Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2012, 14:19   #101
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE TEAM

- Za rzekomą ochronę nie uznaję masowych mordów - słowa Smitha rozbrzmiały w auli uniwersyteckiej.

- Nazwałbym to raczej uzupełnieniem, niż sprostowaniem. - uśmiechnął się profesor - Ale cieszę się, że wreszcie coraz więcej z Państwa przechodzi ze strony biernego słuchacza do dyskusji. Skrót SS pochodzi od Schutzstaffel, co oznacza eskadrę ochronną. Powołane jako Schutzstaffeln der NSDAP, dosłownie: sztafety ochronne partii. Zadaniem nowej organizacji była ochrona wyższych funkcjonariuszy NSDAP oraz zebrań i większych zgromadzeń partyjnych.z małej, 300-osobowej organizacji ochronnej rozrosła się tak, że później stała się nieformalnym "państwem w państwie" w strukturze władzy III Rzeszy. Ambicję jej przywódcy Himmlera stanowiło stworzenie własnych, prywatnych sił zbrojnych czego zalążkiem był elitarny oddział przybocznej gwardii ochronnej Hitlera. Były to oddziały paramilitarne, ale nie zgodzę się że nie miały wartości bojowej. Oddziały dyspozycyjne SS na przykład, SS-VT,stanowiły zorganizowaną i wyszkoloną na sposób wojskowy rezerwę sił policyjnych, przeznaczoną do zapewniania bezpieczeństwa wewnętrznego. W 1938 roku wszystkie trzy oddziały SS powiększono do rozmiarów pułków. Wyposażono je w ciężki sprzęt bojowy a w ich składzie pojawiły się min. jednostki artylerii, saperów czy łączności. Oprócz szkolenia indywidualnego poświęcono też więcej czasu na potrzeby wyszkolenia taktycznego. To wszystko odróżniało oddziały SS od typowych formacji policyjnych, czyniło je jednostkami zdolnymi do działań wojskowych. W grudniu 1944 Waffen-SS osiągnęło szczyt swojego rozwoju - 38 dywizji , około 15 brygad i mnóstwo mniejszych jednostek, w których służyło aż 950 tys. żołnierzy, z czego Niemcy stanowili niewiele ponad jedną trzecią. Waffen-SS miało także sztab armii i 16 sztabów korpusów. Nie jest tajemnicą, że zazdrośni generałowie Wehrmachtu postrzegali elitarne siły SS bardziej jako konkurencję niż wsparcie podczas działań wojennych. Ale to zupełnie inna historia...

Gebhard odszedł parę kroków i stanął na środku auli.
- Wróćmy do tematu. Wystarczy, że zapamiętają państwo, że mity okultystyczne odgrywały w nazizmie ważną, jeśli nawet nie najważniejszą rolę. Niektórzy historycy mieli skłonności do bagatelizowania okultystycznych fundamentów nazizmu, obawiając się trywializacji jego przerażających przestępstw wojennych. Ja jednak wyznaję tezę głoszoną chociażby przez historyka Michaela Fitzgeralda. "Przez kontrolę partii nazistowskiej towarzystwo okultystyczne Vril dokonało największych aktów zła XX wieku". Działania bezpośrednie obejmowały zabójstwa na tle politycznym, przez wywoływanie duchów zmarłych, składanie ofiar z ludzi po wzywanie tajemniczych energii - lub Vril - za pomocą orgii seksualnych, wyjaśnia Fitzgerald. Głównym celem Towarzystwa Vril było poszukiwanie Niemieckiego Mesjasza, który poprowadziłby Aryjczyków do dominacji na świecie i eksterminacji wszystkich innych ras - w szczególności Żydów. Jego przyjście zostało zapowiedziane przez ducha nazywającego samego siebie "Bestią z Księgi Wyjścia". Głównym elementem ideologii nazistowskiej było ustanowienie Tysiącletniej Rzeszy. Chciano tego dokonać poprzez wypaczenie historii i stworzenie nowej religii opartej na aryjskiej mitologii - tej samej, którą propagowali wiktoriańscy okultystyczni "prorocy". Ahnenerbe, właściwie biuro okultystyczne do spraw paranormalnych, zorganizowało serię wypraw w poszukiwaniu starożytnych miast aryjskich ukrytych w Himalajach, na Środkowym Wschodzie oraz w Boliwii. Organizacja plądrowała starożytne obiekty na całym świecie. Ahnenerbe wkładało dużo wysiłku w zgłębianie zjawisk paranormalnych takich jak ESP, psychokineza, wróżenie z wody, astrologia i czarna magia. Biuro zatrudniało astrologów, wróżbitów runicznych i całą masę osób obdarzonych jak sądzono zdolnościami psychicznymi, by poznać i zbadać przyszłość. Jeden z astrologów, Karl Krafft, szybko zyskał uznanie po tym, jak prawidłowo przepowiedział w Monachium w 1939 roku próbę zamachu na życie Hitlera. Miały być również prowadzone badania laboratoryjne poszukujące nowych energii - takich jak Vril -by napędzać lecące ku gwiazdom statki kosmiczne.

Profesor przeszedł parę kroków ku katedrze.
- Brzmi to obłędnie, prawda? Ale w rzeczy samej, organizacja ta wydała na badania sumę równą 10 miliardom obecnych funtów brytyjskich. To mniej więcej tyle samo, ile Alianci wydali na program budowy bomby atomowej. Mam nadzieję, że te liczby dają odpowiedź na pytanie, dlaczego naukowcy poświęcają czas na odkrywanie tych ciemnych, dziwnych ulic historii.

Von Treskov machnął kartką z listą lektur.
- Ale traktować poważnie, nie od razu znaczy wierzyć. Ludzie opisujący te rzeczy w większości przypadków przekroczyli granicę rozsądku, chcę byście o tym pamiętali. Czy naziści zafascynowani okultyzmem byli oni tylko chorzy umysłowo, czy może działało tutaj coś bardziej złowieszczego? Aż kusi, by rzec, że byli obłąkani, niektórzy sądzą jednak, że Hitlera naprawdę opętały złe moce. Hermann Rauschning, przyjaciel Hitlera i autor jego przemówień, powiedział: "Jest jedna rzecz, która nie pozwala nie nazwać Hitlera medium – medium jest opętane. Nie ulega wątpliwości, że Hitler był opętany przez siły, które miały nad nim władzę i dla których taka indywidualność zwana Hitlerem była jedynie tymczasowym narzędziem". Rozwadze Państwa, oraz powadze istoty bycia bezstronnym badaczem polecam wam te, oraz wszystkie inne słowa w tym temacie które usłyszeliście i jeszcze zapewne usłyszycie.

-Słyszałem, że Adolf poszukiwał jakiejś włóczni, która miała zapewnić zwycięstwo w II Wojnie Światowej. Sam Fuhrer był niemotą nie potrafiącą złożyć niczego prócz przemówienia. Mówca doskonały o wysokim stopniu niepełnosprawności względem zdolności dowódczych. Wygląda na to, że sam chciał się związać z dawnymi wierzeniami, tępił chrześcijaństwo i poszukiwał chrześcijańskiej relikwii walcząc o dominację rasy aryjskiej, gdy sam był kurduplem z przylizanymi, czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Chodząca hipokryzja.Niemniej należy rozróżnić SS od Waffen-SS. Spotkanie z całą dywizją SS jest śmieszna w porównaniu z garstką Waffen-SS. SS to skurwysyny. Waffen-SS to żołnierze. Fanatyczni, ale żołnierze - ponownie zabrał głos Anthony.

- Chętnie podyskutowałbym jeszcze o SS...- profesor oparł dłonie o katedrę - ...o ile rzecz jasna byłby Pan skłonny ograniczyć wulgaryzmy. Jednak myślę, że sponsor wykładu nie jest zachwycony gdy oddalam się od głównych treści. Zatem włócznia. Chodzi Panu o legendarną włócznię za pomocą której rzymski żołnierz Gaius Cassius, później zwany Longinusem, przebił bok Chrystusa. Adolf Hitler był zafascynowany włócznią po tym, jak zobaczył ją w muzeum w Wiedniu w 1909 roku. Zapoczątkowała ona jego pociąg do okultyzmu, jak się wydaje. 12 listopada 1938 roku Hitler rozkazał SS zabrać z Wiednia relikwię. Był przekonany że dzięki niej zdobędzie władzę nad całym światem i. że jej utrata będzie również jego końcem. Włócznia została przewieziona do Norymbergi, gdzie do 1944 roku przechowywano ją w kościele św. Katarzyny, a następnie przeniesiono ją do specjalnego bunkra pod kościołem. 30 kwietnia 1945 roku, niecałe dwie godziny przed samobójstwem Hitlera, włócznia została skonfiskowana przez armię amerykańską. Przez sześć lat była w posiadaniu Adolfa Hitlera. Istnieją przynajmniej dwie włócznie, które z dużym prawdopodobieństwem mogą być autentyczne. Jedna z nich znajduje się w Bazylice św. Piotra w Rzymie a druga jest wystawiona w Muzeum Hofsburg w Wiedniu. Włócznia ma dawać posiadaczowi władzę nad światem. Dzieje tej relikwii to historia poszukiwań. Człowiek ją posiadający był uważany za niemożliwego do pokonania. Powstała legenda mówiąca, że ten, kto posiada włócznię, trzyma w swoich rękach przeznaczenie świata.

Gebhard popatrzył na listę, a potem na staroświecki zegarek na łańcuszku.
- Trochę nadrobiliśmy, drodzy Państwo. - rzekł bardziej leniwym tonem - Myślę, że zanim zakończymy wykład, możemy zdecydować się teraz na rundę pytań słuchaczy...

Gdy jakiś czas później zapadła cisza, oznaczająca wyczerpanie się wątpliwości i ciekawości słuchaczy, profesor von Treskov podziękował za uwagę, złożył swoje papiery i pierwszy oddalił się w kierunku drzwi. Malcolm pokazał gestem innym, że mają pozostać na miejscach, a sam ruszył w ślad za naukowcem, zatrzymując go przy samych drzwiach.

- Vielen dank, profesorze. - uścisnął dłoń Niemca, dorzucając jeszcze kurtuazyjnie nieco słów uznania. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i położył dłoń na klamce.
- Mam nadzieję, że wiedza ta przyda się wam do czegoś pożytecznego. - pokiwał głową Gebhard i otworzył drzwi. W ostatniej chwili jednak pochylił się ku Malcolmowi i spokojnym, cichym tonem dorzucił nad jego uchem:
- Rachunek za zniszczoną ławę oczywiście dopiszę do honorarium za wykład. Auf wiedersehen.




THE SOURCE

Rozmowa z Włoszką zdawała się wkraczać w decydującą fazę. Boyle skupił się, co nie było łatwe wobec jej robiącej wrażenie na nim i innych powierzchowności.
- Nie do ruszenia? - spytała Bianca - Kapitał? To znaczy, nie ma pan kapitału? Bo co to za kapitał, który jest nie do ruszenia.
- To taki, którego nie można natychmiast wycofać z inwestycji. - odpowiedział, uznając ten ton za kpinę.

Dziewczyna patrzyła na niego dość długo.
- Inwestycji? - skrzywiła się w końcu - Oboje wiemy, że pieprzysz, Tom. Nie ma takiej inwestycji, która daje lepszy zysk niż to co proponujemy. Myślałam...Wszyscy myśleliśmy, że mamy do czynienia z prawdziwym hazardzistą. Takim, jaki trafia się jeden na milion. Ale teraz wiem, że się pomyliliśmy. Znajdziemy kogoś innego. Z koziej dupy jest lepszy klarnet, niż z ciebie hustler.
Podniosła się gwałtownie ze swojego krzesła, porywając torebkę. Parę zaciekawionych oczu zerkało z innych stolików.

- Ciao! - rzuciła hardo przez ramię, odwracając się plecami. Chwilę potem ruszyła w kierunku wyjścia.
- Impotent! - usłyszał jeszcze Tom z ust kobiety, rzucone z włoskim temperamentem i z dodatkiem rozrzuconych teatralnie szczupłych ramion. Tak głośno, aby słyszeli też to wszyscy w barze. Momentalnie podniósł się szmer, szybko przeradzający się w gwar. Parę osób wybuchnęło śmiechem, ktoś gwizdnął. Bianca szła już kręcąc lekko biodrami, nie zatrzymując się.

Tom zakołysał się pełnym i czystym głosem, który wydobywał się z niego wprost z przepony gromkim i wesołym śmiechem przez jakis jeszcze czas patrząc za małolatą. Pomyślał tak o niej, mimo zapewne dwudziestu paru kresek jakie musiała mieć jednak na koncie . Potem umilkł równie szybko jak wybuchł, przybierając wyraz całkiem obojętnej twarzy pokerzysty i zerknąwszy na zegarek wstał od stolika sięgnąwszy po portfel do tylnej kieszeni spodni i rzucił na stół sto dolarów dla Marcellusa.

- Kobiety...- ze zrozumieniem pokręcił głową barman.





THE CHEMIST

- Tak...Tak...Oczywiście, że pamiętam...- profesor Mark Friedmann, jedna ze światowych sław w dziedzinie onkologii, był mocno zmieszany i zaskoczony, lekko drżącą dłonią dzierżąc słuchawkę telefonu. Odwrócił się, by krzątająca się dwa metry dalej żona nie mogła zobaczyć jego wyrazu twarzy. Przez na wpół złożone żaluzje wpadało trochę słońca, a on wolałby by nagle wokół zapadły egipskie ciemności.
- Kto dzwoni, kochanie?
- To...Ze szpitala...- chrząknął Friedmann, jednocześnie wysłuchując potoku słów z drugiej strony słuchawki.
- Rozumiem, że sprawa jest nagła. - odzyskał nieco pewności siebie - Ale proszę zrozumieć, jest wielu potrzebujących i...Zresztą, to nie jest sprawa na telefon.

Po drugiej stronie świata Antonia Ramos dmuchała na swoje świeżo umalowane paznokcie. Przyklejone na nich właśnie stylizowane na azteckie ozdoby, wielkości niemal małych pierścionków, wyglądały według Królowej szałowo.
- Ależ Misiaczku! - rzuciła lekko oburzonym tonem do zestawu głośnomówiącego leżącego na stoliku - Dlaczego jesteś taki spięty?! Wtedy, w hotelu, inaczej śpiewałeś! Już wiem! Przyjadę do ciebie szybciutko, do domu, i wszystko wyjaśnię ci osobiście, hmmm?
- Nie!

- To znaczy....- profesor wymienił spojrzenie ze spoglądającą czujnie po gwałtownym podniesieniu przez niego głosu małżonką - ...to znaczy, nie. Nie możemy czekać. Dlaczego od razu pani o tym nie powiedziała?! Ale ma pani świadomość, ile to kosztuje? Memorial Hospital ma ścisłe przepisy jeśli chodzi o...
Zamilkł na chwilę, rozmówczyni chyba mu przerwała.
- Koszty nie grają roli...- podrapał się po głowie - Świetnie...Zatem...Zatem w tej sytuacji znajdzie się miejsce dla pacjenta. Kiedy? Proszę przyjechać jak najszybciej. Tak.
Trójka rozwrzeszczanych dzieci przebiegła obok, w szalonej gonitwie pomiędzy meblami.
- Do mojego gabinetu. - zastrzegł bardzo poważnie profesor - To numer prywatny. Proszę więcej nie wykorzystywać. Numer służbowy do pracy znajdzie pani na stronie internetowej szpitala. Do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę. Żona patrzyła na niego, z założonymi rękoma.
- Pilny przypadek...- mruknął, powracając do wiązania krawata - Jakaś znajoma Franka Heffnera, wiesz, tego kardiologa który kiedyś nam pomógł. Przywiozą gościa z Europy.



W White Memorial Hospital w Los Angeles, jednym z najnowocześniejszych szpitali na świecie, właśnie znalazło się miejsce dla Williama Eakhardta. Mimo iż średni czas oczekiwania na nie wynosił pół roku. Czego się jednak nie robi dla starych znajomych.





THE SOURCE

Rozsiadłwszy się w wygodnym fotelu swojego apartamentu, Boyle zastanawiał się co dalej. Doszedł do wniosku, że póki co nie ma zamiaru ruszać się z gościnnych progów MGM. Wcześniej z rana, po jak zwykle niezbyt dobrze przespanej nocy, pomyślał o napęczniałym po ostatnim zwycięstwie koncie i od razu wiedział, że zostanie by grać dalej. Jednak było coś, co zaprzątało od rana jego myśli bardziej niż ruleta czy karty. A właściwie ktoś. Teraz rozmowa z tym kimś była zakończona, choć temat istniał dalej. Kuszący obraz kręcącej się ruletki, blask świateł zatańczył gdzieś z tyłu głowy Toma, ale jednak była jeszcze inna natrętna myśl. Nie dająca spokoju. Jak drzazga, tkwiąca w mózgu. Jak idea, której nie można było ot tak zapomnieć.


To brzęczenie filiżanki...Wciąż brzmiało w uszach Toma. Wciąż miał przed oczyma ten grymas na twarzy Bianci. To, jak powiedziała “będziemy w kontakcie”. Będziemy w kontakcie. Będziemy w kontakcie...

Musiał. Musiał sprawdzić. Wyjął zapalniczkę i zaczął machinalnie się nią bawić, zamyślony.

Nie. Jednak nie. To zapewne przewrażliwienie...Objawy uboczne braku snu. Zwalił się ciężko na hotelowe łóżko i zamknął oczy. Leżał...Długo...Chyba...długo. Kiedy nie spało się długo, czas potrafił zwalniać i przyspieszać, wedle sobie tylko znanych reguł. Znowu...nie mógł zasnąć. Otworzył oczy. Sprawdzał przecież. W głowie rysował sobie, niby na posterunku na życzenie policjanta, portret Ronalda Colda. Portret nabierał coraz więcej szczegółów, widział faceta tak wyraźnie jakby stał przy łóżku.

Nigdy nie słyszał o Ronaldzie Coldzie. Nigdy nie słyszał o nim w branży. Ale...Ale było jeszcze to coś, coś nieuchwytnego. Właściwie nie wierzył w intuicję. Nie wierzył, ale nauczył się jej słuchać. Czy teraz igrała sobie z nim? A może jednak nie. Przecież i jego nazwisko pozostawało tajemnicą dla osób parających się tym dziwnym zajęciem. Czyż najlepsi z nich nie pozostawali zawsze w cieniu?

Jak on sam.

Usiadł pochylony przed klawiaturą. Wygonił pchającą się bezczelnie pokojówkę i ziewnął, przecierając oczy. Przyszła odpowiedź na maila, którego wysłał z samego rana. Wzrok zmęczonych oczu biegł po literach, a w umyśle powstał mimowolnie obraz utykającego kowboja, niewyraźnego z powodu słabej jakości filmu. Message był krótki.


<<<<< do każdego domu można się włamać. musisz najpierw jednak pokazać złodziejowi, gdzie stoi ten dom >>>>>

Palce zaczęły biegać po klawiaturze. Musiał dowiedzieć się więcej. Musiał dowiedzieć się, kto w tych podchodach depcze po czyich śladach. Miał jeszcze trochę znajomości, oraz trochę możliwości. A tych, którzy mieli na koszulkach znaki zapytania, robiło się coraz więcej. Krupier, Bianca, Cold i inni kręcili się przed jego oczyma w barwnym korowodzie, gdy stukanie klawiszy rozbrzmiewało w ciszy pokoju.

Tymczasem czas znów zaczął się rozciągać i kurczyć. Pragnienie wróciło, a on nie czuł się wystarczająco silny by się przeciwstawić. Jeszcze tego samego dnia znajoma dziewczyna w kasie wypchnęła ku Boylowi z uśmiechem kolejną porcję żetonów. Jeszcze tego samego dnia patrzył z daleka na czarnoskórego pracownika Kasyna - przy innym stoliku rozdającego jak zawsze karty i nie zwracającego na Toma żadnej uwagi. Jeszcze tego samego dnia wszedł ostro na blackjacka.

Jeszcze tego samego dnia umoczył jedną czwartą z tego, co wygrał u Colda.

Dwa dni, piętnaście kaw, setki rozdań i tysiące obrotów rulety później z forsy tej została już tylko połowa.

Wtedy postanowił zrobić przerwę. Opuścił sale gry, zasiadł w hotelowej restauracji, niemal zasypiając nad stolikiem. Gdyby tylko mógł spać. Kolejne kawy nie wystarczały. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, zjeść porządny obiad. Ręce lekko się trzęsły, ale myliłby się ktoś kto uważał że Boyle stracił w takim stanie czujność. Nie. Widział ich. Widział, że jest obserwowany. Od pierwszej rozmowy z Biancą zyskiwał coraz bardziej tę pewność, a dziś paradoksalnie jego zmysły zdawały się być wyostrzone, mimo zmęczenia ciała. Facet przy barze. Podstarzała hipiska odwrócona plecami, przy stoliku obok. Cassius, podnoszący słuchawkę wewnętrznego telefonu akurat wtedy gdy Tom wchodził do restauracji. Kręciło mu się w głowie, potrzebował powietrza.

Znał parę dobrych restauracji w Vegas. Przywołał jedną z nich z pamięci i ruszył nieco chwiejnie w kierunku wyjścia z hotelu. Po drodze kątem oka widział, jak wysoki facet przy barze podnosi mankiet w kierunku ust, a usta poruszają się. Przyspieszył lekko kroku. Poświęcając chwilę na pokonanie obrotowych drzwi wypadł na powietrze. Jego świeżość ocuciła go momentalnie, choć uczucie ucisku w skroniach nie znikło. Czy będą podążać za nim? Podszedł do miejsca, gdzie trotuar ustępował miejsca ruchliwej ulicy. Zapadał zmierzch, ale rzecz jasna tłumom ludzi i dziesiątkom jadących samochodów wcale to w niczym nie przeszkadzało. Tom wykonał charakterystyczny gest ręką, a jadąca najbliższym pasem taksówka zjechała momentalnie na pobocze.

Tom usiadł na tylnym siedzeniu. Nowa skóra foteli pachniała intensywnie, prawie tak mocno jak woda kolońska postawnego, odwróconego tyłem taksówkarza. Tom wymienił z nim spojrzenia przez lusterko, a potem obrzucił wzrokiem tę samą facjatę na plakietce identyfikacyjnej przyczypionej pod szybą.
- Do Le Cirque. - powiedział zmęczonym głosem. Popatrzył w bok, przez wypolerowaną szybę. Z obrotowych drzwi wyszedł wysoki facet w garniturze ,ten sam co siedział przy barze, dopinając marynarkę. Kierował się dokładnie w stronę taksówki.
- Dlaczego pan nie jedzie? - spytał ostro Boyle. Poruszył się, sięgając za klamkę. Zatrzymał go w miejscu widok lufy pistoletu, lufy z dokręconym tłumikiem. Odwrócony przodem kierowca trzymał broń nisko, między siedzeniami celując w brzuch Boyle’a.
- Tylko spokojnie. - powiedział taksówkarz - Żadnych ruchów, ręce na widoku.
Drzwi zgrzytnęły, a do środka wpakował się zwinnie mężczyzna z baru, lokując się obok Toma. Jego ręka sięgała już pod marynarkę.
- Mój kolega teraz cię przeszuka. - poinformował facet za kierownicą, spokojnym flegmatycznym tonem - Proszę, żadnych wygłupów. Najpierw mów, gdzie masz telefon.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-02-2012 o 14:29.
arm1tage jest offline  
Stary 17-02-2012, 13:25   #102
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE EXTRACTOR

Malcolm patrzył z tarasu widokowego na samolot unoszący w przestworza cały Team. Cały, prócz niego. Ekstraktor zostawał w Berlinie. Whitman zamyślony stał jeszcze parę minut, nawet po tym jak aeroplan zmienił się w daleki punkt a w końcu zniknął. Pomyślał o swoim domu w Los Angeles, o tym że wkrótce wszyscy oprócz niego znajdą się w Kalifornii. Zanim do nich dołączy, ma jeszcze parę spraw. Na początek...
Znalezienie porządnego fachowca nie było w tej europejskiej stolicy problemem. Mimo to poświęcił temu parę godzin, by nie zadowalać się byle czym: a w dodatku wybierał spośród takich, którzy posiadali znajomość języka angielskiego. Około południa dotarł już na właściwe, wskazane miejsce. Gdy zegary biły dwunastą, Malcolm siedział już w zatęchłym troszeczkę pokoju, mieszczącym się w starym parterowym domu przy ulicy, której nazwy nie dało się wymówić.

- Kto to ma być...- pytał rzeczowo dość młody jeszcze mężczyzna, w którego włosach widniały jednak smużki siwizny. Whitman przyglądał się spokojnie jego chłodnemu, wyważonemu sposobowi bycia. Wiedział, że facet ma za sobą między innymi wieloletnią pracę dla niemieckiej policji. Wydawał się idealny do swojego zadania.

- Tu ma pan wszystko, co mi o nim wiadomo. - Malcolm wychylił się z fotela, podając mężczyźnie kopertę formatu a4 z paroma papierami w środku. Ten ujął ją z pietyzmem, powoli otworzył i zagłębił się w pobieżną lekturę, przerzucając parę razy dokumenty. Jego ruchy były oszczędne, precyzyjne. Doskonale - pomyślał Ekstraktor.
- Powinno wystarczyć. - Niemiec z taką samą uwagą schował wszystko do koperty i włożył ją do zamykanej na klucz szuflady. Kluczyk szczęknął w zamku.
- Doskonale. - Malcolm zamienił swoją myśl w dźwięk.
- Na kiedy? - mężczyzna splótł palce obu rąk w koszyczek.





THE TEAM


Turbulencje. Turbulencje jak cholera. Przy takich turbulencjach nawet chojracy bledną. Nawet najwięksi twardziele przypominają sobie o tym, że w stalowej machinie tysiące stóp nad ziemią ich umiejętności, siła i wiedza są niczym. Wszystko może się skończyć, ot tak. Po prostu, z powodu pogody.
Nie skończyło się. Lot z Frankfurtu do Nowego Jorku, gdzie odbyło się międzylądowanie, nie miał swego tragicznego finału. Nie było czasu wysiąść, choć niektórzy pasażerowie by chcieli po tym co przeżyli. Niedługo potem stawiali swoje stopy na schodkach trapu. Wreszcie twarda ziemia pod nogami, co za ulga. Nawet jeśli to tylko beton lotniska w Mieście Aniołów. Uczucie kontroli nad swoim życiem powróciło, zajmując miejsce lęku i niepewności.

Witamy w Kaliforni.

Byli tu wszyscy, cały Team, wszyscy za wyjątkiem tego, którego była domem. Malcolm zniknął w Berlinie, oddalając się w sobie wiadomym kierunku, w sobie wiadomych sprawach. Załoga rozglądała się ciekawie, słońce stało wysoko i jak na tę porę roku grzało całkiem ładnie. Kalifornia. Sąsiadka Oceanu Spokojnego. Wielokulturowy i wielorasowy tygiel. To tu wybuchła słynna gorączka złota, to tutaj swego czasu jak do Mekki ciągnęły wymalowane w psychodeliczne wzory autobusy pełne naćpanych hippisów. Najbogatszy stan Stanów. Gdyby Kalifornia była oddzielnym państwem, wówczas znajdowała by się na ósmym miejscu największych gospodarek światowych z produktem krajowym brutto na poziomie Włoch - głosił fragment ulotki, które czytali oczekując na wyjeżdżające ze swoich luków bagaże.

Przede wszystkim jednak... Centrum amerykańskiego show biznesu, który był i teraz wizytówką miasta. Niektórzy cieszyli się jak dzieci, widząc charakterystyczne litery HOLLYWOOD wylegujące się niczym wielkie zwierzęta na wzgórzach. Samo Los Angeles było bez przesady światowym centrum biznesu i handlu międzynarodowego. Rozrywki, kultury, mediów. Mody. Nauki. Sportu. Technologii. Edukacji. We wszystkich tych dziedzinach miało statystyki po swojej stronie. W generowaniu produktu miejskiego brutto dawało się wyprzedzić tylko Tokio i Nowemu Jorkowi. Bez wątpienia, stali właśnie pośród krainy wielkich możliwości. W samej jej stolicy. Miejscu idealnym, by dokonywać rzeczy które inni uznają za niemożliwe.

Na razie jednak trzeba było udać się do nowej bazy. Przewodnikiem był Point-Man, który posiadał adres i klucze do oczekującej ich siedziby.




THE EXTRACTOR

Po południu Whitman wyruszył na miasto, by coś zjeść. Myśląc o tym, że Team już na pewno jest na miejscu i instaluje się pomału w studio filmowym, zjadł dobry obiad w jednej z restauracji w centrum. Potem poszedł obejrzeć słynny mur. Zabawa w turystę była kusząca, a dodatkowo w razie gdyby ktoś jednak go obserwował, całkiem pożyteczna. Malcolm dołączył nawet do którejś z grup, posiadających własnego przewodnika mówiącego po agnielsku. Wałęsając się po Berlinie w towarzystwie przypadkowej zbieraniny amerykańskich turystów z aparatami, słuchał słów przewodnika. A ten opowiadał całkiem interesujące rzeczy, które sprawiały że zaczynało się patrzeć na Berlin zupełnie inaczej.

Po zakończeniu II wojny światowej miasto podzielono na strefy okupacyjne. Równocześnie, gdy rozpoczęła się zimna wojna pomiędzy Wschodem a Zachodem, Berlin stał się głównym miejscem rozgrywek pomiędzy organizacjami szpiegowskimi obu bloków politycznych. Kraj i ludzi rozdarto brutalnie na dwa światy. W 1952 granica wewnątrzniemiecka została przez NRD zabezpieczona z użyciem płotów, strażników i urządzeń alarmowych. Wkrótce powstał mur, granica która oddzielała już nie tylko dwie części Niemiec, lecz także stanowiła część granicy między NATO a Układem Warszawskim, a więc między dwoma różnymi polityczno-ideologicznymi, gospodarczymi i kulturowymi, w czasie zimnej wojny oficjalnie wrogo do siebie nastawionymi obozami. Dla wielu ludzi ze wchodu, Berlin Zachodni stanowił bramę na upragniony Zachód.

Berlin stał się bramą. Bramą światów.- pomyślał Malcolm. Ta myśl przyniosła mu wkrótce kolejną, która zakiełkowała jak nowy kwiat. Tymczasem jednak słuchał dalej przewodnika.

Mur Berliński padł dopiero w nocy z czwartku 9 listopada na piątek 10 listopada 1989. Obywatele NRD zostali entuzjastycznie przyjęci przez zachodnich Berlińczyków. Większość piwiarni w pobliżu muru spontanicznie zafundowała darmowe piwo i na Kurfürstendamm zgromadziły się masy ludzi, pomiędzy nimi trąbiąca kawalkada samochodów, obcy ludzie leżeli sobie w objęciach. W euforii wielu zachodnich berlińczyków wdrapało się na mur. Częściowo zniszczonego uru strzeżono zrazu z tą samą intensywnością; w okresie tym nie pozwalano na niekontrolowane przekraczanie granicy przez wyłomy w murze.

Słuchając słów przewodnika, Malcolm oglądał jeden z pozostawionych do dziś wyłomów, o których była mowa. Wycieczka szła dalej, ale Whitman pozostał tutaj, słowa idącego przewodnika robiły się coraz cichsze, ale nadal docierały do ekstraktora.

Tamten mówił o tym, że niebawem ochrona muru stawała się z czasem coraz słabsza, a niekontrolowane przekraczanie granicy przez powiększające się dziury traktowane było z coraz większą pobłażliwością. 13 czerwca 1990 na Bernauer Straße rozpoczęto oficjalną rozbiórkę muru. Pozostawiono 6 odcinków muru, które pełnią funkcję monumentów. Jednego z nich właśnie dotykał Malcolm, gładząc dłonią zimny, ubabrany tysiącem malunków kamień i patrząc w wyłom w murze. Wyłom, którym niegdyś przedostawano się do innego świata. Słowa przewodnika i kroki wycieczki ucichły całkiem, a Whitman nadal stał przy wyłomie.

Miał wrażenie, że w ogóle jest cicho. Bardzo cicho. Jakby odgłosy, hałas Berlina, wszystko rozwialo się. Jakby ktoś przykręcił gałkę głośności do minimum. Malcolm patrzył w wyrwę w murze, dając powolny krok w jej kierunku. Buty nie zachrzęściły o podłoże.

- Przejście...- myślał Ekstraktor, wchodząc w wyłom - Brama światów. Brama snów. Z jednego, snu władcy Kremla. Do drugiego, snu o wspaniałym Zachodzie. Do snu o raju. Gdzie jest mur, zawsze jest przejście. Gdzie jest mur, zawsze jest jakiś wyłom. Gdzie jest przestrzeń zamknięta, zawsze są jakieś drzwi. Albo okno.

Znalazł się po drugiej stronie wyłomu.

- A skoro jest droga z jednego snu do drugiego...Skoro jest droga ze snu władcy, jest i droga w drugą stronę. Do snu władcy. Do snu władcy, i z powrotem.

Nagle zorientował się, że ciszy już nie ma. Nie, odgłosy miasta nadal były gdzieś daleko...To było coś innego. Ktoś coś mówił. Whitman zdał sobie sprawę, że głos ten mówił już jakiś czas, mówił gdy Malcolm myślał. Przed ekstraktorem, po drugiej stronie muru stał stary mężczyzna. Kloszard, na pierwszy rzut oka. Obdarte, postrzępione ubranie sprawiało wrażenie żebraczego łacha z innej epoki. Zarośnięty jak nieboskie stworzenie, miał poplątane opadające daleko za ramiona włosy i sięgającą nisko, rosnącą bez żadnej kontroli brodę. Stał trzy kroki od Malcolma, podpierając się wielkim drewnianym kosturem. Poruszały się tylko jego usta, mamrotał głośno, wyraźnie w kierunku Malcolma. Nie dało się tego zrozumieć, był to jakiś dziwny niezrozumiały język brzmiący podobnie jak język niemiecki, ale też jednocześnie jak dziwne nieznane słowa z agnielskim akcentem. Whitman wyszarpnął telefon i paroma szybkimi ruchami uruchomił dyktafon. Starzec, zupełnie nie zwracający na to uwagi, wygłosił jeszcze parę zdań i nagle zamilkł.

Potem nagle wszedł w wyłom, znikając po tamtej stronie muru z której wcześniej nadszedł Ekstraktor.
- Poczekaj! - rzucił Malcolm i skręcił w wyłom, podążając jego śladem.

Jednak po drugiej stronie był tylko hałas miasta. Kloszard zniknął, zamiast nieco zbliżała się już kolejna wycieczka. Przewodniczka szwargotała w azjatyckim języku, a flesze skośnookoich turystów błyskały raz za razem, oślepiając co rusz Malcolma.

Wyłączył dyktafon, mrużąc oczy.





Znalezienie językoznawcy nie było problemem. Malcolm, nie czekając na nic, wszedł do pierwszego lepszego biura tłumaczeń które odnalazł w centrum. Parę minut później siedział już naprzeciwko Niemca, z którym w płynnej angielszczyźnie udało się dogadać co do żądania klienta. Zadanie było proste - ustalić jaki język brzmi na nagraniu, a potem dokonać szybkiej translacji.

Niemiec pokiwał głową i skinął na znak, by odtworzyć mu zapis. Malcolm wszedł w menu, odszukał plik dźwiękowy z dzisiejszą datą, podgłosił i nacisnął przycisk startu. Obaj nadstawili ucha. Z telefonu wybrzmiewały przez kilka sekund przytłumione odgłosy miasta, szum samochodów, klaksony, dalekie ludzkie głosy. Trzaskanie, gdy mikrofon muskały podmuchy wiatru. Ale żadnego głosu...Nagle, Malcolm usłyszał z głośnika jedno, swoje własne , rzucone przez siebie samego słowo:

- Poczekaj!

Spojrzał na telefon. Nagranie skończyło się, cyfry wróciły na 0.00. Niemiec patrzył na niego z niepewną miną.
- Czy to wszystko...?

Zaczął zacinać zimny deszcz. Malcolm szedł berlińską ulicą, kryjąc twarz przed coraz intensywniejszymi strugami wody. Wzrokiem szukał najbliższej taksówki, ale umysł nie przestawał gorączkowo pracować. Musiał porozmawiać z Antonią. Opowiedzieć jej o swoim pomyśle. Czy możliwe byłoby wejście w sen Putina poprzez...Poprzez sen kogoś innego? Poprzez...jakąś drogę przez krainy snów? Wydawało mu się teraz nawet, że Chemiczka wspomniała kiedyś o takiej ewentualności. Jeśli tak, to jakie były tego warunki i kto byłby w stanie tego dokonać. Whitman rozmyślał o możliwościach jakie by to dawało. Nawet jeśli incepcja nie była możliwa tą drogą, to może...Może chociaż poprzez sugestywny sen byliby w stanie nakłonić Figuranta do odsłonięcia się w rzeczywistości, do podjęcia korzystnych dla nich decyzji, do stawienia się w takim miejscu i czasie tam, gdzie Team czekałby gotowy do akcji. Do przewidzenia decyzji, jakie mógłby podjąć Pan na Kremlu w danej sytuacji albo wpłynięcia na to, by podjął taką decyzję jak by chcieli.

O ile Putin słuchał swoich snów. Ale jeśli tak i jeśli to wszystko byłoby możliwe...- Whitman chował się już do suchego wnętrza TAXI - ...to możliwości byłoby niemal nieograniczone. Akcja na poziomie 0 z “niemal niewykonalnej” przechodziłaby do kategorii “wykonalnej z pewnością”. Tak, musiał porozmawiać z Antonią. O tych pomysłach. Bo czy powie komukolwiek o historii z nagraniem, jeszcze nie zdecydował.

- Wohin...? - uśmiechnięty taksówkarz odwrócił się tak gwałtownie, aż jego opadające na brudnawą szyję obciachowe kosmyki włosów, wkomponowane we fryzurę prosto z lat osiemdziesiątych, majtnęły tuż przed nosem Malcolma.






THE TEAM


Nagle, jak gdyby zbudzili się w jednego snu w drugi, z zabytkowej Wenecji przenieśli się do rozświetlonego centrum nowoczesnego molocha. Mulholland Drive, jak zapowiedział Whitman, było tuż za rogiem. Studio nie leżało na jakichś zapyziałych peryferiach, na piechotę można było stąd dojść do słynnej drogi, z której widać było słynny znak na zboczach i przy której stały należące do najdroższych na świecie apartamenty. Nagle zostali sąsiadami Sylwka Stallone, Robbiego Williamsa czy Paris Hilton. Samochody zawiozły ich na teren opanowany przez przemysł filmowy, gdzie przedzielone rzędami drzew rozkładały się mniejsze i większe studia filmowe gotowe by otworzyć swe podwoje kolejnej ekipie będącej w stanie za to zapłacić. Jedno z nich wynajął dla nich Malcolm. Gdy wysiedli przy alei strzeżonej przez szpaler palm i stanęli przed bramą ogrodzonego, sporego terenu otoczonego parkanem i pilnowanego przez grubego strażnika na dyżurce, zdali sobie sprawę że przecież też będą musieli zagrać w tę grę. Grę, której się tutaj namiętnie i powszechnie oddawano.

- Pan jest reżyserem? - mętne oczka w twarzy portorykańczyka w budce przyglądała się Pointowi, który pierwszy nawiązał kontakt z cerberem. Twarz faceta była definicją twarzy znudzonej.
- Nie, kierownik produkcji. - odezwał się nie tracąc zimnej krwi Smith. - Reżyser przyjedzie później.
Strażnik, ponad ramionami Anthony’ego popatrzył na rozproszonych na chodniku załogantów.
- Znaczy, ekipa filmowa.- skonstatował zagryzając fistaszka.
- A kto inny przyjeżdżałby do studia filmowego? - padło pytanie od kogoś, kto nie wytrzymał.
- Obsada. - fistaszek trzasnął w zębach cerbera - Co kręcimy? Horror, komedia, akcja? Ja, panie, już wszystko widziałem.
- To chyba, zdaje się, nie pana zasrany interes? - Ruhl wysunął się zza pleców Smitha zanim ktokolwiek zdążył zareagować, przesłaniając cerberowi słońce.

Fistaszek przestał się obracać w gębie.

- Aha. - portorykańczyk obejrzał sobie Christophera od stóp do głów, a potem przeniósł wzrok na innych, poświęcając większość z tej uwagi Amy oraz Antonii. - Jasne... Ani słowa więcej. Już wiem. Luz. Nie było tematu.

Pochylił się nad jakimiś papierami.
- Zaraz wydam wam przepustki, z kartami magnetycznymi. Ale do drzwi wejściowych powinniście mieć kod, ja tylko pilnuję bramy.

To powitanie uświadomiło wszystkim, jaką rolę przyjdzie im grać przed ludźmi tego nowego świata. Także to, że na podobne i jeszcze inne pytania będą musieli przygotować sobie gotowe odpowiedzi. Na szczęście cerber miał listę i wiedział, kogo ma wpuścić. Ze świeżymi przepustkami, które pozwalały na przejście przez furtkę posiadającą czytnik bez konieczności angażowania dyżurki, znaleźli się w końcu na dość rozległym terenie z posadowionym pośrodku dużym budynkiem.








Point - Man wstukał podany przez Ekstraktora kod do elektronicznego zamka na głównych drzwiach. Czerwona lampka zgasła, a zapaliła się zielona. Wejście stanęło otworem. Smith, posługując się dostarczonym przez Whitmana planem pomieszczeń pokierował ich przez jeden z korytarzy do serca budynku. Prócz nich, nie było tu nikogo. Słuchając swoich własnych kroków, odbijających się echem pośród pustych przestrzeni dotarli do przedsionka głównej hali. Ruhler chwycił sam rozsuwaną na boki bramę i energicznie rozsunął wrota. Szczęknięcie poniosło się w ciemność. Ktoś nacisnął przełączniki światła. Rozbłyskiwały jedno po drugim, odsłaniając przed oczyma ekipy rozległą i wysoką halę. Członkowie Teamu zaczęli jeden po drugim wchodzić na wielką przestrzeń, rozglądając się po wszystkim co widzieli, a echo niosło pod stropy stukot ich butów.






Studio filmowe. Ich nowy dom. Nowe miejsce pracy. Fabryka, w której mieli urzeczywistnić nierzeczywiste zamierzenie. Fabryka snów. Hollywood wydawało się w tym świetle najlepszym miejscem, by tego dokonać.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 17-02-2012 o 14:38.
arm1tage jest offline  
Stary 20-02-2012, 10:58   #103
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Pisk rozległ się nagle kompletnie przywracając mnie do przytomności. Trochę przysypiałem. Przetarłem oczy. Siedziałem na tyłach starego antykwariatu. Z tego co wiedziałem jego historia sięgała jeszcze czasów XIX wieku, gdy spirytyzm stawał się modny. Okultystyczne fascynacje nazistów rozwinęły ten interes do dość sporych rozmiarów budując również jego światową renomę. Po zdobyciu Berlina przez Armię Czerwoną część książek specjalna grupa NKWD wywiozła do Moskwy razem z właścicielem. Jak to bywało z nazistami i ten znalazł wspólny język ze stalinowcami i kilka lat później powrócił do Berlina otwierając na nowo antykwariat. Posiadając idealny zmysł polityczny nigdy nie miał większych kłopotów. Niewiele osób w Berlinie wie, że to stary agent najpierw NKWD, a teraz KGB. Jego pseudonim to Zajac. Jak na osiemdziesięciosześcioletniego mężczyznę trzymał się niezwykle dobrze. Wyprostowana sylwetka, czujne i odrobinę groźne spojrzenie i niezwykle blada acz mało pomarszczona skóra sprawiała dość upiorne wrażenie. Dawniej wyglądał znacznie lepiej i nie chodzi o wiek - po prostu bardziej przypominał człowieka. Na zdjęciach zawsze posiadał poważny wyraz twarz, czasem również głęboko zamyślony. Nigdy dużo nie gadał choć jego raporty były i są dokładne i rzetelne.

Nie chcąc nadwyrężać gościnności nie mogłem jednak znieść pisku i odstawiłem czajnik na bok wyłączając również gaz. Zajac nadal znajdował się wśród półek. Powiedział, że zna ten styl i szybko ustali autora. Czas dłużył się. Może powinienem wziąść na moment jakąś księgę i przejrzeć ją? Stojąc nadal przy czajniku zwróciłem uwagę na zasłonę oddzielającą zaplecze od pokoju starego. Powoli zbliżyłem się do niej nasłuchując czy Zajac nie przyłapie mnie... i w sumie na czym? Byłem raz czy dwa w tamtym pomieszczeniu, nie ma tam nic nadzwyczajnego prócz przeróżnych obrazków religijnych pochodzących z różnych rejonów świata. Zresztą to antykwariat specjalizujący się w sprawach okulstycznych i religijnych, więc nie dziwne, że zbierał takie fante. Nigdy nie stanowiło to tajemnicy. Dziś jednak wyraźnie zasłonił jakby coś ukrywał. Może kogoś? Odsunąłem lekko zasłonę i spojrzałem do środka. Pokój wyglądał tak samo jak zawsze ze swoim półmrokiem - okno do połowy było zasłonięte walizką podróżną. Powoli wszystko zlustrowałem. Musiał być jakiś niepasujący element, bo czemu miałby zasłaniać? Może z powodu nieporządku? Ale ta kwestia nie zmieniła się... może coś leży na stoliczku? Nic tam nie ma nadzwyczajnego prócz jakiejś książki, ale nie wygladała na bardziej niezwykłą niż te wystawione na sprzedaż. Roześmiałem się w myślach, gdy przyszedł mi na myśl portret Hitlera - nie, Towarzysz Zajac nie może być posądzany o takie rzeczy i to śmieszne. Zresztą rzeczonego portretu tutaj nie było, a jedynie kogoś z głową słonia. Coś jednak jest nie tak. Przypatruję się dość dokładnie i coś mi umyka. Coś słabo widocznego. Może gdyby okno było bardziej odsłonięte. Spojrzałem w kierunku światła i wtedy to zobaczyłem! Zza walizki lub z jej wnętrza wystawał kawałek żółtego materiału. Zupełnie takiego samego jak opisany we fragmencie książki! Wtem usłyszałem kroki. Zajac wracał.

Na szczęście zdążyłem odsunąć się od jego pokoju, a gdy on już wszedł (chodził dość wolno mimo tego, że był w stanie nawet biegać) to zasłona wisiała nieruchomo niczym monolit. Dość pospolitym głosem i bez żadnego obcego akcentu po rosyjsku powiedział, że niestety nie znalazł księgi, której kartka była częścią. Zapytał raz jeszcze skąd ją mam, a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałem mu, że wypadła z tej, którą ostatnio pożyczałem. Zamyślił się przed chwilą i oznajmił, że choć nie wie jaki tytuł to kojarzy treść. Wypytałem go wciąż myśląc o szacie skrywanej w walizce. Okazało się, że jest to fragment rytuału długowieczności jaki opisał jeden ze szpiegów jeszcze w czasach przedwojennych. Była to część większej antologii z takimi opowieściami, w które ludzie nie wierzyli, bo każdy z autorów ostatecznie stracił zmysły, a czasem i życie w dość brutalnych aktach samobójczych.
- Większość z tego to po prostu bełkot. Szpiedzy, policjanci, proletariat, a nawet jeden angielski lord - nieważne kim byli, bo co ich łączyło to szaleństwo. Jeden z opisów w oryginale był pisany krwią, inny lustrzanym odbiciem słów i liter. - wciąż myśląc o dziwnym odkryciu zwróciłem uwagę na fakt, że mimo bladości Zajac wygląda młodziej niż na zdjęciach sprzed dziesięciu lat. Czy to możliwe, że on był głównym bohaterem rytuału długowieczności? Zatem mówił mi to wszystko, bo doskonale zna tytuł i są ludzie, którzy o tym wiedzą... mógłbym do nich dotrzeć i wszystko stałoby się jasne. Opowiadał dłużej z wyraźną próbą zniechęcenia mnie, podawania, że to był jedynie bełkot szaleńców i to zazwyczaj niewykształconych. Podziękowałem. Potem wypiliśmy herbatę i rozmawialiśmy o aktualnościach. Prawdopodobnie z przyzwyczajenia zareportował mi kilku klientów niezwiązanych z KGB. Oficjalnie już nie pracował dla nas, ale od czasu do czasu składał raporty prawdopodobnie w podzięce za lepszy poziom życia i możliwość rozwijania prywatnego interesu takiego kalibru. Po wyjściu okrążyłem cały budynek i dotarłem do wejścia na podwórze. Studnia tego budynku była wyjątkowa rozległa. Dotarłem do rogu i nie wychylając się użyłem luterka, żeby zobaczyć okno Zajaca. Zgodnie z przewidywaniami stał w oknie, a walizka już zniknęła. Odszedłem zastanawiając się czy zdradził komuś swój sekret. I czy w ogóle go zdradzi komukolwiek, bo i mi na stare lata przydałby się taki dar... zresztą jaki dar? Pewnie mi się zdaje. Staruch zakonserwował się, a żółty materiał wcale nie musiał być szatą, a zasłoną czy czymś takim. No bo przecież nieodmładza się mordując dziesiątki osób... ktoś by to zauważył. Czyżby? Stary kagiebowiec, enkawudzista i nsdaepowiec zna Berlin jak nikt inny.

To już ranek. Wypiłem szklankę wody, która stała obok mojego łóżka przysłonięta serwetką. Obok była cała butelka. Przyda się. Niedługo wybory, a jest co raz gorzej. Jeszcze tak dalej pójdzie i fałszerstwa tak łatwo nie przejdą. Świat się zmienia, a te zmiany przyspieszają. Do tej pory panowaliśmy nad wszystkim, ale powoli ta władza znika. Rozmywa się na niewiadomo kogo. Przypomniał mi się Towarzysz Zajac i słowa, które wygłosił o przyszłości. Czyżby ten czas już nastał? Teraz by miał sto naście lat, więc już raczej nie żyje. A może jednak? Wypiłem szybko wodę ze szklanki i nalałem sobie więcej.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 20-02-2012 o 11:06.
Anonim jest offline  
Stary 20-02-2012, 14:16   #104
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE MARK


Ludzie zawsze chcieliby wiedzieć za dużo. Ludzie zawsze chcieliby wiedzieć, jaka jest prawda. Jaka jest prawda, jaka jest prawda...Nie lubię tego szczekania głupców. Czy prawdą jest to, co twierdzą rosyjscy dziennikarze, że w 2012 roku zostanie uszczuplony budżet wojsk lądowych. Czy ma to związek z decyzją Ministerstwa Obrony, które zawiesiło na 5 lat kontrakty z rodzimymi firmami produkującymi broń konwencjonalną. Czy naprawdę, jak twierdzi Ministerstwo Obrony, Rosja do 2020 r. przeznaczy równowartość ok. 650 mld euro na modernizację swoich sił zbrojnych; dzięki temu na wyposażeniu znajdzie ok. 100 okrętów wojennych, ponad 600 samolotów i ponad tysiąc helikopterów. I skąd wezmę na to pieniądze...Czy prawdą jest, że rząd postanowił przeznaczyć 24 mld dolarów na pomoc firmom państwowym, zajmującym się produkcją sprzętu wojskowego. Czy chcę w ten sposób zbudować przeciwwagę dla pozostającego pod kontrolą USA potentata ARMA CORP.

Czy prawdą jest to, o czym poinformowała telewizja Russia Today, że do 2012 roku pod Moskwą zbudowanych zostanie 5 tys. bunkrów, które mają ochronić populację rosyjskiej stolicy na wypadek wojny nuklearnej.Co stoi za wypowiedzią moskiewskich władz, które ogłosiły, że w ciągu kolejnych dwóch lat planują wybudować 5 tys. nowych schronów atomowych, które mogłyby pomieścić znaczną część mieszkańców Moskwy w wypadku ataku nuklearnego. Tylko przewidywanie ryzyka, czy jakieś decyzje które już zapadły? A może coś jeszcze, o czym nie wiemy?!

Nie potrzebujecie tej wiedzy. Nie potrzebujecie wiedzieć, czy raport CIA na temat strategii obrony nuklearnej Rosji, zdobyty przez "New York Times’a”, opiera się na rzeczywistości czy na mydleniu oczu. Donoszą wam w nim, że w górze Yamantau na Uralu trwa ogromna budowa - 30 tys. robotników drąży skały na powierzchni równej Waszyngtonowi. Zainstalowano tu także specjalny system filtracyjny, który zabezpiecza przed atakiem nuklearnym, chemicznym i biologicznym. Do Yamantau prowadzą specjalnie wybudowane trasy kolejowe, kontrolowane przez wojsko. Bunkier podzielony jest na kilka sektorów. Tak, przyznaliśmy że budujemy główne centrum dowodzenia, najnowocześniejszy bunkier na świecie. Ale czy to prawda? Nie dowiecie się tego.

A inne miejsca? W Moskwie schrony znajdują się podobno również pod budynkiem, który był siedzibą komitetu centralnego partii komunistycznej, a także pod Ministerstwem Obrony i Łubianką. Niektóre znajdują się kilkaset metrów pod ziemią. Co tak naprawdę robi się w innym rosyjskim centrum kontroli ACBM ICBM NORAD pod Kosvinskim Kamniem zlokalizowanym osiemdziesiąt km na zachód od Sierowa na północnym Uralu. Czy te miejsca istnieją naprawdę, czy są tylko atrapami mającymi odciągnąć waszą uwagę od moich prawdziwych podziemi? Nie dowiecie się tego nigdy.

Czasem sam mam wrażenie, że i mi te istniejące rzeczy mylą się z fasadami tworzonymi na wasz użytek. Widziałem w końcu już ich tak wiele...Tak jak teraz, gdy zamyślony jadę tym czarnym wagonem, najważniejsza z mrówek w trzewiach systemu przypominającego metro, którym jeździłem gdy jeszcze nie byłem tym kim teraz. Co tak naprawdę zawierają raporty, które dostarczają mi na biurko naukowcy badający Jezioro Wostok. Do czego się dowierciliście...Czy to prawda, że jest tam baza zbudowana przez nazistów, ukryta na Antarktydzie, pod czterokilometrową warstwą lodu...? A te badania...Czy natrafiliście tam na wyniki badań waszych poprzedników? Czy to prawda, że dotyczyły...
Przestańcie szczekać. Przestańcie pytać. Czy nie rozumiecie? To nie jest wiedza przeznaczona dla was. Jest mi niedobrze, te rzeczy poruszają się za szybko. Kiedy jestem już na stacji, wcale nie czuję się lepiej. Czekałem na tę chwilę tak długo, a teraz czuję się źle. Te stroje, są trochę śmieszne. Te znaczki na mundurach, kolorystyka. I ta cholerna biel. Czasem myślę, że nie do końca odnajduję się w tej całej nowoczesności. Czasem myślę, że kiedyś wszystko było prostsze. Podziemia były piwnicami, a nie rozświetlonymi sterylnymi kompleksami. Strażnicy byli prawdziwi, mieli oczy które miały jakiś kolor. Teraz patrzą na mnie tylko szkliste oczodoły kamer, a wszystkich nawet nie widzę. Stawiam kroki szybko, chcę mieć to wszystko jak najprędzej za sobą.

Kiedyś walczyło się z wrogiem twarzą w twarz. Wypruwało mu bebechy nożem, strzelało w łeb z ciężkiej, mającej wymiary broni. Teraz mogą cię wykończyć zdalnie, za pomocą czegoś czego nawet nie widzisz. Nie poczujesz, że umierasz. Nie spojrzysz przeciwnikowi w twarz.

Jesteśmy na miejscu. On też już tutaj jest. Wie, że od dzisiejszego dnia zależy wiele. Nie chciałby, by Wilka spotkał zawód. O, nie. Dziś nawet w oczach tego przed którym drżą - jest to, co w oczach innych otaczających mnie pionków. Tylko służalczość, strach w oczach podwładnych, szacunek pozostają takie same. Gdy prowadzą mnie na wyznaczone siedzenie, gdy czynią honory. Gdy zaczyna się przedstawienie.






Kiedyś mogłeś być pewien, tego co widzisz. Teraz szaleństwo ma konkurencję.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 20-02-2012, 23:09   #105
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Profesor siedział przy stoliku dla dwojga. Problem w tym, że jego "randka" na dzisiaj spóźniała się już dobry kawałek czasu. Stwierdził, że jeszcze kilka minut i wróci do hotelu a może wybierze się na krótki spacer? Szkoda było marnować wolne jakie dał mu Ekstraktor. Poza tym nie znał dobrze Niemiec a podróże i obce kultury fascynowały go nie od dziś. Jednak nawet samotne siedzenie przy stoliku w jednej z wielu berlińskich kafejek jako jeden z tysięcy anonimowych turystów miało swój urok. Znów był wśród normalnych ludzi, słyszał ożywione rozmowy prowadzone w wielu językach. Dwa podniesione głosy o zapewne sprzecznych poglądach biorąc pod uwagę ich ton. Kontrastowały wyraźnie z rozmową dwójki młodych ludzi, którzy zapewne byli kochankami. Architekt zastanawiał się o czym mogą rozmawiać? Może chłopak zaprosił ją tutaj, żeby się oświadczyć? Pomyślał o Emmie i o chwili kiedy on w końcu zebrał się na odwagę, żeby to zrobić. Muzyka z gramofonu niosła za sobą zapomniane głosy jeszcze sprzed wojny na zawsze zachowane na bezcennych winylach. Will zawsze był fanem klasyki, poza tym muzyka pomagała mu się skupić i odprężyć.
Antonia weszła do kawiarni pół godziny po umówionym czasie, znajomość z nią nadawała nowe odcienie znaczeniu słowa “punktualność”. Miała na sobie nową spódnicę, nabijaną cekinami oczywiście, a w rękach niemało toreb. Do kelnera ledwie dukającego po angielsku, czy to z braków w słownictwie, czy z oszołomienia widokiem dwóch odsłoniętych półkul piersi Brazylijki, zwróciła się per “mój piękny”. Pod mężczyzną widocznie ugięły się nogi. Gdy pomknął zrealizować zamówienie, Antonia wydobyła dwie paczuszki z jednej z toreb.
- Dla ciebie, Brytolu. Prezenciki.
W jednym opakowaniu był pięknie wykonany i dobry gatunkowo, lecz piekielnie krzykliwy krawat z malowanego jedwabiu. Na zielonym tle boczkiem siedziały różnobarwne papugi. I doprawdy, niewiele było sytuacji, do których pasowałoby takie... coś. A z drugiej Will wyciągnął skąpe damskie majtki z czarnej koronki.
- Takie śliczne, że się oprzeć nie mogłam. Dasz komu tam chcesz. Rozmiarowo pasują na Amy. Oczywiście, całkowicie przypadkiem. Ma takie klasyczne wymiary.

Anglik przyglądał jej się z miną szympansa, który dostał w łapy telefon komórkowy i nie wie co z nim zrobić. Mimo to doceniał gest kobiety a właściwie doceniałby gdyby nie jedno pytanie cisnące się na usta.

-Dziękuję. Czym sobie zasłużyłem na tak... ekhm osobliwe podarki?
Antonia przerwała studiowanie metki kusego topu. Wyglądała na zaskoczoną.
- Czy trzeba jakiegokolwiek powodu, by dać komuś prezent? Prócz przyjaźni do tej osoby i samej radości obdarowania? Na tym to polega, Will. Taki stary koń z ciebie, a nie wiesz?

W jedną dłoń chwycił krawat i zastanawiał się czy Brazylijka mówiła poważnie. Chociaż z drugiej strony właściciel czegoś takiego pokazywał, że ma dystans sam do siebie. Może czasem by mu się coś takiego przydało. Na pewno zyskałby w oczach studentów. Grono profesorskie to już inna bajka. Natomiast koronki... Oczami wyobraźni widział jak daje je Amy na co ta mogła chyba jedynie parsknąć śmiechem. Czy przyjaciele kupują sobie seksowną bieliznę? Pomyśli o tym później. Odłożył prezenty i poświęcił swoją uwagę usadowiającej się wygodnie Antonii.

-Nie spieszyłaś się za bardzo. Kawa zdążyła mi wystygnąć.

Sięgnął po zdobioną filiżankę, stylizowaną na dynastię Habsurgów. Była to oczywiście podróbka, przede wszystkim wyglądała na nową a poza tym oryginały były zbyt wartościowe by podawać w nich kawę klientom. Wykonano ją w każdym razie na tyle przyzwoicie, że mogła cieszyć oko.

- Czekałeś na mnie z kawą? Jakie to dżentelmeńskie. Zostaw to - wyjęła mu z ręki filiżankę - kupię ci nową. Hej, tutaj, mój piękny - zawołała po kelnera, budząc powszechne zainteresowanie. Kelner był czerwony jak burak.
- To śmieszne, Will - wyszeptała konspiracyjnie, ujmując dłoń Architekta, kiedy kelner poszedł po kawę. - jak bardzo wszyscy mężczyźni są podobni do siebie. Płeć łączy tysiąc razy mocniej niż narodowość. Wszystkim wam brakuje cierpliwości. I śmiałości, by łamać reguły. Ja wiem, że nasz nadzorca niewolników wprowadza twardy reżim, ale życie nie polega na odhaczaniu kolejnych punktów wyśrubowanego do granic możliwości planu. Życie to czas nam dany, więcej go nie będzie. Jak wyrwałeś z gardła Malcolma dwie godzinki, to trzeba je było wziąć i spędzić, zamiast się podkurwiać, że ja je spędzam na swój sposób. A na marginesie, ja się wkurwiłam. Tym niepotrzebnym wykładem. Chciałam jechać do Watykanu i zobaczyć papieża. Zamiast tego grzałam krzesło na wykładzie starego grzyba, który swój czas bezpowrotnie i idiotycznie przepuścił na bzdury.

Twarz Anglika pozostawała spokojna. Nie zareagował kiedy Antonia chwyciła go za dłoń. Jego oczy zdradzały zmartwienie tak jakby odebrał słowa kobiety w dwójnasób. Nie wiedział czy zrobiła to celowo, ale nagle poczuł, że czas jego własnego życia może być o wiele cenniejszy niż myślał. W końcu jednak lekko się uśmiechnął.

-Nie wiedziałem, że masz słabość do starszych mężczyzn. Mówię o papieżu. Może złapiesz go podczas jakiejś jego pielgrzymki za ocean? Słyszałem, że Ameryka Południowa jest religijna aż do przesady. A co do reguł... Po to one są moja droga, żeby odróżnić nas jakoś od zwierząt. Bez nich Bóg zapewne zesłałby na nas ogień jak w Sodomie i Gomorze - dodał już z wcale nie skrywanym sarkazmem. Co prawda nie był praktykującym katolikiem, ale znał biblię dość dobrze. Traktował ją jednak bardziej jak powieść fantasy niż historię ludzkości.

- Nie rozumiesz w ogóle - poskarżyła się. - Papież na pielgrzymce to inna wartość niż papież w oknie na placu świętego Piotra. Tak, Ameryka Południowa jest religijna aż do przesady. Ja też jestem, i chcę papieża, żeby mi pobłogosławił, kurwa! - uniosła głos. - I nie sprzedawaj mi tu głodnych kawałków o wyższości człowieka nad zwierzęciem. To człowiek bywa bydlakiem, w imię zasad, które sam stworzył. Zwierzę nie jest w stanie osiągnąć takiego zła i okrucieństwa.

Will uniósł lekko brew. Po części się z nią zgadzał, ale i tak miał sporo zastrzeżeń odnośnie jej toku myślenia. No cóż miała swoje zdanie a on nie był kimś, który narzuca innym swoją wizję świata. Jak już to był kimś takim, który stara się zrozumieć swojego rozmówcę, no o ile, ma na to siłę.

-Nie wiedziałem, że jesteś katoliczką. To całe vodoo, demony i inne rzeczy nie kłócą się czasem z tą twoją wiarą? - spytał ze szczerą ciekawością.
- Nic mi się nie kłóci, Will, bo nie jestem katoliczką. Mój Kościół nie uznaje dogmatów istnienia jedynego Boga, niepokalanego poczęcia Maryi, Ducha Świętego i konieczności spowiedzi indywidualnej. A także nieomylności papieża. Jego władzy też nie, co nie oznacza, że go nie szanujemy. Za to bierzemy świętych i błogosławionych, w każdej ilości, nie wiadomo, czy się nie przydadzą kiedyś w przyszłości - błysnęła zębami w uśmiechu. - Katolicyzm jest szalenie opresyjny, nie kupuję tego. Przesłanie Jezusa jest o wiele bardziej uniwersalne, niż chcieliby to przyznać katoliccy hierarchowie.
-Dzięki za dokładne wyjaśnienie. Nie jestem ekspertem w sprawach wiary. A człowiek potrafi być okrutny. Zgadzam się z tym - powiedział smutno.

Wzruszyła ramionami.
- Potrafi. Ja potrafię i ty też. Każdy.

Jeśli chodzi o swoją osobę to nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie był z natury zły, ale zdarzało mu się, że czasem sam siebie nie poznawał w lustrze. Czasem nawet jego dobre intencje stawiały go w złym świetle co uświadomił sobie stosunkowo niedawno.

- Pytanie czy każdy potrafi też być dobry, ale to już rozważania czysto filozoficzne. Poprosiłem cię o to spotkanie z konkretnego...

W tym momencie do ich stolika podszedł kelner. Młody brunet z zaczesaną na bok grzywką w czerwonej kamizelce z czarnymi poziomymi liniami i logiem kawiarni na piersi.

-Mogę zrealizować państwa zamówienie? - powiedział z pełnym profesjonalizmem, ale nie dało się ukryć, że obecność Brazylijki lekko go deprymuje.

-Dla mnie jedną czarną kawę - Will odpowiedział spokojnie.
- Mamy już kelnera, takiego rudego jak oddech pożaru - oznajmiła Antonia. - Musiał się zagubić w waszej kuchni. Powiedz mu, mój miły, że czekam aż przyniesie mi moją moccę i lody.

Antonia nachyliła ku Anglikowi.
- Wiem, Will. Wiem też, że nie jest ci łatwo. Ale cokolwiek sobie myślisz i czegokolwiek się boisz, pamiętaj, że to nie musi być koniec.

Will poczekał aż kelner oddalił się od ich stolika i jeszcze przez moment ważył przez chwilę w ciszy jej słowa. Skinął lekko głową i stwierdził, że być może Amy i Antonia mogły przejść ten sam kurs udzielania wsparcia osobom z chorobą nowotworową.

-Pamiętam, chociaż jestem raczej realistą i wolę zabezpieczyć się na przyszłość. Muszę chyba pomyśleć o spisaniu testamentu. Właściwie dziwię się, że nie pomyślałem o tym wcześniej - stwierdził dość gorzko.
-Masz jakąś rodzinę? Ja mam syna i córkę i toi właśnie o nich myślę i o nich się boję. Poza tym jak Malcolm dowiedziałby się czegokolwiek to nie jestem pewien czy byłby za moim dalszym udziałem w naszej małej operacji w Rosji.

- Każdy z nas powinien spisać testament. Ja to zrobiłam, zanim wyjechałam z Rio. Leży teraz w bieliźniarce największej suki z mojej rodziny... to daje mi pewność, że moja wola będzie wypełniona co do joty - wzruszyła ramionami. - Mam bardzo licznę rodzinę, Angliku. Po jednej i po drugiej stronie granicy, którą jest śmierć. Gdziekolwiek pójdę - nigdy nie będę sama. Moja córka czeka na mnie i kiedyś będę musiała do niej pójść. Ci, co zostają, zawsze muszą się zmierzyć z odejściem kogoś, kogo kochali. Ale moja rodzina wie, że nie odejdę całkowicie. To jest ważne, Will. Aby wiedzieli, że gdziekolwiek jesteś, nadal ich kochasz.

-Zazdroszczę ci tej wiary. Ja nie jestem pewien co stanie się ze mną jak odejdę i wcale nie tak spieszno mi z tym, żeby się przekonać, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze zobaczę żonę i dzieci i... Amy - dodał z wahaniem.
-Nie wiem w jakim byłbym stanie gdyby nie ona - poczuł jak łza zbiera się w jego prawym oku i stwierdził, że faktycznie musi teraz brzmieć żałośnie. Nie planował tego typu rozmowy, ale Antonia był jedną z najbardziej bezpośrednich osób jakie poznał. On natomiast przeżył ostatnio na tyle dużo w życiu, że czasem emocje wypływały na wierzch przez jego maskę spokoju. Poza tym w jednym na pewno miała rację, jeszcze żyje i nie wiadomo czy było faktycznie tak źle.

-Wiesz co jest najśmieszniejsze? Że nigdy nie uważałem papierosów za nałóg. Wiedziałem, że jestem pracoholikiem i to, że zawsze miałem słabość do ładnych kobiet, ale fajki? - pokręcił tylko przecząco głową. W przeciągu ostatnich dwudziestu lat dym papierosowy był po prostu jego naturalnym towarzyszem, sposobem, który pozwalał radzić sobie ze stresem.

- O, idzie moja piękna ognista zguba - Antonia skwitowała przybycie kelnera i podziękowała mu tak wylewnie, jakby co najmniej obdarował ją diamentami. - Will, oczywiście, że spotkasz po śmierci swoich bliskich. To nie jest moja nadzieja, ja to wiem - podkreśliła. - Jaki sens miałoby nasze życie i wszystko, co w nim robimy, gdybyśmy tych, których kochamy, tracili na zawsze?

-Mam nadzieję, że rzeczywiście tak jest. W każdym razie dzięki. Dodalaś mi otuchy. Zapomniałem ci podziękować. Wtedy w więzieniu... Nie wiem czemu ci zaufałem, ale właściwie jeszcze bardziej nie rozumiem czemu się zgodziłaś? Czemu ryzykowałaś tak wiele dla kogoś obcego?

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 20-02-2012 o 23:12.
traveller jest offline  
Stary 20-02-2012, 23:09   #106
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Spojrzenie Antonii było ciężkie jak wagon ołowiu. Chyba miała coś wyjątkowo jadowitego na końcu języka, ale parsknęła tylko.
- Ponieważ jestem odpowiedzialna. To główna cecha, która odróżnia mądre czarne kobiety od głupich, aroganckich białych fiutów. Poza tym, moje uzasadnione poczucie wyższości nad głupimi białymi fiutami pozwoliło mi sądzić, że gdy sprawa okaże się katastrofą - ja wyjdę z tego z lekko przypalonymi włosami, tachając Amy na plecach. Coś, do czego głupie białe fiuty nie byłyby zdolne. Czy odpowiedziałam wyczerpująco na twoje pytanie?

Spokojnie wytrzymał ostre spojrzenie kobiety. Przez myśl przemknęło mu skąd aż tak ostra reakcja? Czyżby wychodził na takiego ignoranta?

-Czy musimy sprowadzać wszystko do kwestii rasowych? I nie, nie odpowiedziałaś dość wyczerpująco. Myślałem nad tym trochę... Co pozwoliło ci sądzić, że Amy może coś grozić kiedy zginęła w śnie? Nawet powiedziałaś mi, że to może skończyć się źle dla każdego... ale nie wahałaś się długo jeśli chodzi o siebie. Możesz być mądrą czarną kobietą jeśli wolisz takie nazewnictwo a ja białym fiutem, ale popraw mnie jeśli się mylę. Nie wiedziałaś czy przeżyjesz, ale po prostu nie boisz się śmierci tak? No i ten demon...

W tym momencie Antonia uniosła palec do ust i szybkimi ruchami głowy porozumiewawczo wskazała na zatłoczoną kawiarnię] Anglik zrozumiał i kiwnął tylko głową przekonany, że przy najbliższej sposobności zapyta ją o to jeszcze raz.

- Kwestie rasowe są ważne i od nich nie uciekniesz. Niemniej, wskaż mi jeden moment naszej krótkiej, ale intensywnej znajomości, który mógłby wskazywać na to, że zaliczam cię do białych fiutów. Nie było takiego momentu, Will. Zamiast tego kupiłam ci najbardziej odlotowy krawat na jaki stać stojącą na baczność szwabską naturę. A także przytajniaczyłam przed Malcolmem i Smithem stan twojego zdrowia, wydzierając mimo tego środki na twoje leczenie. Więc nie unoś się, Will, bo ci z tym nie do twarzy. Dobrze?

Mężczyzna nie bardzo wiedział jak na to zareagować, ale w jego głowie pojawiły się kolejne znaki zapytania. Miał nadzieję, że chociaż niektóre z nich rozwieje ta rozmowa a tymczasem było ich coraz więcej.

-Nie wiem jak ci się udało zataić cokolwiek przed Malcolmem i kolejny raz jestem winny ci wdzięczność. Mam nadzieję, że spłacę długi zanim naślesz na mnie komornika - zaśmiał się gorzko siląc się na humor chociaż niezbyt było mu do śmiechu w tej chwili.

- Z pewnym trudem. Ale on wie, że miałeś jakieś przejścia w przeszłości, choć podobno z tego wyszedłeś. To był cytat. Nie wiem, o co mu chodziło, i szczerze mówiąc, nie chce mi się wnikać, Jak poczujesz nachalną potrzebę, możesz mi się zwierzyć.

-Nie wiem. Może tak wyglądam moja droga, ale aż tak wylewny nie jestem. Poza tym zapominasz, że od zwierzeń mam panią psycholog z lepszymi nogami - odpowiedział Anglik.
- No, widzę, że twój stan rokuje na poprawę - Antonia przymrużyła oczy. - To psycholog używa nóg w pracy? Ciekawe, do czego, ciekawe... - Brazylijka patrzyła się prosto w oczy mężczyzny, rozbawiona do granic możliwości, i sprawiała wrażenie, że tym spojrzeniem wyłuskuje mu z środka wszystkie skrywane myśli.

-Nie patrz tak na mnie proszę! Toż to jakieś bezpodstawne... - nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
-Ja i Amy? Nie, my jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale jak ktoś ma takie nogi to tylko ślepiec ich nie zauważy.

-Ależ tak, oczywiście... Tylko ślepiec. Albo kastrat.

Will wciąż jeszcze czuł się rozbawiony. Kobieta zaczęła temat w którym normalnie czułby się niezręcznie, ale coś w jej tonie głosu sprawiło, że nie miał jej tego za złe i postanowił jedynie obrócić w żart.

-Z tym także nie ma problemów i chyba nie muszę tego udowadniać.

- Mnie? Przecież mi to niczego niepotrzebne. Poza tym, ja poznałam Ralpha, więc wiem, że z tym wszystko u ciebie w porządeczku.

-Ralph... Mężczyzna ze snów. Dzisiaj już tak nie ma - westchnął głośno.
-Kontynuując, nim wątek się urwie, bo to ważne. Aby utrzymać moje szachrajstwo, będziesz łykał tabletki z cukru i kredy. I opowiadał, jak to ci z każdą dawką lżej na duszy. Nie spieprz tego, Will. Jak się wyda, polecimy razem. A długu nie masz. Nie ze swojej pensji ci to finansuję, ale z funduszu operacyjnego projektu.

-Może i tak, ale nie musiałaś tego tak komplikować dla mnie. Dzięki - Eakhardt mówił to co myślał. Nie był może typem kogoś tak szczerego, ale czasem mógł zrobić wyjątek i zagrać w otwarte karty.
- Musiałam. Ja nie robię rzeczy niepotrzebnych. Dzięki temu mam czas na sprawy naprawdę ważne. Miłość, seks, gotowanie, plażę i zakupy.

-Ciekawa kombinacja. Chociaż raczej nie w moim guście - skwitował krótko ze szczerym uśmiechem.
- No... nie możesz być mną, Brytolu. Jestem jedyna i wyjątkowa.
-Chociaż przyznam, że mój system wartości i sposoby na spędzanie wolnego czasu ostatnimi czasy mocno się zmieniły. Zacznijmy od tego, że nie mam wolnego czasu, ale to mało istotny szczegół - przerwał na chwilę i ponowił pytanie, które zadał jej wcześniej.
-Skąd wiedziałaś, że nic ci nie grozi?

Antonia wbiła łyżeczkę w lody. Wyłowiła rodzynka i przypatrywała mu się z wyraźnym zadowoleniem.

- Nie wiedziałam. Dopuszczałam możliwość, że zginę. Tylko głupi... głupiec myśli, że nic mu nie grozi. Ryzyko wpisane jest w to, kim jestem. W to, kim jesteśmy teraz my wszyscy również. W końcu, napisałam ten testament, co nie? Jak chcesz pogrzebać głębiej w temacie, to na pewno nie tutaj.

Profesor wydawał się lekko zdziwiony. Ujmowała go szczerość tej kobiety i jej zagadkowa natura. Nie spodziewał się, że pozna w tej branży kogoś kogo mógłby polubić. Przypomniał sobie rozmowę z Anthonym w Wenecji i stwierdził, że pomylił się odnośnie tego nie po raz pierwszy.

-Głupiec myśli, że nic mu nie grozi - powtórzył bez śladów emocji. Ale czy strach przed śmiercią nie jest czymś ludzkim? Ty się nie zawahałaś a nawet wręcz traktowałaś to jak... No coś w stylu dobrej zabawy kiedy powiedziałaś Turyście... - przypomniał sobie zachowanie Brazylijki chwilę wcześniej i ugryzł się w język zmieniając to co chciał powiedzieć - żeby zrobił to co zrobił.
Zdecydowanie marny byłby z niego szpieg. W tej chwili pojawił się jego kelner, który przyniósł mu zamówioną kawę. Anglik skwitował krótkim danke i wziął pierwszy łyk.

-Smakuje jak lekarstwo. Niezbyt dobrze, ale muszę mieć jasny umysł. Chcę przećwiczyć pewne rzeczy - dodał ciszej i mrugnął porozumiewawczo. Wyglądało to zapewne jak parodia Jamesa Bonda i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie mógł po prostu się powstrzymać.

Antonia oparła głowę na dłoniach i milczała przez chwilę. Trajkocząca maszyna do wypluwania słów i teorii chyba się przegrzała i musiała przestygnąć.

- Jak tak teraz sobie myślę o tym - powiedziała z rozmysłem - to mam gacie pełne. Wtedy nie było czasu. Liczyła się każda sekunda, bo jeśli ona byłaby niżej, odchodziłaby coraz dalej i dalej. Malałyby szanse na jej odnalezienie. Poza tym, byłam zbyt wściekła, żeby się bać. Czasami po prostu... trzeba coś zrobić, Will. Te właściwe rzeczy do zrobienia.

Skinął głową i przez chwilę zamyślił się nad tymi słowami. Ile razy powinien w życiu zrobić właśnie taką rzecz i zorientował się o tym zbyt późno. Za bardzo oddawał się pracy, żeby móc je dostrzec wtedy. Dopiero kiedy... Otrząsnął się z rozmyślań i wrócił do rzeczywistości.

-Ja boję się cały czas. Nie wiem czy można do tego przywyknąć. To dla mnie jak zupełnie nowy świat. Tak jakbym pewnego dnia idąc do pracy skręcił w inną ulicę i znalazł się po drugiej stronie lustra. Może mam minę pokerzysty, może potrafię utrzymać nerwy na wodzy, ale w środku cały czas zastanawiam się z jakiej jestem bajki widząc co dzieje się obok. Uważam się za gościa z silną psychiką, który po prostu podobne przygody oglądał jedynie w kinie. Wygląda jednak na to, że ten gość umie coś czego nie umieją inni i o to jestem. Mam nadzieję, że pobędę jeszcze trochę bo wstyd się przyznać, ale zaczynam rozumieć Amy i jej pociąg za adrenaliną. To coś czego nie mógłbym doświadczyć za biurkiem wykładowcy albo domowym fotelu przy kominku. No tak, ale wracając do głównego tematu. Znalazłaś mi już klinikę?

Przypatrywała mu się nie mrugając i chyba próbowała zapamiętać fragmenty jego monologu, bo co jakis czas poruszała bezgłośnie ustami.
- Co? Nie, nie mam nic jeszcze. Moje znajomości mają charakter intymny i delikatny... musisz dać mi parę dni.

Profesor westchnął cicho spodziewając się podobnej wiadomości. Imtymny i delikatny? Postanowił nie wdawać się w szczegóły.

-Nie ma sprawy. Mam tylko nadzieję, że uda mi się zwodzić Malcolma przez ten czas. Może niepotrzebnie wspominałem tak wcześnie o wyjeździe, ale chciałem go do tego przygotować. Zastanawiam się tylko jaką bajeczkę mu sprzedać. Nie wygląda na kogoś kogo łatwo okłamać bez wzbudzenia podejrzeń. Mógłbym zasłonić się rodziną, ale jakby chciał sprawdzić czy faktycznie ich odwiedziłem... W każdym razie jak będziesz mieć jakieś konkrety to...

Nie musiał kończyć zdania. Brazylijka na pewno by go powiadomiła gdyby sprawa zrobiła się bardziej przejrzysta. Póki co pozostawała najgorsza część czyli czekanie. Wniosek ten wypływał w relacjach wielu osób przeczytanych przez niego na internecie, które mierzyły się z nowotworem. Pogawędzili jeszcze jakiś czas aż w końcu Anglik wypił swoją kawę. Zapłacił za siebie. Ciekawiło go czy Antonia zostawiła swojemu kelnerowi jakiś napiwek, ale powstrzymał się przed sprawdzeniem. Ubrali się i wyszli przez frontowe drzwi wraz z żegnającym ich odgłosem dzwonka przy drzwiach. Berlin o tej porze roku zachęcał do spaceru a ten czekał ich jeszcze w drodze powrotnej do hotelu.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 20-02-2012 o 23:13.
traveller jest offline  
Stary 02-03-2012, 11:14   #107
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Malcolm wrócił do hotelu Regent. Pilotem włączył telewizor, wyszukał kanał CNN, po czym maksymalnie ściszył dźwięk. Usiadł na fotelu, rozsznurował buty, po czym zzuł je z nóg. Był zmęczony. Patrzył na poruszające się nieme usta czarnoskórej prezenterki, jej szeroki uśmiech i białe zęby. Mimika jej twarzy zupełnie nie pasowała do pojawiających się po komunikacie obrazów. Najwidoczniej była komentarzem do wcześniejszej informacji. Brak dźwięku w zupełnie innym świetle prezentuje wydarzenia. Przesuwające się obrazy powodują pojawianie się myśli, wspomnień, obrazów z przeszłości. Powieki stawały się coraz cięższe. Kilkakrotnie Ekstraktor potrząsał opadająca głową. Z czasem przestał walczyć z opadającymi powiekami.

Przebudził się w środku nocy. Czarnoskórą prezenterkę zastąpił biały mężczyzna. Poruszające się usta wspólnie z oszczędną gestykulacją dłoni coś omawiały. Następnym obrazem był wykres przedstawiający łamaną linię pnącą się w górę zaczynając od początku oznaczonego jako 1997 rok. Malcolm przetarł oczy. Spojrzał na zegarek. 2.47. Skostniałe od niewygodnej pozycji nogi wymagały najpierw roztarcia a potem delikatnego rozchodzenia. Na ekranie ten sam prezenter omawiał kolejne wydarzenia. Malcolm już chciał podnieść się z fotela gdy na ekranie pojawiły się zdjęcia Putina. Premier wysiadał z limuzyny, delikatnie uniósł rękę do kogoś stojącego prawdopodobnie za kamerą. Gdyby uniósł dłoń wyżej można by to było porównać do nazistowskiego pozdrowienia. Mark wszedł energicznie po stopniach do jakiegoś zwykłego, nieciekawego budynku o jasno zielonej elewacji. Chwilę potem na ekranie znowu pojawił się prezenter. Malcolm sięgnął po pilota. Wciskał przycisk podgłaszania, niestety prezenter cały czas był niemy.

Malcolm przetarł dłońmi oczy, szeroko ziewnął a potem rozcapierzył ręce przeciągając się. Spojrzał na ekran telewizora. Obrazy pochodzące z azjatyckiego kraju. Najprawdopodobniej reportaż. Ekstraktor spojrzał na zegarek 2.47. Potarł dłońmi po ścierpniętych nogach po czym wstał ze skórzanego fotela. Nadepnął na leżący nieopodal but. Nie podnosząc go, nogą przesuwał buty w jedno miejsce pod ścianę. Potem udał się do łazienki. Prysznic sprawił, ze Malcolm pozbył się resztek senności. Być może nie był wypoczęty ale nie chciało mu się spać. Owinięty w hotelowy szlafrok usiadł na kanapie. Otworzył tablet. Sprawdził pocztę. Kilka wiadomości, żadnej od teamu. Potwierdzenie zakupu. Wiadomość od Laury. Tą otworzył. Krótka. Bardzo krótka. Tylko 5 słów. „Gdzie ty się kurwa podziewasz?”

Nie musi być wulgarna pomyślał Whitman wybierając numer. Dźwięki w telefonie zmieniały się kilkakrotnie. Malcolm poznał, że jest już po drugiej stronie oceanu. Odebrała w momencie, kiedy Whitman chciał już zrezygnować.

- Hej – odezwał się Malcolm.
- Hej – odpowiedział kobiecy głos w słuchawce.
- Co u Ciebie?
- Ok.
- Wiesz, musiałem wyjechać na kilka dni …
- Yhmmm …
- Wiesz, interesy …
- Coś jeszcze? – obojętnym tonem zapytała Laura.
- Nie, chyba nie … wracam za kilka dni …
- To zadzwoń jak wrócisz, zresztą nie … ty i tak nie zadzwonisz.
- Przecież dzwonię.
- Jasne.
- Nie złość się na mnie.
- Skąd ten pomysł, że się złoszczę. Malcolm schlebiasz sobie.
- Nie chcę się kłócić … odezwę się po powrocie. Pa!
- A gdzie Ty w ogóle jesteś? – szybko zapytała kobieta.
- Teraz? W Berlinie.
- Ok. Pa … i uważaj na siebie.

Rozłączyła się. Malcolm siedział przez kilka minut z dziwną miną. Wiedział, że teraz to już na pewno nie zaśnie.

Zastanawiał się co robić następnego dnia. Postanowił zaczekać na ekspertyzę w Berlinie. Specjalista powinien wyrobić się w ciągu 1-2 dni. Zapewne za taką stawkę zrobiłby to i szybciej ale Whitmanowi zależało na dokładności a nie na czasie. Miał więc jeszcze przed sobą dwa dni pobytu. Przeglądał w Internecie berlińskie muzea. Następnego dnia postanowił odwiedzić trzy. DALÍ - Die Ausstellung gdzie wystawione są głównie rysunki, ilustracje do książek i dokumentów, szkice, grafiki i rzeźby. Można tam również, jak przeczytał na stronie muzeum, obejrzeć pokazy dawnych technik graficznych oraz obejrzeć filmy i reportaże o słynnym surrealiście. Znajduje się tam ponad 400 eksponatów, głównie mniej znanych prac Salvadora Dali. Kolejnym miejscem, które chciał odwiedzić to Aegyptisches Museum zawierające jedną z największych na świecie kolekcji starożytnej kultury egipskiej - posągi, w tym popiersie królowej Nefretete, miniatury budowli, przedmioty użytku codziennego. Założone za czasów Fryderyka Wilhelma III, w 1828 r. A na koniec chciał zajrzeć do Neue Nationalgalerie. Galerii w swych podziemiach prezentującej stałą wystawę poświęconą malarstwu i rzeźbie XIX i XX wieku. Znajdują się tam dzieła takich twórców jak m.in Picasso, Ernst, Dali, Miró, Heckel, Schmidt-Rottluff. Dla wielu, jak przeczytał Malcolm, Neue Nationalgalerie jest mekką sztuki współczesnej. Parter muzeum jest miejscem, w którym odbywają się wernisaże, happening i wystawy tymczasowe. Muzeum otwarto w 1968 r. a budynek jest dziełem architekta Mies van der Rohe. Muzeum posiada prawie 5000 metrów kwadratowych powierzchni ekspozycyjnej plus 800 metrów powierzchni ściennej.

Malcolm poczuł głód. Po raz kolejny spojrzał na zegarek. 4.23. O tej porze na pewno nie podadzą śniadania. Postanowił wyjść na miasto. Nie przebierając zbytnio w garderobie, założył dżinsy i koszulę. Z wieszaka ściągnął skórzaną kurtkę. Wzuł i zasznurował buty. Przełożył portfel z dokumentami, zabrał telefon i wyszedł z pokoju. Wsiadł do taksówki.

- Wohin...? - uśmiechnięty taksówkarz odwrócił się tak gwałtownie, aż jego opadające na brudnawą szyję obciachowe kosmyki włosów, wkomponowane we fryzurę prosto z lat osiemdziesiątych, majtnęły tuż przed nosem Malcolma.

- McDonald restaurant – niepewnym głosem odpowiedział Whitman. Całą drogę wpatrywał się w potylicę taksówkarza i co jakiś czas odbijające się we wstecznym lusterku oczy mężczyzny. Z pewną ulgą opuścił kremowego mercedesa. Swe kroki skierował wprost do pustego baru.

- Ćwierćfunciak z serem i kawa – odezwał się do pryszczatego młodzieńca w czapeczce z logiem McDonalda.

- Wie bitte?
Malcolm machnął zrezygnowany ręką wskazując zestaw na ulotce. Młodzian uśmiechnął się kiwając głową.

Ekstraktor pił kawę ze wzrokiem utkwionym w witrynie baru. Było pusto. Od czasu do czasu przejechał samochód. Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie gdzie jest. Gdyby miał iść pieszo, nie wiedziałby, w którą stronę się udać, chociaż taksówką jechał najwyżej 5 min.
Opuścił bar, 200 metrów dalej natrafił na postój taksówek. Stała tylko jedna jasnokremowa znajoma bryła pojazdu. Niepewnie sięgnął ręką do klamki. Usiadł na tylnym siedzeniu.

- Wohin...? – starszy mężczyzna odwrócił się lekko. Ruch szyją sprawiał mu najwyraźniej ból, bo na pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się grymas.

- Pokaż mi miasto – pewnym siebie głosem odpowiedział Malcolm.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 02-03-2012, 19:14   #108
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Halo? - rozległ się ciepły, dość niski kobiecy głos, doskonale pasujący do obrazu żony Martina Marta, który miał w głowie trzymający telefon Christopher.
- Tutaj Chris - chciałem się spytać... czy wszystko w porządku? - zawahał się chwilę Christopher, nie wiedząć, jak ma zacząć.

- Są jakieś wieści?
- Chris...? - spytała, tonem jakby się dopiero obudziła - Chris! Gdzie jesteś?!
- Długa historia... Mówi Ci coś nazwisko Whitman? Albo Cold? I zakładam, że o Marcie nic nie wiadomo - powtórzył Ruler, chcąc się upewnić.

- Whitman...- powiedziała po chwili. - Tak, chyba tak. To jeden z wielu znajomych mojego męża. Jakiś producent filmowy? Nie, poczekaj. Może marszand. Nie pamiętam.
Zamilkła. Chwilę trwała cisza.
- A Mart...- głos zmienił się - Nie. Nie odezwali się.
- Na pewno? Żadnych wieści, informacji, tropów? Zatrudniłaś jakiś dobrych detektywów, żeby zebrali jakiekolwiek informacje?

- Jasne, zrobiłam to. Ale...Wiesz, dokąd prowadzą tropy. To nie takie proste. Zresztą, to nie jest rozmowa na telefon. Zajrzysz do mnie...?
Ruhl nie odzywał się przez chwilę. W jego głowie zrodziła się niejasna myśl, że żona jego przyjaciela może coś ukrywać. Może i było to niedorzeczne, ale on zawsze brał pod uwagę wszystkie ewentualności

- Obecnie to będzie trudne, ale mam nadzieję, że w najbliższych... tygodniach. Pracuję dla kogoś ważnego, to może bardzo pomóc.
- Liczę na to. - powiedziała cicho - Kto wie, może jesteś teraz jedyną nadzieją. Ten facet, o którym wspomniałeś...Whitman. Czy on jest jakoś związany z tą sprawą?
- Tak. To specyficzny człowiek, ale chyba uczciwy. Postaram się niedługo do ciebie zajrzeć, może uda mi się wytłumaczyć więcej. Tak czy siak, szukaj dalej, uruchom wszystkie kontakty. Nie chciałbym pozostać sam na polu bitwy.

Ostatnie zdanie zabrzmiało być może zbyt sugestywnie...

- Wiesz, gdzie mnie szukać...- powiedziała po chwili milczenia. - Wsiąkłeś nie wiadomo kiedy, jakbym miała jakieś informacje, to gdzie właściwie ja mam szukać ciebie?
- Pod telefonem. Będę się przemieszczał - zakończył krótko Ruhl, nie mając już ochoty na rozmowę.
- Choroszo. - usłyszał w odpowiedzi, a potem rozległ się jednostajny sygnał. Christopher zamyślony odłożył telefon.

Pierdolę – pomyślał Ruler. – Coś tu może nie grać. Za mało… woli działania. Wiadomo, że baby tak mają, ale jednak tutaj to chyba przegięcie. Nigdy się tak nie zachowywała. Chyba jestem zdany tylko na siebie – zasępił się.

W oddali błyskała płyta lotniska.


***

Tragedia – mruknął Ruhl sam do siebie, siedząc na łóżku. – Ale nudy.
Ogarnął wzrokiem pokój. Wyglądał jak cela, a cele Christopher oglądał już z różnych stron. Łóżko, coś, co przypominało szafkę i lekko już rozpierdolony stół. Ujebany farbą czy nie wiadomo czym.

Cały czas latali gdzieś i robili jakieś pierdoły. Jakie to marnowanie kasy i czasu. Jeżeli nie zaczną czegoś konkretnego w ciągu najbliższych dni, może będzie zmuszony operować na własną rękę. Bo był już solidnie znudzony i sfrustrowany. Oczywiście, mógł przestać brać koks. Mógł też wykonywac rozkazy, nawet jakiś ciot. Ale kurwa no niech zaczną coś robić!

Jebnął w łóżko nogą, aż zadzwoniło. Zamierzali mu w ogóle zapłacić za to czekanie?
Zaczął grzebać w swojej torbie, wyciągając jakieś odżywki i dresy. Pójdzie poprzerzucać trochę żelaza na siłowni, to się uspokoi. I nikt nie będzie mu kazał wysłuchiwać jakiś pierdół.

Zamknął drzwi na klucz i wyszedł, nie oglądając się na swoje nowe lokum…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 03-03-2012, 10:02   #109
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Mój kolega teraz cię przeszuka. - poinformował facet za kierownicą białego forda Vegas Western Cab, spokojnym flegmatycznym tonem - Proszę, żadnych wygłupów. Najpierw mów, gdzie masz telefon.

W radiu taksówki po zapowiedzi ślicznej pogody przez głęboki, radiowy głos cichutko sączyła się muzyka.

Szpakowaty facet dyskretnie lustrujący otoczenie za szybami wozu przysunął się a kierowca zerkając niemal samymi ruchami gałek ocznych na boki, ostrzegawczo uniósł nieco lufę. Nie wyglądali na takich co mieli ukraść drobniaki, w każdym razie nie o portfel tu szło. Byli spokojni. Za spokojni. Zwykły obszczymurek lub amator byłby zdecydowanie bardziej nerwowy.

- A co chcesz z kolegą zadzwonić po taksówkę? - Tom uniósł brew. - Portfel mam w tylnej kieszeni. - dodał chłodno.

Nie bawili się w komentarze. Facet w garniturze siedzący po prawej stronie Toma, na miejscu od chodnika, wyjął rękę zza pazuchy. Zanim Tom obrzucił wzrokiem sporą foliową, pustą torbę w dłoni mężczyzny. Zdążył też zauważyć rękojeść krótkiej broni w kaburze pod pachą, gdy przez sekundę odchyliła się poła jego marynarki. Gdy wysoki odkładał torbę na podłogę wozu obok swojej prawej nogi, w tym czasie Tom zwinnym ruchem sięgnął do za pazuchę. Miał tam pistolet w kaburze na szelkach oraz komórkę w wewnętrznej kieszeni marynarki.

Kierowca syknął ostrzegawczo, a Boyle patrząc na wylot tłumika zatrzymał swoją rękę.

- Spokojnie. Chcieliście telefon.
- Powoli... – mruknął ten grubszy zza kierownicy.

Tom ostrożnie wysunął dłoń z telefonem, pokazując go „taksówkarzowi”. Ten kiwnął głową w bok, dając do zrozumienia by podał komórkę wysokiemu. Głową. Źle. Tom zakładał, że zrobi to lewą ręką. Wtedy w momencie jej wyciągania nieco musiałby odchylić się tułowiem w stronę przedniego fotela.

Mimo to zaryzykował. Był to jedyny moment, gdy ten obok był nieco nachylony ku podłodze, zajęty rozkładaniem torby. Tom oszczędnym, krótkim ruchem uderzył lewą ręką z zamiarem zbicia lufy gnata. Uderzony pistolet odskoczył. Telefon ze stukiem upadł na podłogę. Prawa ręka Toma jednocześnie już sięgała ku kaburze, poczuł jak rękojeść wślizguje się w dłoń. Był szybszy od kierowcy.

Ale facet po prawej stronie był jeszcze szybszy. Wpadł na Boyle’a całym ciałem, lewym przedramieniem wciskając się w szyję Toma, a prawą ręką łapiąc za nadgarstek ręki sięgającej po broń. Tom szarpnął się, ale znieruchomiał tak jak tamci dwaj, zatrzymany przystawionym do jego brzucha gnatem.

- Następnym razem strzelam. - powiedział zimno kierowca, wychylony mocno między siedzeniami. - Oddaj grzecznie broń, albo będziesz długo zdychał.

Faktycznie, kula na pełny żołądek do najprzyjemniejszych nie należała. Tom wiedział, że już nic nie wskóra. Pluł sobie w pysk, że nie zadziałał, kiedy tylko zobaczył wychodzącego za nim wcielenia młodego Shawna Connery, co kierował się w stronę białej taksówki z Boylem w środku. Starzał się i oprócz lustra, taki właśnie sytuacje mu to bezczelnie pokazywały. Czyiś żołnierze chcieli wiedzieć dużo o nim. Potencjalnie czarodzieje zaczęli robić w porty lub inaczej, chcieli aby jemu zaczęła się sraczka. Dobrze. Musieli być cholernie zdesperowani żeby taki numer wywijać w biały dzień, na głównej ulicy Las Vegas, gdzie kamer jest tyle ilu gnojków rozdajacych na rogach ulotki Call Girls.

Z chodnika dało się nagle posłyszeć jakieś nieco podniesione głosy. Najwyraźniej ktoś zauważył szarpaninę w aucie. Celujący zdawał się wcale tym nie przejąć. Wysoki nie przestawał dusić Boyla przedramieniem. Jednocześnie Tom czuł skórę rękawiczki na jego drugiej ręce zaciśniętej mocno na nadgarstku. Napastnik pociągnął ją zdecydowanie do siebie. Mógł w tej chwili wykorzystując momentum i siłę przeciwnika poczęstować szpakowatego łokciem w grdykę wyprowadzając cios pod lewą pachą blokującego go ramienia „Shawna”. To, że nie mieli rozkazu robić mu krzywdy w tym momencie było oczywiste. Blef zawodowca, żeby miał uwierzyć, że go rozwalą od pierwszego wejrzenia i szarpnięcia. Właśnie ich sprawdził. Zresztą gdyby nie zależało im na jego zdrowiu lecz informacji to celowaliby w udo, kolano lub bark a nie bebechy, od postrzału których mógł zwyczajnie przekręcić się na miejscu lub faktycznie zdechnąć długo później. Tylko nie wiadomo czy będąc przytomnym. Nie. Nie chodziło im o jego życie, ani jego samego. Why the fuck would they need my cell? Kraina Ozz przestraszyła się i zaczęła desperacko i mało subtelnie węszyć, czy im niedoszły jeleń może zaszkodzić? Niech niuchają i oby im sie włosy w nosie związały z tymi w Boyla tyłku.

- Dobra dziewczyny. - skwitował Tom. - Chuj wam w dupę. Oddam. - przestał się opierać. - Czego chcecie? - powiedział pewnym siebie głosem, chcąc sprawiać wrażenie, że jeśli myślą, że się ich przestraszył jak małe dziecko, to są w dużym błędzie.

Milczeli, nie przestając pracować. Kierowca przyciskał lufę do jego brzucha, kątem oka lustrując sytuację za szybami. Tymczasem wysoki, po deklaracji Toma ostrożnie wycofał duszące przedramię, lewą ręką chwytając lufę skierowanej w dół broni Boyle’a. Dopiero gdy ją pewnie trzymał, puścił nadgarstek. Tom ujrzał, jak wyższy napastnik sprawnie wrzuca do przygotowanej foliowej torby jego własny pistolet. Potem podniósł z podłogi upuszczoną komórkę.

- Wyłącz. - rzucił krótko kierowca, nie spuszczając wzroku z oczu Toma.

Facet wdusił szybko główny przycisk. Ekran zgasł. Potem telefon wylądował w reklamówce obok pistoletu.
Nagle ktoś zastukał w szybę wozu. Jakaś postać nachylała się od strony drzwi kierowcy stojąc na ulicy. Policja, przemknęło przez głowę Boyla.

- Proszę pana... Wszystko w porządku? - pytał męski głos przechodnia lub innego kierowcy rozwiewając wątpliwości.

Napastnicy wymienili szybkie spojrzenia. Wysoki nie przestawał przeszukiwać Toma, robił to z dużą wprawą. Zaczął od wysunięcia portfela, potem zdążył jeszcze wyciągnąć klucze od auta.

- Fuck! - krzyknął ktoś krótko. Ten mężczyzna zaglądający do środka od przodu taksówki. Majacząca za szybą sylwetka zniknęła, za to z nową siłą wybuchł harmider paru głosów. Przechodzień tłumaczył coś zawzięcie, a potem przez hałas ulicy wybił się kobiecy, zdenerwowany głos.

- Call the cops!


Zastygli obaj. Chwilę trwała konsternacja. Kierowca zmęłł w ustach przekleństwo, a wysoki kiwnął do niego w charakterystyczny sposób głową. Wyglądało na to, że podjął jakąś decyzję.

- Wypierdalaj z wozu. - kierowca pchnął lufą Toma. - No, już!

Chyba sie przestraszył i wytykaniem Boyla tłumikiem chciał z kolej napędzić stracha dla obrabowanego hazardzisty.

- Nie przestawajcie spierdalać... - powiedział Tom poprawiając marynarkę. - Ciao. - Wyszedł z auta na oścież otwierając drzwi.

Stanął na ulicy, przejeżdżający samochód minął go łukiem trąbiąc głośno. Jeszcze gdy wysiadał, tak jak się spodziewał ujrzał rękę w rękawiczce wyciągającą się po klamkę, a silnik zawarczał. Tom bez zastanowienia przykopał z całej siły, celując w okolice przedramienia lub łokcia. Samochód co prawda ruszył z piskiem opon, ale Boyle wiedział że noga w coś trafiła! Charakterystyczne chrupnięcie, okrzyk bólu i drzwi, które pozostały otwarte gdy taksówka zaczęła nabierać prędkości - to wszystko upewniło go że pozostawił pamiątkę napastnikom. Rozjuszony chwycił jeszcze kosz na śmieci, wyrywając go z drucianej posady i cisnął nim jeszcze z dużą siłą za wozem - jednak żelastwo roztrzaskało się z hukiem o asfalt dwa metry za pędzącym już samochodem. Ktoś zaczął się wydzierać, inni uczestnicy ruchu trąbili i omijali szerokim łukiem zamieszanie.

Tom patrzył chwilę za uciekinierami, powtarzając w myślach numery rejestracyjne. Zapiszczały hamulce dużego vana. Taksówką zarzuciło, gdy skręciła o dziewięćdziesiąt stopni w przecznicę - cudem nie powodując wypadku. Gdy znikała za zabudowaniami, goniły ją przekleństwa wietnamskiego kierowcy, który wyskoczył jak oparzony ze stojącego już vana.

Boyle rozejrzał się szybko. Gapiów było już sporo. Parę metrów dalej jakaś para gorączkowo tłumaczyła coś do telefonu. Gdzieś całkiem niedaleko załkała syrena policyjna, przez chwilę, a potem już rozwyła się całkiem. Znając życie z takiego tłumu turystów i szukając adrenaliny gości Las Vegas, mógł się spodziewać za jakiś czas krótkiego filmu w youtube o całym zdarzeniu z perspektywy czyjegoś telefonu, aparatu lub cyfrowej kamery. Zresztą tym sie zajmie policja, Boyle poprawił okulary na nosie i energicznym krokiem, torując sobie drogę w zabierającym się przed hotelem tłumku, zniknął z powrotem w MGM.
Pod hotel zjechało się na sygnale kilka radiowozów LVPD i straż pożarna. Normalka. Cofnął się wychodząc na ulicę. Kiedy gliny skończyły wydawac polecenia do zawieszonych na pagonach policyjnych koszulek szczekaczek zajęli się Tomem.

Złożenie raportu trochę potrwało a Tom odpowiadał grzecznie na pytania drogówki wyraźnie przejęty.

- Gdzie się pan zatrzymał?
- Tutaj. – skinął wymownie głową na stojący za jego plecami olbrzymi gmach zielonego hotelu.
- Co było w portfelu?
- Pieniądze.
- Ile?
- Sześćset, siedemset dollarów. W setkach. I kilka singli.
- Karty?
- Tak. Kilka.
- Taaaak. – zapisywał w notesiku.
- To była taksówka tak? Jaka?
- Biała.
- Jakiej kampanii?
- Z Las Vegas.
- A dokładniej?
- Czy ja wyglądam na kogoś kto by po tym wszystkim pamiętał o takich szczegółach?
- Hm.. To numerów pan też nie pamięta?
- Jestem pewny, że było tam jedno zero. Nie. Dwa.
- Acha.
- Na końcu?
- Nie. W środku.
- A taksówkarz?
- Też.
Uniesiona brew policjanta.
- Tak był. Kierował.
- Jakiej rasy?
- Caucasian.
- Na posterunku będzie pan musiał opisać dokładnie do portretu pamięciowego.
- Tak. Oczywiście.
- A ten drugi?
- Też.
- Co też?
- Biały był.
- Acha. – pokiwał głową zapisując skrupulatnie.
- Znał ich pan?
- Nigdy w życiu. – Tom skrzywił się kręcąc przecząco głową.
- Co jeszcze panu zginęło?
- Pistolet.
- Uuuu. Zna pan jego numery fabryczne?
- Jasne. Noszę je przy sobie zaraz razem z numerem polisy na życie. – Tom westchnął zerkając na zegarek.
- To poproszę. – długopis zawisł nad kartką.
- A to pech, jednak nie mam ich przy sobie. - Tom pokiwał głową. Skoro oficer nie załapał sarkazmu, Boyle nie chciał robić niepotrzebnej draki.
- A jaki to był telefon?
- Iphone 4.
- Jaki numer?
- Dałbym wizytówkę, ale była w portfelu. – wyrecytował cyfry. – A i jeszcze jedno. – Tom podrapał się po głowie.
- Tak?
- Połamałem rękę temu szpakowatemu.
- Jak to?
- Kiedy wysiadłem, to kopnąłem, gdy zamykali drzwi odjeżdżając.
- Oj to niedobrze. – zmartwił się glina.
- Myśli pan? Dlaczego?
- To nie obrona konieczna, oni już nie stanowili zagrożenia dla pana życia. – wyrecytował mundurowy poważnie.
- A to przepraszam. – bąknął Tom rozkładając ręce. – Nie wiedziałem...

Pytania zdawały się nie kończyć a dochodziło już południe.
Potem zaczęło się zbieranie zeznań oraz osobowych i kontaktów od świadków zajścia. Było po wszystkim o 12.30pm.

- Poczekamy na pana tutaj. – zapewnił policjant kończący przesłuchiwał kobietę co zadzwoniła na 911. – Pojedziemy na posterunek.

Boyle kiwnął głową i zniknął w hotelu.

Po półgodzinie, po załatwieniu swoich spraw i przeprowadzce do drugiego pokoju, w czarnym garniturze wsiadł do radiowozu niosąc nonszalancko mały neseser.
Trasa nie trwała nawet dziesięciu minut.
Na komisariacie Boyle miał wykonać jeden telefon, ale poproszono go by poczekał z tym aż zakończą portret pamięciowy. W krótkim oczekiwaniu na grafika, przejrzał nawet katalog podejrzanych gęb z policyjnej kartoteki. Potem zaczął pracować nad portretem kierowcy wspólnie ze zmęczonym, kończącym zmianę funkcjonariuszem. Czas, jak zwykle w takich przypadkach płynął szybko...
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-03-2012 o 15:48.
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-03-2012, 00:05   #110
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Noc była niespokojna. Niepokojące sny znikały jednak zaraz po przebudzeniu pozostawiając po sobie poczucie pustki, chwilową dezorientację. A przebudzeń tej nocy było wiele.
Balansowanie na granicy jawy i snu niosło za sobą ryzyko. Cienka granica między nimi często zacierała się niemal całkowicie rodząc strach i niepewność. Do życia na granicy można się było jednak przyzwyczaić, stawało się jak każdy inny lęk, który po chwili paniki można było racjonalnie wytłumaczyć.
Powód bezsenności Amy był tym razem zupełnie realny - zadanie, cholernie trudne zadanie, jakie mieli do wykonania. Pół nocy myślała nad sposobem dobrania się do Marka, próbowała wymyślić coś, co zadowoli i Malcolma i Anthonego. Nic z tego, jej umysł uciekał jednak do spraw zupełnie innych: dziwnego wykładu, który odbył się kilkanaście godzin temu, do ostatniego spotkania w Wenecji i do Mirandy. Przede wszystkim do niej.

Jak to zwykle bywa budzik zadzwonił chwilę po tym, gdy w końcu udało jej się spokojne zasnąć.
- Niee - jęknęła głośno po czym wyłączyła irytujący sygnał alarmu.
Wstanie z łóżka było nie lada wysiłkiem, ale jeśli chciała wyrobić się na samolot, a nie było innego wyjścia, trzeba było podjąć męską decyzję i wygramolić się spod ciepłej pościeli.

W drodze do recepcji natknęła się na Exa.
- Co z Mirandą? - zapytała poważnym tonem nie siląc się nawet na powitalne grzeczności.

- Szczerze? - odpowiedział Malcolm ściszonym głosem. - Stan apatii, nic nie mówi, brak zainteresowania światem zewnętrznym. Plusem jest, że reaguje na bodźce zewnętrzne. Pozwala się nakarmić, zaprowadzić do łazienki. Ale niestety nic więcej. Może to trwać tydzień, miesiąc, ale równie dobrze rok i więcej. Jest pod dobrą opiekę i nie wiem co możemy zrobić więcej. Masz jakiś pomysł?

- Aż tak źle? - Amy była wyraźnie zaskoczona. Znała Mirandę i nie przypuszczała, że może być aż tak... słaba... właściwie trudno to było nazwać - nie... nie mam pojęcia jak jej pomóc - przez chwilą zastanawiała się czy nie powinna iść do niej czy obecność kogoś znajomego pomoże jej w powrocie do zdrowia, ale skoro nie reagowała na świat, nie nawiązała kontaktu z Malcolmem... teraz byłoby to bez sensu. - Będziesz szukał kogoś na jej miejsce?

- Źle ... - niepewnym głosem odparł Whitman. - Powiedzmy, że nie jest za dobrze. Czy będę kogoś szukał ... jest jeszcze Szósty ... ale Wingman Pointa przydałby się. Masz kogoś na oku Amy?

- Chciałabym kogoś mieć, ale niestety nic z tego. Cholera, niedobrze nam wróży taki start.

- Nic, poszukamy - z utkwionym gdzieś w dali wzrokiem odparł Malcolm. - Mam nadzieję, że nie wszyscy mają batalistyczne zapędy. Nie godzę się na żadne straty w ludziach. Jesteśmy złodziejami a nie mordercami.

- Widać zdanie w naszej drużynie są podzielone - powiedziała bardziej do siebie niż do rozmówcy - nieważne. - Trzeba teraz jakoś, hmm obłaskawić Anthonego bo aktualna sytuacja nie sprzyja... niczemu.

- Nie da się w jednej chwili z gladiatora zrobić artysty a z żołnierza poety.
To inne kategorie ludzi ... czym innym się kierujący, mający inne wartości.
Nie mówię, że ich umiejętności są nieprzydatne, ale zupełnie co innego strzelać do projekcji, jak w grze komputerowej o podwyższonej adrenalinie a co innego zabić człowieka w rzeczywistości. Coś wymyślę ... jak zwykle - dodał po chwili.

Zaśmiała się krótko, lecz w tym śmiechu nie było wesołości. - Nie wiem czy pamiętasz, ale jestem psychologiem - zamilkła na moment. - Wiem, że wymyślisz. I odpocznij kiedyś - uśmiechnęła się delikatnie - nie wyglądasz najlepiej.

- Nie zapomniałem - Malcolm odwzajemnił uśmiech. - Będziemy musieli ułożyć przesłanie dla Marka, liczę tu na Twoją pomoc ... Nic mi nie jest, i dzięki za troskę.

- Pomyślimy nad tym. Załatw tu co masz załatwić, dołącz do nas szybko,
wyśpij się i wtedy możemy zacząć działać

- Być może prosto z Berlina polecę do Las Vegas, a tam być może przyda mi się Twoja pomoc. Jeśli tak będzie zadzwonię do Ciebie.

- Tak jest szefie - posłała mu szczery uśmiech. Spojrzała na zegarek - czas na mnie.Trzymaj się Malcolm.

Whitman puścił oko na pożegnanie i ruszył w sobie tylko znanym kierunku.



Miasto Aniołów tętniło życiem. Witało nowo przybyłych szeroko otwartymi ramionami, dawało mnóstwo możliwości obiecując nowe, lepsze życie. Uwodziło blaskiem, ku któremu wszyscy chcieli podążać. Blaskiem kuszącym i fałszywym, który jedynie dla grona wybrańców okazywał się być światłem flaszy i reflektorów. Dla większości blask był światełkiem w tunelu... światełkiem nadjeżdżającego pociągu przeładowanego ludzkimi marzeniami, który zatrzymywał się na stacjach zawodu, porażki i rozczarowania kończąc bieg na przystanku: samo dno.

Amy Fox wkroczyła pewnie do przestronnej hali studia filmowego. Stukot obcasów niósł się echem ginącym gdzieś w odległym zakątku metalowego molochu, w którym miała mieszkać przez najbliższe miesiące, Zmęczona długim lotem z nieoczekiwanymi atrakcjami marzyła tylko o gorącej kąpieli, pysznym obiedzie i wygodnym łóżku. Niestety żadna z tych przyjemności mnie miała być jej dana. Przynajmniej nie w tym momencie.
Ciągnąc za sobą ogromną walizkę na kółkach doczłapała się w końcu do części mieszkalnej.
- O nie - syknęła otwierając drzwi. Wciągnęła walizkę do środka, przebrała się szybko, wyrwała kartkę z notatnika, zapisała na niej kilka słów i wetknąwszy ją w szparę po zewnętrznej stronie drzwi opuściła studio filmowe.
Jeśli ktoś przechodził koło pokoju, mógł odczytać następującą wiadomość:

Wielkiego okna to tu może nie wstawię, ale jakiś komfort mieszkania muszę sobie zapewnić.
W razie potrzeby szukać w najbliższym meblowym lub dzwonić. Może odbiorę.
Amy
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172