknął pilot – Muszę pilnować ładunku, a jak tylko skończycie startuję! I tak mam opóźnienie!
- Twoja strata! - odkrzyknął ktoś. Po chwili słychać było z zewnątrz mechaniczne odgłosy odkręcania pokryty zbiornika i hydrauliczny chlupot pompowanego pod ciśnieniem paliwa wraz z wirowaniem wydawanym przez Ducha maszyny wtłaczającej ciecz do lądownika. Pilot oklapł zupełnie w swoim fotelu, ciesząc się chwilą spokoju, mentalnie wykrzywiony. Ewidentnie nie przywykł do niczego podobnego. Wcisnął ponownie przycisk, który schował ekran z nocną wizją i przez szybę kokpitu widać było znowu słońce zachodzące za linią oceanu i konturem licznym wieżowców i zabudowań na oceanie wewnętrznym – wszystkich oddalonych. Widać było również kilkadziesiąt okrętów cywilnych, zachowujących zdrowy dystans od lotniskowca.

Po minutach przedłużającej się ciszy, gdy wciąż nierozwiązana pozostała sprawa braku potwierdzenia w pałacu kontynuacji ich misji, zamyślenie Medalae przerwało spojrzenie pilota, widoczne tylko jako jego odbicie na zwilgotniałej słoną wodą szybie kokpitu. Nie wydawał się tak spanikowany jak wcześniej. Gdy zorientował się, że jego obserwacja została zastrzeżona, zamiast odwrócić wzrok zadał pytanie, a w jego głosie niepokojąco bardziej od wrogości pobrzmiewała ciekawość.

- Dlaczego zdradziłaś?
 
-2- jest offline  
Stary 13-03-2013, 16:11   #295
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Haajve i Tyberion

Zbrojmistrz skinął na słowa techadepta. Złożył dłonie w zębatkę i zaczął odmawiać standardową modlitwę przy okazji zdejmowania pancerza.
- Wszechsjaszu. Tyś w swej mądrości uczynił nas swe sługi potężnymi narzędziami swojego gniewu. - mamrotał cicho, ale wyraźnie Sorcane - Obdarzyłeś nas orężem i przyodziałeś w pancerze, abyśmy mogli zetrzeć w proch wrogi twoje, nie bojąc się ich odwetu. Lecz również przykazałeś, abyśmy dbali o Twoje dary. Tako i czynimy ku Twojej pamięci.
Potem rozpoczął rytuał zdjęcia pancerza. Przywołał gestem adepta i spytał go odnośnie odpowiednich narzędzi. Widać było że chce wiedzieć wszystko za wczasu, aby rytuał przebiegł płynnie i bez zakłóceń.
- Egzemplariusz nie może okazywać swej twarzy. Przynieś całun aby jego oblicze pozostało nieskalane cudzym wzrokiem. - powiedział uroczyście Sorcane i odwrócił się do Tyberiona.
- Niechaj Duch Maszyny Twego pancerza dziś odpocznie. - Zbrojmistrz rozłożył ręce i zaczął binarną litanię prosząc drzemiące w zbroi moce o współpracę, zapewniając je o bezpieczeństwie tego którego ochraniają.
Duchy Maszyny pod wpływem głosu Kruka powoli zaczęły przechodzić coraz niższe stany aktywności.
Haajve wyciągnął rękę w którą techadept włożył posłusznie przygotowany kawał materiału z wyciątym w niej otworem na oczy.
Zbrojmistrz wypowiedział kolejne słowa w tajemnym języku maszyn. Hełm rozszczelnił się i był gotowy do zdjęcia. Kruk podał całun Egzemplariuszowi po czym położył dłonie na skroniach Tyberiona. Uczeń Arcymagosa posłusznie odsunął się na bok, uklęknął i pochylił głowę, aby nie patrzyć na twarz Anioła.
Po krótkiej chwili Sorcane skinął głową swojemu towarzyszowi, Powolnym ruchem zaczął zdejmować mu hełm.
Egzemplariusz przyjął całun z rąk Kruka, po czym zakrył twarz w momencie, gdy hełm został całkowicie odjęty od jego twarzy. Delikatna zasłona opadła, zniekształcając widoczne dotychczas wnętrze pomieszczenia. Metaliczny odgłos uderzenia rozległ się po sali, gdy Sorcane odłożył pierwszą część na metalowy podest, znajdujący się w pobliżu. Duch, powoli zapadający w letarg dalej pozostawał jednak przekaźnikiem pomiędzy Tyberionem a zbrojmistrzem podpiętym do jego pancerza. Skierował więc swoje-jego myśli na kolejną część pancerza, naramienniki.
- “Dbaj o swój pancerz, a ten Cię uchroni “ - mruknął do siebie.
- Odbije miecz i zniweczy ogień - odparł Zbrojmistrz.
Chwycił za naramiennik prawy i dał znak adeptowi, ten chwycił lewy. Na kolejną binarną modlitwę zatrzaski puściły. Obaj słudzy Boga Maszyny zdjęli ciężkie płyty i odstawili je osobno na podesty.
Zbrojmistrz rozpoczął kolejny kantyk w mowie maszyny, zaś adept zaczął podłączać przewody do machin diagnostycznych. Potem przyciągnał kilka przewodów i podczepił je do gniazd w tyle głowy i kręgosłupie Kruka.
Maszyny posłużyły jako oczy Sorcane’a. Wraz z pomocnikiem sprawnie “rozbroił” ręce Egzemplariusza z następnych części pancerza.
- Lecz czym jest pancerz stal i adamant przeciw korupcji i splugawieniu? - rzekł zbrojmistrz przyjmując narzędzia i odpieczętowując napierśnik - Czyste serce i dusza i odwaga i honor nań najlepszą tarczą! Niechaj razem, Twa czystość i Twa zbroja, chronią Cię od Złego! Niech pancerz będzie symbolem dziedzictwa Twego Zakonu! Niechaj ochroni Cię mądrością minionych wieków! Niechaj Przodkowie Twoi patrzą na Ciebie z dumą! Poczuj na sobie ich wzrok, który doda Ci odwagi! Niech ten symbol który nosisz na sobie, o którego dbasz i który Ciebie chroni, umacnia Twą duszę i serce przed przyszłymi bitwami!
Kiedy Haajve wymawiał słowa swojego kazania, adept podjął binarną litanię. Zbrojmistrz odjął z pleców Tyberiona jednostkę zasilającą, a potem zdjął z jego piersi kirys.
Na sam koniec pozostał pancerz chroniący nogi Egzemplariusza. Z odpowiednim namaszczeniem płyty zostały odpieczęstowane i odjęte z nóg Rycerza.
- Niechaj Bóg Maszyna - Wszechsjasz Imperator błogosławią pracę naszą, bowiem nie jest jeszcze skończona.
Techadept podszedł i odział Tyberiona w szatę, a raczej prosty i ubogi habit, taki jaki miał na sobie Zbrojmistrz. Jego twarz spochmurniała, kiedy diagnozował podpięte do aparatur części zbroi.
- Dobrze dbałeś o swój pancerz Tyberionie, lecz ostatnie zmagania odcisnęły na nim swoje piętno. Duch Maszyny musi wyzdrowieć, a do tego potrzebna mu ma pomoc.
Sorcane rozłożył ręce, a kolejne przewody zostały do niego podłączone. Zwiesił głowę, a z jednego z pobliskich urządzeń dobył się mechaniczny, syntetyczny głos.
- Kiedy ostatnio byłeś z wizytą u Zbrojmistrza, Bracie?
Ciało techpiechura było jakby bez życia, jednak w tym czasie dokonywał samodiagnozy przy pomocy urządzeń pod które się podłączył. Jednocześnie sprawdzał pancerz i prowadził rozmowę. Do takich czynności był przyzwyczajony. Do takiej... podzielności uwagi.
- Jeszcze przed przybcie do tego systemu. - odparł. Czuł się nagi i podatny bez swej skorupy.
- Duchy Maszyny są dobrze zachowane. Doskonale. Jednak...
Przez ciało Kruka przeszedł skurcz, zdawało się, że przewody są linkami marionetkarza, który porusza swoją kukiełką. W eter poszedł szum. Adept skłonił się i zaraz przyniósł odpowiednie narzędzia i materiały.
- Tyle Duchów Maszyn... tyle informacji. Te ciągi informacji.
Kolejne przewody zaczęły się wysuwać z otaczającej ich maszynerii i podpisać się do ciała zbrojmistrza. Nie minęła chwila, a Sorcane był obwieszony kablami niczym Mistrz Kuźni Zakonu.
- Niechaj Rytuał Naprawy... - szum poniósł się zewsząd - … się rozpocznie.
Z sufitu wysunęły się serworamiona, które pochwyciły płyty pancerza. Kolejne zdalne narzędzia pojawiły się na grubych żelaznych przewodach. Injektory wtryskiwały święte oleje i smary w serwomechanizmy zbroi, zaś automatyczne narzędzia wypełniały ubytki cementem naprawczym, który utwardzały zmianą temperatury, naświetlaniem i strumieniami powietrza. Wszelki nadmiar materiału był zeszlifowywany i zacierany. Uszkodzone przewody zostały złączone, zlutowane i zabezpieczone metalowymi osłonkami. Tyle czynności na raz...
TechAdept stanął obok Egzemplariusza przypatrując się działanią Kruczego Zbrojmistrza.
- Aniele... - powiedział z szacunkiem schylając głowę.
Od pasa odpiął diagnozer medyczny. Najwyższy czas było pobrać krew do analizy. Niepokorny adept uczynił ten zabieg szybko i bez opieszałości. Odniósł przyrząd do jednej z machin. Wyjął pojemnik z próbką krwi Tyberiona i umieścił ją w podajniku, który wciągnął naczynie do wnętrza aparatury.
Na ekranie zaczęły się wyświetlać ciągi informacji. Po chwili ekran się przedzielił na dwoje, ukzując inny zestaw danych. Zostały one porównane.
- Analiza zakończona. - rzekł z namaszczeniem adept - Zaprawdę twe dziedzictwo genetyczne jest takie jak być powinno... niepodobne do Lordów Nocy.
Egzemplariusz skinął jedynie głową. Nie wolno mu było wątpić. Teraz pozostawało czekać na pancerz.
- Rozłóż ręce Tyberionie. Twa zbroja jest gotowa, choć wymaga wymiany kilku płyt. Powinna się jednak spisywać dobrze. - rzekł Haajve - Optyka hełmu była niestety rozregulowana, lecz uleczyłem Ducha Maszyny.
Adept odstąpił parę kroków i zaczął śpiewać kantyk z powszechnie znanej wśród techkapłanów Księgi Uzbrojenia. Serworamiona zaczęły składać płyty na ciele Egzemplariusza i pieczętować je. Trwało to znacznie szybciej niż początkowe rytualne “rozbrojenie”.
Nim Tyberion się obejrzał operacja została zakończona, a uczeń arcymagosa z głebokim ukłonem podawał mu z powrotem jego hełm.
Przewody podpięte do Zbrojmistrza po kolei odpadały od niego i chowały się do maszynerii z której pochodziły.
 
Stalowy jest offline  
Stary 13-03-2013, 19:02   #296
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kayle Slovinsky

Snajperowi udało się dostać do centrum dowodzenia. Widać tutejsi żołnierze są lepiej przeszkoleni niż zwykli gwardziści, nawet w takiej beznadziejnej sytuacji potrafili zaskoczyć specjalistę. Gdy tylko rozejrzał się po pomieszczeniu skierował się w stronę karabinów leżących pod ścianą i zaczął szukać odpowiedniego dla siebie.
-Dobrze was widzieć Generale i pani Korner. Jeśli Blint to ten marines, który bronił wejścia do twierdzy to szanse są nikłe ale możliwe, że wciąż żyje. Moją pozycję zajęli wrogowie. Przylecieli dwiema Walikiriami, ostatnie co widziałem to trzech operatorów broni termicznej zbliżających się do niego. Jednego trafiłem ale nie wiem co z resztą. Porucznik, która ze mną byłą została postrzelona i jak ją dostali to się wysadziła. Nie wiem ilu jeszcze jest lub było w środku ale będzie ich coraz więcej. Jeśli macie kontakt z Astrate to szybko każcie się mu wycofać, może być naszą jedyną nadzieją.
Dalej rozglądając się po pomieszczeniu jego uwagę przykuły dwa wilgotne włazy.
-Znajdujemy się teraz pod powierzchnią wody ? Da radę otworzyć te włazy i uciec stąd w razie niebezpieczeństwa? - Rzucił do Korner.
- Tak, ale nie będzie dokąd uciekać... - z niesmakiem zauważyła arbiter.
- Kayle, szeregowy, mam do was taką sprawę. Jest taki pomysł. - odezwał się nagle Childan, podchodząc do snajpera i kładąc mu rękę na ramieniu - Blint to kapitan gwardii, którego widziałeś, ale Astarte musimy tutaj sprowadzić. Tutaj w grę wchodzisz Ty. Dorwaliśmy jednego z tych bękartów, a to oznacza, że mamy jego mundur. - wyjaśniał z naciskiem generał.
- Z Blintem może coś się uda generale, ale z Astrate może być ciężko. Jest cięży i większy niż pan i ja. Dodatkowo może mnie zabić zanim zdążę się do niego zbliżyć.Ilu ludzi ma kapitan Blint i gdzie powinien się znajdować w tym momencie? Zobaczę czy da się coś zrobić w jego sprawie. - odpowiedział dowódcy Snajper
- Straciliśmy z nim łączność. Mieliśmy nadzieję, że go widziałeś, ale w takich razie zostali wybici. - skontastował generał, wzdychając ciężko. Wzrok miał mętny a pot lśnił mu zielonkawą poświatą ekranów, perląc się na czole. Przetarł rękawem płaszcza, odruchowo i przeczesał włosy dłonią patrząc na ekran chyba odwzorowujący twierdzę.
- Posłuchaj mnie. Szkoda Blinta, ale to tylko człowiek. Każde z nas tutaj jest tylko człowiekiem. Astarte musi przeżyć. Poza tym bez niego na pewno się nie utrzymamy. Powinieneś sam zadecydować. Jeśli nie zdołasz go tu sprowadzić, możesz liczyć, że w ramach tej rzezi wmieszasz się w resztę tych żołnierzy. Ktoś powinien dotrzeć do reszty naszego pułku i przekazać wszystko, co się tutaj zdarzyło. Rozumiesz, co mam na myśli?
-Tak jest generale! Zrobię co w mojej mocy. Jeśli Astrate będzie żyć to postaram się go tutaj sprowadzić w innym wypadku wmieszam się w tłum. Ich broń różni się od naszej ? I co powienienem wiedzieć o napastnikach żeby mnie tak łatwo nie nakryli ? Jakieś nazwiska, specjalne znaki ? - Po tych słowach Kayle zaczął przebierać się w strój agresorów.
- Tam mają ciało. - wskazał na wyjście, za którym arbitrzy oczekiwali za prowizoryczną barykadą - Sprawdziłem dokumenty zabitego. Musiał się oddzielić od jednostki i dotrzeć tutaj sam, zanim go zastrzeliliśmy. - sięgnął po drobną, zamkniętą w nieprzemakalnych okładkach plakietkę wojskową. Kayle miał trochę inne, papierowe dokumenty, ale co jednostka, a zwłaszcza planeta, to obyczaj. - Sześćdziesiąty ósmy pułk piechoty morskiej Koryntu. Siły Obrony Planetarnej. Mają standardowe karabiny laserowe i cały szpej, który noszą ze sobą. W dokumentach masz nazwę okrętu na jakim się zaokrętował, nazwisko i resztę o nim. Zdjęcie jest inne na plakietce, ale nikt cię nie będzie sprawdzać.
-Mam dotrzeć do kogoś konkretnego czy do stojącego najwyżej ? Jeśli to wszystko to pozwólcie, że ruszę już do akcji.- Snajper był gotowy na wszystko. Nie wiedział co spotka go na tej planecie ale wiedział, że łatwo nie będzie. Bez powodu Childan by go nie wzywał. To mogło być teraz najtrudniejsze zadanie w jego życiu, wszystko w jego rękach. Jednak największą nadzieję miał na sprowadzenie astrate spowrotem.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 04-06-2013, 23:58   #297
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ardor Domitaniu
s


Ardor czuł się dziwnie, słyszał głosy, a to dla niego nie było zbyt normalne. Jednocześnie wiedział jedno, jego pancerz mógł nie wytrzymać długo, właściwie ten atak mógł być jego ostatnim w tej bitwie, właściwie był był pewien, że powinien się jak najszybciej wycofać. Jednak desant Valkyrii nieco opóźnił ten plan. Paladyn postanowił, że zrobi wszystko co w jego mocy by powstrzymać desant, a następnie wycofać się do twierdzy.

Ardor zauważył też coś innego, był dziwny związek pomiędzy jego mocami psionicznymi a eldarskim ostrzem, które aktualnie dzierżył. Możliwe, że zwiększało ono jego zdolności. Paladyn wycelował miecz w jedną z Valkyrii a następnie ponowił atak psioniczną błyskawicą, celując w silniki. Ponownie, jasność przeskoczyła, ciężko było jednak stwierdzić z której strony w którą. Tym razem, wydało mu się, że jej natura była inna, nie potrafił tego określić... jak gdyby tembr drżenia metalowej powierchni był inny, jak gdyby kolor był inny, ale nie jaśnieszy, nie ciemniejszy, wciąż ten sam a inny.

Jak gdyby jego własna percepcja uległa zmianie.

Błyskawica równie szybko rozbłysła i zgasła co poprzednio. Nie widać było na pojeździe żadnych iskier, żadnej eksplozji, żadnego widocznego uszkodzenia, ale po chwili usłyszał wycie zwalniającego wirnika w namierzonym silniku. Pojazd odskoczył dzięki manewrowi pilota parę metrów od wieży, sprawiając, że ostatni żołnierz zawisł w jej wybitym oknie, najpewniej niemal rozrywając sobie ręce w nadgarstkach, biorąc pod uwagę pancerz, wielki plecak, broń i resztę wyposażenia. Pojazd wykonał obrót o sto dwadzieścia stopni w powietrzu i grzmotnął potężnie o pancerny, rozorany pociskami okrętowymi dach twierdzy. Natychmiast usłyszał harmider spanikowanych pilotów i żołnierzy, którzy znaleźli się pod iście artyleryjską kanonadą własnych okrętów.

Druga maszyna obróciła się, kilkanaście trafień z lasera, które NIE trafiły paladyna sprawiły, że poczuł podmuch niemożliwego do zniesienia gorąca, które wypompowało mu powietrze z trzech płuc mimo pancerza. Gwardziści również wychylili się i rozpoczęli ostrzał, jeszcze niecelny, bo dopiero otwierali ogień w skoordynowany sposób - ale był ich jedynym potencjalnym celem. Teraz musiał nie tylko dobiec do wrót - musiał też wymyślić, jak nie dać się zastrzelić.

Ardor nie miał już wyjścia, musiał uciekać w głąb twierdzy. Zaczął biec w jej kierunku, nie zważając na ostrzeliwujących go ludzi, nie miał na to czasu, jego zbroja była zbyt uszkodzona. Na swoje szczęście Paladyn był psionikiem, dlatego w czasie biegu, otoczył się niewielkim polem siłowym, nie silniejszym niż to, które kiedyś roztaczał wokół niego rosarius. Teraz Ardorowi pozostały dwie rzeczy. Biec przed siebie, do twierdzy i modlić się do imperatora o przeżycie.

Sihas Blint

Blint wziął głęboki oddech, aby się uspokoić. Czas podjąć decyzję.

Czasami musiał przyznać, że brakowało mu tych wszystkich zjaw wkoło. Od czasu do czasu dobrze było zobaczyć znajome twarze, mimo, że zazwyczaj były one zmasakrowane i zachowane tak, jak wyglądały osoby przed swoją śmiercią... Gdy głosy ucichały zwiastowało to tylko jedno - musi być przygotowany na kłopoty.

Zerknął jeszcze raz na schemat i podjął decyzję. Zacznie od pomieszczenia łączności.

- Powodzenia... - Powiedział jeszcze cicho bardziej do siebie niż arbitra i ruszył schodami do góry.

Pierwsze stopnie przeszedł w zupełnej ciszy i wyszedł na schodach w stronę rufy okrętu. Układ pomieszczenia wydawał się identyczny - po swojej lewej miał schody prowadzące w górę, za nimi i po swojej prawej jednak nie korytarz prowadzący za schody, tylko drzwi, do schodów równoległe. Prowadzące do tego samego pomieszczenia, niewątpliwie strategicznego mostka. Przed sobą nie miał samej ściany, lecz pancerną szybę, przez którą widział pokład i krwawy ślad kilku ciał pozostawiony w drodze tutaj przez arbitra, zanim udał się nadbudówką pod pokład. Działa okrętu - jak też widocznych w pobliżu dwóch innych niszczycieli - nieustannie, rytmicznie ostrzeliwały twierdzę. Nad sobą słyszał już wyraźnie głos jakiegoś mężczyzny, niski i ochrypły, chyba starszego człowieka, oraz zniekształcone radiowym szumem odpowiedzi, znacznie cichsze.

Ostrożnie podszedł w stronę usłyszanego głosu, starając się zbliżyć na tyle, aby móc zrozumieć całą rozmowę. Przede wszystkim chciał się dowiedzieć jak wygląda sytuacja na statku, bo widać było, że jego towarzysz sobie nieźle radził. Głosy były jednak nieco zbyt ciche - przynajmniej jeśli uwzględnić szum maszynerii pokładowej, morz, huk wystrzałów i zakłócenia wynikające z użycia aparatury.

Skoncentrowany podszedł jeszcze bliżej, trzymając w gotowości broń. Ostrożnie zbliżał się do źródła dźwięków. Wszedł tym samym na schody, nieco wyżej. Ten sam harmider, przez który nie słyszał dźwięków z pokładu nad nim powodował, że i on nie został usłyszany. Widział tylko fragment metalowej ściany na górze schodów, bokiem do której (i bokiem do Blinta) stał marynarz, niepewnie zaciskując palce na prostej, acz wojskowego wzoru strzelbie. Czy ktoś stał obok niego; nie widział, w każdej chwili o ile nie zadziała lub się nie cofnie mógł zostać zauważony.

Blint postanowił zaryzykować. Nie lubił pozostawiać sobie wrogów za plecami, a ten tutaj stanowiłby największe zagrożenie, gdyby zaszedł go od tyłu.

Spokojnie sięgnął po granat ogłuszający i rzucił nim w pobliże marynarza, robiąc przy tym parę kroków do tyłu, aby zminimalizować wpływ wybuchu, uzbrajając się przy tym w pistolet maszynowy.

Od razu po eksplozji zamierzał błyskawicznie wedrzeć się na piętro, powalić marynarza z shotgunem i wtedy przy pomocy pistoletu wyeliminować jego potencjalnych towarzyszy. Gdy tylko usłyszał ogłuszający niemal huk poprzedzony urwanym okrzykiem, wyskoczył zza ściany pozwalając zbyt długiemu w takich warunkach i słusznie zwisającemu na pasie nośnym. Sprężyście wystrzelił przeskakując po kilka schodków i szybciej niż w sekundę był na górze - potężnym uderzeniem prosto w nos rozkrwawił twarz marynarza i obalił go, nawet nie patrząc, jaki wpływ nań odniosła eksplozja. Natychmiast obrócił się w lewo i dostrzegł tam innego członka marynarki Koryntu, kobietę - dwa oddane strzały oba trafiły w głowę, uśmiercając ją na miejscu. Obrócił się, gdy zza narożnika akurat przymierzał się do strzału inny marynarz, i oddał strzał prosto w ścianę przed sobą, ewidentnie nie widząc Elizjanina. Dwa pociski także jego pozbawiły życia.

Sihasowi wrócił słuch. Szum maszynerii nie ustał, ale rozmowa owszem - słychać było sciszony ruch zza schodów, chyba jednej osoby, oraz liczniejsze i cichsze ponad nim, bogatsze o pobrzękiwania broni. Nikt jednak nie ruszał.

- H... Harole...? - niepewnie zawołał stary głos z pomieszczenia łączności za schodami. Marynarz, niewidoczny tak jak grawitochroniarz przez schody prowadzące jeszcze wyżej, nie wypuścił strzelby, ale ani drgnął skoro lufa pistoletu wycelowana była między jego oczy.

Blint przybrał najbardziej niewzruszoną minę na jaką w tej chwili było go stać.

- Powiedz mu, że wszystko jest już w pod kontrolą i wyeliminowaliście problem... Już! - Powiedział cicho.

- Wszystko pod kontrolą sir! - wykrzyczał, nieco zbyt przerażony - Wyeliminoaliśmy problem!

- Na litość Imperatora, jaki problem...? - dopytywał się oficer z pomieszczenia, głosem stłumionym przez metal.

- Powiedz, że tej dziwce coś odpierdoliło i zaczęła do was strzelać...

- Jaq... Jaqueline... - zaczął jąkaś się marynarz.

- Co?

- Jaqueline zastrzeliła Carnou’a! - odkrzyknął marynarz, uznając niewątpliwie, że wpadł na zadowalający Blinta pomysł przez wyjaśnienie milczenia drugiego z nich - Nie wiem, co się stało! Po prostu go zastrzeliła! Ja... ja ją zabiłem!

Nastąpiła po tym krótka cisza. Marynarz, z oczyma jak spodki, wbitymi w lufę broni komandosa, przełknął ślinę.

- Mądra decyzja... - Uśmiechnął się Blint i ogłuszył przeciwnika błyskawicznym uderzeniem pistoletem.

Po cichu zakradł się przed wejście nasłuchując reakcji starszego mężczyzny. Usłyszał dobycie broni, mógł natomiast tylko zgadywać, czy tamten zorientował się, że jest tu ktoś jeszcze, czy uznał Harole’a za zagrożenie.
Wstrzymał oddech i nasłuchiwał w ciszy jakiegokolwiek ruchu. Próbował ocenić czy mężczyzna postanowi podejść do drzwi, albo może wezwie przez radio pomoc. Przez dłuższą chwilę jedyne, co do niego dochodziło, to oddech starszego marynarza. Trwał w zupełnym bezruchu. Ewidentnie czekał, lub bał się.

Johnatan Trax, Gregor Malrathor, Borya Volodyjovic


- Brawura Vostoryanina sprawiła, że niemal nie przeżyliśmy. - Odparł Trax spokojnie - Nie jestem pewien czy on sam wie ile mieliśmy szczęścia. Próbowano nas aresztować, doszliśmy do wniosku, że raczej nie doznamy uczciwego sądu więc postanowiliśmy zbiec. Natknęliśmy się na mały opór, na nasze szczęście, Anioł pojawił się chwilę później. To cała historia.

Ruka jedynie prychnął pozwalając by to było całym jego komentarzem.

Lord komisarz potarł dłonią czoło z wyraźnym zmęczeniem.

- Dlaczego nie mogę was zostawić na pięć minut byście nie wpakowali się w jakieś bagno? - spojrzał na radiooperatora - Co dalej? Zbierzemy pozostałych przy życiu Arbites, i mój zespół. A następnie zmienimy sytuację na tej planecie. Nie mogę pracować w ten sposób, na Imperatora.

- Adeptus muszą być rozproszeni po całym Ulu. Nie ma możliwości ich zebrać, a nawet wówczas, natura Kopca uniemożliwi nam zrobienie czegoś z samą planetą. - rozważał Arcturus, wpatrując się w swoje odbicie na jednym z wygaszonych ekranów. - Mam nadzieję, że generał Childan przeżył. Mogliby schronić się wśród jego ludzi. - odwrócił się jeszcze by spojrzeć ponownie na medyka - Mówili wam, pod jakimi zarzutami was aresztują? To znaczy, zgaduję, że przez to nie spodziewaliście się procesu?

- Herezja, czy inne podobne bzdury - Burknął

- Przynależność do Fidelis Libertum, jak powiedział gubernator. - sprostował komisarz - I pozwolę sobie zauważyć, że z dowodami jakimi dysponował nie podjąłbym się oskarżenia oficera Munitorum przed sądem wojskowym.

- Niestety oszczędzono nam tych “drobnych” szczegółów, Lordzie Komisarzu.

- To już nie ma tak naprawdę znaczenia. - odparł Gregor - A jeśli chodzi o zmienienie sytuacji na planecie... Sędzio, nie zamierzam do tego wykorzystać Arbites.

- Jaki masz plan? - zapytał sędzia, zanim po sekundzie namysłu dodał - Jaki w zasadzie masz... macie cel?

- Chcę ocalić ten system. I zniszczyć wszystkich wrogów Imperatora. W tym celu, w dniu jutrzejszym, na tę planetę rozpocznie się wyładunek sił Gwardii Imperialnej. Młot Imperatora zmiażdzy tych którzy są dość głupi by stawić mu czoła wprost... a my w tym czasie przeszukamy cienie.

Sędzia przez chwilę trawił słowa Komisarza w milczeniu, nim obrócił się ku ich podwładnym.

- A wy? Co o tym sądzicie? - zapytał, sprawiajac, że jego własny podwładny aż wybałuszył oczy i spojrzał na Traxa i Volodyjovica.

Trax uśmiechnął się - Gwardia jeszcze nigdy nie zawiodła, nie mamy jednak pewności, czy nie jest to podstęp, dywersja aby ściągnąć tutaj uwagę sił Imperialnych. A nawet jeśli nie, to większa akcja sił zbrojnych może wypłoszyć nasz cel.

- Ja... - odezwał się radiooperator, po czym odchrząknął - Korynt jest położony na Oceanie. Nie jestem znawcą wojskowym, ale gdyby nawet zdobyć Płaskowyż... jak mielibyście zdobyć resztę planety?

- Aresztowanie nebo zabiti przywódcy powinno starczyć. Kilka velkych slov, powołanie się na władzę Lorda Gregora i jużeśmy vladnu. Przynajmniej teoreticky. - Ruka nie do końca pojmował po kiego grzyba mają zajmować planetę, ale nie do niego należało myślenie długofalowe i dobrze mu z tym było.

- Powinieneś go awansować. - Arcturus wskazał na Boryę, zanim obrócił się do Gregora. - Proponuję od teraz zrezygnować z typowego dystansu. Ilekroć ktoś ma jakiekolwiek, powtarzam, jakiekolwiek spostrzeżenia do naszej sytuacji, niech zabiera głos. Przynajmniej ja nie jestem w stanie myśleć w pełni trzeźwo, a lord komisarz też zdaje się myśleć bardziej o zemście niż waszej... misji. Lordzie... rzeczywiście, co dalej? Nie ogólnikowo. Co dokładnie zamierzamy teraz zrobić, jak Astarte skończą to co ich? Ktoś ma jakiś... plan?

- Jak już nie raz się przekonaliśmy, cała struktura rządowa może być przegniła, nikomu tak naprawde nie można ufać, moim zdaniem przeciwnik, ma wejścia w miejscach, o których nigdy byśmy nie pomyśleli, mamy do czynienia z czymś głębszym niż zwykle, więc najlepszą opcją jest nie komunikowanie się z nikim, zebranie naszej grupy razem i zabranie się do roboty. Musimy również nawiązać kontakt z siostrą, która w razie znalezienia celu będzie niezbędna.

- Stan wojenny załatwi problémy z rządem. Ale máš pravdu. Siestra je nezbytná pro misi. Kapłani chyba będą wiedzieć, kde ona jest, nie mam racji?

- Nie chodzi mi o opór władz - Westchnął Trax - A o przecieki.

- Lord Gregor podjął decyzję o przejęciu władzy, nie nam ją kwestionować, a próba utrzymania czegoś takového w tajemnicy to czysta abstrakcja, takže se nemus-te obávat przeciekami, a tym jak powstrzymać nasz cel przed błyskawiczną ucieczką.Celková blokáda planety powinna zadziałać, a bude vypadat adekwatnie do przejęcia władzy. Jednak, oczywiście, jest to decyzja Lorda Komisare.

Gregor ponownie westchnął, tym razem z rezygnacją.

- Na zabijaniu wrogów Imperatora to może i się znacie, ale na polityce ani trochę. Nie zamierzam przejmować władzy nad planetą. Na chwilę obecną nie jestem nawet w stanie. Tutaj musimy działać mniej bezpośrednio. - Gregor czuł się strasznie zmęczony - Gwardia Imperialna jest nam potrzebna by na planecie znajdowały się siły zbrojne lojalne wobec nas. Pomijając już fakt jak bardzo podejrzany jest brak obecności Gwardii na najważniejszej strategicznie planecie systemu, jeśli nasz dobry przyjaciel gubernator postanowiłby nas w tej chwili zabić, nie jesteśmy w stanie mu się przeciwstawić. - spojrzał uważnie na resztę - Plan jest następujący: Gwardia wyląduje, a Munitorum przejmie kontrolę nad siłami planetarnymi. Oni zajmą się Fidelis Libertum, a my w tym czasie będziemy badać inne tropy o których jeszcze nie zdążyłem wam powiedzieć, bo wpakowaliście się w to bagno. Ach, i flota nie dysponuje wystarczającą liczbą okrętów do przeprowadzenia pełnej blokady planetarnej, biorąc pod uwagę że jednocześnie muszą tropić flotyllę arcynieprzyjaciela, która jak wam przypominam posiada broń zdolną do przeprowadzania Exterminatusa. Pytania?

- Tylko jedna uwaga. Na planecie znajdują się siły gwardii, dokładnie dwanaście pułków, licząc z ludźmi Childana. - wtrącił się Arcturus - Nie zmienia to faktu, że stacjonują oni wszyscy na Płaskowyżu, a z nimi jest tam ponad sto pułków SOB, które, możemy liczyć, że nie wszystkie są lojalne gubernatorowi... ale raczej są. W każdym razie Fidelis Libertum, przypomnę, ostatnio działali na Congruentiorze, wedle Childana... ile macie pułków ze sobą? I kiedy przybędzie reszta floty sektora? - jasnym było, że sędzia pytał wszystkie sługi inkwizycji, traktując Gregora wciąż jako zwierzchnika, również swojego, ale nie wyłączną osobę do układania planów i nie jedyną, która może posiadać jakieś informacje.

Drzwi do komnaty rozsunęły się. Aniołowie wkroczyli przez nie. Kruk przywdział z powrotem pancerz i płaszcz arbitratora. Egzemplariusz był w swoim pancerzu, jednak było widać że jest on połatany w niektórych miejscach. Sorcane wyciągnął dłoń i pokazał pozostałym data-slate.

- Badanie dało wynik negatywny. Tyberion jest tym za kogo się podaje. - oznajmił Ślepy Kruk.

- Ideáln-. Lordzie Gregorze. Deklarovat svůją chęć złożenia raportu, ale jego treść niekoniecznie jest przeznaczona dla obecnych, niekoniecznie natychmiast, rzecz jasna.

- Minęło trochę czasu. Każdy z nas powinien się podzielić nowymi refleksjami odnośnie naszego zadania... jak i informacjami, jeżeli czegoś nowego się dowiedział. - rzekł spokojnie Sorcane

Arcturus usiadł na oparciu jakiegoś krzesła. Przez chwilę przyglądał się zgromadzonym, jakby czekając na reakcję na słowa Żelaznego Kruka.

- Może ja zacznę... - wymamrotał, po czym spojrzał gdzieś pomiędzy nich, w pustkę, na nikogo konkretnego.

- Trafiliście na Nowy Korynt. Podejrzewacie, że gdzieś tu jest cel. Miasto-Kopiec, najludniejsze w systemie i najbardziej znaczące mimo że nie jest stolicą, składa się z jednego kontynentu stanowiącego olbrzymie lądowisko-hangar-stocznię i wysp-konstrukcji-platform-okrętów rozproszonych na powierzni niewielkiego, w porównaniu do tych z antycznej Terry, oceanu. Nieznane grupy nacisku podburzały ponad panujące w całym sektorze niepokoje, sprawiając, że społeczeństwo jest beczką prochu na skraju rewolucji. Na dodatek, niezbędne są kontrole i blokada, ponieważ miasto pochłonięte jest zarazą, zwaną Plagą Niewiary, na którą nie ma lekarstwa i która zamienia chorych w żądnych krwi maniaków, wyglądających jakby zmarli za życia. Ponieważ Nowy Korynt to planeta odpowiedzialna za transport i rozprowadzanie towarów, żywności, ludzi, wszystkiego w całym systemie Albitern, czarny rynek i podspołeczność kryminalna nie jest zbyt dobrze kontrolowana przez lokalne siły porządkowe, na planecie, na której ten kto ma flotę, ma planetę, a ten kto ma kontynent, ma transport. Siły porządkowe nie mają niczego, a gubernator najwidoczniej nie przejął się tym zanadto. Co więcej, gdy większość Adeptus Arbites na planecie była w działaniu, wyłapując przywódców siatek o charakterze wywrotowym i heretyckich odprysków Eklezji, i innych demagogów... Gubernator wysłał olbrzymią siłę z wielu setek okrętów i przynajmniej kilkunastu pułków Sił Obrony Planetarnej do równoczesnego, cichego spacyfikowania każdego posterunku Arbites i uwięzienia ich we wrogim im społeczeństwie, bez zaplecza, bez schronienia, bez zapasów... - zamyślił się - Tak, tak mniej więcej wygląda miejsce, w którym jesteście. Wasze zadanie. - uczynił nieokreślony gest dłonią, jakby chcąc by ktoś przeszedł do zadania, i założył ramię na ramię.

- Dostać w swoje ręce renegata, który od paru tysięcy lat działa na szkodę Imperium wywołując rozruchy, spiskując i dokonując temu podobnych działalności, które skutkowały... wiadomo jak.. - rzekł cicho Kruk - Wiemy że jest tutaj, mamy na jego temat sporo informacji, jednak widać po nich, że jest bardzo dobrze zaznajomiony ze sztuką kamuflażu, ma bowiem setki... profili personalnych.

Kruk zamilkł i pogładził się po brodzie zastanawiając się nad czymś.

- Odskoczę, od zgromadzenia informacji. Czy ktoś pamięta z tych informacji co posiadamy czy cel działał w służbie Chaosu? Myślę że to może być ważne.

- To chyba oczywiste, że Renegat działa w służbie Chaosu, czyż nie? - Odparł Trax - Pytaniem jest jak uda nam się go zlokalizować w tej sytuacji i w jaki sposób się do niego dostaniemy, a mam wrażenie, że nie jest to kwestia zaatakowania jego placówki i wybicia wszystkiego co się rusza, gdyby tak było, wysłano by kilka pułków Gwardii, nie nas.

Minęła zaledwie chwilka ciszy, w której Sorcane zastanawiał się czy podjąć dyskusję o różnych punktach widzenia czy nie. Ostatecznie odpuścił sobie.

- Pamiętacie jak pojawiła się sugestia że tajemniczy przywódca Libertas zwany Jutrzenką może być właśnie tym na kogo polujemy? Myślę, że to może być dobry trop.

- A skąd vime, że sluży chaosowi? - zapytał, niezwykle rzeczowo jak na samego siebie, Borya - Jak na razie nic tego nie wskazuje. Czy triumviratu coś o tym mówił? - zapytał drapiąc się w potylicę

Gregor ze spokojem przysłuchiwał się konwersacji swoich podwładnych, jednocześnie tworząc plany w swoim umyśle. Mógł być znany głównie ze swej charyzmy i zdolności oratorskich, Lord Komiasarz nie był jednakże głupcem. Był wręcz przerażająco inteligentny. Co działało w tym momencie na jego korzyść.

- To czy cel działa w zgodzie z Mrocznymi Bogami, czy też nie, nie ma w tej chwili znaczenia. Przynajmniej w tym momencie. – odetchnął głęboko, najwyraźniej zamyślony. – I musimy zacząć działać. Szybko. Zanim cały ten przeklęty układ pójdzie do piekła. - jego twarz pozostawała skupiona. W końcu miał wszystkie elementy planu. - Munitorum przejmie kontrolę nad Siłami Obrony Planetarnej Koryntu. W większości zostaną one wykorzystane do rozprawienia się z siłami Fidelis Libertum w stolicy. Wraz z nimi wyruszy Brat Sorcane, z wybranymi przez siebie ludźmi. Jako posiadający największą wiedzę w kwestii Libertum przeprowadzi dochodzenie w sprawie Jutrzenki, i postara się uzyskać tak wiele informacji jak to tylko możliwe. Następnie, jeśli nadarzy się okazja, wyeliminuje zarówno Fidelis Libertum, jak i ludzi nim dowodzących. Bez wyjątków. W międzyczasie, na powierzchnię Koryntu wyładowane zostaną trzy do pięciu pułków Gwardii Imperialnej. Zarówno jako gwarant lojalności Gubernatora, jak również wsparcie przeciw wszelkim wrogim elementom. Ja, oraz Brat Ardor, pozostaniemy na powierzchni by przeprowadzic śledzctwo w kwestii paru nowych tropów które otrzymałem. Pozostałości Adeptus Arbites, oraz Wywiad Imperialny udzielą nam wsparcia w tej kwestii. Co oznacza że potrzebuję skontaktować się z Vice Admirałem. Panowie, opinie i sugestię, proszę?

Plan Lorda Komisarza brzmiał dla Sorcane’a dosyć sensownie. Musiałby tylko ruszyć albo jako ciało doradcze dowództwa lub zakonspirowany, co wymagałoby zabrania ze sobą samych śmiertelników. A co z Tyberionem?

- Lordzie Malrathorze... dla pewności chciałbym poznać dokładną specyfikację swojej roli w Twoim planie... - powiedział Kruk ściągając mięśnie twarzy w wyrazie wyjątkowego skupienia - Jak to.. widzisz. Jaką figurą mam być w szachowym zestawie SOP?

Komisarz potarł brodę, wyraźnie coś rozważając.

- Bracie Sorcane, dany jest ci cel i środki. Rozporządzaj nimi wedle własnych planów. Plan rozważany w tej chwili jest planem strategicznym. Taktyczne decyzje pozostawiam tobie. Aczkolwiek, chciałbym byś rozwiązał jeszcze jedną wątpliwość przed swoim odejściem. W kostnicy znajdują się ciała dziesięciu Astartes, które wymagają zbadania. Chcę byś stwierdził ponad wszelką wątpliwość czy należą one do Egzemplariuszy, czy też Władców Nocy. - obrócił się w stronę jedynego w kompanii Egzemplariusza - Bracie Tyberion. Wedle moich informacji jesteś ostatnim Egzemplariuszem w systemie. Moje kondolencje z powodu śmierci twych Braci. Chciałbym jednakże, złożyć ci propozycję. Na tej planecie znajdują się dwaj niewiarygodnie potęznii czarnoksiężnicy Chaosu. Obaj brali udział w zniszczeniu Łzawiciela. Chciałbym uzyskać twe wsparcie w polowaniu na nich.

- Czy nie lepiej byłoby nie rozdzielać Astartes? - wtrącił się Arcturus - Brat Sorcane zdaje się uzupełniać resztę z nich, a wszyscy są rozpoznawalni do pewnego stopnia, przynajmniej dla naszych wrogów, jak bardzo ich niezakamuflujemy. Śledztwo wśród pochwyconych żołnierzy wroga, aresztowania, nadzór nad armią w celu realizacji celu innego niż strategiczny... nie znam się, lordzie, ale to brzmi jak wasz zakres kompetencji, nie anioła. - wzruszył ramionami - Ale poza tym, może rozdzielić się to nienajlepszy pomysł. Poza tym rozdzielenie się nie brzmi jak zły pomysł... Może przydałby wam się ochroniarz... - skinął na Traxa i Volodyjovica. - W każdym razie pamiętajmy, że Fidelis Libertum są zdezorganizowani i zaszyci w stolicy, a przewagę tam, do wylądowania jakichś większych sił oczywiście, mają oddziały arcynieprzyjaciela.

Gregor skinąl w milczeniu głową. Odezwał się po chwili.

- Aye, mówisz prawdę, Sędzio. Ja jednak muszę zostać tutaj. Głównie dlatego że tylko mój autorytet zapewnia życie twoje i twoich ludzi. - zawahał się przez moment - Blint byłby lepszym wyborem, nie mam jednak pojęcia czy żyje. Pozostali nie mają za grosz talentu do dowodzenia. Ciężko jest mi pozbawiać się Atutu jakim jest Brat Sorcane, jednakże na chwilę obecną nie widzę innej możliwości - potarł w zamyśleniu brodę - Jeśli Blint żyje, uda się tam jako mój przedstawiciel. Jeśli nie, nie mam innego człowieka zdolnego wykonać dane zadanie. Bez obrazy, oczywiście - stwierdził, rzucając wzrokiem na swoich podwładnych. - I, jak powiedziałem wcześniej, poślemy tam SOB. Jeśli Gubernator może sobie pozwolić na wykorzystanie miliona żołnierzy w ataku na podstawie kiepskich dowodów, to może również pozwolić sobie na wykorzystanie ich przeciw Libertum.

- Kapitan gwardii by się nadawał, po prostu z tego co zrozumiałem, wydaje się, że każdy z Astartes będzie potrzebny przy tropieniu waszego celu. Poza tym w razie konieczności możecie chyba wysłać któregoś z braci zbrojmistrza... - odparł sędzia, akcentując rangę brata Sorcane’a.

Gregor skinął z satysfakcją głową.

- Nie lubię rozdzielać swoich sił, Sędzio, chyba że to konieczne. - wstał z ławki, i zaczął szybko rzucać poleceniami - Brat Sorcane, wraz z Bratem Tyberionem udadzą się do kostnicy. Tam przeprowadzą identyfikację poległych Astartes, stwierdzając czy należeli oni do zdradzieckiego legionu Władców Nocy. Następnie dopilnują powrotu i odbioru Siostry Medalae. Borya, Trax. Wy i Sędzia idziecie ze mną. Wyruszamy żeby dopilnować przeżycia reszty naszego oddziału. Zabierzemy po drodze jednego z wyższych urzędników, by nadać naszej sprawie oficjalności. Reszta planów wchodzi w fazę przygotowawczą. Znów, pytania? - rzucił do zgromadzonych.

Egzemplariusz jedynie przyłożył rękę do piersi i odpowiedział:

- Będę wykonywał polecenia Zbrojmistrza -

Zbrojmistrz Sorcane przekrzywił lekko głowę.

- Sędzio. - powiedział doskonale słyszalnym szeptem - To czy ktokolwiek przybędzie nas... wesprzeć zależy od Kapitana Manlaure. Kompania na pewno przybędzie na wezwanie, jeżeli zlokalizujemy cel, do innych sytuacji... o to musiałby poprosić sam Lord Komisarz.

Potem Kosmiczny Marine zwrócił głowę w kierunku Gregora.
- Zajmiemy się tym. Prosiłbym, kiedy dotrzecie do Bastionu i będzie taka możliwość, o odzyskanie mojego oręża. Tamtych dwóch pistoletów, które miałem ze sobą. Co się tyczy Siostry... jej powrót może trochę potrwać. W tym czasie może pojawić się... jakaś inna kwestia, którą będziemy musieli się zająć. Uważanie aby nie zrobić nic głupiego jest oczywiste. Czy jednak są osoby czy sytuacje na które powinniśmy uważać? Które mogą próbować nam zaszkodzić? Mieliście chyba styczność z kilkoma osobami po drodze do Gubernatora?

Sędzia zaprzeczył ruchem głowy, po czym zacisnął dłoń w kieszeni na wisiorku w kształcie anioła i zmodlił cichą modlitwę... o sprawiedliwość, i dla niej, o uniknięcie zagłady.
 
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172